Skrzydło Szpitalne jest sporym pomieszczeniem, utrzymanym w kolorze oślepiającej bieli, przez co ma się jeszcze większe wrażenie wszechogarniającej czystości. Na całej długości poustawiane są łóżka dla pacjentów, z małą szafeczką obok, zazwyczaj zastawioną przez lekarstwa i słodycze, oraz czasem zasłonięte parawanem, by powstrzymać ciekawskie spojrzenia uczniów w przypadku cięższych chorób.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 17:37, w całości zmieniany 2 razy
Koni pod postacią królika wcale nie była mniej irytująca niż zwykle. Pomimo tego, że Hanna zaciskała dłonie na jej karku z wręcz sadystyczną siłą i oddaniem drobna zwierzyna i tak za wszelką cenę próbowała się wydostać, kołysząc się na wszystkie boki i świecąc zębami bardziej niż zwykle. Obnażając te przednie siekacze chciała prawdopodobnie ugryźć Hannę w nadgarstek i nie tylko boleśnie ją zranić, ale i pozostawić tam szpetne blizny, dlatego też ruda spoglądała na zwierze dokładnie gdyby do tego miało dojść. Nie zwiódł jej ten uroczy wygląd ona i tak wiedziała, że pod tym uroczym i miękkim futerkiem kryje się Koni, a każdy kto zna ją choć odrobinę wie, że z niej niezła zołza jest. Właściwie to przez dzisiejszy incydent w kryjówce miszcza znienawidziła ją jeszcze bardziej. Może i była irytującym koniorumakiem, ale Hanna zrobiłaby coś widząc jak umiera. No dobra, może ta robota ograniczałaby się do robienia zdjęć do albumu pt : Martwy koń, ale akurat Tenebres widząc, że ruda jest w emocjonalnym dołku spowodowanym zaginięciem Kefira powinna jej pomóc choćby przez wzgląd na to, że znała się z Namisiem, a to była big love Con i nawet Glau o tym wiedziała. Co to dużo mówić, zołza z niej niemała i się jej należało. - Przestań Namida przecież nic ci nie jest. - Ucięła krótko słysząc marudzenia chłopaka. Owszem, może i bił się właśnie z Briankiem, ale to nie był żaden fight na gołe klaty czy coś, więc nie ma co płakać bo gorzej być mogło i trzeba mu to uświadomić. - Lubisz...to ? Z obrzydzeniem spojrzała na Koni unosząc ją w górę jeszcze wyżej niż poprzednio i z krzywiąc się potrząsnęła tym królikiem przed twarzą Kruka. Matko, dobra, można mieć spartaczony gust, ale aż tak żeby lubić Koni ? To już jest coś serio nie tak i polecam ślizgonowi natychmiastową terapię w Mungu najlepiej w pokoju zamkniętym w którym ściany są z gumy, a klamek oraz okien nie ma w ogóle. - Chętnie bym jej wysłuchała. - Oznajmiła Namidzie fałszywie z przekąsem w głosie. - Ale jak widzisz ten sierściuch nie za wiele nam powie, więc idzie na pasztet. I w tym momencie do SS wparowała Brook, a na jej widok zareagowała głośnym piskiem który zamienił się w niemy zachwyt gdy w ramiona został jej wciśnięty Kefir. JEJ KEFIR ! KEFIR KTÓRY ŻYJE ! Wiedziała, że sobie królik poradzi, w końcu jej krew. Rzuciła Koni-królika w kierunku łózka Ver krzycząc do niej łap, a sama uniosła swojego pupila w górę i zatoczyła z nim piękne koło w spowolnionym tempie. I tak okręcali się patrząc sobie w ślepia, aż Hanna zdecydowała się zakończyć to uściskiem. - Muszę ci tyle opowiedzieć, a więc... - Mruczała do ucha królika oddalając się w bok na jakieś łóżko by w ciszy i spokoju uraczyć Kefirka cudowną, słodko-gorzką historią krótkiego pobytu u Miszcza.
Wstałem z łóżka na które padłem jak stałem gdy skończyłem opatrywać swoje rany i pomagać Ell w opatrywaniu uczniów. Nagi od pasa w górę i poorany starymi bliznami na które nakładały się nowe zabandażowane rany po cięciach i oparzeniach. Spodnie nie były w lepszym stanie Poszarpane i pocięte w kilku miejscach oraz po nadpalane na nogawkach. Ogólnie cały pachniałem krwią , dymem i sadzą z pożaru... Cóż może nie jestem szczególnie przystojny (Kwestia osobistego gustu). Oraz szczególnie sprytny na zajęciach ( wręcz tępy z większości przedmiotów). Ale po lata szkolenia bojowego i pracy w fachu moje ciało było wysportowane jak jeden mięsień. - Sprzedaj mi tego królika. Jest poobijany i wygląda na to że was nie lubi moje panie. Spojrzałem na rannego ślizgona słuchając jego słów.Ach więc to jednak Connie ! Wyciągnąłem rękę by pogłaskać zwierzątko... Oj jak oni ją stłukli .Wyciągnąłem z kieszeni spodni ( czyli tych szmat które miałem na sobie) Różdżkę i skierowałem na stworzenie. - Nie wyrywaj się dziewczyno ! Nie umiem cofnąć takich czarów zaklęciami lecz chociaż mogę opatrzyć ci rany... Fakt wieloletnie szkolenie bojowe spowodowało iż znałem dobrze tylko czary transmutacji z pierwszych trzech klas... Pozostałe pozostawały wiele do życzenia... No szczerze byłem w nich tragiczny... Metodycznie zacząłem składać pluszaczka do kupy. Najpierw czarem Episkey zasklepiłem niewielkie ranki na zwierzęcym ciele dziewczyny. Gdy skończyłem przyjrzałem się jej jeszcze raz krytycznie i Ferulą zniwelowałem na ile mogłem siniaki i obicia na jej ciele. Spojrzałem na zebranych z uśmiechem szykując się do targów o wolność Coonie Króliczka. - Panienko muszę nalegać byś mi go oddała lub sprzedała. Jeśli nie zdecydujesz się ,,JEJ" sprzedać to podaruj ją chociaż temu rannemu ślizgonowi. Ale to nie czas i miejsce na badanie czyjejkolwiek winy lub zbrodni bo wasz przyjaciel się wam wykrwawi..Wyglądał na prawdę marnie, upływ krwi i zmęczenie sprawiły iż przypominał już bardziej ducha niż człowieka. Spojrzałem na pannę Hann z uśmiechem. Podobał mi się jej styl, gdyż obstawiałem po jej słowach, iż to ona zamieniła Coonie w tego futerkowca. I jak na moje oko na bank chodziła wcześniej do Slytherinu. Nie podejrzewałbym nikogo z poza wychowanków tego domu o tak bezwzględne traktowanie bezbronnego przeciwnika. Było by to nie godne dla gryfa zbyt straszne dla puszka i nie logiczne dla kruczka. Skoro więc dookoła byli niemal sami swoi ślizgoni ,rozmowa zapowiadała się na prowadzoną na jakimś w miarę ciekawym poziomie. - Więc proponuję rzecz następującą... Odsprzedaj i oddaj mi króliczka a potem zajmij się kolegą ? Co ty na to?
Przyglądała się niepewnie Nathanielowi. Czyżby rzeczywiści mógł jej teraz pomóc? On, albo Namida. Ktokolwiek z wybawców by się w tym momencie przydał. Machnęła raz czy dwa jeszcze łapką, po czym uspokoiła się na czas leczenia ran. Trochę bolało ją to i owo, ale nie było już tak źle jak na początku. Najwyraźniej akurat tego ślizgona można obdarzyć zaufaniem, chociaż nie nieskończonym. Na takie nie zasługiwał nikt, nawet najbliższy jej człowiek, czyli na chwilę obecną Jonatan i Namida. W pewnym momencie poczuła, że przestaje być trzymana. Super rzucono nią, czego jeszcze może się spodziewać? Skoro nie jest trzymana, to może najwyższy czas żeby zrobić coś i się odmienić? Jeszcze raz przymknęła królicze oczy, między innymi dlatego, że nie miała ochoty widzieć, jak w razie czego uderza o ziemię pewna, że nie zostanie złapana. Skupiła się i... i... UDAŁO SIĘ! Spadła już na swój własny, nie puchaty, ale nadal obolały tyłek. Miała wrażenie, że ziemia się trochę zatrzęsła, ale to może dlatego, że pewnie ma wstrząs mózgu od walenia w ścianę. Zignorować. - Przyrzekam, że was kiedyś zamorduję albo ja, albo ktoś z nas... - Mruknęła do tych jakże prymitywnych istot, rozumiejąc przez "nas" oczywiście czarnoksiężników i ich uczniów oraz pomocników. - Albo otrujecie się pasztetem ze mnie - Dodała po chwili, po czym warknęła cicho pod nosem, jak wilk czy coś większego, ale równie głodnego zemsty. Odmieniła się - miała kaptur na głowie. Ale teraz już nie ma się co kryć, więc go zdjęła pokazując blond włosy, zasłoniętą połowę twarzy i agresywny wyraz. Jak na razie nie miała zamiaru wstać, wątpiła w kolejny atak. W końcu są w szkole, ona nadal jest uczennicą i nic jej nie udowodnią. Spojrzała na Nathaniela z podziękowaniem, że przez cały czas starał się ją jakoś wybronić. Może on miał wobec niej jeszcze przysługę do spełnienia, ale ona miała u niego dług wdzięczności, który na pewno kiedyś spłaci. Ignorując otoczenie zerknęła w stronę łózka jednego ze ślizgonów. - Namida, w porządku? - Spytała zimnym tonem bez głębszego wyrazu przejęcia. Jakoś nie potrafiła na niego spojrzeć, więc wpatrywała się w przestrzeń za nim takimi w pewnym sensie pustymi oczami, bez blasku radości. Co teraz? Jaki będzie kolejny ruch tych dziewczyn, które powinny być już bardzo dawno temu zamknięte w ośrodku psychiatrycznym o zaostrzonym rygorze? Może Connie powinna w tym momencie odpłacić pięknym za nadobne? Bo przecież i tak pewnie długo w tej szkole zostać nie będzie mogła. Ma sporo do nadrobienia. Mistrz zapewne na nią czeka. O Brianie nie wspominając, o ile nie wypowiedział już swoich ostatnich słów "Żegnajcie". Przecież on nie może umrzeć. Connie sama go zabije. Tylko ona ma do tego pełne brawo, a nie jakiś wąż. Zemsta jest słodka i niezwykle kusząca.
No dobra... może i eliksir trochę pomógł Namidzie, ale to nie zmienia faktu, że stracił dużo krwi. Podczas gdy próbowała przypomnieć sobie zaklęcie w Skrzydle panowała dyskusja, co też zrobić z owym ciekawie zachowującym się stworzonkiem. Nataniel go uleczył, wszystko było cacy. W każdym razie teoretycznie. Możliwe że dziewczyny nadal będą chciały przerobić go na pasztet, czego nie rozumiała, ale kit z tym. W między czasie przeszukała pomieszczenie w poszukiwaniu różdżki, która okazała się być całkiem blisko niej. Sięgnęła więc po nią i wpatrując się w królika czekała na nadejście zbawiennego zaklęcia. Chwila! Czy jej się przewidziało, czy zwierzątko miało na mordce bliznę. Coś jej to przypominało... Connie? CONNIE! O matko... jej ojciec miałby z tego niezły zaciesz. Ją samą trochę to rozbawiło, więc pozwoliła sobie na delikatny uśmieszek, ale no... trochę się zaniepokoiła. Czasami udało im się pogadać, choć większość życia za sobą nie przepadały. I nagle przybyło! Zaklęcie znaczy. - Plusanguis - Ćwiczyła je od niedawna i miała nadzieję, że coś z tego wyjdzie, o. I chyba wyszło. Namida odzyskał trochę kolorków. - Dobra, dobra. Puść już tę różdżkę. Nic ci tu nie grozi. - Delikatnie wyjęła z jego ręki magiczny patyczek i odłożyła go na pobliski stolik. - A teraz się połóż, ale nogi połóż na poduszce. Koniecznie muszą być wyżej serca. Nikt przecież nie chciał, by Ślzgon zemdlał, prawda? Przytrzymała mu rękę w powietrzu. Nie chciała powiększać krwawienia, które powoli ustawało dzięki eliksirowi. Dopiero teraz zorientowała się, że strasznie się martwiła o niego. Racja, nie znała go zbyt długo, ale taka już była. O wszystkich, których znała, cholernie się martwiła. O proszę! Connie się uwolniła i była już w swojej ludzkiej postaci. Jeden kłopot z głowy. Musiała się przyznać - odetchnęła z ulgą. Przesunęła się trochę, by umożliwić jej kontakt z Namidą. Coś jej mówiło, że mu raczej nie zrobi krzywdy.
Uśmiechnąłem się do dziewczyny miłym uśmiechem. Ot cała diablica wyskoczyła z tej ślicznej dziewczyny. Tylko czemu farbowała włosy? Cóż ciężko było mi pojąć jakimi ścieżkami wędrowały myśli ślizgonki ,gdy targnęła się na swój naturalny kolor włosów. - Panienko Connie ! Miło mi panią widzieć. Pod maską spokoju i zadowolenia czułem jak serce wraca mi do normalnego rytmu. Wiedziałem iż walka w tym stanie z tymi dwoma dziewczynami skończy się tragicznie, gdybym próbował odebrać im Króliczka siłą. A właśnie to planowałem jeśli negocjacje by zawiodły. Nie że nie wiedziałem iż przegram. Po prostu nie wypadało by Arystokrata patrzył na cierpienia innego czysto krwistego, na dodatek gdy łączyła go umowa sojuszu lub byłby on winny przysługę poszkodowanemu. Jakiś kodeks zachowania, jednak obowiązywał ... Spojrzałem na śpiącego kotka i dopiero w tedy zdałem sobie sprawę iż zniknęła kiedy spałem. Swoją drogą ta studentka wydawała mi się jakoś znajoma... -Hmmm czy nie spotkałem cię kiedyś w kuchni? Może słyszałem nie wiele z rozmowy którą prowadziła, lecz wystarczyło by to o oskarżenie jej o umawianie się z moim kuzynem Szymonem. za plecami jej męża. - Właśnie, pani Hanna Glau? Jak miło w końcu poznać panią i pani koleżanki... Och o ile pamiętam jest pani żonata ? Miły uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Szymon był jednak z rodziny i za wysoką przysługę zgodził by się potwierdzić wszystko. - Podziwiam styl... Ta przemiana i sadyzm, godny jest co najmniej dawnych śmierciożerców i ich metod. Z kpiną w głosie popatrzałem na dziewczynę podchodząc do ślizgona leżącego na łóżku. Elli zrobiła już zasadniczą robotę. Wystarczyło zakosić magiczną maść dyptamu i zamknąć ranę. Chodź w ciąż świeża nie powinna otworzyć się bez gwałtownych ruchów. - Panienko Connie a gdzie ci tak śpieszno ? Może pomóc? Spytałem drobniutką blondyneczkę patrzącą wilkiem po zebranych dookoła.
Ostatnio zmieniony przez Nataniel Kruk dnia Wto Lut 22 2011, 20:22, w całości zmieniany 1 raz
To, jak Elliott się nim zajmowała było takie... Urocze! Dosłownie, nie mógł znaleźć lepszego słowa. Była taka dobra, miła, opiekuńcza i .. o! Będzie musiał zrobić dla niej cos wyjątkowego, żeby się odwdzięczyć. Rozmowy w SS trwały, a on nie mógł się wewnętrznie nacieszyć. Hanna coś do niego chyba mówiła, ale w sumie to było mało ważne... Wszystko było mało ważne, dopóki nie zorientował się, że kłulik został odczarowany, i przed nim teraz stała Connie... W blond włosach! Jeez, no czy to było konieczne? - Teraz się pytasz, czy wszystko w porządku? - warknął, nie kontrolując się. Nie mógł uwierzyć, że ona faktycznie stała tam prawie cały czas i nawet nie kiwnęła palcem... a nie, przepraszam, kiwnęła, ale tylko po to, by zaatakować Hanne... Wewnętrznie jednak nie chciał być na nia aż tak zły... Powiedział w końcu: - I co, to było aż tak konieczne? Aż tak nudno było Ci w szkole, aż tak nienawidzisz mugolaków, w tym, uwaga!, mnie, że musiałaś zaprzyjaźnić się z tym całym Miszczem? No tak, nie chciał być dla niej ostry... ale i tak wyszły z niego wszystkie frustracje...
- No wiesz? Spojrzałem na Coonie z udawanym wyrzutem.Oczy wypełniło mi świetnie odegrane niedowierzanie i szok. Gdyby nie to że na mojej twarzy momentalnie zagościł złośliwy uśmiech można by uwierzyć że uczucia które ukazałem były prawdziwe... -Zadajesz się z idiotą który nie umie nawet zaplanować konkretnego ataku? Atak na Londyn. Mordy mugoli i mugolaków. Zakapturzone bojówki zastraszające i wzbudzające terror w przedstawicielach społeczności magicznej... To są cele godne uwagi. A atak na grupę bawiących się uczniów i uczennic to czysty idiotyzm. Kręciłem głową z niedowierzaniem. Jak ktoś kto mienił się czarnoksiężnikiem czy Mistrzem mógł pozwolić by taka ilość jego ludzi straciła życie w walce lub została ranna. Mało tego nie zwrócił uwagi że duży patronus puszczony po posiłki mógł i wywołał raczej spore zamieszanie w ministerstwie które pewnie nie było jeszcze w pełni przez niego przejęte... Ot idiota bez planu zaatakował sobie szkołę i zwiał. Mając sześćdziesięciu ludzi można zorganizować atak na budynek, który przy dobrej koordynacji sił zmiótł by obrońców w minutę. Tym czasem z powodu dymu grupki wrogów tłoczyły się razem nie znając terenu i starając się nie zawadzać sobie nawzajem. Stając się łatwym celem, dla czarów obrońców... Ogólnie miał koleś moc ale to totalny imbecyl... - Przekaż mu iż jeżeli jeszcze raz zacznie taką dziwną akcję która przerwie mi miły wieczór z moją panią to zabije śmiecia... Spojrzałem na młodego ślizgona ... Jesteś mugolakiem i uchowałeś się w slytherinie? W moim głosie zadźwięczała nuta szacunku do młodszego kolegi. -Brawo paniczu ,jestem pod warzeniem twojej woli mocy i życia.
Spojrzała na Nathanie spod byka. Może i jakoś starał się jej pomóc, ale i tak w końcu wyszło na to, że obiła sobie siedzenie i nadal miała ochotę na marchewkę, która jak dotąd zdecydowanie była na jej liście niedobrych i niejadalnych rzeczy. Westchnęła jednak. Wyciągnęła rękę w górę i po prostu złapała się jego ręki, podpierając się o nią wstała. Może troszkę go pociągnęła w dół, no ale żeby go w ten sposób przewrócić to szans nie było. Za lekka mimo pożerania tony czekolady dziennie. Spojrzała w stronę Namidy czekając na konkretną odpowiedź. No i się doczekała - tego, czego się spodziewała ale nie do końca chciała usłyszeć. Miała w tym momencie bardzo trudny wybór. Jest wśród swoich największych wrogów, koleżanki do której żywiła mieszane uczucia, sojusznika, któremu nie ufała. Może pokazać skruchę i zniszczyć opinię, na którą pracuje oraz ujawnić jeden ze swoich najsłabszych punktów, albo dalej grać zimną i obojętną morderczynię i stracić Namidę na zawszę. Trudne, trzeba przyznać. - Ty tego nie zrozumiesz... - Szepnęła w końcu, ale bardziej do siebie niż do niego. Podeszła wolnym krokiem i usiadła na łóżku obok niego. Przedtem jeszcze spojrzała na Elliott z dużą wdzięcznością w oczach, w końcu ratuje jej przyjaciela, kiedy ona była w ciele królika. - To wszystko trochę wymknęło mi się spod kontroli - Dodała chwilę później, nadal szeptem. Nie patrzała na niego, miała odrobinę spuszczoną głowę i nieobecny wzrok. Wszystko było ciężkie i niezwykle skomplikowane jak dla niej, rzadko żyła pod taką obustronną presją. - Wierz mi, że gdybym zrobiła cokolwiek, żeby cie ratować, to byś więcej oczu nie otworzył... - Westchnęła głęboko. Była tego pewna, że nic więcej się nie dało zdziałać. Kompletnie nic. Chociaż widok umierającej Ver czy Hanny byłby taki... Napawający dumą i szczęściem. Szczególnie, kiedy stałoby się to wyłącznie jej zasługą. - Zresztą, możemy porozmawiać o tym później? Wiesz, że nigdy nie lubiłam towarzystwa - Spojrzała wokoło siebie, przegryzła lekko wargę - Tylu ludzi na raz - Nie zbyt dobrze by się to skończyło, gdyby teraz zaczęła wyklinać na te dzi*ki popisujące się znajomością zaklęć. Zerknęła na Nathaniela na chwilę. - Nic nie będę przekazywać - Warknęła pod nosem. Cóż, możliwe, że tam wróci. To raczej więcej niż pewne. Jeśli Namida ją znienawidzi, nie będzie miała już powodu żeby zagrzewać tu miejsca. A wyglądało na to, że ślizgon właśnie to zrobił.
Spojrzałem na parkę ślizkonów z o dziwo szczerym i miłym uśmiechem. Niewiem czy to było tylko moje odczucie ale pasowali do siebie. Może przy tym pół krwi czarodzieju ( czyli nie przesiąkniętym tak jak ja ideologią) ta w sumie skrzywdzona i delikatna dziewczyna mogła wreszcie znaleźć oparcie. Nie miałem pojęcia jak skończy się dzisiejszy dzień lecz coś czułem iż jeśli ten cały Namida ma chociaż troszkę oleju w głowie zobaczy że Coonie go kocha. No nie miałem pojęcia jaką miłością i jaką role przeznaczyła mu w swoim życiu bo rodzajów jest wiele, lecz miałem pewność iż którąś obdarzyła go na pewno. A skąd to wiedziałem ? Oczy panno Connie kiedy patrzysz na niego jest w nich lekka rozpacz i strach o osobę bliską. Nie sądziłem iż ta dziewczyna ciągle jest w stanie do okazania komuś tyle zaufania i silnych uczuć. - Namida ... Nie znam cię i nie jesteśmy przyjaciółmi ale przemyśl co chcesz jej powiedzieć.I nie skreślaj jej tak łatwo... Spojrzałem na Hannę i jej przyjaciółkę z lekkim wyrzutem. Łatwo jest ocenić jako złego, osobę skrzywdzoną przez los i ciężkie wychowanie... - Do zobaczenia Ell i panienko Connie Odwróciłem się do chłopaka z lekkim ukłonem. - Paniczu Namida życzę zdrowia ... Po czym skinąwszy głową do dwóch pozostałych dziewczyn ruszyłem zająć się swoimi sprawami. Po pierwsze chciałem się ubrać a po drugie znaleźć Sig która ulotniła się gdy spałem...
To, że Elliott się nim zajmowała było przede wszystkim kompletnie naturalne i zrozumiałe. Urocze może trochę też, ale to przy okazji, o. I autorce coś się wydaje, że będzie Gryfonce strasznie głupio, kiedy Namida zrobi dla niej coś wyjątkowego za zwykłą pomoc. Chociaż gdyby zaśpiewał jej jakąś piosenkę, to byłaby całkiem zadowolona i na pewno nie jakoś wielce zakłopotana. - Connie, przytrzymaj Namidzie rękę w górze, dobra? - Uśmiechnęła się do Ślizgonki. - Muszę sprawdzić co z resztą. Jakby co, to wołaj. Puściła jej perskie oczko i uścisnęła lekko ramię Namidy, po czym ulotniła się trochę dalej. W sumie, to nie miała za wiele do roboty, ale nie chciała im przeszkadzać. Bo ona była rozumną bestią i wiedziała, co się święci. Przeszła się tylko po pomieszczeniu i sprawdziła, czy nikt nie potrzebuje pomocy, po czym z westchnieniem ulgi usiadła na jednym z krzeseł i obserwowała całe towarzystwo, popijając wodę, która stała jeszcze przed chwilą na pobliskim stoliku. Kiedy Nataniel zaczął się żegnać, już miała zaprotestować. Ale... znając jego i tak postawiłby na swoim, więc nie było sensu. - Do zobaczenia - Uśmiechnęła się do niego i uparcie wpatrywała się w widok za oknem. Tak, było ciemno. Ale za to na niebie widniał księżyc, a on zawsze dodaje otuchy.
No i Elliott zostawiła go sam na sam z "przyjaciółka"... Nie był do końca pewien, czy tego chce, i nie pozwolił jej trzymać swojej ręki, samemu przytrzymując ją w górze. Nathaniela słuchał właściwie trzy po trzy... Nie znał go za dobrze, chociaż nie wydawał się taki zły, w pewnym sensie, choć chyba trochę... dziwny... - Connie... - zaczął spokojnie, chociaż aż w nim wrzało... Miał ochotę tyle rzeczy wykrzyczeć jej w twarz, że cudem opanowywał wszystkie te emocje. - Posłuchaj mnie uważnie, bo nie będę się powtarzał. Jesteś moją przyjaciółką. Od zawsze Cię tak traktowałem, wiesz o mnie niemalże wszystko, znasz mnie, moje problemy, wszystko. Przez pewien czas nawet myślałem, że jestem w Tobie zakochany, i wiedziałem, że Ty też coś do mnie czujesz. A mimo to przeszłaś na stronę ludzi, którzy zabijają takich jak ja nawet nie patrząc na nich. Uważają za śmieci, ludzi niepotrzebnych. Z takimi ludźmi się zadałaś. Mimo to nadal jesteś dla mnie ważna... ale nie życzę sobie, abyś mówiła źle o innych bliskich mi ludziach, czy żebyś ich krzywdziła. - mówił stanowczo, głównie mówiąc teraz o Ver i Hannie. No co, jak co, ale tego nie lubił zawsze, tego konfliktu między dziewczynami... - Nie mogę uwierzyć, że naprawdę to wszystko robisz. - westchnął, starając się nie myśleć o tym, jak cholernie bolą go żebra... miał tylko nadzieje, że nie są połamane... I że nie zostanie mu szrama na policzku... I że z jego nadgarstkiem wszystko w porządku, bo co, jeśli coś mu uszkodził, i już nigdy nie będzie mógł grać?! - Wierz mi, Connie, stanęłaś po stanowczo złej stronie muru... Ale wiesz chyba, że możesz jeszcze wrócić... prawda? - spytał, choć w jego głosie nie było nawet krzty pewności. On sam, po tym wszystkim, nie był pewien, czy umiałby znowu być z Connie tak swobodnie, bez żadnych obaw, że za chwilę pojawią się "jej ziomki" i go zabiją...
Był taki spokojny? Mimo wszystkich krzywd jakie mu jeszcze chwile temu wyrządziła? To może oznaczać tylko jedno... Jest wściekły i to zapewne jak diabli. Ale przynajmniej na nią teraz nie krzyczał, w takiej sytuacji pewnie i ona ukazałaby nadmiar emocji. Płacz czy cokolwiek innego byłby nie na miejscy, za dużo tu osób. Wreszcie odważyła się, w połowie ich rozmowy, odwrócić i sprawić by ich oczy się skrzyżowały. Jej źrenice lekko się trzęsły, ale cudem nie były zaszklone łzami. Rzeczywiście znała go bardzo dobrze, ale nigdy by nie pomyślała, że on powiedziałby coś podobnego, a mianowicie to, że... Może źle zrozumiała? - Myślałeś, że jesteś we mnie zakochany? - Musiała to powiedzieć. Akurat te słowa uderzyły w nią najbardziej. Są tak blisko, a ona sprawia mu tyle zmartwieć i strachu. Ma racje, on mówi jej wszystko prawie, a ona? Nigdy nie powiedziała mu nic o bliźnie... Nie usłyszał słowa o tym, dlaczego ją tak ciągnie na ciemną stronę. Mogła już dawno temu inaczej to rozegrać, nie dopuścić do tego, żeby ją oprowadził po szkole zaraz jej pierwszego dnia w Hogwarcie. Wszystko byłoby łatwiejsze... Ale nie powinna tak myśleć. Dzięki niemu od bardzo dawna czuła, że jest jeszcze dla kogoś ważna, nawet jak zadawał się z Fran, podrywał wszystkie panienki, to i tak jednak ona była na jednym z pierwszych, ważniejszych miejsc. - A...ale już nie myślisz tak? Nie jesteś...- Dopytała się z lekkim zająknięciem interpretując czas przeszły. Może nie powinna tego teraz wyciągać, nie ten moment, ale to było dla niej bardzo ważne. - To nie to... Że jestem po tej innej, gorszej stronie. To wszystko jest dużo bardziej skomplikowane niż myślisz. Sama się w tym tracę i nie potrafię ci tego wyjaśnić nawet w najmniejszym stopniu, bo i tak byś nie zrozumiał tego do końca. Ale nigdy bym nie skrzywdziła ciebie... ani większości bliskich ci osób... bo cie kocham... - Przez większość miała na myśli oczywiście odliczenie Ver, Han i Fran! Słowa sypały się z jej ust wolno, dukała je raz na jakiś czas odczekując kilka sekund, ale mimo to nie potrafiła zatrzymać żadnej z liter, które to wyciekły. Dlatego, kiedy spostrzegła trzy ostatnie słowa, jakie mruknęła zamknęła się od razu. Delikatnie przygryzła wargę po czym dodała: - Bo.. bo..bo... bo się przyjaźnimy - Za dobrym to wytłumaczeniem nie było, ale to teraz nie ważne przecież - Zresztą... ja osobiście nic takiego nie zrobiłam i w...wątpię czy kiedykolwiek będzie mi dane zrobić coś więcej poza rzuceniem zaklęcia rządzącego na denerwującą mnie osobę - Szeptała znowu, żeby Han i Ver tego nie usłyszały. No tak, więcej nie robi - to jest jej największą słabością. Żeby używać Crucio bezpiecznie musiałby już nie mieć na sobie namiaru. A do tego czasu cóż... Pozostaje jej przebywanie w tej okropniej szkole bez czarnej magii z całym KDK przed którym nie jest się w stanie obronić i z Namidą, który żeby większa na nią uwagę zwrócić musiał zostać porwany przez jej nauczyciela i byłego chłopaka, którego sama chce zabić Avadą Kedavrą jak tylko skończy siedemnaście lat. No tak, ciekawe i jednocześnie zbyt skomplikowane. A to dopiero początek wszystkiego.
- Connie, mnie nie obchodzi, która strona jest dobra, a która zła. Chodzi mi o to, że mimo tego wszystkiego, co nas łączyło, ty stanęłaś po tej drugiej. Tej, która chciała nas zabić, i pewnie gdyby nie głupie szczęście, już byłbym martwy! - krzyknął, dopiero po chwili orientując się, że nadal nie są sami, że ludzie go słyszą. Rozejrzał się niepewnie, po czym znowu zwrócił się do ślizgonki - Może faktycznie nie masz tu wielu przyjaciół. Masz też wrogów, jasne, ale wszyscy ich mamy. Większość Slytherinu mnie nie cierpi, bo mam "splamioną" krew... A ja nic na to nie poradzę... Ale mam ich gdzieś, wiesz? Bo są tacy, którzy patrzą na mnie nie przez pryzmat pochodzenia, ale tego, jaki jestem i kim jestem. I przez moment myślałem nawet, że Ty też tak na mnie patrzysz... - westchnął gorzko. Nami już sam nie wiedział, co miał myśleć. Wiedział, że Connie nie patrzy na niego przez jego krew, ale jednak... jednak przyłączyła się do ludzi, którzy mordują takich, jak on...
- Byłam po tej złej stronie przez jakiś czas. Tylko wtedy nigdy nie myślałam, że ktoś poza Brianem będzie starał ci się zrobić krzywdę - Powiedziała troszkę bardziej się kuląc kiedy to na nią krzyknął. Musi na prawdę świetnie wyglądać przy wrogach. Królik wcześniej, a teraz jakby ktoś jej i na serce i na ramiona założył ciężki głaz, którego w żaden sposób nie mogła udźwignąć, bo waży kilka ton. Westchnęła smutno. Była pewna, że jej tego nie wybaczy. Ale to nie znaczyło, że przestanie się teraz starać. W końcu jest dla niej wszystkim. Położyła smukłe, ciepłe palce na jego dłoni, delikatnie i po chwili przerwała ciszę. - Można powiedzieć, że za daleko to wszystko zaszło. Człowiek nigdy z początku nie wie co dobre, a co złe... Ale zawsze będę po twojej stronie. Przynajmniej teraz na pewno jestem - Uśmiechnęła się lekko. Zdecydowała się na białą stronę medalu. Tak będzie lepiej, jeśli znowu spróbuje robić za dziewczynkę, która tylko mówi o tym jaka to jest zła a w gruncie rzeczy nic nie robi. - Tylko najpierw muszę jeszcze coś... kogoś załatwić - Mruknęła już bardziej do siebie i zacisnęła drugą dłoń w pięść. Do tego będzie jej potrzebne zło i czarna magia. "Brian, nadchodzę". Jak tylko uda mi się wydostać stąd niepostrzeżenie." - Myślała przez cały ten czas. Zrezygnować z zemsty zamiaru nie miała. Co jak co, ale przegiął.
Namida słuchaj jej uważnie... Nie był do końca pewien, czy wierzy jej, kiedy mówi, że jest po jego stronie... Nie miał pewności, że kiedy Mistrz każe jej rzucić na niego jakieś zaklęcie, to czy odmówi? Wtedy sama zginie... a chyba jeszcze jej życie miłe. - Posłuchaj... Ja muszę to wszystko jeszcze raz dokładnie przemyśleć... - tak, będzie musiał, bo teraz, kompletnie bezmyślnie potarł dłonią policzek, zaraz sycząc z bólu. Potarł akurat ten, na którym było rozcięcie... Oj tak, z pewnością zostanie ślad. Spojrzał na swój nadgarstek, i strzępu swoich eleganckich ubrań. Były całe poharatane od zaklęć Briana... No, ale na szczęście trampki są całe, tylko trochę zakurzone. - Teraz... chyba sie zdrzemnę... - powiedział ściszonym głosem, układając się wygodniej na szpitalnym łóżku. Miał nadzieje, ze szybko wróci do zdrowia, nie miał zamiaru tu przesiedzieć całego życia. Zanim jednak zamknął oczy, chcąc się pogrążyć we śnie, spojrzał na... no, jakby nie było, przyjaciółkę - Tylko nie zrób nic głupiego... - powiedział tylko.
Przyglądała mu się. Nie do końca tego się spodziewała. Ale cóż, Nami często zaskakiwał ją przeróżnymi rzeczami. Ale akurat teraz była pewna, że krzyknie coś bliskiego: "Nienawidzę cię". Westchnęła głęboko, wstała. Postanowiła odejść. Oczywiście nie ze szkoły, to by była ucieczka, a ona nie ucieka od problemów. Chciała po prostu wyjść z tego pomieszczenia. Skrzydło szpitalne nie miło jej się kojarzyło. W końcu nie raz nie dwa lądowała tu przez Veronique... albo siedziała tutaj przy kimś tak jak teraz. I z reguły to właśnie była jej wina. - Dobranoc... - Szepnęła. - Do zobaczenia później - Dodała jeszcze i wolnym krokiem, raz po raz oglądając się na przyjaciela, wyszła z tego miejsca czystego zła i ruszyła na wieżę astronomiczną.
Droga do Skrzydła Szpitalnego jeszcze nigdy nie dłużyła jej się tak okropnie, za to czas mknął nieubłaganie, zdawało się, że nawet jeszcze szybciej niż zwykle. Zaczynała się denerwować, i to dość poważnie, ale co miała robić? Pospieszyć Régis'a ? Przecież szli najszybciej jak mogli, więc co by jej to dało? Sama ledwo dotrzymywała mu kroku. W końcu dotarli do odpowiedniego miejsca, a wykwalifikowani specjaliści mieli pomóc Mar w każdy możliwy sposób. Jednak Lauren w żaden sposób nie odczuła ulgi po przybyciu do Skrzydła. Więcej, zaczynała popadać znów w kolejną histerię, która ostatnio zaczynała być jej nieodłącznym wizerunkiem. Aby się uspokoić, i nie robić z siebie kretynki przed panem Sauveterre koncentrowała się z całych sił na równomiernym oddechu, licząc do dziesięciu. Po co wpadać w panikę? To w żaden sposób jej nie pomoże, prawda? Odwróciła się w stronę okna, nie mogąc patrzeć na to, co działo się obok i nie przestając liczyć. Słyszała, jak Régis opowiada komuś co się wydarzyło, ale osoba, z którą rozmawiał domagała się więcej szczegółów, których nikt nie znał. Tak ją to wytrąciło z równowagi, że zdołała się odwrócić, i zacząć wrzeszczeć, żeby nie marnowali czasu a zajęli się w końcu tym, czym powinni, bo nie wiadomo ile... ile czasu pozostało biednej dziewczynie. Wycieńczona opadła na krzesło i ukryła twarz w dłoniach. Nie chciała by coś się stało Brodeur. Miała przed sobą tyle cudownych lat życia, była piękna, inteligentna. Nie może tego zmarnować. Nie patrzyła w stronę uwijających się nad dziewczyną ludzi. Zdołała tylko zobaczyć, jak podłączają ją do czegoś podobnego do kroplówki i na powrót zalała się łzami, szukając wzrokiem ich wybawiciela, bo gdyby nie on, to niewiadomo, ile by tam stała wrzeszcząc o pomoc.
Jemu też wydawało się, że ta droga nigdy się nie skończy. Choć szedł najszybciej, jak tylko się dało i kątem oka jedynie widział, że Lauren za nim idzie. Spoglądał co i rusz na Marlene, co się z nią dzieje, ale nic się nie zmieniało - nadal była nieprzytomna. Gdy tylko dotarli wreszcie do Skrzydła, począł szukać kogoś, kto zająłby się panną Brodeur i, na szczęście, udało mi się to wszystko. Wytłumaczył wszystko, co się zdarzyło, na tyle, na ile tylko umiał odpowiedzieć. Denerwowało go, że wypytywali się go tak szczegółowo, a on nie mógł prawie nic powiedzieć, tylko to, czego sam się domyślał. A krzyk czarnowłosej dziewczyny, która była z Marlene jeszcze tylko spotęgował uczucie grozy, które nim zawładnęło. Naprawdę bał się, że z Francuzką stało się coś poważnego i, że może z tego nie wyjść. Obserwował jeszcze przez chwilę, co ci wszyscy ludzie robią z Marlene, jednak wiedział, ze on już w tej chwili nie może nic zrobić i musiał zostawić ją w rękach fachowców. Zaczął teraz szukać panny Mallory, która to... płakała? Nie mógł tak zostawić jej samej sobie, więc podszedł do niej. - Dobrze się czujesz? Nie potrzeba ci nic? - zapytał ze słyszalna troską w głosie. Widział, że nie było z nią w porządku i, hym, martwił się trochę.
Życie jest niezwykle ulotne. W jednej chwili możemy wszystko stracić. Raz z własnej winy, a już za drugim przez los. Marlene cierpiała tylko i wyłącznie przez siebie samą i swoje chore urojenia. A raczej ideał rządzący w modelingu. Sądziła, że wszystko ma pod kontrolą. Zaczęło się od odrzucenia swoich ulubionych przekąsek. Potem katowała się najróżniejszymi dietami. Na samym końcu stwierdziła, że one nic nie pomagają. Jedynym skutecznym sposobem jest głodówka. Owszem, czasem wzięła do ust kawałek jabłka czy łyżkę jogurtu. Zazwyczaj głód uciszała kilkoma łykami wody mineralnej. I takie toczyła życie dopóki organizm się nie zbuntował. Minęło parę długich godzin. Została podłączona do kroplówki. Po jakimś czasie zaczynała odzyskiwać przytomność. Była niesamowicie osłabiona i wycieńczona, ale wiedziała, że jedząc pogorszy sprawę. Przecież nie może przytyć! Najpierw ruszyła małym palcem. Okej, nie jest tak źle. Zanim jednak otworzyła oczy usłyszała płacz. Kto to mógł być ? Miała lekkie zaćmienie umysłu. Z ogromnym trudem zaczęła wspominać, w którym miejscu urwał się film. No tak. Garderoba teatralna. Przebieranki z Krukonką. Lauren! Poczuła silną potrzebę wzięcia głębokiego oddechu. Gwałtownie otworzyła oczy. Dopiero teraz dotarło do niej, że leży w Skrzydle Szpitalnym. Przecież jestem zdrowa! Gdzie oni mnie przyprowadzili ?! Ano właśnie. Oni. Nie mogła sobie przypomnieć kim był mężczyzna pocieszający Lau. Jęknęła cicho, gdy zobaczyła milion rurek czy tam innych rzeczy, których nie potrafiła fachowo nazwać. Co oni ze mną zrobili ?, pomyślała wściekła. Posłała winowajcom mordercze spojrzenie. Zwinęła palce w pięść, aby móc się jakoś bronić. Próbowała wstać, jednak każdy gwałtowniejszy ruch sprawiał jej ogromny ból. No i była.. PRZYWIĄZANA ?! Nie miała sił, aby krzyknąć "Natychmiast mnie stąd zabierzcie!" Czuła się zdradzona. I właśnie to bolało najmocniej.
Nie czuła się dobrze, i to już od dłuższego czasu, a jeszcze ta sytuacja z Marlenką całkowicie ją dobiła. Musiała pokonać swoje wszystkie słabości, udzielić konkretne odpowiedzi na zadane przez samą siebie pytania. Dokładnie przeanalizować swoje życie, wysnuć odpowiednie wnioski i zacząć budować na nowo swoje życie, cele i marzenia, a później dążyć do szczęśliwego końca i spełnienia. - Nic mi nie jest - skłamała szybko, może trochę za szybko. Sama musiała uporać się ze swoim życiem i problemami, które w tej chwili zeszły na drugi plan. Bardziej martwił ją stan przyjaciółki. A zapowiadał się naprawdę udany dzień. Miało być przecież dobrze. - Czy coś mi potrzeba? - powtórzyła zadane przez Régis'a pytanie, zupełnie niepotrzebnie zresztą. - Nie, nie, dziękuję. - dodała na wydechu, wyciągając chusteczkę i wycierając łzy. Przecież nic dobrego one nie zdziałają, w żaden sposób nikomu nie pomogą. Krukonka obwiniała siebie, bo przecież gdyby tylko zwróciła jej wcześniej uwagę, albo zaprowadziła do jakiegoś psychologa, czy po prostu z nią porozmawiała, to może stałoby się inaczej. Może nie doszłoby do tak okropnej sytuacji. Może, może, może... Ale nic nie zrobiła. - Myślisz... - powinna użyć tutaj zwrotu per pan, w końcu nie byli ze sobą na "ty", ale w tej chwili nawet nie przyszło jej to na myśl - czy uważasz, że mogłam temu zapobiec? Bo przecież... gdybym tylko odpowiednio wcześniej zareagowała, to mogłoby w ogóle nie dojść do czegoś takiego. Nie wiedziała, ile tam siedzieli, i choć bardzo kusiło ją spojrzenie na zegarek, powstrzymała się jakoś i udało jej się wytrwać bez spoglądania na niego. Wiedza o tym, ile trwają męki Lene mogłaby spowodować ponowny niekontrolowany wybuch płaczu, a biedny pan Sauveterre musiałby na nowo się męczyć i ją uspokajać. Niepotrzebnie zresztą, bo w końcu będzie musiała przestać, prawda? Milczenie absolutnie jej nie przeszkadzało, więcej, świadomość, że ktoś siedzi obok, dodawała jej otuchy, ale czuła, że powinna coś powiedzieć, w końcu była wielce wdzięczna za to, że ktoś pojawił się na tym korytarzu, akurat w tym czasie. - Pan Régis, tak? - przerwała milczenie, patrząc w błękitne oczy towarzysza. - Chciałam powiedzieć, że... Dziękuję. Gdyby nikt nie przechodził akurat tym korytarzem, to nie wiem, co by się mogło stać. - czuła, że słowo "dziękuję" jest tutaj całkowitym niedomówieniem, ale w żaden sposób nie mogła wyrazić swojej wdzięczności wobec gajowego. Niestety, nie mogła się też w żaden sposób mu odwdzięczyć. Bo co teraz mu powie? "Gdyby pan potrzebował pomocy, to niech zgłosi się do mnie" ? No błagam, toż to żałosne! Ale... tak, właśnie takie słowa wyleciały z jej ust, zanim zdążyła się pohamować. Nagle wszyscy ci fachowcy, znający się na swym zawodzie zaczęli gwałtowniej niż przed momentem uwijać się przy swojej pacjentce. Usłyszała, jak jakaś kobieta o blond włosach ciasno uczesanych w kok mówi spokojnym głosem, najwyraźniej do Marlene, aby się uspokoiła, bo wszystko jest w porządku, ale musi trochę tutaj poleżeć, gdyż muszą całkowicie się upewnić, czy jej stan już jest całkowicie w porządku. Co to dało? Teraz już widziała, jak jej przyjaciółka się szarpie i spogląda na nią z wyrzutem oraz przerażeniem. W jej oczach dostrzegalny był również głęboki żal. Lauren miała ochotę pobiec i jej wytłumaczyć, że inaczej mogłyby się już nigdy nie zobaczyć, że innego wyjścia, aby uratować jej życie nie było, że spanikowała, kiedy ta zemdlała, ale na szczęście nadeszła pomoc. Chciała jej tyle powiedzieć, ale język odmawiał jej posłuszeństwa. Przecisnęła się przez wszystkich tych lekarzy, czy innych pielęgniarzy i choć przeganiali ją, oraz obrzucali mniej lub bardziej wulgarnymi prośbami o przesunięcie się, odgarnęła jej delikatnym gestem włosy z czoła i uścisnęła bardzo delikatnie dłoń, aby ta wiedziała, że nie jest sama, i że wszystko skończy się dobrze. - Przepraszam... - wykrztusiła tylko, spoglądając w oczy studentki. Za co przepraszała? Za to, że wcześniej nie mogła jej pomóc, a raczej za to, że nie próbowała. W żaden sposób.
Słowa Lauren powinny były go uspokoić, jednak wcale tego nie zrobiły. Zresztą, jak miał się uspokoić, skoro nadal nie wiedział, czy Marlene się ocknie. Martwił się o nią, bo była mu w jakiś sposób bliska, choć nigdy nie łączyło ich nic więcej poza znajomością. Zastanawiał się, czy był w stanie zapobiec temu, co się zdarzyło, choć wiedział, ze nie. Ostatni raz, gdy widział modelkę, była ona jeszcze w normalnym stanie i nic nie zapowiadało tego, że doprowadzi się do takiego stanu. - Pewnym rzeczom nie jesteśmy w stanie zapobiec, nawet, gdybyśmy tego bardzo chcieli - odparł spokojnie. Wiedział już z doświadczenia, że nie da się uprzedzić niektórych zdarzeń, choćby nawet człowiek starał się z całych sił to zrobić. Życiem rządził przypadek i nie wiadomo było tak naprawdę, co się zdarzy danego dnia. Usiadł na wolnym łóżku, które znajdowało się w pobliżu i czekał, milcząc. Nie wiedział, co powiedzieć. A poza tym czuł, że tu słowa nie są potrzebne. Czekał, aż wyjaśni się cokolwiek co do stanu panny Brodeur. - Nie ma za co. Obowiązkiem moim było pomóc potrzebującym w potrzebie - rzekł, nie czując się wcale jakimś superbohaterem. Naprawdę nie zależało mu na tym, by potem mu się odwdzięczać. Zrobił to, co powinien zrobić każdy. Ale wiedział, że gdyby nie on... Ta świadomość ciążyła mu niezmiernie. Niedługo potem zrobiło się zamieszanie i, jak się okazało, Marlene obudziła się, nie będąc oczywiście świadomą, co się z nią dzieje. Dlatego rozumiał jej reakcję, bo on pewnie na jej miejscu zachowałby się podobnie. Podszedł bliżej do łóżka, jednak pozostawał na uboczu, nie przepychając się przez lekarzy, tylko obserwując dalszy rozwój sytuacji. Po czym zaczął rozmawiać z jednym z lekarzy, co było z Lene. Jego podejrzenia potwierdziły się, z czego Regis nie był zadowolony.
Cały czas próbowała się wyrwać. Miała dość leżenia. Chciała stąd wyjść. Pamiętała taką sytuację. Półtora roku temu również przytwierdzili ją do szpitalnego łóżka, aby nie uciekła. Stwierdzili, że to anoreksja. I wtedy wszystko do niej dotarło - Lauren tak jak i inni zaczęli myśleć, że ona jest chora. Prychnęła cicho. Od razu podleciały do niej pielęgniarki wraz z innymi fachowcami. Zaczęli jej wmawiać, że wszystko wróci do normy i że to dla jej dobra. Zmroziła ich wszystkich wzrokiem i odwróciła głowę w drugą stronę. Na łóżku obok siedział mężczyzna, którego kojarzyła. Mocno zacisnęła powieki, aby nikogo więcej nie widzieć. Była zmęczona całą sytuacją. Zaczęła się przysłuchiwać rozmowie. "Tak, to anoreksja. Choroba wróciła, więc będzie trudniej ją wyleczyć. Pacjentka potrzebuje dużo czasu, aby na nowo pokochać swoje ciało i je zaakceptować. Tym bardziej, że już raz straciła wiarę w siebie i swoje możliwości." Marlene zatkało. Podniosła ociężałą głowę i wbiła gniewne spojrzenie w blondynkę. Poczuła, że gniew rośnie. - Co mi tu wmawiacie ?! Ja mam anoreksję ?! Idźcie się leczyć na głowę! ANOREKSJĘ MAJĄ WASZE PALCE U STÓP! - wrzasnęła. Po chwili poczuła czyjąś ogromniastą dłoń, która ją lekko uścisnęła. Zaczęła szybciej oddychać. Brodeur wpadła w szał. Nie spodziewała się po przyjaciółce, że ta zrobi coś takiego. - Za późno na przeprosiny - rzekła chłodnym tonem. - Wpakowałaś mnie w to bagno i teraz sama muszę sobie radzić - dodała i wyrwała dłoń. Czuła się taka oszukana. Sądziła, że może niektórym ufać, ale ci ją zawiedli. Nie miała pojęcia co teraz zrobi. Przecież nie może sobie pozwolić na urlop wśród lekarzy! Czy ci ludzie nie rozumieją, że ja pracuję ? Że za kilka dni muszę się spotkać z pewną osobą, aby ustalić moją dalszą karierę ? Cholera jasna! Z jej ust wypłynęły francuskie przekleństwa skierowane do wszystkich tutaj zgromadzonych. - Żądam, abyście mnie zostawili. Potrafię o siebie zadbać. Mam już dziewiętnaście lat - powiedziała głośno i stanowczo. Wpatrywała się z uporem na pielęgniarki, ale te tylko kiwały przecząco głową. Zakryła twarz we włosach, aby nie patrzeć na współczujące spojrzenia. Z jej oczu popłynęła mała łza, która miała wszystkim uświadomić, jak bardzo ją skrzywdzili. Powoli sala opustoszała. Została w niej tylko Lauren i... Régis! No tak, to Régis Sauveterre. Nie byli jakoś specjalnie blisko. Po prostu zwykła znajomość, jednak coś w jego twarzy ją zaintrygowało. Przyglądała mu się chwilę, aby po chwili zacząć cicho szlochać.
Simon niemalże leciał do skrzydła szpitalnego. Mimo ze nie lubił lekarzy Natanielowi takowi byli bardzo potrzebni. A przynajmniej czyste miejsce gdzie można go spokojnie opatrzyć. Otworzył pewnym kopniakiem drzwi,i ku swojemu zdziwieniu ss było nie mal puste. Położył Nataniela na jednym z pustych łóżek i zabrał się do pracy. Po całej akcji w cukierni dowiedział się tego i owego a temat pomocy lekarskiej. Po chłopaku było zdecydowanie widać ze jest wycieńczony. Krukon chwycił jedną z szklanek nalał do niej czystej wody,i w odpowiedni sposób nalał ja do ust ślizgona. Potem zaczął naprawiać to,co tylko dało się naprawić. Nastawił jego kostkę, magią też pomógł pogruchotanym żebrom...Potem jeszcze uzupełnił krew chłopaka. Po wszystkim opadł ciężko na krzesło przy łóżku chłopaka,wcześniej sprawdzając czy nie ma jeszcze czegoś co mógł by przeoczyć... Teraz pozostawało tylko czekać aż Nataniel się obudzi...
Coś docierało powoli do mojej świadomości. Słabe uczucie bólu gdy nastawiano mi kostkę i składano żebra. Oraz dotyk dłoni gdy ktoś podniósł mi głowę i zmusił do przełknięcia odrobiny wody. Wracało mi czucie w poparzonych palcach i dłoniach a pęcherze na palcach których dorobiłem się przy pracy w kuźni pękły wywołując okropne uczucie pieczenia i bólu. Otworzyłem z wysiłkiem oczy widząc wszystko zamazane jak przez mgłę... - Ggdzie ? Ccco się stało? ... Miecz kuźnia... Próbowałem wstać lecz mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa ...
Simon zobaczył ze Nataniel się obudził i poderwał się na równe nogi stajać przy jego łóżku.: -Leż.Bo będzie bardziej bolało.-spojrzał na chłopaka i olśniło go że leząc w tym piekle musiał się trochę poparzyć. Sięgnął po maść na tego typu sprawy i odwrócił go z niewyobrażalna delikatnością na brzuch aby móc posmarować poparzone plecy. Ktoś kto ja tworzył pomyślał o wszystkim i substancja raz dwa się wsiąknęła już na pierwszy rzut oka łagodząc poparzenia. Simon obrócił chłopaka z powrotem na placy wcześniej podkładając bandaż bo tka było napisane na etykietce od maści. Następnie rozejrzał się za kolejnymi oparzeniami i wykonał podobne czynności jak w wypadku pleców. Gdy już skończył zerknął na ślizgona i zapytał: -Chcesz wody?
Uch... Znacznie lepiej. Teraz gdy w oparzenia wnikała kojąca maść powoli czułem jak moje ciało odżywa, a wzrok przejaśnia. Leżąc jednak na plecach ciągle nie miałem sił by podnieść głowę i ujrzeć osobę która się mną zajmowała. Zastanowiłem się i doszedłem do wniosku iż skądś znam ten męski głos, i po chwili zdołałem jakoś powiązać jego brzmienie z twarzą konkretnej osoby. - Simon? Gdzie ja jestem i co się stało? W mojej głowie panował totalny mętlik i zamęt a ja sam czułem się jak po rozdeptaniu przez stado buchrożców. - Tak proszę ... Czułem się wyschnięty na wiór a każdy mięsień wył z bólu i przemęczenia ale cholera by to, i tak uśmiechnąłem się mimochodem myśląc o komentarzach Sig gdyby teraz wpadła tu i zobaczyła nas tak razem...