Izba Pamięci znana jest przede wszystkim z nudnych i długich szlabanów, polegających na polerowaniu medali, pucharów i odznak byłych uczniów Hogwartu. Jednak czasem, warto spojrzeć na to pomieszczenie z odrobinę innej perspektywy i zastanowić się nad wspomnieniami tu zachowanymi. Niektóre są niewiele młodsze od samego zamku! Na pewno każdy znajdzie coś, co go zainteresuje.
Tak, to prawda, rozmawianie ze sobą zawsze zbliżało do siebie ludzi, ale Lucas przecież nie chciał się zbliżać do nikogo emocjonalnie. Nie chciał być z żadna dziewczyną powiązany emocjonalnie ze swoich osobistych, chorych powodów, dlatego na początku ich znajomości został postawiony warunek i dlatego nie rozmawiali na temat swoich uczuć, aby nie pchać tego w nieodpowiednim kierunku. Co by zrobił, gdyby usłyszał od niej te słowa wtedy? Chyba to samo, jednak zdecydowanie więcej byłoby pretensji w tej rozmowie, że dziewczyna doprowadziła siebie do takiego stanu i teraz sama jest sobie winna. Takie wyznanie skierowane do Ślizgona, było jeszcze prostszą do zakończenia związku niż to co chłopak zrobił Tori ponad rok temu. Choć czuł, że miał do niej pewnego rodzaju słabość, to czułby się zmuszony zakończyć ich relacje. Prawdopodobnie by tak było. Dobrze, może i go nie nienawidziła, ale Lu tak właśnie odbierał jej zachowanie względem jego osoby i nawet wcale go ono nie dziwiło. To była najlepsza reakcja obronna, na to co tak naprawdę czuła do Sinclaira, a czego nie dopuszczała do świadomości. Widząc jej reakcję na ewentualność drugiej kary, którą mieliby odbyć razem, nie mógł powstrzymać głupkowatego uśmieszku, choć wiedział, że robiąc to wywoła w dziewczynie irytację. Najwidoczniej zapomniała, że u Lucka taki pajacowaty wyraz twarzy jest przyklejony praktycznie na stałe. Kiedy odsunął gwałtownie, za pomocą kopnięcia nogą skrzynię, na której Gryfonka chciała stanąć aby dostać się do wyższej z półek, nie myślał zbyt wiele. To, że mieli takie a nie inne stosunki nie oznaczało, że pozwoliłby aby coś się jej miało stać. - Obchodzi mnie, bo nie chce sam polerować tego całego złomu, kiedy Ty będziesz wygodnie sobie leżała w szpitalnym łóżeczku. - odparł, wyłaniając się z za jednej z szaf, niosąc drabinę. Postawił ją przed dziewczyną i podtrzymując z jednej strony, tak aby się nie ruszała, obserwował, jak ta wchodzi na szczebelki i ściąga zakurzone puchary. Usłyszał jej ledwie dosłyszalny szept, ale nie skomentował jej słów. Chyba oboje byli nieco zakłopotani tą wymianą zdań. Jak tylko parę statuetek i pucharów wylądowało na stoliku, przygotowanym do pracy, specjalnie na okazję szlabanów, zabrali się do roboty. Na początku, tak samo jak w pewnym momencie w spiżarni, zapadła między nimi kłopotliwa cisza, której Lucas nie znosił przy okazji każdej z rozmów, nie tylko tej z Tori. - Widzę, że Twoja twarz wróciła już do normalnego stanu. - zagaił, przypominając sobie zielone plamy, którymi była pokryta jej twarz w schowku. Pochylony nad jedną z odznak prefekckich, którą w tej chwili polerował, nie przeniósł wzroku na dziewczynę, udając zajętego przecieraniem najgłębszych zakamarków kawałka metalu.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Domino posypało by się tak czy siak - cokolwiek by nie robili. Jedyną szansą dla nich byłaby szczerość ze strony Lucasa, wyjaśnienie dziewczynie skąd takie a nie inne zachowanie. Na to jednak nie mogła liczyć i nawet nie podejrzewała, że może chodzić o znacznie więcej niż się wydaje. Pozostawała więc w przekonaniu, ze była dla niego zupełnie nieistotnym przystankiem na drodze, przystankiem jakich miał wiele. Ciekawe, czy gdyby powiedziała mu tamtego dnia o wszystkich swoich uczuciach byłoby jej chociaż łatwiej z tą całą sprawą? Czy dałaby radę przejść z tym wszystkim porządku dziennego? Jakiś czas po ich rozstaniu zdarzało jej się mieć do siebie pretensje, że nie postawiła sprawy jasno, że nie porozmawiała z nim od serca. Zadra na jej sercu pozostawała bolesna i pewnie nie zniknie tak długo, jak nie będzie ani z nim, ani ze sobą szczerza w pełni. Taka była jej natura. Kłamstwa zżerały ją od środka gdy dotyczyły spraw istotnych i pozostawiały po sobie spustoszenie. Tak właśnie miał odbierać jej zachowanie. Atakowanie go miało zapewnić, że już nigdy nic między nimi nie będzie. Ani związku, ani przyjaźni, ani choćby minimalnej sympatii. Kiedy coś zatruwa Twój organizm, to się od tego odcinasz. Lucas był dla niej jak najgorsza możliwa trucizna. Tym bardziej z tym swoim głupkowatym uśmiechem na przystojnej twarzy, który miał ją tylko dodatkowo wkurzyć. To ją wkurzało. Nie sam uśmiech, a fakt że dobrze mu było w nim. Że kiedyś lubiła patrzeć na jego mimikę domyślając się po niej co właśnie myśli. Teraz każdy najmniejszy milimetr jego ciała ją irytował. No tak, oczywiście. Jak mogła pomyśleć, że chodzi mu o jej bezpieczeństwo... Nie skomentowała więc tego, a jej oczy jak zwykle będące zwierciadłem duszy i zdradzające jej emocje przez chwilę wypełniły się jakiegoś rodzaju zawiedzeniem. Jakby jeszcze gdzieś czaiła się myśl "on jest lepszy niż mi się wydaje", która została brutalnie zamordowana jego wypowiedzią. Nie martwił się o nią. Chciał jak najszybciej zakończyć szlaban i na tym się powinni skupić. Nie na rozmowie, tym bardziej że między nimi istniało jedynie pojęcie 'kłótni'. Po prostu pościąga puchary, wypolerują je i rozejdą się w dwie strony. Niestety łączyło ich jedno - zdecydowanie nie potrafili usiedzieć w ciszy. Może dlatego pohamowała potrzebę wylania na niego kolejnej porcji jadu i odpowiedziała mu normalnie, choć dość cicho. - Tak... Chociaż facet, który wynajmował mi mieszkanie miał okazję zobaczyć mnie po raz pierwszy właśnie taką zieloną. Cud, że w ogóle udostępnił mi pokój - W tamtym momencie ona również starała się być w pełni skupiona na wycieranym przez siebie metale. Patrzenie na niego gdy są we dwójkę nie jest dobrym pomysłem, o czym przekonała się w spiżarni.
Tori prawdopodobnie nigdy nie dowie się jak to naprawdę jest z jego strachem związanym z poważnymi związkami. Nigdy z nikim o tym nie rozmawiał, nawet z Sophie, chociaż podejrzewał, że jego przyrodnia siostra widząc co wyprawia może domyślać się co tak naprawdę może być tego powodem. Nie dziwił się więc wcale, że według Sorrento był jedynie zwykłym dupkiem, który "dla fanu" najpierw bajeruje a potem rzuca kolejno laski. Bo z boku rzeczywiście tak właśnie to musiało wyglądać. Czasami rozmowa potrafi niewiele zmienić, jeśli jedna ze stron wcale nie chce zmieniać swojego nastawienia i woli nie odkrywać kart. Jeśli Lu chciał, aby Tori myślała o nim właśnie w taki negatywny sposób, to nawet w spokojnej rozmowie z Gryfonką, bez emocji, nie przyznałby się do swojego "zaburzenia". Sinclair był zdania, że o ile ma rację i Vitt coś do niego czuje, to jej wypieranie tego w postaci kłamstw jakimi go karmi przy każdej okazji obrażając go i pokazując swoją niechęć do niego, niczemu tutaj nie zaradzi. Te kłamstwa rzeczywiście mogły zniszczyć ją od środka, kiedy będzie tak rozżalona a w głębi duszy tak cierpiąca. Nie mógł jej przecież oznajmić, że mimo iż tak ją potraktował ponad rok temu, że teraz tak się znęca psychicznie nad jej osobą, a mimo to martwi się o nią i nie chce aby stała jej się krzywda. Pewnie by go od razu wyśmiała, twierdząc, że nigdy nie obchodziło go to jak ona się czuje, ale to nieprawda. Czuł się winny przez długi okres czasu, po tym jak zorganizował tę intrygę z inną dziewczyną. Bo przecież podejrzewał, że Tori może na nim zależeć, a mimo to tak postąpił, więc wiedział, że może przez niego cierpieć. Ale w jego mniemaniu był to dużo mniejszy ból, niż ten kiedy musiałby jej powiedzieć prosto w oczy, że nic dla niego nie znaczy i że się nią bawił. Owszem, może i z jego zachowania mogło to wynikać, jednak nigdy tego nie powiedział, a tak naprawdę nigdy tak nie było. Kącik jego ust powędrował nieznacznie do góry, usłyszawszy słowa dziewczyny. Wyobraził sobie co musiał sobie pomyśleć ów właściciel, kiedy zobaczył przed sobą studentką ufajdaną po twarzy zieloną mazią. - Najwidoczniej zadziałał Twój urok osobisty, a poplamiona buźka poszła w odstawkę. - stwierdził zaczepnie, chociaż nie wiedział czy w tej sytuacji takie odzywki działały na jego korzyść. Uświadomiwszy sobie, że mógł właśnie zacząć sobie kopać swój własny grób, skupił się na zaśniedziałej części odznaki, trąc szmatką intensywnie, po zabrudzonej powierzchni.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Szkoda tylko, że Tori na prawdę chciała go poznać. Chciała wiedzieć nie tylko co lubi jeść i jak spędzać czas, ale też co go męczy, co go bawi, co go smuci. Co mogłaby zrobić żeby był szczęśliwy, żeby uśmiech nigdy nie schodził z jego twarzy. I chciała być dla niego dobra. Być wobec niego zawsze szczera, zawsze lojalna. Dać mu wszystko czego mógłby tylko potrzebować od kobiety. Miało być dobrze, wyszło jak zwykle. Może po prostu miała nadzieję, że on też gdzieś w głębi duszy cierpi. Że żałuje tego, jak to się zakończyło i jej komentarze ranią go nie dlatego, że są przesycone niechęcią, ale dlatego że to własnie ona je wypowiada. Może pragnęła, żeby po jej kolejnej pełnej irytacji wypowiedzi on się wkurzył, nakrzyczał na nią tak że aż by jej w pięty poszło - to by znaczyło, że jakkolwiek go ruszała. Nawet jeśli w ten negatywny sposób. Złe uczucia to jednak uczucia. Pokazują, że ktoś nie jest Ci tak zupełnie obojętny. Chyba wolałaby, żeby darzył ją nienawiścią niż obojętnością. I z tygodnia na tydzień była przekonana coraz bardziej, że własnie w tą stronę to zmierza. -Szkoda, że ty nie masz uroku za grosz, a mój nie działał, kiedy wlepiali nam szlaban - Odpowiedziała starając się wtrącić i tutaj jakąś zaczepkę, nawet jeśli była wymyślona i wciśnięta na siłę - w końcu gdyby jego urok nie istniał, to nie ciągnęło by ją do niego tak bardzo gdy się poznali. Nie byli by tak blisko. Nie sypiali by ze sobą. Obróciła w dłoniach czyszczony przez siebie przedmiot, by dostać się do jednego z jego trudno dostępnych miejsc. Potem podniosła metal zerkając na swoje zniekształcone odbicie w nim widniejące. Skrzywiła się delikatnie widząc, że zostały jeszcze na nim smugi. Zdecydowanie mistrzem czyszczenia tego typu rzeczy to ona nie była... A może tak na prawdę nie była na tym wystarczająco skupiona. -Mogę Cię o coś zapytać? - Wypaliła nagle podnosząc w końcu wzrok na niego. Jej mina pozostawała nieodgadniona, niemal bez wyrazu co na prawdę rzadko się zdarzało. Najlepsze, co mogła teraz zrobić to spróbować się znieczulić.
Właśnie. Takie były jego wyobrażenia prawdziwego związku, gdzie każda osoba chce jak najlepiej poznać tę drugą, dowiedzieć się tych wszystkich rzeczy i wierzyć, że to prawda i ukochany/ukochana otworzyła się przed nią najbardziej jak potrafiła. Ale to tylko wyobrażenia, bo Lucasa nigdy to nie dotyczyło i był przekonany, że nigdy dotyczyć nie będzie. Mówią, ze podobno jak ktoś za bardzo naciska, to efekt jest odwrotny, coś w tym chyba jest. Na początku słowa dziewczyny nie raz potrafiły go ukłuć. Nie przyznał się do tego wprost, ale czuł wtedy, że są one wypowiadane po to właśnie, żeby go zranić. I wtedy stwierdził w duchu, że nikt nie jest w stanie tego zrobić, o ile nie jest osobą na której naprawdę mu zależy. A przecież on sam kontrolował to na tyle, że nie pozwolił aby ktoś taki się znalazł w jego otoczeniu. Autosugestia czasami działa cuda. Tylko, że jej efekt ma określony czas i odporność. Bo jeśli słowo kogoś jest na tyle ostre jak brzytwa i skierowane w jego kierunku, ta bariera może nie wytrzymać. - Ah, cóż za uroczy komplement z Twoich ust, Vittorio - powiedział drwiąco, zwracając się do niej pełnym imieniem, przypominając sobie jak na progu zarzuciła mu, że go nie pamięta. Tym samym dobrze wiedział, że nie znosi jak ktoś do niej mówi per "Vittoria", więc kolejny raz się z nią drażnił. Poddał się z plakietką, którą próbował jeszcze przed chwilą odmyć dokładnie, nie mając cierpliwości to starej pamiątki. Chwycił za jedną z najbardziej zakurzonych statuetek i przejechał po jej powierzchni ścierką, co spowodowało chmurę dymu, która przez moment unosiła się w powietrzu zaburzając im widoczność, po czym zaczęła powoli opadać to na ich włosy, to na ubranie. Cudnie. Skrzywił się i zakaszlał, bo pyłki kurzu dostały się także do jego ust, kiedy próbował oddychać. Widząc bliżej nieokreślony wyraz twarzy Tori, aż bał się tego jakie pytanie chciała zadać. Jednak nie dając po sobie niczego poznać, skinął tylko głową, nie spuszczając wzroku z spojrzenia dziewczyny. Przygotował się na falę żalu i wspomnień, która najprawdopodobniej za chwilę miała nadejść.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Mieli dokładnie takie same wyobrażenia i takie same potrzeby. Mimo to on odrzucał każdego, kto chciał się do niego zbliżyć. Ona natomiast szukała bóg wie czego nie potrafiąc znaleźć tego w żadnym facetem i wciąż zmieniając obiekt swoich zainteresowań. Trzeba przyznać jedno - oboje mieli problemy na tym polu. I choć przez chwilę on zdawał się być lekiem na jej zadrę w mózgu, tak ta tylko się powiększyła i stała jeszcze bardziej uciążliwa. Pytanie tylko, któremu szybciej ta odporność się skończy i co się wtedy stanie? Pozabijają się wzajemnie? To by dopiero był temat do proroka codziennego. Dwójka studentów zaatakowała się wzajemnie, ponieważ żadne z nich nie potrafiło powiedzieć drugiemu co na prawdę do niego czuje. Ciekawe, czy wtedy ich znajomi ostatecznie podzielili by się na obóz Tori i obóz Lucasa. Najgorszej w tym wszystkim miała Sophie - jego siostra, a jej przyjaciółka. Wiedziała o wszystkim. Nie mogła nic powiedzieć. Czasem aż szkoda jej było brzemienia, jakie nosi ślizgonka. -Nadęty paw - Odpowiedziała przewracając oczami na dźwięk swojego imienia w całości. W jego ustach brzmiało to dla niej niemal jak obraza, a to było przecież coś, co ją określało jako człowieka! Okropieństwo. Powinna na prawdę skupić się na tym polerowaniu żeby jak najszybciej stąd wyjść... Ale zdecydowanie jej to nie szło. Gdy chmura kurzu podniosła się w powietrze dziewczyna kichnęła ze trzy czy cztery razy pod rząd i spojrzała na niego z niezadowoleniem. Przez chwilę w jej głowie mignął obraz Lucasa całego z mąki i niemal wypadła ze swojej znieczulicy, w której postanowiła się zaszyć, co miało na celu pomóc jej przetrwać dzisiejszy dzień. Zacisnęła więc jedynie usta w wąską linię na krótki moment. Ich oczy się spotkały, a ona choć miała zadać mu pytanie, zamilkła przez chwilę nie potrafiąc się skupić na niczym innym poza jego spojrzeniem. Oho, kolana się odezwały dając jej znać, że jej słabość do niego nadal jest na miejscu - cała i zdrowa. -Czasem się zastanawiam... Ta dziewczyna wtedy. Co było w niej takiego, czego ja nie miałam? - Oj tak, padło pytanie powracające do nieprzyjemnych wspomnień. Całe szczęście, że doszły do niej tylko plotki. Że wtedy tego nie widziała. Czy jednak wylała się tak od razu wielka fala jej żalu do Lucasa? Nie. Jak na razie brzmiała całkiem spokojnie. Jak gdyby była to jedynie zwykła, niczym nie podszyta ciekawość. Spięcie jej mięśni świadczyło jednak, że to pytanie ma dla niej większe znaczenie niż by się do tego przyznała.
Może i byli podobni do siebie pod względem tego czego oczekiwali, albo jakie mieli wyobrażenia o prawdziwych związkach, jednak chyba nigdy nie będzie danem im sprawdzić jak to działa w przypadku ich relacji. Samo to, jak teraz rozwiązują sytuację, w której się znaleźli tylko może utwierdzić w przekonaniu, że jeśli Lucas nie potrafi być szczery wobec niej co do powodu zerwania, a ona nie może powiedzieć mu wprost jak bardzo w głębi serca tęskni za nim, to raczej nie są swoimi bratnimi duszami. Bo gdyby byli sobie pisani, to przecież mogło by ich stać na szczerość względem tej drugiej osoby, prawda? Lu uważał, że do tej pory było dobrze, bo unikali się na szkolnych korytarzach i nikt nikomu nie wadził. Do czasu kiedy zamknięto ich w spiżarni ich relacja, która opierała się na dość śliskim gruncie, była w miarę stabilna. Obojętna. Jeśli się nie widywali, nie rozmawiali, można było powiedzieć, że żadnego z nich nie gryzła ta konfliktowa znajomość. Jednak to było do przewidzenia, że prędzej czy później przypadkowo będą musieli się spotkać. I ta chwili właśnie niedawno nastąpiła. - Mówiłaś coś? - rzucił krótko, doskonale słysząc co przed chwilą powiedziała, jednak nie mógł się powstrzymać od komentarza. Zdecydowanie wykazywał przy niej cechy, które ostatnimi czasy u niego nieco wygasły. Przeważnie nie był taki wredni, od czasu do czasu posługiwał się tylko sarkazmem w stosunku do ludzi, którzy go wkurzali, jednak złośliwie starał się już nie zachowywać względem ludzi, po to aby ich wnerwić. W przypadku Tori było inaczej. Wkurzając Gryfonkę, miał wrażenie w jakiś chory sposób, że ma z nią jakąś nić porozumienia. Denerwowanie jej było dla Lucasa jedynym sposobem, aby wyciągnąć z niej jakiekolwiek emocje. A to, że były to te negatywne odczucia to nawet dobrze. Przynajmniej mogli się wyżyć na sobie. A Sinclairowi w jakiś popieprzony sposób się to podobało. Starał się nie odwracać od niej oczu. Chciał wytrzymać to spojrzenie, aby pokazać jej, że przecież dla niego to nic takiego. Bo już praktycznie go nie ruszało. Prawie nauczył się spoglądać jej w oczy, po tym co jej zrobił. Jak tylko dziewczyna odezwała się, westchnął i opuścił wzrok na blat stolika. Obawiał się tego pytania, choć nie było tak strasznie jak się przed chwilą spodziewał. Bo co miał jej powiedzieć? Że tak naprawdę tamta laska była przykrywką, idealnym pretekstem do zerwania, a tak naprawdę jedyne co o niej wiedział to jej imię i wiek? Musiał kłamać. Tak jak ona to robiła. - To nie tak. - zaczął podnosząc na nią spojrzenie swoich lazurowych tęczówek. - Po prostu, zacząłem się z nią spotykać i coś między nami zaiskrzyło. Nie umiem tego opisać. - kłamał jak z nut, ale trzeba było przyznać, że dość wiarygodnie mu to wychodziło. Starał się utrzymać dość przekonywujący ton głosu, po to aby dziewczyna uwierzyła w jego słowa. Musiała w nie uwierzyć, bo inaczej obydwoje znowu rozdrapali by tę ranę, która znów mogłaby krwawić.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Prawda. I to sobie Tori próbowała wmawiać. To i wiele innych rzeczy, ale wszystko to sypało sie gdy zobaczyła go na lekcji mimo iż był przekonany, że była tak zaaferowana rozmowa z El, że go nie dostrzegła. I cała zabawa zaczynała się od jownowa. Wciąż i wciąż ta sama karuzela tęsknoty przeplatanej z niechęcią. Pozostanie im zapewne traktować się w ten sposób jeszcze dwa lata, a potem każdy rozejdzie się w swoją stronę. Może raz na jakiś czas zobaczy jedynie jej wiadomość... skierowaną do Sophie. Nie odwróciła spojrzenia nawet wówczas gdy pytanie wpadło. Ani wtedy gdy padła na nie odpowiedź. Zaiskrzyło. Nie umiem tego opisać. Zaiskrzyło... Jeśli nadal ja obserwował tak mogł wiedzieć cały proces jaki w niej w tamtej chwili zaszedł. Kiedyś wyraz jej oczu zmienił się z pięknego, jasnego i ciepłego ogniska na szatańską pożogę. To było wtedy gdy piereszy i jedyny do teraz raz poruszyli ten temat. Teraz? Pożoga powoli się uspokajała, aż w końcu pozostał z niej drobny płomyczek, który w pewnym momencie zupełnie zgasł. Coś w niej w tamtym momencie pękło. To co czuła przy ich zerwaniu nie mogło się równać z tym, co działo się w niej teraz. Milczała. Milczała dłuższą chwilę do momentu kiedy zorientowała się, że jej oczy zrobiły się mokre. Jednak nie pozwoliła żeby uciekła z nich choćby jedna samotna łza. Zamknęła je po czym zrobiła zapewne ostatnią rzecz której by się po niej spodziewał. Uśmiechnęła się do niego i pochyliła się by położyć swoją niemal zawsze zimną dłoń na jego dłoni. - Przykro mi w takim razie, że się rozstaliście. Znajdziesz kogoś innego i znów zaiskrzy. Jestem tego pewna - Brzmiała szczerze. Wprawdzie tak jakby coś stało jej w gardle, ale szczerze. Różnica była taka, że ona tego nie udawała. Po w jej głowie w tamtej chwili urodziła się jedna, bardzo ważna mysl. Sposób w jaki ją odtrącił był okrutny i nigdy mu tego nie wybaczy. Ale jesli rozstali się dlatego, że poczuł coś do tej dziewczyny to zrobił lepiej niż gdyby miał na siłę być z nią. Poszedł za iskrą, za przeczuciem. I dobrze. Byłaby potworem myśląc, że jej uczucia były wtedy ważniejsze od jego. Zabrała dłoń i podniosła nią ponownie szmatkę do polerowania w końcu wracając wzrokiem do nadal brudnej odznaki. -Fatalnie mi to idzie - Zaśmiała się mówiąc to tak sztucznie, że to aż raziło po oczach.
Zauważył jakiś cień zmiany w jej twarzy, który był nie do opisania. W jednej chwili wydawało się, że jest ona martwa jak głaz. Po paru sekundach jednak posłała mu najszczerszy uśmiech jaki widział u niej do tej pory, odkąd ze sobą zerwali. Uśmiechnęła się do niego i dotknęła jego ręki! A miał wrażenie, że brzydzi się jego osobą po tym wszystkim. - Taaak... Masz rację. - mruknął niepewnie, nie spuszczając z niej wzroku, ale jednocześnie cały czas mając z tyłu głowy jej tak skrajną reakcję. Czy aby na pewno to było szczere? W tej chwili, wydawało mu się, że tak, jednak może dziewczyna nauczyła się tak grać? Może, rzeczywiście już zapomniała całkowicie o nim a zła była na niego tylko "dla zasady"? Obserwując jak męczy się z odznaką już dobre kilka minut próbując ją wypolerować jak należy, sięgnął ręką i wziął od niej plakietkę. - Daj, ja to zrobię. - rzucił, unikając jej wzroku. Chyba nie chciał znowu zobaczyć tej szczerej iskry współczucia, dotyczącej jego rozstania z tamtą dziewczyną. Nie był gotowy ponownie tego przyjąć do siebie. Dlaczego? Bo do cholery, nie powinna go pocieszać i uśmiechać się! Powinna go nienawidzić... Bo zasługiwał na to. W następnej chwili, niewiele myśląc odezwał się, zanim zastanowił się czy tak naprawdę powinien o to pytać: - A Ty, od tamtej pory nie znalazłaś nikogo... z kim by zaiskrzyło? - zerknął na nią przelotnie, wracając od razu do swojej roboty, wyżywając się ścierką na odznace, której plama rzeczywiście nie chciała dać za wygraną.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Nie zapomniała. I nawet teraz nie zapomni co do niego czuje - to tak nie działa, że po tej informacji pstryknie i nagle staną się BFF. Tym bardziej, że to, o czym jej powiedział bolało jak cholera. Nigdy nikt jej nie zaatakował nożem, ale mniej więcej tak wyobrażała sobie wbicie komuś ostrza w serce. Z drugiej jednak strony... On po prostu się zauroczył w kimś innym, a że był dupkiem i rozstali się tak a nie inaczej... Nie, na to nie ma usprawiedliwienia. Mimo wszystko, to w jaki sposób zakończył ich realcje było czymś, za co spokojnie mogła go nadal nie znosić. Nawet, jeśli trochę mniej niż chwilę temu. Oddała mu odznakę prefekta bez narzekania. Skoro chciał wykonać jej część roboty, to proszę bardzo. Nie pogniewa się. Zamiast tego podniosła się i wróciła do szklanej póki by zabrać z niej jeszcze kilka rzeczy, które w ramach szlabanu mieli wyczyścić. Czy oni specjalnie każdy ten przedmiot pokrywali kurzem? To nie jest możliwe, żeby coś co jest bez przerwy czyszczone przez niegrzecznych uczniów wyglądało w taki sposób. Wróciła do niego do stołu i gdy padło pytanie podniosła na niego spojrzenie. O na prawdę o to zapytał? Na prawdę myślał, że tak po prostu mu o tym powie? Nie znalazłam. Nikogo po Tobie nie było. -Znalazłam. Jest ktoś, z kim jestem całkiem blisko - Odpowiedziała mówiąc dokładnie to, co jak myślała, chciał usłyszeć. A może ona chciała go zapewnić, że świetnie sobie bez niego radzi po tym, jak mało jej brakowało by się rozpłakała?
Nie mógł przeboleć, że szczerość jest podstawą rozmowy. Skoro oni w tej chwili rozmawiali karmiąc siebie nawzajem kłamstwami, to widocznie dlatego, że tego chcieli i tak było im wygodniej. I rozmowa trawała nadal. Według Lucasa tak było lepiej. Lepiej dla nich, że nie wracali do przeszłości, bo przecież czasami nie warto. Szli do przodu do tej pory, więc niech tak będzie dalej. Nie zatrzymuj się, Sinclair. Idź i kłam więcej. Normalnie wiedziałby, że nie usprawiedliwia go żadna wymówka, jednak poczuł się tak, jakby słowa Gryfonki, a propos tego, jak dobrze mu życzy, do tego wypowiedziane nad wyraz szczerze i spokojnie, dawały mu wrażenie, że trochę umniejszyła ona jego świństwo. Może i tak było, a może nie. Gdyby tylko wiedział co siedzi jej w głowie... Chciał jej pomóc z upartą plamą na plakietce, którą polerowała, bo widział, że powoli traci do niej cierpliwość. Nie mógł jakoś patrzeć jak dziewczyna się z nią męczy. Po prostu. Kiedy przyniosła na stolik kolejną pamiątkę do przetarcia i usłyszała jego pytanie, widział lekkie zaskoczenie, które pojawiło się na jej twarzy. Jednak odpowiedź Gryfonki zdecydowanie bardziej zaskoczyła jego. Uniósł nieznacznie brew, jednak po chwili rozluźnił twarz i odchrząknął. - Ooo, to ktoś ze szkoły? - zapytał mimochodem, jednak wyraźnie zaciekawiony tą osobą. Chwycił za jeden ze złotych pucharów Quidditcha z 1996roku i powoli zaczął go przecierać, aby nie narobić obłoku kurzu jak wcześniej. Nie zaprzątał sobie nawet głowy odgadywaniem czy mówi prawdę czy nie. Od razu założył, że tak rzeczywiście jest i może i lepiej.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Ona chyba dopiero teraz tak na prawdę miała okazję żeby pójść przed siebie. Wcześniej chyba cały czas krążyła w kółko, tymczasem to kłamstwo z jego storny pozwoliło jej wziąć nożyczki i spróbować odciąć tą nitkę, którą cały czas była do niego przywiązana. Tylko gdy tak na nią spojrzeć, to trochę szkoda było jej tak po prostu zerwać resztki więzi między nimi, zapomnieć o wszystkim co ich kiedyś łączyło. Czy palenie za sobą wszystkich mostów to na prawdę jest dobry pomyśł? Może troszeńkę faktycznie to umniejszyła. Tak troszkę. Tak tyci tyci. Na tyle, żeby choć przez te kilka następnych minut nie być na niego ciętą, nie rzucać kolejnych kąśliwych uwag, a nawet spróbować z nim normalnie porozmawiać, choć wolała by żeby ta rozmowa była skupiona na innym temacie, niż jej żałosne podboje miłosne, nie kończące się niczym więcej jak ciągłym rozczarowaniem. Tyle dobrze, że chociaż wziął od niej to cholerstwo z niezniszczalną plamą, bo do zestresowania związanego z jego pytaniami doszło by jeszcze wkurzenie spowodowane tym czyszczeniem. A tak? Puchar dla najlepszego zawodnika tak stary, że nie dało się odczytać już danych, wystarczyło tylko lekko przetrzeć. -Tak. Pewnie się znacie - Brniemy dalej. Brawo Vittoria. Czy ty na prawdę nie możesz mu powiedzieć prawdy? Szczycisz się jaka to nie jesteś szczera. Właśnie widzę... Czuła się okropnie sama ze sobą. Ale mówiła dalej... I to, że się nie zamknęła stanowiło jej kolejne potknięcie. -Fajnie mieć kogoś, w kim można się zakochać i nikt Cię za to nie karze - Tymi słowami prawdopodobnie znowu wlazła w minę, którą sama zastawiła.
Rzeczywiście najgorsze w całym tym zrywaniu było to, że najzdrowiej byłoby chyba całkiem uciąć kontakt i kazać komuś rzucić na siebie obliviate i zupełnie bez żalu mijać się codziennie na korytarzach. To byłby scenariusz idealny, ale przecież nikt tak nie robi. Z prostej przyczyny - wszyscy podświadomie chcą pamiętać to co było. Te dobre chwile, ale i też te, kiedy było niezbyt ciekawie. Mimo wszystko Tori i Lu zadziwiająco dobrze się rozumieli i tworzyli dosyć dobraną parę, zarówno pod względem charakterów, jak i tym wizualnym. Łączyło ich dużo wspomnień, które zawsze przypominały chłopakowi o nieprzewidywalności, jaką wyróżniała się dziewczyna. Miał wrażenie, że tą właśnie cechą szczególną przykuła jego uwagę na początku. Miał cichą nadzieję, że jednak dalej będzie go obdarzała kąśliwymi uwagami i sarkastycznymi tekstami, jak tylko będą się widzieli. Te ostatnie dni, kiedy zaczęli ze sobą rozmawiać uświadomiły mu, że dobry i taki początek przełamywania bariery obojętności. On myślał, że ma ciągle wielki żal do niego i dlatego go unika, a ona - uznała, że jest na tyle szczęśliwy z inną, że nie chce już zaprzątać sobie nią głowy i że stała się mu obojętna. A teraz kiedy wiedzieli już na czym stali (i pomimo iż kiedy znajdowali się w jednym pomieszczeniu, nie dało się ich słuchać), mogli jakoś powoli zaczynać ze sobą rozmawiać. Nawet jeśli miały być to na początku wyrzuty i pretensje. Wracając do czyszczenia przedmiotu trzymanego w tej chwili w ręce, słuchał ze skupieniem odpowiedzi Gryfonki. Nie spodziewał się, że się z kimś spotykał, bo jakoś nie widział jej nigdy w towarzystwie chłopaka dłużej niż kilka dni. Nie żeby jakoś specjalnie się tym interesował. Po prostu przypadkiem rzuciło mu się w oczy kilka jej "ofiar". Usłyszawszy słowa, które po chwili dodała, musiał przyznać, że trochę zabolało. Jednak, oczywiście nie dał tego po sobie poznać. - Cieszę się, że trafiłaś na kogoś kto nie stawia warunków. - odpowiedział jak najbardziej szczerze. Bo życzył jej dobrze. Naprawdę, mógłby nawet sam polecić kilku swoich kumpli (aut.: np. Maksia XD), którzy na pewno doceniliby to jaką zajebista jest dziewczyną i z pewnością pokochaliby jej upartość, zawziętość, dowcipność i ten jej pokraczny urok osobisty. - Nie liczę na to, że mi go przedstawisz, ale zżera mnie ciekawość, kto to jest? - drążył temat, rzeczywiście wiedziony ciekawością. Miał wielu znajomych, więc nawet informacja, że go zna nie była dla niego tak pomocna.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Po sytuacji w spiżarni długo zastanawiała się, czy to źle, że chciała to zapamiętać. Jego spojrzenie, próbę zbliżenia się. Doskonale wiedziała, że robi to tylko po to by w jakiś chory sposób poznęcać się nad nią - zresztą tak samo, jak ona nieustannie robiła to na nim. Z drugiej jednak strony mogła chociaż przez chwilę poczuć, że Lucas znów jest obok. I może żałowała tego, ale na pewno nie chciała zapomnieć. Tak samo jak o ich wspólnej przeszłości, której wspomnienie wciąż przysparzało jej bólu, ale może kiedyś... Może kiedyś po prostu uda jej się na to znieczulić. Tak, jak jemu. Po ich dzisiejszej rozmowie będzie zdecydowanie łatwiej - przynajmniej tak jej się w tym momencie zdawało. Co najważniejsze, powstała jednak ta nitka komunikacji. Cieniusieńka, bardzo delikatna niczym pajęczyna malutkiego pajączka. Mógł wielokrotnie chodzić po niej i pogrubiać ją, sprawiać że będzie coraz trwalsza. Można też jednak było bez problemu ją rozerwać. I to było znacznie łatwiejsze i wbrew wszystkiemu co teraz się między nimi działo, dużo bardziej prawdopodobne. Nie wyłapał tego. Przynajmniej tak jej się zdawało. Nie wyczuł, że tak na prawdę uciekł jej przez nieuwagę powód jej zachowania. Całe szczęście, że zwracał tak niewielką uwagę na to, co mówiła. Po jego odpowiedzi wręcz odetchnęła cicho z ulga. -Warunki nie są złe. Chyba, że zamykają Cię w pudełku w którym możesz się albo udusić, albo z niego wyjść - Była to metafora bardzo ładnie nawiązująca do ich sytuacji, ale i na tyle ogólna że spokojnie mógł udawać głupiego. Mimo to jednak wbijała mu gdzieś małą szpileczkę (dla odmiany, wcześnie byłby to metrowy miecz), chcąc go poruszyć. Nie była mściwa, nie chodziło typowo o to żeby sprawić mu przykrość. Chciała po prostu zobaczyć w nim coś więcej niż tą cholerną obojętność. I zobaczyła. Zobaczyła ciekawość. Może to nie koniecznie jest efekt na który miała skrytą nadzieję, ale lepsze to niż nic. -Wybacz, ale na razie nie trąbimy na prawo i lewo o tym, że jesteśmy parą więc... Sam rozumiesz. Dowiesz się w swoim czasie - Ominęła zręcznie odpowiedź na ten temat, a na podstawie jego zachowania uznała, że i ona może bezczelnie zapytać -A ty? Jest ktoś teraz?
Co z tego, że mieli ze sobą tą prawie niewidoczną nitkę porozumienia w tej chwili, kiedy i tak przeszłość jest ważniejsza i zawsze będzie wracać. Zarówno do Gryfonki, jak i w głowie Sinclaira zawsze będzie ta myśl, że dążył do tego, aby zerwać z dziewczyną, bo ich relacja zaszła za daleko w jego mniemaniu. A skoro wtedy zależało mu na tym, aby zakończyć z nią związek, to przecież nie po to aby teraz znowu rozkładać to na czynniki pierwsze i planować wracać do tego co ich łączyło. Niestety, był pod tym względem bezduszny. Gdyby tylko przez chwilę pomyślał o Tori, o tym co przeszła i jak bardzo jego zachowanie sprzed roku musiało ją zranić... Owszem, był tego świadomy, jednak wtedy bardziej liczyło się to aby ten związek nie rozwinął się na dobre i aby Lucas czuł się dobrze sam ze sobą, spokojny, że nikt pierwszy nie podejmie decyzji za niego, kiedy kończyć relację. Nie był w stanie wyczuć jej blefu. Nie był w stanie, albo po prostu nie chciał, bo wierzył, że blondynka znalazła sobie kogoś z kim jest szczęśliwa. Byłoby chyba zdrowiej dla ich dotychczasowej relacji, gdyby kogoś miała i mogła na tym kimś polegać. - Rozumiem Twoją zgryźliwość w stosunku do mnie, ale czy my możemy rozmawiać jak normalni ludzie, choćby podczas szlabanu? - zarzucił jej, posyłając dziewczynie ostre spojrzenie. Wiedział dobrze, że jest na niego cięta, ale skoro już rozmawiali spokojnie przez parę minut, nie można było tego pociągnąć choćby chwilę dłużej? To takie trudne dla niej? Przenosząc wzrok z Gryfonki, przeniósł go na trzymany w rękach puchar i odłożył go na bok, tam gdzie wszystkie przedmioty, które były już wypolerowane. Prychając i kręcąc nieco głową, sięgnął po kolejną figurkę, tym razem jakąś nagrodę za szkolny konkurs z dziedziny eliksirów. Amanda Thomas, V rok - przeczytał w myślach. Musiała być zdolną uczennicą. - No dobrze, okej. Ale jeśli to coś poważnego, to na pewno niedługo cała szkoła będzie o tym trąbić. Takie uroki poczty pantoflowej - zauważył, zarzucając szmatkę na ramię i wstając po kilka innych przedmiotów znajdujących się w niższych gablotkach. Usłyszawszy jej pytanie, uniósł nieznacznie brew, po czym uśmiechnął się kącikiem ust. - Nie, aktualnie jestem sam. - odparł, wzruszając ramionami i siadając z powrotem przy stoliku. Położył na blacie kilka kolejnych odznak i zabrał się za pucowanie jednej z nich.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
1 OCZKO - Pomieszczenie jest bardzo mocno zagracone, a ty chodzisz nieco nieostrożnie, przypadkiem potykasz się o porzucony na ziemi przedmiot, przewracając i odruchowo łapiąc się wielkiego, ciężkiego pucharu. Ten spada na Ciebie, mocno Cię obijając. Ból jest tak silny, że nie jesteś pewny, czy czasem nie złamałeś jakiejś kończyny. Potrzebna będzie natychmiastowa wizyta u pielęgniarki!
Właściwie to wtedy zależało mu by zakończyć związek i zależało mu na niej. Na tym pierwszym jednak bardziej skoro tak to się potoczyło. Mimo to gdzieś w głębi duszy dziewczyna miała nadzieję, że choć to pierwsze było silniejsze, tak to drugie bardziej długotrwałe. Wychodziło jednak na to, że nie. -Wybacz. To silniejsze ode mnie - Odpowiedziała mu na zarzut dotyczący jej zgryźliwości. I to w sumie była prawda. Tak jak mówiłam, może minimalnie Lucasa wytłumaczyła, ale stare przyzwyczajenia nie tak łatwo wyplewić. Westchnęła przeczesując włosy palcami. Siedzieli tu już bardzo długo, a jeszcze zostawiono im do przepisania jakieś papiery, to też skoro Lucas nadal zajmował się czyszczeniem - ona zabrała się za to. I tu szło jej o wiele lepiej, ponieważ pisała szybko i miała na prawdę ładne i czytelne pismo. Do tego miała dobrą pamięć wzrokową, więc nie musiała co chwilę zerkać na zapisany i poplamiony papier. -Poważnego... - Powtórzyła za nim jak maszyna, bardzo cicho choć dosłyszalnie. Ona nie miewała poważnych związków - Jasne... Bardzo poważny - Powiedziała już głośniej, w taki sposób jaki sama się chciała zapewnić o tych słowach. Tym bardziej, że żadnego związku nie było. Jest sam. Spytaj go. Masz szansę. Powiedz mu. Spytaj go. Kurwa Vittoria, pogadaj z nim. Jest sam. Powiedz mu. Może zmieni zdanie, gdy zrozumie. Tori zrób to. Zrób to do jasnej cholery. Myśli skakały jej po głowie jak oszalałe gdy to powiedział. Nie potrafiła ich opanować. Nawet już nie wiedziała co pisze, więc wstała by przejść się po kolejny puchar. Kompletnie nie patrząc pod nogi, nie zwracając uwagi na swoje otoczenie. I to był błąd, bo potknęła się o coś lecąc przez siebie i w ostatniej chwili łapiąc się za jakiś puchar... Nic to nie pomogło. Z hukiem runęła na ziemię, a ten upadł jej na dłoń. Jęknęła podnosząc wolną ręką cholerstwo z siebie, a potem zerkając na dłoń i starając się nią poruszać. Zabolało. I to bardzo. -Cholera... Skoczę z tym do pielęgniarki - Mruknęła podnosząc się z ziemi za pomocą sprawnej ręki i ruszając ku wyjściu. Dobrze się stało. Dzięki temu wypadkowi nie zrobiła czegoś, czego mogłaby żałować. Nie powiedziała mu, że go... No.
Miał do niej wielką słabość, to prawda. Odkąd oboje zauważyli jak dobrze się rozumieją i jak dobrze spędza im się czas razem, Lu nachodziły nawet myśli, że może nawet mogłoby coś z tego wyjść, że może warto. Jednak strach przed odrzuceniem był silniejszy. Zdecydowanie, miała rację. Westchnął przeciągle, słysząc jej słowa, kiedy potulnie przeprosiła za to, że znowu próbowała sprowokować ostrą wymianę zdań między nimi. Naprawdę był zdania, że mogli spokojnie rozmawiać, zwłaszcza, jeśli chodziło o odbywanie kary. I przyjemniej się wtedy pracuje i sprawniej. A przecież każde z nich, chciało jak najszybciej skończyć ten szlaban. W pewnym momencie dziewczyna zostawiła Ślizgonowi puchary i odznaki do polerowania, a zajęła się jakimiś papierami, którymi podobno także należało się zająć. Zerkał na nią raz na jakiś czas, sprawdzając czy aby jeszcze bardziej jej nie rozzłościł swoimi słowami na temat rozpoczynania kłótni przez nią. Przyglądał się jej tylko, kiedy powtórzyła jego słowa, na temat swojego rzekomego chłopaka a także potem, kiedy w nadal w ciszy w jednej chwili jakby zamarzła nad pergaminem, pogrążona we własnych myślach aby w następnym momencie wrócić do przepisywania. Nagle poderwała się z miejsca i wstała. W jednej chwili rozległ się huk, kiedy dziewczyna potykając się o coś i upadając, chwyciła za jakiś puchar, a ten upadł jej na rękę. Chłopak, także gwałtownie wstał z krzesła, podchodząc do Gryfonki i kucając przy niej, przy automatycznie chwycił ją za rękę, oglądając ją, aby sprawdzić czy nie jest złamana. - W porządku? - spytał, jednak widział ten grymas bólu na twarzy blondynki. Z pewnością nie połamała kości, bo na pewno ból byłby dużo większy. Sięgnął więc po różdżkę, schowaną za paskiem spodni. Mieli nie używać magii przy odbywaniu szlabanu, ale to była awaryjna sytuacja i nie dotyczyła polerowania statuetek. - Fringere - mruknął, celując nią w dłoń Sorrento, a w następnym momencie wokół jej ręki pojawiła się niewidzialna, chłodząca powłoka. - Na chwilę powinno pomóc uśmierzyć ból, bo ręka widocznie jest otłuczona i niedługo prawdopodobnie może zacząć puchnąć... Zaprowadzę Cię do skrzydła. - zaproponował, wstając już na równe nogi, jednak dziewczyna kategorycznie odmówiła. Wstała sama, odrzucając jego pomoc nawet w tej drobnej kwestii i nieco spłoszona wyszła z pomieszczenia. Ślizgon przetarł twarz dłonią i westchnął. Nie spodziewał się zdecydowanie takiego toku wydarzeń, jeśli chodziło o szlaban, jak i o relację z Gryfonką. Wziął się za sprzątanie wyciągniętych z gablot pucharów, oznak, statuetek i innych nagród, po czym kiedy skończył wrócił okrężną drogą do lochów. Spacer dobrze mu zrobił, bo miał wrażenie, że jego głowa eksploduje mu od nadmiaru wrażeń.
// zt x2
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Odkąd zrezygnowała z posady prefekta to zyskała znacznie więcej czasu. Sęk w tym, że rok szkolny dopiero się zaczął i nie było nawet prac domowych do odrobienia, a jakoś nie miała szczególnie ochoty siedzieć w pokoju wspólnym krukonów. Wiele osób odruchowo kierowało do niej swoje kroki i zapytania, inni znowuż spoglądali na nią współczująco i nie umiała tego znieść. Spakowała zatem Psotę pod pachę i ruszyła na lekki spacer korytarzami wierząc, że dzięki temu czas będzie płynąć szybciej. Nie tryskała swoją naturalną energią, nie szczebiotała z radości, a w popękanym sercu nosiła ogromną zadrę i głęboki smutek. Bez większego entuzjazmu skręciła w izbę pamięci wszak tam kot postanowił wparować za czyjąś ropuchą. Nie zamknęła drzwi, przyspieszyła kroku, aby mieć na oku koci majestat który postanowił dziś zostać łowcą. Musiała ocalić cudzego pupila choć w głębi serca irytowała się, że ktoś nie pilnuje swojego zwierzaka. Tak wiele się zmieniło - zwłaszcza ona sama - i dziwnie jej było trwać w tym zawieszeniu między zaprzeczeniem swoich uczuć, symptomem silnego porzucenia a tęsknotą do szczęścia i ciepła. - Zostaw tę ropuchę. - zawołała bez przekonania do kota, który właśnie zrzucił na kamienną posadzkę metalowy puchar. Zbierała wszystko, co spadało spod kocich białych łap, ale nie nadążała za Psotą. Wyszła z formy w każdym tego słowa znaczeniu. Omijała spojrzeniem szklane gabloty. Nie chciała oglądać swojego odbicia częściej niż to konieczne. Tchórzyła i ukrywała swoją twarz przed samą sobą. Nie potrafiła inaczej.
Korzystając z ostatnich chwil wolności przed wrzuceniem w wir prac domowych, sprawdzianów i esejów, po zajęciach zabawił chwilę w Pokoju Wspólnym, żeby pogadać z długo niewidzianymi kolegami z domu, tam zaś w wyniku dyskusji o tegorocznym planie lekcji odkrył, że w ferworze zakupów na Pokątnej nie kupił jednego z podręczników. Był właśnie w drodze na szybki spacer do sowiarni, żeby od razu zamówić brakujący egzemplarz, kiedy usłyszał okropny łoskot dochodzący z izby pamięci. Przystanął. To mogli być albo jacyś psotnicy z pierwszej klasy albo Irytek albo ktoś właśnie umierał, przygnieciony ciężarem jakiegoś pucharu, który upadł na niego - dlatego zdecydował się zajrzeć do środka. - Ela? - zdziwił się, widząc znajomą (choć nie do końca) postać pośród bałaganu - Pierwsze dni jako nie-prefekt i pierwsze co robisz, to rozpierdol w izbie pamięci? - uśmiechnął się, chociaż już widział, że dziewczyna nie będzien w nastroju na żarty. Wyglądała jak cień samej siebie, albo raczej cień obcej osoby, bo w nowej metamorfogicznej postaci nie dało się dostrzec nic z dawnej Elaine. Zawahał się chwilę, machinalnie łapiąc upadającą z blatu statuetkę, bezceremonialnie szturchniętą przez przemykającego obok kota. Pewnie wypadałoby teraz spytać co tam słychać, ale wiedział przecież z plotek; chciałby wiedzieć, jak się czuje, ale przecież widział; mógłby zagaić o wakacje, ale domyślał się, że nie należały do najfajniejszych. Ostrożnie odstawił posążek z powrotem. - Rozwalanie rzeczy to wcale nie jest zły pomysł, wiesz? Może by ci trochę ulżyło - mruknął, choć wcale nie był najlepszą osobą do dawania rad, po czym spojrzał na chwilę na dziką pogoń sprawcy zamieszania za ropuchą. Podniósł wzrok na Elę. - Mogę ci pomóc, wiesz, złapać tego kota albo... albo cokolwiek - zaoferował dość ogólnie, bo sam nie wiedział, co jej zaproponować, czy chciała pogadać o pierdołach, o nie-pierdołach, czy może żeby dać jej spokój. Dziwnie, bardzo dziwnie mu się mówiło do tak dobrze mu znanej Elaine w tak obcej postaci.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Opuściła dłonie luźno wzdłuż ciała i zerknęła przez ramię usłyszawszy swoje imię. Dostrzegłszy znajomą i życzliwą twarz miała ochotę uśmiechnąć się, przytulić na powitanie człowieka z którym coś ją kiedyś łączyło. Powściągnęła jednak ten odruch (jakże było to do niej niepodobne!) bowiem to mogłoby przypomnieć jej jak bardzo została odrzucona przez kogoś, kogo kochała. Skoro obiecała sobie zachować spokój i nie histeryzować to musi trzymać się tego konsekwentnie, nawet przy takim wesołku jak Boyd Callahan. - Kot odkrył w sobie łowcę i poluje na ropuchę. Nie nadążam za wyłapaniem obojga. - wyjaśniła neutralnym tonem, choć przez chwilę chciała pociągnąć żart, pośmiać się z nim i nacieszyć przypadkowym spotkaniem. Odmawiała sobie i tego z prostego powodu - serce mniej bolało kiedy nie wybuchała emocjami. Tak trudno było wszystek w sobie tłumić, ale miała dwa miesiące na to, by się tego jakoś nauczyć. Gdy tak spoglądała na chłopaka odkryła, że w pewnym sensie za nim tęskniła. Nie widzieli się przez całe lato, a i wcześniej z przyczyn egzaminów i prywatnych nie było możliwości pogadać. - Skąd myśl, że potrzebuję ulgi, Boyd? Nie jestem taka, aby wszystko wokół siebie rozwalać. - choć wiedziała co miał na myśli to jednak wytknęła mu te słowa wszak rozmawiał z dziewczyną o łagodnym charakterze, której obce było wyżywanie się na czymkolwiek bądź kimkolwiek. Wyczuwała, że nie był pewien jak zacząć rozmowę wszak widział jej nową odsłonę. Zdziwiła się, że nie pytał czemu tak się zasłoniła. Mało kto pytał i w sumie było to przykre choć z pewnością wiele osób nie chciało poruszać trudnych tematów. - Hmm, możesz mi pomóc złapać ropuchę, a ja złapię kota. Szkoda zwierzaka, ktoś może go szukać. - czuła brak swojego uśmiechu. To było trudne. - Jak ci się układa z dziewczyną? - a gdy tylko zadała te pytanie to zrozumiała jakie było nieodpowiednie wszak mogło sprowokować niewygodne dociekanie. Spięła barki i skinęła głową, aby ruszyli wgłąb izby. Próbowała zlokalizować kota, który w chwili obecnej czaił się na jednej z najwyższych gablot, co dało do pomyślunku, iż ropucha znajduje się nieopodal. Nie zerkała na Boyda, obawiała się zobaczyć w jego spojrzeniu ciepła.
- Skąd ta myśl? Przecież widzę, że chujowo się czujesz. - odparł po prostu, bo nie bardzo miał pomysł w jakie słowa ubrać wrażenie, że Ela wygląda jak bulgoczący kociołek gotowy do wybuchu, który ktoś usilnie próbuje zakryć pokrywką, żeby tylko nie dopuścić do eksplozji. - Nie jesteś też taka, aby wszystko w sobie dusić. - odpowiedź nasunęła mu się od razu, gdy tylko usłyszał jej słowa. Posłał jej przy tym łagodny uśmiech, bo wcale nie chciał jej wypominać, że nie jest sobą; to było w tym przypadku raczej zrozumiałe. Sam pewnie na jej miejscu próbowałby się schować za maską obojętności, co nie znaczyło, że nie uważał, że mimo wszystko ostatecznie lepiej dać upust swoim emocjom. Pokiwał głową na polecenie złapania ropuchy i ruszył wgłąb pomieszczenia, rozglądając się za uciekinierami, zastanawiając się przy tym jak odpowiedzieć na zadane przez nią pytanie. Trochę go zaskoczył wybór tego tematu, wydawało mu się, że rozmówczyni będzie raczej unikać rozmów okołozwiązkowych i głupio było mu się teraz dzielić z nią swoim szczęściem, które było przeogromne. Nie wiedział co prawda z jakiego powodu i w jakich okolicznościach serce Eli zostało złamane, ale z nieobecności Fairwyna w zamku połączonej ze zmienionym zachowaniem dziewczyny nietrudno było wywnioskować, że coś między nimi poszło mocno nie tak. I jak on miał zwięźle i neutralnie opisać to, że odkąd jest z Bons ma wrażenie że w głowie nieustannie gra mu wesoła piosenka, że czasem budzi się w nocy tylko po to, żeby się cieszyć z jej istnienia i że jak są razem, to się czuje tak błogo jakby wykąpał się w eliksirze euforii? - Dobrze. - no, poetą to on nie będzie, ale nie skłamał. Wiedział, że tak lakoniczna wypowiedź zabrzmi nienaturalnie, więc zaczął zaraz gadać dalej, przypominając sobie ostatnie charakterystyczne wydarzenie dotyczące jego i Bonnie - Ale ostatnio nasze stosunki trochę się ochłodziły bo w Luizjanie braliśmy udział w pojebanym rytuale, i trafiła nas klątwa lodowego języka, wyobrażasz sobie? Próbujemy znaleźć jakiegoś łamacza klątw, ale to nie takie proste. Także no... jakbyś miała jakieś uderzenia gorąca to wiesz do kogo się zgłosić - zakończył wypowiedź trochę gorzkim żartem i oderwał na chwilę wzrok od wysokiej gabloty, by spojrzeć na Elaine. To nie tylko to, że miała inne rysy twarzy i kolor włosów sprawiało, że wydawała się być obcą osobą; to ten neutralny ton, powściągliwość i nadzwyczajne opanowanie, tak nienaturalne dla niej sprawiały, że była nie do poznania. W obecnym stanie przypominała mu wręcz bardziej wydmuszkę, pustą w środku i obojętną, zupełnie niepodobną do tej energicznej, rozgadanej dziewczyny z wesołymi iskrami w oczach, obok której nie sposób było przejść i jej nie zauważyć. Teraz mogłaby ujść za jeden z eksponatów wystawionych w Izbie Pamięci, za posąg. Boyd nie był może najbardziej empatycznym człowiekiem na świecie, ale akurat Elę darzył tak ogromną sympatią i sentymentem, że ten widok i świadomość, jak bardzo dziewczyna musi cierpieć, sprawiały, że było mu zwyczajnie przykro i przy tym miał ochotę nakopać Fairwynowi za to, że ją zostawił. Im dłużej patrzył, tym bardziej brakowało mu tamtej znajomej twarzy. Tamtej Eli. - To na stałe? - spytał, nie precyzując dokładnie o co mu chodzi, ale miał na myśli wygląd dziewczyny. Bo to, że w końcu dojdzie do siebie i będzie zachowywać się jak ona, to chyba była kwestia czasu... Prawda?
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Zasadniczym i kluczowym błędem w obecnym zachowaniu Elaine był zaistniały fakt, że Boyd nie jest pierwszym lepszym znajomym, a człowiekiem którego zna dobre siedem lat (?), a swoimi czasy spędzali ze sobą sporo czasu. Może nie byli specjalnie bliskimi przyjaciółmi to jednak między nimi tkwiła czysta i prawdziwa przyjaźń, a więc oczywistym będzie, że rzucanie przed nim zasłony dymnej mija się z celem. Zarumieniła się i nie mogła tego ukryć bowiem wcześniej postanowiła, że w tym wizerunku jej policzki mogą różowieć kiedy tylko trzeba - w swoim naturalnym odruchu było ukrywanie tej barwy. Opuściła wzrok, zerkała wszędzie byle nie na chłopaka, szukała kota którego wszak miała na wysokości oczu. Nie sięgnęła jednak po niego, a zamiast tego oparła blade palce o chłodną szybę najbliższej gabloty. - Masz rację. - bowiem co innego mogła odpowiedzieć aniżeli potwierdzić jego słowa? Czuła się źle i to było do niej niepodobne. Nie ma sensu ukrywać to przed Boydem bo i tak swoje wie. - To potrzebne. - w jej głosie zabrzmiał ból. Nie potrafiła skrzyżować z nim spojrzenia. Ciężar wstydu i cierpienia wywołanego porzuceniem przygniatał jej kark i nie pozwalał podnieść głowy, zadrzeć jej wysoko i chodzić z dumą wśród hogwardzkiej społeczności. Drgnęła usłyszawszy o jakiejś klątwie. - Och, nie miałam pojęcia. Przykro mi, ale nawet nie umiałabym ci pomóc. Nie znam żadnego Łamacza klątw. Musi być wam ciężko. - poruszył w niej głębokie pierwotne zmartwienie o najbliższych i dzięki temu popatrzyła nań przelotnie. - Mogę zapytać rodziców albo Éléonore czy nie znają jakiegoś sprawdzonego i taniego Łamacza. - zaoferowała bo choć nie łapała się żartów, nie tryskała energią to jednak nie znaczy, że była nieczuła na cudzą krzywdę. Przeszła niepewnie za gablotę i dobrze, że to zrobiła, bowiem mogła złapać jeden puchar stojący poza półką. Niestety kilka kolejnych zostało przez kota zrzuconych na posadzkę; dźwięk poniósł się po izbie nieznośnym echem. Gdy wszystko ucichło do jej uszu dotarło pytanie chłopaka. Ociągała się z odpowiedzią. Schyliła się po pucharki i na moment schowała za kurtyną bursztynowych włosów, zyskując tym samym na czasie. Wiedziała o co pytał. Pierwszy z niewielu. Nieco drżącą ręką odstawiła pucharek na półkę, układała go gorliwie, równiutko, otarła rękawem szarego sweterka nieistniejący kurz i stała przez moment tyłem do chłopaka. Tchórzyła, jak zawsze. - Na długo. Czy to dziwnie zabrzmi, że mi to pomaga? - ... przetrwać? Naciągnęła rękawy mundurka aż do kłykci, skrzyżowała ręce i zerknęła smutno na chłopaka. - Jestem zmęczona. - i bardzo chętnie wtopiłaby się w czyjeś ramiona wszak była osóbką kochliwą, pragnącą kontaktu fizycznego i czułości. Było to jednak poza jej zasięgiem.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Izba Pamięci była jednym z tych miejsc, które budziły u uczniów ambiwalentny stosunek. Dla większości z nich była to po prostu wiecznie zakurzona sala z mnóstwem starych gratów i pamiątek. Ci nieco bardziej sentymentalni studenci doceniali spokój, a także historie kryjące się za każdym z tych przedmiotów. Julia lubiła tu przychodzić. Nie należała co prawda do osób sentymentalnych, ale lubiła wierzyć w to, że wszystkie te osiągnięcia, nawet niewielkie, nawet ze szkoły, nie znikną gdzieś w otchłaniach czasu, a przetrwają i będą podziwiane przez kolejne pokolenia. Dziewczyna leniwie oblepiała wzrokiem kolejne puchary, nie przystając nigdzie na dłużej. Zmieniło się to w momencie, gdy trafiła do części izby, gdzie znajdowały się archiwalne zdjęcia. Z nieopisaną ciekawością przeglądała kolejne stronice albumów. Bardzo szybko odnalazła Ginny Weasley czy Gwenog Jones, byłe zawodniczki Harpii, ale najbardziej interesowały ją znajome twarze. Z nieukrywaną przyjemnością i szerokim uśmiechem na bladej twarzy oglądała ruchome fotografie Whitehorn, Williamsa czy Walsha, kiedy jeszcze byli piękni i młodzi. Jednak sentymentalne wyprawki w przeszłość nie były powodem, dla którego się tu zjawiła. Oczekiwała na Maxa, który miał jej pomóc w odparciu inwazji niuchaczy i ich latających koalicjantów. Ostatnio zaskakująco często się widywali – trenowali quidditcha, grali w magiczne polo, uczyli się zaklęć ochronnych. Miała wrażenie, że im dłużej go zna i im więcej czasu z nim spędza, tym mniej o nim wie. Dowód dał temu również teraz, bo ślizgon, najłagodniej rzecz ujmując, wyglądał jak pół dupy za krzaka. Był blady, zmęczony, i sprawiał wrażenie, jakby spędził upojną noc z kurtyzaną-dementorem.
– Widzę, że u ciebie lepiej niż kiedykolwiek. Jesteś śliczny, naprawdę śliczny – skomentowała kąśliwie.
Za każdym razem, kiedy Solberg robił coś głupiego, wydawało się, że przekroczył już wszelkie granice. Aż do momentu, kiedy chłopak udowadniał wszystkim niedowiarkom, że dla niego nie ma granic, a sky is the limit. Oczywiście Krukonka mogłaby spytać, co się stało, ba, nawet, by wypadałoby zapytać. Ale czy to cokolwiek zmieni? Czy rany staną się przez to mniej bolesne, a dusza lżejsza? Znała go na tyle dobrze, że wiedziała, iż jak będzie za mocno naciskać, to zamknie się w sobie. Odpuściła więc, a jeżeli Ślizgon uzna, że warto o tym wspomnieć, to po prostu to zrobi. Jak już to ktoś kiedyś pięknie ujął, nadgorliwość potrafiła być gorsza od faszyzmu.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
G - chochliki wywlokły zbroje rycerskie ze swoich miejsc i rozwaliły je tuż przed Twoim nosem. Niuchacze schowały się w przyłbicy i z takim oto kamuflażem uciekały w różne strony. Hałas jaki tutaj się rozgrywa przyprawia o migrenę. Do wątku będzie towarzyszyć Ci ból głowy.
O inwazji niuchaczy i chochlików dowiedział się w sposób bardzo bezpośredni. Gdy natrafił na nie na korytarzu i musiał sprzątać bałagan, jaki zastał. Dlatego też mniej zdziwił się, gdy Julia poprosiła go o pomoc w Izbie Pamięci. Pamiętał jeszcze, jak musiał odnosić tutaj zaczarowane przez jakiegoś śmieszka puchary, które walały się po całym zamku. Nie było to najmilsze wspomnienie jakie posiadał. Faktycznie Solberg nie wyglądał teraz najlepiej. Za dużo się działo, a on miał za mało siły żeby o siebie porządnie zadbać. Co prawda większość szkód została naprawiona, ale ogólna aparycja i brak dwóch zębów nadal pokazywały, że coś się odjebało. -A dziękuję. Przygotowuję się do wyborów Mistera Hogwartu. Jak oceniasz moje szanse? - Uśmiechnął się pokazując swój niepełny uśmiech. -Dobra gdzie są te zwierzaki? - Zapytał przechodząc od razu do sedna. Bał się, co tym razem będzie musiał sprzątać. Długo na odpowiedź nie musiał czekać, bo usłyszał hałas, jaki mogła wywoływać tylko zbroje uderzające o kamienną posadzkę. -Widzę bal przebierańców nas czeka. - Mruknął widząc skaczące w hełmach niuchacze i bardzo zadowolone z siebie chochliki.
Krukonka podążyła za Maxem. – Szanse masz wysokie, pod warunkiem, że nie będzie startował Vespucci – skomentowała nadzieje chłopaka na zdobycie wymarzonego tytułu. – Ale powinieneś zrobić coś z zębami, bo ewidentnie ktoś pomógł ci się z nimi pożegnać. – dodała, gdy zauważyła, że oprócz ogólnej motywacji do życia, chłopakowi brakuje również zębów.
Kiedy weszli do zbrojowni, ta przypominała ją tylko z nazwy. Pancerzy było tam zaskakująco niewiele, a jak już były – to chodziły. Było tu zamiast całe mnóstwo rzeczy, które pasowały tu jak pięść do nosa. Zeszyty, kałamarze, porwane książki, świeczki, a nawet gwoździe zwinięte nowemu woźnemu. Takiego syfu Krukonka nie widziała chyba nigdy, a złośliwe chochliki co chwilę pogarszały sytuację, znosząc kolejne znalezione w Hogwarcie przedmioty. – Jak myślisz, skąd się tutaj wzięły? – zapytała, nokautując jednego chochlika książką, a drugiego wierzchem dłoni wysyłając na spotkanie ze ścianą.
Ten rok szkolny nie mógł się zacząć z większym przytupem. Nie minął jeszcze wrzesień, a dziewczyna zdążyła już szukać zaklętych pucharów, za współlokatorów miała ślizgonów, którym zniszczono dormitorium, zwymiotował na nią szczeniak, którym opiekowała się na prośbę Swanna, a teraz musiała łapać chytre kreciki, marzące o tym, żeby coś jej skubnąć.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zaśmiał się na wzmiankę o najstarszym chyba profesorze w tym pierdolniku. -No tak, z nim nigdy nie miałem szans. - Udał zmartwionego nikłymi nadziejami na tak zaszczytny tytuł. -A weź mi nawet nie przypominaj. Wyglądałem dużo gorzej. - Miał plany, jak przywrócić sobie wybite zęby, ale od kiedy wrócił do szkoły, ani nie miał na to czasu, ani specjalnie ochoty. Do czego to doszło, żeby Solberg nie chciał chwytać za kociołek. Chciał lepiej rozejrzeć się po tym pobojowisku, jakie zastali, ale właśnie u stóp upadła mu rękawica, która kiedyś ewidentnie należała do reszty rycerza. -Oho! Ktoś rzuca mi wyzwanie. - Powiedział podnosząc przedmiot z podłogi. -No to je podejmę. - Uśmiechnął się pod nosem i z całej siły (a tej nie miał za wiele) rzucił w parkę śmiejących się chochlików, tym samym je nokautując. Musiał przyznać, że była to nawet dobra zabawa. -Nie mam pojęcia. Może przez jakąś dziurę w ścianie? - Wysnuł teorię na temat obecności tych pasożytów akurat w tej sali. -Albo ktoś wpadł na GENIALNY pomysł i je tu podrzucił. - Faktycznie Max uważał, że w tym roku chyba nic go już nie zaskoczy. Dawno aż tyle rzeczy nie wydarzyło się w ciągu zaledwie miesiąca. Pozostawało żyć nadzieją, że dalej będzie tylko lepiej. Przynajmniej dla ślizgona.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees