W tej średniej wielkości klasie znajdującej się na pierwszym piętrze, od lat odbywają się zajęcia z Obrony Przed Czarną Magią. Ze względu na średnie wymiary pomieszczenia, dwa rzędy ławek są stosunkowo blisko siebie ustawione. Nie jest to najlepiej oświetlona klasa. Jednak ściany zdobią różne lampy dające nieco jasności. W rogu pomieszczenia, nieopodal biurka nauczyciela, znajduje się gablota na której można znaleźć wiele nieco poniszczonych już książek dotyczących OPCM.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - OPCM
Wchodzisz do Klasy Obrony Przed Czarną Magią, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Wybrałeś Obronę Przed Czarną Magią. Dobrze. Stajesz więc pośrodku sali, przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znany Ci Marco Ramirez oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Aash Al Maleek. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Na biurku oprócz pergaminów i kałamarzy stoją dwie czary, z których unosi się czerwony dym. Na jednej z nich świeci się napis „teoria”, na drugiej zaś „praktyka”. Komisja wyjaśnia Ci, że musisz wylosować jedno pytanie z tej pierwszej i jedno zadanie z drugiej. Możesz zacząć od którejkolwiek chcesz. Gdy sięgasz po kartkę i ściskasz ją w dłoniach, ta zamienia się w coś na kształt wyjca, który jednak nie krzyczy, tylko spokojnie zadaje Ci pytanie bądź wyznacza zadanie. Jak Ci poszło?
Zasady: Rzucasz czterema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z OPCM i zaklęć można dodać +1 do punktów.
Opis zadan:
teoria:
Pierwsza kostka:
1 – Jak działa zaklęcie Riddikulus? Na czym się go używa? 2 – Jak bronić się przed dementorem? Opisz działanie odpowiedniego zaklęcia. 3 – Podaj trzy odmiany zaklęcia Protego i opisz każdą z nich. 4 – Podaj trzy sposoby na wykrycie trucizn. 5 – Jak postępować w przypadku natknięcia się na podejrzane, magiczne artefakty? 6 – Wymień trzy zaklęcia niewybaczalne i opisz je.
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za odpowiedź. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
praktyka:
Pierwsza kostka:
1 – Obroń się przed zaklęciem Drętwota trzema różnymi zaklęciami defensywnymi. 2 – Znajdź i zneutralizuj trzy pułapki magiczne. 3 – Zastaw dwie pułapki - na człowieka i dowolne stworzenie. 4 – Ukryj się przed członkiem komisji, używając nie więcej niż trzech zaklęć. 5 – Pokonaj trzy boginy. 6 – Używając tylko zaklęć defensywnych, przez dwie minuty nie daj przeciwnikowi do siebie podejść.
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za wykonane zadanie. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - OPCM:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Wyrzucone kostki - teoria:</retroinfo> wpisz kostki za teorię <retroinfo>Wyrzucone kostki - praktyka:</retroinfo> wpisz kostki za praktykę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek opisujących punkty za praktykę i teorię oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 17:35, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
- Dzięki, Howett, tobie też nieźle poszło- uśmiechnęła się lekko, dochodząc do wniosku, że mało rzeczy sprawia taką frajdę, jak trafienie na równego sobie czarodzieja.- Mam nadzieję, że kiedyś ci dorównam... mistrzu- odparła z rozbawieniem, prezentując najładniejszy ze swoich uśmiechów i skłaniając głowę w komicznym geście. Och, złośliwcze! Życie intymne panny Bloodworth i pana Lyonsa to ich prywatna sprawa, ale tak naprawdę... tak naprawdę, to ta uwaga nie jest pozbawiona sensu, bo Isolde naprawdę funkcjonowała lepiej niż kiedykolwiek. Nie tylko odzyskała spokój i swoją zwykłą równowagę psychiczną, która po przejściach z Czarkiem była mocno zachwiana, ale bił od niej jakiś dziwny blask i zadowolenie, które przekładały się właściwie na wszystkie aspekty życia. Świat był piękny i nawet pesymistycznie nastawiona do życia Isolde musiała to przyznać. Jedyne, co mąciło tę sielankę, chociaż mąciło to chyba zdecydowanie za delikatne słowo, to ataki Lunarnych. Ale nic to. Isolde będzie walczyć, choćby Marcel urządzał jej sceny i w ogóle zabraniał. Prawdę mówiąc, jeszcze nigdy nikomu się nie udało zmusić ją do zmiany decyzji, jeśli była przekonana o jej słuszności. A Is wychodziła z założenia, że lepiej godnie umrzeć niż się zeszmacić. idealistka. Niebywałe, Ramirez ich pochwalił! Isolde zawsze go lubiła, mimo że był wymagający, a może właśnie dlatego. Jego pochwała miała znacznie większą wartość, więc Bloodworth poczuła się podbudowana. Skinęła głową, gdy Alan zapowiedział, że teraz będzie atakował. W porządku. Była gotowa. Pogładziła kciukiem rączkę swojej różdżki, a gdy błysnęło, krzyknęła głośno, głośniej niż by chciała. - PROTEGO.
Marco Ramirez
Wiek : 37
Dodatkowo : Opiekun Ravenclawu, Animag (Pantera), Zaklęcia bezróżdżkowe
Oj tak, Marco miał w planach o wiele więcej zaklęć niż jakieś tam proste Everte Statum, Protego i Conjunctivitis, ale los chciał, że nie mógł ich wszystkich dzisiaj zaprezentować. Ale o tym za chwilę. Najpierw, jak zwykle, opiszmy co się wydarzyło w poszczególnych parach. Tak więc, Ambroge, który o wspomnianym zaklęciu słyszał tylko raz w życiu, wykonał je prawie wzorowo. Problem w tym, że Grace była bardzo zdeterminowana do otrzymania pochwały podobnej do tej, którą dostał Piątek, więc jej Protego było o wiele lepsze niż wcześniej. Tym samym obroniła się, a zaklęcie Krukona rozbiło się o barierę. Brazylijczyk uśmiechnął się, widząc jak Gryfonka wzięła się do roboty i pokiwał głową z wyraźnym zadowoleniem. W kwestii Tiffany i Elijahy vel Chłopca o Trudnym Imieniu było trochę inaczej. Ślizgonka nie zaczarowała jakoś wspaniale, ale nie było też najgorzej. Niestety, bariera O'Conneght'a była wystarczająca, aby zaklęcie przez nią nie przeszło. Zmiana nadeszła w parze Elsie i Anthony'ego, gdzie dziewczyna rzuciła dobre Conjunctivitis, tym samym pozbawiając chłopaka wzroku. Ramirez rzucił szybkie "Finite" i pokazał dłonią, aby następna para pokazała swoje umiejętności. Geralt nie dawał dziś dobrego pokazu, znów dając Curtis proste zadanie. Dziewczyna obroniła się bez problemu a Marco westchnął tylko głęboko. Potem przyszła pora na parę Gryfonów, którzy dzisiaj radzili sobie lepiej niż cała reszta. Howett rzucił podręcznikową wręcz wersję Conjunctivitis, ale to samo uczyniła Isolde ze swoim Protego, co wszystkim obserwującym dało niezły przykład porządnego czarowania. Gdyby nie to, że w ich stronę już poleciało kilka pochwał, to Ramirez pochwaliłby ich po raz kolejny. Jednakże, opuściłam jedną parę. Miało to swój powód w szóstce, którą pokazały kostki, a co za tym idzie dało mi to fajny pretekst do skończenia lekcji. Nie żebym nie chciała was edukować miśki, po prostu za długo już to ciągniemy. Ale do rzeczy! Bonnie naprawdę dawała emocjom przejąć nad sobą kontrolę, przez co jej zaklęcia były silniejsze, ale też bardziej nieprzewidywalne. Kira została trafiona, a przeciwzaklęcie Brazylijczyka nie zadziałało. Mężczyzna zaklął pod nosem i podszedł do niej, obserwując dokładnie oczy dziewczyny. Bardzo wyraźnie widać w nich było typową dla ślepców pustkę, tak więc jasnym było, że to sprawka zaklęcia Puchonki. Najwidoczniej trzeba się będzie wybrać do Skrzydła Szpitalnego. - Panno Gardener, proszę panować nad emocjami. Jeśli podczas napadu wilkołaków zamiast czystości umysłu, o której tyle mówiłem, może się to naprawdę źle skończyć. Jeśli chodzi o ciebie, panno Volarlberg, musimy natychmiast iść do Skrzydła Szpitalnego. No już, podaj mi dłoń. Wybaczcie, ale to będzie koniec lekcji. Wynagrodzę to wam na następnej, a na razie mogę powiedzieć, że Gryffindor na pewno może się spodziewać kilku punktów za wyborne czarowanie. Miłego dnia. - powiedział i wyprowadził Kirę z sali.
[zt dla wszystkich]
Kira, jak coś to nie musisz pisać w Skrzydle Szpitalnym, po prostu w następnym wątku uwzględnij szczegół, że pielęgniarki musiały Cię naszpikować eliksirami aby wyleczyć ślepotę, którą Ci zaserwowała Bonnie c:
Zajęcia z obrony przed czarną magią. Czy nie lepiej byłoby uczyć się czarnej magii? Wskaże ogień ogniem zwalczaj. Czarna magia sama w sobie nie była zła. Tylko ludzie używali ją do złych celów...nie żeby mu to przeszkadzało. Nawet byle pierwszorocznym zaklęciem można zabić. Wszystko może zabić. Nawet gałąź. To od nas zależy, czy tak się rzeczywiście stanie. Niestety, czarodzieje mieli bardzo ograniczone horyzonty myślowe. Głowy pełne pustych przesądów oraz sloganów opowiadanych od czasów Merlina. Mugole byli znacznie bardziej...otwarci na nowe ide, pomysły lub rozwiązania. Najwidoczniej pragnąć rozwijać swe magiczne zdolności pozostaje trzymać się w podziemiu i nie wychylać. A przecież czarna magia kryje sekrety, których poznanie i udostępnienie zmieniłoby oblicze czarodziejskiego świata na lepsze! Pchnęły ku ewolucji!
Hmpf, prychnął pod nosem myśląc o tym wszystkim, zbliżając się do sali. Otworzył drzwi i wszedł ostrożnie do środka. Wyglądało na to, że jest pierwszy. Zajął wolne miejsce gdzieś pośrodku i czekał, wymachując leniwie różdżka, tworząc różnobarwne szlaki i znaczki.Im mniej uczniów, tym lepiej. Nie lubił tłoku. Tyle że do zajęć potrzebny był nauczyciel...gdzie go wcięło?
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde i jej hiperpunktualność. Zawsze przynajmniej kwadrans przed zajęciami, zawsze przygotowana... no dobrze, nie tym razem. Tym razem była zbyt zdenerwowana faktem, że Dexter, że Marcel, że wszystko się jej sypie, że nie wie, co robić i czy w ogóle powinna coś robić, że gryf, że Juno, że Oliver, który nie chce się odpieprzyć od Kavanaugh... Merlinie, za dużo tego, jak na biedną, jasnowłosą główkę Issie, która mimo że starała się być silną, samowystarczalną kobietą, to czasem bardzo potrzebowała, żeby ktoś ją otoczył opieką, mocno przytulił i zrobił wszystko za nią, kiedy już naprawdę nie mogła się zdobyć na stawienie czoła kolejnemu porankowi. Westchnęła cicho i zajrzała do klasy, gotowa na reprymendę od zirytowanego nauczyciela. Przecież ona nigdy się nie spóźnia! Ku jej zdumieniu w sali nie było żywego ducha. Spojrzała na plan. Wszystko się zgadza. Wzruszyła z rezygnacją ramionami i usiadła w ławce pod oknem, postukując paznokciami o blat i wpatrując się tępo w przestrzeń. Niebo było ciemne i zasnute chmurami, co gorsza siąpił deszcz, doskonale oddając stan ducha panny Bloodworth. Gdyby nie wrodzone poczucie obowiązku z pewnością siedziałaby w swoim mieszkanku, słuchając paplaniny Juno i zastanawiając się, dlaczego życie jest tak parszywie skomplikowane. Westchnęła boleśnie i przesunęła palcami po twarzy. Cholerny świat, doprawdy.
Lotta bardzo chętnie zaczęłaby rzucać stołami na prawo i lewo. Była naprawdę nie w humorze na cokolwiek, zwłaszcza że brakowało jej czasu na cokolwiek. Nie mogła nawet wyjść sobie do Natalki, żeby upewnić ją że wszystko jest w porządku i wcale się nie rozmyśliła, nie mogła też zagościć na żadnej imprezie, żeby wyszaleć się z wszelkich swoich zmartwień, ba, nie mogła nawet pozwolić sobie na chwilę słodkiego lenistwa, bo przecież musiała odwalać robotę za praktycznie cały Gryffindor, mimo że ów dom miał w swoim składzie wiele BARDZO ŚWIATŁYCH UMYSŁÓW, ot chociażby Grigori, Dexter czy Arienne, ale wszyscy bezlitośnie się obijali, więc albo Charlie robiła wszystko samodzielnie, albo razem z Isoldą harowały jak woły, ażeby chwałę domu zachować. Zwłaszcza po tym, jak najprzykładniejsza z uczennic straciła dwadzieścia punktów za niestosowny ubiór. Windsorównę nosiło na wszystkie strony, kiedy po raz kolejny musiała wysłuchiwać o wybrykach Cortez. Oczywiście zarządziła ogólną mobilizację, z Levittoux planowały nawet bardzo spektakularnie ukarać meksykańską kurtyzanę, jednakże na wszystko potrzeba było czasu i cierpliwości. A póki co, Szarlocie brakowało i jednego i drugiego. W ten właśnie sposób, ledwie skończywszy esej o wojnach słowiańskich czarodziei z germańskimi, który miał otrzymać na Historii Magii z pierdyliard punktów (ciężko sobie wyobrazić, jak długo i dokładnie Brytyjka wyszukiwała nawet najdrobniejszych informacji na ten temat) dziewczyna musiała biec na Obronę Przed Czarną Magią, którą obiecała odwiedzić. Razem z Ari miały przecież zabłysnąć wiedzą, więc ogromnym faux pas byłoby się nie pojawić. Problem tkwił w godzinie, która wybiła w dokładnie tym samym momencie, w którym Charlotte wyszła z domu, bowiem sygnalizowała ona rozpoczęcie się zajęć, a ona przecież ledwie zrobiła krok za próg swoich czterech ścian. I co? I zaczęła biec. Takiego sprintu jeszcze nigdy nie doświadczyła, a jedynym powodem do zmiany takiego stanu rzeczy było spotkanie Argenów, na którym sor Price słusznie zauważył, że trzeba się będzie ćwiczyć kondycyjnie. Po kilkunastu minutach dziewiętnastolatka wpadła do sali, spodziewając się pełnej klasy (straszne czasy, ludzie powinni tłumnie chodzić na takie lekcje), a zastając tylko znienawidzonego Morpha i kochaną Isoldę. Otworzywszy szeroko usta, Gryfonka podeszła powoli do swojej przyjaciółki, siadając obok. - No i że niby co to ma być? Patrzyłam na zegar, nawet sprawdzałam czy dobrze chodzi, czemu tu tak pusto? - spytała, widocznie zbita z tropu. W międzyczasie gestykulowała żywo, pokazując, że sala rzeczywiście jest praktycznie pusta.
Zastanawiała się za jakie grzechy musi odrabiać punkty dla domu za jakąś Cortez... W końcu ona nie chodziła na zajęcia dla zabawy. Ewentualnie dla znajomych, tak jak w tym przypadku dla Charlotte, której na prawdę zależało na tej 'cudownej' rywalizacji domów. Gdyby ona jeszcze coś zmieniała... Bo w sumie flagi na wielkiej sali to raczej nie powód dla którego jej koleżanka się starała. Ari wolała jednak nie wnikać, małą wiele innych mniej istotnych rzeczy na głowie, które przecież można podnieść do rangi wielkich, życiowych problemów...W końcu jakieś mieć musi! Zajęcia były wieczorem, jej jednak jak zawsze zdarzyło się spóźnić, w końcu była taka nieuczesana. Nie siedziała jednak przed szafą tyle co zawsze, co można w jej przypadku uznać za progress. Poszła na te zajęcia do opiekuna ślizgonów (jakby sądziła, że tamten nie będzie chciał ich zgnoić tylko za fakt, że nie są uczniami slytherinu) z myślą, że zaraz dostanie jakiś cudowny esej do napisania, a tu surprice. Nie dość, że sala nie byłą zatłoczona nadgorliwymi wlizidupami z zielonego domu, to jeszcze zajęcia się nie rozpoczęły. Życie zmienia ludzi!Nie chciało jej się jednak uzewnętrzniać swojego zdziwienia, w końcu zdąży to zdobić przy dobrym kremowym piwie w jakimś przyjemniejszym miejscu niż pracownia OPCM. Na pewno ktoś będzie chciał jej wysłuchać... Zwłaszcza jeśli to ona będzie stawiać. Widzicie jak nie wiele trzeba w dzisiejszych czasach ludziom? Nie? To powiem wam, ze podstawowe karty przetargowe w dzisiejszych czasach to alkohol i seks. Ari prościej zaczynać od tego pierwszego... Ale każdy woli negocjować na swój sposób. Byleby człowiek na końcu nie został sam. Najważniejsze, bo tak trochę kaszana pić do lustra! Usiadła przy swoi supermegachipertotalfajnym ziomalu czyli Charlotce, rzucając gdzieś pod nogi torbę. - Siema! Ten humorzasty jeszcze nie w sali? Ile czekasz? - Zaczęła, bo oczywiście nie miała zamiaru tłumaczyć się ze spóźnienia czy takich tam. Kto ją zna ten wie co leży na rzeczy. Położyła głowę na stole, który coraz częściej wydawał jej się idealnym miejscem do snu. W sumie przeżyła by spanie w kiblu, pod stołem czy gdziekolwiek indziej, ale to po imprezie, a nie, że ma ochotę spać tak bez powodu. Zdecydowanie to powinno się zmienić! Chyba ostatnio na dużo myśli, za mało robi. No nie wiem jak ludzie mogą tak żyć. To męczące, nieprzyjemnie i przede wszystkim nudne...
Powinna dbać o dobre oceny, żeby ostatni rok zakończyć z pięknym świadectwem, podsumowującym idealnie jej słodką egzystencję w Hogwarcie i to jakże pracowicie przykładała się przez wszystkie te długie lata. Tymczasem ledwo chciało się jej opuszczać przytulne lochy (bo tak proszę państwa, te zimne korytarze głęboko schowane pod poziomem morza, były dla niej bardzo milutkie i najprzyjemniejsze w szkole), a co dopiero latać na wszystkie zajęcia. W gruncie rzeczy ten rok miał wedle planu, maskować oceny z poprzednich lat, które naprawdę nie były takie wysokie, a ona nie była taka pracowita. W ogóle miała zapomnieć o tym, że jej egzystencja daleka od perfekcji była. Zamiast tego obijała się, popijając alkohole i paląc jeszcze więcej papierosów. Przed zajęciami też skoczyła na szybkiego szluga, gdy to w międzyczasie, o ironio, przyszło jej przyczepiać do mundurku plakietkę naczelnego prefekta, ostatnio schowaną do kieszeni. Na szybko przeczesała nieco splątane włosy, niezmiennie sięgające aż do pasa, następnie zjadła miętowego cukierka i szybkim krokiem ruszyła w stronę klasy na pierwszym piętrze. Chociaż spodziewała się, że jak za każdym razem, tak i tym się spóźni, to jednak bynajmniej wila nie była tu ostatnia, ani pierwsza, na szczęście. Zmrużyła lekko oczy, spoglądając na zebranych. Nikogo dobrze znajomego, nikogo specjalnego. Towarzystwo Gryfonek ją nie interesowało, tak więc ruszyła w stronę studenta ze Slytherinu, którego, piąte przez dziesiąte, kojarzyła z pokoju wspólnego. - Czerwono w tej klasie. Pozwolisz więc, że się tutaj rozłożę - rzekła w jego kierunku, niespecjalnie czekając na jakieś przyzwolenie, a po prostu zajmując miejsce na wolnym krześle. Nie miała ochoty siadać gdzieś tam przy przedstawicielkach czerwonego domu. Chociaż w gruncie rzeczy, Fontaine wykazywała pewne skłonności do zawierania zaiste, bardzo zażyłych relacji z przedstawicielami ów domu. Ale to bardzo nieistotna kwestia, której nie należy teraz poruszać.
Uznajmy, że Grig przyszedł na tę lekcję, bo wiecie, w klasie OPCM, może w końcu coś w miarę bardziej pożytecznego, niż jakieś opiekowanie się irytującymi zwierzątkami, gotowanie i takie tam. A może po prostu się trochę nudził i postanowił zwlec swój niesamowicie seksowny tyłek do klasy. Najgorsze w Hogwarcie były te mundurki. Kto je w ogóle wymyślił, naprawdę. Nie jestem pewna czy Grigori umiał samodzielnie wiązać krawat. A tutaj najwyraźniej tego od niego wymagali codziennie. Dlatego, niestety jego dumna oznaka domu Gryffindoru zawsze była niesamowicie niechlujnie zawiązana, tak jak teraz. Po drodze do klasy Orlov podwijał rękawy, jednocześnie oczywiście paląc papierosa. Znudzony stał jeszcze chwilkę przez klasą, by wyrzucić niedopałek i wszedł do środka. Rozejrzał się obojętnym wzorkiem po niemalże pustej sali. Oczywiście zauważył swoją byłą dziewczynę, która bardzo denerwująco przyćmiewała wszystkich swoim wilowym wyglądem. Leniwym krokiem podszedł do ławki, gdzie siedziały dziewczyny z jego domu, starannie omijając wzrokiem dwójkę ślizgonów. Mruknął krótkie "siema" do przyjaciółki jego dziewczyny i usiadł tuż za w miarę znajomą blondynką z wieży Gryffindoru (patrz: Isolde). Jego nowa fryzurka nieustannie wchodziła mu w oczy, więc cały czas niecierpliwie próbował odrzucić grzywkę do tyłu, dość nieudolnie. Ale w końcu nie będzie znowu szedł do fryzjera, heh. W każdym razie to tylko wytłumaczenie dlaczego kiedy Gryfon zaczął bawić się różdżką i zapałkami, nie wszystko poszło tak jak miało. Grig ostatnio uczył się nowych zaklęć związanych z ogniem, jak zawsze, tym razem uczył się robić płomień na zapałce, który układa się w dowolnego zwierzaka. Którym najczęściej był patronus swoją drogą. Niestety coś poszło nie tak i kiedy manewrował swoją harpią, nie zauważył, że szalik dziewczyny naprzeciwko powoli staje w ogniu. I nie tylko, ten zaczął ślizgać się już po jej ramionach i eleganckim gryfońskim mundurku, który zakładam, że miała. Przez chwilę patrzył się na to zdumiony, aż w końcu zorientował się, że dziewczyna raczej nie chce być spalona żywcem w klasie OPCM. On się nieustannie podpalał niechcący, więc dlatego pewnie nie zareagował tak jak reagują normalni ludzie kiedy się palą. - Ej, ej, sorry – powiedział Orlov potrząsając ją za ramię, gdzie nie było ognia i nakierowując różdżkę na palące się ubrania, by jakoś ugasić czy coś.
Westchnął w duchu. Zaczęło się. Zbierała się ferajna. Ludzie. Obcy mu, bo szczerze mówiąc nie wzbudzali w nim żadnych emocji za wyjątkiem irytacji z tego powodu, że musi dzielić przestrzeń z innymi! Widząc Charlotte pozwolił sobie na pełen wyższości uśmieszek, jednak udawał zajętego obserwowaniem swej różdżki, toteż nawet nie zerknął w jej stronę. Dopiero jakiś kobiecy głos zmusił go do przerwania fascynującego zajęcia, jakim było przekładanie różdżki z ręki do ręki, i uniósł wzrok. Nim zdarzył odpowiedzieć zimno: Nie, idź sobie, obca mu osoba po prostu usiadła jakby nigdy nic tuż obok niego. Cofnął się nieco krzesłem w bok. - Oczywiście, nie mam nic przeciwko - odrzekł tonem sugerującym coś zupełnie innego. Starał się wyciszyć i odłączyć od otoczenia, lecz wtedy poczuł swąd. Coś się paliło. Odwrócił się dostrzegając ogień trawiący wierzchnie odzienie jednej z gryfinek. Oh, nie mógł się powstrzymać. Skierował w stronę dziewczyny różdżkę. - Aquamenti - mruknął bez entuzjazmu, choć w duszy mu grało. W ostatnim momencie drygnął nadgarstkiem i strumień wody zamiast trafić ofiarę ognia, poleciał wprost na Charlotte. - Oj, przepraszam - bąknął zawstydzony - Nic ci się nie stało?
Niestety Fontaine nie należała do osób, która po niezbyt radosnym przywitaniu, uciekałaby z ciemny kąt. Co więcej, wychowując się wśród bandy ślizgonów przywykła do różnych humorków. Mistrzem wśród nich był jej kuzyn - Merlin. Tak więc słysząc absolutnie pozbawiony entuzjazmu ton chłopaka, uprzejmie się uśmiechnęła. - To wyśmienicie - rzekła jedynie, zupełnie zignorowawszy fakt, czy podoba mu się, że siedzi koło niego, czy też przeżywa największe katorgi swego życia. Cóż ją to w ogóle obchodziło? Chociaż, gdyby próbowała koło niej usiąść jakaś puchonka, zapewne postarałaby się bardzo szybciutko ją przegnić. Odrzuciwszy włosy na plecy, leniwie przekręciła się na krześle, by spojrzeć, kto jeszcze dotarł do klasy. I wówczas spojrzenie zielonookiej zatrzymało się na pewnym Rosjaninie, którego to, sądziła, że w jednym z gorszych wypadków, będzie po prostu spotykać podczas imprez. Nie była pewna, czy kiedykolwiek w ogóle byli razem na jakiejś lekcji. Miał krótsze włosy. Ale jednocześnie nic się nie zmienił. Nawet miał ogień, tak nieodłączny element, który zawsze mu towarzyszył. Lekko zgryzła usta, by nie uśmiechnąć się na wspomnienie ich kłótni, który żywioł jest lepszy. Tym razem jednak płomień nie był dziki, jakby jeszcze bardziej nad nim panował, nadając mu formę. Miał rację, to tylko jej żywiołu nie dało się kontrolować, ale chyba dlatego powietrze tak się jej podobało. Jej tęczówki padły na płomień przybierający bardzo dziwny, ale i znajomy kształt. Uniosła lekko brwi spoglądając na... harpię. Widok ten na tyle ją zaskoczył, że bardzo szybko odwróciła się wbijając wzrok w arcyciekawą tablicę. Ona była harpią. Czasem, gdy bardzo się zdenerwowała, znikał anielski wygląd, ukazując nieco jej demoniczną stronę. Orlov doskonale o tym wiedział. Zobaczył to na własne oczy w bardzo nietypowych okolicznościach. Może w ostatnich latach spotkał jeszcze jakieś inne wile. Możemożemoże. Dlaczego ta lekcja się nie rozpoczynała? A jednak, czasem płomienie wymykały mu się spod kontroli. Zignorowała fakt, że któraś z dziewczyn się pali. Ona sama miała wrażenie, że zaraz się spali. Jakoś gorąco było w tej klasie.
Czas udowodnić, że Lunarie jest najbardziej sumienną uczennicą w Hogwarcie. Przecież każdy wie, że skrycie dziewczyna jest wybitnie zainteresowania nauką, rzecz tylko w tym, że zajęcia zazwyczaj jakimś cudem kolidują z jej planami zachlewania się w trupa bądź tripowania na Wieży Astronomicznej i machania nogami tuż nad kilkunastopiętrową przepaścią. Tak naprawdę LSD przechadzała się korytarzem, zauważyła jakąś osobę, wpadła na pomysł śledzenia jej i faktycznie podążała za nieświadomym niczego osobnikiem w bardzo widowiskowy sposób. Z palców utworzyła pistolet i przesuwała się tylko przy ścianach, nucąc pod nosem melodyjkę z Mission Impossible, mugolskiego filmu, który oglądała kilka tygodni wcześniej przy najlepszej trawie na terenie trzech stanów. Śledząc swą niedoszłą ofiarę dotarła do klasy, gdzie zebrało się więcej potencjalnych obiektów do śledzenia. Usiadła sobie gdzieś z tyłu, zdając sobie sprawę, że to chyba lekcja i w gruncie rzeczy bardzo zapaliła się do pomysłu pochłaniania super nowej i przydatnej wiedzy. O, nawet kilka znajomych twarzy znalazło się w tym miejscu. Na przykład Grigori Orlov, którego była przewodniczką w ostatnim zadaniu Turnieju Czwórmagicznego. Ale to był sen. Albo inne życie.
Oliver Watson był ostatnią osobą, której nauczyciel powinien dziś oczekiwać w tej klasie, ale jednak! Jednak drodzy państwo, oto on - najlepszy student na roku, który po prostu nie zdał, aby pokazać swoją zajebistość młodszym rocznikom, przybywa na OPCM. I wcale się nie spodziewa, że zamiast bić przed nim pokłony ktoś podpali koleżankę Bloodworth. Och gdyby Oliver wiedział, że Is w takiej potrzebie będzie to by pewnie wziąłby ze sobą mugolską gaśnicę, żeby było efektowniej, a to że ta przez pomyłkę zawierałaby benzynę, to już zupełnie inna bajka. Ale tak, to niczego nieświadomy, popierdzielał sobie przez zamek z przepięknym plecaczkiem, w którym była pustka... Nie no. Przesada. Była tam kanapka, którą zwinął rano z kuchni, gdyż zaspał na super wspólne śniadanie. I oto wchodzi do klasy... A tam taka akcja! Buchnął śmiechem. Wszak ostatnio rzadko się zdarzało, aby coś tak poprawiło mu humor. Od razu podbił do Grigorego, którego wcale przecież nie znał jakoś dobrze, ale pacnął go po plecach w geście zaziomkowania się na zawsze. - Bardzo dobrze. Baby trzeba trzymać krótko. - Poradził mu jakby sam miał w tym doświadczenie i w ogóle to był super przewspaniały. Potem omiótł klasę wzorkiem i zapewniam, że padłby na kolana, gdyby nie to, że mógł przytrzymać się ławki Bloodworth... Tak. Watson był bardzo podatny na urok wili, i kiedy tylko zobaczył Fontaine to jakby wszystkie światła zgasły, a nad nią zawisły reflektory. Mogłaby coś reklamować... Np. szampon do włosów... Tak. Kojarzyła mu się z reklamą i tekstem: "spójrz moje włosy wypełniają jakby pęcherzyki powietrza!". Zdecydowanie by się do niej przysiadł gdyby nie siedział obok niej jakiś zły Ślizgon. Oj nie dobry... Watson by go przesadził, ale źle mu z oczu patrzyło, jakby zabił co najmniej osiemset jednorożców. Zła karma. Dlatego Oliverek usiadł tuż za Fontaine, aby powdychać sobie jej zapaszek i oto oderwał chwilę wzrok od jej ponętnych pleców, aby przywitać się z resztą gryffońskich ziomeczków. - Ej ziomeczkowie, Ari?! Ona jest prawdziwa? - Ostatnie zdanie wysyczał prawie tak jakby szeptał modlitwy szalone. W gruncie rzeczy zaczął się zastanawiać czy to oby nie jest początek lekcji,a nauczyciel zaraz wpadnie i powie: "hehe, jesteście zaczarowani". I Oliver właściwie chciał ją dotknąć, ale ledwo się powstrzymał. Wszak był dżentelmenem i najpierw powinien zapytać czy mógłby ją dziabnąć palcem, ewentualnie cokolwiek. Może by go nie pogryzła!
CHARLIE MÓWIŁ, ŻE SIĘ SPÓŹNI.
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Kolejny dzień, a co za tym szło kolejne lekcje i jak nigdy Gabriel sumiennie na nie szedł. Doprawdy w ostatnim czasie zaczął chodzić na wszystkie lekcje i mniej imprezować ktoś, by powiedział, że chłopak się zmienił na lepsze, dorósł, dojrzał i takie tam. Nie to nie była prawda. Po pierwsze na lekcjach było całkiem ciekawie a i profesorowie dzięki Lunarnym przestali powtarzać wiecznie to samo a przeszli na bardziej ciekawe tematy oraz zaklęcia a przecież Gabriel, który umiał sporo nie umiał wszystkiego po za tym może zarobi kilka punktów dla swego domu? Byle, by nie zrobił czegoś głupiego. Oczywiście chodziły plotki o jego związku z Dainą o tym, że zerwał z Chiarą (chociaż, ile osób tyle wersji) i tak dalej. Czemu ludzie tak bardzo lubili plotkować? Nie mógł tego do końca zrozumieć, zwłaszcza że każda nowa plotka odbiegała coraz bardziej od rzeczywistości a niekiedy sam Gabriel był zaszokowany i zastanawiał się czy naprawdę byłby zdolny do takiego zachowania jakie przestawiają o, nim w plotkach. Jasne, że było zabawnie o nich posłuchać, ale naprawdę, gdyby ktoś potrafił otworzyć oczy to zobaczyłby co tak naprawdę się dzieje tuż pod ich nosem z tym, że ci co potrafią otworzyć oczy i patrzeć po za mgłę iluzji tak naprawdę mają to gdzieś zbyt zajęci bardziej przyziemnymi sprawami także działania Gabriela były nadal w ukryciu całkowicie bezpieczne w jego głowie. Oczywiście nie miał żadnego szatańskiego planu zawładnięcia światem! To było przereklamowane i nudne planował coś większego i zabawniejszego, ale wszystko w swoim czasie, o ile wcześniej mu się to nie znudzi i nie porzuci swego planu. Tak czy inaczej, Gabriel wszedł do Sali, gdzie miała się odbywać kolejna lekcja jak zwykle nie wiedząc nawet jaka. Usiadł w wolnym miejscu nie zwracając zbytniej uwagi na to, co się dzieje zamiast tego wyciągnął książkę i zaczął czytać. Naprawdę? Poważnie? Serio? On czytał? Coś dziwnego się z, nim działo, a może go kosmici porwali i podmienili? Przez niego zaczynam wierzyć w takie spiskowe teorie.
Dzisiejszy dzień możemy uznać za święto - Tanner Chapman zawitał na lekcję. Cóż to się stało? Tak właściwie, nie wiedział dlaczego się tu znalazł. Nic się nie zmieniło w jego życiu, jednak postanowił jakimś cudem dotrzeć na dzisiejszą lekcję. Szok? I to jaki wielki! Uśmiechnął się lekko, zastanawiając się, po co tu przyszedł. Gdy wszedł do klasy, odrobinę spóźniony, był zaskoczony ilością osób, która pojawiła się na zajęciach. Było ich naprawdę sporo! Dla niego jednak nie była to dobra nowina, wolał lekcje w małym gronie, bez tłoku. Wszedł zrezygnowany do klasy, lekko trzaskając drzwiami. Całkowicie przez przypadek. Nie miał pojęcia, że w klasie jest otwarte okno, co spowodowało lekki przeciąg. Zajął miejsce maksymalnie oddalone od innych uczestników. Nie miał ochoty na rozmowę z kimkolwiek, skoro już przyszedł na lekcje, co nie zdarzało się często, warto było coś z niej wynieść, oprócz kolejnej pracy domowej do odrobienia. Wyciągnął z torby pergamin i pióro, a z kieszeni szaty swoją różdżkę, kładąc wszystko na ławce przed sobą. Miał nadzieję, że dzisiejsze zajęcia nie okażą się tylko pustą teorią, ale czymś innym, ciekawszym. Przekręcił lekko głowę, aby zobaczyć czy jest tu ktoś znajomy, jednak oprócz dwóch chłopaków, których kojarzył z Pokoju Wspólnego, nie znalazł nikogo. Cóż, lepiej dla niego. Czekał, aż lekcja się rozpocznie, odpisując na list. Od kogo? Sam nie wiedział. Dostał go dzisiaj rano, jednak nie było na nim żadnego nadawcy. Trudno. Miał nadzieję, że sowa, którą został dostarczony będzie wiedziała, gdzie ma wrócić. Może to od kogoś z Bułgarii? Dopóki nie odpisze, nie będzie miał szansy dowiedzieć się, kto zaszczycił go wiadomością. Westchnął ciężko, pochylając się nad pergaminem i całkowicie odcinając od świata. Jego ręka szybko przesuwała się po pergaminie, drukując kolejne słowa i zdania.
Brown wyskoczył ze swojego gabinetu, machając różdżką, by zamknąć drzwi i zbiegł po schodach. Jego lekcja zaczęła się już dawno, a on sam utknął w Ministerstwie Magii, mając przed sobą długą kolejkę do dyrektora Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Kiedy w końcu załatwił to, co miał zrobić, wskoczył do kominka, by pognać do klasy obrony przed czarną magią. Biegł już ostatnim korytarzem, mijając zaskoczonego ducha Grubego Mnicha, zatrzymał się przed klasą, pozwolił sobie złapać oddech i szybko wkroczył do sali, zamykając z trzaskiem drzwi. Idąc w stronę biurka celował kolejno w okna, aby zasłonić je granatowymi zasłonami. W klasie zrobiło się ciemniej, światło dawały jedynie dwa wielkie żyrandole i kilkanaście świec na ścianach. Stanął pod tablicą, omiótł wzrokiem klasę i zwęził oczy, przyglądając się przybyłym. Było tu kilku Ślizgonów i Gryfonów, najwyraźniej Krukoni i Puchoni postanowili olać jego lekcję. No nic, czas rozpocząć, Brown. -Witam przybyłych na kolejnej lekcji obrony przed czarną magią - powiedział głośno, starając się uciszyć gwar panujący w klasie.-Od razu przepraszam za to duże spóźnienie, ale pewne sprawy mnie zatrzymały i nie byłem w stanie dotrzeć na czas. Zagryzł wargę zniesmaczony, po czym podszedł do ściany, zdjął ze skrzyń grube płótno i wysunął pięć z nich na środek klasy. Wyprostował się, przyglądając zebranym i kontynuował monolog. -Cieszy mnie Wasza obecność, ubolewam jedynie, że widzę tylko jedną ze stron, która pretenduje do zdobycia Pucharu Domów - powiedział z błyskiem w oku, patrząc na Gryfonów. Puchar dla Ślizgonów i tak był już przegrany, toteż musiał się opowiedzieć za którąś ze stron - wypadło na Gryffindor. -W związku z szerzącymi się ostatnio atakami Lunarnych powinniśmy w jakimkolwiek stopniu umieć się bronić. Nie mówię tutaj o rzuceniu czaru Protego i nie wyobrażam sobie, że ktoś w mojej klasie nie potrafi rzucać zaklęcia tarczy. W mojej opinii- kontynuował, chodząc pomiędzy ławkami i przypatrując się każdemu - obrona konieczna wymaga od nas użycia siły, którą dysponuje przeciwnik. Nie zgadzam się z ludźmi, którzy nie chcą używać rodzajów magii, którymi gardzą, nawet w obliczu patrzącej im w oczy śmierci. Dziś - powiedział, podchodząc do skrzynek - zamierzam wykorzystać umiejętności bogina, aby postawić Was w obliczu zagrożenia. Na wstępie mówię, nie chcemy dziś oglądać węży, pająków i innych waszych fobii: chcę, byście wyobrazili sobie wilkołaka i spróbowali go pokonać. Cały czas będę kontrolował sytuację, toteż nie martwcie się o swoje bezpieczeństwo. Spróbujecie pokonać monstrum, używając całej swojej wiedzy, nie zezwalam jedynie na rzucanie zaklęć niewybaczalnych i tych, których obszar działania przekracza dwa metry. Pamiętajcie tylko, że kiedy bogin przyjmie postać wilkołaka, będzie bardzo odporny na wszelakie zaklęcia. Rzecz jasna nie chodzi o to, by pokonać go czarem Riddikulus, tylko spróbować sprytem i wiedzą poskromić wilkołaka. Ostrzegam, że zwyciężenie wilkołaka czarami oszałamiającymi i tak dalej jest możliwe tylko przy pomocy kilku czarodziejów, Wy musicie znaleźć słabe punkty potwora i użyć odpowiednich czarów, by go osłabić. Mamy 5 boginów, będziecie pracować w parach, jeżeli ktoś takowej nie ma, zaczyna sam, być może ktoś jeszcze nas odwiedzi. Podwińcie rękawy i do boju, młodzieży - powiedział na zakończenie i zaprosił ich gestem na środek sali. Taka lekcja wydawała mu się dużo lepsza niż sam wykład o wilkołakach, jego samego ciekawiło, jakie będą jej efekty, toteż stanął pod ścianą i zaczął obserwować poczynania uczniów. -Pan Morph i panna Bloodworth biorą pierwszego bogina. Panny Windsor i Levittoux zajmują drugiego... panno Fontaine, zapraszam do pana Watsona, bierzcie trzeciego bogina. Orlov i Deceiver, wy pracujecie z czwartą skrzynią, a... panie Lacroix, proszę wziąć ostatnią skrzynię i dołączyć do Chapmana. Jeśli ktoś przyjdzie, dołączy do losowej grupy. Startujcie! Rozluźnił się, zaciekawiony reakcją na taki podział i zagwizdał przeciągle. Zapowiadało się na długą lekcję.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde uśmiechnęła się lekko, widząc Charlotte, ale ten grymas równie szybko zgasł, jak się pojawił. Wzruszyła lekko ramionami, nie wiedząc, co odpowiedzieć. - Mnie nie pytaj, byłam pewna, że się spóźniłam, a tu proszę...- rozłożyła bezradnie ręce, po czym westchnęła. Obrzuciła obojętnym spojrzeniem Ari, która nawet się z nią nie przywitała, co prawdę mówiąc nieszczególnie Isolde obchodziło. Uśmiechnęła się do Grigoriego, do którego miała dosyć osobliwy stosunek, biorąc pod uwagę, że ciągle bawił się ogniem, co bardzo denerwowało Bloodworth. Ale poza tym nic do niego nie miała, ot, kolega z domu i tyle. Zajęła się znów obserwowaniem jesiennego krajobrazu i zastanawianiem się, dlaczego nic nie idzie po jej myśli. Ciekawa sprawa, skąd wzięło się to nagłe ciepło, ślizgające się po jej barkach. Z zamyślenia wyrwało ją nerwowe zachowanie Orlova, odwróciła się do niego i uniosła pytająco brwi. Nagle poczuła swąd i z przerażeniem uzmysłowiła sobie, że to ona się pali. Krzyknęła i poderwała się na równe nogi, próbując wyplątać z tego cholernego, płonącego szalika, co nie przeszkadzało jej zabić Griga wzrokiem. - Lotta, zrób coś!- syknęła, blada z przerażenia, próbując się ugasić, co nie było takie proste, biorąc pod uwagę, że płonęły jej plecy.- Orlov! Prosiłam cię! Prosiłam! Cholera! Miałeś się przy mnie nie bawić ogniem!- warknęła zduszonym głosem, kiedy sytuacja została jako tako opanowana. Na domiar złego na horyzoncie pojawił się Watson, który zaczął się zaśmiewać w głos i rzucił jakiś kretyński komentarz, za który miała ochotę go strzelić w zęby. - Zamknij się, Watson, albo uciszę cię na dobre- wysyczała z furią, próbując doprowadzić się do porządku. Kiedy oparł się o jej ławkę, wpatrując się w wilę, Isolde bezceremonialnie popchnęła jego rękę, tak że stracił równowagę. Mała zemsta, ale satysfakcja ogromna. Prawdę mówiąc czuła się tak nieszczęśliwa, przerażona i wściekła, że miała ochotę uciec, zaszyć się w swoim mieszkanku, pić gorącą herbatę i żalić się na niegodziwość świata swojej małej, kochanej Juno. Świat był zdecydowanie nieprzyjaznym miejscem, a Is odczuła to dziś z całą mocą. W końcu nauczyciel raczył się pojawić. Bloodworth przyjęła to z pewnym rozczarowaniem, bo tym samym odciął jej drogę ucieczki. Zacisnęła usta w wąską kreskę i splotła ramiona na piersi, zastanawiając się, kogo bardziej w tej chwili ma ochotę udusić- Orlova czy Watsona? Jednak Watson nie miał sobie równych. Nikt nie zasłużył na jej nienawiść bardziej niż on. A potem jeszcze nauczyciel przydzielił jej jako partnera Morpha, którego darzyła nieprzezwyciężoną niechęcią. Te głupie pomysły, że Gryfonów i Ślizgonów da się pogodzić, każąc im wykonywać wspólnie zadania. Podeszła do Uthera z niezbyt przyjazną miną- skoro już próbował ją ugasić, szkoda że trafił w biedną Lottę. Upatrywała w tym typowo ślizgońskiej złośliwości.
Wysłuchał słów nauczyciela nie okazując żadnych emocji. On i Isolde? Zerknął w jej kierunku i tylko uniósł prawą brew. To będzie zaiste interesujące. Dziwiła go jej słabość. Gdyby ktoś podpalił mu ubranie nie powstrzymywałby się przed rzuceniem nawet tych zaklęć, które mogłyby spowodować poważne obrażenia cielesne. Czemu zaś ona podeszła do tego w taki uległy sposób? Uśmiechnął się skrycie. Nie jego sprawa.
- Isolde - powiedział uprzejmym tonem widząc jak podchodzi do niego, i wstał - Niezwykle mi przykro z tego, co ci się przydarzyło - Wzniósł nieco swą różdzkę - Próbowałem pomóc, ale każdemu zdarzają się pomyłki. Jeżeli byś chciała, pewnego dnia mógłbym pomóc w... - zmrużył oczy obdarzając dziewczynę dwuznacznym spojrzeniem - Wyrównaniu rachunków. Niektórzy są tacy niedojrzali - ostatnie zdanie wypowiedział odpowiednio głośno, aby go usłyszano.
Ciekawiło go czy czerwona zgodziłaby się na tę jakże niemoralną propozycję. Czy miała w sobie wystarczająco dużo żądzy zemsty, by przyjąć propozycję kogoś tak nielubianego jak on? Jeżeli tak to na pewno byłoby to intrygujące.
Och, ależ oczywiście, że flagi Gryffindoru wiszące w całej Wielkiej Sali nie były głównym powodem, dla którego Lotta tak zawzięcie walczyła o punkty! Satysfakcja z wygranej płynęła dopiero wtedy, kiedy nienawistne spojrzenia Ślizgonów, zrezygnowane twarze Puchonów i pełne zazdrości prychnięcia Krukonów otaczały ją ze wszystkich stron, a ona mogła dumnym krokiem iść przed siebie, z wysoko uniesioną głową śmiać się z ich beznadziejnych starań. To ta okropna pycha, którą - niestety - charakteryzowała się Charlotte, pchała ją wiecznie naprzód. Aby być lepszym, większym, wspanialszym od wszystkich. Oczywiście nie był to ten typ pychy, który kazał ludziom zostawiać przyjaciół w potrzebie, albo też wbijać innym nóż w plecy. Typ, którym charakteryzowała się nasza bohaterka był typowo arystokratyczny, chociaż zmodyfikowało go częste przebywanie wśród zwyczajnych, szarych obywateli. Co oczywiście nie zmienia faktu, że dążyła do perfekcji praktycznie w znakomitej większości rzeczy. Bo na byciu mistrzynią eliksirów jakoś niespecjalnie jej zależało, wiecie? Kiedy do sali wparowała Arienne, Charlie momentalnie zwróciła głowę w jej stronę i uśmiechnęła się szeroko, przybijając jej ich specjalną piątkę, którą wymyśliły na poczekaniu podczas jednej z wspólnych przygód. Aż dziwne, że obie tak dobrze zapamiętały zupełnie przypadkowe powitanie, stwierdzając, że będzie idealnym symbolem ich ziomkostwa. - Siema siema, aż dziwne, nie? - odparła, przyjmując na twarzy wyraz przeogromnego, sztucznego zdziwienia, chociaż tak na dobrą sprawę to wcale nie interesowały jej perypetie nauczyciela, któremu mogło się nawet zapomnieć o zajęciach. Nieskończenie większą uwagę przykuła następna dziewczyna, która postanowiła przyjść do sali. Jej wilowy urok (chociaż o jego istnieniu Windsorówna nie miała zielonego pojęcia) sprawił, że ciemnobrązowe oczy powędrowały za otoczoną przewspaniałymi blond włosami buzią, która niedługo potem zniknęła w burzy loków, bowiem jej właścicielka usadowiła się w oburzająco niedogodnej dla obserwatorki pozycji. Dziewiętnastolatka wgapiała się jeszcze w tył jej głowy przez dobrych kilkanaście minut, krzywiąc się niezmiernie na to, że nie może więcej obserwować tych zadziwiająco miłych dla oka rysów. Nawet nie pamiętała o swojej Natalce, w której się przecież rzekomo zakochała! Co te wile robią ze wspaniałymi, szczęśliwymi związkami! Z dziwacznego zamyślenia wyrwał ją zupełnie niespodziewany kontakt z wodą, przez który aż podskoczyła na miejscu. Potrząsnąwszy kilkukrotnie głową, dziewczyna rozejrzała się dookoła, a ogarnąwszy, że to brutalne wybudzenie było winą znienawidzonego przez siebie Uthera, ściągnęła usta w niemalże niewidoczną linię, dłonie zacisnęła w pięści i już miała rzucać na niego jakieś ohydne zaklęcie, kiedy dotarło do niej wołanie Is. Szatynka obróciła powoli głowę, zupełnie zbita z tropu i dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że dziewczyna płonie. A konkretniej jej szal, który przecież był taki ładny. Ale to nieważne, ważne jest to że Brytyjka podniosła się i próbowała utrzymać przyjaciółkę w miejscu. - Stój spokojnie... Isolde... Na Merlina, Is, stójże w miejscu! - zawołała wreszcie, łapiąc ją mocno za ramię i trzymając tak, aby panikara wreszcie przestała się miotać. Potem rzuciła porządne Aquamenti, pokazując przygłupiemu Ślizgonowi jak się celuje, a kiedy już pozbyła się płomienia z pleców przyjaciółki, wysuszyła zarówno jej plecy, jak i siebie całą specjalnym zaklęciem pamiętanym z ostatniej lekcji Magii Żywiołów. Chwała niech będzie Bell, która postanowiła je wtedy zademonstrować! - Grig, ty to jednak cepem jesteś, wiesz? - rzuciła do Rosjanina, spoglądając na niego z politowaniem - A ty, Watson, uważaj na język, bo niedługo nie będziesz miał czym kłapać! - dodała w tym samym momencie, w którym do sali wpadł nauczyciel. "Rychło w czas" - pomyślała i wróciła na swoje miejsce, ciągle uspokajając ją to gestami, to jakimiś szeptami. Kiedy Brown wytłumaczył całą koncepcję zajęć, przy okazji przydzielając pary, Lots uśmiechnęła się zawadiacko do Arienne i wstała, podchodząc do wskazanej skrzyni. - To co, Levi, dasz sobie radę z wilczurem? - spytała prowokacyjnie, mając na celu rozbudzenie w Arienne jakiejś porządnej ambicji, dzięki której razem mogłyby zdobyć co najmniej pięćset punktów. Podczas jednego wieczoru. Tak bardzo wykonalne.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde była bliska łez i gdyby nie Charlie, która opanowała sytuację, chyba zupełnie straciłaby nad sobą kontrolę. Jeśli czegoś NAPRAWDĘ się bała, to właśnie ognia. Nie cierpiała tego żywiołu, podobnie jak ludzi, którzy się z nim utożsamiali. No dobrze, to pewna przesada- dogadać się mogła właściwie z każdym (oprócz większości Ślizgonów i tego paskudnego Watsona, którego najchętniej obdarłaby ze skóry albo rwała końmi), ale ogniste temperamenty nie były jej pokrewnymi duszami, stanowczo nie. - Dziękuję...- wymruczała, opierając głowę na ramieniu Lotty i zaciskając zęby, żeby się nie rozpłakać. Miała stanowczo dosyć emocji, dosyć wrażeń. Chciała odrobiny spokoju, a tymczasem jej ukochany szaliczek spłonął do połowy, mundurek też nie był w najlepszym stanie, a jej psychika dosłownie w strzępach. Miała ochotę wyjść, trzaskając głośno drzwiami, ewentualnie trzasnąć jeszcze Olivera w pysk, ale oczywiście nie zrobiła niczego takiego. Tak rzadko robiła to, na co naprawdę miała ochotę... Kiedy Uther złożył jej tę dziwną propozycję, z trudem powstrzymała się przed wzdrygnięciem. To było takie... ohydne, ociekające bezdusznością i wszystkim, czego nienawidziła w Ślizgonach. Nie była specjalnie mściwa, chyba że chodziło o Watsona, ale przecież oprócz przemocy psychicznej, nie stosowała wobec niego żadnej formy agresji. Na Orlova była zła, ale wiedziała, że nie zrobił tego specjalnie tylko z głupoty i że za dwa dni nie będzie miała już większych pretensji. Po prostu dopilnuje, żeby nigdy, ale to nigdy nie siedział za nią na żadnej lekcji. - Dziękuję, ale nie będzie takiej potrzeby. Poza tym swoje rachunki wyrównuję sama- powiedziała chłodno, obrzucając go niechętnym spojrzeniem. Obrzydliwe. Że też tacy ludzie w ogóle się rodzą. Przygryzła policzki od środka, żeby powstrzymać grymas niesmaku.- To chyba najlepszy pomysł- mruknęła, podchodząc do jednej ze skrzyń. Mruknęła cicho zaklęcie, czując, że jej palce nieznacznie drżą. Dobrze wiedziała, co zaraz zobaczy i już czuła lodowatą bryłę w żołądku. I tak było. Jej oczom ukazał się wysoki, brodaty mężczyzna o twarzy pooranej drobnymi zmarszczkami, szedł w jej kierunku, uśmiechając się pogodnie, kiedy nagle zgiął się w pół i krzyknął, jego twarz wykrzywił grymas niewyobrażalnego bólu, a Isolde dobrze wiedziała, że to Cruciatus. Krew, wszędzie krew. Isolde zacisnęła zęby, koncentrując się na wilkołaku. To tylko gra jej wyobraźni, to tylko bogin, to tylko... tak, wilkołak. Wilkołak byłby znacznie gorszy, myśl o nim, myśl. I rzeczywiście. Kiedy otworzyła oczy, stał przed nią w całej okazałości. Poczuła suchość w ustach, ale język nie odmówił jej posłuszeństwa. - Obscuro- zawołała, a oczy przeciwnika zakryła opaska, której w żaden sposób nie mógł zdjąć. Odsunęła się na bezpieczną odległość, czując buzującą w żyłach adrenalinę.- Teraz ty, Morph!
Ależ co ta Isolda próbowała mówić. On niedobry? Do tego Szarlota, którą podpatrywał w młodszych klasach i zobaczył, że nosiła całkiem nieładne kapciuszki. Oj niefajnie, niefajnie. Ale nie o obuwiu dziewczyny będziemy rozmawiać. Choć o tym zapewne warto pogawędzić w szerszym gronie przy imprezce zakrapianej alkoholem. Oliver pewnie rzuciłby się chętnie w przepychanki słowne gdyby nie słodka nimfa nie zajęła miejsca przed nim. Był pewien, że chciała go w ten sposób zachęcić do wyznania miłości i wielu innych rzeczy... Oj. I on nie miałby nic przeciwko, żeby go zachęcała do tych innych rzeczy, które mogliby robić sami... Gdy już nikt nie będzie patrzył. Bo Wy - niegrzeczne dzieciaki, chciałybyście chłonąć takie widoki, ale bardzo mi przykro. Nie ma. Abonament podrożał. Nie ma co się pchać z oczyskami tam gdzie zamknięte. Oliver był teraz zajęty opracowywaniem planu tego, jak wyznać jej miłość. Wreszcie stwierdził, że powinien chyba najpierw ją zaprosić na randkę. W ogóle nie przyjął do wiadomości faktu, że dziewczyna mogłaby spróbować odmówić. Wszak w jej dłoniach spoczywało teraz oliverowe serce i z pewnością nie powinna nim ciskać o podłogę, a raczej utulić do snu... Tak jak teraz to robiła swoim widokiem. Watson musiał się zastanowić czy kiedykolwiek ją widział w szkole... Może zrozumiałby, że to naczelny prefekt Slytherinu, gdyby nie fakt, że w szkole był praktycznie gościem. Dopiero teraz wgryzał się na nowo w środowisko... A tu takie piękne osobistości. Normalnie miłość jego życia. Nieznacznie przesunął ławkę w prawo ignorując to, że zapewne robi zamieszanie... Potem przesunął się z ławeczką do przodu, tak że wyrównał ją z tą koło kochanej, przepięknej, anielskiej - Effy. Uśmiechnął się do dziewczyny zachęcająco wierząc teraz na wszystkich bogów, że jest prawdziwa. A nawet jeśli coś się by nie zgrywało to kogo to obchodzi w takiej pięknej chwili?! No nikogo. Matka jego dzieciaków siedziała obok niego, a zatem jakie problemy są na tym świecie? Głód? Niewola? Wojny? Porozmawiajmy lepiej o ich małżeństwie czy coś. A zatem patrzył na Ślizgonkę i patrzył, jakby wokół zniknął cały świat. Nauczyciel jakby czuł, że to przeznaczenie przydzielił ich razem do pary. Oliver od razu cały w skowronkach uśmiechnął się szeroko: - To co zrobimy z naszym boginkiem? - Spytał Watson pieszcząc każdą sylabę zdania, wszak w ten sposób podrywało się dzisiaj wile! Hehs!
Zrobił smutną minę i pstryknął palcami w trzon różdżki.
- Wielka szkoda - mruknął niepocieszony. Nie liczył na wiele, ale zawsze gdzieś w głębi tlił się słaby płomyk nadziei. W końcu ona umiera ostatnia, czyż nie? Jednak w końcu dziewczyna była czerwoną. Honorową, uczciwą, miłą, dobrą, bla, bla, bla, ilość bezwartościowych pochwalnych epitetów mogłaby mnożyć się w nieskończoność. Takich ludzi nie lubił. Bardzo.
Ruszył za Isolde. Podeszli do skrzyni. Zawsze zastanawiał się czego tak naprawdę się obawiał. Myśląc o tym nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Żadna istota nie wzbudzała w nim panicznego lęku, żadna osoba czy wydarzenie. Jaką więc postać mógłby przybrać bogin, by urealnić jego obawy? Czy takie miał? Oh, z pewnością. Każdy człowiek czegoś się boi, choć nie zawsze zdaje sobie z tego sprawy. Prawdopodobnie należał właśnie do takich osób. Śmierć...to chyba jej bał się najbardziej, bowiem cóż następuje po niej? Pustka. Koniec. Nicość. Świadomość utraty wszystkiego paraliżowała go.
Kiedy Isolde rzuciła swoje zaklęcie i krzyknęła do niego, skupił energię magiczną, kierując różdżkę wprost na bogina.
- Cistam Dolorum! - wypowiedział magiczne słowa, a za sprawą czaru wilkołak stracił dech w piersi i osłabł, padając na jedno kolano, lecz wciąż zachowując siły. Specjalnie osłabił efekt, ponieważ mieli działać w grupie. Posłał Isolde zmysłowe spojrzenie, wykonując dłonią zapraszający gest.
- Twa kolej.
Ostatnio zmieniony przez Uther Morph dnia Sob Paź 19 2013, 01:32, w całości zmieniany 1 raz
Potrzebowała krótkiej chwili, by wrócić myślami do rzeczy nieco bardziej dotyczących czasów obecnych, a co za tym idzie, mających być dla niej najważniejszymi. Ocenki, trzeba pracować nad świadectwem, jeśli rzeczywiście chce dorwać przyjemną posadkę w ministerstwie, a pewnego złotego dnia, stanąć na czele tego instytutu, zarzucając czarodziejski świat swymi, zapewne doskonałymi, rządami. Fontaine siedziała grzecznie w swej ławce, leniwie przekręcając metalowe bransoletki, zdobiące jej nadgarstki i rozważając bardzo ważne kwestie, kiedy to w końcu pojawił się nauczyciel, przekazując im parę informacji i wyznaczając zadanie na dzisiejszy dzień. Wszystko ostatnio kręciło się wokół wilkołaków. Z chęcią dowiedziałaby się czegoś więcej na ich temat. Jakie były ich motywy, czego tu w ogóle szukali? Była na tyle pochłonięta, obecnie zastanawianiem się, czy wile mogą się stać wilkołakami, i czy wówczas będą harpiołakami, że nawet nie poczuła na sobie spojrzenia kolegi z następnej ławki. Chociaż ten, zapewne bardzo namiętnie się w nią wpatrywał. I dopiero lekko podskoczyła, zupełnie zaskoczona, gdy jej ławka z dwuosobowej stała się trzyosobową. Zamrugała bardzo gwałtownie, pytająco pierw spoglądając na chłopaka, a później na nauczyciela. Już myślała, że umknęło jej, iż mają pracować w trójkach, kiedy profesor dopiero zaczął rozdzielać pary. Poprawiła elegancko włosy, czekając na swoje nazwisko, a gdy usłyszała, że przydzielono ją do jakiegoś Olivera, już chciała się rozejrzeć za takowym, kiedy odezwał się do niej nowy towarzysz. - Jesteś jasnowidzem? - Zapytała unoszą brwi i kompletnie przy tym nie rozumiejąc, co ten chłopak od paru minut w ogóle robi koło niej, i czemu mówi tak powoli i na boga, czemu tak się w nią wpatruje. Nie czekając na odpowiedź podniosła się z krzesła, powoli ruszając w stronę skrzynek z boginami. - Może wilkołaka też da się trochę otępić samym wyglądem? - Zapytała, obracając się w stronę Olivera i posyłając mu bardzo uroczy uśmiech. Oczywiście nie mówiła poważnie z tym otępianiem wyglądem, raczej stanowiło to aluzję do tego, jak zachowywał się jej nowy znajomy. Ostatecznie jednak Eff nie zamierzała sprawdzać tej teorii, a po prostu wyciągnąć i różdżkę, i już przystąpią do obrony, rzucić skuteczny urok. No właśnie, tylko w sumie co najlepiej działało przeciwko tego typu stworzeniom? - Somnolento Obducto - Chwilę później, gdy włochaty stwór już stał naprzeciw niej, rzuciła to zaklęcie, pięknie w niego trafiając. Było idealnie wywarzone, bez niepotrzebnego zamieszania, ledwo widzialną mgłą, sprawnie uśpiła swego niebezpiecznego przeciwnika, by ten, niczym dziecko przed nią padł. Bardzo brzydkie, ogromne i przerażające dziecko. - Szybko, szybko, teraz go dobij, bo to zaklęcie raczej nie będzie długotrwałe na takiego potwora - powiedziała podbiegając bliżej Olivera i lekko go popychając rączkami, by ten podszedł bliżej i zabił tego wilkołaka, czy uczynił z nim cokolwiek. I by ona bezpiecznie się znalazła za nim, a on jak coś, by był tym pierwszym pod ręką. Idealnie.
Boże, naprawdę, co za zamieszanie wszyscy narobili. Orlov już chciał spokojnie ugasić Isolde, a ta zerwała się jak oparzona (hehe) i zaczęła wykonywać dziwne ruchy, przez które nie mógł nic zrobić. Nie wiedział czy bardziej go zdziwiło to, że nie pozwala mu się po prostu ugasić, a mógłby to zrobić nawet jej nie mocząc, bo to przecież władca ognia, czy może wytrącający go z równowagi Oliver, najwyraźniej gratulujący mu podpalenia swojej znajomej, czy Ślizgon, który wcelował źle różdżką, mocząc całkowicie Lottę. Nie wiedział co za bardzo powinien zrobić podczas dziwnego tańca dwóch dziewczyn, więc jedynie zerwał się z miejsca, najpierw gotów do pomocy, a teraz odrobinę skołowany. W końcu wszyscy się w miarę uspokoili i zaczęli na niego krzyczeć. Wielkie nieba, cóż on zrobił, przecież to nie Orlov właśnie odprawiał dzikie harce, zamiast opanować sytuację jak człowiek. Wzruszył wiec ramionami, ostatecznie chowając różdżkę i siadając sobie z powrotem w ławce. - Niepotrzebnie się tak spinałaś, narobiłaś awantury, zamiast pozwolić się ugasić – powiedział na początku w ramach przeprosin, zerkając w kierunku Olivera, który najwyraźniej był niezwykle podatny na uroki Effie i właśnie niemalże do niej pełznął. Odwrócił wzrok dopiero kiedy Lotta nazwała go cepem, prychnął niezadowolony i pokręcił głową. - Nie zrobiłem tego specjalnie – oznajmił jeszcze bardziej niż wcześniej uwydatniając swój rosyjski akcencik przez lekkie oburzenie. – Ale już nie będę Isolde, wybacz – dodał w końcu do poszkodowanej, kiedy nauczyciel postanowił się zjawić. Grigori gapił się w okno niezadowolony z braku ognia, którym mógłby się bawić, ale jeszcze znowu podpaliłby biedną Is, czy coś, to byłoby kiepsko. Ocknął się dopiero kiedy usłyszał swoje nazwisko w zestawieniu z Deceiver. Spojrzał na dziewczynę, która najwyraźniej jak on zmieniła fryzurę, hehs. Ostatnio była jego (dość irytującym) przewodnikiem podczas turnieju trój/czwórmagicznego. Pewnie Orlov doskonale pamiętał jak to tam było, ale ja nie do końca, więc pomińmy te wspomnienia. Grig wstał z miejsca i zaczął obserwować co robią inni, by zorientować się o co chodzi. - No dobra – mruknął do LSD i beztrosko otworzył skrzynię do walki z boginem. Tylko, trochę smutne, ale był zupełnie nie skupiony na tym, by stwór wyglądał jak wilkołak. Przejęty lekko sytuacją z Isolde i wytrącony z równowagi przez omamy z przeszłości (patrz: jego była i bardzo dawno niewidziana Lunarie), praktycznie zupełnie nie pomyślał o tym, że musi zrobić coś z tym, żeby nie był to jego zwykły bogin. Ach ten Orlov. W każdym razie z jego skrzyni, zamiast wilkołaka wyszła sobie paląca się Effie Fontaine. Effie – bogin krzyczała w niebogłosy, wijąc się na ziemi, a jej ciało właśnie było paskudnie zwęglane i zniekształcane. Grig patrzył się przez chwilę na tę scenę, próbując myśleć o wilkołaku, nie o palącej się dziewczynie i powtarzając sobie w myślach, że jest beznadziejny jeśli chodzi o lekcje, nigdy się już na nich nie pojawi. Trochę reperując jego sytuację, Orlov miał niemalże żadne pojęcie o tych całych Lunarnych i nigdy nie interesował się wyglądem wilkołaka (pewnie nie widział go nigdzie indziej niż w podręcznikach, czy coś). Dlatego jego udawany strach najwyraźniej średnio wzruszył bogina. - Przepraszam – mruknął do wszystkich co mieli wielkie szczęście zobaczyć zwęgloną Effkę, a bogin najwyraźniej w końcu postanowił się ogarnąć i zamienić w to co powinien, a naprzeciwko Rosjanina nareszcie stał obleśny wilkołak. Całe szczęście ten nieprzyjemny wypadek przy pracy trwał zaledwie parę sekund, więc może nie wszyscy ogarnęli co tak krzyczało. - Firehutchcath - mruknął Orlov, wykorzystując swoje dymne zaklęcia do skonstruowaniu ognistej klatki wokół wilkołaka, który pewnie trochę się poparzył i niespecjalnie mógł urządzać sobie przechadzki po sali. Cofnął się parę kroków i popatrzył pytająco na LSD, uznając, że to jej pora na zrobienie czegoś z wilkołakiem. Albo przynajmniej nie pójdzie jej tak źle jak mu na początku.
Charlie zaczął przechadzać się po klasie, oglądając, jak sobie radzą uczniowie. Niektórzy dopiero zaczynali, inni już stali z różdżkami przy skrzyniach. Sam trzymał swoją w pogotowiu, w razie czego mając zamiar opanować sytuację. Gdyby to od niego zależało, wypożyczył by na użytek szkoły jakiegoś wilkołaka z Azkabanu, a nie bawić w bogina. Przechodził obok Morpha i Bloodworth, kiedy poczuł swąd spalenizny. Skrzywił się i spojrzał na to, co robią - nie zobaczył jednak ognia, tylko klęczącego wilkołaka. -Bloodworth podoba mi się Twój pomysł... Morph, świetna robota. Spróbujcie go teraz wykończyć, ale z łaski swojej pozostawcie go przy życiu, przyda mi się na kolejną lekcję. - Przyjrzał się obojgu uważnie i wreszcie znalazł źródło smrodu spalenizny. Dziewczyna miała przypalone ubranie. Uniósł brew, patrząc na nią pytająco; może zrobiła coś głupiego i zaczęła się palić ze wstydu? Machnął różdżką, przywracając jej ubraniu normalny wygląd i poszedł dalej. Podszedł do kolejnego Gryfona, który właśnie uwolnił bogina. Zaczął się śmiać, zobaczywszy jaką postać przybrał. Effie Fontaine miała najwyraźniej w tej klasie kilku adoratorów, bo inny Gryfon wpatrywał się w nią już jak ciele w malowane wrota. Przypadkowo przydzielił jej tego chłopaka, wcale nie zrobił tego celowo! Kiedyś czytał w aktach dziewczyny, że jest w jakiejś tam części wilą (teraz już nie wiedział w jakiej części) i zastanowił się nad urokiem rozsiewanym przez wile. Na niego nie działał, ale to raczej zrozumiałe... Za to ciekawe co byłoby, gdyby spotkał jakiegoś wila! Idź sobie, Brown, idź, ogarniaj to, co się dzieje. Odwrócił głowę, widząc ognistą klatę i kiwnął chłopakowi głową z uznaniem. Odwrócił się i poszedł w kierunku katedry, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Odnotował w notesie obecnych, zapisał komu już teraz mógł przydzielać punkty i czekał, aż reszta zacznie walkę. Podejrzewał, że ta lekcja to i tak nie pomoże im w rzeczywistości, wszystko robili na luzie. Może następną lekcję powinien przeprowadzić na inferiusach? O, to byłby świetny pomysł! Trzeba tylko znaleźć jakiegoś inferiusa, albo siedlisko inferiusów i przeprowadzić tam lekcję! Świeeetny pomysł Brown, znajdź teraz inferiusy i dostań pozwolenie na przeprowadzenie tam lekcji. Good luck & have fun.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Pochwała nauczyciela bardzo poprawiła Isolde nastrój, już nawet nie boczyła się na Charlie'go, że przydzielił jej jako partnera tego zdemoralizowanego Ślizgona. Uśmiechnęła się z wdzięcznością, gdy Brown przywrócił jej ubraniu poprzedni wygląd, i skoncentrowała na zadaniu. Wykończyć, ale nie zabić, tak? Zmarszczyła lekko brwi, szukając w głowie odpowiedniego zaklęcia, które odebrałoby boginowi resztkę sił i wepchnęło go z powrotem do skrzyni. Nie miała zbyt dużo czasu, bo wilkołak zaczął się powoli gramolić w jej kierunku, więc wycelowała w niego różdżką. - Fraxinus ignis- mruknęła bez specjalnego przekonania. No cóż, to tylko bogin, prawda? W dodatku miała go nie zabijać, więc może najrozsądniejszym wyjściem było trzaśnięcie go ognistym biczem, odebranie resztek sił, co też zrobiła. Wilkołak zawył przeraźliwie, a Isolde poczuła zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, kiedy stwór runął jak długi na ziemię. Jego pazurzaste łapy znalazły się jakieś półtora metra od stóp Bloodworth, która wzdrygnęła się mimowolnie. Odrażające. Dla pewności dorzuciła jeszcze Petrificus totalus, po czym za pomocą zaklęcia przeniosła bogina do skrzyni, którą zamknęła jednym, zdecydowanym kopniakiem. Dmuchnęła na kosmyk włosów, który właził jej do oczu i spojrzała na Uthera, mając szczerą nadzieję, że los oszczędzi jej spotkań z tym osobnikiem, budzącym w niej nieprzezwyciężony wstręt. - No to już- oświadczyła, wzruszając lekko ramionami.- Dzięki za współpracę- dodała, choć kosztowało ją to sporo wysiłku. Wróciła na swoje miejsce przy oknie, obserwując, jak radzi sobie reszta studentów. Wygląda na to, że ona i Morph jako pierwsi uporali się ze swoim wilkołakiem, coś takiego!
Prychnął pod nosem i schował różdżkę. Te zajęcia były banalne. Nawet pochwała nauczyciela nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Cóż to za osiągnięcie pokonać bogina? Dzieci w trzeciej klasie się tym zajmują, a nie studenci.
- Przyjemność po mojej stronie - odpowiedział lodowato i odwrócił się na pięcie, odchodząc od Isolde. Minął pozostałe grupki obserwując czy ktokolwiek posługuje się interesującymi czarami. Zawiódł się. Nic interesującego. Zajęcia okazały się nad wyraz nudne. Zresztą nie był tym wcale zdziwiony. Nauczyciele w tej szkole stali się słabi. To nie to, co opowiadała mu jego matka. Więcej można byłoby nauczyć się samemu z księgi. Uczniowie w tych murach to sami debile. Dostrzegł to wiele lat temu poprzez liczne obserwacje. Może nadszedł czas wrócić do rodzinnych stron? Może w domu udałoby mu się znaleźć jakieś wskazówki odnośnie prac jego ojca?
Obrzucił wszystkich znudzonym spojrzeniem. Wykonał zadanie i postanowił odejść. Bez pożegnania szybkim krokiem opuścił pomieszczenie, trzaskając za sobą drzwiami.