C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Stolica i największe miasto Irlandii, położone w prowincji Leinester, na wybrzeżu nad Morzem Irlandzkim, u ujścia rzeki Liffey do Zatoki Dublińskiej. Znaki rozpoznawcze? Deszcz i kufel guinnessa. Poza tym warto odwiedzić to miejsce przede wszystkim podczas obchodów Dnia Świętego Patryka, kiedy na prowincjonalnych ulicach wybrzmiewa tradycyjna folkowa muzyka, a wokoło można spotkać przebierańców i miłośników zielonego piwa.
Święty Patryk:
Dzień Świętego Patryka
Smoki smokami, ale jedno było pewne - nie da rady powstrzymać Irlandczyków od celebrowania Dnia Świętego Patryka. W Dublinie już od dawna przygotowywany był festyn, sponsorowany przez całą masę irlandzkich (i nie tylko!) magicznych firm. Świętowanie rozlało się po całym mieście zielonymi stoiskami, w dodatku Dublin na ten jeden dzień został otoczony potężną i wymagającą magiczną barierą, mającą chronić przed magicznymi stworzeniami i alarmować o ich ewentualnym zbliżeniu się. Zaproszeni są wszyscy bez wyjątku, a jednak w celu opłacenia kosztów postawionej bariery oraz wsparcia Ministerstwa Magii i prywatnych leprekonusowych ochroniarzy - wstęp wymaga drobnej opłaty pieniężnej! Choć w centrum Dublina celebracje są głównie mugolskie, to na obrzeżach znajduje się magiczna dzielnica, w której szaleją czarodzieje! To też tutaj na bramkach stoją ochroniarze, którzy przyjmują należną opłatę - dla pełnoletnich (ukończone 17 lat) jest to 10 galeonów, zaś niepełnoletni muszą zapłacić 30 galeonów. Impreza przeznaczona jest głównie dla dorosłych, więc młodsi uczestnicy muszą brać pod uwagę czujnie pilnujące ich spojrzenia uważnych leprokonusów... i może unikać nauczycieli? Jest zielono, złoto, piwnie i wesoło. Wszędzie gra huczna muzyka, wszyscy biegają i tańczą z szerokimi uśmiechami na ustach, a o smoczych problemach nikt nie ma ochoty rozmawiać. To czas na odetchnięcie, wsparcie lokalnych biznesów i zabawienie się tak, by przez cały rok wspominać!
Magiczne piwa
Cóż, piwa jest tutaj pod dostatkiem! Gdzie nie spojrzeć tam przelewające się złotem fontanny, ogromne beczki z kranami czy bardzo eleganckie wieżyczki z kufli. Niektóre piwa są jasne, inne ciemne, a jeszcze inne po prostu zielone! Stoisk jest mnóstwo, każdy ze sprzedawców woła i zachęca, a także oczywiście daje minikufle na spróbowanie, może tylko trochę oczekując za to jakiegoś napiwku. Wszystkie piwa mają swoje bezalkoholowe odpowiedniki, jednak te nie znajdują się na wierzchu. Musisz zapytać, ale wtedy liczysz się z mało przychylnymi spojrzeniami... i pewną dozą losowości! Jeśli chcesz bezalkoholowe piwo, musisz rzucić kostką na to, które ci się trafiło.
Wszystkie efekty magicznych piw trwają minimum 2 posty, ale jeśli ktoś ma taką ochotę - mogą trwać i przez cały festyn! Można sobie wybrać piwo, bądź wylosować je rzutem k6 (wyjątkiem są osoby pijące bezalkoholowe wersje, które muszą losować!).
1 - Guinessitaserum - Ciemne piwsko, które w smaku odpowiada absolutnie każdemu! Wydusza z ciebie prawdę, ale w jakiej postaci? Jeśli nie posiadasz żadnej genetyki, efekt tego piwa sprawia, że nie możesz kłamać i dzielisz się z przynajmniej jedną osobą swoim veritaserum. Jeśli posiadasz genetykę, efekt kłamstw i veritaserum jest opcjonalny, ale za to twoja genetyka musi się ujawnić! Sprawdź co to oznacza:
Efekty genetyk:
Jeśli posiadasz dwie genetyki, możesz wybrać efekt dowolnej z nich lub zastosować się do obu efektów (dopasowując je tak, by miały sens)!
Animagia - Przemieniasz się w swoją zwierzęcą postać, przy czym nie działa to dokładnie tak, jak powinno, bo… mówisz dalej ludzkim głosem! Hipnoza - Wszystko, co powiesz, staje się rozkazem… albo i nie? Rozsiewasz hipnozę dookoła, jednak każda twoja ofiara zmuszona jest do robienia dokładnego przeciwieństwa tego, co sobie życzysz! Jasnowidzenie - Nie tylko przeczuwasz absolutnie wszystko, ale dodatkowo na twoim czole pojawia się prawdziwe trzecie oko. W swoich wizjach widzisz nie tylko przyszłość, ale i przeszłość! Legilimencja - Automatycznie zaczynasz słyszeć myśli wszystkich dookoła, więc może być nieco głośno… Oklumencja - Masz wrażenie, że obserwujesz wszystko zza grubej szyby. Jesteś nieco otumaniony, ale za to wszyscy czują się przy tobie doskonal, bo rozsiewasz dookoła aurę niezmąconego spokoju. Magia bezróżdżkowa - Twoja moc się zwiększa, ale niekontrolowanie. Każdy gest wyzwala jakieś przypadkowe zaklęcie z kategorii wczesnoszkolnych lub prostych - twoje dłonie randomowo rozpalają się Lumosem, twoje włosy zmieniają kolor przy każdym podmuchu wiatru, a każdy twój krok pozostawia po sobie skupiska kwiatów. Uważaj, żeby przypadkiem czegoś nie podpalić… Metamorfomagia - Zmieniasz swój wygląd tak, by robić za sobowtóra każdej osoby, z którą akurat rozmawiasz - a jeśli siedzisz cicho, to transmutujesz się automatycznie w każdego, na kogo spojrzysz… Potomek wili - Nie panujesz do końca nad swoim urokiem, więc przyciągasz uwagę absolutnie każdego… ale czy na pewno chodzi o piękno? Twoje rysy twarzy wyostrzają się znacząco, oczy ciemnieją, paznokcie zmieniają się w pazury - przypominasz nieco harpię, na szczęście nie jest to wywołane furią! Wężoustość - Tracisz zdolność ludzkiej mowy, mówisz tylko w języku węży. Bardzo ciężko cię zrozumieć, a w dodatku za tobą snuje się wianuszek posykujących radośnie węży. Jeśli ktoś za bardzo się do ciebie zbliży, to mogą gryźć po kostkach! Wilkołak - Przemieniasz się w swoją wilczą postać! Jest to proces niezbyt przyjemny, ale mniej bolesny niż zazwyczaj - co więcej, zachowujesz pełnię ludzkiej świadomości i nie możesz nikogo zarazić. Wyglądasz zatem jak przerośnięte wilczysko, a po przemianie z powrotem… cóż, lepiej skombinuj sobie nowe ubrania?
2 - Whisky ale - Bardzo bogata w smaku mieszkania whisky i piwa. Trunek ten jest wyjątkowo mocny - powoduje splątanie języka, przez co ciężko się wysłowić... a poza tym zachęca do tańca i poprawia humor! Co ciekawe, podczas tańca po 'whisky ale' można zaobserwować niesamowitą lekkość ruchów, która powoduje nawet lewitowanie do kilku metrów nad ziemią!
3 - Leprechaudrink - Piwo o zielonym kolorze - smakuje nieco trawą, a krążą wokół niego plotki, że sekretnym składnikiem jest czterolistna koniczyna. Po wypiciu tego piwa każdy czuje się największym szczęściarzem i zdobywa opcję bonusowego przerzutu jednej kostki w każdej z dostępnych na festynie atrakcji.
4 - Złoto pijaków - Po wypiciu tego piwa każdy zdobywa moc złotego dotyku - wszystko, czego się dotknie, pokrywa się złotym kolorem. Nie ma to żadnej wartości i nie można w ten sposób zmienić faktury, bowiem jest to tylko barwa; wygląda jednak niesamowicie połyskująco i tylko trochę tandetnie!
5 - Syrenie ale - Ma zielonkawy, nawet nieco morski odcień i bardzo gęstą białą pianę. Co ciekawe, nie posiada kompletnie żadnego smaku, więc można je wypić z jeszcze większą łatwością, niż wodę! Po wypiciu w randomowych miejscach na ciele pojawiają się zielone i złote łuski, ale główny efekt 'syreniego ale' to wzrost pragnienia. Nie ma możliwości poprzestać na tym drinku - po jego wypiciu trzeba jak najszybciej znaleźć kolejne piwo, w przeciwnym wypadku podobno można całkiem uschnąć!
6 - Miodownik szczęściarzy - Piwo z domieszką miodu, dzięki czemu w smaku jest słodkie i rozgrzewające - przypomina nieco kremowe piwo, ale zdecydowanie nie brakuje w nim procentów! Każdy, kto je wypije, odczuwa przyjemne ciepło i ma ochotę pozbyć się kilku (albo wszystkich) warstw ubrań, a poza tym chętnie wszystkich komplementuje i lgnie do kontaktu cielesnego bardziej, niż kiedykolwiek.
Garnek złota
Prawdziwym gwoździem patrykowego programu okazuje się być zabawa zaczerpnięta chyba z Nocy Duchów! Pośrodku placu porozstawiane są wielkie kotły, z których można łowić skarby - oczywiście, należy to robić ustami! Słynna zabawa łowienia jabłek z wody została przerobiona tak, by łowić złote monety z... cóż, a jakżeby inaczej, piwa! Warto zwrócić uwagę na to, że wszystkie monety można zachować dla siebie, ale niestety niektóre nie są prawdziwe...
Zabawa polega na tym, by rzucić k6 i sprawdzić ile monet (1-6) udało się wyłowić - następnie na każdą z nich należy wykonać dorzut Literki, by zobaczyć jaki jest efekt. Złoto można łowić maksymalnie dwa razy na postać, ponieważ za trzecim razem monety zaczynają znikać, a piwo mocno uderza do głowy...
Literki:
A - Niestety, jest to złoto leprokonusów - ledwo je wyławiasz, a już znika! B - Trafiła ci się prawdziwa moneta, w dodatku jest to równowartość 50 galeonów! Uwaga! Pełna nagroda za tę kostkę jest do zdobycia tylko raz na osobę; każde kolejne wyrzucenie tej literki równa się tylko 10 galeonom. C - Moneta zaczyna się dziwnie rozpływać, jakby szukała swojej nowej formy... Po chwili okazuje się, że jest to figurka chochlika gadatliwego! Zgłoś się po nią w odpowiednim temacie! D - Wyłowiony galeon jest jakiś wyjątkowo duży - okazuje się, że to tak naprawdę złote pudełeczko, w którym znajdują się magiczne soczewki. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie! E - Po wyjęciu z wody wokół monety pojawia się zielony dym, a kiedy ten opadnie możesz dostrzec, że galeon zmienił się w (na)strojny wianek. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie! F - Trafiła ci się prawdziwa moneta, w dodatku jest to równowartość 20 galeonów! G - Twój galeon jest czekoladką i z jakiegoś powodu kompletnie nie możesz się powstrzymać od natychmiastowego zjedzenia go. Okazuje się, że jest to któraś z bombonierek lesera...
H - Niestety, jest to złoto leprokonusów - ledwo je wyławiasz, a już znika! I - Wyłowiona moneta jest sztuczna, w dodatku wylewa się z niej jakiś płyn i zaraz jesteś nim cały oblepiony. Niezależnie od czyszczenia, otulają cię perfumy ze wzmocnioną nutą amortencji, więc pięknie pachniesz i zwracasz na siebie pozytywną uwagę każdego w okolicy! J - Wyłowiony galeon rozpływa się w twoich ustach, a nawet z nich wycieka... ma słodki posmak, ale jego głównym efektem jest ruda broda godna leprokonusa! Dorzuć kostkę k6, by sprawdzić przez ile postów efekt się utrzyma!
Pole koniczyny
Nieco na uboczu znajduje się rozległa polana, która była pielęgnowana już od dłuższego czasu przez leprokonusy, by rosła na niej głównie magiczna koniczyna! Dzięki tym zabiegom, teraz możliwe jest rozpoczęcie zabawy poszukiwania czterolistnej koniczyny, która ma przynosić szczęście. Zawody są mierzone w czasie, a ponieważ może się trafić kilka okazów, to przygotowano kilka nagród dla najszybszych i najbardziej spostrzegawczych. Trzeba tylko pamiętać o tym, że leprokonusy zadbały o kilka niespodzianek, które mają urozmaicić poszukiwania...
Nagrodę główną otrzyma 6 pierwszych osób! Po wyczerpaniu puli nagród dalej można szukać koniczyn, tak dla samej zabawy.
Dla zwycięzcy:
• 70 galeonów • Odznaka • Unikatowy przedmiot, czyli "Naszyjniszek". Jest to naszyjnik ochronny z wisiorkiem w kształcie bazyliszka z czerwonymi kryształkami na miejsce oczu. Pod wpływem dotyku ślepia rozświetlają się, przyciągając uwagę - wystarczy jedno poświęcone im spojrzenie, by ofiara została całkiem sparaliżowana. Choć świadomość pozostaje wraz z niezbędnymi do życia czynnościami, postać nie ma możliwości mówić ani się ruszać. Choć efekt jest mocny, do jego zdjęcia wystarczy rzucić na ofiarę Finite! (+1 OPCM, +1 CM)
Zdobyte nagrody: 6/6!
Mechanika polega na tym, że podczas każdego postu z poszukiwaniami należy rzucić jedną k100. Odnalezienie koniczyny następuje w momencie, w którym wylosuje się jedną z podanych liczb. Jeśli poszukiwania będą szły wolno, pula udanych liczb zacznie się powiększać.
Są to liczby wyłączone z dodatkowych efektów. Wylosowanie jakiejkolwiek innej liczby wymusza zastosowanie się do poniższych zdarzeń, więc należy znaleźć przedział, w którym liczba się znajduje:
Dodatkowe efekty na zdarzenia:
2-16 - Na twojej drodze stają Diabelskie Sidła, skryte pod jakimiś wyrośniętymi krzaczkami. Łapią cię niesamowicie szybko, więc masz mało czasu na reakcję! Jeśli posiadasz 10 punktów z Zielarstwa, udaje ci się wyswobodzić bez większego problemu i zdobywasz możliwość jednego przerzutu w kolejnym poście. Jeśli nie posiadasz 10 punktów z Zielarstwa, zostajesz szybko unieruchomiony i potrzebujesz pomocy - jeśli zrobi to jakaś postać, która posiada 10 punktów z Zielarstwa, nic ci nie jest. Jeśli nie masz takiej pomocy, ratuje cię leprokonus i robi to z pewnym opóźnieniem, więc masz mnóstwo siniaków i otarć, a przy okazji z twojej kieszeni wypadło 20 galeonów, których utratę musisz odnotować w odpowiednim temacie. 17-33 - Wkraczasz prosto na grządkę karmazynowego szeptnika, który prędko wdziera się do twojego umysłu. Twój humor ulega natychmiastowemu pogorszeniu... Jeśli twoja k100 jest parzysta, dopada cię przygnębienie i w tym smutku wpadasz w ospałość. Na szczęście wystarczy nieco uwagi innych i może trochę rozmowy czy bliskości, byś się otrząsnął! Jeśli twoja k100 jest nieparzysta, parszywy nastrój przemienia się w złość. Nic ci się nie podoba, wszystko cię denerwuje i jesteś na granicy dopuszczenia się do rękoczynów, jakiekolwiek by one nie były. Efekt utrzymuje się do momentu, w którym kogoś nie uderzysz bądź czegoś nie zniszczysz. 34-49 - Trawa pod tobą gwałtownie wybucha zielonym dymem, który dostaje się absolutnie wszędzie! Gdy opada, ty jesteś cały pokryty zielonym proszkiem, którego nie sposób się pozbyć. Niby nie ma tego złego, ale jednak wydaje się nieco klejący - jeśli ktoś cię dotknie, to już raczej nie puści! Potrzeba dużej ilości wody, by się odkleić... czas na wspólny prysznic? 50-65 - Pod twoimi nogami pojawia się dym... Okazuje się, że nadepnąłeś na jaja popiełka i trawa dookoła zaczyna się palić! Na szczęście szybko udaje się zaradzić tej sytuacji, ale masz całkiem zniszczone buty i pozostaje ci tylko chodzenie boso - jest ci za to bardzo ciepło i rozsiewasz to gorąco również na innych, a przy tym wydaje się, że każdy patrzy na ciebie dużo bardziej przychylnie, niż wcześniej! 66-81 - W trawie chyba coś się świeci... Jeśli twoja k100 jest parzysta, znajdujesz 50 galeonów i możesz je zachować, o ile zgłosisz się po nie w odpowiednim temacie. Jeśli twoja k100 jest nieparzysta, znajdujesz broszkę Świętego Patryka i możesz ją zachować, o ile zgłosisz się po nią w odpowiednim temacie. Uwaga! Jeśli drugi (i każdy kolejny) raz trafi ci się ten efekt, niezależnie od parzystej/nieparzystej kostki otrzymujesz tylko bonusowe 20g. 82-98 - Ciągle coś znajdujesz, tylko oczywiście nie tę nieszczęsną czterolistną koniczynę. Wita się z tobą przyjazny nieśmiałek, zza drzewa połypuje na ciebie lunaballa, wpadasz na różne ciekawe rośliny... Dobrze się bawisz i poszukiwania są niesamowicie przyjemne. Co więcej, możesz z nich wynieść jeden dowolny składnik eliksirów roślinnego pochodzenia, o ile zgłosisz się po niego w odpowiednim temacie. Zdobywasz darmowy przerzut kolejnej kostki k100!
Podczas poszukiwań obowiązuje kilka modyfikatorów, z którymi koniecznie należy się zapoznać:
Modyfikatory:
• Jeśli drugi raz wyrzuci się tę samą k100, istnieje możliwość darmowego przerzutu LUB dodania do kostki dowolnej ilości oczek w zakresie +/- 5; • Posiadacze cechy eventowej "Świetne zewnętrzne oko" mają możliwość rzucania w każdym poście dwóch k100 i wybierania sobie tej, która bardziej im odpowiada; jeśli doprecyzowaniem cechy jest "Spostrzegawczość", istnieje możliwość dodania do kostki dowolnej ilości oczek w zakresie +/- 5; • Posiadacze cechy eventowej "Magik żywiołów" mają jednorazowy przerzut jednej kostki; jeśli doprecyzowaniem cechy jest "Ziemia", istnieje możliwość dodania do kostki dowolnej ilości oczek w zakresie +/- 5; • Każdy jasnowidz dostaje jednorazowy przerzut jednej kostki; jest też możliwość dorzutu k6, gdzie wynik parzysty pozwala na zignorowanie efektu dodatkowego nieudanej liczby. • Jeśli Zielarstwo jest twoją najwyższą statystyką w kuferku (lub jedną z trzech najwyższych), możesz dodać sobie do kostki dowolną ilość oczek w zakresie +5/-5; • Jeśli otrzymasz pomoc od osoby, która posiada minimum 5pkt z Zielarstwa, możesz do swojej kostki dodać dowolną liczbę oczek w zakresie +/- 2;
Tęczowy labirynt
Jak pewnie wszyscy zauważyli, na niebie rozciąga się piękna, niczym niewzruszona tęcza - co więcej, jej koniec wydaje się być dość blisko... Być może na samym końcu labiryntu z wysokiego żywopłotu? Radosne leprokonusy chętnie zapraszają do wejścia i rozpowiadają plotki o skarbach, które podobno można znaleźć na samym końcu tęczy. Jeśli tylko ktoś się odważy, ma szansę przejść serię prób i... zobaczyć, czy było warto?
W przypadku tej atrakcji obowiązują dwa wyzwania, każde z nich należy rozpisać w osobnym poście!
K6:
Tą kostką rzuca każdy, nawet jeśli wchodzicie do labiryntu w parze bądź grupie. Zaraz po wejściu mierzysz się z widmem, które musisz jakoś pokonać... 1 - Na twojej drodze staje wielka kobra królewska - a przynajmniej tak ci się wydaje. Jeśli posiadasz 10 punktów z ONMS, rozpoznajesz w zwierzęciu iglicę i wiesz, że najlepiej odnieść się do jej strachu przed wodą; jeśli nie posiadasz 10 punktów z ONMS, iglica strzela w ciebie ładunkiem elektrycznym i jesteś nieco otumaniony, a poza tym do końca przemierzania labiryntu pod wpływem dotyku każdego lekko "strzelasz" prądem. 2 - Z korytarza obok wypełza Bazyliszek... albo raczej zmora, która go przypomina. Zostajesz zupełnie sparaliżowany i jedyne, co możesz zrobić, to mówić! Bazyliszek zaraz znika w labiryncie, ale ty potrzebujesz pomocy. By się wydostać z tej pułapki, musisz zdradzić na głos swój sekret (veritaserum w kuferku?)... podpowiada ci o tym przelatujący niedaleko leprokonus! 3 - Znikąd obok ciebie pojawia się sfinks, który już czeka z wysuniętymi pazurami. Okazuje się, że aby przejść dalej, musisz wymyślić jakąś zagadkę bądź rebus - lepiej tylko niech nie będzie to nic całkiem banalnego, bo sfinks znajdzie cię nawet po czasie, by się zemścić! 4 - Robi się podejrzanie chłodno, a później przed tobą pojawia się dementor. Nie jest to prawdziwa zjawa, a jedynie jej widmo - w związku z tym efekt odczuwa jedynie osoba, która wylosowała tę kostkę, nikt inny. By wyrwać się spod uroku dementora potrzebujesz patronusa i jeśli sam nie umiesz go wyczarować... czekasz, aż ktoś inny to zrobi! 5 - Coś się trzęsie w żywopłocie obok ciebie - prędko dowiadujesz się, że jest to bogin! Zmienia się w to, czego się najbardziej boisz (to, co masz w kuferku?). Rozwiązanie jest proste, bo wystarczy zaklęcie Riddikulus, ale nerwy pozostają nadszarpnięte... 6 - Przed tobą pojawia się żmijoptak! Okazuje się, że ma bardzo przyjazne nastawienie i prowadzi cię do swojego gniazda, gdzie możesz znaleźć puste skorupki po jego jajach. Dorzuć k6, by sprawdzić czy są one coś warte!
Jaja żmijoptaka:
1, 2 - Niestety to tylko bezużyteczne okruchy 3 - Otrzymujesz 10g za swoją zdobycz 4 - Otrzymujesz 30g za swoją zdobycz 5 - Otrzymujesz 50g za znalezione skorupy! 6 - Nie dostajesz pieniędzy, ale za to możesz wymienić skorupki na broszkę Świętego Patryka! Zgłoś się po nią w odpowiednim temacie.
Eliksir:
W labiryntowym korytarzu pojawiają się leprokonusy, które niosą tace z niepodpisanymi w jakikolwiek sposób kielichami. By przejść dalej, należy wypić calutką zawartość! Mechanicznie należy rzucić kostką Eliksirów - w ten sposób dowiecie się co wypiliście i jaki efekt się u was pojawia! Niestety, te eliksiry zostały lekko zmodyfikowane... Plus jest taki, że jeśli w labiryncie jesteście parą bądź grupą, możecie dowolnie powymieniać się między sobą wylosowanymi kielichami. Jeśli chcecie, jedna osoba może wypić ze wszystkich kielichów, ale wtedy przypominam o uwzględnieniu wszystkich efektów i odpowiednim wzmacnianiu ich w przypadku wypicia większej ilości tego samego!
Efekty:
Utrzymają się do końca pobytu postaci na festynie - dla chętnych jest opcja korzystania z nich również przez jeden kolejny wątek! Bujnego owłosienia - Początkowo wydaje ci się, że to jednak jego przeciwieństwo - twoje włosy na całym ciele zaczynają gwałtownie wypadać. Dopiero kiedy jesteś już całkiem łysy, włosy zaczynają odrastać... a przynajmniej te na głowie. Kolor co chwilę się zmienia, a poza tym loki rosną aż do pasa. U panów pojawia się też zarost, zaś u pań zmiany koloru obejmują również brwi i rzęsy! Euforii - To prawdziwy eliksir euforii, więc czujesz się fenomenalnie - ale nie możesz przestać chichotać i masz ochotę łapać wszystkich za- cóż, nie tylko za nosy! Postarzający - Ulegasz gwałtownemu postarzeniu o 10 albo 20 lat, zależnie od swoich preferencji! Amortencja - Klasyczny efekt amortencji - bezgranicznie i bezmyślnie zakochujesz się w pierwszej osobie, na którą spojrzysz! Gregory'ego - Zdecydowanie nie jest to zwykły eliksir Gregory'ego. Całkowicie zapominasz o wszystkich swoich przyjaciołach - możesz zupełnie nie pamiętać o ich istnieniu, albo nawet uważać ich za swoich wrogów... Spokoju - Albo nie-spokoju? Eliksir działa pobudzająco! Felix Felicis - Czujesz gwałtowny przypływ szczęścia i już wiesz, że to Felix Felicis - nic bardziej mylnego, bo spływa na ciebie pech. Pomimo najszczerszych chęci i pewności, ciągle się potykasz, wszystko leci ci z rąk i z niczym sobie nie radzisz. Ridikuskus - Nie możesz powstrzymać śmiechu... i płaczu! Na przemian cieszysz się i smucisz... Veritaserum - Masz ogromną ochotę mówić, ale to nie jest prawdziwe Veritaserum - to prześmiewcza podróbka, przez którą jesteś zmuszony do nieustannego kłamania. Bełkoczący napój - Najpierw zaczynasz bełkotać, a później zupełnie tracisz głos i nie możesz wydusić z siebie ani słowa!
Wreszcie udaje wam się wyjść z labiryntu! Rzeczywiście tęcza zjawiskowo kończy się w wielkim garnku - a może tak naprawdę się w nim zaczyna? By zdobyć zasłużoną nagrodę, musisz zajrzeć do środka!
Literka - nagroda:
Rzut literką jest obowiązkowy dla każdej postaci osobno! A - Nie ma tu niczego materialnego, ale twoje włosy zostają magicznie pofarbowane na tęczowo! Efekt utrzyma się przez jeden kolejny wątek. B - W garnku znajduje się jakiś płyn... w jego tafli dostrzegasz odbicie, ale nie jest ono twoje! Zamiast siebie widzisz twarz osoby, którą kochasz. Możesz zgarnąć nieco tego płynu dla siebie - w ten sposób zostaniesz posiadaczem nieco zmodyfikowanej amortencji, zgłoś się po jedną porcję do swojego kuferka! C - Czujesz spływającą na ciebie wiedzę... Otrzymujesz jedną bonusową samonaukę, którą możesz wykorzystać do końca kwietnia! D - W garnku dostrzegasz wizję nadchodzącego bogactwa. Dzięki tej przyjemnej wizji możesz w marcu otrzymać maksymalne kieszonkowe (efekt dla uczniów), bądź 100% wypłaty (efekt dla dorosłych). Pamiętaj, by w zgłoszeniu po kieszonkowe/wypłatę wyjaśnić swoją nagrodę. E - Znajdujesz różdżkę Fairwynów w oryginalnym opakowaniu! Jakimś cudem jest ona idealnie dobrana pod twoje potrzeby, możesz samodzielnie wybrać odpowiedni rdzeń, długość i drewno, a następnie zgłosić się po zdobycz w odpowiednim temacie. F - Znajdujesz bon na -50% do dowolnego sklepu w Hogsmeade! Koniecznie zgłoś się po niego w odpowiednim temacie! G - Na dnie garnka znajduje się unikatowy przedmiot, jest to Bazyliszkowy pierścień! Nie wygląda szczególnie zjawiskowo - jest to wykuta z kamienia obrączka. Po założeniu, właściciel bazyliszkowego pierścienia może dotykiem przemieniać każdy obiekt nieożywiony w kamień. Magia absolutnie nie działa na istoty żyjące! (+2 Transmutacja) H - W garnku znajduje się jakiś płyn... w jego tafli dostrzegasz spełnienie swoich marzeń! Okazuje się, że jest to felix felicis i możesz nalać sobie nieco do drobnej fiolki, zgłoś się po jedną porcję do swojego kuferka! I - Radosna wizja na dnie garnka umożliwia ci jeden darmowy przerzut dowolnej kostki, podczas poszukiwań kamieni w strumieniu z Doliny Godryka. Uwaga! Jeśli jesteś postacią niepełnoletnią, otrzymujesz zamiast tego jeden darmowy przerzut na wejście do lokacji trudnodostępnej w Hogwarcie bądź Hogsmeade. J - Jesteś prawdziwym szczęśliwcem. Po zajrzeniu do garnka czujesz nagły przypływ energii i w tej jednej chwili jesteś stuprocentowo pewien, że było warto. Możesz zgłosić się w odpowiednim temacie po 2 punkty do dowolnej umiejętności.
Zasady
• Fabularnie festyn odbywa się oczywiście 17 marca, w Dzień Świętego Patryka! Mechanicznie zabawę należy kończyć wraz z 31 marca. • Wstęp na event jest płatny! Wszystkie informacje znajdują się w jego pierwszej części. Wszelkie kwestie pieniężne należy odnotowywać w tym temacie, a przedmiotowe w tym. • Proszę o zawieranie w postach kodu:
Obowiązkowy kod:
Kod:
<zg>Opłata na wstęp:</zg> [url=LINK]tutaj[/url] <zg>Atrakcja:</zg> Piwo/Garnek/Pole/Labirynt i podlinkuj ewentualne kostki <zg>Efekty:</zg> tu wpisz zdobycze/utraty/efekty
Zamyślił się głęboko nad tą niesamowicie ważną kwestią projektu kieliszka-gwen i znów zachichotał, bo wyobraził sobie ten kszałt tylko w kształcie ludzkiej głowy, oczywiście. - Zdecydowanie usta, nikt nie chciałby pić wódy z dodatkiem twojej woskowiny usznej - skomentował śmiertelnie poważnie, uznając pierwszy pomysł za zdecydowanie bardziej trafiony. Szkoda, że nie istniał jakiś konkurs na projekt przyszłorocznego naczynia festiwalowego, bo bardzo chętnie by się zgłosił i wprowadził ten niesamowity plan w życie. - Nie dziwię się, wyglądało naprawdę masakrycznie. Dobrze, że żaden reporter z Psidwaczka nie kręcił się wtedy w okolicy, bo ta zbrodnia byłaby grubym skandalem. Pewnie przechrzczono by was na Bloodcottów czy jakoś tak - stwierdził, puszczając nieco wodze wyobraźni, ale zaraz wrócił na ziemię, gdy Gwen zaczęła mu relacjonować pikantne szczegóły burzliwego małżeństwa Elizy i Stefana. Pokiwał zamaszyście głową, zwarty i gotowy do działania, a przede wszystkim do rozpoczęcia degustacji nalewek; przystał więc na prosty plan przedstawiony przez towarzyszkę i ruszył za nią w stronę centrum atrakcji. Po drodze pozwolił sobie jeszcze poprawić jej przypinkę gościa, bo była przypięta do góry nogami, co nieco go rozpraszało. I rozpoczęli event. Na prelekcji jakimś cudem udało mu się nie zasnąć, a potem było już tylko lepiej, bo zaczęli próbować napitków. - W y b i t n e, wyśmienite - zachwalał każdą po kolei z takim samym entuzjazmem i usiłował ułożyć jakiś ranking, który jednak co chwilę się zmieniał - Myślę, że najciekawsza jest ta o smaku wiśniowej ryby po grecku. Fajne połączenie tradycji z nowoczesnym twistem - ocenił tonem profesjonalisty, wykorzystując chwilę nieuwagi prowadzącego degustację czarodzieja do tego by bezpardonowo zwinąć do kieszeni obiecany Gwen kapelutek. - Ukradłem - wyszeptał jej konspiracyjnie do ucha bardzo z siebie zadowolony, według wcześniejszych ustaleń starając się zupełnie nie myśleć o tym że takie zachowanie absolutnie nie przystoi urzędnikowi państwowemu, a potem, zastanawiając się nad niesamowitą gamą smakową trunków, zadał przyjaciółce bardzo filozoficzne, głębokie pytanie: - Ej Gienia... jakbyś była nalewką, to jaką?
Sapnęła z oburzeniem: - Skandal. - na tę niechęć do jej woskowiny usznej. Oczywiście w żartach, ale z jakże poważną miną. Zaraz jednak zachichotała jak chochlik- Bloodcottowie, wyobrażasz to sobie? - pokręciła głową, chociaż była pewna, że jej młodszy brat Monty nosiłby takie nazwisko z trafioną dumą. Czasem kiedy obserwowała jak filetował mięso miała przebłysk myśli, że to dość piękne, ale i przerażające.- O nas nie piszą w psidwaczku. Jesteśmy zbyt cool i zbyt nudni na ich standardy. - machnęła ręką, bo naprawdę nie miała pojęcia co w jej rodzinie mogłoby zasłużyć na pojawienie się na łamach tejże gazetki. Byli cudaczni i dziwni, ale w całkowicie niegroźny i nieekscytujący sposób. Wykład o zacierach był fantastyczny, Gwen nawet zawinęła pamflecik z rozpiską pod pazuchę płaszcza, jednak kiedy tylko przykleiła mordę do pierwszego kieliszka - pociąg ruszył. Lubiła alkohol, a alkohol lubił ją. Aż za bardzo. Zaczęła po chwili śmiać sie z byle czego, a arsenał trzymanych w piwnicy obleśnych żartów wyrywał się z jej ust na wolność przy każdym oddechu: - ... i Stefan mówi "Tylem się naczytał o szkodliwości alkoholu, że postanowiłem z tym skończyć!" to go pytam zdziwiona "z alkoholem?" na co on.. "ochujałaś? Z CZYTANIEM!" - chrumknęła głupim śmiechem- Wiśniowa ryba? Hmm... chyba muszę skosztować jeszcze raz, bo wydaje mi się, że jednak tamto kokosowe Kilimandżaro jest sztosem... - spojrzała wymownie na biedną prezenterkę nalewek, która bez słowa polała im więcej. Blondynka aż zadrobiła w miejscu na to sensualne wyznanie kradzieży i złapała Maguire'a za rękaw, by odpowiedzieć równie konspiracyjnie: - Doskonała robota, żołnierzu. - capnęła kieliszki, by mu wcisnąć Kilimandżaro, samej degustując wiśniową rybę po grecku- Jaką? - zamyśliła się poważnie - Myślę, że taką z alkoholem. - kiwnęła głową, chcąc zachować powagę, ale zaraz parsknęła w zawartość kieliszka - Nie wiem. Chciałabym być taką, po której następnego dnia nie boli głowa. A Ty? - spojrzała na niego z całą buzią jakąś taką rumianą od procentów- Ja bym Cię widziała taką anyżkową, ale z maliną. Trochę nie wiesz, co się dzieje jak pali w gębie, ale potem jest słodko i miło. - oceniła rzeczowo i pomlaskała, smakując wiśniowej ryby- Dobre. Smakuje mi.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
- Gwendolyn Bloodcott. K r w a w a G i e n i a - wycedził budzącym grozę tonem, który szybko przeszedł w rechocik, bo to brzmiało naprawdę absurdalnie. Rzeczywiście, może do wykazującego pewne cechy psychopatycznego mordercy Monty'ego to nazwisko by pasowało, ale do Gwen mniej więcej tak, jak uśmiech do Petera. Znaczy wcale. - Myślę, że jako panna Bloodcott budziłabyś postrach wśród uczniów - zawyrokował i przyznał jej rację, że rzeczywiście, psidwaczek ma na tapcie ciekawsze tematy takie jak domniemane romanse Hogwartczyków z profesorami czy fakt że rodzina Seaverów to najprawdziwsi piraci (w to ostatnie akurat był całkiem skłonny uwierzyć, to się po prostu trzymało kupy). Ale! Nie przyszli tu przecież wymieniać się znanymi wszystkim plotkami ze świata czarocelebrytów - przyszli tu się nabzdryngolić jak dwa Zmiatacze. I to też właśnie skrzętnie czynili; a że Ryan miał głowę niewiele mocniejszą od samej Gwen, bo i postury był niewiele większej niż kobieta, to i jemu szybko zrobiło się równie wesoło. Chłonął jej świńskie żarty z głośnym śmiechem i wypiekami na twarzy, a przy historii o Stefanie aż klasnął dłonią w kolano jak rubaszny wujek na imieninach, tak go ten dowcip ubawił. - Ej... a wiesz czym piją Irlandczycy? - zapytał z chytrą miną, dając jej sekundę na odpowiedź, po czym wyjawił, zaśmiewając się do rozpuku: - CZYM PRĘDZEJ - a biedna prezenterka nalewek myślała, że to ją pogania, bo zaczęła napełniać im kieliszki tak pospiesznie, że aż prawie rozlała na blat trochę kokosowego trunku. Ryan westchnął ciężko i pokręcił głową z dezaprobatą na widok tego skandalicznego marnotrastwa, a potem, zadowolony z otrzymanej pochwały i kolejnej porcji Kilimandżaro, skłonił się teatralnie w geście podziękowania i obalił całą zawartość kapelutka na raz, by następnie zamlaskać (w jego mniemaniu) profesjonalnie i wczuć się w smak. - Dobre. Naprawdę dobre, ale nie zimowe, ten kokos jakoś mi nie rezonuje z mrozem, wiesz co mam na myśli? Przepraszam najuprzejmiej, a możemy prosić coś bardziej korzennego? - wydał werdykt i zaczepił po raz kolejny czarownicę dysponującą butelkami, która ewidentnie zmierzyła ich nieprzychylnym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała. W końcu nie miała prawda odmówić im degustacji, po to tu przyszli... Parsknął śmiechem na błyskotliwą odpowiedź Gwen na jego filozoficzne pytanie. - Nie ma opcji, przy tobie głowa boli już podczas picia, bo tyle gadasz - wytknął jej z mieszaniną złośliwości i czułości zarezerwowanej tylko dla przyjaciół tak serdecznych, że śmiało można było ich obrażać w ramach wyrazu miłości. Nie zdążył zastanowić się nad tym, czym byłby on, bo rozmówczyni sama udzieliła mu odpowiedzi. - Wypraszam sobie, ja jestem tylko słodki i miły i nic przy mnie nie pali! - zaperzył się tak dla zasady, ale zaraz zachichotał frywolnie, bo coś sobie przypomniał - No chyba że się ze mną wpadnie dupskiem w płonący kominek - dodał, wspominając ich pamiętną (gorącą) przygodę w gryfońskim akademiku, kiedy spontaniczne amory zakończyły się poważnym poparzeniem i wizytą u szkolnej pielęgniarki. - Wiesz co, powiedziałbym że ty na odwrót. Najpierw przyjemnie i wesoło, aż się prosi żeby powiedzieć że z dodatkiem miodu, a potem dochodzi... mocne, smocze espresso. Stawia na nogi, ale nie każdy jest w stanie je wypić - zawyrokował i uśmiechnął się szeroko, gdy Gwen wyraziła aprobatę wiśniowej ryby. - Mówiłem! Powinniście wprowadzić czekoladę o takim smaku, myślę że byłaby hitem.
Salwie kolejnego śmiechu towarzyszyło chrumknięcie tak żenujące, że zaczęła się śmiać sama z siebie, zupełnie niedowidząc, jak wielkie to wzbudza zainteresowanie innych gości targowych. Była jednak święcie przekonana o doskonałości swojego stroju incognito jesieniary, a jako anonimowa chlejuska mogła pozwolić sobie na znacznie więcej niż kiedy to ona była osobą prezentującą jakiś wykład albo szkolenie na tego typu eventach. - Czymprędzej! - zawyła ocierając oczy z łez rozbawienia, kręcąc głową z niedowierzaniem taki był dobry ten żart (wcale nie aż tak, ale w tym stanie był przecież najwyśmienitszy)- Co racja to racja, korzennych nie pamiętam, byśmy próbowali... - zerknęła na panią od nalewek. ta próbowała im wyjaśnić, że korzennych próbowali na początku, ale ewidentnie ani Gwen any Ryan już tego nie pamiętali, więc Honeycott subtelnie postukała palcem w blacik, chcąc by ten błąd był szybko naprawiony. - Najuprzejmiej... - zachichotała z tej pięknej elokwencji Romusia- Nie wiedziałam, że znasz takie ładne zwroty. To w Ministerstwie chyba Cie tak przetresowali. - w jej wyobrażeniu dalej był przecież tym zakochanym nastolatkiem który wraz z nią trenował strzały z procy takie, by zwalić winę na kogoś innego. Nie było tam miejsca na uprzejmości, tylko czysta rywalizacja. - Ej, ej, a usunąłeś sobie te bliznę? -tycnęła go palcem w część pośladkową nogi- czy masz na pamiątkę? - mieli wiele różnych niezwykle głupich prób romantycznego pożycia związkowego, większość nich kończyła się jednak tak, jak się kończyła. Być może to był właśnie znak i powód dla którego uznali, że ta relacja do romantycznych należeć nie powinna. Zresztą i tak była doskonała. Znowuż walnęła go w ramię, śmiejąc się idiotycznie, przez co nie mogła trafić kieliszkiem do ust, co bawiło ją jeszcze bardziej. - Przedstawię te propozycje Rhysowi. Jak ją wprowadzi to będzie sygnowana Twoją przystojną twarzą. - zaproponowała, imaginując sobie etykietę czekoladek niczym sławetne dzieciątko z opakowania kinderków. Rajanki. Nawet nieźle brzmi! Zauważyła jednak jak zbliża się były mąż Elizy ze swoją chudą babą i spoważniała na chwilę. - Ryan, to czas na misję. - powiedziała konspiracyjnie - Daj mi kapelutek. - wyciągnęła rękę po kieliszek, który trzymał, mimo że w drugim ręku trzymała swój.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Dołączył do salwy śmiechu i w ferworze ubawu sam celowo głośno chrumknął niczym dorodny wieprz, naśladując dźwięk który wydobył się z Gwen i robiąc przy tym im obojgu jeszcze większy obciach. Musiał przyznać, dawno nie był tak wstawiony wyluzowany, bo choć nigdy nie odmawiał na spotkaniach kieliszka wina czy szklaneczki whiskey, to zazwyczaj na tym się kończyło, bo wiedział, że powinien trzymać poziom jako poważny reprezentant kraju - i nie dopuszczał do tego, by zaczęły mu się plątać myśli czy język. Ale tym razem nie obowiązywały żadne zasady, poza kulturą słowa, która została mu chamsko wytknięta, na co przewrócił oczami, niby to wielce zbulwersowany. - Chyba nie wiedziałaś, że taki zwroty w ogóle istnieją. Najuprzejmiej znaczy: bardzo grzecznie. A ja zawsze byłem niesamowicie kulturalny, tylko ty nigdy nie słuchałaś bo zagłuszałaś mnie swoimi prostackimi odzywkami - odparował, dźgając ją łokciem w bok za to bezczelne wyśmiewanie; prawdą było jednak, że zrobił się znacznie bardziej o k r z e s a n y (albo wytresowany) niż za czasów szkolnych, bo cóż, gdyby nadal reprezentował sobą to co wtedy, z pewnością nie zrobiłby kariery w Ministerstwie, a co najwyżej w Świńskim Łbie. Aż podskoczył, gdy paluch Gwen zaatkował go prosto w poszkodowany niegdyś poślad i usiłował przybrać bardzo poważny wyraz twarzy. - Jasne, że mam. Dorobiłem obok tatuaż smoka i wygląda, jakby zionął ogniem. Wszystkie kobiety są pod wrażeniem jaki ze mnie samiec alfa - zmyślił natychmiast, a siedząca obok dama w kapeluszu zerknęła na niego z powątpiewaniem, po czym ostentacyjnie odeszła od stoiska. Świetnie, więcej miejsca dla nich i ich harców; rozwalił się wygodniej, opierając na blacie, ale zaraz podniósł się do pionu i wyprostował jak struna, gdy usłyszał że ma szansę zostać twarzą nowych kinderków. Czy tam rajanków. - Naturalnie, rób zdjęcie od razu, nigdy nie będę piękniejszy niż dziś - zawołał, prezentując jej iście czarowoodzki uśmiech którego nie powstydziłby się sam Archie Darling, bożyszcze nastolatek i nastolatków. Nie mieli jednak wiele czasu na dalsze plany biznesowe, bo oto w polu widzenia zjawiła się ich ofiara, o której Roman zdążył już na śmierć zapomnieć. Szybko jednak sobie przypomniał, podał Gwen swój kieliszek bez zbędnych pytań i oczekiwał na dalsze instrukcje, gotów podążać za najbardziej szalonym i niedorzecznym planem, byleby utrzeć nosa tej wstrętnej babie. Której co prawda nawet nie znał, ale nic nie szkodzi.
Przewróciła oczami niby na znak niedowierzania, ale w głębi serca widziała w nim to dorastanie. Oboje byli już okropnie, nudnie dorośli. Czasem pozwalali sobie na takie debilne pijackie zrywy, ale życie codzienne wymagało pewnej dozy powagi i elokwencji, o którą żadnego z nich by nie podejrzewała jeszcze z dziesięć lat temu. - Chyba SMALEC alfa. - skomentowała, obserwując odchodzącą od niego z oburzeniem panią pełną powątpiewania i już miała mu proponować zakład, że nie da rady jej poderwać nawet dla beki, kiedy na horyzoncie pojawiła się główna misja, która stała się misją główną właśnie przed chwilą. Walnęła kielicha niemal jak kamikaze przed samobójczą misją, po czym spojrzała na niego porozumiewawczo: - Ryan. Sto dwadzieścia procent dramy, pamiętaj. - wyznaczyła skalę tego, co ma się odpierdolić, ponieważ dostała natchnienia, jak ośmieszy tę chudą raszplę i narobi wstydu głupiemu byłemu wujkowi. Nikt nie mógł ujść bez kary po łamaniu serca cioteczki Elizy. Jasnowłosa zgarnęła włosy z twarzy, które jakimś cudem wymknęły się gumce podczas tego całego chlania i opowiadania durnych dowcipów, które nie powinny być opowiadane, przykleiła na twarz uprzejmy uśmiech i podeszła do pary będącej celem jej działań. - Wujku Klausie, dawno się nie widzieliśmy. - uścisnęła go lekko, wrzucając jego babie do kieszeni kapelutek, który chwilę wcześniej odebrała Ryanowi- Miło Cię widzieć, szkoda, że w takich okolicznościach. - westchnęła, cudem ustając na nogach, bo jakoś zakręciło się jej w głowie. To pewnie od paskudnych perfum tej baby. Wujek Klaus spojrzał na nią zdziwiony, nie wiedząc co to za tragiczne okoliczności, na co Gwen westchnęła teatralnie: - Ochrona! Ta kobieta ukradła kolekcjonerski kapelutek! Widziałam, jak pakuje go sobie do kieszeni! To k a r y g o d n e. - zadarła wyżej podbródek. Użycie tego argumentu sprawiało, że szansa, że uciekną z Ryanem z kradzionym kapelutkiem rosła, w końcu najciemniej pod latarnią. Organizatorzy zwrócili uwagę na zamieszanie, jako że chuda raszpla zaczęła prychać, że to niedorzeczne, Gwen jednak wycelowała w nią oskarżycielski palec: - Sprawdźcie jej kieszenie, to zobaczycie! - skrzyżowała na piersi ramiona i pokręciła głową z wielką dezaprobatą.- Tak nisko upaść Klaus, żeby się wiązać ze złodziejką.....
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Fakt, on też nigdy się nie spodziewał że dopadnie ich dorastanie, że będą zajmować poważne posady, że będą mieć wpływ na stosunki międzynarodowe całego kraju czy rozwój młodzieży i że nie będą już mieli w swojej codzienności miejsca na takie głupoty jak kiedyś. Dlatego tak przyjemnie było się raz na jakiś czas oderwać od codzienności i dać ponieść kolorowym nalewkom. Pokiwał głową na znak że da z siebie wszystko - w końcu aktorem był całkiem niezłym, jak był piękny i młody to należał nawet do szkolnego koła teatralnego i raz czy dwa zdarzyło mu się zagrać cos więcej niż drzewo - po czym przyczesał starannie wyjątkowo zmierzwione loki i ruszył z odsieczą na niczego nie spodziewającą się parę. W mig się zorientował, do czego zmierza Gwen i natychmiast podłapał pomysł, nic sobie nie robiąc z tego że zachowują się po pierwsze podle, a po drugie jak dzieciaki. W końcu o to dziś chodziło. - S k a n d a l - dorzucił swoje trzy knuty i jakoś tak wyszło że potknął się o własnego buta i wylądował z hukiem na bruku, co prędko postanowił wykorzystać na niekorzyść Elizy. - Ta kobieta jest agresywna! Uderzyła mnie, widzieliście? Pani tu widziała jak mocno mnie popchnęła, prawda? - rozpętał aferę, podnosząc się do siadu i krzywiąc niemiłosiernie niby z bólu, choć tak naprawdę był już tak znieczulony że nawet gdyby rzeczywiście coś sobie uszkodził, to by nie poczuł. - Złodziejka i agresorka... No naprawdę, szczyt wszystkiego - podsumował dobitnie, udając że z wielkim trudem wstaje i w ogóle ledwo żyje, choć jednocześnie był w gotowości do szybkiej ewakuacji z miejsca zdarzenia, gdyby zaistniała taka potrzeba. Dookoła zdążył się zebrać tłum gapiów, spoglądających oceniająco na Elizę, która aż zaniemówiła z oburzenia. Przedstawienie zdawało się być skuteczne.
Minę miała zdegustowaną, oburzoną, zniesmaczoną, a kiedy Ryan popisowo upadł, położyła dramatycznie dłoń na piersi, biorąc hiperwentylujący wdech szoku: - Co to za zachowanie! Tak się nie godzi! - potrząsnęła głową ze zmarszczonymi brwiami, podając Maguire'owi rękę, by pomóc mu wstać, co było ryzykowne, bo zasadniczo mogło się skończyć tym, że ona też się tam wypierdoli na pysk i będzie trudno wytłumaczyć, jak to się stało. Cud chciał, los dobry, że udało jej się pomóc mu podźwignąć na nogi - pewnie dobry duch Merlina czuwał nad nimi, wiedząc, że czynią zło w słusznej sprawie. - Jestem zdegustowana, że takie persony są wpuszczane na takie eventy. - powiedziała w stronę organizatorów, obrzucając ich chłodnym spojrzeniem- To nie te same targi piwa i paliwa co niegdyś. - wzięła Ryana pod pachę, zadzierając nosa - Wychodzimy stąd. Prosto do Munga. - rzuciła raszpli oziębłe spojrzenie- Przyślę rachunek... - wycedziła i ruszyła, ciągnąc pana ambasadora za sobą. Wiedziała, że muszą ewakuować się na tak zwanym ASAPIE, zanim ktoś zorientuje się, że oni również mieli co nieco za uszami, a także, a może przede wszystkim dlatego, że chciało się jej śmiać do takiego stopnia, że wybuch rechotu zniszczyłby całe to przedstawienie! No i jakby nie patrzeć, obiecała Maguire'owi koniec wieczoru na karaoke, a tutaj jedyne co mogliby śpiewać to zeznania magimilicji.
+
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Podczas gdy Gwen dawała wspaniały popis bulwersu i rzucała kolejne obraźliwe uwagi w stronę skompromitowanej Elizy, Ryan wspinał się na wyżyny swoich umiejętności aktorskich przy robieniu zbolałych min, by nikt nie miał wątpliwości, że został znokautowany i jest ciężko ranny. Cudem udało im się jakoś zachować pion, a na sam koniec, gdy już zostało wszem i wobec oznajmione, że muszą natychmiast udać się do świętego Munga, wziął głęboki oddech, jakby kosztowało go to wiele wysiłku i rzucił dramatycznie, wskazując trzęsącą się dłonią na wiedźmę winną całego zamieszania: - Ta kobieta powinna przebywać na Oddziale Zamkniętym albo w Azkabanie! - i wydawszy taki dramatyczny wyrok, na który któryś z gapiów wydał z siebie głośne OCH, rzucili się do ucieczki. To znaczy Gwen odprowadziła go za najbliższy róg, a on kuśtykał zawzięcie i bardzo cierpiał, a potem, gdy już nikt na pewno (chyba) nie mógł ich dostrzec, wypuścił w końcu z płuc długo wstrzymywany rechot i zapowiedział: - Jak się rozszczepimy, to pretensje miej tylko do siebie - i złapał ją mocno za ramię, by wspólnie teleportować się na obiecane karaoke, pozostawiając Elizę w rękach czaroochroniarzy eventu.
|ztx2
+
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wcale nie był pewien, czy ma ochotę iść na ten koncert, skoro Bridget w tym czasie miała być gdzieś indziej z innym facetem. Nie wiedział, co się z nim działo, a raczej nie do końca chciał dopuścić do siebie myśl, że odpowiedź jest bardzo prosta, a przy tym bardzo skomplikowana. Zakochanie. W końcu zakochanie było domeną nastolatków - motyle w brzuchu, rozkojarzenie i wiercenie się w łóżku, kiedy przed oczami przewijały się sceny z obiektem westchnień w roli głównej. Pożądanie byłoby mniej niemądre i kłopotliwe, wręcz przystoiło facetowi i rozgrzeszało go z różnych głupich wybryków, ale zakochanie? Słodki Merlinie, faceci w jego wieku się nie zakochiwali... prawda? Wiedział, że coś się zmieniło od ich powrotu z Ciemnego Dworu - podobno wszyscy uczestnicy wyprawy byli jacyś inni, niepodobni do siebie - ale u niego magiczna zmiana charakteru, czy raczej gwałtowne podbicie jego wrażliwości, zbiegło się w czasie z kilkoma przedziwnie intymnymi chwilami z Briget i powolnym utwierdzaniem się w przekonaniu, że to chyba nie przyjaźń, ale jednak kochanie. Dawała mu liczne powody, by wierzyć, że ona również czuje do niego coś więcej i gdyby nie fakt, że był dla niej za stary, kompletnie nieodpowiedzialny, zrażony do związków i z chronicznie niepewną sytuacją finansową, to nie wahałby się ani chwili. Tymczasem ona miała spędzić (romantyczny?) weekend z jakimś Williamem, a Wally siedział sam w dublińskim magicznym pubie "Pod Szyszymorą". To znaczy nie całkiem sam, bo lokal był wypełniony po brzegi entuzjastami irlandzkiej magicznej muzyki, którzy klaskali, przytupywali i tańczyli, podczas gdy jego stary kumpel robił swoje show, śpiewając i co jakiś czas dołączając się ze swoimi skrzypkami do reszty zespołu. Miejsce było naprawdę przyjemne, jak to większość irlandzkich pubów - jasne, ciepłe, pachnące Guinessem i dobrym, choć prostym jedzeniem. Kelnerki żartowały ze stałymi bywalcami, a starzy i nowi znajomi wznosili wesołe toasty w przerwach między kolejnymi piosenkami. Shercliffe uśmiechał się lekko, siedząc nieco z tyłu, podrygując nogą i sącząc Guinessa, jednak serce miał ciężkie, a myśli krążyły niespokojnie, zawsze jednak biegnąc w stronę Bridget. Kim, do cholery, był William? Nie zadał jej tego pytania, bo uznał, że nie ma do tego prawa. W końcu prowadzili razem badania i nie łączyło ich nic więcej, dlaczego więc miałaby mu się spowiadać ze swojego życia prywatnego? Westchnął ciężko i zamówił jakieś frytki, mimo że nie miał szczególnego apetytu. Zwykle zatonąłby w tym radosnym tłumie, dał się ponieść muzyce i tej niezwykłej atmosferze, ale tym razem miał wrażenie, że to wszystko dzieje się poza nim - że jest odgrodzony szklaną szybą od tej powszechnej wesołości, pogrążony we własnych rozterkach i tęsknotach. Podwinął rękawy kraciastej koszuli, odsłaniając poznaczone bliznami przedramiona, i oparł głowę na dłoni, kołysząc się lekko w takt muzyki i trochę niezdecydowanie skubiąc stygnące frytki.
Louise broniła się nogami i rękoma przed spotkaniami z dawnymi znajomymi, odnajdując w nich jakichś bolesny pierwiastek tęsknoty za dawnym życiem, do którego już nie było powrotu. Jednak tym razem została uprzedzona – nie miała szansy nawet odmówić koledze z przeszłości udziału w jego koncercie, bo ten nim w ogóle podjął temat, przebadał dokładnie jej kalendarz, sięgając po różne znajomości. Najwyraźniej domyślał się, że kobieta go unika i nie chciał tak łatwo odpuścić. Finley nie miała więc innego wyjścia – musiała wziąć udział w wydarzeniu. Jakby katastrof było wciąż zbyt mało, koleżanka, z którą planowała się wybrać, w ostatniej chwili ją wystawiła, zostawiając kobietę samą w sytuacji, w której ewidentnie nie chciała się znaleźć. Nie zrozumcie mnie źle – nie miała nic przeciwko irlandzkiej muzyce, uroczym pubom i pełnym entuzjazmu ludziom, którzy potrafili cieszyć się muzyką. Wręcz przeciwnie, w jej oczach nie istniało nic piękniejszego niż szczera ludzka radość. Problem w tym, że czuła, że absolutnie do tego nie pasuje. Najłatwiej byłoby więc poszukać wymówki, symulować chorobę lub pójść w stronę czegoś równie oklepanego, w co nie uwierzyłby nikt o zdrowych zmysłach. Ostatnie miesiące ciężkiego rozwodu upewniły jednak Lou w tym jak wielkim ciężarem potrafi być brak szczerości, dlatego w końcu zdecydowała się nie uciekać. W końcu całe jej życie stało się na swój sposób ucieczką. Niestety, humoru nie poprawił jej ani piękny strój, ani starannie wykonany makijaż, ani nawet czekoladowa żaba z kartą rogogona węgierskiego, która uzupełniała jej nową kolekcję. Wszystko wskazywało, że musiała po prostu przetrwać ten wieczór, więc przełamując własny upór, teleportowała się wprost do klubu. Po opanowaniu lekkich zawrotów głowy otworzyła szeroko oczy, starając się za wszelką cenę dostrzec jakąś znajomą twarz, w której mogłaby znaleźć jakieś oparcie. Gdy jednak się to nie udało, zrezygnowana pokierowała się w stronę baru, chcąc pocieszyć strapioną duszę jakimś smakołykiem. W połowie drogi zamarła. W odległości tych kilku metrów ujrzała dziwnie znajomą sylwetkę. Przez moment zrzuciła zarysowany w jej oczach obraz na karb niewyspania, po chwili jednak dotarło do niej, że tak niedaleko od niej siedział najprawdziwszy Wally albo jego wyjątkowo wierny sobowtór. Wstrzymała oddech. Jej nogi były gotowe do ucieczki. Ale co z sercem?
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Trudno powiedzieć, czy zadziałał tu instynkt animaga, a więc człowieka, którego zwierzęca natura kryje się tuż pod skórą, czy kogoś, kto z racji zawodu, równie często obserwował i sam był obserwowany. Dość że Wally poczuł czyjś wzrok na swoich plecach i odwrócił się w momencie, kiedy Louise wstrzymała oddech. Nie był zaniepokojony - miał to do siebie, że znajomości nawiązywał łatwo i z wdziękiem, poza tym wielu ludzi znało jego twarz z okładek książek i zaczepiało w różnych okolicznościach. Nawet jeśli w tej chwili niekoniecznie miał ochotę na rozmowy o niczym z przypadkową osobą, był gotów podjąć wyzwanie i rozproszyć własne niewesołe myśli krążące wokół dziewczyny, w której najwyraźniej się zakochał jak szczeniak. Jednak zamiast podekscytowanego wiernego czytelnika albo starego kumpla Wally zobaczył jedyną kobietę, którą kiedykolwiek naprawdę kochał. Zalała go fala emocji, których nie potrafił ani nazwać, ani uporządkować. Niewiele myśląc, wstał z miejsca - powoli, jak we śnie, czując bolesne, mocne bicie serca i przy okazji łokciem strącając swoje frytki, które rozsypały się po ziemi. Zignorował niezadowolony pomruk barmana i ruszył w stronę Louise, nie słysząc muzyki, nie dostrzegając roześmianego tłumu, skupiając się całkowicie na niej. Nie miał wątpliwości, że to właśnie ona - nie tylko dlatego że nikt inny nie wpatrywałby się w niego w taki sposób, wyraźnie zszokowany i zagubiony. Rozpoznałby ją wszędzie, nawet gdyby minęło kolejne dwanaście lat - nadal była piękna i górowała wzrostem nad wszystkimi kobietami w pomieszczeniu, a jej twarz okalały te czarujące złote loki, nadające jej wygląd cherubinka. Pamiętał ich miękkość i zapach, pamiętał, jak uwielbiał się nimi bawić, wtulać w nie usta, jak łaskotały jego twarz, kiedy pochylała się nad nim, szepcząc słodkie, niemądre wyznania. Byli wtedy tacy młodzi. Za młodzi, żeby udźwignąć to, co ich spotkało, mimo że Merlin im świadkiem, że starali się ze wszystkich sił. Z każdym krokiem widział wyraźniej jej twarz i całą gamę emocji, jaka się na niej malowała. Widział też, że nie jest już tą samą, opaloną dwudziestolatką, która całą sobą manifestowała niezgodę na konwenanse i buntowała się przeciwko wszystkiemu, co nie znajdowało jej aprobaty. Ubrana była ze starannością i gustem godnym szacownej czarownicy, świadomej jednak własnej atrakcyjności. Jednak to, co najbardziej go uderzyło, to zmęczenie malujące się na jej ślicznej twarzy, która z czasem nabrała tylko charakteru i uczyniła ją bardziej interesującą. To nie tak, że się postarzała, ale... przygasła, wyblakła, przytłoczona nie wiekiem, ale troskami, o których nic nie wiedział. W głębi duszy miał zawsze nadzieję, że jest szczęśliwa. Że znalazła spokój i radość przy mężczyźnie, który być może był lepszy od niego, a może po prostu nie był nim i pozwolił jej zacząć od nowa. Ale patrząc na nią w tym momencie, miał dziwne wrażenie, że jej życie nie potoczyło się tak gładko. - Lou... - powiedział ochryple, stając o dwa kroki od niej i nagle nie wiedząc, co dalej. Chciał ją objąć, przytulić, ale nie był pewien, czy ona również tego chce. Nie widzieli się dwanaście lat, a ich rozstanie nie wynikało z braku miłości, tylko z bólu, który nie zmniejszył się dlatego że go dzielili, ale w przedziwny sposób zwielokrotnił. Jednak po chwili zawahania emocje wzięły górę i Wally nieśmiało wyciągnął do niej swoje potężne ramiona, gotów chociaż na chwilę zamknąć w nich te dwanaście lat, których nie było im dane przeżyć wspólnie.
Świat jest wielki, czego dobitnym dowodem było to, że przez dwanaście lat nie musiała się skrzętnie ukrywać, by nie napotkać go w jakiejś magicznej, londyńskiej alejce. Ale świat potrafi być też maleńki, skoro mimo takiego tłumu, w dniu trudnym dla obojga, dwie zbłąkane dusze musiały się odnaleźć. Było już za późno na ucieczkę – Shercliffe ją dostrzegł, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wyraźnie wskazywały, że szedł w jej stronę. Louise nie była w stanie określić, czy jej serce zamarło, czy raczej przyśpieszyło do takiego stopnia, że nieomal wyskoczyło z jej piersi pod wpływem emocji tak silnych, że gdyby je uwidocznić zapewne przypominałyby jakąś anomalię pogodową. Jej nogi przywarły do ziemi niczym po zastosowaniu zaklęcia trwałego przylepca, a ona sama jak spetryfikowana wpatrywała się w Wally’ego, nie mogąc rzec ani słowa. Tumult, światło i ci wszyscy otaczający ich ludzie przestali istnieć jakby to był kadr z mugolskiego filmu, gdzie jedyne co się liczyło, to uchwycone spojrzenie. Niewiele się zmienił. Bez wątpienia przez ostatnie dwanaście lat naprawdę zmężniał, jego twarz nie była jednak dotknięta piętnem starzenia. Gdy jednak patrzyła na tę silną, wysoką sylwetkę, bystre spojrzenie i tak znajomą twarz, mogła uwierzyć, że od ich rozłąki minął rok czy dwa, nie zaś całe wieki. Mogła też uwierzyć, że wszystko jest w porządku i że wszystkie tragedie ostatnich lat nie miały miejsca. Louise miała wrażenie, że Wally szedł te kilka metrów całe wieki. Gdy w końcu stanął naprzeciw niej, szepcząc zdrobniale jej imię, nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Być może powinni się zignorować albo wymienić kilkoma uprzejmościami, jak większość dawnych par w takich sytuacjach. Wspomnienie ich miłości nie było jednak ułudą, czy workiem kłamstw i niewypowiedzianych żali. Tamta relacja, choć tak brutalnie przerwana i pozostawiona w przeszłości, była najprawdziwszym, co mogło spotkać dwoje ludzi. I pewnie z tego powodu, obojętność nie wchodziła w grę. Finleyówna nie wahała się, gdy mężczyzna wyciągnął w jej stronę ramiona. Pamięć ciała działała szybciej niż obudowany barierami rozum, pozwalając jej utonąć w jego uścisku. Był dokładnie taki jak wtedy – silny, stabilny i bezpieczny. Przez moment poczuła się znów jak radosny i odważny podlotek sprzed lat, nie zaś poważna, lecz złamana przez życie szycha z Gringotta. - Cześć Wally – wydusiła w końcu, jeszcze przez moment przedłużając uścisk, bo ponowne spojrzenie w utraconą twarz wydało się zbyt trudne, nawet jeśli zdawała sobie sprawę, że za sekundy będzie musiała się z nim zmierzyć. I choć wiedziała, że on nie należy już do niej, to w jego ramionach po raz pierwszy od dawna poczuła się jak w domu.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Czasem zastanawiał się, jak by to było - spotkać ją po latach, przejrzeć się w jej oczach i poczuć... no właśnie, co? Co miałby poczuć, stając twarzą w twarz ze swoją utraconą miłością, z przyszłością, której nie zdołali razem zbudować? Od jakiegoś czasu dręczyła go myśl, że gdyby nie tamten straszny dzień nad Bajkałem, ich dziecko chodziłoby już do Hogwartu, a oni musieliby sobie radzić z syndromem opuszczonego gniazda. A może mieliby więcej niż jedno dziecko i ich dom nadal tętniłby życiem? Wally bał się ojcostwa - jego własny ojciec był zimnym, krytycznym człowiekiem, stawiającym wymagania i nie dającym zbyt wiele w zamian - ale wtedy, z Louise chciał spróbować i cieszył się tą wizją, obiecując sobie, jej i ich nienarodzonemu dziecku, że zapewni im miłość i bezpieczeństwo. Nie dostał jednak szansy, żeby udowodnić im i sobie, że byłby w stanie dotrzymać słowa. Nie mógł pozwolić Louise odejść ani zignorować jej obecności, udając, że jej nie poznaje. Nie był takim człowiekiem, a już na pewno nie teraz, kiedy wszystkie jego nerwy drżały w ciągłym napięciu, a serce wydawało się opuchnięte od nadmiaru uczuć. Jak mógłby odwrócić wzrok od kobiety, którą kiedyś darzył tak gorącym i bolesnym uczuciem? Która nadal czasem nawiedzała go w snach, która (o czym nikt nie wiedział i nie miał się nigdy dowiedzieć) stała się jego boginem i która wywarła tak ogromny wpływ na całe jego późniejsze życie? Nawet jeśli w tej chwili był zakochany w Bridget, uczuciem świeżym, rozedrganym i pełnym znaków zapytania, to Louise była zadomowiona na stałe w jego sercu, nawet jeśli tylko na strychu albo w pokoju, do którego starał się nie zaglądać. Nigdy nie marzył, że ją odnajdzie i że odbudują to, z czego zrezygnowali dwanaście lat temu, przytłoczeni rozpaczą, która tylko się pogłębiała, ilekroć spojrzeli sobie w oczy. Uważał tamten rozdział za zamknięty, ale rozdziały mają to do siebie, że zazwyczaj wynikają z siebie wzajemnie i tworzą pewną spójną całość. Dlatego Louise nadal była obecna w jego życiu, nawet jeśli tylko w postaci wspomnienia, które wpływało na jego decyzje, nie pozwalając szukać prawdziwej miłości - Wally nie wierzył już w happy endy, przynajmniej nie dla siebie. Gardło miał ściśnięte wzruszeniem, kiedy patrzył z bliska w jej piękne oczy, widząc, że ich wyraz tak bardzo się zmienił. Przypuszczał, że i w nim zaszły zmiany, których sam nie dostrzegał, a które mogły zaskoczyć Louise. Ale kiedy znalazła się w jego ramionach, wszystko wydawało się dokładnie takie, jakie być powinno. Jak gdyby cofnęli się w czasie i znowu byli parą dwudziestolatków, którzy w swojej bliskości znaleźli remedium na chłód rodzinnych domów, ale przede wszystkim prostą radość bycia z kimś, kto rozumie, czym jest ciekawość świata i pasja życia. Uderzyła go niemądra myśl, że jej wzrost zawsze był dodatkowym atutem, bo dzięki niemu wpasowywała się w jego objęcia bez trudu, jakby zostali stworzeni specjalnie dla siebie. Odetchnął jej zapachem - innym, a jednak znajomym, jakby podstawowa nuta pozostała taka sama - i z trudem przełknął ślinę, walcząc z falą emocji, która zalała go w tej chwili. Nie wypuścił jej szybko z objęć, pozwalając sobie na tę chwilę wzruszenia, na pozorny powrót do szczęśliwszych, prostszych czasów, kiedy patrzyli z ufnością w przyszłość, przekonani że będą w niej razem. Cóż, mylili się. Wreszcie z wahaniem rozluźnili uścisk, czując, że powinni spojrzeć sobie w oczy i wrócić do rzeczywistości, mimo że ta nie przedstawiała się różowo dla żadnego z nich. Nagle Wally zdał sobie sprawę, że ich otoczenie jest tak niestosowne dla tego rodzaju spotkań i wzruszeń, jak to tylko możliwe. Ludzie zerkali na nich z zaciekawieniem, ale większość przytupywała, klaskała i śpiewała, wznosząc co jakiś czas swoje kufle i stanowiąc tak ostry kontrast dla tego, co rozgrywało się między Wallym i Louise, że nagle ogarnęła go irytacja. - Przejdźmy się. Ronan zrozumie - powiedział po prostu, delikatnie biorąc ją za rękę i prowadząc w stronę wyjścia tak, jak miał to w zwyczaju dawno, dawno temu - nie przejmując się tym, czy powinien to robić, czy Ronan faktycznie nie poczuje się urażony i czy Louise nie jest z kimś umówiona. Oczywiście że mogła mu odmówić, ale instynktownie czuł, że to jest ważne. Że to spotkanie, w tym momencie i w tym miejscu, jest ważne dla nich obojga.
Przez ostatnie dwanaście lat Louise starała się nie myśleć o tym, co mogłoby zdarzyć się, gdyby ich dziecko przeżyło, albo co by było gdyby udało im się uporać z bólem. Jej życie było więc bezustanną ucieczką i próbą oszukania samej siebie. Małżeństwo, rzucenie podróży, zagrzebanie swoich pracy naukowych i błyskotliwa kariera za biurkiem to były maski, które przykrywały problem na chwilę. Za każdym razem, gdy już była pewna, że udało jej się uciec, pozorny spokój ducha rozmywała kolejna struga krwi w łazience lub nieprzejednana nocna mara. Bajkał nawiedzał ją w snach bezustannie, ale nie tylko to spędzało jej sen z powiek. Sny, w których Wally się pojawiał, potrafiły przybierać formę pięknych historii o rodzinie i wspólnym wzrastaniu w miłości i ideach, które stworzyli. Gdy jednak otwierała oczy, świat boleśnie ją rozczarowywał. Łzy spływały po twarzy, a ona je przełykała, wstawała z łóżka i budowała dalej swój pancerz ochronny, licząc, że jutro będzie lepiej. I bywało. W jej życiu było wiele ładnych i miłych momentów, nawet jeśli naznaczonych piętnem pewnego braku. Może gdyby urodziła dziecko i założyła rodzinę, to złagodziłoby jakoś to ten nieustanny, wiercący w głowie ból? Może gdyby nie kolejne poronienia i nieudane starania o potomka, to wspomnienia z dalekiej Rosji jakoś zatarłyby się w jej głowie? I wreszcie: może gdyby znalazła prawdziwą, pozbawioną pragmatyzmu miłość, wspomnienie o Wallym skryłoby się w głębokiej piwnicy jej serca, zamiast ozdabiać ściany niemal każdego pomieszczenia? Można gdybać w kółko, czasu jednak nie da się cofnąć, nie da się pozbyć trosk, które wyżłobiły ślady na jej twarzy, sercu i poczuciu własnej wartości. Trzeba było się z tym zmierzyć – skoro przeżyła z takim podejściem dwanaście długich lat, to każdy kolejny dzień był tylko małym kroczkiem. Jeszcze nie wiedziała, czy późniejsze wspomnienie ich uścisku będzie nawiedzać ją w snach jako koszmar, więc po prostu bezwiednie w nim tkwiła. Bardzo uderzyło ją, jak naturalny zdawał się ten stan, tak jakby nawet fizycznie byli uszyci dla siebie na miarę. Jeszcze gdy byli razem, często myślała o tym jak komfortowo jest się w niego wtulać, albo o tym, że dopóki go nie poznała, chodzenie z mężczyzną za rękę wydawało się dziwnie niezręczne. Wiele lat temu ich dłonie, ciała, serca i umysły zdawały się stworzone dla siebie nawzajem, a jednak – nawet tak daleko idące porozumienie dusz, nie było w stanie zwyciężyć z tamtą stratą. To wzruszenie nie mogło jednak trwać wiecznie – życie musiało się toczyć dalej, zaś okoliczności, w których się znaleźli, ewidentnie nie sprzyjały ani sentymentom, ani głębszej rozmowie. Skinęła więc głową na jego sugestię, nie mając wątpliwości, że Ronan zrozumie. Każdy, kto poznał tę dwójkę ciut głębiej, zrozumiałby. Po prostu. Dotyk dłoni Shercliffe’a był dla Louise czymś absolutnie kosmicznym – znanym, a jednocześnie na swój sposób obcym, jakby zaczerpniętym z innego świata. Nie myśląc jednak zbyt wiele, Finley ruszyła za nim, w gruncie rzeczy ciesząc się, że w tej sytuacji przejął kierownictwo, bo uwolniło ją to od ciężaru podejmowania decyzji. Opuścili klub, wychodząc na ulicę. Bez natrętnych hałasów, tłumu obcych ludzi i całej otoczki świętowania, emocje związane ze spotkaniem uderzyły w Louise ze zdwojoną siłą. - Cześć – powiedziała raz jeszcze, zastanawiając się, co w ogóle wypada i można w takich okolicznościach powiedzieć. Każdy wyraz tęsknoty, cierpienia i zagubienia wydawał jej zbyt przygniatający i intymny, by mogła wypuścić go na światło dziennie. Choć stała twarzą w twarz z człowiekiem, którego kiedyś znała najlepiej na świecie, to dwanaście lat mogło wszystko zmienić. Trudno więc jej było ocenić, gdzie stoi granica. - Świetnie wyglądasz – podsumowała w końcu, rzucając swego rodzaju banałem, który, choć nie był kłamstwem, nie oddawał w żaden sposób jej emocji. Ten tekst totalnie nie pasował do Louise, jednak nie była jeszcze w stanie powiedzieć nic mądrzejszego. Jej oczy mówiły zdecydowanie więcej, a gdy w końcu znalazła odwagę, by zatonąć w tęczówkach dawnego ukochanego, dotarło do niej, że w jego spojrzeniu kryło się jeszcze więcej niewypowiedzianych słów.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Przyjęli dwie zupełnie różne strategie radzenia sobie z tragedią, która ich dotknęła. Louise uciekła od życia, jakie wiedli razem, podczas gdy Wally po prostu je kontynuował, udając, że nic się nie zmieniło. Każde przeżywało to na swój sposób, ale wydarzenia znad Bajkału kładły się cieniem na życiu obojga, nie pozwalając im na znalezienie ukojenia. Czasem się zastanawiał, czy gdyby poszukali pomocy, ich historia mogłaby potoczyć się inaczej, ale jego krukoński umysł odpychał takie dywagacje - podjęli wtedy pewną decyzję i musieli żyć z jej konsekwencjami najlepiej jak umieli. Nie przypuszczał, że ciało Louise po prostu nie było w stanie poradzić sobie z wyzwaniem, jakim była ciąża. W głębi duszy obwiniał się nie tylko o to, że nie potrafił uratować ich związku, ale również o sam fakt poronienia. Może gdyby zabrał ją do jakiegoś uzdrowiciela, gdy tylko odkryła, że jest w ciąży, ich życie potoczyłoby się inaczej. Może gdyby nie wlókł jej w takim stanie nad Bajkał. Może, może, może... W ciągu dnia udawało mu się odsuwać od siebie takie myśli, które jednak wypływały na wierzch nocą, dręcząc go i sprawiając, że nie potrafił sobie do końca wybaczyć zaniedbań, których mógł się dopuścić. Byli wtedy młodzi, to prawda, ale nie mieli piętnastu lat - ona miała dwadzieścia, on dwadzieścia pięć i naprawdę mógł wykazać się większym rozsądkiem i odpowiedzialnością za swoją pączkującą rodzinę. Niestety, w swoim mniemaniu zawiódł. Zawsze miał dobry kontakt z dziećmi, budząc ich fascynację swoim wzrostem, a sympatię i podziw tym, ile wiedział o zwierzętach i jak chętnie o nich opowiadał, pokazując sekrety życia pod kamieniem albo w pozornie nieciekawej kałuży. Nagabywany jednak o założenie własnej rodziny, wykręcał się z uśmiechem, przypominając, że jego tryb życia nie pozwala na stworzenie dziecku stabilnego domu. I owszem, była to prawda, ale niepełna - Wally po prostu nie wyobrażał sobie, jak mógłby znieść kolejną utratę dziecka. Nie przypuszczał, że Louise była od niego o tyle silniejsza i o tyle bardziej nieszczęśliwa, próbując raz po raz i stale doświadczając tego rozdzierającego bólu, gdy jej ciało po raz kolejny odmawiało jej zostania mamą. Dwanaście lat temu Wally po prostu chciał być z nią i w tamtym momencie, w tamtej chwili ich dziecko zostałoby powitane z radością, ale bycie ojcem jakiegoś dziecka nigdy nie znajdowało się wysoko na liście jego priorytetów. Może dlatego że po Lou nie pokochał już żadnej dziewczyny. Aż do teraz. Kiedyś byli piękną parą i ludzie często oglądali się za nimi z podziwem, mimo że oboje nosili się jak na prawdziwych buntowników i podróżników przystało - nie do końca zgodnie z obowiązującą modą. A mimo to wysocy, atrakcyjni i zakochani stanowili fascynujący obraz, kiedy szli ramię w ramię, trzymając się za ręce i dyskutując z przejęciem o swoich badaniach. Wydawali się przybyszami z innego świata, górując nad tłumem i sprawiając wrażenie całkowicie pochłoniętych sobą nawzajem, a przy tym zainteresowanych wszystkim, co ich otacza, dzieląc się spostrzeżeniami i śmiejąc z żartów, które tylko oni sami rozumieli. Czy nadal istniała między nimi ta nić porozumienia? Poczuł ulgę, gdy mu nie odmówiła i po prostu pozwoliła, by wyprowadził ją z pubu. Ich dłonie doskonale do siebie pasowały, splecione w uścisku, który wydawał się równie naturalny co nierealny, jakby pochodząc z innej epoki, ze szczęśliwszych czasów. Gdy znaleźli się na ulicy, odetchnął głęboko i spojrzał jej w oczy z właściwą sobie czułością, ale i melancholią, której pewnie nigdy u niego nie widziała. - Cześć, Lou - odpowiedział wreszcie swoim głębokim, melodyjnym głosem, nie puszczając jej dłoni. Czytał z jej twarzy jak z otwartej księgi i liczył się z tym, że prawdopodobnie dla niej jest to równie łatwe. Nie widzieli się dwanaście lat, ale nie wierzył, żeby mogli się aż tak zmienić. Nie w głębi duszy. - Dzięki. Ty też. Choć nigdy nie sądziłem, że zobaczę cię w takich eleganckich butach. Gdzie twoje wierne glany? - zagadnął z uśmiechem zabarwionym nostalgią, próbując rozładować napięcie, jakie między nimi powstało, a jednocześnie nie trywializować ich spotkania. Dla obojga był to szok, który należało złagodzić, nie udając jednak że to tylko spotkanie dwojga znajomych sprzed lat. Nie byli znajomymi. Byli bratnimi duszami, które zostały brutalnie rozdzielone przez okoliczności. A to było coś zupełnie innego. Serce biło mu tak mocno, jakby miało wyskoczyć z piersi, a gardło ściskało wzruszenie - nawet jeśli starał się to ukryć, Louise musiała widzieć, że jest tak samo poruszony jak ona sama.
Louise również się obwiniała – traktując swoje ciało jako niekompletne, niezdolne donosić ciąży. Nie brała pod uwagę, że każda ciąża, czy staranie o dziecko było napiętnowane strachem o powtórkę znad Bajkału. Strachem paraliżującym, głębokim i bez wątpienia niesprzyjającym stworzeniu nowego życia, jak bardzo by się nie starała. Czuła też, że czas nieubłaganie ucieka – choć dopiero za miesiąc kończyła 33 lata, przez to jak wcześnie zaczęła dorosłe życie i z jak wielkim bólem musiała się zmagać, wydawało się, że jest już staruszką. Poczucie bycia niewystarczającą wzrosło, gdy została porzucona przez męża, bo choć nie kwitła między nimi miłość ze snów, to jednak z całego serca chciała mu dać potomka i stworzyć z nim rodzinę. Rodzinę, która zapewne byłaby jedynie słabą podróbką tej wyśnionej, która dwanaście lat wcześniej miała być udziałem jej i dawnego ukochanego. Ale jednak rodzinę. Louise i Harrison tworzyli małżeństwo, który w pewnych kręgach towarzyskich uchodził za perfekcyjny, jednak choć nawet ona nie mogła go nazwać złym, to nie umywał się on do tego, co łączyło ją z Shercliffem. Ktoś mógłby teraz powiedzieć, że dwanaście lat bez Wally’ego i jej bardzo młody wiek, gdy byli razem, sprawiały, że idealizowała tamtą relację, ale to nie była prawda – naprawdę się dopełniali, tworząc splot dwóch bratnich dusz. Gdy byli razem bez wątpienia przykuwali uwagę – wzrostem, specyficznym stylem życia, ale ponad wszystko tym jak bardzo się kochali i rozumieli. Choć w gruncie rzeczy, w obliczu całego życia, ich związek trwał zaledwie moment, to wciąż czuła się jakby większość swojej egzystencji spędziła w jego towarzystwie – pewnie dlatego, że te miesiące były jedynym czasem, gdy czuła, że żyje pełną piersią. Mimo to, po tylu latach, dziwnie było iść z nim za rękę, bo choć splot wciąż był idealny, jakby rzeźbiarz losu ciosał ich dłonie na miarę, to jednak ta sytuacja wydawała się nieprawdziwa, niczym wycięta z kolejnego snu. - Wciąż je mam. I fioletowe sznurowadła – odparła, a na jej twarzy po raz pierwszy tego dnia zakwitł szczery uśmiech – Ale po prostu mało chodzę po bezdrożach. Oczywiście, kobiece sukienki, ładne buty, makijaż i starannie ułożone włosy bardziej pasowały do jej obecnego życia. Nie znaczyło to jednak wcale, że zaczęła być inną osobą, mniej ciekawą świata, czy lubującą w salonach. Dostosowała warstwę wizualną do tego jak żyła, bo gdy człowiek musi przetrwać, nie może nadmiernie się wychylać. Trudno było od razu rozmawiać o tym jakie emocje siedziały w kobiecie, ale wbrew pozorom - z tych banałów, które wypowiadała, można było wyciągnąć bardzo wiele. Albo inaczej: ON mógł wyciągnąć z nich bardzo wiele. - Ty za to zaprzyjaźniłeś się z fryzjerem – skomentowała, zwracając uwagę na jego znacznie krótsze włosy. Gdy byli razem, nosił je tak długie, że gdy leżąc obok odpowiednio się skuliła, to z powodzeniem mogła się nimi przykryć. To raczej Lou była wielbicielką krótkich – jako młoda dziewczyna ścinała je nawet na jeża, później pozwalała im trochę urosnąć, a finalnie gdy Wally pokochał jej loki, dała im wolność i nigdy nie wróciła do zupełnie krótkiej fryzury. Spoglądając na Shercliffe’a, musiała jednak przyznać, że służyła mu ta przemiana – mimo upływu czasu, w jej oczach wyglądał jeszcze lepiej niż przed ponad dekadą. Czy zmiany wizualne poniosły za sobą zmiany w sercu? Na pewno doświadczenia i czas odbiły na nich piętno, ale czy wciąż byli bratnimi duszami, które rozumiały się bez słów? Jej przyśpieszone bicie serca, a także milion wspomnień i myśli odczytywanych z jego twarzy, przekonywało ją, że tak. I w gruncie rzeczy nie była pewna czy to dobrze.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
On również był najszczęśliwszy właśnie wtedy - przez ten krótki czas, kiedy byli razem, poznając świat i snując plany na przyszłość, w których godzili podróże i badania z wychowaniem dziecka i pielęgnowaniem swojej miłości. Nigdy później nie doświadczył niczego podobnego i nie próbował tego szukać, uznając, że Louise była kobietą jego życia - choć gdyby tak było, czy ich miłość nie okazałaby się dość silna, by udźwignąć cierpienie, jakiego doświadczyli? Starał się nie rozdrapywać starych ran, nie myśleć zbyt wiele o tym, co stracił. Żył pełnią życia, jeśli nie liczyć mało zauważalnego faktu jego samotności - ludzie wokół niego przypominali kalejdoskop, mieniąc się wszystkimi kolorami, ale nigdy nie zostając zbyt długo w jednej konfiguracji, bo Wally lekkim ruchem zmieniał swoje otoczenie, a nawet po prostu część świata, sprawiając, że nic nigdy nie było stałe. Kiedyś uważał to za nadzwyczajną zaletę, ale od pewnego czasu zaczął tęsknić za miejscem, które mógłby nazwać domem i do którego mógłby wracać między kolejnymi podróżami. Ciepło jej dłoni wywołało w nim kolejną falę uczuć. Jak to możliwe, że pomimo upływu czasu pasowali do siebie tak doskonale, a w tej bliskości nie było nic niezręcznego? Przywoływała bolesne wspomnienia, to z całą pewnością, ale jednocześnie przypominała powrót do opuszczonego domu, w którym dawniej było się bardzo szczęśliwym. Pogładził kciukiem wierzch jej dłoni, nie myśląc, a jedynie czując i nie mogąc sobie odmówić tego intymnego gestu. Nie przyszło mu do głowy, że być może Louise przyszła na ten koncert z chłopakiem albo mężem. Nie dlatego że był zadufany w sobie albo łudził się, że podobnie jak on nie zbudowała nowego życia uczuciowego. Po prostu ogarnęło go poczucie, że w tej chwili znów należą do siebie i że ich więź nigdy nie została przerwana. I że jeśli nawet rozejdą się każde w swoją stronę i nie zobaczą przez kolejne dwanaście lat, to ten wieczór należy do nich i ich dawnego uczucia. Utraconej miłości. Rozpromienił się, kiedy uśmiechnęła się tak uroczo, tak ciepło, i jego serce ścisnęło się dziwnie boleśnie na wspomnienie ich pierwszego spotkania i tego, jak ujęła go właśnie tym uśmiechem. - Oczywiście, pamiętam te sznurowadła. Nigdy potem takich nie widziałem - powiedział z czułym uśmiechem. Nie potrafił ukrywać, jakie emocje budzi w nim Lou - od powrotu z Inverness wszystko odczuwał znacznie intensywniej, ale tym razem podejrzewał, że to po prostu Louise i przeszłość, która ich łączyła. - Rozumiem. Ja rzadko te bezdroża opuszczam. Pewnie dlatego spotykamy się dopiero po dwunastu latach - odparł, po czym pokręcił głową, nie mogąc uwierzyć, że minęło tyle czasu. Znów uderzyła go myśl, że ich dziecko byłoby już w Hogwarcie, ale nie powiedział tego na głos. Zabrakło mu odwagi, a może po prostu starczyło wrażliwości. - Ach, no tak. Nieprzyjemne spotkanie ze stadem chochlików kornwalijskich - część wyrywała mi włosy garściami, a część przypadkiem się w nie zaplątała. Odpowiedni eliksir i wyrwane włosy odrosły, ale uznałem, że nie mam ochoty na powtórkę - przyznał z cichym śmiechem. On też pamiętał, jak Lou okrywała się jego włosami - było w tym coś niesłychanie intymnego, niemal mistycznego i poczuł żal, że nie było im dane odkryć kolejnych poziomów tej miłości i bliskości. - Ty na szczęście zachowałaś te anielskie loki. Są piękne - dodał z uczuciem i niewiele myśląc, uniósł wolną dłoń do jej twarzy, żeby nakręcić jeden z jej loków na palec, tak jak robił to dawniej, kiedy leżeli razem, a on opowiadał jej niezwykłe historie o życiu magicznych stworzeń. Nie potrafił patrzeć na Louise, nie czując jednocześnie bólu i głębokiej radości. Czuł, że mimo upływu lat, w głębi duszy nadal byli tacy sami, a nić porozumienia nigdy nie została zerwana. Nie zestarzeli się - dojrzeli i doświadczenia tych dwunastu lat odbiły się na ich twarzach, wymazując młodzieńczą naiwność i zastępując ją charakterem. Gdyby ktoś zobaczył ich teraz, pewnie uznałby, że to wyjątkowo piękna para zakochanych - już nie nastolatków, ale dorosłych, którzy nadal potrafią poddać się uczuciu. Nie wiedziałby, że prawda jest o wiele bardziej skomplikowana i że tak wygląda odnalezione wspomnienie pięknej, ale bolesnej miłości, która nie dostała szansy, by dorosnąć.
Choć Louise wyszła za mąż, trudno było to zdefiniować jako próbę zastąpienia Wally’ego. Nie oszukiwała się, że to w ogóle było możliwe, ale i nie zwodziła Harrisona. Oboje chcieli mieć rodzinę i oboje doszli do wniosku, że realizacja tego planu z kimś, kogo lubili i kto ich pociągał, jest całkiem mądrym pomysłem. Louise wielokrotnie przymykała oczy, myśląc o tym, że mężczyzna, z którym właśnie się kocha albo po prostu spędza czas, jest cieniem przeszłości. Ale mimo to starała się go uszczęśliwić, nawet obudziła w sobie okruch miłości wobec niego – nieporównywalny wobec tego co czuła wobec Shercliffe’a, ale jednak istniejący. Różnica była jednak łatwa do zrozumienia. Gdy spotykała na ulicy Harrisona, wzbierał w niej gniew i żal, bez śladu jakichkolwiek ciepłych uczuć i śladzie sentymentu, mimo lat spędzonych razem. Tymczasem spotkanie z Shercliffem wyzwalało za to falę emocji tak pięknych jak tylko dało się wyobrazić, nawet jeśli kryła się za nimi masa bólu. W końcu był dla niej jak prawdziwy dom – dom, w którym zdarzyła się największa tragedia jej życia, która jednak w żaden sposób nie zerowała tego, że działy się nim wszystkie najpiękniejsze dni, jakie pamiętała. Ona również nie zastanawiała się, czy Wally’emu ktoś towarzyszył. W głębi duszy mu tego życzyła, jednak gdy o nim myślała nie była w stanie dopuścić do siebie konceptu upływu czasu. Może i było to infantylne, ale wyobrażanie sobie, że w przeciwieństwie do niej mógł naprawdę ruszyć do przodu, było piekielnie bolesne. Myślała więc o tym, jaki był, gdy byli razem, nie zaś o tym co stało się, gdy ich drogi się rozeszły. To nie był głupi mechanizm ochronny, skoro funkcjonowała całkiem przyzwoicie, nieprawdaż? I przez to czuła się dość dziwnie, bo idąc z nim za rękę, czując delikatny palec gładzący jej dłoń, patrząc w jego oczy, nie miała wrażenia, że są dorosłymi ludźmi, którzy przeszli przez szereg traum i niepowodzeń. Gdyby nie ropiejąca rana w jej duszy, byłaby w stanie uwierzyć, że jest rok 2012, oni są dwójką smarkaczy i nic ich nigdy nie rozłączyło. Tak jakby we dwójkę wpadli do myśloodsiewni i przez krótki moment mogli pozostać w przeszłości. Zauważyła jego reakcję na jej uśmiech. Ciepły promyk rozświetlający jego twarz wywołał w niej wszystkie najpiękniejsze wspomnienia, niemal zupełnie znieczulając ból w głębi jej serca. - Czyli ciągle jesteś w drodze? – zapytała na wzmiankę o bezdrożach. Pytanie mogło zabrzmieć banalnie i nieprecyzyjnie, niemniej wiedziała, że on zrozumie, o co jej chodzi i że nie pyta o konkretną drogę, tylko o dawno obrany przez nich styl życia. Mimo że dotąd odpychała myśli o jego teraźniejszości, teraz nie mogła się powstrzymać, by nie dowiedzieć się chociaż czegoś. Nie wiedziała, czy i kiedy się jeszcze spotkają, więc w głębi serca potrzebowała się upewnić – czy był chociaż szczęśliwy? Czy odnalazł spokój? - Rozumiem, chochliki to przesrana sprawa – odparła z uśmiechem, bo nim zasiadła za spokojnym biurkiem, też przeżyła niejedną przygodę, bo przecież właśnie chęć do poznawania świata, połączyła tych dwoje. Choć z rozrzewnieniem myślała o ich wspólnych chwilach i o tych momentach, gdy dotykała jego włosów, zmiana ta nie była absolutnie czymś bolesnym. To tylko włosy. On najwyraźniej był innego zdania, biorąc pod uwagę, z jaką niemal nabożną czcią potraktował jej loki. W tamtym momencie ucieszyła się, że nie wróciła do krótkiej fryzury, która była wygodniejsza w utrzymaniu, ale jednak pozbawiona swego rodzaju uroku. Idąc za przykładem mężczyzny, Louise również uniosła wolną dłoń do góry i dotknęła jego twarzy, chcąc jakby zanalizować czy to na pewno on, a nie kolejne magiczne widziadło. Pogłaskała jego włosy, policzek i szczękę, być może z nadmierną nachalnością wobec sytuacji, w jakiej obecnie byli. Jednak nie przejęła się tym, absolutnie nie poświęcając uwagi temu, co ktokolwiek mógłby o niej, czy o nich teraz pomyśleć.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Miał szczerą nadzieję, że Louise ułożyła sobie życie z jakimś godnym niej mężczyzną, który dał jej szczęście, dom i dzieci, a jednocześnie nie zanudził na śmierć, doceniając jej żywą inteligencję i głód wiedzy. Być może ich miłość była pięknym porywem uczuć dwojga dwudziestolatków, którzy wyrwali się wreszcie na wolność i znaleźli w sobie bratnie dusze, ale potem nie potrafili poradzić sobie z cierpieniem, jakiemu musieli stawić czoła. To, co było między nimi, było z pewnością wyjątkowe, ale Wally nie wykluczał, że na drodze Louise stanął mężczyzna, który być może nie spał z nią pod gwiazdami, ale za to na wygodnym materacu, w ich własnym domu, bez marudzenia wstając w nocy, żeby ukołysać do snu płaczące dziecko. Wierzył, że Lou o nim nie zapomniała i że pamiętała również te dobre chwile, a nie tylko tę jedną, która rozdzieliła ich na dwanaście długich lat. Mimo to nie pragnął dla niej zawieszenia i rozpamiętywania przeszłości. Kochał ją na tyle, by szczerze życzyć jej szczęścia i pięknego życia - nawet bez niego. Miał podobne odczucia, gdy tak szli, trzymając się za ręce - tak jak robili to wielokrotnie w przeszłości, poznając nowe miasta i nowe bezdroża. Teraz znajdowali się w sercu magicznego Dublina, ale nie miało to znaczenia, bo wszystko wydawało się w równym stopniu nowe, co znajome. Patrzyli na siebie, dostrzegając w swoich rysach to, co dawniej kochali, ale też ślady późniejszych doświadczeń, których historii nie znali. Mimo to dotyk jej dłoni przynosił ulgę i ciepło, nawet jeśli to wszystko podszyte było tęsknotą i wspomnieniem bólu. - Tak. Zawsze w drodze, zawsze w ruchu. Bez własnego kąta, nie licząc mojego wiernego namiotu - zażartował, patrząc jej w oczy. Doskonale wiedział, o co pytała, dlatego jego odpowiedź była nieco bardziej obszerna. - Do Brytanii przyjechałem, żeby zbadać wpływ wróżkowego pyłu na magiczne stworzenia wodne. Zatrzymałem się chwilowo u rodziców, ale trochę wychodzi mi to bokiem. Dokończę moją książkę, wydam ją, zorganizuję jakieś spotkanie autorskie, a potem znów wyruszę... dokądś - dodał, czując dziwny smutek, mimo że zwykle taka wizja wydawała mu się szalenie ekscytująca. Może bolał go fakt, że najprawdopodobniej będzie musiał zapomnieć o Bridget, która byłaby jedynym rozsądnym powodem, dla którego mógłby osiąść w Wielkiej Brytanii na stałe. Jednak Bridget właśnie w tym momencie była z innym mężczyzną, a Wally dobrze wiedział, że niewiele ma do zaofiarowania. Nadal, mimo że zbliżał się do czterdziestki. Zresztą może nie chodziło tylko o to niemądre zakochanie, z którym nie potrafił sobie poradzić? Może też po prostu o fakt, że zaczął odczuwać potrzebę znalezienia życiowej przystani, do której mógłby wracać, ale nigdzie nie czuł się naprawdę jak w domu. - Nie znoszę tych małych drani - uśmiechnął się rozbrajająco, wzruszając ramionami. Pewnie nie powinien tego robić. Nie powinien brać jej za rękę, gładzić kciukiem wierzchu jej dłoni, a potem nawijać jej włosów na palec starym, znajomym gestem, którego nie mógł powstrzymać. W jakimś stopniu nadal była jego Lou, tak jak on był jej Wallym, bo ich miłość nie umarła, nie zgasła - została po prostu przytłoczona ogromem wspólnej tragedii, z którą nie potrafili sobie wtedy poradzić. Kiedy odwzajemniła jego gest, idąc nawet krok dalej, Wally zmrużył oczy, poddając się jej dotykowi ze wzruszeniem, które odbijało się w jego spojrzeniu. Delikatnie przytulił jej dłoń do swojego policzka, a potem ucałował jej wnętrze, patrząc jej głęboko, uważnie w oczy. - Proszę, powiedz mi, że znalazłaś szczęście, Lou - powiedział zduszonym głosem, szczerze pragnąc, żeby go zapewniła, że ma cudowne życie, kochającego męża i dzieci, pracę, która może nie jest tak ekscytująca jak ich włóczęga po dziwnych zakątkach świata, ale całkiem ciekawa. Że tamten dzień nad Bajkałem nie wpłynął na całe jej życie, odbierając szansę na znalezienie spokoju i spełnienia.
Gdy Wally opowiadał o swoim życiu, Louise nie mogła pozbyć się wrażenia, że wcale nie jest zadowolony z jego przebiegu. Z jej perspektywy, to co mówił, brzmiało świetnie, ale może dlatego, że gdy myślała o życiu w podróży, już automatycznie widziała ich razem w różnych zakątkach świata, nie zaś samotną wędrówkę bez swojego miejsca na ziemi. W tym rzecz, że to miejsce, czy też dom w głowie Finleyówny było przestrzenią absolutnie nieprzywiązaną do konkretnej przestrzeni. W Wielkiej Brytanii miała przecież piękny dom, męża i oczekiwaną stabilność, a nigdy nie poczuła się tam tak spokojnie jak czuła się kilkanaście lat wcześniej w namiocie pod gwiazdami. - Czytałam wszystkie twoje książki. Są świetne, jestem naprawdę dumna – skomplementowała go szczerze, choć wynikało to z chęci wyciągnięcia czegokolwiek pozytywnego z jego przekazu. To, co mówił, wydawało się jednak dziwnie przygnębiające – wynikało to jednak z tonu opowieści, nie zaś z przekazu. Louise zwróciła też uwagę na to, że Shercliffe wspomniał o żadnej towarzyszce. Czyżby to samotność była jego ciężarem? Jego drobne gesty i czułości z jednej strony dawały jej komfort i poczucie, że świat się nie zawalił. Z drugiej – boleśnie uświadamiały, że to już nie jest jej życie, a ukradzione chwile z przeszłości. Mimo to poczuła przemożną ochotę, by go pocałować – ten jeden, ostatni raz. Nie miała jednak odwagi, by zdobyć się na tak intymny gest, który biorąc pod uwagę, jak dawno się rozstali, był więcej niż niestosowny. Nie miała jednak czasu nad tym się zastanawiać, bo ich rozmowa zeszła na jeszcze trudniejsze tory. Pytanie Wally'ego było trochę jak oszczep wbity w jej serce – choć Louise wiedziała, że w końcu padnie, to jednak ją zaskoczyło. Wiedziała też, że chciał dobrze, że pytał, żeby uspokoić samego siebie, a jednak werbalizacja tego stała się bolesnym wyzwalaczem. Odruchowo parsknęła ironicznie, a jej oczy zaszły łzami. Dotąd była bardzo dzielna, ale gdy on zadał to pytanie, utrzymywanie pozorów nie wchodziło w grę. Choć bardzo by chciała, to nie umiała go okłamać, a nawet gdyby to zrobiła, zapewne odczytałby z niej prawdę jak z otwartej księgi. - Przykro mi, ale muszę cię zawieść – powiedziała cicho, mając chęć jedynie zapaść się w sobie. Czy powinna mu mówić więcej? W końcu dzielił z nią już największy ból jej życia, więc bardzo nie chciała mu dokładać cierpienia. Puściła jego dłoń i nie zważając na nic, zatrzymała się, by ponownie przylgnąć do jego piersi. Chwilę trwała w ciszy, nim postanowiła, że pokrótce przybliży mu prawdę. Nie chciała jednak, by oglądał cierpienie malujące się na jej twarzy, więc pozostała wtulona w niego, szepcząc swoją opowieść do ucha. - Kilka lat temu wyszłam za mąż — zaczęła, by po chwili doprecyzować — Bardziej z rozsądku niż z jakiegoś uczucia, ale w gruncie rzeczy dobrze nam się żyło. Oboje bardzo chcieliśmy założyć rodzinę, ale niestety… Bajkał się powtarzał. Nie potrafiła mówić o licznych nieudanych próbach zajścia w ciąże, o staraniach, leczeniu, ani o poronieniach i niedonoszonych ciążach. Powiedzenie, że Bajkał się powtarzał, było proste i zrozumiałe dla obojga, niezależnie od tego jak ciężki ładunek emocjonalny za nim stał. Trzy bolesne słowa były mimo wszystko łatwiejsze do wypowiedzenia niż cała historia ostatnich kilku lat. - Na początku roku dostałam duży awans — ciągnęła dalej, po chwili ciszy, której potrzebowała na zebranie się do kupy — W tym samym dniu mój mąż zostawił mnie dla swojej kochanki, która spodziewa się dziecka. Wciąż się rozwodzimy, bo on bardzo chce udowodnić, że to moja wina i pozbawić mnie prawa do naszego majątku. Czuła się dziwnie, opowiadając jedynej osobie, którą naprawdę kochała o swoim mężu. Rzecz jasna wiedziała, że Wally na pewno nie będzie zdziwiony tym, że próbowała sobie ułożyć życie, ani tym bardziej nie będzie sobie rościł żadnych praw do tego, by jej podcinać skrzydła. A jednak nadal w tej sytuacji było dla niej coś dziwnego, nienaturalnego. Przecież to oni mieli być małżeństwem, mieć wspólnie gromadkę dzieci, ładny domek będący przystanią, w której zacumują, gdy zmęczą ich rozdroża. Nic nie wyszło tak jak powinno.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Kochał swoje życie i uważał się za szczęściarza, mogąc podróżować po całym świecie, prowadzić badania i dzielić się swoją wiedzą. Jednak z czasem zaczął odczuwać pewną pustkę - pewien brak, którego istoty z początku nie potrafił zrozumieć. Dopiero pojawienie się w jego życiu Bridget uzmysłowiło mu, że chciałby mieć jakąś bezpieczną przystań - czy to w postaci miejsca, czy osoby - do której mógłby zawijać, ilekroć poczuł się zmęczony swoją naukową tułaczką. Nie był pewien, czy to wiek, czy po prostu znużenie świadomością, że choć jest obywatelem świata, to nigdzie nie czuje się jak w domu. Być może, gdyby w tej drodze towarzyszyła mu Louise, byliby jak para żółwi albo ślimaków nosząca swoje domy na plecach i całkowicie zadowolona z tego stanu rzeczy. Ale przemierzanie świata samotnie, jeśli nie liczyć momentów krótkotrwałej współpracy, z czasem straciło urok przygody, a stało się codziennością, która miała też swoje wady. - Naprawdę? Czytałaś? W jakimś sensie... miałem nadzieję, że zobaczysz je kiedyś na półce i że o mnie pomyślisz - wyznał z lekkim zakłopotaniem, posyłając jej ciepły uśmiech i czując się dziwnie, mówiąc tak szczerze o swoich uczuciach. O tym, że nie chciał, żeby zupełnie o nim zapomniała, mimo że symbolizował dla niej stratę i cierpienie. Nie chciał jej zranić tym pytaniem, ale musiał wiedzieć. Potrzebował jej zapewnienia, że wszystko jest w porządku, że ich rozstanie było dobrym krokiem, pozwalającym im na zbudowanie życia na nowo. Poczuł bolesny skurcz serca, kiedy w oczach Louise pojawiły się łzy i nie musiała już nic mówić, żeby zrozumiał, że nie doczekała się swojego "długo i szczęśliwie". Bez słowa przygarnął ją do siebie, zamykając w silnym, czułym uścisku i pozwalając wypłakać wszystko, co sprawiało jej ból. Jego serce biło mocno, boleśnie, współodczuwając z nią mocniej niż kiedykolwiek, mimo że nie widzieli się tak długo, a ich miłość była tylko odległym wspomnieniem. Słuchał jej z uwagą, delikatnie kołysząc ją w ramionach, jakby chciał ukoić ich wspólne cierpienie i tęsknotę, która nie przyniosła niczego dobrego - żadnych nowych początków, a tylko jałowość. Oddychał jej zapachem, czując, że w jego oczach też wzbierają łzy, bo nie tak sobie to wyobrażał. Bez niego miała być szczęśliwsza, zacząć wszystko od początku, ale najwyraźniej nie było to takie proste. Teraz pewnie postąpiliby inaczej, dojrzalej, nie próbując uciec od swoich uczuć, nawet tych najtrudniejszych, ale wspierać się wzajemnie. Jednak gdybanie nie miało sensu. Było tylko to, co tu i teraz, na dublińskiej ulicy, gdzieś w środku życia, z którym nie wiedzieli, co zrobić. Nie popędzał jej, czując, że to nie koniec historii, że brak dziecka nie jest najgorszym, co zgotował jej los. Przytulił Lou mocniej, zaciskając zęby, żeby nie wypluć kilku dosadnych słów pod adresem jej męża. Sam nie był święty, ale nie rozumiał takiego okrucieństwa, takiego braku lojalności... takiego draństwa, choć pewnie określiłby to jeszcze mocniej. Znał Louise i wiedział, że jest prawdziwym skarbem, kobietą, którą należałoby nosić na rękach i dziękować losowi za taki dar. Tymczasem mężczyzna, któremu zawierzyła swoją przyszłość, zdradził ją i odrzucił w sposób, który budził w Wallym jednocześnie wściekłość i niedowierzanie. Jednak nie to było teraz ważne, tylko Louise i jej ból, który chciał ukoić - nawet jeśli tylko na moment. Delikatnie przeczesał palcami jej loki, zbierając się w sobie. - Tak strasznie mi przykro, Lou... Myślałem... miałem nadzieję, że jesteś szczęśliwa i spokojna. Czy mogę coś dla ciebie zrobić? Cokolwiek? - zapytał ochryple, gdy wreszcie uniosła na niego wilgotne oczy. Rękawem koszuli ostrożnie otarł jej mokre od łez policzki, nadal tuląc ją do siebie wolnym ramieniem. A potem coś w jego mózgu kliknęło, a może zazgrzytało, i Wally nachylił się lekko, by czule ucałować usta Louise. Nie myślał, ale po prostu czuł i w tym momencie była to jedyna pociecha, jaką mógł jej dać, mimo że ten pocałunek nie był wyrazem litości, ale głębokiej, nigdy nieukojonej tęsknoty. Usta Lou były dokładnie takie, jak zapamiętał - miękkie i ciepłe, mimo że słone od łez.
- Oczywiście, że czytałam – odparła wręcz z nadmiernym entuzjazmem, który pewnie powinna zdusić w tej sytuacji. Nie zamierzała mu mówić, że miała na nie specjalną półkę i ile rozrzewnienia w niej wywoływały. Nie zamierzała mówić o tym, że z ich pomocą pielęgnowała wspomnienia o miejscach, w których przebywali razem. Nie zamierzała mu także mówić jak bardzo zazdrości mu, że wydawał swoje badania, gdy jej spoczęły gdzieś na dnie szuflady. Nie chciała dokładać ani sobie, ani jemu, bo ta rozmowa i jej ładunek emocjonalny już i tak były zbyt trudne i przytłaczające, nawet jeśli niosły za sobą coś oczyszczającego. - Ale wiesz, że nie potrzebuję książek, żeby o tobie myśleć? – wyrwało jej i niemal natychmiast pożałowała tego okrucha nadmiernej szczerości. A jednak nie dało się ukryć, że była to prawda – choć za wszelką cenę próbowała pozbyć się swojego starego życia, czyniąc ze swojej codzienności ucieczkę i opanowując mistrzostwo w tłumieniu myśli, to były dni, gdy przeszłość rządziła jej głową. Pytanie tylko: czy nie umiała się tego pozbyć, czy po prostu nie chciała? Louise miała świadomość, że Wally nie pytał, by sprawić jej przykrości – zresztą sama by spytała, wiedząc, że żyłoby się jej wielokrotnie lżej z wiedzą, że poczuł ulgę i odnalazł sens. Nie miała więc żalu, niemniej jej wewnętrzne cierpienie istniało niezależnie od żali i sentymentów, towarzysząc jej wiernie od tamtego dnia, gdy w ich związku pojawił się pierwszy i jedyny, a jednak wszechogarniający cień. Niemniej, te znane i silne ramiona dawały ukojenie – nie likwidowały bólu, ale na moment pozbawiały ją ciężaru samotności, który od początku roku nie odstępował jej o krok. Płakała właściwie tylko trochę, już nawet nie nad swoją sytuacją, ale nad tym, że nic nie poszło po ich myśli. Zrezygnowali z siebie nawzajem, licząc, że to pomoże im odnalezieniu upragnionego spokoju, tymczasem tkwili tu – ani spokojni, ani szczęśliwi, ani tym bardziej pogodzeni z losem. Czy pozostanie razem, coś by zmieniło? Może i nie, ale oddychając zapachem drogiego ciała, na moment zapomniała o rozterkach i trudnościach, które razem przeżywali, skupiając się na wszelkiej dobroci, jaką od niego otrzymała. - Przepraszam Wally, ale nie mam pojęcia czy cokolwiek jeszcze można dla mnie zrobić – odparła, unosząc wzrok w stronę jego oczu. Utrzymywanie kontaktu wzrokowego nie było łatwe, bo miała wrażenie, że oczy Shercliffe’a nie są jedynie zwierciadłem jego duszy, a odbiciem ich wspólnego cierpienia. Te rozważania zostały jednak przerwane nagłym i zupełnie niespodziewanym gestem. Jej ciało reagowało niemal automatycznie, odpowiadając znanym i ukochanym ustom tym samym, znów - jakby nie minął dzień, nie mówiąc o dwunastu latach.. Louise przymknęła oczy, delektując się tym gestem, który choć fizycznie praktycznie nie różnił się od tysięcy pocałunków składanych wzajemnie na ich wargach, niósł ze sobą daleko idący ładunek emocjonalny i wyraz czegoś, co pozostawało niewypowiedziane przez dwanaście lat. Wplotła na moment palce w jego włosy, dając z siebie nie tyle namiętność, co poand wszystko stłumioną miłość i pozostawioną z tyłu tesknotę. Ten pocałunek, tak naprawdę nie miał zbyt wiele wspólnego z cielesnością, był dotykiem ich strapionych dusz. Po chwili, która w zależności od perspektywy mogła wydawać się i ułamkiem sekundy, i wiecznością, Finley oderwała się od mężczyzny – nie dlatego, że nie pragnęła jego ust, ciała i serca, ale dlatego, że w jej głowie wciąż tkwiła świadomość, że to najpewniej ich ostatni pocałunek. Nie chciała, by to on go przerwał, pozostawiając ją samej sobie. Z trudem odsunęła się od niego (tak naprawdę o centymetry, wciąż widząc każdy por jego twarzy), nie wyzwalając się jednak z jego uścisku. Zaniemówiła. Ale on przecież wiedział. Jak zawsze.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wzruszyła go tymi słowami, ale przede wszystkim swoją absolutną szczerością. Posłał jej czuły, pełen wdzięczności uśmiech, myśląc o jej badaniach, które nigdy nie ujrzały światła dziennego, mimo że były szalenie oryginalne i ciekawe. Miał pewność, że nigdy ich nie opublikowała, bo od czasu do czasu nie mógł się powstrzymać i sprawdzał literaturę fachową dotyczącą jej obszaru badań - i nigdy nie trafiał na jej nazwisko ani na znajome tematy, o których rozmawiali tyle razy, leżąc razem w namiocie albo siedząc nad kolejną wielką wodą, która kusiła swoimi tajemnicami. - Wiem. Wiem, bo mimo że nie wydałaś swoich badań, zawsze jesteś w moich myślach - odparł równie szczerze, mimo że te słowa były tak trudne dla obojga. A jednak musiały paść, bo wzbierały w nich przez ostatnie dwanaście lat, podobnie jak uczucia, które z jakiegoś powodu nie chciały się wypalić, mimo że pozornie nie było już niczego, co mogłoby je podsycać. Mimo że sam nie płakał, dzielił jej ból, instynktownie wyczuwając, że powodem jej łez jest nie tylko jej mąż i niemożność urodzenia dziecka. Tym, co wydawało się przysparzać najwięcej cierpienia, było ich utracone uczucie, które poświęcili w nadziei na lepszą przyszłość budowaną osobno, z innymi ludźmi. Tymczasem spotkanie po latach, które mogłoby być w najgorszym razie nostalgiczne, uzmysłowiło im, że byli w błędzie i że rozstanie nie uleczyło ich dusz. Tak naprawdę sprawiło, że nigdy się nie zabliźniły. Wally nie mógł zrobić nic innego, jak tylko ją tulić, dając poczucie, że nie jest sama. Że jeśli nawet nic nie ukoi jej cierpienia, to jest na świecie ktoś, kto je rozumie i podziela. Na tym powinien polegać związek, prawda? Na wspieraniu się w najtrudniejszych chwilach, kiedy świat zdaje się walić na głowę. Jednak wtedy byli za młodzi, zbyt przerażeni i oszołomieni bólem, by to zrozumieć i najbardziej naturalną reakcją wydawała się ucieczka. Nie wiedział, jak długo trwał ich pocałunek. Zatracił się w tym uczuciu, we wspomnieniu szczęścia, które kiedyś dzielili, zanim zostało im ono odebrane. Westchnął w jej wargi, kiedy wplotła palce w jego włosy, a potem przesunął palcami po jej policzku, wzdłuż szyi, by wreszcie łagodnie objąć dłonią jej kark. Nigdy chyba nie doświadczył pocałunku, który wyrażałby tyle skomplikowanych emocji, sprawiając, że w jego oczach niemal wezbrały łzy. Lgnęli do siebie na jakimś mistycznym, trudnym do wyjaśnienia poziomie, mając przedziwną zdolność zignorowania wszystkich konwenansów i powszechnie przyjętych sposobów radzenia sobie z przeszłością. Kiedy oderwała się od jego ust, Wally wydał z siebie ciche westchnienie, ale nie protestował ani nie próbował przedłużyć pocałunku. Grali niezgodnie z regułami gry, ale czy nie to w sobie pokochali? Dwoje buntowników budujących własny świat, wolny od krępujących ich nakazów i zakazów, nie mogło spotkać się po latach i po prostu uścisnąć sobie dłoni. Nie wtedy, gdy łączyło ich takie uczucie. Uśmiechnął się do niej z mieszaniną smutku i czułości, nie mając jej za złe, że przerwała pocałunek. Miał nadzieję, że i ona nie czuje się urażona tym niespodziewanym wybuchem uczuć, który być może był nie na miejscu, ale wydawał się jedynym, nawet jeśli tymczasowym lekarstwem na ich smutek. Pogłaskał ją delikatnie po policzku, szukając właściwych słów. Nie zamierzał jej przepraszać. Przepraszanie za pocałunki, które spotkały się z przychylnym przyjęciem zawsze wydawało mu się potwornie niezręczne, jakby sugerowało brak woli i faktycznej intencji, a być może nawet żal. On nie żałował - nie tego. - Chodź, Lou. Zróbmy coś z tą nocą. Możemy tańczyć, możemy spacerować, możemy kupić frytki albo... sam nie wiem. Powiedz, na co masz ochotę. Niech to będzie nasza noc - powiedział cicho, nadal obejmując ją jednym ramieniem i patrząc jej głęboko w oczy. W jego głosie nie było nic erotycznego, choć gdyby uznała, że miłość uleczy ich obolałe serca, kochałby się z nią do rana. Chciał, żeby przez tę jedną noc udawali, że te dwanaście lat nie miało miejsca. Albo żeby po prostu przez chwilę znów byli szczęśliwi. We dwoje.
Mimowolnie odwróciła głowę, gdy mówił o „byciu w jego myślach”. Trudno było jej się pogodzić z tym, że choć oboje mieli siebie w pamięci i w głębi serca, to żyli niczym obcy ludzie – tak jakby miłość, rodzina i wspólny świat, który zbudowali, były jedynie iluzją, a nie ułamkiem wspólnie dotkniętego ideału. Z drugiej jednak strony czuła zazdrość, bo choć wiedziała, że życie Wally’ego nie było pozbawione trosk, to jednak on żył ich życiem, zaś ona utknęła w swoistej parodii normalności. Cierpiała. Trudno powiedzieć, czy intensywniej niż zwykle, na pewno jednak bardziej spektakularnie. Zazwyczaj nie płakała, zaciskała zęby i szła dalej, z uporem maniaka dążąc do tego, by przeżyć i zbliżyć się do swojego największego marzenia – nawet jeśli kosztem tych pozostałych, mniejszych, choć nie mniej istotnych. Płacząc w tym momencie, wyrażała więc każdy tkwiący w niej ból: poczynając od straty męża i dziecka, przez przegapioną możliwość rozwinięcia skrzydeł na polu naukowym, aż po najboleśniejsze, czyli utratę Shercliffe’a. I dla wielu osób ten ostatni aspekt cierpienia mógłby okazać się niejasny – w końcu rozstanie było wyborem, próbą ułożenia sobie życia. Być może byłoby ono inne, bardziej zrozumiałe, gdyby Wally zdruzgotał jej serce. Nic takiego jednak się nie stało – o rozstaniu zdecydowali wspólnie, widząc w tym szansę do uleczenia. Co z tego, że pożałowała tego pomysłu, gdy tylko złapała świstoklika? Nie próbowała wycofać się z tamtej decyzji – i może właśnie to bolało ją najbardziej. A może to, że wszystko, co zrobili, nie przyniosło żadnych rezultatów? To nie tak powinno być – gdyby ich metoda działała, to teraz patrzyliby na siebie z sentymentem pozbawionym bólu, wspominając dobre chwile i opowiadając sobie nawzajem nowe historie. Czy popełnili błąd rozstając się? A jeśli tak, to czy istniał jakikolwiek sposób, by się po tym pozbierać? Nikt nie rozumiał Louise tak jak Wally i to w gruncie rzeczy było i kojące, i na swój sposób przytłaczające, bo przez lata bez niego pozostawała ze swoim cierpieniem sama. Nawet, teraz gdy odnajdywała ukojenie w jego ramionach, wiedziała, że gdy każde pójdzie w swoją stronę, znowu stanie się ofiarą ogromnej pustki i bólu, do którego praktycznie nikt nie był w stanie się zbliżyć. A jednak tkwiła w tym uścisku, jakby próbując zagarnąć dla siebie, choć ułamek tego, co utraciła, idąc w inną stronę. I to samo odnajdywała w ich pocałunku, bo choć fizycznie wydawał się on naprawdę podobny do tamtych sprzed lat, to krył się za nim inny poziom wrażliwości, doświadczenia życiowego i przede wszystkim wyobrażenie tego, co mogłoby między nimi być, gdyby na rozdrożu nie poszli w inne strony. Nie było w nim czułości dwóch zakochanych w sobie dzieciaków, a tęsknota i ból dwojga dorosłych, skrzywdzonych przez przykre koleje losu. I pewna niestosowność, zgodna z usposobieniem obojga. I bolało, ale tak jak on – nie żałowała, nawet jeśli miałby to być ich ostatni pocałunek. - Chodźmy nad wodę – odparła bez cienia wahania na jego propozycję. Nie dostrzegła w tym pytaniu żadnej nuty podtekstu, czy czegoś w tym rodzaju. W jej oczach Wally zadał pytanie absolutnie niewinne, a nawet gdyby było inaczej — nie potrafiłaby się z nim przespać bez zobowiązań, głównie ze strachu przed tym, że nigdy nie pozbiera się po takim incydencie. Pójście nad wodę było czymś naturalnym, tak bardzo kojarzącym się ze spokojem i sielanką ich wspólnego życia, że wydawało jej się najlepszym, a jednocześnie uzasadnionym wyborem.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Jej łzy łamały mu serce, a jednocześnie były lepsze od uprzejmych kłamstw albo wzruszenia ramion i stwierdzenia, że jakoś leci. Mimo upływu czasu, ich więź pozostała żywa i głęboka, nie pozwalając na nieszczerość - co było równie poruszające, co bolesne. W jego oczach również pojawiły się łzy, a mocny uścisk ramion wyrażał nie tylko czułość i współczucie, ale zapewnienia jej ochrony przed cierpieniem. Wiedział, że nie jest to możliwe, a mimo to próbował, nawet jeśli tylko na kilka chwil. Kołysał ją delikatnie w swoich silnych objęciach, rozumiejąc w pewnym stopniu jej ból i dzieląc go z nią - ból wiążący się ze smutną konstatacją, że popełnili błąd i że rozstanie zamiast zaleczyć ranę, jaką oboje nosili w sercach, tylko ją zaogniło, nie pozwalając na zbudowanie nowego życia. Niektórych błędów młodości nie wspomina się z rozrzewnieniem, a jedynie z goryczą i ten właśnie do nich należał. Pociągnął cicho nosem, pozwalając kilku łzom spłynąć po swoim policzku, a potem z trudem biorąc się w garść. Louise potrzebowała jego wsparcia, a nie łez. Choć czy w ogóle go potrzebowała? W ich pocałunku były zarówno słodycz, jak i gorycz - i może właśnie tak powinna smakować zaprzepaszczona miłość. Ten ból w dziwny sposób przyniósł mu ukojenie, mimo że było w nim tyle smutku i tęsknoty. Być może otrzymał też odpowiedź na pytania, które nie dawały mu spokoju przez ostatnie dwanaście lat - i mimo że nie była to odpowiedź, jakiej oczekiwał i na jaką miał nadzieję, pozwalała coś ustalić. Ale nawet jeśli to spotkanie miało okazać się po prostu finałem ich niedokończonej historii, Wally nie potrafił znieść smutku Louise. Jego własne rozterki związane ze szczeniackim zakochaniem wydały mu się banalne wobec tragedii, jakiej doświadczyła i doświadczała nadal, tocząc walkę z mężczyzną, którego kiedyś kochała na tyle, by zostać jego żoną i dzielić z nim życie. Życie obeszło się z nią okrutnie i jego własna samotność musiała rzeczywiście jawić się jako pieszczota losu. Gdyby mógł, przejąłby choć część ciężaru, z jakim musiała iść sama - ale nie było to możliwe i jedyne, co mógł jej dać to czuły uścisk, pocałunek, który wyrażał prawdziwe uczucie i tę noc, która mogła być ucieczką od codziennych zmagań. Skinął głową i uśmiechnął się do niej. Oczywiście że tak. Zawsze szukali spokoju w szumie wody i nieraz siedzieli nad morzem, rzeczką czy strumieniem w zupełnej ciszy, trzymając się za ręce albo stykając ramionami i pozwalając, żeby ich myśli płynęły z nurtem albo falowały delikatnie w rytm przypływu. Delikatnie ścisnął jej dłoń i ruszyli niespiesznie w kierunku Liffey przepływającej przez serce Dublina. Nie odzywali się, bo przecież to, co najważniejsze zostało już powiedziane, a ich ciała odnajdywały wspólny rytm kroków z taką łatwością, jakby przez te dwanaście lat przewędrowali razem pół świata. Już zapomniał, jaka to radość iść za rękę z kobietą, której nogi są niemal tak długie jak jego własne, dzięki czemu każdy ruch jest zupełnie naturalny, nie wymagając od niego dostosowywania tempa czy długości kroków. Jednak prawda była taka, że po prostu chodziło o Louise i tę naturalną, niewyjaśnioną harmonię, która zachwyciła ich gdy byli bardzo młodzi, i mimo upływu czasu nie zanikła. Stanęli na wąskim mostku, otulonym delikatnym światłem i zapatrzyli się w leniwy nurt Liffey, stykając ramionami. - Czym się teraz zajmujesz, Lou? - zapytał wreszcie, jakby mimochodem, bo zawsze potrafili dzielić ciszę i nie było w niej nic niezręcznego. Po prostu chciał wiedzieć - zrozumieć, kim się stała, bo on sam niewiele się zmienił, uparcie prowadząc życie, jakie sobie wymarzył na samym początku. Mimo że bez niej nie było już tak pełne.