Nazwa "Lumos" nie tylko nawiązuje do nazwiska właściciela, Mefistofelesa Noxa. Jej celem jest również zapewnianie innym światła... Jest to przestronny lokal o jasnym wystroju, w którym można spotkać przedstawicieli najprzeróżniejszych magicznych ras - przychodzą tu wilkołaki, gobliny, wile, czarodzieje... Szczęśliwcy mają szansę wpaść również na skrzaty, wampiry czy nawet centaury. Lokal opiera się na bezwzględnym zakazie przemocy (o co bardzo dba wyszkolona pod kątem OPCM obsługa), nawołuje też do pełnej tolerancji i ograniczenia używania magii (zwłaszcza wbrew innej istocie) do minimum. W Lumos każdy znajdzie coś dla siebie - miejsce pozornie szemrane i omijane przez niektórych szerokim łukiem (a także regularnie sprawdzane przez magiczne władze), w rzeczywistości szczyci się przytulną atmosferą i niezwykle personalnym podejściem. Wzmacnianej podłodze nie są straszne twarde kopyta, zaś pomniejszenie niektórych mebli zapewnia wygodę nawet najmniejszym gościom. Bar znajduje się na skraju Hogsmeade - można do niego wejść zarówno prosto z lasu, jak i z głównej alejki. W budynku znajduje się parę malutkich pomieszczeń, które zamiast dodatkowych składzików służą jako awaryjne sypialnie. Za symboliczne 15 galeonów istnieje możliwość zarezerwowania pokoju. "Lumos" czynne jest codziennie, za wyjątkiem dnia poprzedzającego pełnię Księżyca - wtedy zamyka się kilka godzin przed zachodem słońca. Menu mięsne i bezmięsne zawierają podstawowe pozycje, do których dołączają sezonowe potrawy. Można tu zamówić wszelkie możliwe magiczne (i część zwykłych) alkoholi, z kolei dwie duże gablotki ustawione na sali, otwierające się jedynie za stuknięciem różdżki pracownika, przepełnione są dobieranymi każdego dnia słodkościami.
Menu mięsne:
Idealne dla wilkołaków, wampirów i wszystkich fanów mięsa/krwi. Dania mają na celu trafienie w wyszukane gusta bardziej "drapieżnych" stworzeń. • Stek z mięsa reema, podawany z sosem na bazie miodu bzyczków, warzywną sałatką i puree ziemniaczanym lub dyniowym. • Burger z wołowiny, z warzywami i sosem (z hibiskusa ognistego lub dyptamu). Podawany z frytkami z ziemniaków lub batatów. • Żeberka w sosie z tykwobulwy i/lub hibiskusa ognistego. Podawane z surówką i świeżymi bułeczkami. • Naleśniki z krwią zwierzęcą, przekładane kawałkami mięsa. Podawane z powidłami żurawinowo-trelkowymi.
Menu bezmięsne:
Przeznaczone dla bardziej leśnej, delikatnej klienteli. Nie zawiera mięsa, za to pełne jest wegetariańskich/wegańskich kombinacji. • Sałatki: - Z mango, rzepą, sałatą, rukolą, czarnym sezamem, ogórkiem, orzechami, sosem na bazie miodu bzyczków lub ziaren dymnicy; - Z komosą ryżową, nasionami słonecznika, sałatą, dynią, ogórkiem, awokado, sosem na bazie miodu bzyczków lub ziaren dymnicy. • Burger (wegetariański lub wegański) ze skaczącej bulwy, z guacamole i sosem (z hibiskusa ognistego lub dyptamu). Podawany z frytkami z ziemniaków lub batatów. • Quiche z sezonowymi warzywami, w wersji pikantnej (z węglowymi świetlikami) lub łagodnej (z krwawym zielem). • Naleśniki ze szpinaku i/lub rukoli, przełożone kremem z kwiatów księżycowej rosy.
Autor
Wiadomość
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Zorientowała się, że siedzi taka przygarbiona i odstręczająca. Zaczerpnęła więc otuchy z rozmowy i obecności, a dzięki temu mogła wyprostować ramiona i plecy, aby nie wyglądać zniechęcająco. - Nie chcę rezygnować z hobby. Po prostu smutno się kojarzy... i nie, nie zwierzęta. - uśmiechnęła się blado, a supeł w żołądku powoli się rozwiązywał dzięki rozmowie ze Skylerem. - Na początku znajomości podarował mi małego fiołka. Codziennie go pielęgnuję, a ten rośnie jak dziki i niezniszczalny. Teraz ilekroć na niego patrzę to przypominam sobie moją i jego kłótnię.- streściła pokrótce, że chodziło o roślinność do której posiadała rękę. Czuła wewnętrznie, że nie porzuci swoich zainteresowań. W końcu otrząśnie się, być może niebawem spojrzy na wszystko z dystansu i kto wie, kiedyś nadejdzie ten dzień kiedy przestanie się obwiniać, prawda? - Och, nie. Ja czasem myślę o kimś źle, ale zachowuję to dla siebie. - zmiana na jej twarzy była diametralna. Smutek powoli ustępował uldze i rozpogodzeniu się. Skyler przeganiał znad jej głowy ciemne burzowe chmury i podtrzymywał jej szczątki wiary w siebie na poziomie zdatnym do uniknięcia całkowitego załamania się. - Bardzo łatwo jest zachwiać czyjąś wiarę w siebie. - tutaj zmarszczyła już brwi, a i celowo naznaczyła tę wypowiedź echem własnego doświadczenia związanego z uwierzeniem we własne możliwości. Dopiero w Hogwarcie odżyła, nabrała na nowo nadziei, że jednak spotka ją coś dobrego. I spotkało bardzo wiele! - Sposób w jaki na niego patrzysz... - wtrąciła się cicho w intensywne spojrzenie Skylera, który najwyraźniej wyłowił wśród klienteli swojego ukochanego. - ... sprawia, że każda dziewczyna i chłopak w Wielkiej Brytanii chciałby by ktoś na niego tak spoglądał. - dokończyła nieco bardziej dźwięcznie. Nie mogła wyjść z podziwu jak lekko się teraz czuła. Zrzuciła z siebie ogromny ciężar i ku swojemu zdziwieniu nie popłakała się rzewnie, a przecież tak łatwo było wywołać jej łzy. Podniosła wzrok na Mefistotelesa i uśmiechnęła się do niego z większym spokojem, podziękowała za zamówienie i gdy ten odszedł objęła palcami szklankę. - Może masz rację... choć póki co nabieram doświadczenia w przepraszaniu. - mruknęła z lekkim przekąsem i potarła kciukiem brzeg naczynia. - Doprowadziłam do spalenia cudzych brwi niewinnej osoby, a ta zaprosiła mnie na kawę. Cieszę się, że przeprowadziłam się do Wielkiej Brytanii. - popatrzyła na Skylera z ogromną wdzięcznością i gdyby nie trzymany drink oraz oddzielający ich stolik to jak nic uściskałaby go z największą dla siebie siłą. - Nie wiem jak ci dziękować, Skyler. Nie wiem czy da się to zrobić słowami. - spoważniała i zatrzymała na nim spojrzenie szarych oczu w których nie czaiła się już ani jedna łza.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
- Och, więc była jakaś kłótnia? - podłapał ciekawsko, nie potrafiąc do końca opanować tego plotkarskiego instynktu, od razu zastanawiając się na ile w tym wszystkim namieszał ten boydowy testosteron, wstyd związany ze zmianami w jego ciele i chęć ucieczki od kogoś, kto przecież by go z tego powodu nie oceniał. - Przepraszam, nie odpowiadaj, jeśli nie chcesz - zreflektował się szybko, posyłając dziewczynie przepraszający uśmiech, myślami przeskakując już szybko ku bardziej przyziemnemu podejściu do problemu, rozważając na ile taktowne byłoby zaproponowanie, by wykorzystała podarowany fiołek do eliksirów lub nawet gotowania, nie tyle się go pozbywając, co zmieniając jego formę, by nie kojarzył jej się już tak silnie z konkretnym czasem ich związku. Uśmiechnął się mimowolnie, po części dostrzegając poprawę w postawie i wyrazie twarzy dziewczyny, po części z tego rozgrzewającego serce komentarza, ciesząc się z tego, że jego uczucia były widoczne i odwzajemnione. I choć cień takiej myśli przemknął mu przez głowę, tak jednak nie podzielił się tym, że przecież przed Mefisto były i takie osoby, które dość miały jego rozmiękczonego miłością i uwielbieniem spojrzenia. Bo przecież cała ta przeszłość nie miała już znaczenia, skoro przyszłość, pierwszy raz w jego życiu, rysowała się tak przyjemnie kolorowo. - Brzmi obiecująco. Musiała być pewna, że nie zrobiłaś tego specjalnie, więc na wstępie już wiesz, że zna się na ludziach - skomentował, pozwalając już sobie na większy uśmiech, zadowolony z tego, że schodzą na przyjemniejszy temat i że osoba, która próbuje zaistnieć w świecie Bonnie już w takich strzępach informacji wydaje się nie być tak wybuchowa i łatwa do zdenerwowania, jak potrafił być pewien Gryfon. - Daj spokój, Bons, nie masz za co mi dziękować. Cieszę się, że możemy porozmawiać, chociaż... - urwał cichym pomrukiem, uśmiechem zdradzając, że pewna myśl rozkwitła mu właśnie w głowie, więc zaraz pochylił się, sięgając po konspiracyjny szept. - Jeśli kawa doczeka się kontynuacji z Twojej strony, to zapraszam do Lumos. Obiecuję nie być zbyt wścibski i rzucić jakimś gratisem - zaproponował, pozwalając wyobraźni już zaszaleć co do tego, kto zainteresował się bliższym poznaniem Puchonki, przemykając gładko po różnych znanych sobie opcjach, przeskakując między mniej lub bardziej romantycznymi scenariuszami, nie oszczędzając w nich ani męskich, ani żeńskich opcji. - Albo... Jeśli dzięki temu poczułabyś się z tym spotkaniem trochę pewniej, to mogłabyś z tym kimś przyjść na kawę tutaj?
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Łatwiej było jej teraz opowiadać o swoich odczuciach skoro została wysłuchana i dodano jej otuchy. Choć wspomnienie tamtej sprzeczki nie było przyjemne to jednak napomknięcie o niej nie powinno na nowo wkopać ją w dołek. Przynajmniej przez chwilę. - Tak, pokłóciliśmy się w samym środku balu halloweenowego. I ja i on w tym zawiniliśmy, przynajmniej z tego zdaję sobie sprawę. Pierwszy raz zauważyłam, że on ma jakiekolwiek wady. - kilkakrotnie zamrugała bowiem za każdym razem kiedy uzmysławiała sobie ten fakt to zdziwienie było takie samo jak na początku. Bardzo dokładnie idealizowała Boyda i jego wady albo były bez znaczenia albo nazywała je uroczymi. Na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec. - Przez pół roku byłam taka zaślepiona... aż sama nie wiem co mam o tym myśleć. - zaśmiała się. Udało się jej zaśmiać, krótko, niegłośno, ale mimo wszystko! Miała złamane serce, obwiniała się o to, a jednak przy Skylerze udało się jej rozchmurzyć i rozluźnić na tyle, aby roześmiać się z samej siebie. Warto wiedzieć, że Bonnie Webber nie miała wobec siebie zbyt wielkiego dystansu. - O! To świetny pomysł. - przyprowadzić Huntera do tego baru? Zdecydowanie była to świetna wizja o ile oczywiście będzie chciał wyjść na tę zwykłą kawę. - Jeśli odważę się z nim wyjść na kawę to wspomnę, że znam świetne miejsce. - zapewniła gorliwie choć zaraz tknęła ją myśl. - Chyba nie uzna tego za... randkę, jeśli powiem, że to bar? - zastanowiła się na głos jednak nie oczekiwała odpowiedzi. Dopiła resztę drinka i wyciągnęła z portmanetki jednego galeona - nie znała ceny, a więc reszta pozostanie napiwkiem. Gorzej, jeśli to za mało... ale wtedy najwyżej dopłaci przy następnej okazji. - Jesteś najcudowniejszym puchonem na świecie, Skyler. - gdy wstawała już do wyjścia nachyliła się jeszcze do jego gładkiego policzka i dała mu małego buziaka, a potem mocno chłopaka uściskała. - Idę szukać swojej odwagi, może do końca roku szkolnego uda się jej trochę zgromadzić. Dziękuję i do zobaczenia. - posłała mu ciepły uśmiech, a potem próowała odnaleźć wzrokiem wysokiego Mefistotetelesa, aby mu pomachać i wówczas opuściła bar. Zmiana jej postawy była niesamowita - weszła wszak do baru niemalże zapłakana, a wyszła z wyrazem ogromnej ulgi. Obiecała sobie, że nigdy nie zapomni tego, co zrobił dla niej Skyler.
| zt
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ostatnie wydarzenia nakreśliły jego obecne zachowania i koniec końców, zmusiły go do wzięcia urlopu w pracy, w celu uniknięcia możliwości zwyczajnego stworzenia zagrożenia na drodze. Zbierał się dość szybko do wyjścia z własnego domu, w którym, za dnia, panowała niesforna cisza. Nim się obejrzał, a zaczęło mu tak naprawdę brakować Ivary - miłej, czarnej kotki, która jest z nim od bardzo długiego czasu. Nawet Equinox, który to czuł zazwyczaj powinność wydzierania się na lewo i prawo, byleby zdenerwować właściciela, siedział cicho. Jakoby odczuwał, poprzez założony na palcu lewej ręki pierścień Sidhe, że nie należy. Że atmosfera, którą otacza się Felinus, wcale nie należy do takich, z których należałoby żartować - no nie należało, kiedy to myśli czasami kazały mu wylądować własną, drzemiąca w nim złość w dość typowy dla niego sposób. Tak samo, jak gdy uciekł ze Skrzydła Szpitalnego, by tym samym chociaż przez chwilę odreagować - gdy zaciśnięta pięść uderzyła w lustro, a w dłoni utkwiły liczne, drobne kawałki szkła. Nie bez powodu, kiedy to wziął głębszy wdech, gdy narzucił na siebie naprędce kurtkę, poczuł dziwnego rodzaju ukłucie w obrębie podbrzusza. Organizm automatycznie wysyłał mi sygnały, by podejmował się innych metod transportu. Dzisiaj jednak nie miał sił na prowadzenie samochodu - poza tym, zajęłoby to znacznie większą ilość czasu. Jedyne, co zatem Lowell zrobił, gdy założył buty, to zacisnął zęby i począł działać wedle zasady ce-wu-en, tak doskonale znanej, tak dobrze wyćwiczonej. Świadomość tego, iż może się ponownie rozszczepić, wpływała mimo wszystko i wbrew wszystkiemu na komfort podróży, dlatego nie bez powodu przystanął na chwilę w Hogsmeade i tym samym odetchnął świeżym powietrzem, spoglądając w brudną od błota kostkę brukową. Denerwowało go to, jak stał się pod tym względem słaby. Jak jego organizm raz panikował na myśl o teleportacji, a raz miał to wszystko kompletnie gdzieś - nie bez powodu czuł frustrację pod kopułą czaszki, którą, koniec końców, stłumił odpowiednio. Wszak w tym był najlepszy - w udawaniu, że nic się nie dzieje, mimo wydarzeń, które ostatnio dotknęły go mocno. Nadal czuł do siebie wstręt po tym, co wygarnął Maximilianowi pod wpływem pierniczka, który postanowił go zarazić złośliwością. Po czasie rozumiał, czemu wtedy poleciały mu łzy. Subtelnie otworzył, poprzez nacisk na klamkę, drzwi prowadzące do baru Lumos. Kojarzył go przede wszystkim z tego, iż Mefistofeles wspomniał o rabacie, chociaż już wcześniej dochodziły do jego uszu plotki na ten temat. Sam jeszcze wiedział, iż ma tutaj możliwość uzyskania darmowej kawy, ale... nie, obecnie nie wiedział, czy ma w ogóle siły rozmawiać z ciekawskim, zadającym pytania, Schuesterem. Ostatnio zdołał się uspokoić względem jego osoby, co nie zmienia faktu, że i tak czy siak pewną dozę ostrożności chciał zachować - jeszcze tego mu brakowało, by doszły jakieś inne, mniej zrozumiałe sytuacje, z którymi musiałby sobie poradzić. Nie bez powodu zdjął kurtkę i podszedł do obsługi, zamawiając tym samym jedno piwo kremowe i malinowy chruśniak; miał nadzieję na to, iż dodatkowa dawka cukru, przyjęta poprzez napój, zmobilizuje go do działania. Wystrój był miły, przytulny, poniekąd domowy. Nie czuł się jak w typowym barze, a zamiast tego, spoglądając dookoła, zauważał nie tylko grupki zaciekawionych uczniów, lecz także osoby podpinające się pod inny gatunek. Do tego lokal nie miał zamków sprawdzających czystość krwi... rzeczywiście chłopaki starali się unikać sporów i konfliktów, oferując miejsce, w którym każdy się odnajdzie. Być może nawet i on - poniekąd zmęczony, poniekąd powoli powracający do życia, aczkolwiek z licznymi piętnami, odkrytymi poprzez zsunięcie kurtki. Nie zamartwiał się tym jednak; czekoladowe tęczówki z należytym spokojem lustrowały otoczenie, zastanawiając się nad tym, czy akurat wybrał dobre miejsce na spotkanie z Rauchem. Może nie będzie aż tak źle. Czekał zatem - założywszy nogę na nogę bez większych problemów - na Juliusa, z którym to był tutaj umówiony.
Patrząc na całą sytuację, cieszył się z tego, że miał okazję wrócić do Hogwartu, na nowe-stare śmieci do ludzi, których tutaj poznał, chociaż bliżej był z naprawdę wąskim gronem osób, w którym znajdował się Puchon, z którym miał się dzisiaj spotkać w przybytku należącym podobno do ich szkolnych kolegów. Cieszył się, że będzie miał okazję jednocześnie odnowić starą znajomość z Feliniusem i jednocześnie wesprzeć małych, lokalnych przedsiębiorców. Gdy dotarł do Hogsmead i nie zauważył nikogo czekającego na niego przed wejściem, wydedukował, że chłopak musiał siedzieć już w środku, więc nie ociągając się wszedł do budynku, by tuż po przejściu przez próg i rozpoczęciu wypatrywania stolika, do którego miał dojść, dostrzegł Lowella popijającego jakieś piwo. Szybkim krokiem podszedł do niego z uśmiechem na twarzy, nie zamawiając niczego po drodze, by nie tracić czasu i usiadł obok Puchona. -Felek, dobrze cię widzieć!- powiedział z wigorem Julius, witając się przy tym jednocześnie. Jednak jego wzrok dość prędko skupił się na piętnach, które miał Felinius. Nie przypominał sobie, by miał je przed jego wyjazdem, chociaż mógł się mylić. Wątpił też, jeżeli jest to coś nowego, żeby był to efekt szarpaniny z Maxem. -Wszystko w porządku?- liczył, że w przeciwieństwie do Ślizgona, jego dzisiejszy towarzysz nie wpakował się od ich ostatniej wizyty w żadne bagno.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Doskonale pamiętał, jak wraz z Juliusem rozpoczynał powoli naukę czarnej magii - pamiętał, kiedy to, pod koniec poprzedniego roku szkolnego, ukrywali się po śmiesznych bunkrach, byleby nie zostać przyłapanymi na tym niecnym, poniekąd niedozwolonym procederze. Niedozwolonym w świetle prawa zamku, ale poza nim już mogli uczyć się tego, czego żywnie chcą, dlatego nie bez powodu, kiedy czekał, popijając malinowy chruśniak, stukał paluszkami w blat stolika, przy którym to usiadł. Poniekąd w rytm ustalonej wcześniej, pod kopułą czaszki, własnej melodii, kiedy to obserwował dookoła obsługę lokalu i tym samym analizował wszystkie wydarzenia z ostatniego miesiąca. Za niedługo... minie jeden pełny od wydarzeń, które go spotkały. Pięć od wydarzeń, którym mógł wręcz podziękować za przyjmowanie na stałe, do końca życia, leków i terapii hormonalnej. Sam nie wierzył, jak wiele zdołało się zmienić, ale też, nie mógł oddawać się w pełni retrospekcji we własnej głowie, spoglądając gdzieś w głąb duszy intensywnie pachnącego napoju. W lokalu było ciepło - być może dlatego nie poczekał na Juliusa, trochę nie zamierzając tym samym się wysilać. Mimo wziętego urlopu, wydawało mu się, że tak naprawdę wiele rzeczy pozostawało poza zasięgiem jego dłoni. Nie miał tyle energii, od kiedy starał się nie traktować własnego organizmu napojami energetyzującymi, ale też, koniec końców miał problemy z zasypianiem. Przynajmniej do czasu. Ostatnio otrzymał z powrotem Łapacz Snów, który wysłał Solbergowi, by mógł się jakoś wyspać, oddać w ramiona Morfeusza, ale, jak się okazało, ten też ma gdzieś właśnie ten przedmiot. Mógł odetchnąć z małą, widoczną, subtelną wręcz ulgą - sam nie wyglądał co prawda na zmarkotniałego, ale gdzieś pod kopułą czaszki wsuwały się powoli znamiona zmęczenia. — Hej, Julek! Ciebie też dobrze widzieć. — przywitał się z nim prostym przybiciem dłoni w uścisku, jak to przystało na typowe, męskie towarzystwo. Poza tym, jakby nie było, Lowell już zasiadał przy jednym ze stolików, w związku z czym podsunął, przy pomocy chudych, szczupłych palców, kremowe piwo Rauchowi. Felinus zmienił się dość mocno pod względem wyglądu - nie ważył już tych zabójczych pięćdziesięciu dwóch kilogramów, a jego sylwetka stała się bardziej muskularna. Nie aż tak, nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, niemniej jednak trudno jest nie zauważyć zmiany, gdy człowiek zdobywa dodatkową jedną piątą swojej normalnej wagi. — Trzymaj. Co tam, jak tam? Co tak postanowiłeś wcześniej wyjechać? — sam z kufla natomiast nie pił, nie przepadając jakoś specjalnie za napojami alkoholowymi, w związku z czym dłońmi trzymał właśnie malinową herbatę z cytrynową nutką, umieszczoną między ściankami naczynia. Poprosił nie o filiżankę, a o kubek, nie zamierzając się bawić w królewskie zastawy do naparów z suszu. Zaciekawienie, charakterystyczne, delikatne wręcz, przejawiło się w źrenicach Felinusa, który zachowywał tak specyficzny dla siebie spokój i harmonię. — A w porządku, powiem. Poza tym, znasz mnie, zawsze ląduję na cztery łapy. — mruknął, podnosząc subtelnie kąciki ust do góry w niewielkim, widocznym uśmiechu. Nogę miał nadal założoną na nogę, kiedy to opierał się kończynami górnymi o stolik, jakoby w istnym zastanowieniu. Ciekawiło go to, czy do Julka dotarły plotki, ale nie chciał też ich zbytnio wyciągać - sam ma czasami już za dużo zmartwień, by dokładać kolejne. — Żałuj, że cię nie było; wiele ciekawych rzeczy ci mignęło tuż przed nosem. — mruknął w jego stronę, ale nie zamierzał mówić tego w kontekście utraty ręki przez Boyda. Prędzej w kwestii lekcji, w kwestii bali, w kwestii halloween i jarmarku, na którym miał okazję nieźle się zabawić. Nawet jeżeli był kobietą.
Z radością przyjął podsunięte przez Feliniusa piwo, po czym upił z kufla soczysty łyk, po którym malutka wstążka piany ostała się na jego górnej wardze. Początkowo nie zorientował się, że coś mu zostało, lecz po chwili czy dwóch poczuł spływającą kroplę napoju, co uświadomiło go, czego następstwem było wytarcie skrawkiem rękawa twarzy, niestety nie posiadał żadnej chusteczki pod ręką, co było bardzo niefortunne, ponieważ nie widziało mu się brudzenie ubrania co chwilę. -Dzięki, wszystko w porządku, odpocząłem sobie trochę od szkoły i tego całego syfu, który ma tutaj miejsce przy okazji- z tego co się zdołał zorientować po artykułach umieszczanych w gazetach, sytuacja nie prezentowała się za ciekawie w kwestiach politycznych. Liczył, że największe burdy były już za nim.- Uznałem, że powrót do Niemiec będzie dobry- ponowne poczucie domowej atmosfery i czas spędzony ze starymi, szkolnymi kolegami, z którymi też swoją drogą nie trzymał kontaktu po wyjeździe do Anglii, pozwoli mu się zregenerować, a potem stety, niestety wciągnął go wir wydarzeń i pobyt za granicą się przedłużył do sześciu miesięcy prawie. -No to przynajmniej dobrze usłyszeć, że nic złego się nie działo. Tylko ile razy miałeś okazję do takiego lądowania?- nie sądził, żeby wybryk z Maksem był jedynym przewinieniem Felka, znając jego upodobania do czarnej magii i narażania się od czasu do czasu. Ważne było tylko to, żeby nic poważnego mu się nie stało w międzyczasie. -Opowiadaj, bo praktycznie nic nie wiem co się działo w szkole podczas mojej nieobecności, oprócz jakiś tam bójek- dobrze by było, gdyby pozyskał jak najwięcej najważniejszych informacji związanych z życiem szkolnym, które toczyło się podczas jego pobytu w domu.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Na szczęście nie należał do osób, które miałyby czelność umieszczać coś w napojach dla znajomych, w związku z czym napój, o dość charakterystycznej piance, został podsunięty bez żadnych skrupułów. Subtelnie, za pomocą chudych palców, kiedy to czekoladowe tęczówki spoglądały na Juliusa z widocznym zaciekawieniem - tak naprawdę intrygowało go to, dlaczego ten postanowił wyjechać na jakiś czas do Niemczech. Podejrzewał - rodzina, bliscy, te sprawy dość charakterystyczne, należące do kwestii połączeń krwi, niemniej jednak zawsze mogło się za tym kryć coś jeszcze. Co prawda nie zamierzał naciskać, nie zamierzał wyduszać z Krukona żadnej z tych informacji, a prędzej zamierzał podejść do tego pokojowo, tudzież dyplomatycznie. Lowell od zawsze szanował cudzą prywatność, wiedząc, że pewne rzeczy powinny pozostać poza jego stanem świadomości. I liczył trochę na to, że inni podejdą w podobnym stylu do jego chęci pozostawienia niektórych ciekawostek z dala od własnego umysłu. — No tak... nie jest zbyt radośnie. — przyznawszy zaskakująco szczerze, trudno było się z tym nie zgodzić. Podejrzewał, iż Juliusowi chodzi głównie o to, jakie afery dzieją się na tle politycznym, ale w sumie, koniec końców, nie mogą temu niczego zaradzić. Świnia będzie chciała dostać się do koryta, prędzej czy później, a połączenie walki z czystością krwi stało się przegięciem wszelkich granic posiadanej moralności. Postulaty obu partii nie działały tak naprawdę na korzyść drugiej grupy, w związku z czym, osoby, które zechcą, by ich interesy nie straciły żadnych przywilejów, po prostu wybiorą dla siebie mniejsze zło. Zagrywka polegająca na przyciśnięciu człowieka do ściany, gdzie, tak naprawdę, większość decyzji będzie podejmowana instynktownie. — Nie dziwię się. Na pewno dobrze jest od czasu do czasu odnowić stare znajomości. — Felinus podniósł kąciki ust do góry, kiedy to upił łyk malinowego chruśniaka. Nigdy nie przepadał za alkoholowymi wyrobami, nawet o tych niskich procentach. Przeszłość odcisnęła na nim widoczne, stanowcze w tej kwestii piętno. Pierwszy raz (i chyba ostatni), świadomie spróbował napoju procentowego podczas własnych urodzin. — Ile razy miałem... — Lowell wyciągnął dłoń do góry i zaczął tym samym odliczać każde z możliwych lądowań. Ściśnięta pięść powoli wypełniała się otwartymi paluszkami, a każdy z nich pieczętował poprzez delikatne uderzenie opuszka drugą, wolną dłonią. Koniec końców, cała dłoń się otworzyła, pokazując, jak często lądował na te swoje cztery, kocie łapki, w związku z czym rozpoczął rozliczanie na drugiej. — Siedem...? Tak, siedem. Trochę sporo, jakoby na każdy miesiąc coś nowego. — uśmiechnął się ostrożnie, jakoby wiedząc, że o ile teraz się z tego wszystkiego śmiał, to jednak nie mogło to być zbyt radosne. Co prawda nie chwalił się, ale pozostawał z nim, chociażby w tej kwestii, szczery. Na drugie słowa, o opowiadaniu, zaczął się zastanawiać nad tym, którą sytuację mógłby przytoczyć. — Profesor Dear, Whitehorn i Williams prowadzili zajęcia z zakresu WDŻ. — rozpoczął, subtelnie mieszając łyżeczką we własnym kubku, kiedy to ponownie zanurzył w napoju wargi, by wziąć łyk i tym samym zwilżyć gardło. — Avrey, taki typ ze Slytherinu, tak się podekscytował, gdy macał się w kącie z jakąś dziewczyną, iż Beatrice się wkurwiła, kazała mu wstać i dokładnie się przyjrzeć jego przyjacielowi między nogami. Zakrytemu, ale widocznemu. — nadal pamiętał, jak szturchnął własnym kolanem to należące do Maxa, wskazując subtelnie w stronę Daemona z charakterystycznym wybrzuszeniem między nogami. — Ogólnie chyba już nigdy nie będzie żadnej lekcji z tego przedmiotu do końca roku. — zaśmiał się, bo o ile zachowywał się przyzwoicie, o tyle jednak ta dwójka, o której właśnie wspominał, odcisnęła takie piętno na nauczycielach, że po prostu sam na ich miejscu nie pchałby się, by robić kolejną taką lekcję.
Liczył, że ta "niezbyt radosna" atmosfera szybko się rozrzedzi, żeby wszystko wróciło do normalności. Nie widziało mu się zostanie napadniętym przez osoby z jednego obozowiska, albo, żeby nie mógł normalnie wejść do jakiegoś baru, czy w przyszłości do szerszej gammy miejsc, tylko i wyłącznie dlatego, że rodzice jego kolegów i koleżanek nie pochodzili z najlepszych, pod względem czystości krwi, rodzin. Na odpowiedź Feliniusa skinął tylko głową, dając mu znać, że się z nim zgadza. -Trochę mi się zasiedziało- dodał z lekkim śmiechem, na uwagę Puchona dotyczącą odnawiania starych znajomości- Może jak już tutaj jestem to zakoleguję się z kimś jeszcze i poszukam jakiejś pracy. Masz coś może na oku?- nie był zadowolony z tego, że zbliżał się koniec jego przygody w Hogwarcie, a on nawet nie miał czasowej, słabo płatnej pracy. Nie chciał żyć przez kolejne lata na zasiłku. Gdy Felek zaczął wyliczać, ile razy miał okazję wyjść cało z nieciekawych sytuacji, Julius zaniemówił na chwilę. Zatkało go od wewnątrz, ponieważ nie spodziewał się, że aż tyle nieprzyjemności może spotkać kogoś w ciągu tak krótkiego czasu, zwłaszcza kiedy ponad miesiąc jego nieobecności to wciąż były wakacje. -Jak udało ci się tyle razy wejść w jakieś kłopoty?- szczerze go to interesowało, bo może działając odwrotnie w niektórych sytuacjach, albo omijając pewne miejsca, zapobiegł by narażaniu siebie na wiele nieprzyjemności i wiódłby zdecydowanie nudniejsze, ale możliwie dłuższe życie poza szkołą. -Co za dzban...- mógł sobie poczekać z takimi zabawami do końca zajęć, chociaż dalej miał z tyłu głowy, jak skończyły się igraszki Vittori w nocnych godzinach gdzieś w nieuczęszczanej części zamku.-Fajnie chociaż było tak poza tym?- liczył, że osoby przebywające wtedy na zajęciach chociaż nie nudziły się, bo tracenie czasu na szkolnych lekcjach to ostatnia rzecz, na którą miał ochotę Julius.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell podejrzewał jednak, iż ta atmosfera, nieprzyjemna i wyjątkowo cierpka dla ludzkiego umysłu, ostatnie z nimi na dłużej. Mimo iż tego nie chciał, mimo że chciał, by temat odszedł w zapomnienie, w związku z czym nie napierał podczas rozmów, niemniej jednak podejrzewał, że różne oskarżenia będą mogły paść. Na razie chciał się jednak rozluźnić, kiedy to czuł uciekającą z jego ciała energię; jak na złość, oczywiście, zmęczenie wybierało sobie najgorszą porę, czyli podczas rozmowy z Juliusem. Polityka zbyt mocno zaczęła wpływać na ich życie - niezbyt ciekawe obecnie, zresztą. Jakoby ktoś lub coś ciągnęło za sznurki i przyczyniało się do zepsucia kolejnych tkanek, do zakażenia ich i niemożności odratowania w jakiejś części. Podpalony dom, zniszczona galeria rodziny Swansea, a do tego jeszcze podobno jakieś pałętające się listy z pogróżkami... ewidentnie nie chciał tego doświadczyć. A przynajmniej nie teraz, kiedy to wiedział, iż nie ma zbytnio możliwości wykazania się czymkolwiek, jakkolwiek. Ewidentnie będzie musiał się podszkolić z zakresu obrony przed czarną magią, bo cholera wie, czy ktoś nie wyskoczy na niego z zaklęciami zakazanymi w zanadrzu. — Każdemu z nas się trochę zasiedziało. — trudno było się z tym nie zgodzić, kiedy to przez struktury tkanek przedostawało się czyste lenistwo. Jak na złość, oczywiście, bo przecież powinni robić coś w tej kwestii, a sam Felinus obecnie dostawał najwyższą możliwą wypłatę w kwestii posiadanej obecnie pracy. I o ile mu to wystarczało, o ile nie potrzebował więcej, o tyle jednak czuł ten zastój. Siedzenie za kółkiem, odsprzęglanie pojazdu ze względu na źle działającą skrzynię biegów, a także donoszenie zamówień w zakresie pracy fizycznej, nie wpływało zbyt dobrze na jego samopoczucie. I chociaż jazdę lubił, o tyle jednak przeszła ona w istną rutynę. — Obecnie robię w "Ziołowym Kociołku" na sprzedawcy-dostawcy, ale myślę, że po studiach osiądę na stale w Hogwarcie... jeżeli nie mógłbyś znaleźć czegoś, to mógłbym cię tam podsunąć jako dobrego pracownika. — zaproponował mu, bo w tych ciężkich czasach, gdzie polityka rządzi na każdym kroku, trudno jest teraz cokolwiek zdziałać bez kontaktów. A jako że Raucha lubił, nie zamierzał mu utrudniać w tej kwestii jakichkolwiek działań. — A masz coś, co lubisz robić? W jakiej dziedzinie ci idzie dobrze? — zapytał się naprędce, starając się tym samym przeanalizować, z którą opcją będzie mógł czuć się Krukon po prostu dobrze. Robienie czegoś, czego się nie lubi, nie jest przecież jedynym wyjściem z tej sytuacji, prawda? Faolán, kiedy to czekoladowymi oczami lustrował kumpla, spodziewał się, że z taką reakcją będzie miał do czynienia. Ze zdziwieniem, zaniemówieniem. Może nie wiedział, co znajduje się pod jego kopułą czaszki, co nie zmienia faktu, iż mógł sobie z łatwością dokleić. Zresztą, w kwestii nieszczęść chyba rzeczywiście pobił jakiś rekord, bo nie przypominał sobie, aby ktoś się chwalił w Hogwarcie tyloma niepowodzeniami. Na co dowodem były liczne blizny. — Pewnie jakiś zły omen. — zaśmiał się sam z siebie, jakoby nie zamierzając ubolewać nad tym, co się działo. I o ile wiele sytuacji nie było przyjemnych, o tyle jednak wiedział, iż koniec końców, te go ukształtowały. Obecnie ich unikał, obecnie starał się stosować wszelkie możliwe środki zapobiegawcze, co nie zmienia faktu, iż zawsze jakieś nieszczęście może przypałętać mu się do kolan i tym samym począć zwracać na siebie coraz to więcej uwagi. — A to prawda, to prawda. — mruknął na słowa o byciu dzbanem, bo przecież tamten Ślizgon był dzbanem, obmacując dziewczynę na lekcji. Niemniej jednak, nawet jeżeli było to żałosne, to pewne ziarenko satysfakcji instant karmy zostało w jego sercu zasiane i dało mu poniekąd radochę, gdy profesor Dear postanowiła się nim zająć. Nawet jeżeli sam winowajca nie był z tego powodu jakoś specjalnie zadowolony. — Tłuczki na transmutacji, pływanie w jeziorze, ćwiczenie zaklęć u Voralberga, przenoszenie druzgotków, langustników ladaco i szczuroszczetów... na pewno było intrygująco. Co prawda niezbyt bezpiecznie, ale intrygująco. — zapewnił go w tychże słowach, bo przecież nie kłamał. A podobno Hogwart to takie miłe, bezpieczne miejsce.
Skinął tylko głową, na znak, że zgadza się z Feliniusem w tej sprawie. Najgorsze było w tym wszystkim to, że człowiek, który raz się zasiedzi staje się rozleniwiony do momentu, w którym to nie znajdzie czegoś co pomoże mu "zatrybić" w głowie, a następnie wrócić na dobre, stare wody, na których to pływał parostatkiem w piękne rejsy i robił pożyteczne rzeczy zarówno sam ze sobą, jak i z innymi ludźmi. -Byłbym wdzięczny, chociaż z całą pewnością szukałbym jakiejś innej formy pracy- nie odrzucał stanowiska kierowcy tylko i wyłącznie dlatego, że miał takie widzimisię oraz nie chciał spędzać większej części dnia jednocześnie w ruchu i w jednej pozycji, ale też nie miał prawka i nie zapowiadało się na jakieś drastyczne zmiany w tym temacie w najbliższym czasie. -No latanie na miotle mi nawet wychodzi i umiem coś uwarzyć w kociołku- w tych rzeczach był najlepszy, co nie znaczyło, że był dobry, bo o ile umiał od czasu do czasu wykonać efektowną ewolucję na miotle, o tyle nie była ona przydatna podczas gry na pozycji pałkarza, na której wcale nie sprawował się wybitnie ostatnim razem jak grał. Podobnie było z tworzeniem eliksirów, z tym wyjątkiem, że w tej dziedzinie miał jeszcze jakiś potencjał, bo wciąż miał wiele niezgłębionych zakątków świata kociołka i fiolki. Pozostawało mu wierzyć, że znajdzie pracą związaną, z którąś z tych rzeczy, gdzie nie będą wymagali od niego ponadprzeciętnego poziomu. -To, że coś jest niebezpieczne, chyba nie jest czynnikiem, który cię zniechęca do aktywnego brania udziału w zajęciach- postanowił pominąć część wypowiedzi Feliniusa, ponieważ nie chciał bardziej zgłębiać niewygodnego tematu. Natomiast sama lista ciekawych aktywności, które miały tutaj miejsce pod jego nieobecność, wywołały lekką zazdrość u Niemca. Liczył, że równie ciekawe rzeczy będą się działy po jego powrocie.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie bez powodu Lowell starał się trochę bardziej na ostatnim roku studiów, ażeby się nie okazało, że jego wkład własny jest na tyle mały, że po prostu musi się go wstydzić. Ostatnia spora aktywność Hufflepuffu pod tym względem przyczyniła się do znalezienia przez niego pewnej motywacji co do listów, które starał się wysyłać, niemniej jednak, poprzednie sytuacje i problemy spowodowały wyssanie jego energii życiowej. Może nie czuł się do końca jak beznadziejna kupa mięsa, ale koniec końców jakieś poczucie beznadziejności ostało się gdzieś głęboko w jego duszy. Zawiódł, nie ochronił, przyczynił się do problemów, a przede wszystkim... jakieś dziwne uczucie trawiło go od wewnątrz, nie zamierzając na tym zaprzestać. Nie chciał robić kroku do tyłu, chciał zrobić do przodu, wybić się mimo wszystko i wbrew wszystkiemu na zakpieniu losu, stać się silniejszym człowiekiem. Czy jednak będzie mu to dane? Nie wiedział, kiedy to popijał malinowego chruśniaka, jakoby chcąc odnaleźć w nim większy sens. Czasami zastanawiał się nad rzeczywistym przyciąganiem nieszczęścia, jakoby wszystko działało przeciwko niemu. Owszem, niektóre sprawy pociągnął do przodu, ale w cieniu ostatnich zdarzeń, nie potrafił dostrzec ich pozytywnej strony, kiedy to wbijał oczy w czerwoną piękność z nutką cytryny. — Ogólnie ja tam robię raz na sprzedawcy, raz za kółkiem. To, co robię, trochę wykracza poza moje kompetencje, ale myślę, że jak umowy się pokończą, to szef będzie chciał przyjąć kogoś za ladę. — zapewnił go, bo mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie każdy musi posiadać prawko jazdy, by tym samym wykonywać zawód, który sobie obrał. Wbrew pozorom ta forma pozwalała mu nie tylko na zarobek pieniędzy, lecz także na wyrobienie sobie doświadczenia w kwestii prowadzenia pojazdów. Przez te prawie pół roku zdołał się naprawdę wiele pod tym względem nauczyć. Wprawę, którą zdobył, koniec końców mogła mu się potem przydać, chociaż, łącząc na stałe swoją przyszłość z byciem nauczycielem - niespecjalnie. — Hm... możesz spróbować coś w narodowych drużynach Quidditcha. Ewentualnie w sklepie u Dearów, może niekoniecznie za ladą... — zamyślił się, spoglądając znowu na kubek, w którym to znajdował się malinowy napój. Człowiek, wbrew pozorom, nawet jeżeli posiada spory bagaż umiejętności, tak naprawdę nie widzi tych możliwości, które przed nim stoją i czekają. A nie wszystko trwa wiecznie - czasami życie potrafi dać kosza w najgorszym momencie. I chociaż Lowell nie lubił chwytać byka za rogi, woląc każdy wybór przeanalizować, stagnacja w tym temacie mogła doprowadzić do mignięcia okazji przed oczami. Tego raczej żaden z nich nie chciał. Wbrew pozorom znalezienie pracy w tym temacie przyczynia się tak naprawdę do rozwoju własnych umiejętności - i liczył na to, że Julius podejmie dobrą decyzję. — Cały świat czarodziejski jest niebywale niebezpieczny. — zaśmiał się, kiedy to spojrzał na jasne tęczówki Juliusa, jakoby w widocznym zaintrygowaniu. Każdy, kto znał Felinusa bliżej, wiedział o jego zdolności do wpakowywania się w problemy powiązane po prostu z licznymi obrażeniami. I jakoś się nad tym specjalnie nie rozmarzał; zwiększony próg bólu, w połączeniu z adrenaliną, pozwalał mu zignorować część fizycznych doznań pod tym względem. Tym samym przewlekłość utraty przyczyniała się do widocznego podwyższenia tolerancji. — W szczególności teraz. — burknął trochę niezadowolony, kiedy to popił kolejną część kupionego napoju, jakoby w niemym zastanowieniu. Polityka wpierdalała się z butami w każdy aspekt życia obywatela społeczności magicznej.
Praca za ladą mogłaby być czymś, na czym Niemiec pociągnąłby do końca szkoły. Prosta praca polegająca na wydawaniu schorowanym czarodziejom różnych eliksirów lub ziół, albo ewentualnie jeszcze pakowanie zamówień dla osób zajmujących się rozwożeniem do interesantów zakupów. -Szepnij o mnie dobre słowo- z poleceniem pracownika, który jest obdarzony jakąś dawką zaufania ze strony szefostwa mogłoby mu pomóc w zostaniu zatrudnionym, a z całą pewnością znalazłby się wyżej na liście osób kandydujących na to stanowisko. Takich czarodziejów jednak zapewne nie było na pęczki więc nie będzie musiał się martwić raczej o konkurencję, jeżeli faktycznie zechce mu się tam złożyć papiery do pracy. -Pracownia Dear'ów to na ten moment za wysokie progi, podobnie jak drużyny quidditcha. Może tam bym się zaprezentował po skończeniu szkoły.- żeby w ogóle myśleć o szansie na pracowaniu w tych "rejonach" musiałby zaplusować sobie u profesor Beatrice, która w końcu przynależy do rodu Dear oraz musiałby zaistnieć w szkolnej drużynie quidditcha, na co na ten moment nie miał zbytnio szans z różnych powodów. -No niby tak, ale jednak mądrze jest unikać niepotrzebnych i nieprzyjemnych sytuacji, kiedy tylko jest do tego okazja- sam nie widział siebie w sytuacji, kiedy bez większego powodu ładuje się w głupie sytuacje, zwłaszcza, że jedyne co teraz mógłby zrobić to wyczarować kwiatka, ponieważ jego zdolności w rzucaniu zaklęć do największych nie należą.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Praca za ladą, w szczególności w takim wieku, jaki reprezentuje Rauch, może być rzeczywiście czymś, co przyda się względem ogarniania własnych finansów. Owszem, nadal pieniądze można dostać od rodziców (o ile będą szczodrzy), niemniej jednak etap studiów to jest poniekąd etap usamodzielniania się, który pokazuje, czy dana jednostka jest w stanie spełnić wymagania społeczeństwa. Znalezienie roboty, wynajem bądź (o dziwo) kupnienie mieszkania, jak wybór własnej drogi kariery... nie są zbyt łatwymi decyzjami, niemniej jednak koniecznymi, by się w jakiś sposób ustabilizować. Nie bez powodu Felinus musiał od razu iść do najprostszej roboty, by potem później być w stanie znaleźć sobie lepszą, spełniającą bardziej wymagania przyjemniejszej pracy, a także zapewnić sobie jakiś stały dochód finansowy. Niemniej jednak, bez właśnie dobrego słówka wypowiedzianego w stronę pracodawcy, może być z tym dość trudno. I o ile praca zawsze się znajdzie, zwłaszcza w sektorze fizycznym, o tyle jednak na dłuższą metę jest to po prostu wyzysk ludzkich starań kosztem zdrowia fizycznego i psychicznego. — Masz to załatwione. — mruknął zadowolony, kiedy to spojrzał na resztki własnej herbaty, jakoby w widocznym zastanowieniu. Wbrew pozorom, wbrew plotkom rozchodzących się jako ciężar dawnych lat i decyzji, w Puchonie znajdowała się tak naprawdę dobroć i chęć życzenia wielu osobom szczęścia. Wcześniej, poprzez ogólne poczucie beznadziejności w wyborze własnego zawodu, nie wiedział tak naprawdę, jakich kroków ma się podjąć. Dopiero zetknięcie z lepszą stroną życia, kiedy to nie musiał się martwić o matkę, kiedy to miał własne cztery ściany, a także wiele znajomości i bliskie osoby, dały mu nadzieję na lepsze jutro. Cieszył się z tego powodu - nie bez powodu pozostawał przez chwilę wpatrzony w kończący się napar. Malinowy chruśniak niestety nie został stworzony jako ciecz rozszerzająca się wraz z nadchodzącym jej upływem, w związku z czym jedyne, co zrobił Felinus, to odstawienie kubka gdzieś na bok. — Wbrew pozorom wszystko się okaże. Pracę możesz zmienić, jeżeli zdobędziesz odpowiednie doświadczenie. — uśmiechnął się delikatnie, bo osobiście nie chciał widzieć Juliusa męczącego się na niechcianym stanowisku. A zarówno gra w Quidditcha, jak i eliksirowarstwo, zdawało się być tym, w czym rzeczywiście Faolán Krukona by po prostu widział. Niczym idealnie dopasowany ubiór; nie zamierzał mu odbierać jakichkolwiek chęci. Znał siebie z tamtych lat i może gdyby nie poczucie beznadziejności, udałoby mu się coś więcej ugrać. — Staram się, no ale... — powiedział, spoglądając w te jasne tęczówki w zastanowieniu wydobywającym się z czarnych źrenic — nie zawsze jest to możliwe. — i wcale się z tym nie oszukiwał. Życie pokazywało mu, jak chujowe potrafi być, aczkolwiek, koniec końców, musiał iść dalej. Nie mogąc się tak łatwo poddawać, może dzierżył na sobie wiele blizn, niemniej jednak z każdej z nich wyniósł równego rodzaju doświadczenie. No i teraz, ze względu na wiele rzeczy, szukał pewnego rodzaju stabilizacji i miejsca bezpieczeństwa, jakoby nie chcąc tym samym ryzykować; koniec końców, nie zamierzał skończyć tak samo jak malinowy napój. Wypity, zjedzony, rozszarpany na strzępki. Zbyt długo nie posiedzieli w lokalu, ale nadal, było to coś miłego. Rozmowa po tej krótkiej przerwie naprawdę dobrze wpłynęła na umysł wychowanka Hufflepuffu, który tym samym odniósł naczynie i począł powoli zbierać się do wyjścia. Ubranie na siebie kurtki trwało dosłownie chwilę, zanim to nie poprawil kaptura własnej bluzy. — Uważaj na siebie. Nastają dość niebezpieczne czasy... — mruknął, zanim to wyszli, by tym samym pożegnać się pod Lumosem, żegnając to miejsce z pewną dozą wdzięczności. Niestety, życie jest okrutne i pewnie będzie chciało im pokazać, jak się mylą.
[ zt ]
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
^Tam, tam w górze jest post Bonnie, na który odpowiadam.
Pokiwał lekko głową na znak, że rozumie, może i nie do końca wiedząc jak działa ta skomplikowana maszyna zwana ludzkim mózgiem, a jednak doskonale zdając sobie sprawę z tego, że każdy, kto choć raz był zakochany, musiał poznać gorzki smak tej pułapki. Tego nagłego przejrzenia na oczy, jakby nagle przy pewnym mrugnięciu coś się poprzestawiało i w końcu pozwoliło nam spojrzeć na drugiego człowieka bez tej idealizującej go otoczki. Mimowolnie zerknął w stronę baru, poddając się myśli ile im obu zostało czasu. Ile mrugnięć dzieli go od tego, by dostrzegł pierwszą mefistofelesową wadę i choć był pewien, że nie zdoła dojrzeć niczego, co zmieniłoby jego uczucia, tak brew drgnęła mu zdradziecko przy myśli, jak Mefisto zniesie to rozczarowanie, gdy obedrze już swojego chłopaka z uroku pierwszego związku i wiernie szczeniackiej miłości. - Powiedz, że Twój "dobry kolega" tam pracuje i zobacz jego reakcję - podpowiedział, nie mogąc wstrzymać delikatnego uśmiechu pod obserwacją tej puchoniej niewinności i (nie)randkowych zmartwień, które z tego drobnego dystansu wydawały mu się niezwykle urocze i świeże w ten wyjątkowy sposób, w jaki potrafią to robić tylko pierwsze miłosne zawirowania serca. - Jestem pewien, że po niej będziesz mogła domyślić się co do jego intencji co do Waszego spotkania - dodał, chcąc od razu naprowadzić ją na to, na co powinna zwrócić uwagę, doskonale wiedząc, że jeśli chłopakowi zależy na randce, to powinien zdradzić się z tym, co myśli o tym, że w każdej chwili może dosiąść się do nich dotykalski Prefekt Naczelny. I po całej tej rozmowie musiał przyznać, że nigdy nie miał tak przyjemnego pożegnania. Ono zawsze wiązało się z jakimś poczuciem straty, a jednak teraz pozostawiało go z przyjemnie ogrzanym sercem, z wrażeniem, że zrobił coś dobrego, tak naprawdę po prostu... będąc sobą. Żegnając się z Puchonką sam miał ochotę podziękować jej za to, że mógł jej jakkolwiek pomóc, a jednak tylko zapewnił ją, że zawsze znajdzie dla niej czas i jedynie w myślach podziękował za przypomnienie mu, że czasem wystarcza po prostu to - zwykłe bycie sobą. I o tym właśnie myślał, gdy po zamknięciu baru mógł schować w ramionach swojego zmęczonego po pracy Wilka, cichymi szeptami w zagłębieniu szyi zdradzając ciemnym splotom tatuaży jak bardzo go kocha.
Zmartwiła się w duchu, słysząc, że jednak nie wejdą do tego sklepu. Bardzo chętnie by tu zajrzała, poznała wnętrze bliżej niż to było do tej pory; a do tego czasu znała je jedynie z wystaw widocznych przez okna. Jednak wiedziała, że świat jeszcze się nie skończy, zdąży tu zawitać jeszcze wiele razy. Tak, i tu można dostrzec łatwo wyczuwalną hipokryzję. Z jednej strony mówiła mu, że woli inną lokację... z drugiej zaś... coś zupełnie przeciwnego! Prawda jest prosta i nader oczywista – nie zawsze to, co mówimy, zgadza się z tym, co myślimy. A o czym myślała tu i teraz Antoinette? Nic prostszego. Że bardzo lubi tego typu sklepy. Lubi zwierzęta i wszystko, co z nimi związane. No ale cóż, dyskusja zakończona, Antosia dostała propozycję pójścia do pewnego baru. Rudzielec nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek gościła we wnętrzu tejże nieruchomości. Nie było to jednak ważne, bo i tak, i tak zmierzają właśnie w tym kierunku. Po drodze rozmawiali o sprawach bardziej i mniej ważnych. Ot, zwyczajna pogawędka. Między ludźmi, którzy przez czysto zwykły przypadek zaczęli korespondować, a potem postanowili się spotkać. To dość utarty schemat, nie da się zaprzeczyć. Chociaż, czy to właśnie przypadki nie kształtują tego, co tak bardzo dla nas istotne? Może nie zawsze. Może nie w każdym przypadku. Ale tutaj zasada ta zadziałała bez szwanku. Po jakimś czasie Fel podjął pewien wątek, a Antoinette, nieco zmieszana, nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. No bo... nie znała żadnej takiej galerii. Chociaż dziewczyna lubiła kłamać, oszukiwać innych, sprowadzać ich w błąd, tym razem nie zrobiła tak, jak robiła do tej pory. - Mhm... wybacz, ale nie znam tego miejsca... tej galerii... robię dla własnej satysfakcji. – i posłała mu tajemniczy uśmieszek, w sumie nie wiedziała nawet, po co. - wyszywam głównie wzory roślinne. A w ogóle, to daleko jeszcze? – spytała jak najbardziej uprzejmie, co nie było w jej przypadku codziennym widokiem.
Felinus nie miał fizycznej możliwości zaglądnięcia tym samym pod kopułę czaszki Antoinette, która początkowo trwała przy tym, by iść na kawę. Jak to przystało na faceta, zazwyczaj walił bezpośrednio z tym, na co ma obecnie ochotę, rezygnując czasami ze swoich własnych przyjemności, w związku z czym poszli w stronę Lumosa. Nie przejmował się tym nader, kiedy to był świadom tego, że za niedługo, o ile pora dopisze, a sam wyłuska z grafiku więcej czasu, rzeczywiście odwiedzi menażerię u Nanuka. Nie przeszkadzało mu to w żaden sposób - nie wymagał wszystkiego od razu, zachowując należytą dozę cierpliwości. Gdyby gniewne emocje przejmowały nad nim kontrolę w znacznie prostszy sposób, zapewne byłby zaprowadzany do opiekun domu wielokrotnie. Ale też, nie odczuwał żadnego gniewu - nie miał prawa go odczuwać. Nawet gdyby wiedział o tym, że Ślizgonka powiedziała coś wbrew temu, co rzeczywiście chciała robić. Przechodzili zatem w stronę Lumosa, gdzie to był już ten jeden pamiętny raz, a gdzie to czuł się w miarę swobodnie. Miał nadzieję, że z dziewczyną będzie tak samo, wszak wystrój baru pozostawał przyjemny dla oka, a ciepło, które biłoby z wnętrza, mogłoby tym samym pozbawić ich uczucia, że Wielka Brytania pozostaje wyjątkowo perfidnym krajem. Gdzie deszcz i chmury są codziennością, a błoto nawijające się pod podeszwę - wszechobecnym standardem. Rozmowa mogła wnieść wiele, ale też, słowa stanowią oręże, z którego należy prawidłowo korzystać, jeżeli nie chce się przyczynić do rozlewu krwi. Nie bez powodu dobierał je w odpowiedni, subtelny sposób. — Ooch, rozumiem. Też, nie ma co przekładać wszystkiego na chęć zarobkową. — mruknąwszy, zauważył ciągnący się na horyzoncie bar, do którego to właśnie zmierzali. Lowell nie przyspieszył kroku, wiedząc doskonale, że nie miałoby to żadnego widocznego sensu, kiedy i tak czy siak zaraz mogliby się rozgrzać. — Wzory roślinne? Jak to dokładnie wygląda? — zagaił, wszak rzadko kiedy miał do czynienia z tym tematem, a ten zdawał się go poniekąd zainteresować. I nie wynikało to z chęci bycia miłym, a po prostu z ludzkiej ciekawości, która może być takie pierwszym stopniem do piekła. — Już jesteśmy praktycznie... — wykonał jeszcze parę kroków, zanim to nie znaleźli się przy drzwiach wejściowych, prowadzących do środka. Lumos posiadał to do siebie, że nie był wyuzdanym, nowoczesnym miejscem, a prędzej przytulnym, jakoby stanowiącym odpowiednie dla tych, co chcą odpocząć od nowych atrakcji. Mimo to... mogła to być właśnie atrakcja dla samej Apsley. — No i proszę. Zapraszam serdecznie. — przytrzymał jej otwarte drzwi, zanim to nie weszli do środka, a przyjemne ciepło nie spowodowało zaparowania okularów korekcyjnych, które to nosił na własnym nosie. Podniósł je do góry, by tym samym oprzeć je częściowo o czubek głowy, zanim to nie podszedł do baru, pozostawiając kurtkę na jednym z krzeseł. Wolał mieć większość rzeczy przy sobie, a ilość klientów nie wskazywała na to, by ktokolwiek miał czelność spróbować coś z niej ukraść. I tak czy siak przełożył portfel wraz z różdżką do kieszeni własnej bluzy. — Na co masz ochotę? Kawa karmelowa czy jednak coś innego? Na mój koszt, oczywiście. — zaproponował, samemu chwytając za bazyliszkowe mocciato, jakoby czując, iż obecnie potrzebuje nowego zastrzyku energii.
Ucieszyła się niezmiernie, że została zrozumiana przez Felinusa. A może... on wcale nie podzielał jej zdania, tylko po prostu chciał być uprzejmy? Tak, uprzejmy, by Antoinette czuła się swobodnie w jego obecności (chociaż powody mogą być różne, może być ich wiele). A może... ona w ogóle źle zrozumiała jego słowa? To jego „Ooch”, było dość wymowne. Niestety, Antoinette zdała sobie z tego sprawę dopiero potem. Niemniej nie skomentowała jego słów, a tym bardziej tego tonu. Nie chciała się kłócić i to bynajmniej nie był żaden żart. Ona naprawdę chciała dobrej relacji z tym chłopakiem. No, ale – o czym już wszyscy doskonale wiemy – anomalie się zdarzają i nie ma co tego roztrząsać. - Tak – ruda pokiwała głową. - Mogę nawet pokazać! – przypomniała sobie już wcześniej, że dwie prace hafciarskie miała w kieszeni. - Tylko proszę, nie śmiej się... jestem jeszcze marnym amatorem – ona nazywa siebie amatorem? I to marnym? Przecież to się nie godzi... może Antoinette ma rozdwojenie osobowości albo coś takiego? - Jeśli się zgadzasz, mogę je wyjąć z kieszeni i ci pokazać, jak tylko usiądziemy. Co ty na to? Niezależnie od tego, co powiedział jej aktualny towarzysz, jak zareagował, Antoinette zauważyła, że mężczyzna zatrzymał się przed pewnym lokalem, więc zrozumiała od razu, że są już na miejscu, z czego ruda bardzo się ucieszyła. A ucieszyła się jeszcze bardziej, gdy uderzyło ich przyjemne ciepło płynące z wnętrza. A jej radość była jeszcze większa, kiedy ten powiedział, że za nią zapłaci. No żyć nie umierać! - Mhm, prosiłabym o wspomnianą kawę jednak... – po chwili wahania dodała jeszcze – Ale to na pewno nie będzie kłopot? – skoro Antoinette przyjęła skórę życzliwej osoby, musi też się tak zachowywać! Nieprawdaż?
Przedzierała się przez nieodśnieżonym chodnik, mocząc przy tym nogawki czarnych spodni. Obcasy (równie czarnych) butów zapadały się w puchatej warstwie świeżo napadanego śniegu. Gdyby nie była tak skupiona i zdeterminowana - zapewne klęłaby teraz pod nosem niczym mugolski szewc i wyrzucała sobie durne pomysły na szukanie tego baru w taką psią pogodę. Wiatr wiał złowrogo, z nieba nieustannie sypało. Typowe zimowe Hogsmeade. Niby małe miasteczko, a lokal na lokalu! Odszukanie Lumos zajęło jej chwilę, mimo wcześniejszego zebrania informacji. Kiedy już jednak stanęła przed drzwiami... zawahała się i nie otworzyła ich od razu. Na moment straciła pewność siebie, na chwilę zwątpiła w słuszność decyzji, którą przecież podjęła już dawno. Dopiero kolejny podmuch mroźnego wiatru ocucił ją i sprowadził z powrotem na ziemię. Nie, nie było już odwrotu. Weszła. Zaskoczyła ją przestrzeń, jasne kolory i te wysokie okna. Choć wystrój idealnie odzwierciedlał nazwę baru, to jednak nie mogła wyzbyć się odczucia, że nie pasował do jego właściciela. A może po prostu to ona miała błędne, zakrzywione wyobrażenie o Noxie? Może tak naprawdę miał w sobie więcej... światła? Nigdy dotąd nad tym nie rozmyślała, dlaczego więc zaczęła teraz..? Przewróciła oczami, wzięła głęboki wdech i ruszyła w stronę lady. Zanim usiadła na wysokim stołku tuż przy barze - wyciągnęła różdżkę i osuszyła zaklęciem swój czerwony płaszcz i splątane włosy w kolorze orzecha laskowego. Odchrząknęła teatralnie, czekając na jakąkolwiek reakcję. A może... po prostu zbierała myśli?
Nie był pewien jak śnieżna zima wpłynie na jego klientelę i z każdym dniem przekonywał się, że to wszystko zdawało się być kwestią przypadku. Raz do Lumos wsypywały się całe tłumy zmarzniętych gości, roznoszących zimne błotko po całej posadzce, a innym razem zobaczenie jednej żywej duszy wydawało się sukcesem. I Mefisto nie potrafił narzekać ani na jedno, ani na drugie, w obu okolicznościach po prostu próbując się odnaleźć. Pasował mu ten tłoczny chaos, kiedy jedni przekrzykiwali zamówienia przez drugiego, a on przestawał polegać na pamięci i wiernie wszystko zapisywał, pod każdą notką dodając przypominajkę dla samego siebie o kupnie samonotującego pióra. Lubił też przyjemną ciszę pustki, gdy w spokoju mógł nadrobić nużącą go papierologię albo nawet zająć się czymś przyjemniejszym, jak legilimencją, dopóki w drzwiach nie pojawiła się ta jedna osoba, mogąca liczyć na całą uwagę dostępnego właściciela. Tym razem pogoda zdawała się trzymać wszystkich w domach, ale Mefisto jeszcze nie rozstawił sobie obozu do nauki przy którymś ze stolików, czekając aż przejdą te typowo najpełniejsze godziny. Kręcił się trochę między kuchnią a salą, coś sprzątając, coś odnosząc, przestawiając alkohole w inne wzory żywych kolorów ładnych etykiet... i żałował, że Sky nie może przyjść wcześniej, bo jego towarzystwo było najprzyjemniejsze w tej lumosowej samotności, nawet jeśli miało się opierać na milczącym siedzeniu obok siebie i wertowaniu książek. - Już idę! - Zawołał od razu, gdy tylko usłyszał czyjeś kroki na sali, prędko porzucając ambitne plany przeorganizowania pudeł na zapleczu. Przemył dłonie, na których zebrało się trochę kurzu od skrzyń, a następnie wyszedł za bar, uśmiechając się najpierw w ten łagodnie grzeczny sposób, a potem już szerzej i cieplej, choć w zielonych tęczówkach nad radością zdecydowanie wybijało się zaskoczenie. - Na Merlina, kogo mi tu przywiało- no hej - przywitał się w końcu, wychylając się przez ladę, by cmoknąć wilczycę w policzek. - Czyli co? Nieważne ile minęło od ostatniego spotkania - jak znajomy otwiera bar, to trzeba przyjść? - Dopytał zaczepnie.
Najpierw go usłyszała. Mimowolnie spięła sylwetkę, jakby szykując się na nagły atak, który przecież nie miał nigdy nadejść. Potem go zobaczyła - tak radosnego, z entuzjazmem zbliżającego się do lady. Na moment oniemiała, choć ten widok nie miał prawa jej dziwić. Rozstali się w dobrych stosunkach. Bez jakiegokolwiek żalu, bez zobowiązań. No właśnie... Miał być tylko przyjacielem, przyjemnością, odskocznią. Nic więcej miało ich nie łączyć. Dlaczego życie zawsze musi się tak komplikować? Delikatny uśmiech zawitał na jej bladej twarzy, gdy odsunął się od niej po tym ciepłym przywitaniu i gdy napomknął dyskretnie o urwanym kontakcie. Nie, nie mogła tak walnąć prosto z mostu. Choć planując tę rozmowę obiecała sobie, że będzie bezpośrednia, by oszczędzić mu (i sobie) zbędnych emocji, to teraz... nie była pewna, czy da radę. - Byłam ciekawa tego, jak sobie radzisz w... nowej roli. - O ironio! Czy wybrała odpowiedni moment? A miejsce? Mogła przecież wysłać mu sowę, zaprosić do siebie i... po prostu mu ją pokazać. Ale wtedy mógłby zareagować zbyt nieprzewidywalnie. Może się wystraszyć? Odmówić? Ogromnie liczyła na to, że uda jej się go przekonać. Zdjęła płaszcz i rzuciła go niedbale na sąsiedni stołek. Dopadała ją fala gorąca wywołana stresem i zaczynała tęsknić już za mrozem zza okna. - Ładnie tu. - Dodała jeszcze, rozglądając się dokładniej po pomieszczeniu. Całe szczęście, że nie trafiła na dzikie tłumy...
______________________
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Z zaciekawieniem przyglądał się Orianie, może jakoś automatycznie próbując się doszukać zmian, które mogły zajść przez ten - na Merlina, jak czas szybko leciał! - rok, bezwiednie zastanawiając się przy okazji, czy ona również patrzy na niego przez ten sam pryzmat. Miał wrażenie, że wygląda poważniej, a może to była tylko kwestia zmęczenia, spowodowana mało przyjemną zimową pogodą. Wydawało mu się, że on sam może wyglądać trochę młodziej, chociażby dzięki zrzuceniu z barków ciężaru minionych przeżyć i skupieniu się na przyjemnościach dni codziennych, uwydatnianych przez partnera. - Chyba nawet nieźle - przyznał, pocierając dłonią kark w zamyśleniu, na chwilę ulegając szczerej skromności, gdy sam podążał spojrzeniem za jasnymi tęczówkami wilczycy, trochę nie wierząc jakim cudem udało mu się stworzyć miejsce tak bliskie rozbijającej mu się po głowie wizji. - Jestem zadowolony z tego jak wygląda, jeszcze nie zbankrutowałem i mamy całkiem niezły obrót, czego teraz pewnie w ogóle nie widać - zaśmiał się krótko, opierając sobie łokcie o ladę. - Dzięki. Mam wrażenie, że dużo ludzi jest zaskoczonych jasnym wystrojem, ale trochę o to chodziło... Nie o taki typowy bar, który jest ciemną klitką - nakreślił jeszcze, zaraz machając już lekko ręką w próbie zbycia swojego gadulstwa. - A u ciebie jak tam, coś się pozmieniało? I w ogóle, chcesz coś do picia albo do przekąszenia?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Każdy ma prawo do własnego zdania, tudzież preferencji. I nie jemu oceniać, kiedy to wiedział, że jego życie również podlega pewnym pytaniom, na które nie zamierzał wcale aż tak łatwo odpowiadać. Wiedział, że ludzie mają różne wymagania wobec samych siebie, a on nie zamierzał kwestionować towarzyszki w żaden szczególny sposób. W żaden, tak na dobrą sprawę. Bo o ile może robić to w stosunku do osób, które zna od dłuższego czasu, tak naprawdę Ślizgonka stanowiła dla niego widoczną niewiadomą - nie znał jej. Nie wiedział, co może ją urazić, jakie rzeczy lubi, a przede wszystkim jakimi cechami charakteru się objawia. Westchnąwszy, kiedy to poczuł mimowolny ból w podbrzuszu, zajął odpowiednie miejsce, nie chcąc tym samym w żaden sposób dać po sobie znać, że jest coś nie tak. Nie pozwolił na to, by charakterystyczny grymas, poniekąd gładzący strukturę cierpienia, z którym to miał do czynienia, przejawił się na jego twarzy. Ani żeby tęczówki przejawiały coś więcej, choć ostatnio się odzwyczajał od tego wszystkiego; musiał naprawdę uważać. Neutralny wyraz twarzy, połączony zatem z czystą serdecznością, którą przejawiał wobec każdego, z kim miał do czynienia na samym starcie, zdawał się powoli analizować ten należący do Apsley. Nie wiedział, co nim ta sądzi, ale też, on sam nie pozwalał pokazać swojego nastawienia. Pozostawał jedną, wielką niewiadomą, składającą się z wielu rzeczy, które pozostawały tylko dla niego dostępne. Jednocześnie, gdy ta powiedziała o tym, że może pokazać swoje prace, spojrzał na nią zaintrygowany, jakoby chcąc zobaczyć, co ona tak naprawdę robi. Mógł wyobrażać, ale do końca nie wiedział, jak to wszystko wygląda od poszewki; sam niezbyt interesował się krawiectwem, prędzej preferując w ostatnim czasie umiejętności malowania, tudzież rysowania. - Chętnie obejrzę. - powiedziawszy, czekoladowe tęczówki utkwił na jej kieszeni, gdzie podobno miała właśnie rzeczy, które wykonała własnoręcznie. Zastanawiało go to wszystko, gdy wiedział, że sam nie czuł się najlepiej, by jakkolwiek udostępniać swoje umiejętności w celu udowodnienia, iż coś potrafi. I o ile nie patrzył na rudowłosą w ten sposób, o tyle jednak wiedział, że w przypadku uzdrawiania musiałby sobie coś uszkodzić, a taka relacja na starcie wcale nie wyglądałaby na najprzyjemniejszą. - Każdy od czegoś zaczyna, prawda? Nie oszukujmy się, trudno być mistrzem w fachu, a poza tym nie sądzę, by było aż tak marnie. - przyznał szczerze, bo wiedział, że samoocena potrafi ulegnąć podważeniu, jeżeli chodzi oczywiście o przedstawienie tego, co się potrafi. Prosty mechanizm obronny, by tym samym wydobyć nie tylko odpowiednią reakcję, ale także uchronić się przed potencjalnymi słowami, które mogłyby zranić. Jak to z nimi bywa, niestety. Silne oręże, potężne wręcz, w nieodpowiednich rękach mogło przyczynić się do widocznych pęknięć struktur. Zapłacenie za kawę wcale nie było takim złym pomysłem. Po pierwsze, mogliby się rozgrzać, po drugie, coś wiedział na temat tego, że dziewczyny lubią, gdy ktoś za nich płaci. Poza tym, to tylko i wyłącznie kawa - kosztująca mniej niż jeden galeon, w związku z czym mógł wyłożyć na ladę parę drobnych, które, wedle matematyki czarodziejów, wcale nie były ułożone tak logicznie. Ciepło powoli rozgrzewało jego chłodne fragmenty skóry, a on sam począł konieczność zajęcia odpowiedniego miejsca przy stoliku. - Nie, nie będzie, spokojnie. - zapewnił ją, zanim to nie zamówił filiżanki kawy. Zastanawiał się, czy przypadkiem Schuester nie robi na kuchni, ale to było jego najmniejsze zmartwienie, kiedy to wiedział, że ten mu wisi ten sam napój w wyniku odmówienia przyjęcia wygranego zakładu Badgers Assemble. Dlaczego zatem tutaj przychodził, skoro wiedział, z kim może mieć tak naprawdę do czynienia? Być może czysta, ludzka ciekawość... albo chęć wsparcia interesu, który ten prowadzi wraz ze swoim chłopakiem. Równie dobrze mógłby iść do konkurencyjnego lokalu, ale ceny tutaj są normalne, a poza tym wolał wesprzeć osoby, które zna, aniżeli losowe, kompletnie przez niego niekojarzone. Złożywszy zamówienie, usadowił własne cztery litery na jednym z krzeseł, gdy prostym ruchem dłoni i podbródka zachęcił dziewczynę do poczynienia tego samego. - Czymś jeszcze się zajmujesz poza wyszywaniem wzorów? - zapytał - zaintrygowanie przejawiało się przez jego słowa, kiedy to, gdy zamówienie dotarło do ich stolika, zanurzył usta w kawowym napoju. Karmelowym, żeby nie było.
Zaszło zbyt wiele zmian. I to nie tylko w jej wyglądzie. Fakt, spoważniała, bo... nie miała innego wyjścia. Stres, niewyspanie i spowodowane tym podkrążone oczy były wierzchołkiem góry lodowej, o którą się rozbiła. Myślała, że podoła, że stanie się magia i poczuje w sobie tę ogromną, bezwarunkową miłość, pasję i powołanie. Ale tutaj owa magia zawiodła. Było tylko gorzej i gorzej. Gryzły ją wyrzuty sumienia, dobijało zmęczenie. Czuła się tak, jakby w jej życiu trwała nieustanna pełnia księżyca. Nie pomogło nawet to, że... podjęła dość drastyczne kroki. - Naprawdę miło słyszeć, że tak dobrze Ci idzie. - Wtrąciła z... pewną ulgą w głosie. Zastukała trzykrotnie czerwonymi paznokciami w blat, znów nad czymś intensywnie myśląc. Nie przeszkadzało jej to, że w lokalu było prawie pusto. Wręcz przeciwnie. Najwidoczniej okoliczności jej sprzyjały. Chociaż tyle. Z pozoru proste, niewinne pytanie sprawiło, że dziwna gula wyrosła jej w gardle. Pozmieniało się, nawet nie wiesz ile... Jak miała to ująć? Od czego zacząć? Plus był taki, że przecież jej nie ucieknie, nawet jeśli ogarnie go panika. Był u siebie, w dodatku w pracy. Tutaj miała przewagę, ale... to przecież nie miała być bitwa. - Chętnie. Poproszę... może Ognistą? - Mogła sobie na to pozwolić odkąd nie karmiła już naturalnie. A czuła, że właśnie tego teraz potrzebuje. I miała gdzieś to, że nawet nie zaszło jeszcze słońce. - I... tak. Trochę się pozmieniało. Właściwie... całkiem sporo. - Uniosła jeden kącik ust ku górze, odrobinę rozbawiona własnym wahaniem i doborem słów. - Naprawdę myślała, że stać ją na więcej, a tymczasem grała w jakieś nieudolne podchody. I to sama ze sobą...
______________________
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Czuł, że Oriana nie przyszła do baru tak po prostu sprawdzić wystrój, uśmiechnąć się do starego znajomego i wypić drinka. Mefistofelesowa legilimencja posuwała się do przodu kroczek po kroczku i nawet po otrzymaniu zgody, z wyraźnie werbalnie wymówioną inkantacją i ogromnym skupieniem, dalej nie był w stanie w pełni zajrzeć do czyjegoś umysłu, ale prawda była taka, że czasami nie musiał. Zawsze był przecież obserwatorem - nieważne, czy powodował zamieszanie, by wyłapać skrajniejsze reakcje, czy może po prostu słuchał czyichś opowieści. Czytał ludzi, myląc się pewnie tyle razy, co trafiając w dziesiątkę. Ćwiczenia legilimencji, które pchnęły go w stronę choćby najdrobniejszego zgłębienia psychologii behawioralnej, dodatkowo nastawiły go na czujniejsze wychwytywanie sygnałów w swoim otoczeniu. - Aż tak dużo się pozmieniało? - Spytał w końcu bezpośrednio, mając wrażenie, że jego rozmówczyni sama nie wie co teraz zrobić. Chciał jakoś jej to wszystko ułatwić, niezbyt zadowalając się nalaniem jej do szklanki alkoholu. - Mogę z czymś pomóc? - Podsunął jeszcze, przypominając sobie, że - na Merlina - może zwyczajnie chodziło o coś wilczego. Bo przecież Oriana nie miała raczej zbyt wielu dobrych powodów na szukanie wsparcia u kogoś mimo wszystko już tak dalekiego, więc co jeśli chodziło o te obsesyjnie zbierane przez Mefisto informacje o likantropii?
Wyczuwała, że zaczyna coś podejrzewać. Trudno było się dziwić - milczała przecież przez tyle miesięcy. Może gdyby odezwała się od czasu do czasu, gdyby wysłała sowę-dwie, to może... może wtedy jej dzisiejsze odwiedziny nie byłyby takie nietypowe. Bez słowa przyjęła szklankę, zakołysała bursztynowym płynem, a potem upiła pierwszy łyk. Bezpośrednie pytanie z jego strony w pewnym sensie jej pomogło. A może było to zbawienne działanie alkoholu? Wiedziała już, że nie ma sensu dłużej owijać w bawełnę i że trzeba powiedzieć Mefisto o wszystkim. Im szybciej, tym lepiej. Z pewnością nie uniknie szoku, może nawet złości i rozgoryczenia. Trudno. Wzięła głęboki wdech. Była już gotowa się z tym zmierzyć. - To Cynthia. Za kilka dni skończy pół roku. - Oznajmiła zaskakująco spokojnym głosem, wyciągnąwszy z torebki ruchomą fotografię małej dziewczynki ubranej w kolorowe śpioszki. Dziecko uśmiechało się i najprawdopodobniej coś gaworzyło. Przesunęła zdjęcie po blacie w stronę Noxa, by mógł lepiej się przyjrzeć, a raczej... by mógł pojąć, do czego zmierzała. - Tak, to Twoja córka, Mef.