Skrzydło Szpitalne jest sporym pomieszczeniem, utrzymanym w kolorze oślepiającej bieli, przez co ma się jeszcze większe wrażenie wszechogarniającej czystości. Na całej długości poustawiane są łóżka dla pacjentów, z małą szafeczką obok, zazwyczaj zastawioną przez lekarstwa i słodycze, oraz czasem zasłonięte parawanem, by powstrzymać ciekawskie spojrzenia uczniów w przypadku cięższych chorób.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia 6/9/2014, 17:37, w całości zmieniany 2 razy
Autor
Wiadomość
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Patrzyła z litością na Matiasa, a raczej na kołdrę. Jak ona pachniała mugolskim krochmalem. Morgane nie lubiła tego zapachu... Złe wspomnienia po sierocińcu. - Może pójść po lekarza? - spytała zakłopotana. Nie zbyt wiedziała co ma robić.. Wytężyła słuch i usłyszała znajomy głos.. Takie hmmm "fuj"? Dobiegał on z drugiego końca sali. Była to chyba Jane. Jak ona ją uwielbiała! -Ciekawe co jej się stało.. Matulu by nic złego-przeraziła się na myśl o jakich nieszczęściach mogła się napatoczyć biedna przyjaciółka.
- Żadnych lekarzy! - zaprotestował nagle, jeszcze bardziej zakopując się pod kołdrę. Znaczy głowę miał pod kołdrą, ale nogi już nie. Wisiały tak, że prawie spadały z łóżka. - Idź sprawdź. - odpowiedział po chwili, macając ręką po szafce stojącej przy łóżku. Natrafił na jakąś gazetę, która okazała się kolorowanką, po czym wepchnął ją też pod kołdrę, jakby chciał wmówić Morgane, że będzie sobie leżał i grzecznie czytał. Czytał kolorowankę. W ciemnościach pod kołdrą. Wysunął kawałek głowy spod kołdry (raczej sam nos, żeby nabrać powietrza), ale znowu skulił się pod kołdrą w idealny kłębek. Mniej go już bolał brzuch, jak tak leżał.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
- Nie bądź dziecinny. Nie mogę już patrzeć jak źle się czujesz - podeszła do niego bliżej i go przytuliła. Chociaż czy to było przytulenie? Chyba takie tknięcie ręką. Wyszła z tego miejsca. Odsunęła parawan i zaczęłą szukać głosów. Dość dugo kogoś szukała. Zauważyła jeden parawan w którym były trzy cienie. Powoli go odsunęła.. Zobaczyłą tam biedną Jane.. Siedziała już co prawda. Zerknęła na Ell. Była tak samo blada jak Jane. - Co... Co... tutaj.. się stało? - wydukała - A znaczy.. Co jest Jane? - lekko się poprawiła. Spojrzała w oczy lekarzowi. Nie był w jej typie. Widać od razu, że ten jego seksapil go samego przerasta. Puszy się jak paw w tym fartuszku. Uśmiechnęła się do niego. Już od razu wiedziała, że kolejnym punktem do rozmów z Elliott będzie właśnie on. - Przyszłam tutaj, bo Matias źle się czuje.. niech Pan będzie dla niego miły... - poprawiła kłopotliwie kosmyk włosów spadający jej na twarz - ma fobię na punkcie lekarzy, szpitali - wyszeptała, by dziewczymy nie usłyszały. Ona sama zaczęła być blada. Widok biednej schorowanej Jane ją przerastał.
Hm, nie to, żeby ktoś był upierdliwy, ale pielęgniarz doktor był zawsze przekonany, że postępowanie w przypadku urazów głowy zaliczało się do podstaw mugolskiej pierwszej pomocy, przynajmniej jego tak uczyli. Ale co on tam wie, przecież był tylko lekarzem po studiach. Zresztą, nieważne, wróćmy do akcji, bo odbiegamy od tematu. Paramparam. Teraz trzeba było czekać, aż eliksir zadziała. Hm, łatwo można było się domyśleć, kiedy właśnie się tak dzieje. 1,2,3,4,5 i…. jest charakterystyczne ‘fuuuuuj’. Panie i panowie, skoro pacjentka zaczęła logicznie myśleć, rozpoznawać smaki i tak dalej... to znaczy, że Krew Trolla zadziałała, a i z móżdżkiem dziewczyny wszystko w porządku. Lexiu, ty nasz geniuszu, znowu ratujesz sytuację, jesteś wielki. - Ej, ej, ej, żadnych gwałtownych ruchów - poprosił spokojnie pacjentkę, przytrzymując ją delikatnie za ramię, żeby tylko nie próbowała podnosić się, wstawać, czy robić innych rzeczy, które w takim stanie na pewno by nie pomogły. - Jak się czujesz? Głowa jeszcze boli? Nie czujesz mdłości, zawrotów? - spytał dla upewnienia, przykucając przy łóżku Krukonki i uważnie przyglądając się jej bladej twarzyczce. - Nie ma za co - mruknął z uśmiechem do Gryfonki. Co tam, że zdążyła go na początku zdenerwować. Dzieciaki popełniają błędy, trzeba im to tłumaczyć, tyle, koniec sprawy. A Middleton w końcu był młody, to wiedział, że każdy wiek ma swoje prawa, a w sytuacjach jak te nie myśli się przesadnie rozsądnie. - Wypadałoby najpierw dzień dobry powiedzieć - mruknął, nawet nie odwracając głowy w kierunku dziewczyny, która właśnie do nich podeszła. Swoja drogą bardzo musiała się nagimnastykować, żeby przyjrzeć się Lexiowym oczom, biorąc pod uwagę fakt, że ten cały czas przyglądał się uważnie pacjentce z urazem głowy, ale w to nie wnikam. Och, ale gdyby tylko wiedział, co za myśli roiła w swojej głowie owa niewiasta, która właśnie zaszczyciła ich swoją obecnością! Hm, na pewno pomyślałby, że naczytała się telenoweli i myśli, że od wrogości do miłości. Ale nie, Middletona się tak nie poderwie, o nie, o nie. - Zawsze staram się być miły - odpowiedział, na chwilę odwracając głowę w kierunku dziewczyny, która mamrotała pod nosem tak, że ledwo ją dosłyszał. I tak, to ona coś burczała, bo Lexiu mył uszy. Co jak co, ale jako lekarz miał czasami przesadnego bzika na punkcie higieny. Właściwie, to ją kojarzył. Chyba byli razem w Ravenclawie, ale głowy nie dałby sobie uciąć. - Zaraz do niego pójdę, tylko upewnię się, co z... y... - tak, tak w tym miejscu Lexiu zastanawiał się, jak nazywa się jego ruda pacjentka.
- Jane -dokończyła za niego - Czuje się już dobrze. Naprawdę. Jeszcze raz bardzo dziękuje i przepraszam za kłopot. Dziewczyna zaczerwieniła się. Było jej głupi, że zawracała głowę. A propos głowy...przestała boleć. Nareszcie. Jaka ulga. - Morg, opowiem ci później -obiecała, obdarzając dziewczynę przyjaznym spojrzeniem - A teraz lepiej sprawdź co u Matiasa. Miała zatroskany ton. Zresztą jak zwykle, gdy chodziło o ludzi, których znała.
- Jane. - Automatycznie wręcz podpowiedziała lekarzowi, cały czas patrząc na przyjaciółkę. Wyglądała trochę lepiej, choć w tym przypadku to wcale nie oznaczało "dobrze" ani nawet "nieźle". Rudowłosa była blada, miała lekko mętny wzrok i trzymała się za usta, jakby zaraz miała zwymiotować. Cały czas trzymając ją za rękę odwróciła się do Morg. - Cześć. Już wszystko w porządku... chyba. - Uśmiechnęła się słabo. A więc to Matias był schowany za ową zasłoną. Cóż strach przed lekarzami był rzeczą powszechną. Często widziała osoby, które niemal przyklejały się do krzesła poczekalni jej ojca. - Co mu się stało? - zmarszczyła brwi. Swoją drogą, dobrze, że jeszcze nie pojawiły się jej zmarszczki. Ostatnio dość często wykonywała tą czynność. - Powiedz mu, że nie ma się czego bać. Albo nie... niech boi się bardziej eliksirów, które będą mu podawać, niż samych lekarzy. I trzymaj go za rękę. To często pomaga. - Powiedziała z uśmiechem na twarzy. Krukonka bardzo się starała, by nikt oprócz lekarza tego nie usłyszał, lecz przed Elliott nic się nie ukryje. Tak przynajmniej sądziła sama zainteresowana.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Morgane może i zapomniała o uprzejmości, ale czasem nie myśli się taki drobnostkach tylko chce się jak najlepiej dla kochanej osoby. Ktoś kto tego nie przeżył nie zrozumie. - Hej.. - powiedziała szaro -Dobrze powiem mu to - wzróciła się do Elliott. Dziewczynie musiały się trząść ręce ze strachu, lęku o przyjaciela. Nie okazywała mu tego, ale szczerze bała się o niego. Morgane blada cera z natury zaczeła nabierać jeszcze tym bardziej białego koloru. Była pewnie po kimś z rodziny prawie albinoską. Nie wiedziała po kim co troszeczkę ją irytowało, ale takie losy dziecka z sierocińca. Od dawnych czasów tak się nie czuła; pusta w środku, blada, malionowe może nawet po pewnym czasie śliwkowe usta.. Wyglądała jak trup. Tylko ten nieboszczyk miał wyjątkowy kolor włosów. Mhmm... No tak! Trzy rude dziewczyny otaczały tego doktorzynę... Oj biedny, biedny.. i to jeszcze najukochańsze przyjaciółki! Jeszcze chwilkę temu cała się telepała przez kolejny powód - chorobę Jane... Właśnie! Dziewczyna pytała co było Matiasowi.. - Dostał takiego krwotoku z nosa, że zasłabł.. - jej samej o tych słowach zrobiło sie ciemno przed oczami. Kolana jakieś takie miękkie stały się.. -nie dobrze... - nawet nie zdąrzyła do kończyć myśli. Po prostu upadła na krzesło obok niej. Chyba sobie złamała szczękę przez dygot zębów.. Co do Matiasa i jego przemęczenia. Sama za dużo się uczyła.. Jednak aż tak bardzo nie przesadzała jak kolega. Biedny doktorek.. Teraz będzie mieć kolejną osobę do opieki.. Pewnie będzie kolorowo wspominać ten dzień... Ten swój pierwszy dzień w pracy. Dopiero za kilka lat. Na pewno za kilka lat.
Ostatnio zmieniony przez Morgane Charpentier dnia 8/1/2011, 18:22, w całości zmieniany 1 raz
Spojrzała na Morg ze strachem. Dziewczyna wcale nie wyglądała lepiej od Jane. Cała dygotała i była blada jak trup. Biedaczka... pewnie martwiła się o przyjaciół. Przygarnęła dziewczynę ramieniem, gdy ta usiadła koło niej. Westchnęła. Co za dzień. Najpierw to zajście na korytarzu, teraz to... masakra. - Nie martw się. Nic mu nie będzie. Jane też nie. - Spojrzała w oczy Morg, próbując ją tym samym przekonać do prawdziwości tych słów. - Tylko nam tu nie zemdlej, bo pan doktor będzie miał jeszcze więcej do roboty. - Zaśmiała się lekko. Ciekawe jak ona sama wyglądała. Pewnie niewiele lepiej od przyjaciółek... Jeśli w ogóle.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Wybuchła śmiechem przez Elliott. Nie specjalnie jakoś polubiła tego doktorka. - Obyś miała rację kochana - pokazała jej język. No Morgane, Morgane... Czyżbyś tutaj nawet zaczęła udawać, że nic się nie stało? Dygot jej ciała jakoś automatycznie sie wyłączył. - Kiedy Jane wyjdzie? - zapytała. W jej głowie roiło się od obrazów przyszłego spotkania dziewczyn.. Miała już tyle pomysłów. W końcu musiała jakoś odwrócić myśli od tego co się dzieje z Matiasem. Tak to, by faktycznie zeszła, by im tam. A wtedy żadne leki, eliksiry by nie pomogły..
- Jane - powtórzył, łudząc się, że może w taki sposób zapamięta imię pacjentki. - Zatem, Jane, skoro czujesz się już dobrze, to nie biedę dawał ci już żadnych eliksirów, ale musisz zostać w Skrzydle Szpitalnym na dwudziestoczterogodzinną obserwację, czy aby na pewno wszystko jest w porządku, okey? - spytał, ale oczywiście było to pytanie retoryczne. - I nie przepraszaj, bo nie ma za co - dodał poważnie. Och, ludzie, żeby jeszcze przepraszać pielęgniarza za to, że została uderzona w głowę, a ten jej pomaga, no błaagam. Przecież to... naturalne, to była jego praca. Chociaż, o ile przeprosiny były zupełnie zbędne, to podziękowanie całkiem miłe. No, bo komu nie zrobiłoby się miło, gdyby ktoś tak ładnie dziękował? - Wyjdziesz jutro około południa, więc chcąc nie chcąc czeka cię spędzona tu noc. Ktoś mógłby przynieść twoja pidżamę, a jak nie, to w szafkach są nowe, zupełnie nieużywane. Na pewno będzie ci lepiej - powiedział, wstając z kucek. Oparł się plecami o szafkę obok łóżka pacjentki, krzyżując ręce na piersiach. Taaak, ruda dziewczyna miała racje, ostatnie o czym marzył, to ploteczki całej trójcy uczennic wokół jego osoby. Nie, żeby nie lubił plotek, albo spotkań w większym gronie, ale nie przesadzajmy, w końcu trochę się dziś napracował. - Wybaczcie, że się wtrącę, moje drogie panie, ale... y... Jane potrzebuje teraz spokoju i odpoczynku, a nie ułatwiacie jej tego, waszą paplaniną nad łóżkiem - powiedział, jak najuprzejmiej tylko mógł. - Więc, jeśli nikt nie ma już do mnie żadnej sprawy, to żegnam, odwiedziny skończone - dodał, wbrew pozorom bardzo pogodnym tonem. Middleton już wstał, żeby kulturalnie, jak na dżentelmena przystało iść i otworzyć uczennicom drzwi wyjściowe, kiedy usłyszał żarcik Gryfonki. I oczywiście coś musiało się stać, bo chwilę potem był dość donośny huk i Lexiu musiał wrócić do dziewczyn, żeby sprawdzić, czemu Krukonka osunęła się na krzesło. - Co ci jest? - spytał podejrzliwie, na wszelki wypadek kucając obok dziewczyny i przytrzymując ją za ramię jedną ręką, żeby z krzesła nie zleciała, czy coś.
Poczuł, że coś leje mu się po wardze. Jak poparzony znowu usiadł na łóżku i zaczął przetrzepywać szafkę w poszukiwaniu chusteczek. Nie chciał za nic pobrudzić pościeli ani tym bardziej nakapać na podłogę. Próbował zachowywać się jak najciszej, żeby nie przykuć niczyjej uwagi. Skoro jednak widział wszystko podwójnie, to miał trudności ze znalezieniem czegokolwiek. Potrącił ręką butelkę z wodą, ale w porę ją złapał. Odetchnął z ulgą. Mało brakowało. Znalazł w końcu chusteczkę i pochylił głowę do dołu, żeby krew sobie ściekła. Drugi raz tego dnia... Czy to nie przesada? Może nos miał złamany? Przecież nie mogło być aż tak źle. Dotknął ostrożnie nosa, ale nie bolało. Nos był w porządku. Kątem oka zarejestrował wielki siniak na ręce. Nie wiedział, że siniaki robią się tak szybko, ale uznał to za wynik wypadku na schodach. Zorientował się, że siedzi sobie na łóżku w tej piżamie, którą chciał schować. Za późno. O zgrozo. Na dodatek zorientował się drugi raz, że jest w Skrzydle Szpitalnym. SS. Sparaliżowany nasłuchiwał tylko. Coś jednak działo się tej rudzince, która była w Zakazanym Lesie? Leżała tam ta co nie pamiętał jej imienia (pardon...), ale miała taki kolor włosów, że trudno było zapomnieć? A Morgane miała sobie pójść? Niedobrze. Może to i Skrzydło Szpitalne, kostnica, ale... Bose stopy Matiasa z cichym tąpnięciem dotknęły podłogi. Podparł się jedną ręką, drugą przytknął do nosa chusteczkę. I trzeba było przyznać, że prawie mu się udało wyjść! Gdyby tylko nie ten parawan, który odsunęła Morgane. Widząc potrójnie zaczepił o coś nogą i z powrotem rozłożył się na łóżku.
- A... no tak. Jane załatwię ci wszystko, czego potrzebujesz. - Uśmiechnęła się czule i już miała wyjść, ale ponieważ lekarz zainteresował się Morg, postanowiła zostać jeszcze na chwilkę. Obiecała sobie, że będzie już cicho, ale gdy zza parawanu usłyszała jęki i stłumiony huk, nie wytrzymała i zachichotała pod nosem. Nie powinna się naśmiewać z kolegi, który dodatkowo był chory czy coś w tym stylu, ale nie mogła się powstrzymać. Wstała z krzesła, rzucając jeszcze jedno spojrzenie na Jane i podeszła do zasłony. Odsunęła ją delikatnie i zajrzała do środka. - Wszystko w porządku? - Próbowała pohamować się przed wybuchnięciem śmiechem, więc jej głos miał dość dziwną barwę. Nie zwracając uwagi na zabawną piżamę kolegi, pomogła mu usiąść na łóżku.
To był piękny dzień. Ptaszki ćwierkały wymyślne melodie, przyjemny wiatr poruszał gałęziami drzew, wokół było mnóstwo urokliwej zieleni. A przynajmniej mogłoby tak być, gdyby Astrid nie opierała się namowom swoich znajomych i jednak podekelktowała się trochę uroczą substancją, którą jej proponowali. Ale nie, och, dzisiaj miała plan zgrywać cnotkę i dziewicę orleańską, dlatego też z dumą odparła, że nie przyjmie od nich żadnych dragów, a następnie od razu udała się na swój codzienny trening Dżedaj, polegający na przejściu się po zamku i wyłapaniu nowych droidów, z którymi mogłaby stoczyć jakże zacięty bój. Nieprzychylny jej los jednak zdecydował, że nie dane jej będzie tego dnia znaleźć godnych siebie przeciwników, a że nie miała zamiaru wracać do dormitorium i usychać z nudów, postanowiła odwiedzić rycerza swego serca, młodego padawana i Tego, Który Ma Przynieść Równowagę Mocy, pana pielęgniarza. Dlatego też niezwłocznie skierowała swe kroki w stronę pierwszego piętra, obierając sobie za cel Skrzydło Szpitalne. Droga minęła jej dość przyjemnie, bo przy okazji mogła poznęcać się samymi spojrzeniami na grupce przestraszonych Puchoniątek z pierwszej klasy. Swoją drogą, te dzieci były takie zabawne! Ale brak w nich Mocy, więc Mistrz Yoda nie mógł nic zrobić, by wyszkolić ich na porządnych rycerzy Dżedaj. Trudno, jedni mają talent, drudzy nie. Z tym trzeba się urodzić. Astrid otworzyła duże drzwi, prowadzące do środka SS, z takim hukiem, że niejeden obywatel w śpiączce mógłby się bez problemu zeń wybudzić. Ogarnęła uważnym spojrzeniem całe pomieszczenie, opierając ręce na biodrach, i aż uśmiechnęła się do siebie z nader niewiadomego powodu. Poprawiła białą (choć, coby być dokładnym, dość zszarzałą) koszulę od swego zacnego mundurka, której wcale nie wpuściła w spódnicę (bo po co? tak wyglądała bardziej rebel, hehe), po czym przemierzyła kilka kroków w stronę zacnej grupki niebieściastych i jednej czerwonej. Swoją drogą, ruch jak na obradach senatu na Coruscant, słowo daję. - Niech Merlin czuwa nad waszymi duszami - odezwała się w geście powitania, choć tak naprawdę wszystkich oprócz szanownego Lexa miała, delikatnie mówiąc, w dupie. Och, tym razem darowała sobie standardowe "niech Moc będzie z wami", bo przecież to towarzystwo, będące z innej galaktyki, raczej i tak by tego nie zrozumiało. Cóż, trudno. Zawsze to jakieś odstępstwo od rutyny. - Pan doktor ma przerwę - oświadczyła także, o dziwo, niewiarygodnie uprzejmym tonem. No w końcu nie można tak biednego Middletona zamęczać. Mogłyby sobie te dziewczyneczki już pójść, mhm. W dodatku, hej, czy jej się troiło w oczach? Wszystko to rude. No proszę.
No, no, pięknie. To dopiero pierwszy dzień Lexiakowej pracy, a on ma już serdecznie dosyć. Dosyć. Dosyć. Dosyć. Bo nagle tak wszyscy zaczęli mdleć, drżeć, blednąć, tak? O nie, nie. To na pewno jakiś spisek, zdecydowanie. Pewnie stały za tym te złe stworki, o których ciągle opowiadała mu Astrid, a on potulnie udawał, że słucha jej i rozumie absolutnie wszystko z tych jej pokręconych, kosmicznych opowieści. Och, pewnie, że chciało mu się słuchać, a przynajmniej się starać. Dlaczego? Ach, on już swoje powody miał, proszę mi uwierzyć. Jeśli o Astrid mowa, to tak dawno nie miał z nią jakiegokolwiek kontaktu, ach jaka szkoda! Otrząsnął się, wracając z odległej krainy Lexowych myśli do skrzydła szpitalnego. W końcu jeszcze miał pacjentów. Dziewczyna nie powiedziała mu, o co chodzi, więc wywnioskował, że po prostu źle się poczuła, co mogło zdarzyć się często. Wiek dojrzewania, tak, to na pewno to. Na wszelki wypadek wstał, nalał jej do kubeczka trochę wody i dodał do niej trochę Eliksiru energii, po czym podał rudowłosej do wypicia. Skoro to był zwykły zawrót głowy, to po tym wszystko powinno być okey, a i drgawki powinny minąć. - Wypij, a jak poczujesz się lepiej będziesz mogła iść do dormitorium – powiedział, po czym oparł się barkiem o ścianę. Oczywiście tak, żeby mógł widzieć dziewczynę. A potem tak wiele rzeczy stało się w jednej chwili. Za sobą, niedaleko sąsiedniego łóżka usłyszał jakiś łoskot, jakby ktoś się przewrócił. Lex odwrócił się, żeby zobaczyć co się stało, a jego oczom ukazał się leżący na podłodze Krukon, którym wcześniej się zajmował. W tym samym czasie drzwi Skrzydła Szpitalnego otworzyły się z donośnym hukiem, a potem Lexiu widział jakby w zwolnionym tempie, zupełnie jak na mugolskich filmach. Z każdym krokiem jej włosy rozwiewały się, jakby ktoś stał przed nią z wiatrakiem. Pan doktor stał jak oczarowany, mierząc wzrokiem zgrabną sylwetkę Misrza i uśmiechając się przy tym głupkowato. Znaczy się; na usta wstąpił dobrze znany zawadiacko-łobuzerski uśmieszek, a z oczu dało się wyczytać jakże jasne w przekazie; no chodź tu do mnie. Oprzytomniał, przypominając sobie, że ma pacjentów, dopiero kiedy Elliott podeszła do tamtego Krukona, który leżał jak długi na ziemi. Hm, skoro ona pomogła mu wstać, to Lex mógł należycie przywitać się z Astrid. - Niech Moc będzie z tobą, mistrzu Yoda - powiedział niczym prawdziwy padawacośtam, podchodząc bliżej Ślizgonki. Och, jak bardzo chciałby się teraz tak po prostu nachylić nad tą niewysoką istotką i pocałować zupełnie nie jak uczeń mistrza. No, ale nie wypadało. Raz, ze był w pracy, a dwa, że tak poufałe kontakty pracownika Hogwartu z uczennicą mogłyby zostać źle odebrane przez resztę uczniów-pacjentów. Potem byłyby na pewno plotki, idiotyczne komentarza, a jemu przede wszystkim zależało na dobrym samopoczuciu Astridki. - Właściwie to chyba dzisiaj nie mam co liczyć na jakąkolwiek przerwę - mruknął całkiem niepocieszony, sugestywnie wskazując głową na całą poszkodowaną czwórkę.
Piżama Matiasa nie była zabawna. Była po prostu piżamą, więc Matias jej się wstydził. To tak jakby ktoś wtargnął do jego sypialni, tylko to była jakaś publiczna sypialnia. No i cały harem tu był, chociaż Matias nie chciał żadnych kobiet. Mężczyzn też nie. Jakby tylko miał... Kątem oka dostrzegł swoje poskładane ubranie. Przebrałby się. Tak, tak. - Spoko. - powiedział tylko do Elliot, wymamrotał jakieś podziękowania, spróbował zetrzeć krew z podbródka i piżamy... ajj, co za syf. - Mógłbym cię przeprosić na chwilę? Dzięki. Nie dopuszczając ją do słowa zasunął szybko parawan. Przebrał się w try miga (zdążył policzyć do sześciu) no i był już kompletnie ubrany. Odsunął parawan jeszcze raz i ponownie stanął oko w oko z Elliot. - Podobno uczęszczasz na OPCM - powiedział uśmiechając się blado. - Zobaczymy się tam, mam nadzieję. Pod ręką trzymał tą upaplaną piżamę, pożyczył sobie jeszcze chusteczki z półki. Ciągle trzymał teraz tą bibułkę pod nosem, żeby nigdzie nie kapło.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
- Czy coś mi się stało? Pan nie widzi? Zamartwiam się o przyjaciela, bo źle się czuje i wygląda.. Przepraszam... Mógłby Pan w końcu coś z nim zrobić - powiedziała dość gwałtownie po czym z braku siły troszkę osłabła. Lekarz trzymał ją i pewnie od razu wyczuł, że skurcz mięśni wywołany przez wkurzenie na niego nagle sobie odpuscił, a Morgane stała się laleczką którą można było podnieść i bawić się. Dziewczynie znów się zakręciło w głowie. -Biedny Matias... Trzeba mu pomóc.. - cały czas powtarzała sobie te myśli, by trzymać się jakoś i móc siłe mówić. Gdy usłyszała huk z jego miejsca sali wzdrygałą się. Morg zaczął się klonowac obraz.. W ostatnich minutach zaobserwowała, że lekarz odchodzi i pojawia się jakaś kobieta. Morgane już teraz zbytnio nie wiedziała co wokół jej sie dzieje. Miała zamroczony wzrok... Wtedy lekarz podał jej eliksir energi. Oprzytomniała.. Teraz wsłuchiwała się w ich rozmowę. Poczekała na małą przerwę, by być uprzejmą i nie przerywać. - Przepraszam za swoje zachowanie.. Ale właśnie dla tego krukona tutaj jestem, a nic zbytnio nie mówiłam o tym, bo zobaczyłam tutaj swoją przyjaciółkę. Pewnie Pan, by podobnie zareagował... - wyjaśniła swoją postawę..
Jane poderwała się do góry, gdy usłyszała, że ktoś obok się najwyraźniej przewrócił. - Nic ci nie jest ?-spytała, patrząc jak Eli pomaga chłopakowi. Chwile później do SS weszła ślizgonka. "Właściwie to chyba dzisiaj nie mam co liczyć na jakąkolwiek przerwę" - słysząć te słowa, znów zaczęły gryźć ją wyrzuty sumienia. Dlaczego musiała tu tyle leżeć ? Czemu nie mogła pójść do dormitorium ? Ech... Ale wolała nie kłócić się z kimś kto właśnie ocalił jej życie. Zamiast tego pzeciągnęła się i nagle ogarnęło ją zmęczenie. Ziewnęła cicho.
Ta czwórka droidów, przebywających w Skrzydle Szpitalnym, jakoś niespecjalnie do niej przemawiała. Dosłownie i w przenośni. Zachowywali się jak takie sierotki Marysie. Cały czas ktoś mdlał, a jak nie mdlał, to miał krwotok albo odpadała mu głowa. No ludzie, co się dzieje z tym społeczeństwem? Najwyraźniej tylko nieliczni mogli poszczycić się liczbą midiflorianów na należytym poziomie. Niby był to jakiś powód do dumy, ale co będzie, kiedy Federacja Handlowa zechce wreszcie zaatakować ich biedną planetę? Dżedaj jest stanowczo za mało, by stanąć do otwartej walki, a z tak słabą ludnością to od razu mogli popełnić zbiorowe samobójstwo, by nie umierać z aż tak wielką hańbą. Cóż, mistrz Yoda nic na to nie poradzi. Słysząc jakże zacne powitanie, którym obdarzył ją szkolny pielęgniarz, uśmiechnęła się z nieukrywaną dumą i skłoniła, jak to Dżedaj mieli w zwyczaju. Ach, jaki on był porządny! Uczył się dla niej zwrotów charakterystycznych dla czegoś, co było mu kompletnie obce i odległe jak planeta Naboo. Dla niej! Trzeba to docenić, mhm. Kiedyś mu za to podziękuje w bardzo zadowalający sposób, tego Lex mógł być stuprocentowo pewien. Teraz jednak, oprócz szczerzenia białych ząbków w szerokim uśmiechu, postanowiła wspaniałomyślnie nie reagować na to cudowne spojrzenie, które, swoją drogą, również w nim uwielbiała. W zasadzie uwielbiała w nim prawie wszystko. Pokręciła głową i zacmokała z dezaprobatą, słysząc, że chyba nie będzie w stanie zrobić sobie przerwy. No jak tak można? W ciągu dnia trzeba poświęcić trochę czasu na medytację i wyciszenie się, by uspokoić Moc, a już w ogóle należało to robić kilka razy, gdy było się Tym, O Którym Mówiła Przepowiednia Dżedaj. Lex powinien mieć więc przerwy cały czas, przynajmniej te od pracy w Hogwarcie. I gdziekolwiek indziej także. Ale, ale! Cwany i niekiedy podstępny mistrz Yoda wpadł na genialny pomysł odciągnięcia go od grupki wiecznie-skrzywdzonych-krukonów-i-jednej-gryfonki. Jej twarz na chwilę przybrała iście szatański wyraz, przez co mogła sprawiać wrażenie, że na ten moment zamieniła się osobowościami z wielkim i złym Imperatorem Palpatine. Usta Astridki poruszyły się, jakby bezgłośnie wypowiadała "pobawmy się w doktora", po czym jakże teatralnie udała, że nagle zakręciło się jej w głowie, by zaraz osunąć się na ręce biednego, zabieganego pielęgniarza. Tak, dokładnie, drodzy państwo, TAKŻE ona straciła przytomność, jakie to perfidne! Odczekała kilkadziesiąt sekund, upewniając się, że Middleton nie ma zamiaru rzucić jej na podłogę i uciec z krzykiem, i uchyliła jedną powiekę, rzucając mu swoje znane, firmowe spojrzenie. Mogło to oznaczać, że tym jakże cwanym sposobem chciała dać mu pretekst do zaniesienia jej na jaaaakże odległy, drugi koniec Skrzydła Szpitalnego. Połączenie przyjemnego z pożytecznym! Uwolni się od bandy pokrzywdzonych przez los, żeby zająć się nią! Ach, ale świetnie to wykombinowała.
- Nic się nie stało. - powiadomił je, ciągle jeszcze trzymając się na nogach. - Poradzę sobie przecież... Fajne Dzidzie. Się martwiły. Matias miał jednak lepszy plan niż mogły się spodziewać! Przetarł znowu krew, która kapała mu z nosa (chyba przez tą krew czuł się trochę... niewyraźnie), nawet łóżko pościelił i zrobił porządek na szafce. Obrzucił wszystko wzrokiem. Tak, już czysto. Głupia krew. Ciekła bez powodu. Może jak upadł to żyła mu pękła? Ale nie... Inaczej krew lałaby mu się też z oka, co miał nieszczęście nie raz przeżyć. Jakiś mugol pokazywał na niego palcem i mówił o jakichś Sharinganach. A Matiasowi wcale nie było do śmiechu. A, no tak! Trzeba było jeszcze poprawić ten parawan. Trochę trzeba przesunąć, bo zawadza... Znowu stracił równowagę, ale miał tu Elliot, która posłużyła za podpórkę. Przeprosił ją szczerze, bo był dosyć spory (dziwne, że ona jeszcze nie została zmiażdżona...) i spojrzał na dwie rudzie. - Czuję się o wiele lepiej! - ,,czuję się jak rozmamłany młotkiem", tłumaczył sobie w myślach. - Pozwólcie, że się pożegnam. - wyszczerzył się. O tak, to było szczere. Nie cierpiał szpitali. - Życzę ci powrotu do zdrowia. - powiedział do tej czerwonowłosej. - Morgane... - uśmiechnął się do niej nieśmiało. - Mam problem ze schodami. Mogłabyś mi pomóc? Jeśli nie była w stanie, to Matias nie miałby jakichś specjalnych uwag, przeprosiłby i poszedłby sobie sam. Musiał napisać list.
- Nie ma sprawy... - Nagle przed jej oczyma przeleciała zasłona i potem równie nagle się odsunęła ukazując Matiasa, który był już całkowicie ubrany. - Owszem, chodzę na OPCM. To jeden z ciekawszych przedmiotów, a pani Black jest naprawdę miła. - Uśmiechnęła się na wspomnienie ostatniej lekcji. Jakaś Ślizgonka weszła do SS. Zaczynał się tu robić tłok. - Dobra, zmywam się. Nic tu po mnie. - Podeszła do Jane i dała jej buziaka w policzek. - Przyjdę jeszcze podrzucić ci piżamę itp. Tylko najpierw znajdę jakiegoś Krukona, który mi pomoże. Poklepała Morg po ramieniu i uśmiechnęła się do Matiasa. - Do widzenia! - Zawołała jeszcze będąc już przy drzwiach i wyszła.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
-Uwierzyć mu czy nie?-zapytała siebie w myślach. Poprawiła kosmyk włosów. Miała je za długie i jeszcze opadały jej na twarz. Wyobrażała sobie jej pomoc.. Matias, by sie znów wywalił, ale z nią. - Proszę Pana - powiedziała głośno - Matias może już wyjść? Bo chciałabym mu pomóc iść do domatorium... - spytała się pewnie. Zerknęła przez ułamek sekundy na kolegę. Zawsze mu wierzyła, ale jeśli chodzi o zdrowie to niestety. Nie. Dziwnie się czuła... Jakoś nienaturalnie. Mogłaby biegać po ścianach.. Jeszcze miała smak tego świństwa w buzi. Eliksir energi.. Ciekawa nazwa.. - Nie chcę być nie miła, ale zdaje mi się, że nadal nie jest z tobą okey - powiedziała w stronę Matiasa. Nie chciała być czepialska ani upierdliwa.. Po prostu się martwiła.
Taaak, rzeczywiście, pacjenci byli nieco męczący, zwłaszcza, że po tych wszystkich eliksirach, no i tak kompleksowej opiece lekarskiej powinni już wydobrzeć, rozejść się i nie robić sztucznego tłumu. Oczywiście nie mówił tu o Krukonce z urazem głowy, tej Jane. W końcu jej kazał tu leżeć i odpoczywać, bo jej stan był poważniejszy. Ech, gdyby tylko dziadek Middleton zobaczył, jak ta dzisiejsza młodzież jest przewrażliwiona, to załamałby ręce. Lex spojrzał zrezygnowany na Krukona, który zamiast wstawać z łóżka powinien leżeć, skoro jeszcze dostatecznie nie odpoczął. A on z kolei wolał robić z siebie straszną ofiarę, co chwila podnosząc się, nadwyrężając tym samym swoje siły i przez to miał te całe krwotoki z nosa. Gdyby Lex mu nie mówił, że ma leżeć, to okey, ale mówił, do jasnej cholery. Powtarzał chyba ze dwa razy. No, w każdym razie dobrze, że postanowili się już wynieść. Przecież cała trójka była całkiem zdrowa, tylko te krwotoki z nosa były przez własną głupotę, ale jak chce się męczyć, to nikt mu nie broni. Och, jakże przykro mu było, że musiał rozczarowywać ją w taki sposób! Chociaż, gdyby skrzydło opróżniło się prawie całkowicie, a zostałaby tu tylko ta Krukonka z urazem głowy, to mała przerwa by nie zaszkodziła, mhmm. Jednak, jeszcze wszyscy nie wyszli, więc trzeba będzie poczekać, a nóż któremuś z nich się przypomni, że boli ich brzuch, ząb, palec u stopy, czy jeden Merlin wie co jeszcze. Ale, ale… nie doceniał ślicznej Ślizgonki, która właśnie coś do niego szeptała. Niby zrozumiał, ale chwilę do niego dotarło, co chciała mu przekazać. Doprawdy, to wszystko przez to jego zmęczenia. Nie mógł się za długo zastanawiać, co miał na myśli Astrid, bo ta zupełnie nieoczekiwanie osunęła się w jego jakże męskie i umięśnione (hłe, hłe, jasne) ramiona. Przytrzymał ją, przyciskając sobie do piersi, żeby mu nie upadła. Trzeba przyznać, była niesamowitą aktorką, bo gdyby nie zauważył jej spojrzenia, to prawdopodobnie sam by się nabrał. - Astrid? Astrid? - powtarzał, starając się grać równie dobrze. – Ej, już, przytomniej – powtarzał, żeby wszystko było bardziej realistyczne. Zrobił całkiem przerażoną minę, poczym wsunął jedną rękę pod kolana dziewczyny, a drugą pod jej plecy, podnosząc ją tym samym. Przecież musi eskortować ją na szpitalne łóżko i wcale nie na to najbliższe, w końcu Krukonka z urazem głowy musiała odpoczywać! Z Astrid na rękach ruszył w stronę łóżka, ustawionego pod samym oknem. - Hmmm? – spytał nieco zdezorientowany, odwracając się z Astrid na rękach, kiedy Morgane zaczęła coś do niego mówić. – Ach, tak pewnie. Ale mogłabyś z wziąć ten eliksir z szafki, która stoi obok łóżka tego Krukona i dać mu? – spytał, odwracając się w jej stronę. No, jaki był wspaniałomyślny; dał Krukonowi całą buteleczkę Eliksiru Energii, żeby w razie czego sam poradził sobie z krwotokami z nosa. Nie, Lex wcale w ten sposób się nie wyręczał od niepotrzebnej roboty, wcale. - Do widzenia! – krzyknął za wychodzącymi uczniami, bo pożegnać się wypadało. Zaraz potem spojrzenie niebieskich tęczówek powróciło do nieprzytomnej Astrid. - Sprytny plan, Mistrzu - powiedział z uznaniem, kładąc Slizgonkę na łóżku. - Ale wiesz, że będę musiał tam zaraz wrócić? - spytał,siadając obok niej.
Ostatnio zmieniony przez Lex Middleton dnia 8/1/2011, 22:00, w całości zmieniany 1 raz
Lekarze to psychole. A on właśnie wstał tylko po to, żeby zabrać Morgane z wariatkowa. Niestety, Czerwonowłosa będzie musiała tu zostać. Jednak Matias poprzysiągł już odbicie jej. Schowa ją w dormie, o ile oczywiście zaklęcia ją przepuszczą. Morgane nie musiała się nikogo pytać, bo Matias i tak by wyszedł. Był pełnoletni od roku, więc raczej nie byłoby siły, która by go tu trzymała. - Jest okeej - powiedział do niej z uśmiechem. - Nie ma powodów dla których bym tu leżał, bo wiem co mi jest. Podszedł do Morgane i wziął ją pod rękę. Może i miał się podpierać, ale wolał ją jeszcze ciągnąć do Pokoju Wspólnego. Minął nieogolonego lekarza, wymamrotał coś tam pod nosem... Może to było pożegnanie było. Kij wie, Matias często mamrotał. Lekarz to żywy trup, poza tym, oni potrafią tylko zabijać. A szpitale... Przecież to kostnica.
Dała mu zanieść się do łóżka bez słowa sprzeciwu, przy okazji wtulając się w niego zaborczo, kiedy już oddalili się znacznie od grupki pokrzywdzonych, która teraz zmniejszyła się o jedną osobę. Ach, od razu luźniej w Skrzydle Szpitalnym, mhm! Co prawda Astrid mogłaby przelewitować samą siebie na wskazane łóżko, bo w końcu jej Moc była nieograniczona i na pewno ponadprzeciętna, ale po co, skoro Lex z własnej woli zechciał to zrobić za nią? Poza tym, to wyjście okazało się znacznie milsze i przyjemniejsze. Kiedy pielęgniarz położył ją na materacu, który swoją drogą był średnio wygodny, zgięła jedną nogę w kolanie, przyglądając się uważnie swemu jakże zacnemu rozmówcy. Była z siebie niebywale dumna, w końcu niecodziennie i nie każdy potrafił wymyślić tak tajemniczy i doskonały zarazem plan wyrwania się z niezbyt sprzyjającej sytuacji. Przeczesała dłonią kruczoczarne włosy (o, właśnie, w tym kolorze było jej znacznie lepiej niż w poprzednim, czyli blondzie), zastanawiając się nad czymś przez chwilę. Tak, to może podchodzić pod pewien rodzaj popołudniowej, dość krótkiej medytacji, bo na dłuższą nie mogła sobie teraz pozwolić. Szkoda byłoby przecież tracić możliwość rozmawiania z Middletonem, a i tak doskonale wiedziała, że swoim prywatnym treningiem i wyciszeniem Mocy mogła zająć się później. - Moje plany zawsze są sprytne - stwierdziła, nie kryjąc swej wcale nie niskiej samooceny. - I widzisz, to właśnie dzięki mnie nie musisz teraz obcować z tą bandą droidów, których, swoją drogą, nie wiem co składał. To musi być jakaś wyjątkowo wadliwa produkcja, skoro co drugi się psuje, a na dodatek zakodowali im potrzebę niesienia pomocy. Na miejscu dyrektora Hogwartu natychmiast skontaktowałabym się z ich producentem - wygłosiła naukowym tonem i skrzyżowała ręce na piersiach, gotowa do dyskusji, jeżeli urocza pielęgiareczka siedząca obok miała inne zdanie na ten jakże kontrowersyjny temat. Kiedy natomiast Lex wspomniał o tym, że niedługo będzie musiał wrócić do tych półgłówków (och, jeszcze fajniejsze słowo!), usta Mistrza Yody ułożyły się w pełen smutku dzióbek, którego mógłby pozazdrościć jej niejeden aktor, doprawdy. Albo przedstawiciel każdej innej profesji, to w sumie nie jest aż takie istotne. Tak czy inaczej, Astrid wyglądała teraz nader urzekająco i miała nadzieję, że to nie pozwoli Middletonowi odejść chociażby na krok, pf. W końcu dopiero co przyszła, a nie widzieli się od... Ee... No, na pewno minęły całe lata świetlne! Albo coś w tym stylu. Westchnęła z niezadowoleniem i pokręciła głową. - W ogóle nie masz czasu na treningi! - orzekła tonem prawdziwego mentora. - Opuszczasz się. Jak tak dalej pójdzie, nie zostaniesz prawdziwym Dżedaj i przegramy wojnę z Ciemną Stroną Mocy. Nawiasem, wiesz, że umieram? - spytała teraz już bardzo beztroskim tonem. - Ze starości. Ale potem ukazuję się Luke'owi, czyli pewnie tobie, więc jest okej.
Lexowi też nie było przesadnie wygodnie. Nie od dziś wiadomo, że materace metalowych łóżek szpitalnych były twarde i wąskie, ale przeżyć się dało. A pan pielęgniarz sobie w życiu radzi, więc oparł się plecami o kolano Astrid, które wcześniej zgięła. Eh, teraz jej koścista noga wpijała mu się w plecy, ale przynajmniej lepiej ją widział, a i zaraz było mu wygodniej, niż bez oparcia. - Pewnie, pewnie. Cudowna ty – przytaknął, jak zwykle miał to w zwyczaju robić w takich właśnie sytuacjach. Z kobietą się nie wypadało kłócić. Dobra, wypadało, ale tylko i wyłącznie wtedy, kiedy nie miała racji. Astridka właściwie miała ją prawie zawsze, a nawet jak nie miała, to była to wyjątkowa rzadkość, więc Lexiu wolał przemilczeć, niż wdawać się w bezsensowne dyskusje ze Ślizgonką. Dlaczego? Bo dyskusje w przypadku dwóch tak gwałtownych charakterów baaaardzo często, no dobra, nie tak często, ale zdarzało się, że kończyły się kłótniami, a wtedy za przyjemnie nie było. Wprawdzie po tym wszystkim godzili się w niezwykle miły sposób, ale o tym raczej nie będę teraz wspominać, bo i po co. Owiejmy to pewną mgiełką tajemnicy, o. Kiedy Astridka zaczęła swoje jakże długie (przynajmniej dla nie będącego w temacie Lexia) wywody, odchylił głowę do tyłu, przez chwilę gapiąc się bezczynnie w sufit. Oczywiście bardzo dobrze udawał, że słucha. Właśnie - udawał, bo po raz kolejny kompletnie nie miał pojęcia, o czym plecie jego urocza Ślizgońska przyjaciółka. Droidy, coś o Dżedaj, jakimś Luke`u. Kim, do jasnej Anielki, był Luke? - zachodził w głowę, intensywnie wysilając zmęczony już móżdżek, a z tego całego myślenia aż zacisnął wargi. O, na szczęście powiedziała, że to Lexiu nim był. Hm, dziwne imię, ale niech jej będzie. W końcu w tym Astridkowym świecie każdy nazywał się jakoś inaczej. Middleton pamiętał tylko, że do panny Edelweisse powinien zwracać się per mistrzu, co wcale, o dziwo, mu nie przeszkadzało. No, nieważne, odeszłam od tematu, a pan pielęgniarz ma teraz gorszy powód do zmartwień! Astridka niewątpliwie liczyła na to, że ten zaraz odpowie jej coś błyskotliwego, kto wie, może liczy na jakąś ambitną wymianę zdań, a tu nic. A dlaczego? Nasz biedny, aczkolwiek ciągle seksowny pan Middleton zupełnie nie miał pojęcia, jak wykręcić się od odpowiedzi. A wykręcić się musiał! Bo w innym wypadku się wyda, że zamiast słuchać Astridki, Lexiu zajmował się wlepieniem wzroku w jej krągłości albo myśleniem o całej reszcie równie nieistotnych pierdołów. O nie, nie, nie, tak być nie mogło. - Yhy, yhy, dziękuję za ocalenie, Mistrzu Yoda - powiedział i nachylił się nad brunetką, kładąc dłonie po obu stronach jej głowy, po czym zaczął całować ją. No, w końcu można było stwierdzić, że przywitał ją jak należy.
Wyczuwając słaby puls zdał sobie sprawę, że nie zdziała już nic pożytecznego, a jedynie pogorszy i tak już nieciekawy stan Tamary, która nie dość, że wyziębnięta to jeszcze nieprzytomna spoczywała w jego ramionach. Zrezygnował z nakładanie jej na ramiona mokrej kurtki bo i to nie zdziałałoby za wiele. Pierwszym co przyszło mu na myśl była wizyta w Skrzydle Szpitalnym. Lokalizacje znał, a i dziewczyna nie była na tyle ciężka by szedł tam nie wiadomo ile czasu. Niezbyt delikatnie przerzucił ją sobie przez ramię i nie zwlekając dłużej pomknął w kierunku zamku jak najszybciej. Nie pomyślał, że na magicznych noszach zapewne obydwóm byłoby wygodniej no, ale adrenalina w połączeniu ze wzmożonym stresem robi swoje. Wycieczka do Skrzydła zajęła mu kilka minut i była to tylko i wyłącznie zasługa jego lokalizacji, za co wdzięczny był tym którzy go tam umieścili. Mimo późnej wieczornej pory zdeterminowany był by pielęgniarkę obudzić ( a przynajmniej myślał, że jest ona kobietą). Drzwi pchnął nogą z racji iż dłonie obejmowały ciało dziewczyny i zanim zdążył rozejrzeć się dookoła złożył Tamarę na jednym ze szpitalnych łóżek i dopiero wtedy począł rzucać zdezorientowane spojrzenia po sali. Jak dobrze, że na jednym z posłań przyuważył parę wymieniającą czułości bo sam nie miałby pojęcia gdzie szukać kogoś kto mógłby pomóc Markowej. - Zawołajcie pielęgniarkę. - Rozkazał im przerywając chwile czułości może zbyt brutalnie no, ale tu mu na łóżku ukochana osoba umierała i rozczulać się nad nimi nie będzie. - Szybko do cholery.