Gdy wyszli na ulicę, chłopaka owinął dziwny zapach stęchlizny. Nie skomentował jednak tego i nie miał zamiaru nad tym myśleć. Udał się przed siebie, kierując w bliżej nieokreślonym kierunku. Nawet nie spostrzegł, a wkurzony mężczyzna odpuścił ich sobie. Przez całą drogę gawędzili wesoło o dawnych czasach i wspomnieniach. Chłopak wspomniał między innymi, że nie może doczekać się wakacji i tęskni za Matt-jo. - Gab, czy na naszej ulicy są jeszcze jacyś czarodzieje?
Rozmawiało im się niezwykle dobrze. Jak zwykle zresztą. Gabrielle tryskała radością. Naprawdę cieszyła się, że zna kogoś takiego, jak Nathaniel. Kogoś, kto potrafi sprawić, że choć na chwilę możesz odrzucić wszystkie troski i śmiać się razem z nim. - Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Wiesz, jak moja matka potrafiła ukryć, że jesteśmy czarownicami. Gabrielle zaczęła myśleć nad tym, czy rzeczywiście na jej ulicy są jacyś czarodzieje. - Dochodzę do wniosku, że mogą być. Choć zupełnie nie wiem, kto to jest. Może ty mi podpowiesz? - zaproponowała.
- Cóź, ostatnio poznałem pewną czarownicę o imieniu Alessandra. Ona z pewnością... Jeszcze taka jedna Paulina z Gryffindoru. Słyszałem jeszcze o jakiejś Puchonce i Krukonce... ale nie jestem pewien. Powiedział wolno i z namysłem. Powoli, acz bezwiednie kierowali się w stronę nieco mniej cywilizowaną. Nie lubił z resztą zgiełku miasta. Nie myśląc o tym, wiedział dokąd zmierza. Mianowicie kierowali się do lasu, u stóp małej, ale wywołującej na ciele ciarki chatki. - A jak Ci idzie w szkole? Słyszałem, że Opiekunka Gryffindoru naucza Historii Magii, ale totalnie wyróżnia Gryfonów. Mimo wszystko nie jestem pewien czy chcę się zapisać. Podobno jest ostra... I przywiązała jakiegoś ślizgona do Anielskich Sideł, bo nie potrafił odpowiedzieć na jakieś pytanie! - Zawołał z przerażeniem. - Za to ten nauczyciel od Zaklęć... Zauważyłaś, że do edukacji to on się nie nadaje? Przecież każdemu wystawia same W! To jest chore! - Wytrzeszczył oczy - Ja lubię chodzić na skróty, znasz mnie, ale lubię się trochę namęczyć by odnaleźć do nich drogę, a u niego ta ścieżka niemal nasuwa mi się pod stopy... A i zauważyłaś, że ostatnio trudno dostrzec nauczyciela powyżej dwudziestego piątego roku życia? - Zasępił się. Nie wiedział czemu akurat teraz zebrało mu się na taką krytykę. Wiedział jednak, że zbyt długo to wszystko w sobie dusił.
- Wolniej mój drogi, nie nadążam za tobą - zganiła go. Odzwyczaiła się już trochę od paplania chłopaka. - E tam, to pewnie przesada. Może to było jakieś doświadczenie? A może sam się zgłosił? - ta sytuacja była dziwna. - Ja tam chodzę tylko na zaklęcia i OPCM. Na inne zajęcia mnie jakoś nie ciągnie - odparła. No cóż, czasu to może ona miała, ale chęci nie. - Ale przecież rodzice będą zadowoleni z Wybitnych, tak? - próbowała znaleźć pozytywną stronę - pozwolisz, że nie skomentuję wielu nauczycieli, dobrze? Szli tak jakiś czas w nieznanym Gabrielle kierunku. - Dokąd mnie prowadzisz? - musiała zadać te pytanie.
- Prowadzę? Powiedzmy, że tam o... . - Powiedział od niechcenia, po czym wyciągnął przed siebie rękę wskazując odległą ścianę lasu, puszczając dziewczynie oczko. Nathaniel znany był z ekscentryczności. Z reguły, gdy umawiali się na spacer, bądź po prostu na jakieś zwyczajne spotkanie, wtedy to Nate wymyślał miejsce i czas. Zawsze lubił być tzw. organizatorem, nigdy jednak nie ciągnęło go by angażował się w późniejsze rozmowy czy dyskusje. Lubił wtedy siedzieć w ciszy i milczeniu, wsłuchiwać się w słowa innych i po cichu je rozważać. Z reguły, gdy wychodzili również z Gab, Nathaniela onieśmielała i jej uroda i różnica wieku. Wydawało się mu to dość dziwnie gdy siedział z nią teraz sam na sam... Nigdy nie wyobrażał sobie podobnego scenariusza. Mimo, że zawsze był w stosunku do niej nieśmiały, zbieg okoliczności przełamał lody i zachowywali się jak starzy dobrzy przyjaciele. - Ech, tęsknię już za Londynem. Wiesz, że Matt-Jo, chcąc wiedzieć gdzie się podziewam, niemal staranował drzwi do naszego domu? Spytał nie kryjąc rozbawienia.
- Do lasu? No pięknie, ale się wkopałam - udała oburzenie. Szczerze mówiąc, nie spodziewała się tego. Niestety, ale nie wychodziła tak często z Nathanielem i jego znajomymi, by wiedzieć, że to Gryfon zawsze wymyślał miejsce spotkania. Matka dziewczyny nie pozwalała jej na zbyt częste wychodzenie z domu. Wtedy Gabrielle uważała, że to niesprawiedliwe. Jednak teraz wiedziała, że po prostu jej matka bała się stracić jedyną bliską jej osobę. A i Gabrielle nie miała odwagi przeciwstawić się matce. - O nie! - wykrzyknęła - naprawdę? - zapytała, a po chwili roześmiała się, kiedy wyobraziła sobie całą tę sytuację. - Pamiętasz jeszcze, jak ty wypytywałeś mnie, gdzie byłam, gdy wróciłam po pierwszym roku w Hogwarcie do domu?
Ostatnio zmieniony przez Gabrielle Papillon dnia Czw Lip 01 2010, 13:51, w całości zmieniany 1 raz
- Ja jedyny? - Uniósł brew. - Pół wioski się zjechało. - Uśmiechnął się łobuzersko. Znajdowali się już na rozstaju dróg, u której początku znajdował się mały głaz. Nathaniel wskoczył na niego z rozpędu, a na samym jego czubku zachwiał się niepewnie. Przyłożył rozprostowaną dłoń do czoła, by uniknąć napadu na oczy bardzo gorącego słońca, po czym ogarnął wzrokiem finisze tych dróżek i ich kolejne rozstaje. Jedna dróżka prowadziła przez nagrzaną łąkę, którą z pewnością nikt o zdrowych zmysłach nie pokona w tak upalne lato, za to druga, prowadziła tam gdzie wcześniej prowadził go instynkt. - Co powiesz na tamto...?? - spytał znacząco, po czym zerknął na nią wyzywająco.
Gabrielle rozejrzała się wokół. Musiała nasycić oczy tym krajobrazem, nie wiedziała, czy kiedykolwiek jeszcze będzie miała okazję tu być. - Może być - zadecydowała. Uszła kawałek i stanęła, czekając na Nate'a. Ni stąd, mi zowąd zaczęła nucić melodię pewnej piosenki.
Słysząc, że Gab śpiewa chłopak uśmiechnął się łobuzersko i włączył się w melodię tworząc coś w rodzaju amatorskiej acapelli. Nawet nie spostrzegł, a już stali na skraju lasu tuż obok opuszczonej chatki. Zmęczony śpiewaniem i marszem jednocześnie przysiadł na skale... - Wchodzimy do środka? - spytał z błyskiem w oku, patrząc na dziewczynę zachęcąco.
Gabrielle już nie raz i nie dwa śpiewała podczas spacerów, dlatego nie była zmęczona. Jednak przerwała w końcu. Może i nie brakło jej oddechu, ale gardło powoli odmawiało współpracy. Dziewczyna usiadła obok Nate'a. Mały odpoczynek nigdy nie zaszkodził. Spojrzała najpierw na chatkę, a później na Gryfona. - Wchodzimy - odpowiedziała z uśmieszkiem na twarzy, wyrażającym chęć zrobienia czegoś głupiego.
- wspaniale! - Zawołał cicho, rozprostowując ramiona, jak gdyby chciał nimi objąć cały świat. Dawno nie robił niczego głupiego i lekkomyślnego. Szczerze mówiąc, delikatnie się już za tym stęsknił. Spojrzał na dziewczynę z uśmieszkiem, po czym wolnym krokiem ruszył w stronę domku.
Ruszyła za chłopakiem, jednak stanęła na chwilę, przypatrując się mu. Zastanawiała się, kiedy Nathaniel tak urósł i dojrzał. Jeszcze niedawno biegał w pieluchach, a teraz już kończył pierwszą klasę Hogwartu. Co już było nieprawdopodobne. Gabrielle pomyślała, że jeszcze trochę, a Gryfon ją przerośnie. Zaraz zacznie umawiać się z dziewczynami... Krukonka nagle poczuła, jakby całe dzieciństwo przeleciało jej między palcami. Poczuła się bardzo staro. Co tak naprawdę znaczyło, że była jeszcze bardzo młoda.
Odetchnął głęboko, po czym skinął z radosnym uniesieniem na twarzy dziewczynie. - Gotowi... -wziął głęboki oddech, po czym ruszył przez drewniane, obrośnięte dziką roślinnością gonty i niemal wbiegł do środka. Budynek wypełniał złowrogi kurz i tajemnicze pajęczyny, które niemal wisiały w powietrzu, jakoby ten dom należał właśnie do ich małych włochatych mieszkańców. Pokój był przestronny i kwadratowy. Schody wyrastały z dwóch kątów, a prowadziły ku górze, skąd wystawał okazały balkon. Cała ta konstrukcja wydawała się bardzo niestabilna. Chłopak zaczął szybciej oddychać, nie mogąc opanować podniecenia. Ciekawe czy coś tutaj znajdą... Przecież to wszystko wygląda, jakby nikt tutaj nie zaglądał od co najmniej dziesięciu lat.
Gabrielle weszła za chłopakiem do środka. Nie bała się, że chatka runie, mimo że na taką wyglądała. Trochę przeraziły ją te pajęczyny, jednak nie pozbyła się ich zaklęciem. One nadawały przecież odpowiedni klimat. Krukonka weszła na balkon, który lekko się chybotał, ale dziewczyna się tym nie przejęła. Na chwilę zabrakło jej tchu. Z powodu rozciągającego się widoku. Z jednej strony widać było gęsty las, pełen różnorodnych gatunków roślin, a pewnie także i zwierząt. A z drugiej strony była łąka, pełna polnych kwiatów. - Dlaczego ktoś opuścił ten dom? - zaczęła zastanawiać się na głos - przecież tu jest tak pięknie.
Blondwłosa dziewczyna, ubrana w czarną sukienkę nad kolano szła powoli ulicą Pokątną. Szczerze mówiąc, ona rzadko kiedy tu się pojawiała. Większość czasu spędzała na szwendaniu się po zwykłych, typowo mugolskich ulicach Londynu, wraz ze swoimi znajomymi. Jednak, wypadało w końcu odwiedzić kochanego tatę, więc obładowana różnymi torbami, które dała jej mama, ruszyła na miasto. Szła stawiając małe kroczki, by przypadkiem się nie potknąć, a wierzcie, ze w jej wypadku jest to bardzo możliwe, zwłaszcza, kiedy ledwie widzi drogę. No właśnie, dlatego można było przewidzieć, że tak czy inaczej tak się to skończy. Przez przypadek natrafiła na jakąś niską czarownicę, przez co nie dość, że upuściła wszystkie torby, to jeszcze została ochrzaniona przez oburzoną kobietę, która obdarzając Mickey nieprzychylnym spojrzeniem ruszyła przed siebie, zaś blondynka zmuszona była sama zbierać torby z ziemi z wyjątkowo naburmuszoną miną.
- hej! - powiedziała, schylając się i podnosząc z ziemi rzeczy nieznanej sobie dziewczyny. Widziała całe zdarzenie i czując impuls, postanowiła jej pomóc. Była tak zamknięta na innych ludzi, że poznanie kogoś nowego, byłoby przełomem i rzeczą niezwykle wyczekiwaną. - pomogę ci - dodała, zbierając ostatnie rzeczy. - Jestem Angie Fiddle, miło mi cię poznać - rzuciła z uśmiechem, wyciągając wolną rękę w kierunku nieznajomej o pięknych niebieskich oczach.
Blondynka podniosła wzrok, gdy usłyszała powitanie nieznanej jej dziewczyny. A może i znanej ze szkolnego korytarza? W każdym razie jej nie kojarzyła. - O, dzięki - powiedziała, jednakże na jej twarzy nadal malowała się irytacja. Nienawidziła takich wrednych, starych czarownic, które wyżywają się na Bogu Ducha winnym ludziom. A to, że Mick przypadkiem na nią wpadła to już zupełnie inna sprawa. - Mick Larson- przedstawiła się i uścisnęła dłoń Angie - Właściwie to Mickey, ale lepiej będzie, jak będziesz mówić po prostu Mick - stwierdziła, krzywiąc się nieznacznie. Nie lubiła swoje imienia. Cholernie.
- dobrze, Mick - odpowiedziała Angie, przypominając sobie zapaśniczkę o jej imieniu, Mickie James. O tak... - Hogwart, prawda? - zadałam to głupie pytanie, a ona odpowiedziała skinieniem głowy. - Uspokój się - dodałam, kładąc jej dłoń na ramieniu. - Gdzie z tym idziesz? Może ci pomogę? Nie mam nic innego do roboty, tak się błąkam bez większego celu ponad podstawowe zakupy. Muszę uzupełnić apteczkę na eliksiry... Gadała jak najęta z uśmiechem.
Kiwnęła głową i zabrała ostatnią torbę z ziemi. - Ja mam się uspokoić? Przecież jestem spokojna - odparła i przekrzywiła lekko głowę. Przypatrywała się Angie z zainteresowaniem. - Ja właśnie miałam dostarczyć ojcu te torby. Ma tutaj sklep z eliksirami - odrzekła i machinalnie odwróciła wzrok w stronę drogi wiodącej do owego sklepu. Że też matka kazała zanieść jej te wszystkie pakunki.
- jeśli chcesz, mogę ci pomóc. Widzę, że dużo masz tego i we dwie będzie łatwiej je zanieść... ale, może jestem natrętna, co? - zapytała, oszołomiona wnioskiem jaki wysnuły jej usta. Jej włosy trochę bardziej się zaczerwieniły, tak jak policzki i uszy, co jednak nie było niczym specjalnie magicznym. Zatrzymała piosenkę w swojej mp4-ce i czekała na odpowiedź.
- Natrętna? Daj spokój, jasne, że nie - odparła i natychmiast na jej ustach wykwitł przepiękny, szeroki uśmiech. - Jeżeli nie sprawi ci to kłopotu, to dobrze, bo szczerze mówiąc chyba raczej nie dojdę tam uprzednio nie wpadając na innych ludzi - powiedziała. Jeszcze by tego brakowało, by każdy zaczął na nią wrzeszczeć za to, że nie wie jak idzie. No, bo przepraszam bardzo. Jak można cokolwiek widzieć ze stosem toreb?
Angie uśmiechnęła się, a w prawym policzku pokazał się dołeczek. Pomyślała, że jej nowa koleżanka jest bardzo ładna... a to niedobrze w zasadzie, że jej biseksualne zdolności się ukazywały, bo był przecież Vincent... - z przyjemnością ci pomogę - powiedziała zabierając z rąk Mickey połowę pakunków i kierując się za nią do sklepu z eliksirami.
Zauważyła, że kilku młodszych chłopców patrzyło na nie z zaciekawieniem, jednak gdy spojrzała na jednego z nich, spłoszeni schowali się we wnętrzu jednego z setek sklepów znajdujących się przy Pokątnej.
- To świetnie. Inaczej pewnie bym się wkurzyła i zostawiła to na środku ulicy, bo nie chciałoby mi się tego nieść - odparła wesoło. Dobry nastrój wrócił. Jak miło. Nie to, żeby Mick łatwo dawała się wyprowadzić z równowagi, po prostu strasznie się irytowała, ale żeby tak na serio się wkurzyć, żeby aż komuś przyfasoliła w nos, to trzeba naprawdę być mistrzem w denerwowaniu innych. - Jakie eliksiry cię interesują, co? - spytała przypominając sobie, ze Angie wspominała o uzupełnieniu apteczki na eliksiry. - Pewnie uda mi się wziąć jakieś ze sklepu ojca dla ciebie, jako honorarium za pomoc w niesieniu tych toreb - powiedziała i wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
- to miłe, ale... bardziej potrzebuję składników, wiesz? Potrzebowałabym... ogon traszki, oczy ropuchy, trochę ropy czyrakobulwy, korzonki, muchy siatkoskrzydłe, ślina mantykory i w ogóle jeszcze chyba z milion rzeczy. Eliksiry to chyba mój ulubiony przedmiot, więc chcę mieć wszystko - powiedziała z uśmiechem. - A Ty jakie przedmioty lubisz?
- Hm...to też da się załatwić. Tatuś na zapleczu zawsze coś ma - powiedziała robiąc niewinną minkę. No cóż, podkraść zawsze coś można. Ona zawsze tak robiła i jakoś wszystko uchodziło jej płazem. Gorzej było z matulą, ta to dopiero dawała popalić. - Eliksiry! Kocham eliksiry! - wykrzyknęła na całą ulicę, przez co para czarodziejów popatrzyła na nią z ukosa. Machnęła na to ręką ignorując ich. - Zwykle jak jestem w domu to eksperymentuję, starając się stworzyć coś zupełnie nowego. Matka się wkurza, kiedy coś wysadzę przy tym w powietrze, albo doprowadzę pokój do ruiny. Potem ona musi po mnie sprzątać - mruknęła wywracając oczami. - A poza tym uwielbiam transmutację. Nie wiem jak ty, ale uważam, że to bardzo przydatne szczególnie, kiedy coś chce się ukryć - dodała z szerokim uśmiechem na twarzy. Jedną ręką odgarnęła kosmyk jasnych włosów z czoła powoi idąc uliczką.