W krętych podziemnych korytarzach można znaleźć wiele opustoszałych pomieszczeń. Nie brakuje tu więc także od wieków nieużywanych klas. Jedna z nich znajduje się w krętych lochach. Jej wnętrze jest dość niewielkie i zwykle pogrążone w zupełnym mroku. Poniszczone i zakurzone ławki ułożone są jak w aulach, natomiast ściany zdobią jakieś stare obrazy na których nie znajdziesz żywych postaci. Nawet one opuściły to miejsce. Niełatwo tu dotrzeć, ale ma to też swoje plusy, istnieje naprawdę niewielkie prawdopodobieństwo, że jakiś inny uczeń w tym samym czasie będzie chciał odwiedzić to miejsce.
Po chwili nieznośnego oczekiwania drzwi do klasy otworzyły się i do klasy wszedł nauczyciel. Flora uśmiechnęła się szeroko, znała tego nauczyciela niemalże od samego początku swojej edukacji w szkole. Z wymuszoną uwagą wysłuchała wprowadzenia i skupiła się na celu zaklęcia. Nigdy nie lubiła zaklęć, ale to może się jej akurat przydać przy pracach w ogrodzie. O ile burza i wichura nie wyrwą jej roślinek z ziemi. Z zapałem uznała, że takie zaklęcie to dla niej nic trudnego, więc chwyciła różdżkę w dłoń i machnęła stanowczo. Jej pewność siebie nie była zbytnio pomocna przy tym zadaniu. Flora wywołała swoim zaklęciem gwałtowną burzę i po usłyszeniu pierwszego pioruna wzdrygnęła się z ogromną niechęcią. Silnym podmuchem wiatru i gwałtownym deszczem zapewne zdenerwowała trochę obecnych w sali, przez nią dużo osób wyjdzie mokrych. Po kolejnym grzmocie Flora postanowiła zrezygnować z prób opanowania zaklęcia i ze zdenerwowanym (ze złości i ze strachu) głosem powiedziała do siebie „dosyć!”. Wyszła z sali nie czekając na resztę. Nie chciała się narażać na karę społeczną za zmoczenie szat.
Naya kompletnie zapomniała o zajęciach, co zaowocowało mocnym spóźnieniem na zajęcia. Weszła do sali i przeprosiła nauczyciela za spóźnienie. Usiadła koło jakiejś dziewczyny, która szybko wytłumaczyła Puchonce co trzeba zrobić. To chyba nie było trudne. Wzięła różdżkę do ręki i już chciała wymówić formułkę, kiedy niechcący wsadziła sobie magiczny przedmiot do oka. Głośno syknęła i szybko złapała się za oko. -Cholera...- Mruknęła. Łzy zaczęły jej napływać do oczu i czuła, że bez interwencji pielęgniarki się nie obejdzie. Podeszła do nauczyciela i wskazała na oko. -Przepraszam, ale muszę, em...wyjść. Uśmiechnęła się przepraszająco i szybkim krokiem wyszła z sali. Skierowała się do Skrzydła Szpitalnego, gdzie miała nadzieje zastać pielęgniarkę.
Alva przyszła na zaklęcia nie tylko z zasady, ale pełna radości, że może się doszkolić do Złotego Sfinksa. Przecież zaklęcia dużo dawały też w znajomości obrony przed czarną magią, która była specjalnością Cabrery. - Siema, Chupacabra – rzuciła do brata. – Hej – dodała w stronę Sheili i zajęła swoje miejsce. Na początku jednak nudziła się niemiłosiernie, bo ruchy różdżką opanowała do perfekcji. Nienawidziła marnowania czasu i żałowała, że musiała czekać aż reszta zdoła to załapać, by mogli przejść do dalszych ćwiczeń. - Aqua Passe – powtarzała ciągle, starając się rzucić to przeklęte zaklęcie, ale nijak jej szło. Podczas gdy inni je opanowali! A przecież byli od niej gorsi z zaklęć. Przebrzydli! Była naprawdę niezadowolona, zważywszy na to, że musiała zostać po lekcjach. Mimo wszystko nauczyciel nieco jej pomógł i w końcu była dumną znawczynią zaklęcia wywołującego burzę. Strzeżcie się nieśmiałki w Zakazanym Lesie, mwahah!
z.t
2, 5 (mam pecha na wymiany, ciągle 5 ;_; ), 1, 1
Ostatnio zmieniony przez M. Alva Cabrera dnia Czw Maj 08 2014, 19:50, w całości zmieniany 1 raz
[6,5, wylosowane za punkty : 6,4,5. Czyli po podmianach itd: 5, 5 i parzysta - 4.]
Gdy Katniss weszła na zajęcia, była tylko troszeczkę spóźniona. Rozejrzała się po zgromadzonych, by zobaczyć, co robią. Aqua coś..Aquamenti? Nie.. Aqua Passe! Dziewczyna słyszała o tym zaklęciu, a teraz miała okazję je wypróbować. Czym prędzej zabrała się do pracy. Jednak najpierw musiała poczekać, aż nauczyciel wszystko objaśni. Dla wprawy powtarzała ruch nadgarstka, żeby nie wynikło potem coś nieprzyjemnego. -Aqua Passe! -Nic. Zero efektu. Ale że jak? -Aqua Passe! -powtórzyła, skupiając się na ruchu różdżką. Nadal nic. Rozejrzała się, czy ktoś nie przygląda się ukradkiem jej bezowocnemu wymachiwaniu różdżką. Kiedy upewniła się, ze jest bezpieczna, Gryfonka wzięła głęboki wdech i sprobowała ponownie. Dopiero za szóstym razem udało jej się rzucić zaklęcie prawidłowo. Lepiej późno niż wcale. Z ulgą wyszła z klasy, gdy tylko inni zaczęli ją opuszczać.
Przyszedł, no przyszedł. Spóźnił się niemal jak zawsze ostatnio, ale nie oznaczało to od razu, że wpadł na sam koniec nie wiedząc w ogóle co się wokół dzieje. Zajął pewnie miejsce gdzieś z tyłu, no bo przecież nie na początku. - Szkoda - wyrwało mu się głośno, kiedy Scott wspomniał o tym, że zaklęcie nie jest na tyle silne, aby kogoś poturbować. W ogóle nawet zaczął się zastanawiać jaki jest sens nauki czegoś takiego, ale skoro już tutaj był to już pokaże innym jak powinno się to robić prawidłowo. Taki będzie wspaniały, a co sobie żałować będzie. Kiedy patrzył na próby innych odechciewało mu się żyć. Aż chciał się wepchnąć gdzieś w kolejkę, aby im pokazać jak to się robi, a później wyjść, aby nie musieć patrzeć na ich pokraczne ruchy różdżką. Jeszcze ktoś mu zrobi krzywdę, a wtedy na pewno dobry humor szybko go opuści. Czuł, że zaklęcie mu wyjdzie bez zarzutu dlatego kiedy przyszła jego kolej pokazał klasę. Tak, tak wszystko poszło jak należy. I tym bardziej nie rozumiał tych co mieli problem z tym zaklęciem. Przecież było to proste, nie? Opuścił salę i poszedł gdzieś, gdzie ludzie nie wydłubują sobie oka różdżką
zt 6 i za punkty z kuferka przerzut na 5 4 i za punkty przerzut na 3
Pojawiła się w sali nie pierwsza, ale też nie ostatnia. Widziała jak gromadzi się tu coraz więcej Hogwardzkich zastępów. Podchodzą do Scotta, zaliczają i wychodzą. Swoja drogą, cmoknęłaby go. Lubiła starszych. Ale czekała. Sama nie wiedziała na co. Siedziała gdzieś z boku i przyglądała się jak te dzieciaki rzucają sobie jakieś śmieszne zaklęcie, a potem cieszą się jak przedszkolaki. Ależ słodko. I pojawił się on. Madness. Ten sam lekceważący wzrok, pewnie myślał dokładnie to samo co ona. Rachu ciachu i po strachu. Wyszedł. Nawet jej nie zauważył, może to i lepiej. W końcu zebrała się w sobie i stanęła na końcu kolejki. Zostały jeszcze dwie osoby, chyba, że się ktoś zjawi i wciśnie za Nią. Kilka machnięć i już, tadam. Wykonane. Tak się to robi idioci. Do widzenia.
Echo nie lubiła takich ludzi, jak Scott. Przede wszystkim kojarzył jej się z tymi wszystkimi ruchaczami, którzy myśleli tylko o jednym, a to przecież było bardzo przykre. Nie ruszał jej fakt, że nauczyciel był przystojny. A do tego, jego wiedza czy tam umiejętności jakoś usuwały się w cień, właśnie przez wizerunek. Przyszła więc na lekcję i nie czuła obowiązku do specjalnego szacunku, klapnęła sobie, spóźniona, gdzieś przy Florci. - Eloszka - mruknęła do niej, obserwując profesora i słuchając go połowicznie. Aqua Passe. Aqua Passe. Wyłapała zaklęcie i postanowiła improwizować! Przy pierwszych ćwiczeniach szło jej całkiem nieźle, czuła się nawet pewnie, gdy tak ogarniała ruchy nadgarstka i formułkę. Peeeestka! Przy drugim już było burzowo. Wywoływanie burzy przez wszystkich obecnych w klasie... powstrzymała się siłą woli od pogratulowania profesorowi logiki. Zamiast tego wywołała jeszcze większą burzę, zaraz zauważając, że siostra jej gdzieś zwiała. O, no cóż, trzeba było ją znaleźć!
Astrid jeszcze nie była na zajęciach u tego profesora. Standardowo wpadła spóźniona, bo tłumy kierujące się do starej klasy chodziły jakimiś innymi drogami niż ona sama, przez co nie mogła się do nich dołączyć i trafić, jak na porządną Krukonkę przystało. W końcu musiała poradzić sobie sama, a że potrafiła być zaradna i sprytna, podołała zadaniu i znalazła się w odpowiedniej sali. Scott wyglądał jakoś tak... młodo, ale poznała, że jest nauczycielem, po tym, że opowiadał o zaklęciu. Słuchała uważnie, a potem zabrała się za ćwiczenie czaru. Szło jej zaskakująco dobrze, bo udało się opanować odpowiednie ruchy, a następnie rzucone Aqua Passe wyszło jej bez większych problemów. Astrid aż podskoczyła, słysząc nadchodzącą burzę, ale potem uśmiechnęła się, bo przecież zaklęcie wyszło! Huhu gratki!
Jeanette dotarła też na zaklęcia! Szkoda, że nie uczyli tu obliviate. Już na wejściu rozejrzała się za potencjalną ofiarą, oczywiście tylko tak w sobie, w środku. Utrzymała zdezorientowaną minę i przeprosiła za spóźnienie, narzekając na niesprzyjające okoliczności i jak zwykle wychodząc z opresji na pozycji wygranej - bowiem niewiniątka. Klapnęła sobie gdzieś z tyłu i słuchała Scotta z umiarkowanym zainteresowaniem, co chwila skupiając się na czym innym. W końcu przyszedł czas na ćwiczenia. Ruszyła się z miejsca, żeby było wygodniej i sprawniej. Pierwszy ruch nadgarstkiem był chyba najgorszym, bo podpaliła włosy jakiejś dziewczynie obok. Nie znała jej, ale ugasiła płomień sprawnie i szybko, używając Aquamenti. Przeprosiła ją, pytając kilka razy czy nic się nie stało, czy na pewno w porządku, choć myślała sobie, że fajnie tak czasem kogoś podpalić! No nic, drugie podejście okazało się lepsze. Od razu załapała co i jak, wywołując piękną burzę. Lubiła deszcz, wiec wyszła zadowolona. Widzicie, jak niewiele do szczęścia potrzeba?
Burza była w niej samej, więc jakim problemem było wywołanie jej na lekcji zaklęć? Przyszła nieco spóźniona, ale nie przejmowała się tym absolutnie. Spokojnie mogłaby przekonać profesora Scotta, że nie warto przejmować się czasem. Liczą się bowiem zdolności i odpowiednie umiejętności, pozwalające na, przykładowo, zbieranie dobrych ocen. A potem nauczanie! Słuchała nauczyciela, starając się zapamiętać jak najwięcej z jego słów. Szkoda byłoby coś pominąć i zrobić z siebie pośmiewisko. Ambicje zawsze wyrastały nad wszystko inne, nic nie zmieniło się od ostatniego czasu, dlatego Rousvelt rozpoczęła ćwiczenia, delikatnym ruchem nadgarstka wyważając, co powinna, a czego nie. Opanowanie teorii nie zajęło dużo czasu, a gdy poczuła się pewnie, postanowiła spróbować rzucić właściwe zaklęcie. - Aqua Passe - powiedziała spokojnie i wyraźnie, wywołując burzę. Prościzna. Od początku wiedziała, że nie będzie komplikacji. Tak to już było, kiedy coś zżerało od środka. Żywioły siedziały w tym środku.
Już zaczynała zapominać, że ostatnie parę dni spędziła w paskudnym skrzydle szpitalnym, w którym leczono jej obojczyki, zebra i całą resztę. Gdyby nie to, że różdżkę zostawiła razem z błyszczykiem i zeszytem od magii lecznicej w czarnej torbie, to pewnie już dawno dałaby sobie z tym wszystkim rade. Tak to jej seksowny tyłeczek musiał spędzić parę nocy w obskurnym skrzydle szpitalnym. Fuj, ludzie byli okropni, a zwłaszcza dzieci, które przychodziły z każdą pierdołą, byleby wyrwać się z lekcji. Jakie szczęście, że willa moje już spokojnie żyć, zamiast znosić tamte ustrojstwa. Wiecie czemu Coccinelle przyszła na zajęcia? Miała sen. W nim zobaczyła jak świetnie czaruje. Oczywiście była hipersuper szczęśliwa, ludzie ją chwalili i podziwiali, a pod koniec w ramach nagrody dostała najnowszy olejek do ciała o zapachu migdałowym. To było takie inspirujące! Sądziła, że ten sen zmieni jej życie. Tak się stało. Gdy tylko usłyszała o lekcji zaklęć, wiedziała, że to jest właśnie obiekt jej poszukiwań. Bez większych ceremoniałów udała się do sali, by tam obczaić jakiegoś przystojnego nauczyciela i banalnie proste zadanie. Uśmiechnęła się pod nosem, po czym zaczęła czarować. Raz, dwa, trzy i po krzyku! To skoro już sen się ziścił, to można spokojnie pójść poszukać nowych budów do kremowej sukienki. Chwila relaksu nikomu nie zaszkodzi!
Burza, burza, miało być super i Bell nie mogła się doczekać, aż nauczycie się jak takie cudo wywoływać samemu. Jak byłaby jakimś bogiem co siedzi na górze i wszystkim kieruje, może strzelać piorunami i wywoływać deszcz. Brzmiało nieziemsko. W sali panował niebywały harmider. (Nowy?) nauczyciel jakby nie wszystko ogarniał i wydawało się, że podchodzi to całej sprawy lekcji zbytnio na luzie, ale to nic, bo akurat Bell szło wyśmienicie. Co tam, że dookoła ludzie dźgali się różdżkami w oczy, być może wyjmując je sobie nadziane na patyki. To nic. Bell zajęta była wyczarowywaniem burzy i nie przeszkadzał jej nawet wiatr co chwila wiejący w sali tak mocno, że włosy i kartki latały i deszcz który po nieudolnych próbach innych już kilka razy zalał klasę. Bell powiedziała głośno AQUA PASSA, a na zewnątrz znowu zagrzmiało, deszcz wydawało się, że zaczął padać jeszcze mocniej. Burza wywołana wieloma zaklęciami trwała na całego. Krukonka po udanym (chyba) wyczarowaniu uciekła z klasy, żeby z okien pokoju wspólnego móc poobserwować jak się błyska.
Phoenix chodziła na zajęcia. Oczywiście, że tak. Musiałaby nie być sobą żeby na jakiś nie być. Pewnie nawet obłożnie chora by się na nich zjawiła. Zwłaszcza, jeśli rozchodziło się o transmutację, zaklęcia, lub OPCM. Dlatego też nie dziwnym był widok jej w odpowiednim miejscu, punktualnie by nauczyć się czegoś. Prawię wydała z siebie przeciągnięte jęknięcie, gdy zobaczyła jak pięknego mają tu nauczyciela zaklęć. Przygryzła wargę patrząc na niego i właściwie z początku prawie w ogóle nie słuchając. Mogła się założyć, że dziś w nocy nie tylko ona jedna będzie sobie fantazjować o nauczycielu i po cichu się w nim podkochiwać. Mając takiego nauczyciela aż chciało się być na tej lekcji! O zaklęciu wcześniej nie słyszała, ale wiedziała, że chętnie się go nauczy, by potem mów dręczyć nim swoje wredne rodzeństwo. Ruchy nadgarstka ogarnęła niczym błyskawica a i zaklęcie udało jej się szybko wykonać poprawnie. Co tylko nagnało uśmiech i dumę na jej twarz, jednak zaklęcia były jej broszką. Nagrodą zaś był uśmiech od profesora, który automatycznie roztopił jej serce. Z wielką szczęśliwością widoczna na twarzy Nix opuściła lokal.
3-5,4-1 zamiana na 2 i 1 wyrzucone w drugim podejściu dzięki magicznym punkcikom.
Monotonia go ogarnęła w tym zamku, wstawał rano robił obchód, szedł na lekcje przeciskając się między pierwszakami, prowadził lekcje, wracał pod wieczór do swojej komnaty, robił nocny obchód i tak w kółko. No może czasem złapał jakiś uczniów i odjął im punkty. Już zdołał się przyzwyczaić do tego że stracił pamięć. Przez pierwsze miesiące ciążyło mu to, że nic nie pamięta i chodził do wielu specjalistów którzy twierdzili że wiedzą co mu jest, ale tak naprawdę byli to spece od siedmiu boleści. Zabawne czyż nie? Może to świadczyło że powinien zacząć nowe życie właśnie tu i teraz tak jak jest? Wszystko było ładnie pięknie aż do dzisiejszego dnia kiedy dostał list od jednej z uczennic. Z treści wynikało, że dziewczyna chyba znała go wcześniej, twierdząc że nie pamięta tego, że potrafi czytać w myślach. Bardzo, ale to bardzo go to ciekawiło i dlatego postanowił stawić się w wyznaczonym miejscu. Heh...w Mungu nie potrafili przywrócić mu pamięci, a młoda kobieta będzie w stanie? Aż się uśmiechnął na samą myśl, znowu nadzieje do niego powróciły, najlepiej tylko jeżeli nic z tego nie wyjdzie. Mieć nadzieję która znowu legnie w gruzach. Jakoś nie przykuł uwagi do tego jak się ubrał, dlatego idąc korytarzem w czerwono niebieskiej koszuli w kratę i musztardowych spodniach, szedł na spotkanie z tajemniczą uczennicą. Uchylił drzwi i zerknął do środka, nie było tam jeszcze nikogo, dlatego przymknął drzwi i się o nie oparł, dlaczego znowu zaczął dążyć do tego, aby wszystko pamiętać? Miał jakieś takie dziwne przeczucie że zrobił naprawdę coś złego, w końcu był wilkołakiem prawda? Może z tego powodu stracił pamięć. Już kilka razy przeszedł transformację w zakazanym lesie, gdyż mało brakowało aby doszło do tego w zamku. Może ktoś sieknął w niego zaklęciem gdy stało się to w szkole i dlatego nic nie pamięta. Gdybanie...otworzył oczy i przeszedł po starej klasie przyglądając się niektórym przedmiotom. Był tutaj kilka razy ale jedynie sprawdzić czy nie przebywają tutaj inni uczniowie którzy łamią nocny regulamin. Wziął jakąś czaszkę z szafki i spojrzał na nią.
Monotonia to najgorsze co może nas spotkać. Szafir nie żyła jak przykładna studentka, były prefekt, czy co gorsza - przyszła praktykantka. Ona raczej planowała podbić świat, w zupełnie inny sposób niż to co oferowało jej w tym momencie życie. W jednej chwili stała się żoną. Musiała wrócić na studia, a finalnie i tak zaraz pewnie ucieknie, bo natłok obowiązków sprawi, że przestanie wyrabiać i nawet nie złapie oddechu. Wróci gdy uspokoi się sytuacja, albo... Wcale nie wróci i - co wtedy? Nie ma to jednak teraz najmniejszego sensu, ani znaczenia, bo przecież Sparks... O, nie. Przepraszam - Reyes, nie planowała żadnych wypadów gdziekolwiek, bo ten do Las Vegas zakończył się pierdolonym małżeństwem. Nie żeby żałowała, ale to nieco pokrzyżowało jej plany. Niemniej jednak, napisała do Godfreya. Szukała jedynie zadośćuczynienia, to co rysowało się w jej umyśle, było na tyle niebezpieczne, że mogła zostać zawieszona w prawach ucznia, ale nie zrobi nic na terenie szkoły. Nie mogła ryzykować własną reputacją, a ta na ten moment była nieskalana. Jakby nie patrzeć przyczyniła się do pojmania Farida i rozbicia lunarnych, samej ponosząc w tym przedsięwzięciu nie małą szkodę. Szła więc teraz po ruchomych schodach, które już dwa razy spłatały jej figla, a następnie dotarła do pieprzonej starej klasy, by tam rozmówić się z profesorkiem, do którego nie miała już żadnego szacunku. Duma nie pozwalała jej na jakąkolwiek litość, a to znak, że stara Sapphire Sparks Reyes wracała. Silniejsza. Mądrzejsza i jeszcze bardziej przebiegła. -Dobry wieczór, profesorze. Mam nadzieję, że nikt nie wie o tym naszym... Spotkaniu, prawda? - Mówiła cicho, cały czas dzierżąc w dłoni różdżkę, na wypadek gdyby ją zaatakował. Nie spuszczała go z oczu, świdrowała najmniejszy ruch, by być gotową do ewentualnej obrony. Wzięła głębszy oddech, by po chwili stanąć na wprost mężczyzny, a swoim kawałkiem magicznego patyka, przejechać po jego nieskalanie przystojnym policzku. -Proszę przestać pieprzyć, że nie pamięta pan Farida... Właściwie mogę mówić po imieniu, bo przecież chciałeś mnie przelecieć w Lynwood i gdyby nie fakt, że zrobiłam coś czego się nie spodziewałeś, miałbyś na swoim koncie kolejną uczennice. Przykre, jednak nie ze mną te numery. No powiedz, Godfrey... Jak to jest patrzeć w oczy komuś, kogo prawie zabiłeś? - Nie bawiła się w ceregiela. To było bezsensowne. Liczyło się tylko rozłożenie dobrze kart, by mógł ponieść karę za swoją bezmyślność i tępotę. Wrodzoną - nabytą, to bez znaczenia.
Dobra już naniosłam poprawkę. Sapph nie jest matką - to był mój fail. Chodziło mi o bycie żoną
Ostatnio zmieniony przez Sapphire Reyes dnia Wto Wrz 02 2014, 01:40, w całości zmieniany 2 razy
Wow, wow! Ej Sparksowa ma dziecko?! Ło kurczaczki pieczone, tyle Godfreya ominęło! Ale dosyć tych podniet, pytanie się nasuwa od razu co by było, gdyby dowiedział się o tym? Gdyby pamiętał wszystko? Chyba szczena by mu opadła, no bo kolejna kochanka (a raczej niedoszła kochanka) zniknęła z jego życia i o proszę jakie nowiny niesie. Nie mniej jednak to by był chyba ostatni gwóźdź do trumny, gdyby się dowiedział, zraniony z podkulonym ogonem musiałby się zamknąć gdzieś w swojej klatce jaką był gabinet. Trzymając czaszkę w ręce usłyszał jak ktoś wchodzi do sali, nie odwracał się jeszcze do niej, gdyż nie wiedział czego się spodziewać i od czego zacząć, a może ona pierwsza przemówi w jego myślach? Tak przygotował się nim tutaj przyszedł, czytał o tych uzdolnionych osobach więc nie było potrzeby by zaczynał coś mówić jako pierwszy. Nota bene wydaje mi się że piszę takie masło maślane za co cię przepraszam, ale postaram się rozkręcić na nowo Godfreya. Jednak odezwała się "normalnie" przez co Lucas był zmuszony odłożyć czaszkę na swoje miejsce. Uśmiechnął się, a któż mógłby ingerować w to co dzieje się w tej sali, nie byli w dwuznacznej sytuacji, więc nawet jeżeli by ktoś tutaj wszedł, to uczennica rozmawia z nauczycielem. Może jej coś pokazuje...bosz jak to zabrzmiało. -Nie przejmuj się, nikt o niczym nie wie, w dodatku jest to w moim interesie by odzyskać utraconą pamięć... Spojrzał na nią gdy przejeżdżała różdżką po jego twarzy, co do cholery?! Zmarszczył brwi, dając jej tym samym do zrozumienia że mu się to nie podoba. Czy ona nie wie że nie można tak traktować nauczyciela? Dawno chyba nie straciła punktów i nie dostała szlabanu. Chciał już się odezwać, ale dziewczyna go uprzedziła. Cała mimika twarzy mu się zmieniła, gdy usłyszał to co powiedziała. Farid...jaki Farid? Przelecieć ją? Cholera cała ta sytuacja mu się nie podobała. Albo są to chore żarty które nie były na miejscu albo mówi prawdę...Otworzył szerzej oczy i uniósł delikatnie dłonie do góry pokazując że jest bezbronny. -Chcesz wierzyć czy nie, ale nie mam zielonego pojęcia o kim i o czym mówisz. Wydaje mi się, że pomyliłaś mnie z kimś. I wierz mi, nie podniósłbym ręki na uczennice, a jeżeli włóczyłaś się podczas pełni po zakazanym lesie to nie jest moja wina. Na początku każdego roku dyrektor przypomina że nie można się uczniom zapuszczać w tamte rejony...a teraz byłbym wdzięczny gdybyś opuściła różdżkę... Serce waliło mu jak oszalałe w piersi, nie wykonywał żadnych niepotrzebnych ruchów by jej nie sprowokować. Więc to dlatego zaprosiła go do tej klasy i wypytywała czy komuś mówił, żeby się zemścić? Chore, ale prawdziwe.
Nie podniecaj się tak. To był mój błąd, który więcej się nie powtórzy, bo do dzieci jest mi nie po drodze. Podobnie jak Sapph, czy Reyesowi, ale spokojnie – z pewnością zostaniesz ojcem chrzestnym, czy coś. Nie wierzyła oczywiście w bajeczkę o utracie pamięci. Dobrze wiedziała jak to funkcjonuje. Spotykała się z ludźmi, którzy ja stracili, a kłamstwo zazwyczaj goniło kłamstwo. Czyż Godfey nie był idealnym przykładem na to? Z pewnością tak, ale ciągle próbował wmawiać wszystkim dookoła coś zupełnie innego, jakby to miało… Wpływ na swoje samopoczucie. Nieładnie tak, panie profesorze, ale spokojnie… Sapphire z rozkoszą da panu nauczkę, w końcu jakby nie patrzeć miała tendencje do zadawania bólu, poprzez swoje umiejętności i nie miała litości, dla tych, którzy są tak kurewsko słabi, bo przecież głupota pewnych jednostek doprowadza ją do cholernego szału. A Lucas w tym momencie przejawiał ogromne pokłady głupoty. Normalność bywa nudna, lepsze jest to co trzymała dla niego w zanadrzu i bynajmniej nie miała zamiaru opuścić różdżki, bo on tego żąda. Zmarszczyła brwi, gdy tylko się odezwał, a zaraz potem parsknęła śmiechem, kręcąc z dezaprobata głową dla jego wrodzonej tępoty, bo inaczej już nie mogła tego usprawiedliwić, a to z każdym jego oddechem stawało się nieco… Męczące. -Dość. – Warknęła surowo, by końcówkę jakże magicznego patyka wbić nieco mocniej w jego policzek. Nie miała zamiaru słuchać kłamstw. -Dlaczego właściwie wszyscy mają wierzyć w te brednie? Kojarzysz może ferie w Lynwood? Moje zdolności legilimencji, dzięki którym spenetrowałam Twój umysł? Zobaczyłam wtedy, że byłeś pośmiewiskiem za czasów szkolnych. Zdradziłeś mi wszystkie sekrety dotyczące grupy lunarnych, a dodatkowo… Nie zmusiłeś mnie do złożenia wieczystej przysięgi. To rozgniewało Farida, czyż nie miał Cię zabawić? Kartą przetargową była moja śmierć, ale jak widzisz… – Zawiesiła nieco głos, by po chwili spuścić różdżkę i odsunąć się na krok. Rozłożyła dłonie nieco po bokach, by miał wrażenie, że się poddaje, ale nie. To nie był moment, w którym Sapphire miała się ugiąć, upaść i błagać o wybaczenie. -Ciągle żywa. Silna i… Przede wszystkim przebieglejsza, niż mogłoby się wydawać. – Miała dość zabawy w kotka i myszkę, bo to było nadzwyczajnie bezcelowe. Chciała tylko, by się przyznał, a potem uzna co z nim zrobić. Najchętniej wydałaby go Hampsonowi. -Ucierpiało wtedy sporo uczniów. Nawet Ci z Riverside, w tym mój... W tym Jack Reyes. Dziewczyna z Riverside została zabita, a... Inni? Nie wiem co się z nimi stało.
Co podkusiło Dakotę to zajrzenia do jednej z pustych klas? To wie tylko ona. Oczywistym było jednak, że nie spodziewała się spotkać tam zminiaturyzowanej wersji geparda, bo właśnie to przypominał jej leżący na jednej z ławek ocelot. Zainteresowana podeszła do niego, chcąc mu się przyjrzeć. Wydawał się taki nieprawdziwy, a ona, zahipnotyzowana, zapomniała o swojej alergii. Kot jednak nie podzielał jej fascynacji, tylko prychnął na nią, odganiając łapą. Pazurki wbiły się w rękę Dakoty, pozostawiając na nich ślad, a dziewczyna cofnęła się z obawy przed dalszym atakiem kota. Robin nie była przecież zachwycona faktem, że ktoś przerwał jej popołudniową drzemkę, którą urządziła sobie w tym miejscu jako ocelot, bo w dormitorium panował zbyt wielki harmider. Uczulenie Gryfonki dało jednak o sobie znać i dostała nagłego ataku kichania, a oczy zaczęły jej łzawić. Chcąc ulotnić się z tego miejsca, zahaczyła o biurko, z którego otwartej szafki wyłoniła się postać. To bogin, którego ukrywał tutaj nauczyciel obrony przed czarną magią, by żaden uczeń na niego nie natrafił. Najwyraźniej jednak nie do końca udało mu się go zataić. Dakota w stanie niezbyt dobrym mogła jedynie liczyć na pomoc Robin, o ile ta zdecyduje się pomóc koleżance.
Dakota lubiła spacerować po zamku, kiedy miała trochę czasu wolnego. Gdy nie musiała się uczyć, ani siedzieć na lekcjach. Tak też i dzisiejszego dnia postanowiła, że pozwoli sobie na odrobinę samotności. Przechadzając się po długich korytarzach, zaglądając w najróżniejsze zakamarki cieszyła oczy promieniami słonecznymi, padającymi na kamienne ściany budynku. Niewiele ich było w ostatnim czasie, zima nadchodziła wielkimi krokami. Chodząc tak i myśląc, natknęła się na uchylone drzwi, których nigdy wcześniej tutaj nie było. A może po prostu nie zwróciła na nie uwagi? Tak czy inaczej, ciekawska natura Dakoty nakazywała jej wejść i sprawdzić, co kryje się w środku. Nie wiedząc dlaczego obejrzała się za siebie, jakby sprawdzała czy nikt jej nie śledził, po czym powoli otworzyła stare i zniszczone już drzwi. Jak się okazało, była to klasa. Na oko nieużywana, bo pełno w niej było zakurzonych ławek i regałów. Z zainteresowaniem rozglądała się dookoła, zawieszając wzrok na wszystkim po kolei. Ciekawiło ją, do czego niegdyś służyła sala. Nie zdążyła jednak długo się nad tym zastanawiać, ponieważ uwagę przykuło jej coś innego. Na jednej z ławce leżał.. ocelot. Co tutaj robił ocelot? Po cichu, żeby nie wystraszyć zwierzaka podeszła do niego na palcach. Już, już wyciągała w jego stronę dłoń, żeby pogłaskać trochę miękkiego futerka. Zwierzęciu najwyraźniej nie spodobało się to, że dziewczyna zamierza go dotknąć. Ze złością, prychając wbił pazurki w jej rękę. Dakota automatycznie cofnęła się do tyłu. Nagle do oczu zaczęły napływać jej łzy, a nos swędzieć tak, że nie mogła powstrzymać się od kichania. Zapomniała o swojej alergii na sierść! Zdezorientowana obróciła się napięcie chcąc jak najszybciej wyjść z klasy, a wtedy zahaczyła o kant biurka. Uderzyła tak mocno, że jedna z szafek otworzyła się. Wyłoniła się z niej postać, która przypominała.. Wielkiego, owłosionego pająka. Przerażona zaczęła cofać się do tyłu, przez łzy nie widząc zbytnio, dokąd idzie. Nagle potknęła się i z impetem przewróciła na podłogę, zdzierając przy tym łokieć. Słyszała tylko jak pająk znajduje się coraz bliżej i bliżej, a ona w panice nie mogła podnieść się z ziemi.
Kiedy Robin zjawiła się w pustej, starej i przykurzonej klasie tego popołudnia, nie przypuszczała, że wyniknie z tego cała ta idiotyczna historia z boginami i dziewczyną w opresji. Chociaż dużo później samo wspomnienie będzie wzbudzać w niej całkiem pozytywne emocje, w tamtej chwili... Cóż... To nie była najlepsza pobudka pod słońcem. Z drugiej strony nie wyobrażała sobie również spania w dormitorium, w którym ktoś postanowił najwyraźniej urządzić sobie popołudniową nasiadówkę. Doprawdy, jakby nie mogły zrobić tego w pokoju wspólnym. Leżała więc teraz wyciągnięta na jednej z ławek w takiej pozycji, do jakiej zdolne są jedynie koty. Jej ogon zwisał z blatu i kiwał się spokojnie od prawej do lewej strony i z powrotem. Jej nos drgał lekko, próbując pozbyć się wyimaginowanych pufków pigmejskich, o który śniła. W rzeczywistości były to jedynie drobne ziarenka kurzu osiadające na lekko wilgotnych nozdrzach. Zamruczała cicho, poruszając łapą, gdy jeden z pufków wydał dziwny dźwięk, który z powodzeniem mogłaby przyrównać do otwierania ciężkich drzwi. Czy te małe stworzonka w ogóle wydawały takie odgłosy? Zdezorientowana, otworzyła z wolna jedno oko. Ręka zmierzająca w jej stronę była zdecydowanie zbyt blisko. Chociaż nawet jej kocie zmysły nie pozwalały do końca odnaleźć się w tej dziwnej sytuacji, instynkt wziął górę. Zakończona ostrymi pazurami łapa poszybowała w powietrzu, zatrzymując się na miękkiej... W miękkiej powierzchni czyjejś skóry. Pazury weszły jak w masło. Chociaż Robin nie miała jeszcze pojęcia, kogo tak dotkliwie zraniła, miała niezbitą pewność, że zabolało. Sęk w tym, że instynkt nie był nieomylny... Kocie ciało, wycofujące się od napastnika z taką gwałtownością, że trudno było nad nim zapanować, dotarło do krawędzi ławki i uderzyło z impetem o posadzkę. Robin poczuła się jak w dniu, w którym po raz pierwszy dokonała pełnej przemiany w ocelota. Blizna na plecach zapiekła żywym ogniem, chociaż od wieków była jedynie wspomnieniem. Z boku dochodziły do niej odgłosy kichnięć i szamotaniny. Skupiła się momentalnie, a jej ciało powoli zaczęło tracić futro. Ostre pazury wciągnęły się, uszy rozsunęły, ogon kurczył się coraz bardziej. Już zdecydowanie ludzka, choć nadal nieco zdezorientowana, Robin zaszamotała się za ławką, wciągając na siebie migiem porzucone na podłodze dżinsy i rozciągniętą koszulkę. Mimo wielu usilnych prób wciąż jeszcze nie udało jej się transmutować razem z ubraniami. Wreszcie podniosła się z ziemi w pełnej - choć zdecydowanie poczochranej i poszarpanej - krasie. Sytuacja nie wyglądała dobrze. Przynajmniej tak długo, jak dziewczyna przesuwająca się w pośpiechu po posadzce bała się pająków. Hunt nie przejmowała się wielkim pajęczakiem, a jednak obawiała się tego, co sama miała za chwilę zobaczyć. Ominęła ławkę, w kilku krokach znajdując się między dziewczyną i... Och... Niegroźny pająk zniknął z obrazka. Wyższa od Robin zakapturzona postać sunęła w jej kierunku. Uśmiechnęła się ohydnie w cieniu kaptura. Obie ręce trzymała na pasku swoich dżinsów. Hunt mrużyła oczy, przełykając ślinę. - Goń się - warknęła cicho, wyciągając różdżkę z kieszeni dżinsów. - Expecto patronum - rzuciła głośniej, przywołując w myślach jedno z lepszych wspomnień, jakie miała. Srebrzysta pantera wystrzeliła z różdżki, okrążając nową formę bogina i pokazując mu, gdzie może sobie włożyć swoje groźby. Spłoszony, wrócił tam, skąd przylazł - w bezpieczną otchłań szafki. Robin westchnęła przeciągle, odwracając się do tego, kto śmiał w tak okrutny i brutalny sposób zniszczyć jej drzemkę. Tyle że... Dopiero teraz dostrzegła, jak ładna jest ta dziewczyna. Cała jej frustracja ulotniła się w mgnieniu oka, choć nie dała tego po sobie poznać. A jednak nie była też z tych, którzy odwracają się na pięcie, gdy komuś innemu dzieje się krzywda. Wciąż jeszcze pamiętając zajęcia z uroczą Sevi Moonlight i mając pełną świadomość faktu, że chcąc kiedyś bawić się w uzdrawianie, powinna przynajmniej znać podstawy, Hunt przyklęknęła tuż obok dziewczyny. - Vulnus alere - mruknęła, przytrzymując stłuczony łokieć i celując w niego różdżką. Uśmiechnęła się półgębkiem. - Rodzice ci nie mówili, żeby nie bawić się cudzym futerkiem? - zażartowała, upychając różdżkę z powrotem do kieszeni.
Oczy piekły coraz mocniej, a zdarty łokieć zaczynał dawać o sobie znać. Kilka razy próbowała podnieść się na zgiętej ręce, zawsze jednak z marnym skutkiem. Oblał ją zimny pot. Pająki były jedyną rzeczą, której unikała jak tylko mogła. Zwłaszcza te obrzydliwie wielki i owłosione. Gdy zagrożenie znalazło się na tyle blisko, że zdążyła już odmówić w myślach mowę pożegnalną, nagle niespodziewanie zniknęło. Chociaż dalej widziała jak przez mgłę, zdążyła zauważyć, że na miejscu pajęczaka pojawiła się zupełnie inna postać. Tym razem przypominająca człowieka. Miała zarzucony na głowę kaptur tak, że nie było widać jej twarzy. Zdezorientowana Dakota nie bardzo wiedziała, co się wokół niej dzieje. Bogin zniknął równie szybko, jak zdążył się pojawić. Oszołomiona nagłym atakiem alergii dopiero teraz spostrzegła, że ocelot, przez którego znajdowała się na zimnej podłodze, zniknął z ławki. Zamiast tego stała przed nią wysoka dziewczyna o czarnych włosach. Obraz powoli wracał do normalności. Mrużąc oczy i ciągając nosem wpatrywała się w towarzyszkę, próbując wyłapać szczegóły. Do jej mózgu dopiero zaczynało docierać, co tak na prawdę się wydarzyło. Dziewczyna, która przed chwilą jeszcze stała odwrócona plecami, teraz kucała u jej boku. Dakota miała nieodparte wrażenie, iż kogoś jej przypomina. Za nic nie mogła sobie jednak przypomnieć kogo. Patrzyła, jak czarnowłosa podnosi jej ramię, po czym mruczy pod nosem zaklęcie. Zmieszała się nieco. Gdyby nie była taka ciekawska, może obyłoby się bez leżenia na podłodze. - Chyba nie zdążyli.. - odpowiedziała z lekkim śmiechem i uśmiechnęła się przepraszająco, powoli podnosząc do góry. Otrzepała brudne od kurzu ubranie i znad kosmyków włosów, które co chwila uciekały jej do oczu, jeszcze raz posłała dziewczynie uśmiech. - Dzięki, że ocaliłaś mnie przed tym futrzakiem. - Pociągając odrobinę nosem, stała teraz dość blisko niej. - Dakota. - Wyciągnęła rękę, wpatrując się w ciemne oczy wybawicielki.
Nie zamierzała się przedstawiać. Przynajmniej nie, dopóki dziewczyna nie wyciągnęła ręki. Nie widziała w tym najmniejszego sensu. Zwykle podobne przygody kończyły się po prostu okazywaną sobie później chłodną obojętnością - dokładnie tego nauczyło ją przebywanie wśród braci hogwarckich studentów. A jednak zachowanie Dakoty nie zwiastowało rozmowy, która teoretycznie powinna zaraz nastąpić - "Ok, a teraz udawajmy, że to się nie stało. I nie waż się powiedzieć nikomu o tym, w co zmienił się mój bogin!". Wyluzuj, mała, myślała wtedy Robin, opuszczając miejsce "katastrofy". Jakby kogokolwiek w ogóle obchodziły czyjeś lęki. Och, oczywiście, że część studentów z chęcią wykorzystywała takie rzeczy do zmyślnych żartów, ale nikt tak naprawdę nie przywiązywał do tego wielkiej wagi. Nie chcąc wyjść na niegrzeczną, chwyciła dłoń dziewczyny, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, jej zmysł estetyczny ucierpiał boleśnie. Owszem! Hunt miała zmysł estetyczny! Fakt, że czasem pozwalał jej zostawić kilka par skarpet na podłodze albo przeżyć cały dzień w upapranej koszulce, ale kto nie słyszał nigdy określenia "artystyczny nieład"? Druga ręka bezwiednie ruszyła gdzieś w okolice ucha prawie-nieznajomej i wyciągnęła z jej włosów kurzowy kłaczek o całkiem zabawnym kształcie. Hunt uśmiechnęła się lekko, strzepując go na podłogę. - Robin - przedstawiła się, ciekawa, co wyniknie z tych formalności i czy jutro wciąż będą ze sobą rozmawiać. - Gryffindor, hm? Czy my przypadkiem nie dzielimy ze sobą dormitorium? - parsknęła, zastanawiając się, jak to możliwe, że jej "romantycznej naturze" umknął ktoś taki, jak Dakota. Skoro jednak musiała już się czepiać, równie dobrze mogła zacząć zastanawiać się, gdzie teraz podział się jej zmysł zdobywcy. W gruncie rzeczy wcale nie miała ochoty na szybki podryw odkrywający preferencje czy chwilowe zachcianki stojącej przed nią dziewczyny. Zupełnie jakby jej osadzony w miednicy mózg postanowił tym razem z bliżej nieokreślonego powodu ustawić Dakotę ponad tłumem, który Hunt chętnie nazywała "łowną zwierzyną". Oczywiście, że nigdy nie powiedziała tego głośno... Zanim mogłaby spróbować choćby pomyśleć o opanowaniu języka, z jej ust wytoczyły się kolejne słowa, które później uzna za coś, co z powodzeniem mogłoby zostać najgorszą formą flirtu. - Czasem poluję na pająki - rzuciła, przypominając sobie, jak w zeszłym tygodniu goniła za jednym wielkim okazem w formie ocelota. Gdy ta wizja zaczęła powoli parować z jej głowy, Hunt miała ochotę pacnąć się w czoło. Co widziała w tej chwili Dakota? Brunetkę zwiniętą na podłodze z jednym z tym obleśnych, włochatych pajęczych odnóży wystających z jej ust? Uch...
Plotki i ploteczki, bywają nagminnym zjawiskiem w każdej średniej szkole - a także w Hogwarcie! Aczkolwiek młode czarownice oprócz przekazywania sobie coraz to nowszych, towarzyskich informacji, stawiają na jeszcze jedną ciekawą opcję. Mianowicie, wróżenie. Trzeba być totalnym pomyleńcem, by nie skorzystać z takiej okazji! Sunny Oriana Saltzman przeżywając swoim puchońskim sercem, problemy wielkiego kalibru, postanowiła więc rozwiązać swe rozterki za pomocą wróżby. Wszakże, niezbadane są wyroki tejże tajemnej sztuki, która zawiera w sobie więcej niewiadomych aniżeli.. jasności. W ten sposób, korzystając z dobrodziejstw Deidere Fall James umówiła się z krukonką w jednej z opuszczonych klas, co by poznać swoją przewrotną przyszłość. Deidere czy to nie wspaniałe, że znowu będziesz mogła wpaść w swój ulubiony trans? Kto to wie, co wywróżysz koleżance. Oby to tylko nie był ponurak!
Zaczyna ktokolwiek! Miłej zabawy, życzy Mistrz Gry.
Chłopak spędził tutaj już pewien czas. Wpatrując się w sufit i rozmyślając. I co on ma teraz zrobić? Ta sytuacja nawet go przerasta. Jego brat ma problemy, a on nawet nie wie jak im zaradzić, nie wie jak mu może pomóc. Męczyło go to jak diabli. Blondyn westchnął i chodził po Sali widocznie zdenerwowany. Cholera jasna od jednej laski mogłem go odseparować, ale od dwóch? Za niedługo będę musiał od niego odganiać wszystkie kobiety Nie umiał się opanować zdenerwowany kopnął w krzesło przewracając je.
Gdzie jest Nicholas, jak ona go kurde potrzebuje?! Łazi i pyta i pyta i pyta. W dormitorium, że poszedł do pokoju wspólnego. W pokoju wspólnym, że wyszedł do Wielkiej Sali. W Wielkiej Sali, że chyba poszedł do Sali Muzycznej, a tam... Że nikogo takiego tu nie było! Oczywiście Elishia wolała jak zawsze szukać go po całym zamku zamiast wysłać sowę, ale przecież to ona. Nic więc dziwnego, że w końcu jak to miała w zwyczaju zaczęła otwierać wszystkie drzwi po kolei i zaglądać. I tak biegała, zaglądała i... JEST! Mogła się spodziewać, że będzie gdzieś siedział sam, albo w jakimś barze z jakąś dziwką. No, dobrze że ta druga opcja już odpadła, bo (nie, to nie zazdrość!) nie chciało jej się leźć do Hogsmeade. Już chciała coś powiedzieć, ale potem zauważyła jego wściekłość. Coś się stało. Gdy przewrócił krzesło aż zadrżała i cofnęła się lekko do tyłu wpadając ramieniem na drzwi. Widząc jego minę jeszcze więcej niepokoju pokazały jej oczy, ale mimo to postanowiła, żeby jednak nie uciekać. Zamknęła za sobą salę i podeszła do niego. - Pyszczek, co się stało? - Podniosła dłoń i położyła ją na jego policzku gładząc go delikatnie. Tak dużo było w nim uczuć tak otwarcie wyrażanych. Jeszcze go takiego nie widziała. Przede wszystkim nie widziała go agresywnego. Dlatego jej dłoń drżała mimo iż dziewczyna starała się wydawać spokojna i odprężona.
Nie dostrzegł, że drzwi się otworzyły. Nie dostrzegł, że dziewczyna już weszła, po prostu musiał się wyładować, musiał się pozbyć tych złych emocji. Kiedy krzesło doświadczyło jego wściekłości poczuł jak wszystko z niego upływa i równocześnie usłyszał jakiś szelest. Spokojnie się odwrócił i zobaczył ją. Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, nie chciał, żeby to widziała. Pyszczek, nawet na to nie zareagował, tylko westchnął. Wsadził ręce do kieszeni i nie odrywając od niej spojrzenia powiedział. - Problemy z bratem… długa historia – wydukał. Nie chciał tego tłumaczyć, głównie dlatego, że nie chciał powiedzieć o jego chorobie, to nie jest coś o czym się mówi tak po prostu – szukałaś mnie? – zapytał zdziwiony. Chciał zmienić temat i miał nadzieję, że dziewczyna się na tym złapie.