Ten przestronny pokój znajdujący się na trzecim piętrze jest miejscem gdzie każdy nauczyciel może odpocząć od uczniów, bowiem wstęp mają tu jednie pracownicy szkoły. Wnętrze jest utrzymane w jasnych i przyjemnych kolorach. W pokoju znajduje się kilka wygodnych kanap oraz duży stolik z krzesłami dookoła na środku. Po prawej stronie natomiast widnieje gablota z różnym książkami i dziennikami.
Autor
Wiadomość
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Co tu dużo mówić, Baxter, imprezowe zwierzę, był dziś w swoim żywiole. Gdy tylko uwaga wszystkich zaczynała się na nim koncentrować, kraśniał, promieniał, a jego uśmiech rozciągał się od ucha do ucha, wręcz zarażając innych swoją energią. Był klasycznym ekstrawertykiem – czerpał z towarzystwa tyle siły, ile inni z drzemki po ciężkim dniu. Im więcej ludzi wokół, tym lepiej dla niego, bo każdy uśmiech, każde spojrzenie tylko podsycało jego radość i napędzało do dalszych działań.
Australijczyk parsknął szczerym śmiechem, kiedy Eljo, w swoim nieco specyficznym stylu, rzucił coś o Anglikach i ich „fetyszu” wobec olbrzymek. Danny, mierząc nieco mniej niż większość zebranych, od razu podłapał temat:
– Kinky. – stwierdził z rozbawieniem, choć chyba faktycznie musiało w tym coś być, skoro tak odstawał centymetrami od reszty szkoły.
Czas płynął powoli, leniwie jak dźwięki muzyki sączące się z głośników. W miarę jak pokój nauczycielski zapełniał się nowymi twarzami, atmosfera robiła się coraz bardziej żywa. Więcej ludzi, więcej śmiechu, więcej okazji, by Danny mógł błyszczeć w centrum uwagi. Najpiękniejszy z Baxterów, jak lubił o sobie myśleć, uścisnął dłoń nowemu nauczycielowi zaklęć, poprawił okulary na nosie i z szerokim uśmiechem rzucił:
– Australia, mate. Ale mów mi Danny albo honey badger, jak wolisz. Na „pana” jestem za młody i za przystojny – mrugnął do niego, a chwilę potem ruszył tanecznym krokiem w stronę stołu.
Jego wzrok padł na wódkę zmieszaną z energetykiem, co od razu przywołało wspomnienia dawnych czasów, kiedy takie mieszanki trzymały go na nogach aż do wczesnego rana. Choć tamte dni były już daleko za nim, nie mógł się powstrzymać od lekkiej nostalgii. „Nie jesteś już nastolatkiem,” przypomniał sobie z uśmiechem, mając nadzieję, że jutro nie będzie umierał na kacu. No ale! To nie był czas na takie rozkminy. To był czas na poznawanie kadry nauczycielskiej, a konkretniej, jej piękniejszej części. Z pewnością siebie wypisaną na mordzie i w każdym kroku, podbił więc do urodziwych kobiet.
– Danny Baxter, nowy nauczyciel miotlarstwa – przedstawił się, szczerząc się od ucha do ucha. – Postaram się trzymać tłuczki na wodzy, żeby nie dokładać ci roboty – dodał z przekornym uśmiechem do @Noreen Finch , choć oczywiście nie mógł zagwarantować tego, że nikt nie ucierpi. Latanie było w końcu cholernie niebezpiecznym zajęciem!
Podszedł do @Astrid Vodder wyciągając dłoń do uściśnięcia. W myślach powtarzał jej imię, żeby przypadkiem go nie zapomnieć. Był za to pewien, że twarzy zdecydowanie nie zapomni! – Piękny akcent. Skandynawia? – powiedział, podziwiając ten uroczy szwedzki zaśpiew, a jego uśmiech rozszerzył się, gdy ich spojrzenia się spotkały.
- Bridget. - Powtórzył imię kolejnej z nowo poznanych kobiet, @Bridget Hudson i z zadowoleniem odnotował, że ta jest specjalistką od zwierzaków. Będzie się musiał do niej odezwać w sprawie jednego ze swoich psiaków, który niezbyt dobrze znosił przeprowadzkę do szkockiego zamku. - Śliczna sukienka. Przywołuje na myśl ciepłe i beztroskie dni.
W końcu jego wzrok przyciągnęła inna dziwnie znajoma twarz @Xanthea Grey. Kobieta o jasnych włosach przywołała wspomnienia, które przez lata spoczywały gdzieś głęboko. Było to dawno temu, jeszcze w szóstej klasie – a przynajmniej tak mu się wydawało. On sam przez te lata zmienił się nie do poznania, zmężniał, wydoroślał. A ona? Zdawało się, że czas nie miał na nią wpływu. Danny przypomniał sobie te wspólne chwile – miękki dotyk jej skóry, zapach jej perfum, smak wina i szalone próby wykorzystania swojej szkolnej popularności, by się do niej dobrać. Misja zakończyła się sukcesem, jak zwykle u Baxtera, ale druga randka nigdy się nie wydarzyła. Również typowo dla niego.
Oto jednak los postanowił znowu spleść ich ścieżki, i to w najmniej oczekiwanym miejscu – pokoju nauczycielskim. Danny podniósł kieliszek z alkoholem, mając nadzieję, że ominą go niespodziewane nieszczęścia czy niezręczne pogaduchy z nauczycielką eliksirów.
– Dobra, szociki! – ogłosił, rozdając kieliszki i uśmiechając się szeroko, licząc na to, że wieczór zakończy się równie dobrze, jak się zaczął.
Istotnym elementem poprawiania relacji między osobami pracującymi w tym samym zawodzie było opuszczenie konwenansów. Zazwyczaj tego nie robił jednak coś w postawie pana Swansea sprawiło, że uznał jego pomysł za słuszny. - Oczywiście, Elijahu. Mówią na mnie Barney choć nie mam nic przeciwko pełnemu imieniu. - podpowiedział, który skrót imienia jest przezeń najbardziej tolerowany. Jego wzrok padł jednak na cichego mężczyznę stojącego na uboczu. Usłyszał jego imię i momentalnie obudziło się w nim zainteresowanie. Podszedł w kierunku @Desmond K. Nawthorn i odezwał się przyjaznym tonem: - To ty, Desmondzie? Pamiętam cię z lat szkolnych, to ty odpowiadałeś za nadzwyczajny przerost glicynii błyskawicznej w szkolnych szklarniach? Pamiętam, że było o tym głośno. - skojarzył zatem mężczyznę jako niewiele młodszego ucznia Hufflepuffu. Choć sam Barney nie miał wówczas głowy do podtrzymywania relacji towarzyskich, tak poszczególne jednostki, które czymś zasłynęły, zapadały mu głęboko w pamięć. Wystarczyło aby choć raz w Pokoju Wspólnym trwała debata na temat danej osoby. Obrócił się w stronę @Astrid Vodder i uniósł brwi w niebywałym zaskoczeniu. - Na brodę Merlina, Astrid? Nie sądziłem, że kiedykolwiek jeszcze cię zobaczę. Witaj, miło cię widzieć. Nic czas się ciebie nie ima, ani trochę. - wyciągnął do niej dłoń na powitanie, dokładając przy tym drugą, zakrywając palcami wierzch jej ręki, co pokazywało, że istotnie, ucieszył się na jej widok. Niewiele się znali jednak była przezeń najmniej spodziewaną osobą. Nad jej ramieniem dostrzegł @Noreen Finch, której uroda również rzucała się w oczy. Nie potrafił zlekceważyć miękkości w spojrzeniu i cieple w uśmiechu. Pokiwał jej na powitanie głową a w spojrzeniu przesyłał jej niemą chęć na ucięcie pogawędki, gdy tylko skończy rozmowę z młodym Elijahem. Na widok ubioru @Xanthea Grey na moment wstrzymał oddech i przekrzywił lekko głowę z zainteresowaniem. Nie udzielał się jednak na głos a tylko ubrał usta w spokojny uśmiech, jeśli tylko miał napotkać jej spojrzenie. Widok kolejnej młodziutkiej nauczycielki @Bridget Hudson nie zdziwił go tak, jak powinien. Z tego co się orientował dyrektorka wymieniła starczą kadrę pedagogiczną na tę o młodszą, bardziej zmotywowaną do uczenia młodzieży przetrwania w dzikim świecie. Rozchylił palce gdy w jego dłoni znalazło się szklane naczynko będące młodzieżowym szotem. Hm, nie pamiętał kiedy ostatnio pił alkohol, a ponadto był zaskoczony, że zaczynali od coś o wysokim procencie. Skierował jednak swój wzrok na Desmonda i Astrid jeśli jeszcze stali w zakresie swobodnej rozmowy. Tych tutaj kojarzył z lat szkolnych więc byli obecnie mu najbardziej znani pośród całej gwardii nauczycielskiej.
Zaczął powoli tracić rachubę. Jego bateria socjalna chyba nie była aż tak naładowana, zresztą tak dużo osób w niekoniecznie dużym pomieszczeniu z lekka przyprawiało go o ciarki. Miejsce, gdzie stał aktualnie, czyli z boku bez kontaktu z nikim, zdawało się być na tę chwilę idealne. Szybciutko jednak zaczęły dochodzić kolejne osoby, a on nie mógł już udawać, że go tu nie ma, szczególnie kiedy zwrócił się do niego jeden z obecnych tu mężczyzn @Barnaby Bazory. - Glicynia błyskawiczna... - robił szybki throwback w głowie szukając tego wydarzenia, które bardzo szybciutko przejęło jego myśli, wywołując na jego twarzy delikatny uśmieszek. - Tak, to chyba byłem ja. - podsumował z delikatną konsternacją, jakby było się czym przejmować. Przynajmniej nauczycielka zielarstwa miała nadmiar glicynii, z której mogła skorzystać w kryzysowych sytuacjach. - Przepraszam, nie mogę jednak odwzajemnić skojarzenia personaliów. - przetarł kark w geście zażenowania swoją osobą, bo skoro ktoś go kojarzył, to chyba on również powinien mieć choć minimalne pojęcie o swoim rozmówcy. Dałby sobie jednak rękę uciąć, że nigdy nie rozmawiał z owym mężczyzną, a trochę się zmienili odkąd byli w szkole. To znaczy, on chyba nie, skoro sprawnie został zidentyfikowany. Z racji, że tuż obok niego stała jedna z nauczycielek @Astrid Vodder, to jej również się przedstawił w odpowiedzi na jej ogólne powitanie i słysząc, jak Barnaby rozpoznaje kolejną osobę uniósł brwi, oczekując na jej odpowiedź. W międzyczasie jeszcze przyjął szota od - najwyraźniej głównego wodzireja tej imprezy @Danny Baxter. Kompletnie nie miał ochoty pić na pusty żołądek (co jakiś czas z nadzieją zerkał na pusty stół!), ale jak wszyscy to wszyscy. Uniósł kieliszek przy swoich współrozmówcach poruszając ustami w cichym "Zdrowie" i opróżnił naczynie, lekko się krzywiąc. Na Merlina, kto to warzył.
Casey O'Malley
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Czy to było specjalne, stylowe spóźnienie? Na pewno nie. Czy Casey ze stuprocentową pewnością wiedział, że chce uczestniczyć w imprezie organizowanej przez złodzieja złotych kaczek? Nie był przekonany, ale przyszedł. Pociągnął za klamkę dynamicznie i tak samo wszedł do pomieszczenia, rozsiewając wokół siebie jak zawsze aurę niepokoju i wilego wdzięku, przytłumionego teraz przez wiele czynników. Ogólne zainteresowanie zebranych osobami, z którymi rozmawiali, muzykę, która docierała do ludzkich uszu i zapewne też fakt, że zamiast skupić na sobie czyjąś uwagę, Casey wolał skoncentrować własną na stole z przekąskami i alkoholem. Niezadowolenie wyraźnie przebiegło przez jego twarz, kiedy zanurkował z pasją dzikiego dzika między butelkami, uderzając jedną o drugą w poszukiwaniu czegoś mocniejszego i bardziej odpowiadającego irlandzkiemu podniebieniu niż skrzydlaty merlin dobry dla panienek i adekwatny do niego poncz. Zmrużył oczy, nie dostrzegając nigdzie Ognistej ani nawet wysokoprocentowego piwa, więc ostateczny wybór padł na cztery shoty, pochłonięte jeden po drugim. Wściekłość w nim narosła, kiedy zamiast ostrego smaku poczuł najpierw jabłko, jakby pił lekki cydr, następnie trawę na przeczyszczenie kubków smakowych, tylko po to żeby ostatecznie smak jabłek spoczął na jego języku na stałe. Zajebiście – podsumował sam sobie, tylko w przelocie opierając się pośladkami o krawędź stolika, kiedy w końcu, obecni w pokoju nauczycielskim zyskali jego zainteresowanie. Albo przynajmniej taką jego ilość, jakiej starczyło, zanim dostrzegł pośród innych nauczycieli @Xanthea Grey. Decyzję podjął szybko. Odepchnął się od mebla upchniętego w kąt pomieszczenia z takim impetem, że ten znalazł się w jeszcze ciaśniejszym wąskim kątku, a on sam skierował w tym czasie swoje kroki do swojej nieoficjalnie-dziewczyny, oficjalnie-nie-dziewczyny, ale nawet to nie powstrzymało go od zatrzymania się obok niej i pocałowania jej w usta na powitanie, tak, jakby witał się z kobietą-przyjaciółką, albo kobietą-zaklepaną. Pozostawił Elijahowi wolność wyboru, patrząc na niego wzrokiem pytającym: Kobiety też kradniesz, czy tylko kaczki? Wszystko jednak pozostało między nimi, bo nie stał przy nich długo, mruknął krótkie “cześć” przy uchu Xan, zanim ulotnił się głębiej w pomieszczeniu, kontynuując polowanie na alkohol. — Astrid – zawołał do znajomej kobiety ostro, ale sympatycznie. Tak sympatycznie, jak tylko mógł swoim gardłowym głosem, zrzucając z siebie kurtkę z takim rozmachem, jakby planował nie tylko ją, ale także jej towarzystwo udusić jej rantem. Ale nic takiego się nie stało, przerzucił ją tylko przez jedno swoje ramię, w czasie kiedy podciągał rękawy bluzy, odsłaniajac tatuaże i wydatne żyły, kiedy splótł ramiona na piersi w postawie… cóż, O’Malleyowskiej. Nie miał pojęcia, jak bardzo rasowo irlandzko i rodzinnie teraz wyglądał, jak pies obronny u boku Vodder, której chronić nie zamierzał, bynajmniej. Chyba, że przed samym sobą, swoim pasywno-agresywnym milczeniem.
Astrid Vodder
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172
C. szczególne : Okulary w rogowej oprawce, często czuć od niej dym papierosowy, wygląda na młodszą niż w rzeczywistości jest, szwedzki akcent, burdel w życiu i na głowie
Ludzi tylko przybywało, a z każdą kolejną osobą wchodzącą do pomieszczenia, Astrid czuła się coraz mniej pewna siebie. Na szczęście była w stanie zapanować nad swoją mimiką i bez większego problemu dalej uśmiechała się delikatnie w stronę nowoprzybyłych, witała z nimi kurtuazyjnie, choć pomiędzy jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka, której nikt z tutaj obecnych osób nie był w stanie rozpoznać, jako wyraz zaniepokojenia. Nie znali jej na tyle, aby wiedzieć, co ten wyraz twarzy oznaczał. Przywitała się z Noreen, pokiwała głową w stronę Xanthei, zazdroszcząc jej poniekąd pewności siebie, uśmiechnęła się do Bridget i za każdym razem oparła się przy tym pokusie poprawienia okularów, co wcale nie było takim łatwym zadaniem. Obróciła się delikatnie w stronę bardzo pozytywnie nastawionego do życia nauczyciela miotlarstwa i aż parsknęła pod nosem, kiedy to tak szybko rozszyfrował jej pochodzenie. - Dziękuję bardzo. Konkretniej mówiąc Szwecja - sprecyzowała w rozmowie z @Danny Baxter. Ten jednak zajął się zagadywaniem innych, więc Astrid nie zamierzała mu w tym przeszkadzać, bo i oto nadarzyła się okazja, aby wymienić kilka słów z innymi tutaj obecnymi osobami. Po chwili przyjęła od niego szota, którym poczęstował wszystkich wokół, choć nie wypiła całości od razu. Nie była zbyt wielką fanką alkoholu, za to powoli miała coraz większą ochotę, aby zapalić. Zmarszczyła brwi, gdy odezwał się do niej @Barnaby Bazory. Nie bardzo wiedziała kim jest, toteż mocno zmarszczyła brwi, próbując przypasować w pamięci tę twarz do konkretnego imienia i nazwiska z przeszłości. A kiedy w końcu kliknęło, szeroki uśmiech rozkwitł na karminowych wargach kobiety. - Barney! Zmężniałeś od czasu kiedy widzieliśmy się po raz ostatni! -pozwoliła sobie na tę lekką uszczypliwość dobrze wiedząc, że mężczyzna nie będzie miał jej tego za złe. A Astrid naprawdę szczerze ucieszyła się na spotkanie z nim bo oto w końcu w zasięgu wzroku pojawił się ktoś, kogo faktycznie już znała. Przywitała się również z @Desmond K. Nawthorn i tutaj niestety nie zdążyła zamienić z nim więcej słów, ponieważ za swoimi plecami usłyszała, jak ktoś wypowiada jej imię. Skonsternowana obróciła się w tamtym kierunku, jednocześnie poprawiając okulary na czubku swojego nosa. Uśmiechnęła się jednym kącikiem ust widząc z kim miała przyjemność. - Casey - odpowiedziała grzecznie, delikatnie skłaniając ku niemu swoją głowę(@Casey O'Malley). Przyjrzała się dokładniej nauczycielowi eliksirów i po raz kolejny poczuła się tak, jakby roztaczał wokół siebie aurę półwila w tak kompletnie naturalny i niewymuszony sposób, jak to tylko możliwe. Kiedy tak na niego patrzyła, to zbielałe oko wydawało się o wiele łagodniejsze, blizny na twarzy dodawały mu charakteru, a niski, zachrypnięty głos pewnego rodzaju tajemniczości. Odchrząknęła delikatnie, kiedy stanął obok niej w obecnym tutaj towarzystwie i znów upiła trochę ze swojego kieliszka, byle tylko czymś zająć ręce i usta, w których to nagle zrobiło się nazbyt sucho. - Dawno się nie widzieliśmy - stwierdziła pozornie luźnym tonem, choć palce coraz bardziej ją świerzbiły, aby sięgnąć po papierosy.
Casey O'Malley
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Byli niewolnikami swoich uzależnień. Ona papierosowego, on do alkoholu, chociaż określiłby go bardziej imprezowym nawykiem. Patrząc jednak na nią w tym momencie wnikliwie, potrafił stwierdzić, ale tylko dlatego, że podzielał jej wewnętrzny niepokój, że do czegoś ją rwie. Założył, że jak jemu, brakuje jej Ognistej. A kiedy frustracja chwytała trzewia Caseya i ściskała jego żołądkiem, robił się markotny i bardziej chętnie uszczypliwy. — Ubolewasz? – rzucił z takim sarkazmem, że nawet pytający ton przybrał formę stwierdzenia, na które nie musiała odpowiadać, bo bardzo dobrze znał odpowiedź. Mało kto tęsknił do spotkań z O’Malleyem, co uznawał za swój prywatny sukces, skoro właśnie do tego w większości przypadków dążył. — Uwarzę ci wiggenowy, może znajdzie się chętny uczeń na zastępstwo, żebyś mogła widywać mnie częściej. Mówiąc to, stał już za nią i pochylał się do jej kieliszka, zaglądając do niego, jakby spodziewał się tam wysokoskokowego alkoholu, ale po zapachu poznał, że się przeliczył. Odetchnął z nieukrywanym zawodem w jej ramię. Większość osób chciał przywitać tylko krótkim skinieniem głowy, ale patrząc znad sylwetki Astrid na zebranych wokół niej mężczyzn, na które to spostrzeżenie nawet uniósł nieznacznie brew ku górze, dostrzegł też nową twarz. Nieznajomą. Desmond przewinął mu się gdzieś z początku roku, ale nie mieli okazji zamienić ze sobą wielu słów. — Nie znamy się. Casey O’Malley. Nie wierz w nic, co o mnie mówią – wyciągnął do niego rękę, celem przywitania się, ale szybko po tym geście skierował uwagę dalej. – Daniel – intencjonalnie albo zupełnym przypadkiem wymówił jego pełne imię zamiast infantylnie skróconego – ten australijski sikacz, ile ma procent?
A więc bingo! W grze o jakże odkrywczej nazwie „Zgadnij, co to za akcent!” wygrał talon na balon, bo trafił, skąd pochodziła skandynawska nauczycielka. No dobra, nie trafił per se, bo zgadł region, a nie konkretny kraj, ale i tak brał taką nic nieznaczącą wiktorię z pocałowaniem ręki. Na coś to granie latami z miotlarzami z całego świata w końcu się przydało – teraz mógł przełamywać lody z uroczymi belferkami! Kto by pomyślał, że quidditch nauczy go nie tylko unikać tłuczków, ale i rozpoznawać akcenty.
Oczywiście ich rozmowa była raczej krótka – tylko parę wymienionych zdań, zanim wodzirej Baxter zajął się poznawaniem innych, a potem rozpijaniem towarzystwa za pomocą szocików. Te małe diabełki były jego specjalnością. Dlaczego? Bo Baxter, choć uwielbiał imprezować, nie był fanem mocnych alkoholi. Wolał te słabsze, słodsze, takie, które można było sączyć dłużej, zamiast zwijać się po godzinie, blady jak płótno Swansea i spędzać resztę wieczoru w łazience, jęcząc dumkę na dwa serca z duchem Marty. Mocnej głowy to on nie miał, ale w sumie kto potrzebuje mocnej głowy, gdy można dobrze się bawić i jednocześnie nie zrujnować sobie nocy?
W pewnej chwili drzwi do Pokoju Nauczycielskiego otworzyły się gwałtownie, a Baxter zerknął w tamtym kierunku mimochodem. W drzwiach stanął ktoś, kto najwyraźniej wcale nie chciał tu być. Nie, zwykły zgrywus – pomyślał sobie, widząc, że mężczyzna odpowiedział jednak na ogłoszenie Eljo, wszedł do środka i, choć wyraźnie zmęczony życiem, zaczął coś mruczeć pod nosem, witając się z innymi nauczycielami. Jest jak krówka – twardy na zewnątrz, ale na pewno miękki w środku – dopowiedział sobie w myślach. Może Baxter miał dar do rozgryzania ludzi, można znał się na słodyczach równie dobrze jak na lataniu, a może był po prostu naiwny. Czas miał pokazać, ale Danny zawsze wolał wierzyć, że w każdym człowieku można znaleźć choćby maleńki płomyk ciepła, niezależnie od tego, jak zimny się wydawał na pierwszy rzut oka.
Zwrócił uwagę na zbielałe oko, które dodawało temu gościowi pewien niepokojący, ale zarazem fascynujący urok. Do tego ta wiecznie grumpy mina, jakby świat nie zasługiwał na jego uśmiech. Dziwny typ, ale w sumie... kto dziś jest normalny? – stwierdził Baxter, przypatrując się mężczyźnie przez chwilę. Miał pewne podejrzenia co do jego tożsamości, które potwierdził sam mężczyzna chwilę później. Tak oto Baxter stanął twarzą w twarz z samym opiekunem Slytherina, okrytym złą sławą O’Malleyem. Nie było to spotkanie, jakiego można by się spodziewać, ale Australijczyk zawsze uważał, że życie pełne jest niespodzianek. I dlatego jest tak fajne!
- Danny Baxter – rzucił krótko, ściskając wyciągniętą dłoń. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, a wręcz poszerzył się, kiedy eliksirowar w tak brzydki sposób wypowiedział się o najlepszych australijskich winach. - Zapamiętam – odpowiedział lekko, próbując obronić honor swojego kraju. - I w sumie dobrze, że o tym wspominasz, bo słyszałem, że znasz się na winach – dodał, sprytnie (przynajmniej jego zdaniem) przechodząc do kontry. - Czternaście procent, mate. W sam raz, żeby coś poczuć i zarazem, żeby tym czymś nie był zjedzony obiad.
Skrzat Irek zawsze stał po stronie tych, którzy cenią sobie dobrą zabawę. Kiedy więc usłyszał, że w pokoju nauczycielskim dzieje się balanga stulecia, nie czekał ani sekundy - czym prędzej pomknął na trzecie piętro chowając za pazuchą słoik ogórków kiszonych, bo co jak co, ale zakąska ważna rzecz. Już w myślach szykował przyśpiewkę powitalną, gdy po drodze zagaił go Prawie Bezgłowy Nick, z przejęciem informując, że dosłownie wszystkie obrazy w szkole plotkują o l i b a c j i grona pedagogicznego, a co gorsza - że owe informacje dotarły do samej Li Wang. Irek od samego początku kadencji dyrektorki toczył z nią batalię i uważał, że jej podejście do wielu spraw jest zwyczajnie sprzeczne z jakimikolwiek kodeksami. Wszak świetna impreza to świętość. Z impetem wpadł do środka, wypuszczając z drobnych rąk słoik, a kiszonka rozlała się po całym pokoju nauczycielskim. - Kochani, zarządzam ewakuację!!! Zaproponowałbym mój bar, ale ta stara jędza tylko czeka na pretekst, żeby go zamknąć, więc błagam was z całego serca, UCIEKAJCIE! - zawołał dramatycznie, patrząc błagalnie na zgromadzonych, po czym zgarnął jednego ogórka z podłogi i wybiegł, zostawiając was z tym druzgocącym komunikatem. I co teraz?
Pytanie brzmiało czy faktycznie Li Wang nie wiedziała o tym wcześniej - czy może zwalnianie większości kadry w Hogwarcie nie byłoby jej na rękę i skrzat Irek nie miał możliwości na dotarcie tam wcześniej niż dyrektorka. Cokolwiek nie było prawdą - nauczyciele wciąż mieli możliwość ulotnienia się z pokoju nauczycielskiego bez najbardziej srogiego wymiaru kary. Niestety co się stało to się nie odstanie - część obrazów zdążyła już powiedzieć co tu się działo i podkalobwać prowodyrów. Najwyraźniej czasy, kiedy przygłuchawy Hampson przyjmował donosy bezpowrotnie minęły.
~
Macie 48h na napisanie posta, w którym wychodzicie z pokoju nauczycielskiego (przez kominek bądź na nóżkach). Jeśli ktoś z was pozostanie na miejscu zbrodni, będą czekać na was surowe konsekwencje. Teren szkoły z internatem nie jest dobrym miejscem na integrację, w której posiadacie alkohol oraz narkotyki. Powinniście jak najszybciej znaleźć na to inną lokację poza szkołą.
______________________
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Impreza skończyła się równie szybko, co zaczęła. Była sobota, po godzinach, a Baxter uznał, że zorganizowanie integracji w Pokoju Nauczycielskim było najlepszym pomysłem, jaki mógł Swansea mieć. Po pierwsze, tanio. Po drugie, blisko do łóżka – nie trzeba było się teleportować w stanie, który mógłby nie do końca współgrać z zasadami bezpieczeństwa magicznego. Dyrektorka Wang miała na ten temat inne zdanie, ale cóż... Każdy miał prawo się nie zgadzać, a szkolna kadra miała niesłychane szczęście, że w murach Hogwartu żył bohater, którego potrzebowali, a na którego, szczerze mówiąc, nie zasługiwali.
Bo oto do środka wpadł... SKRZAT DOMOWY IREK, ich wybawiciel, promyczek szczęścia i uosobienie wszechmocnej pomocy domowej. Zielononogi mesjasz uderzył w takie szpagaty, że dotarł do nich na czas, choć przy okazji zgubił ogórasy, które turlały się po podłodze w różnych kierunkach. Mały, wielki skrzat, pomyślał Baxter, patrząc z mieszanką podziwu i rozbawienia.
– Macie w szkole skrzata z barem? Nice! – To była pierwsza myśl, jaka przeszła przez jego głowę. Fakt, że Hogwart skrywał w sobie takie tajemnice, robił na nim coraz większe wrażenie. Ale nie było czasu na dłuższe kontemplacje. Jak na Baxtera przystało, przytomnie (przynajmniej jak na jego standardy) wlał w siebie serię szocików, poprawił solidną porcją ponczu i zabrał się za niszczenie dowodów zbrodni. Muzogram? Zgarnięty. Butelki z winem? Jego nowe trofea.
Nie marnując więcej czasu, przyspieszonym krokiem skierował się w stronę wyjścia, ale nie omieszkał rzucić reszcie ekipy ostatniej propozycji. – Sportowe Centrum Baxterów na Pokątnej. Za pięć minut. Mamy tam całodobowy lokal z żarciem i alko. Rzecz jasna na koszt firmy! – Rzucił przez ramię, a uśmiech na jego twarzy mówił jedno – zapowiadała się epicka noc. Gdyby to zależało od niego, balowaliby do rana. Hogwart? Nie taki straszny, kiedy ma się Baxtera na pokładzie.
Ruszył mrocznym korytarzem, a atmosfera zaczęła przypominać coś z przygodowego filmu. Było niebezpiecznie, było ekscytująco... i, cholera, było fajnie! Każdy krok brzmiał jak wyzwanie – to, co miało nadejść, mogło przynieść konsekwencje, ale kto by się teraz tym przejmował?
– Konsekwencje? – Mówił do siebie półgłosem, przemierzając kolejne zakręty korytarza. – Będą, kiedy złapią. Chociaż nie... JEŻELI mnie złapią! – I z tym pozytywnym myśleniem, zniknął w ciemnościach zamku, gotowy na kolejne wyzwania, które miała przynieść ta noc.
/zt
Casey O'Malley
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Nie zdążył nic odpowiedzieć ani Danny'emu, ani nikomu innemu kiedy wpadł Irek do pokoju nauczycielskiego. Trudno powiedzieć, czy uwierzył w to, co skrzat powiedział, ale spokojnym krokiem, póki jeszcze ten się spuszczał nad Wang, skorzystał jeszcze z uprzejmości gospodarzy, biorąc ostatniego shota na wychodne. Bez słowa zgarnął zaklęciem cały alkohol, jaki napotkał swoim spojrzeniem i wpakował go z brzdękiem do obrusu, po czym przeteleportował się siecią fiuu do własnego gabinetu, skąd blisko było do schowania zapasów w barze Irka, gdzie alkohol królował od wielu pokoleń uczniów, nie budząc tam niczyich podejrzeń. Dzień w Hogwarcie bez rujnowania nastrojów niewinnych był najwyraźniej dniem straconym dla sił wyższych rządzących tą szkołą.
zt
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Na imprezie, jak to na imprezie – początek był leniwy, po czym nie wiadomo kiedy i nie wiadomo jak nagle przyszło tyle osób, że trudno było nadążyć z witaniem każdego z osobna. A to Xanthea całowała go w policzek, a to wypadało podać dłoń kolejnej osobie, a to Bri i Noreen zawitały na pokładzie. Starał się nadążać, jak na organizatora tej nauczycielskiej patologii przystało, ale wychodziło mu to tylko w pewnym stopniu. Zdążył zaledwie uśmiechnąć się na uwagę @Casey O'Malley, trochę dlatego, że traktował ją jako żart, a trochę z rozbawienia, że mężczyzna poczuł się zazdrosny, wypić shota, który okazał się mieć mydlany smak, a już Irek informował ich o zagrożeniu. — Li ma chyba odmienne zdanie — powiedział do @Bridget Hudson, odnosząc się do jej wcześniejszych słów. Czy mógł się tego spodziewać? Mógł. Przynoszenie alkoholu do szkoły było ryzykowne. Czy się spodziewał? Trochę, ale miał nadzieję, że dyrektorka odrobinę przymknie oko i zaufa, że nikt tu nie zamierza zalać się w trupa. — Moi drodzy, zmiana planów. Centrum Baxterów to dobry plan, liczę, że Was tam zobaczę! Uważajcie na korytarzach — zastanawiał się przez moment nad świstoklikiem, ale nie było na to szczególnie dużo czasu, spacer przez korytarze paradoksalnie zdawał się mniej ryzykowny. Jako organizator całego wydarzenia, postanowi wyjść jako ostatni, biorąc na siebie ewentualne konsekwencje przyłapania. Czekał, aż wszyscy nauczyciele i pracownicy szkoły opuszczą pokój nauczycielski, w międzyczasie rzucając zaklęcia odwracające zmiany w wyglądzie pomieszczenia. Kiedy wychodził, wszystko wyglądało jak gdyby nigdy nic, a jego współpracownicy rozeszli się już po korytarzach.
Robiło się tu nieco zbyt duże zamieszanie i powoli jego mózg przestał ogarniać system. Pojawiały się coraz to nowe osoby, a on próbował spamiętać każde jedno imię i dopasować je do konkretnej twarzy bez zapomnienia owych faktów w przeciągu najbliższych piętnastu minut. Zaczęło też wpadać coraz więcej tematów, dyskusji i wspomnień, więc w tak niedużym pomieszczeniu jakim był pokój nauczycielski robiło się co najmniej nieswojo. W każdym razie dla niego. Nie oszukujmy się tłumy nie były jego mocną stroną. Na całe szczęście przybył tu jego wybawiciel. I w zasadzie nie tylko jego, bo uratował zadek wszystkim, a przynajmniej tym, którzy zdążą się ewakuować. Najwyraźniej większości - w tym jemu - nie trzeba było dwa razy powtarzać, aby stąd zniknąć, toteż odczekując grzecznie w kolejce do kominka przetransportował się do wyznaczonego miejsca. [zt]
Astrid Vodder
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172
C. szczególne : Okulary w rogowej oprawce, często czuć od niej dym papierosowy, wygląda na młodszą niż w rzeczywistości jest, szwedzki akcent, burdel w życiu i na głowie
Już miała odpowiedzieć na prostą zaczepkę Casey'a, kiedy to nagle do pokoju nauczycielskiego wpadł skrzat Irek, którego nawet ona kojarzyła z jego jakże wyszukanych zasobów alkoholowych w swoim barze. Nie spodziewała się żadnych kłopotów podczas czegoś takiego, jak spotkanie integracyjne nauczycieli. W końcu byli po godzinach, wszyscy tutaj byli pełnoletni, nie było wśród nich żadnych uczniów a lokalizacja po prostu była dogodna dla wszystkich obecnych. Niemniej, słysząc ostrzeżenie, nie zastanawiała się długo. Astrid nie zamierzała pozwolić, aby jej pierwszy dzień w Hogwarcie, był zarówno jej ostatnim. Dlatego szybko opuściła to pomieszczenie i generalnie teren zamku.
Zt.
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Chciała powiedzieć dużo i zrobić jeszcze więcej. Chciała rozmawiać, pić i bawić się, jak za dawnych czasów. Tylko że ze szkolnych lat pojawiło się więcej, niż się spodziewała - ucieczka w popłochu przed dyrektorką, pospieszne chowanie alkoholu i maskowanie śladów po imprezie. Czemu dar nie przestrzegł jej przed niebezpieczeństwem? Czyżby zaśniedział, schował się, przygasł? Nie wiedziała. Zgarnęła swój kosz z upominkami, o którym nie zdążyła opowiedzieć ani słowa, po czym wyszła z pokoju nauczycielskiego, kierując się do swojego gabinetu. Czy miała ochotę na ciąg dalszy? Jeszcze nie zdecydowała. Ale skoro wychodzili poza teren szkoły, mogła się ubrać mniej grzecznie.
zt
Clara Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162
C. szczególne : tatuaż przy prawym cycku (podgląd w kp - bez cycka, zboczuszki)
Była na tyle mądra, by wiedzieć, że newsy z Psidwaczka są grubymi nićmi szyte. Była też jednak na tyle plotkarą, żeby wiedzieć, że w każdej plotce jest ziarno prawdy. Prawie zapomniała, żeby oddychać, kiedy zobaczyła w ostatnich faktach autentycznych nazwisko szwagra-to-be. Miała wrażenie, że dopiero wczoraj zapewniał ją o swojej przyzwoitości, a teraz wychodziło na to, że sobie hasa na golasa z innymi nauczycielkami. Jak stała, poleciała szukać Bridget, zapominając w ogóle, że miałą iść na jakieś zajęcia. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a cóż mogło być ważniejszego od dopilnowania tego, by siostra dowiedziała się przykrych wieści od osoby, która ją kocha, a nie z jakiegoś wizbukowego szmatławca (z całym szacunkiem, for real, była fanką). Biegała po całej szkole, pytając wszystkie osoby i portrety, czy nie widzieli gdzieś starszej Hudson. W poszukiwaniach swych dotarła do pokoju nauczycielskiego. - BRIDGET! - wydarła się, waląc w drzwi. - JESTEŚ TAM? Nawet do łba jej nie przyszło, że za drzwimi może się czaić na przykład Craine. Potrzebowała znaleźć siostrę. ASAP.
Clara miała ogromne szczęście, że w pokoju nauczycielskim nie było Pattona Craine. Była natomiast cała masa innych ludzi, wobec czego gdy do drzwi rozległo się głośne pukanie (które ciężko w sumie było nazwać pukaniem, bo choć pochodziło z wątłej piąstki Hudsonówny, wybrzmiewało, jakby stado buchorożców próbowało włamać się do środka), a zaraz po nim rozdzierająco głośny krzyk, którym wybrzmiało jej imię, Bridget oblały zimne poty. Prawie oblała się kawą, bo dokładnie w tej chwili podnosiła do ust filiżankę. Zamiast tego brązowe plamy upstrzyły jej prywatne notatki z ewaluacji postępów trzecioklasistów podczas ich pierwszego miesiąca nauki opieki nad magicznymi stworzeniami, na który to widok niemal zaklęła (i pewnie zrobiłaby to, gdyby nie otaczało ją tylu członków kadry). Z wstępującym na jej lico pąsem, z przepraszającym uśmiechem, od którego rozbolały ją policzki, przemknęła najszybciej jak umiała do drzwi, które otworzyła... ... By oberwać piąstką w czoło. - AUĆ - jęknęła, przytykając dłoń do twarzy, by uchronić się przed kolejnym przypadkowym uderzeniem wymierzonym w nią przez Clarę. - Czy Tobie życie niemiłe?! - wysyczała teatralnym szeptem, chwytając ją za przegub i odciągając na bok. - Nie możesz tak robić, jestem tu w p r a c y - dodała, rozmasowując rosnącego na czole guza. No, może przesadzała, ale lekki siniak na pewno wykwitnie na jej alabastrowej cerze.
W jaki sposób Clarze udało się jednocześnie biegać po korytarzach w poszukiwaniu siostry i nękać jej partnera na wizengerze, było niewątpliwie zagadką. Co by jednak nie mówić, dziewczyna była całkiem zdolną czarownicą, a jeszcze zdolniejszą wizbukerką. W każdym razie, gdy stała już pod drzwiami pokoju nauczycielskiego, wizbuk miała już zamknięty. Jakoś tak wolała, żeby Bri jeszcze nie wiedziała, że pisze z Wallim. Natychmiast opuściła rękę, kiedy jej pięść trafiła siostrę w czoło. Już otwierała usta, kiedy Bridget złapała ją za nadgarstek i odciągnęłą od drzwi. Jednak wszystko, co mówiła do niej starsza siostra, przeleciało jej gdzieś koło głowy. - Wizbuk! - wyleciało z niej tylko. - Psidwaczek! Widziałaś?! Obleciała Bri wzrokiem, jakby spodziewała się, że gdzieś z kieszeni, rękawa, czy zza kołnierza wystawać będzie jej różowy, puchaty notes.
Nie miała pojęcia, cóż takiego musiało się wydarzyć, żeby Clara zachowała się w taki sposób. To, że była nieprzewidywalna i chaotyczna, a spontaniczność była eufemizmem w odniesieniu do stopnia, w jakim najmniejszy z bodźców potrafił odpalić jej wrotki, nie pozostawiało wątpliwości. Skoro jednak zamierzała postawić na szali nawet jej wizerunek, to musiało być poważne, prawda? Spojrzała na nią z wymalowanym na twarzy niezrozumieniem. Przesuwała wzrok z jednego jej oka na drugie, zupełnie jakby tylko jedno nosiło odpowiedź na dręczące ją w tej chwili pytania, nim postanowiła zwerbalizować swoje wątpliwości. - Co? - zaczęła niepozornie, wciąż nie mogąc objąć umysłem faktu, że wyrwała ją w ten sposób z pokoju nauczycielskiego dla psidwaczka. - Psidwaczek? Co? - dodała, choć niewiele więcej wniosło to do całej sprawy. - Co miałam widzieć? - zapytała wreszcie, przyznając się otwarcie do tego, że nie umiała połączyć w głowie jej zaaferowania z żadną inną kropką.
Nie widziała. Clara miała przecież taką nadzieję, ale kiedy dotarło do niej, że to ona będzie musiała uświadomić Bridget, uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia jak to zrobić. Wzięła głęboki oddech, licząc na to, że coś w tym czasie wymyśli, ale średnio pomogło. Może troszeczkę ją wyciszyło. Wyciągnęła spod pachy wizbuka i trzymała go między nimi, gapiąc się w okładkę. Po prostu jej pokazać? Nieee... Przycisnęła notes do piersi, podnosząc wzrok na starszą Hudson. Dopiero docierało do niej jak okropne mogły to być dla niej wieści. Typiary, o romans z którymi, oskarżała Walliego redakcja Psidwaczka, były przecież jej koleżankami z pracy. - Jak blisko jesteś z sorkami Honeycott i Aniston? - spytała w końcu, przygryzając wargę.
Bridget też lubiła odsiedzieć swoje na wizbooku, nie mogła powiedzieć, że nie było to jedną z jej ulubionych rozrywek w wolnych chwilach, gdy nie miała absolutnie niczego innego do roboty. Swojego czasu była na nim naprawdę aktywna! Aczkolwiek działający za jej czasów "Obserwator" wrzucał cała masę absurdalnych plotek, sklejając czasem dwie czy trzy zasłyszane pogłoski w jedno, tworząc z tego jakiś abstrakcyjny miszmasz. Psidwaczek był jeszcze gorszy i akurat jemu nie poświęcała uwagi. A najwyraźniej powinna. Spojrzała na Clarę, której emocje nagle opadły i zmieniły się, teraz emanując jakimś dziwnym zdenerwowaniem i smutkiem, zupełnie różnym od neurotycznego przejęcia, z którym wpadła pod pokój nauczycielski. Spojrzała na wyciągniętego wizbooka, później ponownie na nią i znów na notes. - Co? - zapytała chyba po raz setny, z każdą mijającą sekundą rozumiejąc jeszcze mniej, niż rozumiała uprzednio, a startowała z minusowego poziomu. - Żadne. To znaczy normalne, bo co? O co chodzi Clara, gadaj, bo zaczynam się denerwować - poleciła, machając w zniecierpliwieniu ręką.
Clara naprawdę nie była aż tak głupia, jakby się wydawało. Właściwie to, gdy czytała rewelacje na temat ciąży jednej z profesorek, śmiała się pod nosem. Jednak w momecie, gdy przed oczami pojawiło jej się nazwisko faceta Bri, rozum - już i tak na co dzień podejmujący nieludzki wysiłek, by utrzymać jej emocje i spontaniczne reakcje na wodzy - uznał, że pierodli do wszystko i wyjeżdża w Bieszczady. - No bo ten... - Widziała, że Bridget się niecierpliwi, ale zupełnie nie wiedziała, jak przekazać delikatne informacje. Zwykle jej delikatność oscylowała gdzieś między poziomami Irytka i średniej wielkości dwurożca. - Bo chodzą ploty, że one ten... - Przygryzła wargę. - Że je coś łączy z Walliem - wyrzuciła w końcu z siebie i prawie odetchnęła z ulgą. Zaraz jednak uznała, że to też mogło być niejesne. - Znaczy, wiesz... - Jak taktownie powiedzieć, że seks, ruchanie, kutas, cipa, penetracja, teges-szmegen, fą-fą-fą? - Intymne c o ś.
Im dłużej trwała ta rozmowa, tym mniej Bridget z niej rozumiała. Liczyła, że siostrze w końcu rozsupła się język i wyrzuci z siebie to, czym zamierzała się z nią podzielić, bo ewidentnie nosiła w środku jakąś tajemnicę, która nie cierpiała zwłoki. Gdy przyszło co do czego, dziwnie speszyła się i na moment straciła nieco swojego animuszu, to jeszcze bardziej zaniepokoiło starszą Hudsonównę, bo cóż to mogło być, skoro onieśmielało samą Clarę? - No wyduś to z siebie! - powiedziała niemal błagalnym tonem, nim dziewczę zaczęło mówić i im więcej mówiła, tym bardziej Bri żałowała, że w ogóle naciskała na ujawnianie tych rewelacji. - Ploty? - powtarzała każde ze słów, na których zacinała się opowieść siostry, próbując szybciej wyłapać kontekst i ciągnąc ją za język, który normalnie latał jak łopata, a teraz migał się od roboty. - Z Wally'm? - powtórzyła po niej, głupiejąc na moment i otwierając szeroko oczy, którymi była w stanie jedynie szybko zamrugać. - Z moim Wallym? - powtórzyła i jeszcze chwilę tkwiła w stanie oniemienia, nim nie wybuchnęła śmiechem. - No to Psidwaczek przeszedł sam siebie - stwierdziła, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Wally nie ma intymnych relacji ani z profesor Aniston, ani z profesor Honeycott. Info z pierwszej ręki - dodała, puszczając jej oczko, bo kto jak kto, ale jako jego partnerka doskonale znała Shercliffe'a i wiedziała, z kim to utrzymywał swoje intymne stosunki.
W pierwszej chwili poczuła ulgę, w drugiej jednak przypomniała sobie, że ma do czynienia z Bridget, która jeżeli chodziło o red flagi była totalną daltonistką, przynajmniej w odczuciu Clary. Tylko jak jej to powiedzieć i nie zarobić w czapę? - Ale wiesz... - Starała się mówić jak najspokojniej. - Skądś to powiązanie musiało się wziąć - zauważyła. - Nie uwierzę, że nawet się nie znają i połączyli ich nazwiska na zasadzie losowania - upierała się. Nawet jeżeli, to jakaś pula do tego losowania musiała być. A jaką pulę nazwisk mógł mieć Psidwaczek? Jeżeli Wally zwrócił na siebie uwagę redakcji, to musiał mieć coś za uszami.
Owszem, w przeszłości Bridget miała bardzo duży problem z odróżnianiem czerwonych i zielonych flag, bardzo często myśląc, że te pierwsze były drugimi, niemniej jednak z Wallym było inaczej. Nie prezentował jej dotychczas niczego innego niż bezgraniczne oddanie we wzroku, dotyku i słowach, które do niej kierował. Fakt, że padł ofiarą Psidwaczka był niesamowity biorąc pod uwagę, od jak niedawna był z powrotem na wyspach, ale redakcja podobnego szmatławca szukała sensacji wszędzie, nawet tam, gdzie jej nie było. I jak jej nie znajdowała, to wymyślała swoje. Wywróciła teatralnie oczami. - Nie możesz mi wmówić, że wierzysz w te bzdury! - powiedziała, naprawdę poddając w wątpliwość Clarę i zastanawiając się, czy rzeczywiście była na tyle naiwna i dała się nabrać. - Widzieli się wyłącznie raz, na imprezie, na którą sama go wzięłam i im przedstawiłam - dodała, chcąc położyć kres plotce, jakoby Walter sam szukał z profesorkami kontaktu.
Czasem miała wrażenie, że ona i Bridget żyły w jakimś innym świecie. Okej, ufanie Psidwaczkowi było głupie, ale nie głupsze niż ufanie facetowi. - Ja go nie znam - przypomniała siostrze, co uznała za wystarczające wytłumaczenie. Bardzo chciała, żeby Wally był w porządku, ale po jednej rozmowie trudno było tak do końca się przekonać. Szczególnie, że rozkojarzył ją bejbi szpiczakami. Nadal nie wiedziała, jakie jest jego yck, a każdy chłop jakieś miał. Póki nie wiedziała jakie, była w stałej gotowości na najgorsze. - Acha! - wykrzyknęła. Wally twierdził, że nie znał żadnej z tych kobiet, a teraz Bri wsypała go, że jedną poznał. Już otwierała usta, żeby to powiedzieć, ale zastygła. Czasem jakiejś jej myśli udało się wybrzmieć, zanim zaczęła gadać. W tym momencie było to uzmysłowienie sobie, jak często ona sama zapamiętywała ludzi, których jej przedstawiano -nigdy. Przygryzła wargę, analizując, czy aby przypadkiem nie szuka teraz dziury w całym, wyłącznie ze względu na ton Bridget, który - nie da się ukryć - trochę ją wkurwił. Ilekroć robiła coś nie tak lub się myliła, siostry traktowały ją jak dzieciaka. Jakby wszystkie jej błędy wynikały z młodości, a nie ze zwykłego bycia zjebem. Na pozór wydawało się to lepsze, ale Clara wolała być odbierana jako zjeb, którym faktycznie była, niż żeby ludzie czekali aż przestanie nim być. Słusznie lub niesłusznie, właśnie nutę protekcjalności usłyszała w głosie Bridget. Wzięła głęboki wdech. - Okej - powiedziała niebywale spokojnie i rzeczowo. - To w sumie tyle chciałam wiedzieć. Potrawiła przyznać się do błędu, o ile za długo się o nim nie rozmawiało. Poza tym wcale nie czuła się winna. Przecież chciała się tylko upewnić, czy wszystko jest w porządku. Było. Super. Temat zamknięty. W tym momencie jednak przypomniała sobie o czymś jeszcze. Zacisnęła zęby, wciągając powietrze z sykiem. - Chyba zjebałam - przyznała, patrząc na siostrę z nieodgadnionymi emocjami. Tak bardzo jak nie lubiła, gdy Bridget jej matkowała, tak bardzo polegała zawsze na jej pomocy. Jednocześnie obawiała się, czy tym razem jej nie rozszarpie.
Bridget prychnęła pod nosem na jej słowa, zamykając w tym geście pomału rodzącą się w jej wnętrzu irytację postawą i zachowaniem siostry. Clara była bardzo lekkomyślna, chyba jeszcze bardziej niż Bri, a należało przypomnieć, że ta starsza Hudsonówna wyrzuciła niemałą sumę galeonów na spontaniczny zakup statku, a jej łatwość osądu była dla niej zdumiewającym zjawiskiem. - Może właśnie dlatego nie powinnaś wierzyć we wszystko, co piszą w jakimś Psidwaczku? - żachnęła się. Tak się składało, że ona znała Waltera. Może znali się krótko, ale ich znajomość od początku była intensywna. Dobrze wiedziała, jakim człowiekiem był jej partner i była pewna, że nigdy nie posunąłby się do rzeczy, które opisywano pod jego nazwiskiem w jakimś wizbookowym szmatławcu plotkarskim. Fakt, że Clara w ten sposób do sprawy podeszła, paradoksalnie w pierwszej chwili nie kazał jej sądzić, że siostra po prostu martwiła się o jej dobro i chciała dla niej jak najlepiej, co w jej kategoriach było... No, właśnie tym, co teraz się działo. Interwencją i ostrzeżeniem, by miała się na baczności. W głowie Bridget zaświtała natomiast jakaś dziwna myśl, że Puchonka robiła to z zazdrości. - Acha - co? Daj spokój. Znam Waltera. To nie jest w jego stylu - dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Dalsza zmiana dynamiki była... Co najmniej zastanawiająca. Ton opadł zbyt szybko, emocje osłabły zbyt nagle, by Bridget wyczuła w tym wyłącznie odpuszczenie i skruchę ze strony Clary. Uniosła brwi w pytającym wyrazie, przyjmując jej przyznanie się do błędu na razie milcząco, stosując absolutnie najgorszą taktykę, która o dziwo zawsze osiągała najlepsze efekty. Po prostu czekała, co jeszcze miała jej do powiedzenia - bo ewidentnie miała. Widziała to w jej oczach i zmieniającym się wyrazie twarzy, na której nagle wykwitło okazałe poczucie winy. - Co zrobiłaś? - zapytała, może trochę zbyt ostro niż początkowo zamierzała. Strzeliła oczami na boki, by dostrzec, czy były wystarczająco oddalone od potencjalnych gapiów i podsłuchiwaczy, by poruszać dalej ów temat. Wbiła wzrok w Clarę, a jej naturalnie brązowe oczy zdawały się pociemnieć nieco, gdy wyczekiwała dalszej spowiedzi.