Izba Pamięci znana jest przede wszystkim z nudnych i długich szlabanów, polegających na polerowaniu medali, pucharów i odznak byłych uczniów Hogwartu. Jednak czasem, warto spojrzeć na to pomieszczenie z odrobinę innej perspektywy i zastanowić się nad wspomnieniami tu zachowanymi. Niektóre są niewiele młodsze od samego zamku! Na pewno każdy znajdzie coś, co go zainteresuje.
Autor
Wiadomość
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
W końcu ta cholerna wróżba poszła sobie i mogli rozmawiać już zwyczajnie. Na całe szczęście, bo obrzydliwie dziwnej szczerości nie potrafiłby też znieść za długo, a wiedział o tym, że te ciasteczka czy co tam on zjadł wtedy na uczcie mogły mieć różny skutek. Długoterminowy albo... krótkoterminowy. Jednego mógł być pewien - kiedyś przemijało. I dobrze, że stało się to teraz. Zaczynając przyglądać się temu wszystkiemu, Zeph postanowił zbliżyć się najpierw do pucharków. Coś mu z nimi nie grało. Jakby coś lekko się trzęsło, albo... wylewało. Otworzył gablotę, wyjął jeden z pucharków i otworzył dziwnie luźną pokrywkę, a pod nią... bulgoczący szlam. – Na bonsaie Hampsona, patrz... Jakiś idiota postanowił zrobić sobie żarty i zepsuć pucharki. Dobra, to ty spróbuj je wyczyścić, a ja wezmę te pucharki wszystkie wyjmę i po kolei będę je czyścił, ok? – No, w sumie to postawił go przed faktem dokonanym, bo właśnie zaczął je wyjmować i kłaść OSTROŻNIE na ziemię, aby to całe coś nie wylało się na podłogę. Nie wiadomo jakie mogło mieć efekt. Jedno machnięcie koślawo różdżką i zaraz pucharki zaczynały czyścić się same z pomocą Tergeo. Kiedy te coś zostało spłukane jak w kiblu, van Wieren zaczął rzucać Chłoszczyść do kompletnego wyczyszczenia pucharków i sprawienia, że będą się błyszcześć. A na końcu... Reparo. – Ostrożnie, dopiero umyte. To mówisz, że od pierwszego roku. To co ogółem sądzisz o tym wszystkim co się dzieje w Hogwarcie. Zmiany, ludzie, podział domów. Sądzisz, że to ważne? – Detektyw van Wieren się trafił.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Szczerze to w przeciągu miesiąca nie rzucił tylu zaklęć służących do czyszczenia, niż przez te ostatnie trzy dni. W tym tempie to wysprzątają cały zamek. No może poza zakazanym korytarzem. Chociaż gdyby tak się uprzeć, to może i tam dałoby radę. Drake ostrożnie rozglądał się po izbie szukając wszelkiego brudu i potencjalnych kawałów jakie ktoś postanowił tu zostawić. Każde zakurzone miejsce czyścił za pomocą zaklęć. Przerwał dopiero kiedy Zeph zwrócił jego uwagę na puchary ze szlamem. Podszedł, zerknął i nawet powąchał... Nie ma co. Guano sów waliło gorzej. -Ktoś ma raczej denne poczucie humoru - Skomentował pucharki. Gdyby Drake się za to zabrał, to zdecydowanie przyszykowałby niemiłą niespodziankę dla osoby która postanowiła otworzyć wieczko. Nie do końca rozumiał żartów w tym stylu. -Chociaż... Jeśli ktoś miałby szlaban, to może jednak trochę zabawne... Ponieważ podczas szlabanów podczas których trzeba coś czyścić, zazwyczaj nie można czarować. A to oznacza że ktoś zajmowałby się czyszczeniem tego bulgoczącego błotka, musiałby to robić ręcznie. To nie było denne poczucie humoru, tylko okrutne. Kiedy Van Wieren czyścił pucharki, Drake te już gotowe odkładał zaklęciem z powrotem na półki. -Zmiany jakieś wielkie nie zaszły, więc myślę że można się do nich przyzwyczaić. Co do ludzi, to większość da się znieść. A jeśli chodzi o podział domów ogólnie mi się podoba. Łatwiej czasem wtedy odgadnąć cechy osobowości innej osoby, jeśli tiara podczas przydziału się nie walnęła. Poza tym wprowadza to zdrową rywalizację, co podoba mi się jeszcze bardziej. - Powiedział wciąż ostrożnie odstawiając pucharki. Ruszył dalej gdzieniegdzie rzucając Chłoszczyść, Tergeo, a jeśli była potrzeba to też Finite albo Disclore.- Skąd w ogóle jesteś? - On też pozadaje trochę pytań. Przecież może. Zwłaszcza że musi coś robić, kiedy pacyfikuje to miejsce z brudu i nieczystości. Wtedy też zobaczył że jakiś dzban postanowił zostawić w gablocie łajnobombę. Westchnał z myślą że ludzie chyba nie mają co robić w życiu. Ostrożnie otworzył gablotkę i wycelował różdżką w niespodziankę. Zanim cokolwiek zrobił to rzucił na łajnobombę Finite oraz Disclore. Dlaczego? Bo gdyby on zamknął łajnobombę w gablocie, to nałożyłby na nią Geminio żeby ta zaczęła się namnażać, kiedy ktoś ją weźmie do łap. -Duro. Reducio.- Teraz łajnobomba była małą kamienną kulką, która nie stanowiła aż takiego zagrożenia dla ich nozdrzy.
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
– Drakensberg. Bardzo dużo odkrywców, mieliśmy nawet możliwość pływania z pingwinami. Czasem się zdarza, jak się żyje przy lodowcu. Nie wiem co dalej mogę powiedzieć... – Bo w sumie nie wiedział czy chciał. Ważne, że gryfon poznał już z jakiego zakątka świata go tu przygnało. To chyba było naprawdę daleko od Anglii... Nawet bardzo daleko. Jeśli ktoś się zastanawiałby co tu zatem robi, skoro wokół było bliższych szkół... Odpowiedziałby chyba tylko "nie wiem, mam swoje powody". I chyba tak byłoby najlepiej zwłaszcza, że pomimo wesołości chłopaka i faktu, że był otwarty... Wewnętrznie van Wieren nadal mu nie ufał i nie zamierzał ryzykować tego, że powie coś więcej o sobie. Ci, co go poznawali już za dobrze wiedzieli skąd był. A zapewne też informacja, że jest "turystą" nie uciekłaby myśli i plotce innych. Dlatego po roku już się przyzwyczaił i wiedział, że wszystko trzeba powoli i spokojnie. Nawet w poznawaniu ludzi. Choć teraz... Nie chciałby ich poznawać. Ich ogólne spotkanie wyszło po prostu z faktu, że chcieli oboje zrobić coś dobrego dla szkoły. Dlatego następne rzeczy jakie robił to wyjmował z półek... śpiewające i zamienione literami odznaki... Sigh... Ktoś miał bardzo górnolotne poczucie humoru. Woźny będzie szczęśliwy, że nie będzie musiał tutaj majstrować. Rzucił parę razy różdżką, dowiedzieć się, że niektóre z nich... odskakiwały na boki. – Eee... Wiesz może co zrobić z... tym? – Poprosił o pomoc.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Nieco się zaskoczył kiedy usłyszał nazwę szkoły. Z tego co kojarzył to była ona dosyć kurde daleko. O powody przeniesienia się do Wielkiej Brytanii nie pytał. Nawet jeśli trochę go to ciekawiło, to nie chciał się na dzień dobry nowopoznałej osobie w prywatne sprawy pchać i węszyć. Wiedział że może to ludzi zrazić, bo sam na przykład się stresował jak ktoś zaczął go wypytywać o prywatne rzeczy. Zwłaszcza w momencie kiedy chodziło o pełnię. No chyba że jest lekko wstawiony. Wtedy to nie czuł się aż tak zestresowany i nawet im odpowiedział, przez co Olivia uciekła na piętro. Długo następnych rzeczy do naprawienia szukać nie musiał, bo natknął się na puchary, którym... ktoś dorobił wąsy. Zaklęciem łysienia się ich całe szczęście pozbył. Na prośbę o pomoc przybył szybciej, niż Brooks zaciągała krukonów na trening. -Wow... Ktoś tu się postarał. - Spróbował pomóc z tym ustrojstwem, ale Finite nie działało, bo ustrojstwo uniknęło. Ok. Tak się nie będą bawić. -Ja zamrażam, ty odczarowuj dobra? - I tak zaczął rzucać niewerbalne Arresto momentum na odznaki żeby je zamrozić w czasie, a tym samym pozwolić Zephowi je odczarowywać. Oczywiście niektóre unikały jego zamrażania, ale już nie przeciwzaklęcia Van Wierena. -Irytujące ustrojstwa.- Powiedział kiedy z nimi skończyli. Idąc dalej naprawił za pomocą reparo zniszczoną gablotę, ale napotkał kolejny problem. Z jednego z pucharów waliło jak z szamba. -Ja pierdole...- Na szczęście byli już lekko uodpornieni na ten zapach po tym jak sowiarnię sprzątnęli. Szkoda że nie całkowicie. Odruchowo rzucił zaklęcie wydzielające ładny zapach żeby chociaż trochę przykryć ten odór. Miał szczerą ochotę unicestwić ten puchar razem z zawartością, ale władze szkoły mogą być z tego powodu niezadowolone.
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
– Ktoś ma naprawdę dziwne poczucie humoru... – Stwierdził van Wieren, drapiąc się po głowie. W tej szkole dużo rzeczy mogło go nie zdziwić, ale fakt, że ktoś postanowił właśnie tak kombinować z czymś... ważnym dla szkoły, powodowało, że automatycznie jakoś było mu mniej do śmiechu. Więc po prostu wypadało wziąć się do roboty. Podobnie jak Lilac, czekał do momentu aż ten nie rzuci Aresto Momentum, aby mogli zająć się spokojnym likwidowaniem efektów zaklęcia. Proste, że owe rzeczy kończyło się równie prostym "Finite", ale trzeba było dostać więcej czasu i precyzji. Skinął więc z wdzięcznością w stronę Gryfona, aby dokończyć wszystko co było z tym potrzebne i różdżką cofnął je do gabloty. No, teraz było coś z tym pucharem zrobić trzeba. W sumie miał pomysł, a uroczy i przyjemny zapach tylko go w tym umacniał. – Ty, a dlaczego po prostu nie zniszczysz tego pucharka, nie rzucisz ponownie zaklęcia czyszczącego, a jak tego już nie będzie to użyć reparo. Użył jakiejś słabszej bombardy czy coś. – Zaproponował dobre rozwiązanie z użyciem prostych zaklęć. No, czy dobre to mogliby się niedługo przekonać.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
-Bardziej... Dziecinne. Może jacyś trzecioklasiści to zrobili? Albo czwartoklasiści? - Powiedział myśląc na głos. Nie chciało mu się teraz za bardzo szukać winnych, bo szczerze i tak by ich nie znalazł choćby nie wiadomo jak by się starał. Uczniów w szkole było przecież po prostu za dużo żeby udało mu się to zrobić, prawda? Jedyne co mogli zrobić, to przynajmniej ogarnąć ten cały syf, który został przez gagatków tu pozostawiony. Co do pucharu, to propozycję Zepha rozważył i wydała mu się ona rozsądna. -Nie aż takie głupi pomysł. Spróbuję to zrobić. - Rzucił i faktycznie spróbował się jakoś za to zabrać. Zniszyć, wyczyścić, naprawić. Strasznie proste, ale na szczęście skuteczne rozwiązanie. Rozejrzał się następnie po okolicy wypatrując co jeszcze można naprawić. Nie zostało tego wiele, ale niestety nadal trochę tego zostało do ogarniania. Na przykład Inny puchar uciekający kicając na króliczych nóżkach. Drake rzucił w jego kierunku zaklęcie wycofujące transmutację, ale ten spierdolił. Drake zaczął więc go gonić rzucając w niego zaklęcia, ten przed każdym postanawiał uskakiwać na boki. Szczerze? To Drake odnosił powoli wrażenie że ten puchar się z niego nabija. Oj tak... Pomoc z tym zdecydowanie by się przydala. Trzeba gnoja złapać w dwa ognie.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Przepisywanie jakichś pierdół nie wydawało się straszliwym zadaniem. Zdecydowanie wolał coś tam przepisywać niż siedzieć w łazience i szorować lustra przy Jęczącej Marcie. Musiał jedynie zadbać o to, aby nie zasnąć bo jednak zajęcie było usypiające. Przepisywanie cholerstwa zajmowało mu więcej czasu bo robił to powoli. Nauczyciela nie obchodziło tempo, najwyraźniej miał dużo czasu przez co Eskil często przesiadywał nad tym półtorej godziny dłużej niż trzeba. W pewnym sensie było mu to na rękę. To dobry sposób aby uciec od rozmów z paroma osobami, na co nie miał sił. Humor miał paskudny i nie chciało mu się wyjaśniać dlaczego, więc przepisywał powoli akta, co było odbierane przez nauczyciela jako próby zbuntowania się i pokazania złośliwości. Ach, ci "dorośli". Łatwo przypinali łatki i pozwalał mu tak myśleć. Nawet nie zwracał uwagi na zapisywane słowa. Dopiero po jakimś czasie ból dłoni zaczynał mu dokuczać. Nie dość, że nie miał na niej wyleczonych skaleczeń (nie zamierzał chodzić do pielęgniarki) to jeszcze po trzeciej godzinie przepisywania palce drętwiały od trzymania pióra. Atrament nie raz i nie dwa wylewał mu się na palce, a senność opadała na powieki. Tłumił ziewnięcia, siedział krzywo, babrał się w tym, ale fakt faktem nie podskakiwał. Odbębnić i zapomnieć, to był jego plan. Kiedy sięgał po kolejne żółte i brudne od czegoś akta, zauważył kątem oka jakąś książkę pod stolikiem. Sięgnął po nią, ale dlatego, aby podłożyć ją sobie pod kartkę papieru. Gdy jednak zobaczył, że książka opowiada o kolekcji figurek smoków to ukradkiem sobie do niej zerknął, dając przy tym troch wytchnienia obolałej dłoni. Przynajmniej skończyło się ziewanie. Nawet nie zwrócił uwagi, że robi sobie przerwę bezczelnie na oczach nauczyciela. Jęknął i wkurzał się kiedy za karę dostał kolejny dzień szlabanu. Oburzył się, zbulwersował, nawet odezwał jakie to niesprawiedliwe, ale z doświadczenia wiedział, że z nauczycielem nie da się dogadać. Ci wiedzieli tylko swoją rację i nie obchodziło ich nic innego. Spoglądał na nich bardzo ponuro, krytycznie i krzywdząco niczym prawdziwy siedemnastoletni buntownik. Nic nie mógł zrobić, musiał przyjsć kolejnego dnia i męczyć się się dłużej. Te głupie szlabany dawały mu się we znaki. Wiedział już, że nie weźmie pióra do ręki przez następny miesiąc i zaprzyjaźni się z tym samopiszącym. Palce lewej dłoni miał tak odrętwiałe, że nie rzuciłby nawet prostego zaklęcia. Psioczył, ale przyszedł na ten dodatkowy dzień karny bo jakby to zlekceważył to cała farsa zaczęłaby się od nowa. Klął w duchu i chyba na stałe przykleił do siebie minę podminowanego nastolatka.
| zt
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Izba Pamięci, jako miejsce głównie kojarzone ze szlabanami, nawet dla samego Swansea stanowiło ostatnią lokację, w której spędzałby wolny czas. Myśląc więc nad miejscem, w którym mógłby w spokoju potestować swoje nowe podejście do zaklęcia, od razu przyszło mu do głowy, żeby się tam rozłożyć, bo nikt normalny tam nie przyjdzie więc nie będzie tym samym przeszkadzać. Po zajęciach, z których urwał się wcześniej tłumacząc Marcy Fran, że musi się zwolnić bo go bardzo boli brzuszek, a poczciwa babinka jak zwykle mu odpuściła, szybko zawinął się na trzecie piętro, po czym zajął miejsce w kącie izby. Zaklęciem przywołał jakiś taboret, po czym w skupieniu rzucił na nie zaklęcie Abcivio, które ostatnimi czasy stawało się jego absolutnie nieodzownym do życia i transmutował taboret w niewielki stolik. Rozłożył na nim swoje notatki, począwszy od wielkich wykresów i równań, którymi obliczał swój potencjał magiczny, biorąc poprawki na informacje wyczytane w książkach o rdzeniach różdżek i ich wpływie na magię chaosu i jej nieprzewidywalność. Otworzył książkę, w której znalazł opisy podstawowych zabiegów hipnotyzerskich, stosowanych na polu bitwy przez polowych magiuzdrowicieli, by odseparować świadomość rannych czarodziejów od krzywdy, jaka się im działa fizycznie, przygotował ostatecznie swój notes, z którego wypadały już niemal wszystkie kartki, a drugie tyle było powtykanych bez sensu, przez co cały notes musiał trzymać się dwa razy obwiązywany rzemykiem i przycupnął, by raz jeszcze przeczytać całą procedurę, jaką sobie uprzednio wypisał. Zgodnie z podręcznikami traktującymi o zaklęciotwórstwie, których niestety nie znalazł zbyt wielu, więc musiał wyciągnąć z nich tyle, ile się dało, zacząć trzeba było bardzo podobnie od nauki i praktyki teleportacji. Cel. Wola. Namysł. Było to zasadniczo dość logiczne i miało solidne podstawy praktyczne. Ciekawym było, jak wiele w rzeczywistości aspektów magicznych łączyło się ze sobą w najbardziej niespodziewany sposób. Spojrzał na złoty zegarek, zdobiący jego nadgarstek, pamiątkę po starym, która mu raz już ukradła jedna gówniara z Gryffindoru i uniósł brwi na to wspomnienie, uświadamiając sobie, że umówił się na praktykę nieznanej magii z inną gówniarą z Gryffindoru. Ojciec by sie w grobie przewracał. Gdyby miał grób. Drapiąc się długopisem po głowie i sunąc palcem po treści notatek, po cichu powtarzał każdy zaplanowany krok.
Co by nie mówić, ostatnie przygody w towarzystwie @Lockie I. Swansea kończyły się dla Adeli średnio pomyślnie. Raz była to tylko utrata galeonów, raz obcowanie z tym gówniarzem od Dearów poważna kontuzja, napad widziadeł i nocne spotkanie z nauczycielką. Oczywiście, żadne z tych zdarzeń nie było winą Ślizgona, niemniej jednak po takich przygodach wiele osób wycofałoby się z tej znajomości, zaś z perspektywy Adeli był to tylko kolejny powód, by dalej rozwijać tę relację, która miała szansę stać się przyjaźnią. Poza tym, Adela Honeycott nie nazywałaby się Adelą Honeycott, gdyby nie angażowała się w każde możliwe tarapaty, a gdy te tarapaty były dodatkowo warte 40 galeonów, to chęć do ryzykowania komfortu i zdrowia, diametralnie w niej wzrastała. Nie mówiąc już o tym, że takim świetnm towarzyszom jak Lockie, po prostu nie odmawia się kolejnych przygód. W normalnych warunkach zapewne spóźniłaby się pół godziny, ale znając chłopaka, potraktowała jego prośbę dość poważnie - zamiast ruszyć dupę spóźniona, wyszła z dormitorium po prostu na ostatnią chwilę, co sprawiło, że przyszła na miejsce z 3 minuty przed maksymalną godziną. Niespecjalnie rozumiała, dlaczego wybrał akurat Izbę Pamięci, bo to miejsce kojarzyło jej się z nudą i szlabanami, jednak za 40 galeonów była w stanie przeżyć nawet męki jak szorowanie pucharu Quidditcha z 1969 roku. Wracając jednak do głównego wątku - Adela dotarła na miejsce z radosną miną, choć po chwili spojrzała na Lockiego podejrzliwie, bo jednak 40 galeonów to nie jest coś, czym podzieliłby się z nią za darmo. - Cześć Swansea - rzuciła, wciskając ręce do kieszeni szaty - Co tam zmajstrowałeś?
Ostatnio zmieniony przez Adela Honeycott dnia Nie 17 Mar - 1:16, w całości zmieniany 1 raz
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Rozsądek był ostatnią rzeczą, o jaką oskarżyłby @Adela Honeycott, zresztą miał bardzo niskie mniemanie o rozsądku większości gryfonów, mając ich za nadpobudliwych i pochopnych, jednak właśnie w tej chwili przejawiła ona bardzo zdroworozsądkowe podejście, sklejając dwa do dwóch, że czterdzieści galeonów piechotą nie chodzi. I Swansea z takimi pieniędzmi nie rozstawałby się ot tak, z dobrej woli. Głównie dlatego, że jej nie miał. Podniósł spojrzenie znad papierów, słysząc pospieszne kroki w korytarzu i uśmiechnął się pod nosem. Co za posłuszna dziewczyna, zdążyła rzeczywiście przed szóstą. Zapewne poczekałby na nią dłużej, to nie tak, że mu lista chętnych rozciągała się na cztery rolki pergaminu, więc nie mógł za bardzo wybrzydzać, ale czy zamierzał w związku z tym czynić życie Honeycottówny w jakikolwiek sposób łatwiejszym? Abso-kurwa-lutnie nie. - Zaspałaś? - zainteresował się, składając kilka stronic, które jeszcze chwile temu prezentowały, połączone ze sobą, jakiś popierdolenie wielki wykres, niby od niechcenia, ale w rzeczywistości bardzo nie chciał, by pomyślała o nim, że jest, cóż, mądry. Nie było większej obrazy, niż zarzucenie mu inteligencji, więc wszelkie przejawy pomyślunku szybko ukrywał po kieszeniach, a w tym wypadku, pomiędzy kartkami rozklekotanego notesu - A klapnij sobie, klapnij. - wskazał brodą jeden z wysłużonych foteli w kącie izby. Fotel tortur. Ile to godzin siedział na tym fotelu, ręcznie polerując hełmy zestawu zbroi olbrzymów z pierwszego konfliktu czarodziejskiego. Miłe było jednak to, że jakieś siedziska w tym pomieszczeniu cierpień ktoś przewidział. - Zastanawiasz się pewnie, w czym rzecz. - zaczął, przeczesując blond loki palcami, w poszukiwaniu dobrych słów, by nie zabrzmieć zbyt podniośle, ale też, by nie robić sobie z tego jaj - Jest takie zaklęcie - skłamał, w końcu to zaklęcie jeszcze właściwie nie istniało - które chciałbym wypróbować- to już nie było kłamstwo, wszystko wskazywało na to, że taka inkantacja zadziała - jednak nie mogę tego zrobić na sobie, bo wtedy nie będę mógł odpowiednio obserwować efektów. - wyjaśnił. Zaczął przechadzać się przed gryfonką, z namysłem dobierając słowa. - Jest to zaklęcie, bazujące na fantazji sennej. Jego celem jest wywołanie lekkich snów na jawie. - obrócił różdżkę w palcach - jego sztuka ociera się o zasady hipnozy, której nie umiem, i magii iluzji, której też nie umiem. - dodał, by sytuacja była dla Adeli jasna - No ale dlatego wykładam czterdzieści goldów. - spojrzał na nią - Gotowa? - posłał jej swój paskudny, psi uśmiech wesołego raptora.
- Pytasz dzika czy sra w lesie - odpyskowała na tekst o zaspaniu. Każdy, kto znał Adelę choć trochę, wiedział, że punktualność, ani w ogóle posiadanie poczucia czasu nie należały do jej mocnych stron. Owszem, potrafiła nadrobić – urokiem, poczuciem humoru, czasem też odrobinę bystrzejszą myślą, ale w finalnym rozrachunku była osobą bardzo chaotyczną i niespecjalnie radzącą sobie z byciem w normie. To była zaleta wychowania w rodzinie Honeycottów – dzika ptaszyna mogła rozwijać skrzydła, a nie dopasowywać się do ram, które najprawdopodobniej oduczyły by ją spóźniania się, ale pozbawiły tego blasku, który każdy w niej cenił - Mam nadzieję, że nie każesz mi szorować pucharów. To trochę duże poświęcenie, nawet jak za hajs – odparła i zgodnie z poleceniem Ślizgona usiadła na fotelu, bo jednak 40 galeonów piechotą nie chodzi i nieprzyzwoicie byłoby wybrzydzać. Dopóki oferta nie dotyczyła płatnego seksu, pewnej śmierci lub – co gorsza – nauki historii magii, Adela była otwarta na współpracę. Gryfonka wsłuchała się w słowa Ślizgona, powoli łącząc ze sobą kropki. Choć bardzo kluczył, to mimo wszystko dziewczyna dość szybko dodała dwa do dwóch, bo przecież, po co miałby testować na niej zaklęcie, które już istniało i płacić za to bądź co bądź dość gruby hajs. Nie zamierzała jednak demaskować go, bo z jej perspektywy nie było to szczególnie problematyczne. Choć wiedza na temat zaklęcia mogła to zmienić, więc uważnie wsłuchała się propozycję. - Bardziej od twojego braku wiedzy o hipnozie, boję się jakie fantazje senne wsadzisz mi do łepetyny – podsumowała po chwili milczenia, bo nie była w stanie odpowiedzieć inaczej niż żartem – Obiecaj, że będziesz mnie odwiedzał w Mungu, jak mi mózg wyparuje i możemy działać.
Zmrużył wyczekująco oczy, kiedy Honeycott namyślała się - wprawdzie dość krótko - nad odpowiedzią. Z jednej strony było to ulgą, że nie miała uwag ani szczególnie wielu pytań, z drugiej przez myśl mu przeszło, że może to nie najlepszy pomysł mieszać jej w głowie, skoro tam i tak nie było zbyt wiele rozsądku. - Z tego co tu sobie rozpisałem - wskazał palcem na piętrzące się stosu pergaminów i rozklekotany notes, leżące na wyczarowanym stoliku - to i tak nie będę w stanie sam wpłynąć na to, co Ci się przyśni. Przynajmniej nie teraz. Sukcesem będzie, jeśli w ogóle pojawi Ci sie przed oczami coś, czego tam nie ma. - zmarszczył lekko brwi. Oczywiście planował rozszerzyć zaklęcie o implementacje własnych pomysłów do fantazji na jawie osoby będącej odbiorcą zaklęcia, ale to dopiero plany na przyszłość, kiedy już upewni się, że jest w stanie utrzymać zaklęcie i działa ono na przysadkę odbiorcy bez gotowania mu mózgu. - Jasne, że będę. - uśmiechnął się wesoło - Jak dostaniesz pokoik obok mojej starej, to nawet regularnie dwa razy w tygodniu! - dodał entuzjastycznie. Podszedł do niej, takiej siedzącej w fotelu, bo i wolał ją kiedy siedziała, kto wie co tak naprawdę mogłoby się wydarzyć. Przyciągnął sobie drugie krzesło, które z jękiem pisnęło po parkiecie, usiadł i spojrzał jej głęboko w oczy: - To mój pierwszy raz, bądź wyrozumiała. - szepnął, puszczając jej oczko i wycelował w nią różdżkę, wymawiając wyraźnie "vigil somni!". Zgodnie z opracowanym przez siebie wzorem, opartym na porównywanych innych zaklęciach wpływających na postrzeganie rzeczywistości, powtórzył gest nadgarstkiem, od lewej do prawej i pod ostrym kątem w dół. Wpatrzył się w Honeycottówne, wyczekując tego, co mogła ewentualnie poczuć, bądź jak zareagować. O ile zaklęcie w ogóle na nią wpłynęło.
Daje sobie kostki na powodzenie tego przedsięwzięcia. Żeby Loki uznał, że mu ono jako tako wychodzi musi wyrzucić k100 powyżej 75. Chwile nam to zajmie, lol 63
Może i Honeycott nie miała przesadnie wiele rozsądku, ale przynajmniej miał na kim ćwiczyć. Mimo wszystko posiadania niespecjalnie błyskotliwych i rozsądnych znajomych (do tego łasych na hajs) miało jakieś tam plusy. - Okej, w takim razie wzrasta szansa na to, że moja wizja będzie miała coś wspólnego z normalnością – skomentowała udzielone przez mężczyznę informacje w sposób dość mocno zgryźliwy, ale nie byłaby sobą, gdyby odzywała się do Ślizgona w sposób przesadnie miły – Jakbyś mi wtłoczył swoje wymysły, to na pewno skończyłabym na oddziale zamkniętym. Puściła za to mimo uszu tekst o wizycie w Mungu, bo w gruncie rzeczy czuła, że to co powiedział, mimo swojej żartobliwości, nie mieściło się w granicach, w których wciąż jeszcze powinna żartować z jego starej. Zresztą, nie było czasu na kolejne słowne przepychanki, bo jeśli mieli podjąć kilka prób, to fajnie byłoby jednak zabrać się do pracy. - Ta, pewnie każdej tak mówisz… - skomentowała tekst o pierwszym razie, po czym na moment zaczęła jednak mieć jakąś refleksję nad mądrością tego pomysłu. Nim jednak zdążyła zwerbalizować obawę prędkiej zamiany jej mózgu w zgniły kabaczek, Swansea zdążył już rzucić zaklęcie. Problem w tym, że niezbyt poczuła cokolwiek. - Chyba zrobiłeś się trochę ładniejszy – powiedziała, mrużąc oczy. Uśmiechnęła się lekko, bez cienia złośliwości wobec nieudanej próby rzucenia czaru – Nie tym razem Swansea, dawaj raz jeszcze.
Przyglądał się jej chwilę z miną pełną wątpliwości: - Z Twoją wyobraźnią? Wątpię. - pokręcił głową, niemniej mimo tego, jak wielką przyjemność sprawiały mu przekomarzanki z jego szpitalną bestie, byli tu w celu całkiem innym, niż przyjemności podopierdalania sobie, więc na tym celu też się skupił. W głowie mu chyba za bardzo zawirowało to całe dyskutowanie o pierwszym razie, bo choć pewien był, że wykonał poprawny gest, skupił się na intencji, na celu, na zamiarze, to Honeycottówna nie wyglądała, jakby widziała cokolwiek innego poza nim samym. - Hm... - zamyślił się - Ale tak nic-nic? - upewnił się - Musisz mi powiedzieć jak się czujesz, pomachaj głową, czy boli. I rozejrzyj się, czy zupełnie nic nie widzisz, czego tu być nie powinno. - że znała rozkład i wyposażenie Izby Pamięci na pamięć to nie wątpił, nieraz in nie pięć siedział tu z nią na szlabanie. Ilość, tytuly i kolejność pucharów mógł wymienić z pamięci obudzony w środku nocy. Sięgnął po swój notes i porzucony na stoliku długopis, rozrysowując na kartce krzywą tabelkę. - Próbuje jeszcze raz. - zapowiedział - Vigil somni. - powiedział wyraźnie, wykonując gest różdżką, jednak jednym okiem próbując też śledzić wykres tego ruchu, który rozrysował sobie w notesie, z nadzieją, że może dłoń podąży za okiem i tym razem uda się wykonać inkantację z sukcesem. Co ciekawe, w odpowiedzi różdżka kaszlnęła mydlaną bańką, na co Lockie powiedział jedynie krótkie - O.
Nie kontynuowała przekomarzanek – trochę dlatego, że nie miała pomysłu na ripostę, a trochę dlatego, że Swansea zaczął już swoje czary-mary i nie chciała mu przeszkadzać – co by nie powiedzieć, im dłużej gadali, tym dłużej miała czekać na swoje 40 galeonów. - To ma boleć? – zapytała z lekkim, żartobliwym oburzeniem – I co jeszcze? Totalnie nic nie widzę, jedyne co tu nie pasuje to fakt, że stary Patol nie drze na mnie właśnie mordy. Izba Pamięci była realnie ostatnim miejscem do którego udałaby się z własnej woli, jeśli nie liczyć klasy historii magii. Tu jednak bywała zdecydowanie częściej, bo większość nauczycieli miała świadomość, że robienie czegoś w Zakazanym Lesie albo nawet w cieplarniach nie było dla niej szczególnie dotkliwa karą. W jej oczy rzuciło się dobrze znane trofeum. - Pamiętasz jak kiedyś przypadkiem narzygałam do Pucharu Quidditcha z sezonu 1968/69? – rzuciła w stronę Lockiego – Nie mogliśmy go doszorować przez 3 godziny... Urwała, przypominając sobie, że nikt tu nie przyszedł na wspominki. On eksperymentował, a ona robiła biznesy. Na tym to wszystko polegało. Niemniej, wspomnienie nielegalnej imprezy, późniejszego kaca i wspólnego szlabanu na tymże kacu, odrobinę dodało jej pewności siebie, bo na wiarę w to, że Ślizgon nie zamieni jej mózgu w budyń, nie miała co liczyć. Wszystko wskazywało jednak na to, że jej nagła utrata ostatnich komórek mózgowych znacząco przesuwała się w czasie, bo Swansea nie zrobił postępu. Chociaż w gruncie rzeczy, wyczarowanie bańki mydlanej można było uznać za krok w przód. - Całkiem niezłe – odparła, siląc się na turbo poważną minę – Ale chyba do wyczarowania bańki mydlanej nie musiałeś wymyślać specjalnego zaklęcia. Bawiła się przednio, w serdeczny sposób móc komentować jego porażki. Oczywiście, on wiedział, że za jej słowami nie kryją się złe intencje. Za dużo czasu spędzili razem, szczególnie w okropnych, szpitalnych okolicznościach, by obrażać się za takie rzeczy. - Dawaj raz jeszcze – zachęciła go.
Walnął ją w kolano, cmokając, jakby tracił cierpliwość. - Nie ma, durniu, więc lepiej powiedz, jak zaboli. - pokręcił głową. Tu się działy ważne sprawy, a nie jakieś pierdety. Może i żartowała sobie z nim o tym, że jej usmaży mózg, ale w rzeczywistości naprawdę próbował na niej wcześniej niepraktykowanego zaklęcia, mającego zakrzywić widzianą przez nią rzeczywistość. Ewidentnie przejmował się jej kurzym mózdżkiem bardziej, niż ona sama. Potarł palcami brodę, przewracając rozklekotane karteczki swoich notatek w notesie w głębokim zamyśleniu, wydając z siebie kilka poważnych "hyyymmm...". Nie mógł dopatrzeć się błędu w swoich obliczeniach, a jednak Honeycott nie sprawiała wrażenia nawet odrobinę poruszonej jego próbami. Zmarszczył brwi w zamyśleniu, śledząc palcem nakreślone na papierze potencjalne wzory gestów różdżką. - Trudno nie pamiętać. - parsknął - Ja nie wiem jakim kwasem sie żywisz, ale jestem pewien, że on dalej jest poszarzały. - zerknął na tamten puchar i przysiąc by mógł, że nawet stąd widział szare smugi na jego powierzchni- No ale wciąż uważam, ze to wina Swanna, że Ci wjebał szlaban jak miałaś jelitówkę... - wymamrotał, rozkładając jakiś arkusz swoich pokreślonych wzorów na kolanach. - No dobra, to jeszcze raz, tym razem spróbuje inaczej. - podniósł na nią wzrok i przytknął jej różdżkę do głowy - Eee... - pociągnął nosem. Cel. Namysł. Intencja. - Vigil somni! - miał jednak nieodparte wrażenie, że poza podmuchem, który rozwiał jakieś pojedyncze baby hairs Adeli, nie wydarzyło się nic. - Coś mi sie tu nie kalkuluje...
- No już dobra, pożartować nie można - mruknęła, wydymając usta. Wszystko jednak wskazywało na to, że jeśli kogoś coś ma tutaj zaboleć, to raczej Lockiego głowa, od walczących ze sobą myśli, próbujących skumać, dlaczego to nie pykło. Adela uważnie się mu przyglądała, zastanawiając się, czy na pewno ma jakiś plan, czy tylko udaje, zdecydowała się jednak powstrzymać od komentarza, żeby go nie wkurwiać - na co dzień uwielbiała to robić, ale tym razem za bardzo zależało jej na 40 galeonach, żeby celowo mu podpadać. - No, powiedzmy, że to była jelitówka - skomentowała tylko, przyglądając się pucharowi, który faktycznie nie wyglądał najlepiej. No ale trudno było jej uwierzyć, że była jedyną uczennicą, która puściła bełta w Izbie Pamięci, więc miała nadzieję, że tym razem nie jest to jej dokonanie. Gdy kolejna próba mu nie wyszła, miała wielką ochotę jednak wyprodukować jakiś złośliwy komentarz, choćby dla własnej rozrywki. - Galeony, galeony, galeony - zaczęła tylko mruczeć ledwie słyszalnym szeptem mantrę, która miała odwieść ją od pomysłu wyzłośliwiania się nad nim. Gdy jej się udało, przemówiła do niego już normalnym głosem: - Spróbuj jeszcze raz.
Podrapał się różdżką po głowie, marszcząc brwi coraz bardziej i bardziej. Mógłby jej wytłumaczyć swój proces analizy składowych zaklęcia, ale miał wrażenie, że Honeycott i tak nie zrozumie. W jej życiu liczyły się tylko gotowanie i zwierzątka i o ile no kochał ją jak własną siostrę, to jednak nie widział w niej wirtuoza twórcy zaklęć. - No Ty się nie martw, na pewno spróbuje. - burknął, coraz bardziej sfrustrowany niepowodzeniami w swoim planie. Przejrzał raz jeszcze wszystkie notatki, po czym z fuknięciem wstał, by przejść się po izdebce i rozchodzić sztywniejące z głupiej złości mięśnie. Jakaś klątwa wspięła mu się na szyję i wyjrzała na Adelę znad krawędzi golfa, Swansea był jednak zbyt zajęty zawziętym masowaniem skroni. - To musi być cel, wola, namysł. Bazą powodzenia każdego zaklęcia jest jego celowość, siłą wola rzucenia, a ukierunkowaniem namysł... - mamrotał do siebie - Może Ty po prostu nie masz tej, no, wyobraźni? - spojrzał na gryfonkę, próbując znaleźć wytłumaczenie swoich porażek w czymś innym niż własnej niewiedzy. Wiedział, że istnieli ludzie, którzy nie potrafili sobie nic wyobrazić, zaraz więc podszedł do niej zamaszyście - Powiedz mi, ze nie masz afantazji, błagam. - byłoby trudno kazać jej śnić na jawie, jeśli nie miała wyobraźni, prawda? Wycelował w nią różdżkę po raz kolejny i wziął kilka wdechów, nim po raz kolejny rzucił zaklęcie.
W związku z wybitnym talentem zaklęciarskim Loka, rzuć kością, by dowiedzieć się, co Ci sie dzieje: 1,3 - na środku czoła wyrasta Ci trzecie oko, przez które obraz Ci sie mnoży w oczach, na dodatek wygląda jak przez różowe okulary, 2,5 - coś poszło nie tak, zaczyna Ci niekontrolowanie lecieć krew z nosa, 4,6 - jak do tego doszło? nie wiem... ale Twoje włosy z prostych zmieniły się w mocno skręcone afro
Niespecjalnie wsłuchiwała się w jego pogadankę o celu, woli, namyśle - egzamin z teleportacji zdała dopiero po kilku próbach, no i szczerze powiedziawszy jej zainteresowania (poza robieniem inby i przypału) nie były jakoś szczególnie zbieżne z tym czym zajmował się Lockie, co wcale nie przeszkadzało im w lubieniu się. - Myślisz, że jakbym miała afantazje to byłabym w stanie urodzić te wszystkie pojebane pomysły? - zapytała retorycznie, dając mu do zrozumienia, że definitywnie nie w tej kwestii tkwi źródło ich obecnego problemu. Po chwili podjęli kolejną próbę, która również nie należała do najbardziej udanych - po rzuceniu zaklęcia, Adela poczuła jak z obu dziurek jej nosa, wypływa ciurkiem krew. Zakręciło jej się w głowie, mimo że nie była raczej typem mdlejącej damy w opałach. - Możemy to uznać za postęp - skomentowała, nim krwotok uniemożliwił jej mówienie. W tej sytuacji była absolutnie zdana na Lockiego, bo jej umiejętności z zakresu magii leczniczej były żałosne, zresztą i tak nie byłaby w stanie wypowiedzieć przeciwzaklęcia. Jedyne co mogła zrobić to wychylić się do przodu, by nie udusić się własną krwią i czekać aż Ślizgon się nad nią ulituje.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Nie zdążył się odsunąć, kiedy gryfonka nachyliła się do przodu, zalewając mu spodnie krwią i smarkami (a przynajmniej w jego opinii było w tej krwi mnóstwo smarków, jak w każdej krwi z nosa - coś o tym wiedział). - Eww, brother eww. - stęknął, rozsuwając kolana na boki, by reszta glutów popłynęła na ziemię. Serce zabiło mu szybciej w jakimś chwilowym zmartwieniu, że może ugotował jej mózg, stąd ten krwotok, ale jak się odezwała, to mu przeszło, bo uznał, że skoro była w stanie mówić, to chyba nie jest tak źle. - Czekaj no, do góry. - mruknął, przyklękając przed nią i łapiąc ją za podbródek, by zadrzeć jej głowę wyżej- Nie marudź, zaraz będzie po wszystkim. - zaklęcia tamujące krwotoki mógł rzucać i przez sen, na piątym roku dostawał krwotoków średnio dwa razy dziennie i to niekoniecznie z otworów na twarzy - Haemorrhagia iturus. - wycelował różdżką w jej buzię, by zatrzymać krwotok. Nim ją jednak puścił, przyjrzał się jej uważnie, zaglądając w oczu, dla pewności, że nie odpłynęła gdzieś, nie zemdleje ani nie spalił jej ostatnich szarych komórek. Kciukiem wytarł jej zakrzepy z górnej wargi, wycierając go potem w już i tak zakrwawione spodnie: - Masz siłę kontynuować..? - zapytał cicho, obracając jej twarz w lewo, a potem w prawo, jakby od tego mógł lepiej wyczytać jej stan psychiczny. Cofnął się na fotel dopiero po chwili i namyślał się długo, czy ryzykować jeszcze jedną próbą. A co, jak jej tym razem, na przykład, wyłupi z oczodołów gały? Gwen mu wtedy urwie głowę i nasra do szyi - tego był pewien. Posłuchał jednak jej przekonywań i kpiących żartów, wzdychając: - Dobra, ale to ostatni raz, jak sie nie uda, to spróbujemy kiedy indziej, jak dopracuje system. - powiedział, przerzucając kilka stron notesu. Jedynym sposobem, jakiego nie wypróbował, było celowanie prosto w skroń, w tkankę miękką, tuż obok miejsca, gdzie znajdował się ośrodek fantazji. - Vigil somni... - szepnął cicho, skupiając się na intencji, by jej psychika podsunęła jak najbarwniejsze wizje na jawie.
- Nie marudzę - jęknęła, wykrztuszając jeszcze resztki krwi, po rzuconym przez Ślizgona zaklęciu. W gruncie rzeczy to była prawda - mimo pewnych docinków, dość cierpliwie znosiła konsekwencje (a wcześniej ich brak) tej magii - Dzięki, mordo. W sumie, po zatamowaniu krwotoku nie czuła się wcale najgorszej. Trzy ostatnie szare komórki nadal zdawały się (względnie) współpracować, więc wszystko wskazywało na to, że jednak mózg nie wyparował jej całkowicie i mogli podejmować dalsze próby, przynajmniej do momentu całkowitego odmóżdżenia. - No pewnie, że mam - odparła bez cienia wątpliwości. Nie da się ukryć, że miała szczęście niż rozumu, a jej brawura zazwyczaj przyćmiewała charakterystyczną dla Gryfonów odwagę. Ale czy w tej sytuacji Lockie powinien wybrzydzać? Gdzie znalazłby tak świetnego królika doświadczalnego jak ona? - Nie bądź ciota, dawaj raz jeszcze. Już coś się działo, to może tym razem pyknie - powiedziała z entuzjazmem, który pozwalał podać w wątpliwość jej jasne myślenie. Niemniej na Lockiego to najwyraźniej zadziałało, bo ponownie rzucił zaklęcie i... Przed oczami Adeli stanął Patton Craine przebrany w kostium baletnicy, robiący piruety wokół niej i Ślizgona. Dziewczyna przetarła oczy, ale wizja nie znikała, trudno więc było to zwalić na jej brak rozumu. Najwyraźniej zaklęcie działało. - Pojebane - mruknęła - Ale chyba działa... Miała tylko nadzieję, że ta chora wizja nie zostanie z nią na zawsze, bo to nie było warte 40 galeonów. +
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Przyglądał się jej z uwagą, bo jeszcze zanim się odezwała, zauważył delikatną, opalizującą poświatę, wymykającą się z końca jego różdżki i wtapiającą w skórę dziewczyny, wślizgującą pomiędzy jej włosy. Przekrzywił łeb, bo się w sumie nie spodziewał, że zaklęcie będzie miało wizualne efekty, ale nie planował narzekać. Ważne, że coś się dzieje. Nieobecny wzrok Adeli dał mu jasno znać, że rzeczywiście coś się działo. Natychmiast złapał notes i zapisał zaobserwowane efekty, opalizującą wstążkę czaru, minę dziewczyny. - Jak się czujesz? Czy czujesz ciśnienie w głowie? Czy bolą Cię oczy? - zaczął pytać - Zaklęcie opiera się na stymulacji ośrodka fantazji, czy boli Cię głowa? Chce się rzygać? - podejrzewał, że mógł jej potrącić błędnik, nie chciał, by poza krwią puściła na niego pawia, ale nie wiadomo nigdy jakie są efekty. To zaklęcie, cóż, wyszło mu po raz pierwszy w życiu. Nie wiedział o nim nic. - Czy to, co widzisz, jest wyraźne? Wygląda realistycznie? Czy wygląda jak zjawa, półprzeźroczyste? Czy ma ostre krawędzie? Kolory? - chciał wiedzieć wszystko, by móc uwzględnić to w dalszych praktykach. Zapisywał skrupulatnie każdą odpowiedź gryfonki w swoim kajecie, dopytując o szczegóły i odmierzając czas, w oczekiwaniu na to, aż efekty miną. Wszystko było szalenie ważne, wszystko musiał przemyśleć, przeliczyć, a przede wszystkim znaleźć mianownik, dzięki któremu zaklęcie się udało. Późnym popołudniem, kiedy Crane przestał już robić demi plie w rytm nieistniejącej muzyki, posprzątał plany, jakie pozostawili, przywrócił wyposażenie Izby do stanu poprzedniego, po czym uregulował obiecaną zapłatę 40g i rozeszli się do pokojów, jakby nigdy nic. + 2 x zt
Casey O'Malley
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Miejsce odbycia szlabanu nie było wybrane przypadkowo. Casey bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z podejścia dwóch delikwentów do jego osoby, dlatego musiał rzeźbić z tego, co zostało mu dane. Czasem nie wykład nauczyciela może dać uczniom najwięcej do myślenia, a wnioski, które same wyciągną, stąd pomysł o tym, żeby połączyć szlaban z bardzo dobrym przypatrzeniem się gablotom z osiągnięciami innych uczniów. Izba pamięci mieściła w sobie pamiątki od początków istnienia Hogwartu, upamiętniające najbardziej wyróżniających się, świecących przykładem dla innych uczniów. Między innymi także prefektów, których listę też można było znaleźć na wystawie i w archiwach. Zwykle uczniów wysyłało się w to miejsce do przepisania akt, ale Casey miał na dwoje gagatków inny plan. Spotkał się z woźnym na miejscu, z którym skonsultował już nadzór nad zadaniem dla Maximiliana i Lockiego. Irytek tydzień wcześniej dokonał w Izbie Pamięci Armageddonu. Upodobał ją sobie, jako cel swojego rozrabiania jeszcze za czasów szkolnych profesora, a zapewne nawet jeszcze wcześniej, więc wożny sprzątał tu regularnie, ale tym razem miał do pomocy dwóch ślizgonów. Casey przedstawił im po krótce ich zadanie – wypolerowanie wszystkich nagród i poogarnianie bałaganu, jaki zostawił za sobą poltergeist. Z jedną tylko zmienną – mieli dokonać porządków przy pomocy własnych rąk i siły własnych mieśni, a nie różdżek, które zostały im skonfiskowane i wręczone na czas nadzoru zadania woźnemu. Miało to nieść ze sobą naukę, a nie tylko czynność, więc Casey chciał, aby dobrze przyjrzeli się uczniom i temu, jak Ci uczniowie reprezentowali szkołę, a mogło być to o wiele łatwiejsze, jeśli napatrzą się na te nagrody w stopniu, w którym im się je nawet opatrzą. Sam przekazał wszystkie wskazówki woźnemu i opuścił Izbę Pamięci.
Fabularnie Izbę Pamięci sprzątacie tak długo, aż długo nie wysprzątacie całej, czyli ok. 5 dni po kilka godzin dziennie, po godzinach nauki. Możecie założyć, że są dni pod rząd, albo rozłożone w czasie. Technicznie – napiszcie wątek na 6 postów na gracza bądź jednopostówkę na 2 tysiące znaków, z zachowaniem terminu zgodnym z zasadami szlabanów. Waszą pracę i bezpieczeństwo nadzoruje wożny, do którego zwykle należy odpowiedzialnosć za porządek w Izbie Pamięci.
Opinia Swansea o nauczycielu nie wzięła się z kosmosu, a z wielokrotnego, opryskliwego i wprost pozbawionego jakiegokolwiek szacunku do drugiego człowieka tonu, jakim Mistrz Eliksirów się do swoich podopiecznych odnosił według Lock'a. Było dla niego wielkim zawodem, kiedy okazało się, że bycie opiekunem wychowanków domu węża najwyraźniej spadło na niego jak kowadło w kreskówce, bo ewidentnie nie dostał go z powodu nagłej transformacji w człowieka, któremu na uczniach zależy w jakikolwiek sposób. Dawał temu wyraźny popis już od pierwszych minut lekcji i chyba to było zaczynkiem goryczy, jaka zabulgotała mu w brzuchu. Nie był to jego pierwszy szlaban i zapewne nie ostatni, choć szlaban z przypinką prefekta był już dziełem wybitnego spierdolenia, którego Swansea niestety był mistrzem. Idąc do Izby Pamięci ramię w ramię ze swoim drugi skazańcem, modlił się do wszystkich starych i nowych bogów, by wytrzymać z mordą zamkniętą na kłódkę. - Dlaczego oni zawsze myślą, że kazanie nam sprzątać, czy polerować kule, działa lepiej niż jakaś próba komunikacji i wzajemnego zrozumienia. - niby zapytał, ale bardziej stwierdził, kiedy wdrapywali się po schodach na trzecie piętro. Uniósł rękę w geście przywitania woźnego, na tym etapie to już byli niemal ziomkami i Swansea mógł pytać, czy mu się MrMuscle Super Shine skończył albo jak sprawdzają się ścierki z mikromagicfibry. Kiedy weszli do środka, podrapał się w głowę, rozglądając po chaosie, jaki zastali: - Ten Irytek to jest jednak wirtuoz, co? - pokręcił głową. Poltergeist zdawał się z roku na rok przechodzić samego siebie w arcydziele zniszczenia.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ledwo skończyli gadać o tym, że Casey by zrobił dla siebie gorzej niż lepiej, zapraszając Solberga do gabinetu, a tu już otrzymali sowę z informacją o szlabanie - i a jakże - propozycją, by Max nie wstydził się pukać do drzwi eliksirowara, gdyby taką potrzebę czuł. Ślizgon zdecydowanie miał inne plany na życie i o ile ostatnie zdanie listu mógł zignorować, tak kwestii zadośćuczynienia za swoje okropne grzechy już nie. -Bo tak łatwiej i nie muszą z nami przebywać, a mogą dać sobie naklejkę "Dzielny nauczyciel." - Podsumował swoje myśli w temacie. Wiele nie brakowało, by mógł być przewodnikiem po Izbie Pamięci. Przez liczne szlabany znał praktycznie każdy jej zakątek. Wiedział też, żeby być przygotowanym, więc nawet nie kłopotał się żeby zabrać ze sobą różdżkę. Tak to już było w tej szkole. Gdyby ktokolwiek się zainteresował Maxem wiedziałby, że zmuszanie do rzucania zaklęć byłoby dla niego o wiele dotkliwszą karą niż pchanie go do mugolskiej roboty. -No powiem Ci, że odjebał kawał dobrej roboty. Patrz, nawet Griffinowi się oberwało. - Wskazał na ogromny puchar, który leżał wśród bałaganu, a który był uznawany za jedną ze świętszych nagród w tych murach. -Myślisz, że powinienem wysłać O`Malleyowi moje rachunki z "Luxa" do ogarnięcia? Ten jego szlaban opóźnia mi robotę, a przez to będę biedniejszy i będzie mnie stać tylko na pół destylarni, zamiast na całą. - Zażartował, biorąc się jednak do roboty, bo nie żartował z tym, że za bardzo nie miał czasu na takie dodatkowe zajęcia.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Pokręcił z dezaprobatą ggłową: - Klnę się na dupe Merlina, że na koniec szkoły im jebne takie odznaki "dzielny nauczyciel" na pożegnanie. - mruknął obietnicę pod nosem. Wszelkie zadania wymagające użycia siły własnych mięśni, dla Swansea były rozpatrywane w ramach workoutu. Oglądał nawet kiedyś taki film Karate Kid i wiedział, że polerowanie czy bejcowanie to mogą być zabójcze techniki karate, więc nie gardził niczym. - Ja bym nie ryzykował, jeszcze po złośliwości narobi Ci manko i będziesz miał więcej biedy na głowie. - zauważył, unosząc brwi. Wziął kilka ściereczek i podszedł do Griffina, żeby oczyścić go z łoju, którym poltergeist go umorusał - A wcale bym się nie zdziwił, jakby taką złośliwość w sobie posiadał. Westchnął. Nie było żadną tajemnicą, że Lockie uważał stoicyzm O'Malley'a za dobrą minę do złej gry, za którą ukrywał siarczyste wkurwienie na cały świat i siebie samego. Zaczął zbierać resztki ścierką, by potem sięgnąć po płyn do czyszczenia i elegancko wypolerować wielki puchar. A co, niech się świeci. Mechanicznie wziął do ręki następny, a potem następny, myśląc sobie o tym, czy Balbinka i Stachu się dogadują w domu, czy może jedno zagryzło drugie. - Kurwa pamiętasz Stacha? W sensie ghula zza bojlera. Ostatnio ma wojnę z Balbinką i nie uwierzysz, syczucha wygrywa. - zaraportował nowinki z życia dobytku ruchomego rezydencji Vinesea.