Spacerowali kilka dobrych godzin po całej okolicy. Kilkanaście razy o mało co nie dostała zawału gdy zorientowała się, że obok niej nie ma Florka. Szukanie go było najgorszą częścią całej wycieczki, jednak zawsze udawało się jej go odnaleźć. Całego i zdrowego oczywiście. Męczyło ją to latanie za chłopakiem, jednak nie na tyle aby mogła się na niego gniewać za to. Był zbyt kochany na to. Gdy zgubił się po raz enty tego dnia postanowiła złapać go za rękę jak małe dziecko i w ten sposób spacerowała z nim po okolicy. - Opowiesz mi trochę o Francji? - z ciekawością spojrzała na niego. Nie lubiła ciszy jaka powstawała często między dwójką ludzi. W tym wypadku nie była ona nie miła. Po prostu chciała trochę dowiedzieć się o chłopaku. W końcu Jay nie powiedział jej nic konkretnego. Chwila! On nie powiedział jej nic! Miała pod swoim dachem całkowicie obcego człowieka. No ładnie Ria, rób tak dalej. - Nigdy tam nie byłam, a słyszałam, że jest to bardzo romantyczne miejsce. - na chwilę rozmarzyła się. Wyobrażała sobie siebie spacerującą ze swoją miłością po uliczkach francuskich.
Przypilnowanie Floriana w tłumie? Mission impossible. Dlatego nie dziwię się, że dziewczyna postanowiła ciągnąć go za sobą jak małe dziecko. Chociaż to też mogło sprawiać pewne problemy, bo gdy chłopak coś zauważył, to nie dało się go zatrzymać i najzwyczajniej w świecie ciągnął za sobą ślizgonkę od jednej wystawy do drugiej pokazując jakieś świecidełka, czy oglądając cokolwiek innego. Trzeba przyznać, że jak na takiego małego chłopaczka to miał sporo krzepy i mógł ciągać Orianę jak mu się żywnie podoba. W pewnym momencie trochę się uspokoił, a to tylko dlatego, że zadała mu pytanie... NIE ZAPOMINAJMY O KEVINIE! Biedactwo cały czas siedziało na jegogłowie wraz z nim podziwiajac widoki. - Francja... – potórzył za nią – to Francja! – dodał jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie – Tego nie można opowiedzieć, to trzeba zobaczyć mademoiselle No cóż. Z jednej strony można było zrozumieć taki tok myślenia, Jednak dziewczyna mogła czuć się niezadowolona z takiej odpowiedzi. Jego oczom nagle ukazało się coś bardzo ciekawego, dlatego ciągnąc ponownie za sobą ślizgonkę, wręcz zaczął biec, odwrócił twarz w jej stronę – jeżeli uwierzysz, że Londyn jest miastem miłości to będzie wtedy taki sam jak Francja – miał rację… ale z ust małego nierozgarniętego Florka brzmiały te słowa nietypowo – więc to jest kwe – zaczął odwracać twarz z powrotem na drogę i nie udało mu się dokończyć zdania, bo z całej siły uderzył w stojącą na drodze lampę. Z taką siłą to zrobił, że złapał się za nos i zrobił kilka kroków w tył. A Kevin prawie spadł z jego głowy. Chłopak zamrugał kilka razy czując jak stróżka krwi spływa w dół – oh je ne pensais pas, to tu stało cały czas ? – zwrócił się do dziewczyny z szerokim uśmiechem, nawet lampa go nie złamała!
Zobaczyć... Z pewnością wybierze się w to wyjątkowe miejsce. Z pewnością nie sama. Bo jaka frajda jest w zwiedzaniu samemu? Żadna. Kolejne jego słowa prawiły ją w zadumę. Nie spodziewała się usłyszeć czegoś takiego od tej istoty. Było to naprawdę trafne spostrzeżenie. Równie dobrze jej miastem miłości mógłby być Londyn. Bo czemuż by i nie. Dzięki temu nie musiałaby do Francji jechać. Tak bardzo wsłuchała się w jego słowa, że dopiero huk ją sprowadził do rzeczywistości. Wystraszona spojrzała w stronę z której pochodził. Na początku nie wiedziała czy śmiać się czy płakać jednak po chwili lekki uśmiech zagościł na jej ustach, a oczy mimowolnie zaczęły się śmiać. On naprawdę był jak dziecko. Stanęła przed nim odciągając jego dłonie od nosa. Musiała sprawdzić czy z nim wszystko dobrze. Przecież Harper by ją zabił jakby coś stało się jego znajomemu. - Mógłbyś pochylić się Florianie trochę? Niestety, gdy wszyscy stali w kolejce po wzrost ja stałam po głupotę. - roześmiała się dając mu do zrozumienia, że był to jedynie żart ale czy Florianek to zrozumiał? Wątpiła. Gdy pochylił się ujęła jego twarz przyglądając się nosowi. - Nie wygląda to tak źle. Zastosowałabym zaklęcie ale boję się, że mogłabym tylko pogorszyć twój stan. - uśmiechnęła się uroczo nadal badając zranione miejsce lekko przekrzywiając jego głowę w bok. Z daleka mogło to wyglądać jakby chłopak całował dziewczynę. Ale czy ktokolwiek zwróci na to uwagę?
Czemu tu się znalazł, na jaką cholerę tu przyszedł.. dobre pytanie. Chciał się rozluźnić, tyle dni które zepsuły mu życie. Najpierw sytuacja z ręką, potem nos.. potem zdrada.. jeszcze potem sytuacja z niejakim Jayem Harperem, spotkanie z dyrektorem i jeszcze szlaban który musi odbębnić na dniach przez lekcję transmutacji. Twarz miał jeszcze w bliznach, ranach które się nie zagoiły oraz drobnych zadrapaniach. Ręce tak samo.. a co działo się pod ubraniami, wołało o pomstę do nieba. To na pewno zapamięta na długo. Kopnął jakiś duży kamień, ten gdzieś poleciał w dal odbijając się efektywnie w górę dzięki czemu mógł dostrzec całującą się parę. Niby nic szczególnego, wzruszył ramionami.. przecież nie wszyscy muszą być nieszczęśliwi. Wróć, poziom złości wzrósł. Bez wahania poszedł w ich stronę, odsunął na bok Rię po czym złapał Francuza za szyję i wziął zamach jakby chciał go uderzyć i zatrzymał pięść za swoją głową. Dodał po chwili. - Tego frajera też mam skrzywdzić, jak Jaya? - Mruknął przyciskając go do lampy. Agresja? Czy oni nadal byli razem po tym co zrobiła? Dobre pytanie.
Och, głupia lampa zamachowiec, która chciała skrzywdzić… KEVINA! Ale Florian ocalił go swoim własnym ciałem, a konkretniej twarzą, kiedy dziewczyna poprosiła go o to, by się schylił, zrobił to bez problemu, zresztą i ona i tak by to zrobiła sama. - Je vous remercie, mademoiselle – wydukał nawet nieświadomy tego, że dziewczyna nie bardzo rozumie co on do niej mówił. Nie stało się nic złego, na szczęście, tylko trochę krwi poleciało mu z nosa… no cóż trzeba przyznać, że nieźle przy grzmocił. A jeżeli chodzi o żart ślizgonki… to wpatrywał się w nią widocznie nie do końca rozumiejąc co ona do niego powiedziała… a kiedy w końcu zrozumiał, wypalił bez zastanowienia. - To étrange! Pamiętasz fragmenty sprzed życia?! Jak tam jest? Stoi się w kolejkach? Długie są? Oh moi aussi, donc je serais ravi de le voir – tak... wziął to całkowicie na poważnie. W tym momencie stało się coś niespodziewanego, a Francuz już po chwili poczuł lampę na swoich plecach. Zamrugał zdezorientowany i przyjrzał się uważnie reakcji nowej osoby i panny Oriany. Przybyły osobnik był OLBRZYMI, przy nim Florek wyglądał na jeszcze mniejszego i bardziej kruchego niż w rzeczywistości. - Oh… Jesteś przyjacielem mademoiselle Ria – powiedział z szerokim uśmiechem, w ogóle nie przejmując się faktem, że ślizgon grozi mu pięścią i chce mu w tym momencie przywalić prosto w twarz – Je suis Florian – wskazał palcem na siebie, a po chwili przeniósł palec wyżej wskazując na nieogarniającego co się wokół dzieje żółwia - a to mon ami Kevin. Nie zwracając większej uwagi na sytuację chciał najzwyczajniej w świecie się odsunąć, ale podejrzewam, że Lucas mu na to nie pozwolił, więc z uśmiechem wyciągnął z kieszeni chusteczkę – excusez-moi – wydukał w stronę chłopaka po czym jednym zgrabnym ruchem otarł krew, która już powoli spływała niżej… na całe szczęście nie polało się więcej.
Naiwność Floriana rozczulała Rię. Nie mogła uwierzyć, że istniała za razem tak niewinna i naiwna osoba. W rzeczywistości nie miała pojęcia ile ten mężczyzna ma lat i gdyby tylko się dowiedziałą to na pewno by nie uwierzyła. Ale przejdźmy do sytuacji dziejącej się na ulicy. Wszystko działo się w tak szybkim tempie, że Oriane nawet nie zdążyła odpowiedzieć na jego słowa. W końcu wziął jej żart na poważnie, a zdecydowanie nie o to jej chodziło. W jednej chwili trzymała twarz chłopaka w dłoniach sprawdzając jego stan zdrowia, a w szczególności upewniając się czy z nosem wszystko w porządku. Nie chciała aby okazało sie to groźniejsze niż wyglądało. W drugiej natomiast stała kilka kroków od Floriana patrząc zdezorientowana na Floriana i ... Lucasa? Skąd się on tutaj wziął? Nie powinien być w... A, no tak. Został zawieszony na dwa miesiące. Ale co on robił tutaj?! W tej chwili?! Jego słowa w dodatku jedynie przywróciły ją do rzeczywistości. Od razu stanęła między nim, a Florianem broniąc tego drugiego. Nie rozumiała o co mu chodziło. - Co w Ciebie wstąpiło?! - podnosząc głos skierowała słowa w kierunku ślizgona - Natychmiast zostaw Floriana. - odepchnęła go jednak na niewiele się to zdało. Lucas nadal stał w tym samym miejscu.
Popatrzył na niego z zaciekłością, udawał takiego debila czy jest takowym? Nie chciało mu się na ten temat myśleć, popatrzył na niego i na tego cholernego żółwia na dole. Kto normalny chodzi z żółwiem po ulicy i jak nie zauważył go tak od razu? Może chwila sprawiła że nie myślał o tym, mimo że widział jakiś kształt tuż obok nich. Chciał mu przywalić, aż go świerzbiła ręka by uderzyć go w ten jego pusty łeb. Lecz zwróciła mu uwagę osóbka stojąca obok, Ria. Weszła pomiędzy nich, a ten musiał go puścić w tej chwili. Może nie podziałała siła, ale sam odsunął się o dwa kroki w tył patrząc na nią widocznie zaskoczony. - Z Jay'a przeniosłaś się na niego? Właśnie.. co tam u tego Gryfona? Dalej się z nim miziasz po lekcjach, czy może robicie coś równie ciekawego? - Mruknął niezadowolony patrząc na Florka.- A ty, spróbuj ją jeszcze raz pocałować to skończysz tak samo jak jeden z Harperów. - Złość, ponowne uczucie którego nienawidził. Mimo że miał kłopoty, w tym te nieszczęsne zawieszenie i tak stawiał się każdemu. Chyba tylko Ria potrafiła go łagodzić w swojej zwierzęcej naturze.
Jak to było we Florkowym zwyczaju, nie do końca wiedział co się teraz działo. Skupił całą swoją uwagę na żółwiu, który widocznie teraz wystarczał mu do towarzystwa. Mało brakowało, by olał tą dwójkę i zgubił się w tłumie. Francuz podniósł wzrok na ślizgona słysząc jego głos wyłapał tylko kilka słów:”Spróbuj ją jeszcze raz pocałować”. Chłopak posłał mu szeroki uśmiech. - Oh mon ami! Jeszcze ani razu tego nie zrobiłem! – ten spokój i opanowanie w głosie było tak nie dopasowane do sytuacji, że aż szkoda gadać – Ale mogę spełnić twoją prośbę – dodał po chwili kładąc Kevina na swoje włosy. Co on zamierzał? Niespodziewanie Florian złapał Orianę w pasie, stał cały czas za nią, a ona opierała się plecami o jego tors. Drugą ręką złapał ją za podbródek i obrócił jej twarz delikatnie na bok w taki sposób, by mógł wpić się w jej usta właśnie z tej pozycji. Nie pogłębiał pocałunku, już po chwili się odsunął i wysłał Lucasowi szeroki uśmiech dodając – jeszcze raz mon ami? – och błagam Florianku, uciekaj! Nagle uwagę mężczyzny przykuło coś dziwnego… widać było jego zaskoczenie na twarzy i zaczął biec w tylko sobie znanym kierunku krzycząc coś w powietrze po francusku. - Attendez-moi un beau papillon! – jeżeli się nie mylę, to w wolnym tłumaczeniu oznacza to: „Czekaj na mnie piękny motylku”. Nim ktokolwiek się zorientował zgubił się gdzieś w tłumie.
Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem a każde jego kolejne słowo raniło ją coraz bardziej. Czy on musiał ją tak ranić? Nie wystarczyło mu, że wysłał z Vittorią jej tą nieszczęsną fotografię? Najwidoczniej nie. Tym bardziej, że jego słowa zraniły ją, i to bardzo. Nie wahając się ani chwili uderzyła chłopaka z otwartej ręki w policzek. Całe szczęście, że trafiła gdyż jej zaszklone oczy nie dawały za dużego pola widzenia. Nie miała zamiaru jednak przy nim płakać. Mrugając szybko odgoniła łzy. Miała już mu odpowiedzieć gdy poczuła jak Florian obejmuje ją w pasie i delikatnie przekręca jej głowę w swoją stronę. Nawet nie zdążyła zareagować, a ten ją... POCAŁOWAŁ! Zszokowana nie potrafiła ruszyć się z miejsca, a co najlepsze zareagować. Salazarze! Czemuś to zrobił Florianie! Nawet nie masz pojęcia co też może zrobić Ci Lucas. Słysząc jak pyta się go czy jeszcze raz ma ją pocałować odruchowo odsunęła się zakłopotana od chłopaka. Oczywiście zdążyła się już przyzwyczaić do jego nagłych odruchów jednak ten nie był najlepszym. Wracając jednak do Lucasa. Oriane odwróciła się w jego stronę chcąc skończyć to co miała zamiar powiedzieć. - To teraz będziesz miał mnie za dziwkę? - nie potrafiła pohamować swoich słów jak i odruchów. Naprawdę była na niego wściekła. - Pamiętaj, że to nie ja rozsyłam zdjęcia swoich wielkich uniesień. - podparła się pod biodra patrząc ze złością. Teraz naprawdę wyglądała jak prawdziwy ślizgon. - Idź do Vittori z pewnością... - nie skończyła jednak zdania, gdyż uświadomiła sobie, że nie ma obok niej Floriana. Spanikowana zaczęła rozglądać się dookoła jednak nigdzie go nie było. - Po prostu nieźle. On mnie zabije. - mruknęła do siebie. Jak najszybciej musiała wrócić do domu i napisać do Jey'a. Spojrzała na ślizgona dość chłodno - Wybacz ale scenę zazdrości uważam za zakończoną. Żegnaj. - i odwróciła się zmierzając pośpiesznie do mieszkania.
Alexis miała kaca. Tak, tego była wręcz pewna. Słońce świeciło za głośno, a każdy krok sprawiał, że czaszka jej eksplodowała nowym rozbłyskiem bólu. Mieszkanie samemu miało soje korzyści, głownie dlatego, że nikt ci nie zawracał nosa i mogłaś robić co chciałaś. Noel zniknął, a ona miała całą chatę dla siebie. Miało też jednak wady, ponieważ nie było kogo posłać po jakieś witamy, czy kolejną butlkę alkoholu na klina. Dlatego teraz musiała zaiwaniać po nią sama. I wcale nie było to proste. Wlokła się okropnie do sklepu, a w nim samym spędziła tak dużo czasu, że miała wrażenie, że jest tam wieczność, nie mogąc się zdecydować co konkretnie może jej dziś pomóc wrzuciła do koszyka alkohol, sok pomarańczowy, jakieś rozpuszczane cholerstwo na kaca i trochę jedzenia, począwszy od tego zdrowego, po zdecydowanie niezdrową pizze i chipsy. Szła już z powrotem i była naprawdę niedaleko upragnionego azylu, gdy ktoś ją potrącił, lekko za ramię, to jednak starczyło by torba wyleciała jej z rąk a wszystko co w niej było rozleciało się chyba na każdą możliwą stronę. Na całe szczęście nie ucierpiał alkohol, który niosła pod pachą. Poprawiła okulary przeciw słoneczne na nosie i westchnęła. Całe szczęście, że nikt nie stał obok niej, bo jej wyziew poimprezowy z pewnością nadal posiadał moc rażenia, po czym spojrzała na rozrzucone zakupy, zastanawiając się, czy ma siłę i chęci by je zbierać, czy może powinna zadowolić się alkoholem z po pachy a resztę zostawić w cholerę. Doprawdy trudna, życiowa decyzja. Bardzo trudna.
Można powiedzieć, że Cyril ostatniej nocy troszeczkę zabalował. Właściwie, to sam nie był pewien co się działo, bo film urwał mu się jakoś w połowie i obudził się pod jednym ze stolików w Dziurawym Kotle. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że przez te kilka godzin snu tak się wywinął, że nie mógł się prawie ruszać i cały czas bolał go kark. Ale to nie oznaczało, że mógł sobie cały dzień na tej podłodze leżeć. Przyzwyczajony, że nie raz wyganiano go z barów wszelkimi miotłami, po prostu szybko się stamtąd zwinął, zgarniając jeszcze po drodze swój plecak. Chcąc, nie chcąc wyglądał trochę jak chodząca śmierć. Włosy odstawały w każdą stronę świata i nawet wszelkie przekleństwa nic na to nie poradziły, oczy były podkrążone co świadczyło o tym, że chyba niewiele spał, nadal miał kilkudniowy zarost, a ubranie nieco pomięte, ale nie oszukujmy się i tak wyglądał super, duh. Wlokąc się ulicą, sam nie miał pojęcia gdzie właściwie zmierza. Mógł iść pomęczyć Florka, choć nie miał na to siły. A najlepszym rozwiązaniem było znalezienie sobie jakiegoś przytulnego kąta do spania. Oczywiście kiedy on najbardziej potrzebował świętego spokoju, coś musiało go zakłócić. Choć prędzej to on wpadł w jakąś dziewczynę, niż ona w niego. Przy okazji wytrącając jej zakupy z rąk. Kolejne przekleństwo w ojczystym języku wypadło z jego ust. Przeprosił grzecznie i miał już pomóc biednej kobiecie zebrać to wszystko, ale własnie wtedy na nią spojrzał i chyba nikt nie mógł dziwić się jego reakcji. -Ty!- krzyknął, a jego palec wskazujący wystrzelił do góry, wskazując na dziewczynę. Przy okazji stał tak blisko, że normalnie dostałaby w oko, ale na szczęście miała okulary. Oczywiście przypominając sobie maniery, których uczono go w domu, wziął palec sprzed jej twarzy- Ty podła kobieto!- poznałby tę twarz wszędzie. Mimo tego, że pewnie nie raz obiecywał jej wszystko i wyznawał miłość, w tym momencie był wyjątkowo niezadowolony- Gdzie są moje obrazy, ty szatanie wcielony?!- nadal z naburmuszoną miną wpatrywał się w nią, a następnie skrzyżował ręce na klatce piersiowej, czekając na wytłumaczenia.
To się dobrali. Dwa kac potwory. Stała, tak nadal zastanawiając czy zbierać swoje zakupy, czy też kompletnie je olać, gdy jej głowę rozsadził ból, gdy facet który ją potrącił krzyknął w jej stroną i praktycznie włożył jej palce w oko. Całe szczęście, że miała okulary na nosie. Uniosła jedną brew spoglądając na niego i trochę zajęło, zanim jej mózg zaczął jako tako pracować. Z opóźnieniem dotarło do niej kto przed nią stoi, chociaż miała nadzieję, że nigdy w życiu już mężczyzny nie zobaczy. Zrobiła przecież tak wiele, by do końca życia już dał jej spokój. Najpierw odpychała go od siebie jak mogła, a gdy to nie poskutkowało po prostu okradła go i zniknęła w momencie, w którym w ogóle się tego nie spodziewał. Stała tak, gapiąc się n niego z lekko otworzonymi ustami kompletnie zapominając o zakupach, chociaż ból głowy dalej dawał jej się lekko we znaki. Złapała się za skroń i potarła ją próbując sobie przypomnieć co z nimi zrobiła. Przecież to było kilka lat temu. Przeniosła dłoń na kark i odchyliła głowę w niebo jakby nadal nie mogąc znaleźć odpowiedzi, chociaż lekki wredny uśmieszek na chwilę pojawił się na jej ustach. -Sprzedałam je, kilka wrzuciłam do rzeki. - wzruszyła ramionami i ułożyła dłoń na biodrze. - chyba nie myślałeś, że powieszę je sobie na ścianie. Była wredna. Oczywiście, że była. W końcu była sobą inaczej nie umiała. Ale jednocześnie w tej konkretnej chwili miała ochotę odwrócić się na pięcie i spieprzać gdzie się da. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie zależało jej na nikim, ale Cyril, cóż, w pewnym momencie ich znajomości zorientowała się ze przywiązuje się do niego i to przestraszyło ją tak straszliwie i mocno, że normalnie aż było widać, jak się za nią kurzy.
Przez długi okres czasu miał jej za złe, że uciekła. W końcu była jego miłością! Którąś tam z kolei, ale wydawała mu się inna, a przy tam niepowtarzalna. Był prawie pewien, że wszystko będzie pięknie i kolorowo, aż pewnego dnia został z niczym. Oczywiście ciężko było mówić w jego przypadku o przywiązaniu, skoro skakał z kwiatka, na kwiatek i nie chciał przyznać, że naprawdę coś do niej poczuł. Nie było też mowy o jakiś poszukiwaniach, ba, tak samo jak ona, nie chciał żeby doszło do ponownego spotkania. Stało się, przeminęło i mógł żyć dalej, ale najwyraźniej los uważał co innego. Zmierzył ją wzrokiem, właściwie z czystej ciekawości. Minęły miesiące, a on i tak pamiętał każdy dzień spędzony z tą dziewczyną. Ale cicho, on się NIE przywiązywał, o! Zmrużył oczy i zrobił jeszcze bardziej oburzoną minę, otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wyszedł z nich żaden dźwięk. Już rozumiał, dlaczego go tak do niej ciągnęło. Nie była zagubioną sierotką Marysią i temperamentu też jej nie brakowało. Wziął głęboki wdech, jakby próbując się uspokoić. To były jego obrazy! Jego dzieła! A ona tak bezczelnie je potraktowała. -Mam przynajmniej nadzieję, że za dobrą cenę- mruknął niezadowolony, bo jakoś nigdy nie należał do kłótliwych osób. Wolał się godzić i wiadomo w jaki sposób hehehe. Zerknął na nią z góry i z niezadowoleniem pokręcił głową- Uciekłem z tobą, zostawiłem brata w obcym kraju, pewnie po drodze robiąc milion nielegalnych rzeczy, a ty postanowiłaś zwiać i to z moimi obrazami? I nie tylko z obrazami- on zwyczajnie nie rozumiał jej toku myślenia, w końcu był pewien, że daje jej wszystko i są szczęśliwi. A poza tym miał duszę artysty, choć tu też wmawiał sobie, że tak nie jest. A co za tym szło? Przez dobre trzy miesiące malował ją na swoich obrazach i sklejał swoje złamane serce! No dobra, już nie dramatyzujmy, ale tak było przez jakieś pięć dni, to też coś.
Przez długi okres czasu, no może nie długi, powiedzmy wprost, przez kilka dnia Alexis miała wyrzuty sumienia, że tak potraktowała mężczyznę i był to pierwszy raz w życiu, kiedy miała wrażenie, że popełniła błąd, cy też nawet żałowała. Na szczęście alkohol, papierosy i brak chłopaka w pobliżu pozwoliły jej wrócić na dawne tory pracy jako barmanka, upijania się i spania z mężczyznami dla czystej przyjemności. Czy go kochała? Zapytana o to z pewnością by zaprzeczyła, jednak miała wrażenie, że przy nim była najbliżej miłości niż przez całe swoje życie i to ją tak strasznie przestraszyło. Chyba, bo w sumie sama w tamtym momencie nie rozumiała siebie, czy niektórych swoich zachowań. A jedyne, czego Alexis bała się bardziej niż miłości, to utrata kontroli nad sobą, którą latami wypracowywała. Jego słowa sprawiły, że poczuła dziwne, zupełnie obce dla niej ukłucie w klatce piersiowej, jednak jej mina, czy też postawa nie zmieniła się nawet odrobinkę. -Nikt Cię do tego nie zmuszał Cyril. - odpowiedziała mu, mając wrażenie że z każdą minutą ich rozmowy wspomnienia nabierają na mocy. Początkowo jak zawsze, był jej ofiarą, kolejnym celem, który zamierzała przetestować i zobaczyć jak daleko może się posunąć. Poza tym wyglądał świetnie, a jej potrzeby nawet w obcym kraju ktoś musiał zaspokajać. Nadawał się do tego idealnie wręcz. Uniosła dłoń i przeczesała nią włosy zastanawiając się chwilę. Czuła jak głowa jej pęka, ale nie była już do koca pewna, czy to od nadmiaru myśli, czy od kaca. Wyciągnęła butelkę spod pachy i pociągnęła z niej sporego łyka, chcąc uśpić buzujące w niej uczucia i jednocześnie mając nadzieję, że wpadnie na jakiś genialny pomysł. Nie wpadła na żaden. . Do domu dzieliło ją dosłownie kilka kroków, więc postanowiła zrobić to, co już raz w tym przypadku zadziałało. Nie wpadła jednak na to, że tym razem Francuz mógł podążyć jej śladem. -Żegnam. - mruknęła, odwróciła się na pięcie i zrobiła kilka kroków, bo tylko tyle dzieliło ją od wejścia na klatkę, kilka schodów i już była w mieszkaniu numer 7. Wśród cichych i znanych jej ścian, gdzie teoretycznie nic i nikt nie powinien jej niepokoić.
zt x2
pisz tutaj jeśli Cyril poszedł za Alexis, i mam nadzieję, że zrobił właśnie tak <3 ;3
/o matko, pierwsza gra *.* pewnie przed wakacjami, kilka dni temu czy coś w ten deseń Wakacje to czas wprost wyczekiwany przez uczniów i studentów. Nawet z tak świetnej szkoły jak Hogwart. Po pierwsze, nauka przestawała mieć wtedy większe znaczenie. Po drugie, można było wreszcie odpocząć od uciążliwego nieraz towarzystwa niektórych ludzi, których Barney nie lubił. Mam tutaj na myśli naturalnie Gryfonów, z którymi jego kontakty nie były najlepsze. Jak zwykle zdarzały się większe czy mniejsze wyjątki, ale takie osoby naprawdę musiały mu czymś zapunktować, bo od lat był uprzedzony w stosunku do uczniów tego domu. Sam nie wiedział skąd wzięło się to dziwne uprzedzenie. Może wciąż miał żal do tej gryfonki, która wywróciła mu wózek z kufrem oraz sową na Kings Cross i później śmiała się z niego, że wygląda zbyt młodo, aby dostać list? Tak, to pewnie przez to. Choć, naturalnie, chłopak nigdy nie przyzna tego ani przed sobą samym, ani przed innymi ludźmi. Ze wszystkiego co miało związek z wakacjami najbardziej czekał na przyjazd do Londynu. Do rodziców. Znów mógł spędzać dzień i noc z Aly, kłócić się z Dannym i Cassie. Mógł też pograć na xboxie i oglądać filmy na laptopie lub w telewizji. Prawda była taka, że kochał mugolską popkulturę, choć samych mugoli... Nie lubił. Po prostu nie lubił. Może nie sądził, że wszyscy powinni zginąć, a cały świat powinna opanować rasa czarodziejów, ale mugole wydawali mu się być ludźmi najzwyczajniej w świecie nudnymi, a nudy nienawidził nawet bardziej niż pająków. Jedyne co cenił i kochał od mugoli to wszelką elektronikę i popkulturę, którą był wprost zauroczony. Ostatnio nawet zaczął grać w nielegalnie ściągniętą wersję gry Pokemon GO. Dzisiejszy poranek cały spędził łażąc po swojej dzielnicy i wpatrując się w ekran smartfona. Tylko po to, aby złapać pokemony. Teraz jednak postanowił, że charakterystycznym czerwonym i totalnie mugolskim autobusem dostanie się do odpowiedniej dzielnicy Londynu i przejdzie się na pokątną. Mimo wszystko ta ulica była jego ulubioną w całym mieście. W wakacje prawie codziennie na niej bywał. Codziennie też zajadał się lodami od Floriana Fortesque. Tak było też i dziś. Spacerował sobie po ulicy, trzymając w prawej ręce loda w rożku, a drugą zaś chowając w kieszeni dżinsów. Nagle w tłumie dostrzegł niziutką blondynkę z trzema wielkimi psami. Aż się chciało zrobić takie głośne awww, ale Barney się powstrzymał i jedynie do niej podszedł, uśmiechając się niby to miło, niby sarkastycznie. - Nawet nie masz pojęcia jak uroczo wyglądasz ze swoimi trzema wielkimi psami - stwierdził śmiało, choć tak właściwie zupełnie jej nie znał. Nierzadko zdarzało mu się podejść do kogoś i powiedzieć coś, co nie było przez tę osobę właściwie odebrane. No ale nie miał pojęcia, że blondynka zareaguje właśnie tak, a nie inaczej.
Nikola szła przed siebie całkowicie ignorując ludzi, którzy oglądali się za jej drobną sylwetką. Była do tego przyzwyczajona. Kiedy spędzała czas w towarzystwie swoich braci, ludzie zawsze tak reagowali. Śmiali się pod nosem lub szeptali myśląc, że ona tego nie słyszy. Jak wielkim trzeba być idiotą, by myśleć, że stojąc kilka metrów od człowieka, jest się nieosiągalnym. A ona miała bardzo dobry słuch, zresztą węch i wzrok również. Tak to wygląda jak wychowuje się człowiek w górach i lasach z trzema psami. Coś niezwykłego. - Stinker her – wydukała do siebie wykrzywiając twarzyczkę w niezadowoleniu. Już z daleka można było dostrzec jej nieszczęście. W Norwegii nie było takiego zanieczyszczenia, zwłaszcza w jej wiosce. W pewnym momencie poczuła jak ktoś popycha jej dłoń. Zwróciła się niepewnie w stronę jednego z psów i pochyliła się w jego stronę. Kucanie nie było konieczne z wiadomych powodów. - Mam nadzieję że nie będziecie na mnie źli za przeprowadzkę do tego miejsca – wyszeptała po polsku, głaszcząc za uchem Blopa. W tym momencie poczuła czyjąś obecność za sobą i słowa, które doprowadziły ją do szału. Wyprostowała się prawie natychmiast i zwróciła się w stronę nieznajomego z morderczym spojrzeniem. Nie czekała ani chwili, nie bawiła się w wyjaśnienia, ruszyła w stronę nieznajomego i najzwyczajniej w świecie z całej siły, a miała jej dosyć dużo, przywaliła mu w podbródek. Kilka osób obejrzało się na tą scenę z zaskoczeniem, to musiało wyglądać przekomicznie. Dziewczyna wpatrywała się w chłopaka (aut. ciekawe co się stało z lodem…) niezadowolona i fuknęła pod nosem. - Masz coś jeszcze do powiedzenia, czy mam Ci wybić kilka ząbków? – powiedziała z trudem… czemu z trudem? Nie znała za dobrze angielskiego i kaleczyła go dosyć bardzo. Wolała nie dawać mu żadnych nowych powodów do śmiechu, ale nie miała wyboru. Jeżeli wystrzeliłaby do niego po polsku, czesku czy norwesku, to by nie zrozumiał i nie miałaby sensu jej wypowiedź.
Właściwie to Barney też wychował się z trzema zwierzakami. Z tym, że tymi zwierzętami było jego rodzeństwo, które całkiem często go irytowało, ale wciąż kochał ich nad życie. Alycia, Daniel i Cassie wraz z rodzicami byli... Byli jedynymi osobami jakie kochał. No bo kogo miał jeszcze kochać? nigdy zakochany nie był, bo zawsze ranił swoje dziewczyny którymś ze swoich tekstów i tak dalej. Po co komu miłość i związek, skoro druga osoba i tak odejdzie? Przynajmniej tak myślał ciągle Barney. Dlatego też wolał nie wchodzić w niepotrzebne związki, szczególnie te poważniejsze, choć nieraz go to kusiło. Na dobrą sprawę gdyby nie psy blondynki, zwyczajnie nie zwróciłby na nią uwagi. Kolejna nudna osoba, ot co. Jednak widząc te psiaki - a psy kochał bardzo mocno, uważał je za najbardziej poczciwe zwierzęta na świecie - stwierdził, że dziewczyna nie może być jedną z tych nudnych, nic nieznaczących osób, które ani trochę go nie interesowały. No ale podchodząc do dziewczyny kompletnie nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji. Nim się zorientował dostał pięścią prosto w podbródek. Głowa automatycznie odskoczyła mu do tyłu i mógł przysiąc, że usłyszał jak dzwonią mu zęby, choć fizycznie zęby dzwonić nie mogą. Cicho nimi zazgrzytał, zauważając, że lód wylądował na jego koszuli w kratę. Teraz to on spiorunował ja morderczym spojrzeniem i zdjął koszulę. I tak, niewątpliwie wyglądało to całkiem zabawnie, zważając na ich naprawdę spora różnicę wzrostu. No bo ile było tej różnicy? Trzydzieści cztery centymetry? Jakoś tak około. - Lubię moje zęby, ale z natury mam niewyparzoną gębę. - ale przepraszać nie zamierzał, skądże! Niby za co? W jego mniemaniu był to jeden z tych komplementów, które rzuca się w celu poderwania ładnej, uroczej choć niziutkiej dziewczyny. No ale małe jest piękne, czyż nie? - Nie sądziłem, że osoba wyglądająca tak niepozornie może okazać się tak waleczna. Waleczna jak lwica wręcz! - Zaczął rozmasowywać swój obolały podbródek, bo dziewczyna naprawdę umiała nieźle przywalić. Właściwie tego też się nie spodziewał, bo była dosyć drobna i definitywnie nie wyglądała na taką, która umie się bić. Bardziej by się spodziewał, że psy mu prędzej przywala swoimi łapami niż ona sama. No ale jak wiadomo, pozory mylą, w dodatku dosyć często. Po chwili jednak zorientował się, że jej akcent... Hmm, nie miała typowego dla Anglików czy Londyńczyków akcentu. - Nie jesteś stąd, mam rację? - zapytał, unosząc lekko brwi. Nie był głupi, urodził się w Anglii i znał akcenty. Poza tym, nie śmiałby się, gdyby popełniła jakąś pomyłkę. Pewnie jedynie uśmieszek wszedłby mu na usta, nic więcej. Każdy może się mylić i Barney nie był aż tak wredny, aby śmiać się z czyichś błędów, skoro on sam popełnia ich wiele. Oczywiście chodzi mi o błędy w mówieniu w obcych mu językach. Zna tylko hiszpański i francuski i całkiem często zdarza mu się przekręcić jakieś słówko, źle je wymówić czy też źle zaakcentować. Zdarza się każdemu!
Ona również spędzała czas z rodzeństwem. Dla niej to były te psy. Wychowywanie się jako jedynaczka w tak wielkim domu nie było niczym przyjemnym. Wręcz przeciwnie, samotność doskwierała jej każdego dnia. Może właśnie dlatego tak bardzo pokochała lasy i góry? W tej nieskończonej przestrzeni nie czuła się tak bardzo… ograniczona. Mogła robić wszystko. Kiedy do tego dołączyli jeszcze jej bracia! Przebiegała dziennie kilkanaście kilometrów, wybiegając rano, a wracając pod wieczór. Jadła to, co znalazła w lesie. Znała te tereny lepiej niż własną kieszeń, lepiej niż własny dom, który w pewnym stopniu ją przerażał. Bardzo chciała znów to zrobić, biec przed siebie bez wytchnienia z dala od ludzi, zapomnieć się w biegu i być jednym z powietrzem mknącym do przodu. Tutaj nie było to możliwe. Była tego świadoma. Do dyspozycji miała tylko mały park, a jednak chciała go wykorzystać w pełni. Nie chciała przeprosin, nawet by ich nie przyjęła, jednak widzą, że chłopak nie zamierza jej oddać opuściła dłoń w dół rozluźniając wszystkie mięśnie. Obrażona odwróciła twarz w bok byleby tylko nie spoglądać na niego, wolała już patrzeć na pustkę. Najważniejsze, że psy obserwowały go bacznie. Ignorowała go. Już miała zamiar po prostu go olać i bez słowa w trakcie jego wypowiedzi ruszyć na dalsze poszukiwania mieszkania, które załatwili jej rodzice, kiedy usłyszała interesujące stwierdzenie. Na słowa o lwicy zwróciła się w jego stronę, a oczy zalśniły lustrując go dokładnie. Już nie marszczyła czoła i nie była niezadowolona na wszechświat, a słuchała go uważnie nie odrywają od niego oczu. Co jak co, ale porównanie jej do dzikiego zwierzęcia, było bardzo dobrym pomysłem. - Jeszcze nie widziałeś na co mnie stać – wyszczerzyła w jego stronę swoje białe ząbki i przybrała pozę ukazującą jej cudowne mięśnie i to jaka ona to jest potężna. Komizm w czystej postaci. Ludzie za bardzo zwracali na nich uwagę, co było jej nie na rękę. Może i była znana głównie w Norwegii jako modelka, ale miała świadomość, że ludzie śledzą światowe trendy i może być rozpoznana w każdej chwili, dlatego wolała unikać bycia w centrum uwagi. Chciała zamknąć za sobą ten rozdział. Tak bardzo skupiła się na swoich myślach, że nie dostrzegła, że chłopak do niej mówi, automatycznie wypaliła słowo „co”, nie do końca wiedząc co się wokół niej teraz dzieje. Dopiero po krótkiej analizie doszła do wniosku, że zadał pytanie, które słyszała doskonale. - Błyskotliwa uwaga – mruknęła po polsku pod nosem i westchnęła. Nie mogła mieć mu tego za złe, przecież nie pochodziła z kraju, w którym ludzie wyglądają charakterystycznie, ale jakoś nie umiała się powstrzymać od kąśliwego komentarza, a że nie wiedziała jak jest słowo „błyskotliwy” po angielsku to ułatwiła sobie to spolszczając – Co cię to obchodzi? – wróciła na tory angielski. Zawiązała ręce na klatce piersiowej i spojrzała na niego spod byka, inaczej nie mogła, była na to za niska! – Tak – odpowiedziała w końcu. Postanowiła jednak spróbować poprowadzić chociaż zalążek konwersacji, może pomoże jej ten przybysz znaleźć drogę. Trzeba wykorzystywać szansę, kiedy się tylko pojawia – przed chwilą przyjechałam – powiedziała wskazują na walizkę, która gubiła się przy tych trzech małych niedźwiedziach. Jednak jej ton sugerował, że słowa kieruje do półgłówka, któremu trzeba wszystko tłumaczyć. Chytry uśmieszek na jej buzi potwierdzał również, że i ona kocha drażnić ludzi.
bycie jedynaczką nie mogło być fajne. Barney sądził tak nie od dziś. Zawsze, gdy trafiał na jedynaka gdzieś w głębi duszy mu współczuł, bo posiadanie rodzeństwa, nawet, gdy to tak często cię irytuje i próbuje wyrzucić z wózka tak jak z początku Alycia, jest świetne. Dobrze, że blondynka miała przynajmniej psy. Barney co prawda z samymi zwierzętami długo by nie wytrzymał, bo on... Może i wydawał się być typowym Ślizgonem, ale był sympatyczny! Gdy tylko ktoś go bliżej poznał, ale był! Jego rodzeństwo mogło to potwierdzić. Widząc to, jak zmieniło się jej podejście i mina po porównaniu jej do lwicy, aż mu się na usta zaczęły cisnąć pewne słowa, poprzedzone myślą. O nie... Kolejna Gryfonka. Znał jedną laską z Gryffindoru, która reagowała tak samo. No ale jednak powstrzymał się przed powiedzeniem tego, bo znowu by dostał, a tego nikt by nie chciał. Przynajmniej nikt, kto go lubi. Musiał przyznać, że poczuł się trochę nieswojo, jakby dziewczyna go osądzała tym swoim wzrokiem. Dlatego zacisnął szczękę, wciąż masując swoją brodę, która wciąż była obolała. Musiał przyznać, że blondynka naprawdę miała dużo siły, choć była drobna i wyglądała na słabą, jakby podmuch wiatru miał ją porwać. - Masz rację, nie widziałem. I nie jestem pewien czy chcę widzieć. Jeszcze faktycznie wybijesz mi zęby i co wtedy? - chciał dodać jeszcze, że jego się nie bije, a jego pięknych ząbków się nie wybija, ale to mogłoby ujść za dosyć... Hmm narcystyczne. Naturalnie nie ma co udawać, że nie jest narcystyczny, ale nie lubił, gdy ktoś go osądzał i szufladkował przy pierwszym lepszym spotkaniu. Było to nie fair. Totalnie niesprawiedliwe. Ktoś kto nie zna drugiej osoby, nie powinien ot tak go osądzać i wrzucać do jednego worka z całkowitymi dupkami i idiotami, którzy nie mieli w sobie ani krzty inteligencji. A on miał jej dużo, nawet jeśli wydawał się być nic niewartym dupkiem, totalnym ślizgonem. Toż to skandal! Prawda była taka, że sam Barney na norweskich modelkach się kompletnie nie znał. Znał tylko te brytyjskie i ogólnie z bliższych i cieplejszych stron niż sama Norwegia. Był tam tylko raz i - jak na zmarzlucha przystało - powiedział sobie, że nigdy więcej nie pojedzie tam na wakacje, nawet jeśli cała rodzinka będzie chciała go wyciągnąć siłą z domu. W sumie raz tak też został w domu, sam przez dwa tygodnie. Sam wśród mugolskich sprzętów, które na całe szczęście od małego ogarniał jak mugol. Sądzę jednak, że porównanie go do mugola to przesada, w końcu był czarodziejem czystej krwi. Szkopuł w tym, że jego rodzice byli czarodziejami. Matka pochodziła z Francji, choć wychowała się w Anglii. Ojciec... Hmm, o ojcu wiedział znacznie mniej. Praktycznie jedynie to, że był złym człowiekiem i/lub przez kilka lat przed śmiercią działał pod wpływem imperiusa. Mógł być też śmierciożercą, choć Barney starał się nie myśleć o tym, że może być potomkiem sługusa Voldemorta. Dla innych ślizgonów byłby to pewnie największy zaszczyt, ale dla niego nie. - Jestem z natury człowiekiem, którego wiele rzeczy ciekawi. Przykładowo twój akcent. Zaciekawił mnie, więc musiałem spytać, aby się upewnić. - i aby mu się trochę ego powiększyło, bo miał rację! Barney starał się za wszelką cenę nie pokazać irytacji tym jej uśmieszkiem. Był jak oaza spokoju w tej chwili. No, przynajmniej starał się być jak oaza spokoju. - Skąd? - spytał, patrząc na jej psy. Kochał psiaki, ale te chyba go nie polubiły, bo patrzyły na niego tak, jakby chciały schrupać go na obiad. - Byłaś kiedyś u nas, w Wielkiej Brytanii? - zapytał, wracając wzrokiem do dziewczyny. Aż teraz zaczął żałować, że ten lód mu spadł... Był taki dobry. No ale nie chciał na razie wychodzić na dziecinnego, który trzyma urazę o zrzucenie loda.
Chłopak nie wydawał się być taki zły jak na początku się wydawało. Zaczął od tematu, który ją drażnił, ale szybko odzyskał w jej oczach. To nie tak, że zachwycała się tym porównaniem do lwicy, bo było Gryffonką. Ona po prostu kochała być porównywana do zwierząt. Zresztą prawdę mówiąc, to jeszcze nie miała prawa wiedzieć, że jest gryffonką, bo jeżeli się nie mylę, dowie się pierwszego dnia po przyjazdu do Hogwartu. Dobrze mówię? Nie zależało jej na żadnych z domów. Dla niej to była dziecięca zabawa, którą wymyślono kiedyś tam, by wzbudzić w uczniach chęć rywalizacji. Coś czego ona nie potrzebowała. Te domy wcale nie określały człowieka, tak jak wszystkim się wydawało i chociaż wiem, że z jej ust brzmiałoby to irracjonalnie, ale mimo tego, że mówi wiele rzeczy przy pierwszym spotkaniu, to jednak stara się nie oceniać nikogo. W głębi duszy zawsze wierzy, że człowiek nie jest zły, że musi mieć jakieś pozytywne cechy. Przecież to może być ktoś taki jak ona, który swoją agresją tylko broni siebie, a nie koniecznie jest taki zły. Ona się po prostu boi, a strach jest jej paliwem, który pozwala jej działać i właśnie się w taki sposób bronić. - Byłbyś bez zębów? – zapytała przechylając głowę trochę w bok widocznie zaskoczona. Czy to coś strasznego? Znaczy się, podejrzewam, że ona również by płakała gdyby wybito jej zęby, ale teraz nie robiło jej to żadnej różnicy zwłaszcza, że dotyczyło to jego, a nie jej. Nikola kątem oka zerknęła na leżące na ziemi lody i podrapała się palcem wskazującym po policzku widocznie zakłopotana. Czuła się trochę winna, że zniszczyła mu posiłek. Zapewne, gdyby jej ktoś zrzucił lody, to ze łzami w oczach chciała by tą osobę zamordować. Wzięłaby pierwszą rzecz pod ręką i zaczęła ją gonić z misją mordercy. Westchnęła głęboko i jak na razie starała się zignorować poczucie winy. Zawiązała ręce na klatce piersiowej i nerwowo poprawiła kosmyk włosów. Czuła się trochę osaczona, co jej zwierzęta musiały wyczuć, ponieważ jeden z nich, Blop, musnął jej udo pyskiem starając się uspokoić dziewczynę. - Nie. – wyszeptała gładząc zwierzę po pysku i nie odrywając od niego spojrzenia. Na pierwsze pytanie nie odpowiedziała, bo i po co? Co go to obchodzi? Nie ma zamiaru się dzielić swoim życiem z pierwszą obcą osobą. Zresztą przyznanie się skąd pochodzi jest jak narzucenie sobie naklejki modelki i… wolała tego po prostu nie robić. Zresztą dziwnie by brzmiało: „Z Polski, ale przyjechałam z Norwegii”. – Ale nie podoba mi się tutaj jak cholera – westchnęła widocznie zrezygnowana. Brak gór, brak wolnej przestrzeni, dużo ludzi, budynków i żelastwa. Nie jest przyzwyczajona do takich miejsc – gdybym tylko mogła, wróciłabym do domu – wymamrotała do siebie i nastąpiła nagła zmiana tematu. - Chodź – rozkazała i ruszyła przed siebie łapiąc za walizkę. Psy bez zastanowienia za nią ruszyły, a ona zatrzymała się po kilku krokach i zwróciła do ślizgona zniecierpliwiona. Na niego również czekała.
Kurczę, a ta chęć rywalizacji nieraz źle działała na uczniów. Na przykład na takiego Barneya, który kochał rywalizować, bez rywalizacji nie potrafił przeżyć dnia, a słysząc słowo "rywalizacja" od razu się ożywiał i był gotowy do działania. Szczególnie jeśli w grę wchodził odwieczny konflikt między Slytherinem a Gryffindorem. Och, jak on nienawidził gryfonów za samo to, że są z domu lwa! Zawsze starał się im jak najbardziej dopiec. Robienie głupich żartów było na porządku dziennym! Barney lekko zmrużył oczy i pokręcił głową. Miała rację, ale cholera, przecież tego nie przyzna, nie? No błagam, przyznawać rację ledwie poznanej dziewczynie, która usiłowała pokiereszować jego twarzyczkę, która wyglądała dosłownie na wiecznie młodą? No błagam, jak tak można! - Nie byłbym... bez zębów. Na pewno nie masz tyle siły, by... Wybić je wszystkie! - co z tego, że sam praktycznie sobie przeczył? Lepsze przeczenie samemu sobie niż przyznanie, że ma rację i faktycznie mogłaby mu je wybić. No ale z drugiej jednak strony naprawdę nie wyglądała na taką, która potrafi je wybijać... Jak widać strata lodów od Floriana Fortesque działała na niego lepiej niż zadziałałaby na nią. To dobrze, że role nie były odwrócone, Barney miałby przekićkane. - Potrzebujesz przewodnika? - zapytał, patrząc na nią uważnie, ale w jego głosie nie było słychać zbędnego przekonania czy ciepła. Zresztą, rzadko kiedy można było usłyszeć jak mówi miłym i naprawdę przyjaznym, ciepłym tonem. Zazwyczaj słysząc jego głos można było odnieść wrażenie, że nie jest zbyt przyjaźnie nastawiony, choć ostatnimi czasy starał się ten chłód niwelować i całkiem często mu się udawało. Tyle dobrze, że diametralnie zmieniał się względem osób, które lubił lub kochał. Na przykład przy rodzinie. Przy nich był zawsze wesoły, wiecznie uśmiechnięty i nigdy nie był wredny. Wiadomo, dokuczanie i sprzeczki są w każdym rodzeństwie, ale nigdy nie były poważne. - Do domu czyli...? - zacisnął usta w cwanym dosyć uśmieszku, nie mogąc się powstrzymać przed tym pytaniem. Cóż, Reed był człowiekiem upartym i nie mógł tak łatwo zrezygnować z dowiedzenia się tego, skąd przybyła blondynka. Gdy odeszła już wzruszył ramionami i sam miał iść w drugą stronę, ale wtedy dostrzegł jak na niego patrzy. Dlatego też podążył za nią, choć miał do załatwienia kilka ważnych spraw. Poczekają. Tym bardziej, że dziewczyna wydała mu się interesująca. - Idziesz od września do Hogwartu? - zapytał, lekko unosząc brwi i patrząc na jej wielgachne psy. Sam zawsze chciał husky'ego i... Obiecał sobie, że kupi go zaraz po studiach.
Ojej, chłopak naprawdę to powiedział? Dziewczyna zwróciła się do niego ponownie i posłała chytry, rozbawiony uśmiech. - Chcesz się przekonać? – wyszeptała unosząc swoją pięść. Mogłaby mu z wielką chęcią pokazać, a gdyby oskarżył ją o napaść, to użyłaby argumentu, że sam chciał by coś takiego się stało. Zresztą kto by uwierzył, że taka laleczka jest w stanie kogoś skrzywdzić? A jaki wstyd, że takie dzieciątko Cię pobiło. Ani to się przyznać, ani nie wypada oddać. Niby dziewczyna jest na wygranej pozycji, ale gdyby dostała od chłopaka w twarz, nie podkuliłaby ogona i nie uciekła z płaczem do mamusi. Biliby się tak długo, aż któreś z nich nie padłoby z wycieńczenia, albo z odniesionych obrażeń. Mówią, że mężczyzn, po pojedynku, łączy silna więź. Bez wahania mogę stwierdzić, że w jej przypadku również by tak było. Zignorowała jego pytania. Czuła się jakby szła z dzieckiem, które musi wszystko wiedzieć, a jej to nie było na rękę. Słysząc pytanie o Hogwart westchnęła pod nosem widocznie zmęczona tą całą jego paplaniną. Zatrzymała się i odwróciła w jego kierunku spoglądając na niego z wyrzutem. - Zawsze tak kłapiesz tym dziobem? – warknęła bez zastanowienia, po czym poprawiła kosmyki włosów – To jest irytujące – dodała po chwili i ruszyła dalej przed siebie. Rozglądała się uważnie po otoczeniu próbując znaleźć jedno konkretne miejsce. Jednak nie dane było jej go znaleźć. W końcu zirytowana dziewczyna westchnęła i odwróciła się w stronę chłopaka zakłopotana. Czy na jej policzkach widniał rumieniec? Nie miała odwagi nawet na niego spojrzeć. - Te lody, co Ci zepsułam – wyszeptała. Czyżby panna Kotecka miała zamiar go przeprosić, za ten niespodziewany atak, w którym zabiła jego smakołyk? Nie wierzę! – gdzie je kupiłeś, bo też bym zjadła – dodała trochę pewnie i spoglądając na niego z wyższością. Zapomniałam, że ona nie do końca umie przepraszać za swoje czyny. Robi to na swój własny pokręcony sposób – jesteś mi potrzebny tylko po to, żeby dostać się do tej lodziarni i nie odpuszczę Ci dopóki się tak nie znajdziemy! – brzmiała przekonująco, zwłaszcza w obstawie trzech małych niedźwiedzi, które świdrowały chłopaka wzrokiem. Oparła dłonie o biodra i oczekiwała jakiejkolwiek odpowiedzi z jego strony.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Architektura tak starego miasta, zwłaszcza części magicznej była niesamowita. Cały czas działo się coś niesamowitego, przynajmniej okiem kogoś kto był mugolem, bo ona już przywykła do latających w dzień sów, przemieszczających się bloków skalnych czy płyt budynku. Wszystko emanowało magią i mimo, że większość ludzi jej po prostu nie wyczuwała, to Dul była na to wrażliwa. Aż rwało ją w żołądku i ściskało od tego wielkiego nagromadzenia magii. Najpewniej to był po prostu szczery podziw i fascynacja, jak wielkie rzeczy można robić przy pomocy czarów. Tłum zgromadzony na ulicy nie przeszkadzał w niczym dziewczynie zupełnie. Było wręcz ciekawiej, czuło się, że to miejsce żyje swoim życiem, odrębnym, z dala od oczu tych, którzy nigdy nie posiadali "tych" zdolności. Znowu ją ścisnęło w żołądku. Przecież ona mogła też nigdy nie zobaczyć tego wszystkiego, mogła się urodzić jako po prostu mugolaczka, chodzić do normalnej szkoły. Nie poznać tego cudownego świata. A Alejandro? Zawsze żałowała go, dlatego starała się mu pokazywać jak najwięcej w tym zwariowanym świecie. Szkoda, że go ty nie było, pewnie by się ucieszył. Byłby równie podekscytowany co ona. Wszystko to przez geny. Pieprzone geny! Znowu ją ścisnęło w żołądku, tym razem mocniej, gwałtowniej. Na samą myśl o pewnej osobie wezbrała w nią złość. "Cholerna, pieprzona kretynka." Była na siebie wściekła, że znowu o niej myśli, ale była przecież częścią jej życia, niestety. Rozłożyła mapę i stuknęła w nią różdżką, by znaleźć to czego na niej szukała. Wolała nie pytać postronnych osób, nigdy nie można było być pewnym jakie mają zamiary. Chciała być samodzielna we wszystkim co robiła.
Amy nie wierzyła do końca, że wakacje dobiegają końca. Nie żeby nie lubiła szkoły, uczenia się o eliksirach, wróżbiarstwie - to było jej życie, które kochała i czuła się podekscytowana powrotem do Hogwartu. Tyle czasu tam nie była, może coś się zmieniło? Red rock było zupełnie inne - na pewno nie gorsze, ale jednak miało w sobie coś co sprawiało, że londyńska szkoła przyciągała bardziej. W Kolumbii widziała paru swoich starych znajomych, wszyscy równie jak rodzina zaskoczeni z jej powrotu. Czy to pozytywnie, czy nie za bardzo, czasami nie wiedziała, bo większej okazji do pogadania nie było. Poszła z rodzeństwem na Pokątną, ale wystarczyła chwila, żeby ich zgubiła. Chciała tylko dokupić coś do eliksirów i skończyła sama na środku ulicy wśród tłumu. Spodziewała się ich spotkać przy wystawie sprzętu do Quidditcha - w końcu Axela i Bena najbardziej tam ciągnęło, a jeszcze dzisiaj tam nie byli, więc prędzej czy później by tam wylądowali. Jednak nie znalazła ich tam, w zasięgu wzroku też nigdzie ich nie zauważyła. Może już wrócili do domu. Westchnęła z rezygnacją i zaczęła iść w jednym kierunku, rozglądając się na boki. Nawet nie zauważyła jak wpadła na jakąś dziewczynę, która stała z mapą i różdżką. Najwyraźniej szukała drogi, a ona jej przeszkodziła. Chwyciła ją za ramię, żeby ani ona, ani młoda poszukiwaczka nie przewróciły się. - Hej, przepraszam, zagapiłam się - powiedziała, uśmiechając się do niej przepraszająca. Za chwilę jednak spojrzała na jej mapę i kiwnęła w jej kierunku. - Szukasz drogi? Pomóc ci może? - zaproponowała, bo Rogersówna już miała taką naturę, że chętnie pomagała - jak widać, nawet całkiem nieznajomym ludziom!
The author of this message was banned from the forum - See the message
Wszystko było dynamiczne, mimo, że ona tego nie dostrzegała, bo miała cały czas wlepiony wzrok w mapę, aż nagle. Nawet jej nie wyczuła, a przecież człowiek dostrzega około 80% bodźców przez oczy, a reszta? Reszta widocznie ją zawiodła, bo była tak bardzo zaabsorbowana przeglądaniem mapy. Zachwiała się i zaklęła pod nosem po hiszpańsku. Na jej twarzy wypełzł wyraźny grymas, zacisnęła powieki, a gdy je otworzyła zobaczyła ją. Miała falujące, splątane, ciemne loki i oczy, przenikliwe, patrzące nieco z zaciekawieniem na samą Reinę. Były podobne do jej oczu. -Ugh, przepraszam, nie powinnam tak stać tu na środku ulicy-przeprosiła serdecznie dziewczynę. A może kobietę? Nie była nigdy dobra w określaniu wieku rozmówcy. W wielu rzeczach nie była dobra, to czyniło ją często zakłopotaną i pakowało w różne, śmieszne sytuacje, czasami żenujące. -W zasadzie jeśli mogłaby mi Pani pomóc, byłabym wdzięczna-już chyba się w kolejne wpakowała, jednak wolała zostać przy formie bardziej oficjalnej niż kogoś urazić. Mała, głupiutka Dulce, z wrodzonym talentem do mieszania wszystkiego. Odgarnęła włosy za ucho i poprawiła mapę. -Właściwie szukam sklepu z alchemią?-powiedziała niepewnie. Przynajmniej tak z hiszpańskiego by tłumaczyła na angielski tą dziedzinę. Miała nadzieję, że nic nie przekręciła.
Tyle ludzi, tyle tłumów, tyle wystaw, wszystkiego było w nadmiarze szło dynamicznie, a ilość bodźców rozpraszała zwłaszcza osobę, silnie reagującą na to wszystko. Czemu na Amy to nie robiło wrażenia? To było zdecydowanie dla niej normą - Pokątna była jej dzieciństwem, rytuałem, przed każdym nowym rokiem szkolnym. Tęskniła za tym przez te dwa ostatnie lata. Patrząc na dziewczynę przed nią mogła stwierdzić, że jest młoda - młodsza od niej albo nawet w tym samym wieku co sama Amanda. - Nie przepraszaj, też ja powinnam patrzeć przed siebie, a nie rozglądać się na boki. Poza tym, tutaj jest taki natłok ludzi, że każdy nawzajem toruje sobie jakoś drogę - powiedziała, puszczając ramię dziewczyny. Bardziej ona miała za co przepraszać, w końcu prawie ją przewróciła. Dobrze, że chociaż refleks ma całkiem spoko i zdążyła ją podtrzymać, bo nie uśmiechało jej się zbierać szatynki z kostki brukowej. - Jaka pani. - Wywróciła oczami. - Jestem wręcz przekonana, że jesteśmy w podobnym wieku. Mów do mnie po prostu Amy - przedstawiła się, uśmiechając się do niej. Tak odruchowo, bo lubiła to robić. Pomimo paru niemiłych wydarzeń i informacji z ostatniego czasu, to nie miała powodu być smutną, jeżeli nie myślała o przykrych sprawach. Nie miała potrzeby teraz o nich wspominać. - Przed chwilą właśnie tam byłam! To nie daleko! Sklep z eliksirami tutaj naprawdę ma bardzo duży asortyment, więc pewnie znajdziesz wszystko, czego potrzebujesz! - powiedziała i chwyciła dziewczynę za nadgarstek, pociągając za sobą. Jeszcze by brakowało, żeby jej się gdzieś po drodze zgubiła. - Pierwszy rok w Hogwarcie? - zapytała, patrząc na nią kątem oka.