Skrzydło Szpitalne jest sporym pomieszczeniem, utrzymanym w kolorze oślepiającej bieli, przez co ma się jeszcze większe wrażenie wszechogarniającej czystości. Na całej długości poustawiane są łóżka dla pacjentów, z małą szafeczką obok, zazwyczaj zastawioną przez lekarstwa i słodycze, oraz czasem zasłonięte parawanem, by powstrzymać ciekawskie spojrzenia uczniów w przypadku cięższych chorób.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz 2014 - 17:37, w całości zmieniany 2 razy
Po chwili się ocknął, była nad nim Connie, a ich różdżka leżała obok. W momencie ją chwycił i wycelował w pielęgniarkę, wykonał zamach i już zaczął mówić "Sec..." ale opanował się w momencie i spojrzał na nią z politowaniem. - Musiałbym być na twoim poziomie intelektualnym i kulturalnym żeby marnować moc czarnej magii na tobie. - powiedział i pokiwał głową. Czuł się trochę lepiej, lecz nadal niepewnie. Był tylko ciekaw, czemu w ogóle zaczął tę głupią gadaninę. - Wiesz Connie, ona miała rację, idź sobie do Namidki, skoro Ona wtedy wszystko schrzaniła to ja to naprawię. - powiedział i odwrócił się nie patrząc na Nią. Po chwili oddał Jej różdżkę. - Sorry że pożyczyłem bez pytania. - powiedział odwracając się ponownie. Na szczęście nadal był w stroju w jakim go tu przyniesiono. Spojrzał jeszcze tylko na pielęgniarkę i wyszedł ze skrzydła szpitalnego. Chciał udać się w miejsce, gdzie nikt mu nie będzie przeszkadzał, no chyba że Connie by coś do głowy strzeliło i chciała by jednak z nim pogadać. Oj zmienił się odkąd tu przyjechał.
No, Scar wcale nie pomogła. Wręcz dokładnie wszystko pogorszyła. Brian wcale nie musiał wiedzieć, z kim spędzała noc. Szczególnie, że nie wiedziała co dokładniej sobie chłopak myśli o tym. Chodziło tylko o siedzenie razem, a pewnie większość pomyślałaby już o grze w szachy. Przegryzła lekko wargę, ale za nim nie poszła. Powinien zostać sam i sobie to wszystko przemyśleć. Chciał się pakować w jakiekolwiek kontakty z nią, to oczywiste, że będzie cierpiał. Może nawet bardzo. - Nigdy się nie zakocham... - Powiedziała, po czym dodała - Jak ja nie cierpię facetów!- To już trochę głośniej, nadal do siebie. Usiadła na łóżku. - Masz coś na migrenę? - Spytała bez ceregieli pielęgniarkę. Może rzeczywiście coś czuła do Briana. Tylko nie potrafiła tego określić. Zwykła tolerancja czy też miłość? A jeśli to drugie, to zwykłe zauroczenie, czy tak jak w rodzinie? Na coś poważniejszego nie ma co liczyć z jej strony. Dlatego też między innymi za nim nie poleciała. W jej mniemaniu, nie powinno się aż tak intensywnie okazywać, że zależy. Jeszcze się przyzwyczaiłby podczas gdy ona nie ma zamiaru znowu być brana za wiernego pieska, który podąży wszędzie za swoim panem. Dodatkowo jeśli ktoś by to zobaczył, mógłby pomyśleć, że Con jest tak osamotniona i tak załamana z powodu Namidy, że na siłę próbuje kogoś znaleźć. Że boi się odrzucenia. W gruncie rzeczy opinia była dla niej ważna, nie może ze złej, mrocznej zrobić się w zakochaną jak na przykład ta zasrana puchonka Fran.
P i e p r z o n e s c h o d y, pieprzeni studenci spieszący się na wykłady i uczniowie biegający bezcelowo po całym zamku, wybuchając co chwila irytującym, przeszywającym czaszkę śmiechem. Pieprzeni, potrącający go w ramię i chichoczący cicho, pieprzeni patrztotenślepyYehl, przez których stracił równowagę i runął w dół, tracąc kontakt z podłożem, by zaraz odzyskać go z kilkadziesiąt razy większa siłą. Pieprzona ciepła krew, wartko spływająca z rozbitego łuku brwiowego, zagryzionej do mięsa wardze i skręconej kostce. Nie, nie przejął się tym. Wcale. Całe szpakowate ciało drżące było z zupełnie innych powodów; kanciasta sylwetka dygotała nie dlatego, że dwie życzliwe dusze postanowiły odprowadzić go do Skrzydła Szpitalnego. Nie, po prostu było mu zimno. Teraz też było mu zimno, gdy siedział na skraju łóżka, skulony wewnętrznie, zmizerniały i pobladły jeszcze przez ostatnie wydarzenia. Na koszuli zaplątały się pojedyncze krople krwi, ale twarz miał już czystą. Jedynie łuk brwiowy nieco napuchnął, ale to wkrótce minie, jak twierdziła pielęgniarka Lightwood. I teraz też drżał tylko od chłodu. Tylko. Tak.
Cóż, plotki w Hogwarcie zawsze rozchodziły się szybko, więc po krótkim czasie od wypadku Samaela i Gabrielle o nim usłyszała. Oczywiście z ust hogwarckich plotkarek, a jakżeby inaczej. To przecież był powód do śmiechu, tak. Bo nie było nic zabawniejszego jak strącenie ze schodów niewidomego człowieka tak. Przecież on nie widzi, więc nie zobaczy sprawcy, tak? A nikt nie pójdzie naskarżyć na sprawcę, nie będzie się przecież nikt narażał innym, nie. Gabrielle, jako lojalna przyjaciółka (zazwyczaj, bo bywały momenty, gdy lojalna nie była, ale na szczęście zdarzało się to rzadko) musiała sprawdzić, czy rzeczywiście Krukon trafił do Skrzydła, tak jak to powiedziała jedna z życzliwych osób. Wpadła do pomieszczenia jak burza, czego po raczej spokojnej dziewczynie nie można było się spodziewać. A jednak. Stanęła i rozejrzała się po pomieszczeniu. Szybko ujrzała postać Samaela, siedzącą na jednym z łóżek i rozdygotaną z zimna. Uspokoiła się trochę, pamiętając, że musi podchodzić do niego spokojnie, by go nie przestraszyć. Choć i tak zrobi to zbyt gwałtownie, tak jak ona często potrafi, hm. No więc podeszła do niego i ukucnęła obok. - Sam, co ci się stało? Jak się czujesz? - zapytała z wyczuwalna troską w głosie, nie do końca myśląc o tym, że chłopak chciał być sam i nie potrzebował obecności nikogo innego. Jednak ona czuła, że musi tu być i gdyby nawet chciał ją wygonić, to ona się nie da. Bo przyjaciele są przecież od tego, by pomagać w potrzebie, prawda?
Bał się tego. Wewnętrznie. Nie przyznałby się do tego na głos, nigdy, ale bał się. Że ktokolwiek z niewielkiej garstki ludzi na świecie zobaczy go teraz, w tej ogromnej, opustoszałej z prawdziwie ludzkich dusz szkole, że natrafi na niego... takiego. Wyliniałego z sił, wyczerpanego wewnętrznym dygotem, zapadniętego w sobie, jak człowiek zmagający się z ciężką chorobą. Zatem wzdrygnął się mimowolnie, gdy usłyszał głos Gabrielle, gdy dźwięk przedarł powietrze nieopodal jego ucha i wprawił cząsteczki w drżenie. Poczuł obok siebie ciepło drugiego człowieka i to było dla niego paradoksalnie obce, nierzeczywiste. Chyba coraz mniej w nim było człowieczeństwa. - Upadłem - odparł cicho, zmuszając się do przywołania niekrycie fałszywego uśmiechu, bladego i nikłego. Szponiaste palce zacisnął mimowolnie na swoich kolanach; laska była zbyt daleko, by mógł wyżywać się na niej. - Upadłem - powtórzył, odchrząknąwszy, nieco dobitniej. Wiedział, że ona wie, że on kłamie. Wiedział. I wcale nie starał się kłamać lepiej. Bo o ile sam doprowadził do tego, że go nienawidzono, sam dążył uparcie do tego, by być obiektem nienawiści wszystkich... o ile starał się udowodnić całemu światu, że jego ślepota nie powinna sprawiać, że jest traktowany lepiej... tak w tej chwili potrzebował właśnie kogoś, kto myśli, że to jednak zmienia postać rzeczy. Że nieważne, ile piszczeli zdzelił "przypadkowo" laską, ile gorzkich słów padło z jego ust wobec innych, że nie zasługuje na to, by go tak traktowano. Chyba sam, paradoksalnie, przeliczył się w podświadomym liczeniu na taryfę ulgową. - Śpiewasz, Gabrielle? - zapytał nagle, zachrypniętym głosem, mrugając powoli ociężałymi, posiniałymi powiekami zakrywającymi drżącym płatkiem skóry bezużyteczne, puste, martwe oczy.
Tak... słaby, słabszy niż zwykle. Bez chęci do życia. Bez nadziei na lepszy los, na jakąkolwiek odmianę. Tak zmęczony życiem, tak pozornie obojętny na to, co się z nim stanie. Takie mógł sprawiać wrażenie. I sprawiał. Ale była jeszcze druga strona medalu, którą widziała Gabrielle. Ona wiedziała doskonale, że, choć mogłoby się wydawać, iż opinia innych jest dla Samaela nieważna, to jednak on przejmował się tym, co mówią i myślą o nim inni, że potrzebował akceptacji ze strony innych osób. I taka akceptację mógł uzyskać z jej strony. Nie potrafiła zapobiec zmianie chłopaka w tego, kim się stał. Była świadoma tego, jak on odnosił się do innych. W sumie czego można było się spodziewać, jak i inni odnosili się do niego tak, a nie inaczej. Jednak do niej zawsze odnosił się z życzliwością, przynajmniej starał się. Dlatego nie próbowała zbytnio wpłynąć na jego zachowanie, nie nachalnie. Nie można było zmusić ludzi, by się zmienili. Musieli zrobić to dobrowolnie. Podniosła się z kucków i powoli, ostrożnie usiadła na łóżku, obok chłopaka, uważając, żeby nie spadł, wszak siedział na samym brzegu, gdzie nietrudno było zsunąć się na podłogę pod wpływem nacisku na materac. Tak się bała, że spadnie, że znowu sobie coś zrobi i, że to ona będzie temu winna. Ale na szczęście udało się, poszło wszystko dobrze, przynajmniej w tej chwili. - Nie chcesz mówić, nie mów, jednak czuję, że było inaczej - dodała, słysząc jego kłamstwo. Wiedziała, tak, wiedziała, że oszukiwał ją, nie chcąc powiedzieć, co tak naprawdę się stało. Nie chcąc pokazać swej słabości, tego, jak łatwo można było go skrzywdzić. Czyżby bał się jej? Niedobrze, bardzo niedobrze. Ale i tak chciała mu pokazać, że warty jest traktowania go normalnie, po ludzku. A nie z pogardą. Pokazywała mu to na każdym kroku, za każdym razem. - Tak, śpiewam - odparła cicho, nie chcąc jakby zniszczyć powagi chwili. - Chcesz mnie... posłuchać? - zapytała nagle, zdziwiona samym tym faktem. Nadal odzywała się w niej ta niepewność, dawna niewiara w swoje umiejętności, choć sama znała swą wartość. Jednak pewnych nawyków z dzieciństwa trudno się wyzbyć, szczególnie, gdy słyszało się nieraz niezbyt pochlebne opinie na swój temat.
Dziewczyna weszła do sali z ciałem, lecz nikt tego ciała nie widział. Wyglądało to jakby dziewczyna po prostu trzymała różdżkę w obawie, że ktoś ją zaatakuje. Zauważyła dwie osoby. Wyglądali jakby nie nie widzieli dziewczyny więc po prostu weszła do środka. Podeszła do pierwszego lepszego łóżka, zdjęła zaklęcie niewidzialności, położyła martwe ciało na łożu i szybciutko wyszła. Strasznie się bała, ale już po kłopocie. Cichutko zamknęła drzwi i wyszła.
No cóż, droga do Skrzydła Szpitalnego mimo wszystko do najprzyjemniejszych nie należała - całe szczęście, że pomieszczenie to mieściło się na pierwszym piętrze i nie musiał pokonywać zbyt wielu kondygnacji morderczych schodów. Oprócz tego, że czuł (niewielki, ale mimo wszystko) fizyczny ciężar, o wiele gorsze było dręczące go poczucie niepokoju i lęku o siostrę, o to, dlaczego padła bezwładna na ziemię. Fakt, ostatnimi czasy chorowała, ale przecież nie mdleje się ot tak, hm? Co do wieści, które jej przekazał, wątpił, by wstrząsnęły nią do tego stopnia. Chociaż, kto wie... Dobra, mniejsza o przyczynę, liczył się skutek, prawda? W każdym razie, Charles pojawił się w progu Skrzydła najszybciej, jak potrafił. W środku było parę osób, których teraz, z uwagi na totalny chaos w swojej głowie, nie rozpoznał i nie miał zamiaru zagadywać. Zastanowiwszy się chwilę, co zrobić, kierowany absolutnie logiczną logiką, po prostu położył Aud na leżącym najbliżej niego pustym łóżku. Teraz trzeba się rozejrzeć w poszukiwaniu Scar. Och, co za dramatyczna scena!
Nawet nie da się opisać, jak przerażona była Scar, kiedy wróciła do Sali po swoją różdżkę, a na łóżku znalazła jakąś martwą studentkę, którą kojarzyła ze szkolnego korytarza. Była taka młoda, a teraz leżała otruta, martwa, okropnie lodowata. Scar przykryła jej ciało kocem i w tempie ekspresowym napisała do odpowiednich służb Ministerstwa Magii i samego dyrektora. Nie dłużej, jak po godzinie ciała nie było, aurorzy się wynieśli, a Scar siedziała w swoim gabinecie z filiżanką bardzo mocnej herbaty. Był trochę roztrzęsiona, niemrawa. Ale co się dziwić? Ostatni tydzień pracy w szkole i trup młodej studentki, pięknie. Próbowała skupić się na jakimś kryminale, ale z koncentracji nici, bo myśli panny Lightwood ciągle zajmowała ta dziewczyna. Aurorzy obiecali listownie poinformować pielęgniarkę, ale kiedy tylko pomyślała, że tamta była taka młodziutka i miała tak wiele przed sobą, to robiło jej się cholernie żal. W gabinecie usłyszała, że znowu ma gości w Skrzydle Szpitalnym. Dobry Merlinie, oby nie kolejny denat – poprosiła nie wiadomo kogo w myślach, choć było to kompletnie niedorzeczne. Sama wiedziała, jak abstrakcyjne to by musiało być, ale głupie myśli nie wiedzieć czemu nie chciały ulotnić się z jej głowy. W Skrzydle Szpitalnym zastała Samaela i Gabrielle, cóż, nie będzie ich wyganiała, skoro chcieli posiedzieć tutaj. Nie byli hałaśliwi i niekulturalni, a to najważniejsze. Poza tym, wolała, żeby chłopak jeszcze trochę tu posiedział, tak dla pewności, że wszystko z nim porządku. Oprócz dwójki Krukonów były tu jeszcze dwie osoby. - Witaj, Charles – przywitała się z nim pogodnie, jednak szybko spoważniała, kiedy zobaczyła jego minę i leżącą na szpitalnym łóżku Audrey. Przestraszona podeszła do dziewczyny i nachyliła się nad nią. Najpierw sprawdziła puls, och, tak z głupiego strachu. - Zemdlała? - spytała Charlesa, kiedy rozpinała kurtkę Audrey i rozsupływała jej szalik. No, dopływ powietrza jest najważniejszy! O nie, nie. Scar nie miała siły na jakieś mugolskie reanimacje, czy powolne czekanie, aż osoba, która zemdlała otrzeźwieje dzięki świeżemu powietrzu, o nie. Szybko podbiegła do szafki z eliksirami, wyciągając ten różowy, w podłużnym flakoniku. Najlepszy trzeźwiący, jaki tylko świat czarodziejów znał! Odkorkowała go i postawiła Audrey pod sam nos. Jego intensywny i okropnie nieprzyjemny zapach powinien szybko ją obudzić, ba, postawić na nogi. Odjęła flakonik, zakręciła i odstawiła na szafkę. Nerwowo spoglądała to na własny zegarek, to na Audrey. Niby wiedziała, że eliksir powinien raz dwa zadziałać, ale ostatnio zrobiła się z panny Lightwood straszna panikara. A kiedy chodziło o pannę Primorse, jedną z uczennic, którą tak lubiła, to w ogóle dostała niemal palpitacji serca. Niesamowite, że pracowała tu jedynie niecały rok, a już odchodziła.
Pojawił się z omdlałą Connie w skrzydle szpitalnym... Sam nie wiedział, co ma teraz zrobić, był cały roztrzęsiony tym, co się stało... I bójką i stanem Connie... Ułożył ja ostrożnie na jednym z łóżek, rozbierając z kurtki i butów. Przysiadł na łóżku, cały czas trzymając ja za dłoń... Sam nie wiedział, dlaczego tak strasznie się bał, że... że ją straci... Ale to było zupełnie nagłe...
Ciężko było stwierdzić ile czasu była nieprzytomna, ale kiedy poczuła ten okropny zapach, od razu się przebudziła. Była świadoma tego, że zemdlała, ostatnio niekoniecznie dbała o zdrowie. W sumie patrząc na to realistycznie, całkowicie odwrotnie - poważnie się zaniedbała. Nie próbowała nawet zbijać wysokiej gorączki, bo nie uważała, żeby była ku temu jakaś większa potrzeba. Miała jednak mały problem jeśli chodziło o przypomnienie sobie, co działo się przed zemdleniem. Kojarzyła, że Charles mówił coś o Antoinette i że przez przypadek (!) zaszła z nim w ciążę. Tak więc w sekundzie uznała, że straciła przytomność, bo za bardzo się zdenerwowała, a poza tym nie była zbyt dobrze ubrana, kiedy wyszła na zewnątrz. Zapewne musiało się skumulować i bum. W każdym razie nie przejęła się tym za bardzo. - Fuj - skomentowała ochryple nieprzyjemny zapach, otwierając oczy. Domyśliła się, że jest w Skrzydle Szpitalnym. Gdzieżby indziej? Podniosła się wolno i oparła na łokciach. - Hyhy, jest okej, mogę iść - powiedziała pewna, że wszystko jest w porządku, choć czuła się lekko... zaćmiona. No jasne, że czuła się świetnie! Może miała gorączkę, ale co tam! Ostatnim czego jej brakowało było siedzenie w tym miejscu. Zamiast tego mogłaby porobić o wiele pożyteczniejsze rzeczy. Chociażby posiedzieć sobie na schodach i tworzyć małe, papierowe gwiazdki z origami. W istocie, właśnie pluła sobie w brodę, że zemdlała i dała się zanieść do Skrzydła Szpitalnego. - O! Connie! - powiedziała półprzytomnie, obserwując Ślizgona, który przyniósł dziewczynę. Wstałaby i podeszła do nich, ale coś jej mówiło, że nogi mogą odmówić posłuszeństwa, a niekoniecznie jej tego brakowało. Jeszcze powiedzą, że ma tu leżeć przez jakiś czas! Zostawiła więc sprawę pani Lightwood, a sama postanowiła obserwować.
Scar opuszcza Hogwart? I Hanuś i Veruś dopiero niedawno się o tym dowiedziały? Oł noł! To było niemożliwe! Przyjaciółki poszły więc do Skrzydła Specjalnego by poznać wszelakie szczegóły o decyzji pielęgniarki i ewentualnie ją pożegnać, albo chociaż usłyszeć odpowiedź przeczącą. W każdym razie, musiały działać! Veronique mogłaby przysiąc, że chwilę przed skręceniem w korytarzu, w którym znajdowało się wejście do celu, usłyszała jak ktoś inny tam wchodzi. Ale cóż było w tym dziwnego? Przecież to Hogwart - miejsce pełne najdziwniejszych zdarzeń w całej Wielkiej Brytanii. Podeszła do drzwi i powoli otworzyła je. Widok ją, delikatnie mówiąc, zdziwił, wszak ujrzała... Namidę i Koni, nieprzytomną Koni! - ŁOT DE FAK?! - wydarła się tępo gapiąc się w tą dwójkę. Odwróciła się do Hanny i patrzyła na nią zupełnie jak dziecko oczekujące odpowiedzi od rodzica.
No tak. Kto by pomyślał, że ktoś tak twardy jak ona może być chory na dusznicę bolesną? Była nie przytomna. Raz na jakiś czas docierały do niej głosy, których nie potrafiła w żaden sposób zidentyfikować. Czuła się jak w takim śnie na jawie. Widziała jednorożca przez okno ze swojej wysokiej wieży. W pewnym momencie z doły zobaczyła dwie liny, po których ktoś się wspinał. Brian i Nami? Trochę to dziwne. W pewnym momencie Gryffon coś powiedział i odciął ślizgonowi line. Ale ten nie dał za wygraną, podleciał w górę za pomocą różdżki i spowrotem się złapał. Księżniczka Connie, ubrana w rażąco różową sukienkę, ozdobioną gwiazdkami spoglądała tylko, nie wiedząc któremu uda się wejść pierwszemu. Szli łeb w łeb. W pewnym momencie wszystko się zamgliło. Znów nastała ciemność.
- Connie, ocknij się, to cholery! - syknął, czując się taki bezsilny... Nie miał pojęcia, co powinien robić... Kiedy do sali weszły Ver i Hanna, spojrzał na nie zszokowany, jednak nie puścił dłoni nieprzytomnej przyjaciółki. Odwrócił wzrok, wstydząc się swojej bezradności, i znowu, tym razem już szepnął, do Connie - No eej... nie bądź taka,... obudź się...
Niemożliwe aby jej ukochana pielęgniarka tak po prostu wyjechała zostawiają Ver i Hann bez słowa. Nie otrzymały powodu dla jakiego Scar miałaby zostawić swoich podopiecznych od tajnego źródła, które je o tym powiadomiło, więc postanowiły osobiście sprawdzić tą informację i w razie gdyby okazała się prawdziwa, przekonywać pielęgniarkę do pozostania w zamku wszelakimi możliwymi sposobami, a jak wiadomo, każda z nich miała ich sporo. Wsunęła się za Veruś do skrzydła szpitalnego z przygotowaną mową, która miała wpierw ochrzanić Scar za takie haniebne opuszczenie Hogwartu bez powiadomienia ich, w później przekonać ją by jednak nie opuszczała miejsca gdzie tak wiele osób uwielbiała tracić kości w nogach czy otrzymywać zaklęciami. Gdy jednak usłyszała krzyk Ver szybko swe bystre oczka skierowała na Koni, nieprzytomną i leżącą na łóżku szpitalnym. - Co do jasnej..?! - Nie dokończyła swojego przeraźliwego krzyku oburzenia, ponieważ jej umysł zarejestrował tu także obecność Namidy. Przerzuciła wzrok na rudowłosą przyjaciółkę. - Ktoś załatwił Koni przed nami !
Trochę jeszcze czasu minęło, nim ciemność zmieniła się w gwałtowne i bardzo rażące światło, kiedy to otwierała delikatnie powieki. Natychmiast je zamknęła, lecz potem zamrugała szybko, żeby przyzwyczaić źrenice do światła. Miała ochotę gwałtownie usiąść i się rozejrzeć, ale zmęczone ciało odmawiało posłuszeństwa. Przeszkadzał jej w tym też ból w klatce piersiowej - takie uparte kłucie. Nie za bardzo podobało jej się, że pierwszy głos jaki usłyszała i to wyraźnie należał do Hanny - jednego z wrogów. - Jeszcze nikt mnie nie załatwił, macie szansę - Szepnęła głosem, który podkreślał to jak taki jeden atak ją osłabił. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek, po raz drugi będzie taka bezsilna. Najpierw blizna, teraz to. Lekko przesunęła głowę, tak by nie musząc się za bardzo obracać mogła patrzeć na Namidę. - Wszystko dobrze? Brian ci nic nie zrobił? - Co drugie słowo przerywała, żeby odetchnąć głęboko, ale cichutko. Właśnie, gdzie jest Gryffon? Najwyraźniej uciekł. Widocznie nie była dla niego aż taka ważna, jak przez chwilę myślała, że może być. Zamrugała szybko, żeby "odszklić" załzawione oczy.
- Oh, dajcie sobie spokój, chociaż na tydzień. - Namida zaśmiał się z ulgą, kiedy usłyszał cichy głos Connie... - Ze mną wszystko ok, ale ten szczur zwiał... - warknął, wkurzając sie na samo wspomnienie o tym parszywym... Oh, aż nie mógł znaleźć na niego odpowiednio paskudnych słów!
-Nie wyzywaj go... - Westchnęła głęboko, odwracając się lekko w bok. Chcąc czy nie chcąc nadal był jej najlepszym przyjacielem. Zbyt dużo ich łączyło, żeby zaprzepaścić to z powodu jednej sprawy. Chociaż zachował się okropnie i na pewno zaatakowałaby go, gdyby tylko miała różdżkę. - Wybacz, to moja wina. Wiedziałam, że jak cie ze mną zobaczy to zrobi scenę zazdrości - Mruknęła cichutko, zaciskając palce na pościeli. - Maxym też już oberwał, jak powiedział, że mu się podobam... - Zaśmiała się cichutko, ale po chwili powiedziała "Au, au". - Brian odszedł? - Spytała cicho. Nie kontaktowała już w gospodzie, to też nie wiedziała co ma myśleć. W pewnym momencie przez okno wleciały dwie sowy. Obie znała. List, oraz list z paczką upadły na stoliczek obok niej. Brian... Z bólem wyciągnęła rękę po kopertę. Przeczytała list i upuściła. To było do przewidzenia. Skoro on tego chce... To powinna zapomnieć raz na zawsze. Musi wrócić do udawania tego, że ma u Namidy szanse i to z nim się kiedyś zwiąże. Bolesny powrót do złudnych nadziei. - O, odzyskałam różdżkę - Mruknęła widząc kształt paczki. Znowu będzie mogła atakować ludzi za byle co. - Świat wraca do normy - Nie do końca była z tego zadowolona, ale chyba tak będzie lepiej, dla wszystkich.
ŁAT DE FAK? ŁAT DE FAK? Teraz tylko Scar mogła powiedzieć ŁAT DE FAK? Audrey się obudziła, to najważniejsze, Charles dalej stał podenerwowany, ale Scar wcale się nie dziwiła, że nie jest w stanie nic powiedzieć. W końcu mdlejąca ukochana siostra, to nic przyjemnego. A teraz dodatkowo do Skrzydła Szpitalnego wpakowała jej się cała zgraja Ślizgonów i innych uczniów. Nie, żeby miała coś przeciwko pacjentom, bo ich lubiła, ale tylu to już przesada. Nawet przemknęło jej przez myśl, że tylu ich się tu zwaliło tylko dlatego, żeby jakoś ją przekonywać do powrotu. W sumie to byłoby bardzo prawdopodobne, bo w tłumie zobaczyła kolejne ulubione uczennice, a mianowicie Veronique i Hannę. Oh, to takie miłe. Ale teraz nie jest czas na bycie miłym, o nie, o nie, o nie! - WSZYSCY SPOKÓJ! – powiedziała baaardzo stanowczo Scar, no, dobrze, może raczej krzyknęła. - Audrey, nigdzie się nie wybierasz. Kładź się powrotem, tobą zajmę się za chwilę. Ver, Hanna usiądźcie gdzieś z boku i póki co nie przeszkadzajcie, zrozumiano? – zarządziła, choć odmowy nie zamierzała słyszeć. - Kirei, ty mi powiedz, co się stało z Tenebres ? – spytała szybko, podchodząc do łóżka, na którym leżała Ślizgonka. Poobijaną buźką Namidy zajmie się później, ważniejsze było to, żeby jej tu Connie nie kopnęła w kalendarz. Sprawdziła jej puls, o wiele przyśpieszony, ale mniej-więcej stabilny. Uff, przynajmniej się obudziła. Od kogoś usłyszała o ataku serca. Hm, wystarczy podać jej coś na wzmocnienie i zregenerowanie stanu zdrowia. Ze słynnej szklanej szafki wyciągnęła dwa eliksiry, po czym znowu stanęła obok łóżka Connie. Nalała eliksirów do mniejszych naparstków i obydwa podała Tenebres. Pierwszy Krew Trolla – regenerujący siły życiowe, a drugi to Eliksir Energii, po którego wypiciu nie będzie już tak bardzo słaba. - Pij do dna – poleciła Connie, po czym podeszła do Namidy. Tu wystarczyło zwykłe zaklęcie Episkey, żeby zaleczyć drobne rany, po bójce zapewne. Scar wyciągnęła różdżkę, po czym rzuciła zaklęcie, a twarz Namidy zaczęła wyglądać tak, jak dawniej. Bez ran, siniaków i tym podobnych. - Kiedy już poczujecie się lepiej, możecie iść. Wszelkie sprawy, dzięki którym ty omal nie kopnęłaś w kalendarz, a ty miałeś twarz, jak Adamek po walce, proszę, załatwcie u dyrektora – powiedziała do Connie i Namidy, bo jakoś nie miała znowu ochoty na użeranie się z ich problemami, o nie. No i czas na przyjrzenie się Audrey. Scar podeszła do niej, po czym przyłożyła jej swoją zimną rękę do czoła. Dziewczyna miała gorączkę, jak nic. Pielęgniarka zlustrowała ją uważnie wzrokiem, stwierdzając, że cała jest jakaś taka mizerna i niewyraźna. - Audrey, o czym ty myślisz, że się tak zaniedbujesz? – spytała Grzonkę ze słyszalną dezaprobatą w głowie. – Najpierw poradzimy coś na tą gorączkę i paskudną grypę – mruknęła, po czym zaklęciem Accio przywołała ze szklanej szafki miksturę z wyciągiem z Tojadu Żółtego, idealną na wszystkie tego typu choróbska. Wlała go trochę w mniejszą szklaneczkę i podała Audrey do wypicia. - Dam Ci tu jeszcze eliksir na wzmocnienie, ale musisz mi tu obiecać, że zaczniesz się cieplej ubierać, wysypiać, normalnie jadać – Scar wyliczyła chyba wszystko, co mogłoby być przyczyną takiego osłabienia. Z szafki obok łóżka Connie chwyciła fiolkę z Krwią Trolla (nazwa paskudna, ale za to jak pomagał!) i podała go pannie Primorse. Uh, to chyba już wszyscy. - Coś się stało, dziewczyny? – spytała Hanny i Veronique, podchodząc do uczennic. Kto wie, może nie chciały tylko z nią pogadać, ale i potrzebowały opieki medycznej? Spytać trzeba było.
Namida podniósł list, który prawdopodobnie był od Briana... Przeczytał go i zaklął cicho pod nosem - Tchórzliwy dupek... Kiedy dopadła do nich Scar, wszystko potoczyło się bardzo szybko... Kiedy zwróciła sie do niego, powiedział tylko tyle, co sam wiedział - Nagle upadła, trzymała się za serce... aż zemdlała... Chwila moment, i wszystko sie skończyło... Swoimi zadrapaniami sie nie przejmował, ale był wdzięczny, kobieta go uleczyła... Usiadł na krzesełku przy Connie, patrząc się jednak gdzieś w ścianie... To on sprowokował całą tą bójkę, Brian odszedł a Connie została "sama"... i pewnie była na niego wściekła...
-Nie mów tak... - Upomniała cichutko przyjaciela. Nadal bolało ją i pewnie będzie boleć każde złe słowo wypowiedziane na temat Briana. Trochę jej czasu zajęło, nim jeszcze mając tak mało sił usiadła, żeby wypić lekarstwo. Jak zwykle wszystkie kiedykolwiek kosztowane przez nią nie były najsmaczniejsze, ale wypiła bez marudzenia. W tym momencie marzyła tylko, żeby poczuć się lepiej, móc wstać i uciec od tego wszystkiego przynajmniej na kilka... kilkanaście godzin. Może dobę. Dyrektor już teraz nie miał żadnego wpływu na to co się będzie dziać dalej. Brian odszedł ze szkoły i pewnie teraz gdzieś się zadomowił z Michaelem. Podkuliła nogi do siebie, objęła je rękami i na kolanach położyła brodę. Ostatnio wiele czasu spędzała w tej pozycji. - Mam prośbę - Szepnęła cicho, spoglądając kątem oka na Namidę. - Zanieś mnie do dormitorium i tam ze mną posiedź... No, chyba, że jesteś z Fran umówiony, to nie będę cię zatrzymywać - Uśmiechnęła się delikatnie, ale bardzo nie szczerze, sztucznie i było to widać bez wysilania się.
- Nie wiem, czy słyszałaś, ale on mówił o mnie znacznie gorsze rzeczy. - syknął cicho, rozgoryczony... Po tym, co ten przeklęty gryfiak na niego powiedział, sam miał ochotę zrobić mu krzywdę. Kiedy Connie powiedziała swoją prośbę, usmiechnął się i bez wahania chwycił Connie pod plecy i nogi. Mógłby ją zanieść za pomocą zaklęcia... ale w końcu był księciem, więc musiał zachowywać się jak książę. - No dobrze... a Francescą się nie przejmuj, to teraz nieważne. - powiedział stanowczy głosem, po czym razem z Connie wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego.
- Wiem... Ale nie musisz się zniżać do jego poziomu prawda? - Powiedziała bardziej dlatego, żeby nie móc szukać innych słów i dłuższych zdań żeby mu to wytłumaczyć niż z tego powodu, że sama naprawdę tak uważała. Nawet nie mogła uwierzyć, że Brian - ten, który tyle razy mówił, że ją kocha i był dla niej taki dobry wyzywał jej przyjaciela i zagroził jego rodzinie. Ucieszyła się, że Nami tak ochoczo wziął się za niesienie jej. Kiedy tylko znalazła się w jego ramionach, wtuliła się w chłopaka. Zdecydowanie teraz był jej bardziej potrzebny niż kiedykolwiek. - Arigato - Podziękowała mu w jego ojczystym języku.
Ver i Hanna nawet nie śmiały zaprotestować gdy dobiegł ich stanowczy głos Scar. Zwyczajnie, leniwie przebierając nogami powłóczyły się w stronę jakiegoś rządu krzesełek umieszczonego pod ścianą jak najdalej od zbiegowiska, jakim była zgraja chorowitych i prawie umierających uczniów. Doprawdy, ile można było chorować ! Ona była tu raz, dwa ? W każdym razie odwiedziła Scar w momencie gdy nieszczęśliwie zsunęła się ze schodków prowadzących do klasy wróżbiarstwa. Nie stało się jej nic poważniejszego, lecz nie mogła nie przybyć ponarzekać na obicia i błagać o magiczne maści. W międzyczasie Connie sprytnie zdołała umknąć ich uwadze, sprytnie wymykając się ze swoim ukochanym w trakcie całego przedstawienia. Westchnęła cicho przewracając oczyma, ależ to było tchórzliwe ! - Nie możesz odejść ! - Zaprotestowała gdy obok nich stanęła Scar i aż z nadmiaru emocji podniosła się z miejsca. - Kto nasz będzie medykował, uleczeł, pielęgnował ? Urządzimy protest na całą szkołę ! Niezwykle skuteczna metoda. Stańmy wszyscy przed gabinetem dyrektora z tabliczkami 'jeśli Scar odejdzie my też'. Przecież to ją musi powstrzymać.
Przeszedł przez skrzydło szpitalne wolnym krokiem rozglądając się po łóżkach, spokojnym wzrokiem wertował każde z kolei, mijając stojące towarzystwo wyszedł z powrotem na korytarz. Powoli zachodząc w myśli
Używaj dużych literek, one nie gryzą ;]. Będę się starał
Ha! Wściekła Scar ma władzę, a jakże. W końcu Skrzydło Szpitalne to jej małe królestwo, gdzie mogła sobie w pewien sposób rządzić i trzeba jej słuchać, bo... bo tak. Hm, kątem oka dostrzegła, że wszyscy zdążyli się już wynieść. No, prawie wszyscy, bo w Skrzydle została Hanna, Veronique i dwójka Krukonów. A skoro dziewczyny chciały porozmawiać, to w końcu mają okazję. No, właściwie Scar nie miała za dużo czasu. Przecież jeszcze tyle przygotowań do odjazdu przed nią! Zaczynała dostawać migreny, jak tylko o tym pomyślała. - Przykro mi, Hanno, ale odejdę - powiedziała z uśmiechem, kładąc jej uspokajająco rękę na ramieniu. jej, studentka tak sie zdenerwowała, że aż wstała! – Och, no! Cieszmy się i radujmy! Wychodzę za mąż! – zawołała uradowana. Ach, jak bardzo szczęśliwa ostatnio była, a wszystko to dzięki Vladimirowi. – Hm, a co do waszego nowego pielęgniarza, to mówię wam; będziecie zadowolone! To mój znajomy ze studiów. Zasadniczo, to powinniście go kojarzyć, bo jeszcze niedawno studiował – powiedziała, zastanawiając się. Tak, zdecydowanie powinny go znać. Sama Lightwood cieszyła się, że zastąpi ją właśnie on. Zresztą przyłożyła do tego wszelkich starań, pisząc dla Lexia list motywacyjny, a jak. Nie chciała przecież, żeby jej znajomych, jak i resztę uczniów i nauczycieli Hogwartu na pastwę uzdrowiciela pokroju Daisy, na przykład. Nie, żeby coś miała do kobiety, bo była całkiem porządku, ale jej metody leczenia nie należały do najprzyjemniejszych, nie ma co ukrywać. - O nie! - ożywiła się, kiedy tylko spojrzała na zegarek. – Wybaczcie, dziewczyny, ale muszę już lecieć! Wiecie, spakować te wszystkie graty, a i dyrek jeszcze chciał pogadać - wyliczyła. - Ale uszy do góry! Przecież spotkamy się jeszcze! No i koniecznie do mnie piszcie. Chcę wiedzieć, jak tu się bez tak wspaniałej pielęgniarki wam żyje! A ja teraz lecę się spakować i wyjeżdżam. Vladek nie może tyle na mnie czekać - oznajmiła z ogrooomnym uśmiechem. - To pa, kochane! - wykrzyknęła, rzucając się na szyje i Hance i Ver równocześnie. - Pamiętajcie, żeby wspominać mi w listach, jak się ma KDK, czy Lexiu się dobrze sprawuje i co u was słychać - powiedziała, jak na ckliwe pożegnania przystało, wciąż tuląc znajome. - Ach, będę tęsknić! - mruknęła, puszczając je w końcu. Przecież nie wypadało jej udusić znajome w takim momencie. Odwróciła się na pięcie, po cym wyszła do swojego gabinetu. Teraz tylko pakowanie, ostatnia wizyta u dyrektora, po czym welcome new home!