Czasem można tu spotkać jakiegoś zabłąkanego ucznia, łazienka jednak nie cieszy się zbytnią popularnością, z prostego powodu - zamieszkuje ją wyjątkowo płaczliwy duch - Jęcząca Marta. Na jednej z umywalek dostrzec można mały rysunek węża, dzięki któremu, jak głosi legenda, można otworzyć przejście do Komnaty Tajemnic.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 17:53, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Mycie luster. Serio? Ma szorować te lustra, które rozbił i to jeszcze za pomocą tej ohydnej gąbki, która widziała nowość w poprzednim stuleciu? Brzydził się tego dotknąć, a zabrali mu przy tym różdżkę... bogowie, prędzej sczeźnie tu z goryczy niż odnajdzie w tym zajęciu jakąkolwiek naukę. To nie był jego pierwszy szlaban. Beatrice dosyć regularnie zmuszała go do szorowania kociołków więc siłą rzeczy musiał odnaleźć sposób na odbieganie myślami jak najdalej od wykonywanej czynności. Dobijał go szlaban od dyrektorki. Dwa razy w tygodniu przez tak długi czas... Zacisnął mocno oczy i zmusił się do myślenia o czym innym bo jednak na samą myśl o pani Wang dostawał palpitacji. Był na nią bardzo wkurzony, miał do niej ogrom żalu i wiedział już, że w wyrazie buntu absolutnie nie będzie wyciągał żadnych wniosków i nauk z jej kar. Zrobi jej na złość... a że przy tym sam sobie szkodzi... no trudno, przyjdzie czas kiedy będzie tego żałować. Z bardzo znudzoną miną zaczął szorować pierwsze lustro. Dbał, aby pokryte było pianą po same brzegi bo jednak nie chciał oglądać teraz swojej twarzy. Miał nadzieję, że szorowanie tego cholerstwa przebiegnie cicho i szybko, ale oczywiście nie mogło tak być. Doczepiła się do niego Marta, która przez cały czas wzdychała, przeszkadzała, próbowała go podrywać, a to doprowadzało go do szewskiej pasji. Z początku olewał ją, bo myślał, że to pomoże, a gdy tak się nie dało to zaczął zbywać jej kiepskie zaloty. To była syzyfowa praca. Mył lustro za lustrem, a Marta nie omieszkała wspominać, że kochanieńki słodziaczek zapomniał o wyszorowaniu tej jednej plamy z tego tu lustra na którym aktualnie się uwieszała. Wzniósł oczy ku niebu. Co za baba! Nie dość, że martwa to jeszcze postanowiła go podrywać. Jej zachowanie wpędziło go w pośpiech w szorowaniu pieprzonych luster. Najgorsze w tym wszystkim było, że musiał potem robić "kurs" od nowa żeby wylać na szkło ten cuchnący specyfik do nabłyszczania lustra. Rozmazywało się to cholerstwo na tyle, że lustro było zamglone. Naprawdę, miał ochotę rozbić je na nowo, wszystkie po kolei. Zacisnął zęby i zmusił się do wyładowywania w myślach, a nie w czynach bo jednak wolał trzymać się z daleka od gniewu Wang. Nie lubił jej, ale mogła mu dowalić gorzej niż Beatrice więc siłą rzeczy, szorował te lustra w akompaniamencie wzdychającej nad nim Jęczącej Marty. Kiedy tego jednego spośród wielu dni wychodził z łazienki to w uszach brzęczało mu od jęków ducha, rzucającego w jego stronę "do zobaczenia, słodziutki!". Bleh...?
| zt +
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
– Mam dla nas wspaniałe plany na popołudnie – z błyskiem w oku oznajmiła @Augustine Edgcumbe, do którego przysiadła się w wielkiej sali. – Co powiesz na małą aranżację wnętrz w szkole? – zamajtała zachęcająco brwiami, licząc, że ziomek nie ma nic lepszego do roboty niż reorganizacja szkolnych pomieszczeń w tak doborowym towarzystwie. Jego podekscytowana jak zawsze mina podpowiadała jej, że nic ciekawszego go już dzisiaj nie czeka. – Bennett coś tam jęczała, że nowi mogą czuć się u nas nieswojo i jak na początku ją zlałam, tak teraz myślę, że coś w tym jest. Jakbym wyjebała stąd w pizdu i nagle trafiła na drugi koniec świata, byłoby mi o wiele milej, gdybym gdzieniegdzie widziała domowe akcenty i napotykała symbole kojarzące mi się z tym kurwidołkiem, w którym spędziłam większość życia – wyrzuciła z siebie z pozorną radością; tak naprawdę całe to przedsięwzięcie było jedynie próbą zajęcia myśli i wzbudzeniem w sobie poczucia, że ma jakieś cele czy drobne wyzwania, na których może się skupić. Potrzebowała obecności najbliższych, aby zapomnieć, że parę tygodni temu została sama, musiała działać i sfokusować się na tym, na czym znała się najlepiej – na transmutacji. A kto, jeśli nie August, metamorfomag i transmutator, nadłby się lepiej do tej misji? Po wstępnych ustaleniach i ewentualnych próbach przekupstwa Krukona, żeby zaangażował się w to niezwykle ważne zadanie, w końcu ruszyli w stronę pomieszczenia, które w ich mniemaniu było najczęściej odwiedzane przez przyjezdnych. – A jakby tak zawitać u Jęczącej Marty? No nie powiem, typiara czasem za bardzo narzeka i przesadza, ale mało kto z naszych tam chodzi. Więc można to miejsce przekształcić w bardziej przyjazne dla nowych i sprawić, że eee tam będzie ładnie dla nich? Wykorzystamy sprytnie legendę o marudzącym duchu, ozdobimy im klozety w jakieś orientalne wzory, spróbujemy powiększyć przestrzeń… – wyrzucała z siebie kolejne pomysły, spoglądając na chłopaka co o tym sądzi. I jeśli w odpowiedzi usłyszy coś więcej niż jedną sylabę to uzna to za swój osobisty sukces.
______________________
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Kiedy przysiada się do mnie @Marla O'Donnell podnoszę wzrok i patrzę na nią na początku z czystym przerażeniem. Po historii z najdziwniejszymi na świecie gryfami i na dodatek przez to, że chodziłem kiedyś z Marla, jej obecność często wytrącała mnie z równowagi. Tak jak i dziś, bo aż musiałem odstawić sok kiedy zachłysnąłem się nim delikatnie po czym mruczę pytające hmm? na ten dziwny początek rozmowy. Dopiero po chwili się uspokajam i słyszę jej propozycję, która w żadnym wypadku nie wydaje mi się intersująca. Aż wróciłem do dłubania widelcem w talerzu. Krzywię się lekko i już mam odmówić na te głupoty Gryfonki. Szczególnie, że jej przydługie tłumaczenie tego sprawiło, że przestałem ją słuchać gdzieś w połowie. Podnoszę wzrok na koleżanką i już chcę gburowato odmówić jej. Ale patrzę na tą jej radość, którą wcale nie emanuje tak jak kiedyś i myślę sobie, że dobrze jej tak, bo w końcu kiedyś ze mną zerwała. Ale zamiast nienawistnej odpowiedzi, odwrócenia się plecami i odejścia, kiwam raz głową. - Dobra - oznajmiam uprzejmie dość nagle i wstaję z miejsca. Oczywiście, tylko Marla mogła mieć pomysł, żeby ozdabiać akurat toaletę. Odmawiam na początku takiego super żarty, ale też nie proponuję nic ciekawszego. Przez jakiś czas Marla namawia mnie, ja jej odmawiam, aż stoimy w łazience jęczącej Marty, a ja wzdycham z rezygnacją. - Co chcesz zrobić, żeby kibel był bardziej przytulny? To bez sensu. Stwierdzam,ale chociaż narzekam jak się da, podchodzę do kabin. Wyjmuję różdżkę, by rzucić Morfio na drzwi. Te zaczynają zmieniać swoją konstrukcję i ze zwykłych, plastikowych czy innych badziewnych kabin, zamieniają się w drewno połączone z płótnem. Zaczynam majstrować przy zamku do drzwi by rozsuwały się w inny sposób niż kiedyś. Później pomyślę co zrobić, żeby cały materiał nie prześwitywał, póki co chciałem nadać drzwiom inny, wschodni klimat. - Nie znam się na zwyczajach drugiej szkoły. Może zamontuj przenośny Taco Czer - rzucam poważnym tonem niezwykle świetny żart związany z jedynym co mi się kojarzy z tamtejszą szkołą. Taco i znaną magiczną sieć restauracji.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Udawała, że nie zwraca uwagi na jego zmieszanie czy początkową konsternację – ślepo wierzyła w swój urok osobisty i siłę perswazji, która ostatecznie sprawi, że zrobią to, co sobie ujebała. No i nie zawiodła się, bo w końcu usłyszała wymarzone dobra, zwiastujące wspaniale spędzone popołudnie na ogarnianiu szkolnych kibli. Wspaniała inicjatywa. Przewróciła oczami na augustowe narzekania, że to, za co się zabierają, jest bez sensu. Doskonale wiedziała, że choćby i przedstawiła jakiś niesamowicie mądry plan i tak by dla zasady zaprzeczył i udawał, że to chujowe. – Trochę więcej wiary w nasze umiejętności. Tu dodamy parę meksykańskich akcentów, na tamtych klopach azjatyckich i będzie git. Na temat tych drugich zdam się na ciebie – uśmiechnęła się, dając mu możliwość popisania się w tej kwestii. – Zawsze można zrobić jakieś welurowe albo podgrzewane deski i też będzie super! – zaproponowała z radością, maksymalnie wczuwając się w próby ocieplenia wizerunku hogwarckich sraczy. W czasie gdy August elegancko ozdabiał drzwi od kabin, podeszła do luster, aby dodać na nich finezyjne wzory związane z kulturą uczniów Tecquali, a przynajmniej tak jej się wydawało. Sprawnym Priopriari zmodernizowała ramę i z precyzją sapera rzeźbiła kolejne szlaczki na kształt meksykańskich ornamentów. Spojrzała na Krukona, kiedy rzucił wybitnym żartem; aż nie była pewna czy to na pewno ten sam gburowaty ziomek, bo chociaż ton jego wypowiedzi nie sugerował niczego zabawnego to znała go na tyle, że wyczuła przestrzeń do śmieszków. – No i widzisz jak umiesz się wczuć? Wystarczy zmienić kibel w coś na kształt tacos i od razu poczują się jak u siebie – pochwaliła chłopaka za inwencję twórczą, dziarsko zmierzając w stronę drzwi, aby zrealizować ten wspaniały pomysł. W momencie, gdy ruszyła, poczuła na skórze dotyk lodowatych palców i odwróciła się z zatrwożeniem, gotowa zjebać Augusta za nieśmieszny dowcip, ale kiedy zorientowała się, że chłopak dalej z miną cierpiętnika robi metamorfozę drzwi, zamarła. – Co do chuja – mruknęła pod nosem nieco skonfundowana, zrzucając wszystko na legendarką rezydentkę łazienki. – Marta chyba nie jest zadowolona z naszych zmian – poinformowała go, żeby zachował czujność, bo skoro duch uczennicy dobrał się do niej to i on nie mógł czuć się tu bezpiecznie.
______________________
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Wbrew pozorom nie wygrał tu urok osobisty Marli, chociaż pewnie nie jeden Ślizgon by z ucałowaniem stóek przyjął propozycję Gryfonki, a raczej właśnie fakt że nie wyglądała tak pewnie jak zwykle, sprawił że bez większych jęków (oprócz tych Marty, ha!) wyruszyłem z nią do łazienki. - I usiadłabyś potem na takim nasiąkniętym sikami welurze - mamroczę pod nosem na jej tragiczny pomysł. Kiedy ta oznajmia, o tym jak to zostawi mi kwestię ozdabiania części kiblów, rzucam jej wymowne, zdegustowane tym pomysłem spojrzenie. Może i narzekam dla zasady, ale jak miło było tak pokrzywić się na coś z całkiem dobrego powodu jakim jest spędzanie czasu w zimny, nieprzyjemnym kiblu. Który jednak póki co wyglądał coraz przytulniej. Co prawda bohomazy Marli wydają mi się bardzo kiepskie i kompletnie nie związane z jakimkolwiek południowoamerykańskim krajem, to przynajmniej moje kible wyglądały uroczo. Aż przez to szkalowanie Marleny w myślach, zagaduję wesołym żartem. Co prawda O'Donnell potrzebowała chwili by przemyśleć moje słowa i stwierdzić, że chyba jednak żartuję. Kiwam głową na jej rade, ale oczywiście wcale nie wykonuję tego co chce, a skupiam się na tych materiałowo - papierowych drzwiach. Jakby ktoś poszedł tam srać widać byłoby całą sylwetkę. Dlatego rzucam wyciszające zaklęcie, tak bo przecież w kiblu szkolnym warto, a potem też próbuję tworzyć Priopriari niesamowite wzory, tylko że azjatyckie, jako że meksykańskie wyglądałyby by jakoś durnie do takiego stylu. - Pewnie w życiu by już nie zjadli tacos wtedy - mruczę jeszcze na pomysł zamieniania kibla w tacos. Podczas gdy dekoruję, Marla znowu zaczyna coś gadać i kompletnie nie przejmuję się jej pitoleniem dla odmiany. Odpowiadam tylko kolejne niezbyt zainteresowane hm. Chociaż chwila co ona tam mówiła? Może faktycznie Marta się denerwowała, bo jestem pewny że coś widziałem kątem oka. Aż zamieram w czujności na kilka sekund. - Widziałaś coś? - pytam, by się upewnić że to przez to jej poprzedni zryw.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Skrzywiła się na samo wyobrażenie takiego doświadczenia, bez wahania przyznając Augustowi rację, że nie był to najlepszy pomysł. – Ugh, faktycznie tragedia, no to niech jest ta podgrzewana i może jeszcze wolnoopadająca deska, niech zaznają tu trochę luksusu – zgodziła się z ziomkiem, odnotowując ten pomysł w myślach, aby zrealizować go jak tylko skończy ozdabiać ramy luster. Które w jej mniemaniu prezentowały się dosko i ładnie dopełniały się z drzwiami, jakie ze skupieniem dekorował chłopak i jeszcze w dodatku zadbał o jakże ważny aspekt w postaci zaklęcia wyciszającego! – Bennett się zesra z wrażenia jak zobaczy efekt końcowy – zachichotała z tego sytuacyjnego żarciku, dopiero teraz doceniając ile okazji mieli, aby sypać dowcipami związanymi z dłuższymi posiedzeniami w łazience. Po uprzejmym ostrzeżeniu Augusta, zabrała się za skomplikowaną transmutację kibla w coś, co chociaż trochę przypominałoby tacos, ani trochę nie przejmując się ględzeniem kolegi. Kiedy jednak zapytał czy coś widziała, wyjrzała ze swojego klopa i rozejrzała się niepewnie po pomieszczeniu w poszukiwaniu ewentualnego zagrożenia. – Co? Gdzie? – spytała, podchodząc w stronę kolegi. I już miała upewnić się czy czuje się dobrze, bo zwidy i omamy nigdy nie oznaczały niczego dobrego, to znów poczuła nieprzyjemny dotyk na karku, którego tym razem nie zamierzała ignorować. W pierwszym, jakże gryfońskim odruchu, wbiegła do kibla, łapiąc po drodze Augusta za chabety, bo przecież niezwykle rozsądnym było, aby w chwili zagrożenia chować się w zamkniętej i ciasnej przestrzeni, pozbawionej możliwości ucieczki. – SPIERDALAJ – wrzasnęła w bliżej nieokreślonym kierunku, nie do końca pewna czy adresatem jej krzyku był Edgcumbe, któremu radziła prędkie oddalenie się od źródła tego wszystkiego czy też domniemany i niewidoczny agresor, macający ją po szyi. – Też to poczułeś? Marta się do mnie dobiera – zafrasowana przyłożyła dłoń do klatki piersiowej, próbując uspokoić szybko bijące serce. – Co tu się dzieje?? Od kiedy ona taka natarczywa jest? – zerknęła na Krukona z nadzieją, że znajdzie jakieś logiczne wyjaśnienie co do kurwy odpierdalało się w tym przybytku.
______________________
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Na jej propozycję, która brzmiała naprawdę dobrze - w końcu kto by nie chciał siedzieć na ciepłej desce zawieszam się na chwilę podczas robienia wzorków. - Jakie zaklęcia na samodzielne podgrzewanie? - pytam inicjatorki pomysłu, zerkając na zapracowaną swoimi wzorkami na lustrze Marlę. Wracam jednak do swoich artystycznych chińskich wzorków, kwiatuszków, a teraz właśnie robię wielkiego smoka na połowę kabin. Uśmiecham się lekko (czyli krzywię) na jej żart ze sraniem, chociaż przyznaję jej rację. Nie wiem kto wymyślił, że to uczniowie powinni ozdabiać pokoje dla przyjezdnych, ale miałem wrażenie, że to dość tragiczny pomysł. Zakładam, że inne pomieszczenia mogły trafić na jeszcze większych żartownisiów niż Marla, tworząca tacos na między moimi kunsztownymi malunkami. Gdyby nie fakt, że właśnie byłem przekonany, że coś złego się dzieje, pewnie kręciłbym nosem na te próby zaburzenia idealnej struktury mojego nowego azjatyckiego wnętrza łazienki. Ale ja czujnie odwracam się, ściskając różdżkę w ręku, przekonany o czyjejś obecności. Fakt, że Marla też coś wyczuła sprawia, że jesteśmy obydwoje dość zaniepokojeni. Zanim jednak zdążę cokolwiek powiedzieć ta nagle krzyczy i zamyka nas w finezyjnej, japońskiej toalecie. - Ciiii... ci... - próbuję uspokoić koleżankę tylko po to, by znaleźć niewidzialnego wroga, który najwyraźniej atakuje ją w jakiś sposób, a ja nie mogę go wypatrzeć. Zatykam jej usta dłonią by przestała krzyczeć i tym samym przyciągam do siebie w tym ciasnym kiblu. Wojowniczo wyciągam różdżkę. Dziko dźgam materiał przed nami, robiąc dziurę i jestem na sto procent pewny, że ktoś przez to zerknął. - WIDZIAŁAŚ? - pytam i odwracam się do Gryfonki. Gdyby nie fakt, że byłem na tyle poruszony, że aż włosy miałem niebieskawo - srebrne, to byłbym przerażony tą nagłą bliskością. - Melodia w kiblu? Co myślisz? - pytam jeszcze rozglądając się wokół, przekonany że to świetny plan. Rzucam Cantus Musica, na toaletę, a z kibla zaczęło lecieć w stylu Tequali Viva la vida loca.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
– Eeee – wypaliła z bystrością trolla górskiego, bo może i pomysły miała jak zwykle fenomenalne, ale z ich realizacją było już gorzej. – Fovere? – aż oderwała się od ozdabiania lustra i spojrzała na Augusta pytająco. – I połączyć to z Absorptio – dodała niezwykle z siebie dumna, że sprytnie wybrnęła z tej zagwozdki samodzielnie, bo kiedy tak strzelała kolejnymi ideami w eter liczyła, że Edgcumbe jak na Krukona przystało dopowie coś od siebie. Nic bardziej mylnego. – Obok tego smoka to aż strach przechodzić, dodaj mu uśmiech czy coś – zauważyła, upominając przyjaciela, żeby dopasował dekoracje do większości, a nie zważał tylko na swoje gburowate upodobania. Próby uspokojenia przez ziomka o dziwo się powiodły. Zamknęła mordę i ufnie wtuliła się w jego wątłą klatę, czerpiąc przyjemność z bardzo dobrze znanego dotyku i ciepła augustowego ciała. Jednocześnie sama wyciągnęła dłoń z różdżką przed siebie, czekając tylko na okazję do obrony, ewentualnie ataku; mimo wszystko jedyne co czuła to ukojenie związane z bliskością drugiego człowieka, równie srającego pod siebie co ona sama. Uniosła brwi w geście niezrozumienia, bo chuja do tej pory widziała, ale uznała, że to, co im się przytrafia, musi być ze sobą powiązane. – Co to za przeklęta miejscówka – jęknęła do siebie; wszystko jedno co który z nich widział, a co czuł! Padli ofiarami niewybrednego żartu i to, co się teraz liczyło to zażegnanie tego kuriozalnego konfliktu. – Może to i lepiej, że poślemy tu wszystkich nowych… – westchnęła, mając kompletnie wyjebane na dobro przyjezdnych. – Karaoke na klopie? Brzmi dosko – wyszczerzyła się, po chwili wsłuchując się w znaną melodię, która pozwoliła jej na chwilę zapomnieć o traumatycznych przeżyciach. – To będzie najlepszy sracz w szkole – oznajmiła pewnie, wprowadzając w życie swój wcześniej analizowany plan zakładający podgrzewany sedes. Bo czy ktokolwiek potrzebował czegoś więcej niż dobra nutka, komfortowy tron i eleganckie otoczenie?
______________________
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Kiedy ta odwraca się do mnie ze swoim pomysłem na zaklęcie, unoszę w odpowiedzi pytająco brwi, bo obydwoje wiemy, że to zaklęcie nie wystarczy. Ale Marla wcale nie jest taka głupia jak może się wydawać po jej dzikiej paplaninie na tematy niczego. Z aprobatą kiwam głową na jej Absorptio. Niech sama się wysila, skoro to był jej pomysł, ja nie miałem zamiaru jej podawać niczego na tacy. A jak widać wystarczyła jej chwilka pomyślunku. Na jej pomysł posłusznie daje uśmiech smokowi. Rzucam jej spojrzenie pod tytułem czy widzisz jak to wygląda idiotycznie, kręcę głową i przywracam moje dzieło z powrotem na groźne stworzenie w azjatyckim stylu. Później jednak wszystko zaczęło spadać na łeb na szyję. Bo oto przytulaliśmy się w ciasnym kiblu, jakby nasze życie było bardzo zagrożone, a chude przytulone do siebie ciała mogły dawać nam jakąkolwiek ochronę. Mimo to i ja czułem się bezpieczniej przy Marli, chociaż to wszystko było bardzo absurdalne. - Ty ją wybrałaś - zauważam prędko zwalając winę na byłą dziewczynę, jak prawdziwy mężczyzna. Ale nie ma czasu na dalsze obrzucanie się winą, bo ta nadal nie widzi wcale tego co ja, tylko marudzi że dotyka ją Marta. Kto może nam robić takie paskudne żarty? Czy Brooks zauważyła jak wchodzę do kibla z Irlandką? Jeśli tak to bardzo niefortunny pomysł tak nas straszyć. - Racja, niech tu siedzą - mówię również nieprzejęty kompletnie losami przyjezdnych. Na chwilę atmosfera się rozluźnia, bo proponuję melodyjkę lecącą z kibla i możemy posłuchać sobie szalonej muzyczki w ciasnym kiblu. Równocześnie z niepokojem zerkam na dziurę, którą zrobiłem w swoim dziele. Jestem ponownie pewny, że coś widziałem. Spinam się cały, co na pewno Marla odczuwa skoro jestem tak blisko niej. Ale zamiast otwarcie panikować, ściskam ją jedynie za ramię i łatam to co zrobiłem. - Może to nie łazienka. To te... urojenia - zauważam nagle iście krukońsko i zerkam pytająco na Gryfonkę. Łapię ją za dłoń i z udawaną pewnością siebie otwieram drzwi. Tylko po to by poczuć się jeszcze gorzej na tej otwartej przestrzeni, gdzie wszyscy mogą nas zobaczyć. Pewnie teraz już kompletnie siwieję, więc ciągnę ją do kabiny obok. Tam najpierw kładę jej łysą głowę na ramieniu, wpierw zmniejszając się kilka centymetrów. Dla uspokojenia teraz tu rzucam zaklęcia na kibel, jakby ozdabianie tego piekła mogło mi jakoś pomóc. Wyczarowuję nawet welwet, który wcale nie jest welwetem, chociaż tak wygląda.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Parsknęła na widok uśmiechniętego smoka, który wyglądał chyba bardziej absurdalnie niż kibel przekształcony w wielkie tacos. Machnęła więc ręką, gdy z powrotem zmienił go w groźnego potwora, bo w sumie czym się przejmowała? Nie zamierzała tu przychodzić srać. Przewróciła oczami, kiedy usłyszała słuszną uwagę, że sama ich tu przytargała. – Widzisz, zawsze tak jest, człowiek chce dobrze, próbuje być dla innych miły, a w zamian dostaje traumę – skwitowała to wszystko, ani trochę nie przejmując się pozycją w jakiej się znaleźli. Było jej wszystko jedno czy ktoś ich teraz zobaczy, z Brooks na czele, bo przynajmniej czuła się raźniej w jego obecności, nieważne jak niespodziewanie bliskiej. Drgnęła w odpowiedzi na jego nerwowość jakby znów coś zobaczył, automatycznie zbliżając się do niego. – Jesteś pewny, że to nie duch? Zerknęła niepewnie na Augusta, nie bardzo wiedząc o jakich urojeniach mówił. – Co? – spytała elokwentnie, żeby może rozwinął swoją wypowiedź, skoro jest taki bystry i wie coś więcej, ale zaraz potem ścisnęła mocniej jego dłoń i wychyliła się zza drzwi, rozważnie rozglądając się dookoła. Jedyne co jednak zauważyła to siwiznę na głowie Krukona i choć z reguły nie cieszyła się z takich rzeczy, tak teraz czuła ulgę, że nie jest jedyną osobą, która niepokoi się tą dziwną sytuacją. Już miała zagadać, że powinni zająć się dalszym dekorowaniem, żeby odciągnąć uwagę od tych paranormalnych zjawisk, kiedy żwawo pociągnął ją do kabiny. Z wdzięcznością wtuliła policzek w jego łysy czerep, bo jeśli miała przeżywać taki koszmar to zdecydowanie lepiej robić to we dwójkę. – Czy my zawsze będąc gdzieś razem musimy uaktywniać jakąś zjebaną klątwę? – zaśmiała się i pokręciła głową, bo to już powoli przestawało być śmieszne. Idąc jego śladem, skrupulatnie ozdabiała ściany kabiny, tym razem starając się je dopasować kolorystycznie do fancy welwetu. – To jeszcze może zróbmy coś z płytkami, dodajmy jakąś nie wiem, mozaikę na okno i spierdala- ZNOWU TO CZUJĘ – aż podskoczyła, kiedy ponownie poczuła na przedramionach okropny dotyk lodowatych palców. Wytargała go więc z kibelka, bo okazało się, że nieważne gdzie się chowają – nigdzie nie są bezpieczni.
______________________
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Dlaczego niby nie zamierzała przychodzić tu srać? Aktualnie była to zdecydowanie najprzyjemniejsza toaleta w okolicy! Gdzie indziej można znaleźć obecnie podgrzewany sedes, muzykę do srania albo azjatyckie malunki na każdej z kabin! Nic tylko tu zamieszkać. Może warto jednak dać wszędzie ten welur na kiblach. Ale na klapach. Wtedy może nawet ludzie będą chcieli spędzać w niej więcej czasu, zwyczajnie siedząc obie na obłożonych w wykwintny materiał kiblach, by filozofować sobie o trudach życia. Póki co jednak średnio się to sprawdzało i jedyna co osiągnęliśmy to bieganie od kabiny i trzęsienie portkami. - Nie próbujesz być miła ani pomocna. Zaciągnęłaś mnie ozdabiać kibel, bo chciałaś punku dla domów, albo coś - zauważam z odrobinę mniejszą empatią niż mogłoby się wydawać dla kogoś kto tracił ważny związek, ale po nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. - No wiez, bo otatnio... ludzie źle się czują - zaczynam jej powtarzać bardzo wyraźnie, spokojnym tonem i utrzzymują kontakt wzrokowy, jakby... miała bardzo niskie IQ. Nie mam czasu się jednak przekomarzać, bo wrzucam nas znienacka do kolejnego toalty. - Może też podgrzewana - proponuję korzystając z pomysłu wcześniejszego Marlii, Rzucam Absorptio na większy obszar kafelków i próbuję ze wszystkich tron je ogrzać, ale coś nie jestem pewny, że to potrwa zbyt długo. W końcu uspokajam się na tyle by wyjść i powydziwiać więcej wzorków w łazience. Marla ma jednak racje - zrobiliśmy tu tyle luksusu ile mogłyśmy. I tak udało nam się długo jego emocji, Mruczę coś w stylu uprzejmego wypierdalamy i ciągnę przyjaciółkę z tego miejsca mało jej nie taranując po drodze.
zt
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Choroba:Aktywna Eliksir:Eliksir Euforii Odgadnięte składniki: 1 Czas realizacji: Kwadrans
No Puchon to jednak Puchon i jak się Puchona o coś prosi to Puchon prośby wysłuchuje. Fajnie być Puchonem, bardzo fajnie. Zwłaszcza, kiedy jest się takim kolegą z Kairu, który nigdy tam nie był, ale wszystko wygląda na to jakoby był. Co za tym idzie Wacuś z wielką przyjemnością poprosił jegomościa o zrobienie zadanka na lab-med i kiedy tylko dostał elikir od psorki to uczył się dziwnie. Chociaż dopiero kiedy zaszedł do Łazienki Jęczącej Marty, wcześniejsze przeczucia stały się żywsze. Puchoński Pobratymiec zdawał się wyglądać jak śmierć, co na swój sposób wydaje się zwykle seksowne, dziś straszliwe. Może to urok ducha, który nęka przybywających tutaj ludzi? A może jedynie jakaś głupawa klątwa, której Wacław nie zauważył. Zbliżające się Święta to nie czas żartu i figli, ale wewnętrzne chochliki tkwiły we wszystkich przez cały rok. - No więc to jest eliksir - zaczął po czym przypatrzył się twarzy kolegi, jakoby właśnie miał do czynienia z Gołst Rajderem. Ciekawe. Lekko przerażające, ale dalej - ciekawe. - Mam wypić ten eliksir i zgadnąć co to jest za eliksir. - Kiwnął głową z góry na dół, aby samemu się przekonać, że to jest dobry pomysł. Picie nieznanych sobie eliksirów po kątach w tej łazience brzmiało jak słodkie lata młodości, która odeszła i nie wróci więcej. I choć tyle lat przybyło to wciąż jesteśmy tacy sami. A nie. Wacuś to nie Maryla Rodowicz, a łazienka to nie sylwestrowa scena. Błąd w sztuce. - To co? Zdrowie wasze, w gardła nasze - zatkał nos, pijąc haustem eliksir. Nie miał nic do stracenia, przecież wywar żywiej śmierci to nie będzie. Prawie na pewno, bo komy chciałoby się to kurwisko uwarzyć? - Czuję się tak jak wcześniej - wyznał lekko rozczarowany. - Ale to dobry moment, żeby zapytać jaka twoim zdaniem jest najlepsza sałatka i czemu jest nią jarzynowa? - Tak, żeby Kairek miał lekką podpowiedź, co powinien wybrać.
Kair z reguły nie odmawiał niczego poza pacierzem, a już szczególnie, kiedy to borsucza brać pytała bądź chciała coś, co było w zasięgu jego możliwości. Wychowany w kuriozalnie licznej rodzinie, z niesamowitą ilością kuzynów i kuzynek, z czego większość wciąż należała do gangu U10 (under 10 y.o.) szybko nauczył się nie tylko cierpliwości, ale łatwości w zgadzaniu się na nawet najprostsze zapytania, a co więcej, odnajdywał prawdziwą przyjemność w tym, że mógł ją zaoferować. Był niemniej zaskoczony, kiedy Wodzirej zdecydował się poprosić go o towarzystwo w ramach zadania z Lab-Medu, bo to nie było żadną tajemnicą, że Kair talentem w eliksirach nie był, jak zresztą w żadnym z magicznych przedmiotów, bo w ogóle go to nie interesowało, ale zgodził się przecież. Bo nigdy nie odmówił niczego, poza pacierzem. Otrzymawszy eliksir ruszył w stronę łazienki jęczącej Marty, już po wyglądzie domyślając się, co to za specyfik będzie mu dane dziś smakować. Może i się nie znał, ale jak coś świeciło jak złoto, to jednak jego chytre, zachłanne i głodne bogactwa oczka zaraz się orientowały czym jest, a ze wszystkich eliksirów to właśnie to płynne złoto wpadło mu w ręce. Odkorkował więc fiolkę i opróżnił ją do swojej japy, by z wielkim uniesieniem wejść i usadowić się wygodnie na swojej bluzie pod jedną ze ścian i otworzyć jakąś gazetkę z gołymi babami, którą przysłał mu wujo poranną sową. Taki wujo to skarb. - Wacek! - uśmiechnął się promiennie, a uśmiech miał straszny, może zęby piękne, ale twarz taka kryminalna, więc połączenie kuło w oczy- Mój też. Znaczy. Mój też jest eliksirem. - pokiwał głową, zwijając gołe baby w rulon i wtykając do swojej torby.- T-to mieliśmy pić razem..? - bąknął z lekkim przejęciem- B-bo ja to wypiłem już w drodze tutaj... - dodał ciszej, marszcząc brwi. Obserwował Wodzireja, radzącego samemu sobie, że warto próbować różnych rzeczy przed śmiercią i choć rozumiał, że Puchon robi to, by dodać sobie animuszu, to jeszcze ze dwa słowa i byłby sam mu pomógł się tego wywaru napić. - Po swoim, ja się czuję... - zamyślił się i uśmiechnął znów promiennie, znów równie przerażająco- Wspaniale. Jakbym wiedział co robię. Rozumiesz? - stan ten nie był dla Morgana wybitnie naturalny- A moja ulubiona sałatka too... - skupił swoje cztery szare komórki, przyglądając Wacławowi z uwagą, przy czym złączył palce dłoni i oparł o nie swoje wargi, wiadomo bowiem, że to gest przywoływania mądrych myśli. Wymyślili go starożytni Indianie z Angelą Merkel w spółce- ...jarzynowa? - uniósł lekko brwi, bo jednak nie był pewien, czy dobrze zrozumiał podpowiedź.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Jedyną odpowiednią reakcją pozostał śmiech. Taki szczery, co całą twarz i uwalnia wiele endorfiny. Każdy taki puchoński śmiech powinien ratować życie wróżki albo chociaż być zamykany w słoiku i dawkowany osobom, które zabłądziły na skrzydło szpitalne. W pewnym momencie Wacka to aż przepona zaczęła boleć, a kiwał jedynie głową, jakoby chciał zaprzeczyć, że się śmieje. Nie wiedział też czemu stwierdzenie, że Kair już dawno wypił swoją fiolkę aż tak go rozbawiło. Stało się. Po prostu. - Nie rozumiem - powiedział, łapiąc głęboki wdech w usilnym staraniu powrócenia do staniu przed spożyciem. Miał wprawę dzięki częstemu piciu. - To tak jakbyś nigdy nie wiedział, co robisz. A to smutne. Nie możesz być smutny - dodał całkowicie zmartwiony. Podszedł do Puchona. Palce wskazujące wsadził mu gdzieś w policzki, widząc kościane obliczę chłopaka jako dość tajemnicze. Nie wiedział gdzie zaczyna mu się uśmiech, więc wybrał ósemki za ich dobry początek i podniósł je lekko w górę. - Lepiej - miał nadzieję, bo oczy Wodzireja twierdziły, że jest całkowicie gorzej. I gdyby czaszki miały nosy to Wacuś by Puchonowi właśnie jeden ukradł. - Nieee, nie ulubiona. Najlepsza - rozłożył ręce, aby objąć w powietrzu okrąg swoich myśli, który nikomu się nie wizualizował. - Przypomnij sobie wszystkie sałatki, które jadłeś. I wybierz najlepszą, nie ulubioną. - Wacław nie wiedział gdzie jest różnica. Ale jakaś musiała być. Przecież użyli zupełnie dwóch innych słów. Muszą to być więc dwie zupełnie inne kategorie. Totalnie tak jest.
Trochę mu nawet bez wątpienia ulżyło, jak Wacek zaczął się śmiać, no bo sie zmartwił, że mógł tym koledze przykrość sprawić, mimo, że nie chciał. Tak sie złożyło, że on tę fiolkę po prostu wziął i ten, hop-siup, no i ups, stało się. Kiedy się jednak Wodzirej tak zaśmiewał, to i Morgan się zaśmiewał, ale ten wniosek o ratowaniu życia wróżek, to chyba nie w stosunku do każdego puchona trafiony. Co Kair w takim razie robił w pucholandzie? Nie dość, że wielki i nieporadny gabarytowo, to jeszcze z twarzy taki niewyjściowy, a jak zaczynał się śmiać, to jakby z piekieł dna hadesu ogary diabła ujadały. Ale przynajmniej zawsze śmiał się szczerze! No i do tego szczekania też idzie się w końcu przyzwyczaić... - Nie spodziewałem się, że to aż takie śmieszne! - powiedział entuzjastycznie, wyciągając nogi i sięgając po podręcznik do eliksirów, który wpierw otworzył do góry nogami- Hm? - spojrzał na niego, nawet nie korygując tego błędu- Nie jestem smutny. - uśmiechnął się i zaczął przyglądać podręcznikowi, czując, że to jest coś co powinien teraz zrobić- Nie no, ja wiem co robię, ale teraz, teraz jakoś tak... bardziej. - całkowicie nie mógł sprecyzować o co mu chodzi, ale zaczął wertować podręcznik, kiedy ten mu nagle zaczął przy twarzy majstrować, na co zaskoczony chłopina uniósł brwi, wykrzywiając twarz w upiornym uśmiechu szaleńca. Nie był pewien czy lepiej, bo widział swoje odbicie w lustrze przy umywalkach, no ale walczyć z Wodzirejem nie zamierzał, więc suszył zęby póki nie zapomniał. Kiedy myślał o najlepszej sałatce, zaraz zatęsknił za domem. Najlepsze jedzenie robiła jego mama, głupio się dorosłemu facetowi przyznać, ale tęsknił okropnie za mamą. Za ojcem, kuzynami i kuzynkami, wujami, ciotkami i dziadkami stryjecznymi. Był okropnie rodzinnym człowiekiem i te miesiące w Hogwarcie były dla niego katorgą. Mama jakąkolwiek sałatkę robiła, to była najlepsza. Nawet, jak wcale niedobra. - Jarzynowa to ta z majonezem? - dopytał, bo każda sałatka właściwie jest z jarzyn, nie?
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Kiedy dłuższa salwa śmiechu ustępuje, pierwszy po niech wdech jest jak pocałunek z samym Życiem. Świat nasyca się przyjaznymi kolorami. Bardziej oddaje swoje piękno. Przez krótką chwilę doznaje się całości człowieczeństwa zupełnie inaczej. Wręcz lekko, co jedynie pieści płuca i z lubością kochanka rozlewa się na inne organy. Taki mózg chociażby. Delikatnie mrowienie go stymuluje i nieśmiały uśmiech pozostaje na twarzy, chcąc zatrzymać ten moment w nieskończoność. Później przychodzi drugi oddech i cała magia pryska w niesmaku. - Absolutnie nie śmieszne, ale coś mnie rozrywa w środku do radości. Jak po bimberku dziadziusia - uśmiechnął się jak dzieciak, który widzi swojego rodzinnego idola w okowach ogromnych zimowych płaszczy między futrynami drzwi ozdobionymi darami lasu. Jego dziadek od zawsze pachniał sosną i jarzębiną, zależnie od pory roku, która dominowała. Piękne czasy młodości już nie powrócą, ale można walczyć o podobne wspomnienia dla dalszych pokoleń. - Nie jesteś smutny? - Upewnił się, oglądając podręcznik, wertowany przez Puchona. Z dziwną łatwością Wacuś przyswajał do siebie wiedzę zawartą na każdej ze stron. Fajnie, umiejętność czytania do góry nogami mu się przyda! A przynajmniej niech chłop myśli, że własnie tak się dzieje. - Dalej wyglądasz jakbyś umarł, ale teraz radośniej - przyznał, ciesząc się ze swojego sukcesu. Może i twarz Kaira codziennie wyglądała równie mało zachwycająco, co w dzisiejszej trupiej odsłonie, ale należy pamiętać o pewnej rzeczy. Wygląd nie jest waży, istotne czy lubi się sałatkę jarzynową. - Tak, z majonezem - przyznał mu rację, chociaż w Polsce mało jaka sałatka nie miała majonezu. - Z kukurydzą, takimi tam rożnymi - zatrzymał podręcznik na jednej ze stron. - Czy to twój eliksir? - Tak, stanął na wywarze żywej śmierci, ale to był przypadkowy strzał! Po nim znów się gromko zaśmiał. - Dalej nie zdradziłeś, co bardziej wiesz, co chcesz robić w życiu, co? Ja chociażby chciałem otworzyć magiczny burdel, ale teraz nie wiem - bo takie to dziwne w sumie było.
Kair prosty chłopak, jak Wacek się cieszył, to i Kair się cieszył. Równanie nie było skomplikowane, radość Wodzireja w prawdzie trochę upiorna, ale co będzie mu ujmował szczęścia, jak w życiu tak go niewiele, szczególnie w przypadku Polaka, który zawsze wydawał mu się jakiś o połowę bardziej smutny, kiedy był trzeźwy. Może teraz też nie był trzeźwy? - Ależ bym bimberek dziadziusia! - zacmokał Morgan, kręcąc głową- Mój dziadunio Bartley, ten od strony mamy, robi swoją palinkę na morelach. Wacek, jak ja Ci z ręką na sercu przysięgam, że takiej palinki nigdy nie piłeś. - nawet tę dłoń na sercu kładzie, trącając złoty medalik matki bożej we łzach. Na Bozię nigdy nie przysięgał. Na Bozię nie było wolno. Coś jest jednak w tych dziaduniach, że są tacy wspaniali, Kair marzył, że kiedyś też będzie takim cudownym dziaduniem dla swoich wnuków. Bo może młody był, ale w jego wieku, to jego stary miał już pierwsze dziecko, a większość jego kuzynów, szczególnie z tej cygańskiej strony matki, to dawno pożenieni i dzieciaci. Rozmyślał sobie więc o zakładaniu rodziny często, bo i swoich siostrzeńców i bratanków lubił przeokropnie, więc czemu takich małych kairków, a później wnuczowych kairków nie ganiać? Palinki im nie pędzić? Czasem wytłumaczyć jak używać wytrychów, a potem pokazać jak zasadzić kopa takiego, żeby nawet wyższy przeciwnik sie poskładał. Czuł w sercu, że byłby super dziadzią i z tą myślą wyszczerzył zęby do Wodzireja. - Placek, może Ci dolega coś. - westchnął, odkładając podręcznik i podsuwając się na podłodze bliżej chłopaka. Kair na ziemi generalnie zajmował dość dużo miejsca, póki stał to dobra, wysoki był, ale w jednym miejscu. Kiedy siadał, to nagle te ramiona jakieś się robiły nieproporcjonalne i te nogi jakieś za długie i cały taki niewymiarowy. Pociągnął nosem i nachylił się, garbiąc lekko- Nie umarłem i czuje się wyśmienicie. Co wydaje mi się oznacza, że wiem jaki eliksir mi przypadł. Szczególnie, że miał złoty kolor. - pokiwał z zadowoleniem głową- Ale Ty michę cieszysz, jakbyś w magitotka trafił siódemkę, a to już dziwne bo chyba nie zawsze taki jesteś, wiesz. Pocieszny. - uniósł brwi i podrapał się po łysym czerepie. - Wiem na przykład, że nie powinienem tu siedzieć. Powinienem iść teraz do kuchni, ale nie wiem po co. Więc nie będę przecież pedałował do lochów na darmo, jak mi tu z Tobą dobrze. - klepnął się w uda- Wywar żywej śmierci to nie jest, myślę, że to feliks. Ale śmieszna nazwa... - się dopiero chłopina zorientował, zawsze był bystrym dzieciakiem- żywej->śmierci. Przecież to bez sensu, ja pierdole jakie te eliksiry pojebane. - wybuchnął takim upiornym piekielnym szczekaniem, że lustra w ramkach się zatrzęsły- Żywej śmierci. - pokręcił głową- No durne to jak chuj...
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Rodzinne tradycje alkoholowe (bo nie alkoholiczne, gdyż to się tak bluźnierczo kojarzy) od zawsze Puchona ciekawiły. Szczególnie, kiedy miał szesnaście lat i wyrósł z etapu picia tylko z rodziną na rzecz picia również ze znajomymi. Wtedy, tak jakoś, bańka kulturowa mu się poszerzyła. Szczególnemu zdziwieniu uległy dwie rzeczy: bicie wódki przed otwarciem, popijanie jej czymś innym niż wodą. Zaś teraz Wacław dowiaduje się, że pędzenie domowej spirytusowej samoróbki wystaje poza krąg jego rodzin. To zapewne przez eliksir, ale znów się zaśmiał. Tym razem tak ciepło i nienachalnie. - Ależ ty mi nie przysięgaj - pozwolił sobie zdjąć ręce Puchona z jego serduszka. - Ty mi lepiej podaj termin, a ja się dopasuje, żebyś my sobie popróbowali. Tak właśnie wiesz. Tutaj jakiś śledzik, tam jakiś chleb ze smalcem i po środku kilka samogonów - jeśli kiedykolwiek Wodzirej myślał o tym, co będzie robić na starość to właśnie to. Jeść przypadkowe rzeczy, które trzeba ukisić, zagotować lub coś podobnego pół roku przed zjedzeniem ich, żeby później się nimi raczyć do alkoholowego zacieśniania więzi. Czasem jeszcze mógłby naprawić przeciekający kran, ale to już tak jakoś wymaga umiejętności, które mu są wielce dalekie. - Pocieszny - powtórzył i zaśmiał się. To takie zabawne słowo. Trochę jakby po cieczce, ale trochę nie. Bardzo dziwne, zabawnie zbudowane. Nic tylko się śmiać. Może też gdyby Wodzirej spędził mniej czasu na śmianiu się, a więcej na myśleniu o eliksirze to sprawę miałby załatwioną dawno. - Och - ogarnął się w swoim tempie, aby osadzić się bardziej w tu i teraz. - Ja wiem, że ostatnimi dniami bywam smutny, ale tamten semestr skończył mi się na śmierci ojca - powiedział to tonem pełnym akceptacji, niewymuszającym współczucia. Chciał jedynie przedstawić fakt, który powodował je nieco odmienny nastrój. Również jakoś tak automatycznie się podsunął, aby Kair miał więcej miejsca, bo obcując od niemalże roku z gryfońskim gigantem, przyzwyczaił się do dzielenia przestrzenią. Chociaż zwykle Wacek zajmował przestrzeń na Drejku, ale to już szczegół. - To oksymoron - Polak spojrzał się z powagą na towarzysza. Może nieco z niepokoją i niekoniecznie wiedział czy to niepewność wywołana dźwiękiem z czeluści samej Nawy. - Co ma dużo sensu, zależy czy chcemy na to spojrzeć z perspektywy językoznawczej, kognitywnej albo weźmiemy coś innego za metodologię - troszkę mu się przykro zrobiło, bo eliksiry to jedyne, co chłop potrafił na poziomie znośnym. Ale tylko troszkę! I tylko dlatego, że poczuł się w borsuczym obowiązku kilku słów obrony swoich skarbów.
Kair klasnął w wielkie łapska i potarł je lekko, kiwając głową w wielkiej mądrości. Jak wiadomo jest to gest podjęcia decyzji, tradycjami sięgający równie głęboko, co klepnięcie się w uda wespół ze wzięciem głębokiego wdechu było sygnałem "pora iść do domu" kiedy było się w gościach. - Nie wiem co robisz na ferie, ale zapraszam do Manchesteru, moja rodzina pomdleje z radości mogąc poznać jakiegoś innego czarodzieja. - wyszczerzył piękne zęby w psim uśmiechu- Dzadunio zaraz Cie nauczy jak grać w lewego remika, babcia jak kozika w bucie schować tak, żeby pały nie znalazły, a mama nakarmi Cie taką pastą, że popłaczesz się ze szczęścia. - włosko-cygańska rodzina Kaira była bardzo towarzyska. I ogromna. I zawsze dom był pełen ludzi, nie tylko członków rodziny bliższej czy dalszej, ale i gości, kuzynów, kolegów i koleżanek z pracy, szkoły czy przedszkola.- Lubisz słoninę? Siostra stryjecznej babci wzięła ślub z Polakiem i ten dziadek wujek stryjeczny dołożył do zestawu rodzinnych przepisów taką słoninę w soli suszoną. - zamknął książkę- Tak się ją okłada solą z każdej strony i zawija... - zaczął prezentować na podręczniku jak należy obsłużyć kawał słoniny, by przygotować ją do suszenia w soli. Dlaczego uważał, że ta wiedza jest Wacławowi niezbędna - nie umiał wyjaśnić. Czuł, że akurat wspomnienie słoniny jest teraz najważniejsze w całej tej rozmowie i nikt inny poza Wackiem nie jest bardziej odpowiedni, by tę wiedzę pojąć. Zmarszczył troskliwie brwi, kiedy jego paskudna twarz zbrzydła jeszcze bardziej grymasem współczucia. Utrata członków rodziny była niesamowicie bolesnym doświadczeniem. Morgan przechodził głęboką depresję nawet kiedy tracili zwierzęta z farmy, a gdy dziadkowie czy stryjowie chorowali, musiał brać wolne w szkole, bo przejmował się ich losem tak, że nie był w stanie skupić się na nauce. Musiał być przy nich w domu, mimo, że było tam też pięćdziesiąt innych osób, gotowych zaopiekować się chorymi. - Przykro mi. - powiedział ciepłym tonem- Jakbyś chciał czasem odreagować, poszaleć, czy coś, to wiesz. Nie znam się może na fancy imprezach, ale mam pare fajnych składanek techno, możemy zajebać jakiegoś pontiaca z doliny i pojechać na wycieczke. - wyszczerzył się wesoło. Nic mu oksymoron ani kognitywne metodologie nie mówiły, nie trzeba było być geniuszem, by wyczytać z jego pustego spojrzenia, że niewiele zrozumiał z Wacławowych prób obrony eliksiru, a marszczące się brwi zdradzały, że próby pojęcia tego zdania sprawiały mu fizyczny ból.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Ta rozmowa kojarzyła się Puchonowi bardzo z Meksykańskim folklorem związanym ze śmiercią. Jakaś trupiopodobna postać gadała mu o swojej rodzinie, której Wacek nie znał, a pomijając ich imiona - trudno połączyć szczegóły z konkretnymi sylwetkami. Tym nawet lepiej! Nie można mieć do kogoś pretensji, iż nie pamięta imienia, którego mu nie zdradzona. Zaś sam Polak słuchać lubił. Nie tylko od osób, które są zaangażowani w pełnej miłości wobec mówionego tematu, ale generalnie Morgana. Ten samego Morgana, który jednakim tonem mógłby recytować Homera, informować jakąś rodzinę o śmierci ich szczeniaczka albo wciąż tym samym strasznym temperamentem opowiadać historię przy ognisku od Dziadów. - Czasem lubię słoninę - uznając już podręcznik z kawał wyżej wspomnianej razem z Kairem zaczął owijać podręcznik solą. Wyimaginowaną, ale liczy się radość z osiągnięcia a nie realny rezultat! - Wiesz, moja rodzina okradała Niemców z samochodów zanim było to modne, także myślę, że chętnie skorzystam z zaproszenia na ferie. O ile Drejk nie będzie mieć nic przeciwko - to zdanie nigdy nie powinno opuścić tych lekko popękanych przez zimno ust Wacława. Takie oddanie się monogamii związku i interesowanie się partnerem przed decyzją dobrej zabawy. Z drugiej strony wymagała też tego dorosłość, nakładała na garb zobowiązania, których trzeba umiejętnie pozbyć na moment, by znów korzystać z życia w pełni. - Nigdy nie byłem na imprezie techno - chociaż na szyi Wacka wcale nie wisiał Heavy Metal. Uśmiechnął się smutno,prychając przy tym niemało. - Akceptacja śmierci ma pięć etapów. Mi już została depresja i nie chce przed nią uciekać. Lubię czuć smutek, kiedy jest naprawdę moją emocją - wyznał tylko tyle, chociaż nie umiał poczuć się obecnie smutnym. - Szkoda więc, że nachlałem się eliksirem euforii - wytrzeszczył się w dziwnym rozczarowaniu wobec sytuacji. Wstał z miejsca. - Ten eliksir powinien być nielegalny. Jeśli mamy alkohol to po co nam teki eliksir, co? Czy tylko dla mnie to taki bezsens i zwyczajnie ktoś się nudził, stwierdził: wjebie tym małym szmatom eliksir, który nie ma sensu. I oto się pojawia - przy tym gestykulował rękoma, jakoby własnie miał odkryć Amerykę.
Kiwał gorliwie głową, nie wiadomo z czym się zgadzając, acz ewidentnie zadowolony z tego, jak Wacław sprawnie owijał słoninę. Słonina i Słowianie to bardzo podobne słowa, może to trzeba mieć w genach po prostu? Tak jak Kair w genach miał makaron i hodowlę koni. - Byłoby zajebiście. - pokiwał entuzjastycznie łbem- Możesz wziąć Drake'a ze sobą. Mamy kilka wolnych wozów taborowych, moglibyście sobie mieć swój prywatny kącik, to prawie jak swój dom. - dodał to "prawie" wyłącznie z grzeczności, bo wielu członków jego rodziny wciąż mieszkało w wozach i przyczepach, autentycznie uważając je za swój dom. Ojciec i rodzina ojca powoli przekonywali Wujków i ciotki od strony matki, żeby zamieszkali na osiedlu, ale no tak, słowo klucz to "powoli". I nie wszyscy w ogóle byli zainteresowani tym tematem.- Wujek Steven robi kuligi, Anglicy kochają kuligi, upijają sie i tak śmiesznie spadają z sanek w zaspy. Czasem zabieram sie z nimi, bo oni pijani to nawet nie zauważają, że ja nie z ich ekipy. Byśmy mogli pojechać, zobaczycie jakie fajne okolice. - zaczął namawiać tym gorliwiej na te odwiedki w Morganowej bazie wypadowej. Jakby nie próbować tego zrozumieć, z każdej strony z którejtylko szło by spojrzeć to rodzina Kaira wydawała się być jedną wielką atrakcją. Az dziw, że Kair im nie wyszedł nadpobudliwym gryfonem szukającym przygód. - Że co? - na kolejne stwierdzenie Wodzireja wybałuszył żółte oczy- Nigdy? No słuchaj stary, to trzeba zmienić. Absolutnie. Natychmiast. Jak najszybciej. - pokręcił głową z niedowierzaniem. Nie mogło tak być, żeby taki fajen kuma z domu puchonu nie doświadczył techenko wibrującego w żyłach. Nie chciał mu odmawiać jego żałoby, w jego kulturze żałoba też była bardzo ważnym elementem kultury rodzimej, mógł więc jedynie wspierać go towarzysko, bo nie emocjonalnie - w emocje nie był najlepszy. W sumie w nic nie był za dobry. - Niby tak, ale po tym eliksirze pewnie nie ma kaca. - zamyślił się, próbując znaleźć powód po co im taki eliksir- Albo jak ktoś ma wszywke. To nie może nawet perfumy z alkoholem, a też by chciał szczęście. To wtedy dobry eliksir, nie? - podrapał się po łysym czerepie - Ja mam felixa. Fajny eliksir. Piłbym częściej ale nie umiem w eliksiry... - nie umiał w nic właściwie poza uzdrawianiem i waleniem piąchą w nos.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Ten plan krył w sobie wiele niepewności, które Puchon musiał omówić ze swoich chłopakiem. Zwłaszcza, że ferie zimowe to ich rocznica, a Kari - mimo że wielkolud - dalej był mniejszy od wspominanego Gryfona. I o ile Wacek, który zmieściłby się w przeciętną walizkę i miałby się z tym dobrze tak Drejk mógłby czuć się źle w cygańskiej karocy. Poza tym wyjazd tylko we dwójkę otwierał Wackowi pole do popisu w materii, która go najbardziej interesowała. Bo tak się jebać przy obcej rodzinie? Trochę dziwnie. Dla Drejka, Puchon widział w tym tylko kolejny fetysz do spenetrowania. - Jak będę cokolwiek wiedział w tym temacie to dam ci znać - obiecał, odsuwając od siebie brudne, gdyż teraz powinni brudzić się jedynie eliksirami. Ot, co najwyżej eliksirami. - Jestem za młody na kuligi. Albo za stary. Wiesz, generalnie u mnie ma się pewien krytyczny wiek, w którym kuligi przestają cieszyć. Trwa on prawie dwie dekady, ale jak ta miłość wróci. Wspaniałe uczucie. Zwłaszcza, na ostatnim kuligu, na którym byłem widziałem żubry. Wiesz co to żubry? Takie trochę też piwo, ale w sumie to super przesłodkie stworzenia. Wyobraź sobie jakimi zwierzętami byliby hipisi. To takie właśnie żubry - z całą pewnością. Żubry to hipisi wśród polskiej fauny. - Ale raz prawie byłem na technopsterce! - Prawda, pasterka w kulturze Wodzireja to ważna część kultu. Nawet wśród rodzimowierców, chodzących o północy po kościół, aby napić się wódeczki ze swoimi bliskimi o innym wyznaniu. Wacek nawet sobie wymyślił, że w czasie pasterki wódkę pije tylko i wyłącznie z wydmuszki. Po czasie stwierdził, że owszem, trochę mu się pojebały Święta. Z drugiej strony - nie widzi w tym problemu. No bo taki problem to żaden problem. - Kac to kara za przerwę w piciu - tak tylko mógł to podsumować. - No, wiesz, jak nigdy nie robiłem Felixa, ale w teorii mógłbym. Chociaż nie wiem czy to legalne na terenie szkoły. W ogóle! My jeszcze musimy zgadnąć z czego są nasze eliksiry zrobione. No ja wiem, że mój jest z jakiegoś... - pokiwał głową. - No z jakiegoś czegoś. Wody księżycowej, o! - Dumny, że to pamiętał z siebie się Wacek ostał.
Nie mógł mieć żadnej świadomości odnośnie wątpliwości Wodzireja co do ruchania. Gdyby wiedział, pewnie przyznałby, że jego cygańska rodzina nie miałaby problemu dymać się przy nich, więc w drugą stronę też nie powinni czuć się speszeni, ale prawdą było, że Morganowie byli dość specyficzni. Unikatowi. Jedyni tacy chyba. Może to i lepiej. Pokiwał zachęcająco głową i uśmiechnął się. - Pewnie w szkole będą też jakieś ferie. Co roku są. - uniósł brwi- Pewnie nie będzie najebanego kuligu z wpadaniem w zaspy, ale podejrzewam, że znowu nas gdzieś wywiozą w kosmos. Może autentycznie w kosmos? - zamyślił się - Ja rzadko jeżdżę. Lubie spędzać czas ze swoją rodziną, a taki wyjazd na ferie to w sumie całe dwa tygodnie, które mógłbym spędzić z babcią. Kto wie ile jeszcze staruszka pożyje. Z drugiej strony jakbym jej powiedział, że sie martwię, że niedługo kipnie to by mnie wydziedziczyła. -zmarszczył brwi. Kochana Babunia, nikt nie robił takiego makaronu i nikt tak nie ocyganiał w karty jak ona. - Widziałem w zoo. mamy w Manchesterze żubry. Ze trzy. To takie mniejsze bizony, nie? - wziął znowu te książkę otworzył, tym razem normalnie, bo rzeczywiście Wacek miał rację i trzeba było odrobić zadanie- W moim jest księżycowa rosa. Czym sie różni woda księżycowa od księżycowej rosy. Czy jak wodę zbierasz z liści i jest rosą, to już nie jest wodą? - przeniósł na niego pytające spojrzenie, jako, że Wodzirej z pewnością ogarniał tematy eliksirów lepiej niż ten dureń.- Jeden chuj, c o za różnica. Najlepszy to i tak moonshine ze słoika. - jak już byli przy alkoholach to warto nadmienić.- Dupa mnie już boli słuchaj, może zdamy raport z tych eliksirów i pójdziemy na drugi podwieczorek. Głodny się zrobiłem. Napiłbym się czegoś... - pomasował brzuszek by podkreślić swój dyskomfort. Chwilę później zebrali manele i zmyli się z zacnej lokacji.
2 x zt
+
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Przepraszam za opóźnienie ale w październiku nie bardzo mnie było ;-;
Cały miesiąc czyszczenia łazienek nareszcie dobiegał końca! Jaka ulga! Mijała właśnie czwarta kolejka sobót, kiedy to wszyscy uczniowie wesoło cieszyli się weekendem, a Remy z Mulan musiały siedzieć na tyłkach i… Wróć, nawet nie siedzieć. Od rana zaiwaniać z mopami, szmatkami, szczotkami i nawet, chroń Merlinie, s z c z o t e c z k a m i, żeby sprzątać w łazienkach na taki błysk, aż się Patol mógł przejrzeć w podłodze. O co chodzi z tymi szlabanami i czyszczeniem? Teraz przynajmniej miała do tego właściwy sprzęt – wciąż nie przebolała szlabanu z czyszczenia ram po łajnobombie, nie dlatego że musiała to robić! O nie! Było znacznie gorzej! Dostała zbyt szorstkie wyposażenie na historyczne obramowania! Zresztą, napisała o tym bardzo obszerny list do Elijah tłumacząc, dlaczego nie mogła w pełni i do samego końca ich doczyścić, to wszak mogło uszkodzić drewno! Wniosek z tego taki, że chyba jednak wolała czyszczenie tych ram, bo przynajmniej miała powód, dla którego mogła ich nie doczyścić – nawet jeżeli z właściwych pobudek, wciąż skracało jej to pracę. Tutaj? Tutaj nie było takiego luksusu. Wszystko musiała doprowadzić do perfekcji. A Jęcząca Marta wcale nie pomagała, gdyby chociaż jej łzy mogły szybciej oczyścić podłogę… Z drugiej strony przynajmniej tyle z tego dobrego, największym problemem tutaj był bowiem kurz, a nie niski poziom celności uczniowskiej (i miała nadzieję, że bardziej tego twierdzenia rozwijać nigdy nie będzie musiała, bo wtedy byłoby znacznie gorzej niż przy łajnobombie). Jak co sobotę stawiła się tutaj z samego rana, jednak, w przeciwieństwie do poprzednich tych dni grozy i bolących po mopowaniu ramion, tym razem przyszła do łazienki NAPRAWDĘ podekscytowana. Była to jej ostatnia zmiana! Ostatnia! No jeżeli to nie byłby powód do radości, to nie wiedziała, co można było takim mianem nazwać! Wleciała do tej łazienki z taką dawką pozytywnej energii, że aż zaskoczyła Martę – zazwyczaj bowiem bardziej wyzywała na to, że mogła już być na treningu. Martę oczywiście przywitała, choć znacznie bardziej rozwlekle, rozlegle, rozentuzjazmowanie i w ogóle wszystkie inne roz niż zwykle (bo witać ją witała co sobotę, mogła być zła na wszechświat i Patola jednocześnie, ale ten jęczący duch przecież niczemu nie zawinił). Rozłożyła swój stały sprzęt, z którym zaznajomiła się na tyle dobrze, że już nie musiała się zastanawiać, który rodzaj i wielkość miotły czy zmiotki najbardziej pasowały do podłogi czy zakamarków. Z tygodnia na tydzień praca szła jej szybciej i sprawniej, a dziś z dodatkową energią nawet nie zauważyła, kiedy skończyła jej się powierzchnia do zamiatania. Nie tracąc więc czasu zebrała się za zmiatanie kurzy, do czego też miała kilka różnych ściereczek, zmiotek i szczotek do ściągania pajęczym. Te ostatnie służyły jej także do większości wysoko położonych elementów, bo co jak co, ale akurat wzrostem to ona nie grzeszyła. Po sprzątnięciu kurzy przyszedł czas przetarcia wszystkich sprzętów, rogów i załamań na mokro i wtedy i tylko wtedy drugie zamiatanie podłogi. Już w pierwszą sobotę przekonała się, że gdy najpierw zrzuci kurze, a później zrobi tylko jedno zamiatanie, Patol nie będzie zadowolony z efektu. Nie wiedziała, czy bardziej ją to cieszyło czy jednak przerażało, że tak udało jej się dostosować do jego pedantycznych zachcianek sprzątaniowych. Na pewno nie musiała się już więcej nad tym zastanawiać, bo gdy wymopowała wszystkie podłogi (także podwójnie), nawoskowała je (ale tylko pojedynczo, bo też przekonała się, że podwójne może źle wpływać na stan cierpliwości Patola, gdy ten się ślizga na płytkach jak na lodowisku) i wyczyściła każdą z muszli i umywalek – była wreszcie wolna!
Ferie się skończyły, trzeba było wrócić do szkoły i pomimo nawału obowiązków, znaleźć czas na kolejne dyżury, na kolejne patrole korytarzy, na kolejne problemy innych uczniów. Nie brzmi to zbyt przyjemnie i zachęcająco, ale takie właśnie jest życie każdego prefekta.
Słyszysz jak Jęcząca Marta narzeka, że kolejny raz z jej łazienki ktoś zrobił prywatną pracownię eliksirów. Duch głośno zawodząc zastanawia się, czy znowu ktoś postanowi uwarzyć eliksir wielosokowy, a może spróbuje ożywić bazyliszka. Nagle dostrzega cię i z uśmiechem na twarzy mówi, że może przestanie być taka samotna w swojej łazience, jeśli ktoś jeszcze tam zginie. Nawet jeśli nie jesteś z tego zadowolony, to najwyższa pora interweniować.
Rzuć literką, gdzie samogłoska oznacza, że w łazience nikogo nie ma. W innym przypadku trafiasz na grupkę uczennic próbujących przygotować amortencję, które na twój widok, próbują uciekać.
Łazienka Jęczącej Marty nie była miejscem, w którym chciałaby się znajdować... Kiedykolwiek. Niestety jednak jej funkcja wraz z przywilejami, niosła również czasem przykre obowiązki, które dla DeeDee były o tyle przykrzejsze, że wymagały często interweniowania w szkolne życie. Można by pomyśleć, że w zasadzie na tym to polega i nie powinna narzekać, jednak konfrontowanie się z innymi uczniami nie należało do rzeczy sprawiających jej przyjemność. Mieliła później te interakcje w głowie, zastanawiając się, czy nie użyła jakiegoś dziwnego słowa, czy nie brzmiała zbyt poważnie, a może zbyt luźno? Czy sprawiała dobre wrażenie, a może śmiali się z niej później? Niby nie powinna przejmować się cudzym zdaniem, dotychczas tego nie robiła - ale wtedy nie miała odznaki, nie była w żaden sposób rozpoznawalna i w ogóle wszystko było inne... Coś jednak działo się w Łazience, co sprawiało, że Marta jęczała bardziej niż zwykle, o ile było to w ogóle możliwe i zamiast siedzieć w swoich rurach, nękała okoliczne toalety, łącznie z łazienką prefektów, gdzie się na nią natknęła. Choć nie chciała, musiała dowiedzieć się, o co chodziło z całym tym fiaskiem warzenia eliksirów. Prawdopodobnie nie chciałaby w to ingerować, lecz sugestia, jakoby wywary mogły doprowadzić do cudzej śmierci sprawiły, że nie zasnęłaby spokojnie bez zweryfikowania tej kwestii. Miała w sumie duże szczęście, bo już idąc do łazienki miała wrażenie, że korytarz wyjątkowo podejrzanie pachnie cytrusami. Ostatni raz, gdy miała okazję doznać czegoś podobnego, została nafaszerowana amortencją niekoniecznie ze swojej wolnej woli. Ten trop, który podjął jej umysł, mógł zostać szybko zweryfikowany. Mając podobne przeczucia, zwolniła nieco przed łazienką, rozglądając się po korytarzu, by nie zwrócić na siebie zbyt dużej uwagi. Wsunęła jedną nogę do środka, a potem resztę ciała, bardzo cicho zamykając za sobą drzwi. Rozejrzała się po pomieszczeniu - wydawało się być opuszczone i nawet przez chwilę pomyślała, że zwyczajnie się pomyliła i nic się tu strasznego nie działo, ale wtem dotarł do niej stłumiony chichot i to nie jednej, a kilku osób. Natknęła się na grupkę uczennic, dokładnie trzy piątoklasistki, które zamknięte w jednej z kabin warzyły silny eliksir miłosny. W pierwszej chwili zapukała do drzwi kabiny, dając im szansę na krótkie przegrupowanie, a dopiero gdy na zewnątrz wyjrzała piegowata twarz, zapytała, co takiego tam robili. Dziewczyna na widok samej DeeDee może nieszczególnie by się spłoszyła, ale błysk jej odznaki sprawił, że rozszerzyła oczy w zaskoczeniu i chciała szybko zbiec z miejsca zdarzenia, nawet nie zważając na to, że za jej plecami stały jeszcze dwie koleżanki, zasłaniające usta rękami. Przyłapała je jednak na gorącym uczynku i nie mogła pozostawić tego bez komentarza. Co prawda był on oszczędny - nie potrąciła im zbyt wielu punktów, lecz kazała przenieść się z projektem w inne, bardziej akceptowalne miejsce, na przykład do kącika eliksirów. I poza tym trochę zaburzyły proporcje, bo dostrzegła, że kolor eliksiru jak na swój etap warzenia nie był odpowiedni. Co za wspaniały prefekt, czyż nie?