Skrzydło Szpitalne jest sporym pomieszczeniem, utrzymanym w kolorze oślepiającej bieli, przez co ma się jeszcze większe wrażenie wszechogarniającej czystości. Na całej długości poustawiane są łóżka dla pacjentów, z małą szafeczką obok, zazwyczaj zastawioną przez lekarstwa i słodycze, oraz czasem zasłonięte parawanem, by powstrzymać ciekawskie spojrzenia uczniów w przypadku cięższych chorób.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz - 17:37, w całości zmieniany 2 razy
Czuł, jak ktoś głaszcze go po twarzy, a że było to całkiem przyjemne, to leżał tak i ciągle się nie ruszał. Zastanawiał się kto to jest, bardzo bardzo bardzo chciałby, żeby to Angie dowiedziała się o wszystkim i tutaj przybiegała, byłoby tak wspaniale! Ale nie, te dłonie wydawały się za duże jak na jego Muszkę, a po otwarciu oczu, nie miał wątpliwości, że to była kobieta, a nie dziewczyna. Nauczycielka zaklęć, w dodatku. Nie za bardzo wiedział o co chodzi, ale cieszył się, że nie jest sam, smutno by mu wtedy było. Ostatnio chyba były pająki i ciemność, a teraz raziła go w oczy nieskazitelna biel. Miła odmiana... Usłyszał, że kobieta coś mówił, skupił się na jej słowach. Och, jak się czuł? - Yyyyyyyy... nie wiem - odpowiedział po chwili. Może jakby poruszył... takim palcem, powiedzmy. Albo nogą. Wtedy by wiedział. Mówienie ani patrzenie żadnego bólu mu nie sprawiały. Tyle dobrze.
- Jesteś w stanie usiąść? - Spytała widząc, że chłopak za wszelka cenę ogranicza ruchy. Bowiem nie raz nie dwa odnosiła uczniów do Skrzydła szpitalnego i dobrze wiedziała, że zaraz po przebudzeniu od razu siadali – zazwyczaj z krzykiem, paniką w oczach lub wojennym „ZABIJE GNOJA NASTEPNYM RAZEM”. Cóż poradzić. Młodzi, niedoświadczeni. A trzeba się było nimi opiekować. Ale bez przesady. Gianna nie może być wszędzie. I kiedy choć raz chciała zająć się przygotowaniem lekcji nagle dym, ogień i LUBUDU w zakazanym lesie. Cóż jednak poradzić. Sama wybrała taką pracę, takie zajęcie. I nie mogła się kłócić o to, że jest to trudna posada. - Może chociaż ty mi powiesz co się tak właściwie stało... - Poprosiła i uśmiechnęła się po raz kolejny spoglądając na jego piżamkę. Spojrzała w stronę pielęgniarki prosząc ją, by poszła do dormitorium chłopaka i przyniosła mu coś czystego. Ale zanim będzie mogła wyjść, to jednak potrzebna jest pewna ważna informacja. - Jak się nazywasz tak właściwie? - Dopytała się biorąc w dłonie jeden kosmyk włosów i bawiąc się nim. Ludzie. Nie lubiła szpitali. Tu jest zdecydowanie za biało. A biel wprawia w zakłopotanie ot co.
Elena doznala ciężkiego szoku po wyjcu od matki, więc nawet nie zauważyla, jak cale towarzystwo się zmylo. Po kilku godzinach... a moze dniach wSkrzydle Szpitalnym pojawily się dwie nowe osoby. jakaś nauczycielka i... no nie... Twan! Jej "adwokat" ze starej sprawy. Elena przyglądala mu się, powoli wychodząc z szoku. Moze i już zaczynala konaktować, ale dalej nie docieraly do niej jakiekolwiek WYRAŹNE dźwięki. Wciąż nie mogla uwierzyć w to co przyniósl jej czarny kruk rodziców. Jak oni mogli w ogóle wpaść na pomysl wydania Eleny za mąż? Sami na pewno na to nie wpadli, ktoś musial im to podsunąć... tylko kto? Dziewczyna nie miala zielonego pojęcia. Wiedziala jedo... musiala szybko znaleźć sobie jakiegoś kandydata, inaczej mogla ciężko skończyć.
- Po co mam siadać? Nie chcę siadać - powiedział, jak rozkapryszony dzieciak, który zawsze ma wszystko podawane na tacy. Sam nie wiedział czy byłby w stanie wykonać tę prostą czynność, wolał na razie nie sprawdzać, poza tym leżało się całkiem dobrze. No, nie bardzo widzę Twana w takiej sytuacji, przede wszystkim dlatego, że nie widział swojego napastnika. To znaczy, wiedział (czy tam zdawał sobie sprawę, bo znowu taki pewny być nie mógł), że to wszystko wina pająka, ale jakoś dziwnie było być złym na owada. W dodatku takiego. W ogóle ci ludzie musieli być okropnie dziwni... - Nie wiem, to byłoooo nie wiem co. Spałem, potem pojawiłem się w lesie, były centaury i pająki... I koniec - zrelacjonował pokrótce, nie było co się bardziej rozwodzić. - Co było potem? - spytał profesor. - Jestem Twan Nguyen. Niech mnie ktoś przytuliiii - wymruczał i zamknął oczy. Nie widział Elenki, przecież nawet się nie rozglądał, więc jak?
- Spokojnie, spokojnie. Chciałam tylko żebyś spróbował. Muszę wiedzieć na ile jest z tobą dobrze – Odszepnęła mu śmiejąc się z niego cicho. Jak to wyglądało. Nagle z potłuczonego Gryffona w jej oczach stał się rozwydrzonym pięciolatkiem, któremu odebrano ukochany samochodzik i lada chwila rozpłacze się z tego powodu. Wolała jednak nie mówić mu na głos, co pomyślała. To by było głupie i bezcelowe podejrzewam. - Tyle to już wiem. Liczyłam na większe szczegóły. Szkoła ma przez was niezłe kłopoty – Skomentowała te słowa po czym westchnęła trochę udręczona. Słysząc jego słowa wróciła jednak do pozytywnego wyrazu twarzy. Przeczesała palcami długie włosy. - Wybacz Twan, ale jako nauczycielka za bardzo nie mogę. Ale koleżanka na sąsiednim łóżku się obudziła, to może ona ci coś poradzi? - Ona dojrzała Elenkę, ale nie zwracała na niej jakiejś większej uwagi. Miała wrażenie, że ona tu zawsze leży.
Twan wpatrywał się w Giannę szeroko otwartymi oczami. Ich tęczówki z tego co pamiętam były brązowe, takie jak czekolada. Nie wiadomo co takiego roiło się w jego główce, wyglądał na przestraszonego. W pewnym momencie, bez zbędnego gadania i robienia, podniósł się, podkulił kolana i objął je, jednocześnie przytulając do niech głowę, a wszystko w jakby desperackim ruchu. - Ja nie wiem. Nic nie wiem. Dlaczego pani pyta się mnie o takie trudne rzeczy? - mówił, z wyraźną pauzą po każdym zdaniu. - Dlaczego? Elena nie chce, jest za ważna, a ja mam tylko swoje kolana... Zacisnął usta i zamknął oczy. Odchylił się w przód, w tył, w przód, w tył i tak dalej.
Westchnęła widząc, że z chłopakiem naprawdę nie jest najlepiej, skoro objawia się w nim już nawet choroba sieroca. I co ona ma na to poradzić? Nie za bardzo jest w stanie zareagować na to w jakikolwiek sposób, który pozytywnie skończy się i dla niego i dla niej. Same problemy z tymi dzieciakami. Może są słodkie, ale i tak im starsze tym bardziej problematyczne. - Jesteś odważnym Gryffonem, więc kogo innego mam zapytać, jeśli nie ciebie? - Przesadne komplementy osłabiają czujność, ale i mile łaskoczą wątrobę otwierając ludzi. Ów strategia udaje się prawie zawsze. Ale cóż. On się nadal buja i buja i buja i buja i buja... Aż Gianna ma przed oczkami takiego huśtającego się Twanka. I co ja mam z nim zrobić?
Do Rivki nie od razu dotarła wieść, jakoby Twan - jej przyszywany, hogwardzki braciszek - znalazł się w skrzydle szpitalnym. Gdy usłyszała to przypadkiem na szkolnym korytarzu, jej brwi powędrowały wysoko, a usta rozchyliły w zdziwieniu. Zmartwiona, od razu skierowała kroki w stronę Skrzydła Szpitalnego. Nie sądziła, by cokolwiek nadal Twanowi groziło, ale i tak wiedziała, że poczuje się lepiej, kiedy się osobiście o tym upewni. Nie bacząc na swoje wcześniejsze plany odwiedzenia biblioteki, ruszyła prosto w stronę Skrzydła Szpitalnego, po drodze wpadając do wielkiej sali, by zgarnąć ze stołu kawałek ciasta czekoladowego dla Gryfona. Chwilę później już była na miejscu i zapukawszy cicho, uchyliła drzwi do pomieszczenia, zaglądając do środka. Nie tylko jedno łóżko było zajęte, dostrzegła też jakąś nieznaną jej dziewczynę, ale tylko rzuciła na nią okiem i zwróciła się ku Nguyenowi i siedzącej obok nauczycielce. - Twan! - powiedziała łagodnie, przyglądając się uważnie chłopakowi, gdy już stała obok jego łóżka. - Wszystko w porządku? - zapytała, z zainteresowaniem patrząc przy tym kątem oka nauczycielkę. /ehee. następne będą lepsze, przynajmniej powinny xd/
Cicho, ciemno, ciepło i wygodnie. Puchońskie łóżko wprost stworzone jest, aby małe żółte istotki tuż po wkuwaniu na zaklęcia wtulało się w nie i błogo przekraczało granicę snu. Tak było za każdym razem, ale tej nocy, przez kilka dobrych godzin oczy Angie były otwarte i wpatrzone w baldachim, a reszta jej ciała leżała prosto na wznak pod kołdrą. Co gorsza, nie istniał żaden racjonalny powód na bezsenność panny Fly. Racjonalnego, podkreślam, bo jeśli zgłębiać się w te telepatyczne sygnały odbierane przez podświadomość i inne takie....Oczywiście to wszystko bzdury. Po za tym Angie ma tylko niejasne przeczucia, nie to, żeby od razu wizje. Po chwili namysłu postanowiła wstać i podejść do okna. Jak za każdym razem zachłysnęła się urodą nocy. Popatrzyła chwilę na pogrążone w ciemności, otoczone szalem srebrnego aksamitu księżyca błonia, i już miała iść i walczyć ze swoją nową udręką, która na pewno zafunduje jej wory pod oczami, lecz mignęło jej...Chwileczkę, co to było? Czy to może lekki pobłysk pomarańczowej łuny, tam, daleko w ciemnym lesie? Na pewno ni - Twan!. Nie dokończyła poprzedniej myśli, zimny dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie. Z niezachwianą pewnością, co do wydarzeń makabrycznych, w których na pewno brał udział jej...Twan, nie bacząc, że kapcie zostały pod łóżkiem, pognała do Skrzydła Szpitalnego. Gdy pierwsze szaleństwo zostało odsunięte w skutek coraz bardziej zmarzniętych stóp i świadomości, że się zgubiła, Angie przystanęła. Znajdowała się, bógwienaktórym piętrze, przestraszona i niepewna. Stała tak dziesięć minut, aż coraz dotkliwsze sygnały pochodzące jakoś z dołu uświadomiły jej, gdzie jest i co najważniejsze - po co. Zerwała się znowu do bezgłośnego, szaleńczego biegu i gnała tak aż dotarła do drzwi SS. O dziwo były one otwarte. Wślizgnęła się do pomieszczenia, i tylko przez chwilkę stojąc w lekkim szoku, podbiegła do biednego-biednego, słodkiego-słodkiego Gfyfona. Zupełnie ignorując dwie ktośki usiadła na Jego łóżku i mocno-mocno objęła twanowy kłębek kiwający się wprzód i w tył. - Żyjesz, żyjesz, kocham cię, kocham cię, przepraszam, przepraszam, nie zostawię cię, nie zostawię - powtarzając tę mantrę szeptem we wspomniany wcześniej kłębek starała się uporządkować jakoś myśli. Zdezerterowała po chwili poddając się kołysaniu, znajomemu już ciepłu i poczuciu bezpieczeństwa jakie bez względu na okoliczności otrzymywała od Twana.
Przytulony do swoich kolan Twan, czuł się okropnie obco, a obecność nauczycielki wcale nie pomagała. Wydawało mu się, jakby był w domu, podczas tych okropnych chwil, kiedy nienawidził swojego ojca bardziej niż kiedykolwiek, kiedy matka siedziała zastraszona w innym pokoju i ani myślała ruszyć na ratunek wystraszonemu synowi. Właściwie... to czul się wtedy trochę jak ta sierota, nie lubił wracać do domu i do tego, co w nim zastawał. Hogwart był o wiele lepszym miejsce, to tutaj mógł zaznać prawdziwe, rodzinne ciepło! Nie odpowiedział już na pytanie Gianny, bo zobaczył Rivkę. Tak, tego właśnie potrzebował! Jeśli mowa o rodzinnym cieple, to ta dziewczyna była najlepszy tego przykładem. Gryfon wyprostował się i spojrzał prosto na studentkę z wielkim uśmiechem na ustach i szeroko otwartymi. - Rivkaaa, o, jak wspaniale, że przyszłaś! Nawet nie wiesz, jak tu było okropnie, ale teraz... teraz jest cudownie! Stanął na łóżku, zapominając o tym wszystkim co było, to teraz już nie istniało i uścisnął Rivkę, jakby nie widział ją od bardzo-bardz-bardzo dawna. Bo właściwie, przez ostatnią noc tak właśnie mu się wydawało, jakby minęły wieki! Usiadł z powrotem i ledwo to zrobił, pojawił się jeszcze ktoś. Ktoś, kogo chyba najmniej mógł się spodziewać, ale znowu w głębi duszy miał nadzieję, że się pojawi. Objął Angie i wtulił twarz w jej włosy, wdychając ten najcudowniejszy zapach na świecie. Może to był zapach szamponu, może perfum, a może po prostu skóry, nieważne, był cudowny i już. Chciał powiedzieć, jak bardzo się cieszy, że ją widzi, ale siedział tak, wtulony w muszkowe ciało i podobnie jak ona, czując się tak bezpiecznie, zupełnie inaczej niż wtedy, w dziurze/grocie, co centaury ich tam wrzucili. Czyż to nie wspaniały, że odczuwali takie same emocje? W twanowych oczach aż pojawiły się łzy szczęścia i uśmiechnął się do Rivki znad ramienia Angie, cięgle ją mocno trzymając.
Do eleny dopiero z pewnym opóźnieniem dotary slowa kobiety. Ale i tak nie umiala na nie odpowiedzieć. Siedziala tylko patrząc na twana. Później zjawily się jakieś dziewczyny i nawet niemiala jak im odpowiedzieć. Więc dalej siedziala i patrzyla na nich. Nie czóla zazdroźcie, tylko zastanawiala się jakby to byo, gdyby teraz ktoś do niej przyszed... i pomyślala od razu o wyjcu jej matki. Musiala szybko znaleźć kandutada na mężą inaczej wezma się za to jej rodzice... tylko kogo by tu wziąść... najpierw mysiala z tą d wyjść,a to jeszcze trochę potrwa...
Studentka uścisnęła Gryfona. Nie odpowiedział na jej pytanie, ale najwyraźniej już teraz, kiedy przyszła, wszystko było w porządku. A co dopiero, kiedy zjawiła się jeszcze Angie. Rivka nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu, widząc radość na twarzy Twana. Spojrzała na nauczycielkę. Co to musiała być za kobieta, skoro zanim Rivka się tu zjawiła, Twan przytulał się do własnych kolan, jakby się czegoś bał? - Sytuacja najwyraźniej jest już opanowana, pani profesor - powiedziała uprzejmie. - Może pani wrócić do swojego gabinetu i już sobie nie przeszkadzać. - Chociaż brzmiało to bardzo grzecznie, Goldbaum chciała zwyczajnie wygonić nauczycielkę. Właściwie była już niepotrzebna, nieprawdaż? - Przyniosłam ci coś do przegryzienia, Twan - powiedziała, wyciągając przed siebie talerz z ciastem. Nie wiedziała, jak długo Gryfon tu był, ale nie wierzyła, że mógł się najeść do woli, w końcu Skrzydło Szpitalne, chociaż znajdowało się w Hogwarcie, nadal bardzo przypominało szpital, a w szpitalu nie da się dobrze zjeść.
Poniższy post możecie potraktować jak bardzo nudny opis przyrody w lekturze zadanej na jutro.
Zły Twan, bardzo zły. Angie niewdzięcznicę powinien był odtrącić, a nie tak ufnie przejmować! Ona, która doprowadziła do tego, że jeszcze trochę, jeszcze kilka dni milczenia, a ich wspaniała znajomość po prostu by się zatarła. Nie jest godna być tu razem z nim, i z tymi dwiema kobietami, które przybyły wcześniej! Doszło do tego, że to nie ona, Endżi dociera jako pierwsza do chłopaka, który potrzebuje jej pomocy i bliskości!. Doprowadzona do granic wytrzymałości psychicznej, gotowa umrzeć z wewnętrznego obrzydzenia samą sobą a także z ogromu bezinteresownej, bezkompromisowej miłości, jaka do niej napływa Angie wybuchnęła strasznym płaczem, szlochając okropnie w ramię swojego ukochanego i mocząc je przy okazji łzami wielkości smoczego jaja. Przyszła, tu by go chronić, by otoczyć go swoją opieką, ja jak głupia beczy mu w ramię zagłuszając przyjazną próbę nawiązania konwersacji w wykonaniu studentki. Jednakże nie przestała wylewać łez. Ciągle głośno płacząc położyła się na szpitalnym łóżku ciągnąc za sobą ramię Twana, aby na nim spocząć. Nie opanowała się przez kwadrans, po czym zapadła w głęboki sen. I masz babo placek. Radźcie sobie teraz z wymęczoną, przestraszoną Puchoneczką, która śpi jak zabita.
Jak nie odpowiedział, jak odpowiedział. Co z jego TERAZ JEST CUDOWNIE, hm? No właśnie. Więc było cudownie, zupełnie wręcz zapomniał o wszystkim złym co wcześniej miało miejsce. Twan potrafił zmieniać nastroje niezwykle szybko, zarówno w jedną, jak i w drugą stronę i właściwie czasem aż trudno było się spodziewać, co zaraz nastąpi. O tak był porywczy i to nawet nie o złość chodzi, bo radość też wyrażał nieraz w bardzo gwałtowny sposób. Na przykład teraz kiedy zaczął skakać jak gdyby nigdy nic po łóżku, sprawiając wrażenie, jakby był na trampolinie ustawionej gdzieś tam na błoniach, a nie na szpitalny łóżku, pod okiem pielęgniarki zaszytej w swoim gabinecie, a przede wszystkim profesor Gianny, która przecież wciąż nie wyszła. Ok, uznajmy, że to było tuż po tym jak Angie usnęła, bo właśnie zauważyłam, że wyjątkowo szybko zmienia pozycje. Wcześniej jeszcze zdążył ją ugłaskać, powtulać łebek w jej jasne włosy o zapachu szamponu-jakiegośtam i w ogóle było cudownie, aż poczuł tę cudowna radość, którą wyraził skacząc na łóżku. - Uuuwieelbiaam cistaaa! Samaaa robiłaaś? - wykrzyczał, między podskokami i jakimś cudem przejął od Rivki talerze podczas tych gwałtownych ruchów. Nagle TRACH, pod wpływem tego wszystkiego, nóżki mebla się połamały, Twanem i Angie wstrząsnął straszliwi łomot, jakby się normalnie dziura w podłodze złamała, a Twan caluteńki i z ciastem poleciał na stojąca obok (tak?) Rivke.
Cała trójka doleciała bezpiecznie do Skrzydła Szpitalnego. Natychmiast pojawiła się pielęgniarka i nie zdając zbędnych pytań, po prostu się nimi zajęła, dwojąc się i trojąc, najpierw zajmując się bardziej poszkodowanymi, czyli Kaoru i Jiro. Chłopcy zapewne zemdleli z powodu małej ilości krwi w organizmie, ale teraz już nie było o co się bać. Tuż po uleczeniu rozcięć, ubytek został powoli uzupełniany przez odpowiednie zaklęcia i zapasy krwi na zapleczu. Potem posmarowała rany na twarzy Lily odpowiednimi maściami, dzięki którym rozcięcia zaczęły się goić, chociaż niewątpliwie musiało to piec. W końcu nie ma nic za nić, jak to Abrienda była zwykła powtarzać! Kiedy jeszcze Jiro i Kaoru nie całkiem wydobrzeli, profesor Odell poprosiła Lily, żeby jak tylko będzie czuła się na siła, przyszła do jej gabinetu. Miała również to samo przekazać chłopcom, chociaż doskonale wiedziała, że im pewnie zajmie to dłużej, ale może to i lepiej, żeby nie rozmawiali wszyscy na raz.
Lillyanne Sangrienta siedziała niewzruszona na łóżku w skrzydle szpitalnym. Co odczuwała? Wstręt do samej siebie. To co zrobiła było niewybaczalne i potworne, a ona się jeszcze z tego cieszyła! Pustym wzrokiem spoglądała na nauczycielkę, która poleciła jej, by gdy się lepiej poczuje wyruszyła do jej gabinetu. Mogła iść nawet teraz, z tymi ranami, które nie sprawiały, że czuła się gorzej. Widząc w jakim stanie jest Jiro i Kaoru to ona wcale nie była poszkodowana! A co gorsza… ona sama zrobiła tą krzywdę jednemu z nich. Kiedy pielęgniarka podeszła do niej i zaczęła smarować jej twarz, ta spojrzała na nią z nadzieją mówiąc: „Nic im nie będzie prawda? Przeżyją?”. Była zmartwiona, przerażona i wiele innych uczuć miotało nią tego dnia. Kiedy miała pewność, że na szczęście będą cali i zdrowi skuliła się na łóżku nie przejmując się pieczeniem na twarzyczce. Można, by powiedzieć, że dodatkowy ból przyjmowała jako pokutę. - Gdzie jest Ikuto… - spytała nauczycielki widocznie zmartwiona. Nie chciała, by jemu stała się krzywda, a miała złe przeczucia. Niewątpliwie to właśnie to wydarzenie zmieni całe jej życie, Zmieni ją samą.
Kiedy zemdlał? Nie miał pojęcia. Wciąż wydawało mu się, że krzyczy i nikt, jak na ironię nie może go usłyszeć. Czy naprawdę tu zginą? Niemożliwe... Miał jeszcze tyle przed sobą. Nie miał zamiaru tu zginąć, ale czuł, jak jego mózg powoli się wyłącza, a on nie ma nawet siły się powstrzymywać. Nie miał żadnej kontroli nad swoim ciałem i to było dla niego najgorsze. Dopiero, gdy był już na skraju usłyszał jakis obce głosy. Nie znał tych osób, a nie miał nawet siły otworzyć oczu, więc nie mógł zobaczyć ich twarzy. Miał tylko nadzieję, że im pomogą. I pomogli, choć Jiro nie wiedział jeszcze o tym. Znowu miał ten okropny koszmar, o kobiecie która prowadzi go nad urwisko. Skacze, a on robi to wraz z nią. Rozbija się o skały, ona obiecuje mu miłość. I po prostu umiera, a student się budzi. Tak przynajmniej było do tej pory, bo teraz- choć bardzo chciał- nie mógł się obudzić. Sen powtarzał się kilkakrotnie, wciąż od nowa, jak stara płyta, której Jiro nie mógł wyjąć z odtwarzacza. O dziwo, był jednak w pełni świadomy, że to tylko sen. Ale nic nie mógł z tym zrobić, w żaden sposób tej wiedzy wykorzystać. Wybudził się dopiero po dłuższej chwili, gdy zaczął powoli odzyskiwać siły. Jego umysł wciąż był w pewien sposób "przymulony" i chłopak nie mógł przypomnieć sobie, jak nazywa się miejsce, w którym się teraz znajduje. Przez chwilę myślał nawet, że może to jego sypialnia, dormitorium Gryfonów, ale nie- nie było tu innych uczniów, ale za to niesamowicie dużo łóżek. Dopiero potem olśniło go, że to może być właśnie Skrzydło Szpitalne. Rozejrzał się po pomieszczeniu uważnie i jego wzrok wylądował na Lilly. W oczach miał kompletną pustkę, a i twarz nie wyrażała żadnych emocji. Już się nie bał, zamiast tego obudziło się w nich zupełnie nowe uczucie; chęć zemsty na tamtym mężczyźnie. Zobaczył też nauczycielkę i skinął jej delikatnie głową, patrząc na nią świdrującym wzrokiem. Nie miał siły mówić, może był po prostu zbyt leniwy. Miał jednak nadzieję, że ona im wszystko wyjaśni.
Dziewczyna nie czekała na odpowiedź nauczycielki. Logicznie rzecz biorąc, skąd ona może wiedzieć, skoro to ona ich stamtąd wzięła. Ikuto został z tym drugim nauczycielem, by ratować Twan’a. Będzie dobrze, musi być spokojna i opanowana. Nagle dostrzegła jak ze snu wybudza się Gryffon. Niepewnie posłała mu uśmiech, który był nijaki i bardzo sztuczny. Dziewczyna zeszła ze swojego łóżka i podeszła do Jiro wpatrując się w niego niepewnie. - Jak się czujesz? – spytała nie odrywając od niego spojrzenia. Pomyślmy, jak może czuć się chłopak, który przed chwilą był na skraju życia i śmierci?! Głupie pytanie, ale sama nie wiedziała jak rozpocząć rozmowę. Maść na jej policzkach jeszcze nie działała, więc można było dostrzec krwawe napisy, o których ona wolała zapomnieć. To teraz oni byli najważniejsi, bo to im wyrządzono największą krzywdę. Martwiła się o pozostałą dwójkę, ale na razie nie mogła nic zrobić. - Powinieneś odpoczywać Jiro… na pewno jesteś wykończony – wydukała widocznie smutna. Miała szczerą nadzieję, że chłopak nie widział jej mrocznej strony, która opętała ją w krypcie. Kaoru będzie pamiętał. Obawiała się tego, że nie da rady żyć z tym poczuciem winy. Czuła jak ono rozrywa ją od środka i nie daje spokoju. Jednakże… nie było widać po niej żadnej wewnętrznej walki, którą prowadziła sama ze sobą. Siedziała z pustym wyrazem twarzy. Widocznie nie dotarło do niej jeszcze co tak naprawdę się stało, bądź była nadal przerażona.
Właśnie... gdzie podziewa się Ikuto i ten drugi Gryfon, który był tak głupio odważny i rzucił się na napastnika, sam kończąc w trumnie? Przez głowę przewinęły mu się setki mrocznych scenariuszy. Czemu nie ma ich tu z nimi?! Musiało się im coś stać, to jedyne wyjście. Miał ochotę krzyknąć na nauczycielkę, dlaczego ich nie uratowała, ale głos uwiązł mu w gardle. Nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku i to niesamowicie go irytowało. Zwłaszcza, gdy zobaczył koło siebie Lilly. Nie pamiętał, że to ona zaatakowała Kaoru, ale przecież nie miałby o to do niej wyrzutów. Działała pod wpływem zaklęcia, to zupełnie inna sprawa. Przecież była taka dobra, taka miła. Nie skrzywdziłaby nawet muchy. Pokręcił jedynie głową, na znak, że nie, wcale nie czuje się dobrze. Po co miał udawać, skoro ona i tak wiedziała? Wystarczyło na niego spojrzeć, by wiedzieć, że chłopak jest wykończony. Psychicznie i fizycznie. Uniósł do góry dłoń, opuszkami palców dotykając jej policzka, tym na którym pisało "Ikuto". Uniósł do góry brew i spojrzał na nią pytająco. Co się stało? Kto ci to zrobił? Gdzie są pozostali?- zdawał się pytać.
Lillyanne spoglądała na chłopaka, który milczał. Nie dziwiła mu się, musiała go wszystko boleć. Ciało mogło odmawiać posłuszeństwa. Nie wymagała od niego, by jej odpowiadał. Nie mogłaby go przymuszać. Westchnęła, a kiedy jego dłoń wylądowała na jej policzku zadrżała. - To nic takiego… - wydukała nie udzielając odpowiedzi, na żadne ‘zadane’ pytanie. Chwyciła jego dłoń i ścisnęła w swoich nie puszczając. - Pewnie martwisz się o Ikuto – wydukała wreszcie na temat – dlatego, że jako jedyny był najmniej poszkodowany został pomóc nauczycielowi wyciągnąć Twan’a z trumny – wytłumaczyła chłopakowi. No tak… tylko ona z ich trójki była świadoma co się działo od początku do końca… chociaż… wliczając całą piątkę to oprócz niej był Ikuto, który wszystko widział również… Ale to nie było teraz ważne. – nic mu nie jest to najważniejsze, ale… - widocznie chciała coś jeszcze powiedzieć, jednak zmieniła temat. Nie może martwić rannego Jiro jeszcze bardziej. Przecież nie powie mu, że nadal ma złe przeczucia dotyczące Ikuto… Przegryzła Warkę odwracając wzrok. Mocniej ścisnęła dłoń Gryffona kątem oka spoglądając na nieprzytomnego Kaoru.
Nie pamiętał kiedy zemdlał. Po prostu w pewnym momencie rozrywał go ból, a potem nie czuł nic. Ostatkami świadomości tylko zapamiętał, że Lilly...nóż...potem odleciał. Wydawałoby się, że "zasnął" na bardzo długo. Przynajmniej na razie nie czuł nic i nic nie słyszał. Ale powoli to się zmieniało. Zaczynały do niego dochodzić jakieś głosy z zewnątrz, czuł jak ktoś się przy nim krząta...Kto to i gdzie się znajdują? A może...może ktoś im pomógł? A może on już nie żyje? Nieeee...boli go całe ciało i przypomniał sobie o tym co się dzisiaj wydarzyło, więc nie mógł być martwy. Powoli, bardzo powoli budził się. Zaczął mocno mrużyć oczami, jasność go niezmiernie opanowała. Znowu zaczęło go boleć, ale tak jakby mniej, więc chyba nic mu nie będzie. A co ze wszystkimi? I gdzie...-Lilly!- wykrzyknął przestraszony i już zupełnie rozbudzony zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, które chyba było Skrzydłem Szpitalnym. Gdzie ona jest? Co się stało? Czy tamten...tamten...ten w kapturze! Nie zrobił jej krzywdy? Miał nóż...Zapłaci za to choćby miałoby być to ostatnim co Kaoru zrobił w życiu. Teraz najważniejsze było to czy nic jej nie jest. W końcu ją dojrzał. Uf. Nic jej nie jest. Odetchnął z ulgą. Kurczę, dostał Sectumsemprą a bał się czy nic się jej nie stało. Skarb a nie facet. Opanowawszy dziwny lęk, który skumulowany został poprzez jej diaboliczny śmiech tkwiący w jego uszach, usiadł i uśmiechnął się lekko. Gdzie jest reszta? Twan? Przyjrzał się bliżej. O, jest Jiro. Ale...co on wyprawia? EJ! ŁAPY PRECZ OD LILLY BO UTNĘ! Na początku tak właśnie wyglądały jego myśli gdy zobaczył co się tam wyprawia, ale po chwili przypomniał sobie coś i zwiesił głowę. Zerwała z nim, nie miał prawa być zazdrosny czy tam wkurzony o takie rzeczy. Dlatego uspokoiwszy się ponownie na nich spojrzał. -Co się stało? Gdzie jest Tsuki...Ikuto? Gdzie Twan?- nie było ich tutaj. Ale ważne, że Gryfonka jest cała. Niczego więcej nie było mu potrzebne do szczęścia. Jakaś tam Sectumsempra, blizny? A co to w ogóle jest? Zawsze będę powtarzać, że ból psychiczny jest gorszy od fizycznego.
Ten ktoś za to zapłaci, Jiro był tego pewny. Nie może mu to ujść na sucho. Tylko, żeby jeszcze wiedział kim była właściwie zakapturzona postać. Jak tchórz, nie pokazał im swojej twarzy. Jiro miał ochotę prychnąć, ale powstrzymał się. No i wciąż zastanawiało go coś jeszcze; dlaczego? Po co to wszystko? Co ten ktoś chciał im zrobić? Przecież byli niewinni, nikomu nie szkodzili. Jiro nie przypominał sobie, by ostatnio podpadł komuś, aż tak bardzo. Zresztą, to głupie. Kto w zemście chciałby cię zabić? Cóż, różne przypadki chodzą po świecie, ale bez przesady. Dobra, w końcu może coś powiedzieć. Wciąż jednak wolał się oszczędzać, a ból w klatce piersiowej był nie do zniesienia. Przynajmniej nie krwawił, choć czuł jak ciało swędzi do niemiłosiernie. Już miał coś mówić, gdy jakiś Puchon wydarł się straszliwie. Jiro skrzywił się, gdy do jego uszu dobiegł piskliwy odgłos i student spojrzał na niego ostro. Zamknij japę, pomyślał i znów spojrzał na Lilly. -Na pewno wszystko będzie w porządku. Gdy tylko stąd wyjdę...- zagryzł delikatnie wargi, nie chcąc jej przestraszył. Gdy tylko stąd wyjdę, zabiję go, pomyślał, wiedząc, że Ikuto w pełni poprze jego pomysł. Taką przynajmniej miał nadzieję. Mógł się założyć o wszystko, że Krukon będzie chciał zrobić coś mężczyźnie, który skrzywdził jego ukochaną. -Rozumiesz to wszystko?
Reakcja dziewczyny nie była pozytywna na słowa studenta… a może ona nie zareagowała tak na jego słowa, a na to, że Puchon przebudził się ze snu. Jej twarz pobladła, a ręce mocniej zacisnęły się na dłoni Gryffona. Ciało delikatnie się trzęsło. W jej głowie chodziły tylko zdania: „Dlaczego obudził się tak wcześnie? Dlaczego nie może jeszcze spać? Chciałam uciec, zanim będę musiała z nim rozmawiać… Dlaczego?”. Bała się konsekwencji, które mogą z tego wszystkiego wyniknąć. Bała się, że pomyśli sobie źle o niej. Nic nie powiedziała. Spuściła wzrok starając się nie patrzeć na Kaoru. I co teraz? Musi z tego wybrnąć jak zawsze. Czas na maskę aktorską. Jiro Moore, powinieneś czuć się zaszczycony widząc jak Lillyanne Sangrienta zakłada swoją maskę przy twojej osobie! Jesteś chyba pierwszym, który zobaczy drastyczną zmianę. Jeżeli, ktoś nie widział jej twarzy nie mógł tego dostrzec. Tak więc przerażona, blada twarzyczka nagle przemieniła się. Pojawił się delikatny uśmiech, który mógł stopić wszelkie lodowce i niewyobrażalny spokój, który był wręcz przeciwny do uczuć, które przed chwilą prezentowała. Spojrzała na Gryffona uśmiechając się. - Yh… - wydukała nie wiedząc nawet co powiedział, ale musiała coś powiedzieć. Dopiero teraz odwróciła się w stronę Puchona ukazując poharataną twarzyczkę z napisami i różnymi przecięciami. Ponownie pojawiło się napięcie. Odruchowo ścisnęła mocniej dłoń Jiro i uśmiechnęła się do pana Matsumoto. - Jak się czujesz? – spytała niepewnie, drżącym głosem.
No ja przepraszam bardzo! Kaoru nie wydarł się straszliwie i nie piskliwym czy jakim ty tam napisałaś głosem. To była w pełni zrozumiała reakcja. Czy on nie bałby się o ukochaną dziewczynę kiedy widział jak jakiś niewiadomokto leci na nią z nożem? No chyba bałby się. Wybudzał się powoli i zawiesił spojrzenie na dwójce towarzyszy. Najwyraźniej rozmawiali o tym co się tam zdarzyło chciał więc się od nich trochę dowiedzieć. Ech...głupota Lillyanne mnie dobija. Nawet jakby rzuciła na niego Crucio, albo próbowała Avady nie byłby na nią zły w żadnym stopniu, nie powiedziałby o niej źle nigdy. Tak bardzo kocha tą dziewczynę, że nawet ja nie potrafię tego opisać i ogarnąć. W życiu nie spotkałam kogoś tak zakochanego jak on. Przez chwilę wpatrywał się w nich w milczeniu i słuchał tego co mówią. Potem Lillyanne zaczęła się ku niemu odwracać, a Kaoru zadrżał. W pamięci wciąż miał te jej pełne wyższości i demonicznej radości spojrzenie gdy rzucała zaklęcie. Ale już pod nim nie była. To była jego kochana Lilly, jego imoto-chan. Gdy zobaczył jej twarz zamarł. Te rany, te...dopiero teraz zauważył, że ma na czole wyryte imię jego i Krukona. Musiało strasznie boleć...Zabiję tego kto odważył się ją tknąć..., pomyślał Kaoru zgrzytając zębami. Kolejna osoba na liście znienawidzonych przez naszego Puchona. Phi, zanim Ikuto i Jiro zdążą choćby się do tego zabrać, tamten śmierciożercopodobny nie będzie już żył. Czemu? Bo to Kaosiowi najbardziej na niej zależało i to on czuł największą nienawiść do tamtego kogoś. Wciąż troskliwie na nią patrząc zareagował z opóźnieniem na jej pytanie. Uśmiechnął się lekko żeby pokazać że nic mu nie jest, chociaż nadal trochę bolało. Ale tym razem już tylko psychicznie. I jego uśmiech chyba już zawsze będzie smutny. Kaoru...to...to koniec.... Zauważył też niepokój i niepewność w jej głosie. - A Ty? Bardzo boli? Mi nic nie jest. Przynajmniej nie fizycznie...-odezwał się trochę nieśmiało cały czas na nią patrząc. Była taka śliczna, mimo tych blizn i przecięć....
Wieczorny spacer korytarzem zdecydowanie nie należał do najprzyjemniejszych. Między innymi dlatego, że jakaś uczennica biegła zawzięcie rozpowiadając wszystkim jakieś bezsensowne o tym, jakoby na balu dla osób piszących w konferencji miało się stać coś strasznego, a kilkoro uczniów Azjatyckiego pochodzenia podobno drugi raz już się nie pojawiła w sali. Całkowite głupoty, jak można wymyślić coś takiego? Jednakże jeszcze dwie osoby powiedziały jej dokładnie to samo, a więc zaczęła się niepokoić. Oto jej kroki pokierowały się do pierwszego miejsca, jakie przyszło jej do głowy. Skoro stało się coś strasznego, to gdzie indziej mogą być uczniowie jak nie w Skrzydle Szpitalnym. Cholernie się martwiła o nich, a o jedno przede wszystkim. W końcu... Jiro jest z Korei. I jeśli jemu się coś stało to... Nie, nie mogło mu się nic stać. Odrzuciła od siebie te myśli wchodząc do pokoju. Szok... Gryffonka z wyciętymi literami na policzkach, zakrwawiony puchon i... Jiro. Również w opłakanym stanie. Położyła dłoń na ustach będąc naprawdę zszokowana tym, co widzisz. Jak ktoś mógł zrobić coś takiego. Spojrzała na znajdującą się tutaj nauczycielkę pytająco. - Dlaczego do cholery jasnej żadnego nauczyciela nie było na tej pieprzonej imprezie? Co się tak właściwie stało? Ta szkoła ma gwarantować bezpieczeństwo, dlaczego wszyscy nauczyciele nie zostali poinformowani o tym, co się dzieje?... Co się dzieje?! - Wybuchnęła naprawdę nie mogąc nieść widoku Gryffona. I co? Ma do niego tak po prostu podejść ze strachem w oczach, przytulić o siebie czy pomóc w leczeniu? Tylko do niego? Pokazać, że reszta uczniów w gruncie rzeczy jej nie obchodzi? Przegryzła dolną wargę ponownie na niego patrząc. Musiało go tak strasznie boleć...
Dla Jiro, który był teraz naprawdę rozdrażniony, obolały odgłos, który ten Puchon z siebie wydał był po prostu nie do zniesienia. Każdego innego dnia także by go to zdenerwowało, gdyż preferował raczej ciszę i spokój, a dzisiaj to już przede wszystkim. Nie należało go dodatkowo denerwować. Ścisnął dłoń Lilly i spokojnie zamknął oczy, próbując obrócić głowę w bok. Kark go bolał, plecy i ramiona. Musiał nieźle oberwać. Ale powoli zaczął sobie wszystko przypominać. Bal, listy, które ujawnił prawdę o korespondencjach. Potem zaczęła ogarniać go senność. Tamten fragment był dość niewyraźny i Jiro z trudem go sobie przypomniał. Następnie krypta w lochach... Resztę wszyscy znamy i nie trzeba jej znowu opowiadać. Myślał, że gdy będzie siedział cicho tamten mężczyzna nic mu nie zrobi. A wtedy mógłby zaatakować. Myślał, że znowu uda mu się kogoś przechytrzyć, pokonać. Przeliczył się. Otworzył oczy dopiero, gdy usłyszał czyjś głos, wyraźnie zdenerwowany. Ach, spokojnie, nie pchajcie się. Udzielimy wywiadu każdemu. Jakie jednak było jego zdziwienie, gdy zamiast natrętnych dziewuch, czy szkolnej redaktorki zobaczył Giannę. Przełknął nerwowo ślinę i Lilly mogła poczuć, jak delikatnie wbija paznokcie w jej skórę. Zaraz się jednak opamiętał i posłał nauczycielce nieco zdziwione spojrzenie ciemnych oczu. Uniósł do góry brew i otworzył delikatnie usta. Tak bardzo chciał ją teraz przytulić, zapewnić, że nic mu nie jest. Nie chciał by się martwiła, nie chciał przecież sprawiać jej dodatkowych kłopotów. Podejdź tu, błagam- zdawał się mówić. Ale jak mogła się nim zająć, skoro byli tu także inni uczniowie? Nawet jeśli to Lilly, jego przyjaciółka to nie mogli sobie pozwolić teraz na żadne spoufalanie się. Pieprzyć to, pomyślał Jiro, znowu zamykając oczy. Musiał wyglądać strasznie- wciąż był blady i zapewne czuć było od niego krew. W końcu nieźle oberwał. Cóż... inaczej wyobrażał sobie ich drugą "randkę", ale to na razie musiało wystarczyć.