Czasem można tu spotkać jakiegoś zabłąkanego ucznia, łazienka jednak nie cieszy się zbytnią popularnością, z prostego powodu - zamieszkuje ją wyjątkowo płaczliwy duch - Jęcząca Marta. Na jednej z umywalek dostrzec można mały rysunek węża, dzięki któremu, jak głosi legenda, można otworzyć przejście do Komnaty Tajemnic.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 17:53, w całości zmieniany 1 raz
Od znalezienia kuferka minęły dwa dni. Postanowiła spokojnie przespać noc po pracowitym dniu, nazajutrz skupiając się na następnej wskazówce. Nie była na taka prosta. Trochę jej zajęło rozszyfrowanie jej, następnie zaplanowanie polowania na ducha. Nie miała jeszcze okazji poznać Praweibezgłowego Nicka, jedynie o nim słyszała. Podobno był nawet sympatyczny, no ale trudno, zadanie to zadanie. Postanowiła mimo to najpierw z nim porozmawiać, co poskutkowało złamanym nosem. Trudno, jeżeli nie da się po dobroci, to Jaroslava będzie walczyć. Po krótkiej wizycie w skrzydle szpitalnym Jaro jednak musiała przełożyć pościg za duchem na następny dzień. Dzisiaj, od rana szukała Nicka, w końcu dostrzegając go na korytarzu. Rzuciła Arresto Momentum, lecz cel był za daleko, więc zaklęcie zadziałało nie do końca poprawnie. Jarka rzuciła się w pościg za niedoszłą zdobyczą, jednak duch okazał się sprytniejszy. Sapiąc i dysząc z bezsilności przycapnęła na ławce, szykując następny plan. Następne pół dnia ganiała za duchem próbując wszystkiego. W końcu, po tych wszystkich próbach, dogoniła go w łazience. Wpadła tam, nie zauważając prawie pary stojącej przy umywalce. Będąc w amoku rzuciła zaklęcie, którym spętała w liny Nicka i umieściła w skrzynce. Oddychając głęboko i uśmiechając się triumfująco, wzięła skrzynkę pod pachę, ukłoniła się parze przy lustrze i dostojnym krokiem opuściła łazienkę. zt, druga próba, drugi etap, 4 i 5, potem 4.
Gittan w tym tygodniu była pasmem nieszczęść. Gdy chciała zdobyć składniki na eliksir leczniczy, musiała ją przyłapać nauczycielka. Gdy chciała podkolorować wszystkie atuty pustej klasy, później zwanej ruchalnią, to skończyła bez połowy sukienki z oparzeniami. Wszystko piekło ją i swędziało, nie mogła usiedzieć na miejscu. Nie pomyślałaby, że wchodząc do ruchalni, skończy w taki sposób. Mogła wracać bez ubrań, ale jednak wolała wiedzieć, gdzie się znajdują. A one po prostu zostały spalone. Po rozmowie z Anastazją, prędko pobiegła do dormitorium, aby się przebrać. Musiała wybrać luźne ubrania, które nie będą dodatkowo drażnić ran. Sukienka okazała się idealna. Biegiem wręcz skierowała się do Skrzydła Szpitalnego, rozglądając się po pomieszczeniu. Szkoda, że nie przebrała się za kogoś, pielęgniarka wtedy by jej nie poznała. Tak jak pisała w liście poszła zagadać pielęgniarkę, a potem przez przypadek zrzuciła kogoś z łóżka tak, że ten zaczął się wydzierać. Zyskała trochę czasu, więc prędko weszła do pokoju pielęgniarki, zabierając zarówno eliksir jak i maść na poparzenia. Gittan, będziesz smażyła się w piekle. Ze zdobytymi przedmiotami wyślizgnęła się ze Skrzydła Szpitalnego. Ponownie biegła, aby jak najszybciej zdjąć ubrania, wysmarować się maścią i wypić paskudny eliksir. Chyba pierwszy raz w życiu nie gubiła się w Hogwarcie. Dotarła prosto do Łazienki Jęczącej Marty. Szybko zdjęła ubrania, zostając w samej bieliźnie. Z torebki wydostała eliksir, który wypiła jednym haustem. Ulga, niech przyjdzie ulga! Maść zaczęła wklepywać w skórę brzucha, tam najbardziej ją piekło.
Casper miał zły dzień, miesiąc, rok? Nieważne. Cokolwiek brał w dłonie topiło się w nich natychmiastwo. Jednak był doskonałym aktorem. Tak doskonałym, że wszyscy sądzili, że wrócił dawny Villiers, gdy gdzieś rozdzierała się z płaczem jego córka. Jedyna osoba, dla której powinien zachować ambicje, radość, życie, a zdychał codziennie co raz szybciej i czuł oddech śmierci na swojej skórze, także nie raz się zastanawiał czy gdyby nie Nathaniel, to czy nadal by tu żył... Pewnie nie. Pewnie by leżał gdzieś pod bramami piekieł i gnił. Toż taką wizję dla niego przewidywała większość ludzi w zamku. Szedł teraz do łazienki, do której wezwała go Gittan i w sumie to próbował nastawić się pozytywnie na to spotkanie przez wzgląd na to, że rzeczywiście należało wrócić do prawidłowego wieku i przestać być bardzo dorosłym. Dusił się w tym stroju. Umierał, zdychał... Wpisz sobie co chcesz. Ciskał się wewnątrz częstując siebie wyzwiskami, które zazwyczaj rzucali w niego ludzie. Teraz ich nie potrzebował by zmieszać się z błotem. Poprawił szybkim ruchem tshirt po czym pchnął pewnym ruchem drzwi od łazienki a widząc ją prawie w negliżu zatrzasnął je z wielkim hukiem, po czym podszedł bliżej uśmiechając się nieznacznie. Choć jakaś męska część jego mózgu rozpoczynała wycieczkę wzrokową po jej jędrnym ciele, to właściwie teraz chciał zapytać co się stało. On się martwił? On interesował się kimś poza czubkiem swojego nosa? Co powiedziałaby na to Mini i Summer gdyby już umiała mówić? - Kto ci to kurwa mać zrobił? - Spytał chłodno jakby czując, że drży mu ręka chcąca sprawić czy oparzenia są prawdziwe. Może gdyby był uzdrowicielem nie czułby żadnych oporów.
Jeśli cokolwiek się dotykał ulegało stopnieniu, to niech lepiej nie dotyka Gittan. Ta wydawała się płonąć żywym ogniem. Marzyła, aby jej skóra okazała się tylko ubraniem. Chciała ją zdjąć, podważyć i zrolować jak każdą maskę, a następnie gdzieś odrzucić. Nie mogła nikomu powiedzieć, co tak naprawdę się wydarzyło. Po pierwsze należała do zbyt lojalnych ludzi. Nie potrafiła wsypać kogoś tylko dla własnej satysfakcji. Wyszła z założenia, że świat magii i czarodziejstwa nie pozwoli jej na żadne blizny. Po drugie, opowiedzenie komuś o tej sytuacji, znaczyłoby pokazanie swojej słabości. Tak, Gittan była beznadziejna z praktycznej magii. Pewnie dlatego nie wyszedł jej żaden rytuał czarownic z Salem, o które została posądzona przez jedną z nauczycielek. Czy tak szalenie drobna dziewczyna mogłaby stanowić zagrożenie dla innych ludzi? Nie była mściwa ani złośliwa. Pragnęła wiedzy, która miała ją złapać w swoje szpony i nigdy nie puścić. Teraz wklepując maść w skórę, czuła jak łzy się zbierają w kącikach oczu. Może nie była aż tak silna? Przygryzła wargę, walczyła ze sobą, żeby się nie poddała i jak mała dziewczyna nie poszła na skargę do pani pielęgniarki. Cichy huk wybił Gittan z rozmyślań. Prędko podniosła sukienkę, żeby zasłonić swoje ciało. Gdy zobaczyła Caspera, odetchnęła z ulgą. Materiał znów wylądował na podłodze, a ona powróciła do mozolnego zajęcia naprawiania własnego ciała od bolesnych zaczerwień. - Nie przyzwyczaj się - odpowiedziała od razu, kiedy zaczął iść w jej kierunku. Obserwowała jak rany się zasklepiają, a ona czuła w końcu upragnioną ulgę. Oceniała sytuację. Czy mogła po prostu wskoczyć do lodowatej wody? Poklepała miejsce obok siebie. - Maść na szczęście nie śmierdzi, chyba bym tego nie zniosła. Uznajmy, że wy ślizgoni machacie różdżką na prawo i lewo. - wzięła głęboki wdech. Czuła, że powinna pozwolić mu patrzeć na swoje ciało, na tatuaże i wymagać od niego zbyt wiele. Podała mu maść. - Lędźwie, błagam, pali - jęknęła, zgarniając włosy na jedną stronę, zasłaniając sobie tym samym biust.
No cóż, pewnie według miliona milionów religii skóra była w jakiś sposób kostiumem, którzy był według starców szpecony kolejnymi malunkami zupełnie bezsensu. Ale Casper był tak nieporządny, że chętnie szpecił skórę co raz goszcząc na niej nowe tatuaże. Bez znaczenia? Czy to powinno Cię interesować? Podobno powinieneś wtykać nos tylko w swoje sprawy. Nie robisz tego. Wolisz cudze. Czyżbyś prosił się o mały wpierdol? Nieważne. Nie naprostuje się całego społeczeństwa, pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Jak np. tego że pomimo tego, że znaleźli się tu w takich okolicznościach, to obserwował idealne kształty jej ciała i uśmiechał się doń słodko, jakby nigdy nie zrobił nic złego, ale teraz w jego głowie rodził się plan. Oczywiście, że przyjął od niej maść i puścił mimo uszu uwagę o Ślizgonach, bo oprócz tego że wedle kanonów mieli być obłudni i przebiegli oraz tego, że mieli zielone szaty, to tutaj cała wiedza Caspra się kończyła. Przecież nigdy nie wbijał do biblioteki po coś więcej jak tylko wybrania sobie panny do zaliczenia, albo do przyjrzenia się nowej bibliotekarce, która zawsze go zawodziła niekształtnymi cyckami. Gittan natomiast miała ładne piersi... Powiedziałby jej. Ale wolałby dotknąć. Zaznaczyć je dotykiem, a potem musnąć ustami jedną i drugą. Nie pozwalała mu. Wskazała miejsce, do którego miał mieć dostęp. To mało. Kurewsko za mało, kto rozbierał ją kilkakrotnie wzrokiem na korytarzu, a teraz stała tu przed nim naga, a on nawet nie mógł pocieszyć się tym, co mu podsuwała pod nosem. Siłą nie mógł. Siła była kurewsko pojebana. Lepiej było grzecznie, flirtem, grą w którą chcieliby pograć oboje. Dlatego przykląkł za nią dotykając palcami pokrytymi maścią wskazanego miejsca i powoli wklepywał specyfik wzrok skupiając na pośladkach. - Wiesz, gdybyś powiedziała... Pocałuj mnie w dupę. To myślę, że nie miałbym nic przeciwko... Tylko że o ile tu bym zaczął, to skończyłbym na zupełnie czymś innym. - Rzucił luźno, bo przecież nie widział zupełnie nic złego w tej uwadze, nawet pewnie pojmował ją jako swego rodzaju komplement. - Poza tym... Mogłabyś w tym stroju Ewy zawsze się ze mną spotykać, choć nie wiem jak długo mogłabyś wystawiać mnie na pokuszenie... Pewnie okazałbym się człowiekiem słabej wiary i z chęcią przeszedł do rzeczy. - Mruczał sobie teraz już odkładając maść na bok by znów patrzeć jej w twarz, ale bezczelnie składając wzrok na piersiach. Bo właściwie to było seksowne i przyciągające jak magnes.
Ludzie często na swoją twarz przybierali maskę, chowali swoje prawdziwe oblicze, żeby nie dać się skrzywdzić. Nigdy nie pytała swoich rodziców, co myślą o tatuażach. Wedle prawa nie była pełnoletnia i nie mogłaby sobie nawet przekuć pępka. Wszyscy wiemy, że wiele rzeczy można obejść. Chciała skryć to, jaka jest delikatna i jak łatwo można ją skrzywdzić. Wolała, żeby inni uważali ją za wariatkę niż myśleli, że jest słaba. Słabość była wielką wadą. Nie potrafiła o nich mówić. Gittan zrobi wszystko, aby jednak z nich nie wyszła na jaw. Szukała ludzi, którzy to rozumieją. Chociaż o Casperze chodziły okropne plotki, jego tatuaże okłamywały Gittan, że mogła mu zaufać. A co jeśli tylko on potrafiłby ją zrozumieć? Wiedziała, że takie zachowanie ślizgona nie wzięło się od pomysłu w nudny poniedziałek. Nie chciał zmieniać swojego życia, bo tak. Musiało to coś spowodować. Może przeżył tyle samo, co Svensson albo nawet i więcej? Gittan w deszczowej Wielkiej Brytanii chciała znaleźć osobę, przy której będzie mogła zrzucić maskę. Zerknęła na uda. Rany prawie już zniknęły, ta maść była obłędna. Musiała podziękować za to Silvarovej. Bez niej męczyłaby się pewnie z nimi ponad pół roku. Albo i mniej jakby się przekonała do Skrzydła Szpitalnego. Gdy przejął maść, przymknęła oczy, czekając na ten moment ulgi. Nie wdziała, jak Casper pożera ją wzorkiem. Nie pomyślałaby nawet o tym. Nie założyła ani seksownej bielizny ani szczerze mówiąc nie wyglądała na kogoś, na kim można zawiesić oko. Wszystko przez to poparzenia. Gdy dotknął skóry, z ust Gittan wydobył się jęk. Zgarbiła się, otulając dłońmi kolana, aby miał lepszy dostęp. - Tak mi dobrze, rób mi tak - jęknęła ponownie, czując olbrzymią ulgę. Czy ta maść nie była najlepszym wynalazkiem na świecie? Miała wrażenie, że to połączenie dłoni Caspera i magicznego specyfiku dawało jej niesamowite, nieznane jeszcze doznania. Nie chciała, aby przerywał, ale przecież zaraz skończą się oparzone miejsca, a ona prędko założy spaloną sukienkę. Musiała w czymś dojść do dormitorium. - Aż tak łatwo dasz mi się wykorzystać?- spytała. Musiała to gdzieś zapisać. Gdyby miała ochotę na lody w nocy, wyśle list Villiersowi, a on wtedy na miotle przyleci pod okno w wieży Krukonów i z uśmiechem poda jej pudełko. Idealna wizja. Gittan kompletnie nie myślała tak jak starsze osoby. Nie skojarzyła, do czego może posunąć się Casper i może zaoferować. Nie wiedziała, czym jest seks i nie była pewna, czy jako uczennica szóstej klasy powinna mieć już jakieś doświadczenia. Nie czując już dotyku Caspera na swoich plecach, ścisnęło ją coś w żołądku. Dlaczego tak szybko poradził sobie z oparzeniami? - Dziękuję - mruknęła, prostując się. Zaczesała włosy na plecy, odsłaniając piersi. Zastanawiała się przez chwilę, czy powinna zakładać postrzępioną sukienkę czy lepiej było zostać w bieliźnie. Zaśmiała się. - Abym była w stroju Ewy, musiałbyś mnie pozbawić bielizny. Jestem pewna, że bóg pomimo Twoich słabości da ci odkupienie, chyba tak to sie mówi - ostatnie wtrącenie dodała niedbale, wzruszając ramionami. Czując wzrok Caspera na swoich piersiach, pokręciła głową. Wyciągnęła dłoń, aby unieść jego podróbek chociaż o kilka centymetrów. - Idę o zakład, że masz bardzo słabą wolę, nie wytrzymałbyś ze mną w stroju Ewy ani godziny - odpowiedziała. Nie zdawała sobie sprawy, że uruchomiła najprawdopodobniej wyobraźnie Caspera i teraz działała na najwyższych obrotach. Chrząknęła, wyciągając nogi i opierając się dłońmi o ziemię. Tak, w tej pozycji idealnie mógł podziwiać piersi. - Nie uważasz, że to niesprawiedliwie, że jestem prawie naga, widzisz z bliska moje tatuaże, a ja widzę jedynie twoją szatę? Napraw to, Villiers
Ile przeszedł Villiers? Gdybyśmy musieli rozpocząć tę opowieść to pewnie oparlibyśmy się najpierw o nieciekawą sytuację w domu, śmierć matki, o siostrę która była zbytnią buntowniczką... Pewnie opowiedziałby Ci coś o tej dziwce Cassandrze, która nie dość że z nim zaciążyła to po urodzeniu syna znowu popadła w anoreksję, a gdy tylko Casper powiedział jej że jest głupia, tępa i nienormalna, to go wyrzuciła. Potem ciężko było o kontakt z pociechą, a gdy na horyzoncie pojawiła się Watson, a cały świat się gdzieś tam jebał mu pod stopami, to nie miał nic przeciwko aby ją przelecieć. Okazało się jednak, że nie tylko on wpadł na ten pomysł. Pomimo tego, że użył zabezpieczenia okazał się ponownie ojcem. A jego wspaniały przyjaciel? Czymże był jak nie tylko zwykłą szmatą, którą można by przetrzeć podłogę? Albo i tej szkoda na wypadek gdyby uległa zniszczeniu... To była chora historia, której nie opowiada się od razu na przywitanie, bo jeszcze trzeba doliczyc do tego nieprzespane noce. Śmierć Cassandry, która zabiła też syna... Trzeba też pamiętać o tym, że Casper również chciał umrzeć, bo uważał, że jedynym słusznym rozwiązaniem będzie to jeśli odnajdzie syna nawet po drugiej stronie. I gdyby nie Briggs pewnie teraz by gu to nie było... Jeszcze te próby, gdy wyciągał Coco z klubu, doprowadzając do porządku. Nie był ideałem, ale swego czasu dziewczyna mogła na niego liczyć i wiedziała, że gdyby coś się działo to Casper pomoże. Potem jednak znów zaczęło się sypać i w końcu odebrał jej dziecko. Summer należała teraz do niego. Choć "należała" to złe określenie. Pewnie siedziała teraz z babcią w ogrodzie w rodzinnym domu... Przecież już zaczynała stawiać pierwsze kroki. Śmiesznie bujała się gdy szła parę kroków ciągnąć za sobą róg ulubionego koca... A Casper był tutaj, by smarować maścią nagą dziewczynę. I pomimo tej całej historii nie chciał rezygnować z siebie, z życia które mógłby wieść. Próbował to pogodzić, bo jeszcze gdzieś tam istniała szansa. Nie należało jej unicestwiać, tylko pielęgnować. Wygrać walkę. - Wiesz, że przejebałaś sobie sprawę? - Rzucił luźno i odrzucił maść w kąt, bo przecież nie wpadł mu do głowy pomysł, żeby zwyczajnie ją odłożyć. Zatem sięgnął za skrawki swojej koszulki, którą z siebie ściągnął by również odrzucić ją na bok, a teraz podejść do niej pozostawiając pomiędzy nimi dystans kilku centymetrów gdy zerkał na nią z góry. Dłoń mimowolnie powędrowała na jej ramię, by teraz przebiec w dół krótki odcinek. Pochylił się nieznacznie nad nią, by na jej ustach złożyć drobny pocałunek. - Możesz nawet dotknąć. Dziś promocja. - Szepnął jej do ucha tym razem dotykając kruczoczarnych pasm jej włosów.
Z życiorysu Villiersa można napisać niesamowity scenariusz na film. Chętnie by na taki wybrała się do kina, a potem ryczałaby, zajadając się popcornem. A może nawet spróbowałaby czekolady? Gittan chciałaby mu kiedyś pokazać swoje życie. Chociaż była jeszcze młoda, a jej problemy życiowe nie miały nic wspólnego z seksem i dziećmi, chciałaby go przenieść świat w mugoli. Pragnęła mu pokazać, jak uczyli ją kontroli. Doskonale pamiętała wieczory, gdy ściągała balety i pierwsze co miała pod ręką to wodę utlenioną oraz plastry. Stopy od za dużej ilości treningów były zmasakrowane. Często na drugi dzień nie mogła chodzić w normalnych tenisówkach, ale zakładała po raz kolejny baletki, odliczając do ośmiu, powtarzała kolejne podstawowe figury baletowe przy drążku. Jej problemy były niczym w porównaniu z Casperem. Svensson chciała zastąpić matkę, pomimo tego, że nigdy nie dosięgała jej nawet do pięt. Nie chciała go wypytywać o przeszłość. Nie pytała, dlaczego jest zepsuty i dlaczego tyle kobiet pragnie być nazwana "zdobycz Villiersa". Gittan nie mówiła o "nich" na prawo i lewo. W zasadzie ukrywała to, że w ogóle zna kapitana drużyny Slytherinu. A może chciała go zachować tylko dla siebie? Czy zdziwiłby się jakby powiedziała, że tak naprawdę ma gdzieś to jak wygląda nago i czy jest naprawdę tak dobry? Musiała zobaczyć jego tatuaże, dotknąć konturów, śledzić cienie i wyobrazić sobie jak igła pieściła niegdyś skórę, którą teraz muskała opuszkami palców. Wątpię, aby Gittan w ogóle wiedziała o dziecku Villiersa. Rozmowa o przeszłości sprawiała zbyt wiele bólu, a Svensson wolała nie pytać. Wierzyła, że gdy będzie jej potrzebował, to wówczas do niej napisze. Była zbyt lojalna, aby zostawić kogoś na lodzie. Miała wrażenie jakby teraz stała z demonem, wodzącym ją na pokuszenie. Kilka szans, kilka kart, z których musiała wybrać tylko jedną. To ona decydowała o duszy i o odkupieniu Svensson. Parsknęła śmiechem, gdy rzucił maścią w kąt. - Ej, ona mi się jeszcze przyda, ładnie ją przynieś - skomentowała, nie ruszając się kompletnie z podłogi. Poszkodowana mogła być leniwa. Zaraz ściągnął koszulkę, a Gittan zaparło dech w piersiach. Pewnie kilka razy widziała ludzi z dormitorium, chodzących z nagim torsem, ale oni nie mieli tatuaży. Musiała je dotknąć, zbadać kontur, cień. Gdy była mała, myślała, że tatuaże to taka wierzchnia warstwa skóry, którą można zdjąć i zbadać jakiś sekret. Nie zauważyła kiedy, Casper zaczął się pochylać. Nie potraktowała tego na poważnie, bo dłonią dotykała krawędzi czaszki, którą miał na ramieniu. Musnęła te kropelki krwi, zastanawiając się przez chwile, czy skóra w tym miejscu miałaby metaliczny posmak. Nie było jej dane długo rozkoszować się jednym tatuażem, bo zaraz na swoich ustach poczuła coś ciepłego. Zdębiała. Czy tak miał wyglądać pierwszy pocałunek? Przygryzła wargę, próbując zatuszować swoje zdezorientowanie. - Mówiłam, nie wytrzymałeś pięciu minut, a wciąż nie jestem w stroju Ewy, co wygrałam? - spytała bezczelnie. Musnęła palcami krzyż, który miał wytatuowany na mostku. Nie przypuszczała, że Casper może być wierzący. A może to jakiś symbol? Przejechała opuszkiem palca od mostka aż po zapięcie spodni Villiersa. - Masz mało tu tatuaży, ale ta jaskółka... - przeniosła dłoń prosto na szyję chłopaka. Nachyliła się, aby lekko musnąć miejsce ustami. Potem mocniej je przygryzła - Smakuje wolnością
Pewnie by się wycofał gdyby wiedział. Gdyby wiedział, że jest złodziejem jej pierwszego pocałunku. Wydawała mu się być dziewczyną przebierającą w faceta, w seksie, w pocałunkach które dla niego przestały znaczyć coś szczególnego. Tak jak seks pozostawał teraz tylko seksem. Nie potrzebował doszukiwania się głębszych uczuć, bo takie nie istniały. Mógłby ją tu teraz przelecieć, ale bez podawania historii życia na tacy, bez obiecywania ze jutro się zobaczą. Po raz enty nie popełni tego blędu. Wszystko było w takich momentach złe. Z jednej strony pragniesz kogoś, czyjejś bliskości i ciepła akurat tego ciała. Rozpatrujesz jakie linie twoje palce mogłyby zarysować na klatce piersiowej tego osobnika, jednak nie zdobędziesz się na to bo to o krok za dużo. Usmiechasz się za to dwuznacznie rozbierając ją wzrokiem. Casper miał ten komfort, że nie musiał uruchamiać wyobraźni. Gittan oddziaływała na zmysły. Przebrnął dłonią od jej szyi po biust i zatrzymawszy jednak dłoń przy włosach odsunął kosmyki włosów na plecy gdy ona próbowała opowiedzieć sobie historię jego tatuaży. Nie przeszkadzał jej, może dlatego że nie miał do powiedzenia nic ciekawego jesli chodziło o każdą dziarę. To nie było złe, a raczej po prostu nowe. Nie uśmiechało mu się teraz dzielenie się wspomnieniami o igle. Po męsku strawił tylko pierwszy tatuaż, przez wzgląd na to że kolejne powstały dość szybko to często korzystał z leków przeciwbólowych, które w jakiś sposób ułatwiały mu przejście przez niemiły proces. - Wiesz... Pozwoliłbym Ci zjeść tą jaskółką, ale wniosek masz dobry. Jestem wolny, ale mogę sprawić, że oboje będziemy dość zajęci przynajmniej przez najbliższe pół godziny. Co o tym sądzisz? A może nie powinienem Cię pytać o zdanie tylko po prostu zrobić to na co mam ochotę? Co sądzisz? Mów Gittan. - Tu pochylił się nad nią, aby przygryźć płatek jej ucha i zwyczajnie przyciągnąć do siebie by zamknąć w dość zdecydowanym uścisku, jakby to że przesiąknie jego zapachem coś zmieni. Co zmieni? Przecież nie zmusi,ale przekona. Nie istnieje płot, którego nie mógłby przeskoczyć. - A ta maść? Wiesz, są inne rzeczy których mogłabyś żądać. - Mruknął nieco niezadowolony, że dziewczyna jest tak mało konkretna i zaoferowana zupełnie czymś innym. Konflikt interesów drodzy państwo.
Gittan "pierwszego pocałunku" nie traktowała sentymentalnie. Nie lubiła rozmawiać o uczuciach. Wolała o nich myśleć, lecz nie rozkładała ich na czynniki pierwsze. Skupiała się na gdybaniu. A co byłoby gdyby naprawdę skusiła się na strój Ewy w obecności Villiersa? Svensson miała zdecydowanie inne podejście. Każdej chwili nadawała szczególną wartość, lecz nie myślała o żadnym związku ani ograniczeniach. Gittan była ptakiem, nie mogłaby żyć w klatce. Wieczorami, gdy rozmyślała o minionym dniu, miała wrażenie, że należy do tego grona osób, które są kalekami uczuciowymi. Nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek powiedziała do kogoś: kocham cię. Lubiła, gdy ludzie skradali momenty, wspomnienia. Chciała, aby każdy z nich miał w głowie obraz Gittan, która jest wyjątkowa tylko dla niego. Nie zakładała żadnej maski, pokazywała swoje prawdziwe oblicza, na tyle, ile ufała danemu osobnikowi. Nie potrafiła składać obietnic ani dbać o ludzi. Svensson chciała się bawić, bo tak naprawdę w głowie żyła w czasach czarownic z Salem. Uzależniała się od ludzi, tak jak oni potrafili uzależnić się od narkotyków. Wciągała ich duszę, prosto do żył przyjmowała ich kłamstwa, majaczenia, a w śluzówki wmasowywała wspomnienia. Również Svensson do swoich rysunków na ciele nie przywiązywała wagi. Tatuowała to, co jej się podobało. Kochała ból, to muskanie igły o skórę napiętą i podrażnioną od wcześniejszych ukuć. Był za blisko, oszołamiając swoim zapachem. Miała miliony myśli na sekundę. Szukała ucieczki od szczelnych ramion, które poznawały je ciało jak nikt nigdy wcześniej. - A na co masz ochotę, Villiers? - spytała, ledwie poruszając ustami. Nie mogła się przez niego skupić. Jej ciało krzyczało o więcej pocałunków o zakazanych smaku, o nieznane doznania, które pewnie zapamięta na całe życie. Coś ją trzymało od środka. Czuła każdy centymetr jego klatki piersiowej, nawet ułożyła głowę gdzieś tam w okolicy serca, sprawdzić czy bije szybciej. Dlaczego chciała być seksowna, chociaż nie wiedziała, co to znaczy? Zaczęła zasypywać lekkimi muśnięciami okolice mostka Caspera. Aby dosięgnąć wyżej, musiałaby stanąć na palcach, a Villiers trzymał ją w swoich ramionach niczym największą kruszynę świata. A co byłoby gdyby powiedziała Casperowi, że pragnie dziewicy? Czy byłby zdziwiony czy przerażony? Zamyśliła się teatralnie. - Mogę z ciebie zrobić niewolnika? - spytała, siląc się na poważny ton.
Od dłuższego czasu czuła się jakby tylko lunatykowała. Wstawała rano i z obojętnością ubierała się w pierwsze lepsze ubrania wyciągnięte z szafy. Wszyscy jej przyjaciele się porozjeżdżali akurat wtedy, gdy najbardziej ich potrzebowała. Próbowała sama poradzić sobie z problemami, przenosząc na papier demony ostatnich zdarzeń. Sama już nie wiedziała ile pustych kartek zapełniły te nieprzyjemne wspomnienia, bo zaczęła po prostu czuć się z tym lepiej. Jakby mogła odgrodzić się od wszystkiego i wyrzucić z myśli kreski pozostawione na płótnie. Wszystkie starannie chowała pod łóżkiem, niczym potwory straszące dzieci w bajkach. Z pewnością nigdy nie poprosiłaby o takie przeżycia, gdyby brakowało jej weny. Włóczyła się niedawno po szkole z Montym i wtedy prawie nie padła z zaskoczenia. Sówka przyniosła jej list od Dany, która wróciła do Hogwartu. W końcu będzie mogła wyrzucić z siebie to wszystko i postarać się wrócić do normy. Na razie jednak odpuściła sobie ostatnie godziny zajęć i zaszyła się w jednej z opuszczonych klas. Nikogo z pewnością nie zdziwi, iż pochylona siedziała nad kolejnymi rysunkami. Tym razem postawiła na farby, bez namysły nanosząc kolejne odcienie. Po skończeniu obejrzała całą pracę swoim krytycznym okiem i tylko westchnęła cicho. Przynajmniej jak sprzeda na pchlim targu to zwróci jej się za farby. W końcu musiała zacząć się ich pozbywać w jakiś sposób, bo jeszcze trochę i jej mieszkanie zamieni się w jeden wielki śmietnik. Schowała suchy już malunek do torby i po raz ostatni rozejrzała się po pomieszczeniu. Dopiero upewniwszy się, że niczego nie zapomniała, udała się na fascynujące poszukiwania łazienki. W końcu pobrudziła się farbami aż do samych łokci i znając jej szczęście, w którymś momencie przetarła kolorową dłonią po policzku. Dlatego starała się przemknąć niezauważona do najbliższej umywalki i doprowadzić się do porządku. Łazienka Jęczącej Marty wydawała się idealnym wyborem, nikt nie będzie jej przeszkadzał. Udało jej się nawet trafić na ten moment, w którym wcześniej wspomniana Marta nie kręciła się gdzieś w pobliżu. Spokojnie rzuciła swoją torbę z rzeczami koło jednej z kabin i bez pośpiechu skręciła ku umywalkom. Przez chwilę nie była pewna, czy któraś z nich w ogóle zadziała. Na twarzy Sereny zawitał delikatny uśmiech, gdy po odkręceniu kurka popłynęła woda. Powoli zamoczyła dłonie w zimnym strumieniu i tylko przyglądała się jak rozmywa barwne plamy na jej rękach. Uniosła delikatnie wzrok na kran znajdujący się obok i zaskoczona dostrzegła na nim rysunek małego węża. Niby słyszała jakieś legendy o tej całej Komnacie, ale żeby od razu w nie wierzyć? Bardzo możliwe, że jakiś wielce zabawny uczeń wyrył to na nim, by biedacy naiwnie próbowali się do niej dostać. Uśmiechnęła się tylko pod nosem, wyobrażając sobie jak zaraz otwierają się przed nią wrota prowadzące w przerażającą ciemność. Na razie podziękowałaby za taką atrakcję i umilenie dnia kolejnymi kłopotami. Wiadomo, w tarapaty najlepiej wpada się z przyjaciółmi.
Raphael krążył po zamku, próbując uporządkować w głowie zarys historii, która zaczęła kiełkować całkowicie spontanicznie i bez najmniejszego wysiłku z jego strony. Lubił ten stan, kiedy strzępki myśli i obrazów zaczynały się ze sobą splatać, tworząc szkic czegoś, co prosiło się o wypełnienie treścią. Splecione z tyłu dłonie i wzrok utkwiony w nieokreślonym punkcie, wiecznie rozczochrana czupryna i krzywo zapięta koszula. Oto cały Raphael w swoim artystycznym szale, czy raczej na chwilę przed nim. Marszczył brwi i mówił coś do siebie cichutko, smakując słowa, całe wyrażenia, próbując, czy ich brzmienie odpowiada ich znaczeniu, czy układają się w delikatne wzory, czy harmonizują, czy... W takich chwilach niemalże zapominał o oddychaniu, serce biło mu niepokojąco szybko, bo czuł, bo wiedział, że rozwiązanie idealne, historia idealna powoli się kształtuje w jego umyśle, tylko potrzebuje czasu. Był niecierpliwy. Wiedział, że powinien zostawić tę myśl, pozwolić jej rozwijać się własnym tempem w jego podświadomości, ale świadomość, że piękna opowieść jest na wyciągnięcie dłoni nie pozwalała mu odpuścić. Nagle z zadumy wyrwał go szaleńczy chichot. Zdrętwiał, zdając sobie sprawę, co to oznacza. Irytek Raphael od zawsze zaliczał się do grona jego ulubionych ofiar, choć nie wiedział, czym sobie na to zasłużył. Poltergeist był źródłem jego utrapienia i mimo że robił, co mógł, by go unikać, rzadko mu się to udawało. Zaczął nerwowo szukać swojej różdżki, mając przykre przeświadczenie, że to i tak nic nie da, bo nigdy nie był mistrzem w magicznych pojedynkach ze złośliwymi duchami. Prawdę mówiąc w innych też nie, a różdżkę najwyraźniej zostawił w swoim mieszkaniu. Irytek rzucił czymś w jego stronę, a de Nevers w ostatniej chwili zdołał przykucnąć i uniknąć ciosu. Puchar (który posłużył poltergeistowi za pocisk) brzęknął o ścianę, a Raphael doszedł do wniosku, że trzeba uciekać. Z doświadczenia wiedział, że jego szanse są minimalne, ale lepsze to niż oberwać w głowę częścią zastawy, więc rzucił się do ucieczki, starając się ignorować wrzaski Irytka i srebrne talerze gwiżdżące mu koło uszu. Widząc uchylone drzwi, niewiele myśląc, rzucił się w ich stronę i wpadł z impetem do pomieszczenia. Potrzebował chociaż chwili oddechu i mimo że nie miał wątpliwości, że Irytek zaraz go odnajdzie, poczuł ulgę. Kłuło go w boku, a przed oczami latały ciemne plamy, nie mógł złapać oddechu i miał wrażenie, że zaraz się przewróci. Poltergeist zachichotał piekielnie i Raphael usłyszał kliknięcie zamka. Natychmiast zapomniał o zmęczeniu i chwycił za klamkę, próbując otworzyć drzwi. Nic z tego. Ledwo żywy z wyczerpania i strachu oparł czoło o drzwi i jęknął, co wprawiło Irytka w doskonały nastrój, bo zaczął fałszywie wyśpiewywać:
Głupi Francuz w kiblu siedzi, Zanim wyjdzie - się nabiedzi. Siedzi w damskiej toalecie, Zaraz wszyscy się dowiecie! Siedzi ze swą rudą byłą, Pewnie skończy się niemiło!
Ostatnie linijki poważnie zaniepokoiły Raphaela. Odwrócił się powoli i z zakłopotaniem zauważył Serenę, wpatrującą się w niego w osłupieniu. Na twarzy miała kolorowe plamki i smugi i wyglądała tak ślicznie, że biedny de Nevers poczuł się najbardziej nieszczęśliwą istotą na tej planecie. - Bonjour... ja... przepraszam, nie wiedziałem, dokąd biegnę i... zdaje się, że Irytek nas tu zamknął. Miło cię widzieć, chociaż okoliczności są dosyć... niezręczne. Pardon - wykrztusił, nadal nie mogąc złapać oddechu i zastanawiając się, czy poltergeist celowo go zagonił do toalety, wiedząc, że jest tu Serena, czy po prostu ma potwornego pecha. Obie wersje wydawały się bardzo prawdopodobne.
Oderwała swoje myśli od legend o Komnacie Tajemnic i wszystkim co się kryło w jej wnętrzu. Serena za często się rozpraszała i na przykład z krótkiego wypadu do biblioteki po najpotrzebniejsze książki robiły jej się kilkugodzinne marsze pomiędzy półkami. Ludzie często nie zwracają na szczegóły otaczającego ich świata, a Fluvius od razu wpadły one w oko. Z jednej strony można nazwać to darem, a z drugiej utrapieniem. Kiedyś wyleci za to z pracy, albo zrobi sobie jakąś krzywdę. Przeniosła spojrzenie na swoje już lekko zaczerwienione od zimnej wody ręce i wolnymi ruchami pocierała nimi o siebie by zetrzeć resztki farb. Omal nie podskoczyła, gdy do łazienki wbiegła jakaś postać. Przez chwilę przez jej głowę przemknęły najczarniejsze scenariusze, by ostatecznie zatrzymać się przy Marcie. Głupi pomysł, ona nie weszłaby przez drzwi... taka strata czasu. Odwróciła się w stronę hałasu i przez chwilę nie mogła uwierzyć własnym oczom. Pierwsze co zobaczyła i na czym postanowiła się skupić, była dobrze znana ciemna czupryna. Czemu akurat on? Westchnęła starając się wyrwać z zaskoczenia, które u niej zawitało. Z tylu osób, które mogłaby obstawiać, że tutaj spotka; nie brałaby go pod uwagę. W pierwszym odruchu chciała zebrać z podłogi swoje rzeczy i szybko skierować się w stronę wyjścia, unikając z nim kontaktu wzrokowego. Stała przed nim powoli trawiąc co przed chwilą powiedział. Znowu los zaśmiał się złośliwie jej w twarz! - Ah... cześć, właściwie ja tylko... nic się nie stało. Dobrze się czujesz? - dobrze pamiętała jego francuski akcent, który akurat teraz sprawił, że chciała odwrócić wzrok i powoli się wycofać. Tyle już razy się mijali na korytarzach, a ona nadal jakoś nie potrafiła się zmusić do normalnej rozmowy. Przyjrzała mu się niepewnie z obawą, że zaraz zejdzie jej tutaj na jakiś zawał. Dobrze pamiętała jak kończyły się 'przypadkowe' spotkania Irytka. Przez pierwsze lata nauki nie należały one do przyjemnych, gdy z porwaną pracą domową musiałeś spóźniony wejść na zajęcia. Potem jakoś nauczyła się z nim w pewnej części radzić, lub przynajmniej zgrabnie unikać go w drodze na ważne spotkania. Czasami naprawdę mógł zrobić komuś krzywdę i dlatego automatycznie zapytała o to Raphaela. Dopiero, gdy się w miarę uspokoiła przypomniała sobie po co tu właściwie przyszła. Prawie w popłochu odwróciła się w stronę umywalki i ledwo powstrzymała się by nie nabrać wody w dłonie i zanurzyć w niej twarzy. Za to dość niepewnymi ruchami zmyła smugi farb z twarzy, błagając w myślach by nie zauważył, że wyglądała jakby przed chwilą walczyła z pełnymi kolorowych farb wiadrami. To się nazywa idealne wyczucie czasu na takie spotkanie!
Nie rozmawiali tyle czasu, że Raphael niemal nie pamiętał jak miło brzmi jej głos. Gdyby nie fakt, że sytuacja była co najmniej niezręczna i kłopotliwa, on spocony, zdyszany i ledwie żywy, a ona umazana farbami (co tylko dodawało jej uroku!) i najwyraźniej zestresowana, prawdopodobnie by się ucieszył. Nigdy nie próbował odnowić z nią znajomości; nie dlatego że nie chciał, ale wiedział, że ich rozstanie było równie bolesne dla obojga, a Serena widocznie potrzebowała czasu, by przejść nad tym do porządku dziennego. Cóż, on też go potrzebował, ale nie musiało się to wiązać z brakiem jakichkolwiek kontaktów, choćby wymiany uśmiechów na korytarzu. Nie wiedział, co się u niej działo przez ten czas, czy kogoś miała, czy była sama. Nie wiedział nawet, czy darzy go szczerą nienawiścią, czy ma do niego po prostu żal. Z tym rudym uroczym stworzeniem nigdy niczego nie mógł być pewien. Kiedy o tym myślał, zaczynał mieć wątpliwości, czy jego uczucie do Gigi (która potraktowała go okrutnie i zdradziecko, zakładając się, że zdoła zdobyć jego serce) nie wynikało w dużej mierze z faktu, że była podobna do Sereny. Podobna, a jednocześnie inna. Roztrząsanie tego w tej chwili nie miało sensu, Raphael nie był pewien, czy nie wypluje płuc, bo trzeba pamiętać, że nigdy nie miał zbyt dobrej kondycji, a ucieczka przed Irytkiem wymagała od niego nadludzkiego wręcz wysiłku. Gdy spytała go o samopoczucie, przywołał na usta coś, co w jego mniemaniu miało być uspakajającym uśmiechem, ale pewnie bardziej przypominało rozpaczliwy grymas. - Rzu-rzucał we mnie... jakąś srebrną... zastawą. Ale nie trafił ani... razu - wysapał, osuwając się powoli na chłodną posadzkę i opierając głowę o drzwi. W tej chwili fakt, że tarasował wyjście i tak nie miał znaczenia, bo nie miał różdżki, którą mógłby otworzyć zamek. - Nic mi... nie będzie. Merci - dodał po chwili, uspokoiwszy odrobinę oddech i trzymając się za bok, w którym coś okropnie go kłuło. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak gnał i w duchu obiecał sobie, że jest to ostatni raz. Chyba że znów trafi na tego przeklętego poltergeista. Obserwował ją z prawdziwą przyjemnością podszytą pewną melancholią. Przez pewien czas byli naprawdę szczęśliwi. Zastanawiał się, czy Serena nadal pachnie wiśniami. Ostrożnie pociągnął nosem, mając nadzieję, że dziewczyna tego nie zauważy, ale z tej odległości nie mógł nic wyczuć. Pamiętał romantyczne wieczory, kiedy liczył piegi na jej buzi i nie mógł się zdecydować, czy te połączone powinien liczyć jako kilka plamek, czy jako jedną dużą. Pamiętał ciepło jej warg i łagodny wyraz oczu. A teraz unikała jego wzroku, jakby... jakby byli sobie zupełnie obcy. Wiedział, że zawinił, jednak jego wina była mniejsza niż Serena przypuszczała. Może po prostu do siebie nie pasowali? Patrzył na nią swoimi łagodnymi, aksamitnymi oczami, czując jednocześnie niemądre ciepło i żal łaskoczące w serce, gdy pospiesznie próbowała zmyć z twarzy kolorowe smugi. A przecież wyglądała z nimi tak ślicznie! Nie rozumiał, dlaczego próbuje to przed nim ukryć, przecież tyle razy znaczył jej nagą skórę kolorowymi liniami, łącząc piegi, tworząc maleńkie rysuneczki, które uzasadniał jakąś piękną historią. Byli sobie tak bliscy, kiedyś wydawało się, że świat zawęził się do nich dwojga i nic innego nie miało znaczenia. A potem zaczęły się kłótnie, wyrzuty, jego próby zmienienia się, mimo że nie rozumiał, dlaczego Serena ma mu za złe to naginanie prawdy, koloryzowanie rzeczywistości. Dla niego było to tak naturalne i niewinne, że nie mógł pojąć, dlaczego Fluvius uważa to za coś złego, nagannego. Cóż, teraz nie było sensu się nad tym zastanawiać. Teraz to wszystko należało do przeszłości, którą zamknęli z trzaskiem i do której nie wracali. - Masz może różdżkę...? Ja swoją gdzieś zostawiłem, a... nie podejmę się wyważenia drzwi ramieniem - powiedział pozornie lekko, nerwowym gestem burząc swoją i tak niesforną czuprynę, i marząc, żeby stąd uciec, nie dręczyć Sereny swoją osobą i nie rozpamiętywać tego wszystkiego, co stracili.
Ostrożnie odsunęła się od zlewu, gdy w końcu uporała się z plamami na swoim ciele. Zakręciła kran i z braku lepszego ręcznika wytarła dłonie w spodnie. Odwróciła się ku Francuzowi i spojrzała na niego zamyślona. W jej myślach samo pojawiło się pytanie, czemu wcześniej do niego nie podeszła. Przecież nie chciała naprawdę urywać tamtą ostatnią kłótnią z nim kontaktu. Problem tkwił w tym, że gdy tylko go widziała wszystko, co mogła powiedzieć wydawało się nieodpowiednie. Jakby mogła tylko pogorszyć obecną sytuację i jeszcze ich obydwoje bardziej poróżnić. Nie chciała mieć go za wroga, więc też automatycznie na początku go unikała. Serena nie miała jakiejś niechęci przed patrzeniem mu w oczy, tylko bardziej bała się swojej reakcji. Nikt nigdy nie udzielił jej rady jak postępować w takich sytuacjach. W końcu wszystko wydarzyło się prawie z dnia na dzień. Mogła cieszyć się jego obecnością i bliskością, by nazajutrz stracić to wszystko i tylko unikać go w szkolnych murach. - Oh, to dobrze... ale ktoś powinien w końcu coś z nim zrobić... - westchnęła ciężko i założyła ręce piersiach opierając się lekko o brzeg umywalki. Na wszelki wypadek przyjrzała mu się, czy aby na pewno nie ma wbitego jakiegoś noża w ramię. Akurat ucieszył ją fakt, że nie dostał niczym z tej pewnie ślicznej srebrnej zastawy. Kąciki ust Sereny delikatnie się uniosły widząc jego uśmiech. Czego by krukonka nie dała za to by choć trochę rozluźnić atmosferę. Przecież dobrze pamiętała jak łatwo przebywało się w jego obecności. Nie musiała się wysilać by być kimś innym, a tylko sobą. Może właśnie to nie wystarczyło? Nie zmienia to faktu, że lubiła bawić się jego włosami rozmyślając o tym, jak powinna je namalować. Leżąc obok niego nie chciała zawracać sobie głowy innymi sprawami, bo wtedy mało co miało znaczenie oprócz Raphaela. Jeszcze to jak strasznie rozpraszał ją na lekcjach tylko tym, że siedział obok niej. Wspominanie tego wcale nie należało do prostych i trochę czuła się tak, jakby nie miała już do tego prawa. Za późno zrozumiała wiele spraw i jak w każdej takiej sytuacji, poniosła za to nauczkę. Potrząsnęła lekko głową, by odrzucić od siebie te myśli. Wydała z siebie coś, co miało zabrzmieć jak śmiech, słysząc jego komentarz o wywarzaniu drzwi. Z jej marnym wzrostem z pewnością wyszłoby to o wiele gorzej. - Różdżka? A tak... już po nią idę. - odsunęła włosy z twarzy i z dziwnym uczuciem ruszyła w stronę torby. Chciałoby nazwać to ulgą, ponieważ uwolni ich i nie będą skazani na swoją obecność. Z drugiej strony w głębi duszy liczyła, że przynajmniej przy ich pierwszej rozmowie, po zerwaniu będzie zachowywać się odrobinę swobodniej. Niby nie była na nią gotowa, a jednak skończyła się tak szybko. Schyliła się po torbę i przez dobrą minutę przeszukiwała jej wszystkie zakamarki. - Na Merlina... - wydusiła cicho pod nosem i czując jak zdenerwowanie ponownie w niej wzrasta, wywaliła na ziemię calutką jej zawartość. Przynajmniej dobrze pozakręcała tubki, które nie pobrudziły podłogi. Kucnęła z niedowierzaniem spoglądając na rzeczy leżące przed nią. W głowie powtarzała sobie, że to nie może być możliwe. Od prawie roku nie ruszała się nigdzie bez swojej różdżki, a ta nawet w nocy leżała przy jej łóżku! Po tym co ją spotkało z Lunarnymi, nie umiałaby inaczej poczuć się bezpiecznie. To dawało jej pewność i odpędzało zmartwienia, a teraz okazało się, że zapomniała o tak ważnej rzeczy. Serena powoli odwróciła się do Raphaela, który nadal siedział przy drzwiach. - Chyba mamy lekki problem - wydusiła z siebie, starając się wpaść na jakieś cudowne rozwiązanie. Raczej stanie przy drzwiach i nawoływanie przechodzących ludzi, nie zaliczało się do pomysłów, którymi mogłoby się podzielić. Gdzie jest Marta, jak w końcu okazałaby się pomocna? Fluvius skierowała ku niemu przepraszające spojrzenie.
Brakowało mu słów. To dziwne uczucie, szczególnie dla Raphaela, który zazwyczaj żonglował słowami z wprawą i wdziękiem, budując nimi atmosferę czy historię. Tym razem nie wiedział, co powiedzieć, czując, że oddziela ich od siebie jakby szklana tafla żalu i niezrozumienia. Nagle zdał sobie sprawę, jak bardzo za nią tęsknił, ile ciepłych, dobrych wspomnień się z nią wiąże, ale padło zbyt wiele słów, które udowodniły im obojgu, że ich związek jest niemożliwy, bo można było do tego wrócić. Była jego pierwszą i ostatnią dziewczyną, tak na poważnie. Miał ochotę jej to powiedzieć, ale nie był aż tak niemądry, by swoim zwyczajem ulec temu impulsowi. Po ich rozstaniu nigdy nie udało mu się z nikim związać, z jednej strony dlatego, że albo nie chciał, albo nie mógł liczyć na wzajemność, ale również dlatego, że zdał sobie sprawę, że nie nadaje się na partnera, będąc zbyt pochłoniętym swoim fikcyjnym światem, by spełnić oczekiwania drugiej osoby, być dla niej wsparciem, stałym punktem. Nie można mu było zaufać. Widząc delikatny uśmiech Sereny, poczuł dziwną ulgę. Może nie będzie tak źle. Może to przypadkowe, niefortunne spotkanie coś zmieni, może umożliwi im zrobienie kolejnego kroku, nawiązanie jakichkolwiek stosunków. Przecież tak dobrze się rozumieli. To znaczy... pod pewnymi względami. Właściwie była jedyną kobietą, z którą naprawdę się kochał. Ta myśl była smutna, przeraźliwie smutna i Raphael poczuł dziwny ucisk w piersi, patrząc na Serenę, śliczną, niepewną i zakłopotaną Serenę, jedyną dziewczynę, której oddał całego siebie i która odpłaciła mu tym samym. Nigdy potem nie doświadczył takiej bliskości, leniwych poranków, kiedy leżeli wtuleni w siebie, wygadując romantyczne, słodkie głupstewka, rozkoszując się swoim dotykiem i mając wrażenie, że są cudownie młodzi i mają przed sobą całe życie. Nigdy potem nie przechadzał się korytarzami Hogwartu, trzymając kogoś za rękę. Patrzył w zadumie, jak przeszukuje swoją torbę, mając przykre wrażenie, że to spotkanie powinno wyglądać zupełnie inaczej. Z jednej strony czuł się niezręcznie i źle, zwłaszcza że widział skrępowanie Sereny, ale z drugiej chciał w jakiś sposób wygładzić ich wspomnienia, sprawić, by nie myślała o nim z żalem czy niechęcią, o ile to w ogóle było możliwe. Jego ciemne, aksamitne oczy marzyciela, które zwykle robiły piorunujące wrażenie na co bardziej wrażliwych przedstawicielkach płci pięknej, takich, które niekoniecznie gustowały w dobrze zbudowanych zawodnikach drużyny quidditcha, zasnuły się mgiełką melancholii. Różdżka Sereny wybawi ich z tej kłopotliwej sytuacji, rozejdą się każde w swoją stronę i pewnie już nigdy nie wymienią nawet uśmiechów. Szkoda. - Problem...? - powtórzył bezmyślnie, wyrwany z zadumy, i przez chwilę patrzył na nią, nie rozumiejąc, co Serena chce przez to powiedzieć. Kiedy dotarła do niego prawda, poczuł, że ręce zaczynają mu lekko drżeć. Niedobry objaw. - Masz na myśli, że... och, mon Dieu... Tak mi przykro, Sereno - wypowiedzenie jej imienia sprawiło mu zaskakująco dużo przyjemność, mimo okoliczności i autentycznej nerwowości, jaką zaczął odczuwać. - Wygląda na to, że przeze mnie utknęliśmy tu... na pewien czas - powiedział ostrożnie, czując, że nagle zaschło mu w gardle. O zgrozo, nie tak sobie wyobrażał ich pojednanie. Uwięzieni w damskiej toalecie i skazani na swoje towarzystwo, dopóki ktoś ich nie uwolni. Przygryzł nerwowo wargę i splótł dłonie na karku, zastanawiając się, co robić. Nigdy nie był zbyt dobry w znajdywaniu rozwiązań.
Bezradnie zabrała się za upychanie porozwalanych rzeczy do torebki, za smutkiem patrząc na każdą rzecz, która nie wyglądała jak jej różdżka. Mama zawsze powtarzała jej, że przez swoje chodzenie z głową w chmurach, wpakuje się kiedyś w kłopoty. Prawie słyszała jej głos mówiący, iż mogła choć raz wziąć jej słowa do serca. Szkoda, że teraz nie miała możliwości by dostać od niej pomocną radę do obecnej łazienkowej pułapki. Podniosła się, nie widząc sensu nad modleniem się przed własną torbą i liczeniem na cud. Rozejrzała się po łazience, szukając wzrokiem jakiegoś szczegółu, który poprowadzi ją do 'ratunku' z tej opresji. Kabiny raczej nimi nie były, bo w końcu nie działały jak te toalety robiące za przejście do Ministerstwa Magii. Nawet nie chciała sobie wyobrażać jak desperacko wyglądałoby wchodzenie do jednego z nich i pociągnięcie za spłuczkę. Koleje rzuciły jej się okna, które też nie kusiły do próby ucieczki. Wyjście tamtą stroną skończyłoby się bardziej nieprzyjemnie, niż czekanie na nadejście pomocy... obojętnie jakie to będzie dla nich krępujące. Włamania się do tej całej (może nawet nieistniejącej) Komnaty Tajemnic nawet nie brała pod uwagę, bardzo niemądra opcja. Po wyczerpaniu wszelkich pomysłów, co nie trwało wcale tak długo , postanowiła usiąść i jakoś to przeczekać. Dlatego też, delikatnie zajęła miejsce naprzeciwko Raphaela, opierając się plecami o umywalki. Nawet nie chciało jej się szukać sobie innego miejsca w tej łazience. To już byłoby strasznie dziecinne i głupie, nawet na nią i to jak do teraz starała się go unikać. - Każdego mógł tutaj zagonić, akurat tym się nie przejmuj - wzruszyła ramionami i uniosła spojrzenie słysząc swoje imię. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak dawno na niego nie patrzyła. Nie chodzi tu zwykłe gapienie się jak ciele w malowane wrota. Tylko to jak starała się nie dostrzegać w nim żadnych szczegółów, które składały się na jego osobę. Jego rysów twarzy, spojrzenia, tego jak siedział, poruszał się po korytarzach i wymawianych po francusku słowach. To wszystko co tyle razy próbowała uchwycić na swoich wielu rysunkach, które teraz leżały gdzieś schowane na dnie różnych pudeł. Po zerwaniu nie miała po prostu siły ich wyrzucić, a podarowanie ich chłopakowi też nie wydawało się rozsądną opcją. Ostatecznie czekały na czas, w którym w końcu ich los zostanie osądzony. Zamyśliła się nad tym, z jakim trudem przychodziło jej nie patrzenie na niego w ten sposób. Jakby wyłączała wtedy swoją artystyczną część duszy i spoglądała tylko jak zwykły wyjadacz chleba. W pewnym sensie o wiele łatwiej było go mijać na korytarzach, gdy wtapiało się puchona w resztę otoczenia. Bez wspomnień, które tylko mogły za bardzo mieszać jej w głowie. W końcu nie należało do prostych czynności, zachowanie względnej obojętności do kogoś, kto znaczył dla Sereny tak dużo... a w wielu aspektach uchodził za pierwszą osobę w jej życiu. - Myślisz, że znajdą nas przed ciszą nocną? - właściwie nie wiedziała, jakie mogłaby zadać pytanie. Co u Ciebie? Nie, to chyba nie zostałoby by zbyt dobrze przyjęte. Nawet jeśli ciekawiło ją w jakimś stopniu, co u niego działo się przez tyle czasu. Cichutko liczyła, że jest tam gdzieś szczęśliwy i żyje spełniając się jako artysta, którego kiedyś dobrze znała. Nawet teraz zastanawiając się nad tym aspektem... stwierdziła, że łatwiej żyłoby się jej z obrazem Raphaela chodzącego z jakąś ładniutką panną po szkole, niż samotnie przemierzającego korytarze. W życiu Serena nie należała do tego rodzaju byłych, które chciały by druga osoba cierpiała mocniej od nich. Jakie to bezduszne! Zaczęła skubać nitkę wystającą z jej sweterka, by zająć czymś ręce i nie siedzieć jak biedna sierotka. Czemu wcześniej nie postarała się by to wszystko jakoś ułożyć? Strach czasami wymusza na nas zachowania, których byśmy po sobie się nie spodziewali.
Raphael z miejsca się poddał, a przynajmniej tak mogło to wyglądać, kiedy siedział bez ruchu, wpatrując się w jakiś punkt, ewentualnie w Serenę i raczej snując filozoficzne rozważania niż podchodząc do problemu praktycznie. Nie mieli różdżki. Akurat ta łazienka była raczej rzadko odwiedzana ze względu na swoją dosyć męczącą lokatorkę. Ze wszystkich osób, na które mógł trafić w tym zamku, musiał trafić akurat na Serenę, co czyniło tę sytuację jeszcze bardziej skomplikowaną. Musiał uważać na słowa, musiał je ważyć z niezwykłą ostrożnością, by nie dotknąć czegoś bolesnego, choć na dobrą sprawę już sam fakt ich fizycznej bliskości i zamknięcia w czterech ścianach przywoływał wspomnienia. Ucieczki przez okno nawet nie rozważał - był świadomy swoich ograniczeń i fatalnej koordynacji. Spadłby i połamał wszystkie kości. Zupełnie bez sensu. Z ulgą pomyślał, że Serena zna go na tyle, że nie będzie oczekiwała od niego ani popisów siły, ani zręczności, wiedząc, że to niewłaściwy adres. Jeśli uwolni ich jakiś nauczyciel, woźny albo nadgorliwy prefekt będą mieli pewnie spore nieprzyjemności. Przynajmniej na początku, bo kto zagwarantuje, że Irytek nie zamknął ich podczas romantycznej schadzki? No, może nieszczególnie romantycznej, ale celowej? Nie miał zamiaru dzielić się tymi niewesołymi rozmyślaniami z Sereną, zresztą nie miał pojęcia, co mógłby jej powiedzieć, jak rozpocząć rozmowę. Uśmiechnął się łagodnie, kiedy usiadła naprzeciwko, mimo że w jego duszy toczyła się bitwa, szalał huragan nienazwanych emocji, a ręce musiał zapleść na piersi, żeby dziewczyna nie dostrzegła ich lekkiego drżenia. - Ale zagonił mnie. Zastanawiam się, czy wiedział, że tu jesteś. A zresztą... - poczuł, że wkracza na grząski grunt, co nie było najlepszym pomysłem, zwłaszcza jeśli mieli spędzić tu najbliższe kilka godzin tylko we dwoje. Nie wiedział o tych rysunkach. Nawet nie przyszło mu do głowy, że mogłaby zachować cokolwiek, co miało z nim związek. On sam zamykał ją w swoich opowiadaniach. Drobiazgi - piegi, wyraz oczu, cechy charakteru czy inną pozornie nieistotną rzecz, którą w niej dostrzegał. Nikt, nawet osoba dobrze znająca Serenę nie domyśliłaby się, że większość bohaterek Raphaela ma z nią coś wspólnego, jednak on o tym wiedział. Oczywiście, zmieniał je, ubierał w nowe historie, nowe cechy, ale nie mógł się powstrzymać, by nie nadać im rysu Sereny, nawet jeśli nie robił tego wprost. Czasami widząc opisywaną przez siebie postać oczyma duszy, zdawał sobie sprawę, że ma ona uśmiech krukonki, albo zaczesuje włosy w ten sposób, trzyma tak samo ołówek, albo pachnie jak ona. Czasami nawet tego nie opisywał, czasami zachowywał to dla siebie, tę świadomość, że niemal w każdym jego opowiadaniu znajduje się odrobina Sereny. A teraz była tak odległa, obca, mimo że rozpoznawał te gesty, a gdy znalazła się bliżej niego, wyczuł delikatny zapach wiśni. Nie miał do niej żadnych praw i było to dziwne, bo przecież był czas, kiedy należeli do siebie, uzupełniali... Ona była formą, on był treścią. A teraz te dwie rzeczy były od siebie oderwane. Nie potrzebowali siebie. Już nie. Przynajmniej wszystko na to wskazywało. - Miejmy nadzieję... Jeśli nie znajdą nas za... za jakiś czas, będziemy musieli zacząć krzyczeć - westchnął cicho, obejmując ramionami kolana i patrząc na nią łagodnie. Wyglądała jak mała, zagubiona dziewczynka, skubiąc sweterek i najwyraźniej próbując uczynić tę sytuację nieco mniej niezręczną. Trudne zadanie. Zastanawiał się, czy kogoś ma. Nigdy nie był na bieżąco ze szkolnymi plotkami, ale miał nadzieję, że jest jej dobrze. Wiedział, że on sam nie mógł dać jej szczęścia, na które zasługiwała, i miał nadzieję, że znalazła kogoś, na kim mogłaby polegać bardziej niż na nim. - Co malowałaś? Jeśli to nie tajemnica... - odezwał się po dłuższej chwili milczenia, mając nadzieję, że nie uzna tego za wścibstwo. Na dobrą sprawę był to jeden z nielicznych neutralnych tematów, jakie mógł poruszyć.
Nawet nie przyszło jej na myśl, jak mogą zostać odebrani zamknięci w damskiej toalecie, do której w dodatku mało kto się zapuszcza. Jeszcze pewnie bardziej by zestresowała się tym faktem i zaczęła dziwnie zachowywać. Za to przez chwilę rozważyła jego słowa o tym całym przypadku zatrzaśnięcia w jednym pomieszczeniu. Czy Irytek był aż tak perfidny, by posunąć się do takiej złośliwości i skazać na siebie ludzi, którzy czują się teraz tak mało swobodnie? To brzmi dość sensownie… ale skąd on wiedział w ogóle co ich kiedyś, jak i teraz łączyło? Czemu w tym zamku nie można dostać choć odrobiny prywatności. -Raphael… czy to by coś zmieniło? - westchnęła i ledwo powstrzymała się od uniesienia dłoni ku górze. Naprawdę teraz nie miało to zbytniego znaczenia, a on zresztą i tak nie chciałby o tym rozmawiać. Gdyby zagonił kogoś innego pewnie nie zostałaby tak brutalnie rzucona na głęboką wodę ze swoimi nerwami i emocjami… ale nadal przed nią malowałby się chwile spędzone w tej biednej łazience. Trochę smutne, że do tego pierwszego kroku musiał ich popchnąć złośliwy duch pałętający się po szkole. Jeśli odważyłaby się naprawić przynajmniej w jakimś stopniu ich stosunki do siebie wcześniej, może nie siedzieliby tu jak ofiary straszliwie śmiesznego kawału. Albo nie męczyłaby go tak obecnością, oszczędzając przed z pewnością nerwową sytuacją. Oczywiście, że chciała mijając go gdziekolwiek móc normalnie przywitać się i zapytać jak leci życie. Łatwo założyć po rozstaniu radosne ‘zostańmy przyjaciółmi’, a trudniej tego dokonać. To samo z założenia nie mogło zostać nazwane łatwą sprawą… tak dużo o sobie wiedzieli i takimi raniącymi słowami pożegnali się przy tej ostatniej rozmowie. Co za ironia! Ona też nie zdawała sobie sprawy z tego, że podkrada jej cechy i wplata w swoje postacie. Nigdy by nawet nie zakładała by ktoś chciałby to w ogóle robić. Jedyny wierszyk jaki kiedykolwiek dostała, to taki żartujący z jej piegów w pierwszych latach nauki. Z czego akurat nie cieszyła się tak bardzo, a autora wpisała od razu na swoją wymyśloną czarną listę. To zazwyczaj ona potajemnie przenosiła na papier cudze cechy i sylwetki. - Obyśmy nie musieli zedrzeć gardeł tak, by jutro szkoła miała o czym rozmawiać… - pokręciła głową, zrzucając tym samym rude pasma na twarz. Odgarniając je dotyku postarała się odgonić wizję plotkującej szkoły o głupim żarcie Irytka. Przez ciszę, która zapadła zaczęła zastanawiać, jak szybko oddalili się od siebie w tym czasie… a jak długo musiałaby ponownie budować z kimś taką relację. Właściwie czy udało jej się tego ostatnio dokonać z kimś? Jasne, miała grupkę przyjaciół, za którymi skoczyłaby w ogień… ale niekoniecznie zaliczyłaby ich do aż takich uczuć. Słaby z niej materiał na dziewczynę. Za bardzo plątała się ze swoimi uczuciami i goniła za nieosiągalnymi emocjami. Trudno było dzielić się z kimś życiem, sememu nawet do końca nie wiedząc czego się oczekuje. - Co ja… tajemnica? Ah, nic takiego… - wyrzuciła z siebie starając się by nie zauważył jak zaskoczył ją tym pytaniem. Przez spory moment zastanawiała się co powinna zrobić. Nie wszystkim pokazywała swoje prace, a tym bardziej te, które mogły nieść za sobą jakąś historię. Kiedyś gdy oglądał jej obrazy, bardzo liczyła się z jego zdaniem i oceną. Teraz szarpała się z sprzecznymi emocjami przed podjęciem ostatecznej decyzji. W końcu zdecydowała podzielić się z Raphaelem swoim ostatnim malunkiem. Ostatnio zaczęła malować dość symbolicznie, więc mało kto potrafił odgadnąć co tak naprawdę kierowało nią w chwili malowania. Ludzie albo nie chcieli, albo nie umieli patrzeć tak jak ona. Co dość często zaliczało się do plusów jej innego postrzegania świata. Sięgnęła ku torbie, powoli wyjmując rysunek. Szybko zerknęła na przedstawiony na nim ciemny pusty pokój, oświetlany tylko przez mocne szmaragdowe światło bijące od świetlików latających po pomieszczeniu. Nie zaliczyłaby go do jej ulubionych tworów, bo za bardzo zmuszał odbiorcę do poznania historii autora. Z drugiej strony nie przepadała za dziełami, które wręcz biły przesłaniem po oczach. Zero wysiłku. Przygryzając lekko wargę, nachyliła się ku Francuzowi wyciągając rękę ze swoim ostatnim obrazem.
Skwitował jej komentarz o zdzieraniu gardeł lekkim uśmiechem, po czym zamyślił się głęboko. Tak długo za nią tęsknił, nie mogąc ani się zbliżyć, ani zapomnieć, bo padło między nimi zbyt wiele słów, a teraz, kiedy nareszcie mieli okazję porozmawiać, nie wynikało to z ich wewnętrznej przemiany, dojrzenia do nawiązania normalnych stosunków, tylko ze złośliwości Irytka. Ironia losu. Nerwowo potarł o siebie palce prawej dłoni, jak zawsze, kiedy miał ochotę zapalić. Serena często śmiała się z tego odruchu, pamiętał, jak mówiła, że można czytać z niego jak z otwartej księgi, mimo że odgadnięcie, jakimi ścieżkami biegną jego myśli, było właściwie niemożliwe. Ot, taki paradoks, który czynił przebywanie z nim dość ciekawym doświadczeniem. Odetchnął głęboko, czując, że przez jego głowę przelatują strzępki wspomnień, zarówno tych dobrych, jak i złych, i że jego wewnętrzny spokój, zwykle niemal niemożliwy do naruszenia, drży w posadach. Kiedy mijał ją na korytarzu, czuł przelotny smutek, jednak nigdy dłużej się nad nim nie zastanawiał, spychał go na dalszy plan, zajęty obmyślaniem nowych opowieści, które rekompensowały mu wszystko, co w rzeczywistości się nie udało. Nigdy nie należał do odważnych ludzi, nigdy nie udawał, że jest inaczej. Nie szukał konfliktów w żadnej postaci, nie umiał się bić i nie był nadmiernie dumny, pod warunkiem, że nie chodziło o jego twórczość. Był łagodny i spolegliwy, nie chował długo urazy, nie zgrywał bohatera i zwykle był dokładnie tym, na kogo wyglądał - nieprzytomnym marzycielem, który nie radzi sobie z prawdziwym życiem, prawdziwymi problemami i uczuciami, a jedyne, nad czym ma rzeczywistą władzę, są słowa. Może powinien wcześniej przerwać to milczenie, spróbować wykonać jakiś gest, ale widział, że Serena tego nie chce, unika nawet jego spojrzenia, a podczas lekcji siedzi tak daleko od niego, jak tylko to możliwe. Rozumiał to i szanował, mimo że wcale tego nie chciał. Zresztą, do tanga trzeba dwojga, a do poprawnych stosunków woli obu stron. Oboje byli w równym stopniu winni lub niewinni, zależy jak na to spojrzeć, zależy, czy doszukiwać się tu złej woli, czy po prostu niedopasowania i braku zrozumienia. Raphael zawsze uważał, że wszystko jest względne i dlatego świat jest tak fascynującym miejscem. Serena nie podzielała tego poglądu, zdawała się wierzyć w prawdę absolutną. Na swój sposób to piękne, że poróżniły ich tak poważne sprawy natury filozoficznej, a nie zdrada czy wypalenie uczuć. Może daje to nawet pewną nadzieję. Taką malutką. Wygląda na to, że oboje byli tak samo nieporadni, gdy chodziło o związki. Artyści często nie sprawdzają się w zwykłych relacjach międzyludzkich, zbyt skupieni na sobie, by zmusić się do kompromisów. Tak było w przypadku Raphaela i najwyraźniej dotyczyło również Sereny, czemu na dobrą sprawę nie należy się dziwić - dwoje artystów to bardzo skomplikowana sytuacja. Nie wiedział, czy nie posunął się za daleko, ale jeśli było coś, co jeszcze w jakiś sposób ich łączyło, to była to sztuka. Zawsze podziwiał jej talent i umiejętność skondensowania uczuć, których czasami on nie potrafił nawet nazwać w obrazie. Sięgała głębiej niż on, do jakichś podskórnych, nieuświadomionych pragnień, lęków i myśl, budziła wrażenie, które wymykało się z ram pojęć. Kiedy podała mu swoją pracę, poczuł niepewność, choć sam nie wiedział, z czego to wynikało. Patrzył w milczeniu, analizując własne uczucia i obraz Sereny, z którego bił niepokój i samotność. Nie wiedział, czy właśnie to chciała osiągnąć, czy nie ulega nastrojowi chwili, ale właśnie tak to odbierał. Widział, że jej styl ewoluował, ale jego istota pozostała ta sama. Rozpoznałby te pociągnięcia pędzla na końcu świata. - Mon Dieu... Ile w nim smutku - powiedział cicho, jakby do siebie, nie odrywając wzroku od jej obrazu i wolną ręką niecierpliwie odrzucając niesforne włosy opadające mu na czoło. - Jest w nim tyle... samotności, pustki, a te świetliki... one wcale nie wydają się rozjaśniać mroku, przeciwnie, pozwalają go sobie uzmysłowić. Jakby przebłyski światła ukazywały, czym jest ciemność. Że jest ich przeciwieństwem - mówił w charakterystyczny dla siebie sposób, z gwałtownością i precyzją jednocześnie, jakby nie mógł wytrzymać naporu słów, uczuć i myśli, które kotłowały mu się w głowie. - Jest piękny, ale... ale budzi we mnie niepokój - szepnął, unosząc głowę i patrząc jej w oczy, jakby zapomniał, że znajdują się w damskiej toalecie, że ich bliskość to tylko wspomnienie. Miał wrażenie, że cofnęli się w czasie, że znów dzielą się swoją sztuką i utwierdzają w przekonaniu, że nikt nie rozumie ich tak dobrze, jak ta druga osoba.
Czas leczy rany, czy jest to tylko wymysł zdesperowanych ludzi potrzebujących takiej myśli? Serena czuła, że tylko te przebyte w nadziei naprawy chwile, tak naprawdę ich tylko jeszcze Było jej łzej, gdy okazało się, iż patrząc mu prosto oczy potrafiła o tym mówić. Zrozumienie sztuki będące pomiędzy nimi najwyraźniej nie zostało zniszczone przez łączące ich złe wspomnienia.ardziej od siebie oddalały. Jakby nie było właściwego i bezbolesnego rozwiązania całej tej sytuacji. Czasami przy innych sprawach jej smutki kiedyś odchodziły... bo po prostu przestawało jej zależeć. Niepowodzenia powoli stawały się odległe i śmiesznie nieistotne dla dalszego życia. Jednak jak mogłaby tak łatwo odpuścić wszystkie uczucia do drugiej osoby? W tym rzecz, że nie potrafiła obudzić się z myślą, iż to całe było tylko głupiutkim młodzieńczym błędem. Kolejnym hipokrytą, który rzuca na wiatr kłamliwe zapewnienia o swoim przywiązaniu. Jakaś część niej żałowała, że nie wynaleziono mikstury na odtrącenie tych czystych i prawdziwych emocji, które żywiła do Raphaela. Jakie istnienie w tym świecie stałoby się proste, a jednak okazałoby się tylko tchórzliwą ucieczką. Przekrzywiła lekko głowę, dyskretnie obserwując zachowanie chłopaka. Tak dobrze znała te ruchy, aż zaczęła się zastanawiać czy ich ostatnia kłótnia nie wydarzyła się wczoraj. Gdyby ktoś zapytał, czy pamięta jeszcze coś szczególnego z jego osoby... zaprzeczyłaby natychmiastowo, chcąc tym przekonać do tego samą siebie. Czułą, że potrafiłaby odgadnąć, w których miejscach pod jego koszulą chowają się pieprzyki. Na to wspomnienie musiała przymknąć na parę sekund oczy, by nie zalać się rumieńcem. Każdy detal się liczył i utrwalał się w jej artystycznej pamięci. Zarazem każdy z osobna sprawiał jej smutek, gdy tylko natykała się na niego w swoim umyśle. Zawsze zaskakiwało ją to jak jej mama świetnie dogaduje się z Josephem. Przez tyle lat ich związek poddawany został milionem prób, a nadal niezmiennie trwali przy sobie. Tyle ich różniło, że kłótnie powinny być u nich na porządku dziennym. Dobrze widziała jak różnie podchodzą do wielu spraw, a wciąż potrafią to pogodzić. Czemu im to się udawało? Ile pokory i cierpliwości musieli w sobie mieć, by stworzyć tak udany związek? W końcu jej matkę z pewnością można było nazwać artystką, a potrafiła postawić go wyżej niż własną twórczość. Nawet względem córki zdarzało jej się dokonywać takich poświęceń, które pewnie Serenie przychodziłyby z trudem. Czy właśnie tutaj leżał problem związku z Raphaelem? Za szybko odpuścili, nie próbując spojrzeć na ten znaczący aspekt oczami drugiej osoby? Tyle pytań pozostawało jeszcze bez odpowiedzi, że tylko mogłaby zgadywać czemu sprawy akurat tak się potoczyły. To smutne jak łatwo można było postrzegać ją za hipokrytkę. Próbowała patrzeć na świat w różny sposób, by na każdym kroku odkrywać nowe znaczenie i piękno... ale nadal wierzyła w jedną prawdę. Niczym naiwne dziecko chciała bez problemu móc odróżnić dobro od zła, chociaż to wydawało się niemożliwe. Znała tyle odcieni szarości, a nieustannie trzymała się zasady kłamstwa lub prawdy. Uważnie śledziła każdy jego ruch, przesunięcie spojrzenia czując dziwny ucisk w klatce piersiowej. Nie zdawała sobie sprawy, iż nawet na moment wstrzymała oddech. Jeśli istniało grono osób, których opinie traktowała prawie na równi ze swoimi, to on z pewnością się do nich zaliczał. Kto w końcu nie zrozumie drugiego artysty, jak artysta? W tym właśnie teraz powstał pewien problem, a Serena poczuła się odsłonięta ze swoimi wszystkimi emocjami i przeżyciami. Zapomniała z jaką łatwością odczytywał jej kreski pozostawione na płótnie czy papierze. Przez chwilę ogarnęła ją ochota by samemu odgarnąć spadające mu na czoło włosy i szybciej usłyszeć co myśli. Przez to tylko podciągnęła kolana do piersi, opierając brodę na jednym z nich. - Zawsze umiałeś nadzwyczajnie opisywać to co widzą oczy... - wyszeptała słysząc jego odpowiedź. Serena nigdy nie potrafiła tak trafnie ubierać swoich uczuć w słowa, a tylko przelewać szalejące w niej na emocje na papier. Nawet sama nie zdawała sobie sprawy co właściwie przedstawiła na obrazie. Rozmawiając o sztuce, jakby odrzuciła początkowe skrępowanie na bok. W tej przestrzeni nie potrafiła wymijająco odpowiadać na pytania. - Czasami... czerpanie inspiracji z takich emocji pozwala się od nich w jakimś stopniu uwolnić - wyjaśniła nie chcąc mydlić mu oczu jakimiś głupimi wymówkami na temat jej uczuć.Było jej łzej, gdy okazało się, iż patrząc mu prosto oczy potrafiła o tym mówić. Zrozumienie sztuki będące pomiędzy nimi najwyraźniej nie zostało zniszczone przez łączące ich złe wspomnienia.
Rany mogą się częściowo zabliźnić. Można też przywyknąć do bólu, ale czasem wystarczy drobiazg, by odżył, uderzył z niespodziewanym okrucieństwem. W przypadku takich wrażliwców jak ich dwoje, całkowite zapomnienie i wytrząśnięcie z siebie okruchów uczuć wydawało się niemożliwe, bo tracąc siebie wzajemnie, każde z nich utraciło też część siebie. Ich relacja była zbyt złożona, zbyt głęboka i nieprzypadkowa, by mogli po prostu ją skreślić, zrzucić swoje zranienie na karb młodości i braku doświadczenia w budowaniu związku. Przy Serenie Raphael miał to rzadkie uczucie, że ktoś go rozumie. Zazwyczaj postrzegano go jako indywidualistę, jeśli nie samotnika, który po prostu nie potrzebuje zrozumienia, zamknięty w świecie własnej wyobraźni, której nie musi uzasadniać. A jednak Fluvius go rozumiała. Widział to w jej oczach, czuł w każdym uśmiechu i poważnym skinieniu głowy, kiedy tłumaczył jej zawiłe ścieżki, jakimi chadzały jego myśli. Dawali sobie przestrzeń, jakiej oboje potrzebowali dla swojej sztuki, ale jednocześnie była między nimi bliskość, której Raphael nigdy wcześniej ani nigdy później nie doświadczył. Pewnej wiedzy nie można po prostu wypchnąć z pamięci, podobnie jak pewnych uczuć. Znali wszystkie zakamarki swoich dusz, znali każdy centymetr skóry, galaktyki piegów i pieprzyków, potrafili odczytywać mowę ciała... To było krępujące, bo przypominało, że ci obcy sobie ludzie, byli kiedyś najbliżsi. Nigdy nie uważał jej za hipokrytkę - po prostu nie rozumiał, jak ktoś operujący barwą może wierzyć, że świat został namalowany bielą i czernią. Jej podejście uważał za bardzo idealistyczne, może do pewnego stopnia naiwne, ale kim był, by oceniać jej sposób postrzegania rzeczywistości? Problemem okazał się on sam, jego sposób widzenia świata, tendencja do dostrzegania półtonów, podkreślania czegoś grubą kreską albo zacierania niedociągnięć. Czasem starał się nasycać kolory rzeczywistości - dla niego nie było to oszustwo, a jedynie... jedynie sposób na ubarwienie świata i wypuszczenie tworów jego wyobraźni na wolność, poza kartkę papieru. Mówiąc "kocham" niczego nie ubarwiał, mówiąc "jesteś najważniejszą istotą w moim życiu" mówił dokładnie to, co uważał za prawdę, więc w swoim pojęciu był wobec niej uczciwy. A że czasami wymyślał ludziom życiorysy, a do własnego spóźnienia na randkę mieszał siłę wyższą lub nieistniejącą osobę... cóż, po prostu cierpiał na rozbuchaną wyobraźnię. Być może zobaczył zbyt wiele. Być może niechcący zmusił ją do pokazania czegoś bardzo intymnego, odsłonienia się przed nim, mimo że nie miał do tego żadnego prawa. Przez chwilę czuł lęk - że Serena poczuje się osaczona, a sytuacja stanie się jeszcze bardziej krępująca dla nich obojga (o ile to w ogóle możliwe). Uśmiechnął się do niej nieśmiało, słysząc ten komplement i widząc, że mimo wszystko wybrał najlepszy temat z możliwych. Zwrócił jej obrazek i podobnie jak ona oplótł swoje wystające, chude kolana ramionami. - A ty zawsze umiałaś nadzwyczajnie pokazać to, czego nie można opisać słowami - odpowiedział równie cicho, czując dziwny ucisk na klatkę piersiową, jakby słowo "zawsze" pozwoliło im ostrożnie nawiązać do przeszłości, nie robiąc tego wprost, a jedynie delikatnie akcentując ich dawną zażyłość. Skinął poważnie głową, rozumiejąc, co ma na myśli. - To trochę tak jak... jak nazywanie emocji albo malowanie ich portretu. Ujawnianie ich tożsamości. Kiedy ich nie rozumiemy, nie wiemy, czym są, mają nad nami większą władzę. Jest taki mugolski, niemiecki dramat... "Faust", gdzie diabeł nie zdradza swojego imienia, bo ten, który pozna jego imię, będzie miał nad nim władzę. Wydaje mi się, że to tak było, ale mogłem coś pomieszać - dodał w zadumie, opierając policzek na kolanie i tym razem zupełnie otwarcie patrząc w oczy Sereny i zastanawiając się, dlaczego jej obraz odbijał smutek i samotność. Chciał, żeby była szczęśliwa, ale najwidoczniej nie była. Przynajmniej nie w chwili, gdy malowała ten obraz.
Czym właściwie byłby świat bez cierpienia? Ile to wspaniałych dzieł zrodziło się dzięki zranionym sercom artystów. Stracenie nawet tej cząstki siebie, która sprawiała nam tyle bólu, wydawała się jeszcze gorsza. Bez smutku i rozczarowania nie potrafilibyśmy docenić jak silnym uczuciem jest miłość, czy nawet szczęście. Czując to wszystko po jego utracie, wiedziała ile tak naprawdę dla niej znaczył. Czasami nie musiała nic mówić, a czuła, że umie odczytać to z jej samego spojrzenia. Ktoś kiedyś je powiedział, że oczy są zwierciadłem duszy. Może właśnie dlatego tak trudno było jej patrzeć w jego i nie starać się odgadnąć jego myśli. Doszukiwać się w nich emocji i innych trudnych dla Sereny do nazwania aspektów jego osoby. W tym własnie tamta ich relacja była czymś niezwykłym. Pomimo przestrzeni, która ich dzieliła, gdy zajęci byli swoim światem wypełnionym sztuką.... łączyła ich więź pomagająca odnaleźć ponowną drogę do siebie, gdy tego zapragną. Z jednej strony posiadała tak bardzo cenioną wolność, a z drugiej zaś oparcie wpierające w trudnych chwilach... jak i dzielące się tymi szczęśliwymi. Trudno na nowo było zbudować z kimś tak piękne zrozumienie, aż za szybko z tego rezygnowała nie czując się na siłach by tego dokonać. Jakąś rolę w tym całym zamieszaniu pełnił z pewnością też strach przed ponowną utratą kogoś tak bliskiego. Chociaż podświadomie wiedziała, że nie pojawił się nikt z kim by tak samo współgrała w życiu jak z Raphaelem. Oczywiście zdawała sobie sprawę z prawdziwości jego uczuć i wiedziała, że tak samo działało w drugą stronę. Tylko z czasem jego barwne pomijanie się z prawdę zaczęło ją powoli dobijać. Zaczęła się obawiać, że w którymś momencie te wymyślona postacie staną się tak ważne, że nie będzie już potrzebna jak kiedyś. Nigdy nie wymagałaby postawienia siebie wyżej od tego co kochał robić, ale też pragnęła nie znajdować się na szarym końcu hierarchii. To trochę głupie, patrząc na to jak dużo dla siebie wzajemnie znaczyli. Po zerwaniu sama też zaczęła się zastanawiać, czemu nagle odezwał się w niej ten niepokój. Uśmiechnęła się smutno odbierając od niego swój obraz. Nie do końca chciała by ktoś niepotrzebnie rozmyślał o jej problemach. Przynajmniej na tej płaszczyźnie mogli swobodniej rozmawiać i nie czuć takiego skrępowania tym co łączyło ich kiedyś. -Ale jednak komuś udało się przejąć nad nim władzę? Pomogło mu coś przez to osiągnąć? - zapytała nie ukrywając swojego zaciekawienia. Nie znała zbyt wielu mugolskich książek, a tylko te, które przynosił do domu Joseph. Za to dobrze pamiętała, jak lubiła wsłuchiwać się w głos Raphaela w trakcie jego jakiejś opowieści. Oddawał jej zdaniem nawet czasem więcej emocji, niż sam tekst płynący z jego ust. - Wiesz, wtedy może powinnam... zacząć rozmyślać nad jego imieniem. - zaśmiała się cicho nie odwracając od niego wzroku. Jak ona tęskniła za tymi rozmowami nawiązującymi nawet do na pozór błahych tematów. Nawet jeśli teraz wszystko tylko dawało naiwną nadzieję na poprawienie ich obecnej relacji, by po uwolnieniu nic się nie zmieniło... to w głębi duszy czerpała przyjemność z tej rozmowy i jego obecności.
Oczywiście, bez kontrastów świat w ogóle by nie istniał. Nie można sobie wyobrazić życia, będącego nieustannym szczęściem, bo nie potrafilibyśmy go docenić. Raphael uważał, że przeplatanie pasm pogody ducha niteczkami smutku jest jedyną słuszną filozofią życiową, choć oczywiście nie ma się na to żadnego wpływu, a przynajmniej w mniejszym stopniu, niż by się chciało. Patrząc na nią, czuł, że wzbierają w nim uczucia, o których, jak sądził, zapomniał. Nie sądził, by kogoś potrzebował, wydawał się samowystarczalny, zamknięty we własnym świecie, a dwa bolesne zranienia, jakich doświadczył w przeciągu roku, tylko go utwierdziły w tym przekonaniu. Jednak czytając błyski w oczach Sereny, przypominał sobie ten przedziwny splot dusz, ciał i umysłów, którego zaznał tylko raz, tylko z nią i który prawdopodobnie nigdy więcej się nie powtórzy. Mieli ten odruch czytania w swoich spojrzeniach, mowie ciała, drgnieniach ust, które przypominały im o wszystkim, co stracili przez własną niedojrzałość. Rozumieli się niemal pod każdym względem, ale to "niemal" okazało się istotniejsze, niż mogłoby się wydawać. Oboje rozumieli potrzebę tworzenia i nie byli zazdrośni o czas, jaki ta druga osoba spędzała sam na sam ze swoimi słowami czy pędzlami. Uzupełniali się, inspirowali i dzielili wszystkim, co wydawało się dobrą wróżbą na przyszłość. Raphael nigdy wcześniej ani nigdy potem nie spotkał dziewczyny, która byłaby w stanie wybaczyć mu to wieczne roztargnienie, mylenie dat i faktów. Jedyne, czego nie potrafiła mu wybaczyć, to naginanie rzeczywistości, nieco mniej niewinne niż zwykłe zapominalstwo, ale przecież niecelowe i wynikające tylko i wyłącznie z jego bujnej wyobraźni, która zawsze pracowała na najwyższych obrotach i po prostu czasami wkradała się również do codzienności. Serena była jego kotwicą, sprawiała, że widział sens we wracaniu do "prawdziwego świata". Czasami czuł się jak żeglarz, który, mimo że ciągnęły go dalekie krainy i niezwykłe podróże, wracał do bezpiecznego portu, znanego i mało interesującego, wiedząc, że na czeka tam na niego ukochana kobieta. Jednak było to za mało. Szkoda, że nigdy nie zrozumiał istoty jej lęku, że nie wiedział, dlaczego uważała jego drobne kłamstewka za coś złego. Nie wiem, czy nie powiedziała mu wprost, że boi się, że pewnego dnia jego wymyśleni bohaterowie zepchną ją w cień, czy też Raphael tego nie rozumiał, a może powód był jeszcze inny, ale krukonka zawsze miała w jego życiu zupełnie wyjątkowe miejsce i tak, jak niektóre postaci rozpływały się w niepamięci, tak ona nigdy do końca nie opuściła jego serca ani wspomnień. Zamyślił się głęboko, próbując sobie przypomnieć tę historię i czując, jak skrawki różnych opowieści tłuką się w jego głowie. Z namaszczeniem przesunął dłonią po swoich włosach, wpatrując się w nieokreślony punkt na ścianie, jakby to mogło mu pomóc. - Widzisz, to tak naprawdę tylko ciekawostka, to, co mówiłem o imieniu, bo na pytanie, kim jest, diabeł odpowiada "tej siły cząstką drobną, co zawsze złego chce i zawsze sprawia dobro". Sama historia nie jest o tym, ale o zakładzie między Bogiem i diabłem o duszę Fausta, wielkiego uczonego. Mefistofeles, czyli diabeł, twierdzi, że Faust wcale nie służy Bogu, ale Bóg wierzy w Fausta, dlatego zgadza się poddać go próbie. Mefistofeles zawiera pakt ze znudzonym człowiekiem, który zgłębiwszy wiele nauk, doszedł do wniosku, że nadal nic nie wie, o życiu. Nie widzi w nim sensu. Więc diabeł proponuje mu układ - zostanie jego przewodnikiem, pomoże szukać sensu, spełni wszystkie zachcianki, ale w momencie, kiedy Faust osiągnie szczęście, które będzie pragnął zatrzymać i wypowie słowa "trwaj chwilo, jesteś piękna", Mefistofeles odbierze mu duszę - Raphael mówił z właściwym sobie przejęciem, a jego oczy lśniły podnieceniem, kiedy próbował streścić Serenie to wielkie, genialne i przerażające romantyczne dzieło. - Faust czyni wiele zła, ale pod koniec życia również i dobra, podróżuje w czasie, żyje w czasie mitycznym... Widzisz, gdyby Faust wypowiedział te słowa, chciał zatrzymać chwilę, straciłby duszę, bo stagnacja jest przeciwieństwem życia. Bóg to życie, a bezruch to diabeł, który jest duchem negacji, ze swej natury przeciwnikiem wszystkiego, co ma związek z dobrem, a zatem i Bogiem... Nie uważasz, że to piękne? - zamyślił się głęboko z rozmarzonym uśmiechem na ustach, zauroczony głębią tej historii. - Powiem ci tylko, że Faust w końcu wypowiedział te słowa, na łożu śmierci. Jednak nie wypowiedział ich dla siebie, lecz dla ludzkości, którą pokochał, dla której próbował stworzyć państwo idealne. Której dobro stało się dla niego wartością nadrzędną, sensem życia. Dlatego mimo wszystko jego dusza trafiła do nieba - dodał ciszej, dziwnie poruszony. Osoby, którym mógł opowiedzieć tę historię bez poczucia, że je zanudza, mógł policzyć na palcach jednej dłoni, ale to Serena zawsze była jego najbardziej wdzięczną słuchaczką. Tak bardzo mu brakowało jej uważnego spojrzenia i skupienia, które malowało się na jej twarzy, ilekroć coś opowiadał. Spojrzał na nią z przepraszającym uśmiechem, jak zawsze, kiedy dał się ponieść wartkiemu potokowi słów. Przez chwilę miał ochotę ująć jej dłoń, jednak szybko się opanował. Głuptas z niego.
Akurat to bardzo możliwe, że nie wspomniała Raphaelowi o swoich obawach. Uogólniła problem licząc, że to wystarczy. Może po prostu się bała, iż uzna ją za dziecinną i zazdrosną? Teraz za dużo w niej szalało sprzecznych emocji, by potrafiła na spokojnie określić powód podjętej przez nią decyzji. To śmieszne jak parę błędów mogło doprowadzić do oddalenia od siebie tak bliskich osób. Inspirował ją jak żadna inna osoba i tym samym pokazywał, że zawsze znajdzie się inna perspektywa do oglądania naszego świata. Odnajdywała przy nim spokój, nawet gdy myślami znajdował się daleko od niej. Wtedy z pewnością odpowiedziałaby, że przy nim jest jej miejsce, które daje jej poczucie zrozumienia... które w jej przypadku nie udawało się tak łatwo zdobyć. Przyjaciele wspierali ją w różnych sprawach i łączyła ich pewnego rodzaju wieź, lecz nigdy tak silna jak ta z Raphaelem. Myślenie o tym przyprawiało ją o nostalgię, uświadamiając, że prawdopodobnie nie nawiąże z nikim takiej nici porozumienia i wspólnych uczuć jak z nim. Przerażająca myśl, iż coś co budziło w niej tyle dobrych cech, mogłoby już nigdy nie pojawić się w jej życiu. Nie była pewna czy równie mocno przeżywała nagły wyjazd Marione i to ile razy zwodził ją obietnicami powrotu do Anglii. Czuła się zła, opuszczona i samotna, bo w końcu od zawsze traktowali się prawie jak rodzina. Chociaż nawet wtedy nie pozostała w jej sercu pewna pustka, którą kompletnie nie wiedziała jak zapełnić. Dlatego zawsze łudziła się, że czas będzie odpowiednim lekiem. Pozwoli jej bez pewnej tęsknoty wspominać błogie chwile, którymi kiedyś mogła się cieszyć. Czy to skończyłoby się inaczej, gdyby posiadali już wtedy podobny bagaż doświadczenia do obecnego? Kiedyś bawiło ją stwierdzenie, że do związku czasami trzeba dorosnąć. Serena trochę naiwnie wierzyła wtedy w to, iż sama miłość obojętnie w jakim wieku nas zaskoczy, wytrzyma wszystko. Traktowała swój związek z Raphaelem za coś oczywistego, o którego nie musiała się martwić. Łatwo było tak sądzić, gdy na sam jego widok czuło się, jakby znajdowała się w odpowiednim miejscu i przy odpowiedniej osobie. Nie chciała nic zmieniać w tym co między nimi, a tylko w tym trwać... co oczywiście zakończyło się inaczej. Długo po rozstaniu dochodziło do niej, iż nie ma już możliwości szukania schronienia w jego ramionach. Z wszystkimi problemami, z którymi zwróciłaby się tylko do niego, musiała poradzić sobie sama. Serenie trudno było po spotkaniu takiej osoby w swoim życiu, znowu wrócić do tej niezależności. Wsłuchiwała się w jego słowa, czując jak towarzyszące chłopakowi uczucia powoli zaczynają się i jej udzielać.Nawet nie zauważyła, iż lekko pochyla się w jego kierunku. Po prostu zachowywała się tak, gdy była czymś pochłonięta. Serena westchnęła głośno, starając dobrze zrozumieć to co usłyszała. Musiała powoli ułożyć to sobie w głowie, by połączyć ze sobą te nowo poznane przez nią fakty historii. Wszystko wydawało się mieć głębsze znaczenie, niż na początku sądziła. Sama nie była wychowana w żadnej wierze, co tylko potęgowało jej zaciekawienie. I jeszcze ten cytat "tej siły cząstką drobną, co zawsze złego chce i zawsze sprawia dobro"! Z diabłem zawsze kojarzyło jej się wszystko o negatywnym znaczeniu, a teraz zaczynała się trochę gubić. Niby przeciwko dobru, a kończy zawsze na jego czynieniu. Czy w takim razie powinno zaliczyć się go do złych? Przygryzła lekko wargę dostrzegając jak się rozmarzył. Zawsze uważała, że wyglądał wtedy tak bardzo rozbrajająco. - Wysoka cena za wieczne szczęście. To brzmi trochę tak, jakby było trzeba pogodzić się z tym, że wszystko kiedyś przeminie. - błądziła starając zrozumieć w pełni utwór, o którym rozmawiali. Założenie o przeciwieństwie życia do bezruchu i powiązanie tego z wyższymi siłami... brzmiało naprawdę urokliwie. Zastanowiła się przez chwilę ile to pracy i serca pisarze muszą włożyć by tworzyć o takich aspektach istnienia. Pokiwała tylko głową i wyprostowała się, by choć na chwilę zmienić pozycję siedzenia. Przestała liczyć czas spędzony w łazience. Ile mogło minąć od ich zamknięcia? Parę minut czy może dobra godzina? - Cudowne, że odkrył w sobie taki altruistyczny sens życia. Tak wielkie poświecenie dla szczęścia osób, które kochamy jest chyba jednym z najpiękniejszych zachowań... przynajmniej moim zdaniem. - ściszyła trochę głos, jakby obawiała się, że jeszcze ktoś inny mógłby to usłyszeć. Miała lekkie wątpliwości do tego, czy opowieść o książce spodobałaby się jej tak samo, gdyby na miejscu Raphaela znalazł się ktoś inny. Potrafił zainteresować ją czymś, co przy pierwszej myśli nie zaciekawiłoby dziewczyny. Przesunęła dłonią po chłodnych kafelkach, przypominając sobie jak odległa była jej pierwsza reakcja na widok chłopaka od tego co teraz czuła.
/wybacz, przez chemię organiczną mam dzisiaj jakąś niemoc w pisaniu :<
Więc może to prawda, że niektórzy ludzie są dla siebie stworzeni, ale po prostu interpretują to w niewłaściwy sposób. Może uważają, że bycie sobie przeznaczonymi rozwiązuje wszystkie problemy, które mogą się pojawić, że jeśli do ich losu mieszają się siły wyższe, to po prostu nie muszą ponosić odpowiedzialności za związek, bo wszystko powinno układać się samo? Może tak było w ich przypadku, bo skoro nigdy nie spotkali kogoś, w czyim towarzystwie czuliby się tak kompletni, bezpieczni i zrozumiani, to być może od zawsze byli sobie pisani, ale zabrakło im doświadczenia, by w pełni zrozumieć istotę związku, konieczność walki z własnymi słabościami i niedoskonałościami? Patrząc na nią, Raphael czuł żal do samego siebie, że nie próbował tego naprawić. Że nie wystawał pod jej oknem późno w noc, recytując wiersze, błagając o wybaczenie czy robiąc cokolwiek innego, co mogłoby naprawić ich relację. Przecież nie był dumny, przecież nie czułby się upokorzony, prosząc najdroższą mu osobę o kolejną szansę. Zawsze wychodził z założenia, że jeśli na czymś naprawdę nam zależy, nie powinniśmy kierować się czymś tak niemądrym jak duma, urażona ambicja czy honor, ale robić wszystko, by osiągnąć to, o czym marzymy. Jednak w przypadku Sereny sytuacja była bardziej złożona, Raphael szanował jej decyzję, mimo że ta łamała mu serce, mimo że świadomość, że utracił swoją bratnią duszę, swoją ukochaną, swoją przyjaciółkę i tak naprawdę jedyną osobę, która znaczyła dla niego tak wiele, nie pozwalała mu spać i zmuszała do pisania z większą intensywnością niż kiedykolwiek wcześniej. Wierzył w wolność wyboru i kierowania własnym życiem, a skoro w życiu Sereny nie było dla niego miejsca, nie chciał jej do niczego zmuszać. Nie chciał się jej naprzykrzać, sądząc, że skoro tak się to potoczyło, to dziewczyna po prostu już go nie chce, nie potrzebuje jego bliskości, słów i kłamstewek. I że powinien się usunąć w cień, przeżywając w samotności swoją tęsknotę. Oboje działali irracjonalnie, zranieni i zdezorientowani, chyba po raz pierwszy nie rozumiejąc motywów tej drugiej osoby, unikając się i odwracając wzrok. Raphael by o nią walczył, gdyby uważał, że Serena tego chce. Ale nie chciała, nie dawała mu nawet szansy na uchwycenie jej spojrzenia, dlatego uznał, że po prostu powinien zniknąć z jej życia, co też z ciężkim sercem uczynił. Pisał bez przerwy, nieprzytomny i zagubiony, próbując przelać to wszystko na papier, rzadko schodząc na ziemię, bo zabrakło mu osoby, która by czyniła rzeczywistość wartą jego uwagi. Potem wiele rzeczy się zmieniło, dwie nieudane relacje, które nieco go otrzeźwiły, nauczyły oddzielania fantazji od rzeczywistości na tyle, na ile było to w jego przypadku możliwe. Brakowało mu jej zrozumienia, ciepła i czułości. Tęsknił za wspólnym leżeniem w ciemności, kiedy cichutko opowiadał Serenie niezwykłe historie, jednocześnie zapamiętując dłońmi ciepły aksamit jej pleców, wklęsłość brzucha, żebra czające się niepokojąco płytko pod skórą. Miał poczucie, że cofnęli się w czasie, że dzięki jakimś diabelskim sztuczkom wrócili do punktu, kiedy byli sobie bliżsi niż ktokolwiek, kiedy bez skrępowania odkrywali przed sobą swoje dusze, o ciałach nie wspominając. Pokiwał entuzjastycznie głową, a niesforne loki znów opadły mu na czoło. - Tak. Człowiek jest wiecznie nienasycony, ciągle dąży do czegoś doskonalszego, musi podlegać zmianom. Zmieniamy się cały czas. Czasem na lepsze, czasem na gorsze. Nie możemy zatrzymać szczęścia. Poszukujemy sensu. Faust w końcu odnalazł go w próbie stworzenia idealnego państwa, gdzie wszyscy byliby szczęśliwi. Ale po drodze... po drodze zdobył miłość młodziutkiej dziewczyny, uwiódł ją, zhańbił, a potem zabił jej brata, o co ona sama się obwiniała. Była w ciąży, Faust zniknął na jakiś czas, a gdy wrócił Małgorzata była już w więzieniu, skazana na śmierć przez powieszenie za dzieciobójstwo... Mimo że Faust chciał ją uwolnić, dziewczyna odmówiła, chcąc odpokutować za swoje winy. I dzięki temu jej dusza była zbawiona - umilkł na chwilę i rozprostował długie, chude nogi. - Widzisz, w chwili, gdy Małgorzata umarła, Mefistofeles stracił władzę nad Faustem, nie był w stanie nakłonić go już do niczego, musiał wypełniać rozkazy Fausta. Bo ten, utraciwszy miłość Małgorzaty, rozumiejąc, do czego doprowadziło uleganie podszeptom diabła, przestaje go słuchać - chciał dodać coś jeszcze, patrząc na Serenę swoimi łagodnymi oczami, ale zabrakło mu odwagi, więc po prostu umilkł. - Musisz to koniecznie przeczytać. Wiesz, początkowo Mefistofeles przyłącza się do Fausta pod postacią czarnego pudla i zawsze, kiedy takiego widzę, zastanawiam się, czy to aby na pewno zwyczajny pies... - Raphael roześmiał się cicho. Miał ochotę wstać i rozprostować ciało, ale bał się, że zburzy ten nastrój i zerwie nić porozumienia. - Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś słuchał mnie z taką uwagą - powiedział miękko, a jego francuski akcent był jeszcze wyraźniejszy niż zazwyczaj. Jak zawsze, kiedy był czymś poruszony. Najgorsze, że Serena doskonale o tym wiedziała. Nie było dla niej tajemnic, nie kiedy chodziło o Raphaela.
daj spokój, cudnie jest! może teraz jakieś małe przesunięcie akcji?