Czasem można tu spotkać jakiegoś zabłąkanego ucznia, łazienka jednak nie cieszy się zbytnią popularnością, z prostego powodu - zamieszkuje ją wyjątkowo płaczliwy duch - Jęcząca Marta. Na jednej z umywalek dostrzec można mały rysunek węża, dzięki któremu, jak głosi legenda, można otworzyć przejście do Komnaty Tajemnic.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz 2014 - 17:53, w całości zmieniany 1 raz
Oczywiście, że go potrzebowała... cała jej dusza, ciało i sztuka. Przez co jej decyzje wydawały się jeszcze bardziej absurdalne. Bała się odepchnięcia przez Raphaela, a przez ten strach go aż straciła. Zawsze w jej życiu znalazłoby się dla niego miejsce, a nawet wręcz nieodwracalnie zostało mu przypisane. To smutne w jaki sposób odebrał jej niepewność. Chciała by jego miejsce było przy niej, gdy podnosiła wzrok znad rysunku, szukała w środku nocy jego bliskości, czy nawet wtedy, jak leniwie leżała gdzieś na błoniach, nie mając ochoty na nic konstruktywnego. Po zakończeniu związku wiedziała, jak beznadziejny błąd popełniła nie starając się bardziej. Skutkiem czego oboje cierpieli, a to dawało jej kolejne powody do wyrzutów sumienia. Nawet jeśli chciała, przechodząc obok niego po prostu podejść i złapać go za rękę, to nie powinna tego robić. Może wystarczająco go zniechęciła swoimi obawami, by zechciał wybaczyć jej brak wcześniejszej walki o ich związek? Miała tylko nadzieję, że szybciej od niej się z tego otrząśnie i znowu w kimś odszuka swoje szczęście. Ale jeśli właśnie istniała tylko taka więź pomiędzy tym dwojgiem, a ona zmarnowała swoją jedyną szansę na tak silne i czyste uczucie? Zawsze wierzyła, że będzie potrafiła walczyć o ważne w jej życiu rzeczy. W którym momencie ta uparta część Sereny postanowiła odsunąć się na bok i pozwolić by tak niefortunnie dla nich się to potoczyło? Zalało ją dziwne uczucie ciepła, gdy wyraźnie dostrzegła jego entuzjazm. Obojętnie co by wszyscy sobie o niej teraz pomyśleli, chciała zachować tę chwilę... nawet jeśli miałoby to być tylko w jej wspomnieniach. Rozpalała w niej płomyczek nadziei, iż jeszcze potrafią, pomimo zadanych ran w przeszłości dotrzeć choć trochę do siebie. Przekrzywiła lekko głowę wsłuchując się w dalszą część opowieści. Nieznacznie się skrzywiła słysząc o dramacie jaki zdarzył się w życiu Fausta. Akurat znane jej było cierpienie po utracie miłości i o losie, też zrozumiała dopiero wtedy, gdy zniknęła z jej życia. Czy jej obawy można było porównać do tych podszeptów diabła? Podążała za nimi tak naiwnie, jak nigdy dotąd. Szkoda, że nie przestała ich słuchać o wiele wcześniej. Może wtedy udałoby się jej to naprawić i uratować to co zostało z ich więzi? Spuściła wzrok na własne dłonie, orientując się, iż Raphael zamilkł. Takie rozmyślania ponownie spychały ją w stronę tego smutku, który pojawił się, gdy zobaczyła go stojącego w drzwiach łazienki. Pokiwała delikatnie głową, zastanawiając się, jak bardzo musiała się zamyślić. Ostrożnie podniosła spojrzenie na niego, jakby bojąc się co może teraz z niej wyczytać. Pewnie potrafiłby wiele, a nie chciała psuć tego co teraz udało im się nawiązać. Roześmiała się słysząc jego komentarz o diable wcielającym się w postać pudla. Taki mały szczegół, a ponownie odgonił od niej nieprzyjemne rozważania. Serena uśmiechnęła się szerzej na myśl o nim przyglądającemu się uważnie każdemu napotkanemu psu owej rasy. - Z pewnością mają w sobie coś demonicznego. Ta ciemna, zadbana sierść zawsze budziła we mnie niepokój. - spróbowała powiedzieć to z jak najlepszą udawaną powagą, co oczywiście wyszło dość kiepsko. Zaczęła się zastanawiać czy autor miał jakiś głębszy zamiar przedstawiając tak diabła. - Jeśli mi ją polecasz, to z pewnością postaram się dla niej znaleźć czas. Westchnęła cichutko słysząc jak w pewnym sensie podsumował spędzone razem chwile w łazience. Brakowało jej Raphaela, który z takim przejęciem przekazywał jej informacje. Ton jego głosu i akcent dodał jej odrobinę odwagi, na tyle by spojrzeć mu w oczy i powiedzieć głupiutką w ich sytuacji rzecz. - Nie da się inaczej słuchać tego co mówisz... wiesz, tęskniłam za naszymi rozmowami. - powiedziała prawie jednym tchem wyrzucając z siebie słowa. Dobrą chwilę siedziała wpatrując się w niego, nim dotarło do niej jak bardzo mogła tym namieszać. Dopiero co udało im się znaleźć jakiś bezbolesny temat, a Serenie zachciało się nagle stąpać po kruchym lodzie. Wstrzymała oddech, szukając w myślach sposobu by jakoś to odkręcić. Nie chciała zburzyć tego dość względnego spokoju, który pozwolił im przebywać normalnie (przynajmniej jak na nich) w swoim towarzystwie. Głupia ty! - Ja chyba... - zaczęła niepewnie, powoli podnosząc się z miejsca. Niestety zapomniała, że siedzi przy umywalkach. Przez co uderzyła ramieniem o jedną z nich. Automatycznie odsunęła się w od tych złowieszczych przedmiotów, prawie nie depcząc po torbie i ledwo utrzymując równowagę. Powinni puścić jej teraz oklaski, bo takie zdolności do ośmieszania się miała tylko Fluvius. Błagała się w duchu, by nie zaczerwienić ze wstydu. Skąd wpadł jej do głowy ten beznadziejny pomysł ze zmianą miejsca? Teraz nawet nie wiedziała gdzie skierować spojrzenie, więc tylko rozmasowując ramię, stała niczym sierotka bijąc się z własnymi myślami.
Raphael też nie wspomniał o tym epizodzie z życia Fausta zupełnym przypadkiem. Nie mógł się powstrzymać, a jednocześnie uważał, że to zagranie jest na tyle subtelne, że Serena nie będzie mogła podejrzewać go o naginanie treści dramatu tylko po to, by wpleść aluzję w swoją wypowiedź. Stracili siebie wzajemnie przez podszepty jakiegoś złego ducha, który z powodzeniem zasiał w ich umysłach ziarna wątpliwości - jej co do jego miłości i swojej roli w jego życiu, jemu co do celowości walki o to uczucie. Zabrakło im wiary w siebie i tę drugą osobę, przez co wszystko nagle zaczęło się rozpadać. Może powinni się kierować intuicją zamiast emocjami, snuć rozważania, zadawać sobie pytania o przyszłość. Może nie potrafili sobie zaufać na tyle, by uratować swoje uczucie. Nie chciał jej zasmucać, ale patrząc na jej śliczną buzię, mając ją na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie tak rozpaczliwie i boleśnie daleko, Raphael nie mógł się powstrzymać. Zresztą ten epizod z życia Fausta był kluczowy dla całej historii, nie mógł go tak po prostu pominąć, wybielić, nie uświadomić Serenie, jak straszne rzeczy miały miejsce przez ufanie podszeptom diabła. Jednak zaduma na jej twarzy i spuszczony wzrok ścisnęły go boleśnie za serce, zupełnie jak dawniej, kiedy przychodziła do niego ze swoimi smutkami, a on był gotów zrobić wszystko, byleby się rozchmurzyła. Zdawał sobie sprawę, że tańczą na krawędzi i że trudno przewidzieć skutki dalszego igrania z dawnymi uczuciami, których wspomnienie okazało się silniejsze i bardziej żywe, niż mogli przypuszczać. Jej śmiech poruszył jakąś ukrytą strunę w jego sercu, poczuł wzbierające w nim ciepło i czułość, i pewność, że nie pozwoli jej znowu zniknąć ze swojego życia. Nie był pewien, jak ma tego dokonać, nie wiedział, czy ona również tego chce, czy go nie odepchnie, ale była to jedna z tych chwil, gdy jakaś myśl stawała się dla niego tak oczywista, że dominowała nad wszystkimi innymi, być może bardziej racjonalnymi. - Naprawdę, zawsze się zastanawiałem, dlaczego właśnie pudel. Pewnie to ten smolisty kolor, masz rację - przyznał z rozbrajającym uśmiechem, a w jego łagodnych oczach zamigotały ciepłe iskierki. - Polecam gorąco, ale myślę, że raczej na wakacje, bo to dosyć ciężka lektura... Ale daje do myślenia! - dodał, nie chcąc jej zniechęcić, bo mimo że faktycznie "Faust" nie należał do najłatwiejszych utworów, miał niezwykłą wartość i Raphael nie mógł się nadziwić geniuszowi Goethego. Słowa Sereny sprawiły, że jego serce fiknęło koziołka, a słowa uwięzły w gardle. Nie wiedział, co powiedzieć, nie spodziewał się, że usłyszy coś takiego. Wyglądało na to, że... że za nim tęskniła, myślała o nim, o nich, o ich rozmowach. Nie skreśliła go tak zupełnie, a przynajmniej nie miała w sobie tyle żalu i złości, by za nim nie tęsknić. Zanim zdążył jakoś zareagować, Serena podniosła się, rozbijając o umywalkę, wyraźnie przerażona własną odwagą. Chciał coś powiedzieć, uspokoić ją, ale był jak pijany, radość uderzyła mu do głowy i mimo że próbował ją okiełznać, na niewiele się to zdało. A kiedy Serena się zachwiała, wyraźnie tracąc równowagę, poderwał się gwałtownie, chcąc ją uchronić przed upadkiem, jednak nie wziął pod uwagę faktu, że siedzi bezpośrednio pod klamką, o którą huknął głową z takim impetem, że aż pociemniało mu w oczach. - Putain de monde! - jęknął, mimo że przy kobietach starał się nie przeklinać. Niepewnie podniósł się do pionu, widząc czarne i czerwone plamy latające mu przed oczami i nie mogąc ocenić odległości ani złapać równowagi. Zachwiał się i prawie wpadł na Serenę, przyciskając ją do ściany. - Pardon - syknął, oszołomiony uderzeniem i jej bliskością. Była taka drobna i delikatna. Spróbował się od niej odsunąć, mimo że zapach wiśni mącił mu w obolałej głowie. Chciał być blisko, ale wiedział, że nagle wszystko nabrało niebezpiecznego tempa, a on nie mógł poskładać myśli. - A ja... ja... ja tęskniłem za tobą - wyrzucił z siebie nieprzytomnie, po czym znieruchomiał, uświadamiając sobie wagę swoich słów. Odsunął się niepewnie, czepiając się ściany i przyciskając dłoń do rosnącego guza. Jak zwykle nie panował nad własnym życiem. Nie chciał myśleć o reakcji Sereny na jego słowa, na jego bliskość... na to wszystko. Merlinie, był idiotą.
Subtelnie wplótł ich problemy w rozmowę na temat historii Fausta. Kto by pomyślał, że zrobił to specjalnie? W tym wypadku na pewno nie Serena, a przynajmniej nie świadomie. Skutek jego działań i tak zakończył się dość podobnie. Fluvius zaczęła się zastanawiać nad wszystkim co w tamtych nieprzyjemnych chwilach nią kierowało. Nie powinna polegać na własnym strachu, ponieważ on tylko przynosił szkody i kolejne zmartwienia. Nigdy nie nazwałaby się strachliwą, a nawaliła przy najważniejszej osobie w jej życiu. Należało w tym wypadku kierować się tylko i wyłącznie tym co do niego czuła, a wydawało się jedynym pewnikiem w jej poplątanych myślach. Nic przecież nie mogło być od tego ważniejsze, nie w ich związku. Zachowała się jak najzwyklejszy tchórz, pozwalając by zniknął z jej życia. Nie umiałaby teraz jednoznacznie zadecydować czemu nie pozwoliła trwać tamtym chwilą, tracąc pewność swojego miejsca w ich związku. Teraz odzyskując odwagę udało jej się znowu zniszczyć coś co powoli zaczynali między sobą budować. Czy po tych słowach będzie mogła starać się normalnie przywitać z nim na korytarzu, czy nawet usiąść w jednej ławce na lekcji? Może zbagatelizuje jej słowa i uzna je za zwykły komplement bez żadnej ukrytej głębi? Zachowa jako jedyny z ich dwójki tyle rozsądku by w tak brutalny sposób nie powracać do przeszłości i zignoruje jej słowa? Serena czuła się przytłoczona tymi wszystkimi krążącymi w jej głowie rozważeniami. Ponownie wszystko stało się trudne i zagmatwane, tak bardzo, że nie umiała podjąć decyzji o kolejnym ruchu. A przecież musiała coś zrobić, by choć trochę rozluźnić tą krępującą sytuację. Niestety nie zdążyła nic takiego dokonać, bo sytuacja przerodziła się w naprawdę coś dziwnego. Fluvius omal nie podskoczyła słysząc uderzenie i jęk Raphaela po francusku. Nie wiedziała, czy dobrze zrozumiała... ale nie było to raczej nic radosnego. Z lekkim przerażeniem dostrzegła jaką lawinę spowodowała swoim zachowaniem. Wszystko działo się tak szybko, że z opóźnieniem doszło do niej to co się przed chwilą zdarzyło. Gdy chłopak zahaczył o nią, zaskoczona nie miała nawet chwili czasu na jakąkolwiek reakcję. Poczuła chłodną ścianę za plecami i dopiero wtedy zorientowała się w jakiej pozycji się znaleźli. Patrzyła mu prosto w oczy, próbując na nowo zacząć myśleć racjonalnie. Nie, kompletnie zgłupiała, a jej w głowie posiadała jeden wielki chaos. Tak dawno nie znajdowali się tak blisko siebie, że powoli zaczynała zapominać jak na nią to działało. Przynajmniej sądziła tak do tej chwili. Pomimo chłodu panującego w całym zamku, czuła się jakby z powrotem znalazła się w upalnych Indiach. Ciepło bijące od ciała Raphaela, który znalazł się w tak niebezpiecznej dla ich uczuć odległości, nie pozwalało się skupić, na niczym innym niż jego obecności. Przyglądała się każdemu jego detalowi, jakby już nigdy ponownie nie miała nadarzyć się taka sytuacja. Jego ciemne loki opadające na czoło... twarz, na której malowały się podobne emocje do jej własnych. Nie potrafiła wymknąć się bokiem i podążyć za głosem rozsądku. Nie wiedziała ile trwali, stojąc tak blisko siebie w ciszy. Dla Fluvius mogłoby to być nawet godzina, która z drugiej strony miała za mało w sobie minut... jak dla niej. Gdy otworzył usta, a z nich wydobyło się zdanie, którego nawet w swoich co odważniejszych rozmyśleniach by nie założyła. Wstrzymała oddech, powoli analizując jego każde słowo z osobna. Tęsknił za nią? Wszystko w niej zawirowało, uczucia mieszały się z sobą jak to zawsze robiła z farbami na palecie. Nie potrafiłaby teraz nazwać każdego i umiejętnie oddzielić ich od siebie. Coś w niej radośnie tańczyło, jakby po długim okresie dopiero teraz obudziło się do życia. Zadrżała lekko nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Nagle te całe napięcie spowodowane ich bliskością, zostało zmniejszone, ale nadal czuła się jakby przed sekundą co zeszła z karuzeli. Patrzyła nieprzytomnie jak oddala się od niej. - Raphael... - wyszeptała z ogromną delikatnością i uniosła lekko dłoń, widząc jak trzyma dłoń na głowie. A jak uderzenie poniosło za sobą poważniejsze skutki, niż na początku jej się wydawało? Co ona właściwie wyprawiała, nie mogła tak po prostu zignorować tego co usłyszała. Po prostu nie potrafiła, bez względu na to jak bardzo by się starała. Opuściła powoli rękę, czując jak kręci się jej w głowie od nadmiaru doznań. Z tego przepełnienia najróżniejszymi emocjami, kolejnymi obawami i dziwnymi uczuciami... miała ochotę się najzwyczajniej w świecie rozpłakać, by dać upust temu co nie pozwalało jej normalnie się zachowywać. Szczęście, strach, tęsknota... za dużo wszystkiego w tak krótkim czasie! - Ja... my... czemu tak się zachowujemy? - zapytała łamiącym się głosem. Naprawdę nie widziała już sensu w omijaniu ich tematu tabu, dotyczącego uczyć i przeszłości. Głupie pytanie, głupia nadzieja. Na co właściwie liczyła, że oświeci ją jakąś błyskotliwą odpowiedzią? Chciała znowu poczuć tak blisko jego obecność, lecz nadal nie potrafiła logicznie ułożyć sobie tego w głowie. Cichy głosik podpowiadał jej by uciekła, nie brnęła dalej za swoimi uczuciami. Przecież nie poradzi sobie z tym emocjami? Stała jednak tam gdzie wcześniej, czując, że gdyby nie ściana, nie potrafiłaby utrzymać się na nogach tak łatwo.
Byli tak blisko... Czuł ciepło bijące od jej ciała, intensywny zapach wiśni, który zawsze mu o niej przypominał. Patrzył na jej twarz, starając się skoncentrować i klnąc w duchu, że te czarne plamki muszą latać mu przed oczami akurat w takiej chwili, kiedy mógłby na nowo policzyć wszystkie piegi na jej nosie i policzkach. Zdawał sobie sprawę, że ich bliskość jest niebezpieczna, nie był pewien, czy Serena go nie odepchnie, ale przecież nie zrobił tego celowo. Był taką fajtłapą, że potrafił sobie rozbić głowę nawet o klamkę, można powiedzieć, że przypadek popchnął ich ku sobie. Myśli mieszały mu się nieprzytomnie i splatały ze sobą. Miał ochotę objąć Serenę i przytulić do siebie, żeby mieć pewność, że już mu się nie wymknie - co było oczywiście nonsensem, bo stąpali po bardzo kruchym lodzie, oboje na granicy lekkiej histerii, zszokowani tym, co właśnie miało między nimi miejsce. Przez jego ciało na przemian przechodziły gorące i zimne dreszcze, rozpaczliwie potrzebował papierosa, choć jeszcze bardziej potrzebował jej. Zdawał sobie sprawę, że te dwa zdania, po jednym na głowę, zachwiały ich kruchą równowagą, sprawiły, że oboje zdradzili więcej niż by chcieli i mogą już tylko brnąć dalej, bo wycofanie się może okazać się jeszcze gorsze. Zostawienie znaków zapytania i niedookreślonych uczuć, które nie pozwoliłyby im już normalnie funkcjonować. Niemal zapomniał, jak miękko potrafiła wymawiać jego imię. To było dziwne i niezwykle kojące uczucie, które promieniowało od serca i obejmowało całe ciało. Nawet obolałą głowę. Miał wrażenie, że znajduje się w jakiejś innej rzeczywistości, wszystko działo się tak szybko, a jednocześnie tak wolno, rozciągnięte w czasie i przyspieszone nerwowym oddechem. Słyszał w jej głosie tyle emocji, z którymi nie mogła sobie dać rady, że miał ochotę po prostu zamknąć ją w ramionach i pozwolić, by wybuchnęła płaczem. Sam czuł się przeraźliwie zagubiony, oszołomiony i nagle zrozumiał, że w jakiś sposób ważą się teraz ich losy. Spróbował się uśmiechnąć, ale nie wyszło to za dobrze, miał wrażenie, że każdy gest ma znaczenie i nie ma tu miejsca na puste uśmiechy. Powoli odgarnął włosy z czoła i zagryzł usta. Jej pytanie należało do tych trudnych i łatwych zarazem, bo odpowiedź można było znaleźć niemal natychmiast, ale ubranie jej w słowa wymagało odwagi. Nagle doszedł do wniosku, że trudno, że jeśli teraz tego nie powie, to prawdopodobnie nigdy już nie dojdą do tego punktu. Ktoś ich uwolni z tej łazienki, po czym przerażeni własnymi uczuciami rozejdą się każde w swoją stronę, spychając prawdę na dno świadomości. Postanowił raz w życiu wykazać się odwagą, raz w życiu zachować się jak na mężczyznę przystało i podjąć męską decyzję. - Bo jesteśmy dwojgiem tchórzy - powiedział ochrypłym z emocji głosem, nie mogąc się zdobyć na spojrzenie jej w oczy. Czuł, że Serena jest bliska płaczu, a on sam zacisnął pięści, by opanować drżenie dłoni. - Bo jesteśmy przerażeni, że nadal coś do siebie czujemy. Bo nie chcemy znowu cierpieć. Bo nie wiemy, jakie mogą być konsekwencje. Bo tęsknimy do siebie, ale boimy się zranienia. Bo podobno nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale... - w końcu zdobył się na odwagę i uniósł głowę, by uchwycić jej spojrzenie. - ... ale nie dlatego, że... że to błąd. Tylko dlatego że już napłynęły do niej nowe wody. Wszystko płynie. Wszystko się zmienia. My też. Na Merlina, Sereno! - dodał gwałtownie, patrząc na nią roziskrzonymi oczami, w których odbijały się jednocześnie niepokój, determinacja i wzburzenie. - Byliśmy zbyt dziecinni, to... nasze zachowanie teraz... To dziecinne. Musimy mówić wprost. Może po raz pierwszy. Byłaś i jesteś moją bratnią duszą, zawsze. To się nie zmienia tak po prostu. I przez ten cały czas... nie chciałem ci się narzucać, nie chciałem cię ranić moją obecnością, myślałem, że mnie nienawidzisz, że nie chcesz mnie znać i pewnie tak było, ale skoro... skoro tęskniłaś za rozmowami ze mną, to chyba... twoje uczucia względem mnie nie są aż tak negatywne, prawda? - wyrzucił z siebie gorączkowo, oddychając płytko i kalecząc angielskie słowa francuskim akcentem, choć pewnie nie na tyle, by nie mogła zrozumieć ich sensu. Serce waliło mu jak młotem, a wszystkie mięśnie miał tak napięte, że niemal czuł ból. Wiedział, że mówi nieskładnie, raczej wyrzucając z siebie strzępki myśli niż formułując rozsądną wypowiedź, ale miał nadzieję, że Serena dokładnie zrozumie, co ma na myśli.
Czemu w tak ważnej chwili czuła tyle strachu, jakby stała nad przepaścią? Cholernie bała zmierzyć się z obawami i spojrzeć w dół. Od razu jej wyobraźnia tworzyła najgorsze scenariusze, choć nikt nigdy nie powiedział, że akurat tak to się może skończyć. A jeśli przepaść wcale nie jest tak wielka jak strach przed nią, który paraliżuje przed jakimkolwiek działaniem? W tylu sytuacjach udawało jej się z tym zmierzyć, chociaż stan Sereny nie wyglądał zbyt obiecująco w tamtych chwilach. Zawsze jakimś dziwnym cudem upadała jak kot na cztery łapy, znajdując rozwiązanie w najmniej oczekiwanym momencie. Teraz go nie widziała, zdana tylko na tą coraz dziwniejszą rozmowę. Powaga poruszenia tego tematu zaczęła coraz bardziej przytłaczać krukonkę. Jeśli liczyła na nawet udawane przyjacielskie relacje po wyjściu z łazienki, to teraz z pewnością straciła taką możliwość. Chyba bałaby się jeszcze bardziej spojrzeć mu w oczy, wiedząc ile na nowo przed nim odsłoniła siebie. Łatwiej przychodziło udawanie, gdy druga osoba nie zdawała sobie sprawy z twoich uczuć. Wypuściła powietrze z płuc z cichym świstem. Nie spodziewała się aż takiego uderzenia szczerości, a przecież podświadomie dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Przymknęła oczy z myślą, że to najrozsądniejsze co mogłaby w takiej chwili zrobić. Oparła delikatnie głowę o ścianę, wsłuchując się w jego słowa. Oczywiście, że bała się cokolwiek czuć do niego. Jeśli do tego czasu nosiła w sobie ból po rozstaniu, to jak by podziałało na nią kolejne cierpienie spowodowane nieprzemyślanymi decyzjami? Uciekała przed tym w obawie przed swoją bezsilnością i słabością. Powoli uniosła powieki, spoglądając na jego twarz. Musiała zamrugać, by świat znów stał się wyraźny. Jeszcze tylko brakowało tutaj jej łez i tak mieli sporo problemów bez tego. - Aż tak bardzo się zmieniliśmy by bać siebie nawzajem? Nie potrafić dzielić się własnymi myślami? - wyszeptała z przejęciem. Sama wiedziała, że nie była już tą samą Sereną co wtedy. Na jej duszy pojawiło się tyle nowych blizn, które zmieniły sposób jej patrzenia na świat w różnych jego aspektach. Odbierała uczucia inaczej i tak samo obdarowywała nimi innych. Nawet jeśli nie zamierzała się z tym pogodzić, to nie uciekłaby przed prawdą. Każde zdarzenie kształtowało ją na nowo, ale czy na pewno stała się kimś innym? Może tylko niosła ze sobą większy bagaż doświadczenia? Jeżeli tak wygląda dorastanie, to zdaniem Sereny nie należało do najprzyjemniejszych. A jeśli nie potrafiliby już się dogadać tak jak przedtem? Kto wie czy druga osoba nie rozczaruje ich tym w jaki sposób odcisnęły się na nich problemy. Zadrżała gdy zwrócił się do niej po imieniu. Z każdym kolejnym słowem czuła, że traci oddech. Jak bardzo musiała go zranić by tak zaczął odbierać jej zachowanie? Przyglądała mu się, nie wiedząc co właściwie teraz dzieje się w jej sercu. Wytarła wierzchem dłoni wilgotne oczy. Co musiałaby pomyśleć o nich osoba, która weszłaby teraz do łazienki? Dwójka zagubionych studentów, wyglądająca jakby wcale nie panowała nad sytuacją, która się tam rozgrywała. - Raphael... jak mogłabym Cię nienawidzić? To jakbym próbowała samą siebie odtrącić. Niczego nigdy tak nie pragnęłam jak twojej obecności. Ja... po prostu się bałam, że nie jestem już wystarczająco potrzebna. Potem nie chciałam ranić Cię jeszcze bardziej i wymagać od Ciebie tego byś mi wybaczył. Nie mów tak... nigdy nie potrafiłabym wyrzucić Cie z mojego serca. Merlinie, ty jesteś przecież jego częścią! To ja tak namieszałam, że ze wstydu nie umiałam Tobie nawet spojrzeć w oczy i powiedzieć jak bardzo nawaliłam. Wyrzuciła to co przez tyle czasu dusiła w sobie. Z jednej strony każde tak prawdziwe słowo bolało, a z drugiej dało jej niemałą ulgę. Szczerość zawsze przychodziła jej z taką łatwością, aż dziwne, że trzymała ją do tego czasu. Podpierała się o ścianę, bojąc wykonać jakikolwiek większy ruch. Nie potrafiła uspokoić oddechu, co z pewnością nie działało korzystnie na jej wypowiedź. Ubieranie swoich uczuć w słowa kompletnie nie było jej działką. Tyle jeszcze chciała mu powiedzieć, jednak nie umiała w myślach ułożyć żadnego sensownego zdania. To zaskakujące jak przy takim natłoku uczuć i tym co przed chwilą usłyszała, jeszcze się trzymała. Schowanie się w ramionach Raphaela kusiło możliwością odrzucenia tej całej walki, która toczyła się w niej. Jednak to wydawało się za bardzo nierealne by to spełnić.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak bardzo się denerwował. Ledwie był w stanie pozbierać myśli, bo emocje przysłaniały mu wszystko. Czuł się osaczony i zdeterminowany, brakowało mu powietrza i wiedział, że to wszystko byłoby choć odrobinę łatwiejsze, gdyby nie tkwili w tej łazience, zamknięci, pozbawieni drogi ucieczki. Choć może tak było lepiej, bo w innych warunkach nigdy by nie pozwolili dojść swoim uczuciom do głosu, uciekając od siebie nawet wzrokiem. Czuł w sobie przypływ jakiejś straceńczej, rozpaczliwej odwagi, która wydawała się wynikać wyłącznie z tego, że gorzej już być nie mogło, a wycofanie się w tym momencie niczego by nie zmieniło, nie załagodziło. Uderzenie szczerości to dobre określenie, bo w Raphaelu nagle coś wybuchło i nie miał nad tym żadnej kontroli. W końcu miał okazję wypowiedzieć to, co uwierało go przez tyle czasu. I być może była jakaś nadzieja na zmiany. Byli winni niedopowiedzeń, nieufności i nieumiejętności walki o to, co uważali za cenne. Byli winni w takim samym stopniu i Raphael doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Przesunął dłonią po twarzy w geście zupełnego zagubienia. - Nie wiem. W którymś miejscu się pogubiliśmy... a może za bardzo wierzyliśmy w to, że rozumiemy się bez słów - powiedział cicho, garbiąc się i wbijając spojrzenie w czubki swoich butów i rozwiązane sznurowadła. - A teraz... teraz nie mamy dość odwagi, by przyznać się do uczuć, bo nie ufamy sobie samym i boimy się, że straciliśmy umiejętność odczytywania wzajemnie swoich intencji i pragnień. A przecież tak nie jest, prawda? - szepnął, unosząc na nią oczy i próbując się uśmiechnąć. Byli inni, byli starsi, doświadczyli rozczarowań i nie tylko, ale nadal o sobie myśleli, nadal czuli, że są bratnimi duszami, więc może była dla nich jakaś szansa? Nie byli tymi samymi Sereną i Raphaelem, którzy rozstali się w gniewie i łzach dwa lata temu, ale zmieniły się detale. Detale, które być może wtedy urosły do potwornych rozmiarów. Jednak istota ich osobowości pozostała ta sama. Taką przynajmniej trzeba mieć nadzieję. Widząc jej łzy, poczuł bolesny skurcz serca i wykonał niezręczny ruch, jakby chciał ją objąć, jednak powstrzymał się w ostatniej chwili, kierowany dziwnym przeczuciem, że jeśli chcą wyjaśnić sobie wszystko, nie mogą sobie pozwolić na czułość, nie mogą zastąpić niektórych słów fizyczną bliskością. Pewne rzeczy po prostu musiały być wypowiedziane na głos. Jej wyznanie wprawiło go w takie zdumienie, że przez dłuższą chwilę milczał, nie mogąc zebrać myśli, a co dopiero ubrać je w słowa. Odetchnął głęboko, próbując się opanować, czując, że drżą mu dłonie, więc wepchnął je do kieszeni spodni i spojrzał w sufit. Kiedy w końcu się odezwał, jego głos wibrował emocjami, których sam nie potrafił nazwać. - Sereno... przez cały ten czas byłem przekonany, że nie chcesz mnie już znać. Jak mogłaś pomyśleć, że nie jesteś mi już potrzebna? To największa bzdura, o jakiej słyszałem - w tej chwili w jego głosie można było usłyszeć gniew i rozczarowanie, ale równocześnie jakąś nieśmiałą, kiełkującą nadzieję. - Jeśli... jeśli kiedykolwiek dałem ci powody, byś tak myślała, a pewnie dałem, choć nigdy w życiu tak nie myślałem, nawet nie przeszło mi przez myśl, że... W każdym razie... masz święte prawo dać mi w twarz. I to byłoby bardziej sprawiedliwe niż dwa lata bez ciebie. Próbowałem... próbowałem jakoś ułożyć sobie życie, z kimś innym, ale nigdy mi się nie udawało, a gdy minął pewien czas od takiego rozczarowania, znów tęskniłem za tobą. Zawsze tęskniłem za tobą - dodał gwałtownie, wplatając palce we włosy i ściskając skronie, zapominając o ogromnym guzie na czubku głowy. Oparł się o ścianę obok niej, oddychając szybko i czując, że kręci mu się w głowie. Nie wiedział, co jeszcze mógłby powiedzieć, czuł się przytłoczony tym wszystkim i nie wiedział, co robić. Nagle uleciały z niego wszystkie siły i mógł tylko liczyć sekundy ciszy, która zapadła między nimi.
Dziwnie było dawać z siebie tyle szczerości, wiedząc, że popchnął nas do tego tylko przypadek. Ile to rzeczy musiało się na siebie nałożyć by w końcu się na to zdecydowała. Dokładnie zdawała sobie sprawę, że nie miała innego wyjścia, jak doprowadzić to do końca... niezależnie jakie zakończenie tam czekało. Nigdy nie nadarzy się bardziej odpowiednia sytuacja, by znalazła w sobie tyle odwagi. Nawet nie zamierzała się oszukiwać, że mogłaby się w jakiś sposób przygotować do tej rozmowy. To działo się tak szybko, że jej odpowiedzi raczej nie należały do przemyślanych, a przychodziły Serenie bardzo naturalnie. Wsłuchiwała się w jego wypowiedź z uwagą, starając się niczego nie poplątać przez te wszystkie emocje. Za bardzo wierzyła, że nie musi podawać prawie jak na tacy swoich obaw, by zostały dostrzeżone i zrozumiane. Jak mogła wymagać od kogoś by je odczytał, chociaż naprawdę sama ich w pełni nie pojmowała? Strasznie naiwne zachowanie, ale czego można było wymagać od tak młodych osób. Żadna wcześniejsza sytuacja nie nauczyła jej jak ma radzić sobie z takimi problemami, a większość czekała dopiero na odkrycie. - Teraz musimy być ze sobą szczerzy, bo jak tego nie wyjaśnimy... myślę, że trudniej będzie nam ruszyć do przodu. - pokiwała powoli głową jakby na potwierdzenie swoich słów i posłała mu smutny uśmiech - Mam nadzieje, że tak nie jest. Zawsze w głębi duszy liczyła, że nie utracili tej więzi, która łączyła tylko ich dwoje... że kiedyś będą mogli polegać na sobie nawet jako zwykli przyjaciele. Teraz wszystko wydawało się być jeszcze bardziej skomplikowanie, niż na początku myślała. Czuła się lekko zmieszana słuchając o tym skrawku z dwóch lat, który wydarzył się wtedy w jego życiu. Z pewnością od czasu, gdy spotkała Raphaela po raz pierwszy chciała być w jakimś stopniu częścią tego co go otaczało. Właśnie przez strach przed utratą tego, została odsunięta na całe dwa lata... co swoją drogą mogło trwać jeszcze dłużej. Spuściła wzrok na czubki swoich butów, dokładnie jak skarcone dziecko. Jego oburzenie wydawało się w tym momencie takie nierealne, ale w końcu miał do niego prawo. Niekoniecznie krukonka zakładała takie powody, które mogłyby go rozzłościć. Zrobiło się jej odrobinę lepiej, gdy zaprzeczył jej obawom. Powolnym ruchem odgarnęła włosy do tyłu, by choć w jakimś stopniu ukryć swoje zdenerwowanie. - Nie bądź smieszny, w życiu bym Cię nie uderzyła... wiem jak się zachowałam, ale nie potrafię tego odwrócić. Nawet nie wiem jak określić te da lata osobno... strasznie inaczej. Przed poznaniem Ciebie nie zdawałam sobie sprawy jak można za kimś tęsknić. A nawet nie wspomnę ile przez ten czas podjęłam nieprzemyślanych decyzji, bo mało kto umiał przemówić do rozsądku... Raphael, naprawdę mi przykro, że nie udało Ci się poukładać sobie życia. Ja też za tobą tęskniłam, nadal tęsknię. Uznała, że warto to dodać. Nie chciałaby by jakaś cząstka jej była zazdrosna o to co wydarzyło się po ich rozstaniu. Nawet jeśli jej uczucia nie do końca zgadzały się z rozsądkiem... tak było lepiej. Szczęście drugiej osoby wydawało się ważniejsze od własnego zmartwienia i takie być powinno. Jeśli chodzi o te 'nieprzemyślane decyzje'... o niektórych wstyd było napomknąć. Z większością nie mogłaby zwrócić się nawet do własnej mamy. Przecież i tak nie chciała puścić jej do Hogwartu przez to całe zamieszanie z Lunarnymi... a przyłączenie się do Argenów? Czyste szaleństwo, osiwiałaby ze stresu! Potem kolejny błąd, jakim było kupienie roślinek o wiadomych zastosowaniach od Slima. Co ją do tego podkusiło? Zdana tylko na siebie za łatwo wplątywała się w najdziwniejsze rzeczy. Przez ciszę jaka po miedzy nimi zapanowała pomiędzy nimi, udało się Serenie choć na chwilę uspokoić oddech. - Chciałabym znowu móc normalnie z Tobą rozmawiać o wszystkim. Wiesz... tak z taką łatwością jak kiedyś. Myślisz, że moglibyśmy spróbować? Nie mogłaby wymagać od niego niczego więcej. Jeśli jednak oboje tak za sobą tęsknili... to może przynajmniej z tym powinna wiązać nadzieje? Obojętnie jak bardzo wydawało się to trudne, pragnęła choć cząstki Raphaela w swoim życiu.
Kiedy teraz o tym myślał, nie mógł odżałować tych dwóch straconych lat. Jak można w tak głupi sposób stracić coś tak istotnego? Czuł, że wzbiera w nim gorycz i złość, a to naprawdę rzadkie uczucia w przypadku Raphaela. A jednak było jakieś światełko w tunelu. Póki co poddawał się wzburzeniu, zdając sobie sprawę z tego, w jak idiotyczny sposób unieszczęśliwili się na tyle czasu - nie pytając o prawdzie przyczyny, wychodząc z błędnych założeń i wypaczając proste rzeczy. Wystarczyłoby dziesięć minut szczerej rozmowy, takiej jak teraz, by zapobiec dwóm latom ciągłej tęsknoty. Serena mogła być zaskoczona, widząc na twarzy Raphaela tak gwałtowne uczucia, bo przecież zazwyczaj był spokojny i pełen łagodności, ale to wszystko wydawało się go przerastać, wyzwalać w nim emocje, o jakich nie miał pojęcia. Naprawdę wolałby, żeby go uderzyła. W ostatecznym rozrachunku byłoby to znacznie łatwiejsze do zniesienia - chwila fizycznego bólu zamiast tego psychicznego, rozciągniętego w czasie. Oczywiście nie wyobrażał sobie, by Serena mogła zrobić coś takiego - mimo swojego ognistego temperamentu nie była zdolna do przemocy, przynajmniej nie znał jej od tej strony, ale kiedy teraz rozważał taką ewentualność, naprawdę byłoby to lepsze. Słuchając jej, spuścił wzrok, zagryzając usta i odrobinę żałując swojego wybuchu. Ale być może było to potrzebne, ta dosłowność i szczerość, nie pozostawiające miejsca na domysły. Nadal nie wyplątał palców ze swoich loków, jakby ściskanie głowy dłońmi pomagało mu nie oszaleć. Miał ochotę nakrzyczeć na Serenę, uświadomić jej, że zmarnowali około siedmiuset trzydziestu dni. SIEDMIUSET TRZYDZIESTU! Ta liczba zaparła mu dech w piersiach, sprawiła, że miał jeszcze większą chęć wybuchnąć gniewem, ale teraz nie miało to najmniejszego sensu. Czasu nie można cofnąć, mimo Raphaelowych teorii na temat względności rzeczywistości i artysty jako demiurga, stwarzającego świat. Ale może tak naprawdę było im to potrzebne, by w pełni zdać sobie sprawę, jak trudno im być osobno? Może gdyby nie to rozstanie, pewnego dnia ich uczucie by się w jakiś sposób wypaliło, przestaliby je doceniać? A może nie byliby pewni? Kto wie. Jeśli jednak teraz, po tak długim czasie rozłąki, nadal coś do siebie czuli, nadal rozumieli w lot swoje intencje i myśli, to... to znaczy... To na pewno coś znaczy! - Nie wiem, czy powinno być ci przykro, bo ułożenie sobie życia z niewłaściwą osobą jest gorsze od samotności. Przynajmniej dla mnie - powiedział z westchnieniem. Tęskniła za nim. Jego serce znowu fiknęło kozła, ale spróbował jakoś nad nim zapanować. Jej pytanie go zaskoczyło, choć na dobrą sprawę nie powinno, bo przecież od momentu, kiedy powiedziała, że brakowało jej ich wspólnych rozmów, zmierzali w tym kierunku, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Milczał przez chwilę, nie z chęci trzymania jej w niepewności czy ukarania w tak dziecinny sposób, ale dlatego że musiał pozbierać myśli i zrozumieć to, co w tej chwili czuł. W końcu odchrząknął i spojrzał na nią z powagą, co mogło się Serenie wydać nieco niepokojące. - Myślę, że chciałbym się z tobą umówić na rendez-vous. Taką z prawdziwego zdarzenia. Chciałbym cię poznać na nowo i chciałabym, żebyś zobaczyła, kim stałem się przez ten czas. Chciałbym, żebyśmy spróbowali poprawić przeszłość na tyle, na ile to możliwe - nie wiedział, skąd w nim tyle odwagi, ale nie mógł się powstrzymać, a skoro pytała go zupełnie szczerze, dawał jej zupełnie szczerą odpowiedź. - Więc... tak. Myślę, że moglibyśmy spróbować. Kiedy już się stąd wydostaniemy - uzupełnił i uśmiechnął się rozbrajająco, mając wrażenie, że całe napięcie nagle z niego spadło. Nawet jeśli mu odmówi, będzie miał świadomość, że zrobił wszystko, co mógł, by ją odzyskać.
Dla niej same dwa lata już kojarzyły się z ogromną ilością czasu, a już nie mówiąc o liczbie dni jakie w sobie zawierały. Naprawdę to ponad siedemset poranków wstawania z zmyślą, że gdzieś tam jest jej druga połówka? Wolała nie rozmyślać nad wielkością tego straconego okresu. Chyba wystarczy jej smutków i nieprzyjemnych uczuć, z którymi musiała mierzyć się sama każdego kolejnego dnia. Za to może postaramy się znaleźć choć trochę pozytywne strony tej samotności? Nie oszukujmy się, Serenie nie przychodziło nic takiego do głowy. Mając go przy sobie nie traciła nic, a zarazem zyskiwała tak wiele. Jednak po rozstaniu udało jej się dorosnąć na tle, by dostrzec swoją wcześniejszą niedojrzałość. Z jaką naiwnością podchodziła do życia i łatwości w dzieleniu się uczuciami z drugą osobą. Z dziwną ciekawością obserwowała zachowanie Raphaela. Może akurat teraz przez to zamieszanie nie należała do najlepszych obserwatorów, ale nie przypomniała sobie takiej jego postawy. Jakaś jego część uległa takiej zmianie przez ten czas, czy po porostu nie dostrzegała u niego wcześniej tych emocji? Przez dobrą chwilę czuła się jakby to ona tym razem odgrywała rolę tej spokojniejszej w relacji Raphael-Serena. Pokiwała powoli głową na jego słowa. Coś w tym musiało być, bo nieprzypadkowo pojawiała się u niej niechęć na samą ciągnięcia związku bez jakiejkolwiek przyszłości. A ten tekst "przecież nie musisz za niego od razu wychodzić za mąż"? Lepiej czuła się sama niż z osobą, która po pewnym czasie zaczęłaby ją irytować. Serena wiedziała, że nie umiałaby poświęcić mu tyle czasu, co chciałby owy partner. Sama potrzebowała go więcej dla siebie, a nachalne narzucanie swojej osoby w niczym nie pomagało. - Chodziło mi bardziej o znalezienie właśnie tej odpowiedniej osoby... ale no właśnie... - przerwała, bo za bardzo zakręciła się we własnej wypowiedzi. A gdyby taką znalazł? Czy ta rozmowa nie byłaby przypadkiem jeszcze dziwniejsza? Skarciła się w głowie, za te z pewnością egoistyczne myśli. Bardziej zestresowała się czekając na kolejną odpowiedź. Przez ciszę jaka zapanowała (bardzo nie ładnie tak trzymać w niepewności takie zdenerwowane dziewczę!) czuła się jeszcze gorzej niż na egzaminie z historii magii, gdzie niemiłosiernie plątały jej się daty. Co począć, jeśli od razu układała sobie w głowie najgorsze scenariusze? Jak powinna się zachować, jeśli właśnie układał jak najmilszą wersję odrzucenia jej propozycji? Nie chciała opuszczać wzroku jak Serena sprzed parunastu minut. Założyła za ucho niesforny kosmyk, licząc w myślach mijające sekundy. Słysząc jego słowa, zalała Serenę fala ciepła idąca od serca. Powstrzymując się od szerokiego uśmiechu, wytrzymała do końca jego wypowiedzi. - Mam rozumieć, że to zaproszenie Raphaelu? W takim razie możliwe, że bym się na nie zgodziła. Nawet nie wiesz jak nie mogę się doczekać by cię poznać. W dodatku dawno nie dostałam tak interesującej propozycji. - starała się zabrzmieć spokojnie na tyle ile to było możliwe. Chyba kilku tonowy kamień spadł jej z serca, gdy sytuacja znowu stała się tak bardzo przyjemna. Zgryzła lekko wargę, by nie uśmiechać się jak głupia. Przez to zamieszanie i rozbijanie się o rzeczy w pomieszczeniu, całkowicie zapomniała o ich łazienkowym problemie. - Jestem oburzona, że jeszcze nie wysłali po nas jakiejś ekipy ratunkowej. Nie powinniśmy w końcu czegoś zrobić? - zaśmiała się, powoli odsuwając od ściany. Właściwie zamknięcie tutaj, nie przeszkadzało jej tak bardzo jak na samym początku. Ale ile już mogli tu siedzieć? Godzinę, a może dwie? Nadal miała niemały mętlik w głowie, więc takie problemy jak szlaban pozostawały wciąż na dalszej pozycji.
On sam również nie pamiętał siebie w takim stanie. Nawet wtedy, gdy pocałował Tillie na dachu i pobił się z Kaim, który to widział, nie podniósł głosu. Właściwie wcale się nie pobił - to określenie zakładałoby wymianę ciosów, czy coś w tym rodzaju, podczas gdy jedyny cios padł ze strony Younga i złamał Raphaelowi nos. Och, zdaje się, że zdarzyło mu się wrzeszczeć i wymyślać tylko raz, kiedy Curtis przerobiła jego opowiadanie, dodając tu i tam nieco krwi, wyprutych flaków i psychopatycznych morderców. Prawdziwe życie rzadko robiło na Raphaelu jakiekolwiek wrażenie, nie mogło go naprawdę dotknąć, bo nie brał go na serio. Ale ta sytuacja była czymś więcej niż wszystko, czego dotychczas doznał, dawała szansę na odmianę losu, odzyskanie czegoś bezcennego, a świadomość, że mogło do tego dojść znacznie wcześnie, gdyby nie ich głupie wątpliwości i mylne interpretacje, doprowadzała go do szału. Raphael i szał inny niż twórczy, coś niesamowitego. W głowie tańczyły mu skrawki opowieści o nim i Serenie, które mogłyby się wydarzyć w ciągu tych dwóch, zmarnowanych lat. To dziwne, rzadko patrzył wstecz, choć i tak częściej niż wprzód, zwykle pochłonięty tworzeniem alternatywnych historii, w których miał wpływ na wszystko. Rzeczywiście, chyba po raz pierwszy ich role się odwróciły, a de Nevers stracił swoją funkcję balsamu na wszelkie niepokoje duszy Sereny. Jednak jej spokój wcale mu się nie udzielał, jakby żadne czynniki zewnętrzne nie mogły mieć wpływu na jego własną burzę emocji. Kiedy zaczęła tłumaczyć, co miała na myśli, uśmiechnął się kątem ust. Nie mógł znaleźć takiej osoby, podobnie jak ona. Połówki jabłka ze swej definicji są dwie i idealnie do siebie pasują. Trudno znaleźć inne jabłko, którego kolor skórki będzie się zgadzał, podobnie jak wielkość, smak i kilka innych cech. Roześmiał się ciepło, widząc, że jej twarz powoli się rozpromienia, jakby z każdym jego słowem kolejne małe słoneczko rozświetlało ją od środka. Wykonał coś w rodzaju niezgrabnego ukłonu w ej kierunku, próbując przybrać poważny wyraz twarzy. - Jak duże są szanse, że jednak je przyjmiesz? Och, bardzo mi pani schlebia, mademoiselle. Ja też nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł się uważniej przyjrzeć pani duszy, sprawdzić, czy nadal znam panią tak dobrze, jak mi się wydawało - powiedział równym, eleganckim tonem, patrząc na nią ciepło i mając ochotę odgarnąć niesforny kosmyk, który przykleił się do kącika jej ust. Wszystko w nim tańczyło, był jak pijany, a cała ta dziwna sytuacja przestała go w ogóle martwić. Uśmiechnął się więc z typową dla siebie beztroską, którą z pewnością natychmiast rozpoznała. - Prawdopodobnie powinniśmy, ale nie mam pojęcia, co to by mogło być. Wyskakiwanie przez okno odpada, jesteśmy na drugim piętrze, nie mamy mioteł ani różdżek. Wiesz, że nie jestem Herkulesem, nie dam rady wyważyć drzwi... Gdyby nagle jacyś łaskawi greccy bogowie natchnęli mnie nadludzką siłą, mógłbym zachować się prawdziwie po rycersku i wyratować damę z opresji, ale à présent nie jestem w stanie wyratować nawet siebie. Désolé - rozłożył bezradnie ręce, wyglądając na całkowicie pogodzonego z losem, co też było bardzo typowe dla niego. - Ewentualnie możemy spróbować krzyczeć, jednak nie jest to najbardziej eleganckie rozwiązanie - dodał po chwili, obracając w palcach papierosa, którego chwilę wcześniej wyciągnął z kieszeni koszuli. Prawdę mówiąc, mógł tak siedzieć naprawdę długo, dopóki miał przy sobie Serenę. Miał wrażenie, że odzyskał część siebie, część, bez której był w stanie funkcjonować, ale której brak odczuwał bardzo dotkliwie przez cały ten czas.
Serena raczej nie należała do osób, które zachowywały spokój w najróżniejszych sytuacjach. Za szybko emocje brały górę nad jej rozsądkiem i postępowała... tak jak postępowała. Policzyć do dziesięciu i dopiero zastanowić się nad podejmowaniem decyzji? Oh, to byłoby do niej takie niepodobne! W parze do tego dochodził jeszcze brak większej cierpliwości. Rzadko potrafiła usiedzieć w miejscu dłużej niż to było konieczne, a tylko ciągle gdzieś pędziła. Niestety skutkowało to tym, że dość często paliła przysłowiowe mosty za sobą. Nikt nie musi jej tłumaczyć jakie to głupiutkie zachowanie, sama zdaje sobie z tego dobrze sprawę. Oczywiście pracowała nad tym, nie poddając się na przykład wtedy, gdy krzywo pociągnęła pędzlem tym samym niszcząc cały obraz. Przyglądała się Raphaelowi jak robi ukłon i przy okazji starała się nie roześmiać. Poprawiła szybko włosy, by wyglądać równie poważnie co on. Udała, że się straszliwie zamyśliła, robiąc w głowie jakieś pokrętne obliczenia. Poprzesuwała wzrokiem po suficie i dopiero po chwili zwróciła swe spojrzenie ponownie na chłopaka. - Nie jestem pewna, panie de Nevers. To zależy od wielu czynników, ale myślę... że ma pan dość spore szanse. - objęła się ramionami, by za chwilę sięgnąć dłonią do własnego podbródka - Chociaż sama nie wiem... Posłała mu spojrzenie, w którym tańczyły wesołe iskierki. A tam gadanie! Praktycznie to zgodziła się już na samym początku i nie zamierzała jakoś zmieniać zdania. Jeszcze chyba nie wspominałam, jak dużo zdaniem Sereny dodawały Raphaelowi uroku te wtrącanie francuskich słówek? Jasne, że często nie wszystkie rozumiała. Krukonce zawsze podobały się obce akcenty, wydawały się takie tajemnicze i egzotyczne! Sama jakoś nie mogła się takim pochwalić, chociaż mieszkała poza Anglią do jedenastych urodzin. Czasami brzmiała bardziej jak Amerykanie, a innym razem wychodził jej jakiś dziwny wymieszany akcent. Wywróciła tylko oczami na komentarz o wrzeszczeniu pod drzwiami. Jakby nie patrzeć, musieliby być naprawdę zdesperowani by zacząć się tak zachowywać. Wtedy to już na pewno szkolne plotkary miałby o czym rozmawiać. Właściwie to samej Serenie nie chciało się jakoś kombinować z ucieczką z tej pułapki. Nie patrząc na początek ich dzisiejszego spotkania, to dobrze się tutaj czuła nawet jako więzień. Merlinie, przecież w końcu dostała możliwość odbudowania ich relacji. Zaskakujące jak odrobina nadziei może poprawić komuś samopoczucie! - Szkoda, że Irytek nie zamknął nas w jakimś miejscu z ukrytym przejściem... albo chociaż kanapą. Ze wszystkich pomieszczeń padło akurat na łazienkę, która jest nieużywana przez irytującego ducha, a ten musiał gdzieś wybyć. My to mamy jednak pecha... nie przebiegła Ci przypadkiem drogi moja kotka, zanim tutaj wpadłeś? Zaśmiała się na wspomnienie swojego czarnego futrzaka, który nadal od paru lat nie dostał żadnego imienia. Serena po prostu nie potrafiła się zdecydować na jakieś, więc została do tego czasu bezimienną lub kotką. Z Fluvius to raczej będzie okropna matka, co zrobić. Uśmiechając się szeroko do Raphaela wróciła na wcześniej zajmowane miejsce pod ścianą. Przez moment czułą się jakby nic smutnego się pomiędzy nimi nie wydarzyło i nadal byli tylko tymi niewinnymi duszyczkami.
/wybacz, że tak w kratkę odpisuję, ale trochę mi się nauki uzbierało xd
Może właśnie dlatego tak dobrze się uzupełniali, bo Raphael wydawał się być zupełnym przeciwieństwem Sereny, jego cierpliwość przechodziła ludzkie pojęcie, szczególnie kiedy rzucał się w wir pracy. Potrafił pracować wiele godzin bez przerwy, zapominając o głodzie i pragnieniu, koncentrując się wyłącznie na pisaniu, tworzeniu kolejnych postaci, konstruowaniu idealnych dialogów i zmuszenie go do powrotu do rzeczywistości było prawie niemożliwe. Miał tendencję do podejmowania decyzji pod wpływem impulsu, ale nie wynikało to tyle z niecierpliwości, co raczej z poddawania się "nurtowi życia", jak sam to nazywał, i robienia rzeczy, które w danej chwili wydawały mu się doskonałym pomysłem. Nie dotyczyło to jednak słów - z przyczyn dość oczywistych Raphael wierzył w ich moc, nie szastał nimi bez namysłu (nawet kiedy kłamał, robił to z głębokim przekonaniem, w swoim mniemaniu tworząc prawdziwą historię, która po prostu była nieco inna niż ta ogólnie przyjęta do wiadomości), poza tym doskonale wiedział, jak boleśnie mogą zranić. Słowa należało celebrować, używać ich z ostrożnością i namaszczeniem, jeśli tylko było to możliwe. Delikatnie ujął dłoń Sereny i musnął wargami jej wierzch, nie odrywając wzroku od jej twarzy. - Rozumiem... a czy mogę zrobić coś, by zwiększyć swoje szanse i nie obawiać się, że pani się rozmyśli, mademoiselle? - spytał z zatroskaną miną, próbując opanować uśmiech cisnący się na usta. - W każdym razie proszę nie trzymać mnie zbyt długo w niepewności... - dodał cicho, mimowolnie przygryzając dolną wargę i czując wyraźnie, że w jego sercu wzbiera kolejna fala czułości. Starał się nie myśleć o jej pełnych, uśmiechniętych wargach, ale było to trudne. Zbyt trudne, zwłaszcza że tkwili tu zamknięci i bezradni, rozmawiali ze sobą po raz pierwszy od dwóch lat, a jego tęsknota przybrała przez ten czas przytłaczające rozmiary. Ale przecież nie mogli się spieszyć i popsuć tego wszystkiego. Wyprostował się i niechętnie puścił jej dłoń. Miał lekkie problemy z oddychaniem i kręciło mu się w głowie. Klasyczne, banalne objawy, które wzbudziły w nim tyle samo radości, co niepokoju. Raphael zachował ten akcent trochę z przekory i dla podkreślenia faktu, że jest Francuzem, bo podłapanie brytyjskiej wymowy nie zajęło mu dużo czasu, zwłaszcza, że jego rodzice przeprowadzili się do Londynu (tylko po to, by za kilka lat wrócić do Paryża), kiedy był małym chłopcem. Po prostu uważał, że to integralna część jego osobowości, a język francuski jest zbyt piękny, by się od niego odcinać, nawet jeśli w życiu codziennym jest zmuszony używać angielskiego. Taki tam pokrętny sposób myślenia, ale jak widać działał! - Gdyby zamknął nas w miejscu z ukrytym przejściem, uciekłabyś przede mną. Albo ja przed tobą... I nie mielibyśmy okazji szczerze porozmawiać, odsłonić się przed sobą i odkryć, że przez cały ten czas żyliśmy w świecie iluzji, którą sami dla siebie utkaliśmy z nieuzasadnionych wyobrażeń i przeczuć - zauważył łagodnie, patrząc na nią z uczuciem swoimi marzycielskimi, aksamitnymi oczami. - Uważam, że to zrządzenie losu. Przychylnego losu. Pierwszy raz w życiu coś zawdzięczam Irytkowi. A co do twojej kotki... nie, nie widziałem jej. Nadal jest bezimienna? - roześmiał się cicho, siadając naprzeciwko Sereny i czując bolesną wręcz potrzebę zmniejszenia tego dystansu. - Jest mi tak... lekko na duszy - wyznał po chwili, spuszczając wzrok i przyglądając się swoimi poplamionym tuszem dłoniom. - Ale mimo wszystko musimy się zastanowić, jak stąd wyjść. Kto by pomyślał, że de Nevers może być tak racjonalny!
Właśnie Serena uwielbiała u niego te cechy, których u siebie nie potrafiłaby znaleźć. Czasami naprawdę było dla niej niepojęte jak można mieć tak duże zapasy cierpliwości. Fluvius zawsze brakowało czasu, jakby ktoś złośliwie przestawiał jej wskazówki w zegarkach. Jednak nawet pomimo tego potrafiła rozkoszować się chwilą, chociaż te tak trudno było uchwycić. Coś co mocno poruszyło Serenę, zatrzymywało jej całą uwagę i skupienie na dłużej. Piękno świata, drobiazgów, zdarzeń... jak i nieliczne osoby. Wtedy mijający czas tracił na znaczeniu, jakby tylko ten moment coś naprawdę wnosił do jej życia. Przygryzła lekko wargę, gdy uniósł jej dłoń i musnął ją swoimi wargami. Dziwne, że nie dostała jeszcze jakiegoś zawału, czy czegoś w tym guście. Jeszcze trochę, a jej serce będzie tak walić, że bez specjalnego sprzętu będzie można je usłyszeć. Nie chciała by puszczał jej rękę, ale sama też nie odważyła przytrzymać na dłużej jego. Wszystko wydawało się tak kruche, że najmniejsze potknięcie mogło to zniszczyć. Normalnie jak te bańki mydlane, które puszczała ze swoim bratem. Podziali ich piękno, ale nawet najmniejsza próba złapania ich... kończyła się tak samo nieprzyjemnie. Prawie uśmiechnęła się na to wspomnienie, które jednak niosło też ze sobą tęsknotę za Montgomerym. - Kim bym była, gdybym chciała trzymać pana w niepewności? Bez obaw, musiałam tylko trochę poudawać niedostępną. Wie pan, takie kobiety ponoć są bardziej interesujące. - posłała mu szeroki uśmiech, wspominając słowa swojej babci. Śmieszna sprawa, nazywać kogoś, kto pojawił się tylko raz w twoim życiu, 'babcią' . Niby nie było w tym tylko jej winy, ale czuła się trochę obco siedząc w ostatnie wakacje w jej wielkim i z pewnością wiekowym domu. Do tamtego momentu Serena myślała, że to u niej ciągle używa się magię... ale tam magia aż wylewała się bokami. Nie dziwiła się, że jej mama tak szybko wyfrunęła z tej staromodnej i dość surowej rodziny. Sama z Marione też miała ochotę skrócić u nich swój pobyt, ale jakaś cząstka jej po prostu pragnęła normalnej bliskości z pozory obcą kobietą. Pokiwała powoli głową, musząc przyznać mu rację. Nawet jeśli teraz nie żałowała ich spotkania, to paręnaście minut wcześniej, najchętniej by schowała się gdzieś na drugim końcu zamku. Nigdy nie przepadała za Irytkiem i jego nieznośnymi żartami, jednak ten w zupełności do takich nie należał. Pytanie, czy duch nie przemyślał faktu, iż może to ich pogodzić? - Racja, nie powinnam narzekać. Jesteś chyba najlepszą osobą, z którą mogłabym zostać uwięziona. Cieszę się, że zostanie ofiarą żartu Irytka pozwoliło nam naprostować parę rzeczy. Mi też jest lżej... nawet nie myślałam, że duszenie tego w sobie tak bardzo się na mnie odbijało. - przez chwilę miała lekki problem z ułożeniem względnie poprawnego zdania, gdyż zapatrzyła się w jego oczy. Najchętniej by nie mrugała z obawy, że zniknie z kolejnym zamknięciem powiek. Przechyliła lekko głowę, zastanawiając się nad usprawiedliwieniem tego okropnego czynu. - Dobieranie imion jest strasznie trudne. Chciałam dać jej z jakiejś powieści... ale jak można się zdecydować na jedno, skoro jest tyle fascynujących bohaterek? - pokręciła głową, zastanawiając się czemu nie dała jej pierwszego lepszego, oklepanego imienia. Inni jakoś potrafili, a Serenie oczywiście coś zawsze musiało przeszkadzać. Rozejrzała się po pomieszczeniu, po cichu licząc, iż wpadnie jej w oczy szczegół, który wcześniej przegapiła. - Sam zauważyłeś, że nie mamy z byt dużego pola do popisu z ucieczką z łazienki. Za to możemy popuszczać samolociki z wiadomościami, błagającymi o pomoc. Jak rozbitkowie z tych mogolskich filmów.... tylko oni mieli butelki? - z uśmiechem zbliżyła się do Raphaela i delikatnie złapała go za dłoń. Takie dość dziwne i głupiutkie pomysły mogła mieć tylko Fluvius. Ona nawet przy walce na zaklęcia, rzucała jakieś niepospolite w takiej sytuacji. Jeśli jednak nie posiadali innych pomysłów, to przynajmniej zawsze to jakaś opcja spędzenia czasu w zamknięciu. Nie zdążyła jednak zrobić nawet dwóch kroków do przodu, bo po pomieszczeniu rozniósł się odgłos kliknięcia drzwi. Słysząc jęki Marty, która przeniknęła do pomieszczenia, aż gwałtownie stanęła zaskoczona. Właściwie to mieszkanka tej łazienki miała dość podobną reakcję, widząc ich dwójkę. Serena musiała zamrugać kilka razy, by w końcu coś z siebie wydusić. - Nawet nie wiesz jak bardzo nam pomogłaś - zwróciła się niepewnie do ducha dziewczyny i rzuciła pytające spojrzenie chłopakowi. Czyli to już koniec ich więzienia? Niby mieli spotkać się ponownie, ale żałowała, że Marta nie przyszła trochę później.
Walczył ze sobą. Miał ochotę przyciągnąć ją mocno do siebie i pocałować zachłannie w usta, przypomnieć sobie ciepło jej warg i kruchość ciała. Mając ją tak blisko tęsknił jeszcze dotkliwiej niż wtedy, gdy nie widywał jej całymi miesiącami, ale ten rodzaj tęsknoty nie był tak bolesny i beznadziejny, pozwalał mu wierzyć, że za jakiś czas będzie mógł sobie pozwolić na pocałunki mniej ulotne i niewinne niż ten, który właśnie złożył na jej dłoni. Czuł, intuicyjnie czuł, że Serena reaguje na te delikatne pieszczoty i dowody jego niewygasłej czułości. Miał ogromną ochotę przyspieszyć to wszystko, odzyskać ją tu, teraz, mieć pewność, że znów należą do siebie, ale zdawał sobie sprawę, że przeskoczenie tych dwóch lat nie będzie proste i że potrzeba im czasu. Nie mogli wykonać jednego skoku, to byłoby samobójstwo, świadczyłoby o niedojrzałości, która już raz im rozdzieliła. Powinni stopniowo budować most nad tą przepaścią czasu i spotkać się w połowie drogi. Im dłużej o tym myślał, tym większe czuł zniecierpliwienie, szczególnie gdy na twarz Sereny wystąpił uroczy rumieniec. - Nie musi pani nikogo udawać. Nie znam równie interesującej kobiety jak pani - powiedział z rozbrajającą szczerością, patrząc jej głęboko w oczy, po czym nerwowo przygryzł dolną wargę, starając się zapanować nad tą wszechogarniającą ochotą, by ją pocałować. Doświadczenie nauczyło go, że poddawanie się tego typu kaprysom bez namysłu może skończyć się bardzo nieprzyjemnie dla obu stron, a nie mógł sobie pozwolić na ponowną utratę Sereny. Irytek był do tej pory największym utrapienie Raphaela, nie szczędził mu złośliwych psikusów i upokorzeń, które puchon znosił z godnością, na tyle, na ile było to możliwe. Od pierwszego dnia w Hogwarcie poltergeist upatrzył go sobie za swój cel i nie odpuszczał przez te wszystkie lata, uważając najwyraźniej, że łagodny i wiecznie nieprzytomny de Nevers jest doskonałym obiektem drwin. Jednak tym razem wyświadczył mu ogromną przysługę, w związku z czym Raphael był gotów puścić wszystkie inne numery Irytka w niepamięć. Każde jej słowo było jak balsam na jego duszę. Patrzył na nią i miał wrażenie, że jego serce topnieje, rozpuszcza się jak czekolada pod wpływem jej ciepłych słów. Chciał ją objąć, przytulić, ale taka odległość była rozsądna, przynajmniej na tę chwilę. - Sereno... nawet nie masz pojęcia, jak bardzo mi to wszystko ciążyło. A może masz - dodał po chwili, uśmiechając się delikatnie. - Myślę, że Irytek nieświadomie wyświadczył nam ogromną przysługę. Mam wrażenie, że teraz... że teraz jestem spójną całością. Jakbym odnalazł spokój, mogąc powiedzieć ci to wszystko i mogąc usłyszeć ciebie - zawahał się przez moment, po czym dodał nieco ciszej. - Mając odwagę... mieć nadzieję, że mogę cię odzyskać. Sam fakt słuchania jej głosu sprawiał mu przyjemność. Obserwował myśli i odczucia, czy raczej ich refleksy odbijające się na jej buzi, która dziwnie pojaśniała w ciągu tych kilkunastu minut. Roześmiał się ciepło, kiwając głową. Tak, doskonale rozumiał jej problem z nadawaniem imion. - Wiem, co masz na myśli... Czasami najtrudniejszą częścią pisania jest wybranie odpowiedniego imienia dla mojej postaci. Imienia, które by do niej pasowało. Ale myślę, że twoja bezimienna nie czuje się specjalnie poszkodowana - dodał, jakby chcąc ją pocieszyć, bo przecież to nic takiego. Skoro przez tyle lat nie mogła się zdecydować, jakie imię nadać swojej kotce, najwyraźniej nie było to konieczne. - Och, pomysł z samolocikami jest bezwzględnie uroczy. Tak, w wersji mugolskiej są to butelki, ale rzucanie butelek z drugiego piętra... - roześmiał się, po czym z czułością ścisnął jej drobne palce, kiedy jej dłoń wtuliła się w jego własną. Jego serce trzepotało się w piersi jak szalone, ale było to wspaniałe uczucie. A potem... potem zjawiła się Jęcząca Marta i cały nastrój prysł. Mimo to podziękował jej grzecznie, ale ani w głowie mu było puścić dłoń Sereny. Odprowadził ją aż do przejścia do pokoju wspólnego Ravenclawu, cały czas trzymając ją za rękę i czując się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Na pożegnanie delikatnie ucałował jej zarumieniony policzek, czując niedosyt, ale i nadzieję, że krok po kroku odbudują to, co kiedyś ich łączyło.
Bell poleciała za nim. W sensie pobiegła, ale to było trochę jakby latała. Pewnie zachowywała się dwunastolatka. W sumie nic dziwnego, gdyby ktoś pomyślał, że nią jest. Biegli tak przez ten korytarz, a uczniowie śmiesznie się na nich gapili. Bell wciąż z różowymi rękami uniesionymi do góry. Nie mogła zdecydować, która łazienka będzie lepsza. Na tym piętrze była w końcu i męska, i damska... ale no właśnie! Najlepsza byłaby chyba prefektów. Nie żeby Bell miała coś przeciwko wparowaniu do męskiej łazienki (i była wręcz pewna, że Julek myślał podobnie), ale rety, tam na pewno ktoś się przypałęta... Ostatecznie padło na Jęczącą Martę. Bell przystanęła przy drzwiach i otworzyła je po cichutku (brudząc klamkę na różowo), po czym weszła na palcach do środka. - Chyba jej nie ma - oznajmiła szeptem, sama nie wiedziała dlaczego. To przez tą atmosferę duchowatości. Oparła się o ścianę i dopiero potem zauważyła, że zrobiła na niej różowy odcisk. - O rety - mruknęła do siebie. Odkręciła kran (który też stał się różowy) i włożyła ręce pod strumień wody, który był tak mocny, że aż opryskał ją i lustro. Ale przynajmniej pozbyła się farby z dłoni. - To głowa pod kran? - zapytała Julka. Miała wrażenie, że może się nie zmieścić, po zlew jednak nie był wystarczająco głęboki, hehs.
Hm, Julek nie miał nic przeciwko, żeby paradować po całej szkole z dziwnymi brejami na głowach, bo przecież było zabawnie, właśnie to liczyło się najbardziej. A to, że większość uczniów patrzyła na nich z uśmiechem na twarzy (choć byli ci, którzy sie nie uśmiechali, a jedynie kręcili głowami, jakby ta dwójka robiła coś bardzo złego) trochę go motywowało, w końcu nie wszyscy uważali ich za chorych psychicznie, całkiem nieźle! Właściwie to nie wiedział gdzie ciągnie go Bellcia, więc z uśmiechem na ryjku wesoło za nią hasał. Po chwili wspinaczek po schodach dotarli do łazienki Jęczącej Marty, Julek jakoś wybitnie za nią nie przepadał, ale przynajmniej nikt się tam nie kręcił. Chłopak popatrzył na Rodwick, której udało się wysmarować pół pomieszczenia swoimi różowymi łapkami, oczywiście się nie powstrzymał i buchnął śmiechem, po chwili jednak zakrył usta dłonią, bo przecież Marta mogła gdzieś tam być. Kiedy Bell zapytała o wkładanie głowy pod kran, Juluś wział głęboki wdech i ruszył w jej stronę. Czy jego wielki łeb miał się tam zmieścić? Zresztą nie przekona się dopóki nie spróbuje! -Bell? Myślisz, że Marta gdzieś tu jest?- zapytał Puchon niemal szeptem, bo w końcu nie miał ochoty na nią w paść... Albo przez nią. Jak na posłuszne dziecko przystało nastawił glowę pod kran, ledwo co ja tam mieszcząc i przywołał Krukonkę gestem ręki, przecież ktoś musiał mu pomóc. Gdyby ktoś wpadł teraz do łazienki mógłby pomyśleć, że Bell topi biednego Julka, który swoją drogą czując zimną wodę na łbie zapiszczał niczym kobieta, taki męski nasz Thornblade.
Nie to, że Bell obawiała się Jęczącej Marty, ale mimo wszystko wolała jej nie spotkać. Wiadomo, jaka ona była. Jeszcze by jakimś cudem całych ich wymazała farbą, a Bell jednak wolała mieć kolorowe tylko włosy a nie cała wyglądać jak ufoludek! Pomogła Julkowi jeszcze bardziej wcisnąć głowę pod kran, co wcale nie było takie łatwe, bo jak się okazało, dużo bardziej się nie dało, chcąc jednocześnie uniknąć, żeby mu się w tę głowę nie wbijał. Bez sensu, takie małe te zlewy. W każdym razie kiedy już puchon się nachylił, rudowłosa (teraz już nie całkiem!), nabrała wody w dwie ręce w taką jakby miseczkę i polewała julkowe włosy. Bo jakimś dwudziestym razie wydawało się, że farba w miarę spłynęła, chociaż z tego co Bell pamiętała, lecąca woda powinna być czysta, a wcale taka nie była. Ale oj tam! - Chyba już - oznajmiła więcej. Z nim było łatwo, bo jednak włosy miał w miarę krótkie. Z nią już nie będzie tak szybko. Wyczarowała skąd ręcznik i dała go Julkowi, żeby się wytarł, a potem sama włożyła głowę pod kran. Już prawie koniec farbowania!
Dopiero gdy udało jej się odejść od wszystkich uczniów pozwoliła sobie na kilka łez. Tak musiało być. Lilith nie zasługiwała na te wszystkie słowa, ale bez nich Vittoria nie miałaby tej pewności, że gryfonka ją opuści. Że będzie na tyle załamana, że nie będzie chciała mieć z nią nic wspólnego. Widziała jak się niszczy przyjaźń i postanowiła rzucić nią o ziemię i zdeptać. Może to dobrze, że się spotkały. Lepiej prędzej niż później. Pierwsza osoba została odbębniona. Zostały jeszcze trzy. Trzy, które stanowiły bardzo ważne miejsce w jej sercu. Nie chciała iść do Fredericka. Gdy to przemyślała głębiej to zrozumiała, że on na pewno ją stąd zabierze. Poza tym potwierdziło by się, że nie jest jeszcze gotowa na powrót do Hogwartu. Weszła do jednej z kabin w tym miejscu. W torbie przy sobie miała zapasowy opatrunek i maść leczniczą wykradzioną z szafki swojego opiekuna. Wiedziała, że nie wystarczy to na długo, ale może przynajmniej do wieczora. Gdy wróci z Bonmerem do domu ten pewnie będzie zły, ale opatrzy ją porządnie i wszystko będzie dobrze. Zmieniła sobie samemu opatrunek. Gdy to robiła jej myśli krążyły we wszystkich możliwych rejonach. Łzy co jakiś czas ciekły z jej oczu, a ona starała się je opanować. To wszystko co mówiła bolało ją tak samo, jak Lilith. Nie mogła wyrzucić z głowy jej miny. Po raz kolejny otarła swoje oczy. Wrzuciła do muszli zakrwawiony materiał starego bandażu. Ubrała ponownie na siebie koszulę i bluzę z kapturem. Wyszła z kabiny i podeszła do umywalkę. Oparła się o nią. Przekręciła kran, ale brakowało tu wody. - Aquamenti – Wycelował różdżkę w jedną z zatkanych umywalek. Wzięła z niej wodę i obmyła sobie twarz, w tym lekko napuchnięte oczy. Tego też miała nie robić. Miała nie czarować. To podobno też kosztowało za dużo sił. Ale już gorzej nie będzie, prawda? I tak nie była w stanie stać nie podpierając się czegoś. Musi chwilę odetchnąć i odpocząć.
Niby umówił się z jakąś laską, żeby się zabawić i zapomnieć o pewnej salemce, która nie dawała mu świętego spokoju. Westchnął pod nosem i już w trakcie spotkania z ową panną wymigał się czymś ważnym pozostawiając ją samą na dziedzińcu, a on chciał ukryć się w odległych gęstwinach zamku. Ciekawe, czy tak można powiedzieć… nie ważne. Chłopak wszedł do łazienki jęczącej Marty, bo wiedział, że nikogo tutaj nie zastanie. To miejsce, do którego normalne duszyczki się nie zbliżają ze względu na Martę. Chwila samotności, ciszy i spokoju to jest to, czego potrzebował. Jednak los nie jest taki litościwy i łagodny dla niego. Gdy tylko pojawił się w pomieszczeniu, jego oczom ukazała się dobrze mu znana sylwetka. Znał każdy milimetr jej ciała mimo iż to co ich łączyło wcale nie było takie poważne czy intensywne. Był w stanie to wszystko zapamiętać i chociaż chciał zapomnieć, nie był w stanie. Chłopak stał i wpatrywał się w plecy dziewczyny widocznie zszokowany. Co miał teraz zrobić? Oddalić się zanim go nie zauważyła? A może jednak podejść i porozmawiać z nią. O czym? Udawać, że nic się nie stało? Czy wręcz przeciwnie pokazać jak bardzo emocje nim teraz targały? Musiał się opanować. Miał ochotę się na nią rzucić i pocałować tak namiętnie jak tylko był w stanie, ale nie mógł. - Cześć – rzucił to puste słowo w przestrzeń.
Stała tak oparta o umywalkę. Z zamkniętymi oczami. Z każdą chwilą czuła, że wracają do niej siły. Może to za sprawą eliksiru wzmacniającego, który również miała przy sobie w torbie, a który wypiła podczas bandażowania. On zawsze pomagał, choć tylko na chwilę. Miała pochyloną głowę a włosy okalały jej twarz. I pewnie stałaby tak jeszcze kilka minut gdyby nie fakt, że usłyszała głos... I doskonale go znała. Wiedziała już, że ten dzień będzie jeszcze gorszy, niż się zapowiadał. Najpierw Lilith. Teraz Edward. Upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Zacisnęła palce na zimnej porcelanie umywalki. To... To było chyba najgorsze. Jej wszystkie plany. Musiała się ich trzymać. Odwróciła się w jego stronę i... Zamarła. Nie była wstanie wykrztusić z siebie ani słowa. Będąc tyle czasu u Fredericka zrozumiała niejedno. Przede wszystkim jak bardzo zależy jej na bliskich. A Edward? Wydawał się być jej bratnią dusza. Tak dobrze się z nim czuła. I gdy teraz na niego patrzała miała ochotę rzucić mu się na szyje, powiedzieć jak bardzo za nim tęskni i jak bardzo go... Bardzo lubi. Tak. To też do niej docierało. Że lubi go bardziej, niż powinna. Ból gdy widziała jak jego kruk odlatuje z listem, którego nawet nie odebrała... Był gorszy niż ten w boku. I jego również musiała chronić. Mimo tego, że tak bardzo chciała go pocałować, przytulić i powiedzieć mu wszystko. - Edzio! Kope lat, co? - Rzuciła odpychając się lekko od umywalki i zmierzając w jego stronę. Przepraszam Cię skarbie. Tak strasznie Cię przepraszam – Tęskniłam, wiesz? - To mówiąć uśmiechnęła się, ale... Inaczej niż zawsze. To nie była ani czułość, ani sympatia. Raczej rodzaj ironii - Nawet nie wiesz jaki miałam doskonały miesiąc. Warto było sobie pojechać na te wakacje. Muszę Ci się pochwalić. Udało mi się zaliczyć jakiś... - Tu zatrzymała się, żeby się zastanowić i coś policzyć na palcach - Pięciu facetów. I to na trzeźwo. Wprawdzie żaden nie był tak dobry jak ty, ale całkiem spoko kolesie. A co u ciebie? Znalazłeś już sobie kogoś, czy nadal wszystkie wolą twojego brata? - Stała przed nim mając ręce w kieszeniach. Jej wzrok wyrażał kpinę i pogardę. Miała nadzieję, że z nim pójdzie dużo łatwiej niż z Lilith. On jej nigdy nic nie obiecał. I nie był aż tak uparty. Chyba... - Właściwie, to sama was dzisiaj pomyliłam. Parę tygodni was człowiek nie widzi i jesteście identyczni - Musiała powiedzieć wszystko, co widziała, że może go zaboleć. Chciała by wściekł się i wyszedł. Nawet jeśli miałby ją uderzyć, bo w końcu stała kilka centymetrów przed nim perfidnie patrząc mu się w oczy - Spadam, widzimy się kiedyś tam - Rzuciła po czym podniosła z ziemi swoją torbę, klepnęła go w ramię i po prostu wyszła z łazienki. Zatrzymała się jeszcze na chwilę pod drzwiami. Całe jej ciało chciało zawrócić. Każdy centymetr walczył z jej świadomością. Umysł jednak był silniejszy. Odeszła by już nigdy więcej nie móc poczuć jego ciepła.
Co… co się właśnie stało? Chłopak stał już pół godziny w łazience wpatrując się tępo w umywalkę przed którą przed sekundą stała ona. Próbował zanalizować każde jej słowo, ale nie był w stanie nawet myśleć. Musiał sobie to przypomnieć. Zamknął więc oczy, by się skupić.
Kiedy skończyła mówić, jego twarz nie wyrażała nic, tylko wielkie zaskoczenie. Nie drgnął, nie wypowiedział słowa. Był nieobecny tak jakby go tutaj tak naprawdę nie było. Kiedy dziewczyna pożegnała się z nim, nawet się nie ruszył, żadna zmarszczka na jego twarzy nie drgnęła, a on z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w pustkę. Co? Czemu masz taką minę? Wakacje? Faceci? Pomylić? Żartujesz prawda? Co się dzieje… Nie był w stanie zareagować w jakikolwiek sposób. Wszystko się nagle rozbiło na milion fragmentów, a on odpłynął w dal.
Gdy myśli skończyły napływać do jego głowy uchylił powieki, a z jego oczu wylewała się niezliczona ilość żalu. Odwrócił się na pięcie i lekko blady, bez żadnego wyrazu twarzy zaczął wychodzić z łazienki. Coś się jeszcze stało. Po drodze przywalił twarzą w ścianę, spojrzał na nią niepewnie. Musiał iść do domu.
Zdecydowałeś zapisać się do Klubu Therii i teraz masz szansę przekonać się, czy okazało się to mądrą czy nierozsądną decyzją! W tej grze spotkać może Cię wszystko - dlatego bądź czujny. Panuje zasada kto pierwszy ten lepszy, dlatego którekolwiek z was może napisać post jako pierwsze. Najważniejsze informacje są tu a zasady tu. Proszę o wklejanie pod postem kodu:
Kod:
<zg>Kostka</zg>: [url=LINK DO LOSOWANIA]LICZBA OCZEK[/url] <zg>Pole</zg>: NUMER POLA <zg>Efekt</zg>: EFEKT POLA
Sama nie wiedziała co ją popchnęło do tego, by grać w jakieś gry, które mogą się skończyć dla niej co najmniej niefajnie. Mało tego, wydała naprawdę kupę galeonów, by zdobyć eliksir postarzający, bez którego w ogóle nie zostałaby dopuszczona do całej tej wątpliwie przyjemnej rozrywki. Podeszła do tego jednak niezwykle ambicjonalnie wiedząc, że jest na tyle mądra, by sobie poradzić bez większych problemów, choć tak naprawdę nie miała bladego pojęcia co ją za chwile miało czekać. Tak, czy inaczej – otrzymawszy zaproszenie do łazienki jęczącej Marty (Carmen miała cichą nadzieję, że ominie ją spotkanie z rezydentką tego przybytku, ale kto wie) narzuciła na siebie prosty, szary sweterek i nieśpiesznie pokonując drogę z lochów zastanawiała się, jaki to nieszczęśnik otrzyma zaszczyt bycia jej przeciwnikiem. Oczywiście kim by ta osoba nie była i tak przegra, wiadomo, no ale ciekawość zawsze brała górę, tak więc i teraz panna Lowell zadawała sobie jakże istotne pytanie – to będzie dziewczyna, czy chłopak? Wolałaby dziewczynę, bo wtedy satysfakcja ze zwycięstwa będzie o wiele większa, tym bardziej, jeśli to będzie gryfonka. Generalnie jednak nawet jeśli trafi się jej ktoś zupełnie inny płakać przecież nie będzie, ale wiadomo, dziewczyna gryfonka byłaby miodzio. No więc doszła już do tej sławnej toalety, zostawiając za sobą lekko uchylone drzwi. Znalazłszy najbardziej wygodny kawałek podłogi usiadła, wyciągnęła różdżkę i zaczęła się nią bawić w oczekiwaniu na drugiego gracza. Palce lekko ją świerzbiły, a w duszy czuła lekką nutkę niepewności. A jak sobie nie poradzi?
Głupio było się przyznać, ale pierwszy raz miał grać w tę grę. We wcześniejszych latach jego pomysł z eliksirem postarzającym nie wypalił, ponieważ stłukł fiolkę z płynem jeszcze w dormitorium, a teraz... cóż, teraz mógł zostać członkiem Therii na legalnych warunkach. Oczywiście, rzadko kiedy robił coś legalnie, ale obiecywał sobie, że zanim opuści Hogwart, zagra w tę przeklętą grę. Nie przeczytał zasad zbyt dokładnie, ledwie pobieżnie przeleciał po nich wzrokiem, ponieważ zdał sobie sprawę, że jest nieco spóźniony. Informację o rozpoczęciu gry dostał zdecydowanie zbyt późno – jak w ciągu kilku minut miał się przygotować i zjawić na drugim piętrze, wcześniej znajdując się w wieży Ravenclawu? W ekspresowym tempie włożył na siebie czarny sweter i dżinsy, a później wyleciał z dormitorium jak z procy. Tak, musiał wracać się po różdżkę, razem z przekleństwami cisnącymi mu się na usta. Ostatecznie na miejscu znalazł się chwilę po czasie, ale miał nadzieję, że zostanie mu to wybaczone. Zmarszczył brwi i jeszcze raz zerknął na liścik z informacją – miał stawić się w łazience Jęczącej Marty. Serio? W damskiej łazience? Pacnął się ręką w czoło. Może jeszcze Jęcząca Marta będzie jego przeciwniczką? Z drugiej strony, nie pogardziłby, gdyby musiał walczyć przeciwko dziewczynie. Może nawet dałby jej wygrać? Pchnął drzwi prowadzące do toalety i zmierzwił dłonią włosy. Wtedy jego wzrok padł na Carmen. Oparł się o ścianę i gwizdnął z podziwu, aby skupić jej uwagę na sobie. Nie spodziewał się, że jego przeciwniczką będzie panna Lowell, ta nienaganna, pilna uczennica! Parsknął śmiechem i wszedł wgłąb łazienki. – Takie urocze nazwisko, a taka krzywa mina – rzucił, a uśmiech ani na chwilę nie schodził z jego ust. Momentalnie usiadł na podłodze obok Carmen i przyjrzał się dokładnie jej sweterkowi. Wyglądał na drogi. – Nie boisz się, że go zniszczysz? – spytał z zainteresowaniem. Również wyjął różdżkę i zaczął obracać nią między palcami. – To jak? Zaczynamy czy pękasz, panno idealna? – mruknął na koniec z zawadiackim błyskiem w oku. Teraz to musiał wygrać. Inaczej jego męska duma będzie go pozdrawiać z piekieł.
Trzy minuty spóźnienia. Dodać do tego fakt, że sama była tu z dobry kwadrans przed czasem to w sumie dawało prawie dwadzieścia minut smętnego siedzenia na zimnej, kamiennej podłodze i patrzenia się tępo w drzwi jednej z kabin w tym przeklętym klopie. Jak to zwykle w przypadku panny Lowell bywało, irytacja osiągała już poziom krytyczny i powiedziała sobie, że jeśli jej przeciwnik nie pojawi się w ciągu kolejnych dwóch minut, to sobie stąd po prostu wyjdzie. I nie ważne jakie konsekwencje będą się z tym wiązały. Co to w ogóle ma być, takie spóźnianie się. Brak szacunku i tyle, a Carmen nie uznawała czegoś takiego. Kilkanaście sekund później usłyszała najpierw kroki, a potem skrzypienie drzwi. No nie. Whitley. Cholera jasna, naprawdę wśród tych wszystkich uczniów, studentów i innych chętnych do zagrania w Thierię osób musiała trafić akurat na niego? To ten pech. Musiał ją nagle nawiedzić i nie chciał opuścić. Albo to ktoś z góry się na nią uwziął i postanowił uprzykrzyć jej życie. No ale trudno. Pojawienie się Caspara wiązało się z tym, że teraz Carmen zaczęła traktować tę grę o wiele poważniej. Teraz to już musi wygrać, nie ma innej opcji. Posłała mu wymuszony uśmiech. Krzywa mina? Taki przecież miała wyraz twarzy, cóż mogła na to poradzić. - Spóźniłeś się – odpowiedziała na jego zarzut. Wszedł tu i od razu zaczął się jej czepiać, a to przecież on na starcie zarobił już potężnego minusa. – Powinni ci za to odjąć punkty, ale spokojnie, przegrasz i bez tego. Nie musiał siadać obok. Mógł usiąść naprzeciwko, nie miała pojęcia dlaczego to zrobił. To dziwne, ale z jakiegoś powodu poczuła się lekko nieswojo, bo po pierwsze przebywała sam na sam z jakimś chłopakiem w jednym pomieszczeniu (co się wcześniej NIGDY nie zdarzyło), a po drugie on sam jeszcze zminimalizował odległość ich dzielącą do naprawdę krytycznego stopnia. Spojrzała na niego kątem oka, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że z jego ust padło jakieś pytanie. - Co? E, nie, to stary jest… – odparła powracając wzrokiem do rzeczonego sweterka. No nic. Nie ma czasu na pogaduszki, wypadałoby w końcu wziąć się za grę. Carmen odetchnęła głęboko i ściskając różdżkę prawą dłonią, chwyciła kostki w drugą. - Damy mają pierwszeństwo, panie irytujący – powiedziała, i rzuciła kostki na plansze, niepewnie czekając na to, co się wydarzy. No i był szelest. Carmen z szeroko otwartymi oczami zaczęła rozglądać się na boki w poszukiwaniu źródła dźwięku, aż nagle podskoczyła, gdy tuż obok ucha przeleciała jej strzała. Dostrzegła centaura i z rosnącym strachem zanotowała, że nie ma wcale dobrych zamiarów. Strzały świstały jedna za drugą. Ślizgonka zakryła twarz przedramieniem i błyskawicznie, w zasadzie niewiele myśląc wykrzyczała zaklęcie. A potem cisza. Odsłoniła twarz, a gdy okazało się, że znów w toalecie znajdują się tylko we dwójkę z Casparem odetchnęła z ulgą. Miała wrażenie, że jej bijące serce słychać było w wieży Gryffindoru, ale co tam. Adrenalinka!
Zawsze się spóźniał. Na lekcje, na posiłki, nawet na spotkania ze znajomymi. Każdy, kto znał go choć trochę, zawsze umawiał się z nim nieco wcześniej – dzięki temu oboje przychodzili w umówione miejsce w podobnym czasie, a Caspar był przekonany, że przyszedł punktualnie na spotkanie. Do tej pory nikt nie próbował wyprowadzać go z błędu; zapewne wiedzieli, że jest wiecznym dzieckiem szczęścia i nie przejąłby się specjalnie, gdyby okazało się, że przez te wszystkie lata przychodził spóźniony. Czy to by coś zmieniło? Pewnie nie. Swoją drogą, gdyby Carmen po prostu wyszła, znudzona oczekiwaniem na Caspara, chłopak by pewnie wygrał valcouverem, nie? Szkoda, że tym razem okazała trochę więcej cierpliwości niż zwykle i postanowiła dać mu szansę. Odwzajemnił jej uśmiech, który najwyraźniej wiele Carmen kosztował, po czym wzruszył ramionami na jej pierwsze skierowane do niego słowa. – Po prostu uwielbiam, gdy na mnie czekasz – odpowiedział słodkim tonem, chociaż bardziej przypominało to parodię zakochanej piętnastolatki niż prawdziwą ripostę. Po chwili pokiwał głową z uznaniem. – To miło, że masz wysokie mniemanie o sobie. Kiedyś kobiety nie posiadały tyle odwagi co teraz. Trochę przykro to mówić, ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie miałabyś wyboru i musiałabyś zabawiać dzieci po ukończeniu szkoły. Chyba się cieszysz, że możesz decydować o sobie, co? I na przykład, grać ze mną teraz w tę grę – zastanawiał się na głos. Wiele się zmieniło w ciągu tego niespełna wieku; czarownice zyskały wiele praw, ale również świat parł do przodu. Wszystko się zmieniało. Uśmiechnął się pod nosem, gdy spostrzegł, że ją nieco zdezorientował. Pewnie, mógł usiąść naprzeciwko, ale siedzenie obok było przyjemniejsze. Poza tym miło pachniała. Ponownie wzruszył ramionami na wzmiankę dziewczyny o swetrze. Cóż, skoro tak uważała – jeśli straci ten swój szary sweterek, odda jej swój. Postanowione. Dopiero teraz spostrzegł planszę, przed którą siedziała Carmen. Zacisnął palce na różdżce i uśmiechnął się do niej, nawet nie protestując, gdy stwierdziła, że to damy mają pierwszeństwo. Okej, to była idealna okazja do podroczenia się z Carmen i zapewne chętnie by ją wykorzystał (kto tu widział jakąś damę, na przykład?), ale w tym samym momencie Ślizgonka rzuciła kostkami i na planszy pojawił się napis. „PRZEDE WSZYSTKIM NIE MIAŁEŚ POŻYWIENIA, A BYŁEŚ ZA SŁABY, ŻEBY UDAĆ SIĘ NA POLOWANIE, CHYBA ŻE W CHARAKTERZE OFIARY.” – Chyba jakiś kopnięty poeta układał te wierszyki – mruknął pod nosem, a w łazience zapanowała cisza. Nienaturalna cisza, którą przerwał szelest dobiegający z kabiny. W łazience pojawił się centaur i Caspar otworzył usta ze zdziwienia. Zaczął strzelać w nich strzałami, dlatego poderwał się i już wyciągał różdżkę, aby się z nim uporać, kiedy Carmen machnęła swoją i centaur rozpłynął się w powietrzu. Wow. – No to moja kolej – Caspar przełknął głośno ślinę i przejął kostki od Carmen. Wyrzucił dwie czwórki. Osiem. Pionek przesunął się leniwie po planszy, a przez dłuższą chwilę nic się nie działo. „JEDNA KROPLA ZŁA NASĄCZA JADEM CAŁE NASZE DOBRO.” Nagle podłoga zadrżała i pod ich stopami pojawiły się Jadowite Tentakule. Casper wstał i chciał odskoczyć, ale przewrócił się i jedna z roślin wstrzyknęła w jego rękę jad. Nie czuł prawej dłoni, różdżka wypadła mu z ręki. Serce zaczęło bić mu jak oszalałe, ale nawet nie wydał z siebie dźwięku. Szybko schylił się po różdżkę drugą ręką, sycząc z bólu. Warknął i prędko rzucił odpowiednie zaklęcie, a Tentakule zniknęły. – Na brodę Merlina – jęknął Caspar przeciągle, kiedy w łazience zapadła cisza. Złapał się lewą ręką za prawą dłoń. – Nie czuję jej, kurw... – mruknął cicho. Czy to była pora na zażycie leczniczej mikstury?
Kostka: 8 + nieparzyste Pole: 8 Efekt: Sparaliżowana prawa ręka po ataku Jadowitych Tentakul. Super.