Nazwa "Lumos" nie tylko nawiązuje do nazwiska właściciela, Mefistofelesa Noxa. Jej celem jest również zapewnianie innym światła... Jest to przestronny lokal o jasnym wystroju, w którym można spotkać przedstawicieli najprzeróżniejszych magicznych ras - przychodzą tu wilkołaki, gobliny, wile, czarodzieje... Szczęśliwcy mają szansę wpaść również na skrzaty, wampiry czy nawet centaury. Lokal opiera się na bezwzględnym zakazie przemocy (o co bardzo dba wyszkolona pod kątem OPCM obsługa), nawołuje też do pełnej tolerancji i ograniczenia używania magii (zwłaszcza wbrew innej istocie) do minimum. W Lumos każdy znajdzie coś dla siebie - miejsce pozornie szemrane i omijane przez niektórych szerokim łukiem (a także regularnie sprawdzane przez magiczne władze), w rzeczywistości szczyci się przytulną atmosferą i niezwykle personalnym podejściem. Wzmacnianej podłodze nie są straszne twarde kopyta, zaś pomniejszenie niektórych mebli zapewnia wygodę nawet najmniejszym gościom. Bar znajduje się na skraju Hogsmeade - można do niego wejść zarówno prosto z lasu, jak i z głównej alejki. W budynku znajduje się parę malutkich pomieszczeń, które zamiast dodatkowych składzików służą jako awaryjne sypialnie. Za symboliczne 15 galeonów istnieje możliwość zarezerwowania pokoju. "Lumos" czynne jest codziennie, za wyjątkiem dnia poprzedzającego pełnię Księżyca - wtedy zamyka się kilka godzin przed zachodem słońca. Menu mięsne i bezmięsne zawierają podstawowe pozycje, do których dołączają sezonowe potrawy. Można tu zamówić wszelkie możliwe magiczne (i część zwykłych) alkoholi, z kolei dwie duże gablotki ustawione na sali, otwierające się jedynie za stuknięciem różdżki pracownika, przepełnione są dobieranymi każdego dnia słodkościami.
Menu mięsne:
Idealne dla wilkołaków, wampirów i wszystkich fanów mięsa/krwi. Dania mają na celu trafienie w wyszukane gusta bardziej "drapieżnych" stworzeń. • Stek z mięsa reema, podawany z sosem na bazie miodu bzyczków, warzywną sałatką i puree ziemniaczanym lub dyniowym. • Burger z wołowiny, z warzywami i sosem (z hibiskusa ognistego lub dyptamu). Podawany z frytkami z ziemniaków lub batatów. • Żeberka w sosie z tykwobulwy i/lub hibiskusa ognistego. Podawane z surówką i świeżymi bułeczkami. • Naleśniki z krwią zwierzęcą, przekładane kawałkami mięsa. Podawane z powidłami żurawinowo-trelkowymi.
Menu bezmięsne:
Przeznaczone dla bardziej leśnej, delikatnej klienteli. Nie zawiera mięsa, za to pełne jest wegetariańskich/wegańskich kombinacji. • Sałatki: - Z mango, rzepą, sałatą, rukolą, czarnym sezamem, ogórkiem, orzechami, sosem na bazie miodu bzyczków lub ziaren dymnicy; - Z komosą ryżową, nasionami słonecznika, sałatą, dynią, ogórkiem, awokado, sosem na bazie miodu bzyczków lub ziaren dymnicy. • Burger (wegetariański lub wegański) ze skaczącej bulwy, z guacamole i sosem (z hibiskusa ognistego lub dyptamu). Podawany z frytkami z ziemniaków lub batatów. • Quiche z sezonowymi warzywami, w wersji pikantnej (z węglowymi świetlikami) lub łagodnej (z krwawym zielem). • Naleśniki ze szpinaku i/lub rukoli, przełożone kremem z kwiatów księżycowej rosy.
Autor
Wiadomość
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Szybko uspokajał się widokiem Theo, który z każdą wypowiedzią wydawał się nabierać tego bezpiecznego dystansu do całego pomysłu z wieczystą przysięgą i mimowolnie przytaknął nieco zbyt gorliwie głową, gdy Mefisto zasugerował swoją obecność podczas rzucania zaklęcia. Bo w końcu to skutecznie usunęłoby całe jego zmartwienia w tym temacie, skoro mógłby uspokoić się w jednej chwili pewnością, że pod czujnym okiem jego Wilka nie ma prawa stać się nic złego. - Gwarantuję Ci, że nieważne gdzie wyjedziemy, to zanim zdążysz się pojawić, przetestujemy już wszystkie pozycje w okolicy - zapewnił, śmiejąc się cicho, bo choć przy małej nieszczególnie mogli pozwolić sobie na zbyt beztroską degustację alkoholi, to z pewnością nie odmówi mefistofelesowemu swojemu portfelowi opłacenia lokalnych specjałów z silnym akcentem na te podawane na słodko. - Oh, pozycje w sensie lokale - poprawił się, gdy myśli faktycznie zaczęły uciekać mu do tej mimowolnej dwuznaczności, tak jak i kącik ust uciekł mu ku górze, gdy posyłał swojemu Wilkowi spojrzenie, które wyraźnie dawało do zrozumienia, że jedno nie wyklucza drugiego. - Cholernie mocno - przyznał, bez cienia zawahania, bo przecież lubił łączyć ludzi w pary, nawet jeśli po własnych związkach powinien zauważyć już, że wcale nie ma do tego takiego oka, skoro musiał tak wiele razy się pomylić, zanim trafił na swój ideał. Wyszczerzył się jednak, widząc to zainteresowanie Theo, przeczesując w pamięci swoją książkę kontaktową, gdy dłonią przemykał po żegnającym się z nim mefistofelesowym ciele. - O podobanie bym się nie martwił - zauważył, mimowolnie uśmiechając się lekko w stronę puszczającego w ich kierunku oczka chłopaka. - Jak widać powodzenia Ci nie brakuje - dodał, będąc święcie przekonanym, że wszelkie potencjalne zaloty wycelowane obecnie w ich stolik muszą być skierowane do Theo, skoro nikt nie powinien mieć wątpliwości, że podobne gesty w jego stronę mogłyby skończyć się śmiercią z rąk obmacywanego jeszcze przed chwilą wytatuowanego byczka. - Pytanie brzmi, czy znam kogoś, kto by do Ciebie pasował - wyjaśnił w końcu, czujniej spoglądając na chłopaka przy kolejnym łyku wina. - Jeśli lecisz tylko na szefów, to mogę mieć problem, bo swojego Ci nie oddam - dodał, chcąc subtelnie zachęcić Theo do zdradzenia jaki właściwie jest jego typ, skoro najwidoczniej nie leciał na przystojnego cukiernika, który być może dawał mu aż nazbyt jednoznaczne znaki, ilekroć tylko spotykali się w pokoju wspólnym Hufflepuffu. Mruknął cicho w przytaknięciu, odrywając spojrzenie od Mefisto, by uwagą jasnych tęczówek powrócić do swojego rozmówcy, lekkim uśmiechem i ruchem brwi zachęcając go do kontynuacji, by zaraz… ledwo powstrzymać się od odruchowego oburzonego prychnięcia. Poruszył niemo ustami, chcąc obruszyć się, że z takimi pytaniami to do Mefisto, by jednak upomnieć sam siebie, że właśnie takich reakcji nie chciał już u siebie oglądać. - Nie powinno w ogóle boleć na tyle, by nazywać to cierpieniem - odpowiedział ostrożnie, pozerkując w rozbujany w kieliszku burgund, by powoli pozwolić sobie na uśmiech, gdy spojrzenie uciekło mu w stronę Mefisto. - No chyba, że to lubisz - mruknął, dopiero po tej uwadze pozwalając sobie na mimowolne wyobrażenie sobie Theo z nieznajomym sobie mężczyzną, powoli biorąc pod uwagę jak gwałtowne musiało być to zbliżenie, gdy wszystko można było usprawiedliwić krążącą w żyłach afrodisią. - Jeśli myślisz, że to musi tak boleć, a mimo tego, nadal chcesz powtórkę… - zgubił gdzieś puentę, gdy lustrował już ciekawskim wzrokiem Kaina, zastanawiając się jak wiele tłumionej przez lata determinacji musiało się w nim kryć. - To powinieneś zobaczyć jak to się robi na spokojnie. Z odpowiednim przygotowaniem, rozluźnieniem, nawilżeniem… - pociągnął dalej, walcząc ze sobą, by nie pozwolić głosowi na wciśnięcie w siebie zbyt wiele zaczepnej wibracji, przenosząc spojrzenie z kainowych oczu na te zielone, które zbliżały się do nich z tą spokojną wilczą energia. - W razie czego zawsze możesz liczyć na naszą pomoc - wypalił w końcu, nie mogąc się powstrzymać, bo i czując się bezkarnym, gdy dłoń opadała już spokojnie z powrotem na udo niedoinformowanego co do tematu rozmowy Mefisto.. - Lubimy pomagać prawda, kochanie? - dopytał ciszej, uśmiechając się już w drobnym nachyleniu do swojego Wilka, w końcu mogąc pozwolić sobie na wibrujący od zadowolenia pomruk, gdy próbował zachęcić ukochanego do przytaknięcia mu na ślepo.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Rozumiem, że masz na myśli moje wspierające spojrzenie... - poprawił Theo, śmiejąc się lekko, bo wreszcie i do Mefisto dotarło, że kończą ten temat i będzie mógł się pomartwić czy pozastanawiać nad dodatkowymi radami później. Wiedział już, że i tak przysiądzie do dostępnych dla niego informacji dotyczących Wieczystej Przysięgi chociażby dla uspokojenia własnego sumienia, byle tylko móc się potem pocieszać świadomością, że próbował pomóc na tyle, na ile mógł. - Dobra, sam się wkopałeś, to sam się wykop - dorzucił jeszcze z rozbawieniem, domyślając się jak szybko i chętnie Sky rzuci się do planowania na sam widok szansy theośkowej zgody na zabawę w swatkę. Nie musiał już tego co prawda słuchać i na całe szczęście nie musiał zastanawiać się na kogo dokładnie patrzy zbyt zainteresowanych ich stolikiem klient; zamiast tego zagadał się nieco ze swoimi pracownikami, zgodnie z własnymi przewidywaniami szybko dowiadując się, że wszystko jest w porządku. Do stolika wrócił z talerzem przekąsek i zaciekawieniem w zielonych tęczówkach, bo niemal czuł, że ominęło go coś ciekawego. - Mhm, oczywiście - przytaknął od razu, skacząc ciekawskim spojrzeniem między Sky'em a Theo, by wreszcie to na swoim narzeczonym uwiesić się na dłużej. - W co mnie wkręcasz?
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Nie wtrącał się na razie w rozmowę, zresztą nawet gdyby chciał, nie byłoby to wcale takie proste. Skyler złapał już swój beztroski rytm i całkiem się rozgadał, przynajmniej kilka razy doprowadzając go do śmiechu, za co był mu zresztą dozgonnie wdzięczny, bo dzięki jego ciepłej aurze zdołał zapomnieć o swoim parszywym nastroju. Pozycje. Ah, te dwuznaczności… Tłumaczenia jego kumpla jeszcze bardziej go rozbawiły, chociaż skłamałby mówiąc, że jego skojarzenia już wcześniej nie zabrnęły w podobnym kierunku. Cieszyło go jednak to, że mimo początkowo poważnej rozmowy, atmosfera się rozluźniła, a jego usta wreszcie szczerzyły się w szerokim uśmiechu. Przy Schuesterze trudno było go uniknąć. – No tak… – Lakonicznie podsumował zapędy przyjaciela do swatania ludzi w pary, ale wyłącznie dlatego, że właśnie odprowadzał wzrokiem odchodzącego od ich stolika wilkołaka. Kiedy tylko ten ukrył się za barem, ponownie skoncentrowany na słowach puchońskiego kompana, sięgnął jeszcze po kufel piwa, by w międzyczasie zwilżyć usta w chmielowym trunku. O mało co nie parsknął, słysząc kolejny komentarz chłopaka. – Błagam Cię. Widziałeś komu się tak przyglądał? Wszyscy na Ciebie lecą. Na miejscu Mefisto bałbym się wypuścić Cię z mieszkania. – Pozwolił sobie zażartować, ale obrócił się na chwilę, by upewnić się, czy jednak Skyler nie miał racji, a puszczone przez mężczyznę oczko nie było czasem skierowane w jego stronę. Nie to, żeby zamierzał bawić się w podrywy, ale takie gesty zawsze przyjemnie łaskotały ego i podbudowywały własne poczucie wartości. – Eeej, spokojnie. Nie jestem złodziejem. Chociaż muszę przyznać, że zaklepałeś sobie niezłego przystojniaka… On zresztą też nieźle trafił. – Mruknął do niego wesoło, szturchając przy tym stopą jego łydkę. Zabawne. Gdyby nie zmarnował tyle czasu w szkole na uganianie się za ślizgońską panną, która wcale go nie chciała, może spojrzałby przychylniejszym okiem na któregoś ze swoich kumpli. Z drugiej strony nie żałował, że tak się nie stało, bo nie znał chyba bardziej dobranego niż oni duetu. Chwilę później pochylał się już z konspiracyjną miną nad stolikiem, żeby dobrze usłyszeć, co ma mu do powiedzenia ekspert do spraw tęczowej rzeki. W skupieniu chłonął każde jego słowo, jakby właśnie znalazł się na jakimś wykładzie z transmutacji, co zapewne wyglądało dosyć komicznie. – Może źle to ująłem… – Mruknął gdzieś pomiędzy, ale sam nie był pewien, co chce dokładnie powiedzieć, poza tym zastanawiał się teraz wyłącznie nad tym, co miało oznaczać to wymowne spojrzenie Schuestera rzucone w kierunku jego partnera i czy faktycznie było ono jedynie wyrazem tęsknoty. W końcu stwierdził, że chyba woli tego jednak nie analizować, wszak czuł się niekomfortowo, kiedy jego brudne myśli tyczyły się jego najlepszych przyjaciół. – Dobra, łapię. Będę musiał spróbować… – Dodał w trakcie, próbując sobie zanotować, że następnym razem powinien się lepiej przygotować, jeżeli zamierza zrzucić przed kimś ciuchy. Skyler uświadomił mu jednak coś jeszcze, nawet jeśli po drodze zgubił gdzieś zaplanowaną puentę. Mianowicie to, że najwyraźniej ból nie był nie do zniesienia, skoro nadal wspominał noc z szefem z wypiekami na twarzy i marzył o tym, by ponownie rzucić się w jego objęcia. Na razie jednak nie mógł pozbyć się jednocześnie myśli, jak bardzo było to pojebane. Odsunął się jak poparzony i wyprostował plecy, dostrzegając powracającego Noxa, którego zresztą mimowolnie obrzucił spojrzeniem mówiącym mniej więcej tyle co „co złego to nie my”, a zaraz po tym znów upił łyka piwa, którym to prawie się opluł po wypalonej przez Schuestera propozycji. – Żart? – Ni to stwierdził, ni zapytał, bo niekiedy trudno było ocenić, czy Skyler się zgrywa czy może akurat mówi coś na poważnie. Nie oczekiwał od nich aż tak daleko idącej pomocy, ale przez to znów wyobraził sobie nagie torsy kumpli, przeklinając w duchu samego siebie, że w ogóle śmiał pomyśleć o takim obrazie. Na szczęście obecność uwieszonego na Puchonie Mefisto przywołała go do porządku, ale i tak przez moment nie mógł pozbyć się tego zdziwionego wyrazu twarzy, który zniknął dopiero pod płaszczykiem zawadiackiego uśmiechu. Pytanie nieuświadomionego wilkołaka aż zachęcało, żeby wkręcić mu jakąś wierutną bzdurę, ale był chyba zbyt zdekoncentrowany, żeby obmyślić sensowny plan. – Nic takiego. Skyler po prostu uczy mnie jak być dobrym gejem. – Rzucił, ledwie powstrzymując się od śmiechu, a i tak zachichotał przypadkiem pod nosem. – Także jak masz jakieś dobre rady, to śmiało możesz się nimi ze mną podzielić. – Zwrócił się żwawo do Mefistofelesa, ale zaraz zakrył dłonią oczy, a potem przytknął ją ciasno do czoła, nie mogąc uwierzyć w to, jakież to gada głupoty.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Brew drgnęła mu w szczerym zaciekawieniu do góry, bo reakcja Theo jedynie upewniała Mefistofelesa co do tego, że wkroczył w środek jakiejś bardzo interesującej rozmowy i musi szybciej dowiedzieć się o co chodzi. Palce zaświerzbiły go nieco w zachęcie do sięgnięcia po różdżkę, ale przecież wiedział, że to wcale nie jest jego motywacja do nauczenia się legilimencji, a jedynie chęć sprawdzenia, czy byłby w stanie już teraz, na tym etapie swojej nauki, w miarę sprawnie zorientować się co zaszło przy stoliku, kiedy go przy nim nie było. - Żaden żart, o cokolwiek by nie chodziło - możemy pomóc - zadeklarował pewnie, stukając palcami lekko w blat. Skoro Sky chciał wyciągnąć od niego zgodę, to nie widział problemu w podczepianiu się do tego już tak bardziej zdecydowanie. - Jak być dobrym gejem? Och, no dobra - zaśmiał się z subtelną nutą niedowierzania, zerknięciem na swojego Puchona próbując się upewnić, czy rzeczywiście o to chodziło. Nawet jeśli nie, to Mefisto nie zamierzał ich przecież przesadnie ciągnąć za język - wierzył, że w prywatności Wilczej Nory Sky chętnie wyśpiewa mu wszelkie szczegóły, których mogło wilkołakowi brakować. - No tooo nie oszczędzaj na lubrykancie - zaczął, dochodząc do wniosku, że żartobliwy ton i dobre rady to nie jest złe połączenie. - Och, no i uważaj do kogo zarywasz, bo z heterykami bywa problematycznie - ale tego pewnie Theośkowi już nie musiał wyjaśniać, skoro pewnie to właśnie takiej orientacji spodziewał się chłopak po swoim szefie, z którym rzeczywiście wyszło problematycznie.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Sam nie wiedział czy kręci głową w rozbawieniu czy raczej próbie protestu, gdy zdał sobie sprawę, że Theo pomylił się w obliczeniach. Faktycznie patrząc na jego pobyt w Hogwarcie trudno byłoby wyznaczyć miesiące, w których z nikim się nie spotykał, jednak nie oznaczało to wcale tego, że "wszyscy na niego lecieli". Każdy związek z osobna wymagał od niego uwagi, cierpliwości i pewnego poświęcenia, by w ogóle miał rację bytu. Dopiero Mefisto - którego oparcie krzesła złapał od razu, gdy tylko ten usiadł na swoim miejscu, szarpnięciem przysuwając go nieco bliżej siebie - pokazał mu, że związek nie musi być zbudowany na ciężkiej pracy i wyrzeczeniach. I każde spojrzenie, które opadało mu ku zielonym tęczówkom, wilczemu uśmiechowi czy wytatuowanym ramionom upewniało go tylko w tym, że zaklepał sobie znacznie więcej niż tylko "niezłego przystojniaka". Chętnie wycofał się na chwilę, nawet fizycznie demonstrując, że przez moment chce tylko obserwować, bo i popijając swoje wino oparł się wygodniej w tył, ciekawskim spojrzeniem przeskakując między jednym i drugim rozmówcą. Pod gęstością obranego przez nich tematu nie wytrzymał wcale długo, nie do końca wiedząc kiedy jasne tęczówki zawrzały w gorącu intensywnego spojrzenia, kiedy oddech opadł mu ciężej na klatce i kiedy dłoń sama powróciła do mefistofelesowego uda, rozmasowując je coraz silniejszym uściskiem. I to właśnie tą pracą dłoni próbował uspokoić swoje zmierzające w niewybaczalną stronę myśli, które tak łatwo było zawrócić każdym spojrzeniem na wilcze wargi i zawsze tak kuszący go kolczyk, a które jednak uparcie nie chciały puścić się tego ślepego zapewnienia, że pomogą.
+
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Prawdę powiedziawszy, starał się nie wściubiać nosa w czyjeś prywatne sprawy, a już na pewno pod czyjąś pościel, więc pomimo przyjacielskiej więzi, nie wiedział chyba wcale tak wiele o szkolnych miłostkach Skylera, poza tym co zdołał sam przyuważyć lub tym, czym kumpel sam postanowił się z nim podzielić. Uważał jednak Schuestera za przystojnego i śmiałego chłopaka i prawdopodobnie z tego względu wydawało mu się, że cieszył się tak ogromnym powodzeniem, a flirty i romanse przychodziły mu z niebywałą łatwością. Niewykluczone, że nie było to dość trafne spostrzeżenie, jednak uzasadnione okolicznościami, wszak jakby nie spojrzeć – w czasie, w którym Theo uganiał się za jedną ślizgońską panną, jego puchoński kompan zdążył sprawdzić się w licznych związkach i nabrać wielu mniej lub bardziej przyjemnych doświadczeń. Uśmiechnął się jedynie na to skylerowe pokiwanie głową, dlatego że zaraz cała jego uwaga skupiła się na Mefistofelesie. Ten bowiem aktywniej włączył się w rozmowę, nie będąc chyba do końca świadomym tej jej części, która miała miejsce podczas jego krótkiej nieobecności. Nic więc z dziwnego, że Kain nie miał bladego pojęcia, jak powinien potraktować tę jego pewną deklarację, rzuconą najwyraźniej w pełnym zaufaniu do czystych intencji puchońskiego partnera. Spoglądał na niego z podobnym rozbawieniem i nutą niedowierzania, bo chyba nie spodziewał się, że naprawdę pociągną ten temat. Inna rzecz, że nie była to wcale taka zła metoda, a wysłuchanie kilku rad w luźnej atmosferze potraktował jako nieocenioną pomoc, po każdym słowie Noxa, kiwając głową na znak zrozumienia.
- Teraz to już chyba nie mam wyjścia jak tylko spróbować, no nie? – Nie oczekiwał odpowiedzi na tak retorycznie zadane pytanie, bo skoro i tak nie mógł wyrzucić z głowy wspomnień o George’u, to musiał się przekonać, czy wtedy, w mieszkaniu, przemawiała przez niego wyłącznie afrodisia…
+
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Długi czas zajęło im zorganizowanie spotkania. Można powiedzieć, że głównie tkwiła w tym wina Zepheniaha, który tak naprawdę albo uważał, że nie ma czasu... Albo po prostu bał się, że zostanie osądzony inaczej niż sądził. Nawet listy, które wymienił z Felinusem nie dawały mu tak naprawdę pewności, że na pewno będzie musiał odpowiadać na wiele niekomfortowych pytań, ale cóż... Od tego wszystkiego wymagało jego dalsza nauka jak być... tym czymś. Dlatego wybranie się tam w godzinach zarówno po szkole jak i pracy sprawiło, że Zephowi udało się finalnie dojść do miejsca, które nazywało się Lumosem. A kto tam tak naprawdę przebywał? Wszelakiej maści magiczne stworzenia z grupy inteligentnych. Jakaś para goblinów dyskutująca o nowych akcjach i kursie galeona z mugolskimi pieniędzmi, zaraz gdzieś jakiś inny, posępny mężczyzna pił spokojnie swoje wino... albo i nie. Ktokolwiek wiedział co mogło znajdować się w jego kielichu. Ostatecznie wolał się jednak skupić na tym czy znajdzie tego, o kogo mu chodziło. O Mefistofelesa. Nie wiedział nawet czy dużo tu było kelnerów, albo czy ktokolwiek wiedział gdzie się znajduje. Widocznie musiał samemu "poszperać" wzrokiem po otoczeniu i znaleźć kogoś, kto wyglądał na obsługę. O, na przykład ten ktoś, kto ma widocznie dużo tatuaży na sobie i zdaje się, że najlepiej bryluje w tym otoczeniu. No i wyglądał też groźnie, jeśli patrząc po wkraczających tu i nie tylko ludziach. Dosłownie przysiadł na najbliższym blatu stołku, aby złapać uwagę mężczyzny. Proteza chyba musiała też faktycznie zdradzać, że jakaś historia za tym się kryła. – Em... Przepraszam, wie pan może czy jest tutaj ktoś o imieniu Mefistofeles. Znaczy nie jak mugolski diabeł, ale no... czarodziej. Miałem się z nim tu spotkać i... Ale nie wiem gdzie jest. W ogóle przychodzi tutaj albo pracuje? – Cóż, przebrać się w swoje normalne też nie zdążył, więc miał na sobie ciuchy z ministerstwa. Tylko szata, jak zawsze, zniknęła do dormitorium.
Wyjątkowo nie było dużego tłumu w barze i chociaż Mefistofeles cieszył się przy większym obłożeniu, to teraz przynajmniej mógł nieco odetchnąć, popisać z pilnującym Cynthię Sky'em na wizbooku... i dać się zaczepić przez kogoś, kto nie prosił o picie czy jedzenie. Uniósł spojrzenie na zagadującego chłopaka, którego nie zdążył jeszcze barmańsko dopytać o to, co może mu zaserwować; przyjrzał mu się uważnie, ale subtelnie, jak miał w zwyczaju, bez zawieszania zielonych tęczówek na protezie. Zachowywał pogodny wyraz twarzy, tę wyuczoną w pracy uprzejmość, byle tylko nie reagować za bardzo odruchowo na posłyszane słowa i przefiltrować swoje odpowiedzi. Teraz też dopiero po chwili pozwolił sobie na pewniejszy uśmiech, rozbawiony tym poplątaniem nieznajomego. Przyzwyczaił się już, że w Lumosie pojawiało się sporo osób z polecenia - jak nie jego, to Sky'a, albo kogoś jeszcze innego. - Pracuje tu, to jego bar - przytaknął mu, podpierając się wygodniej o blat. Chłopak nie wydawał się groźny czy chociażby negatywnie nastawiony, ale Mefisto i tak doszedł do wniosku, że nie ma sensu bawić się w dodatkowe drażnienie i przeciąganie sprawy.- I dobrze trafiłeś... to czemu mnie szukasz? I czy mogę cię czymś poczęstować? - Dopytał, postukując palcami w barowy blat.
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
– Aaaa... Tak naprawdę to niczym. Nie przyszedłem niczego jeść... Tylko... – Wydawało mu się nawet, że coś zamierzało być zaserwowanego komu innemu. Coś krwistego, dość... niezbędnego w jego obecnym repertuarze jedzenia. To jak to podziałało na samego Zepha, który nie był nawet w swojej wilkołaczej formie sprawiło, że musiał zaczerpnąć tego "zapachu smaku", jak to zaczął nazywać. Trochę metalicznego odczucia, zaraz też jego płatki nosa zrobiły charakterystyczne sniff-sniff, a on dopiero po paru sekundach zorientował się, że tak naprawdę odpłynął na dosłownie powąchanie czegoś co po prostu posiadało... krew. Nie przywyknął do tego, nadal. Przejechał protezą po swoim nosie prawie tak, jakby dopiero co wciągnął jakiś dobry towar, aby wrócić do rzeczywistości i wrócić do postaci mężczyzny... – Aaach, przepraszam. Ja... po prostu.. przyszedłem z polecenia znajomego. Mówił, że jeśli będę miał jakiś problem to mam przyjść lub znaleźć... ciebie. Ale nie mogłem tego zrobić tak łatwo, bo... wakacje wyszły i... sam zresztą nie miałem tam czasu. Praca. Wszystko sprawiło, że nie mogłem przyjść. – Chciał zrzucić cały balast na wakacje, ale prawdą było to, że się bał. Koszmarnie się bał, czując jak w jego mózgu nadal były te wspomnienia, a on sam miał ochotę wtopić swe zęby w... stek. Czy coś innego o krwistym posmaku. Temu chciał ich unikać. Nie mieć ich przed sobą. Nawet próbował wegetariańskiego żarcia, ale nie działało. Bo nawet pasztet był dla niego zbyt dobry w tym momencie. A pasztet nawet nie był mięsem! No... W takim sensie, że czystej formy mięsa. Wziął ponownie wdech i wydech. – Powiedział mi, że możesz mi pomóc z... tym. – I tu zaraz wskazał zarówno na siebie i jego, by zakręcić jak młynkiem palcem w stronę nieba. To było naprawdę krępujące i dość... Nieprzyjemne do mówienia. – ...Całym syfem, które mnie i ciebie dręczy... – Dodał, jakby chciał go zapewnić, że chodzi o DOSŁOWNIE to, co ich dręczy. Czekał spokojnie na odpowiedź. No, jeszcze nie poczekał. – Ok, ok. Jeszcze wody. Jeśli można. – Czuł po prostu, że zasycha mu w gardle, a nawet dużo nie mówił.
Kompletnie nie brał pod uwagę, że zapachy z kuchni mogą aż tak mocno do kogoś docierać - nawet do wyczulonej wilkołaczym węchem osoby. Mefistofeles chętnie opierał się na powonieniu, właśnie ze względu na jego rozwinięcie, tym bardziej był świadomy ewentualnych problemów z tego wynikających. Ściągnął lekko brwi, ale nie w jakiejś złości czy zniecierpliwieniu, a zwykłej konsternacji; słuchał nieznajomego, próbując jakoś poskładać w jeden kawałek te drobne fragmenty, które od niego dostawał. Przez chwilę był pewny, że chodzi o coś biznesowego, skoro chłopak dotarł tutaj z polecenia... aż niemal oburzył się - na szczęście niewidocznie - przy sugestii, że jakiś syf go dręczy. Przyzwyczaił się już do tego, że ludzie nazywali likantropię czymś potwornym, więc wiedział, kiedy powstrzymać się od wyraźniejszej reakcji, nawet jeśli miał szczerą ochotę błyskawicznie zaprotestować. - Jasne - przytaknął, od razu przywołując do siebie szklankę i zaraz podsuwając ją chłopakowi, gdy tylko napełnił ją wodą. - Dobra, wiem o co chodzi. Zephaniah, tak? - Upewnił się jeszcze, przypominając sobie o krótkiej wymianie listownej, którą udało im się dokonać. - Nie powiedziałbym, że coś mnie dręczy... ale rozumiem. I jak pisałem, chętnie pomogę - zapewnił. To nie był jego pierwszy raz z pomaganiem komuś, dla kogo wilkołactwo było nowością - starał się raczej dopasować swoje zachowanie i bieg rozmowy do drugiej osoby. Teraz oparł się na tym, że Zephaniah sam do niego przyszedł i zdawał się nieźle funkcjonować. - Chcesz mi jakoś przybliżyć twoją sytuację, czy może masz jakieś pytania? - Bo skoro tak nieźle się trzymał, to najlepiej było dać mu po prostu możliwość podjęcia własnej decyzji.
Jeszcze w wakacje Rylan podjął decyzje o tym, że musi znaleźć zatrudnienie. Kieszonkowe otrzymywane z Ministerstwa Magii ledwo starczało mu na przeżycie nie mówiąc o tym, że od czasu do czasu wypadałoby cokolwiek odłożyć na cięższe sytuacje. Tak więc gdzieś w połowie września zaczął rozglądać się za jakąś pracą. Przez ręce przewinęło mu się wiele ciekawych ofert pracy, ale będąc szczerym nie zamierzał pchać się na zbyt głęboką wodę już na samym początku. Wiedział, że dwa ostatnie lata szkoły będą najcięższym co go do tej pory spotkało, a co za tym szło musiał się im poświęcić w pełni. No może nie w pełni, ale na tyle na ile to możliwe. Finalnie znalazł ofertę pracy. Odpowiadała mu lokalizacja miejsca pracy, a także stanowisko. Pieniądze też nie były chyba najgorsze, a co za tym szło jedynym przeciwskazaniem mogło być tylko to jak pójdzie mu rozmowa rekrutacyjna. Z pracodawcami wymienił kilka listów przesyłając wcześniej coś co zdawać by się mogło było połączeniem listu motywacyjnego i życiorysu. Nie miał tam za dużo do przedstawienia, ale liczył, że może akurat będzie lepszym niż pozostali kandydaci. Ubrał się skromnie i elegancko, ale bez specjalnego przepychu, w ulubiony swój kolor, czyli błękit. Włosy ułożył w mniejszy bałagan niż zazwyczaj a na warz założył maskę permanentnego uśmiechu i spokojnym krokiem wyruszył do Hogsmeade. W głowie powtarzał sobie standardowe formułki, które to zostały mu polecone przez znajomych i przyjaciół. Nigdy nie odbywał czegoś takiego, a co za tym szło... Nie wiedział za grosz jak się powinien zachować. Finalnie dotarł na miejsce i biorąc głęboki oddech przekroczył próg baru. Jak na złość w jego uchu pojawił się momentalnie pisk, ten, który zazwyczaj towarzyszył nadchodzącym wizjom. - Nie kurwa, nie teraz... - Wymamrotał bezdźwięcznie do samego siebie ruszając jedynie wargami. Zacisnął mocniej zęby i uśmiechając się jeszcze szerzej podszedł do baru zdejmując powoli swój czarny płaszcz i odsłaniając błękitną, lnianą koszulę bez kołnierzyka spod niego. Szukał wzrokiem właściciela, a przynajmniej któregoś z nich nie mogąc zlokalizować jednak żądnego pozwolił sobie na spokojne przycupnięcie przy barze. Było jeszcze chyba przed otwarciem baru, dlatego, w środku panowała cisza i spokój, a co za tym idzie podczas samej rozmowy niespecjalnie kto mógł ich rozpraszać.
Nie mógł się doczekać już od jakiegoś czasu tego błogiego momentu, w którym Lumos stanie na tyle pewnie o własnych siłach, że będzie można znaleźć kogoś do pracy bez kombinowania po znajomościach, trochę niższych pensjach czy ograniczonych godzinach. I Mefisto był pewnie trochę aż za bardzo podekscytowany nadchodzącymi rozmowami kwalifikacyjnymi, przez co zdążył opowiedzieć Sky’owi wszystko, czego tylko udało mu się dowiedzieć o kandydatach - nie to, żeby było ich szczególnie dużo, bo chociaż bar radził sobie bez problemu, to jednak jego otwartość na wszystkich wiele osób dalej odpychała. - Jak będziesz pokazywał takie pyszności na rozmowie kwalifikacyjnej, to w życiu nie wybierzemy jednej osoby, bo wszyscy będą o to stanowisko błagać - upomniał Sky’a, niby coś tam robiąc w gabinecie, a jednak głównie krzątając się po kuchni, by móc zerknąć ponad puchońskim ramieniem, spróbować jakiegoś półproduktu czy skraść dla siebie buziaka, choćby i w policzek. - Dobra, idę za bar… wyjdziesz do mnie zaraz? - Upewnił się jeszcze, chcąc pokazać kandydatów też temu swojemu łatwowiernemu, najkochańszemu słoneczku. Wyszedł idealnie w momencie, w którym pierwszy „gość” niespiesznie otwieranego baru przysiadł na jednym z barowych stołków, nie wyglądając na szczególnie zachwyconego czy podekscytowanego. - Hej, Rylan Coulter? - Powitał go od razu, uśmiechając się automatycznie i wyciągając do niego rękę. Chociaż klątwy zaczynały się uspokajać, to Mefisto nie zamierzał ryzykować i do momentu stuprocentowej pewności ich odejścia nosił na terenie Lumos czarne, lateksowe rękawiczki, zmieniając je przy każdej możliwej okazji na nowe. - Mefistofeles Nox - przedstawił się automatycznie. - Wszystko w porządku? Chcesz może coś do picia?
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Z doświadczenia wiedział jak łatwo jest o flirty w miejscu pracy, więc choć deklarował, że to do Mefisto należeć będzie cały proces rekrutacji, to nie omieszkiwał wtrącać nieco zbyt krytycznych komentarzy, ilekroć ten opowiadał mu o potencjalnym pracowniku płci żeńskiej. Niezależnie od tego jak dobre relacje miał zawsze z dziewczynami i jak dobrze mu się z nimi współpracowało, nie chciał psuć atmosfery w Lumos swoją zazdrością, która przy kobietach przybierała niezdrowych odcieni czerwoności, więc i wiedząc, że dzisiejsza rekrutacja dotyczyć ma jakiegoś chłopaka, mógł odetchnąć z ulgą i skupić się na swoich obowiązkach. - That's the spirit - wymruczał pochwalnie, wykręcając głowę, by przez ramię złapać Mefistofelesowe usta krótkim pocałunkiem, uśmiechając się mimowolnie przez sam fakt dobrego humoru swojego ukochanego. I nawet jeśli powątpiewał by jego wypieki mogły aż tak wpłynąć na czyjąś decyzję, nie zamierzał psuć tak słodko nakreślonej wizji, zwyczajnie ciesząc się, że Mefisto najwidoczniej nie umniejsza Lumos w ten sam bezsensowny sposób, w jaki potrafi umniejszać sobie. - Mhm, zaraz skończę - przytaknął, specjalnie nieco ociągając się z nakładaniem kremu na dopiero co ostudzone babeczki, by nie tylko dopilnować, by ten układał się idealnie według jego myśli, ale też po to, by dać Mefisto chwilę bez rozproszeń, by przygotował się na cały dzień pracy. Od razu wyprostował się jednak czujnie, nasłuchując dobiegających z baru głosów i zaraz już próbował nie pospieszać swojej pracy, okiełznując przyjemnie rozgrzewającą go ciekawość. Oprószając babeczki karmelizowanym bekon, pozwalając by te przylgnęły na stałe do słonego karmelu, niemal odliczał już w głowie sekundy, chcąc dać Mefisto czas na wymianę podstawowych uprzejmości, by nie pozostawić wątpliwości, że to do niego należy rozmowa rekrutacyjna, a on jedynie krząta się gdzieś obok. Otarł ręce z nieistniejących zabrudzeń i odwiesił puchoński fartuch na haczyk, by pochwyconą różdżką wzbić kilka tac babeczek w powietrze, mimowolnie uśmiechając się pod cichym brzękiem delikatnie stukających o siebie talerzyków, gdy z tym śledzącym go ogonkiem wyłonił się z kuchni, ciekawskim spojrzeniem od razu łapiąc siedzącego za barem chłopaka. - Piękna koszula - pochywalił szczerze, bo choć sam nie zdecydowałby się na ten typ materiału poza latem, to naprawdę doceniał nie tylko sam fakt koszuli, ale też naprawdę spodobał mu się jej kolor. - Sky - przedstawił się krótko, wyciągając do niego dłoń na powitanie, będąc już na tyle pewnym stabilności swojego zaklęcia, by móc operować różdżką niedominującą ręką. - Mam nadzieję, że lubisz słodkości. Jak się ich próbuje, to łatwiej zapamiętać co jest danego dnia dodatkowo na sprzedaż - podpowiedział, sięgając dłonią po jeden z talerzyków, by z ciepłym uśmiechem postawić przed chłopakiem jedną z babeczek, dopiero wtedy mogąc wycofać się do pustych jeszcze gablotek, by wypełnić je świeżą porcją wypieków, to z tego drobnego dystansu ciekawsko przysłuchując się dalszej rozmowie.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Spotkanie w barze Przeszłość trzyma za dłoń, nie chcąc jej puścić. Czy ten dzień jest wystarczająco dobry, by móc go uczcić?
Sam w sumie nie wiem, dlaczego postanawiam przedostać się do Hogsmeade. Pod kopułą czaszki, w związku z ostatnimi wydarzeniami dziejącymi się w moim życiu, mam prawo do licznych wątpliwości. Mam prawo do tego, by wątpić. Przede wszystkim w samego siebie, kiedy to cichy głos wspomnień snuje się po moich ramionach, za nic nie mając tego, że jednak nie chcę mieć z nim do czynienia. Co gra w duszy, co gra w człowieku, co grać powinno, a co nie - moja percepcja względem własnych czynów zostaje częściowo zaburzona. Na samą myśl o posiłku chce mi się wymiotować, dopóki nie sięgam po papierosa przed wyjściem do baru. Odchylam głowę, gorzki dym papierosowy wymieszany ze specyficzną nutą przedostaje się do mojego gardła, gdzie zaczynam odczuwać kojący spokój. Ręce mniej się trzęsą, myśli spowalniają, w moim małym świecie liczę się tylko ja - i tylko ja. Zamykam oczy. Jasny błękit szafiru ukrywa się przed spojrzeniem cudzego wzroku, choć w pokoju jestem tylko ja, bobo i skrzatka, wraz z elfem Cudem. Chwile pozostają ulotne; słowa są bez znaczenia, łatwe do zapomnienia. To uczucie snuje pod sklepieniem mojej skóry, z łatwością udowadniając, jak czarna fala pośrodku morza potrafi częściowo zaniknąć. Stać się jedynie przykrym wspomnieniem, rozszarpanym na strzępy, by potem powrócić we znacznie silniejszej formie, udowadniając to, że przed własnym przeznaczeniem człowiek tak naprawdę nie ucieknie. Moje mdłości zanikają, natomiast złe samopoczucie staje się mniej wykrywalne. Dłonie przestają się trząść na samą myśl o spotkaniu w miejscu publicznym; otwieram oczy. Spoglądam przez okno w kierunku Doliny, która tętni życiem. - Migotko, proszę, mogłabyś mnie zabrać pod bar "Lumos"? - pytam się, odsuwając papierosa od własnych ust. Migotka spogląda na mnie sporymi, zielonymi tęczówkami, by następnie kiwnąć głową, przytaknąć - nie jest jakoś szczególnie rozmowna - chwytając mnie tym samym za dłoń. Czuję się bezpieczniej; czuję się lepiej, gdy sam nie ryzykuję, gdy nie muszę przedostawać się przez Błędnego Rycerza i za niego płacić. Tutaj rozpoczyna się magia, jaka to pozostaje powoli poza zasięgiem moich dłoni. Nawet nie biorę ze sobą różdżki; nie czuję, bym jej potrzebował, skoro i tak jest spalona. Po tym odsyłam skrzatkę z powrotem do domu, przedostając się do środka urokliwego, prowadzonego przez byłego prefekta baru. Już na miejscu widzę przede wszystkim Julkę, do której to macham jakkolwiek ręką; widok jedzenia mnie trochę nadal ściąga na samo dno. Mimo to staram się nie skupiać na tymże aspekcie, rozglądając się w kierunku drzwi, czy przypadkiem do środka nie wchodzi sama Sheenani we własnej osobie. - P-Pierwsza na miejscu i pierwsza z pełnym brzuchem... Ach, tak, hej. - mrużę oczy, nie wskazując palcem na dzierżone przez nią jedzenie, na które staram się nie patrzeć, bo na samą myśl jest mi niedobrze. Cieszę się z obecności Krukonki, to sprawa jasna i święta, nawet jeżeli tego bezpośrednio nie okazuję. - Doireann jeszcze nie... przyszła? Jesteśmy za... no, wcześnie? - przysiadam się do stolika, kiedy to miodowe końcówki włosów mogą zdecydowanie rzucać się w oczy na tle poprzednich, niebieskawych. Czuję, że ciężko będzie mi bez alkoholu wytrwać w tym jednym, szczególnym miejscu, ale staram się o tym nie myśleć.
Do baru „Lumos” wybierała się jak ta sójka za morze, co to wybrać się nie może. Wielokrotnie powtarzała sobie, że przy kolejnej wizycie w tej zabitej dechami dziurze, odwiedzi lokal, który prowadził facet tego Puchona, co to ją kiedyś karmił ciastkami na trybunach. Jak się kończyły ta wypady do Hogs? Tak samo. Wizytą w sklepie miotlarskim, w którym to kiedyś pracowała i jakimś okazyjnym spacerem po parku. Filozofia stojąca za powstaniem „Lumos” bardzo jej odpowiadała. Czarodzieje i magiczne stworzenia w jednym miejscu? Jak tu nie lubić takiego lokalu! Przyszła dobre pół godziny przed czasem, sama nie wiedziała czemu. Odwiesiła puchową kurtkę, zajęła stolik, zamówiła porcję żeberek i w oczekiwaniu na posiłek podeszła do centaura, który również się tu stołówkował.
- Hej, Ty! – zaczęła grzecznie, jak na damę przystało. – To Ty mnie przydybałeś w Zakazanym Lesie i wysłałeś list do dyrektorki. Nieładnie. Nie sądziłam, że wśród centaurów są takie „sześćdziesiony” – dodała, po czym dla rozładowania atmosfery dorzuciła: - No chyba należy Ci się piwo za tak dobrze wykonaną robotę.
Nie minęło kilka minut, kiedy do Krukonka i centaur stukali się pintami i gadali o głupotach. Wśród wielu dziwnych pytań, z ust Julki padło to najważniejsze, czyli: „czy centaury srają w zakazanym lesie”. Musiała zapytać. Z jakiegoś powodu wiele osób ją o to pytało. Potem temat zszedł na Drake’a, który, jak się okazało, wcale nie był członkiem gangu i nie deptał muchomorków. Pałkarka dowiedziała się za to kilku innych ciekawych rzeczy. Kiedy jednak żeberka przybyły do stolika, musiała się elegancko pożegnać z nowym ziomkiem i zająć tym, co ważne.
Z bułeczką w jednej dłoni i żeberkiem w drugiej pałaszowała w ciszy, kiedy to usłyszała głos Hawka. Momentalnie otatła usta pieczywkiem, odłożyła je talerz, a dłonie oczyściła serwetką.
- Przyszła. Dori, przywitaj się z Iskierką. – Krukonka podniosła kawałek żeberka i pomachała nim do chłopaka. – Siadaj, królu złoty. Napijesz się czegoś? A może coś zjesz? Otworzyłam nam rachunek, tak więc się nie krępuj.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Od czasu pamiętnego okresu około sylwestrowego nie pozwalała sobie zbyt często na te rozrywkowe wyjścia, zwłaszcza poza Hogwart. W chwilach załamania nastroju - których wcale ostatnio jej nie brakowało - była pewna, że jedynie szkolne mury i ciasno opalające je regulamin powstrzymywały ją przed ponownym otruciem się alkoholem. Uważała natomiast, że w chwili obecnej, kiedy właśnie bycie prefektem i zawalanie się całą górą pracy bardzo odpowiedzialnej powstrzymywało ją przed zaleganiem w łóżku i przeżywaniu miłosnych dramatów, to nie mogła pozwolić sobie na jakiekolwiek przewinienie. Potrzebował tej plakietki bardziej od tlenu. Z tym, że rzucenie się w wir pracy uświadomił jej też inną rzecz. Tęskniła za ludźmi. Może i była introwertyczką i czasami nieśmiałość nie pozwalała jej na zaczepianie nieznajomych, tak jednak wciąż nie kwalifikowała się do osób aspołecznych, czy fobików bojących się interakcji społecznych. Potrzebowała wyjść poza dormitorium tak na dłużej, bo w końcu odrabianie prac domowych u boku Wacława zaczynało wyczerpywać swój potencjał. Doireann postanowiła więc, że dzisiaj będzie miała dobry dzień , nie będzie jej smutno i nie da się autoagresywnemu piciu, jednocześnie wyjmując z kufra sukienkę dość… letnią. Była długa, miała na sobie kwiecisty wzór, gdzie dominowały kolory lata - takie kojarzące się z ciepłymi wieczorami, pomarańczowym niebem i zapachem truskawek - i zdecydowanie nie pasowała do zimowej aury. Pasowała za to Sheenani, która miała dość śniegu i w ramach bunty przeciwko styczniowi postanowiła zaatakować latem. Świadomość mrozu (i resztki zdrowego rozsądku) jednak pozostawała, dlatego też Puchonka zaopatrzyła się w białą koszulę z falbankami, którą wsadziła pod spód, parę halek, wełniane rajstopy i możliwie najgrubszy płaszcz. Było ciepło, było lato - mogła tak żyć. Nie było więc zaskoczeniem, że do baru dotarła nieco przemarznięta i odrobinę zawiedziona, że słońce zignorowało jej manifest, postanawiając nie ogrzewać ziemi bardziej tylko ze względu na sukienkę. Z drugiej zaś strony hej, wiedziała, jak ta przerośnięta gwiazda działała - no to nie miało prawa się udać. - D-Dzień dobry. - odezwała się cicho na samym wejściu, witając się w sumie... chyba z każdym i nikim jednocześnie. Ot, maniera. - J-Ja was tak b-bardzo przepraszam. - rzuciła z przejęciem, kiedy tylko odnalazła dwójkę Krukonów, jednocześnie pocierając schowane w rękawiczkach dłonie. Nie jąkała się ze stresu - było jej najzwyczajniej w świecie zimno. Chociaż samym spotkaniem z Brooks mogła się tak tylko odrobinę "niepokoić". Znała ją głównie z punktu widzenia Callahanów, a to… nie był najlepszy kąt, by patrzeć na dziewczynę. Trzymała się więc myśli o czystej kartce, ocenianiu ludzi samodzielne i ogólnej uprzejmości. - N-Nie czekaliście długo? - dopytała momentalnie, zawieszając na sekundę wzrok na żeberku. Dla Sheenani znaczyło tylko tyle, że wszyscy zdążyli zgłodnieć w oczekiwaniu na jej przybycie i teraz już w ogóle było jej okropnie głupio.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
W Lumosie bywam rzadko, no ba - rzadko bywam w jakichkolwiek barach, bo jedzenie drogie, wszystko dla mnie w sumie drogie. Każdy złamany knut staram się odliczać skrupulatnie do świnki-skarbonki, choć, jak się okazuje, nie zawsze prognozy są słuszne i zamiast posiadać trochę oszczędności, tak naprawdę nie mam ich wcale. W sumie, gdybym tylko posiadał taką możliwość, ten byłby naprawdę dobrym miejscem do zapoznawania się z magicznymi istotami - zarówno tego normalnego, jak i bliższego. Złudne to są jednak myśli; nie skupiam się na nich aż nadto, choć miło jest widzieć, że czarodzieje starają się żyć w zgodzie z odmiennymi rasami. Nie patrząc tylko i wyłącznie na samych siebie, by jakkolwiek postawić na podium własne istnienie. Nie wątpię też w to, że bar posiada zapewne licznych przeciwników - i nic dziwnego. Delilah zapewne potępiłaby moje przebywanie tutaj, ale czy jej zdanie się liczy? Nie sądzę. Poprawiam własne ubrania - przyduża bluza zakrywa w większości bladą skórę, kiedy to spojrzenie jasnoniebieskich tęczówek spoczywa na przyjaciółce. Pewne więzi się rozpadają, a też wewnętrznie czuję, że nasza paczka, mimo tak naprawdę wspólnego dorastania... uległa rozdrobnieniu. Nie mogę nic na to poradzić - bo i choć starania są konieczne, tak jednak czy człowiek posiada siły, by jakkolwiek popchnąć pewne rzeczy na lepsze, skoro sam nie może powstać na własne nogi. - Bardzo... bardzo śmieszne. - patrzę na żeberko, które ma reprezentować Puchonkę, kiedy to siadam i zajmuję miejsce przy stoliku. Wzdycham ciężej, nie mogąc się skupić aż nadto na tym, co mówi do mnie Julia, choć nie odpływam w krainę własnych myśli ani jej nie ignoruję specjalnie. - P-Proszę? - pytam się, choć po chwili zdaję sobie sprawę, o co ona tak naprawdę zapytała. - Herbatę. W sumie to... jakąkolwiek. - powiadam, bo po pierwsze - nie chcę wykorzystywać nadmiernie rachunku, a po drugie... niczego stałego raczej nie przełknę. Nawet jeżeli wcześniej starałem się jakoś rozluźnić; musiałbym odpalić drugiego papierosa. - Jak ci minął tydzień...? Coś... Coś się działo ciekawego? - zapalony wcześniej papieros zdecydowanie mi pomaga, ale gdzieś w tle pojawia się najnowsza plotka od Obserwatora i wcale mi nie jest do śmiechu. Po tym do lokalu wchodzi Doireann, która ma na sobie letnią sukienkę; dziwi mnie to nieco, to znaczy się, nie pod względem samej sukienki, a tego, że na zewnątrz jest zimno. W międzyczasie przypominam sobie o ubraniach, które jej pożyczyłem podczas pamiętnego picia i chęci zapomnienia o pewnych sprawach nawiedzających umysł. - N-Nic się nie dzieje, serio. - chociaż moje jąkanie może o tym niespecjalnie świadczyć, intencje mam szczere. Płyną przez żyły, ciśnienie nie wzrasta, wszystko przebiega w miarę spokojnie. Patrzę na Brooks zajadającą się żeberkiem, które nazwała zdrobnieniem imienia Doireann, zastanawiając się nad tym, jak wewnętrznie się rozluźnić. Z alkoholem byłoby zdecydowanie prościej. - Nie, spokojnie. Ja wszedłem parę minut temu, więc... - w sumie niczego na stoliku nie mam, a ledwo co nawet udaje mi się kurtkę zdjąć, gdy o niej sobie wspominam. - S-Siadaj, śmiało. Znacie się tylko z widzenia, tak? - pytam się jeszcze. - Jak nastrój...? - unoszę brwi. Kiedy nie wiesz, jak poprowadzić rozmowę, najlepiej jest sypać pytaniami na lewo i prawo. I to zazwyczaj działa, bo bycie słuchaczem chyba mam we krwi.
Nie mogła się nie uśmiechnąć na reakcję „Iskierki” na jej subtelny dowcip o szacownej Pani Prefekt, która skończyła jako danie na jej talerzu. Tak się jednak kończyła gra w głupie gry. Wygrywało się w niej głupie nagrody! Była Krukonką zbyt długo, by nie wykorzystać tego językowego potknięcia do zażartowania sobie w taki niewybredny sposób. Zresztą, z tego, co kojarzyła Puchonkę, to lepiej było dla Hogwartu, żeby patrolowała szkolne korytarze, a nie lądowała w żołądku „złej, krwiożerczej harpii”.
- Serio? Herbatę? – spojrzała podejrzliwie na Hawka. – I co jeszcze? Może ziołową sobie weźmiesz na lepsze trawienie? Open bar masz stary, bierz, co chcesz! – zganiła przyjaciela, który zachowywał się, jak by się znali od wczoraj, a nie od wejścia do hogwarckiego ekspresu przed pierwszym rokiem. Wykorzystywanie rachunku? Nadużywanie gościnności? Co się z tym Hawkiem porobiło w ostatnim czasie? Co się stao z chłopakiem, który był pewny siebie i nie zachowywał się, jak zbity zwiniętą w rulon gazetą pies? Brakowało jej tego gościa i miała nadzieję, że nie odszedł w zapomnienie. Kiedy Iskierka się napił, na chwilę wracał do tej normalności. Szkoda, że tylko w takich sytuacjach, bo jednak ciężko było chodzić dzień w dzień nagrzanym jak piec w szkolnej kuchni.
Krukonka ponownie wpiła się w Dori swoje żeberka, poprawiając świeżym pieczywem, z satysfakcją pochłaniając kolejne porcje mięsa i okazyjnie ocierając bułeczką cieknący jej po brodzie sok. Była głodna jak diabli, ale akurat nie było nic odkrywczego. Właściwie, to wiecznie chodziło głodna, bo co zjadła, to za chwilę spalała na treningu. Ciężki był to żywot, nie ma co.
Wkrótce do Kruczków dołączył i borsuk. I to bardzo uroczo ubrany, choć widać, że przemarznięty. Julka spojrzała na przybyszkę, jej złote włosy, a potem na Hawka – i jego złote włosy. Lekceważącym ruchem dłoni odegnała wszelkie przeprosiny, zbyteczne zresztą, zmarszczyła brwi w lekkim zamyśleniu i powiedziała:
- Zostaliście członkami borsuczego gangu i odrabiacie łobuzom lekcje, gdy nie patrzą, czy co? – zażartowała, wskazując na bliźniacze fryzury, po czym wyciągnęła przed siebie szczupłą dłoń – Julka. – Przywitała się, siadając do stolika i wracając do swojej potrawy. Oczami wyobraźni już pałaszowała kolejną, bo pomimo że kończyła, to wciąż czuła głód.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doireann, chociaż bardzo nie lubiła tego, że świat tak funkcjonował, często żyła w nieświadomości dziejących się dookoła rzeczy. Nie wiedziała więc, że oto została żeberkiem i to takim, który był właśnie konsumowany - a mogłoby to budzić w niej dwie reakcje. Pierwszą byłoby niezwłoczne skojarzenie z Hannibalem Lecterem, a owego antybohatera akurat nie darzyła największą sympatią, zaś drugą… Cóż, musiałaby chwilę zastanowić się, czy zapał, który Brooks wkładała w spożywanie mięsiwa powinna odebrać jako swego rodzaju komplement, czy uznać, że to nic personalnego i krucza pałkarka zapewne z tą samą namiętnością jadłaby takiego Hawka kurze udka. Na szczęście nie musiała jednak głowić się nad metaforami, martwiąc się jedynie o potencjalne spóźnienia i próbę powstrzymywania gorliwych przeprosin, że w ogóle tak bardzo wcześniej ich przepraszała. - Och! To dobrze. - uśmiechnęła się z widoczną ulgą, kiedy tylko usłyszała, że weszła jedynie chwilę po Keatonie. To wciąż nie rozwiązywało problemu Julii i tego, czy nie czekała na nich zbyt długo, jednak… no, dziewczyna machnęła ręką - a Puchonka wiedziała, że jak ktoś macha na przeprosiny, to lepiej zostawić temat. Porzuciła więc kajania się, poświęcając się obecnie zdejmowaniu rękawiczek, które to wepchnęła do kieszeni płaszcza - ten zaś równiutko przewiesiła przez oparcie krzesła, na którym to zaraz usiadła. Pozwoliła sobie zachować chustę, którą to narzuciła sobie na plecy. - Mhm. - przytaknęła Hawkowi, kiwając lekko głową. Była gotowa porozmawiać o swoim zapytanym nastroju i pochwalić się, że postanowiła sobie nieskończone pokłady radości, jednak jej uwaga przeniosła się na Brooks. Właściwie nie sposób było zignorować to, co powiedziała, bo… Chyba trochę taki był zamiar? Pamiętała, że pofarbowanie włosów miało nieść za sobą jakieś wspaniałe znaczenie, ale dokładnych założeń od dawna nie miała w głowie. - Tylko jeśli bardzo nie chcą zdać. Tymi z ambicjami się nie interesujemy. - odparła, chwytając jej dłoń. Właściwie to spodziewała się, że jej ręka będzie większa, albo jakaś taka bardziej męska przez kojarzący się z ogromnymi pokładami testosteronu sport - a zamiast tego zachowywała jak najbardziej dziewczęcą normę. No kto by pomyślał. - Doireann. - uśmiechnęła się lekko, by zaraz potem zerknąć w stronę chłopaka. - Och, właśnie. Jest z tobą Cud? - w jej głosie rozbrzmiewała nadzieja. Była w końcu matką tęskniącym za swoim dzieckiem.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Spoglądam na Brooks, ale nie patrzę jej w oczy. Patrzę na czoło, rzecz jasna - zauważam, że jest to bardzo przyjemna taktyka. To, że jest otwarty rachunek, nie oznacza, iż mój żołądek nie postanowi zorganizować buntu przeciwko ludzkości. Głębszy wdech, powieki opadają, a ja nie wiem, co powiedzieć. Życie nie jest proste, a droga przez mękę wynika przede wszystkim z mojego własnego braku umysłu, który mógłbym wykorzystać w bardziej przystępny sposób. Herbata brzmi dobrze - tak więc herbatę zamawiam. Cukru nie zamierzam dodawać, w końcu zabija on prawdziwy smak naparu. - Julia... p-po prostu no, jadłem wcześniej. - odpowiadam na jej słowa po chwili ciszy, nie zamierzając już chyba więcej do tego nawiązywać. Czuję się tak, jakbym mógł ryzykować każdym kolejnym krokiem. Co z tego, że wypaliłem papierosa z charakterystyczną domieszką - najwidoczniej było tego za mało, bym mógł odczuć jakieś bardziej pożądane efekty. Byleby nie przesadzić ani w jedną, ani w drugą stronę; granica pozostaje cienka, błyszczy się drobinkami złota, gdy umysłem staram się skupić jeszcze na innych aspektach. Brooks od zawsze w sumie podchodzi do innych z wyluzowaniem. Nie roztrząsa tematów, które uznaje za zbyteczne, zamiast tego skupiając się na konkretach, które mogą mieć zdecydowanie więcej sensu. Spoglądam na Doireann, gdy ta siada, wcześniej przewieszając przez oparcie dzierżone, zimowe ubranie. Płaszcze zawsze są w modzie, czyż nie? Eleganckie i nigdy w sumie nie ulegają powszechnemu, ludzkiemu znudzeniu. I choć pojawia się w mojej głowie multum wątpliwości co do własnej egzystencji na tym siedzeniu w połączeniu z lekką nutą wyluzowania, tak naprawdę nie mam wyjścia, jak poddać się kolejnemu strumieniu własnych myśli, które obecnie pozostają w sferze dziwnej i dotychczas niespotykanej. - Ja nie robię. Ale żółty... j-jak najbardziej mi pasuje. - zakładam niemal natychmiastowo ręce na klatce piersiowej, przypominając sobie o pewnym łobuzie. To mnie odróżnia od Puchonów, ale oczywiście nie wkładając ich wszystkich do jednego worka. Nie pozwalam, by jakkolwiek łatwo zaufanie wobec drugiego człowieka odebrało mi rozum i godność człowieka. Wykładanie serca na dłoni nie znajduje się w moim interesie; wzdycham nieco ciężej, kiedy to otrzymuję pytanie o Cudzie. - Jest. - odpowiadam może i prosto, kiedy to wstaję powolutku i wskazuję na kieszeń od bluzy, w której to znajduje się nasze piękne dziecko posiadające jedną matkę i dwóch ojców. Zapewne wyrośnie z jakimiś zaburzeniami, ale na to nic nie poradzę - taki krąg życia. Zresztą, nie wiem, do kiedy tak naprawdę będę mógł ojcować. - Na razie odpoczywa, ale... ale jak się obudzi, to będzie z-zaczepiał. - taka prawda. Może nie w ten zły sposób, aczkolwiek widoczny, zabierając sztućce bądź łyżeczkę do herbaty. - D-Dori, chcesz coś? Julia stawia. - pytam się jeszcze, spoglądając na nią z niemym pytaniem cisnącym się na usta. Mimo to postanawiam przejść do nieco innego, odmiennego tematu. - Planujecie jechać na f-ferie? - powoli i ostrożnie; w sumie mnie to zastanawia. W końcu nie wiemy, dokąd uczniowie pojadą - pozostaje w sumie liczyć, że nie do przekutej zimnem Rosji.
Życie było pełne niespodzianek. W jednej chwili jesteś miotlarą, a w drugiej – psychopatką, gotową na skonsumowanie żeberek biednej puchonki. Oczywiście w sosie własnym. Choć gdyby Pani Prefekt miała już być jakąkolwiek potrawą, to nie żeberkami, a kanapką z McMagic, która nazywałaby się McCutie.
- Aha – odpowiedziała jedynie na zapewnienia Iskierki co do tego, że już jest po posiłku. Jakoś mu nie dowierzała, bo chłopak wyglądał, jak by po raz ostatnie coś treściwego miał w ustach kilka dni temu. Nie zamierzała jednak naciskać. Był dorosły, a ona nie była jego matką. Ani tym bardziej babką, wmuszającą we wnuki kolejne porcje potrawy, jak w gęś tłuczoną na francuski pasztet.
Krukonka najwyraźniej za dzisiejszy cel postawiła sobie wprowadzanie młodszej Puchonki w zdziwienie. No bo jak to tak? Była dziewczyną i miała normalne dłonie, zamiast takich wielkości bochenków chleba i tak silnych, że mogłaby nimi kruszyć orzechy? Rzeczywistość nijak się miała do wyobrażeń wyjątkowo kreatywnej Dori, bo Brooks okazała się rozczarowująco przeciętną osóbką, pod każdym możliwym względem.
- No tak. Łobuzy, zaglądający do książek to prawdziwa zmora. Niech się zdecydują, hę? Albo wóz, albo przewóz – odpowiedziła lekko, przywołując gestem kelnera. – W każdym razie wyglądacie uroczo – skwitowała jeszcze wygląd tej dwójki, po czym z zainteresowaniem zaczęła się przysłuchiwać ich rozmowie. Już miała pytać, kim lub czym jest Cud, ale biorąc pod uwagę, że ten był przy Hawku, założyła, że to jakieś małe i niegroźne stworzonko. Zresztą, Iskierka odkąd pamiętała, miał ciąg do magicznych i nie tylko magicznych stworzeń, tak więc nie zdziwiłaby się wcale, gdyby się okazało, że adoptował jakąś wróżkę. Albo tego dziwnego patyczaka, który pilnował drzew. Dopóki nie chodził z pustnikiem u boku, nie widziała w tym problemu.
- Tak tak – potwierdziła słowa Keatona. – Rachunek jest otwarty, więc proszę się nie krępować. Ja chyba wezmę jeszcze quiche i kremowe – zamyśliła się jeszcze na moment, niechcący ignorując pytanie dotyczące ferii, gdy nagle coś sobie przypomniała. – A, właśnie, Hawk. Spotkałam wcześniej tego centaura, który nas przydybał w Zakazanym Lesie. W sumie całkiem sympatyczny chłop... koń? No, mniejsza o to! Okazało się, że nie ma żadnego centaurzego gangu i Lilac wcale się z nimi nie buja. – Uśmiechnęła się szeroko, bo choć doskonale zdawała sobie sprawę, że plotki w „Obserwatorze” to stek bzdur, to jednak fajnie było czasem z kimś o tym pogadać.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Rozczarowania ostatnio często towarzyszyły młodej Puchonce. Pomińmy już te zawody wielkie, dzięki którym tak naprawdę mogła siedzieć teraz w całkiem przyjemny barze (słów by nie miała, by opisać swój zachwyt sufitem!) - były w końcu te małe rzeczy, które budziły w niej to dziwne uczucie wątpienia w swój własny intelekt. Ot, jak fakt, że Brooks była dziewczyną, jak każda inna, a nie wielkim "babochłopem", który jadł z otwartymi ustami, pluł pod nogi i - chociaż wcale aż tak się nie przyglądała! - na dodatek posiadała pełne uzębienie. Całe lata była przekonana, że Julia nie miała dolnej trójki po lewej. Ktoś jej to powiedział i…no, nie przyglądała się. Teraz więc siedziała, w duchu będąc absolutnie wściekłą za swoją ślepą wiarę w dziwne przekonania. Zawodem był też fakt, że Cud, jak każde inne stworzenie, potrzebował odrobiny snu. Akurat teraz? Kiedy jego matka przyszła się z nim zobaczyć? Zaczynała rozumieć emocje tych wszystkich ojców po rozwodzie, którzy mieli swoje podejrzenia, że te bardzo złe kobiety to jednak kłamią, kiedy mówią, że dziecko się pochorowało, próbując ograniczyć rozwój rodzicielskiej więzi. Nim jednak doszła do kolejnych bardzo błędnych wniosków, przeniosła wzrok z kieszeni bluzy na Hawka i… No, nie mogła sobie o nim źle pomyśleć. Miała go za człowieka miłego, dobrego i zaangażowanego, chociaż powściągliwego - i tutaj nie dopuszczała do siebie najmniejszej możliwości pomyłki. - Umrę z niecierpliwości. - rzuciła jedynie, mając nadzieję, że zabrzmi to wystarczająco dramatycznie. - Prawda? - odezwała się po słowach dziewczyny, przy okazji pochylając się odrobinę w jej stronę. - A wiesz, wyglądanie uroczo wcale nie jest takie proste. - zaśmiała się krótko, wcale nie ukrywając, że bycie nazywanym "uroczą" uważała za miłe. Zwłaszcza, że w swojej uroczości nie była osamotniona. Miała pod ręką równie żółciutkiego i kochaniutkiego Hawka - i była przekonana, że gdyby tylko uśmiechał się częściej i szerzej, to łaziły za nim całe tabuny ludzi; nie tylko jeden półwil. Z drugiej strony, nie było to lepsze rozwiązanie dla Krukona? Pochmurność sprawiała, że nikt się przy nim nie kręcił. To znaczy, tak długo, jak owy ktoś nie byłby puchońskim słoneczkiem. Przed tym nie było ucieczki. - To… może gorącą czekoladę? - spytała po sekundzie, czy dwóch namysłu, ostatecznie uznając, że czegoś, co mogłoby być słodkie się nie odmawia. Na pytanie o ferie nieco pobladła, bo… Bogowie, nie miała już zaufania względem szkolnych wyjazdów. - Ja… - miała w zamiarze powiedzieć jeszcze "nie wiem", jednak zamilkła, orientując się, że zaczęła mówić w tym samym momencie, co Brooks. Spoglądała na nią ze zmarszczonymi brwiami i otwartymi ustami, mając w głowie jedno pytanie; "Ale że co?". - Ale myślisz, że ktoś by się przyznał, że ma gang? I to taki, który nielegalnie werbuje - wilkołaki - uczniów? - jakoś tak automatycznie ściszyła głos, jednocześnie nie dowierzając, że była to pierwsza rzecz, którą powiedziała. - T-To znaczy wiesz, ja wiem, że to bzdury, ale… Bezpiecznie byłoby założyć, że do takich rzeczy nikt się nie przyzna.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Moje oczy migają między rozmówcami niczym te u kota, które śledzą swoją ofiarę. Różnicą znaczącą w tym przypadku, gdy kurtyna rzęs opada delikatnie z jednym z westchnięć, jest to, że nie poluję - po prostu staram się nawiązać nieco tempa rozmowy. Ostatnio mam problemy z koncentracją, a momentami zdarzy się - w szczególności, gdy działa na mnie ogromny stres - zapomnieć o podejmowanym temacie. Staram się zatem poruszać bardzo ostrożnie i powściągliwie wraz z kolejnymi zdaniami ze strony rozmówczyń, bo osobiście staram się nie dodawać zbyt wielu słów od siebie, co wychodzi mi różnorako. Przyznaję się bez bicia - dobrym partnerem do rozmów nie jestem i nie zamierzam się z tym kryć. Inaczej; nie zamierzam odzywać się jakoś szczególnie niepytany. Być może alkohol rozwiązałby mi bardziej język, ale myślę, że nie chciałbym skończyć z jakimś Fairwynem, który uznałby moją różdżkę za idealną do sprawdzenia. Pech ciągnie się za mną nieustannie i wolę nie kusić losu - czy to poprzez bycie kimś wyjątkowo łatwym do przegadania bądź moją obietnicę, że o siebie w jakiś sposób zadbam. Mimo to jestem bardziej rozluźniony. Odkryte ostatnio magiczne papierosy pozwalają jakoś się zrelaksować i zapomnieć. Zapomnieć o tym, co ma miejsce i czego nie powstrzymam; pokazuję, jak Cud śpi, chociaż nie wątpię, że na dźwięk głosu matki postanowi się obudzić. Mimo to obecnie - na razie - pozostaje to wszystko pod kontrolą całkowitą. Chociaż nie mogę wywrzeć na Julii dobrego wrażenia i moja znajomość z nią jednoznacznie daje mi do zrozumienia, że zyskuję kolejne ujemne punkty w naszej paczce. Nic na to nie poradzę - w większości przypadków na widok jedzenia chcę zwrócić to, co w siebie wetkałem. - Dzięki. - odpowiadam w jej stronę, choć nie do końca się zgadzam z tym, że wyglądam uroczo. - D-Doireann ma rację. Trzeba mieć do tego odpowiedni... dryg? - nie wiem, jak to nazwać, ale po prostu nie wydaje mi się, żeby osoba o wielu bliznach ciągnących się po twarzy, z siekierą dłoni i żółtymi włosami mogła wyglądać uroczo. Dbanie o wizerunek jest ważne, do tego trzeba być clumsy, a moje pojęcie względem tego, czy się kwalifikuję, pozostaje bardzo mocno zakrzywione. Farbowane włosy o niczym nie znaczą - nawet jeżeli mogę wyglądać słodko, że ojojoj. Upijam łyk zamówionej herbaty, która może nie jest jakoś specjalnie wyrafinowana i nie stanowi idealnego posiłku, ale przynajmniej zapełnienie żołądka liściastym wywarem nie stanowi dla mnie większego problemu. Większego, rzecz jasna i święta, w stosunku do dania stałego. Biorę głębszy wdech, a aromat naturalnie dostaje się do moich nozdrzy, muskając je ostrożnie i delikatnie, gdy Puchonka zamawia napój. - O-Och Merlinie, p-pamiętam to. - nie jestem specjalnie zadowolony z faktu, że w tak idiotyczny sposób z mojej winy udało się zabrać Ravenclawowi tyle punktów. I też - to było kompletnie do mnie niepodobne. - Liliac jest... n-no cóż, cholernie wysoki. - odpowiadam zgodnie z faktem, przypominając sobie dość osobliwe spotkanie pod jemiołą. I ogólnie kąpiel. Nie jest to coś, czego bym się wstydził, a prędzej daje do zastanowienia, jakim cudem trzeba mieć tyle szczęścia, by spotkać pod rząd tyle razy jakieś dziwne, wynikające z zrządzenia losu sytuacje. I co najgorsze - odpowiedzi, mimo próby jej dostrzeżenia, nie jestem w stanie zdobyć. - G-Gang... nie ma tak złego wydźwięku. Chyba. - własne przekonania potrafią momentami napsuć krwi. - W-Wiesz, niektórzy się przyznają. Głównie dla słuchu i zasięgów, popularności...? Tak, coś w ten deseń. - spoglądam na Doireann, bo jedyne, co wiem na temat gangów, mafii i japońskich yakuz to fakt, że istnieją. Jak to jest zbudowane, pozostaje już dla mnie słodką tajemnicą. - Voralberg jeszcze się chyba oświadczył jakiejś tam babce? - rzucam w eter, kiedy to przypominam sobie garstkę informacji uzyskanych od samego Obserwatora, który przecież znał się na rzeczy. Kto nim jest, cholera wie. Mimo to gdzieś tam musi być ziarenko prawdy, czyż nie? - Podobno on w ogóle nie ma ani w-węchu, ani s-smaku. Może to prawda? W końcu... W końcu ma blizny na ustach czy tylko ja to zauważyłem? - pytam się, spoglądając na towarzyszy.
Rozczarowania były częstym towarzyszem stereotypów. No bo jak to tak? Pałkarki mają pełne uzębienie, Ślizgoni mogą nie mieć ambicji, a Szkodzi – mówią w zrozumiały sposób? Witamy w dorosłości, gdzie nic nie jest takie, jak na pierwszy rzut oka wygląda, a zamiast bieli i czerni, przeważają różne odcienie szarości. W jednym Dori się jednak nie myliła. Julka faktycznie straciła kiedyś dolną trójkę po tym, jak zaliczyła bliskie spotkanie z trzonkiem czyjejś miotły, ale magia znała sposoby i na to. Wystarczył eliksir i kilka tygodni bolesnego wyżynania się nowego zęba. Nie oszukujmy się jednak. W tej szkole bardzo łatwo było stracić ząbki, a quidditch był tylko jednym z tysiąca sposobów, aby wydębić od zębowej wróżki kilka knutów. Czy to była kwestia koloru, czy też delikatnej aparycji nowej koleżanki, to jednak efekt był, jaki był i Puchonka, tak dla odmiany, skoro już o stereotypach mówimy, idealnie wpisywała się w obraz reprezentantki Hufflepuffu, która jest miła, uczynna i piecze placki.
- Oj wiem, niestety wiem – odpowiedziała, rozpromieniając się wyraźnie na śmiech Dori – Całe życie staram się to osiągnąć, ale coś robię nie tak. Sądzisz, że zmiana koloru włosów pomoże, czy to raczej kwestia charakteru i nie ma już dla mnie nadziei? – zapytała, puszczając jej oczko i przywołując gestem dłoni kelnera do ich stolika. Ten pojawił się całkiem szybko, po raz kolejny udowadniając, że w „Lumosie” klient może się poczuć dopieszczony jak pączek w maśle. Jej towarzysze postawili na gorące napoje, a Krukonka z kolei, na quiche i kremowe piwo. Na zamówione rzeczy również nie musieli długo czekać.
Ostatnie wydanie „Obserwatora” pełniło źródło wielu niepotrzebnych, choć zabawnych informacji. I choć nikt o zdrowych zmysłach nie posądziłby Lilaca o bujanie się z centaurami i dokuczanie tentakulom, to popuścić wodze fantazji było niekiedy warto. – Ah, tak. Centaurza omerta. Mądrze – skwitowała słowa Doireann. Co się zaś tyczyło Voralberga, to nie udało się nie zauważyć blizn na jego twarzy, ale nigdy nie połączyłaby tego z brakiem smaku i węchu. No i nie oszukujmy się, to nie jest coś, o czym mówi się przy pierwszym spotkaniu. „Hej, jestem Alex i nie mam dwóch zmysłów. A tak poza tym to moim wewnętrznym zwierzęciem jest druzgotek.”
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. - Ja tam widzę sporo potencjału. - odparła, przelatując wzrokiem po widocznych częściach Brooks. Nie była ani brzydką dziewczyną, ani też nie prezentowała się w żaden… osobliwy sposób. To znaczy, tak długo jak nie oblizywała palców z sosu. Chociaż - kiedy Doireann pozbawiona była przedziwnej wizji Julii - nawet to miało w sobie coś urokliwego. Krukonka miała z bliska duże oczy, najwyraźniej lubiła żeberka i nie używała chusteczek - a to składało się na naprawdę przyjemną do obserwacji całość. I jeśli cała trójka miałaby odnaleźć nić porozumienia w jednym momencie, tak pewnie każde z nich zgodziłoby się z Hawkowym stwierdzeniem. Drake był cholernie wysokim chłopakiem, zaś sama Doireann przez lata wesoło sobie z tego faktu korzystała. Wiał wiatr? Słońce raziło ją w oczy? Lilac był idealnych rozmiarów, by ratować ją przed większością niedogodności pogody. Ustawienie się boczkiem do niego stało się problematyczne jedynie przez te parę długich tygodni, kiedy klątwy szalały po świecie - a wraz z nimi wszelkie metalowe rzeczy próbowały brutalnie tulić się do Gryfona. Z jej obserwacji wynikało, że działał trochę, jak antena. Był większy, niż pozostali uczniowie, przez co prawdopodobieństwo, że taki termos uderzy akurat w niego wzrastało. - Hm. - skomentowała krótko sprawę gangów, nie bardzo wiedząc, co mogłaby więcej powiedzieć. Teoretycznie… miała możliwość pochwalenia się, że jej kartotece jej bardzo własnego starego znalazłoby się coś w rodzaju udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, ale osobiście nie czuła, by powinna się tym chwalić. A na pewno nie w momencie, kiedy na stole miała pojawić się czekolada. - Och tak. Widziałam nawet pierścionek. - i chociaż nie czuła nic konkretnego w stosunku do Volberga, tak temat widocznie ją ożywił. - T-To jest, nie że tak oficjalnie. Czasami po prostu widuję panią Carter i widzę, jak jej się błyszczy na palcu. - i po samym wyglądzie pierścionka musiała stwierdzić, że nauczanie magii w Hogwarcie musiało być naprawdę opłacalne. - Ale… to jest takie przykre, no nie? Gotowanie jest sztuką, a on co najwyżej może sobie na te arcydzieła popatrzeć. Nie po to mamy obrazy, żeby gapić się na jedzenie. - westchnęła, trochę zbyt przejęta okropnym losem profesora. Wierzyła, że prezencja dania była ważna, jednak nikt jej nie przekona, że należała ona do rzeczy najważniejszych. Magia działa się przecież wtedy, kiedy zamykało się oczy i rozkoszowało się smakiem