Poprzez Łazienkę Jęczącej Marty można dostać się do Komnaty Tajemnic. Jest to bardzo rzadko odwiedzane miejsce, bo niewielu uczniów wie o jego istnieniu, a jeśli już to nie mają pojęcia gdzie znajduje się wejście. Poza tym, żeby je otworzyć, trzeba znać język wężów, a o to już o wiele trudniej niż o samo znalezienie miejsca które prowadzi do środka. Po otwarciu, zjeżdża się wąską zjeżdżalnią, lądując na stosie szkieletów małych zwierzątek, zaś idąc ciemnym korytarzem o niskim sklepieniu, dociera się do ogromnego pomieszczenia przystrojonego licznymi wizerunkami węży, większość to płaskorzeźby na ścianach. W jednym rogu leży sobie ciało bazyliszka, ale co dziwne, wcale nie zjadły go robaki, tylko wygląda jakby dopiero co ktoś go zabił. Ogólnie, nie jest tu bardzo wilgotno, chociaż takie z początku może sprawiać wrażenie. Z pewnością mrocznie, ale można to zmienić, zapalając liczne pochodnie na ścianach.
Nielegalny – niezlecony przez nauczyciela – pobyt tutaj może być karany szlabanem i minusowymi punktami dla Domu (automatycznie wyrażasz w tym temacie zgodę na ingerencję Mistrza Gry).
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz - 17:57, w całości zmieniany 2 razy
Pokazała Hance język i od razu się od niej odwróciła, bo jeszcze by coś brzydkiego pokazała, a na to pozwolić nie mogła, o. Poza tym, Vercia właśnie zaczęła swoje czary, jak to Bell nazwała na szybko i wszystko zaczęło się przestawiać otwierać, aż pokazała się wielka, mhroczna i w ogóle, dziura! Krukonka zajrzała do środka i aż się wzdrygnęła, takie zimno stamtąd zionęło. - Łaaał - wydała z siebie słowo zachwytu, ciągle spoglądając w dół. Była tym wszystkim okropnie zachwycona i już nie mogła się doczekać, kiedy wszystkie znajdą się na dole i zaczną swą sweet party. - Dobra, tchórze, to ja idę pierwsza! - powiedziała pewnym tonem, żeby ukryć, się trochę tam się boi, no ale raz kozie śmierć. W końcu Hanka już raz tam była, więc przeżyła, nie? Stanęła na samej krawędzi dziury, rzuciła pierw trzy śpiwory, których dziewczynom jeszcze nie dała, bo przecież miały jedzenie i picie, więc nie będzie im dawała więcej i zrobiła jeden kroczek do przodu, drugi... i runęła w dół z efektownym (i głośnym) "aaaaaaaaaaaaaaaa". Lądowanie miała nawet miękkie, bo oprócz tych wszystkich kosteczek małych zwierzątek, udało jej się wcelować w chyba dwa spośród rzuconych śpiworów. Zdolna była, nie? Nieco obolała, podniosła się i rozejrzała, czekając na dziewczyny.
Bruk głęboko się nad czymś zamyśliła (tak, tak, obmyślała właśnie plan imprezy w komnacie tajemnic, w tym śpiewanie Smerfnych Hitów), więc przegapiła moment, w którym Veronique otwierała tajemne przejście i pytała, która z nich pójdzie pierwsza. Och, no nie... Bell się jej wepchnęła. - Beeeeeeeeeeell! Bell, ja chciałam pierwsza ! Za karę łapiesz Ogniste! - wrzasnęła w dół przejścia, żeby prefektka Rodwick dobrze usłyszała. No nic, kiedyś poprosi Hanię albo Vercię, żeby specjalnie otworzyły jej to przejście, a wtedy będzie mogła sobie zjechać pierwsza, hłehłe. Zero fochów, w końcu szykuje się taka świetna impreza! - Dobra, nie wpychać się! Teraz zjeżdża ciocia Bruk - uprzedziła przyjaciółki podejrzanie zadowolona, jakby co najmniej przed chwilą Manuelek poczęstował ją jakimś wyrobem z przydomowego ogródka, ehe. Amerykanka poszła w ślady Bell i... ziuuuuuuum! Leciała w dół, do czasu, kiedy poczuła, że porządnie obiła sobie tyłek, co skwitowała głośnym 'Ałaaaaaaaa!'. No i chwilę potem dostała w głowę własnym, puchatym kapciem, który w czasie lotu spadł jej ze stopy. - Ale czaaaaad! - podsumowała rozentuzjazmowana, zakładając z powrotem kapcia i stając obok Bell.
Bo Bell miała świetny zapłon, ha, nie to co Bruk. Poza tym, niech ona nawet nie oszukuje, że chciała by pierwsza, pewnie za bardzo się bała, hyhy, i specjalnie tak opóźniała wszystko. Bell, stojąc sobie na uroczej kupce kostek i kosteczek, cichutko chrzęszczących pod jej butami, patrzyła w dziurę, dla odmiany w górę, a nie w dół jak wcześniej, bo przecież była w suficie i wypatrywała jakiegoś ruchu. Niestety, jak na razie jedynie co widziała, to jakieś tam światełko na końcu tego prawie, że pionowego tunelu. Na głos Bruka, aż podskoczyła, ale przeraziła się dopiero, kiedy ta powiedziała, że rzuca ogniste! Szaleniec, normalnie, przecież wszystko się rozbije! Miała jak najlepsze intencje, chciała je złapać, żeby mieć zapasy na całą noc, ale... bała się, że to ja uszkodzi, dlatego cofnęła się na bezpieczną odległość. I całe szczęście, bo zamiast butelek za dół zleciała sama Bruk. Nie no, świetnie by było, gdyby to właśnie ona wylądowała na rudowłosej! - Nooooo, super - przytaknęła jej wesoło i nawet wzięła do ręki kręgosłup jakiegoś szczura czy czegoś takiego rozmiaru. - Urocze miejsce, takie przytulneeee - rzuciła w ślizgonkę owym kawałkiem zdechłego czegoś.
Właściwie to widziała te cuda z umywalką już raz, lecz musiała przyznać, że za drugim razem było to tak samo efektowne, więc stała z otwartymi ustami i oczami wielkości monet i obserwowała jak kolejne umywalki ustępują miejsca wielkiej dziurze. Pewnie gdyby była tu pierwszy raz to by się przestraszyła, lecz wiadomo, że jak się jest drugi to trzeba chociaż pozorować się na obeznaną w terenie i ogólnie maksymalnie odważną, choć gdyby tchórzyła to pewnie uszłoby jej to na sucho. W końcu była kiedyś ślizgonką, a to stereotypowi tchórze. Pewnie i tak kiepsko by to wyszło bo Bell na pewno nie pozwoliłaby rudej zapomnieć, że kiedyś trochę obawiała się wejścia do komnaty. Już chciała odważnie wepchnąć się by zjechać w dół i pokazać innym jak to się robi gdy Bell się jej bezczelnie wepchnęła. Zaraz za nią poleciała Buk no i słychać było tylko głośne 'aaaaaa', a potem nagłe bum. - Żyjecie ? - Krzyknęła do tej dużej dziury, ale dziewczyny chyba jej nie usłyszały. Wzruszyła tylko ramionami i przelotnie spojrzała na Ver. - No moja kolej. - Oznajmiła jej, przycisnęła Kefirka do piersi, w jedną łapkę schwyciła torebkę i rzuciła się w tą dziurę. Właściwie powinna się już nie bać i obiecała sobie, że nie będzie krzyczeć, więc zamknęła oczy i skupiła się na szybko bijącym sercu. Po kilku godzinach (sekundach, ale takich długich) boleśnie wylądowała na ziemi i stęknęła cicho czując kamienie wbijające się w pośladki. - Boli. - Jęknął wstając z ziemi i rozmasowując miejsca, które dawały o sobie znać w nieprzyjemny sposób.
Oczywiście Ver również podziwiała jakże fascynujący widok rozsuwających się umywalek, ale co tam, udawała, że jej to nie rusza. - Hyhy, ołkej, wskakujcie - powiedziała do dziewczyn, których po chwili już nie było, a Ślizgonka została sama. Jeszcze raz spojrzała w mhroczną dziurę i nawet zaczęła się zastanawiać, czy ta wycieczka do tej Komnaty to aby na pewno dobry pomysł. Tam musiało być bardzo brzydko i strasznie, i pewnie leżały tam jeszcze szczątki głupiego bazyliszka. Bue! Ostatecznie jednak podniosła Wiesławę z ziemi i mocniej ścisnęła torbę, no i wskoczyła. Wydawało jej się, że spada tak godzinami. Tak bardzo się zamyśliła, że omal nie dostała zawału, gdy jebsnęła na ziemię. Kiedy w końcu doszła do siebie po tym całym szoku związanym z twardym lądowaniem, uświadomiła sobie, że leży na ZWIERZĘCYCH KOŚCIACH! Momentalnie skrzywiła się, ciesząc się jednak w duchu, że przynajmniej nie są to szczątki ludzkie. - Fuu! - jęknęła, podnosząc jakąś kostkę i rzucając nią w kąt - Dobra, gdzie teraz idzieeeemy? Spojrzała znacząco na Hankę; w końcu chyba ona jedyna znała drogę. A jak zapomniała, to będzie źle.
I tak oto minęło pół roku, chociaż dla dziewczyn co siedziały na kosteczkach zwierzątek pewnie jakieś pół minuty. Jak już Hanka i Ver spadły na dół, to Bell zebrała śpiwory które rozsypały się dookoła i zaczęła się dokładniej rozglądać, żeby jako tako zorientować się gdzie powinny iść. Co prawda o Komnacie Tajemnic słyszała jedynie na lekcjach Historii Magii no i od Hanki, ale skoro Harry Potter wtedy sobie tutaj poradził, a nie miał przewodnika, to ona też by dała radę. - No, chodźcie, nie będziemy tu czekać aż ktoś nas znajdzie - powiedziała i nie robiąc sobie nic z tego, że Hania o wiele lepiej wiedziała gdzie powinny iść, ruszyła w lewo, w stronę ziejącej ciemnością dziury. Nie patrzyła pod nogi, ale czuła, że to na co stawała chrzęszczało ciągle tak samo, a może nawet bardziej. Przelazła w końcu przez rozsypane bez większego sensu kamienie, jakby ktoś kiedyś rozwalił część ściany i sufitu i zajrzała przez ową dziurę. Wyjęła różdżkę z kieszeni i zapaliła światełko Lumosem. - To która z was idzie pierwsza? - odwróciła się i wyszczerzyła ząbki do ślizgonek.
Jako super przewodnik chciała ruszyć na przód, lecz Bell bezczelnie ją wyprzedziła, przez co kilka razy prychnęła głośno w jej stronę. Postanowiła jednak, że nie będzie tego nieuprzejmie komentować bo po co ? Niech się Rodwick wykaże, a jak się zgubi to wtedy wkroczy Glau i uprzejmie wyprowadzi dziewczęta z błędu, hehe. To co, że już zdążyła zapomnieć drogi. Nie ważne, że zupełnie nie wiedziała w którą stronę iść i czy w ogóle korytarzami można gdzieś dojść. Ważne było, że mogła teraz zaszpanić przed wszystkimi i miała zamiar to zrobić no bo to jednak fajnie jak się wie coś o czym inni nie mają pojęcia. Wlokła się za Bell, usiłując wytężać w ciemnościach wzrok by sobie może coś przypomnieć, ale jakoś nie zupełnie to wszystko działało, a w dodatku była tak zajęta własnymi myślami, że gdy Rodwick się zatrzymała, wpadła na nią przypadkiem. - To ten, ja pójdę. - Rzekła niczym rasowy ekspert i ruszyła w ciemność. A, że było ciemno to nie wiedziała gdzie idzie i obiła się o ścianę. - Auuuuuuuu. - Jęknęła przeciągle. - Niech mi tu ktoś poświeci. - Rzuciła pretensjonalnie w mrok, mając nadzieję, że jej towarzyszki nadal gdzieś tam stoją.
Skyla obserwowała poczynania Amadeusa na wpół rozbawiona. Można by powiedzieć, że było jej trochę szkoda chłopaka, jednak sam sobie zasłużył, obijając ją o ścianę! Nie żeby to ona zaczęła... W każdym razie wina leżała po obu stronach. Kiedy Krukon syczał bez końca, postanowiła, że litościwie mu pomoże, jednak nie zdążyła, bo jego odgłosy okazały się mieć jakieś znaczenie, które pomogło otworzyć jakieś tajemne przejście. - Hahahahahahahhaha, otworzyłeś coś - stwierdziła, jakże elokwentnie. Pochichotała chwilkę, po czym podeszła do całkiem szerokiego wejścia. I zajrzała w nie, pochylając głowę. Za dużo nie zobaczyła, nawet osoba o dobrym wzroku nie dopatrzyłaby się dna lub końca tego przepaścio-tunelu. - Ciemno - stwierdziła. - Ciekawe dokąd prowadzi, słyszałam o jakimś przejściu do Hogsmeade, może trafimy na jakiś sklep i dostaniemy słodycze za odkrycie tego korytarza? Chodź, idźmy tam! - powiedziała podekscytowana wizją darmowych kulek lodowych, po czym wlazła w tunel, nie dając Amadeusowi jakiejkolwiek szansy na odpowiedź lub wybór. Mógł albo iść za nią, na co liczyła, albo zawrócić i darować sobie zwiedzanie Hogsmeade z innej perspektywy. Tunel okazał się całkiem stromą zjeżdżalnią, niezbyt wygodną dla zbitego tyłeczka Skyli. Mniej więcej w połowie drogi pomyślała sobie, że na końcu musi być sporo schodów, skoro droga ciągnie się tak długo. A może jej się wydawało? Mniejsza o to, myślała sobie o różnych ciekawych rzeczach, kiedy wylądowała z chrzęstem na ziemi. Z chrzęstem? - Lumos - mruknęła, podnosząc się z podłoża i obserwując je w świetle padającym z różdżki. Było tu mnóstwo małych kostek szczurów i myszy. Odsunęła się i rozejrzała. Korytarz nie był zbyt szeroki, jednak nie na tyle wąski, aby nie mogli się w nim zmieścić. Zapowiadało się też, że będą musieli trochę zmoczyć buty, bo podłoże pokrywała warstewka wody.
Amadeus był zdezorientowany całą tą sytuacją. Nie wierzył, że to się działo. On, swoim syczeniem z bólu, otworzył jakieś tajemne przejście? Albo jakieś nieznane pomieszczenie? Marta krzyczała coś, że zrobili to, jak kiedyś Harry Potter, ale teraz chłopak nie brał tego do siebie, a na pewno nie miał siły skojarzyć, że tu chodziło o otwarcie Komnaty Tajemnic i zniszczenie horkruksa, ratując przy tym Ginny Weasley. Zresztą Holender uczył się Historii Magii, bo musiał, a nie, dlatego że to go w jakiś sposób interesowało. Niemniej jednak nie zamierzał tam wchodzić, wskakiwać, czy co tam jeszcze innego. Po prostu chciał pozbyć się bólu, miał teraz okazję iść do Skrzydła Szpitalnego... ale gdy Skyla zniknęła w czeluściach, coś w nim drgnęło i postanowił iść za nią. Doszło do niego, że Ollie, choć szalony na co dzień, mógłby mu naprawdę coś zrobić, jeśli coś poważnego stałoby się Skyli. A Amadeus nie chciał ginąć, gdy nie zrealizował jeszcze swych celów. Tunel był długi, śliski, zjechał po nim i upadł na ziemię, nadwyrężając jeszcze bardziej swą zranioną rękę. Wzdrygnął się, gdy usłyszał chrzęst... kości? Widział je też trochę, przez światło z różdżki Skyli. Sam rzucił również Lumos, dzięki czemu w miarę dobrze widział dziewczynę. Cóż, nie chciał iść, ale nie było możliwości powrotu tą samą trasą.
Cedric to jednak łebski chłopiec był, szybko doszedł do tego, że przejście nie otworzyło się ot tak. Oczywiście, brał pod uwagę też fakt, że Scarlett mogła nacisnąć gdzieś tam jakąś dźwignię w łazience, ale tę możliwość w końcu również odrzucił, bo przypomniał sobie o właściwościach czarodziei wężoustych - czyżby Saunders właśnie była jedną z nich? OMG, ALE SUPER. I najchętniej krukon to by od razu pobiegł powiedzieć o tym swoim braciom (no dobra, Drake'owi na razie by nie powiedział, niech cierpi!), ale zaraz jednak powstrzymał swój entuzjazm, bo zwyczajnie stwierdził, że Scarlett może sobie nie życzyć, by wszyscy o tym wiedzieli... no cóż, bo gdyby było inaczej, cała szkoła już dawno huczałaby od plotek! Uznał, że porozmawia z nią o tym później. Kiedy wreszcie z chrzęstem wylądowali na samym dole, Cedric wstał, po czym pomógł podnieść się Scarlett. - O rany, rany, co to? - zapytał szczerze zdumiony, bo jego za każdym jego krokiem rozlegał się zabawny chrupot. Cóż to mogło być? - Czy to kości? - zaraz wyjął różdżkę i za pomocą lumos oświetlił obszar wokół nich. Tak, to były kości, OJEJ. - Najlepsze miejsce w Hogwracie, no jak Merlina kocham! - czuł się jak dziecko w boże narodzenie, które tylko czeka, aż rodzice dadzą znak do odpakowania prezentów - tak jak wspomniane dziecko, czuł, że ten najlepszy moment dopiero nadejdzie! Coś mu zaczęło świtać, coś sobie z tej historii magii zaczął przypominać - ojejku, czy to właśnie tutaj sławetny Harry Potter rozprawił się z bazyliszkiem?
Cóż, podejrzewam, że wszędobylski Obserwator i tak zaraz się wszystkiego dowie. Szczególnie po notce na wizzbooku. Ale to nic, Scarlett sobie jakoś poradzi. Bo, nie ukrywajmy, ale Cedric jest nieco poza podejrzeniem zważywszy na jego status krwi. Oby tylko najważniejsi ludzie się od niej nie odwrócili, i żeby nie przybyło jej fanów! Chyba nie zniosłaby marudzenia, aby otworzyła im Komnatę. Niech spieprzają co innego wężoustego. Którego aktualnie szkoła oficjalnie nie posiadała, ale co ją to obchodzi? Fajnie się zjeżdzało, choć było stromo i Scarlett pisnęła raz czy dwa, tuląc się jednocześnie mocniej do Bennetta (hehe, cwany plan miała!). Na szczęście lądowanie nie było aż tak straszne, głównie właśnie za sprawą krukona. Ale wiedziała, czego się spodziewać, była tu już parę razy przecież. Kości też już znała, więc z łatwością mogła odpowiedzieć na to pytanie. - Tak, to kości - zaśmiała się, widząc, a raczej słysząc entuzjazm studenta. No bo dopóki nie oświetlił widoków różdżką, ciężko było cokolwiek dostrzec! Nie ukrywajmy, że w środku było ciemno. Dlatego też Saunders sięgnęła po swój magiczny patyk i zaraz podwójne lumos rozświetlały im otoczenie. Ślizgonka rozejrzała się dookoła, uśmiechając lekko i przy okazji szukając tunelu, którym powinni się udać. - Cieszę się, że ci się podoba! Myślę zatem, że moja opowieść byłaby zbędna i dużo gorsza niż wycieczka - dodała, mrugając do niego, ale nie miała pojęcia, czy to zobaczył. Trudno! W drogę. Bo w końcu blondynka zaprowadziła go dobrym korytarzem. Wzięła go za rękę i jakiś czas szli po wąskiej drodze, aż w końcu trafili na większe pomieszczenie. Saunders zaklęciem zapaliła pochodnie na ścianach. I wtedy przed nimi dało się zauważyć ogromną salę pełną płaskorzeźb i... z martwym bazyliszkiem na ziemi. Zupełnie, jakby scena walki Pottera z Voldemortem odbyła się wczoraj. MAGIA, hehe. - Fajny nie? - spytała, ciągnąć Cedrika za sobą wgłąb sali i wskazując głową na potwora. Przy okazji zgasiła również różdżkę, bo światło pochodni dawało wystarczająco dużo światła.
W sumie tej notki na wizbooku tak jakby jeszcze nie ma, więc chwała Merlinowi, może jeszcze nie wszystko stracone! Znaczy, jak Cedric w amoku spowodowanym tymi wszystkimi wrażeniami dorwie się do swojej magiczno-społecznej księgi, zaraz zapomni o tym, że raczej miał o niczym nie mówić nikomu, ale cóż, nie wyprzedzajmy zdarzeń! Oczywiście Scarlett mogła otworzyć klub wypraw do komnaty tajemnic - wiadomka, że członkostwo nie byłoby darmowe, hola, hola! Hm, czy dziesięć galeonów to uczciwa stawka za taką wycieczkę? Trzeba by było pomyśleć nad cennikiem, hehe. A Cedric, jako ten dobry i uczciwy (!!!) czarodziej z pewnością pomógłby Saunders, nawet jeśli miałby to być tylko wolontariat, przecież jego intencje zawsze były czyste, prawda? Dobrze, pozostawmy to bez odpowiedzi, ale w każdym razie, gotów był pomóc Scarlett rozkręcić KWDMB - czyli dla tych wyjątkowo niedomyślnych (aleeeż kawalarstwo) klub wycieczek do martwego bazyliszka! Jako, że Cedric na takowej wycieczce był po raz pierwszy w życiu, fascynowało go wszystko - te ściany, te śmieszne drzwi z wężami, no słowem turysta idealny! Kiedy dotarli do części właściwej Komnaty tajemnic, chłopak zatrzymał się. Z tego całego szoku i podniecenia zapomniał jak się oddycha, cóż za wstyd! Aleale przecież było to z pewnością utrudnione, tak głęboko, głęboko pod ziemią powietrze na pewno nie było zbyt świeże. Kiedy był o krok od zapowietrzenia się z powodu widoku martwego bazyliszka, przypomniał sobie o bardzo rzadko występującym narządzie zwanym płucami. Ależ miał szczęście, on akurat takowy narząd posiadał, w czepku urodzony! I kiedy wreszcie udało mu się z tych płuc skorzystać, oderwał na momencik wzrok od martwego gada, wbijając spojrzenie brązowych tęczówek w Scarlett. - Scarlett, ugh, yyyy, to jest, aa bazyliszek! - jego wypowiedź była niesamowicie kwiecista, ale w żaden sposób składna i logiczna, smuteczek. Jednakże podejrzewam, że Scarlett zrozumiała intencje Bennetta. No jejku, to był przecież BAZYLISZEK, reakcja chłopaka nie powinna nikogo dziwić... no prawie nikogo, hehe. Ach, jeszcze chwila, a zacznie całować Saunders po stópkach! - Rewelacyjny - pokręcił głową z niedowierzaniem. Wziął dziewczynę za rękę i pociągnął ją bliżej martwej bestii, wszakże była to niepowtarzalna okazja, aby obejrzeć takie monstrum z bliska!
Tak, Scarlett zdecydowanie mogła uznać wycieczkę za udaną - Cedric naprawdę cieszył się i ekscytował jak dziecko na myśl o bożnonarodzeniowych prezentach. Ona zaś się jedynie lekko uśmiechała, ale to akurat nie powinno nikogo dziwić. Jednak była zadowolona, że sprawiła mu taką radość. To był dziwny, z dawna zapomniany stan, bo nie pamięta, kiedy ostatni raz odczuwała takie pozytywne emocje z powodu szczęścia drugiego człowieka. Może to było przy Twycrossie? Nie, chyba nawet wtedy nie doświadczyła czegoś takiego. To było jednocześnie cudowne jak i zgubne uczucie. Bo... zdała sobie nagle sprawę z tego, że ten tutaj student jest dla niej ważniejszy niż mogłaby przypuszczać. I ta świadomość uderzyła w nią do tego stopnia, iż stała przez chwilę nieruchomo w miejscu, a na jej twarzy malowało się bezkresne otępienie i zdziwienie jednocześnie. Zamrugała gwałtownie i potrząsnęła główką. Wątpliwym było, aby krukon cokolwiek dostrzegł, będąc tak zajęty podziwianiem wszystkiego wokół. A Saunders zaś szybko uśmiechnęła się czarująco, jak to miała w zwyczaju przy tuszowaniu mniejszych bądź większych zbrodni. Czemu tylko czuje taki dziwny ucisk na sercu? Postanowiła się nad tym nie zastanawiać, tylko obserwowała Bennetta wciąż z tym samym wyrazem twarzy i nieco roześmianymi oczami. Był uroczy. I ujmujący. I pociągający. I w ogóle wszystko na raz! Idealny? Nie, takiego miana chyba nie przyznałaby nikomu prócz siebie. Niestety, egoizm przeżarł ją na wskroś. Aczkolwiek plasował się na mocnej, drugiej pozycji, tuż za nią, a to już coś! - Zgadza się - odparła w końcu, próbując zatuszować wielką chęć prychnięcia śmiechem. Na niej nie robiło to już wrażenia, widziała go parę razy, dosyć często tu przychodziła. Dopiero potem przestała, chcąc zająć się porządnie swoim życiem. A teraz? Teraz była tutaj z nim, doświadczając nie wiadomo jakich oświeceń. Wygląd martwego bazyliszka jest inspirujący? Szkoda, bo ślizgonka nie była zadowolona z obecnego stanu rzeczy. Choćby dlatego, że pamięta zasady ich układu. FwB. To nie obejmuje chyba porządnego związku... cholera. - Wiadomo - dodała, a propos rewelacyjnego węża-giganta. Tym razem jej głos był bardziej zmysłowy, a ręka wyrwała się z dłoni Cedrika, by obie dłonie powędrowały na jego ciało, oplatając je w okolicy bioder. Cóż, niewątpliwie niegrzecznej Scarlett inne rzeczy teraz chodziły po główce. Nie była jednak nachalna, póki co wtuliła się w ten sposób w plecy chłopaka, dając mu w ten sposób wybór. I wszystko mogłoby być wciąż niewinną zabawą, ale oczywiście życie musi wszystko popsuć! Frajerstwo, Saunders. Ale do tego się nie przyzna.
Cedric z tego podekscytowania faktycznie nie dostrzegł żadnej zasadniczej zmiany w zachowaniu Scarlett. Nawet gdyby coś go w tym temacie zastanowiło, pewnie automatycznie uznałby, że to reakcja na widok martwego bazyliszka. Bo halo, kto nie czułby się wzruszony i przejęty na widok wielkiego, martwego gada? NO JA NIE WIEM. Nieuważnie odwzajemnił uśmiech Scarlett, studiując łuski (??) na zastygłym ciele gada... ach, gdyby to jeszcze taki Drake i Elliott to zobaczył! Cedric już tak miał, on po prostu musiał dzielić się takimi odkryciami oraz wrażeniami ze swoimi braćmi; z wiekiem to się tylko nasilało, jako pięciolatek chwalił im się, że najszybciej zjadł zupę mleczną, jako dziewiętnastolatek... że widział martwego bazyliszka! No, ale teraz to oczywiście mógł opowiedzieć tylko Elliottowi, bo Drake oczywiście musi go przeprosić, TO ON PIERWSZY MU PRZYWALIŁ. Cedric tylko chciał być dobrym bratem, HEHE. I tak sobie stał i patrzył, stał i patrzył, aż w końcu twardo postanowił, że na razie na pewno nic Drake'owi nie powie! Całej dziecinności swojego zachowania oczywiście na zauważał, bo po co. Z jednej strony Bennettowi towarzyszył irracjonalny lęk, że bazyliszek zaraz wstanie i pożre jego oraz Scarlett, ale z drugiej strony z chęcią uniósłby mu te zastygłe od paręnastu lat powieki! - Scarlett, czy jego spojrzenie dalej ma moc zamieniania w kamień? - skandal, ale nie wiedział. Jednakże jak na dobrego krukona przystało, postanowił zapytać o to swoją śliczną przewodniczkę, a nuż ona coś o tym wie! Zaraz jednak bazyliszek zszedł troszkę na dalszy plan, bo żaden facet, nie ważne jaką miałby szajbę na punkcie martwych gadów, nie może pozostać głuchy na wdzięki Scarlett Saunders, w dodatku doń się tulącą. Przeczy to prawom fizyki i takie tam! - Dzięki, że mnie tu zabrałaś - nagle z dziecka w korzystającego z atrakcji disneylandu, przeszedł transformację w czułego i mruczącego pogromcę bazyliszków, och! Odwrócił się do Scarlett, objął ją w talii, po czym złożył na czubku jej głowy taki tam, ot niewinny całusek!
Och, oczywiście. Scarlett non stop się wzrusza z powodu martwego bazyliszka, ach. W ogóle wylewa łzy z żalu, spowodowane utratą tak wspaniałej istoty. O rany, gdyby to usłyszała, chyba palnęłaby się w czoło i zrobiła minę w stylu BITCH, PLEASE. Jej główkę zaprzątały dziwaczne uczucia kierowane w stronę Bennetta, to dopiero był problem. A nie jakiś głupi, zdechły gad na posadzce. Ech, empatia level hard. Najlepsze w tym wszystkim było to, że gdyby Cedric opowiedział ślizgonce o swojej kłótni z bratem, nie zauważyłaby totalnie jego dziecinnego zachowania. Ba! Wtórowałaby mu i kiwała głową na znak, że to oczywiście on miał rację a nie ten niewdzięczny puchon. Co prawda nie znała tej całej Ellie, ale na pewno była to jakaś zdzira, która omamiła młodszego brata krukona, o tak, na pewno tak właśnie było. Chociaż może dobrze, że nic o tym nie wiedziała - wtedy Bennett ugrzązłby w swoim mylnym przekonaniu i pogodzenie się rodzeństwa graniczyłoby z cudem. Ona zaś stała raczej znudzona i szczerze mówiąc to Cedric był tutaj jednyną atrakcją wartą jej uwagi. Ale oczywiście rozumiała jego entuzjazm. Z nią było podobnie, kiedy pierwszy raz odkryła to miejsce. Ale to było wieki temu. Takie przynajmniej miała wrażenie. - Nie, jest martwy i ma wydłubane przez feniksa oczy - wyjaśniła niczym dobrotliwa nauczycielka, uśmiechając się przy tym jakże ciepło. Czy to na pewno Saunders? A może podmienili ją kosmici? Cholera wie! W każdym razie chyba spodobała jej się czułość studenta, który to ją teraz obejmował i całował w czubek głowy. No dobra, niegrzeczna ślizgonka liczyła na coś więcej, ale przecież nie będzie wybrzydzać. Przecież to ADONIS. Heheheh, nie, wcale nie nawiązujemy do imprezy u Skyli. - Mogę ci jeszcze wiele pokazać - odparła, tym razem już zdecydowanie bardziej zmysłowym tonem, by zaraz potem wspiąc się na palcach, zarzucić chłopakowi ręce na szyję i złożyć na jego ustach namiętny pocałunek. Uuu SKY IS ON FIRE.
Gdyby Scarlett faktycznie tak zareagowała, Cedric pośpieszyłby zaraz z wyjaśnieniami, że przecież bazyliszki są niesamowicie rzadkie i ogólnie należy im się szacunek, a nie! Bo już prędzej można spotkać smoka, naprawdę... I jeszcze jedno Cedrika zastanawiało, czy ten cały Harry Potter nie mógł z biednym gadem postąpić nieco mniej brutalnie? No przecież nikt od niego nie oczekiwał, że zaraz się z nim zaprzyjaźni, ale no halo, tak się nie rozwiązuje konfliktów, ech! Bennett chyba przysnął na historii magii, kiedy nauczyciel omawiał fragment, w którym bazyliszek chciał zabić Pottera... ups! W każdym razie dobrze, że tego nie usłyszała, bo Ced nie musiał walnąć tego, cóż, dość kompromitującego wywodu! - Szkoda - westchnął, niepocieszony. Tu się nagle okazuje, że na tej historii magii to czasem całkiem ciekawe rzeczy są... no cóż! Fakt, dobrze, że nie napomknął o swojej kłótni z bratem, bo gdyby Scarlett przyznałaby mu rację, to już w ogóle utwierdziłby się w przekonaniu, że jest prawie nieomylny i to Drake powinien błagać go o wybaczenie. Bo oczywiście powinien, wiadomka, ale teraz Cedric nawet gdzieś tam głęboko brał pod uwagę, że MOŻE i on powinien zacząć jakąś rozmowę... definitywnie, gdyby Scarlett przyznałaby mu rację, od razu odrzuciłby możliwość wyciągnięcia ręki jako pierwszy! - Nie wątpię! - odparł, oczywiście zaraz odwzajemniając namiętny pocałunek. Cóż za romantyczna atmosfera i wprost idealne miejsce na wszelakie amory! Pewnie dlatego ręce Cedrika powędrowały nieco niżej zatrzymując się na biodrach Scarlett. - Ale wiesz, już teraz możesz mi zdradzić co to takiego! - taki z niego był niecierpliwy chłopiec, HEHE. Jeszcze się tak cwaniacko uśmiechnął, no panda bed boj!
Oczywiście, że tak. Ale Scarlett miała swoje jakieś dziwne priorytety, co zrobić. Owszem, była wężousta, ale niekoniecznie oznaczało to empatię w kierunku do gadów czy jakichkolwiek innych stworzeń. Pani Saunders skutecznie od maleńkości zabijała w niej współczucie i chęci postawienia się w sytuację drugiej osoby. A potem wszyscy się dziwią, że taka z niej nieczuła suka, ECH. Z tą kobietą każdy by oszalał i się takim stał, trust me. Nie skomentowała już jego zawiedzionego tonu głosu i wypowiedzi, ponieważ po pierwsze za bardzo pogrążyła się w swoich myślach na temat tego, co powinna ze sobą zrobić, a po drugie to za bardzo się na niego napaliła, peszeczek! Dlatego większość procesów myślowych, zainteresowań i tak dalej skłaniało się w kierunku Bennetta, który coraz chętniej skupiał więcej uwagi na tej jakże uroczej blondynce aniżeli na jakimś tam bazyliszku! I oczywiście ślizgonka była z tego powodu bardzo dumna. Uśmiechnęła się jedynie tryumfalnie, jednak bardzo delikatnie, aby nie rzucać się z tym w oczy. Tak, miejsce było wręcz idealne na schadzkę kochanków! Mrok, wilgoć, chłód i zwłoki na ziemi, uroczo. Jednak jej to nie przeszkadzało ani trochę. Przecież połączyła przyjemne z pożytecznym - naukę z odrobiną zabawy. To czysty geniusz przecież był! I wtedy generalnie się rozkręciła, bowiem podczas tego namiętnego pocałunku popchnęła go na ścianę za nimi, przez co zrzucili stamtąd jakiś dziwny obrazek, jednak na to Scarlett nie miała zamiaru zwracać najmniejszej uwagi. Przylgnęła do krukonca mocniej, wciąż obejmując go za szyję i nieco wyżej podnosząc nogę. Dopiero kiedy postanowiła, że pocałunek musi odrobinę zelżeć (ale nie przestać!), to zabrała się za jego koszulkę czy co to tam było, aby momentalnie ją z niego ściągnąć i rzucić na podłogę. Ułożyła tym razem swoje dłonie na jego nagim torsie, wracając do poprzedniego sposobu (czyli namiętnego!) całowania. Hm, no tak, nic już nie powiedziała, ale generalnie słowa w takich sytuacjach są chyba zbędne!
W przypadku Cedrika można nazwać to raczej fascynacją niźli empatią, bo w rzeczywistości... współczuł raczej sobie, że nie mógł zobaczyć takiego żywego bazyliszka. Cóż, w takich sytuacjach nie myśli się, co naprawdę mogłoby się stać, gdyby przyszłoby stoczyć prawdziwą potyczkę z bazyliszkiem, więc w umyśle Ceda wyglądało to raczej w ten sposób, że stworzenie pełniłby rolę raczej jego osobistego pupila, a nie mordercy... no, w każdym razie dobrze, że w komnacie leżą jedynie zwłoki gada, bo Cedric szybko mógłby się przekonać w jakim żył błędzie. Jednakże, jak już wcześniej było pisane, myśli Cedrika były zajęte teraz raczej czym innym... ha, nie tylko myśli! Bo i niecierpliwe dłonie zaraz zaczęły ściągać ze Scarlett bluzkę, przecież nie mógł pozostać dziewczynie dłużny... musiał uporać się z tym szybko, żeby mogli wrócić do namiętnych pocałunków! Zaraz oczywiście miał w planach zająć się resztą jej garderoby. Bez wątpienia, Cedric na dłuuugi czas zapamięta czas spędzony w komnacie tajemnic. Tym razem już nie przerywając pocałunków, objął Scarlett jedną ręką w talii, drugą ręką przytrzymał jej nogę, którą już wcześniej w taki miły sposób podniosła. Dziwacznego obrazka, który spadł, nawet nie zauważył, ba, on nie zauważyłby teraz, gdyby bazyliszek faktycznie powrócił do życia! Był w stu procentach skupiony na Scarlett, uściślając na jej ponętnych ustach... cóż za cudowna wycieczka! Faktycznie, łączenie przyjemnego z pożytecznym... ech, gdyby wiedział, co się za chwilę stanie. Jednakże nie wyprzedzajmy zdarzeń, na razie Bennett po prostu upajał się chwilą, która była chyba idealna.
Ostatnio zmieniony przez Cedric C. Bennett dnia Nie 7 Kwi - 21:40, w całości zmieniany 1 raz
No tak, gdyby bazyliszek rzeczywiście żył, mogłoby się to skończyć tragicznie. No chyba, że Scarlett w porę zagadałaby do niego po wężowemu, to mieliby jakieś szanse. Ale musieliby tak czy siak jednocześnie uważać, aby nie patrzeć mu w oczy, co dla nich, roztrzepańców, albo raczej zajętych sobą kochanków, mogłoby być dosyć trudnym zadaniem! Nie mniej jednak wypadałoby teraz napisać, że pomimo wszelkich przeciwności losu poradziliby sobie, o. Temperatura w tym ogromnym, chłodnym pomieszczeniu zdawała się jakoś dziwnie rosnąć, hm! Przynajmniej takie wrażenie miała Saunders, której oddech zdecydowanie przyspieszył, szczególnie, iż mogła poczuć nagi tors Cedrika, ach! W tym momencie wszystkie jego fanki powinny piszczeć z zazdrości, zdecydowanie. Na szczęście ich tu nie było i nie będzie, bo jest jedyną póki co wężoustą w zamku, więc można też uznać, że znalazła idealne, kameralne miejsce na schadzki, heheh. Mogła się nawet czuć, jakby to miejsce było tylko i wyłącznie dla niej! Nie przestawała go całować, oczywiście poza momentem ściągania z niej bluzki, na co tylko się uśmiechnęła spod przymrużonych oczu. Zaraz potem cały mechanizm całowania rozpoczął się na nowo, a ona intensywniej wplatała ręce we włosy Bennetta. Potem jedna jej ręka powędrowała ponownie ja jego klatkę piersiową, niebezpiecznie zahaczając o spodnie, z którymi to postanowiła się rozprawić za pomocą jednej dłoni. I trzeba przyznać, że całkiem sprawnie jej to poszło! - O rany, jak ja cię kocham - wyszeptała pomiędzy kolejnymi pocałunkami, które zeszły na chwilę trochę gdzie indziej, czyli na policzki, szyję i obojczyk krukona, by potem ponownie wrócić do jego ust. Hm, chyba ślizgonka była na tyle upojona tym wszystkim, że nie dotarło do niej, co tak właściwie w tej chwili wypowiedziała. I że co gorsza, nie zostało to tylko w jej myślach, ba! Ów słowa ujrzały światło dzienne i to przed nikim innym, jak właśnie przed Cedrikiem. Ups.
Ta chwila miała wielki potencjał, doprawdy. Scarlett bez bluzki, Cedric bez spodni, jeszcze tylko parę sztuk odzieży na posadzce i najstarszy Bennett osiągnąłby pełnie szczęścia. Chciał niezobowiązująco? Sam już nie wiedział, zważywszy na to co odczuwał w stosunku do Scarlett, szczególnie ostatnio. Z jednej strony traktował to co było między nim, a Saunders jak jeden z romansów, ale z drugiej strony to wszystko coraz bardziej zaczynało przypominać coś większego... ale chyba tylko dla niego. Jak to miał w zwyczaju, zawsze powtarzał sobie w myślach pomyślę o tym później i w efekcie oczywiście omijał ten temat szerokim łukiem. Niestety uczuć od tak nie dało się wyłączyć, a te, dodatkowo wzburzone przez tę namiętną chwilę, wybuchły w Cedriku, zaraz zostając brutalnie stłamszone. - Ccco? - nie chciał przerywać tego pocałunku, tego co trwało i tego co między nimi właśnie się działo, ale to co usłyszał, skutecznie go ostudziło, sprawiając, że z jego strony napięcie opadło. Puścił nogę Scarlett, nawet nie myśląc, że może to dziewczynę zranić. Robił to, co zrobiły zwykły tchórz na jego miejscu, uciekał! Brawo Cedric, brawo! Wszystkie twoje ostatnie poczynania są godne pochwały. Doprawdy, jesteś przykładnym czarodziejem! Nie wiedział czy najgorsze jest to, że sam nie wie dokładnie co ta blondynka wyprawia z jego uczuciami, czy to, że to całe kocham cię zostało wypowiedziane pod wpływem chwili. Tak, Cedric miał w zwyczaju zlewać większość rzeczy, ale tak się nie da żyć. Olewanie uczuć jest fizycznie niemożliwe, czego krukon naprawdę nie mógł odżałować. Jeszcze tak niedawno przestrzegał swojego brata o uważanie na złamane serduszko, za co dostał w mordę, ale teraz sam postanowił zastosować tę profilaktykę. Znał Scarlett, znaczy może bardziej jej opinię w szkole. Zgodził się na tę niepisaną umowę, ale nie pomyślał, że istnieje ryzyko, że to jego uczuciami może się ktoś zabawić! Był pewien, że SMS wypowiedziała te słowa tylko i wyłącznie pod wpływem chwili... Czyny miały dla Ceda o niebo większe znaczenie, niż jakiekolwiek słowa, ale czy w tej sytuacji czyny nie mówiły same za siebie? Stał przez chwilę otępiały, a myśli tłukły mu się w głowie. Był krukonem, halo, dlaczego, więc nie chciały się ładnie poukładać? - Scarlett... - i nawet nie pomyślał, że stwierdzenie ślizgonki wcale nie musiało być takie całkiem nieprawdopodobne, a tym co teraz mówi i robi, prawdopodobnie ją rani. Bo tego by nie chciał, absolutnie. - Wracamy? - zapytał nieco zachrypniętym głosem, uciekając wzrokiem w bok. Nie wiedział co ma zrobić, bał się. Cedric Casper Bennett naprawdę się bał.
Scarlett na pewno by go zrozumiała. Ona sama do końca nie wiedziała, co chciała. Bo tak naprawdę świadomie zgodziła się ich na niezobowiązujący układ, a teraz co? Odwala takie numery! Nie jej wina jednak, że ewidentnie czuła coś więcej do tego tutaj chłopaka. I że to stawało się poważniejsze z każdym jednym dniem. Przynajmniej tak to odczuwała. Pomimo tego, iż walczyła z tym najbardziej jak się tylko dało. Hej, przecież Cedric nie będzie jej chciał. Doskonale zdawała sobie sprawę ze swojej opinii w szkole. Dlatego mianowała się sama siebie największą gwiazdą szkoły, aby uciec od brutalnej prawdy. Miała się już ustatkować z Twycrossem, ale okazał się chujem. I znów rzuciła się w wir poprzedniego życia. Puszczalska? Tak, z pewnością. Bo tak wyglądała jej egzystencja. Skrajnie hedonistyczna. I nieodpowiedzialna. Niechęć do dorastania? Zapewne też. Ale przede wszystkim próba znalezienia w tych kontaktach cielesnych namiastki głębszego uczucia. Nic dziwnego, że potem czekało ją rozczarowanie. Faceci chcieli seksu, a nie związków. A ci, co chcieli trwałych relacji, nie zaczynali jej przecież od ruchania się. Do niej jednak to nie docierało. Wciąż miała nadzieję, że w ten sposób znajdzie kogoś, kto... no właśnie. Może gdyby między Bennettem a Saunders była to tylko jednorazowa przygoda, nie byłoby o czym mówić. Ale nie, oni byli przyjaciółmi, którzy całkiem często spędzają ze sobą czas w ten sposób. Chcąc nie chcąc COŚ musiało się między nimi utworzyć. Jakaś więź. Czy jednak miłość? Niekoniecznie. Choć tak naprawdę to nie wiadomo. Scarlett wciąż nie potrafi zidentyfikować swoich uczuć... a teraz? Teraz wyraźnie czuła, że stojący przed nią student jest dla niej kimś bardzo ważnym, jeśli nie najważniejszym. Ale co z tego kiedy on tego nie czuł? I tak, poczuła, jak jej serduszko w jednej chwili rozpada się na milion małych kawałeczków. Odsunęła się od niego i stanęła na równe nogi, patrząc na niego z wielkim zdziwieniem. Nie, jeszcze do niej nie dotarło, co zrobiła. Na początku rozmyślała intensywnie o co mu do cholery chodzi. Dopiero po jakiejś minucie, zaskoczyła, że to, co miało być w jej główce, wypłynęło na światło dzienne. Było jej... ogromnie wstyd. Tak beznadziejnie nie czuła się chyba nawet podczas tamtego pamiętnego wieczora w dormitorium ślizgonów, kiedy to Wilkie wzgardził jej uczuciami, jak jej się wtedy zdawało. Zamarła. On coś mówił, czy tam bełkotał, a ona nie reagowała. Stała jak słup soli i gapiła się tępo na Cedrika. Serce biło jak oszalałe, ale tym razem wcale nie z podniecenia, a z przerażenia. Znów wszystko się w niej zapadało, łamało i tonęło. Czuła, jakby miała się zaraz udusić, jakby brakowało jej powietrza. I że ma ściśnięte gardło. A łzy chciały wcisnąć się w oczy, ale zamrugała gwałtownie aby je przegonić. Nigdy w życiu nie czuła się tak potwornie. Starała się jednak po dłuższej chwili udawać, że nic się nie stało. Hide my head, I wanna drown my sorrow. Nie odezwała się. Pokiwała głową, choć mógł tego nie widzieć. Ubrała swoją bluzkę i poczekała chwilę, aż Bennett też się ogarnie. Potem w milczeniu wydostali się z komnaty, każde rozchodząc się w swoją stronę. Czy to koniec?
z/t
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Z pewnością nikogo nie powinien dziwić fakt, że wie wężouste siódmoklasistki zawsze trzymały się razem. Tak w zasadzie było już od kilku lat i w większości przypadków, gdzie była jedna tam też musiała się w pobliżu kręcić druga. W końcu jakby nie patrzeć ktoś musiał pilnować Rue i dbać o to, żeby inni jej nie dokuczali i nie wykorzystywali do swoich własnych korzyści. Green miała za dobre serce, aby odmówić komuś jakiejś przysługi nawet jeśli ta jej się nie podobała. No i oczywiście ktoś musiał też pilnować panny Hawthorne, aby nie wpadła w jakieś większe kłopoty. Zawsze, gdy tylko potrzebowała towarzystwa jej wybór padał od razu na Puchonkę, a tak się składało, że tym razem postanowiła zbadać jeden z bardziej tajemniczych zakamarków szkoły i nie uśmiechało jej się za bardzo brnąć tam samotnie. Tyn bardziej, że według niej zwiedzanie Komnaty mogłoby się też spodobać Rooney. Nie da się zaprzeczyć temu, że naprawę kusiło ją odnaleźć to miejsce i zobaczyć jak ono właściwie wyglądało. Tym bardziej, że gdy przebywała na lekcjach jej druga najlepsza przyjaciółka mogła swobodnie przemierzać korytarze i szukać gdzie też ta mogła się znajdować. - Jestem ciekawa jak ona wygląda po tylu latach. No i jakim cudem Slytherin dał radę ją wybudować i ukryć w takim miejscu - zwróciła się do znajdującej się obok niej dziewczyny, jedną ręką sięgając do łba spoczywającego na jej barkach bladego pytona, który natychmiast wepchnął głowę tuż pod jej dłoń, domagając się pieszczot. Kto by się spodziewał, że gady potrafią być tak uczuciowe? Na pewno nie ktoś kto nie spędził z nimi odpowiedniej ilości czasu. Wciąż jednak większość jej uwagi zaprzątała sprawa związana z powstaniem i celem jakiemu miała służyć komnata. Mogła być niezwykle wdzięczna, że biblioteczka Hawthorne'ów posiadała tyle pozycji poświęconych weżoustości i czarodziejom obdarzonym tym darem, że miała wiele okazji, by zapoznać się z wieloma legendami, które ich dotyczyły. Chyba jedną z jej ulubionych była ta o praprapraprababci Althei, która ponoć nakłoniła jakiegoś jadowitego węża do oddania jej swojego jadu, który posłużył do stworzenia antidotum na ukąszenia jego gatunku i jeszcze jakieś inne schorzenia. Fascynująca historia. - Wejście powinno być gdzieś tutaj - stwierdziła rozglądając się po łazience Jęczącej Marty, która akurat tego dnia była nadzwyczaj cicho. Może po prostu nie interesowało ją w tym momencie towarzystwo innych dziewczyn? Nie było w końcu wielką tajemnicą, że interesowali ją głównie chłopcy. - Aha. Mam - stwierdziła, gdy tylko zauważyła wężokształtne zdobienie. Chociaż zapewne nie byłoby to takie proste gdyby nie podszepty od zaprzyjaźnionego pytona. Ślizgonka przekręciła głowę i wyszeptała jeszcze kilka słów w wężomowie licząc na to, że zadziałają one i Komnata stanie przed nimi otworem. Mechanizm chyba potrzebował chwili nim w końcu aktywował się pod wpływem jej umiejętności i odsłonił wejście do ukrytej części zamku. - Pozwolisz, że pójdę przodem? - spytała jeszcze Puchonkę. Cóż ostrożności nigdy za wiele i w razie jakby coś poszło nie tak to wolałaby sama być na linii frontu niż wysyłać Rue jako pierwszą naprzeciw niebezpieczeństw.
Rooney Green
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : Twarz cała w piegach, walijski akcent, Kiedy się denerwuje, bardzo często ścisza głos i zaczyna się jąkać
Prawdopodobnie nikt spośród tych, którzy znali te dwie damy, nie przypuszczałby nigdy, że będą choćby w stanie się dogadać. Co dopiero mówić o jakiejś większej zażyłości! A tu proszę, niespodzianka ogromna, bo tak się złożyło, że potrafiły się nawet zaprzyjaźnić! Rue sama uważała, że miała ogromne szczęście trafiając na Minę. Oczywiście nawiązanie takiej znajomości dla Puchonki graniczyło niemalże z cudem, ale jednak, dzielnie podołała i teraz nie wyobrażała sobie dnia, aby nie widzieć Ślizgonki choćby po to, aby zapytać, czy jej gad dobrze spał. Musiała jednak przyznać sama przed sobą, że niekiedy pomysły dziewczyny naprawdę ją przerażały, ale oczywiście rzadko kiedy mówiła o tym głośno. Zdarzały się jednak takie sytuacje, jak teraz, że bardziej od przerażenia, odczuwała fascynację, której nie potrafiła okiełznać i którą prawdopodobnie jedynie w towarzystwie przyjaciółki, była w stanie pokazać. Kiedy tylko usłyszała propozycję udania się do komnaty tajemnic, od razu uznała to za beznadziejny pomysł. Nie była głupia, słyszała legendy dotyczące tego miejsca, historie o tym, jak to właśnie tutaj Harry Potter pokonał bazyliszka. Niejednokrotnie zastanawiała się nad tym, jak to miejsce mogłoby wyglądać, ale Merlin jej świadkiem, że nigdy nie pomyślała o tym, aby faktycznie je odnaleźć! Tyle że im więcej na ten temat rozmawiała z panną Hawthorne, tym bardziej ta zasiewała w jej głowie myśl, jakoby to był naprawdę wspaniały pomysł. Chyba obie zdawały sobie sprawę z tego, że prędzej czy później Rue ulegnie. Tyle że teraz, gdy kroczyły korytarzem w stronę łazienki jęczącej Marty, naprawdę ogarnął ją lęk. Oddychała szybciej, ale dzielnie szła obok Ślizgonki w stronę łazienki, gdzie podobnież znajdowało się wejście do komnaty. - M…M…Mina - jęknęław końcu, zmuszając ją do spojrzenia na siebie. W czekoladowych tęczówkach malował się strach i niepewność. - Naprawdę chcesz to zrobić? - Oczywiście nie wierzyła, że to dzieje się naprawdę. Machinalnie sięgnęła dłonią w stonę pytona dziewczyny, aby go delikatnie pogładzić. Jakby ta czynność miała dodać jej pewności siebie, której jak zwykle jej brakowało. Nie ma tragedii, jeszcze mogą pomyśleć, że przyszłyśmy tutaj skorzystać z toalety, przypomniała sobie w myślach Rue, gdy weszły do pomieszczenia. Rozglądała się po nim z uwagą, delikatnie marszcząc nos. Czemu wcześniej tutaj nie była? Może faktycznie przez Martę? Nim zdążyła zastanowić się nad czym więcej, to Mina już obwieściła, że znalazła wejście do komnaty. Kiedy tylko obejrzała się przez ramię Rooney musiała uznać, że faktycznie tak jest. Powoli podeszła do przyjaciółki, odruchowo stając pół kroku za nią. Ciekawość wygrywała ze strachem, przynajmniej do momentu, gdy nie zobaczyła naprawdę głębokiej rury. - Nie widać dna - powiedziała tak cicho, że w zasadzie Mina mogłaby udawać, że jej nie usłyszała. - Profesor Walsh mnie zabije, jak ktoś nas złapie. Albo zabroni chodzić na opiekę nad magicznymi stworzeniami. - Wciąż nie wierzyła, że faktycznie chcą to zrobić. Merlin jej świadkiem, że wolałaby wrócić do dormitorium.
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
W ich przypadku faktycznie można było mówić o tym, że przeciwieństwa się przyciągają. Chociaż równocześnie miały też i podobne cechy, które sprawiały, że potrafiły odnaleźć wspólny język i czuć się dobrze w swoim towarzystwie. No i przede wszystkim mogły też opracować swój własny sposób komunikacji dzięki wężomowie i jakże pięknemu walijskiemu. Za dużo razy zastanawiały się nad tym jak Komnata wygląda od środka, by nie zrodziło się zainteresowanie. Poza tym co takiego złego mogło się stać skoro bazyliszek był już ubity? Owszem istniała szansa, że w okolicach zalęgło się jeszcze coś innego, ale to był Hogwart. W Zakazanym Lesie również roiło się od mniej bezpiecznych stworzeń. Zresztą jeśli faktycznie napotkają jakiegoś gada to we dwie jakoś powinny dać radę z nim zagadać. - Jasne, że tak. A ty nie chcesz? - odpowiedziała, spoglądając prosto w wystraszone oczy przyjaciółki. Uśmiechnęła się jeszcze delikatnie widząc jak Puchonka wyciągnęła rękę, aby pogłaskać węża. Ta dwójka naprawdę dobrze się dogadywała. No i obecność zwierząt zawsze dodawała jakoś Green nieco więcej energii i pewności siebie, a tego akurat w tym momencie jej najbardziej było potrzeba. - Będzie dobrze, blodyn tatws - powiedziała jeszcze samej sięgając dłonią do twarzy Rue, by delikatnie poklepać ją po policzku niczym małe dziecko, które potrzebuje zachęty. - Poza tym tylko my tam możemy wejść. Nie zapominaj, że to miejsce dla wężoustych. Miała nadzieję, że chociaż to uspokoi jakoś rudowłosą, która zdecydowanie nie paliła się do tego, aby zbadać jeden ze szkolnych sekretów. - Bezpiecznie - odezwał się jeszcze jeden dotychczas milczący głos, który wysyczał jedynie to jedno słowo. Mina zerknęła na pytona, który postanowił jeszcze upewnić Green o tym, że okolice Komnaty jak i samo wnętrze jednak nie są takie groźne. Albo po prostu wąż nie natrafiła na nic dziwnego. - Widzisz? Jeśli mi nie ufasz to chociaż zaufaj Faust - powiedziała, uśmiechając się jeszcze. W końcu może i ona nie była jakimś wielkim autorytetem, ale skoro nawet zwierzę mówiło, że wszystko było w porządku to czemu dziewczyna miałaby nie wierzyć? - Profesor Walsh cię nie zabije. Tobie to nie grozi. I w razie czego to wszystko było moim pomysłem i wciągnęłam cię w to wszystko. Jakby nie patrzeć to akurat próbujesz mnie odwieść od tego planu. Także naprawdę by nie kłamała mówiąc, że Green chciała działać zgodnie z regulaminem. Hawthorne spojrzała jeszcze w kierunku prowadzącej na dół rury. - W takim razie idę pierwsza. Krzyknę jak będę na dole - obwieściła nim finalnie zdecydowała się na to, aby jednak zejść niżej. Razem z wężem rzecz jasna, który zawsze mógł poinformować Rooney gdyby tylko cokolwiek się stało na dole. W takich momentach naprawdę ich wężomówstwo okazywało się przydatne. Po co korzystać z sów jeśli można było sobie przekazywać wiadomości za pomocą węży pełzających od jednego dormitorium do drugiego? Po ześlizgnięciu się na dół Ślizgonka poczuła jak coś zachrzęściło mocno pod jej stopami. Kości. Małe, należące do jakiś drobnych zwierząt. Nic nadzwyczajnego. Przez ten czas mogło ich się tu nagromadzić naprawdę sporo. Sięgnęła jeszcze po swoją różdżkę, aby wyczarować kulkę światła, a następnie rozejrzała się jeszcze uważnie wokół nim w końcu odwróciła twarz w kierunku otworu wejściowego. - Wszystko w porządku! Możesz schodzić! - poinformowała, ustawiając się w rozsądnej odległości od ujścia rury, aby pozwolić Rue na swobodne zejście lecz na tyle blisko, aby w razie czego złapać ją gdyby tylko coś poszło nie tak.
Rooney Green
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : Twarz cała w piegach, walijski akcent, Kiedy się denerwuje, bardzo często ścisza głos i zaczyna się jąkać
Chyba błędnie założyła, że ma jakikolwiek wpływ na decyzje, które podejmowała Mina. Już dawno powinna się nauczyć, że Ślizgonka nie bardzo zważała na słowa innych, szczególnie wtedy, gdy podjęła już jakąś decyzję. Tak właśnie było i w tym przypadku. Rue widziała ten błysk podniecenia w oku przyjaciółki, gdy wspominała jej o tym pomyśle. Uznała, że najlepiej będzie, jak nie odpowie Minie na kolejne pytanie. Z jednej strony naprawdę chciałaby zobaczyć komnatę tajemnic, jednak z drugiej strony, kiedy pomyślała o ewentualnych konsekwencjach, to wcale jej się ta wizja aż tak nie podobała. Poza tym, ciężko było przewidzieć, co stanie się później. Co spotkają na swojej drodze. Z Merlinem sprawa, jeśli to będą tylko pająki i nic nie warte pozostałości po mieszkającym tam niegdyś gadzie. Tyle że pewności mieć nie mogły. Przekręciła oczami, gdy usłyszała to pieszczotliwe określenie, jakiego względem niej używała niekiedy Mina, niemniej musiała przyznać, że dotyk jej dłoni na policzku pomógł. - Żebyśmy też mogły stamtąd wyjść - mruknęła pod nosem, bardziej do siebie, niż do niej. Automatycznie przeniosła wzrok na Faust, kiedy ten postanowił potwierdzić, że w komnacie nic im nie groziło. Co mogła poradzić, że jemu zaufała jakoś bardziej? Pewnie dlatego delikatnie kiwnęła głową, jakby właśnie z jej strony została podjęta świadoma decyzja. Bo ta nieświadoma zapadła już dawno. - C…c…ciekawe czy on też p…p…przyjmie takie tłumaczenie - dodała cicho, dalej spoglądając w rurę, która miała zaprowadzić ich na dół. Nim się obejrzała, Mina już w nią skoczyła, tym samym odbierając Rooney ostatnią okazję do powstrzymania jej przed tym. Pewnie i tak by tego nie zrobiła, bo jakoś nie potrafiła odmówić przyjaciółce. Z walącym sercem czekała na jakikolwiek znak od Ślizgonki, że wszystko jest w porządku. Sekundy ciągnęły się niemiłosiernie długo. Odetchnęła głęboko i przymknęła z nieskrywaną ulgą oczy, gdy usłyszała jej głos. Czyli jednak przeżyła. Teraz przyszedł czas na nią… Podeszła do krawędzi otworu i delikatnie, na kilka centymetrów wsunęła do niego palce swoich stóp. Potem jednak stwierdziła, że nie będzie tak odważna jak Mina i nie skoczy po prostu do środka. Dlatego usiadła na krawędzi i przymknęła na sekundę oczy, jednocześnie prosząc Merlina by nie sczezła w tej dziurze. W końcu odepchnęła się od krawędzi i ześlizgnęła na dno, mocno przyciskając dłonie do oczu, które z całej siły trzymała zamknięte. Nic dziwnego, że kiedy dotarła do końca wylotu, po prostu upadła na tyłek na coś dziwnego. Otworzyła oczy, odsunęła dłonie od twarzy i rozejrzała się. Podniosła się z ziemi i sprawdziła czy nie złamała kolejnej różdżki. Na szczęście ta przeżyła upadek. - W razie c…c…czego pamiętaj od razu z…z…zamykać oczy - upomniała Ślizgonkę. Wciąż nie była gotowa na tę przygodę, ale teraz jakie miała wyjście?