Te stare, rozłożyste drzewo rosnące w pobliżu jeziora zawsze przyciągało amatorów wspinaczki. Grube, nisko osadzone gałęzie to ułatwiają. Wejść nie jest tam trudno, a widok na jezioro i pobliskie tereny jest cudowny. Uczniowie lubią tu odpoczywać, plotkować lub się uczyć.
...Wysokiego bruneta. Możliwe, że go minęła kiedyś na korytarzu. Usiadł obok dziewczyny i zagadał. Zdążyła zauważyć, iż chłopak ma piękne, szaro- niebieskie tęczówki. Amy w odpowiedzi uśmiechnęła się nieśmiało i powiedziała: -Nigdy nie miałam towarzystwa. Jestem bardziej typem samotnika. Jestem Amy Henderson. Kątem oka Amy zauważyła przyglądającą się dziewczynę. Odwróciła głowę w jej stronę, a Luke zrobił to samo. Dziewczyna wyglądała na zdekoncentrowaną. Chłopak, prawdopodobnie rozpoznał dziewczynę, ponieważ pokazał, aby podeszła. W trakcie krótkiej wymianie zdań, Amy stwierdziła, że chłopak jest przystojny. Jednak nie sądzi, aby ta znajomość trwała długo.
Kiedy Amy przedstawiła się Luke'owi, chłopak ujrzał drugą niewiastę. Uśmiech z jego twarzy nie zszedł, gdy okazała się nią być piękna Lillian Cavendish, jego przyjaciółka. Gestem zaprosił brązowowłosą, by usiadła obok niego i panienki Henderson, a następnie odłożył najwyraźniej niepotrzebną książkę na trawę. - Ależ mi się poszczęściło...- mruknął pod nosem i dodał w kierunku rudowłosej:- Oj, ale moje towarzystwo nie może ci przeszkadzać! Wręcz przeciwnie. Uwierz, dziewczyny uwielbiają spędzać ze mną czas! Luke ponownie mrugnął w kierunku niebieskookiej, po czym spojrzał na Lillian. - Lills, potwierdzisz, prawda? Siadaj, śliczna. Jak wam dzionek mija, cne niewiasty?- zapytał radośnie, niczym skowronek. Nareszcie miał do kogo otworzyć paszczę, do tego oba ktosie były niezwykle ładne.
Brunetka z niezaprzeczalną sobie gracją, na jaką stać arystokrację, podeszła do towarzystwa, siadając jednak w pewnym odstępie od Luka. Ot, zwykłe droczenie się. Lubiła się z nim droczyć, w końcu taki miała charakter. Usiadła jednak na trawie, uważając by nie ubrudzić się za bardzo, i spojrzała na rudowłosą, kiwając w jej kierunku głową, lecz nie odezwała się. Po prostu do najpierw do niej się trzeba odezwać, bo Ona rzadko kiedy pierwsza zaczyna rozmowę. Westchnęła cicho, obrzucając spojrzeniem gryfona. - No pomyśl co jak mogłam robić. Eksperyment - powiedziała rozbawiona jak i dumna z siebie. Jej wiedza, coraz bardziej się poszerzała i kto wie? Może bedzie pracować w jakimś instytucie, albo zostanie twórcą najbardziej morderczych trucizn na świecie. To również by jej odpowiadało, bo trucizny to coś, co bardzo jej się podobało i lubiła obserwować wszelkie działa trucizn na żywy organizm. Włącznie z nią, bo sama aplikuje sobie metaamfetaminę, ale póki nikt nic o tym nie wie, tym lepiej. Obserwowała gryfona i nieznaną jej rudą dziewczynę, i podparła głowę rękoma, patrząc przed siebie, czyli na jezioro. Doprawdy, śliczne miejsce. -Za niedługo pół szkoły wytruje. Biada mym wrogom.. - rzuciła w żarcie, nie przejmując się jak to obca dziewczyna mogła odebrać. Krukonka jeszcze nikogo nie zabiła, i raczej w najbliższym czasie nie zabije. Po prostu, stwierdziła pewien fakt, który może się stać rzeczywistością. Oczywiscie nie chodziło tutaj o pół Hogwartu, ale tylko o wrogów.
Luke westchnął z irytacją, gdy Lillian usiadła w lekkim oddaleniu od niego, jakby conajmniej obawiała się jego osoby. - Eksperyment, eksperyment. Jesteś równie nieprzewidywalna, co piękna, więc wolałem zapytać... Brunet zaczął wystukiwać na okładce książki bliżej nieokreslony rytm, po czym poderwał się i otrzepał spodnie z trawy. - Krukonka, Puchonka i Gryfon! Brzmi jak początek dobrego kawału, ale jaki chłopak byłby niezadowolony z towarzystwa takich dam?- tu szelmowski uśmiech, wpierw skierowany do Lillian, a następnie do Amy. Po tych słowach Luke chwycił niższe gałęzie i już po chwili siedział na jednej z grubszych gałęzi rozłożystego drzewa. - I co, Lillian, na czym tym razem testowałaś swoje zabójcze mikstury? Mała żabka, czy może jakiś pierwszoroczniak?- zażartował radośnie, zerkając w dół na piękne damy.
Przewróciła tylko oczami na jego słowa. Tak naprawdę to..niezbyt przepadała za puchonami. Były to osoby bez charakteru, które nie wyróżniały się niczym szczególnym i trafiły do domu borsuka. Tak było to w jej mniemaniu, lecz nigdy nie mówiła tego na głos. Chciała najpierw poznać daną osobę, nawet jeżeli był to puchon. Nie lubiła jednak, gdy ktoś patrzył na nią z góry. To Ona zawsze powinna patrzeć na innych z góry. Dlatego wstała spokojnie, i niczym kot wdrapała się na gałąz, na której siedział gryfon i wystawiła w jego kierunku język. Niech nie myśli,że dziewczyna pozwoli na to by obserwował cały świat z góry. Miała tylko nadzieję że gałąz wytrzyma obciążenie dwóch osób. - Nie było Ciebie, więc musiałam posłużyć się małym, słodkim szczeniaczkiem -stwierdziła, obserwujac go. Znana była z swojego ciętego języka, ale przecież nie może być czystą tęczą, posypaną lukrem. Poprawiła kosmyk włosów, który wpadał jej do oczu i popatrzyła na gryfona. -Nie licz,że będę pomagać Ci w zadaniach - stwierdziła, chociaż prawda była taka, ze i tak by pomogła. Dlaczego by nie, skoro większość materiału ma już opanowane? Może dla innych była kujonką, ale nie obchodziła ją opinia innych. Uśmiechnęła się lekko w stronę chłopaka i przeniosła wzrok na wodę. Zabawne, kolor wody i kolor tęczówek Luka były takie podobne..dobrze, że nie ma zielonych oczu. Tylko ładny, spokojny błękit.
Chłopak wspiął się na drzewo z łatwością. Amy nie jest najgorsza w spinaniu się, więc spróbowała i po chwili siedziała o jedną gałąź wyżej od Luke'a. Chłopak patrzył na nią z podziwem w oczach. -Chodzisz?- Spytałam dziewczyny. Mogło to zabrzmieć wrogo, jakby chciała ją poniżyć. Jednak nie miała nic złego na myśli. -Jestem Amy. A ty?
Luke uśmiechnął się wesoło do Lillian. Zabawne, lecz w tej chwili dotarło do niego, jaka jest ona piękna. Przez głowę bruneta przemknęła myśl, że gdyby nie było tu rudowłosej puchonki, mógłby rozmawiać z panienką Cavendish inaczej. - Szczeniaczek? A to szkoda. Jakaś ty brutalna... ciekawe, czy tylko przy takich eksperymentach.- tu brunet poruszał znacząco brwiami i korzystając z okazji, jaką była możliwość siedzenia obok Krukonki, objął ją ramieniem. - Oh, Lills... jestem pewien, że będziesz mi pomagać. W gruncie rzeczy masz dobre serduszko. Młody Williard uśmiechnął się lekko i spojrzał na taflę jeziora, czując jednocześnie, że Lillian patrzy się teraz na niego. Ciekawe, nad czym się tak zastanawia...- pomyślał, lecz odezwał się dopiero po chwili i nie na temat: - Jakiego masz patronusa, Lills? Drugą, wolną rękę chłopak wsunął do kieszeni i wyjął różdżkę, bawiąc się nią palcami.
Pytanie puchonki było co najmniej dziwne i wyrwane z kontekstu. Jej się nie dało, w żaden sposób zastraszyć, no chyba że ktoś by pokazał jej pająka to wtedy tak. Ale żadne docinki słowne nie były w stanie wprowadzić ją w stan lęku. Dlatego zignorowała to bezsensowne pytanie puchonki i postanowiła się grzecznie przywitać. - Lillian Cavendish -przedstawiła się, naciskając na swoje nazwisko, pokazując tym samym że pochodzi z arystokracji i to jest 'ta Cavendish". Nie lubiła gdy ktoś o tym zapomniał, bo co jak co ale była hrabiną i przyszłą księżną. Gdyby teraz ja ojciec zobaczył, to pewnie by dostał zawału. Zaśmiała się, gdy Luke ją objął i spojrzała na niego rozbawiona. Ona i dobre serce? Po części tak, ale na pewno nie dla swoich wrogów. -W każdej sferze. Przekonasz się -stwierdziła, odbijając pałeczkę. Nie bała się tego typu żartów, a wręcz przeciwnie lubiła je. Ciekawiła ją, jego reakcja, dlatego obserwowała go spod rzęs, uśmiechając się lekko, jakby wyzywająco.
Luke przewrócił rozbawiony oczami i spojrzał na ten niesamowity uśmiech brązowowłosej. Patrzyła na niego z pełną zadziornością, cwaniackim uśmiechem i wyzywającym błyskiem w oczach. Brunet nie był w stanie zaprzeczyć: pociągała go, i to cholernie. - Przekonam się? Ah, nie kuś...- powiedział, a jego uśmiech tylko się poszerzył.:- Cholernie kusisz.- dodał pod nosem, na tyle cicho, by mieć pewność, iż Lillian tego nie usłyszy. - Patronus, Lills, patronus. Ja rozumiem, że ciebie interesują te twoje eksperymenty, ale nie jesteś w pierwszej klasie, powinnaś wiedzieć, co to patronus...- wyjaśnił ze śmiechem. Diabelsko ładna. Jakim cudem nie ma jeszcze chłopaka?!- przemknęło Luke'owi przez myśl, lecz naturalnie, zachował to dla siebie. - O, a słyszałaś tego suchara?... Jak się nazywa żona popa?- spytał, nie mogąc się powstrzymać. Spojrzał ciekawie na Krukonkę, czekając na odpowiedzi.
Prychnęła cicho. Jak On śmiał twierdzić, że nie wie co to jest patronus? Dziewczyna, przewróciła więc oczami i lekko się uśmiechnęła w jego stronę, starając się zachować spokój, chociaż miała ochotę go zwalić z tej gałęzi w akcie zemsty. -Mój patronus to lwica, łosiu - powiedziała rozbawiona, zakładając nogę na nogę i obserwując okolicę. Zapomniała o obecności puchonki, ponieważ się nie odzywała, a jeżeli się nie odzywała to może nie chciała z nimi rozmawiać? -Popka? - zapytała wesoło, bo w sumie jeszcze takiego dowcipu nie słyszała. Oczekiwała więc na jego odpowiedz, obserwując go spokojnie, co jakiś czas, poprawiając włosy, które co chwila wpadały jej na oczy.
Luke uniósł z zaskoczeniem brwi, po czym rzekł: - Więc lwica, czy łoś? Z tego co wiem, złotko, nie można mieć dwóch patronusów.- zaśmiał się, po czym dodał cicho:- Ja mam lwa. W momencie, w którym Lillian zdradziła, iż nie zna tak prostego dowcipu, Luke poczuł się na wygranej pozycji. Wybuchnął śmiechem i spojrzał na piękną dziewczynę. - Popażona, Lills. Taka gra słów- dodał zgryźliwie, na wypadek gdyby ślicznotka nie zrozumiała jego dowcipu. Kątem oka Luke zerknął na Amy, jednak Puchonka się nie odzywała. Miała ze sobą książkę, najwyraźniej nie interesowało jej towarzystwo Gryfona i Krukonki. Cóż, trochę szkoda, jednak brunet nie przejął się tym za szczególnie i przeniósł wzrok na panienkę Cavendish.
Dziewczyna przewróciła oczami i spojrzała zaciekawionym wzrokiem na Luke. Ona ma lwice, a On lwa? Zabawne..i intrygujące jednocześnie. Rzadko kiedy zdarza się, by patronusy miały podobną formę. Znaczy samiec i samica danego gatunku. Zmrużyła lekko swoje oczy, po czym zaśmiała się, na jego słowa. Pokręciła głową i spokojnym ruchem pacnęła go w bok, marszcząc delikatnie brwi. - Bo sam będziesz zadania odrabiał - stwierdziła wesoło, obserwując go po czym przeciągnęła się i ściągnęła gumkę z włosów, pozwalając by włosy opadały na jej ramiona miękką falą. -A tak, a pro po. Nie słyszałeś, kiedy będzie lekcja eliksirów? - zapytała wesoło. Nie mogła się doczekać, w końcu Lili uwielbiała ten przedmiot, tak samo jak zielarstwo. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę również jej inne zainteresowania. -I nie mów do mnie Lilis. Jestem Lilka, Lili albo Lillian - powiedziała z przyganą. Szczerze nie lubiła tego zdrobnienia.
Luke przewrócił oczami i teatralnie udał, iż lekki cios Lillian go bardzo zabolał. - Nie strasz mnie tak tymi zadaniami, słonko.- rzucił radośnie i, nie puszczając swojego 'obolałego' ramienia, dodał:- Nie mam pojęcia, kiedy będą Eliksiry. Jak mam być szczery, to nie tęskno mi do tych zajęć. Ja bym wolał Obronę Przed Czarną Magią... W myślach Luke zanotował, iż Lillian porusza się z gracją nawet wtedy, gdy się po prostu przeciąga. W jej rysach, w jej sylwetce było po prostu coś, co sprawiało, że każdy uwierzyłby, iż jego to panienka Cavendish. - Oh, wybacz. Skoro 'Lills' ci tak przeszkadza...- speszył się nieco, ponieważ nazywał tak dziewczynę nawet w myślach: lubił to zdrobnienie, które sam wymyślił. Luke jednak szybko odzyskał rezon, jak zresztą zawsze:- W takim razie, będziesz Lilka. Lub Lili. Czy jak ty tam żeś sobie wymyśliła. Chwilę milczał, po czym spytał: - Wiesz, Lili, niby tak dobrze się znamy, a ja wiele o tobie nie wiem. Na przykład, czy ty w ogóle lubisz Quidditcha?- zainteresował się, ponieważ jego wzrok padł na leżącą pod drzewem powieść, którą sam tu przyniósł.
Kiwnęła zadowolona głową, gdy mężczyzna uszanował że nie chce by mówić do niej tym zdrobnieniem. Nie wiedziała dlaczego tak do niej mówił, ale znając go z pewnością tak będzie się z nią droczył. Chociaż miała prawdziwą nadzieję, że jednak nie. Gdy zadał pytanie na temat najpopularniejszej gry w tej szkole, zarumieniła się delikatnie spuszczając wzrok i głowę przy okazji, pozwalając by kosmyki zakryły jej drobną twarz. Przez chwilę się nie odzywała, lecz wiedziała, że nie może milczeć wiecznie, biorąc pod uwagę fakt, że zawsze jest gadatliwa. -Nie umiem latać na miotle - wymamrotała cicho, zawstydzona. Dlatego niektórzy dokuczali jej z tego powodu, uważając, że jest typową krukonką, nos w książkach i zero sportu. Ale to nie jej wina, że ta miotła jest nie do opanowania, przynajmniej dla niej. To istna czarna magia, rzecz której nie potrafiła i nie rozumiała i to wzbudzało w niej zawstydzenie, bo przeważnie zawsze wszystko umiała.
Prawdę mówiąc, wyznanie Krukonki bardzo zaskoczyło Luke'a. Nie spodziewał się, że taka Panna Idealna (jak to czasem w myślach nazywał Lillian) może czegoś nie umieć i jeszcze się do tego przyznawać. Co prawda, wydawała się speszona, jednak było to conajmniej zadziwiające. Luke mocno przytulił do swojego torsu przyjaciółkę i szepnął jej prosto do ucha: - Oh, Lili, nie ze wszystkiego trzeba być najlepszym. Spójrz tylko na mnie! Przystojny, zabawny, lubiany, pewny siebie, świetny z OPCM i Zielarstwa... no, długo bym tak wymieniał, ale do sedna: a jednak nie mam dziewczyny, jestem fatalny z ONMS i nienajlepszy z Eliksirów. Nie można mieć wszystkiego.- brunet wzruszył jedynie ramionami i wziął głęboki wdech, rozkoszując się przyjemnym zapachem włosów dziewczyny.
Przez chwilę zaparło jej dech w piersiach, gdy została przytulona, lecz po chwili uspokoiła się i położyła dłonie na jego ramionach, jakby się go przytrzymując. Nie mogła powstrzymać śmiechu, który wypłynął z jej warg, gdy zaczał wyliczać swoje zalety. Zaprawdę, bardzo skromny z niego człowiek. Przymrużyła lekko oczy i odsunęła go od siebie, wstając i stała na gałęzi, patrząc na niego z góry i pozwalając by jej włosami bawił się wiatr. -Z zielarstwa jesteś dobry bo Ci pomagam - stwierdziła rozbawiona, krzyżując dłonie pod biustem i nie przejmując się tym, że może spaść z gałęzi. Nie bała się potłuc i pobrudzić. -A dziewczyny nie masz, bo za dużo srok łapiesz za ogon - stwierdziła, wystawiając zgodnie z prawdą. Jednak taka była prawda, co chwila z kimś flirtował i nie potrafił oprzeć się kobietom. A pózniej narzekał, że jest sam, zabawne prawda? Położyła jednak dłoń na jego miękkich włosach, głaszcząc go delikatnie, i patrzyła na niego z rozbawieniem pomieszanym z politowaniem.
Luke przewrócił znudzony oczami. - Oj tam, nieprawda! Zielarstwo lubię. A czy to sprawka tego, że ty mi z nim pomagasz, czy nie, to już inna bajka.- oświadczył, po czym dodał:- I wcale nie 'za dużo srok', bo ja po prostu szukam tej jedynej. Jak ją znajdę, to się uspokoję. Przez ciało chłopaka przebiegł przyjemny dreszcz, gdy Lilliane położyła dłoń na jego włosach. By zamaskować to jakże dziwne i doprawdy niepotrzebne uczucie, brunet rzucił: - A w ogóle, to zaraz spadniesz i będę musiał cię transportować do Skrzydła Szpitalnego. Po tych słowach Luke zeskoczył zwinnie z gałęzi, wziął po pachę swoją książkę i wyciągnął ręce, żeby pomóc panience Cavendish w zejściu z drzewa. - Może się przejdziemy? Na przykład na Przystań, Polankę, gdzie chcesz...- zaproponował w końcu.
Pokiwała głową uśmiechając się lekko. Oczywiście, zabrała dłoń gdy zaobserwowała, że chce zejść i patrzyła jak zwinnie zeskoczył. Musiał być sprawny, skoro lubił latac na miotle. Przyjęła jego pomoc, zeskakując, prosto w jego ręce, i gdy już ją postanowił na ziemi, poprawiła włosy i popatrzyła na niego rozbawiona. -Zdam się na Ciebie. Prowadz - uśmiechneła się ślicznie, tylko po to by nie kazał jej wybierać miejsca. Szczerze nie wiedziała dokąd iść, dlatego wolała jemu powierzyć tą decyzję bo wtedy nie będzie marudzić. Zresztą Ona rzadko marudzi, chyba że ktoś chce ją zanudzić. No albo zaprowadzi ją na cmentarz. Ona nienawidzi cmentarzy, okropnie zle się jej kojarzą. Może wybierze jakąś łąkę albo lasek?
Luke uśmiechnął się do dziewczyny, które z taką gracją zeskoczyła mu prosto w ramiona. Zaczęło ogarniać go uczucie, którego jeszcze nigdy nie doznał. I nie podobało mu się to. Za często myślał o tym, jaka to Lillian piękna, zdolna... Chłopak zacisnął zęby i odgonił od siebie natrętne myśli. Następnie posłał przyjaciółce uśmiech i zaproponował: - W takim razie, zapraszam do Kwiecistego Ogrodu, Lili. Po tych słowach, nie czekając na brązowowłosą, pospiesznym krokiem skierował się w miejsce, o którym sam wspomniał.
Popatrzył za nim zdezorientowana, po czym poszła za nim. Dlaczego tak wyrwał do przodu? Cóz, nie zamierzała za nim biec, dlatego po prostu szła za nim spokojnie, splatając dłonie za plecami i krocząc za nim spokojnym, majestatycznym krokiem, niczym lwica. Uśmiechnęła się lekko do siebie, zaciekawiona dokąd ją może zaprowadzić. Miała tylko nadzieję, że nie będzie tam tłoczno, bo szczerze nie chciała, znowu obserwować większej grupy ludzi. Ciężko się wtedy skupić. /z.t/
Wraz z odejściem zimy pan Ford nieco zmienił swoje podejście do świata. Dziwne, że wraz ze zmianą pogody zamiast czuć rozleniwienie i uciekać od nauki, to on wręcz odwrotnie. Waverley wraz z nastaniem wiosny wziął się jeszcze bardziej za naukę. Przez wszystkie lata jakoś nie za bardzo skupiał się na nauce. Szła mu dobrze i bez tego. Bo przecież był Krukonem. A oni wręcz lgnęli do zdobywania wiedzy. Chłopak wybył z zamku, co zdarzało mu się dość rzadko. Zdecydowanie wolał siedzieć w czterech ścinach. Jednak tam nie dało się w spokoju uczyć. Za dużo ludzi. A Wave nie był za bardzo społecznym osobnikiem. Najlepiej czuł się w otoczeniu swoich przyjaciół i rodziny. Idąc przez błonia zastanawiał się, gdzie mógłby się zaszyć i w spokoju zagłębić w lekturze. Na myśl przychodziło mu tylko jedno miejsce. Jezioro. Było dość rozległe i można się było tam w spokoju uczyć. Tak więc Wave tamże skierował swoje kroki, z dwiema książkami pod pachą. Krukon koncentrował się na aktualnie na zaklęciach. Dotarłszy na miejsce usadowił się pod drzewem. Nie było sensu wchodzić na nie, kiedy nie zamierzał podziwiać widoków.
Gdy na zewnątrz panowała tak słoneczna pogoda, jak dziś, żadne siły nie mogły zatrzymać El przed wyjściem z zamku. Dziewczyna wręcz wyskoczyła z budynku, z zachwytem przyjmując na skórę ciepło promieni słonecznych. Wiosna była jej ulubioną porą roku. Ciepło, lecz nie za gorąco. Zwyczajnie w sam raz. Przystanęła, myśląc, gdzie się udać. Jakiś głos w jej umyśle podsunął : jezioro. Taak, idealne miejsce na wypełnienie obowiązków i relaks. Poprawiając ułożenie torby na ramieniu, El ruszyła w kierunku obranego celu, nucąc pod nosem piosenkę „Heaven” zespołu Ain Eingarp, która wciąż siedziała jej w głowie. Z delikatnym uśmiechem zmierzyła lazurowymi oczyma wiekowe, rozłożyste drzewo. Sama nie wiedziała, dlaczego ten widok sprawia jej aż taką przyjemność. Mało kto z równym zafascynowaniem przyglądał się naturze. Wortonówna obeszła drzewo, zamierzając usiąść tuż pod jego konarami od strony wody, a wtedy zorientowała się, że nie jest tu sama. Cóż, to miejsce było ewidentnie zajęte. Brązowe, dość chaotycznie ułożone włosy (czy może właśnie nie ułożone?), wysoka postura, pewna niewymuszona nonszalancja w ruchach.. Tyle w zasadzie wystarczało, by rozpoznać Wave’a, studenta z Ravenclaw’u. - Cześć. – przywitała się krótko, posyłając mu subtelny uśmiech. – Miałbyś coś przeciwko towarzystwu? Nie chcę przeszkadzać. Popatrzyła na niego cierpliwie. Wiedziała, że nie jest on specjalnie kontaktowym człowiekiem, ale skoro już tu była.. W każdym bądź razie, nie zależało jej aż tak na pobycie właśnie tutaj, więc odmowę przyjęłaby dość obojętnie.
Kto by pomyślał, że po tylu latach nauki zaklęć, będą one odkrywane z zaskoczeniem przez Wave`a? On sam się tego nie spodziewał, ale teraz zainteresowały do tak bardzo, że chłopak będzie drążył temat, aż uzna, że wszytko zostało przez niego przejrzane. Nie obejmowało to oczywiście działu ksiąg zakazanych. Aż tak szalony on nie był. Siedzenie nad jeziorem miało w sobie coś takiego, że Wave poczuł się odprężony jak rzadko kiedy. Takie stany osiągał jedynie, gdy kończył medytację. Lektura okazała się na tyle ciekawa, że wciągnęła Waverley`ego tak bardzo, że do jego świadomości po chwili dotarło, że coś się do niego mówi. Oderwał wzrok do liter i podniósł go na osobę mówiącą. Tę osobę chłopak kojarzył. Koleżanka z roku, ten sam dom. Elvia. - Witaj - powiedział nie wstając, ani nie robiąc żadnego ruchu. Na towarzystwo Wave nie szalał z radości, ale nie miał nic przeciwko jej towarzystwu. Była jedną z nielicznych osób, przy których mógł bez skrępowania milczeć. - Nie przeszkadzasz - powiedział odpowiadając lekkim uśmiechem na jej uśmiech. - Miłe towarzystwo jest jak najbardziej mile widziane.
Uśmiech Krukonki powiększył się nieznacznie. - Jak zwykle czarujący. – stwierdziła, siadając obok kolegi w pewnej odległości, by zapewnić im obojgu przestrzeń i swobodę. Wysunęła przed siebie długie nogi, na których oparła torbę, z której wnętrza wyciągnęła książkę i pergamin. Zamierzała napisać wypracowanie na eliksiry. Wprost ubóstwiała ten przedmiot. Mogła poświęcić długie godziny na warzenie przeróżnych wywarów, a także na lekturę o nich. Była to jedna ze sztuk magicznych, które, tuż po przyjeździe małej El do Hogwartu, zawładnęły nią, kompletnie ujmując i pasjonując. Pamięta śmiech taty, gdy podczas świąt opowiadała mu o Eliksirze Rozgrzewającym z takim zaangażowaniem, że zapomniała o prezentach, czyli tym, co dzieci powszechnie lubią najbardziej. Elvia rozłożyła pergamin i sięgnęła po pióro i atrament, usadawiając buteleczkę z ciemną cieczą obok siebie, na równym podłożu. - Co czytasz? – zagadnęła towarzysza, podpisując swoją jeszcze pustą pracę.
Wave spojrzał na numer strony, którą czytał, by zapamiętać, gdzie jest w razie zamknięcia książki. Nie stosował zakładem, bo uważał je za nie potrzebne. Nigdy nie zaczynał czytać innej dopóki nie skończył wcześniejszej. Inaczej nie potrafił się skupić na tym, co czyta. Woda w jeziorze była nieruchoma niczym lustro. A gdzieś tam pod nią tętniło życie. Trytony, syreny i inne wodne stworzenia, na przykład druzgotki. Jednak faworytem Wave`a była wielka kałamarnica. Tym bardziej było to dziwne, że nie poświęcał faunie i florze dużo uwagi. - O zaklęciach - odpowiedział na pytanie Elvii. - Przyznaję, że na nowo odkryłem jak bardzo są ciekawe. W końcu zaklęcia stanowiły podstawową wiedzę każdego czarodzieja i czarownicy. Nie oznaczało to, że inne aspekty traktował mniej poważnie. - Praca domowa? - Zapytał widząc jak dziewczyna wyjmuje pergamin i atrament.
El zaśmiała się krótko, kiwając głową. - No tak, bez nich nasz czarodziejski światek nie byłby już taki magiczny. – stwierdziła, mrużąc oczy przed słońcem. Wyjęła różdżkę i wycelowała w liście drzewa, które ułożyły się nad jej głową w taki sposób, by zapewnić dziewczynie cień. Z uśmieszkiem na ustach, umoczyła końcówkę pióra w atramencie, stawiając pierwsze słowa i łącząc je w zdania. Zawsze miała dar do pisania. Konkretnie, a do tego z prawdziwym polotem. Słysząc pytanie Krukona, delikatnie skinęła głową. - Tak, moje ukochane eliksiry. – odrzekła z błyskiem w oku. Pisała kilka minut, po czym na myśl przyszło jej dzisiejsze wydarzenie. - O, Wave. Idziesz na imprezę? – spojrzała na niego ciekawie, przygryzając wargę. - Wiesz, tę powitalną dla przyjezdnych, w Łazience Prefektów. – uzupełniła, choć była pewna, że już słyszał o planowanej zabawie. W końcu każdy uczeń otrzymał list, a wieści i bez sowiej poczty rozchodziły się w zastraszającym tempie. - Właśnie zastanawiałam się nad tym. Worton lubiła imprezy. Czuła się wtedy w swoim żywiole. To faktycznie był najlepszy z możliwych sposobów na nawiązanie znajomości i przełamanie lodów wśród osób z Hogwartu, Australii oraz Kanady. Nic tak nie zbliżało jak wspólnie pity alkohol, taniec czy wyjście na fajkę. Niemniej jednak, blondynka chętniej poszłaby tam wiedząc, że nie będzie jedyną przedstawicielką Ravenclaw’u, a także będzie mogła liczyć na ewentualne towarzystwo kogoś dobrze znajomego.