Skrzydło Szpitalne jest sporym pomieszczeniem, utrzymanym w kolorze oślepiającej bieli, przez co ma się jeszcze większe wrażenie wszechogarniającej czystości. Na całej długości poustawiane są łóżka dla pacjentów, z małą szafeczką obok, zazwyczaj zastawioną przez lekarstwa i słodycze, oraz czasem zasłonięte parawanem, by powstrzymać ciekawskie spojrzenia uczniów w przypadku cięższych chorób.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 17:37, w całości zmieniany 2 razy
Autor
Wiadomość
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
To będzie ekspresowy post! A więc, rozmowa Janka z Merlinem do najprzyjemniejszych nie należała, więc Keith tylko się przysłuchiwał. Nie chciał tam już ingerować, bo właściwie po co miał to czynić? W sumie sam chciał usłyszeć co Krukon ma do powiedzenia w tych kwestiach. I kiedy już miał ruszyć dalej i pogadać spokojnie z Gavrilidisem na wielkiej sali wybuchnęło ogromne zamieszanie. Zewsząd atakowały zaklęcia, przed którymi Everett profilaktycznie bronił się zaklęciem tarczy cały czas mając tego drugiego nieopodal siebie. Całe szczęście, że się chociaż nie rozdzielali. Szukanie Ioannisa po sali byłoby prawdziwą tragedią. A więc nasi dawaj krukoni dzielnie sobie radzili, ani razu mocniej nie oberwali, a co ważne, pozbierali innych rannych, gdy ludzie stopniowo zaczęli uciekać z wielkiej sali. Przede wszystkim przenieśli Holly, która była kompletnie nieprzytomna i którą od razu przekazali jednej z pielęgniarek. Dziewczyna trafiła do łóżka, a osoby z którymi nasi krukoni tu przyszli (a parę ich chyba było), również pozostały w murach skrzydła szpitalnego, uznając je za tymczasowo najbezpieczniejsze. Oczywiście, że Everett był tym wszystkim zdenerwowany, ale starał się jednak zachowywać zimną krew i działać w miarę możliwości - logicznie. To chyba było najważniejsze, gdy wszyscy dookoła panikowali. Niemniej jednak odetchnął ze sporą ulgą, gdy bezpiecznie znaleźli się wewnątrz spokojnego skrzydła. I naprawę obecność wila ani trochę mu nie przeszkadzała, ba, dobrze było widzieć, że i jemu nic się nie stało. Im mniej ofiar, tym lepiej. - To absurd, nie wierzę, że do czegoś takiego doszło w tym niby bezpiecznym Hogwarcie - powiedział do Janka wciąż lekko zdenerwowanym tonem, kręcąc się bezsensownie, chodząc z miejsca na miejsce. Jemu przede wszystkim nie mieściło się w głowie, jak do tego wszystkiego doszło. Jakim cudem zamek nie jest bezpieczny, czemu ktoś obcy tu wszedł i dlaczego nikt ich wystarczająco nie obronił? - Mam nadzieję, że nikt znajomy nie oberwał - powiedział wyglądając w stronę najbliższych łóżek, które się tutaj znajdowały. I rzeczywiście na tych pierwszych nikogo znajomego raczej nie widział. Gorzej mogło być dalej! Tak więc niepewnie ruszył naprzód, co by odkryć kim są dalsze ofiary. Akurat gdzieś tam w międzyczasie usłyszał groźbę nauczycielki, na co w sumie zareagował zdziwieniem. Bo przecież, czemu ktokolwiek miałby chcieć teraz opuszczać to chwilowo bezpieczne miejsce? No nic, poszedł dalej przed siebie i jak zamurowany zatrzymał się w momentalnie. - Petros?! - Zawołał znacznie głośniej patrząc na puchona, a potem od razu odwracając wzrok w stronę Janka, by zrozumiał, że tak, mówi o tym Petrosie, który jest jego bratem. Zaraz po tym momentalnie podszedł do niego uważnie mu się przyglądając, co by ocenić, jak bardzo poważnych doznał urazów. - Czymś mocnym oberwałeś, połamałeś się? - Zapytał spoglądając raz na niego, raz na pielęgniarkę, która się przy nim kręciła, co by dowiedzieć się czegokolwiek. I zupełnie Everett nie rozumiał jaki w ogóle ktokolwiek miał cel w atakowaniu zwykłej grupki uczniów.
Jak dobrze, że ten koszmar z noszeniem Holly się skończył. To znaczy, nie miał nic do dziewczyny, ale nie był żadnym pakerem, aby ją nosić, nawet z paroma osobami. Dobrze, że był jeszcze z nimi Jiro, bo sam z Keithem i dziewczynami mogliby sobie nie poradzić. Nie, żeby gryfonka była taka ciężka i gruba! Po prostu trzeba było wejść na piętro, a oni byli chuderlakami, taka smutna prawda. No i atmosfera ewidentnie nie sprzyjała niczemu górnolotnemu, jak ratowanie ludzi. Choć poniekąd tak było, bo udało im się wyciągnąć stamtąd nieprzytomną dziewczynę, plus jeszcze cztery inne osoby! Hah, sprytni to byli krukoni, nie pogadasz... w każdym razie Janek cieszył się, że się nią zajęto i teraz mógł na spokojnie pomyśleć, co z tymi wszystkimi fantami zrobić. Był prefektem, więc chyba powinien... coś przedsięwziąć? Zrobić cokolwiek? Tylko co... - Ja też nie wiem, o co chodzi. Nie mamy zaklęć obronnych czy co? - rzucił podirytowany w stronę Everetta, chodząc w kółko po pomieszczeniu i intensywnie myśląc nad sprawą. - To musi być ktoś z wewnątrz, nie wierzę, żeby Hampson zostawił zamek bez ochrony. Jest może naiwny, ale nie głupi - mruczał, nie wiadomo, czy bardziej do niego, czy do siebie samego. Potrzebował chyba się wygadać, bo ten bal to była istna katastrofa. Tyle chciał powiedzieć swojemu kumplowi, a... ostatecznie pokłócił się z Merlinem, czego teraz żałował, ale jak zwykle było już za późno na cokolwiek. Czemu on musiał mieć taki niewyparzony jęzor? I czemu musiał polecieć w ramiona tej dwójki? Och. Zalała go chwilowa fala samokrytycyzmu, a to już jest niewątpliwym sukcesem jak na Ioannisa-narcyza. Ale tego nikt nie docenia, sniff. Może dlatego, że nikt o tym nie wie, ale oj tam, oj tam. Miał już coś mówić, że tak, on również ma nadzieję, że nikt ze znajomych nie oberwał, kiedy akurat jego partner poszedł gdzieś tam do rannych, a nagle nie wiadomo skąd wyrósł przed nim Faleroy, który... o rany, czy on chce go zabić?! Przy tych wszystkich ludziach?! Albo zrobić kolejną aferę? Cóż, Gavrilidis się najeżył, ale zamiast tego... wil go objął. Stał więc skołowany, nie wiedząc cóż uczynić. Zamrugał gwałtownie i już chciał reagować, ale wtedy ślizgon zaczął się oddalać. Mniej więcej w tym samym czasie dosłyszał głoś Keitha, który mówił, że jest tu... Petros? Zaniepokojony odwrócił się szybko w stronę tej dwójki i podszedł do nich. Wpatrywał się bez słowa w tę dwójkę, głównie obserwując uważnie swojego brata. Cóż, był durnym puchonem, ale martwił się, no. Tylko jak zwykle tego nie okazywał. Z KAMIENNĄ TWARZĄ (pozdrawiamy Rivera) stał i po prostu patrzył, czekając na jakieś wieści od młodego. I wciąż zastanawiając się nad sprawą bezpieczeństwa Hogwartu oraz dziwnym uściskiem Merlina. Na Rowenę, co za chaos...
Biegnąc przez korytarze, Bonnie dziękowała w duchu, że wyszła wcześniej z Wielkiej Sali. A to wszystko dzięki jej szorstkiemu i nietowarzyskiemu partnerowi. Gdyby nie on i jego urok osobisty byłaby już pewnie martwa. Raczej nie dałaby sobie rady z wilkołakami, zresztą kto wie. Kiedy to wszystko się zaczeło ona była w dormitorium, potencjalnie bezpieczna. W pewnym momencie chciała dołączyć do walki, ale wychodząc z Pokoju Wspólnego usłyszała wycie wilkołaków. "Sherazi" pomyśłała. W jednej chwili powróciły wszystkie wspomnienia zwiazane ze śmiercią rodziców, zabitych właśnie przez wilkołaki. Strach i ból ją sparalizowały, wróciła się do dormitorium. Teraz, kiedy wszystko wracało powoli do normy, odzyskała czucie w nogach i popędziła do Skrzydła Szpitalnego. Chwile potem wpadła jak burza i zobaczyła. Przeszło trzech rannych uczniów, jesli nie martwych i niestety nieżyjąca już profesor Odell. Puchonka nie mogła w to uwierzyć. Nauczycielka nie żyje, co teraz? Zpanikowana odnalazła w tłumie pielęgniarek swoją babcię i rzuciła się jej na ramiona. - Bogu dzieki, że nic Ci nie jest.
Vanberg szybko uznał, że nic tu po nim. Napatrzył się na nieprzytomną Holly, tą ich puchonkę i na martwą Abriendę, a wciąż i wciąż trafiali tu nowi pacjenci, i to zdecydowanie wystarczyło mu, aby postanowić, że się stąd od razu wyniesie. W Londynie na pewno było znacznie bezpieczniej niż tutaj, poza tym nie miał ochoty siedzieć w jednym pomieszczeniu z trupem, na litość boską. Dlatego też szybko podjął decyzję o wyniesieniu się stąd, oraz o tym, że nie da się powstrzymać. Wszakże, jak ten raz coś postanowi, to zrealizuje to, a ewentualne powstrzymywanie go, tylko przyniesie odwrotny efekt. W momencie, gdy Merlin wygłosił swoje słowa, łapiąc go za rękę i jeszcze sugerując, że ten oszalał, po prostu wezbrał w nim gniew. - Dobra, no... - to wygląda, że oszalałem, ale to ty chcesz siedzieć tu z trupami i wilkami. Potrafię przemknąć do Londynu niezauważony. I naprawdę Dex nie miał pojęcia jak to się stało, że wszystko to co zamierzał właśnie powiedzieć i to z niemałą złością, pozostało tylko w jego głowie. A nawet mówiąc te pierwsze dwa słowa wypowiedział je naprawdę z gniewem, dodatkowo próbując wyszarpać się z uścisku dłoni Faleroya. Tylko, że to wszystko nagle magicznie uleciało. I bynajmniej nie chodzi o to, że Dex zrozumiał punkt widzenia Merla, nienie. Chodziło po prostu o to co blondyn zrobił. Wil podszedł do niego, obejmując go i kładąc główkę na jego ramieniu, a ta cudowna wilowa magia, momentalnie rozluźniła Vanberga. Trudno stwierdzić, może po tym zamieszaniu i mieszance emocji był chwilowo jakiś podatniejszy? To bardzo prawdopodobne. Słodko spotulniał, stwierdzając, że nie chce nigdzie iść. Napięcie związane z tym wszystkim też odrobinę uleciało, powietrze stało się lżejsze. Objął sobie Merlinka tak słodko w niego wtulonego, lekko go głaskając po jasnych włoskach. Ojezu, co za sielanka. I nawet ta dziwna kobieta wymachująca w ich stronę różdżką jakoś go nie zaniepokoiła. A niech sobie tam macha, niech krzyczy. Nieważne. - No dobra - Mruknął głosem zaskakująco łagodniejszym w porównaniu do tego jaki miał wypowiadając jeszcze chwilę temu te same słowa. Zapewniając, że zostanie. Bo przecież czemu miałby gdziekolwiek iść, skoro tu jest tak miło? Ach te wile, od razu człowiek jakby był na haju! A tamci niech sobie krzyczą, niech szukając rannych, niech martwią i panikują. Przecież jego to nie dotyczy.
Nawet nie wiecie jak ulżyło naszej pielęgniarce, kiedy zobaczyła swoją Bonnie całą i zdrową. Mogła już oddetchnąć z ulgą. Jej rodzinie nic nie groziło. Choć Hogwart wciąż mógł być usiany trupami, ale przy rodzinie to schodziło na drugi plan. - Ja też się cieszę, że nic Ci nie jest. Nawet nie wiesz jak się martwiłam. Ale jakim cudem... zresztą to nieważne. Cieszę się, że jesteś bezpieczna. Wybacz, ale muszę się nimi zająć - pożegnała się i wróciła do pracy. Teraz mogła wrócić na ziemie. Byle tylko nie musiała już ogladać więcej trupów. Była pięlegniarką i nie lubiła tracić pacjentów.
Kamień spadł jej z serca. Szczerze się cieszyła, że babcia jest bezpieczna. Chętnie zostałaby z nią dłużej, ale z każdą chwilą przybywało więcej rannych, potłuczonych lub przerażonych uczniów. I tak musiała znaleść(chociaż część)swoich przyjaciół, dowiedzieć się co z nimi, czy jeszcze żyją. - Dobrze, zobaczymy się później. Tylko pozostaje pytanie "Gdzie ich szukać?". Mogą być wszędzie. Albo przerażeni, albo jako trupy. Cóż, nie ma na co czekać. "A może dać sobie spokój. Napewno wszyscy są bezpieczni, najwyżej poobijani" pomyślała. Wkońcu postanowiła pójść do Salonu Wspólnego. [z/t]
Megan zaczęła się bardzo powoli wybudzać. Pierwszym co do niej trafiło były dźwięki. Po tak długim śnie wszystko wydawało się zbyt głośne, dlatego teraz ledwo mogła znieść wszechobecne rozmowy i szlochy. Po chwili otworzyła oczy i od razu musiała je zmrużyć, bo nie były przyzwyczajone do jasnego światła panującego w Skrzydle Szpitalnym. Przez jakiś czas dziewczyna tylko leżała, z lekko uchylonymi oczami, słuchając i próbując przyzwyczaić oczy do światła. Nie wiedziała co się dzieje, ani gdzie jest, wciąż była okropnie zaspana. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że coś ogranicza jej pole widzenia. To maska! Dziewczyna chciała ją zedrzeć, ale nie miała wystarczająco siły, więc tylko wolnymi ruchami rozwiązała podtrzymującą ją wstążkę i zsunęła maskę z twarzy. Teraz wreszcie mogła swobodnie rozejrzeć się po sali w której się znajdowała. Jej mózg po długim śnie nie pracował jeszcze zbyt dobrze, więc zajęło jej chwilę, żeby zorientować się, że jest w skrzydle szpitalnym. Ale co ona tutaj robi? Następnie spojrzała na maskę, którą wciąż ściskała w odrętwiałych rękach. "Po jaką cholerę łaziłam w masce?", spytała sama siebie w myślach. Po chwili jej wzrok trafił na czarną sukienkę, a raczej jej resztki, którą miała na sobie. Z jej pięknej długiej sukni zostały sprzęty sięgające ledwo do połowy uda. Meg automatycznie obciągnęła sukienkę, żeby się trochę okryć i wtedy ją olśniło. No tak, byłą przecież na balu! Ale to jest odpowiedź na tylko jedno z bardzo wielu pytań, a najważniejsze z nich brzmiały: Co się stało i jako ona się tutaj dostała? Chciała kogoś o to spytać, ale wszyscy wydawali się zajęci innymi rzeczami, a ona nie była pena, czy jest się w stanie nawet odezwać.
Wszystko stało się tak błyskawicznie. To ona miała ratować, a nie być ratowaną! Ledwie zdążyła odpowiedzieć Steven’owi ciche „nie ma sprawy, wiem gdzie iść”, a coś ogromnego i zwierzęco silnego rzuciło się na nią od tyłu, powalając na posadzkę. Zabawne, że nawet w tych ułamkach sekundy człowiek jest w stanie pomyśleć o jeszcze kilku rzeczach. Autorka wie co mówi, wypadkowe doświadczenie nie kłamie. Zatem Wade zadała sobie pytanie, czy ją też przemienią i co będzie dalej z tym biednym chłopakiem. Pewnie poczułaby się okropnie ze względu na porażkę, gdyby nie to, że już straciła przytomność i jej umysł się wyłączył. Była ciemność, tym razem pozbawiona błysków i promieni zaklęć. Cisza też była. Zero emocji, zmartwień, kompletne nic. W sumie nie był to taki zły stan. Nawet przyjemny był moment wyłączenia się z tego całego burdelu i zapomnienie o dramatycznym balu. Jedynym minusem tej sytuacji stał się fakt, iż w końcu przytomność powróci i wraz ze świadomością zmiażdży biedne dziewczę, przytłaczając poczuciem winy. Może i bezsensownym, no ale.. Gryfońska natura, duma, odwaga i te inne patetyczne bzdury. Miło, że znalazły się osoby, które zdecydowały się ponieść to brzemię w postaci Holly. Ironicznie drobna to była kruszyna, ale w stanie kompletnej niemocy ważyła plus dziesięć kilo. Co najmniej. Aczkolwiek dzielni bohaterowie zdołali donieść ją do Skrzydła Szpitalnego i chwała im za to. Tymczasem nasza śpiąca królewna jakby drgnęła na swoim łóżku, poruszając dłonią. - Nie! – wymsknęło jej się, dosyć głośno, i zerwała się aż do pozycji siedzącej, przy tym mocno wypuszczając powietrze, zupełnie jak ktoś, kto przed chwilą się topił i wreszcie mógł wziąć normalny oddech. Stan zdziwienia trwał jeszcze kilkanaście sekund, zanim pół Irlandka zdążyła ogarnąć gdzie jest. Różni ludzie patrzyli na nią, a ona tylko mrugała, wciąż głęboko oddychając. - Spieprzyłam sprawę. – oznajmiła sobie z bolesnym poczuciem własnej beznadziejności. Ale nie, przecież to nie był koniec! Musieli coś zrobić. Gdzie byli jacyś aurorzy, czy cholera wie kto?
Z tego miejsca chciałbym pochwalić personel medyczny Hogwartu za bardzo ładne bandaże w kwiatuszki i leki przeciwbólowe. Huh. Przydało się to wszystkim naszym uczniom i gościom. Oczywiście kropelki na katar też są nieocenione, lecz nie o tym teraz. Wszyscy, którzy zostali tu przeniesieni z Wielkiej Sali odnieśli po jakimś tam obrażeniu i potrzebowali natychmiastowej pomocy. Oczywiście tu jej im udzielono, co by żadne nie narzekało każdy dostał naklejkę dzielnego pacjenta, która wyglądały mniej więcej tak. Oczywiście każdy mógł sobie wybrać, bo wszyscy przecież byli grzeczni! Aż przyszedł ktoś z grona pedagogicznego i zarządził przeniesie do dormitoriów, co by mogli się spakować i rano ruszyć w drogę. Cięższe przypadki zostały obdarowane zaklęciami, które szybko zakończyły ich problemy. Pozdro z dzielni.
Hm, to w sumie nie byłoby takie głupie! Zamienić się w kogoś z drużyny... na przykład nie miałaby problemu być takim Riley'em, przecież ma jasne oczy! Zapewne więc niewielu by się zorientowało, a przynajmniej nie po wyglądzie zewnętrznym. Jednak... trzeba nadmienić, iż Dahlia zdecydowanie nie zamierzała się już więcej w nikogo zamieniać... no dobra. To było w sumie chwilowe postanowienie, albowiem kiedy już jej deprecha minie, to zapewne znów będzie wycinać ludziom kawały... na miarę przedszkola. Nie mniej jednak póki co trwała w postanowieniu niezmieniania wyglądu. A przede wszystkim niezamieniania się w Vanessę... tak, to był jeden z jej największych błędów. Aczkolwiek na pewno nie byłaby żadnym kapusiem! Może poszpiegowałaby tylko chłopców w szatni albo coś, HEHE. Nic groźnego raczej, a już na pewno nie byłaby kablem zdradzającym komuś taktykę innej drużyny. Nawet Znikaczom. - Spoko - szepnęła tajniacko, rozglądając się na boki. Parę osób było w skrzydle, więc patrzyło się na nich dziwnie, ale Slater się tym nie przejmowała. Bardziej ją interesowała rzeczona pielęgniarka, której na szczęście nie było na horyzoncie. Dlatego pomogła Salingerowi wstać, a zaraz potem machnęła różdżką, aby jego seksowną, szpitalną piżamkę zamienić w coś bardziej ludzkiego. Ha, wybitny z transmutacji, pozdrawiamy! Gdzie chce go porwać? To jest... dobre pytanie. Ale podejrzewać ją o toalety? Bitch, please! Za kogo on ją uważał... choć fakt, lubiła czasem dokuczać Jęczącej Marcie. Taka niedobra gryfonka z niej była, ech. - Zobaczysz - szepnęła ponownie, puszczając mu oczko. Pomogła mu także zwinąć wszystko z łóżka, które ładnie posłali. W tym momencie Australijczyk powinien się domyślić, że... ona porywa go na zawsze! No bo pff, nie będzie się tu wracać i się nudzić. W każdym razie gwizdnęła jeszcze z łóżka obok poduszkę, którą wcisnęła pod kołdrę, aby udawała śpiącego pacjenta... ach, geniusz w czystej postaci. A potem chwyciła go za rękę i pognali wraz z tobołami pędem poza skrzydło! SZALEŃSTWO.
Został tu przywleczony przez Filipa i jakiegoś nauczyciela. Co chwila przy każdym najmniejszym kamyku, który uderzał w jego pogryzioną nogę, przebudzał się, utwierdzając się w przekonaniu, że ten cały pociąg to był bardzo zły pomysł. Nie może stać się wilkołakiem przez podrapanie, prawda? To było czyste szaleństwo. W końcu nauczyciel wpadł na genialny pomysł, aby wyczarować magiczne nosze i tak szli w stronę skrzydła szpitalnego. Jezus słyszał w oddali jakieś głosy. Trudno było powiedzieć, czy cokolwiek słyszał, bo jedyne o czym myślał to to, że owe podrapanie chyba wyżera mu kość od środka! - aaarh - wysapał z siebie, chcąc się ruszyć i złapać za nogę, ale ból kręgosłupa mu na to nie pozwalał. Chyba nawet na tyłku miał siniaki. Jakie te pociągi są niebezpieczne! Szepnął cicho coś, zamruczał i znowu omdlał. - Halo, halo, mamy rannego! - wrzasnął nauczyciel, który pomagał Filipowi nieść chłopaka. Widząc pielęgniarkę, spuścił wzrok. Na pewno dotarły do niej już wieści, co się stało w Hogwart Experss i że niestety będzie miała wiele do roboty. Na pewno przyda się jej wsparcie. Mężczyzna wyraźnie spochmurniał, lecz widząc, że jedna z pielęgniarek wzięła w obroty Jezusa, przeprosił ich, mówiąc, że musi pomóc innym rannym. Jezus był nieprzytomny. Majaczył tylko coś co chwilę, ale potem znów oddychał ciężko. Wcale niemiarowo. Koszmar, już nie lubił wilkołaków.
Filip, gdy tylko przywitał się ze znajomymi, pognał w stronę Skrzydła Szpitalnego, gdzie powinien znajdować się Joshua, o ile nagle cudownie nie odzyskał przytomności. W ogóle, to czemu właściwie ją stracił? No dobra, to dziwne zadrapanie mogło mieć z tym coś wspólnego. I to zamieszanie w pociągu... Ale Filip nigdy nie podejrzewałby, że właśnie Joshua, ten chamski typek mu zemdleje. Przez niego Fifi przegapi ucztę! A na pewno będzie się tam działo. Ej, serio, co ten Jezus z nim wyprawiał. Bo, czy gdyby godzinę temu nie całowali się w pociągowej toalecie i gdyby Joshua nie wyskoczył z tym tekstem o "próbowaniu razem" to Filip przejąłby się nim tak bardzo? Zapewne tak. Bo w końcu już się seksili. A gdyby tego nie zrobili? Wtedy pewnie Filip martwiłby się o niego troszkę, ale siedziałby teraz w Wielkiej Sali i rzucał mordercze spojrzenia w stronę Laili i Charlesa. I miałby złamane serce cały kolejny rok. A tak? Tak mógł się zająć myśleć o kimś innym. Wszedł do sali i rozejrzał się w poszukiwaniu Jezusa, przy którym teraz kręciła się pielęgniarka. Stanął nad jego łóżkiem, za plecami kobiety i cichym chrząknięciem zwrócił na siebie jej uwagę. -Jestem jego przyjaciel. Czy mógłbym... tu trochę z nim posiedzieć?- zapytał i gdy ta mu na to pozwoliła przysunął sobie taboret, czy co tam mieli i usiadł koło chłopaka, przez chwilę nie wiedząc, co robić. Szanse, że Joshua nagle się ocknie były nikłe i pewnie dlatego Filip chwycił jego dłoń w swoje. Bo i tak się nie obudzi! To może sobie pozwolić na taki gest, a jakże.
Pielęgniarka z pomocą nauczyciela położyła Joshuę na łóżku, wysyłając mężczyznę do wielkiej sali, aby szukał innych, potrzebujących bardziej zaawansowanej opieki. Sama natomiast posłała drugą, znacznie młodszą pielęgniarkę, aby przyniosła jej potrzebne eliksiry, które z pewnością pomogłyby Jezusowi. Starsza pielęgniarka wyjęła z fartuszka mały flakonik z ziołowym naparem i lekko uniosła Williamsa, wlewając mu to do gardła - miksturka działała uspokajająco. - Sacermo! - nie miała czasu na zabawy w rozbieranie chłopaka (hehe), delikatnie przyłożyła różdżkę do zakrwawionej nogawki, za pomocą zaklęcia rozcinając materiał. Ugh, rana była paskudna, ale nie było to ugryzienie, ale głębokie zadrapanie. - Ferula! Defigo! - raz po raz machała różdżką, a rana robiła się z każdą chwilą coraz mniejsza; oczywiście nie znikała tak do końca, po prostu teraz chłopak już się nie wykrwawi, a i zakażanie się nie wda, czary to jednak naprawdę wygodna i przede wszystkim pomocna rzecz. Prawdopodobnie zostanie blizna, o ile Joshua nie zredukuje jej odpowiednim eliksirem. A, co do eliksirów - młoda pielęgniarka wreszcie wróciła z napełnioną butelką, podając ją koleżance po fachu. Ta ponownie podniosła Joshuę, wlewając mu ją do gardła - kiedy się obudzi, rana nie będzie mu doskwierać. Pielęgniarka otarła pot z czoła. Naprawdę było blisko, chłopak stracił dużo krwi. - Coco? - wreszcie zwróciła uwagę na drugiego chłopca, który pomógł nieść nosze. Rzuciła w jego kierunku badawcze spojrzenie, ale Filip był tylko blady i zmęczony, chyba nic poważniejszego mu nie dolegało. - Ale tylko chwilę. - odparła, nie mając siły na ewentualną kłótnie.
Joshua niewątpliwie będzie nosił tej pielęgniarce słodkości z Wielkiej Sali! Gdyby był romantykiem, na pewno opowiadałby jaką jest nieziemską istotą! Porównywałby jej do kwiatu kwitnącej wiśni i te sprawy. Ale teraz Joshua nie był przytomny! Czuł te dreszcze, gdy kobieta rzucała w niego zaklęciami. Powróciło do niego tyle siły, aby otworzyć oczy i zerknąć na nią. - Czy ja jestem w niebie? - spytał rozmarzonym głosem, ale zaraz syknął z bólu, czując jak rana zaczyna się mu zarastać. Fragmenty skóry nieznacznie paliły, lecz Joshua zaraz poczuł niesamowitą ulgę. Odetchnął głęboko, a jego rozmarzone oczy znów zostały wbite w pielęgniarkę. Nie wiedział, co z nim wyprawia i czy w zasadzie tylko spodnie ma rozerwane zdjęte czy co tam, ale było mu wszystko jedno. Mógł tu leżeć, majaczyć i nadal uważać, że jest w niebie! Przecudowne uczucie! Głowa opadła mu na bok. Zobaczył zmartwionego Filipa, zdając sobie jedną sprawę. Teraz on się tu czegoś bał! Czy nie mógł teraz uprawiać seksu?! Chwycił go za dłoń, ciągnąc lekko, niezgrabnie w swoją stronę. Chyba chciał, żeby się położył! Ale Joshua niezbyt ogarniał. - Ale chwilka to za mało - mruknął pod nosem, szukając czegoś do picia. Och, zgrozo, czuł się jakby był porządnie naćpany.
No ładnie! Nie są razem nawet kilka godzin, a Joshua już go zdradza z tą pielęgniarką. W myślach, ale jednak! Dobrze, że Filip o tym nie wiedział, bo uznałby, że ma jakiegoś wyjątkowe pecha i zacząłby na poważnie wieść życie skromnego pustelnika. Albo mało skromnego badasia. Jedno z dwojga. Na szczęście przyszedł już po tym wszystkim. Dobrze było wiedzieć, że Joshui nie dolega już nic poważnego. A to zadrapanie pozostawi po sobie co najwyżej bliznę. Filip nawet nie chciał myśleć o tym, co by się stało, gdyby Jezus został przemieniony w wilkołaka. Rety. To by było straszne. Ale nie musiał myśleć o tym zbyt długo. Uśmiechnął się, gdy Joshua otworzył oczy i już otwierał buzię, by coś powiedzieć, gdy chłopak go do siebie przyciągnął. -Doberek, śpiąca królewno- powiedział cicho, szczerząc zęby w uśmiechu. Pogłaskał wierzch jego dłoni, a potem sięgnął po szklankę wody, która stała na szafce nocnej. Poczekał, aż Joshua usiądzie po ludzku i podał mu picie. -Wystraszyłeś mnie na śmierć. Nie mdlej tak już nigdy więcej, okej? Bałem się, serio- położył mu rękę na głowie i pogłaskał po kudłach, by potem usiąść na skraju łóżku chłopaka. -Chyba powinieneś odpocząć. Ale jutro będzie wszystko dobrze. Tak mi się wydaje. Pielęgniarka nie mówiła nic o tym, że cię tu zatrzymają ani nic w tym stylu, więc to pewnie nic poważnego. Boli cię jeszcze coś?- zapytał, zupełnie nie przejmując się tym, że Joshua faktycznie powinien trochę odpocząć. Od jego gadania też. Ale martwił się! Więc teraz niech Joshua ponosi odpowiedzialność za ten jego monolog.
Chwileczkę, dlaczego w ogóle mówimy o jakiejkolwiek zdradzie? Chłopak ledwo co się wybudził, a już mówimy o jego brzydkiej naturze. Nieładnie tak! Zwłaszcza, że Jezus zapewne nie będzie pamiętał, jak owa pielęgniarka wyglądała, bo jedyne co czuł to przyjemne zimno rozchodzące się po jego nodze. Jeeej, wyleczyła go! A Filip robi z siebie sierotkę, która musi marudzić i modlić się do boga – Laili. Jak nic mu nie było?! Potrzebował teraz opieki, wielkiej opieki ze strony Filipa! Powinien nosić go teraz na rękach, gładzić po główce (huehue). Nie możemy pozwolić, aby miał bliznę. To skaza jego wspaniałego ciała! Nie możemy na to pozwolić. Swoją drogą, może jakby był wilkołakiem, to miałby większe branie? Podchodziłby do kogoś chwiejąc się na nogach i mówiąc: hej, mamy trzydzieści minut do pełni, to może spędzimy milutko czas? - Nie jestem żadną śpiąca królewną! – obruszył się. Podniósł nogę, aby zobaczyć czy jest cała i nawet poruszał palcami. Cmoknął zadowolony z efektu, rzucając pielęgniarce głośne: dziękuję Ci najpiękniejsza kobieto na ziemi, bóg Ci dzieciach wynagrodzi! Jezus chciał usiąść, ale poczuł wszystkie swoje siniaki i jedyne co zrobił to syknął z bólu. Chwycił szklankę od Filipa, wylewając prawie całą zawartość płynu na siebie. Pielęgniarka tylko pokręciła głową, mówiąc, że nie da mu nic więcej na ból. A Jezus chciał poczuć to odprężenie porównywalne do naćpania. Ech, musi wytrzymać z tym co już dostał! - A tam wystraszyłem. Pewnie miałeś jakieś swoje super zajęcie. Jak tu trafiłem? – spytał zdezorientowany, siadając w końcu na łóżku . Złapał go za dłoń, czując dziwne ciepło w okolicach serca. Trudno było mu nawet pomyśleć, że na tym miejscu wolałby kogoś innego. Może ból dupy łączy ludzi? - Plecy, tyłek, noga mi przeszkadza. Nie wiem jak Ci to wytłumaczyć, ale tak cała jest zimna i mrowieje i śmiesznie wygląda taka blada – zaczął machać kończyną na boki, pokazując jaka jest taka dziwna i niemrawa. Posunął się nawet nieznacznie. - Kładź się. Jesteś cały? – spytał Jezus, chociaż widział, że Filipowi nic nie dolega. Było tylko widać strach. Trochę to chłopaka speszyło, zwłaszcza że nie wiedział, na czym polegają związki i czy to wszystko nie jest jakimś złym omenem. W sumie też był głodny. Zaczął się rozglądać po sali. Och, pięknie, tylu rannych. - Możemy stąd elegancko spierdolić czy myślisz, że ta pielęgniareczka wydłubie mi oczy różdżką? – spytał Jezus ze swoim charakterystycznym uśmiechem.
Może niech jeszcze Filip zrobi sobie jakiś przyspieszony kurs pielęgniarski? Tak na wszelki wypadek, jakby Joshua miał znowu w planie bliskie spotkanie z wilkołakiem albo coś w tym stylu. Z tym braniem- to może by miał! Ale chyba nie u Filipa. Niektórych kręcą kły i futro, ale naszego Stone'a raczej to odpychało. Wolał Jezusa takiego, jakim był teraz! Gładziutkiego, z wszystkimi równymi ząbkami. -Jesteś- przytaknął ze spokojem i posłał mu jeden z tych swoich łobuzerskich uśmieszków numer czterdzieści dwa. -w dodatku dość nieporadną- pokręcił głową z rezygnacją i wytarł chłopakowi twarz rękawem bluzy. Naprawdę myślał, że woda da mu to samo co alkohol? Biedny Joshua. Nawet u mugoli to nie działa. -No wiesz... -wywrócił oczyma. -Najpierw zemdlałeś w pociągu, więc próbowałem cię z niego jakoś wyciągnąć. Pomógł mi jakiś nauczyciel i razem przetransportowaliśmy cię tutaj. Wstąpiłem na chwilę do Wielkiej Sali, by przywitać się z ziomkami. Wiesz, jakie tam jest zamieszanie? No ja pierdziele. Ogłoszono stan wyjątkowy, wszyscy się trzęsą i boją. Wasz dyrektor powiedział, że jeśli chcecie to możecie wracać do Australii. Bo quiditch nie jest ważniejszy niż wasze bezpieczeństwo. Czy coś w tym stylu- dodał, po czym wyciągnął nogi na łóżku i oparł się plecami o oparcie. -No. Nic mi nie jest. Z twoją nogą będzie w porządku, na bank. To tylko zadrapanie. Ciesz się, że ktokolwiek to był, nie zdążył cię ugryźć! Rety, ciebie chyba ani na chwilę nie można zostawić samego- znów pokręcił łbem z rezygnacją i pochylił się by go ładnie cmoknąć w czoło. -Serio chcesz? W Wielkiej Sali wcale nie jest tak fajnie- uśmiechnął się szeroko. -Liczyłem na to, że poleżysz tu kilka dni, bym mógł cię poodwiedzać. Wiesz, bo jestem taki dobry i czuły- zsunął się niżej, tak, że teraz obaj sobie leżeli i wbił spojrzenie w sufit. -No i tu jest znacznie wygodniej- wyciągnął się i nawet zamruczał, jak rasowy kociak! -Ale jak chcesz to mam plan. Najpierw ja zagadam pielęgniarkę, wezmę ją na swój urok osobisty i ładne oczy, a ty wyskoczysz przez okno, co? Nie jest tu zbyt wysoko. Chyba, że nie lubisz takich ekstremalnych rozwiązań to możesz zwyczajnie się wymknąć. Albo owińmy się prześcieradłem i udawajmy duchy. Może się wystraszą. Albo wiem! Moglibyśmy stoczyć tu krwawy pojedynek i wyjść, jako zwycięscy. No to? Co wybierasz?- zapytał, spoglądając na niego z łobuzerskim uśmieszkiem numer dwanaście.
Rozwijanie umiejętności przez Filipa zdecydowanie mogłoby zaimponować Jezusowi, który trochę nie rozumiał tego całego przejęcia. Jasne, dziabnął go wilkołak, przez co zemdlał, a w zasadzie z tego całego bólu! Jednak dzięki pielęgniarce jego noga była jak nówka, nieśmigana sztuka! Nie było już co rozpaczać. Joshua ze swoim charakterem mógłby być najgorszym wilkołakiem na świecie. W zależności od humoru gryzłby sobie ludzi. Huehuehue najpiękniejsze niewiasty w Hogwarcie byłyby jego, strzeż się, Madison! - Wcale nie jestem! – obruszył się ponownie, wycierając resztkę wody w prześcieradło. Usiadł na łóżku, spuszczając nogi w dół. Chciał sprawdzić, czy może w ogóle chodzić. W końcu nóżka była najważniejsza! Lada dzień miał być mecz, a tutaj szukający leży w Skrzydle Szpitalnym. Joshua tylko kiwał głową na to, co się dzieje. Sam przecież myślał, czy nie uciec do Australii albo chociażby do Rosji, gdzie miałby lepsze warunki. Chociaż Durmstrang też brzmiał niebezpiecznie, wyobrażacie sobie spierdzielać przed niedźwiedziem? Kto wie, czy dyrektor z Kanady nie podejmie zaraz decyzji, że ową walkę o puchar przenosimy na inny kontynent. To byłoby coś! - A nasza ekipa jest cała? Co z Mads? Chyba mignęła mi na korytarzu, ale potem zaraz ten wilkołak… – westchnął. Zaraz sobie przypomniał wydarzenia z Tanabaty. Czy naprawdę uczestniczyli obydwoje w wielkiej orgii? Nie miał pojęcia, jak przekazać przyjaciółce tą super wiadomość: hej, ze slone jesteśmy razem, w związku, wiesz nie tylko ruchamy się pod drzewem… Reakcja Filipa była taka so gay! Joshua na niego spojrzał zdezorientowany. Jak to? A co jakby go ugryzł to już nie byłby sobą i w ogóle ma sobie spierdalać pod inne drzewo? Skrzywił się, gdy niczym matka Joshui całowała czółko małego chłopca przed snem. - Filip, cioto, ogarnij dupę – mruknął, spychając go z łóżka tak dla żartu. Nie potrafiłby mu podziękować, co było wręcz oczywiste. Postanowił obrócić wszystko w dobrą zabawę! Sam chciał wstać na swoją nogę, ale przez to znieczulenie osłabł i też upadł na podłogę. Noga mu jakoś dziwnie zadrżała. Była naprawdę ciężka i lodowata. Wyciągnął rączki w stronę łóżka, ale uznał, że nie ma siły wstać, bo go wszystko boli, więc usiadł sobie wygodniej. Zaraz poczuł jak go boli kość ogonowa. - Proponuje tu zostać na noc. – odpowiedział Joshua, na czworakach przechodząc na około łóżka, aby znaleźć się przy Filipie, który po zrzuceniu przecież też musiał być na podłodze! Zaczął włazić na niego, ostentacyjnie się na nim układając. - Łóżko byłoby wygodniejsze, chodź! – wstał na nodze, która nie była podrapana, wskakując na materac. Poczekał chwilę, aż jego chłopak położy się obok niego, a następnie znów praktycznie się na nim ułożył. Nie mógł słuchać już dłuższych głupot ze strony Filipa. Położył się całkowicie na nim wzdłuż, czując jak wbija się mu się sprzączka od spodni. Ułożył głowę w zagłębieniu szyi Filipa. - Wiesz, to trochę chore. Mógłbyś mieć pelerynę niewidkę, przynajmniej pielęgniarka by nie mogła Cię wywalić – mruknął, przejeżdżając czubkiem nosa po szyi Filipa.
Yolo. Tylko z tą Mads to ja sama nie ogarniam. Bo ona z Riverkiem, a tu miłosne listy wysyła do niej Aden i w ogóle, nazywa ją swoją "trawiastą narzeczoną". To chore. Gdyby Filip dowiedział się, że jego koleżanka zdradza jego kolegę to solidarnie sprałby z Riverem tyłek temu nauczycielowi. Hłe hłe. Niech lepiej Madison uważa! -Chyba nie powinieneś jeszcze wstawać- mruknął pod nosem, wzruszając lekko ramionami. A niech Jezus robi, co chce! W końcu to Jezus. Ciekawe, czy by z tą nogą był w stanie chodzić po wodzie? Filip musi to kiedyś koniecznie sprawdzić. Może niedługo wyciągnie Joshuę na błonia pod pretekstem kąpieli w jeziorze. Nago. Myślę, że to przekonałoby Joshuę ostatecznie. Rosja? Tam to zimno. Nie, nie, nigdy w życiu. Filip wolałby jakieś Hawaje, czy coś w tym stylu. Nawet Durmstrang brzmi przyjaźniej niż Rosja. W sumie to nie jest taki zły pomysł. By przenieść te zawody. Hogwart już zwiedzili, to teraz mogą pojechać w inne miejsce. Albo do tych ślicznotek z Bo... coś tam. Tak, zdecydowanie do ślicznotek. Bo w Durmstrangu to chyba byli sami faceci, co nie? I by im zgwałcili Mads i Marceline. A to niefajnie. -Tak, tak. Widziałem się z Mads i Mar. No i chłopaki też żyją. Tylko wiesz... em... -rety, jak miał mu powiedzieć, że Kaia zginęła? Nie powie mu, nie ma mowy! Nie potrafił, zwyczajnie się bał. Bo jak on by zareagował na wieść, że któryś z jego kolegów nie żyje? -Zresztą, zobaczysz wszystkich jutro- powiedział w końcu, uznając, że najlepiej będzie, jak Joshua dowie się "od swoich", że coś się wydarzyło. -Ej no!- zawołał, próbując jeszcze jakoś utrzymać się na materacu, ale niestety, spadł na twarda podłogę. Auć. Obiecał sobie, że nigdy więcej nie da się "spadnąć" na tą twardą, zimną i nieczułą podłogę. -Tak mi dziękujesz?- prychnął, ale zaraz potem wybuchnął dzikim śmiechem, gdy Joshua tak efektownie się wywalił. Hłe hłe, masz za swoje. Uznając jednak, że to brzydko wyśmiewać się tak z kogoś pozwolił mu się na siebie wspinać, czy co tam Joshua robił. Jęknął jednak teatralnie, że niby on taki gruby. -Pomóc?- zapytał, szczerząc zęby w uśmiechu i przyglądając się, jak Joshua walczy z własną nogą, by jakoś wstać i dostać się na łóżko. W końcu sam wyłożył się obok niego i nawet objął go ramionami, coby biedny Joshua znów nie wylądował na podłodze. -Myślę, że jeśli jeszcze raz zepchniesz mnie z łóżka to mogę sobie coś poważnie uszkodzić. A wtedy mógłbym zostać tu z tobą na noc- znów się wyszczerzył, całując go w policzek, ucho, brodę, szyję. Wszędzie tam, gdzie tylko mógł. I rączki też poszły w ruch; zaczął nimi przesuwać wzdłuż pleców chłopaka, aż do zgrabnego tyłka. -W ogóle, niedługo mecz rozpoczęcia, a ty z tą nogą. Dasz radę?
lekki +18 Ty się nie martw o Mads, ponieważ to jest bardzo tajny romans! Chyba że Stone jest takim creeperem, że podkrada pocztę Adenowi. Kto wie, może skrycie się podkochuje w Adenie? Joshua chyba powinien być zazdrosny, ale ups. On nie czuje takich uczuć. Gdy widzi, że jest zagrożony, przeskakuje na inny kwiatek. Również obawiam się, że wobec nauczyciela nie mielibyście szans. Swoją drogą, to byłoby już mało oryginalne, biorąc pod uwagę fakt, jak pięknie załatwiły się dziewczęta w Japonii! - A kto mi zabroni? – spytał, chociaż po chwili naprawdę pożałował tej decyzji. Teraz leżąc wtulony w Filipa, czuł się w miarę bezpiecznie. Aczkolwiek nadal mu czegoś brakowało! Na przykład jedzonka. No i prywatności. Hueheuehuehue. Jezus to ekspert w chodzeniu po wodzie, więc czemu nie! Kiedyś muszą się umówić pod jednym z drzew nad jeziorem! Och, zapomniałam, że Durmstrang nie leży w Rosji. W każdym razie, mogliby zmienić miejscówkę, bo Hogwart naprawdę robił się niebezpieczny. Joshua nie chciał następnym razem ryzykować swoją ręką, która najbardziej była mu potrzebna! Oczywiście do gry. Joshua nie pozwolił, aby cokolwiek stało się „jego” dziewczynom. Wszak były dla niego jak rodzina, dwie siostrzyczki! - Jakby wilkołak ujebał mi te dwie, to znalazłbym go i wypatroszył. – warknął, niezbyt łapiąc tą lekka aluzję słowną w stylu „żyją”. Joshua mógł pomyśleć, że jednak ktoś jest martwy, lecz nie był aż tak bystry! Cieszył się, że dziołchy są całe. Ułożył się po prostu wygodniej, dziwnie się czując, gdy miał tak sobie spać grzecznie z Filipem. Chciał, aby już było jutro, żeby mógł przytulić je, szepcząc, że wygrali życie i trzeba to wszystko opić. - Nie wiem, czy mogę podziękować ci tu w inny sposób… – mruknął, obracając się na bok, żeby mógł spojrzeć na Filipa. Lekko nim nawet szarpnął, aby zapędzić mu stracha, że zaraz znowu runie na podłogę. Ten jednak zaczął go prawdziwie rozpieszczać! Joshua przymknął oczy, rozkoszując się jego pocałunkami, ciepłem, którego nigdy nie zaznał. W jego gestach było więcej niż sama fizyczność. Zerknął na ludzi, próbując ocenić sytuację czy śpią. Chyba wszyscy byli pod wpływem jakiś eliksirów. Może kilka elementów, ale Joshua jakoś nie bardzo się speszył. - Filip, chciałem Cię tylko poinformować, że jak Twoja ręka będzie jeszcze trochę dłużej na moim tyłku, to możemy dostać szlaban za pieprzenie się w miejscu publicznym – wyszeptał do ucha chłopaka. Mimowolnie (heuehue na pewno) wsunął dłoń pod jego spodnie, „niechcący” zatrzymując ją na strategicznym miejscu. Opuszkami palców tylko obrysował zarys jego penisa, a następnie wrócił swobodnie dłonią na brzuch Filipa i tam ją ulokował. - Nie dam Ci wygrać, Stone. Noga nie jest mi potrzebna do łapania znicza, z resztą ta seksowna pielęgniareczka dała z siebie wszystko. – zaśmiał się, przygryzając skórę na jego ramieniu. Naprawdę dziwne było spać tu z kimś. W ogóle dziwne było ot tak sobie leżeć i mieć świadomość, że zaraz pogrążą się w wspólnym śnie, a rano pewnie obudzą się przytuleni. Joshua nigdy nie zostawał na noc. To było… dziwne!
Nie no, aż takim agentem nie był. Ale jeśli kiedyś w jego łapki trafi jakiś namiętny list do Mads od Adena to różnie może być. Pomyślałby, że Mads zdradza Riverka tak samo, jak Laila go. No, ale teraz chyba nie musiał się tym przejmować! Tym, że Joshua go zdradzi. Jezus też nie ma się o co martwić, bo Filip nie z tych. Jeśli już z kimś jest to nawet na innego nie spojrzy. Jest wierny do końca! Nawet jeśli mieliby zerwać jutro. Filip stanie mu na przeszkodzie! Hłe hłe. Bo, jak trzeba będzie to walnie go tłuczkiem w finałowym meczu. Po trupach do zwycięstwa. Sorcia, Joshua. Nie pozwoli wygrać ani Australijczykom, ani tym z Hogwartu. O ile w ogóle wyjdzie na boisko. Bo serio, jak tak dalej będą się tu macać to oberwą szlabanem. Dla Stone'a będzie to już drugi. A nawet rok szkolny się na dobre nie zaczął, no. -Na pewno- pokiwał głową z udawaną powagą. -Myślę, że wilkołak bałby się ciebie w ogóle zaczepić- uśmiechnął się wrednie. Serio nie będzie go teraz niczym martwił. Teraz chciał się poprzytulać i cieszyć tym, że Joshua jest taki miły. Jak rzadko! Zmarszczył brwi i tym razem zdołał złapać się kołdry, by nie spaść. Na szczęścia Jezusa, nic się Filipowi nie stało, bo jakby wylądował tam na dole drugi raz to już by tam został i nici z mizianka. ELIKSIRÓW. Tak, jasne. Ale nawet jeśli łyknęli coś mocniejszego to Filip chyba za bardzo się wstydził, żeby pocałować chociażby chłopaka prosto w usta. No wiecie, tak przy wszystkich? To chyba nie po bożemu. I nie chodziło o to, że byli dwoma facetami, ale o to, że każdy mógł ich tu zobaczyć. A Filip nie lubił czegoś takiego. To znaczy, wiecie, lubił na każdym kroku podkreślać, że "to moja dziewczyna" lub "to mój ukochany", ale nie wpychając temu komuś język do gardła. Hoho, czyżby nasi chłopcy się zakochiwali? Filip był pewny, że COŚ do Australijczyka czuje, bo za każdym razem, gdy ten go dotykał lub całował to żołądek zaciskał mu się w supeł, a ręce drżały. Nie wiedział jednak, czy jest to tylko czysty pociąg fizyczny (bo Joshua był ładny, przystojny, super grał w Quiditcha i nieziemsko całował), czy coś więcej. Na razie w ogóle o tym nie myślał, pozwalając po prostu sprawom iść własnym torem. Po prostu lubił z nim przebywać i tyle. Chyba sytuacja z Laila trochę go nauczyła. -Jesteś chory, nie zrobiłbym ci tego- błysnął zębami w bezczelnym uśmieszku, a'propo tego "pieprzenia się w miejscu publicznym". Zaraz jednak uśmiech spełzł mu z twarzy i chłopak jęknął cicho. Wygiął plecy w łuk i zagryzł wargi. Wiecie, jak to jest, że jak raz dadzą wam tabliczkę czekolady, a potem zabiorą to ciągle ma nią ochotę? Podobnie było z Filipem i seksem. Bo nagle, gdy już nie był prawiczkiem, miał ochotę ciągle kogoś macać! Najlepiej by tym kimś był Joshua. Wcześniej w ogóle nie odczuwał takiej potrzeby. -Jesteś okrutny- syknął, wyginając się pod nim. -Dopóki nie zabierzesz mnie na randkę nie ma seksu- postanowił twardo, choć przyszło mu to z ogromnym trudem. Łatwo domyślić się dlaczego. Joshua skutecznie go rozpraszał. -Myślisz, że bez nogi dasz radę latać? Chętnie bym to zobaczył- odgryzł się. Dosłownie. Przygryzł płatek ucha chłopaka. Nie wiem, czy obudzą się razem, bo pielęgniarka już zaczęła dziwnie na nich patrzeć, a gdy Filip podchwycił jej spojrzenie wskazała głową na zegarek i obróciła się szybko. -Wyjdź stąd szybko- powiedział, przytulając się do niego mocno i zaciskając pięści na koszulce chłopaka. Potem odsunął się, ale tylko na tyle, by móc go pocałować, krótko i lekko, ale jednak.
Filip w ogóle agentem nie był! Strasznie roztrząsał się nad sobą. Miłość zakazana była najlepsza. Coś przecież powinien o tym wiedzieć. Ukryte pocałunki, pełne pożądania spojrzenia nadawały dniu specjalny posmak. W szczególności w znajomości nauczyciela z uczennicą. Och, biedny Filip, bo Laila. Zdecydowanie to było na rękę Slone, że Joshua nie czytał w myślach, bo mógłby mu solidnie przypieprzyć. Nie spodobałoby mu się to, że pomimo tego, iż są razem, nadal stoi w jednym miejscu i wzdycha do dziewczyny, która no cóż.. nie wykazała się bystrością umysłu na tyle, aby nie rozsuwać nóg! Jakby zerwali jutro to nie byłaby potrzebna mu wierność. Filip nie miałby serca uderzyć Jezusa. Po pierwsze, mogłoby się to źle dla niego skończyć, wszak Joshua pięknie by mu oddał i chociaż ból może być przyjemny, na pewno w tym wypadku nie będzie! Właśnie ta obawa. Co jeśli ich związek potrwa do pierwszego meczu? To było niebezpieczne. Obydwoje, chociaż Filip siedział na ławce rezerwowej, szli do celu po trupach. Co jeśli ta druga strona stanie na drodze? - Gdzie byłeś jak zostałem podrapany? Nie było Cię tam – stwierdził, a Filip sam pod sobą dołki kopie! Wszak chyba nie odpowie mu, że poszedł szukać Laili? Wtedy na pewno by się nie poprzytulał. Wyleciałby za drzwi tak, że aż uszy by mu się trzęsły! Wtedy tylko mugolski zastrzyk uspokajający pomógłby Joshui zasnąć. Najgorsze w tym wszystkim było to, że on nie czuł przywiązania. Tylko każda „zabawka” musiała być tylko jego. Nie potrafił się dzielić. Zakochiwali? Aż mi mowę odjęło! Joshua nie wiedział, co to miłość ani głębsze uczucie. Był psychopatą, który kolekcjonował sobie ludzi. Wierzył w coś takiego jak znajomości, alkohol i przyjemności. Warto było robić, to co się chce, a nie to co się powinno. Nie interesowali go inni. Życie ludzkie było zbyt ulotne, aby miał mieć wpływ na całe środowisko. Wiedział to po swojej siostrze. Wszak płonęła na jego oczach. I to przez Joshuę. Jesteś chory, odpowiedział medyk z Świętego Munga, kiedy to chłopak uśmiechnął się do niego szeroko. Wydaje Ci się tylko, odparł spokojnie, chociaż w środku wrzała w nim złość. Nie był chory, był sobą, prawdziwym sobą, który sprawdzał, jak bardzo życie jest kruche. - Spróbuj. Podobno to dobrze wpływa! – rzekł. Uśmiechnął się na widok Filipa, który wyglądał jakby był jego marionetką. Zaśmiał się na jego stwierdzenie. Czy był w stanie żyć bez seksu? W końcu długo mu się to udawało! Joshua i randka to była jakaś abstrakcja. Co miałby niby robić? On nie planuje. Gardził każdą kolacją przy świecach. Jak się chciał ruchać to po co miał opłacać kolację? Wyglądało to jak bardzo droga gra wstępna, a przecież Filip nie był dziwką. - Nie wiem, czy dasz radę wytrzymać tak długo, Filipie… – szepnął, powracając dłonią w stronę czułego miejsca Filipa. Ponownie wykonał czynność. Kto daje i zabiera ten się w piekle… Joshua oczywiście nie pozwolił dojść Stone. Wszak nie chciał seksu! Odwrócił się nagle, tak że leżał teraz na plecach, wpatrując się w sufit. - Zachowaj swoje fantazje seksualne na ten czas po randce. – prychnął. Uraził go tym. Filip za pomocą tego słowa tylko pokazał Jezusowi, że uważa go za niewyżytego! Przecież nie chodziło mu tylko o to, aby w każdej chwili wykorzystywać Filipa. Lubił go. Po prostu. Złapał go za skrawek koszuli, ciągnąc z powrotem na łóżko. - Nigdzie nie idziesz. – warknął na niego. Joshua był egoistą. Teraz gdy grasował wilkołak, nie chciał zostać sam. Bał się. Dziwnie było móc doświadczyć krzywdy. Co jeśli wróci po niego i go ugryzie? Przytulił się do niego, przymykając oczy. Naprawdę dziko się z kimś spało! Nie potrzeba było zbyt wiele czasu, aby chłopak zasnął na klatce piersiowej Stone. Czuł się wbrew pozorom bezpiecznie. Ciekawe czy jutro nie obudzi się i stwierdzi, że zwariował proponując Kanadyjczykowi związek. Tak, Joshua Williams, jesteś chory.
Zakazana miłość jest do dupy. Filip długo by nie wytrzymał w takim związku, w którym nie mógłby otwarcie złapać drugiej osoby za rękę i takie tam. A ukradkowe spojrzenia mógł sobie rzucać z Joshuą przez stół, gdy razem będą knuć jakiś niecny plan. Ale całować wolał się z nim na świeżym powietrzu niż w jakimś ciasnym, dusznym schowku na miotły. Poza tym, serio, z nauczycielem? To staruchy! Taa, wszyscy już to wiemy, że Filip nie wyleczył się z Laili. Jeszcze nie. Może Joshua będzie jego lekarstwem? Och, tak, niech będzie! Słodko! Przecież nie wzdychał do niej na głos i nie zadręczał innych swoimi smutnymi historyjkami o złamanym sercu. I nawet na nią nie patrzył! No, całe dwie godziny już. Bo jednak wtedy, w pociągu, spojrzał. I nawet się odezwał. Ale potem uciekł! Bo martwił się o Joshuę. -Nim zemdlałeś to wylecieliśmy z łazienki. I powiedziałeś jakimś laskom, ze rzygałem pasztecikami, więc się wkurzyłem. No i poszedłeś szukać Marcelina albo Mads. Wiesz, chciałem sprawdzić, czy nikomu nic się nie stało. A jak wróciłem to już byłeś nieprzytomny. Nie był aż tak głupi, by wspominać o tym, że spotkał Lailę. Albo o tym, że o nią też się bał. Ale wtedy bał się prawie o wszystkim, także... No i chyba się domyślał, że Joshua nie lubił Puchoneczki, więc wolał o niej nie wspominać. Poza tym- teraz ważny był Joshua, nie Laila. To z nim, a nie z nią teraz był. Ale z czasem się dowie! Każdy mówi, że "nie wiem, co to miłość" i "miłość jest nie dla mnie, nigdy nikogo nie pokocham" i takie tam, ale jak pojawia się ta właściwa osoba to nagle zmienia się zdanie, świat staje się piękniejszy, jednorożce biegają po tęczy z waty cukrowej. Tak mi się wydaje. I Fifi mnie poprze. Nawet taki twardziel, jak Joshua może się zakochać. Randka wcale nie musiała oznaczać kolacji przy świecach. Filip dużo chętniej zrobiły coś bardziej szalonego, jak na przykład wybranie ciastka z zamkniętymi oczyma! To dopiero krejzol, co? Ale poważnie. Randka wcale nie musiała być nudna. I chyba fajnie byłoby na taką pójść, a potem po prostu skraść ten pocałunek, jak Joshua już tak bardzo lubi zakazaną miłość i następnego dnia rzucać sobie gorące spojrzenia. Czy coś w tym stylu. -Martwiłbym się raczej o ciebie, wszak wytrzymałem bez seksu całe osiemnaście lat. Twardy ze mnie zawodnik- dosłownie i w przenośni, chciałoby się rzecz. Bo teraz naprawdę był twardy. Był na siebie wściekły, że tak łatwo się podnieca. Na Joshuę też. Że tak łatwo przychodzi mu podniecanie go. -Ooo, więc jednak zabierzesz mnie na randkę. Super!- ucieszył się, jak małe dziecko i z tej całej radości aż się do niego przytulił, obejmując go ramionami i nogami, głowę opierając na jego piersi. -Wiedziałem, że nie wytrzymasz. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy Joshua tak na niego warknął. To na pewno z miłości! Podobało mu się to, że Australijczyk nie chciał go nigdzie wypuścić. Miłe uczucie. Nic już nie powiedział, a gdy podeszła pielęgniarka, najwyraźniej zła, że Filip się nie słucha i wciąż tu leży; Stone pokazał tylko na Jezusa i zrobił coś na kształt wzruszenia ramion, co miało znaczyć "przecież go teraz nie obudzę", a kobieta pokręciła głową, machnęła ręką i zostawiła ich samych.
z/t x2
Huan Bedau
Wiek : 29
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : brunet,oliwkowo-szare oczy,na ramieniu i łokciu ślady kłów po wilkołaku.
Kiedy jakimś cudem doszedł do Skrzydła Szpitalnego miał wszystko i wszystkich gdzieś. Noga nie pozwalała myśleć o niczym innym jak o bólu co w obecnej sytuacji było nawet czymś przyjemnym. Zapomnienie, brak zbędnych trosk wydawał się być ,szansą na chwile spokoju. Nawet nie zauważyłem kiedy pielęgniarka napoiła mnie jakimś świństwem bo majstrowała jakimiś zaklęciami przy mojej nodze i poszła sobie karząc mi leżeć w łóżku. Mimo braku fizycznego bólu ja nadal czułem jakby coś chciało rozerwać moje nerwy na strzępy. Zamknąłem oczy na chwilkę, na krótką minutkę by tylko odejść do miejsca pozbawionego cierpienia. Chociaż kto to wie co obecnie może się tam dziać. Chaos jaki tam urządziłem ostatnimi czasy może być nieporównywalnie większy od tego co się działo w szkole.Nic mi się nie śniło. Może i tak było lepiej. Ciemność kojąco wpłynęła na mnie.
Do Skrzydła Szpitalnego wpadła lekko zdyszana Marigold gdyż bardzo spieszyła się, aby jak najszybciej ujrzeć ukochanego, liczyła się dla niej każda minuta, sekunda. Wreszcie dowiedziała się, że przebywa bezpiecznie w Skrzydle Szpitalnym i mogła go ujrzeć, tak bardzo się cieszy. Radość ta nie miała końca. - Huan! - krzyknęła gdy go ujrzała na łóżku, podbiegła i jednak zatrzymała się bo zrozumiała, że Huana nie może przytulić gdyż jest ranny. Opanowała się i usiadła na krześle przy łóżku. - Wszystko w porządku? Dlaczego się nie odzywałeś? Nawet nie wiesz jak się martwiłam, bałam się, że już Ciebie nigdy nie zobaczę... Umierałam wręcz ze strachu... Chwyciła jego dłoń, aby on mógł poczuć, że ona jest blisko niego, że może na nią liczyć. Wreszcie na jej twarzy zagościł szczery, radosny uśmiech...
Huan Bedau
Wiek : 29
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : brunet,oliwkowo-szare oczy,na ramieniu i łokciu ślady kłów po wilkołaku.
Ocknął się na łożu szpitalnym.Wszystko go bolało. Nie pamiętał nic więcej oprócz ciemności oraz ja go porwano z pociągu .Ślady pobicia i rany całkowicie były niewidoczne po wypiciu kolejnego eliksiru. - Przepraszam -uśmiechnął się i spojrzał na Krukonke I Ciebie też. To nie moja wina, że nie pozwolili mi. Chciał dotknąć ręki Mari ale przypomniał sobie o swoich bandażach na ramieniu więc zmienił zdanie. - Myślę, że pielęgniarka użyła takich leków, że wyzdrowieje równie szybko. - Mari- powiedział zza kołdry, wciąż próbując się nią zakryć jeszcze bardziej.- Nie bądź na mnie zła.Przytulił ją mocno do siebie i pocałował w czoło. - Co robiłaś całymi dniami beze mnie?nudziłaś się co? - zapytał uśmiechając się niewinnie.Gdzie brat co z nim przecież był z nim w przedziale-spytał lekko drżący głosem. Wyszedł z łóżka,wziął leżące pod łóżkiem ubrania i narzucił je na siebie. Nie miał zamiaru stać tu dłużej. - Idziesz resztę kuracji wole w domu pod twoim okiem - spojrzał pytająco na Mari i skierował się w stronę wyjścia.