/przepraszam, że sie wpycham z samonauką, ale nie mam innego miejsca
w innym czasie
Samonauka pierwsza, wrzesień 2023
Popołudniowe rozluźnienie i magiczny nastrój wypełniały kuchnię, kiedy Gwen zabrała się za szlifowanie swoich umiejętności. Stała przy blacie, otoczona książkami z przepisami i magicznymi składnikami, w głębokim skupieniu. To był czas, który poświęcała swojej pasji - magicznemu gotowaniu. Wiedziała, że chce po eksplorować dania zagranicznych kuchni magicznych. Tym razem postanowiła eksperymentować z daniami kuchni chińskiej, łącząc ją z magią, jak to miała w zwyczaju. Miała przed sobą szereg starannie wyselekcjonowanych składników: świeże warzywa, soczyste langustniki i wyjątkowe przyprawy, których nie sposób było znaleźć w zwykłych sklepach. To były skarby magicznych rynków, które Gwen odwiedzała, by znaleźć unikalne smaki dla swoich kulinarnych kompozycji. Planowała sprawdzić się w odtwarzaniu smaków takimi, jakie pamiętała z domowych zawodów między Honeycottami. Pierwszym etapem była magia przypraw. Rzuciła zaklęcie, a małe płomienie zaczęły tańczyć pod garnkami. Delikatnie, wykorzystując proste zaklęcia, zaczęła dyrygować sprzętem kuchennym, przyprawy zaczęły unosić się w powietrzu i mieszać w odpowiednich proporcjach. Miała już wyjątkowy sos sojowy, który sam w sobie był dziełem sztuki. Kolejnym krokiem było przygotowanie składników. Wykorzystując dominującą rękę do utrzymywania czarów różdżką, ćwiczyła oburęczność w lewą chwytając nóż i kroiła warzywa, starając się zachować ich odpowiednią formę. Ruszyła po chwili z magicznymi składnikami nad garnek, starannie mieszając i dobierając ich kolejność. Jej kuchnia wypełniła się zapachem podpalonych w powietrzu lekkim incendio przypraw i smażonych warzyw. Magia i umiejętności kulinarne splatały się ze sobą, tworząc unikalne danie, które nie tylko zachwyciłoby podniebienia, ale i według jej intencji i rozumienia azjatyckich procesów kulinarnych, miało dodać wigoru i poprawiać nastrój. W końcu, kiedy potrawa była gotowa, Gwen wydobyła ją na talerz i z uśmiechem podziwiała efekt swojej pracy. Jeszcze tylko machnięcie różdżką tu, machnięcie tam i kompozycja nabrała prezencji. Miała szczerą nadzieję, że smak był równie zniewalający, co wygląd. Wyciągnęła swój notes, by oszacować walory smakowe dania, owoce morza potrafiły bowiem być niezwykle kapryśne. Z każdym kęsem, poczuła, że jej umiejętności z magicznego gotowania nadal ewoluują i Wciąż czeka ją wiele pracy, by osiągnąć poziom podobny prawdziwym Mistrzom. Ten wieczór był kolejnym krokiem na magicznej ścieżce, którą sobie wybrała. Nie była to tylko nauka, to była jej pasja, sposób na wyrażenie siebie i dzielenie się magią z innymi. Popołudniowe chwile spędzone w kuchni były dla niej niezwykle cenne, bo to tam magia spotykała się z jedzeniem, tworząc coś wyjątkowego. W końcu usiadła przy stole i delektowała się swoim dziełem, nie mogła odsunąć od siebie jednak myśli, że jeszcze wiele można było poprawić. Przeglądając swoje zapiski, a także przyniesione książki, podczas delektowania się daniem, znalazła przepis na chiński deser, który od dawna chciała wypróbować, a którego składniki mogły być względnie proste do zdobycia. Zadecydowała, że to będzie jej kolejne wyzwanie. Właśnie takie chwile spełniały jej życie i dawały sens jej magicznemu talentowi. zt
Przepis: Krem z dyni Powodzenie:10 Scenariusz:J Modyfikatory: -
Była wdzięczna Fern za pomoc w pozbyciu się małego, pestkowego problemu. Nawet, jeśli i one miały swoje kulinarne zastosowania. Niemniej jednak, co za dużo to nie zdrowo. Zwłaszcza, że te pestki mnożyły się na potęgę. "Jak myślisz, co było tego przyczyną?" Osobiście wątpiła w złe intencje nauczycieli. Wina nie musiała też leżeć po stronie innych uczniów. Przypomniała jej się bowiem rozmowa z profesorem Bazorym. Drobne wycieki magii mogły zaczarować przedmioty wokół. A że uczniów tutaj nie brakło, dynie mogły zyskać całkiem nowe właściwości. Gdy przyszła kolej na gotowanie, wybrała sobie najprostsze z dań. Choć odniosła w kuchni już kilka sukcesów, nadal nie czuła się dostatecznie pewnie swoich umiejętności. Nie chcąc marnować jedzenia wybrała sobie coś, z czym powinna sobie poradzić. Padło zatem na Krem z dyni. Postępowała zgodnie z otrzymanym przepisem, dbając o zachowanie odpowiedniej konsystencji kremu. I nawet jeśli wielu czarodziejów nie zgodziłoby się z jej myślą, dla dziewczynki gotowanie wciąż, przynajmniej do pewnego stopnia, przypominało eliksiry. Wiedza zdobyta podczas przygotowania Po-Zatruciowego, pozwoliła jej wprawnie zapanować nad temperaturą, dzięki czemu danie wyszło poprawnie i nadawało się o zjedzenia.
Przepis: krem z dyni Powodzenie:15 Scenariusz:I Modyfikatory: 1/1 przerzut, nieudany
Ona też uciekała. Od swoich emocji, trudnych tematów, niewypowiedzianych na głos wyzwań. To paradoksalne, jak można aż tak uciekać, stojąc w gruncie rzeczy w miejscu? Ich krótka wymiana zdań - dziwna, niejednoznaczna, szczeniacka, a jednak mająca w sobie zalążek czegoś o wiele bardziej poważnego nie prztyczki w nos… była w dziwny, nieodpowiedzialny sposób przyjemna. - Dobrze, że wiesz chociaż, że z ziemniaków - powiedziała, czując się tak bardzo swobodnie i tak przeokropnie źle. Tristan szybko jednak zgubił uwagę, bo oczywiście przez nią spalił krem. Tym tamym z dziwnego letargu wyrwał ją głos Lilian, na widok której serdecznie się uśmiechnęła. - Siema. Nawet spo… - zaczęła, ale nie skończyła, bo przyjaciółka słusznie zwróciła jej uwagę na to, jak bardzo przypaliło się jej danie. - O nie! - pisnęła, zupełnie jakby miała powód, żeby się tym naprawdę przejmować. W istocie rzeczy to było skazane na niepowodzenie - po pierwsze miała zbyt skuteczny rozpraszacz uwagi, z drugiej zaś strony wykazywała zerowy brak umiejętności i doświadczenia. Spojrzała na swój mocno zwęglony rondelek - tam nie było co ratować i jęknęła z żalem. No cóż, musi się dzisiaj obejść ze smakiem. Potem zerknęła pobieżnie na Trisa, na którego miała święte prawo wszystko zwalić, a który w tym momencie bajerował Adelę. - Widzisz, Lilian, taka jestem ostatnio skupiona. - Cichy szept skierowany w stronę przyjaciółki był bardzo wymowny - wiadomo o kim i dlaczego będą gadać. Ale póki co nie było czasu na wdawanie się w szczegóły, bo Tristan już wracał. - O, znacie się? To @Lilian Eldridge, a to @Tristan Collins. - Trochę nie wiedziała jak się zachować, bo choć niby wszyscy Krukoni się kojarzyli, to jednak Collinsa tak długo już nie było. Zamieszała breję, która miała być zupą dyniową i już nie próbowała nawet zaczynać od nowa. Co za kaszana.
Tristan Collins
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188
C. szczególne : Mnóstwo tatuaży, rozmierzwione włosy, czarne ciuchy - raczej typ oldschoolowy, aniżeli ten "na czasie"; umówmy się, moda lat 90 jest niepowtarzalna
Przepis: Zupę krem z dyni @Adela Honeycott dała mi składniki, dlatego zrobiłam przerzut: Powodzenie:15 Scenariusz:H Modyfikatory: -
Cóż, był pogodzony z tym, że Vera będzie mu dogryzać; w pewnym sensie nawet to rozumiał. Była na niego wściekła, dlatego nie mógł jej winić za cokolwiek, bo przewiny, które stanowiły ich kość niezgody w pełni leżały u jego stóp, jakby faktycznie przed kilkoma miesiącami nie liczył się kompletnie z niczym. Zignorował więc uwagę o ziemniakach, uśmiechając do gryfonki, która podała mu część składników. Skoro musiał zrobić ten cholerny krem od zera, to czy miał jakikolwiek wybór? Oczywiście - wystarczyło wyjść, ale krukońska honorowość nie pozwalała ruszyć się nawet o cal, stąd przystąpił do pichcenia, powoli odkrywając w sobie niewyobrażalny talent kulinarny. Może to za sprawą Gwen i Elijaha? Życie jest takie nieprzewidywalne. Zwrócił nagle uwagę na kolejne słowa @Veronica H. Seaver, gdy tak kręcił łyżką w swoim rondelku, po czym skierował wzrok na przedstawianą mu dziewczynę. Oczywiście, że ją pamiętał, wszak jak mógłby zapomnieć te wielkie-piękne oczy? - No proszę, nie zapomniałaś mojego imienia - zakpił nieznacznie, wywracając teatralnie tęczówkami, po czym westchnął ciężko i skierował spojrzenie na @Lilian Eldridge. - Jak tam kot? - zapytał, dając rudowłosej przyjaciółce jasny sygnał, że nadal pozostawał towarzyski i co nieco potrafił względem ludzi. Może nie był typową osobą z upodobaniem pro-społecznym, ale na pewno nie odmawiał sobie możliwości zaciągania kolejnych relacji. - Jak wasze potrawy? - dopytał, choć już sam nie wiedział - czy zadanie było na czas. Po chwili stwierdził, że jego nie tylko wyglądało, ale było też całkiem smaczne. Z uśmiechem podjął się więc pałaszowania kilku łyżek z dyniowym specjałem, zamierzając zostawić trochę, gdyby profesorowie również postanowili w ten sposób wystawić ocenę.
Przepis: cynamonki Powodzenie:11 + ew modyfikatory Scenariusz:3 - mam dwie cynamonki Modyfikatory: —
Kręcę głową, wciąż rozbawiony żukiem gnojarzem w roli patronusa. — Niet, ja nie za dobrze umiem w zaklęcia. Ale chciałbym się nauczyć, patronusy są takie... dostojne. Zaciągam z rosyjska ostatnim słowem i trochę oddaję się marzeniom o tym, jak udaje mi się wyczarować patronusa. Wyobrażam sobie oczywiście, że byłoby to coś pełnego gracji, godnego tancerza baletowego. Łabędź? Oklepane, ale nie narzekałbym. — Wcale nie robię sobie jaj — obruszam się delikatnie za ten kompletny brak wdzięczności. Jestem zupełnie przekonany, że czuję zapach amortencji, choć nie mam pojęcia od kiedy w tej mieszance znajduje się czekolada Terry'ego. Jestem jednak pewien, że to to, bo poza zapachem odczuwam też jej działanie. A może tylko sobie wyobrażam? Kiedy słucham profesor Honeycott, jestem absolutnie pewien, że powinienem wybrać dynię, ale widząc, że Terry zabiera się za cynamonki, i ja mam ochotę spróbować z nimi swoich sił, wiedząc, że jeśli będzie trzeba, to Puchon z pewnością wesprze mnie w boju. Może to jakaś moja próba zaimponowania mu? Nie jestem pewien, czy jest mu to w stanie zaimponować, ale szczerze mówiąc, jestem aktualnie tak zdesperowany, że zrobiłbym dosłownie wszystko, żeby tylko zwrócić na siebie jego uwagę. Nawet zamienić się w cukiernika. Kiedy więc słyszę swoje imię, w dodatku zdrobnione, na moment zamieram i czuję, że robi mi się gorąco. Serce wywraca mi jakieś dziwne fikołki i muszę maksymalnie się skupić, żeby nie uśmiechnąć się od ucha do ucha. — Hmm? Pokaż — mówię po cichym odchrząknięciu, żeby przywrócić się do porządku. Staram się na niego nie patrzeć, żeby się nie rozproszyć i otwieram usta, żeby spróbować musu. Moje kubki smakowe absolutnie wariują, kiedy czuję najlepszy smak, jaki mógłbym sobie wyobrazić... ale nawet nie umywają się do tego, jak bardzo ja wariuję na jego punkcie. Łapię go za rękę i delikatnie wyciągam z niej łyżkę, którą oblizuję dokładnie i dość sugestywnie. — Wow, to jest niesamowite. Ty jesteś niesamowity, Teril. Ostatnie zdanie wypowiadam miękko, a jego imię spływa z moich ust ze szczególną czułością. Serce bije mi w piersi jak szalone, na twarz występują mi rumieńce i tym razem nie potrafię powstrzymać głupawego, trochę nieobecnego uśmiechu. — Możesz pomóc mnie z cynamonkami? Ja by chciał umieć chociaż w połowie gotować tak dobrze jak Ty... — proszę go nieśmiało, każdą okazję wykorzystując do tego, żeby sprawić mu jakiś nieporadny komplement.
Przepis: krem z dyni Powodzenie:wynik 12 + 1 = 13 Scenariusz:B Modyfikatory: miłość do Halloween
Początkowo - nie przypuszczała, że jej spektakularny upadek mógłby mieć jakiekolwiek konsekwencje i przyczynić się do niewygody @Lockie I. Swansea. Podniosła więc w przepraszającym geście dłonie, a następnie spojrzała na niego z subtelnym uśmiechem, jakby rzeczywiście chciała, żeby to dostrzegł. Dopiero przy pomocy @Lilian Eldridge wstała jednak z klęczek, za co była uroczej dziewczynie niebotycznie wdzięczna, bo przecież... Nie chciała nikomu zrobić krzywdy, prawda? Wróciła do swojego stanowiska, gdzie musiała jeszcze oporządzić dynie, ale ta akurat sprawiała jej ogrom problemów. Wydawała się być z tytanu, dlatego drążenie w niej szło gryfonce topornie, a ona nie wiedziała - komu szepnąć na ucho prośbę o wsparcie. Po kilku minutach pomarańczowe warzywo ustąpiło, wprawiając Francuzkę w niemały skand skonfundowania, bo z rzeczonego tworu zaczęło się dymić... Wyszła z założenia, że tak też miało się wydarzyć i przeszła do gotowania, które kompletnie nie było jej pasją, ale chodziło o Halloween. Już za tydzień miała stać się dziewiętnastolatką i wkroczyć na nowy etap swojego nastoletniego życia, a przecież... Zaimponowanie komukolwiek daniem popisowym w postaci kremu z dyni wcale nie było takie łatwe, c'nie? Mieszała więc w garnku, co jakiś czas spoglądając na Adelę, jakby szukała w niej wsparcia, aż wreszcie dotarło do niej, że zupa wyglądała całkiem nieźle. Gęsta, ładna barwa, a do tego pachniała niezwykle dobrze. Pokusa była silniejsza i skosztowała dwukrotnie zawartości, a kiedy poczuła smak - oniemiała. Kto wie czy po raz kolejny na zajęciach kuchennych nie odkryła w sobie potencjału, zaś jej ścieżka kariery nie uległa zmianie? Najważniejsze było to, że nie spaliła niczego, a w tym akurat miała niewyobrażalny talent.
Z zadowoleniem obserwowała postępy uczniów, jednocześnie dłubiąc w jednej z pozostałych dyni, próbując osiągnąć jakiś sukces w odtworzeniu portretu @Elijah J. Swansea z mizernym skutkiem. Miała jakieś pojęcie o sztuce, ale znacznie ważniejsze było dla niej w końcu to, by robić dobre jedzenie niż piękne portrety! Można bowiem było, w pewnym życia momencie, spróbować zobrazować kogoś smakiem. - Drodzy, czas zajęć się już kończy, ale widzę, że i wy jesteście już na końcówce waszych kulinarnych popisów. - powiedziała zadowolona - Zacznijcie powoli sprzątać swoje stanowiska i pamiętajcie o wrzuceniu fartuchów do kosza przy drzwiach, żeby skrzaty mogły je przeprać. - podkreśliła - Jeśli jest - jak zwykle - ktoś, chętny by pomóc ogarnąć spiżarnię i resztę kuchni za kilka dodatkowych punktów, będę wdzięczna. - puściła im oko - Pozostali mogą iść! Uśmiechnęła się do uczniów i studentów i z każdym pożegnała kiedy opuszczali klasę.
Działalność artystyczna & Magiczne Gotowanie Koniec - wszyscy zt
Ostatnia szansa na zdobycie bonusowych 10 pkt. dla pierwszej osoby, która na min. 200 słów napisze posta o tym, jak pomaga Gwen w ogarnięciu do końca stanowisk po lekcji.
Adela raczej rzadko garnęła się do dodatkowej pomocy nauczycielom, szczególnie po lekcjach. @Gwen Honeycott była jednak zgoła innym przypadkiem – i nie chodziło tu bynajmniej o bycie kuzynką, ale po prostu dobrą duszą. Z tego powodu młodsza Honeycottówna została w sali i zabrała się do pomocy przy ogarnianiu klasy. Na całe szczęście większość uczniów powrzucała fartuchy do kosza, ale tak czy siak Adela musiała zgarnąć kilka sztuk po mniej uważnych osobach. Następnie zwróciła uwagę na pozostawione na stołach resztki składników – w przypadku pozaczynanych kilku opakowań, posortowała składniki, a następnie z pomocą różdżki przeniosła je do spiżarni. Pozostała kwestia wyczyszczenia kuchni, bo choć w teorii uczniowie sprzątali po sobie, to jednak ten porządek pozostawiał wiele do życzenia. Adela nie była mistrzynią zaklęć gospodarskich – wręcz przeciwnie, raczej pozostawała wokół siebie nieład, ale odkąd mieszkały z Kate w Hogsmeade to starała się nad tym zapanować. Niestety, bałagan był zbyt konkretny, by wystarczyło rzucenie zwykłego „Chłoszczyć” – ba, nawet po drugiej próbie kuchnia pozostawiała wiele do życzenia. Adela była czarodziejką z krwi i kości, więc ręczne szorowanie zdarzało jej się wyłącznie podczas szlabanów, więc z pomocą magii poruszyła do pracy mopy, ściereczki i szczoteczki, które doprowadzały pomieszczenie do porządku. W międzyczasie nie obijała się także jej gęba, która cały czas coś napieprzała w stronę Gwen, nieszczególnie zważając na obecność drugiego nauczyciela. Po wszystkim Adela opuściła kuchnię i udała się na kolejne zajęcia.
/zt
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Było coś dojmująco smutnego w tym, że konieczna była amortencja, aby ktoś w ogóle zwrócił na niego uwagę. Gdyby był świadom, że to eliksir kieruje w tej chwili zachowaniem Ślizgona, zapewne zapadłby się pod ziemię ze wstydu i zażenowania. Nie miał w sobie wystarczająco wytrwałości, by słuchać późniejszych tłumaczeń że to nie tak, że jest super kumplem ale… Gdyby jeszcze chodziło o jakąś przypadkową osobę, może mógłby obrócić całą sytuację w kiepski żart i zbyć ewentualne nieporozumienie machnięciem ręki, ale Daniil nie był pierwszą lepszą osobą. Pomimo najszczerszych chęci Puchon nadal nie wyleczył się z tego nieszczęsnego zauroczenia, nawet jeśli próbował udawać, że jest inaczej. Póki co pozostawał jednak w przekonaniu, że wzmianka o amortencji była jedynie żartem ze strony Ślizgona, nie miał więc podstaw, by przypuszczać, że chłopak nie odpowiadał w pełni za swoje zachowanie. Nie potrafił powstrzymać spojrzenia, które na odrobinę zbyt długo zawisło na oblizywanej przez chłopaka łyżce, ani tym bardziej pewnych nieprzyzwoitych myśli, które przewinęły się w tamtej chwili przez jego szesnastoletnią głowę, skutkując szkarłatnym rumieńcem, który wystąpił na piegowate lico. - Nie no, bez przesady. To tylko cynamonki… - wymamrotał, czując jak oblewa go nienaturalna fala gorąca. Nie powinien tak nie niego reagować, przecież ustalili, że to tylko jednostronne zauroczenie, które nigdy nie zostanie odwzajemnione. Im bardziej się nakręcał, tym usilniej prosił się o złamane serce, a jednak nie potrafił tak po prostu zrezygnować z Daniilowego towarzystwa. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi cieszyła go każda namiastka uwagi, każdy najdrobniejszy komplement, każdy uśmiech i każda wspólnie spędzona chwila. Starał się nie doszukiwać w gestach Ślizgona tego, czego z całą pewnością w nich nie było, a jednak jakaś cząstka po cichu łudziła się, że może jednak. - Jasne, ale naprawdę, żaden ze mnie specjalista. - oblał się tym intensywniejszym rumieńcem i kolejnych kilkanaście minut spędził przy stanowisku chłopaka, próbując nie zwracać uwagi na utkwione w sobie spojrzenie granatowych tęczówek i usilnie ignorując wszystkie przypadkowe muśnięcia dłoni czy trącenia łokciem, których w pewnym momencie zaczęło być zdecydowanie za dużo, by nie nabrać żadnych podejrzeń.
***
Lekcja dobiegła końca, a on prawie zapomniał, że przecież przyszli tutaj żeby zweryfikować prawdziwość informacji Psidwaczka. Zbyt zajęty wycinaniem dyni, pieczeniem słodkości i niecodziennym zachowaniem Ślizgona zupełnie stracił poczucie czasu, a o krążących o nauczycielce plotkach przypomniał sobie dopiero, kiedy ta zabrała głos, dziękując im za lekcje. - Mam teraz okienko, a Ty? Co powiesz na to, żeby porównać…ekhm…obserwacje? - odkaszlnął, uśmiechając się znacząco w nadziei, że Daniil podłapie, o co mu chodzi.
Było coś niesamowicie żałosnego w tym, że żeby dać dojść do głosu emocjom i uczuciom, które i tak od niedawna we mnie intensywnie kiełkowały, potrzeba mi nie jednej, a dwóch dawek amortencji, co prawda niedużych i słabych, wspólnie składających się co najwyżej na standardową porcję eliksiru miłości, ale jednak. Nie umiem pozbyć się z głowy tej myśli, tego poczucia obrzydzenia do samego siebie i to wcale nie dlatego, że adresatem moich uczuć jest chłopak, a dlatego, że w żadnej innej sytuacji nie umiem sobie na nie pozwolić, choć przecież teraz, gdy jestem całkiem owładnięty miłością w butelce, jestem pewien, że niewiele to dla mnie zmienia. Brzydzi mnie moja słabość i moje zakłamanie. Tchórzostwo i powściągliwość, którą narzucam sobie nawet teraz, choć przychodzi mi to z trudem, choć zdecydowanie łatwiej, kiedy wciąż trwają zajęcia. Kiedy dobiegają końca i nauczyciele spuszczają nas spod swoich i tak niezbyt czujnych, a na pewno nie srogich oczu, czuję jednoczesną ulgę i panikę, bo wiem, że teraz nic już nie odciągnie mojej uwagi od niego. Z jednej strony nie chcę, by była odciągana, bo nic nie jest jej równie godne co on, z drugiej obawiam się, że nie będę umiał powstrzymać się przed wyśpiewaniem mu wszystkiego, co gra mi w duszy, lub, co gorsza, okazania tego gestami. Przede wszystkim jednak wiem, że bez względu na to, jak dużym wyzwaniem miało być trzymanie rąk przy sobie, nie mogę pozwolić na to, by mi teraz uciekł. Rozłąka w tym momencie to coś, czego bym nie przeżył, na samą myśl, że mielibyśmy pójść każdy w swoją stronę, czuję dojmującą pustkę i bez mała fizyczne cierpienie. Szukam gorączkowo wymówki, żeby ze mną został choćby na czas przerwy, ale zanim coś przychodzi mi do zajętej nim głowy, Terry wychodzi z propozycją jako pierwszy, wywołując mój promienny uśmiech i bezgłośne westchnienie ulgi. — Okienko? Jasne — odpowiadam natychmiast, trochę zbyt szybko by miało to szansę zabrzmieć obojętnie czy choćby neutralnie, z entuzjazmem godnym golden retrievera. Nie zastanawiam się nawet nad tym, czy faktycznie mam okienko, a gdy dociera do mnie, że powinienem iść teraz na zaklęcia z Bennettową, z łatwością ignoruję ten fakt i udaję, że wcale sobie o tym nie przypomniałem. Jeśli chodzi o obserwacje, są teraz ostatnim, co mnie interesuje, no, może przed lekcją zaklęć, ale teraz gotów jestem choćby przesadzać mandragory, gdyby tylko oznaczało to, że będę to robić ramię w ramię z Puchonem. — Mam nadzieję, że ma Pan mnogo wniosków z dzisiejszych zajęć, detektywie Anderson. — uśmiecham się do niego, choć to żadna nowość, bo właściwie przez ostatnie pół godziny robię głównie to. Omiatam go spojrzeniem, szukając pretekstu do przełamania dystansu, aż w końcu postanawiam przybliżyć się odrobinę i poprawić perfekcyjnie ułożony kołnierzyk detektywistycznej pelerynki, który absolutnie tego nie wymagał. — Ja ich mam mnogo — dodaję ciszej, kiedy sięgam jeszcze palcami do muchy, równie niewymagającej mojej ingerencji, bo nie potrafię zmusić się do tego, żeby puścić go i się odsunąć. Spoglądam prosto w jasne puchonie oczy i tonę w nich tak głęboko, że nie ma wątpliwości, że jedyne moje wnioski dotyczą jego i tylko jego. — Chodźmy. Opuszczam dłoń z muszki, ale gdy w połowie drogi mijam jego dłoń, nie umiem się powstrzymać i oplatam ją swoimi palcami. Odwracam wzrok, który z pewnością już i tak zdradził zbyt wiele i pociągam go lekko w stronę wyjścia.
z/t Daniil i Terry
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Nuciła sobie pod nosem jedną ze swoich ulubionych melodii, czy może po prostu nuciła sobie pod nosem, nie skupiając się na tym, co robiła, bo to nie miało żadnego znaczenia. Tak czy inaczej, nie dało się ukryć, że śpiewała, że wystukiwała sobie przy okazji rytm stopą i sprawiała wrażenie, jakby podrygiwała do tej twórczości, jaka normalnie nie powinna mieć żadnego znaczenia, ale dla niej chwilowo była czymś najważniejszym na świecie. Widać było, że znajdowała się w transie twórczym, wyraźnie zachwycona tym, co robiła i gdzie przebywała, tego nie dało się jej w żaden sposób odmówić, po prostu mknęła we własnych kierunkach, sięgała po własne rozwiązania w kuchni, a skoro mogła w niej również tańczyć, zupełnie, jak jakaś księżniczka z bajek dla dzieci, czuła się doskonale. Jabłka, które obok niej okręcały się dookoła siebie, pozbywając się skórek, podskakiwały wraz z nią, kiedy machnęła jeden raz za dużo różdżką albo kiedy coś nagle wpadło jej do głowy. Sprawiała wrażenie sprężyny, której nie dało się odmówić piękna, radości i gracji. Bo chociaż Carly była już pobrudzona, dodawało jej to jedynie uroku, jaki zdawała się rozlewać z przyjemnością na skrzaty, jakie przynosiły jej pojemniki z cukrem albo butelki z alkoholem, próbując robić to po cichu, by nikt się nie zorientował, co ona tutaj wyprawiała. Ponieważ jednak znano ją już od dawna, a w ostatnim czasie Norwood niemalże zamieszkała w kuchni, żaden ze skrzatów nie narzekał na jej obecność, kibicując jej chyba na dokładkę w tym, co robiła. A tymczasem Carly pilnowała karmelizującego się cukru, nad którym rozchodził się słodki aromat wina. Spoglądała na sos, jaki powoli się wytwarzał, jednocześnie pilnując, żeby wydrążone przez nią jabłka nie sczerniały albo nie stało się z nimi coś innego, o wiele gorszego. Sprawdziła kilkakrotnie, czy są odpowiednio kwaśne, kiwając do siebie z zadowoleniem głową, szukając rozwiązania, jakie mogłoby w tej sytuacji być najbardziej właściwe. Wiedziała, że musiała zaplanować ten przepis dosłownie idealnie, by był tym, czego chciała, mając w pamięci ostry obiad i placki ziemniaczane, jakim nie mogła nadać słodkiego wydźwięku. Potrzebowała tego w deserze, potrzebowała tutaj czegoś, co rzuci wszystkich na kolana, co ich powali i pokona. Była pewna, że coś podobnego było możliwe, musiała tylko do tego należycie podejść. - Hm, a jakby tak spróbować jeszcze z goździkami? – zanuciła, stukając palcami po zębach.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nykos Lush
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 187
C. szczególne : jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Chodził za nim pomysł, by przygotować Adeli, zanim pojedzie do rodziny na święta, coś dobrego na drogę. Może coś, co mogłaby postawić na rodzinnym stole i zjeść w wigilie, pamiętając o nim tutaj. Problem pojawiał się w momencie, w którym próbował wymyślić, co gotować, bo zasadniczo nie był ani utalentowanym kucharzem, ani nawet miłośnikiem kuchni. Jadł, bo musiał i to bez większego pomyślunku. Tak długo, jak zapełniało mu żołądek i miało w sobie wartości odżywcze, to mu było wszystko jedno, czy owsianka jest doprawiona, pasztecik ciepły czy już zimny albo zupa z mięsem, czy bez. Pożyczył jednak z biblioteki książkę o wdzięcznym tytule "Magiczne smakołyki dla magicznie opornych" i skierował do kuchni, przeglądając jej zawartość, z niepewną miną zauważając, że właściwie wszystkie te przepisy są... dość trudne. Nikt nie tłumaczył jak pilnować, żeby masło się nie przypaliło - co zdarzało mu się nagminnie - tylko pisali "rozpuść masło". Instrukcje niejasne, ręka utknęła w blenderze. Wszedł do salki i podniósł spojrzenie, z zaskoczeniem rejestrując, że nie jest tu sam - w początkowym odruchu właściwie już się zawracał. Spędzanie czasu z ludźmi więcej, niż to konieczne dawało mu migrenę i ból żołądka, uznał więc, że poczeka i przyjdzie kiedy indziej. Dopiero kiedy jego wzrok zarejestrował, że to Carly - uśmiechnął się lekko. - Hej. - cóż, mógł się spodziewać, że jak spotka kogoś w kuchni op tej porze, to będzie to Norwoodówna- Mogę dołączyć? Czy jesteś bardzo zajęta... - zapytał niepewnie, bo nic a nic nie umiał wywnioskować z jej stanowiska pracy, czy robi coś trudnego, prostego, szybkiego czy wolnego. Umiał stwierdzić, że pachniało ładnie i tyle, bo nawet składników nie był pewien.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Mamrotała do siebie, jakby od tego miało zależeć jej życie, szukając rozwiązania, jakie najbardziej by jej odpowiadało, ale wiedziała, że musi uważać, żeby nie przesadzić w żadną ze stron. Nie chodziło o to, żeby deser był zbyt prosty, ale nie chodziło również o to, żeby pochodził z jakiejś szalonej półki, po jaką inni ludzie nie byliby w stanie sięgnąć. Zastanawiała się, czy mogła użyć któregoś z magicznych ziół albo owoców do podbicia smaku jabłek, ale nie była przekonana do tego połączenia. Ewentualnie mogła spróbować przygotować lody, łagodzące cały ten smak, z dodatkami przełamującymi słodycz i do nich z pewnością mogła użyć czegoś zaskakującego, ale goździki jakoś nagle wydały się jej zbyt proste, a przede wszystkim świąteczne, podczas gdy ona zdecydowanie nie chciała, żeby to było świąteczne. I myśl ta wyraźnie zadrżała w jej głowie, kiedy Nykos się do niej odezwał, w efekcie czego odwróciła się do niego gwałtownie, a garnek z cukrem poszybował za nią, unosząc się prawie przed jej nosem. Odesłała go na blat, żeby przypadkiem niczego nie spalić, zmuszając łopatkę do tego, by wciąż mieszała zawartość, nie pozwalając jej zastygnąć, by zaraz się lekko uśmiechnąć. - Och, nie, próbuję tylko znaleźć właściwe rozwiązanie dla deseru, by był lekko kwaśny, słodki, mocniejszy i jednocześnie słodki, to nic wielkiego, to bardziej konieczność znalezienia kogoś, kto spróbuje tego, co przygotowuję. Tym bardziej że mam w głowie już kolejne pomysły i teraz wszystko się gryzie. Potrzebujesz blatu? – zapytała, bez problemu rzucając zaklęcie na jabłka, odsuwając je w bezpieczne miejsce, by po chwili namysłu posłać je do wysokiego naczynia żaroodpornego, na które spojrzała jednak bardzo krytycznie, odnosząc wrażenie, że ciągle czegoś jej brakowało, że coś było nie tak, jak być powinno. – Słuchaj, a jakbyś miał zjeść jabłka z karmelizowanym cukrem w winie, może z nutą czekolady i słodkimi lodami, to wybrałbyś to, czy sorbet z ananasa z bazylią? – zapytała, stukając ponownie palcami po zębach, bo odnosiła wrażenie, że jej próby i wyobraźnia latała z miejsca w miejsce i nie była tego w stanie w żaden sposób opanować. Szukała rozwiązań, a żadne w przypadku deseru jej nie pasowało, zupełnie, jakby znalazła się w jakiejś matni, z jaką nie umiała sobie poradzić, a możliwości latały jej jak szalone przed oczami.