- ha, no widzisz, to podobne dusze z nas. Co do transmutacji, na pewno, ale jakoś mi nie idzie. Nie mam zbyt dużej motywacji. Jestem metamorfomagiem więc mam trochę łatwiej niż reszta ludzi - przyznała, uśmiechając się do przyjaciółki już chyba. - Jeśli twój tata ma trochę zbędnych składników to chętnie je od niego odkupię. A potem możemy iść do kawiarni na lody albo jakieś ciastko? Mam ochotę na gorącą czekoladę i szarlotkę, co ty na to? - zapytała i na samą myśl zrobiła się głodna.
- Metamorfomagiem? Super - stwierdziła z wyraźną radością. Wiele razy zastanawiała się ja to jest być kimś takim. Nigdy nawet nie spotkała metamorfomaga, a tu proszę. Kąciki jej ust znacznie powędrowały ko górze. - Jasne, że ma, nie musisz ich nawet odkupywać, wierz mi, nawet nie zauważy, że stamtąd coś zabrałam - odpowiedziała i mrugnęła do niej. Ojczulek był trochę nieporadny, tak prawdę mówiąc. Inteligentny, ale nieporadny. - O tak, z przyjemnością. Od rana nic nie jadłam, przydałoby się coś na zapełnienie żołądka - rzekła i rozejrzała się. Były już niedaleko.
- no to pięknie, widzisz. Ale... naprawdę będzie mi głupio wziąć sobie coś po prostu. Będę się źle z tym czuć. - opowiesz mi o sobie jak już będziemy w kawiarni? - zapytała, uśmiechając się szeroko. Tak szybko ją polubiła. - Jak widać jestem strasznie gadatliwa i musisz się czasem upominać o chęć powiedzenia czegoś. Jakoś tak mam, że nie rozmawiam z wieloma ludźmi, ale jak już z kimś gadam, to nadaję jak radio, non stop, o byle czym. Dziwne schorzenie. - a co do bycia metamorfomagiem, to świetna sprawa. A wiesz, że mam dziwne korzenie bardzo? Matka pochodzi z cygańskiej rodziny i wśród któregoś z moich dziadków znaleźć można nawet wampiry...
- Nie przesadzaj. Uznaj to za prezent w ramach podziękowań. Przyjmij go inaczej więcej nie dostąpisz takiego zaszczytu - powiedziała i wystawiła jej język. Uśmiechnęła się szeroko i o mało co nie upadła z hukiem na ziemię. Zaklęła pod nosem. Nie była niezdarna, tylko po prostu jak się zagapiła, niekoniecznie utrzymywała równowagę. Można to uznać za zaburzenia ruchowe objawiające się raz na jakiś czas. - Nie ma co opowiadać. Albo dobra, jest - rzekła i znów wyszczerzyła zęby. Wspomniałam już, że Mick nigdy nie należała do skromnych osób? - A tam, przynajmniej nie jesteś jedną z tych milcżacych, które mruczą coś tam pod nosem i nie wiadomo o im co chodzi - stwierdziła. - Żartujesz! - popatrzyła na Angie ze zdziwieniem a jednocześnie z fascynacją. - Zamień się rodziną, możesz dostać nawet moje rodzeństwo, które wymyśliło moje jakże idiotyczne imię - westchnęła. Ta, rodzeństwo było bardzo pomysłowe. Nikt nie powinien pozwalać im oglądać mugolskich bajek w dzieciństwie.
- o! - Angie zrozumiała wypowiedź Mick i klepnęła się dłonią w czoło, aż z rąk wyleciała jej jedna torba, którą na szczęście udało jej się złapać tuż nad głową. - Myszka Mickey! O geez, faktycznie - dodała z figlarnym uśmiechem. - skoro tak mówisz, to już chyba nie mam wyboru, ale nie zapomnę tego, możesz być pewna. A rodziną się nie zamienię, ale chętnie posłucham o tobie. Wiesz, ja nie mam rodzeństwa, ale za to dwójkę przyjaciół, z czego jeden to mój chłopak. Zanieśmy to szybko, chcę już usiąść - dodała po chwili.
- Och, nawet mnie nie denerwuj - syknęła poirytowana. Sam dźwięk jej pełnego imienia sprawiał, że zaczynała się wściekać. - Nic tylko udusić tą dwójkę - powiedziała, mając na myśli swoje starsze rodzeństwo. - Żeby tak mnie pokarać tuż po narodzeniu. Oni są bez serca - dodała, teatralnie odgrywając rolę niesamowicie cierpiącej osoby. - Nie masz, nie masz - uniosła dumnie głowę. - O, to pogratulować. W każdy razie, rodzeństwo to nic ciekawego, naprawdę - mruknęła i znów się rozejrzała. Były już tuż pod sklepem jej ojca. Uśmiechnęła się. - Poczekaj tu chwilkę, zaniosę te torby, wezmę parę składników dla ciebie i wrócę tu szybko - to powiedziawszy wzięła od Angie pakunki i pognała do sklepu. Nie było jej chyba z pięć, może sześć minut, kiedy znów wyszła z małą torebeczką pełną różnych składników. Podała ją dziewczynie i posłała jej serdeczny uśmiech. - Znalazłam oczy traszki, korzonki, muchy siatkoskrzydłe i jeszcze parę składników roślinnych, które tam były. Najwięcej składników trzymamy w domu w piwnicy, gdzie ojciec zajmuje się wyrobem eliksirów, więc tutaj nie ma tego zbyt dużo - oznajmiła składając ręce na piersi.
- niech ci to w dzieciach wynagrodzą. Dziękuję bardzo - powiedziała, spontanicznie dając jej buziaka w policzek. Nastąpiła po nim dziwna konsternacja. Angie wiedziała, że nie często zdarzają jej się takie akcje, ale jednak się zdarzają. Tak cholernie ją polubiła, jakby znały się dłużej niż te trzydzieści minut. - to może chodźmy do jakiejś kawiarni? Do Floriana? - zaproponowała, by przerwać dziwne milczenie. - Chyba chciałabym rodzeństwo, ale młodsze...
Zaskoczona popatrzyła na Angie, unosząc wysoko brwi do góry. Postanowiła jednak to zignorować. W tym była mistrzynią. Po długiej ciszy, Angie się wreszcie odezwała. - O tak, chodźmy, muszę coś zjeść - powiedziała szybko i uśmiechnęła się szeroko. - Słyszałam, że z młodszym rodzeństwem wcale nie jest tak różowo, jakby mogło się wydawać. Mój kolega ma malutkiego brata, wyjątkowo nie można sobie z nim poradzić - wyznała powoli idąc uliczką w drugą stronę. - Ale czy bycie jedynaczką jest fajne? - spytała nagle i założyła sobie kosmyk blond włosów za ucho.
- nie mogę narzekać. Może i byłam oczkiem w głowie, ale mnie specjalnie nie dopieszczali, wiesz? Wychowywałam się praktycznie z moimi dwoma przyjaciółmi i Jesse'ego traktuję jak brata, więc... psychicznie jedynaczką nie jestem. Dziwne to, prawda? - odpowiedziała, zadowolona ze zmiany tematu. To był głupi, niepotrzebny wyskok. - No może faktycznie? Nie wiem. W zasadzie, niedługo rodzice będą mi mogli powiedzieć, żebym sama sobie dziecko zafundowała, a nie męczyła ich o rodzeństwo. Taaa, są dość liberalni w tym klimacie. W ogóle, u nas w mieście jest jakoś dziwnie. Mam koleżankę, ma 21 lat, trójkę dzieci i męża w wieku jej matki. Patologiczne, prawda? Jej mamuśka ma 37 lat, więc też, zaszła z nią w ciążę jak miała 15 lat. Porządnie - opowiadała znów...
- Nie, czemu dziwne? Niektórzy tak mają, to nawet dobrze. Nie znoszę rozpieszczonych dzieciaków - powiedziała jednocześnie kręcąc głową z dezaprobatą. Rozpieszczone dziewuszki przyprawiały ją o mdłości. - Piętnaście lat?! - wykrzyknęła przerażona. To było nie do przyjęcia. Przynajmniej dla niej. - Ja na przykład nie wyobrażam sobie siebie z takim bobasem. Prawdopodobnie skończyłby w moim kociołku na eliksiry. Jak ktoś taki sobie radzi w tym wieku? - patrzyła skonsternowana na Angie. Już nawet zapomniała o tym zaskakującym "incydencie".
- no to bardzo bardzo dobrze. ach. No nie mam w sumie większego pojęcia. Pracowała ona w barze, jako kelnerka. Była strasznie gruba, ale poza tym, wszystko z nią było całkiem w porządku. Można z nią obył porozmawiać, była otwarta i miała zabawne Irlandzkie imię - Onia. Pisane przez to śmieszne A z kreseczką u góry. No, pewnie mamusie pomagały jednej i drugiej. Onia pewnie też się prędko tych dzieci dorobiła skoro w wieku 21 lat miała już trójkę. Masakra jakaś ogólnie - gadała jak najęta przypominając są bladą blondynkę w czarnych eleganckich spodniach i białym podkoszulku. - Ale cholera, dość! Opowiedz coś ty, bo ja znów gadam cały czas, jak zawsze. Od dziecka tak mam, wiesz? Czasem jak wychodzę z chłopakami na spacer, to oni mają okazję powiedzieć dosłownie tylko kilka słów, bo ich zagaduję non stop... Paplała nie patrząc pod nogi, jednak udawało jej się o nic nie zawadzić - czasem miała zdolność potykania się na równej kostce, a innym razem nie potykała się nawet gdyby szła z zamkniętymi oczami po podziurawionym asfalcie.
Już po chwili od aktywacji świstoklika znalazły się prosto na ulicy Pokątnej. Na szczęście udało się Gabrielle wylądować na prostych nogach. Audrey miała z tym problemy, dlatego też Krukonka ją przytrzymała i dzięki temu Gryfonka nie upadła. Rozejrzała się, zawsze nie mogła się nacieszyć tą ulicą, choćby nie wiadomo jak często tu bywała. - No, moja droga, prowadź - powiedziała do dziewczyny.
Kiedyś muszę się przyzwyczaić - pocieszyła się w myśli, po raz kolejny tracąc równowagę. Ten rodzaj podróży niezbyt jej odpowiadał, tak samo jak teleportacja, ale przynajmniej był szybki i docelowy. Wdzięczna Gabrielle, że pomogła jej ustać w miejscu odpowiedziała: - Uch, dzięki - mówiła szczerze, sama na pewno zaliczyłaby spektakularny upadek. - A więc chodźmy. Najpierw do sklepu mojej mamy, podobno sukienkę mam już gotową, a może i ty coś sobie znajdziesz - powiedziała wesoło. Ruszyły wzdłuż ulicy, kierując się w stronę tego lokalu.
Zdążyła tylko powiedzieć "Do widzenia!" ekspedientce i już została pociągnięta na ulicę. Kiedy usłyszała słowo "teleportacja" skrzywiła się. Będzie tego miała dość przez kolejny miesiąc, jak nie dłużej. - Przyjmijmy, ze są razem. - Pokazała Morgane język. - Dziękuję, że mnie nauczysz. Wiesz, nie chciałabym się gdzieś wywalić. Zachichotała. - Tak jest! Zoologiczny czeka na nas. - Chwyciła przyjaciółkę za rękę, rozglądnęła się dookoła i już ich nie było.
Bell i Emma teleportowały się prosto na Pokątną. O tej pory było tu dość mało osób, tym bardziej, że był sam środek tygodnia, więc istniała bardzo mała szansa, że na kogoś wpadną. I rzeczywiście im się poszczęściło. - Dobra, to jak, szukamy jakiegoś sklepu gdzie będzie można kupić eliksir wielosokowy czy od razu na Nokturn i kupujemy na pierwszy podejrzanym stoisku gdzie się da? - zapytała, rozglądając się przy tym dookoła i poprawiając szalik, który w czasie teleportacji nieco się poluźnił i prawie, że spadł z szyi. - Bo właściwie, to ja jeszcze do Menażerii chciałabym zajść, w końcu nawet jak będziemy wiedziały jak ten ktoś wygląda, to nie wiadomo czy tak łatwo go znajdziemy, więc przyda się inny pomocnik - uśmiechnęła się, zadowolona ze swojego jeszcze nieujawnionego pomysłu. Właściwie, to nie wiedziała czy wypali, bo w sklepie mogło zwyczajnie nie być tego, co chciała kupić. No ale się zobaczy, nie było co już teraz o tym rozmyślać.
A oto i cała Bell. Jakaś mała, niewinna myśl ledwie przemknie przez jej głowę i już, "Bum" od razu ową myśl realizuje. Zupełnie inaczej niż jej koleżanka, Emerson. Ona wpierw wpadnie na jakiś pomysł, potem ewentualnie zastanowi się czy warto ją zrealizować i ostatecznie, przy odrobinie szczęścia w ciągu miesiąca powinna dojść do skutku. No bo przecież - nie rzuci wszystkiego. - Beeeeel - jęknęła, rozglądając się po ciemnej ulicy. - Ja miałam się dzisiaj uczyć, pójść wcześniej spać i w ogóle... - westchnęła, robiąc niezadowoloną minę. Cóż, pozostaje więc załatwić to jak najszybciej. Im dłużej będą zwlekały, tym więcej czasu im to zajmie. Poza tym, i tak miała sobie sprawić nowe pióro, a i jeszcze załatwić karmę dla kota! - Ale gdzie możemy go kupić? Na Nokturnie sprzedają przecież owszem zakazane i trudno dostępne, ale w większości składniki. Chcesz iść do jakiejś Apteki na Pokątnej?
Spojrzała tak jakoś niechętnie na Emmę. No bo wymówek szukała, to od razu było widać, a Bell bardzo tego nie lubiła, chociaż mogła się po niej czegoś takiego spodziewać. Zawsze musiała ją niemal zmuszać do zrobienia czegoś szalonego czy spontanicznego. Dziś wypity przez Em alkohol zadziałał nieco na korzyść rudej, ale widać, efekty powoli mijały. Mimo to, miała nadzieje, że gryfonka w przypływie większej dawki rozsądku niż zawsze, nie teleportuje się stąd, zwyczajnie ją zostawiając. Nie uśmiechało jej się łażenie po Nokturnie samej... - Och, Em, nie marudź. Następnym razem, nie wpadaj po prostu na takie genialne pomysły... chociaż nie, wtedy dochodziłybyśmy do tego o wiele dłuższą, okrężną drogą. No, ale jak już wymyśliłaś, to przecież musimy to zrealizować, nie? - Prawda, a wielosokowy zakazany znowu nie jest. Mamy na Pokątnej aptekę w której można by to znaleźć, albo sklep z eliksirami? Gdzieś na pewno znajdziemy, w końcu tu tyyyle tego jest. Chodź w tamtą stronę, stojąc raczej się nie uda. I ruszyła w głąb ulicy patrząc na wystawy sklepów, wypatrując charakterystycznych fiolek czy też może całych kociołków z eliksirami. - A w ogóle, myślisz, że niuchacze mogą wyniuchać coś innego niż złoto?
Do rozpoczęcia roku szkolnego zostało Anthonemu mało czasu. Nie martwił się wcześniej czymś takim jak księgi, czy kociołki. W raz z upływem czasu zaczął jednak coraz więcej myśleć o tym, że czas się przygotować. Na Ulicę Pokątną przyszedł troche z przymusu. Nie miał innego wolnego dnia na wypełnienie tych formalności. Chcąc nie chcąc musiał przerwać sielankowo spędzane wakacje z dala od czarodziejów. Do tej pory nie brakowało mu ich towarzystwa. Czas spędzał ze swoimi starymi znajomymi, mugolami, którzy myśleli, że idzie na jedną z londyńskich uczelni. Tak było mu wygodnie. Nie musiał się spowiadać, a oni mogli z nim spędzać dużo czasu. Nie lubił kłamać, ale w tej sytuacji nie miał zbyt wiele do gadania. Czas chyba przestawić się na towarzystwo magii w każdej sekundzie życia. Pokątna nie oczarowała go za bardzo. Nie był przyzwyczajony do takiego widoku. Dlatego gramolił się po ulicy całkiem wolno i oglądał wszystko z zniesmaczeniem. Pewnie wyglądał jak dziecko, które musi zjeść wątróbkę, albo jakąś ohydnie zdrową surówkę. Brrrr..
Weszła na Ulicę Pokątną z wieeelkim uśmiechem na twarzy. Lubiła tą Ulicę. Przypominała jej o domu. Uwielbiała rozglądać się po witrynach sklepowych, a także rozmawiać ze sprzedawcami czy też pozdrawiać ich na ulicy. Udała się tu trochę z przymusu, wreszcie zacznie się szkoła, całe to szkolne życie, harmider. Ten czas zbliżał się nieubłaganie, a ona tylko z kompletu potrzebnych rzeczy miała książkę. No ładnie. Nie ma co, piękna organizacja. Przystanęła na chwilę by przyjrzeć się niebu i uśmiechnęła się na siebie. Nie rozglądając się za bardzo zaczęła iść przed siebie. Jednak jej żwawy chód zakłóciło to, że wpadła na jakiegoś chłopaka. Jak zwykle, musiała zrobić to oszałamiające pierwsze wrażenie. - Przepraszam, zamyśliłam się. Mam nadzieję że nie zrobiłam Ci krzywdy. - powiedziała do niego z nieśmiałym uśmiechem.
Chociaż sam był lekko nierozgarnięty nienawidził, jak ktoś był niezdarny - zwłaszcza jeśli sam na tym cierpiał. Kierował się często złością. Podobnie zareagował jak poczuł, że ktoś na niego wpada. Poczuł w sobie, że zbiera się w nim kosmiczna złość. Nie lubił mieć kontaktu z innymi. No cóż. Odwrócił się szybko i zniesmaczył. No tak, jakaś niezdarna dziewczyna wpadła na niego. Tego mu jeszcze brakowało, żeby specjalnie to zrobiła. Popatrzył na nią lekko zniesmaczony i przekrzywił usta. Nie miał nic do niej ale był zły. Ludzie powinni być bardziej ostrożni. - Powinnaś uważać jak chodzisz. - powiedział do niej chłodno. Zawsze robił fatalne pierwsze wrażenie. Żeby się z nim przyjaźnić trzeba było na prawdę tego chcieć - z takiego wychodził wniosku. Nie potrzebna mu jakakolwiek łaska od innych osób. Zwłaszcza od dziewczyn. Jakby chciał szukać znajomych to pewnie nie zajęło by mu to dużo czasu. Uwielbiał swoją pewność siebie i zarozumiałość. Tylko to nie pozwalało mu zwariować w dzisiejszych, lekko chorym świecie.
Zaśmiała się. - Staram się uważać, ale zamyśliłam się. Jestem okropną niezdarą, przepraszam Cię jeszcze raz. - Uśmiechnęła się delikatnie. Wyczytała z twarzy chłopaka, że nie był zadowolony z niespodziewanego spotkania. No cóż, piorunującego wrażenia to na nim nie zrobiła, urodziwa też nie jest. Nie wiedziała co ma dalej w tej sytuacji zrobić. Czuła się zawstydzona i onieśmielona przez chłopaka. Jego wzrok przeszywał ją na wskroś, aż robiło jej się chłodno. Był starszy, to fakt, było po nim to widać szczególnie w sposobie jakim się do niej odniósł. Ona przy nim poczuła się jak no po prostu gówniara, i to nierozważna, lecz nie chciała tak po prostu odejść bez słowa. Lubiła nawiązywać rozmowę z przypadkowymi osobami. - Hej, przestań się tak dąsać, bo taki wyraz twarzy Ci już na zawsze zostanie, a tego byś raczej nie chciał. - Wyszczerzyła się do chłopaka.
Czy ona próbowała go rozweselić? Nie często mu się to zdarzało. Zwykle ludzie dziwnie na niego reagowali. Nie każdy rozumiał jego światopoglądu. Spotykał zbyt dużo naiwnych ludzi na swojej drodze. Myśleli, że jedna osoba może zbawić cały świat. To tak nie działa. A nie można wszystkich przekonać do swoich racji. Dlatego wierzył tylko w siebie. Cała reszta schodziła zazwyczaj na boczny plan. Popatrzył na nią trochę milej. Nie przekonał się do niej mimo wszystko. Na czym jej zależało? Pewnie należała do tych ludzi, którzy chcieli być dla wszystkich uprzejmi, myśląc, że dobro do nich wróci. - To raczej moje zmartwienie. Czemu tym się przejmujesz? - zapytał wyraźnie zaciekawiony. Nie widział sensu martwienia się o innych. On zwyczajnie przeprosiłby na jej miejscu i poszedł dalej. Pewnie nawet by się nie uśmiechnął ani nie spojrzał na poszkodowanego. Po co robić sobie dodatkowe problemy? Każdy się gdzieś spieszy. Życie to wyścig. Trzeba się do tego przyzwyczajać
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Co jest dziwnego w chęci pomocy człowiekowi, dobrej rozmowy? Był dziwnym człowiekiem, czuła to. Niedostępnym, który nie dopuszcza do siebie ludzi. Karma powraca, to jej zasada. Choć nie zawsze bywa miłą osobą, stara się jak może, bo nerwy to ona ma słabe. - Przejmuję? Nie, ja się nie przejmuję, tylko Cię uprzedzam. Żeby później nie było że to moja wina, czy coś. - Uśmiechnęła się. Dziwne, ale był jednym z niewielu ludzi na świecie, przy których brakło jej słów. Czuła się nieśmiało, nie wiedziała co się z nią dzieje. Może to ze względu na jego wiek? Och, nie bądź głupia Cam, on po prostu się dziwnie zachowuje, i tyle, a Ty szukasz tysiąca powodów. Każdy człowiek jest inny. To prawda. A on to już w ogóle pewnie odstawał od reszty. Taa... I kto to mówi. Na pewno nie odstaje bardziej niż Ty Cam.
To, że był inny niż reszta wiedział od dawna. Zresztą co jest fajnego w byciu do kogoś podobnym? Lepiej chyba przecierać własne horyzonty. Chociaż z drugiej strony punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Tak było trudniej żyć. Zdziwił się, że dziewczyna powiedziała mu, że go uprzedza. Przed czym? Że to niby nie jej wina, że na niego wpadła? Chyba, że chodziło jej o coś innego. Nie lubił za bardzo analizować innych. Nie miał w tym żadnego celu. Powinien dawać rady znajomym, że muszą prosto z mostu mówić co mają na myśli. Chyba zacznie kiedyś to realizować. Tak byłoby dużo prościej. No bo po co sobie komplikować życie? - Próbujesz być zadziorna? - zapytał jej uśmiechając się. Ciekawiła go ta dziewczyna. Z jednej strony była nieśmiała, ale wydawało mu się, że ma to coś w sobie. Lubił ludzi z charakterem. Trzeba mieć temperament, żeby z nim wytrzymać. A poza tym tacy ludzie są dużo bardziej ciekawi.
- Nie muszę próbować. - Puściła mu oczko. Coś ją w nim intrygowało. Był skomplikowany, trudny do odczytania. Lubiła takich ludzi, z nimi nie sposób było się nudzić. Uśmiechnęła się na tą myśl. - Wow, uśmiechnąłeś się, a myślałam że to u Ciebie raczej graniczy z cudem. - Zaśmiała się. Pewnie go wkurzy tym co powiedziała, ale cóż z tego. Słynie z denerwowania ludzi i dobrze jej z tym. Chociaż to pewnie dlatego wciąż po szkolnych korytarzach włóczy się sama. Ale cóż, można to tłumaczyć jej nieufnością, bądź że inne osoby nie są warte jej uwagi. A na jej uwagę trzeba zasłużyć, nie przychodzi to tak łatwo i nie dostaje się tego w prezencie. W sumie tak jak i zaufania.
Anthony musiał przyznać, że była odważna. Tak jak się spodziewał. Cicha woda brzegi rwie, prawda? Ciekawe ile ona miała właściwie lat. Troche głupio mu było pytać. Miał w sobie resztkę kultury. W mugolskiej społeczności nie pytało się kobiet o wiek. Ciekawe czy tu było by to czymś złym. Nie wiedział co ma właściwie jej powiedzieć. Jakby chciał to mógłby to odebrać jako komplement. Dla niego jednak to była chyba bardziej docinka, albo uszczypliwa uwaga. Nie brakowało jej temperamentu. - To bardziej rozbawienie. Nie cieszę się. - powiedział jej wprost. Nie można było zauważyć, by uśmiech spełzł mu z twarzy. Ciekawe czy to też odbierze w swój własny sposób? Trzeba jej było przyznać, że była interesująca. Rzadko kiedy rozmawiał z kimś obcym dłużej niż kilka chwil. Jeśli chce go znać musi to wykorzystać. Chyba to jej bardziej zależy.