Ten przestronny pokój znajdujący się na trzecim piętrze jest miejscem gdzie każdy nauczyciel może odpocząć od uczniów, bowiem wstęp mają tu jednie pracownicy szkoły. Wnętrze jest utrzymane w jasnych i przyjemnych kolorach. W pokoju znajduje się kilka wygodnych kanap oraz duży stolik z krzesłami dookoła na środku. Po prawej stronie natomiast widnieje gablota z różnym książkami i dziennikami.
Autor
Wiadomość
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell, gdy miał tę piękną okazję przekroczenia progu nauczycielskiego z powrotem, nie bez powodu oparł się o próg, by następnie obserwować z pieczołowitością poczynania nowego kolegi z pracy - koniec końców przecież wymagało się od nich powagi, korzystania z zaklęć w prawidłowy sposób, rozsądku oraz przechadzającej się przez umysł dorosłości. Najwidoczniej walki z Czekoladowymi Żabami były równie ważne i usuwały z nich namiastkę dojrzałości, powodując liczne problemy. Czysto prowizorycznie, bo nikogo tutaj nie było, by jakoś przejmowali się zaistniałą sytuacją - żaba jak żaba, tylko czekoladowa i spierdala. Jakaś taka wojownicza czy coś, walcząca o własne życie. - Dawaj, złapiesz ją, wierzę w ciebie! - prychnął z widocznym rozbawieniem, choć zmęczenie przejawiało się poprzez zaciemnioną powierzchnię skóry pod oczami. Starał się z powrotem wejść do rytmu dorosłości i obowiązków, niemniej jednak dzień posiada tylko dwadzieścia cztery godziny. Chory do śmierci, mógł modlić się o więcej czasu, ale jego prośby zostałyby co najmniej wyśmiane. Wyrwane skrzydła na sen nie były niczym dobrym, w związku z czym przebywał tutaj pod wpływem jednego z eliksirów. - Strasznie chaotyczne, dopiero to połączenie słów pozwala na oddanie całości zamku. - samemu upił łyk magicznej kawy, by następnie oddać się w ramiona pracy i braku odpoczynku. Najchętniej to by zapalił papierosa, ale nie widział się tłumaczyć z takiego procederu, w związku z czym siedział grzecznie i nikomu nie utrudniał życia poprzez dym, który mógłby wydobywać się w wyniku spalania tytoniu i gilzy. - Nie wiem, czy są jakieś mapy pomieszczeń, ale dam ci drobną wskazówkę - tutaj nawet ściany mają uszy. Nie zdziwiłbym się, gdyby robiły to specjalnie, by potem podawać informacje dyrektorce, że się spóźniasz i nadal po tygodniu nie ogarniasz rozkładu wszystkich sali i wszystkich pomieszczeń. - powiedział tutaj zaskakująco szczerze. Uderz w stół, a nożyce się otworzą. Podczas gdy jedni będą mogli unikać kar przez większość czasu, inni nawet najmniejszym błędem zwrócą na siebie uwagę. Coś o tym wiedział, podejmując się nauki w Hogwarcie - a nie nauczania. Samemu był przyzwyczajony do budynku, rozkładu, jak również zapachu, który znajdował się w podziemiach. Reprezentując Hufflepuff, starał się być teraz bez podziału na to, za którym domem tak naprawdę stoi. Momentami było to ciężkie, ale jakoś dawał sobie z tym wszystkim rady, choć ostatnimi czasy zaczął się zastanawiać nad pewnym niewielkim przeskokiem w zakresie podjętej pracy. Powoli, skrupulatnie, gdy czuł pewną presję, której nie potrafił zlikwidować prostym byciem i jestestwem. Koniec końców starał się napisać jakiś zgodny artykuł do Proroka, więc nie mogło być aż tak źle, prawda? - To prawda. - odpowiedział zgodnie z własnym przekonaniem, na krótki moment przekierowując wzrok czekoladowych tęczówek od notatek, jakie to przed sobą posiadał. - Chociaż, tak powiem ci szczerze, trudno jest zadowolić wszystkich. Zawsze się znajdzie ten jeden delikwent, który uzna, że prowadzona lekcja jest do bani i niczego nie wnosi. - wzruszył ramionami, bo i takie przypadki był w stanie jakoś policzyć. A przynajmniej samemu nie rozumiał ostatniej lekcji uzdrawiania na własnym roku, gdzie profesor wymagał wysłania jakiegoś śmiesznego wierszyka na własną pocztę. Całe szczęście, że wówczas nie mógł go wykonać, bo był na dymisji. - Ale mam wrażenie, że nauczyciele nie podchodzą do studentów jak do dorosłych, a jak do dzieci. I chociaż rozumiem, że wiadomo, w tym wieku robi się wiele głupstw, tak... nie potrafię się pozbyć tego wrażenia. - ile razy to musiał robić z siebie idiotę na rzecz zajęć bądź innych tego gówien? No właśnie. Cieszył się zatem, że nie musiał już łazić na zajęcia, a samemu mógł organizować odpowiednie dla danej grupy wiekowej - przynajmniej w zakresie działalności kółka. Mimo to nie rozgadywał się na ten temat, a zamiast tego spojrzał tam, gdzie zerknęły niebieskie tęczówki starszego współpracownika. Przynajmniej nowe nabytki w kadrze pozwalały na swobodne odnajdowanie się wśród swoich - czysto prowizorycznie. Samemu nie zamierzał wyśmiewać tego, że Vonnegut zbierał czekoladowe żaby, bo przecież one są dla dzieci, a zamiast tego po prostu samemu zjadał własną. Już parę kart zawitało do jego kolekcji, w związku z czym bezproblemowo kompletował jeden z zestawów, który okazał się go trzymać wyjątkowo mocno. Były one niczym karty pokemonów bądź te zabawki z chipsów, które ogarnęły rynek mugolski. - Huh? - podniósł zaciekawiony brwi, spoglądając w jego stronę. Dopiero potem otrzymał odpowiedź na ten krótki, aczkolwiek zwracający uwagę komentarz. - Ona ma chyba bzika na punkcie kontroli wszystkiego. Ale co się dziwić, skoro pracowała jako auror. A przynajmniej tak słyszałem. - wzruszył ramionami. Tacy ludzie potrzebowali mieć kontrolę nad każdym możliwym aspektem życia ludzkiego, co wynikało z "przyzwyczajenia". Ludzie, którzy posiadają takie uprawnienia, tak łatwo z nich nie rezygnują. Nie wątpił w to, że nawet w czarodziejskim świecie działał biały, legalny wywiad. - Wiesz co... zależy. Prędzej spotykają nas sytuacje, gdzie studentowi ujebuje rękę w Zakazanym Lesie, innemu w Hogsmeade dłoń, jeszcze innemu jaja, jednej ze studentek - struny głosowe, a na wycieczce walą w nas czarnomagicznymi zaklęciami. W Luizjanie ćpali czymś na kształt amortencji, natomiast w Norwegii mieliśmy do czynienia z duchowymi stworzeniami czy coś w ten deseń. - prychnął rozbawiony. - Standard za standardem, chyba nic mnie już nie zdziwi. - pokręcił oczami, by powrócić do własnej roboty w jakiejś części. Zawarł w pewnym stopniu informacje na temat własnego siebie, ale już dawno przeszedł do tego na porządku dziennym. - Były jeszcze chodzące pierniki, parę z nich jeszcze posiadam w kuferku i o dziwo są w idealnym stanie. - podzielił się tym jakże istotnym faktem. Z czasem Lowell wyciągnął kolejny ze smakołyków, tym razem spotykając się z dość walecznym okazem. Nim się obejrzał, a żaba wcale nie chciała dać się tak łatwo pojmać i zjeść, za każdym dotykiem reagując co najmniej agresywnie. Raz, gdy skierował w nią własny palec, okazało się, iż ta postanowiła go dziabnąć. I chociaż nie było to nic bolesnego, tak szczerze się zdziwił, spoglądając na nią z widocznym zaintrygowaniem, jakoby błysk w oczach przejawił to, co znajdowało się w jego myślach. - Podszedłbyś do takiego płotu? Wiem, że jakaś tam czarownica działała na rzecz wiedźm właśnie, ale nie wiadomo, czy sama nią nie była. - uśmiechnął się szerzej, choć wizja tego, jak dzieciaki były gotowane w kociołku, a mięso oddzielane od kości, no cóż, nie napawała optymizmem. Widział w swoim życiu jednak znacznie więcej - koniec końców pomagał w prowadzeniu gospodarstwa, gdzie naturalnym jest zabijanie, wieszanie na haku i usuwanie skóry od mięśni, patroszenie. Nie było to coś, do czego zamierzał wracać - a przynajmniej nie teraz. - Co tam ciekawego dali ci do roboty? Jakieś raporty? - wstał i pociągnął solidny łyk kawusi, nie patrząc w notatki, a zamiast tego wysuwając jakieś proste wnioski. - W sumie, nie myślałeś nad tym, żeby zostać opiekunem Inicjatywy Kulturowo-Ezoterycznej? Potrafisz w historię magii, jesteś na stanowisku asystenta... chociaż wiąże się to z wróżbiarstwem. - skrzywił się lekko, bo nikt tak naprawdę tego tematu nie lubił, jako że większość przypadków wróżb to proste spekulacje, że wow, umrzesz. Każdy kiedyś umiera, czyż nie? I żeby płacić za coś takiego...
Ha, widzę cię!, pomyślał, gdy zauważył, że jego żaba ulokowała się teraz na jednym ze stolików. Jak tam trafiła z żyrandola? Nie miał bladego pojęcia. Wiedział jednak, że teraz już na pewno nie posłuży mu ona za deser. Po tym, jak poskakała po całej sali, była już cała brudna i oblepiona toną kurzu. Teraz to co najwyżej mógłby ją złapać dla samej satysfakcji oraz, żeby odsiedziała swoją karę w opakowaniu. Niestety, tym razem próba pochwycenia żaby również się nie powiodła i żaba skryła się na innym regale. Vinzentowi nie pozostało więc nic innego, jak wrócić do stolika. Złapie ją później. Uśpi jej czujność. Westchnął cicho, słysząc komentarz odnośnie do ewentualnych donosów na temat spóźnień. Chyba będzie musiał odpuścić sobie poznawanie okolicy na parę dni na rzecz dłuższych pobytów w zamku. W końcu, na co mu się przyda znajomość tutejszych lasów czy wioski Hogsmeade, jeśli wywalą go z pracy już w pierwszych tygodniach za spóźnienia, bo nie zapoznał się z planem placówki? Słuchając opowieści Felinusa o perypetiach uczniów Hogwartu z ostatnich lat, oczy Vinza tylko stopniowo coraz bardziej się rozszerzały. A więc tak się bawią młodzi czarodzieje w Wielkiej Brytanii. Nic dziwnego, że nowa dyrektorka została wyciągnięta z biura aurorów. Po takich ekscesach na wyjazdach zagranicznych musiały się posypać jakieś plotki. Zwłaszcza od bogatszych dzieciaków, które miały długi język i wpływowych rodziców. Skoro poprzedni dyrektor się nie sprawdzał, to Li Wang faktycznie mogła zaprowadzić porządek. Pytanie za jaką cenę. — Taka infantylizacja trochę — pokiwał głową, rozumiejąc, o co chodzi. — Przy pedagogice kładzie się spory nacisk na techniki nauczania niższych grup wiekowych, bo okres dojrzewania, więc trzeba być wszechstronnym. Jeśli ktoś uczył lub douczał przede wszystkim młodszych nastolatków przez x lat, to pewnie potem trudno przerzucić się na dużo starszą i bardziej ogarniętą grupę. Największym plusem zaobserwowanych zajęć było..., powtarzał w głowie, rozchylając przy tym lekko usta i odpowiadając na jedno z pytań, które znalazło się w arkuszu. Opisywanie plusów zdecydowanie było najprzyjemniejszą częścią wypełniania całej dokumentacji. Nie musiał naciągać faktów, tylko po to, żeby nie zostawić części tabelek pustych, a zamiast tego dzielił się swoimi refleksjami, oddając przy tym szacunek nauczycielowi prowadzącemu zajęcia. — A i owszem. Raport obserwacyjny dotyczący zachowań uczniów w toku zajęć oraz technik kształcenia wykorzystywanych przez nauczyciela prowadzącego — zbliżył do siebie dokument, upewniając się, czy na pewno zapamiętał jego główne założenia. — Brzmi jak coś, co ma na celu poprawienie efektywności i to zarówno u nauczycieli i studentów. A u ciebie? Kartkówki się już jakieś posypały? Vinzent zatrzymał się na dłużej przy rubryczce, w której miał rozpisać potencjalne niepoprawne zachowania, jakie mógł zaobserwować w klasie, a także wymyślić sposoby jak im przeciwdziałać. Czy na którejś z lekcji uczniowie naprawdę tak bardzo rozrabiali? Czy lenistwo niektórych osób można było do tego zaliczyć? Jasne, że tak, odpowiedział sobie i zaczął się rozpisywać na ten temat. Takim to sposobem odpowiedź, jakiej mógł udzielić w dwóch zdaniach, przemienił w wypowiedź na dwa akapity, w której uwzględnił kilka możliwych scenariuszy, które miały na celu poprawienie sytuacji na lekcji. — Do płotu, może nie niekoniecznie, chyba że z odpowiednimi zaklęciami ochronnymi — uśmiechnął się pod nosem. — Za to dom na kurzej nóżce z chęcią bym zobaczył na żywo. Tylko może bez wiedźmy-kanibalki w środku. Wyłączył się na moment z rozmowy, aby dopisać jeszcze kilka swoich przemyśleń, po czym przeszedł do arkusza z pytaniami ABCD. Gdy zorientował się, że Felinus go o coś pyta, spojrzał na niego. Kółko Kultorowo-Ezoteryczne?, powtórzył w myślach, wracając do rzeczywistości. — Ah, chyba nie jestem najlepszą osobą do prowadzenia tego w tej formie. Musiałbym przechrzcić inicjatywę, żeby nie miała tak bezpośrednich powiązań z Wróżbiarstwem. Gałąź magii, która skupia się wokół sugestii odnośnie do tego, że mistyczne “coś” już dawno zaplanowało mój los, to chyba nie moja bajka. Wbrew pozorom jego uprzedzenia nie były bezpodstawne. To nie tak, że zraził się do nauk wróżbiarskich w młodym wieku i wyśmiał je przy całej grupie, twierdząc, że to głupoty. Przez to, że Historia Magii była dziedziną, która mniej lub bardziej zahaczała o całą masę różnych technik magicznych, siłą rzeczy coś tam wiedział o przepowiedniach. Wiedza ta nie wynikała jednak z jego osobistych przekonań i przemyśleń, a z mniej lub bardziej specjalistycznych książek i artykułów.
Najwidoczniej czekoladowe żaby były bardziej zaskakujące, niż sami mogli się do tego przyznać. Bo jakim cudem takie stworzenie, nie - słodycz - przedostaje się poprzez jeden koniec sali do drugiego? Sam nie wiedział, może skubańce nauczyły się tajemnej sztuki teleportacji, a może po prostu zlewały się z tłem w postaci podłogi zabitej deskami. Niezależnie od powodu, sam by nie tknął takiej słodyczy, w związku z czym również zapewne, gdyby miał ku temu okazję, złapałby ją dla czystej satysfakcji. Uwięzienia w pudełeczku i patrzenia, jak próbuje się wydostać. Albo wypuściłby ją przed chmarę idących w kierunku odpowiednich sal uczniów - wszystko jest możliwe, ograniczała go tylko jego własna, dość specyficzna wyobraźnia. Ewentualne donosy nie były miłe - tak samo jak opowieści, którymi postanowił się podzielić. Nie ma to jak najbezpieczniejsza szkoła magii, a jeszcze bezpieczniejszy las nie bez powodu posiadającym przed sobą przymiotnik "zakazany", gdzie uczniowie teraz ponownie mogli sobie hasać i czuć się jak u siebie w domu. Dopóki pustnik nie zamierzał ponownie odgryźć ręki bądź przyczynić się do nieprzyjemnych iluzji. Na które był w większości odporny ze względu na możliwość utworzenia barier wokół własnego umysłu. - Hm, z tym raczej nie mam problemu... nie no, nauczam dopiero od paru dni, nie oszukujmy się, moje doświadczenie wynika jedynie z tego, jak prowadziłem Laboratorium Medyczne i jaki schemat obierałem na indywidualnym nauczaniu dla innych. - podzielił się pewną zagwozdką na swój temat - niespecjalnie miał jak pochwalić się doświadczeniem, w związku z czym słowa Vinzenta naprawdę wiele wnosiły. - Czasami odnoszę wrażenie, że w tej szkole nie chodzi o poziom edukacji, dostosowanie do grup wiekowych, a prędzej... komfort? - mruknąwszy zgodnie z prawdą, samemu nie miał szczęśliwych lat w tej szkole, do tego liczne problemy rodzinne skutecznie odbierały mu możliwość zapoznania się ze smakiem pierwszych miłości, pierwszych konfliktów i pierwszych wszelkich innych rzeczy. Nawet do alkoholu nie podchodził zbyt przychylnie. - Byłem w ostatnich latach w tej szkole i jakiekolwiek wsparcie psychologiczne po prostu ubolewa. - kąciki ust skrzywiły się lekko. - Rok temu były dwie próby samobójcze i nie kojarzę, by jakiekolwiek działania zostały w tym kierunku podjęte. Może coś mi umknęło, bo byłem tylko studentem, ale nadal. - wziął głębszy wdech. Tak, ostatni rok był ciężki, huczał od trudnych sytuacji, a samemu chciał, by do nich nie doszło. Mógł nawet nauczać średnio, ale nie zamierzał dopuścić do sytuacji, gdzie ponownie przyczyniłby się do rzucenia Mobilicorpus na skaczącą z Opuszczonej Wieży Puchonkę. - Brzmi jak coś trudnego i ciężkiego. Bez rzetelnej opinii uczniów ciężko jest trochę dowiedzieć się, co nie pasowało w całym schemacie prowadzonych zajęć, choć nie jest niemożliwe... jak pierwsza lekcja, tak w ogóle? - uśmiechnął się lekko, spoglądając na własne notatki, po których skrobał sobie nie piórem, a długopisem właśnie. Pochodzenie z rodziny mugolskiej nie sprawiało mu żadnych problemów, choć wiadomo - świat czarodziejski był naprawdę pod tym względem różnorodny. - Nie tyle kartkówki, co zastanawiam się nad kolejnymi zajęciami, jakie mógłbym samemu zrobić w ramach albo zajęć, albo działania kółka. Jeszcze nad tym myślę. - powiedziawszy zgodnie z prawdą, kontynuował. - W poprzednim roku uczniowie całkiem zgrabnie chodzili na wspólne szukanie manekinów - czy to w lesie, czy to w specjalnym kompleksie. Myślę nad tym, czy by tego nie powtórzyć... - lubił to miejsce, jako że posiadało ono swój urok i całkiem przyjemną temperaturę. Ale nie mógł się powtarzać z własnymi pomysłami. Chciał, by każde zajęcie było indywidualne, oryginalne, a przede wszystkim wciągające. Takie chodzenie po terenach i szukanie fantomów przyczyniało się do polepszenia ogólnie spostrzegawczości, jak również zapewniało odpowiednią dawkę ruchu. Szare mury Hogwartu czasami powodowały prędzej chęć zwrócenia obiadu - przecież wyglądały każdego dnia tak samo, a rutyna dawała o sobie znać; całe szczęście, że miał tę czekoladową żabę, która odpaliła tryb bojowy i nie pozwalała się jakkolwiek chwycić. Pierwszy świst palców i cyk, ponownie został udziabany. Próba chwycenia? Cyk, prawidłowy przeskok, unik godny jakiegoś gimnastyka bądź osoby zajmującej się zawodowo turlaniem po ziemi. - Co z nią jest nie tak... - mruknął pod nosem do samego siebie, nie mogąc jeszcze jakoś zrozumieć tego, dlaczego jedne żaby uciekały w popłochu, a inne dawały się złapać i zjeść za pierwszym zamachem. - A to akurat byłoby ciekawe i na pewno sam bym zobaczył. Bardziej od chochlików kornwalijskich! - odpowiedziawszy, spróbował wyciągnąć kartę, aczkolwiek bez skutku - żaba nadal siedziała i broniła swojego terytorium. - Mało kto się interesuje wróżbiarstwem w tej szkole, więc raczej nikt nie odczułby różnicy. - uśmiechnął się szerzej, bo w sumie taka była prawda. Ale czy to oznaczało, że pewna mniejszość miała czuć się poszkodowana? Otóż niespecjalnie, o czym doskonale wiedział; mimo to wierzył, że jakoś udałoby się połączyć te dwie dziedziny, by wilk był syty, a i owca cała. - Osobiście toleruję wróżbiarstwo, każdy ma prawo wierzyć w to, co chce wierzyć. Czy to jakieś bóstwo, czy karty tarota, dopóki nie sprawia tym nikomu krzywdy, jestem w stanie się na to zgodzić. - wbrew pozorom przez te słowa przemawiało znacznie większe doświadczenie. - Ale nie, nie interesuje mnie to aż tak i w wolnym czasie nie czytam Cosmo, by dowiedzieć się, o czym zadecydował horoskop wagi na ten tydzień. - roześmiał się widocznie, powracając do pisania własnych rzeczy, choć bacznie spoglądał na żabę, chcąc ją jednak zjeść. - Wiele osób w to wierzy, bo daje poczucie stabilności. Że wiesz, iż coś się wydarzy, więc jesteś w stanie się na to coś przygotować - kwestia odpowiedniego rozegrania psychologicznego. - podzielił się jeszcze tą uwagą.
Spuścił wzrok z powrotem na dokumenty nad którymi pracował. — Ah. Przykro mi — powiedział szczerze, nie do końca wiedząc co powiedzieć. Nawet nie wiedział, czy Felinus znał, którąś z ofiar, więc wolał nie drążyć tematu. Poprzedni rok szkolny raczej nie przeminął w najspokojniejszej atmosferze, biorąc pod uwagę takie incydenty. Powody zmiany dyrektora stawały się coraz łatwiejsze do zrozumienia z każdym kolejnym faktem, jaki wychodził na jaw. Cóż, przynajmniej wyglądało na to, że wszystko dążyło ku ustabilizowaniu sytuacji. Nie udawano, że te problemy nie istnieją, więc nie była to kompletna równia pochyła. — Widziałem plakaty na tablicy ogłoszeń, że jakaś kobieta z oddziału magiopsychiatrii ma prowadzić w zamku konsultacje — przypomniał sobie, sięgając po kawę. — Może świadomość, że mają dostęp do specjalistów, nieco pomoże. Gdy zeszli na nieco mniej przygnębiający temat, odetchnął z ulgą. Pierwsza lekcja? Zmrużył oczy, starając się sobie przypomnieć jedną z pierwszych asyst, w jakich brał udział. — Zahaczyliśmy o średniowieczne stowarzyszenia czarodziejów — zaczął po chwili, gdy wróciły do niego szczegóły tych konkretnych zajęć. — Akurat trafiła się grupa złożona z młodszych roczników, więc całkiem dobry temat na rozgrzewkę. Vinzent tak się rozgadał na temat tych zajęć, że praktycznie skrócił cały przebieg zajęć, poczynając od tego, jak nauczyciel przedstawił go uczniom, a kończąc na tym, jaką pracę domową im zadał. Wyrzucił z siebie ten opis w takim tempie, że pod koniec prawie się zapowietrzył. Całe szczęście Felinus zaczął akurat opowiadać o zeszłorocznym szukaniu manekinów, więc Niemiec zyskał dłuższą chwilę, aby dojść do siebie. Zajęcia w terenie wydawały się całkiem ciekawą odskocznią od siedzenia w dusznej klasie przy podręcznikach, klepiąc po dziesięć razy te same formułki, dopóki każdy z uczniów nie będzie w stanie ich wyrecytować według określonego przez podręcznik wzoru. Będę musiał ogarnąć tutejszą okolicę, pomyślał. Gdyby chciał wykorzystać ten motyw na Historii Magii, musiałby znaleźć odpowiedni ku temu obiekt historyczny, przygotować odpowiednie dokumenty i odbyć parę rozmów z dyrektorką. Mimo wszystko warto było zapamiętać, że wypad poza zamek również wchodził w grę. — Mam wrażenie, że połowa żab krążących po szkole dostała zastrzyku adrenaliny, a druga połowa przeżywa kryzys egzystencjonalny — skomentował,, obserwując zmagania byłego Puchona ze smakołykiem. W sumie było to nawet ciekawe, z jakich to składników i zaklęć korzystają producenci słodyczy, aby powołać swoje łakocie do życia. Z drugiej jednak podobne ekstremalne zachowania niektóry egzemplarzy skłaniały do refleksji, czy te żaby, aby nie były świadome swojej sytuacji, gdy człowiek rozchyla pudełko z czekoladą, przygotowując się do pożarcia jednej z nich. Czy to w ogóle byłoby etyczne?, pomyślał, jednak szybko odpędził od siebie tę myśl. Wciąż miał kilka stron dokumentów do wypełnienia. Po zakreśleniu kilku odpowiedzi ABCD zerknął na jedno z pytań otwartych. Wymień przykłady zadań domowych, jakie zadałbyś jako nauczyciel, w ramach powtórzenia wiadomości z obserwowanych zajęć, powtórzył bezgłośnie. Cóż, dosyć ważnym elementem było zyskanie informacji na temat refleksji uczniów odnośnie do danego tematu, więc zapewne poprosiłby ich o przygotowanie krótkiej wypowiedzi pisemnej, w której opisaliby z jakim elementem (postacią historyczną bądź wydarzeniem) są w stanie się najbardziej utożsamić i dlaczego. Rok szkolny dopiero się zaczynał, więc byłoby to całkiem przyjemne wprowadzenie uczniów do tematu, bez zmuszania ich do ślęczenia przed książkami do późnej nocy. — Fakt — potwierdził, zgadzając się ze zdaniem drugiego asystenta. — Dopóki nie zalewają nas przepowiedniami przy każdej okazji wbrew naszej woli, to nie ma w tym zbyt dużej krzywdy. Chyba po prostu nie chciałbym robić czegoś na kółku wbrew sobie. Za to skupienie się na stronie historycznej brzmi ciekawie. Jego myśli zaczęły krążyć wokół tej konkretnej szkolnej inicjatywy. Skoro uczniowie i tak nie skupiali się zbytnio na wróżbiarskiej stronie kółka, to mógłby położyć większy nacisk na aspekt Historii Magii? Tylko, czy udałoby mu się znaleźć na to wszystko czas? Westchnął cicho, analizując wszystkie za i przeciw. Na razie nie był gotowy na dorzucenie sobie kolejnych obowiązków, zwłaszcza gdy dopiero zapoznawał się, jak Hogwart funkcjonuje od wewnątrz. Ale za miesiąc, dwa? Albo lepiej, w przyszłym semestrze, gdy będzie miał większą pewność, że go nie zwolnią? Wtedy mógłby trochę podziałać i przygotować się na parę pierwszych spotkań zawczasu.
Nie odpowiedział na słowa, które wystosował Vinzent. Informacje, które mu przekazał, na pewno nie były pozytywne, więc nic dziwnego, że w sumie pozostawały w pewien sposób niewygodne. Jakby zrzucały ze strefy komfortu, by spowodować wewnętrzne zdziwienie, jakoby wewnętrzne uczucie zastanowienia, dyskomfortu. Znał ofiary, znał wiele osób, ale ostatecznie nie miał z nimi jakiegoś bliższego kontaktu. Zmiana dyrektora wiązała się ściśle z niepowodzeniami Hampsona na przestrzeni ostatniego roku przede wszystkim, ale i nie tylko - pociąganie do odpowiedzialności za bójkę dopiero po zwiększeniu możliwości uzyskania wyższego pułapu kary, nie po bójce stricte, ignorowanie listów, liczne problemy wśród uczniów - to wszystko wymagało odpowiedniego podejścia. - Może paru się zgłosi, ale często to jest tak, że uczniowie zauważają swoje problemy, aczkolwiek tkwią w nich na tyle długo, iż czują się w nich komfortowo. - mruknąwszy, przyglądał się własnym notatkom, gdy długopis, stricte mugolski, kreślił kolejne zdania z widoczną pieczołowitością. - Błędne koło. - powiedział ciszej, jakby sam do siebie. Sam był w tym błędnym kole i naprawdę, dopiero jawne sytuacje spowodowały, iż chciał zasięgnąć po poradę, która była konieczna. I czuł się lepiej, choć nie do końca nadal prawidłowo. - Nigdy nie byłem dobry z historii magii. Prędzej z mugolskiej, jako że pochodzę z niemagicznej rodziny. - uśmiechnął się widocznie, wszak nie uważał tego za powód do wstydu. Ludzie bardzo często lubią oceniać po rzeczach, które nie mają żadnego znaczenia. - Podejrzewam, że nawet gdybyś mnie wepchnął do tych młodszych roczników, to miałbym z tym problem. I to dość spory! - prędzej interesował się starożytnymi runami, ale też - w kwestii kluczy henochiańskich i ogólnie starszego futharku. Z pozostałych rzeczy pozostawał łamagą, jako że nie uczył się wszystkiego, a jedynie tego, co go wybiórczo interesowało. Teraz nikt nie nakładał na niego konkretnej presji - mógł uczyć się tego, na co miał ochotę. Nie bez powodu preferował właśnie zajęcia w terenie. Duszna klasa nie sprzyjała działaniu umysłów, a na domiar złego w zimie otwieranie okna na oścież powodowało nie polepszenie jakości nauki wśród wychowanków, a prędzej znużenie i senność. Znalezienie idealnego, pośredniego rozwiązania nigdy nie było proste, choć w przypadku laboratorium trafił wręcz znakomicie. I nie narzekał, jako że dostawał odpowiednie pozwolenia w tamtym roku, choć cholera wie, czy w tym Li Wang będzie chciała pozwolić mu cokolwiek więcej zorganizować. Ruch pozostawał kluczowy, a jak wiadomo - nie wszyscy przepadają za miotłami. Samemu wolał bardziej mugolskie sporty. - Ciekawe, od czego to zależy, co nie? Że jedna żaba leży brzuchem do góry i ma gdzieś całe otoczenie, a inna walczy o swoje życie... - tyknął ponownie żabę, która nadal pozostawała w wojowniczym nastroju, choć z czasem udało się ją prawidłowo pochwycić, na co Felinus uśmiechnął się tak, jakby dostał najlepszy prezent na gwiazdkę. Z łatwością postanowił zjeść czekoladowy przysmak, niespecjalnie przejmując się tym, czy jest to magiczna istota, czy tylko i wyłącznie zaczarowana. Może obrońcy praw zwierząt by się oburzyli, ale faktem jest to, że czekolada była po prostu tchnięta do życia magią - i tyle; w dłoniach pojawiła się następnie kolejna z kart. - Och ironio losu. - szeroki uśmiech nastąpił na twarz Lowella, gdy uniósł ceremonialnie kartę do góry i ją zademonstrował dość rozbawiony. - Nie ma to jak zjeść czekoladową żabę, by dostać, w ramach kolekcjonowania kart, kartę wielkiej fioletowej ropuchy. - prychnął z widocznym rozbawieniem, by następnie odczytać informację z tyłu. - O, te stworzenia mają długi, zielony język, no i lubią ukrywać się pod różnymi obiektami. - podzielił się tą zagwozdką, by następnie kontynuować wywód. - A jak się je dotknie bez rękawic, to można dostać brodawek. Ekstra! - powiedział, udając swoją ekscytację poniekąd, bo nie był ani dzieckiem, ani nastolatkiem. Był już dorosłym, choć przynależność do ciut młodszej grupy wiekowej udowadniał takimi właśnie poczynaniami. Kolejne próby ułożenia kartek w jedną całość, wyboru innej lokacji, gdyby okazało się, że kompleks botaniczno-wodny nie zdecydował się na ponowną współpracę. Po lesie nie było warto, a jako że starał się zapewniać każdemu ciekawe wrażenia, gdy zmęczone oczy spoglądały na kartkę, musiał główkować i kombinować. Znajdować furtki, jakich to wcześniej nie dostrzegał. I chociaż było to trudne, to nie do końca takie niemożliwe, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. - Nie ma co działać przeciwko własnym przekonaniom. - te słowa pokierował również także w swoim kierunku, bo kiedyś naprawdę miał problemy pod tym względem. Teraz, gdy przeszedł w pełni do akceptowania własnej natury, nie widział w sobie niczego złego. Był człowiekiem - jak każdy inny. O ciemnych, kędzierzawych włosach, mocno czekoladowych tęczówkach, jak również posiadającym bagaż doświadczenia, które nie było przyjemne, ale go kształtowało. Był takim Lowellem, bo sam na to zapracował. - Poza tym, jakby nie było, zastępca może robić spotkania powiązane z wróżbiarstwem, a ty z historią magii. Kwestia odpowiedniego dogadania się. - dodał już weselej, bo wiedział, jakie jest zdanie naprawdę wielu osób na temat wróżbiarstwa. Ale czy właśnie Vinzent zamierzał podjąć się dodatkowej aktywności - tego nie wiedział. Samemu powoli pił coraz więcej kawy i to wcale nie pomagało mu zachować odpowiednią trzeźwość umysłu. I chociaż wiedział, że powinien przystopować pod tym względem, nie potrafił. Coś jakby trzymało go w swoich szponach i nakładało własny urok. - Jakieś plany po sporządzeniu raportu? Sporo masz godzin lekcyjnych w tygodniu? - spojrzał jeszcze zaintrygowany, bo samemu nie narzekał jako tako na to, ile godzin musiał siedzieć w jednym i tym samym miejscu. Chyba.
Nawet gdyby inicjatywa dyrekcji i specjalistów ze szpitala św. Munga nie zyskałaby jakiejś wielkiej popularności wśród uczniów i studentów, to i tak, jeśli uda się pomóc i przynieść ukojenie, chociaż kilku pojedynczym osobom, to i tak byłoby to warte zachodu i wszelkich przygotowań. Słysząc o mugolskim pochodzeniu Felinusa, Niemiec zareagował pozytywnie i już nawet miał o coś zapytać, gdy przeszli na nieco inny temat, a do Vinzenta wróciły wspomnienia ze szkoły. — Zapewne zareagowałbym tak samo, gdyby wrzucono mnie na boisko Quidditcha i rozkazano grać — mruknął, wzdrygając się lekko na samą myśl. Tak jak nie miał nic przeciwko różnym aktywnościom sportowym, tak uganianie się za magicznymi piłkami i jednoczesne unikanie zaklętego tłuczka, którego jedynym celem było zadawanie obrażeń graczom, nigdy nie było dla niego szczególnie nęcące. Chyba po prostu szukał zastrzyków adrenaliny w innych miejscach niż kasta fanatyków Quidditcha. — Może poprawne zaklęcie takiej żaby wymaga odpowiedniego skupienia. Jeśli odpowiedzialni za to czarodzieje rzucają czary z automatu, nie zastanawiając się zbytnio, co robią, to może właśnie przez to trafiają się takie... niecodzienne egzemplarze — zaproponował, wyrzucając z siebie pierwszą myśl, jaka przyszła mu do głowy. Przy okazji mężczyzna rozejrzał się po pobliskich meblach, poszukując wzrokiem swojej własnej żaby. O ile jeszcze nie uciekła przez uchylone okno lub nie prześlizgnęła się przez szparę w drzwiach, to zapewne chowała się gdzieś poza jego zasięgiem, bo w dalszym ciągu nie był w stanie jej wypatrzeć. Zdecydowanie będzie musiał zadbać, aby opuściła z nim pokój nauczycielski, jeśli wciąż tu jest. Wolałby, żeby nie wylądowała potem w kawie starszego stażem nauczyciela lub co gorzej nowej dyrektorki. Vinz uniósł wzrok znad dokumentów, aby spojrzeć na kartę fioletowej ropuchy. Rzeczywiście wyglądała na dosyć dorodny i ciekawy okaz. — Jakby posiadała jeszcze bioluminescencyjne zdolności i mieniła się wszystkimi kolorami tęczy, to byłaby doskonałym zwierzątkiem domowym. Od razu by się zrobiło barwniej na korytarzach — zażartował z uśmiechem, wyobrażając sobie korytarz pełen uczniów z ropuchami, których umaszczenie znacznie odbiegałoby od standardowego. Gdyby faktycznie zaangażował się w działalność pozalekcyjną i poświęcił chętnym swój dodatkowy czas, to może łatwiej byłoby mu wsiąknąć w życie w Hogwarcie. Nie byłby tylko “asystentem” lub “nauczycielem pomocnicznym”, ale kimś, kto faktycznie jest skłonny do wspólnej pracy z nimi. Prowadzenie takiej działalności zacierało nieco granicę między uczniami, a nauczycielem, jednak nie musiało to być takie znowuż negatywne, ponieważ mogło budować zaufanie. — Powiem ci, że zaczynasz mnie kusić — odparł żartobliwie, chociaż wiedział, że myśl ta na długo nie opuści jego głowy. Jakie twoim zdaniem kompetencje i zdolności zostały rozwinięte przez uczniów w toku obserwowanych zajęć?, powtórzył i od razu zaczął kreślić swoją odpowiedź, starając się zmieścić w granicach przeznaczonego na to pola. Przede wszystkim studenci mieli możliwość zapoznania się z rysem historycznych zdarzeń omawianych w toku lekcji, co z kolei prowadzi do zrozumienia ciągu przyczynowo-skutkowego, który doprowadził do spisania pewnych praw i zasad dotyczących społeczeństwa czarodziejów. Co więcej, lekcje historii same w sobie pozwalały na rozwinięcie umiejętności kształtowania logicznych wniosków na podstawie dostępnych w źródłach informacji. Następne pytania dotyczyło rozłożenia poszczególnych etapów lekcji w czasie. Vinzent kojarzył tego typu plansze z podręczników, z których się uczył podczas kursu na nauczyciela. W gruncie rzeczy polegało to przede wszystkim na zwrócenie uwagi początkującym nauczycielom na to, że proporcja wstępu, rozwinięcia i zakończenia danych zajęć nie powinna być zbytnio zaburzona. Wstęp powinien być treściwy i jednocześnie przypominać informacje z poprzednich zajęć, ale także wprowadzić w nowy temat lub dział. Rozwinięcie pozwalało na zapoznanie uczniów z zagadnieniem, a zakończenie podsumowaniu wysiłków nauczyciela i uczniów i uzyskanie informacji zwrotnej. — Po tym okienku mam jeszcze jedne zajęcia, chyba ze starszym rocznikiem, a później muszę jeszcze skoczyć na Pokątną poszukać paru książek — zmarszczył brwi, starając się przypomnieć sobie rozkład zajęć na ten dzień. — Coś około czterech lub pięciu lekcji na dzień. Do tego jeszcze obowiązki dodatkowe. Trudno było określić konkretną liczbę godzin, jaką spędzi w tym tygodniu w pracy. Przeczuwał, że wraz ze wkroczeniem w drugą połowę miesiąca, rozpocznie się sezon kartkówek, mający na celu przypomnienie uczniom, że wakacje już się skończyły i najwyższy czas wrócić do szkolnej rzeczywistości. W duchu liczył, że nie będzie zmuszony do stworzenia klucza odpowiedzi na własną rękę i ten zostanie mu udostępniony przez głównego prowadzącego. Nie tylko wykluczyłoby to ewentualne niesprawiedliwe ocenienie niektórych prac, ale też zautomatyzowałoby cały proces sprawdzania prac.
Zdrowie ubolewało w Hogwarcie. Nikt się tym nie interesował do momentu, dopóki nie pojawili się pierwsi, widoczni poszkodowani. Tak naprawdę wiele dzieciaków potrzebowało pomocy, wszak również wiele informacji po prostu ulegało skryciu pod struktury dywanu. Sam był jednym z nich i możliwe, że gdyby wszystko potoczyło się inaczej i gdyby otrzymał wyciągniętą w jego stronę dłoń, być może nie miałby problemów, z jakimi to zmagał się aż do dzisiaj. Ale możliwe, że wówczas nie byłoby go właśnie tutaj; nie rozmawiałby z Vinzentem, nie prowadziłby dyskusji na poszczególne tematy. - O, czyli tylko ja nie przepadam za Quidditchem? - wyszczerzył się bardziej, spoglądając w jego kierunku z widocznym zaintrygowaniem. Sam lubił tylko sporty mugolskie, w związku z czym nie bez powodu jakoś nie przepadał za miotlarstwem. Cóż to za frajda obserwować poczynania zawodników ponad sto metrów nad ziemią? No właśnie, tutaj nie ma żadnej frajdy, bo tak naprawdę nie jest się czynnym obserwatorem. Poza tym wizja spadania na dół i łamania sobie kręgosłupa niespecjalnie do niego pasowała. Wolał ćwiczyć rzeczy bardziej praktyczne - pojedynkowanie się, czas reakcji, odruchy warunkowe. - No nie mów mi, że zatrudniają osoby do stworzenia aż tylu słodyczy, by te mogły być odpowiednio zaklęte. Przecież to jawne wymęczanie pracownika. - brwi podniosły się w widocznym zaskoczeniu, jako że nie chciał tak naprawdę wyobrażać sobie takiej sytuacji. Sam jednak cisnął tyle, ile się dało, co zapewne nie będzie bez odzewu w niedalekiej przyszłości, ale obecnie nie chciał o tym myśleć. Może nawet nie miał czasu, by jakkolwiek poświęcać na to własny strumień kolejnych intencji, w związku z czym kontynuował. - A to nie przypadkiem cracoa powoduje to, że te żaby zachowują się tak, jak się zachowują? Może są różne partie produktu? - zastanowiwszy się, nie bez powodu pozwolił na to, by lekki uśmiech przeszył jego twarz. Kąciki ust wygięły się zatem naturalnie, bo może rzeczywiście tak było? Kto tam wie, jak te żaby są produkowane w sumie. Cukiernikiem z zawodu nie był. Te jednak uwielbiają uciekać i umierać pod nogami uczniów znajdujących się na korytarzu. I tak czy siak nie zamierzał jeść czekoladowej słodkości z podłogi, w związku z czym jedyne co, to przyniosłoby to niesamowitą satysfakcję. I tylko tyle; tęczówki niezwykle podobnego koloru rozejrzały się po otoczeniu, gdy zjadł własną słodycz, choć prędzej skupił swoją uwagę na karcie, jaką to udało mu się uzyskać. Była dość nietypowa, a dziwne przeczucie mówiło mu, iż seria Fantastycznych Zwierząt postanowiła się poniekąd do niego dosłownie przykleić. - Oboże, nie przypominaj mi o tęczy, serio... już wystarczająco przebolałem z tą fryzurą i tęczówkami... - prychnął z widocznym rozbawieniem, kiedy to wczytywał się w kartę, jaka przejawiła się w jego dłoniach. Było dobrze, może nie do końca aż tak, bo wreszcie nie pozostawał tęczowym księciem, ale jeszcze stanowił w pewien sposób furorę na korytarzu. Rzadko kiedy widzi się nowego asystenta zgodnie z barwami, jakie prędzej zarezerwowane są pod innym znakiem. A co najgorsze, nie mógł tego jakkolwiek zmienić. Próba przefarbowania szamponetką w ogóle nie dała żadnego efektu, co najwyżej pogłębiając to, z czym miał wówczas do czynienia. Dramat za dramatem przewijał się nieustannie i nie zamierzał odpuścić. - No ale te brodawki chyba też byłyby tęczowe, chociaż sam nie wiem. - luminescencyjne zwracanie na siebie uwagi już mu przeszło, no ale jakoś niesmak pozostał. Zajmowanie się Laboratorium miał w sumie we krwi. Nim się obejrzał, a tak naprawdę okazywało się, że bez problemów prowadził tego typu działalności w szkole, choć ewidentnie na siebie za dużo wziął. Dlatego właśnie coś tam obmyślał, coś tam skrobał, rozmyślał nad miejscówką pierwszego spotkania w terenie, choć nie wiedział, czy tak naprawdę będzie miał ku temu okazję. Li Wang mogła okazać się kimś, kto nie udostępniłby możliwości swobodnego przemieszczania się po Hogsmeade w ramach działania kółka. Musiał zatem działać ostrożnie, kiedy to wpisywał kolejne słowa na kartkę przy pomocy długopisu. Gładko i bez większych problemów. - Naprawdę? Polecam, to jest całkiem ciekawe zajęcie. - mruknął, by następnie posłać uśmiech, kiedy to rozgryzał kwestię powiązaną właśnie z przygotowaniem czegoś ciekawego dla uczestników. No cóż, miał całkiem sporo czasu, w związku z czym nie czuł się jakoś przyparty do muru, ale też - wolał mieć wszystko przygotowane. I tak samo, jak Vinzent zajmował się własnymi pytaniami, raportem składanym w ramach polepszenia zwiększenia uwagi u uczniów, tak samemu nie wiedział, jakie dokładnie obrażenia mógłby dać u manekinów. Proste rozcięcia? Złamania? Jakieś czarnomagiczne, spowodowane działaniem lżejszych uroków? Wszystko zdawało się być po części potrzebne, ale też - nie chciał dawać nikomu powodów do czucia swoistego deja vu po akcji z Derwiszami w Arabii. I tak trwał w tym; odgarnął kosmyki włosów, które widocznie się nagramoliły przed jego brązowymi tęczówkami, kiedy to ciche westchnięcie wydostało się spomiędzy jego ust. Mimo iż się do tego nie przyznawał, czuł się cholernie zmęczony. Natłok obowiązków może nie był aż tak zły, kiedy wreszcie wplątywał się w to koło, ale nadal - musiał ulegnąć przyzwyczajeniu, tudzież rutynie. - Starszy rocznik powinien być łatwiejszy do ogarnięcia, choć szczerze - nie podejrzewam. Jakiś ten rok jest... dziwny. Albo pierwszy raz mam okazję zobaczyć, jak to wygląda od strony technicznej. - powiedział w jego kierunku, kiedy to podniósł się i schował dzierżone przez siebie notatki do bezdennej torby. Ciągle z niej korzystał i wcale nie zamierzał z niej rezygnować. - To nie jest aż tak źle. Choć samo skupienie i opiekowanie się taką gromadą uczniów potrafi przytłoczyć. - prosta odpowiedź wypłynęła spomiędzy jego ust, kiedy uczniowie powoli zaczęli zbierać się na korytarzach, co spowodowane było echem przenoszonych kroków i okrzyków - w szczególności tych młodszych jednostek. Musiał powoli zamykać tę kwestię i udać się w kierunku asystowania na kolejnej lekcji. - No i rozpoczyna się wesoły cyrk na kółkach... - zaśmiał się, narzucając na siebie bluzę. - To co, do zobaczenia, do następnego spekulowania na temat czekoladowych żab i rozmawianiu na tematy okołopracowe? - wyszczerzył się, zaciskając dłoń na pasku od torby.
Wzruszył lekko ramionami, starając się jednocześnie ubrać w słowa swój stosunek do Quidditcha. — Szanuję osoby, które decydują się uprawiać ten sport, ale osobiście wolę bardziej przyziemne dyscypliny — odparł, wzruszając lekko ramionami. — Jakieś ćwiczenia na siłowni, wyprawy w góry... To jest bardziej mój styl, niż ryzykowanie zostania ofiarą zaklętych głazów. Gdyby ktoś chciał sobie zobrazować w głowie, jak wyglądało kibicowanie Vinzenta podczas meczów, to wystarczyło wyobrazić go sobie w głębi trybun, spędzającego czas z książką czy jakimś czasopismem i ignorującego wszelkie okrzyki zachwytów, czy przerażenia innych kibiców. Okazjonalnie może zamachałby jakąś miniaturową flagą, gdy byłby pewny, że to właśnie jego drużyna wygrywa lub rzucał pełne dezaprobaty spojrzenia do największych krzykaczy, których wrzaski oderwały go od lektury lub rozmowy z osobami, które również zostały zaciągnięte na stadion siłą. — To też dobra teoria. Być może cracoa gorszej jakości sprawia, że zachowanie żab odbiega od standardów — myślał na głos. — Może w okresach wyższej sprzedaży, jak na przykład początek roku szkolnego, gdy na rynek wchodzą nowi klienci w formie dzieci, używa się nawet jakichś zamienników, żeby zaoszczędzić, a wyprodukować więcej. Oczywiście, nie można też wykluczyć, że po prostu receptura została nieco zmodyfikowana. Trudno było określić, gdzie leżała prawda. Równie dobrze wszystkie prawdopodobne wersje zdarzeń, jakimi się przerzucali, mogły być prawdziwe, ale także fałszywe. Słysząc o tęczy, powstrzymał się z trudem od uśmiechu. Faktycznie jeszcze parę dni temu, mignęła mu na korytarzu czy podczas posiłku barwna fryzura Felinusa, jednak sądził, że to efekt jakiegoś nieudanego eksperymentu. W sumie, gdyby faktycznie sparować go wtedy z bioluminescencyjną ropuchą, to chłopak mógłby zostać prawdziwą gwiazdą wśród uczniów. Zwłaszcza na Wizzbooku. — Jeśli dalej będzie mnie to nęcić, to na pewno zgłoszę się po dodatkowe wskazówki — zapowiedział na wszelki wypadek. Ostatnim pytaniem z pytań otwartych było opisanie stosunku nauczyciela do uczniów. Cóż, Vinzent zamierzał pisać prawdę i tylko prawdę, tak więc też z robił, używając jednak w tym celu dosyć profesjonalnego słownictwa. Kiedy już skończył, wrócił na sam początek arkusza, aby przepisać ze swoich osobistych notatek drobne szczegóły, takie jak dokładny temat obserwowanych zajęć czy materiały, zaklęcia i pomoce naukowe wykorzystywane podczas lekcji. Może i była to żmudna robota, jednak nie można było jej odmówić tego, że mogła działać pozytywnie. Był to dobry sposób na wbicie sobie do głowy jaki typ narzędzi jes najbardziej przydatny przy danym typie lekcji. Jeśli dany dział nie dawał dużo pola do popisu, to wiadome było, że głównym nośnikiem wiadomości będzie przede wszystkim podręcznik oraz personalna wiedza nauczyciela. Jednakże, w przypadku tematów poruszanego przez wielu uczonych, można było bardziej zaszaleć. Wykorzystać materiały z zagranicznych podręczników, porównać dwa źródła, aby pokazać perspektywę dwóch stron na dany konflikt. Nie tylko ukazywało to szerszy obraz danej sytuacji, ale także uczulało młodych ludzi na to, aby starali się weryfikować dane informacji. A obecnie, w epoce, w której media szukały pożywki praktycznie na każdym rogu, a Wizzbook stał się bardzo popularnym medium, warto było nie wierzyć, we wszystko, co się zobaczy, bez jakiegokolwiek zastanowienia. — Tak to jest, jak przez ileś tam lat widzi się tylko wynik końcowy, chociażby zajęć. Dopiero jak wejdzie się w temat głębiej, to można dostrzec ile jest papierologii, przygotowania wszystkiego, sprawdzania, czy dany koncept na pewno się sprawdzi — zaczął wymieniać i już od samej tej czynności ogarnęło go zmęczenie. Słysząc gwar dochodzący od korytarza, ledwo zmusił się do nieprzewrócenia oczami. O wilku mowa, pomyślał i zaczął zbierać swoje dokumenty do teczki. Cóż, przynajmniej udało mu się wyrobić z raportem. Jeśli nie spieprzy niczego podczas zajęć, to może nawet uda mu się nieco zrelaksować, kiedy już opuści mury szkoły. — Oby okazja trafiła się, jak najszybciej — potwierdził i podał rękę na pożegnanie Felinusowi, aby po chwili wrócić do zbierania swoich rzeczy. — Powodzenia na zajęciach! Gdy Lowell opuścił już pokój nauczycielski, Vinz został jeszcze parę minut, aby ponumerować wszystkie strony raportu i upewnić się, że na pewno wszystko wypełnił. W gruncie rzeczy był z siebie całkiem zadowolony. Nie tylko umieścił w przygotowywanych papierach sporo własnych opinii, ale także postawił lekcje nauczyciela prowadzącego w dobrym świetle. Jeśli jego dokumenty kiedykolwiek wylądują na biurku dyrektorki, to nie powinna mieć ona jakichś wielkich zastrzeżeń. Spora była w tym zasługa dosyć fachowego słownictwa, jakim starał się posługiwać Niemiec. Dzięki temu nawet proste zdania brzmiały dużo bardziej profesjonalnie, a jednocześnie ładnymi słówkami można było ukryć delikatne niedociągnięcia. Mężczyzna rozejrzał się po sali i już miał wyjść, gdy... zauważył ją. Czekoladowy płaz najwidoczniej stracił już trochę sił, po tym, jak mężczyzna się za nim uganiał i przysiadł sobie na oparciu jednego z foteli. Vonnegut zgarnął jednym, szybkim ruchem żabę do pudełka i wrzucił do swojej torby. Obyś nie wyskoczyła stamtąd w samym środku lekcji, pomyślał, wychodząc na korytarz i po chwili znikając w tłumie uczniów i studentów.
Niedawno, bo dosłownie dwa dni temu wrócił do szkoły, pełnoprawnie mogąc ponownie wykonywać własny zawód. Nim się obejrzał, a okazywało się, że wcale powrót do rzeczywistości nie był taki łatwy - musiał jednak na siebie bardziej uważać i nie mógł jako tako się przeciążać, w związku z czym brał na swoje barki znacznie mniejszy ciężar, by móc go jakoś udźwignąć. Tym razem dostał proste zadanie - miał po prostu posprawdzać prace osób z klas piątych, by tym samym wystawić im odpowiednie oceny. Nie było tego dużo, w związku z czym mógł się tym zająć praktycznie bez większego zastanowienia, niemniej jednak brak kawy odbijał się widocznie na jego funkcjonowaniu. Skóra była już znacznie mniej blada, choć nadal było widać w niej przebłyski poprzedniego wydarzenia, które zapieczętowało jego obowiązkową wizytę w szpitalu, a następnie zwolnienie lekarskie, dzięki któremu mógł się zregenerować. Sprawdzając zatem arkusze, starał się to zrobić w sposób profesjonalny i z odpowiednim wytłumaczeniem. Felinus zmarszczył lekko brwi, gdy zauważył jedną, dość mało logiczną odpowiedź Gryfonki, która najwidoczniej nie była przygotowana pod względem przyswojenia materiału. Szkoda było dawać jej trolla, ale nie miał wyjścia i z bólem serca to zrobił, odstawiając pergamin na bok. Jedna praca z niewielu, a i tak czuł się zmęczony. I przewietrzenie się wcale nie pomagało, zapalenie na zewnątrz papierosa również nie przyniosło należytego ukojenia. Siedział zatem samotnie - przynajmniej do pewnego momentu, którego nie zarejestrował - z czasem coraz to mocniej opierając się na własnym łokciu. Przymknąwszy oczy, powoli oddawał się w ramiona Morfeusza, biorąc coraz to spokojniejsze, bardziej głębokie wdechy, a z czasem po prostu oparł się dłońmi o blat, by następnie w pełni móc zaznać odpoczynku, niefortunnie plamiąc sobie rękaw koszuli wylanym w niewielkim stopniu atramentem. Charakterystyczna barwa poplamiła również membranę skóry oraz materiał, z którego był wykonany stolik. I tak sobie leżał, i tak sobie odpoczywał, nie zwracając uwagi na to, co się dzieje dookoła - a przynajmniej do momentu, dopóki ktoś nie chciał go przypadkiem obudzić. Brakowało mu trochę tego, a do tego potrzebował lekko unormować swój rytm dobowy, skoro najwidoczniej miał tendencję do zasypiania w dziwnych miejscach.
W momencie, gdy październik rozkręcił się na dobre, można było dosyć łatwo zauważyć, że okres pobłażania uczniom oraz studentom na zajęciach został definitywnie skończony. Co było symbolem tego stanu rzeczy? Cóż, praktycznie co drugi członek kadry pedagogicznej Hogwartu krążył od sali do sali obładowany stertą pergaminów, zadań domowych oraz testów. W końcu sprawdzenie wiedzy po pierwszym miesiącu nauki było najlepszym sposobem na to, aby ambitni dostali gratyfikację w formie pozytywnej oceny, a niektórzy dostali przysłowiowego kopniaka od losu podpowiadającego, aby wziąć się do roboty, zanim narobią się zaległości. Nie inaczej było w przypadku zajęć z Historii Magii i tego dnia Vinzentowi przypadł zaszczyt sprawdzenia ostatnich prac pisemnych. Nie było to trudne zadanie, jednak dosyć... żmudne. Tak jak spora część testów składała się z pytań zamkniętych, tak trudno było w sposób w pełni sprawiedliwy ocenić zadania otwarte. Niektórzy pisali treściwie, nie wdając się zbytnio w szczegóły, a inni wręcz lali wodę, ale z ich wypocin trudno było wyłapać konkretne odpowiedzi. Dodatkowym utrudnieniem był charakter pisma co poniektórych uczniów. Oj tak, odcyfrowanie co poniektórych prac graniczyło z cudem, jednak trzeba było sobie jakoś radzić. Ewentualnie można było postawić najniższy możliwy stopień i poinformować o trudnościach w odczytaniu pracy. Vonnegut nacisnął łokciem klamkę od pokoju nauczycielskiego. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a mężczyzna po wkroczeniu do środka, rozejrzał się dookoła. Jego wzrok niemalże natychmiastowo padł na Felinusa, który sobie smacznie spał przy stole. Uśmiechnął się pod nosem. Po ostatniej nieobecności dobrze było widzieć go z powrotem “na stanowisku”. Z początku nie chciał go budzić bez potrzeby, więc rozłożył swoje rzeczy na skraju blatu i odsunął powoli krzesło. Dopiero wtedy zwrócił uwagę na kałużę z atramentu, w której Lowell zamoczył koszulę, zdecydował się wziąć sprawy w swoje ręce. — Felinus? — zapytał cicho. — Halo? Coś ci się tu wylało... Widząc, że jego starania, aby w miarę delikatny sposób obudzić, zdecydował się pociągnąć chłopaka za niepoplamioną część koszuli, licząc, że go to zbytnio nie wystraszy. Cóż, chyba lepiej było poinformować go o tym małym problemie z atramentem, niż pozwolić, aby dalej się w nim taplał, prawda?
Trudno było temu zaprzeczyć - koniec końców to testy i kartkówki sprawdzają mimo wszystko stan wiedzy uczniów. I chociaż Lowell nie przepadał za tego typu rzeczami, to jednak od czasu do czasu musiały być one organizowane. Pozwalało to na zwrócenie uwagi na najbardziej ubolewające rzeczy wśród umiejętności młodszych i starszych względem danej dziedziny. Nim się jednak obejrzeli, a październik stał się jednocześnie momentem, gdzie wszyscy ulegli odpaleniu, by następnie przyglądać się mniej lub bardziej adekwatnym odpowiedziom wychowanków poszczególnych domów. Niektóre z prac czytało się wręcz miło, na inne natomiast miało ochotę je wyrzucić przez okno, by nigdy więcej nie znieważyły oczu i nie wywołały kolejnej ślepoty. Wilk wysunął się na szyję, gdy samemu opadł w ramiona Morfeusza. Pysk zwierzęcia wystawał lekko, acz zauważalnie, zahaczając w pewnym stopniu nawet o kark. Gdy właściciel pozostawał nieaktywny, tak samo tatuaż po pewnym czasie również przechodził w fazę snu, a wdechy i wydechy stworzenia pozostawały zsynchronizowane wraz z tymi, do których to należała dzierżawiona skóra. Nie wykrył on obecności kogoś całkowicie obcego - znajdując się nadal w tym położeniu, dawał o sobie znać - przynajmniej do pewnego momentu. Odpoczynek był tym, w co najchętniej się oddawał, w związku z czym nic dziwnego, że przysnął przy sprawdzaniu papierologii głupoty bądź mądrości niektórych uczniów. Literki przestały mieć znaczenie, tak samo dźwięki, które przedostawały się przez otoczenie. Nie zarejestrował momentu, w którym to ktoś wszedł do pomieszczenia, nadal leżąc górną częścią ciała na biurku. Słowa nic nie dały - wypowiedziane za cicho nie przedzierały się do jego własnej świadomości. Dopiero chwyt za koszulę, jej niepoplamioną część, pozwolił na początkowe zmarszczenie brwi, głębszy wdech i otworzenie oczu w widocznym zastanowieniu. Zwierzę uciekło; nastroszyło sierść, zniknęło w odmętach reszty ciała. - Co... - wyprostował się nieco, zanurzając dłonie w kosmyki włosów, o zgrozo, dłonią i tym samym poplamionym rękawem koszuli, by następnie zerknąć na Vinzenta. Nie był świadomy tego, że w tym momencie dowalił sobie na twarz trochę chochliczego wyglądu, ale w ogóle nie miał o tym pojęcia. - Oooooo, cześć! - dodawszy trochę speszony, spojrzał na własne stanowisko, które było dość niefortunnie... pobrudzone. - Ups. - proste skrzywienie pojawiło się na jego twarzy, by następnie zaczął to wszystko jakoś ogarniać własną różdżką. Oczy nadal miał lekko podkrążone, ale skóra pozostawała mniej blada niż wcześniej. - Eeee, długo spałem? Na Merlina, chyba mnie te prace tak znudziły, że po prostu zasnąłem... - prychnąwszy z rozbawieniem, zaczął to wszystko jakoś układać, upewniając się, że kartkówki nie doznały obrażeń wojennych w postaci dodatkowych plam. - Och, ty też masz coś do sprawdzania? - kiwnął głową w kierunku rozstawionych przez Vinzenta przedmiotów.
Cóż, widok Lowella wymazanego atramentem nie był czymś, co spodziewał się zobaczyć tego dnia, a jednak był świadkiem tego zdarzenia. Zacisnął usta w wąską linię, co było względnie łatwe, bo na śmiech mu się akurat nie zbierało i odwrócił wzrok, dając asystenowi czas na doprowadzenie się do porządku. Taki incydent mógł w końcu przydarzyć się każdemu! — Nie mam pojęcia, dopiero przyszedłem — przyznał na wstępie. — Wnioskując jednak po tym, że nie obudziły cię dzieciaki przechodzące co chwile przez korytarz, to stawiam, że zaliczyłeś niezłą drzemkę. Tak jak nie zazdrościł Felinusowi natłoku obowiązków i zmęczenia, tak umiejętność spania w dzień uchodziła w jego oczach za całkiem przydatną. Vinzent miał z tym ogromny problem i prędzej spędziłby cały dzień, szlajając się po zamku z kąta w kąt jak żywy trup, niż przysnął na pierwszym lepszym fotelu za dnia. Może to była jakaś wewnętrzna blokada, a może jego poczucie obowiązku nie pozwalało mu marnować czasu, tak długo jak słońce wciąż było na niebie? Trudno stwierdzić, jednak parę godzin snu po południu po nieprzespanej nocy, mogłaby go od czasu do czasu odciążyć. — Taa, trafiło się parę testów i wypracowań w ostatnich dniach. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu niektórzy nawet pokusili się na zadania dodatkowe — pokręcił głową, nie mogąc uwierzyć w ambicję co poniektórych uczniów. — Aż nie wiem, czy powinienem się bać czy być pod wrażeniem. W gruncie rzeczy dobrze to świadczyło o tych paru studentach, którzy już od początku roku szkolnego wzięli się za naukę, nie wagarowali, a zamiast tego na każde zajęcia przychodzili w pełni przygotowani. Tak jak pierwsze tematy według podręcznika uchodziły za stosunkowo proste i przystępne, tak im dalej w las, tym sytuacja ulegała zmianie. Łatwe do przyswojenia koncepty powoli zanikały, aby ustąpić miejsca większej dawce dat i szczegółowych informacji na temat wybitnych czarodziejów czy ważnych wydarzeń historycznych. Jeśli człowiek już na samym początku nie wyrobił sobie nauki nadążania z materiałem, to niemalże gwarantowane było, że wyniki testów semestralnych lub końcoworocznych nie będą szczególnie wysokie. Vinzent rozsiadł się wygodnie na krześle i rzucił okiem na pracę pisemną, która akurat leżała na wierzchu sterty. Dzięki Merlinowi, przed opuszczeniem sali lekcyjnej dostał klucz odpowiedzi, więc nie musiał się w najmniejszym stopniu przejmować sprawdzaniem pytań zamkniętych. Wiedział jednak, że, tak czy siak, i tak będzie sprawdzał każdą pracę po dwa lub nawet trzy razy, aby upewnić się, że sam nie popełnił żadnego błędu przy sprawdzaniu. Zależało mu na tym, aby nie zaliczyć żadnej wpadki już w pierwszych dniach miesiąca. — W sumie, jak przygotowujecie zaliczenia z uzdrawiania? — spytał nagle z nutą zainteresowania w głosie. — To chyba dosyć praktyczna dziedzina magii, więc jak to się u was rozkłada? 70% testy praktyczne, 30% teoria, czy podział zależy od tego, jak sobie radzi dana grupa?
No cóż, Lowell sam się nie spodziewał, że wymaże własną twarz atramentem, w związku z czym był jeszcze bardziej zdziwiony, gdy spojrzał na lustro znajdujące się w pokoju nauczycielskim - jedno z nielicznych, oczywiście. O ile odbicie wcale mu nie przeszkadzało, o tyle jednak plamy po atramencie, gdy starał się doprowadzić do względnego porządku, musiał usunąć. Nic dziwnego zatem, że w ruch poszła różdżka, która najwidoczniej miała co nieco pracy, gdy musiał ogarnąć nie tylko rękaw, ale także go odpiąć, spoglądając na wielką plamę na własnej skórze. Westchnąwszy ciężej, nic dziwnego, iż uśmiech rozkwitł na jego twarzy, kiedy to usłyszał słowa o niezłej drzemce i tym, że ominęły go dzieciaki, które przechodziły raz po raz po korytarzu składającym się z kamiennych płyt. - W sumie, ej, lepsza drzemka niż wsłuchiwanie się w krzyki na korytarzu, co nie? - wyszczerzył się widocznie, choć naturalnie, bo raczej nie chciałby zostać uznany za kogoś kompletnie bez poszanowania. - Ale tak, drzemki ostatnio to moje drugie imię, na pierwsze mam Morfeusz. - trudno było sobie nie zażartować z tego wszystkiego, skoro jednak pozostawał luźny w swoim stylu bycia i na pewno nie miał kija w tyłku jak większość kadry. Spanie w dzień ma swoje plusy i minusy. Plusem jest to, że zdecydowanie łatwiej można zasnąć, minusem - no cóż, człowiek po takim procederze czuje się tak, jakby ledwo co ze Sahary wrócił. Czynność drzemowka pozostawała zatem wysoce zdradliwa i nieopłacalna na dłuższą metę, choć znał ludzi, którzy na lekcjach - z dziecięcą łatwością wręcz - oddawali się w ramiona snu i wcale nie zamierzali brać udziału w zajęciach. Sam nie posiadał przed tym blokady, o ile miał pewność, że w żaden sposób nie dojdzie do żadnych problemów. Wiadomo, w domu to można zasnąć, w pracy jeszcze ujdzie, ale w miejscu nieznanym, gdzie różne jednostki się przewijają, typu publiczne miejsca, lepiej było tego unikać. - Serio? A złapałeś jakiegoś ściągającego? - zastanowił się nad tą kwestią poważniej, bo co jak co, ale przecież wiele razy zdarza się jednak, że uczniowie mimo wszystko i wbrew wszystkiemu jednak wolą korzystać z dodatkowych, mniej legalnych pomocy naukowych. - Ja bym się na twoim miejscu trochę bał. Wiesz, wiele razy jest tak, że ci nie wiedzą, co tak naprawdę piszą. Byleby zapełnić wolną przestrzeń na pergaminie. - oczywiście sam tak kiedyś robił i to całkiem nieźle mu wychodziło, ale musieli wziąć pod uwagę to, że jednak niektórzy starali się wpleść nawet tekst Skryby, byleby coś uciągnąć wyżej. Samemu spojrzał na własne kartkówki, które niosły ze sobą albo specjalistyczną wiedzę, albo tę zakrawającą o brak jakiejkolwiek świadomości względem udzielania pierwszej pomocy, schematów działania bądź chorób, jakie dotykają czarodziejskiej społeczności. Mimo to nie tylko wystawiał oceny, lecz także starał się dostosowywać następny materiał lekcji zgodnie z tym, z czym uczęszczający do szkoły mieli problemy po prostu najbardziej. Słabości stanowią zwężenie, którego raczej wszyscy woleliby uniknąć. Ukradkiem oka zerkał na to, jak Vinzent pracuje, by następnie rozsiąść się równie wygodnie na własnym krześle, powracając jeszcze do rzeczywistości po głębszej drzemce. - Zazwyczaj, z tego, co mi wiadomo, dzielimy na dwie części - zarówno teoretyczną, jak i praktyczną. Warunkiem zdania teoretycznej zgodnie z tym, co zostało napisane na papierze, jest uzyskanie co najmniej 50% punktów, natomiast praktycznej - co najmniej 75% punktów. Ale zazwyczaj jest tak, że ocena wystawiona zostaje nie tylko przez zdanie egzaminów, lecz także uczestnictwo na lekcjach, ogólnie zaangażowanie w przedmiot i osiągnięcia. - no tak, jeżeli ktoś kompletnie olewał sprawę i w ogóle nie uczęszczał na zajęcia, nie jest możliwym to, by uzyskał ocenę Wybitną lub Powyżej Oczekiwań. Choć i tak czy siak Hogwart przewidywał naprawdę różne przypadki. - A u ciebie jak to się rozkłada? Historia Magii jest dziedziną typowo teoretyczną, a przynajmniej tak mi się wydaje. - spojrzał zaintrygowany, by następnie przyszykować sobie herbatkę i zająć swój umysł napojem, który zawitał w kubku, bo nie chciało mu się bawić w filiżanki.
Na komentarz Felinusa na temat drzemania w pokoju nauczycielskim zareagował cichym śmiechem. — A więc teraz cię nazywać Morfeusz herbu Niezła Drzemka? — parsknął, kręcąc głową z rozbawieniem. Może powinienem poszukać jakichś nowych eliksirów na sen?, pomyślał, rozważając w najbliższym czasie wizytę w jednej z aptek w Hogmseade lub na terenie Londynu. Wprawdzie zażywał co jakiś czas leki na bezsenność, a czasem nawet poił się naparami ziołowymi, jednak może przyszła najwyższy czas, aby znaleźć nieco bardziej aktualne rozwiązanie tego problemu? Nie siedział jakoś specjalnie w eliksirach, więc może na rynku pojawiło się jakiś nowy produkt! — Były jakieś... trzy incydenty — przyznał, marszcząc lekko brwi, próbując przywołać z pamięci szczegóły. — Jednego przesadziłem do pierwszych ławek, gdy zaglądał do testu pewnej Krukonki. Dwójka na samym początku testu próbowała coś spisać, więc zabrałem im ściągi, oznaczyłem prace i pozwoliłem pisać dalej. Dopiero zaczęli, więc doszedłem do wniosku, że równie dobrze mogą spróbować trochę pogłówkować. I tak będą mieli obniżony stopień, ale może chociaż napisali cokolwiek sensownego. Może nie była to najostrzejsza kara, ale wydawało mu się, że wysłał tym samym do reszty uczniów sygnał, że próby ściągania nie są zbytnio opłacalne. Wprawdzie nie wyrzucił nikogo z zajęć, a jedynie zagroził automatycznym obniżeniem wyników w przypadku wykrycia, ale sądził, że była to kara adekwatna do przewinienia. Oczywiście nie wykluczał, że jeśli niektórzy zdecydują się przetestować jego granice, to nie posunie się do bardziej drastycznych rozwiązań, jednak na razie nie chciał po nie sięgać. — Powiedziałbym, że w ostatecznym rozrachunku 80% to teoria, a 20% praktyka. Przynajmniej jeśli chodzi o starsze klasy — stwierdził po dłuższej chwili zamyślenia. — W pierwszych latach nauki jest więcej okazji, aby dać uczniom coś do zrobienia własnoręcznie, ale im dalej w las, tym bardziej program skupia się na zagadnieniach teoretycznych. Chociaż i to w pewnym sensie można ograć, skupiając się na testowaniu logicznego myślenia lub łączenia faktów i wyciągania odpowiednich konkluzji na podstawie źródeł. Westchnął cicho, zawieszając wzrok na kolejnej pracy pisemnej. Przygotowywania zajęć z Historii Magii nie było o tyle problematyczne, ile po prostu niezbyt łatwe. Jasne mógł pójść po linii najmniejszego oporu i urządzić wykład, jednak z reguły nie przekładało się to na zbyt dobre wyniku u uczniów. Siłą rzeczy trzeba było wprowadzać pewne elementy aktywizujące, aby pobudzić studentów do myślenia i przełamać monotonnie. — No i w ocenach końcoworocznych trzeba zwrócić uwagę, jak wspomniałeś zresztą, na liczbę nieobecności, aktywności dodatkowe czy to, jakie dana osoba ma podejście do przedmiotu — dodał, podliczając punkty na jednej z prac i przechodząc do kolejnej. Jakby się tak nad tym zastanowić to żaden system oceniania nie był w stu procentach sprawiedliwy. Gdyby skupić się tylko i wyłącznie na wynikach prac na koniec roku, to wielu osób mogłoby się poczuć urażonych. W końcu przychodzili na zajęcia, mieli stuprocentową obecność, ale to, że im się powinęła nieco noga na egzaminie, nie powinno ich od razu przekreślać i uniemożliwić dostanie dobrego stopnia na świadectwie, prawda? Dodatkowe działania i szacunek do przedmiotu również należało cenić. Pytanie jednak co z tymi, którzy potrafili nauczyć się na sprawdzian, ale mieli trudności z innymi czynnikami? Czy wysoka liczba nieobecności powinna bezpośrednio działać na ich niekorzyść, a może jedynie uniemożliwić dostęp do potencjalnych benefitów? Życie nauczyciela jest pełne dylematów, pomyślał i pokręcił głową, chcąc odciąć się od swoich wewnętrznych rozmyślań. Idealne rozwiązanie nie istniało. Zawsze ktoś będzie na nieco lepszej pozycji, a ktoś straci. Chyba jedyne co można było w tej sytuacji zrobić, to wypracować wspólne rozwiązanie z samymi uczniami i zasięgnąć ich opinii. W ten sposób nie narzucało im się wadliwego systemu, który mogli kwestionować, a zamiast tego dawano im okazję do tego, aby coś zmienić, ale jednocześnie zaakceptować rzeczywistość. — Lancaster podobno liczy, że w tym roku uda mu się wprowadzić więcej elementów praktycznych — wyrzucił z siebie, biorąc się za kolejny test. — Chce wyciągnąć uczniów z ławek i zachęcić ich do bardziej aktywnego kontaktu z historią. Liczę, że to przejdzie. Wolałbym nie przejść do historii, jako ten, który zanudził uczniów na śmierć godzinnym monologiem o buntach goblinów.
Na to, co powiedział Vinzent, trudno było się nie zaśmiać. Oparłszy łokciem o blat stolika, nic dziwnego, że koniec końców zachowanie powagi przychodziło z trudem. Inaczej - nie korzystając z odcinania się od własnych emocji, brnął w nie w pełni. Choć równie dobrze mógłby zachować się w tak odrętwiały sposób, że byłoby to co najmniej podejrzane. - Różnie mnie nazywają, ale takie pochodzenie to ja chętnie przyjmę. - zaśmiawszy się, nic dziwnego, że posiadał wyjątkowo wiele ksywek. Nauczyciel uzdrawiania nawet raz zmienił jego imię na te posiadające bardziej włoskie korzenie, a Keyira korzystała z drugiego imienia, które oznaczało bezpośrednio małego wilka. To, jaki dobór imion mu towarzyszył, nie mógł nazwać przypadkiem i prawdopodobnie ojciec miał wobec niego jakieś prześwity pod tym względem. Sam na razie nie chciał korzystać z żadnych eliksirów w nadmiernej ilości, choć w celu unormowania rytmu dobowego niestety musiał. Dodatkowo większość z nich to były leki, które miały wzmocnić organizm po nadmiernym przeciążeniu się poprzez korzystanie z mikstury pozwalającej na zachowanie świadomości mimo wszelkich możliwych czynników. Do tego dochodził testosteron i parę innych spraw, o których to wiedziała mała garstka osób. - Oho, tylko trzy? - zaśmiawszy się, pozwolił na to, by ten kontynuował swoją opowieść, przyglądając się tym samym z widocznym zaintrygowaniem w czekoladowych tęczówkach. Co jak co, ale nie chciał mu przerywać, w związku z czym na pierwszy incydent się nie zdziwił - Krukoni przecież przejawiali wiedzę - na współpracującą dwójkę natomiast nieco podniósł brwi. - Ta dwójka to byli Gryfonami? - specyficzne zastanowienie nastąpiło na jego twarz. - Mnie się trafiło, że parę osób ściągało, więc nie przerywałem im pisania, podszedłem i postraszyłem nieco obecnością, ale każdy otrzymał ten sam wynik. - rozpoczął swoją przygodę z osobami ściągającymi na kartkówkach. - Na lekcjach mam trochę więcej swobody, znam się z Williamsem, więc mogę również wprowadzać moje metody. - to był w sumie plus tej pracy. Owszem, wiele musiał się nauczyć, ale jako że już wcześniej był zastępcą przewodniczącego na kółku, posiadał nieco doświadczenia względem prowadzenia ciekawych zajęć. Chyba. - Nie jestem fanem ostracyzmu, więc dopiero po lekcjach kazałem im pozostać i z nimi pogadałem. - może było to ponad to, w co powinien się angażować, ale nie potrafił inaczej. Każde zachowanie się z czegoś wywodziło. I też, był świeżo po studiach, więc widział nieco w innych samego siebie. I choć wiedział, że rozmowy mogą wprowadzić tyle, co nic, po prostu starał się iść po najbardziej łagodnej drodze, choć była ona bardziej stanowcza, niż mogło się to z boku na początku wydawać. Koniec końców nie prosił, a dawał polecenie pozostania, mając pod kopułą czaszki scenariusz na ten moment, gdyby jednak któryś z uczniów chciał uniknąć pogadanki. - Nie dziwię się, praca względem posiadania wiedzy z historii magii opiera się nie na praktyce, a właśnie na teorii. Znajomość najróżniejszych wydarzeń historycznych jest wówczas kluczowa. - przyznawszy szczerze, chwycił za kubek, w którym już nie było herbaty, na co się nieco skrzywił, ubierając znajdującą się na oparciu krzesła rozpinaną bluzę. - Zadania typu "na podstawie tekstu źródłowego..."? - kąciki ust powędrowały samoistnie do góry. - Tylko też, to zależy od typu nauczyciela. Nie wiem, jak wyglądają u was lekcje, ale dzielą się na tych, którzy się angażują w prowadzone zajęcia i na tych, którzy wykładają suchą teorię bez jakiegokolwiek polotu. - musiał to dodać, wiedząc, że bez dobrego nauczyciela średnio cokolwiek osiągnąć, no ba - można się niepotrzebnie zrazić. Wystarczyło popatrzeć na Craine'a, przez którego mało kto lubił transmutację. Sam też nie był z niej wybitny, co było trudnym do obalenia dowodem na to, iż Patton niespecjalnie potrafił zaskrobać sobie sympatię wśród młodzieży. Skrzywił się na jedną kartkówkę, w ogóle nie mogąc początkowo odczytać pisma, w związku z czym wziął głębszy wdech, by przeprowadzić bardziej dokładną analizę literek, jakie to uczeń wystosował. Pierwszy raz spotkał się z czymś tak nieprzychylnym, w związku z czym musiał się bardziej pochylić nad sprawą. - Albo wszyscy będą traktowani równo, albo sprawiedliwie. Oba systemy mają swoje wady i zalety. - wyciągnąwszy z torby własne okulary, wziął głębszy wdech, jeszcze raz skupiając się na tym, co jeden z uczniów napisał niczym kura pazurem. Serio, nie spodziewał się aż takiego bałaganu, dlatego początkowo rzeczywiście miał z tym problemy, potem sobie dawał rady. - Jeżeli oceniasz równo, bez żadnych udogodnień, nie musisz się martwić tym, czy przypadkiem nie potraktowałeś kogoś niesprawiedliwie. Po prostu wszyscy mieli to samo i wszyscy dostali to samo, niezależnie od obecności czy zaangażowania. - wyciągnął sobie z torby słodycze, by następnie zacząć się nimi nieco zajadać. Opakowanie mugolskich żelków podsunął w kierunku Vinzenta, by ten mógł sobie z nich ewentualnie skorzystać. - W przypadku sprawiedliwego oceniania łatwo o błąd ludzki. - skrzywiwszy się nieco, wyciągnął kolejny pergamin, by zapisać to, co ktoś najwidoczniej postanowił spartaczyć po całości. Szykowało się długie deszyfrowanie nieznanego alfabetu. - Podobno? - jeżeli podobno, to albo Vonnegut nie posiadał odpowiednich informacji, albo sam Lancaster nie wiedział do końca, czy będzie to możliwe. Mimo to trzymał kciuki, bo im ciekawsza forma zajęć, tym łatwiej jest wszystko zapamiętać. - Z tego, co pamiętam, to profesor Serafini-Zanetti, kiedy jeszcze uczęszczałem na studia, korzystał z myślodsiewni, by dać pewien kontakt z przeszłością uczestnikom zajęć. Było to dość... specyficzne doświadczenie. - uśmiechnął się lekko na samą myśl. - Te wspomnienia były nieco zmodyfikowane. W moim, na przykład oczywiście, pojawił się feniks, ale kto wie - może w taki sposób należałoby zachęcić do bardziej praktycznych zajęć, żeby to przeszło? - skreślił kolejne słowo, starając się cokolwiek zrozumieć z trzymanego kawałka pergaminu przed nosem. - Zawsze możecie pomyśleć nad rekonstrukcjami pewnych wydarzeń, wcielanie się w rolę - niby zahacza to o aktorstwo, ale można połączyć przyjemne z pożytecznym... - zaproponował, bo głowa, mimo wewnętrznego zmęczenia, była pełna pomysłów.
Pokiwał głową, potwierdzając tożsamość dwójki uczniów. Co tu dużo mówić, każdy miał swoje techniki prowadzenia zajęć. Niektóre były lepsze już gorsze, jednak chyba kluczowe było, aby nie trzymać się jednego ekstremum. Nie można było być zbyt pobłażliwym, ale należało także unikać sytuacji, w których karało się uczniów za najmniejsze przewinienia, stosując przy tym środki niewspółmierne do czynu. — To musi sporo ułatwiać — skomentował, uśmiechając się pod nosem. — On zna cię z czasów nauki, ty jego jako nauczyciela, więc łatwiej wam znaleźć wspólny język i dojść do jakichś ustaleń. Kto wie, może nawet go do czegoś zainspirujesz? W dużej mierze na tym polegała ta drobna przewaga, jaką mieli młodsi nauczyciele. Może nie posiadali wielkiego doświadczenia, ale często wnosili do miejsca pracy nową perspektywę, a to mogło zmienić wiele spraw na lepsze, jeśli tylko było na to przyzwolenie. — Nie śmiej się! Z tego można naprawdę dużo wyciągnąć przy użyciu odpowiednich materiałów i technik — odparł, przypominając sobie kurs, który musiał zdać, aby objąć posadę w Hogwarcie. — Można ograniczyć się do odpowiadania na pytania na podstawie tekstu źródłowego, ale nikt nie broni pójść o krok dalej i pokazać uczniom, jak konfrontować ze sobą informacje na jeden temat, ale wychodzące z dwóch różnych źródeł. Poza tym dzięki odpowiednim zadaniom można sprawdzić, czy przyswoili materiał dotyczący realiów danej epoki, czy okresu historycznego. Trudno było nie zgodzić się z poglądem Felinusa. Bez nauczyciela, który, chociaż wskaże mniej więcej odpowiednią drogę, uczniów czekała trudna i długa przeprawa. Jasne, bardziej chętne do nauki jednostki same przyswoją sporą część materiałów, ale co z całą resztą? Może i nauczą się na wszelkie testy w semestrze, jednak jak wiele zostanie w ich głowach, gdy już otrzymają pozytywny wynik? Jasne, kadra nauczycielska nie miała zbyt dużego wpływu na to, co się dzieje z wiedzą uczniów, ale mogła, chociaż próbować dbać o to, aby najważniejsze koncepcje pozostały w pamięci na dłużej. Vinzent zmarszczył brwi, biorąc w ręce kolejny test. Przez dłuższą chwilę jego wzrok krążył po miejscu, w którym miało być w domyśle napisane imię i nazwisko, jednak prawdę mówiąc, nie był pewien, co koniec końców wylądowało na karcie pracy. Z początku myślał, że to jakieś szlaczki, jednak w końcu udało mu się rozszyfrować kilka pojedynczych liter. Ugh, ten uczeń zdecydowanie nie miał najlepszego charakteru pisma. Niewiele myśląc, asystent przerzucił sprawdzian na inną stertę papierów. Wolał poświęcić wolny czas na prace, które bez problemu rozczyta, a tymi trudniejszymi zająć się później. Cóż, nikt nigdy nie mówił, że będzie łatwo, prawda? Czasami zdarzali się uczniowie, których pismo było chwilami lepsze od czcionki w książkach, a niektórzy pisali jak kura pazurem i trudno było się zorientować, co tak właściwie zostało przelane na papier. — Fakt, przy ocenianiu wszystkich w ten sam sposób, skupiamy się na jednym czynniku, który decyduje w bezpośredni sposób na wyniku. Z drugiej jednak strony ignorujemy działalność dodatkową. To z kolei może prowadzić do poczucia niesprawiedliwości u bardziej aktywnych uczniów — mówił, w sumie nie wiedząc jeszcze, gdzie jego własny wywód go poniesie. — W końcu robili przez cały rok więcej niż ktoś, kto po prostu nauczył się na test. Z ich perspektywy zasługują na jakiś dodatek, a gdy go nie dostają, to ich motywacja drastycznie spada. A to chyba właśnie ich chęć do nauki powinna być pielęgnowana. Rozchylił nieco wargi, jakby chciał coś jeszcze dodać, jednak zorientował się, że stracił myśl. Pokręcił głową z miną świadczącą o tym, że jest to trudny i wielowarstwowy dylemat, po czym sięgnął po jednego żelka. Przyjrzał mu się przez chwilę, jakby oczekując, że ten odskoczy od niego, jednak tak się nie stało. Czyżby mugolskie?, pomyślał. Eh, czasami niemagiczni mieli naprawdę dużo lepsze pomysły. Słodycze czarodziejów może i były efekciarskie, jednak czasami było z nimi trochę za dużo zachodu, zwłaszcza gdy wymykały się spod kontroli jak czekoladowe żaby. — Wolę niczego nie potwierdzać w su procentach w razie, gdyby plan jednak nie wypalił. Koncepcje koncepcjami, ale wiadomo, jak to bywa, gdy próbuje się je wprowadzić w rzeczywistości — przyznał, przeglądając kolejną pracę. Słuchając o Serafini-Zanettim, doszedł do wniosku, że obecny nauczyciel Historii Magii również celował w podobne sposoby przekazywania wiedzy. Korzystanie z myślodsiewni, angażowanie uczniów w rekonstrukcje historyczne, zachęcenie do poznawania dziejów świata i jej bohaterów z zupełnie innej perspektywy niż zazwyczaj... To był właśnie pomysł na zmianę podejścia do nauczania tego konkretnego przedmiotu w murach Hogwartu. — Celujemy w mniej więcej te klimaty właśnie. Osobiście zastanawiałem się też nad zaplanowaniem jakichś wypadów do różnych miejsc pracy na terenie krajów. Uczniowie mieliby szansę zapoznać się bardziej z lokalną historią i tym jak tradycje pewnych rodzin i organizacji przełożyły się na czasy współczesne, a starsi studenci mogliby szukać natchnienia do przyszłego zawodu — dodał nieco nieśmiało. Prawdę powiedziawszy, nie czuł się zbyt pewnie, pozwalając, aby jego pomysły wychodziły na światło dzienne w tak nieoszlifowanej formie. Wolał prezentować plany, gdy były już domknięte na ostatni guzik od strony technicznej i jedyne co pozostawało to wprowadzić je w życie. W ten sposób po prostu eliminował ryzyko ewentualnej porażki i zbyt wysokich oczekiwań względem swojej osoby.
Sam nieco patrzył na to wszystko przez pryzmat własnych doświadczeń i problemów, które były w jego przypadku nadmiernie widoczne, ale mało kto zwrócił na to wszystko jakąś większą uwagę. Gdy się wycofywał, nikt mu tego nie zabraniał - gdy trzymał się w cieniu, to obserwacja ludzkich zachowań dawała mu poczucie wiedzy na najróżniejsze tematy, zgodnie z tym, co tak naprawdę chciał widzieć. Od około kwietnia czuł, że pewne rzeczy uległy zmianie i to na dobre, bo o ile już wcześniej mógł to u siebie zauważyć, o tyle od wspomnianego miesiąca mógł z nimi bardziej harmonijnie żyć. Dlatego też, gdy miał do czynienia z uczniami, którzy jakoś się wyróżniali pod względem ściągania bądź jakkolwiek pod względem nietypowego zachowania, angażował się bardziej. Nie chciał, by ludzkie dusze były pozostawione same sobie - koniec końców to człowiek potrafi być swoim największym koszmarem, a szczera rozmowa można znaleźć rozwiązania pewnych, mało co zrozumiałych problemów. - Zasadniczą różnicą jest to, że nie ma przysłowiowego kija w tyłku. - nieco się zaśmiał na tę myśl, bo co jak co, ale głównie Voralberg kojarzył mu się z żartami o innym przedmiocie w tej części ciała. - Czy ja wiem? Wiele muszę się jeszcze nauczyć, zanim jakkolwiek będę mógł innych inspirować. - oparł się łokciem o blat, przecierając następnie dłonią policzek, gdy sprawdzał kolejne, dość specyficzne kartkówki. - Też, wierzysz, że byłem bezproblemowym studentem? - wyszczerzył się widocznie. Nie bez powodu umniejszał sobie tej roli, bo o ile na stanowisku nauczyciela odnajdywał się znakomicie, o tyle na salony wchodziły także inne, mniej widoczne problemy. Chęć pomocy każdemu, zrobienia jak najwięcej i udowodnienia cholera wie czego, no cóż, przyczyniły się do zaistnienia sytuacji, gdy to Brandon musiała mu pomagać. Nie był z tego jakoś specjalnie dumny. - Zabronisz mi tego? - zaśmiał się, działając wbrew słowom Viznenta, który mógł być z tego niespecjalnie rad. Mimo to nie zachowywał się arogancko, prędzej pozwalał sobie na kumplowskie, lekkie przytyki, a też - jako facet podchodził znacznie luźniej do tego typu rzeczy, wiedząc, że ciężko o jakąkolwiek urazę pod tym względem. - Ej, to jest niezła myśl. Dało mi to nawet pewien pomysł na ewentualną pracę domową... - pstryknąwszy palcami, trudno było o jakiś inny scenariusz. Lowell potrafił jednak wykorzystywać to, co dawało mu otoczenie, znajdując pomysły w dosłownie każdym możliwym kawałku własnego jestestwa. - Dwa różne źródła mogą przedstawiać różne zdarzenia, ale ile podręczników, tyle opisów. Grunt to wyciągnąć z nich najważniejsze fakty. - z książkami do uzdrawiania było podobnie. Metody leczenia chorób nieco się różniły w poszczególnych wydaniach, bo na przestrzeni lat wiele pod tym względem potrafiło się zmienić. I ponownie przyglądał się pracy, która niespecjalnie chciała być dzisiaj uprzejma. Mimo to, gdy skupił się nieco bardziej, udawało mu się powoli odczytać sens słów, a chwycenie za własny pergamin tylko utwierdzało go w przekonaniu, iż uczeń całkiem nieźle sobie poradził z przydzielonym mu zadaniem. Szkoda tylko, że kosztem jednak konieczności deszyfracji, która zajmowała znacznie więcej czasu. Ile by to dał ponownie za możliwość ucięcia sobie drzemki i zapomnienia o konieczności wykonania pewnych rzeczy... Niemniej jednak czuł się nieco zmotywowany nowym wyzwaniem w robocie. Chyba podobnie miał nieco Vonnegut, gdy ten przerzucił sprawdzian na stertę innych papierów. - Ciężko jest odnaleźć złoty środek. Ocena aktywności zazwyczaj jest subiektywna i mogą pojawić się pewne błędy w jej interpretacji. - zastanowiwszy się, trudno było tak naprawdę cokolwiek więcej pod tym względem wskórać. W przypadku chęci sprawiedliwego oceniania do gry wchodził czynnik ludzki, który mógł spowodować powstanie kolejnych, nieprzyjemnych przepaści. - Trudno się z tym nie zgodzić. Czasami żałuję, że system edukacji przewiduje inne przypadki. - nieco się skrzywił, a gdy wreszcie wystawił ocenę dość specyficznej pracy, gdzie to właśnie Powyżej Oczekiwań zawitało na samej górze, mógł skupić się na pozostałych wypocinach. - Ale dobrze, że mamy pewną swobodę, bo równie dobrze moglibyśmy pod tym względem działać jak w szwajcarskim zegarku. - nieco prychnął, rozbawiony tą wizją, ale też - kto chciałby mieć z czymś takim do czynienia? No właśnie. Mugolskie słodycze były tym, na czym się wychował i nie krył w ogóle własnego pochodzenia. Dokumenty niemagiczne jawiły się w jego inwentarzu, tak samo reszta uprawnień bądź przedmiotów. Nie wstydził się tego, bo tak naprawdę nie miał czego konkretnie - życie pokazuje ogromną ilość razy, że nie ma czego się wstydzić. Już parę razy to przejawiał i w sumie nawet cieszył się, że ma możliwość korzystania z dobrodziejstw obu społeczności, niestety podzielonych. - Nie no, wiadomo. Mimo to dobrze jest widzieć, że jednak próbujecie coś z tym zrobić. - uśmiechnąwszy się, wepchnął kolejnego żelka do ust, nie przejmując się ani wartościami kalorycznymi, ani tym, ile te zawierały w sobie cukru. To nie był dobry moment na coś takiego, a na domiar złego i tak cierpiał ciągle na brak tych kryształków dających zastrzyk energii, w związku z czym po prostu w siebie był w stanie władować tyle, ile było to konieczne. Następnie przeszedł do profesora Zanetti, który może nie zajmował się Historią Magii, ale zamiast tego był nauczycielem Starożytnych Run. - Ej, wypady byłyby całkiem niezłe! - przytaknąwszy, pochwycił kolejnego żelka, tym razem połączonego w jakiś dziwny sposób z innym, na co zmarszczył brwi. - Kwestia przede wszystkim dogadania tego z dyrektor i ustalenia terminów wycieczek. Na terenie krajów na pewno łatwiej będzie wam o pozwolenie, a też, myślę, że uczniowie i studenci wzięliby w tym udział. - nie uważał, żeby jakkolwiek brak oszlifowanej formy nie pozwalał mu na aprobację tego pomysłu. - Masz już jakieś wybrane miejsca? Czy na razie to są tylko pomysły? - zagaił co nieco, by następnie oprzeć się bardziej o własną rękę, gdy poczuł, że zmęczenie znowu bierze w nim w górę, odstawiając resztę kartkówek na inny moment. Za niedługo miały się rozpocząć dyżury, na które to kompletnie nie miał ochoty, ale praca mu udowadniała, że odpoczynek w niej wcale nie jest taki prosty.
Przechylił głowę w bok, lustrując Lowella uważnym spojrzeniem. Zmrużył nieco oczy, jakby szukał w jego mimice jakiegoś szczegółu, który nakierowałby go na odpowiednią odpowiedź. — A kto to wie? — odpowiedział żartobliwie. — Może byłeś buntownikiem o duszy romantyka, który potrafił wykaraskać się z każdych tarapatów przez swoją wrodzoną charyzmę. Może twoje wyniki w nauce przyćmiewały wszelkie wybryki. A może się mylę i prawda jest zupełnie inna? Gdyby miałby strzelać, to stwierdziłby, że Felinus mógł mieć pewne problemy lub w pewnym momencie podpadł pewnym nauczycielom. Nie był w stu procentach przekonany do tej wersji, ale także nie mógł jej w pełni wykluczyć. Trudno było mu jednak zaakceptować scenariusz, w którym chłopak był odpowiedzialny za każde kłopoty na terenie zamku, gdy był jeszcze studentem. W takiej sytuacji prawie na pewno podpadłby kadrze nauczycielskiej. A teraz siedział przed nim jako asystent, więc pracownicy Hogwartu musieli mieć o nim całkiem wysokie mniemanie. Nie mówiąc już o tym, że wszelkie świadectwa musiały potwierdzać jego umiejętności z Uzdrawiania. — Do tego dochodzi jeszcze kwestia zabijania kreatywności w pewnym sensie — odparł, marszcząc lekko nos. — Gdybyśmy pracowali na zasadzie “odtąd to dotąd” i w stu procentach stosowali się do wszystkich wytycznych, zamienilibyśmy się w zwykłych urzędników. Prędzej czy później takie podejście przeszłoby na uczniów. O systemie edukacji można było dywagować w nieskończoność, a gdyby jeszcze brało się pod uwagę elementy stricte powiązane ze specyfiką świata czarodziejów, to sytuacja tylko dodatkowo się komplikowała. Niemagiczne placówki miały taką przewagę, że nie trzeba było się martwić takimi kwestiami, jak klątwy, magiczne psikusy uczniów i tym podobne. Hogwart nie dość, że musiał spełniać podstawowe standardy jako szkoła, to musiał jeszcze dbać o to, aby kadra była w stanie reagować na komplikacje natury magicznej. Co tu dużo mówić, trzeba było mieć nerwy na wodzy, aby jako tako funkcjonować w trudnych warunkach, gdy magia na dobrą sprawę robiła, co chciała. Po sprawdzeniu jeszcze kilku sprawdzianów Vinzent w końcu dotarł do nietypowych prac, czyli tych, których autorzy pokusili się o zrobienie zadań dodatkowych. Ogólnie rzecz biorąc, nie ma tragedii, pomyślał, przyglądając się tym wypocinom. Wprawdzie niektórzy faktycznie jedynie lali wodę, oscylując wokół danego problemu, ale się na nim zbytnio nie skupiając, ale inni... Faktycznie wiedzieli, o czym piszą i powoływali się na odpowiednie fakty. Było to zaskakujące, ale dosyć pozytywnie. Może naprawdę trafił na te mityczne jednostki zainteresowane historią? — Rozmawiałem ostatnio o tym pomyśle ze znajomym z banku Gringotta — przyznał, wracając myślami do spotkania z Theo w barze. — Oferują dużą ilość usług poza bankowością, więc wydaje mi się, że byłoby to całkiem ciekawe doświadczenie bez względu na wiek. Osobiście chciałbym też poszukać kontaktów do właścicieli mniejszych biznesów, jak chociażby lokalnych wytwórców mioteł czy hodowców zwierząt. Hogwart oferował swoim wychowankiem całą masę zajęć, jednego z tego, co zdążył zaobserwować Vinzent, to rzadko kiedy prowadziło to do nakierowania uczniów na określony zawód. Od tego były kursy i różnego rodzaju staże, jednak zadbanie o to, aby uczniowie zapoznali się, chociaż ze specyfiką pracy w przynajmniej kilku zakładach o różnych specjalizacjach mogło przynieść wiele dobrego. Nie tylko mogło to zachęcić niektórych do ukierunkowania się na daną pracę w przyszłości, ale takie zderzenie z rzeczywistością mogłoby zrewidować ambicje niektórych jednostek, co zaoszczędziłoby im czasu i nerwów. Vinzent wziął jeszcze jednego żelka i rzucił okiem na klucz odpowiedzi. Naprawdę doceniał, że dostał w swoje ręce te jakże przydatne narzędzie. Wprawdzie zagadnienia z testu nie były jakieś szczególnie trudne, ale wzór, według którego mógł sprawdzać poszczególne prace, niebywale mu ułatwiał cały proces. Przez następne kilkanaście minut Niemiec sprawdzał kolejne testy, przerzucając się z Felinusem kolejnymi anegdotkami, aż w końcu nadszedł czas, aby ich drogi się tymczasowo rozeszły. Vonnegut spakował swoje manatki i opuścił pokój nauczycieli, pozwalając byłemu Puchonowi dalej pracować lub wrócić do drzemania nad wypocinami studentów.
Ostatnie dni października mijały nadzwyczaj spokojnie. Żadnych szalonych akcji ze strony uczniów pod jego klasą, brak kolejnego magicznego kataklizmu. Wszystko wskazywało na to, że burza nawiedzająca mieszkańców szkoły w formie magicznych klątw powoli przemijała. Wprawdzie efekty przekleństw z Camelotu wciąż pozostawały żywe i co jakiś czas wychodziły na światło dzienne, tak liczba różnej maści incydentów zdecydowanie zmalała. Podobnie było w przypadku Vinzenta. Chociaż samą wyprawę do zamczyska króla Artura trudno było uznać za jednoznacznie bezproblemową, tak dosyć szybko zauważył, że odkąd stamtąd wrócił, coraz rzadziej musi się przejmować niespodziewaną utratą wzroku. Chcąc skorzystać z tego błogosławieństwa, zdecydował się nadrobić zaległości czytelnicze. Po znalezieniu sobie miejsca w odosobnionym kącie pokoju nauczycielskiego, jego wzrok spoczął na pozycjach literackich, jakimi chciał się zająć tego dnia. Tym razem nie przygotowywał się stricte do zajęć, a przynajmniej nie do końca tych, jakie prowadził w sporym gronie uczniów. Od ostatniej sesji naukowej z Rylanem minęło już trochę czasu, a nie chciał, aby to, że zaczęli spędzać czas poza szkołą, wpłynęło negatywnie na ich korepetycję. W związku z tym zdecydował się przypomnieć sobie co nieco w kwestii wróżbitów i widzących z okresu średniowiecza oraz późniejszych okresów historii. Przeglądając kolejne stronice opasłych tomów, zwrócił swoją uwagę ku osobie Johana Hoffmana, który znany był z tego, że w roku 1665 stworzył swoją własną przepowiednię. Zmarszczył brwi. Czyż nie czytał o tym już w innej książce? Rozejrzał się po zebranych materiałach, aż w jego rękach wylądowała kieszonkowa wersja przewodnika po najbardziej znanych wróżbitach świata czarodziejów. Ha, wiedziałem, że gdzieś mi mignął, pomyślał z satysfakcją. Może nie powinno to być dla niego dużym zaskoczeniem, jednak informacja o tym, że jego przepowiednia przez jakiś czas była, a może nawet dalej jest, w Departamencie Tajemnic brytyjskiego Ministerstwa Magii była dosyć interesująca. Zrodziło to w jego głowie kolejne pytanie. W jaki sposób agenci ministerstwa w ogóle pozyskiwali przepowiednie przyszłości? Czy wróż musiał udzielić personalnej zgody? Czy jeśli odmawiał, to był zmuszany do tego, aby poddać się woli magicznego rządu? Jak bardzo skomplikowany był to proces? Vinzent zmarszczył brwi i wyjął z torby swój notatnik, zapisując w sobie informację na temat Hoffmana wraz ze skróconą wersją pytań, które sobie zadawał. Jeśli Rylan faktycznie przygotowywał się do pisania pracy naukowej, to było wysoce prawdopodobne, że takie małe tajemnice mogą go pokierować w stronę odpowiednich osób lub źródeł. W końcu nigdy nie wiadomo, gdzie pokieruje go jego własna kreatywność w procesie pisania, prawda? Kreśląc kolejne zdania w swoim zeszyciku, mężczyzna spędził w bibliotece następne kilka godzin, wyszukując co do ciekawsze postacie, starając się spoglądać na nie z nieco niestandardowej perspektywy. Jeśli jego rozmowy z Krukonem miały przerodzić się w coś, co miało mu naprawdę pomóc w osiągnięciu celu, to musieli mierzyć nieco wyżej, niż w informacje zapisane w każdym popularnym podręczniku do historii magii. Gdy doszedł do wniosku, że zdobył wystarczająco dużo informacji, które mógł przekuć w intensywną sesję naukową, zdecydował się opuścić pokój nauczycielski.
Obmyślanie systemu edukacji musiało pójść źle w momencie, w którym ktoś śmiało stwierdził, że nauczyciel poza kilkorgiem godzin męki dziennie musi jeszcze mierzyć się z jakimiś papierami. Te nie były same w sobie aż tak złe. Właściwie to Fairwyn rozumiał, co za nimi się kryje i czemu robienie sobie zaległości z tą robotą było bardzo złym pomysłem (a było najgorszym z pomysłów). Problem zatem zaczynał się nie przy uzupełnianiu kolumn tudzież różnych tabelek, opisów, zestawień i notatek z rozpisanymi zajęciami. Katorgą było przypisanie twarzy do konkretnej postaci ucznia lub studenta Magicznej Szkoły. Jeszcze zgadnięcie, do którego z domów dany z młodych czarodziejów przynależy było dość proste. Na lekcjach podpowiadały mundurki szkolne, na papierze zapewne również dało się odnaleźć jakąś tendencję. Dlatego nauczyciel Zaklęć siedział na sofie, zawsze to mebel bardziej elegancki niżeli zwyczajowa kanapa, jedną nogę założył na kolano i podrygiwał nią znudzony, zaczytując się w tekst swoich materiałów o uczniach wszelakiej maści. Miejsce obok zajmowały papiery, na które co rusz zerkał, niecierpliwiąc się w oczekiwaniu końca. Przy stosiku leżała jego laska, która leniwie obadała na ziemię a podnoszenie jej raz na jakiś czas było jedyną rozrywką mężczyzny. Niektórzy nazwaliby ten element nauczania nowym wymiarem odpowiedzialności, Ravinger chylił się bardziej do tłumaczenia, iż na świecie brakuje miłości do person kształconych nowe pokolenia. - O, Panna Lanceley - powiedział brunet uradowany, iż nie tak odpychająca twarz, którą względnie kojarzył uraczyła jego samotnie. Należało przyznać, iż pokój nauczycielski został dziś uraczony niebywałą pustką. Wątpliwie, aby Fairwyn zapomniał o jakimś pedagogicznym spotkaniu czy dodatkowych atrakcjach zorganizowanych w szkole. Zatem powód ciszy w tych czterech ścianach prędko został zbagatelizowany. - Chciałabyś mi poświęcić moment i powiedzieć mi słów kilka o... - schował spojrzenie w dziennik, który aktualnie uzupełniał. Przesunął palcem po kilku nazwiskach przystając ostatecznie na jednym, które w jego pamięci tworzyło jedynie niewyobrażalną pustkę. Z innymi nie było wiele lepiej. - Moira Morgana Blake - już nawet nie silił się na odmienienie nazwiska. Spojrzał jedynie służbowym uśmiechem w stronę nauczycielskiej asystentki w wyczekiwaniu odpowiedzi czy ta ma w końcu tenże wspomniany wyżej czas.
Czuła się jak ryba w wodzie. Im więcej miała obowiązków, tym lepiej była zorganizowana i wiedział o tym każdy, od momentu, gdy dostała odznakę prefekta, a potem naczelnego. Nie przeszkadzały jej więc dwie prace, nie przeszkadzały dodatkowe korepetycje, które tak chętnie dawała uczniom. Nie przeszkadzały też papiery oraz raporty, które często uzupełniała za opiekującego się jej asystenturą Shawna. Wracała właśnie z zajęć z jedną z Gryfonek, której pomagała z transmutacją, mając przewieszoną na ramieniu torbę i trzymając dziennik oraz kajet przy piersiach. Kaskady rudych, leniwie wijących się włosów opadały na plecy i ramiona, pozostawione samym sobie, kołysząc się jedynie przy każdym jej ruchu, przy pokonywaniu kolejnych stopni kamiennych schodów zamku. Czarna sukienka sięgała centymetr przed kolano, a długie rękawy zasłaniały blade, szczupłe ręce. Była niska, więc stukot obcasów zdawał się oznajmiać jej przybycie jeszcze chwilkę przed nią samą. Weszła do pokoju nauczycielskiego, zamykając za sobą drzwi i odetchnęła bezgłośnie, prostując głowę. Karmelowe tęczówki zlustrowały izbę — zwykle o tej porze świecącą pustkami, chociaż tym razem napotkały one kształt. Ten przekształcił się w sylwetkę, znajomą dość posturę. Lanceley poprawiła torbę na ramieniu i kierowała się w stronę biurka. - Profesorze Fairwyn. - przywitała się, skłaniając głowę w jego stronę i posyłając mu delikatny uśmiech, chciała ruszyć dalej, do swojego celu, drewnianego mebla w końcu pomieszczenia. Głos mężczyzny sprawił jednak, że zastygła w bezruchu, obdarzając go pociągłym spojrzeniem, odrobinę może zaskoczonym. - Hmm? Mruknięcie uciekło jej spomiędzy warg, a włosy opadły w dół, poruszone przekręceniem odrobinę głowy. Na kolejne słowa — znów zaskakujące, bo przecież nauczyciele zwykle niezbyt przejmowali się uczniami poza obecnością na ich zajęciach, tym bardziej większości nie chcieli kojarzyć. - Ah, Puchonka? Oczywiście. Zajęła miejsce na sofie, nieopodal niego, niedbale rzucając torbę przy swoich nogach, a kajet odłożony na kolana, posłużył za oparcie dla dłoni. Z przyzwyczajenia, głupiego nawyku stuknęła paznokciami o skórzaną oprawę, milcząc chwilę i odszukując informacji o tej dziewczynie w głowie. Akurat z nią korepetycji nie miała, ale kojarzyła jej buzię z korytarzy, bywała na zajęciach, które prowadziła sama lub z Reedem, ewentualnie Panią Bennett. - Jest na piątym roku, często zmienia kolor włosów, przez co łatwo ją zapamiętać. Nie wydaje mi się, aby magia praktyczna, jak transmutacja czy zaklęcia była jej najmocniejszą stroną. Umiejętności ma przeciętne, ale też chyba niezbyt się interesuje sztuką typowo czarodziejską. Wyjaśniła w końcu, odwracając głowę w jego stronę i lustrując go wzrokiem, co miała w zwyczaju. Zawsze świdrowała spojrzeniem, nie uciekała od rozmówcy.
Usłyszawszy opis uczennicy z piątego roku uniósł jedynie brwi, wymownie spoglądając ostatnio już raz na nazwisko zapisane na kartce. Wypuścił ciężko powietrze z płuc, co mogło być wyrazem niejakiej ulgi. Jednak w tym wypadku wydech zdawał się bardziej przygotowaniem do walki z żywiołem. Ostatnim, spokojnym oddechem przed starciem z samą burzą. Póki cała garść nowinek o niejakiej Blake zdawała się świeża, Fairwyn postanowił to wykorzystać: dokonując wszelkich formalności. Pierwsze sekundy poświecił całkowitemu skupieniu, aby wypisać wszystko poprawnie w dziennik. Dopiero po momencie milczenia zreflektował się, iż wypadałoby mu cokolwiek odpowiedzieć, skoro już zaskarbił sobie czas Panny Lanceley. Zapewne odciągnął ją od niemniej ważnych obowiązków i jakaś wyartykułowana wdzięczność powinna jej się należeć. Przynajmniej w teorii. - Łatwo zapamiętać? - Powtórzył bezwiednie, niepokojąco cicho. Na kształt szeptu bibliotecznego, który powinien być zasłyszany przez tylko jednego, konkretnego odbiorce. W tym wypadku miała być to rudowłose dziewczę na kanapie. - Nie zdziwię się jeśli uznaję ją za nową osobę przy każdym z nowych kolorów włosów. - Dodał już zwyczajnie, przechodząc w obowiązkach do następnej osoby. Przed tym przeleciał jedynie kartkę wzorkiem raz ostatni, uzupełniając pewne niedopatrzenie. Dopisał jeden, zagubiony przypadkiem apostrof i odłożył należycie na w miejscu, które sobie na to wyznaczył. Gdzieś na dywanie przy nogach kanapy. Z resztą wybór tak niepraktycznego mebla na sztampowe obowiązki nauczycielskie zdawał się logiczny. Przy biurku - nie daj Merlinie - jeszcze przypadkiem by się zaangażował. A teraz był od tego dalece bezpieczny. Wymieniając materiał służbowy z pierwszego na kolejny, spojrzał dziękczynnie w stronę Panny Lanceley. Ta zdawała się lustrować go wzrokiem w pozycji dziwnie służbowej. Fairwynowi robiło się miło widząc taką postawę, wszak w końcu była to młoda dusza, która angażowała się w swoje obowiązki. Uśmiechnął się do asystentki dość pysznie i odczytał kolejne nazwisko. - Jessica Smith - padło po czym bez zastanowienia czy chwili cierpliwości na komentarz, zaczął zapisywać przy nazwisku uczennicy. Lub już nawet studentki. Niełatwo mu stwierdzić. Zaś samo nazwisko przeczytał z dziwnym, wschodnioeuropejskim akcentem. - Pisała do mnie z prośbą o pomoc w sprawie kursu wytwórcy różdżek. Właściwie nie jest pewien czy da się to nazwać akurat prośbą o pomoc. Może tylko moje subiektywne wrażenie - sam się nie spodziewał takiego porywu informacji na raz. Może jeszcze zaraz okaże się, że Ravinger wie, iż Jessica była jakąś Ślizgonką? Zapewne nie, ale jej nazwisko wybrzmiało niejaką ciekawością na tyle ostatniej jego korespondencji. Należało to przyznać.
Przyglądała mu się w milczeniu, wciąż zaskoczona dobrem pytań nauczyciela zaklęć. To był chyba pierwszy taki przypadek, jaki widziała, a tym bardziej zaskoczyło i trudno było stłumić jej krótki, przelotny uśmiech na maźniętych karminową pomadką ustach. Nie był człowiekiem rozmownym, posiadał w sobie wiele dystansu do otaczającego go świata, nie była jednak pewna, czy nie jest to spowodowane różnicą pokoleniową, a przede wszystkim doświadczeniem życiowym. Uniesioną dłonią zgarnęła kosmyk włosów za ucho, poprawiając się na miękkiej i eleganckiej sofie pokoju nauczycielskiego. Niezbyt często używanej, niestety. Na jego słowa, jakże ciche i zgrywające się z trzaskającym w kominku naprzeciw ogniem, karmelowe tęczówki odnalazły drogę do jego twarzy, a subtelny ruch głową oznaczał przytaknięcie. Była chyba jedyną dziewczynką w szkole, która zmieniała kolor włosów z taką częstotliwością, co podkreślało jej bladą buzię i wyraziste rysy twarzy. Nie była wtapiająca się w tłum, dlatego wydawała się jej personą łatwą do zapamiętania. Nie zamierzała jednak robić wywodów na ten temat, otwierając jedynie swój skórzany kajet i jego śladem, biorąc się za wypisanie papierów dla Reeda oraz Bennett, które musiała na dziś oddać. - Rozumiem. Przy dużej częstotliwości to może być faktycznie mylące. Odparła ze spokojem, skrobiąc piórem jego śladem. Obydwa narzędzia do pisania, uderzające o kartki wydawały z siebie przyjemny dla ucha, charakterystyczny dźwięk. Zawsze go lubiła. Myślała, że tylko ona prowadziła tak dokładny dziennik na temat dzieciaków, które rzeczywiście uczyć obrony przed czarną magią lub jakiekolwiek magii praktycznej uczyć się chciały, chcąc mieć podstawy do przygotowania zajęć o odpowiednim poziomie. Do rozpoczęcia korepetycji we właściwym punkcie, bo czasem ich oczekiwania i wyobrażenia były zbyt rozległe, niepodparte umiejętnościami. Czując na sobie spojrzenie, odwzajemniła je dość szybko. Miała taki nawyk, trudno było ją przytłoczyć wzrokiem. Pysznym uśmiechem też, chociaż ten sprowokował jej własny, subtelny, posłany w stronę mężczyzny. Na wzmiankę o dobrze znanej sobie dziewczynie, przez jej twarz przemknęło jakieś zadowolenie, chociaż zaczekała z odpowiedzią, aż skończył mówić. Nie spodziewała się, że Smith chciała uderzyć w tworzenie różdżek, ale w jakiś sposób to do jej osoby pasowało. - Krukonka, jasnowłosa i bardzo spokojna. To bardzo pracowita dziewczyna, olbrzymi talent lingwistyczny. Udzielałam jej korepetycji. Nie ma takiego wrodzonego talentu do zaklęć i magii praktycznej, ale bardzo się przykłada. Jest uparta i ambitna, zawsze chodzi na zajęcia. Jej.. Przyjaciel jest moim najlepszym studentem prywatnym, sporo materiału razem przepracowaliśmy i wiem, że pomaga jej z ćwiczeniami w zakresie zaklęć oraz obrony przed czarną magią. -wyjaśniła nieco dłużej niż poprzednio, a chwalący ton głosu sugerował, że nie miał czego obawiać się z umiejętności dziewczyny. Opuściła pióro, układając je na kartce i przeniosła spojrzenie na kominek.- Jestem pewna, że wiedza oraz autorytet Profesora dużo dla nie znaczy, dlatego poprosiła o pomoc. Ma pasję do tego, w co się angażuje. - dodała z cichym westchnięciem, nie mając właściwie nic złego do powiedzenia na jej temat. Odkąd była z Darrenem, jej pewność siebie w życiu, a przede wszystkim w magii bardzo urosła. Radziła sobie dużo lepiej na każdej płaszczyźnie potrzebnej do właściwego, bezpiecznego i skutecznego rzucania czarów.- Napije się Pan herbaty lub kawy? Zaproponowała, mimowolnie ruchem głowy wskazując na czajnik oraz stojącego obok niego filiżanki na jednym ze stolików w pokoju. Łyżeczka w cukiernicy poruszała się niespokojnie, jakby koniecznie chciała osłodzić komuś napój.
Korzystanie z dziennego światła było, niestety, ograniczone. Słoneczne promienie coraz krócej rozpieszczały Hogwart swoim blaskiem, a korzystanie z dobrego oświetlenia zaczynało wymagać skrupulatnej organizacji dnia oraz umiejętności rozdysponowania szarości prozy codziennej na fragmenty, w których można się cieszyć pięknym dniem zza okna przy stosie dokumentów oraz momentów, kiedy prostota tych samych dni zmieniała się w nocny marazm otoczony najczęściej niedopalonymi świecami. Fairwyn z szacunku do swojego czasu coraz to rzadziej przesiadywał noce nad biurkiem, aby dopiąć do końca weryfikacje prac zadanych przez siebie, a których to odbioru musiał rościć sobie jeszcze po terminie. Niegdyś obrobienie się z materiałem do północy zdawało mu się wyzwaniem abstrakcyjnym, obecnie w okolicach pierwszej kładzie się spać z czystym sumieniem. Co najwyżej z obawą, iż brak cudzych kompetencji spali mu brew przy użyciu Lumosa. Jednak aktualnie mógł się napawać chwilą spokoju, poświęconą jedynie służbowym zmaganiom bez żadnego brudnego mącenia uczniów. Skrzekliwych głosów, które chcą się popisać szczątkami wiedzy, ale chrypa w pamiętne po wczorajszej biesiadzie odbiera danej osobie resztkę wiarygodności. Dlatego momenty osadzone w tu i teraz napawały Ravingera nie tyle, co szczęściem, ale wciąż pozytywną energią, która powstrzymywała go od stworzenia zaklęcia samobójcy. Zaś jak tu myśleć o końcu własnego żywota, gdy kolor papieru radośnie pąsowieje od blasku listopadowego słońca. Mróz zza okna może jedynie nieśmiało zaznaczać się na okiennicy, a atmosfera w całym pomieszczeniu - do momentu jeszcze pustym - nie chce nikogo ukrócić od głowę. Ta pora dnia była iście wyborna. Nawet jak na okoliczność utrapień z papierologią. - Myślę, że miłą specyfiką Krukonów jest umiejętne angażowanie się we własny, poszerzający się zakres zainteresowań. Tym bardziej, jeśli wychodzą one poza ramy edukacyjne przewidziane przez naszą szkołę. - Westchnął ciężko, chociaż skrycie radował się, iż żaden z członków jego rodziny nie wymyślił sobie prowadzenia zajęć z różdżkarstwa w Hogwarcie. Pomijając, iż jest to zależne od dyrekcji, przystańmy na jednym Fairwynie dla tej milutkiej placówki. Karkiem opadł na oparcie sofy, czując jak drewniane wykończenie przyjemnie wbija się w napięty mięsień. Chociaż może była to nazbyt kocia maniera, ale w ogólnym rozrachunku - Rav przynajmniej się o sofę nie ocierał. Jedynie relaksował plecy w niedługiej przerwie batalii ze stosem dokumentów. Umiejętność odpoczynku ściśle wiązała się ze skutecznością w podejmowanej pracy. Tak sprawa miała się w wypadku siwiejącego już czarodzieja. Jakieś plusy? Owszem, starzał się z godnością. - Oh, Panno Lanceley, w tym momencie jestem pewien tylko, że połowa uczniów uważa, że usiłuje ich zabić pracą domową - początkowo ta myśl miała być formą skargi, pewne nauczycielskiego wyżalenia się komuś pomiędzy uczniowską niedolą a perspektywą profesorskiego fachu. Słowa wypowiedziane głośno jednak wzbudziły dumę Ravingera z samego siebie. - Dziękuję pięknie, ale nie musi się Panna dla mnie fatygować. Nie pije przy papierach - nie był to problem. Jedynie nawyk, który odejmuje mu stresu i przyprawia o większy pokój ducha. Przy jego przewlekłej chorobie zdaje się to czymś istotnym. Smutnym byłoby zdenerwować się na zalane herbatą wypracowanie tak bardzo, iż rzucane przy tym zaklęcie zabiłoby swojego praktyka. Zaś śmierć jak śmierć - była czymś dla ludzi. Ci, niestety, nader często się przed nią wstrzymywali. - Morgan A. Davies - profesor poprawił się w siedzeniu i przetarł wskazującym palcem własne notatki. Czy ów "A." wpisało mu się tam przypadkiem, a jego powinnością powinno być jego starcie? Może jakiś uczeń jednak posiada drugie imię aż tak istotne, że jest ono specjalne naznaczone w dokumentacji? Rav tego nie wiedział, ale przeczytał już chyba ostatniego delikwenta, o którego miał śmiałość zapytać. Zapewne też kolejne dłuższe posiedzenie nad dokumentami będzie mu się szykować w połowie miesiąca. Dziś chciał się poczuć ambitniej, wychodząc ponad komfort swoich statystycznych obowiązków.
Zawsze lepiej pracowało się i uczyło Nessie nocą, gdy słońce tkwiło gdzieś poza linią horyzontu, oświetlając drugą półkulę. Granatowe niebo obsypane gwiazdami zawsze pomagało się jej skupić, a problemy z bezsennością od wczesnego bycia nastolatką sprawiły, że nie potrzebowała aż tylu godzin snu, aby poprawnie funkcjonować. Lubiła wykonywać obowiązki w ciszy, praktykować magię bez świadków, przerzucać karty opasłych ksiąg tkwiąc przy trzeszczącym w kominku drewnie. Faktycznie, nauczyciel wyglądał na dość zadowolonego, jego twarz emanowała spokojem oraz powagą, a pomimo zagubienia w nazwiskach uczniów — a może raczej problemie powiązania ich buzi z umiejętnościami, wydawał się zadowolony. Zrelaksowany nad swoim dziennikiem, w którym tak schludnie i pieczołowicie skrobał piórem, zajmując wygodną, nauczycielską sofę. Była Ślizgonka uśmiechnęła się niezauważalnie, leniwie unosząc kąciki ust ku górze w jakimś nostalgicznym geście. Obraz ten naprawdę dobrze się jej kojarzył, chociaż nie była w bliższej relacji i żadnej zażyłości z towarzyszącym jej mężczyzną, którego jednak umiejętności oraz sposób nauki — zwłaszcza teraz, gdy pokazał tak duże zainteresowanie uczniami — szanowała. Kto by pomyślał, patrząc na oblicze Profesora, że myślał o zaklęciu samobójcy. - Miłą, aczkolwiek zgubną i umiejącą ich przerosnąć. Trudno się jednak z Panem nie zgodzić, mają całą paletę różnorodnych zainteresowań. Byłam pewna, że Panna Smith zostanie przy lingwistyce i magicznych stworzeniach. - odpowiedziała charakterystycznym dla siebie, spokojnym głosem. Trudno było odmówić jej wszechstronności oraz talentu, ale w Nessie zakiełkowała obawa, że będzie chciała za dużo osiągnąć i być dobra we wszystkich dziedzinach, co będzie miało wpływ na jakość jej zdolności. Nie mówiła tego jednak głośno, przenosząc spojrzenie na swój skórzany kajet, na którym tkwiły ułożone dłonie. Zaśmiała się, kiwając głową w odpowiedzi na komentarz o pracach domowych.- To się nigdy nie zmienia, niezależnie od pokolenia. Kadra zawsze chce zasypać i udusić pergaminami swoich studentów oraz uczniów. Pamiętała doskonale, gdy ona przechadzała się w mundurku po szkolnych korytarzach, gdy przesiadywała w bibliotece, ucząc się transmutacji do opanowania animagii i zewsząd docierały mniej lub bardziej siarczyste komentarze o nauczycielach, którzy za grosz mieli szacunku do wolnego czasu oraz zapominali o tym, że ich przedmiot nie był tym jedynym. - Rozumiem. Mam nadzieję, że nie będzie Panu przeszkadzało, że ja z kawy skorzystam. Mam dziś jeszcze korepetycję i muszę popracować wieczorem nad pewnym projektem. Nie miała pretensji, rozumiała doskonale ten nawyk. Sama jednak swojego ulubionego napoju nie mogła sobie odmówić, więc powstrzymując się od skorzystania z przywołania gestem, odłożyła na bok rzeczy i wstała, korzystając z własnej siły do zrobienia kawy. Aromat wypełnił jej nozdrza, gdy napełniła jasną filiżankę, którą zabieliła jedynie kropelką mleka. Wróciła na miejsce zaraz po zamieszaniu. Mocna, niemalże czarna i bez cukru. Gorąca, bo zimna kawa była profanacją. Usiadła nieco głębiej, odrobinę opierając się plecami o podłokietnik, tak, aby móc w dalszym ciągu z nim spokojnie rozmawiać. Wciąż siedziała prosto, chociaż nie tak sztywno. Zrobiła łyka, przymykając oczy, gdy tak dobrze znany smak rozniósł się po jej ustach, a wysoka temperatura napoju rozniosła się po ciele, zostawiając na skórze przyjemny dreszcz. - Morgan, Kapitan drużyny. Ma olbrzymi talent do transmutacji, często z nią pracowałam nad opanowaniem zaklęć poza programem szkolnym. Muszę jednak przyznać, że z początku zaklęcia nie były jej najmocniejszą stroną, ba, były katastroficzne. Teraz nazwałabym ją.. Stabilną? Nie wysadza już wszystkiego. To pracowita dziewczyna, uparta i chociaż nie zawsze wychodzi, nie poddaje się łatwo. -odpowiedziała znów ciut łagodniej na temat Gryfonki, sugerując tym samym, że miała sporo okazji na współpracę z młodą Kapitan. Davies od początku skupiała się bardziej na transmutacji oraz prawach Gampa niż magii codziennej, defensywnej i ofensywnej. Na pewno miała dryg, skoro radziła sobie dobrze z dziedziną magii praktycznej bardziej złożoną od tych wyżej wymienionych, ale niechęć i nastawienie mogły robić swoje. - Jeśli szuka Pan studentów, na których warto zwrócić uwagę to z pewnością Darren Shaw — Prefekt naczelny, Krukon. Violetta Straus. Percival d'Este. Julia Brooks i Drake Lilac również pracują nad swoimi umiejętnościami poza godzinami zajęć. Dodała z delikatnym wzruszeniem ramion, posyłając mu pociągłe spojrzenie znad swojej filiżanki, z której okazjonalnie upijała kolejne łyki kawy.
- Panna Smith, właściwie nie ona jedna, jednak może tutaj posłużyć jako obrazowy przykład - złapał swoją laskę w powietrzu, która niesfornie chciała zlecieć na dywan. Zapewne profesor powinien uznać to za wymowny znak, iż w tym momencie w dobrym tonie byłoby zakończenie tematu. Niewątpliwie nawet przyznał sobie racje, gdy ta myśl skalała jego umysł. Jednak rozpoczął już zdanie, musiał je zatem skończyć. - Młodzi czarodzieje i młode czarodziejki podejmują się rzeczy, nawet jeśli sprawiają im przyjemność to są forsowanie przez niepewności różnego rodzaju. Chęć rozwoju jednej dziedziny może jedynie świadczyć o upewnieniu się jak bardzo ktoś uwielbia tę inną. - Westchną ciężko, poprawiając laskę w jej uprzednim miejscu. Tym razem upewniwszy się, iż jej postawa będzie daleka od upadku. Zaś sama twarz Ravingera zdawała się zaowocować w lekki, naturalny uśmiech. Dla niego nieznacznie piekący w mięśnie twarzy, których nie miał w zwyczaju poruszać. O ile grymas uśmiechu na jego twarzy był dość częstym obrazem to tak ten uśmiech, odbywający się bez jego woli, zdawał się czymś z dawna zapomnianym. Lub zwyczajnie wypartym z pamięci. W końcu nie wypomina się czarodziejom ich uśmiechów. Zdaje się to niemądrą praktyką. Spojrzał jeszcze wymownie na Pannę Lanceley, jakby chciał powiedzieć, że ona akurat jest osobą na tyle domyślną, iż nie trzeba jej dodatkowo nic wyjaśniać. Zaś tematu prac domowych pozostawił w pustce eteru, niekoniecznie kulturalnie, jednak Fairwyn nie miał ochoty tłumaczyć samemu sobie, że otworzył przed swoimi żakami możliwość przypadkowego spalenia się, utopienia bądź uduszenia na sposoby różne. Pozostawała mu licha nadzieja, że młode pokolenie posada w sobie na tyle rozsądku, aby się nie skrzywdzić. - Nie będzie to żadnym problemem. Czy będę nazbyt wścibski, jeśli zapytam Pannę o tej projekt? - Absolutnie się tym nie interesował. Pozytywnie jednak odebrał sam fakt o samoistnym angażowaniu się we własne projekty, a bardziej chęć podtrzymania konwersacji oraz szacunku do swojego rozmówcy wysnuło z jego ust takowe pytanie. Nawet nie miał zamiaru naciskać bądź przekraczać barier nauczycielskiej asystentki. - Rozumiem - rzekł przeciągle, chcąc nie dać po sobie poznać pewne zaskoczenia. Czyli Morgan była kobietą, fascynujące. Takiego zwrotu wydarzeń to się dziś Ravinger nie spodziewał. Absolutnie nie. Zerknął niechętnie na swoje indeksy, myślami oddając się już w pełni ostatnim kilku rubrykom. Bardzo lubił poczucie ukończonej pracy lub przynajmniej jej większego fragmentu. Głównie przez fakt, iż wcześniejsze zadania wyzbywały go energii do działania oraz prostolinijnego myślenia. Natomiast ostatnie sprawunki urzekały powracającą chęcią do życia tudzież motywacją, aby zrobić wykorzystać dzień do zrobienia czegoś dla siebie. Kolejno spojrzał na Pannę Lanceley z niejakim przerażeniem. Schował aż swoje notatki, badawczo obserwując jej reakcje, jakby doszukując się motywów jej słów. Zmarszczył brwi z pewnym rozbawieniem na ustach, rozdziawił je z chęcią wypowiedzenia słów. Powstrzymał się niestety nader zaszokowany sytuacją. W pewien sposób mu to schlebiało, ale Panienka miała o nim chyba nazbyt wręcz dobre zdanie. - Sądzę, iż profesor Voralberg jest na tyle umiejętny oraz zaangażowany w życie szkoły, iż odpowiednio zajmuje się każdym uczniem z potencjałem czy wręcz osobami, które jeszcze u siebie takowego potencjału nie dostrzegała - ba! Fairwyn był o tym niemalże przekonany. - Ja jedynie starem się prowadzić notatki o swoich uczniach jedynie w zakresie swoich zajęć dotyczących zmian ich zaangażowania, podejścia czy tego jak dany kwartał wpłynął na ich progres bądź regres. Nie ukrywam, niekiedy trudno jest mi z marszu odpowiedzieć na cudze niepewności względem umiejętności danej persony, kiedy ledwo kojarzę dane nazwisko. Stąd staram się być dość skrupulatny, aby bieżąco to uzupełniać i bez żalu móc być obiektywnym przy wszelkich troskach. - Brunet od nigdy nie rozumiał zażyłych relacji uczniów z belframi. Właściwie mało jakie zażyłości rozumiał, więc jedynie pozostawał w zadziwieniu chęci organizacji innych nauczających.