C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Stolica i największe miasto Irlandii, położone w prowincji Leinester, na wybrzeżu nad Morzem Irlandzkim, u ujścia rzeki Liffey do Zatoki Dublińskiej. Znaki rozpoznawcze? Deszcz i kufel guinnessa. Poza tym warto odwiedzić to miejsce przede wszystkim podczas obchodów Dnia Świętego Patryka, kiedy na prowincjonalnych ulicach wybrzmiewa tradycyjna folkowa muzyka, a wokoło można spotkać przebierańców i miłośników zielonego piwa.
Święty Patryk:
Dzień Świętego Patryka
Smoki smokami, ale jedno było pewne - nie da rady powstrzymać Irlandczyków od celebrowania Dnia Świętego Patryka. W Dublinie już od dawna przygotowywany był festyn, sponsorowany przez całą masę irlandzkich (i nie tylko!) magicznych firm. Świętowanie rozlało się po całym mieście zielonymi stoiskami, w dodatku Dublin na ten jeden dzień został otoczony potężną i wymagającą magiczną barierą, mającą chronić przed magicznymi stworzeniami i alarmować o ich ewentualnym zbliżeniu się. Zaproszeni są wszyscy bez wyjątku, a jednak w celu opłacenia kosztów postawionej bariery oraz wsparcia Ministerstwa Magii i prywatnych leprekonusowych ochroniarzy - wstęp wymaga drobnej opłaty pieniężnej! Choć w centrum Dublina celebracje są głównie mugolskie, to na obrzeżach znajduje się magiczna dzielnica, w której szaleją czarodzieje! To też tutaj na bramkach stoją ochroniarze, którzy przyjmują należną opłatę - dla pełnoletnich (ukończone 17 lat) jest to 10 galeonów, zaś niepełnoletni muszą zapłacić 30 galeonów. Impreza przeznaczona jest głównie dla dorosłych, więc młodsi uczestnicy muszą brać pod uwagę czujnie pilnujące ich spojrzenia uważnych leprokonusów... i może unikać nauczycieli? Jest zielono, złoto, piwnie i wesoło. Wszędzie gra huczna muzyka, wszyscy biegają i tańczą z szerokimi uśmiechami na ustach, a o smoczych problemach nikt nie ma ochoty rozmawiać. To czas na odetchnięcie, wsparcie lokalnych biznesów i zabawienie się tak, by przez cały rok wspominać!
Magiczne piwa
Cóż, piwa jest tutaj pod dostatkiem! Gdzie nie spojrzeć tam przelewające się złotem fontanny, ogromne beczki z kranami czy bardzo eleganckie wieżyczki z kufli. Niektóre piwa są jasne, inne ciemne, a jeszcze inne po prostu zielone! Stoisk jest mnóstwo, każdy ze sprzedawców woła i zachęca, a także oczywiście daje minikufle na spróbowanie, może tylko trochę oczekując za to jakiegoś napiwku. Wszystkie piwa mają swoje bezalkoholowe odpowiedniki, jednak te nie znajdują się na wierzchu. Musisz zapytać, ale wtedy liczysz się z mało przychylnymi spojrzeniami... i pewną dozą losowości! Jeśli chcesz bezalkoholowe piwo, musisz rzucić kostką na to, które ci się trafiło.
Wszystkie efekty magicznych piw trwają minimum 2 posty, ale jeśli ktoś ma taką ochotę - mogą trwać i przez cały festyn! Można sobie wybrać piwo, bądź wylosować je rzutem k6 (wyjątkiem są osoby pijące bezalkoholowe wersje, które muszą losować!).
1 - Guinessitaserum - Ciemne piwsko, które w smaku odpowiada absolutnie każdemu! Wydusza z ciebie prawdę, ale w jakiej postaci? Jeśli nie posiadasz żadnej genetyki, efekt tego piwa sprawia, że nie możesz kłamać i dzielisz się z przynajmniej jedną osobą swoim veritaserum. Jeśli posiadasz genetykę, efekt kłamstw i veritaserum jest opcjonalny, ale za to twoja genetyka musi się ujawnić! Sprawdź co to oznacza:
Efekty genetyk:
Jeśli posiadasz dwie genetyki, możesz wybrać efekt dowolnej z nich lub zastosować się do obu efektów (dopasowując je tak, by miały sens)!
Animagia - Przemieniasz się w swoją zwierzęcą postać, przy czym nie działa to dokładnie tak, jak powinno, bo… mówisz dalej ludzkim głosem! Hipnoza - Wszystko, co powiesz, staje się rozkazem… albo i nie? Rozsiewasz hipnozę dookoła, jednak każda twoja ofiara zmuszona jest do robienia dokładnego przeciwieństwa tego, co sobie życzysz! Jasnowidzenie - Nie tylko przeczuwasz absolutnie wszystko, ale dodatkowo na twoim czole pojawia się prawdziwe trzecie oko. W swoich wizjach widzisz nie tylko przyszłość, ale i przeszłość! Legilimencja - Automatycznie zaczynasz słyszeć myśli wszystkich dookoła, więc może być nieco głośno… Oklumencja - Masz wrażenie, że obserwujesz wszystko zza grubej szyby. Jesteś nieco otumaniony, ale za to wszyscy czują się przy tobie doskonal, bo rozsiewasz dookoła aurę niezmąconego spokoju. Magia bezróżdżkowa - Twoja moc się zwiększa, ale niekontrolowanie. Każdy gest wyzwala jakieś przypadkowe zaklęcie z kategorii wczesnoszkolnych lub prostych - twoje dłonie randomowo rozpalają się Lumosem, twoje włosy zmieniają kolor przy każdym podmuchu wiatru, a każdy twój krok pozostawia po sobie skupiska kwiatów. Uważaj, żeby przypadkiem czegoś nie podpalić… Metamorfomagia - Zmieniasz swój wygląd tak, by robić za sobowtóra każdej osoby, z którą akurat rozmawiasz - a jeśli siedzisz cicho, to transmutujesz się automatycznie w każdego, na kogo spojrzysz… Potomek wili - Nie panujesz do końca nad swoim urokiem, więc przyciągasz uwagę absolutnie każdego… ale czy na pewno chodzi o piękno? Twoje rysy twarzy wyostrzają się znacząco, oczy ciemnieją, paznokcie zmieniają się w pazury - przypominasz nieco harpię, na szczęście nie jest to wywołane furią! Wężoustość - Tracisz zdolność ludzkiej mowy, mówisz tylko w języku węży. Bardzo ciężko cię zrozumieć, a w dodatku za tobą snuje się wianuszek posykujących radośnie węży. Jeśli ktoś za bardzo się do ciebie zbliży, to mogą gryźć po kostkach! Wilkołak - Przemieniasz się w swoją wilczą postać! Jest to proces niezbyt przyjemny, ale mniej bolesny niż zazwyczaj - co więcej, zachowujesz pełnię ludzkiej świadomości i nie możesz nikogo zarazić. Wyglądasz zatem jak przerośnięte wilczysko, a po przemianie z powrotem… cóż, lepiej skombinuj sobie nowe ubrania?
2 - Whisky ale - Bardzo bogata w smaku mieszkania whisky i piwa. Trunek ten jest wyjątkowo mocny - powoduje splątanie języka, przez co ciężko się wysłowić... a poza tym zachęca do tańca i poprawia humor! Co ciekawe, podczas tańca po 'whisky ale' można zaobserwować niesamowitą lekkość ruchów, która powoduje nawet lewitowanie do kilku metrów nad ziemią!
3 - Leprechaudrink - Piwo o zielonym kolorze - smakuje nieco trawą, a krążą wokół niego plotki, że sekretnym składnikiem jest czterolistna koniczyna. Po wypiciu tego piwa każdy czuje się największym szczęściarzem i zdobywa opcję bonusowego przerzutu jednej kostki w każdej z dostępnych na festynie atrakcji.
4 - Złoto pijaków - Po wypiciu tego piwa każdy zdobywa moc złotego dotyku - wszystko, czego się dotknie, pokrywa się złotym kolorem. Nie ma to żadnej wartości i nie można w ten sposób zmienić faktury, bowiem jest to tylko barwa; wygląda jednak niesamowicie połyskująco i tylko trochę tandetnie!
5 - Syrenie ale - Ma zielonkawy, nawet nieco morski odcień i bardzo gęstą białą pianę. Co ciekawe, nie posiada kompletnie żadnego smaku, więc można je wypić z jeszcze większą łatwością, niż wodę! Po wypiciu w randomowych miejscach na ciele pojawiają się zielone i złote łuski, ale główny efekt 'syreniego ale' to wzrost pragnienia. Nie ma możliwości poprzestać na tym drinku - po jego wypiciu trzeba jak najszybciej znaleźć kolejne piwo, w przeciwnym wypadku podobno można całkiem uschnąć!
6 - Miodownik szczęściarzy - Piwo z domieszką miodu, dzięki czemu w smaku jest słodkie i rozgrzewające - przypomina nieco kremowe piwo, ale zdecydowanie nie brakuje w nim procentów! Każdy, kto je wypije, odczuwa przyjemne ciepło i ma ochotę pozbyć się kilku (albo wszystkich) warstw ubrań, a poza tym chętnie wszystkich komplementuje i lgnie do kontaktu cielesnego bardziej, niż kiedykolwiek.
Garnek złota
Prawdziwym gwoździem patrykowego programu okazuje się być zabawa zaczerpnięta chyba z Nocy Duchów! Pośrodku placu porozstawiane są wielkie kotły, z których można łowić skarby - oczywiście, należy to robić ustami! Słynna zabawa łowienia jabłek z wody została przerobiona tak, by łowić złote monety z... cóż, a jakżeby inaczej, piwa! Warto zwrócić uwagę na to, że wszystkie monety można zachować dla siebie, ale niestety niektóre nie są prawdziwe...
Zabawa polega na tym, by rzucić k6 i sprawdzić ile monet (1-6) udało się wyłowić - następnie na każdą z nich należy wykonać dorzut Literki, by zobaczyć jaki jest efekt. Złoto można łowić maksymalnie dwa razy na postać, ponieważ za trzecim razem monety zaczynają znikać, a piwo mocno uderza do głowy...
Literki:
A - Niestety, jest to złoto leprokonusów - ledwo je wyławiasz, a już znika! B - Trafiła ci się prawdziwa moneta, w dodatku jest to równowartość 50 galeonów! Uwaga! Pełna nagroda za tę kostkę jest do zdobycia tylko raz na osobę; każde kolejne wyrzucenie tej literki równa się tylko 10 galeonom. C - Moneta zaczyna się dziwnie rozpływać, jakby szukała swojej nowej formy... Po chwili okazuje się, że jest to figurka chochlika gadatliwego! Zgłoś się po nią w odpowiednim temacie! D - Wyłowiony galeon jest jakiś wyjątkowo duży - okazuje się, że to tak naprawdę złote pudełeczko, w którym znajdują się magiczne soczewki. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie! E - Po wyjęciu z wody wokół monety pojawia się zielony dym, a kiedy ten opadnie możesz dostrzec, że galeon zmienił się w (na)strojny wianek. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie! F - Trafiła ci się prawdziwa moneta, w dodatku jest to równowartość 20 galeonów! G - Twój galeon jest czekoladką i z jakiegoś powodu kompletnie nie możesz się powstrzymać od natychmiastowego zjedzenia go. Okazuje się, że jest to któraś z bombonierek lesera...
H - Niestety, jest to złoto leprokonusów - ledwo je wyławiasz, a już znika! I - Wyłowiona moneta jest sztuczna, w dodatku wylewa się z niej jakiś płyn i zaraz jesteś nim cały oblepiony. Niezależnie od czyszczenia, otulają cię perfumy ze wzmocnioną nutą amortencji, więc pięknie pachniesz i zwracasz na siebie pozytywną uwagę każdego w okolicy! J - Wyłowiony galeon rozpływa się w twoich ustach, a nawet z nich wycieka... ma słodki posmak, ale jego głównym efektem jest ruda broda godna leprokonusa! Dorzuć kostkę k6, by sprawdzić przez ile postów efekt się utrzyma!
Pole koniczyny
Nieco na uboczu znajduje się rozległa polana, która była pielęgnowana już od dłuższego czasu przez leprokonusy, by rosła na niej głównie magiczna koniczyna! Dzięki tym zabiegom, teraz możliwe jest rozpoczęcie zabawy poszukiwania czterolistnej koniczyny, która ma przynosić szczęście. Zawody są mierzone w czasie, a ponieważ może się trafić kilka okazów, to przygotowano kilka nagród dla najszybszych i najbardziej spostrzegawczych. Trzeba tylko pamiętać o tym, że leprokonusy zadbały o kilka niespodzianek, które mają urozmaicić poszukiwania...
Nagrodę główną otrzyma 6 pierwszych osób! Po wyczerpaniu puli nagród dalej można szukać koniczyn, tak dla samej zabawy.
Dla zwycięzcy:
• 70 galeonów • Odznaka • Unikatowy przedmiot, czyli "Naszyjniszek". Jest to naszyjnik ochronny z wisiorkiem w kształcie bazyliszka z czerwonymi kryształkami na miejsce oczu. Pod wpływem dotyku ślepia rozświetlają się, przyciągając uwagę - wystarczy jedno poświęcone im spojrzenie, by ofiara została całkiem sparaliżowana. Choć świadomość pozostaje wraz z niezbędnymi do życia czynnościami, postać nie ma możliwości mówić ani się ruszać. Choć efekt jest mocny, do jego zdjęcia wystarczy rzucić na ofiarę Finite! (+1 OPCM, +1 CM)
Zdobyte nagrody: 6/6!
Mechanika polega na tym, że podczas każdego postu z poszukiwaniami należy rzucić jedną k100. Odnalezienie koniczyny następuje w momencie, w którym wylosuje się jedną z podanych liczb. Jeśli poszukiwania będą szły wolno, pula udanych liczb zacznie się powiększać.
Są to liczby wyłączone z dodatkowych efektów. Wylosowanie jakiejkolwiek innej liczby wymusza zastosowanie się do poniższych zdarzeń, więc należy znaleźć przedział, w którym liczba się znajduje:
Dodatkowe efekty na zdarzenia:
2-16 - Na twojej drodze stają Diabelskie Sidła, skryte pod jakimiś wyrośniętymi krzaczkami. Łapią cię niesamowicie szybko, więc masz mało czasu na reakcję! Jeśli posiadasz 10 punktów z Zielarstwa, udaje ci się wyswobodzić bez większego problemu i zdobywasz możliwość jednego przerzutu w kolejnym poście. Jeśli nie posiadasz 10 punktów z Zielarstwa, zostajesz szybko unieruchomiony i potrzebujesz pomocy - jeśli zrobi to jakaś postać, która posiada 10 punktów z Zielarstwa, nic ci nie jest. Jeśli nie masz takiej pomocy, ratuje cię leprokonus i robi to z pewnym opóźnieniem, więc masz mnóstwo siniaków i otarć, a przy okazji z twojej kieszeni wypadło 20 galeonów, których utratę musisz odnotować w odpowiednim temacie. 17-33 - Wkraczasz prosto na grządkę karmazynowego szeptnika, który prędko wdziera się do twojego umysłu. Twój humor ulega natychmiastowemu pogorszeniu... Jeśli twoja k100 jest parzysta, dopada cię przygnębienie i w tym smutku wpadasz w ospałość. Na szczęście wystarczy nieco uwagi innych i może trochę rozmowy czy bliskości, byś się otrząsnął! Jeśli twoja k100 jest nieparzysta, parszywy nastrój przemienia się w złość. Nic ci się nie podoba, wszystko cię denerwuje i jesteś na granicy dopuszczenia się do rękoczynów, jakiekolwiek by one nie były. Efekt utrzymuje się do momentu, w którym kogoś nie uderzysz bądź czegoś nie zniszczysz. 34-49 - Trawa pod tobą gwałtownie wybucha zielonym dymem, który dostaje się absolutnie wszędzie! Gdy opada, ty jesteś cały pokryty zielonym proszkiem, którego nie sposób się pozbyć. Niby nie ma tego złego, ale jednak wydaje się nieco klejący - jeśli ktoś cię dotknie, to już raczej nie puści! Potrzeba dużej ilości wody, by się odkleić... czas na wspólny prysznic? 50-65 - Pod twoimi nogami pojawia się dym... Okazuje się, że nadepnąłeś na jaja popiełka i trawa dookoła zaczyna się palić! Na szczęście szybko udaje się zaradzić tej sytuacji, ale masz całkiem zniszczone buty i pozostaje ci tylko chodzenie boso - jest ci za to bardzo ciepło i rozsiewasz to gorąco również na innych, a przy tym wydaje się, że każdy patrzy na ciebie dużo bardziej przychylnie, niż wcześniej! 66-81 - W trawie chyba coś się świeci... Jeśli twoja k100 jest parzysta, znajdujesz 50 galeonów i możesz je zachować, o ile zgłosisz się po nie w odpowiednim temacie. Jeśli twoja k100 jest nieparzysta, znajdujesz broszkę Świętego Patryka i możesz ją zachować, o ile zgłosisz się po nią w odpowiednim temacie. Uwaga! Jeśli drugi (i każdy kolejny) raz trafi ci się ten efekt, niezależnie od parzystej/nieparzystej kostki otrzymujesz tylko bonusowe 20g. 82-98 - Ciągle coś znajdujesz, tylko oczywiście nie tę nieszczęsną czterolistną koniczynę. Wita się z tobą przyjazny nieśmiałek, zza drzewa połypuje na ciebie lunaballa, wpadasz na różne ciekawe rośliny... Dobrze się bawisz i poszukiwania są niesamowicie przyjemne. Co więcej, możesz z nich wynieść jeden dowolny składnik eliksirów roślinnego pochodzenia, o ile zgłosisz się po niego w odpowiednim temacie. Zdobywasz darmowy przerzut kolejnej kostki k100!
Podczas poszukiwań obowiązuje kilka modyfikatorów, z którymi koniecznie należy się zapoznać:
Modyfikatory:
• Jeśli drugi raz wyrzuci się tę samą k100, istnieje możliwość darmowego przerzutu LUB dodania do kostki dowolnej ilości oczek w zakresie +/- 5; • Posiadacze cechy eventowej "Świetne zewnętrzne oko" mają możliwość rzucania w każdym poście dwóch k100 i wybierania sobie tej, która bardziej im odpowiada; jeśli doprecyzowaniem cechy jest "Spostrzegawczość", istnieje możliwość dodania do kostki dowolnej ilości oczek w zakresie +/- 5; • Posiadacze cechy eventowej "Magik żywiołów" mają jednorazowy przerzut jednej kostki; jeśli doprecyzowaniem cechy jest "Ziemia", istnieje możliwość dodania do kostki dowolnej ilości oczek w zakresie +/- 5; • Każdy jasnowidz dostaje jednorazowy przerzut jednej kostki; jest też możliwość dorzutu k6, gdzie wynik parzysty pozwala na zignorowanie efektu dodatkowego nieudanej liczby. • Jeśli Zielarstwo jest twoją najwyższą statystyką w kuferku (lub jedną z trzech najwyższych), możesz dodać sobie do kostki dowolną ilość oczek w zakresie +5/-5; • Jeśli otrzymasz pomoc od osoby, która posiada minimum 5pkt z Zielarstwa, możesz do swojej kostki dodać dowolną liczbę oczek w zakresie +/- 2;
Tęczowy labirynt
Jak pewnie wszyscy zauważyli, na niebie rozciąga się piękna, niczym niewzruszona tęcza - co więcej, jej koniec wydaje się być dość blisko... Być może na samym końcu labiryntu z wysokiego żywopłotu? Radosne leprokonusy chętnie zapraszają do wejścia i rozpowiadają plotki o skarbach, które podobno można znaleźć na samym końcu tęczy. Jeśli tylko ktoś się odważy, ma szansę przejść serię prób i... zobaczyć, czy było warto?
W przypadku tej atrakcji obowiązują dwa wyzwania, każde z nich należy rozpisać w osobnym poście!
K6:
Tą kostką rzuca każdy, nawet jeśli wchodzicie do labiryntu w parze bądź grupie. Zaraz po wejściu mierzysz się z widmem, które musisz jakoś pokonać... 1 - Na twojej drodze staje wielka kobra królewska - a przynajmniej tak ci się wydaje. Jeśli posiadasz 10 punktów z ONMS, rozpoznajesz w zwierzęciu iglicę i wiesz, że najlepiej odnieść się do jej strachu przed wodą; jeśli nie posiadasz 10 punktów z ONMS, iglica strzela w ciebie ładunkiem elektrycznym i jesteś nieco otumaniony, a poza tym do końca przemierzania labiryntu pod wpływem dotyku każdego lekko "strzelasz" prądem. 2 - Z korytarza obok wypełza Bazyliszek... albo raczej zmora, która go przypomina. Zostajesz zupełnie sparaliżowany i jedyne, co możesz zrobić, to mówić! Bazyliszek zaraz znika w labiryncie, ale ty potrzebujesz pomocy. By się wydostać z tej pułapki, musisz zdradzić na głos swój sekret (veritaserum w kuferku?)... podpowiada ci o tym przelatujący niedaleko leprokonus! 3 - Znikąd obok ciebie pojawia się sfinks, który już czeka z wysuniętymi pazurami. Okazuje się, że aby przejść dalej, musisz wymyślić jakąś zagadkę bądź rebus - lepiej tylko niech nie będzie to nic całkiem banalnego, bo sfinks znajdzie cię nawet po czasie, by się zemścić! 4 - Robi się podejrzanie chłodno, a później przed tobą pojawia się dementor. Nie jest to prawdziwa zjawa, a jedynie jej widmo - w związku z tym efekt odczuwa jedynie osoba, która wylosowała tę kostkę, nikt inny. By wyrwać się spod uroku dementora potrzebujesz patronusa i jeśli sam nie umiesz go wyczarować... czekasz, aż ktoś inny to zrobi! 5 - Coś się trzęsie w żywopłocie obok ciebie - prędko dowiadujesz się, że jest to bogin! Zmienia się w to, czego się najbardziej boisz (to, co masz w kuferku?). Rozwiązanie jest proste, bo wystarczy zaklęcie Riddikulus, ale nerwy pozostają nadszarpnięte... 6 - Przed tobą pojawia się żmijoptak! Okazuje się, że ma bardzo przyjazne nastawienie i prowadzi cię do swojego gniazda, gdzie możesz znaleźć puste skorupki po jego jajach. Dorzuć k6, by sprawdzić czy są one coś warte!
Jaja żmijoptaka:
1, 2 - Niestety to tylko bezużyteczne okruchy 3 - Otrzymujesz 10g za swoją zdobycz 4 - Otrzymujesz 30g za swoją zdobycz 5 - Otrzymujesz 50g za znalezione skorupy! 6 - Nie dostajesz pieniędzy, ale za to możesz wymienić skorupki na broszkę Świętego Patryka! Zgłoś się po nią w odpowiednim temacie.
Eliksir:
W labiryntowym korytarzu pojawiają się leprokonusy, które niosą tace z niepodpisanymi w jakikolwiek sposób kielichami. By przejść dalej, należy wypić calutką zawartość! Mechanicznie należy rzucić kostką Eliksirów - w ten sposób dowiecie się co wypiliście i jaki efekt się u was pojawia! Niestety, te eliksiry zostały lekko zmodyfikowane... Plus jest taki, że jeśli w labiryncie jesteście parą bądź grupą, możecie dowolnie powymieniać się między sobą wylosowanymi kielichami. Jeśli chcecie, jedna osoba może wypić ze wszystkich kielichów, ale wtedy przypominam o uwzględnieniu wszystkich efektów i odpowiednim wzmacnianiu ich w przypadku wypicia większej ilości tego samego!
Efekty:
Utrzymają się do końca pobytu postaci na festynie - dla chętnych jest opcja korzystania z nich również przez jeden kolejny wątek! Bujnego owłosienia - Początkowo wydaje ci się, że to jednak jego przeciwieństwo - twoje włosy na całym ciele zaczynają gwałtownie wypadać. Dopiero kiedy jesteś już całkiem łysy, włosy zaczynają odrastać... a przynajmniej te na głowie. Kolor co chwilę się zmienia, a poza tym loki rosną aż do pasa. U panów pojawia się też zarost, zaś u pań zmiany koloru obejmują również brwi i rzęsy! Euforii - To prawdziwy eliksir euforii, więc czujesz się fenomenalnie - ale nie możesz przestać chichotać i masz ochotę łapać wszystkich za- cóż, nie tylko za nosy! Postarzający - Ulegasz gwałtownemu postarzeniu o 10 albo 20 lat, zależnie od swoich preferencji! Amortencja - Klasyczny efekt amortencji - bezgranicznie i bezmyślnie zakochujesz się w pierwszej osobie, na którą spojrzysz! Gregory'ego - Zdecydowanie nie jest to zwykły eliksir Gregory'ego. Całkowicie zapominasz o wszystkich swoich przyjaciołach - możesz zupełnie nie pamiętać o ich istnieniu, albo nawet uważać ich za swoich wrogów... Spokoju - Albo nie-spokoju? Eliksir działa pobudzająco! Felix Felicis - Czujesz gwałtowny przypływ szczęścia i już wiesz, że to Felix Felicis - nic bardziej mylnego, bo spływa na ciebie pech. Pomimo najszczerszych chęci i pewności, ciągle się potykasz, wszystko leci ci z rąk i z niczym sobie nie radzisz. Ridikuskus - Nie możesz powstrzymać śmiechu... i płaczu! Na przemian cieszysz się i smucisz... Veritaserum - Masz ogromną ochotę mówić, ale to nie jest prawdziwe Veritaserum - to prześmiewcza podróbka, przez którą jesteś zmuszony do nieustannego kłamania. Bełkoczący napój - Najpierw zaczynasz bełkotać, a później zupełnie tracisz głos i nie możesz wydusić z siebie ani słowa!
Wreszcie udaje wam się wyjść z labiryntu! Rzeczywiście tęcza zjawiskowo kończy się w wielkim garnku - a może tak naprawdę się w nim zaczyna? By zdobyć zasłużoną nagrodę, musisz zajrzeć do środka!
Literka - nagroda:
Rzut literką jest obowiązkowy dla każdej postaci osobno! A - Nie ma tu niczego materialnego, ale twoje włosy zostają magicznie pofarbowane na tęczowo! Efekt utrzyma się przez jeden kolejny wątek. B - W garnku znajduje się jakiś płyn... w jego tafli dostrzegasz odbicie, ale nie jest ono twoje! Zamiast siebie widzisz twarz osoby, którą kochasz. Możesz zgarnąć nieco tego płynu dla siebie - w ten sposób zostaniesz posiadaczem nieco zmodyfikowanej amortencji, zgłoś się po jedną porcję do swojego kuferka! C - Czujesz spływającą na ciebie wiedzę... Otrzymujesz jedną bonusową samonaukę, którą możesz wykorzystać do końca kwietnia! D - W garnku dostrzegasz wizję nadchodzącego bogactwa. Dzięki tej przyjemnej wizji możesz w marcu otrzymać maksymalne kieszonkowe (efekt dla uczniów), bądź 100% wypłaty (efekt dla dorosłych). Pamiętaj, by w zgłoszeniu po kieszonkowe/wypłatę wyjaśnić swoją nagrodę. E - Znajdujesz różdżkę Fairwynów w oryginalnym opakowaniu! Jakimś cudem jest ona idealnie dobrana pod twoje potrzeby, możesz samodzielnie wybrać odpowiedni rdzeń, długość i drewno, a następnie zgłosić się po zdobycz w odpowiednim temacie. F - Znajdujesz bon na -50% do dowolnego sklepu w Hogsmeade! Koniecznie zgłoś się po niego w odpowiednim temacie! G - Na dnie garnka znajduje się unikatowy przedmiot, jest to Bazyliszkowy pierścień! Nie wygląda szczególnie zjawiskowo - jest to wykuta z kamienia obrączka. Po założeniu, właściciel bazyliszkowego pierścienia może dotykiem przemieniać każdy obiekt nieożywiony w kamień. Magia absolutnie nie działa na istoty żyjące! (+2 Transmutacja) H - W garnku znajduje się jakiś płyn... w jego tafli dostrzegasz spełnienie swoich marzeń! Okazuje się, że jest to felix felicis i możesz nalać sobie nieco do drobnej fiolki, zgłoś się po jedną porcję do swojego kuferka! I - Radosna wizja na dnie garnka umożliwia ci jeden darmowy przerzut dowolnej kostki, podczas poszukiwań kamieni w strumieniu z Doliny Godryka. Uwaga! Jeśli jesteś postacią niepełnoletnią, otrzymujesz zamiast tego jeden darmowy przerzut na wejście do lokacji trudnodostępnej w Hogwarcie bądź Hogsmeade. J - Jesteś prawdziwym szczęśliwcem. Po zajrzeniu do garnka czujesz nagły przypływ energii i w tej jednej chwili jesteś stuprocentowo pewien, że było warto. Możesz zgłosić się w odpowiednim temacie po 2 punkty do dowolnej umiejętności.
Zasady
• Fabularnie festyn odbywa się oczywiście 17 marca, w Dzień Świętego Patryka! Mechanicznie zabawę należy kończyć wraz z 31 marca. • Wstęp na event jest płatny! Wszystkie informacje znajdują się w jego pierwszej części. Wszelkie kwestie pieniężne należy odnotowywać w tym temacie, a przedmiotowe w tym. • Proszę o zawieranie w postach kodu:
Obowiązkowy kod:
Kod:
<zg>Opłata na wstęp:</zg> [url=LINK]tutaj[/url] <zg>Atrakcja:</zg> Piwo/Garnek/Pole/Labirynt i podlinkuj ewentualne kostki <zg>Efekty:</zg> tu wpisz zdobycze/utraty/efekty
Opłata na wstęp:pyk Atrakcja: Labirynt, fiuu Efekty: jestem w łuskach, dementor, eliksir postarzający (później), felix felicis (później)
Tony zaśmiał się serdecznie, widząc jego skonsternowanie. Był przyzwyczajony do tego, że jego otwartość onieśmielała ludzi wokoło. Czerpał z tego swoistą satysfakcję, można nawet powiedzieć że nieraz tracił kontrolę nad tym, jak jego wrodzona złośliwość grała pierwsze skrzypce. Nie zamierzał jednak był aż tak podły dla Huxley’a, wszak jegomość podał mu pomocną dłoń w chwili potrzeby! Nieco spoważniał, nie odmawiając sobie przy tym kolejnego łyka piwa. A potem powiedział z zawadiackim uśmiechem: - Byłem, nie byłem. Jakie to ma teraz znaczenie? - wzruszył ramionami, obserwując, jak mężczyzna przyjmuje tak hojnie zafundowany trunek. W chwilach takich jak ta żałował, że nigdy nie opanował zdolności legilimencji. Był zwyczajnie ciekawy co myślał o nim jego rozmówca, chciał być może wiedzieć co kryje się pod tą otoczką… jakby to nazwać, nieogaru? - Lepiej nie, w Pekinie jestem spalony - odpowiedział lakonicznie, nie rozwijając w żaden sposób tego tematu. Wątpił, aby był to odpowiedni czas i miejsce na przybliżanie Huxley’owi tej historii. Chyba im mniej wiedział, tym lepiej dla niego. Znowu się roześmiał, słysząc kolejne pytanie. To nawet słodkie, pomyślał, że mężczyzna założył, że Tony dałby się komukolwiek złapać. Ulżyło mu jednak gdy usłyszał, że nie miał do czynienia z konfidentem. Jak się nietrudno domyślić, szczerze ich nienawidził. - Nie, nie. Tobie mogę powiedzieć. Jestem szoferem. Wożę po mieście bardzo ważne persony - posłał mu wiele mówiącą minę, ale przecież nie kłamał. Nie powiedział być może, że ci ważni ludzie często byli w posiadaniu czarnomagicznych przedmiotów, a jego piękna corvetta miała z piętnaście skrytek na rem. - W łuskach? - zapytał zdziwiony i faktycznie, gdy dotknął swojej twarzy poczuł coś twardego. Wybuchnął się, już po raz trzeci z kolei, serdecznym śmiechem. - Ach, ci przeklęci Irlandczycy. Zgaduję, że możesz coś na to poradzić, panie profesorze - posłał mu filuterny uśmiech, trochę bawiło go, że jego znajomy pełnił obecnie nauczycielską posadę w Hogwarcie. Co jeszcze, może był opiekunem jakiegoś domu? Swoją drogą Tony nigdy tego nie rozumiał. Jak można wziąć bandę dzieci i pierwszego dnia przypisach ich do jednego z czterech domów. Po co te podziały? W Calpiatto wszyscy byli jak jedna wielka rodzina. Nieważne, czy było się z Barcelony, Watykanu, Madrytu, Rzymu czy nawet Aten. Widząc, jak po raz dał się zamienić w złoto, jedynie parsknął. Nawet mu się to całkiem podobało. Jak długo mógł się ruszać, jak długo ta magia była zaledwie niewinnym psikusem, tak długo był wręcz… nią zachwycony! - Vamos, señor Midas. Tylko może trzymaj ręce w przy sobie - Tony stanął na nogi i mrugnął porozumiewawczo do Huxley’a. A potem skierował kroki w kierunku najbliższej atrakcji. Okazało się, że relatywnie blisko było wejście do labiryntu. Te małe stworki, leprokonusy chętnie zapraszały przechodniów do środka, obiecując wręcz morze nagród. Antonio nie musiał się długo namyślać, przecież to było takie ciekawe i ekscytujące! Nie żeby na co dzień brakowało mu emocji, no ale… adrenalina była mile widziana także po godzinach pracy. - Idziemy? - zapytał towarzysza i nie czekając na odpowiedź, zniknął w czeluściach labiryntu. Nie żeby chciał go zgubić, ot, po prostu. Nie mógł się doczekać tego garnka złota na jego samiusieńkim końcu. Krążył przez chwilę po labiryncie, zupełnie gubiąc orientację. Był teraz sam, nie, czekaj - gdzieś niedaleko widział dwójkę uczniaków. Ale pomiędzy nimi a sobą był… merda, czy to dementor? Nagle poczuł, jak robi się mu bardzo zimno. Jak wszystko co dobre na tym świecie ginie. Jak nie ma już tańca, śpiewu i śmiechu. Widział niemalże oczami wyobraźni Beę w tym cholernym Azkabanie, przemknęło mu przez myśl, że codziennie musi radzić sobie z ich obezwładniającym działaniem. I zrobiło mu się źle. Na tyle, że nie zareagował jak powinien.
Opłata na wstęp:fiuu Atrakcja: Labirynt, kostki: dementor, eliksir spokoju, I -> Garnek kostki: 5 monet, C, C, C, H, I (czyli 3 figurki chochlika gadatliwego i oblanie amortencją) Efekty: naszyjniczek, galeony, chochlik i wianek, dementor, eliksir "spokoju", darmowy przerzut do trudno dostępnej lokalizacji w Hogwarcie/Hogsmeade, 3 x chochlik i oblanie amortencją
To musiało wyglądać naprawdę zabawnie. Z jednej strony biegająca w kółko Val, zaś z drugiej Jin próbujący złapać wszystkich za nos. Choć nieco to ją zabolało, biegła przed siebie trzymając Remy za rękę no bo... Miał przecież jej nos! A potem… potem roześmiała się, widząc, jak wpada na żywopłot. - Ej, ej, ej. Ej - za każdym słowem stukała go w ramię, niecierpliwie czekając, aż chłopak odwróci się w jej stronę - Jin. Następnym razem uważaj! - Val parsknęła śmiechem, pokazując mu zaczepnie język. A następnie złapała się oburącz za swój nosek i krzyknęła zaczepnie - Nieprawda, bo ja mam swój nos o tutaj! Po niedawnym złym humorze nie było teraz choćby nikłego śladu. Nie sposób powiedzieć czy to to piwo, atmosfera czy alkohol krążący w jej żyłach. Nie zauważyła przez to również, że Harmony (na co dzień wyjątkowo sprawna) lekko potyka się, zupełnie jakby korzenie wyrastały przed nią złośliwie z ziemi. Błądzili jeszcze przez chwilę pośród zarośli. Każdy ewidentnie pod wpływem magicznego eliksiru, każdy z nich świetnie się bawiąc. Nie mówiąc o tym, jak zaświeciły im się oczy na samym końcu, gdy dotarli do wielkiego garnka. Już chciała zerknąć, jaka nagroda na nią czeka, gdy nagle Remy powiedziała coś o zdjęciu. Na takiej samej zasadzie, na której bliscy chcą ci zrobić zdjęcie z talerzem pełnym pysznego, ciepłego, cudownie pachnącego jedzenie - wyszczerzyła zęby w uśmiechu. A potem wzięła aparat od przyjaciółki i cyknęła jej kilka fotek. A potem, na Merlina (dajcie jej już odebrać tę nagrodę!) znowu przybrała pozę i minkę, szczerząc się ponownie do aparatu. Gdy w końcu ich minisesja się skończyła, Val zajrzała zaciekawiona do środka i… ujrzała, o co to? Czy to ona, Remy i Jin zajadający się cynamonkami w komnacie, której nigdy jeszcze nie widziała na oczy? Czy to przyszłość? Tego nie wiedziała, ale mogła mieć tylko nadzieję, że szczęście w końcu się do niej uśmiechnęła. Nie wiedzieć czemu, na ten widok poczuła w sercu szczerą radość. Dała się więc łatwo porwać z powrotem do garnków. Poczuła, jak Remy zanurza jej głowę w piwnie, ale to przecież nic bo… udało jej się wyłowić aż 5 monet! O kurcze, jedna z nich zniknęła, no tak, nic dziwnego. Ale trzy zostały i zamieniły się… w kolejne figurki chochlików? Aż 3! Niezłe mam szczęście, pomyślała Val i w tym samym momencie ostatnia moneta trysnęła w nią jakimiś perfumami. Nie miała czasu zastanawiać się, co to było, bo już trzeba było ustawić się do kolejnego zdjęcia! - A ja chyba zostałam chochlikowym potentatem - zażartowała, słysząc słowa Jina. Pozowała w międzyczasie do zdjęć, a jej włosy (które tego wieczora zdążyły być już jasnoróżowe, niebieskie, i zielone) miały teraz odcień oliwkowy. Była bardzo pobudzona, radosna i śmiała. Zupełnie jak nie ona. A potem ujrzała przy garnkach znajomą twarz. - Ej, Remy. Jin. Czy tam, o obok tego chłopaka. To nie jest Artie? - zapytała towarzyszy czując, jak na jej twarz wstępują rumieńce. Nawet nie zauważyła, że oliwkowy przeszedł w jasnożółty.
Opłata na wstęp:tutaj za Leo i Atlasa Atrakcja: Garnek złota Efekt:3 monety - dwa chochliki i jeden krwotoczek truskawkowy...
- Myślę, że słyszę to częściej, niż sobie teraz wyobrażasz - zapewnił z szerokim uśmiechem, pozwalając sobie na sięgnięcie do atlasowego policzka, by musnąć opuszkami palców kilka z pojawiających się tam łusek, od razu też przypadkiem zmieniając ich barwę na złocistą. - Zjawiskowy - mruknął tylko pod nosem, kręcąc lekko głową z niedowierzaniem, bo naprawdę nie rozumiał jakim cudem udało mu się złapać dla siebie uwagę kogoś tak niemożliwie intrygującego - kogoś, kto mógłby mieć uwagę każdego. - Przed niczym się nie powstrzymuj - zaprotestował. - Na pewno będę na ciebie bacznie patrzył, a w razie czego bez problemu znajdę jakieś kajdanki - obiecał jeszcze, nie zamierzając udawać, że nie przemknęła mu przez myśl nieco bardziej unieruchomionego półwila. - Możemy później potestować czy nadawałbym się do takich bardziej egzotycznych zawodów - zachęcił, ciekaw czy faktycznie uda im się wydłużyć to spotkanie, czy może jednak sam festyn im wystarczy. A może po prostu wyniosą się z niego wcześniej? - Mmm, to ta moja latynoska krew - zaśmiał się, chętnie podążając w stronę garnków. Niejednokrotnie łowił już jak nie z piwa, to wódki, mając spore doświadczenie w imprezowych i alkoholowych grach - teraz jednak jeszcze liczyła się kwestia honoru, bo najwyraźniej Atlas nastawiał się na jakieś małe zawody. - Powodzenia! - Zawołał jeszcze po gryfońsku, zaraz później nurkując twarzą w swoim garnku. Wyłowił trzy monety bez większego problemu, wszystkie inne jednak uciekały i Leo jedynie nałykał się piwa. - Chyba mamy remis - stwierdził, wciskając do kieszeni spodni dwie chochlicze figurki i przełykając truskawkową czekoladkę. - Oj... - wyrwało mu się jeszcze na widok Atlasa, więc czym prędzej wyciągnął różdżkę i podszedł bliżej. - Tuus claudere varices- szepnął, po tym jak już zaklęciem czyszczącym i suszącym pozbawił jasnowłosego piwnej lepkości. Krwotok nieco zwolnił, a przynajmniej robił to dopóki Leonardo trzymał różdżkę przy zaczerwienionym nosie. - To chyba bombonierki lesera, więc trzeba przeczekać... - zauważył, odruchowo przecierając własny nos i dzięki temu orientując się, że on również krwawi. Zaklął cicho i poprowadził Atlasa bardziej na bok, by tam nieco się doprowadzić do porządku. - Niebezpieczna ta zabawa, co? - Zaśmiał się, dociskając do nosa wyczarowany pospiesznie bandaż. - Na pocieszenie mogę ci dać jednego chochlika...
Opłata na wstęp:tutaj Leo sugar daddy Atrakcja: garnek Efekt: jeden wianek (drugi oddaje leo)
Parsknął, bo przecież domyślał się, że biedny Leonardo całe życie słyszał komentarze na temat swojego rozmiaru. Tak jak sam Atlas o swojej zjawiskowości. Ciekawiło go jedynie, czy Vin-Eurico lubił słuchać o swoim rozmiarze tak bardzo, jak on o swojej zjawiskowości. Przyglądał mu się przez chwilę w odpowiedzi na ten komplement, jasnymi oczami próbując rozgryźć, jak wiele z jego niewymuszonej otwartości było szczerze jego osobowością, a jak wiele fasadą, którą przecież wszyscy w jakimś stopniu mieli dla świata. - Obawiam się, że jak ja podejmę się rozboju, to Twoje kajdanki mogą Ci nie pomóc. - przyznał, siląc się na powagę, choć drgnęły mu kąciki ust. Miał w pamięci swoje buntownicze lata bywania w kasynach, w których ewidentnie dokonywał rozboju, a ewidentnie, po dziś dzień, nie odbył żadnej kary. Właściwie to wprost przeciwnie. - Myślę, że tych najbardziej egzotycznych nie damy rady przetestować. - podkreślił z przekonaniem - Takich jak.. ummm... grizzly jeżdżący na rowerku trójkołowym. - rzucił lekkim tonem, jakby wcale jego egzotyczne imaginacje nie były związane z praktykami i zawodami, o których należało rozmawiać po 22. Przy poławianiu monet w piwie niestety obaj mieli takie samo szczęście, czy też takiego samego pecha. Problem polegał w tym, że choć Atlas nie mdlał na widok krwi, to uszkodzenia własnego ciała działały na niego w dość rażący sposób. Niejednokrotnie obdarowywał ludzi siniakami, otarciami czy piekącymi żarliwością, krwistymi malinkami - w drugą stronę? Wszystko goiło się na nim jak na psie, więc nie zwracał na to uwagi. Czując jednak w ustach metaliczny posmak krwi, zbaraniał kompletnie, wpatrując się w Latynosa wyczekująco, jakby to od niego oczekiwał zaradzenia czegoś na zaistniałą sytuację, choćby z powodu, że miał zajęte obie ręce przecież. Zadarł głowę wyżej, po raz kolejny zadziwiony tym, jakie to wygodne, że Leo był od niego wyższy i spoglądając spod rzęs, na których jeszcze majtały się ostatnie piwne kropelki, dał się, tak po prostu, doprowadzić do porządku. Przedziwne doświadczenie, kiedy to ktoś inny okazuje się tym odpowiedzialnym i opiekującym się. - Bombonierki Lesera? - uniósł brwi - Co za okropność. Dziękuję. - westchnął, gdy młody pan auror zapanował nad sytuacją. Wyciągnął tym samym rękę w górę, zarzucając mu na głowę jeden z trzymanych wianków, po czym wsunął drugi na głowę, pod wpływem którego jego srebrzysto-złote włosy zaczęły nabierać cyjanowego koloru. - Reszta atrakcji też jest taka... niebezpieczna? - uśmiechnął się bajecznie, kawałkiem trzymanego przez Leo bandaża przecierając mu rozmaziuche z policzka- Na pocieszenie daj mi coś innego.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Opłata na wstęp:tutaj Atrakcja: Labirynt Efekty: zamieniam wszystko w złoto, spotkanie z wężem, eliksir gregorego (potem)
W żadnym wypadku nie chodziło o to, że jego otwartość mnie onieśmielała! Ja też miałem podobny charakter... chociaż dobra, może jednak po części oto chodziło - przecież może i dużo gadałem, nie mając problemów ze zwierzeniami, ale przecież ja nie miałem kryminalnej przyszłości. - Racja, ważne że teraz jesteś - mówię i wydawać się mogło, że powoli przestawiam się na tą najdziwniejszą konwersację jaką miałem dotychczas, w której muszę lawirować dziwnie między nie do końca legalnymi rzeczami. Nawet już odrobinę luźniej się czując wyciągam Zjednoczone wile z kieszeni, żeby sobie zapalić papierosa (złotego przez mój dotyk). Ale ledwo zaczynam sobie czillowanie z papierosem i piwkiem, ten mówi coś o Pekinie i aż krztuszę się, nie wiem czy to alkoholem czy dymem. Patrzę na niego pytająco, by wychwycić czy mówi prawdę czy może się ze mną droczy. W końcu jednak ponownie się uspokajam i staram się powrócić do stałego kurażu, chociaż znowu mnie zadziwia swoją pracą. Jedno jest pewne - nie pamiętam kiedy ostatnio tyle razy się zdziwiłem, mówiłem o sobie, że jestem stary i znam się na życiu. Ale może jednak nie aż tak jak myślałem. - Och, szoferem to brzmi bardzo... normalnie - zauważam, robiąc pauzę bo nie wiedziałem jak to określić inaczej. Zakładałem, że pewnie jest jakieś drugie dno, ale przecież nie będę oceniać kogoś po przeszłości może ten już się zmienił! Mężczyzna rzuca mi jakieś filuterny uśmieszek i gdyby nie to że jestem starszy, mam w dłoni piwko, palę, a tatuaże wchodzą mi uparcie na szyję oraz mordę - pewnie bym się speszył bardziej. A tak tylko rzucam mu rozbawione spojrzenie i mrugam wesoło. - A musisz się bardziej wysilić, żebym Ci pomógł - stwierdzam teraz ja zaczepnie, najwidoczniej odrobinę się rozluźniając przy jego bardzo wesołej osobowości. Swoją drogą ja również nie uważałem, że bitwa między domami jest dobra. Co nie przeszkadzało mi łaknąć wygranej Gryfonów z całych sił. - Trzymać ręce przy sobie? No teraz to cios prosto w serce - żartuję sobie i idę pokornie z Antonio. Po drodze widzę Atlasa i chcę mu pomachać, ale widzę że jest bardzo zaabsorbowany Leonardo, więc odpuszczam sobie. Czy przypadkiem nie było coś między nim a Latifem? Trudno było nie zauważyć, że coś do siebie mają dzieląc z nimi pokój. Najwyraźniej takie zalety bycia młodym pół-wilem. - Idziemy? - odpowiadam pytaniem na pytanie, bo wcale nie jestem pewny czy to dobry pomysł, ale mój kompan już znikł w czeluściach labiryntu, więc nie miałem innej opcji. Również odczuwam charakterystyczny chłód i poczucie rozpaczy, która powoduje że chcę się poddać, położyć na ziemi i wszystko zostawić. Ale wtedy widzę objętych uczniów i prosto na nich leci dementor! Nie mam pojęcia czy to możliwie by prawdziwy dementor był w takim labiryncie, ale nie ma co zwlekać! Smutek ostatnich miesięcy zostaje przegoniony przez wesołą twarz Zosi w mojej głowie. Wyciągam różdżkę, a z niej wypada jakże zabójcza dla dementorów - silna, świetlista kapibara, która mknie w kierunku przytulonej dwójki studentów, przegania kolejnego dementora obok Diaza, którego łapię za ramię, by upewnić się, że u niego okej, a potem biegnę do uratowanych przeze mnie uczniów. - River! - krzyczę przerażony i natychmiast przytulam swojego bratanka. Kiedy kładę dłoń na jego lokach, stają się one jeszcze bardziej złote niż zwykle. - Nie umiecie patronusa? - pytam, już najwyraźniej gotowy uczyć Gryfona i Puchona w tym momencie. Mruczę Fovere, kładąc dłoń na ramieniu jednego chłopaka, a potem drugiego, liczę na to że o po ogrzaniu będą czuć się odrobinę lepiej. Dopiero wtedy odwracam się do Antonio, by na nim również zastosować to samo zaklęcie. - Tam gdzieś jest wyjście... River strzelaj jakimiś iskrami czerwonymi jakby coś się działo... Mam nadzieję, że to nie był prawdziwy dementor, będę musiał inaczej ich pozwać czy coś! - stwierdzam odwracając się w kierunku Diaza, bardzo przejęty. Nie wiem czy zgłaszam się do dobrej osoby w kwestiach prawnych... Przez tą całą aferę, nie zauważam KOBRY, która za mną się czai! Razi mnie znienacka prądem, a ja aż tracę grunt pod nogami przez oszołomienie.
Wtulił się w Rivera zupełnie bezmyślnie, ponad jego ramieniem pozerkując na dementora, który odbierał mu absolutne resztki szczęścia; miał wrażenie, że nie był za dobrą pożywką, przynajmniej nie akurat teraz. Nie miał pomysłu jak się bronić, pozostał więc sparaliżowany, dopóki nie pojawiła się przy nich nagle świetlista... kapibara? - O-o, dziękuję, profesorze - wymamrotał, pesząc się nieco obecnością @Huxley Williams i jego hot towarzysza, a przede wszystkim tym, że faktycznie nie mieli jak sobie poradzić. Pokręcił tylko lekko głową, bo rzeczywiście nie umiał rzucać patronusa. Zaraz musiał raz jeszcze podziękować, poprawiając przy tym jeszcze nieco wilgotną od piwa koszulkę. - Poczuwa się do Gryfonów, co? - mruknął cicho do Rivera, gdy przeszli już kawałek dalej. I może to właśnie Bee ciągnął swojego towarzysza do przodu, nie chcąc stać się kulą u nauczycielskiej nogi. - Taaaaak sobie myślę, że może, no... nie powiesz nikomu? Tego co mówiłem, o Vincencie... - zagaił ostrożnie, z cichym odchrząknięciem. - W sensie... no nie wiem, jeśli chcesz powiedzieć Basilowi, to chyba okej, pewnie bym mu powiedział, tylko nie widzę sensu, bo no... nie wiem, pewnie go to nie obchodzi, więc w sumie nieważne - przygasł nieco, o ile było to jeszcze możliwe. Chętnie rozproszył się podlatującym do nich leprokonusem i zgarnął pierwszy lepszy kielich, który został mu zaoferowany. - Mamy na tym festynie doskonałe szczęście, to na pewno będzie pyszne - zaśmiał się cicho. Smak go zaskoczył - był słodki, niemalże miodowy czy ananasowy, a przy tym wzbogacony jakimiś przyprawami i jakby alkoholowy. - Cieszę się, że mnie tu zabrałeś - wypalił, zerkając na Rivera z nieco szerszym uśmiechem. Wystarczyło trochę tego gryfońskiego towarzystwa, by świat nabrał nowych kolorów - przyjemnych, jasnych, różowych, a przecież to właśnie za tym Bee tęsknił najmocniej. - Powinniśmy częściej tak razem wychodzić. I zdecydowanie powinieneś mnie częściej przytulać! - Zaznaczył szybko, zarzucając mu już rękę w pasie, by przyciągnąć go nieco bliżej.
Opłata na wstęp:tutaj Atrakcja: Garnek złota – 4 monety, F G E C i czekoladka do G Efekty:k6 (50g) i eliksir euforii, 20 g, bombonierka "Bąbiówka Krwawa", Wizja bogactwa i 100% kieszonkowego za marzec || 20g, wianek, figurka chochlika i bombonierka Krwotoczki truskawkowe
Jin-woo był załamany swoim brakiem nosa, ale prócz ucieczki nic sobie z tego nie zrobił. Gdy tylko wszyscy dostali swoje nagrody za odnalezienie wyjścia z labiryntu, to od razu ustawił się do zdjęcia, do którego zwołała ich Remy. Harmony zaciągnęła jego oraz Val, ten jednak nie miał serca odmawiać, na myśl o jeszcze lepszej atmosferze nie był w stanie jej odmówić.
Brunet zajął się łowieniem monet praktycznie w tym samym momencie co przyjaciółki i o dziwo udało mu się wyłowić aż 4 monety! Pierwsza znów wzbogaciła go! Co za szczęście… Druga rozpłynęła mu się i zmieniła w figurkę chochlika! Trzecia także zniknęła, ale tym razem wokół niej pojawił się jakiś dziwaczny dym i okazało się, że moneta zmieniła się w przepiękny wianek! Czwarta moneta również zdawała się zniknąć, lecz tym razem jego zdobycz zamieniła się w czekoladkę, którą ponownie zjadł od razu… A reakcja była także taka sama jak poprzednim razem, aczkolwiek już o wiele delikatniejsza. Brunet starł krew z ust, która jeszcze przed chwilą leciała mu z nosa lecz krwotok zaprzestał tak szybko jak się zaczął.
Nagle zobaczył jak Harmony zaczyna robić im zdjęcia. Normalnie nie zgodziłby się na żadne zdjęcie wykonane przez kogoś, teraz jednak nie zwracał uwagi na swoje podejście. - Raawr~ - na prośbę przyjaciółki zrobił groźną miną i wystawił lekko przed siebie ręce pokazując pazurki, co wyszło bardziej urokliwie niż strasznie… Ale to już szczegół. Ponadto uroku dodał mu wianek, który założył dosłownie chwilkę przed cyknięciem foty. Przy dodatkowej dawce piwa czuł się jeszcze lepiej niż wcześniej, nie dało się tego słowami opisać! Do tego mega lgnęło go do Valerie i praktycznie od razu po sesji zdjęciowej się do niej przytulił. - Woaa Val~ ty tak samo jak Remy musicie używać tak wspaniałych perfum! – wykrzyczał zachwycony po chwili przyciągając blondynkę do ich przytulasa. – Mam nadzieję, że dzięki mojemu sprzyjającemu bogactwu także będę pachnieć tak wspaniale jak wy! – Przyznał, w tamtym momencie naprawdę można by powiedzieć, że pieniądze przejęły jego umysł. - Nie mam pojęcia, ale chyba masz rację – odpowiedział na pytanie jednej z towarzyszek. Przyglądał się jeszcze przez chwilę dwóm chłopakom, którzy stali niedaleko tej trójki.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Opłata na wstęp:fiuu Atrakcja: Garnek, 2 monety, literki: H i D Efekty: bonusowy przerzut 1 kostki w każdej lokacji, magiczne soczewki
Widział uwielbienie w jej oczach, doskonale zauważał, że to piwo sprawiło, że chciała się do niego kleić. Życie przez chwilę było cudowne. Dotknął policzka, w który go cmoknęła i się uśmiechnął. Chciało mu się tańczyć, choć wcale nie znał kroków. Chciało mu się śpiewać, chociaż nie znał słów. Chciał żyć pełnią życia, choć już dawno zapomniał jak to jest przeżywać emocje inaczej niż na papierze. A w tej chwili czuł ich przecież tak wiele. - Chodź, mój przyjaciel już tu jest. Przedstawię cię - powiedział, łapiąc ją za rękę. Podszedł nieco chwiejnym krokiem do mężczyzn, czując w sercu i radość i smutek. Mógł mieć tylko nadzieję, że ten pierwszy będzie trzymał język za zębami. I że ten drugi nie rzuci mu się od razu do gardła. - Kogo moje piękne oczy widzą - zaczął z nieco nieśmiałym uśmiechem na twarzy. Pomimo wypitych procentów był świadomy, że okoliczności nie do końca mu sprzyjają - Salazar, Frederick - kiwnął głową, nie za bardzo wiedząc, co ma jeszcze dodać. Spojrzał przelotnie na niebo, przestąpił z nogi na nogę. Gdzie się podział ten charyzmatyczny Auster? Wciąż trzymał ją za rękę, mogła więc zauważyć jak nieco mocniej ją ścisnął. Przebywanie w towarzystwie dobrego kumpla, z którym spędził jedną grzechu wartą noc to gratka. Ale zetknięcie się ze starym przyjacielem, któremu wbił nóż w plecy? To nie było dla niego zbyt proste. - To jest Laena - dodał po chwili, bo rozmowa chyba na razie się nie kleiła. Miała na sobie kusą sukienkę i jego marynarkę, a jej policzki były rumiane od wypitego piwa. A to, jak kurczowo ściskał ją za rękę mogło przywodzić na myśl, że to zasrana, zakochana para nastolatków. Na Merlina, jeśli to się dla niego skończy dobrze to będzie cud. Spojrzał niepewnie na Freda, dodając przepraszającym tonem. - Kopę lat, Shercliffe. Jak się trzymasz? - po czym zwrócił swoją uwagę na Sala. - Dziękuję. Gdyby nie twoja hojność, nie bylibyśmy tutaj.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Dogłębnie przejął się tym ogarniającym go smutkiem, ściskając Bee z całych sił, jakby mógł wycisnąć z niego całe cierpienie, przelewając je do własnego serca. I choć z początku myślał, że by sobie z nim poradził, mając do dyspozycji Bazyla znającego tajemne zaklęcia całusów w głowę, tak im mocniej ogarniał go chłód, tym ciężej było mu wierzyć, że jeszcze kiedykolwiek w ogóle Bazyla zobaczy. I gdyby nie nagłe zamieszanie - a więc nie tylko uniesienie głowy na tyle, by dostrzec stojących za plecami Bee mężczyzn, ale też obrócenie jej w tył, by spojrzenie opadło mu na zakapturzoną postać sunącą w ich stronę - w ogóle nie zdałby sobie sprawy z niebezpieczeństwa, w jakim się znajdował. Złapał głośno powietrze w płuca, musząc gaspnąć instynktownie, a jednak dłoń ledwie drgnęła mu w stronę różdżki, bo w piersi czuł już wątpliwość czy w ogóle jest sens walczyć. Tępo spojrzał na przeganiającą dementora kapibarę, nie czując chęci ani do walki, ani do ucieczki, bo właściwie powoli przestawał czuć już cokolwiek poza przejmującym jego ciało chłodem - a przynajmniej do momentu, aż zimno nie ustąpiło ciepłu, które poczuł w przytuleniu rozpoznając znajomy głos. - Hej - wypalił błyskotliwie, pozerkując w górę na wytatuowaną dłoń, bo było to znacznie wygodniejsze od "Cześć, wujku, dziękuję za ratunek. Dobrze, że akurat tutaj byłeś". - Kto mówi, że nie umiem? Po prostu go nie zauważyłem - skłamał, już po raz drugi dzisiaj, co było dość wysokim wynikiem biorąc pod uwagę, że okłamał w ten sposób sto procent ludzi, do których się dziś odezwał. - Dzięki! - wydusił jednak z siebie z trudem, właściwie już w plecy mężczyzny, gdy ten obrócił się do swojego towarzysza, a on sam z Bee ruszył w stronę kolejnego zakrętu labiryntu. - Taaa... - przytaknął, mimowolnie uśmiechając się pod ciepłem nowo zdobytego wspomnienia, które nieco ułatwiało mu wiarę, że może jednak Hux chociaż trochę poczuwa się do powiązań ich krwi. - Właściwie to mój wujek, brat ojca - przyznał ostrożnie, mając wrażenie, że każdemu na rodzica zdążył już nakurwić, więc i nie brzmi to wcale zbyt dobrze. - Ale nie są zbyt podobni - dodał, właściwie samemu sobie potrzebując to powiedzieć, by przestać w każdym geście i słowie Huxa szukać zaczepki czy złych zamiarów. - Hm? Nie powiem - przytaknął od razu, zaraz musząc dodać ciche "och", bo jakoś tak założył, że akurat Kane i tak jest ponad wszystkimi innymi obietnicami, mając niemożliwy do zbycia priorytet. - Czasem tak się tylko wydaje, że coś Bazyla nie obchodzi. To przez te jego grymasy, trzeba po prostu zauważyć, że za każdym razem są trochę inne i potem jakoś tak samo się rozpoznaje co który znaczy. Bo na przykład jak niby mu coś nie pasuje, ale jednak coś go trochę bawi, to mu się tak warga wygina, zobacz, patrzysz? - rozgadał się, próbując na sobie samym zaprezentować jeden ze swoich ulubionych grymasów, a jednak zatrzymał się gwałtownie, niemal wpadając na podającego im kielichy leprokonusa. - Bez tego nie przejdziemy dalej? - upewnił się, ale widząc, że Bee wychyla już swój napój, wcale nie chciał zostać w tyle, bo to przecież straszny wstyd i obciach dygać się czegoś bardziej od Puchona, nawet takiego, któremu już właściwie wszystko jedno. Niby pił, a jednak jakoś tak nie mógł zmusić się do przełknięcia, więc i dopiero wtedy, gdy podanym mu eliksirem rozepchał już swoje policzki, na raty połknął łaskoczącą go lekko w język całość. Kaszlnął od zachłyśnięcia, bo i zbyt szybko chciał odpowiedzieć Puchonowi na jego nagłą poprawę humoru, a jednak wraz z gaspnięciem przy przyciągnięciu go bliżej zapomniał już, że miał zdziwić się tą gwałtowną zmianą nastawienia, zupełnie milknąc pod westchnieniem zachwytu jak bezdennie niebieskie wydały mu się teraz Beethovenowe oczy. - Mogę Cię w ogóle nigdy już nie puszczać, jeśli tylko chcesz - zadeklarował, zarzucając mu ręce za szyje, chyba pierwszy raz w życiu tak naprawdę dostrzegając, że Bee jest nieco od niego wyższy. - Myślę, że w ogóle możemy już wrócić do domu i po prostu... Po porostu się przytulać. Możesz zostać na noc. Właściwie to na zawsze. Zmieścimy się przecież na łóżku we trójkę, Bazyl też lubi się, em, przytulać - wyrzucił z siebie, wpatrując się w Bee z taką intensywnością i rozmaśleniem w oczach, że zupełnie zapomniał jak się mruga. Sięgnął dłonią do jego policzka, niemal nieśmiało badając go opuszkami palców, niby mając w głowie myśl, że gdy przesuwał kciukiem po puchońskiej wardze, to nie dłonią, a pocałunkami chciał wyznaczać tę drogę, a jednak coś z tyłu głowy przypominało mu, że tego jednego mu nie wolno. - Jeśli tylko chcesz, to my możemy Ci pokazać jak wygląda porządne przytulanie...
Bee May Valentine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : Słodki zapach - miód, kwiaty i owoce;
- No taaak, ale ja go strasznie uraziłem i teraz jest zły… nigdy nie był na mnie taki zły, w sensie obrażony, to jakieś nowe grymasy w naszej przyja- znajomości - poprawił się, gwałtownie speszony myślą, że może tylko on patrzył na Basila jak na przyjaciela. Z drugiej strony czy Ślizgon poświęcałby tyle czasu na dystansowanie się od kogoś bardziej randomowego?… Dziwnie było o tym rozmawiać z Riverem, który automatycznie był ważniejszy, relację z Bee pozostawiając gdzieś w tyle, jakby naprawdę niewiele znaczyła, nawet jeśli wyczarowywała nowy grymas. Zaraz i tak nie miało to już większego znaczenia, bo najważniejszy był tylko Gryfon i bliskość między nimi, która wydawała się tak idealnie naturalna. Bee uśmiechnął się pod nosem nieco szerzej, przyjemnie oswojony myślą, że przecież River był jego pierwszym pocałunkiem - pierwszym kontaktem, pierwszym tak swobodnym kompanem. Nie mógłby go nie kochać. - Okej - zaśmiał się lekko, tak, jak nie robił tego od tygodni. Wtulił policzek w dłoń swojego towarzysza, nim nie wyrwał do przodu, pozwalając sobie na bardzo bezczelne w swoim mniemaniu cmoknięcie kącika jego ust. - To chodźmy! Skoro Basil pracuje, to możemyyyy po prostu przywitać go już w łóżku, jak wróci - zaproponował, ciągnąc Rivera za rękę dalej. Nie podobało mu się to ciągłe przywoływanie Ślizgona, chciał mieć swoją miłość tylko dla siebie, więc najprostszym rozwiązaniem wydawało mu się zabranie Coona do prywatności jak najszybciej, by i on zrozumiał jak niepotrzebny im ktoś trzeci. - Patrz, przynosisz mi szczęście - pochwalił blondyna, bo faktycznie jeden zakręt dalej widzieli już ustawiony na końcu niemożliwie kolorowej tęczy garnek, a za nim i wyjście. - Jeśli spodoba ci się moja nagroda, to mogę ci oddać. Ja się tylko cieszę, że jesteśmy tu razem - rozkleił się nieco w iście puchońskim stylu, nie za bardzo patrząc gdzie idzie, bo wpatrując się ciągle maślanym spojrzeniem w chłopaka. - Nie wiem czemu nigdy nie wykorzystałem lepiej twojego mentorowania…
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Błogi uśmiech zadowolenia rozciągnął mu usta, gdy tylko poczuł ciepło pocałunku - nawet jeśli tylko tak subtelnego, dużo drobniejszego od tych, które dzielili kiedyś w Sali Koła Realizacji Twórczych. Teraz trudno było mu zrozumieć dlaczego w tamtej chwili nie rozegrał tego lepiej, nie powalczył o więcej, nie spróbował zatrzymać Bee tylko dla siebie - bo i w tej chwili nie do końca potrafił dostrzec co właściwie w Puchonie mogłoby mu się nie podobać. Wydawał mu się dużo większy niż wcześniej, bardziej stanowczy, pewny siebie. Im bardziej mu się przyglądał, tym bardziej wierzył, że wcześniej był skończonym idiotą nie widząc tego, jak duży potencjał ma ich znajomość. - Ty jesteś moim szczęściem - wydusił z siebie, zdecydowanie głośniej, pewniej, niż miał w zwyczaju wygłaszać takie słodkości bez ogłupiającego wpływu Amortencji i choć w pierwszej chwili pokręcił tylko głową w szczerym zaprzeczeniu, to gdy tylko zdążył zapewnić Bee o tym, że stracone mentorowanie mogą odrobić, już musiał gaspnąć w zachwycie nad podarowanym Puchonowi pierścieniem, gwałtownie zmieniając swoją odpowiedź. - Będzie mi o Tobie przypominał, zawsze i wszędzie - zapewnił z czystym zachwytem, podstawiając swoją dłoń chłopakowi, by ten mógł wsunąć Bazyliszkowy pierścień tuż obok tego wężowego podarowanego mu przez Kane'a. Zachichotał głupio, jak zawsze gdy ukochana osoba obdarowywała go prezentem i zupełnie zapomniał przez to odebrać swoją nagrodę, skoro czuł, że nic ciekawszego od uwagi Bee nie miałby szans zdobyć. - Nie chcę stąd wychodzić - przyznał nagle, zatrzymując się gwałtownie, zaskakując tym nawet samego siebie, bo z każdą kolejną sekundą czuł, że zakochuje się w Bee jeszcze mocniej - tak mocno, że i serce zaczęło boleć go napęczniałe od nadmiaru uczuć. - J-ja chyba nie chcę się- Ja na pewno nie chcę się Tobą dzielić - dodał szybko w ramach wyjaśnienia, zahaczając palcami o boczne szlufki Beethovenowych spodni, by przyciągnąć go do siebie bliżej, powoli i ostrożnie, bo i ciemnym spojrzeniem uważnie badając czy Bee pozwoli mu złączyć ich biodra w ciasnej bliskości. - Więc może znajdziemy miejsce, w którym nikt nie będzie nam przeszkadzał? - podpytał ciszej, instynktownie unosząc się już nieco na palcach, bo i z każdą kolejną minutą coraz mniej rozumiał dlaczego miałby Bee nie całować tak, jakby zależało od tego życie ich obojga. - W kwadrans zapomnisz jak ten Twój Francuz w ogóle miał na imię.
Opłata na wstęp: dokonana Atrakcja: Piwo Efekty: zniżka na 50% do dowolnego sklepu w Hogsmeade; 50g; magiczne soczewki; pachnę amortencją
Frederick musiał przyznać, że w uwadze Salazara kryło się wiele prawdy, ale w jego przypadku nie była to odpowiedź na wszystkie problemy. Niestety. Był spętany ciasnymi łańcuchami, bardzo wąskimi, bardzo ciężkimi, które oplatały go z każdej możliwej strony. Obowiązki, oddanie rodzicom, wszystko to, z czym powinien był zerwać, gdy był młodszy, ale tak naprawdę nie potrafił. Trzymali go bardzo krótko, zrobili z niego jedno idealne dziecko, choć zabrakło im sił do tego, żeby zmusić go do pójścia na studia. A jednak mieli nad nim naprawdę wielką władzę, on zaś, czując, że może żyć wygodnie, dopóki nie będzie szalał, nadmiernie się nie wychylał. Jednak zaaranżowane małżeństwo było czymś, co powodowało, że zaczął się szarpać, po raz pierwszy od dawna szukając słabego ogniwa w łańcuchu, jaki przytwierdzony był do jego szyi. - Raczej utopić – stwierdził gładko, cmoknąwszy przy tej okazji, nie okazując z tego powodu żadnego zażenowania, czy czegoś podobnego. Byłoby mu żal, gdyby Salazar umarł, bo wtedy straciłby jedną z niewielu osób, z którymi mógł się swobodnie przekomarzać, ale jednocześnie nie miałby nic przeciwko jego nagłemu zajściu z tego świata. Przejąłby się? Być może. Broniłby go? Raczej nie. Nie był tym typem, który próbował być na każdym kroku heroiczny, więc po prostu obserwował ze znudzeniem zmagania Moralesa. - Przynajmniej nie daję trupem na kilometr – odparł gładko, z gracją słonia pijąc do wieku Salazara, uśmiechając się do niego w sposób, który sugerował, że może próbować się z nim dalej drażnić, ale nie ma gwarancji, jak się to skończy. Frederick tak naprawdę dobrze się teraz bawił, to całe przekomarzanie ani trochę mu nie przeszkadzało, tak samo, jak uwagi Moralesa. To było, w gruncie rzeczy, naprawdę zabawne, więc wzdychając ciężko, jakby to była jakaś tragedia, wyciągnął galeony, by podejść do stoiska z piwem i zamówić go odpowiednio dużo, żeby Salazar po prostu wtoczył się pod stoisko. Miał nawet to skomentować, kiedy usłyszał znajomy i jakże znienawidzony głos. Odwrócił się, unosząc kubek z piwem, obserwując leniwie, w sposób zdecydowanie znudzony, mężczyznę i kobietę, którą zaszczycił jednym wejrzeniem i skinieniem głowy. Jego uwaga skupiała się na kimś innym, kimś, kogo może powinien utopić albo zamknąć w lochach, a może zaprosić na spacer po rezerwacie, po tej jego części, która nie była z wielu powodów dostępna dla gości. To by wiele spraw ułatwiło, wiele rozwiązało i pozwoliłoby mu może zapomnieć o pewnych sprawach. Czy może raczej o pewnych emocjach, których nie lubił, a które wracały do niego nieustannie, jak bumerang. - Całkiem nieźle, jak na tyle lat z nożem w plecach, Auster – powiedział głodno, uśmiechając się do niego ironicznie, ale w jego jasnych oczach czaiło się coś zdecydowanie nieprzyjemnego. – Widzę, że wspaniale ci się powodzi, stary druhu, pożyczać pieniądze od Salazara na randkę to zdecydowanie szczyt twoich możliwości – dodał, przykładając dłoń do piersi, cały czas zachowując się bardzo układnie, jak na dżentelmena przystało, ale jego słowa ociekały sarkazmem. Nie złością, nie bólem, niczym, co wyraźnie dałoby się określić, jako odbicie swoistego cierpienia. Nadal żywił żal do dawnego przyjaciela, który okazał się dwulicową żmiją, a teraz zachowywał się, jakby nigdy nic złego się między nimi wydarzyło.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Opłata na wstęp: dokonana Atrakcja: Labirynt; 3, eliksir postarzający, F Efekty: mam spalone buty, jestem zielona, sklejona z Basilem, wygrałam nagrody, 50g, nastrojny wianek
- Powiedziałabym, że do schrupania! – odpowiedziała na jego uwagę, przy okazji jednak dając mu po łapie, tak na opamiętanie, bo to, że obłędnie pachniał nie mogło sprowadzić jej na manowce. Tym bardziej że byli ze sobą idiotycznie sklejeni i byli przez to od siebie zależni. Nie chciała, żeby znowu coś durnego z tego wyszło, chociaż zapewne, gdyby miała pewność, że Ślizgon nie jest w nic zawikłany, to mogłaby pociągnąć to dalej. Jakkolwiek by nie było, została jednak wezwana na ratunek i pogalopowała razem z Basilem do labiryntu, żeby pozbyć się dementora i nagle okazało się, że zostali rozdzieleni od reszty, której ruszyli z pomocą. Co do diabła? Faktycznie, można było się poważnie zacząć zastanawiać, co się tutaj działo! Jeszcze to szuranie w krzakach, które po chwili przyjęło całkiem wyraźną i jednoznaczną postać, którą Norwood kojarzyła naprawdę całkiem nieźle. - Basil, to jest sfinks – powiedziała niesamowicie uroczyście, mając wrażenie, że to święto zaczynało robić się po prostu absurdalne, ale właściwie to nawet całkiem dobrze się z tego powodu bawiła. Kręciło jej się w głowie, ale wyglądało na to, że nie mogą wyjść z labiryntu tak długo, jak długo nie zdołają po prostu przez niego przejść, więc była gotowa na wszystko. Tylko nie do końca na to, że to ona ma jakieś zagadki wymyślać. - Ja? Zagadkę? – zapytała dla pewności, ale widząc pazury sfinksa uznała, że nie ma sensu dalej się z nim bawić. – No dobrze… Więc… Zawsze przychodzę, ale nigdy nie przyjdę dzisiaj. Czym jestem? – rzuciła, przypominając sobie o takiej możliwości, modląc się w duchu, żeby sfinks uznał to za wystarczające. I na szczęście tak było, ale widać Basil również musiał wymyślić jakąś zagadkę, żeby mogli pójść dalej. Nie wiedziała, co ich tam jeszcze czekało, ale musiała przyznać, że była już zmęczona i tak naprawdę chciałaby wrócić do domu, więc kiedy jakoś udało im się przejść dalej, z pewną ulgą przyjęła, że podają im tu coś do picia. Co z tego, że eliksiry, też się liczyło, prawda?
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Opłata na wstęp:pyk Atrakcja: Labirynt, fiuu Efekty: jestem w łuskach, dementor, eliksir postarzający, felix felicis (później)
Normalnie? Być może brzmiało to normalnie, ale prawda była taka, że w życiu Antonio nic takie nie było. Obserwował z uwagą każdą z jego reakcji. Najpierw się zakrztusił nie wiadomo czy piwem czy dymem z przedziwnie złotego papierosa. Potem posłał pytające spojrzenie, które Tony świadomie zignorował. Szybko jednak chyba odzyskał rezon, bo przyszła mu nagle ochota na zaczepki. - Ja niestety nie jestem z tych, którzy szczególnie się wysilają. Taki już mój urok, wszystko przychodzi mi łatwo - pozwolił sobie na żart, posyłając w jego stronę uroczy uśmiech. To nie była prawda, w końcu urodził się w biednej rodzinie i wszystko co miał osiągnął dzięki ciężkiej pracy. I nieważne, że jedyne rzeczy które posiadał to różdżka, corvetta i klucze do wynajmowanego lokum. Dla niego to i tak było już cholernie dużo. - Przy okazji, fajne tatuaże - rzucił, spoglądając na nieustannie zmieniające się kształty na jego ciele. A co do tych rączek, co miał je przy sobie trzymać…- Może zmienię zdanie, jeśli przestaniesz wszystko zamieniać w złoto. Na razie musisz się chyba bardziej postarać. Mrugnął do niego zaczepnie. Przecież niewinny flirt jeszcze nikogo nie zabił, prawda?
Dobry humor opuścił go jednak, gdy w labiryncie zmierzył się ze swoją największą obawą. Cholera, dlaczego wpuszczają tu te potworności, przecież w tym labiryncie są dzieci. No, może nie takie zupełnie małe dzieci, ale przecież nie byli to dorośli. Najgorsze jednak było to, że zanim oprzytomniał, zanim uświadomił sobie co powinien teraz zrobić, zanim w ogóle zdążył wyjąć różdżkę. Został uratowany. Świetlista kapibara przemknęła obok niego i odgoniła smutek, żal i strach. Tony spojrzał za siebie, ale nikogo już tam nie zobaczył. Huxley był już obok niego i złapał go za ramię. W jego oczach zobaczył nieme pytanie, na które wydusił cichą odpowiedź. - W porządku - po której Williams pobiegł w kierunku uczniów, których ewidentnie znał. Do jednego z nich zwrócił się imiennie. Díaz ruszył powolnym krokiem w kierunku grupki, na jego twarzy błądził smutny uśmiech. Jego myśli wciąż skupione były wokół Beatriz, która nieustannie czuła się tak źle jak on przed chwilą. I nikt się za nią nie wstawi. Nikt nie wyczaruje za nią patronusa. - Gracias, amigo - Tony odpowiedział bezwiednie, czując jak ciepło w swoim ciele. Dopiero teraz należycie się otrząsnął i spojrzał na Huxley’a i nastolatków. Kryjąc zażenowanie swoją biernością, przeczesał nieporadnie włosy. A potem unikał po prostu spojrzenia uczniów, dopóki nie zniknęli w labiryncie. - Pozwać? Szkoda czasu i pieniędzy. Lepiej… - zaczął, ale nie skończył, spojrzał przelotnie na Williamsa i tylko delikatnie się roześmiał. - Ważne, że nikomu nic się nie stało. To twoi uczniowie? - kiwnął głową na dwie sylwetki, które zniknęły właśnie za zakrętem. Nie zauważył jak zaatakowała go kobra, nie sposób było jednak nie spostrzec, że z jakiegoś powodu leży teraz na ziemi. - Wszystko okej? - zapytał Tony, podając mu rękę. Jeśli mu ją podał, syknął, czując kopnięcie prądem. Upuścił go przez to na ziemię i przeklinając swoją nieporadność (wszak Hux uratował mu już tyłek dwa razy, a ten nawet nie był w stanie pomóc mu wstać?) podał rękę raz jeszcze. Tym razem dzielnie wytrzymał nieprzyjemne uczucie. - Vamos. Chodźmy już do tej obiecanej kupy złota - powiedział po chwili do towarzysza. Tym razem cierpliwie na niego poczekał, zanim ruszył dalej. Za kolejnym zakrętem czekała ich kolejna niespodzianka. Znowu te rude brodate huncwoty… tym razem niosły na tacach dwa eliksiry. Tony wziął jeden z nich, wzruszył ramionami i spoglądając na Williamsa wypił zawartość buteleczki do dna. I poczuł się jakby zupełnie zmęczony i taki… stary. To było bardzo nieprzyjemne, na tyle, że złapał się za czoło i poczuł zmarszczki. Jesús Jose Maria! On nie tylko poczuł się staro, on był stary. - Co do… - powiedział, spoglądając na towarzysza. - A to ci zabawa. Najpierw łuski, teraz siwe włosy - dodał, patrząc na plamy starcze na swoich dłoniach. - Umiesz to jakoś… naprawić?
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Opłata na wstęp:tutaj Atrakcja:garnek: F i I - w kolejnym poście Efekty: bełkoczę - post 2/2; 20 galeonów; oblepia mnie amortencja
Patrzyła na Hariela jak na debila totalnego, kiedy ten chciał zabrać jej okulary i wcale nie interesowała ją jakaś wymiana. Odparła więc tylko, że ma się w łeb puknąć, bo za nic w świecie nie odda przecież swoich patrykowych oksów i jak w ogóle mógł wpaść na taki pomysł. Coś tam kojarzyła, że Harry był chyba wielkim fanatykiem okularów przeciwsłonecznych, bo miał je na nosie praktycznie cały czas. Nie miała pojęcia co się pod tym kryło, bo dogadywali się od jakiegoś miesiąca może, więc zdecydowanie nie wstąpili jeszcze na wyżyny przyjaźni czy coś w tym rodzaju. Nie zmieniało to jednak fakty, że swojego bardzo przemyślanego outfitu na to najważniejsze święto w roku nie zamierzała zmieniać. — O to będziemy się napierdalać — powiedziała elokwentnie jak zawsze, kiedy wspomniał, że wróci na pałkę. Może to lepiej, że zaczęli się dogadywać, bo w przeciwnym razie mecz ze Slytherinem mógł skończyć się średnio. Co prawda w grze zapominała o przyjaźniach, ale jednak była różnica między taką Irvetą a dosłownie całą resztą domu węża. Minuty później już nie potrafiła mówić i wkurzało ją to bardziej niż gnomy ogrodowe. Wszystkie myśli miała całkiem składne, więc wcale się tak szybko i mocno jeszcze nie upiła, ale słowa, które starała się wypowiedzieć w ogóle nie przypominały tych, o których myślała. Nie dziwiła się wcale Harry’emu, że nie zrozumiał co właśnie powiedziała, więc patrzyła na niego zmrużonymi oczami, trochę mu wierząc, że jego zachowanie to też wina piwerka, a trochę nie do końca. — Ówno wda — zaprotestowała, chociaż wyszło to tak samo źle jak wszystko co próbowała powiedzieć, więc zamknęła się, bo nie dało jej się zrozumieć. Dotarli jednak do garnka, a wiadomo, że każda okazja do zdobycia kasy była dobra, więc nie mogli sobie tego odpuścić. Co prawda trochę nie wierzyła, że złoto będzie prawdziwe, ale co szkodziło spróbować. Dopingowała Harry’ego kiedy łowił swoje zdobycze jako pierwszy. Zaczęła się chichrać, kiedy wyrosła mu ruda broda zamiast go pocieszać, że nie jest tak źle. Nie sądziła jednak, że ten z wrażenia aż zemdleje. Złapała go nieporadnie i opuściła na ziemię, bo taki bezwładny to był chyba dwa razy cięższy. — ARRY? — zapytała, klepiąc go po policzku, bo jak niby miała teraz rzucić jakiekolwiek zaklęcie jak gadała jak idiotka. Co za los, że też musiał zemdleć akurat teraz, kiedy bełkotała jak menel spod dziurawego kotła, dramat. — ARRY ŻYJ — potrząsnęła nim za ramiona i znowu poklepała po policzku i to całkiem mocno, zanim w ogóle się zorientowała, że zaczęła chyba mówić już normalnie. Przejęła się w każdym razie, bo nie miała pojęcia, że to efekt jakiegoś cukierka ze złotego garnka, kto w ogóle to wymyślał, to miała być zabawa, a nie przyprawianie o zawał.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- Próbuj, złego diabli nie biorą. – Pozwolił sobie zażartować, zaczepnie podnosząc podbródek, zanim po raz kolejny zatopił usta w garncu wypełnionym chmielowym trunkiem. Niestety podczas poszukiwań czterolistnej koniczny miał zdecydowanie więcej szczęścia niż przy okazji łowienia monet, które ostatecznie okazały się niewiele warte, ale narzekać chyba także nie mógł, skoro udało mu się pochwycić zębiskami więcej zdobyczy niż rywalowi. Nie to, żeby zależało mu na galeonach Shercliffe’a. Wiadomo, że sam mógł kupić sobie kolejny kufel piwa albo i kilka, liczyła się jednak satysfakcja płynąca z wygranej. – Wierz mi lub nie, ale przywykłem do zapachu śmierci. – Ponownie wzruszył ramionami, tym razem nie wdając się jednak z opiekunem zwierząt w dalsze dyskusje, ani na temat wieku, ani tego co działo się na śmiertelnym nokturnie. Podobne pogawędki w miejscu publicznym, do tego zatłoczonym, wydawały się mało rozsądne. Podziękował skinieniem głowy za piwo, od razu upijając kilka drobnych łyków, kiedy nagle usłyszał znajomy głos. Niewiele myśląc, odwrócił się w kierunku Austera, który pojawił się przy drewnianych beczkach nie sam, a w towarzystwie urodziwej, niemal białowłosej piękności. – Bardzo miło mi panią poznać. Salazar Morales. – Przedstawił się i pokłonił, kulturalnie ucałowując dłoń kobiety, która rzecz jasna zasłużyła na jego uwagę w pierwszej kolejności. Dopiero po tym kurtuazyjnym, staromodnym geście, Meksykanin przyjacielsko poklepał Benjamina na powitanie. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy z konfliktu pomiędzy nowo przybyłym a jego dzisiejszym kompanem. – Po co te nieprzyjemności, Shercliffe… – Westchnął ciężko, mierząc mężczyznę ostrzegawczym spojrzeniem. – Nie wypada wyciągać wzajemnych brudów w obecności damy. – Nie omieszkał go skarcić za kompletny brak obycia, choć po zgryźliwym tonie i ironicznym uśmiechu Fredericka czuł, że nieoczekiwanie znalazł się pomiędzy Scyllą a Charybdą i że najprawdopodobniej będzie musiał jakoś utrzymać te dwa jelenie na rykowisku w ryzach. – Przyjemność po mojej stronie, Auster. Mam nadzieję, że dobrze się razem bawicie. – Zagadnął także do Benjamina i Laeny, żałując że poznał wyłącznie jej imię. Nie wątpił, że jego amigo ma o niej znacznie więcej do powiedzenia.
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Opłata na wstęp:tutaj Atrakcja:Garnek - 1, A Efekty: wyglądam jak Marla w złotych łuskach
Póki co jestem bardzo szczęśliwy, że już zakończyliśmy te durne interesy. Po co być z bogatej, szanowanej rodziny skoro muszę parać się takimi zajęciami. I na dodatek ciągać za sobą Marlę tylko dlatego że zna Dublin. Bo naprawdę nie miałem pojęcia ile mi da sama jej obecność. Prawdopodobnie gdybym wiedział jak będzie, nie pozwoliłbym jej iść i błąkał się po Dublinie dwa razy dłużej ale ze spokojniejszym umysłem. Najważniejsze jednak, że to już koniec i mogliśmy trochę poczillować przy piwkach. Na komentarz o rodzicach unoszę do góry brew, lekko zdziwiony. - No to byłaby super zabawa - mrucząc już widząc jak przychodzi mi tu połowa Edgcumbe'ów i gapi się na nas. Marla bardzo szybko mnie zaciąga do piwka, a ja jak zwykle asertywnie, idę za nią, wypijam aż dwa i przez to aż chcę wszczynać burdę, na dodatek jako Marlena. Ta zaczyna odciągać mnie by walczyć o swoje dobre imię i przeprasza typka od piwek, który trzeba przyznać faktycznie wyglądał jakby mu było głupio... Może nie powinienem tak się zacietrzewić, to pewnie nie jego wina że co roku raczą nas co lepszymi trunkami, jak to ładnie nazwała moja przyjaciółka. Dlatego wzdycham tylko i patrzę z zainteresowaniem na swoją pół-złotą koszulę. - Twoja moc wydaje się być fajna - zauważam tą jawną niesprawiedliwość, że ona nie musi czuć się niezręcznie w obcym ciele. Jeszcze pociesza mnie głaszcząc po policzku na co bym się zaczerwienił, ale mam łuski i jestem złoty, więc nie mam pojęcia czy się rumienię. Na dodatek łapie mnie za rękę. Oczywiście to żeby iść w tłumie, ale nie jestem przyzwyczajony do takich przyjacielskich gestów. Daję się zaciągnąć do jakichś garnków, wciąż czując się strasznie dziwnie (w związku z wyglądem, a nie trzymaniem za rękę). Co jakiś czas nieporadnie próbuję odgarnąć swoje-marlowe włosy, nie mówiąc już o dyskomforcie związanym z nowym ciałem. Całe szczęście, że Marla nie jest jakaś pełniejsza w kształtach. - Planowałem robić burdy roku skoro nikt mnie o to nie posądzi - mówię bardzo mądrze i idę grzecznie za dziewczyną. - Wiem co to złoto leprokonusów - mruczę pod nosem, nie wiedząc czy to pytanie retoryczne czy na serio. - Jak mi przejdziesz to zmienię się na normalny wygląd - obiecuję, bo nie chcę żeby Marlenie nie było równie dziwnie co mi teraz. Wzdycham na tę super atrakcję - łowienie monety zębami. Dosko. No ale nic zanurzam się, dostaje hajs który od razu znika, więc średnia zabawa. - Dajesz teraz ty. Kurde niepotrzebnie piliśmy te piwa, a jak będę musiał do toalety? - To co miało być tylko żartobliwą kwestią, teraz wydaje się być niepokojącą. Marszczę brwi, bo idę o zakład że zaraz tak będzie skoro o tym pomyślałem.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Opłata na wstęp:tutaj Atrakcja: Labirynt Efekty: zamieniam wszystko w złoto, spotkanie z wężem, eliksir gregorego
- Nie ma sprawy - mówię uprzejmie do Bee i klepię go po ramieniu. Słucham odpowiedzi Rivera i szczerze nie jestem przekonany czy to co gada jest prawdą. Marszczę brwi i próbuję znaleźć w jego twarzy odpowiedź. - Super, pokażesz mi w zamku - stwierdzam w końcu i jeszcze mierzwię mu włosy na pożegnanie i całuję czubek jego głowy. Chłopcy odchodzą a ja sprawdzam czy mój kompan w ogóle żyje (owszem, żył). Wcześniej jeszcze dziękowałem mu za komplement dotyczący tatuażów i zaśmiałem się wesoło na jego flirt, już totalnie się rozluźniając. Jednak pojawienie się dementora zdecydowanie zmieniło ten nastrój i musiałem znowu włączyć ratowanie ludzi i na chwilę odłożyć na bok przyjemne spotkanie po latach. Szczerze mówiąc z chęcią bym teraz do tego powrócił. Dlatego chcę zakończyć te nieprzyjemne rzeczy i najlepiej wyjść też z tego labiryntu. - Racja, nie ma co pozywać, wykręciliby się i tak na pewno. Ale muszę się dowiedzieć czy to był prawdziwy dementor! Odczuwałem go jakby taki był... Tak, uczniowie. A ten w lokach to mój bratanek. Dobry chłopak, ale jeszcze bardzo nie rozumie siebie... - zaczynam opowiadać Tony'emu moje na pewno niesamowicie ciekawe relacje z bratankiem, ale wtedy nagle - atakuje mnie kobra! Jak tu wrócić do normalnej konwersacji kiedy tu co raz coś się dzieje! Co za dramat. Upadam lekko oszołomiony trochę telepiąc się na ziemi. Ale dzielnie kiwam głową i wyciągam rękę do ziomka. Jednak kiedy tylko nasze dłonie się dotykają Díaz tak dostaje ode mnie prądem, że upadam z powrotem na tyłek. Patrzę na niego ze szczerym zdziwieniem, a potem na swoje ręce. Co one wyprawiały? - Może lepiej nie... - zaczynam kiedy ten znowu próbuje mnie podnieść, ale tym razem wydaje mi się być zdeterminowany i pewnie stawia mnie do pionu, mimo tego że się krzywi. - Ta, chodźmy stąd, ale lepiej mnie nie dotykaj. To znacznie gorsze niż zamiana w złoto - mówię i odsuwam się znacząco od Antonio. Okazuje się, że nie możemy stąd od tak wyjść, bo teraz zostały jeszcze jakieś eliksiry. No super. Niechętnie piję jeden z nich. Znam się na eliksirach - ten wygląda i pachnie jak Gregory'ego, ale mam wrażenie że coś jest nie tak. No nic. Połykam również eliksir, byleby stąd wyjść, po czym patrzę na mężczyznę obok mnie, który nagle wydaje mi się całkiem... obcy. I to bynajmniej nie przez to, że się postarzał. Zwyczajnie nie mogłem odnaleźć w swojej głowie kto to jest i w ogóle kim są moi bliscy. Okropne uczucie. - Co? Ja... nie wiem kim jesteś - przyznaję i gapię się bez krzty zrozumienia na znacznie starszego mężczyznę naprzeciwko mnie, próbując w głowie cokolwiek sobie ułożyć.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Opłata na wstęp:tutaj Atrakcja:garnek -6 (B I E I F H) (labirynt) potem Efekty: + 70g, +nastrojny wianek, pachnę amortencja potrójną warstwą! , ruda broda 2/4
Stwierdzam, że muszę poważnie przemyśleć czy chce się "napierdalać" z Ruby. Mam wrażenie, że jeśli mocno się na mnie za coś zdenerwuje to nie da mi spokoju. Ale czy jeśli wtedy będę na ścigajce nie będzie jeszcze gorzej? Sam nie wiem. W każdym razie przebywanie z nią było bardzo miłe ostatnimi czasy, ale doskonale zdawałem sobie sprawę, że w każdy momencie to może się całkowicie zawalić, bo ja często mówię nieprzystojne rzeczy, które mogą jej się nie spodobać. Nawet teraz, po tym piwku, patrzyła na mnie podejrzliwie mimo że wcześniej tak pięknie jej wszystko wytłumaczyłem. No nic, jeszcze trochę potrzebujemy do tego, żeby chociaż trochę sobie ufać. - Nic nie rozumiem - powtarzam kiedy ta znowu coś bełkocze i kieruję się razem z moją paplającą kocopoły towarzyszką. Zaczynamy łowić i na razie jest to świetna zabawa! Przynajmniej nie musimy rozmawiać, a wiadomo że Ruby nie była w tym zbyt dobra dzisiejszego dnia. Oczywiście zabawa jest doska dopóki nie dostaje brody, a potem nie mdleję nagle przez to szokujące odkrycie. Kiedy otwieram oczy jak śpiąca królewna, mam przed sobą odrobinę przestraszoną Gryfonkę. No tak, przecież nie mogła użyć zaklęcia tak bełkocząc. - Ruby? Oj, bogowie, o co chodzi... - zastanawiam się i próbuję wyczuć w buzi dziwny posmak po cukierku którego niedawno jadłem. - A wiesz co, to ten co powoduje omdlenia... Ale nie wiem nie mogłem się powstrzymać żeby zjeść... Uważaj jak na coś takiego trafisz! - mówię i automatycznie drapię się po rudej brodzie jak prawdziwy filozof. - Już wstaję, wszystko w porządku, nie musiałaś mnie tak mocno bić... To co? Kto więcej złapie? - proponuję i zanim ta odpowie ja już staram się wyłowić jak najwięcej monet. Tym razem miałem znacznie więcej szczęścia, co prawda kilka mnie dziwnie czymś oblało, ale dostałem też wianeczek charakterystyczny dla celtyckiej nocy oraz sporo galeonów. - Ładnie pachniesz - zauważam jeszcze w pełnym momencie w kierunku dziewczyny dość automatycznie i bez zastanowienia. Coś mi przypominała, ale jeszcze w ferworze łowienia nie mogłem ogarnąć o czym myślę.
Nie musiał znać kroków, poprowadziłaby go na ślepo za sobą, pilnując, by jego nogi nie stanęły na niczym ostrym. Nie musiał znać słów, mogła go ich wszystkich nauczyć albo i wyśpiewać za niego. Wystarczyło, by żył pełnią życia, oddychał pełną piersią i oddał się tym wszystkim emocjom bezgranicznie. Emocjom, których wcale nie musiał rozumieć, była gotowa być i jego tłumaczem. Gdy tak prowadził ją niepewnie do znajomych, gdy czuła na dłoni jego zdenerwowanie, ścisnęła mocniej jego dłoń, starając mu się dodać otuchy. Bo ona sama nie bała się tego spotkania. Nie znała jego znajomych, ale nie przejmowała się tym. Była dziką siłą, jak leśna istota, która stąpała z dumą po swoich terenach. Była śmiała, tak jak śmiałe były zwierzęta, które nigdy nie zaznały ludzkiego okrucieństwa. W końcu była też bardzo otwarta i bezpośrednia, znając jedynie szczerość magicznych stworzeń i dzikich istot, które nigdy nie czuły potrzeby do chowania swoich odczuć i przemyśleń. Uśmiechnęła się przyjacielsko na widok dwóch mężczyzn i lekko skłoniła. I musiała przyznać, nie spodziewała się na dzień dobry usłyszeć takiego powitania, nie była jednak ani tym spięta, ani zaskoczona, ani tym bardziej skrępowana. W naturze nic nie kryło swoich prawdziwych intencji, nie uciekało się do półsłówek czy sztucznych grzeczności. Nawet, jeżeli nie znała przeszłości tych dwóch i wiedziała, że nie były to czas ani miejsce, by pytać, było to najzwyczajniej w świecie prawdziwe i dużo lepiej się czuła w tej nieskrępowanej prostocie wyrazu, niż zawiłościach współczesnych jadowitych grzeczności. - Pan się chyba nie raczył przedstawić? – zagaiła z psotnym uśmieszkiem, zupełnie tak, jak robiły to leśne wróżki, szelmowskie i nieskrępowane w swojej żartobliwości. Nie bała się tego negatywnego wybuchu i twardo stała na miejscu. Jeżeli nieznajomy chciałby to ciągnąć, sama była gotowa przypomnieć mu, że byli na świętowaniu, ale uprzedził ją w tym drugi mężczyzna, który wydawał się dużo bardziej przyjaźnie nastawiony. Nie mogła mu też odmówić naturalnej charyzmy. - Bardzo mi miło pana poznać, Laena Aasveig – przedstawiła się z uśmiechem, cała emanując przyjacielską energią, jak wtedy, gdy chciała poznać nowe stado saren i pokazać im, że nie stanowiła zagrożenia, kierując tylko pozytywne i ciepłe emocje. – W takim razie muszę panu powiedzieć, że bardzo mi miło w tym wszystkim uczestniczyć i cieszę się, że mogliśmy na siebie wpaść. Jak podobają się panom zabawy? – zagaiła, również do blondyna o mało przyjaznym nastawieniu, nie ukrywając urwisowskiego spojrzenia w jego stronę.
Opłata na wstęp:tutaj za Leo i Atlasa Atrakcja: Garnek złota Efekt:3 monety - dwa chochliki i jeden krwotoczek truskawkowy
- Musisz przestać mnie prowokować z udowadnianiem ci mojej misiowatości - zaśmiał się szczerze, już gdzieś tam z tyłu głowy kombinując skąd mógłby skombinować rowerek trzykołowy, żeby zademonstrować Atlasowi swoje niewątpliwie wybitne umiejętności. Zaraz musiał się jednak skoncentrować na wyławianiu monet, by i tutaj nie pozostać w tyle... ale ich remis okazał się wyjątkowo, cóż, spektakularny, bo na szczęście bombonierki lesera nie wywoływały dodatkowo jeszcze bólu. - Ależ z ciebie dzielny pacjent - pochwalił, jeszcze nieco nosowym tonem, bo przecież blondyn pozwolił się sobą zaopiekować bez żadnego zająknięcia. Jakkolwiek okropne nie byłoby bezsensowne krwawienie z nosa, tak wystarczyło je nieco przeczekać i zaraz już brudne bandaże mogły polewitować do pobliskiego kosza na śmieci. - Nie próbowałeś ich nigdy? Są tutaj dość popularne, uczniowie w ten sposób wymykają się z niechcianych lekcji - uprzedził lekko, mocniejszym uśmiechem nieco tylko zdradzając, że może i jemu się coś podobnego przytrafiło. - Nie wiem... słyszałem tylko o sztucznym dementorze w labiryncie i chyba nic więcej mi się o uszy nie obiło. Przez cały dzień było raczej spokojnie - przyznał, poprawiając na swoich włosach podarowany mu wianek. - To może buziak? - Zaoferował, już się pochylając, już ujmując atlasowy policzek i już niemal muskając te absurdalnie piękne usta, nim nie zaśmiał się cicho pod nosem. Chciał uciec, naprawdę, pobawić się w trudnego do zdobycia i podbić niecierpliwość swojego towarzysza choćby na kilkanaście sekund, a jednak sama bliskość ogłupiła go do tego stopnia, by zapomniał o swoim planie, koncentrując się tylko na atlasowym uroku. Ujął jego policzek pewniej, wymuszając na Atlasie wykręcenie głowy mocniej do góry, choć sam Leo przecież łamał kark w swoim pochyleniu - i, na litość merlinowską, nie zmieniłby niczego. Zmienił się za to kolor jego włosów, które teraz zabarwiły się na różowo. - Gdzie chciałbyś teraz pójść?
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Opłata na wstęp:fiuu Atrakcja: Garnek Efekty: bonusowy przerzut 1 kostki w każdej lokacji, magiczne soczewki
Słysząc słowa Fredericka, zrobił coś, czego nie robił prawie nigdy. Odrobinę się zarumienił, bowiem było wiele przykrej prawdy w tym prostym przytyku. Owszem, nie powodziło mu się jak chciał i pomimo prawie 30 na karku nie był w stanie rozsądnie gospodarować pieniędzmi. W sumie nie wiedział, czego spodziewał się po Shercliffie, przytulasa? - Uważaj na słowa, zaraz mogę ci się zaprezentować z jeszcze lepszej strony - warknął, czując jak świerzbią go pięści. Jednak na całe szczęście zarówno Salazar, jak i Laena zachowali się od niego o niebo lepiej. Posłał w kierunku przyjaciela szczery uśmiech, ciesząc się, że jak zwykle zachował się z ogładą. Skinął głową z szacunkiem i nieco poddenerwowany zerknął na kobietę. Kurwa, pomyślał, prawie straciłem przy niej kontrolę. Nie, żeby to miał być przecież pierwszy raz. - Bawimy się doskonale - odpowiedział, skupiając wyłącznie uwagę na Moralesie. Przyciągnął przy tym Laenę do siebie, jakby w obawie, że Fred zaraz wyrwie ją z jego rąk. Nie wiedział, czego mógł się spodziewać po zgorzkniałym starym druhu. Przeczuwał jednak, że nic dobrego. Na jego twarz wstąpił nieco poddenerwowany uśmiech, postanowił na razie biernie przysłuchiwać się wymianie zdań Salazara i Laeny. Posłał przy tym wiele mówiące spojrzenie przyjacielowi, które znaczyło tyle co nieme: stary, stary błagam. Ona jest dla mnie taka ważna. Weź stąd Shercliffa, zanim zarobi ode mnie w mordę.
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Opłata na wstęp:pyk Atrakcja: Labirynt, fiuu Efekty: jestem w łuskach, dementor, eliksir postarzający, felix felicis
Tony spojrzał na Huxley’a jak na zupełnego idiotę. Co to znaczy, przed chwilą wiedział a teraz już nie? Czy eliksir postarzający działał aż tak mocno, że zmienił go nie do poznania? - Yyy - zająknął się, kompletnie nie wiedząc, co począć w takiej sytuacji. Jak w ogromnym skrócie streścić kim był? - To ja, Antonio. No co ty, przestań się wygłupiać i… - nie skończył, bowiem w głowie zaświtała mu pewna myśl. Spojrzał na leprokonusy, które pokładały się ze śmiechu. A to małe gnojki, pomyślał Díaz, wyjmując różdżkę. Ale zanim zdążył jakkolwiek zareagować, zniknęły w czeluściach magicznego żywopłotu. Schował magiczny patyk do pozłacanej kurtki, głęboko westchnął. Spojrzał na Huxa, dusząc w sobie ochotę by złapać go za ramię i pociągnąć za sobą. Miał już serdecznie dość tego całego labiryntu, chętnie by się jeszcze napił. - Nieważne. Chodź za mną, jeśli chcesz stąd wyjść. Mam nadzieję, że działanie tych cholernych eliksirów zaraz przeminie - dodał, patrząc na swoje ręce. Na Merlina, ile by dał, by zachować wieczną młodość! Szedł miarowym tempem aż do momentu, w którym nie dotarł do ogromnego garnka. Nie było w nim obiecanego złota, ale dostrzegł reszteczki złotego płynu, w którym dostrzegł… Beę. Zdrową, śmiejącą się, szczęśliwą i wolną Beatrize. Tony otarł pospiesznie łzę, która zebrała mu się w kącie oka i zebrał odrobinę eliksiru. Domyślał się co to może być i już miał pomysł, jak może to wykorzystać. Należało tylko skontaktować się z Paco… Tony zerknął pospiesznie na Huxley’a, jakby w obawie, że ten posiadł nagle zdolność legilimencji i przeczyta jego myśli. Nic na to nie wskazywało, dlatego posłał mu uśmiech i cierpliwie czekał, aż ten odbierze swoją nagrodę. Gdy udało im się w końcu wyjść z labiryntu, zwrócił się do niego słowami: - Jak się czujesz? Pamiętasz mnie już może? - zapytał, przyglądając się mu z uwagą. W sumie to zmarnował sporo potencjału. Mógł mu przecież wmówić tyle śmiesznych kłamstw, dopóki ten był pod wpływem trefnego eliksiru.
Opłata na wstęp:dokonana Atrakcja: Labirynt - kostki: 3, veritaserum, A Efekty: figurka chochlika gadatliwego, magiczne soczewki, jestem otulony chmurą amortencji, pachnę pięknie i wszyscy mnie kochajcie, jestem zielony i napruty veritą
Nie robił właściwie sekretu ze swojego statusu związku, choć na wizzbooku dawno nie zmieniał go z "to skomplikowane". Niestety prawdą też było, że nie był zbyt wylewny by zaraz na lewo i prawo się obnosić swoją odpowiedzialnością i krzyżem, jakim była adopcja szopa. Inna kwestia, że rzeczony adoptowany szop, w osobie Kane'a niósł krzyż znacznie większy i cięższy - jednak jak na ślizgona przystało, musiał być tą większą drama queen. Zamrugał na widok sfinksa, przecierając lekko oczy, bo tak mu się coś właśnie zdawało pijacko, że to to, ale nie chciał za bardzo w to wierzyć. Bąknął coś niezręcznie na jej zagadkę, bo przecież pojęcia nie miał o zagadkach - to wymagało wyobraźni, a on był raczej umysłem ścisłym, by nie powiedzieć, że ściśniętym, szczególnie teraz procentami. Zbaraniał kompletnie słysząc zagadkę Carly, bo tak szybko i łatwo ją wymyśliła, że mu się zaraz zrobiło niezręcznie, kiedy tylko bestia zwróciła oczy w jego stronę. - No więc tego - chrząknął, robiąc jakoś tak dziwnie krok w tył- Ten. Eee... Gdy go wieczorem naładujesz, na rano jest pusty? - bąknął, widząc jednak, że sfinks zrobił w jego stronę krok dodał prędko- Ale nosi go ze sobą i chudy i tłusty? - uśmiechnął się słabo. Dlaczego przyszło mu rymować o jedzeniu akurat w takim momencie? Zdawało się jednak, że sfinks był usatysfakcjonowany odpowiedzią. Kamień z serca, złapał podstawioną mu fiolkę i odkorkował ją, zerkając na Norwoodównę. - Słuchaj, takich troje, jak nas dwoje i tak dalej i tak dalej... - uniósł brwi, bo poradzili sobie śpiewająco, po czym stuknął swoja flaszka w jej flaszkę i opróżnił ją do dna, kierując się w stronę garnka. Ku swojemu zdziwieniu jego nagrodą najwyraźniej był widok Valentine'a i Coon'a złączonych w swoich objęciach, z takimi wypiekami, jakby świat merlinowy już ich nie musiał dotyczyć. Znał dobrze ten rumieniec na Riverowej twarzy, przez co natychmiast się skrzywił, jakby mu ktoś zmaterializował w ustach plaster wyjątkowo paskudnej cytryny. - Co tu sie odpierdala?
Opłata na wstęp:tutaj Leo sugar daddy Atrakcja: no chyba Leo Efekt: jeden wianek
Nie był pewien, czy oczekuje rzeczywiście, by mu Vin-Eurico udowadniał swoją niedźwiedziowatość, bo był przecież naocznym świadkiem możliwości, jakie ten posiadał. Czym innym jednak było droczenie się związane z gabarytami stworzenia, jakim się młody auror stawał, bo przecież to nie tak, że zaraz na każdym kroku można było takiego niedźwiedzia zastać za zakrętem, a w duszy Atlasowej to jednak animagia wydawała się służyć bardziej maskowaniu, niż czemukolwiek innemu. Tylko po co miałby się maskować ktoś o aparycji i prezencji Leonardo? Grzech. Grzeszne myśli też ogarniały go falami, kiedy pozwalał sobie, po raz w życiu pierwszy, rzeczywiście tak bardzo ulegać temu, cokolwiek sobie Leo nie wyobraził, by zrobić. W tak naturalny, tak prostu sposób. To było jednocześnie bardzo dziwne, ale i ekscytujące, miłe, na swój własny, niezwykle egzotyczny sposób. Tak dalekie i różne było to uczucie od typowego Atlasowego, łagodnego duszpasterstwa. - Takim byłeś studentem łobuzem? - skwitował jego sugestywny uśmiech, kręcąc lekko głową- U mnie zarobiłbyś szlaban, jakbym się dowiedział. - uniósł brwi. Bezlitosny nauczyciel Atlas- A może o to właśnie chodziło? Szlaban u jakiejś ślicznej pani profesor po godzinach. Czy to tylko w Beauxbatons studenci mieli takie fantazje? - zapytał naiwnie, nie wiedząc, że i Hogwart miał na koncie budzące wypieki na twarzy, pikantne historie relacji uczniowsko-nauczycielskich. Ciekawe, że za studenta były mu takie imaginacje bliskie, ale kiedy role się odwróciły, znacznie trudniej było mu spoglądać na swoich uczniów w kategoriach innych niż podopieczni, a co dopiero jako partnerów do głębszych relacji. Uśmiechnął się z pewnym rozczuleniem na widok meksykanina w wianku, bo jedynie mu to dodawało uroku, którego miał niepoprawne wręcz ilości. Przechylił lekko łeb i spojrzał, korzystając z przestrzeni, po innych imprezowiczach, uznając, że i tak wypadli nie najgorzej jedynie z krwotokiem do zatamowania i kwiecistymi wiankami. Widział niektórych upstrzonych zielonym pyłem, posklejanych ze sobą i pijanych jak bąki ludzi, ciesząc się, że ominęła go akurat ta część zabawy. - Hm? - podniósł głowę na Leo, jak pies na sygnał clickera, słysząc słowo buziak, bo zamyślił się nad tym, czy interesuje go starcie ze sztucznym dementorem. Rozkleił wargi w bajecznym uśmiechu księcia, a może i księżniczki, dając się ując wdzięcznie w palce. Wpatrywał się uważnie w ciemne oczy mężczyzny, jakby dobrze wiedział, że ten pocałunek jest nieunikniony. Do ostatniej chwili ani drgnął, niejako zmuszając Leonarda, by skoro to on powiedział A, musiał dokończyć i cały ten alfabet. Musnąwszy wargami usta mężczyzny, uśmiechnął się, unosząc lekko brwi, na widok różowiejących pukli. - Cute. Może być i buziak, choć liczyłem na coś... - wskazał dłońmi jakiś nieokreślony, mniejszy czy większy kształt- większego. - uśmiechnął się szerzej, nieco może nazbyt sugestywnie, więc sprostował- Jakieś kwiaty. Wino. Hipogryfa na złotym łańcuszku. - wyliczał całkiem bez sensu, wyraźnie igrając sobie ze swoim rozmówcą. Uniósł brwi na zadane mu pytanie i zamyślił się. - Obawiam się, że w świetle różu Twoich włosów sztuczny dementor już mnie nie zainteresuje. - uśmiechnął się - Czy jak Cię stąd ukradnę, to Cię zwolnią z pracy?
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Opłata na wstęp:tutaj Atrakcja: garnki (6 - h, f, b, h, g, i) Efekty: mam łuski i zmieniam wszystko w złoto, pachnę amortencją
Słysząc pomrukiwania Augusta, parsknęła cicho, ale w żaden sposób tego nie skomentowała, pozwalając mu być sobą, czyli totalnym sceptykiem i gburem i dziarsko ruszyła z nim do piwek z nadzieją, że tam zapomni o wcześniejszych interesach i się rozluźni. Z zaskoczeniem patrzyła jak chłopak opróżnia kolejny kufel, ale wcale nie oponowała, wręcz zachęcając go do pijaństwa i całą sobą chłonąc atmosferę tego miejsca. I chyba pierwszy raz w życiu się w czymś z Augustem zgadzała – miała fajną moc. Dlatego celowo pacnęła go palcem w czoło, aby zrobiło się złote, po czym pociągnęła go w stronę tłumu, prosto do garnków ze złotem. – Nikt nigdy nie uwierzy, że robiłam burdę – stwierdziła, od razu stopując go w tym pomyśle, choć doskonale wiedziała, że nikt nie byłby zdziwiony widząc ją awanturującą się ze sprzedawcą. Czy kimkolwiek. Wolała mieć jednak kontrolę nad swoim klonem, dlatego trzymała go kurczowo za dłoń, żeby przypadkiem nie dymił do nikogo więcej i zachowywał się tak jak zawsze – stonowanie i bez większych emocji. Wbrew temu co myślał, nie czuła się ani trochę skrępowana tym, że wyglądał dokładnie tak samo i wcale nie przejmowała się tym, że wozi się po Dublinie ze swoją podróbką pod rękę. – Jak czujesz się nieswojo to możemy wrócić – zaproponowała z troską; może i była wielką entuzjastką swojego patriotycznego święta, ale chciała je spędzić w towarzystwie kogoś, kto czułby się tu równie dobrze. Z wyraźnym podekscytowaniem spojrzała na widok fantów, które trzeba było łowić z piwka, co oznaczało mniej wydanych pieniędzy na alkohol. Jej oczy rozświetliły się bardziej niż wszystko, czego dotykała, a kiedy upewniła się, że ziomek nie zamierza nigdzie spierdalać, podeszła do stanowiska, elegancko pomijając całą kolejkę i nie zważając na głośne protesty innych. Tam z całego serca kibicowała Krukonowi, dopingując go w tych połowach; ze szczerym smutkiem spoglądała na znikające złoto, które udało mu się zdobyć. – Wiesz, mamy już w Irlandii luksusowe wychodki – wskazała głową w stronę eleganckich kibelków, żeby dobitnie dać mu znać, że jej kraj nie jest aż tak zacofany jak mu się wydawało. A zaraz potem zanurzyła ryj w browarze, wyławiając z niego coraz to nowsze itemy, ewidentnie mając świetną passę. Złoto, które od razu znikało, olała, skupiając się na prawdziwych galeonach. Nawet nie zastanawiała się nad swoimi zdobyczami i dopóki jej szalone szczęście trwało, zaciskała w palcach kolejne monety, dopiero przy ostatniej czując, że to czekoladki. – O, trafiłam na jakieś słodycze, chcesz też? – spytała, podając mu w pół ugryzionego czekoladowego pieniążka, momentalnie czując, że robi jej się niedobrze. – Ochuniejedzego – wybełkotała, łapiąc się za brzuch.