Nazwa "Lumos" nie tylko nawiązuje do nazwiska właściciela, Mefistofelesa Noxa. Jej celem jest również zapewnianie innym światła... Jest to przestronny lokal o jasnym wystroju, w którym można spotkać przedstawicieli najprzeróżniejszych magicznych ras - przychodzą tu wilkołaki, gobliny, wile, czarodzieje... Szczęśliwcy mają szansę wpaść również na skrzaty, wampiry czy nawet centaury. Lokal opiera się na bezwzględnym zakazie przemocy (o co bardzo dba wyszkolona pod kątem OPCM obsługa), nawołuje też do pełnej tolerancji i ograniczenia używania magii (zwłaszcza wbrew innej istocie) do minimum. W Lumos każdy znajdzie coś dla siebie - miejsce pozornie szemrane i omijane przez niektórych szerokim łukiem (a także regularnie sprawdzane przez magiczne władze), w rzeczywistości szczyci się przytulną atmosferą i niezwykle personalnym podejściem. Wzmacnianej podłodze nie są straszne twarde kopyta, zaś pomniejszenie niektórych mebli zapewnia wygodę nawet najmniejszym gościom. Bar znajduje się na skraju Hogsmeade - można do niego wejść zarówno prosto z lasu, jak i z głównej alejki. W budynku znajduje się parę malutkich pomieszczeń, które zamiast dodatkowych składzików służą jako awaryjne sypialnie. Za symboliczne 15 galeonów istnieje możliwość zarezerwowania pokoju. "Lumos" czynne jest codziennie, za wyjątkiem dnia poprzedzającego pełnię Księżyca - wtedy zamyka się kilka godzin przed zachodem słońca. Menu mięsne i bezmięsne zawierają podstawowe pozycje, do których dołączają sezonowe potrawy. Można tu zamówić wszelkie możliwe magiczne (i część zwykłych) alkoholi, z kolei dwie duże gablotki ustawione na sali, otwierające się jedynie za stuknięciem różdżki pracownika, przepełnione są dobieranymi każdego dnia słodkościami.
Menu mięsne:
Idealne dla wilkołaków, wampirów i wszystkich fanów mięsa/krwi. Dania mają na celu trafienie w wyszukane gusta bardziej "drapieżnych" stworzeń. • Stek z mięsa reema, podawany z sosem na bazie miodu bzyczków, warzywną sałatką i puree ziemniaczanym lub dyniowym. • Burger z wołowiny, z warzywami i sosem (z hibiskusa ognistego lub dyptamu). Podawany z frytkami z ziemniaków lub batatów. • Żeberka w sosie z tykwobulwy i/lub hibiskusa ognistego. Podawane z surówką i świeżymi bułeczkami. • Naleśniki z krwią zwierzęcą, przekładane kawałkami mięsa. Podawane z powidłami żurawinowo-trelkowymi.
Menu bezmięsne:
Przeznaczone dla bardziej leśnej, delikatnej klienteli. Nie zawiera mięsa, za to pełne jest wegetariańskich/wegańskich kombinacji. • Sałatki: - Z mango, rzepą, sałatą, rukolą, czarnym sezamem, ogórkiem, orzechami, sosem na bazie miodu bzyczków lub ziaren dymnicy; - Z komosą ryżową, nasionami słonecznika, sałatą, dynią, ogórkiem, awokado, sosem na bazie miodu bzyczków lub ziaren dymnicy. • Burger (wegetariański lub wegański) ze skaczącej bulwy, z guacamole i sosem (z hibiskusa ognistego lub dyptamu). Podawany z frytkami z ziemniaków lub batatów. • Quiche z sezonowymi warzywami, w wersji pikantnej (z węglowymi świetlikami) lub łagodnej (z krwawym zielem). • Naleśniki ze szpinaku i/lub rukoli, przełożone kremem z kwiatów księżycowej rosy.
Autor
Wiadomość
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max zmarszczył lekko nos na jego uwagę, a potem uśmiechnął się jeszcze bardziej gorzko, wypalając w końcu papierosa. Wiedział, że taka była prawda, ale jednocześnie to wciąż bolało i nie był w stanie nic na to poradzić. Domyślał się, że takie rzeczy, takie pieprzone sprawy, zawsze są w chuj nieprzyjemne, ale przeżywał to pierwszy raz i nie bardzo wiedział, jak ma sobie z tym całym gównem poradzić. Cierpiał na swój sposób, jednak uważał, że to, jak to wszystko się skończyło, było tak naprawdę najlepsze dla niego i dla Finna, dało im wolność i pozwoliło wymknąć się toksyczności, jaka zaczęła się pomiędzy nich wkradać, prowadząc w zjebane miejsca. Chłopak ostatecznie pokręcił głową, nie chcąc się na tym koncentrować i jedynie westchnął ciężko, po czym odchylił się w tył, słuchając uważnie tego, co miał do powiedzenia Skyler. - Nie istnieje coś takiego, jak pewna przyszłość - powiedział całkiem poważnie, przymykając powieki. - To, co widzę, jest jedynie sugestią, możliwością, czymś, za czym można podążyć. Nie wywołam specjalnie dla ciebie wizji, kiedyś bym spróbował, ale to w chuj niebezpieczne, kiedy nie jestem do końca stabilny. Przy czymś takim masz o wiele większą pewność, że zobaczę prawdę, że powiem ci, co dokładnie się wydarzy i w którym miejscu, jak będzie przebiegało. Jeśli chcesz porozmawiać z kartami tarota, to najczęściej pokazują ci dwie możliwości, sugerują coś i… I tyle - dodał, kręcąc nieznacznie głową, zastanawiając się nad tym, jak inaczej mógłby to przedstawić, a później westchnął, bo to było w chuj skomplikowane. Nie dało się tego tak naprawdę wyjaśnić w kilku słowach, w kilku sformułowaniach, których właśnie użył, więc uniósł rękę i przesunął dłonią po twarzy. - Jestem bramą, Skyler. To, czy przez nią przejdziesz, zależy od ciebie. To, co zobaczę, jest niezależne od kogokolwiek, nie ma reguły i zasady, co do tego, co mogę zobaczyć. Przyszłość można zmienić, sam zmieniłem ją dwukrotnie, ale nigdy… nigdy od niej nie uciekniesz, nie tak, jak o tym myślisz. Uratowałem życie kogoś, kto mnie uczył, ale to nie ocaliło jej przed śmiercią. Uratowałem Finna, ale dokąd nas to zaprowadziło? Przyszłość istnieje i chociaż możemy próbować nią kierować, zawsze, ale to zawsze, znajdzie do nas drogę, pokazując, że miała na myśli dokładnie to, czego się baliśmy. Albo coś, kurwa, zupełnie innego, bo jest pokrętna - dodał w końcu, starając się uświadomić Skylera w sprawie, jak to wszystko wyglądało, ostatecznie dodając, że jeśli chciał o coś pytać kart, jeśli chciał, żeby zajrzał dla niego w przyszłość, to musiał być tego w chuj pewnym, bo inaczej mógł się już od tego nie wywinąć. Wbrew pozorom wróżbiarstwo niosło bowiem ze sobą obciążenie, o którym większość osób nie zwykła myśleć, traktując je jak zabawę na temat tego, co zjedzą następnego dnia na kolację.
______________________
Never love
a wild thing
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Starał się zrozumieć jak najwięcej, słuchając uważnie, a jednak co chwilę uciekał myślami do tego jak obciążający musiał być dar wróżenia - zwłaszcza, gdy nie obierało się tej ścieżki z własnej woli, a to ona wciąż ciągnęła Cię w swoją stronę. Brwi więc na stałe już ściągnęły mu się ku sobie w złamane łuki, gdy rozmyślał o tym czy pytanie, jakie chciał zadać kartom, w ogóle było moralnie przez niego akceptowalne. - Wiesz co, tak myślę, że to chyba nawet by nie było w porządku do innych osób, których moje pytanie też dotyczy... - zaczął powoli, odruchowo już zerkając na Mefisto, by na chwilę dać rozproszyć się zdecydowanie zbyt mocno nachylającej się do niego przez bar blondwłosej prawdopodobniewjakimśułamkuwili, pozwalając mięśniom spiąć się w niekontrolowanej zazdrości. - Bo mogę mieć wiele pytań w głowie, na które odpowiedź by mnie uspokoiła, ale wtedy powinienem chyba podzielić się znajomością przyszłości z tymi, których też dotyczyła wróżba, a to... - urwał na głębszy wdech, by kciukiem rozmasować ściągnięte brwi, próbując pozbyć się lwiej zmarszczki. - To nie miałoby sensu. Zresztą na tym polega zaufanie i wiara w drugą osobę… - zaczął mruczeć już nieco ciszej, bo i samemu sobie tłumacząc to po wielokroć, niby doskonale wiedząc czego chce, a jednak wciąż panikując przed czymś, nad czym nie mógł otrzymać kontroli. - Zresztą po rozmowie z Tobą pytania o przyszłość, gdy teraźniejszość wygląda tak dobrze, brzmią najbardziej ryzykownie - przyznał z cichym śmiechem, dłonią odgarniając loczki w tył tylko po to, by te sprężystym ruchem powróciły znów do przodu, gdy już zaraz brał głębszy wdech przy zerknięciu na menu. - Jeszcze studiujesz, prawda? - upewnił się z drobnym skrępowaniem, bo i czuł z jakiegoś powodu, że powinien posiadać taką informację. - Pierwsze miesiące po zakończeniu Hogwartu mogą wydawać się przytłaczające, więc jakbyś potrzebował pomocy albo po prostu chciałbyś sobie trochę dorobić, to możesz się do nas odezwać, chociaż teraz… - urwał, mając wrażenie, że może niepotrzebnie się rozgaduje, a jednak szybko zdecydował, że nie może pozwolić na niedomówienia. - Teraz pewnie bardziej myślisz o domknięciu przeszłości, ale jak już to zrobisz i zaczniesz planować przyszłość, to po prostu chcę byś wiedział, że zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie gotowy pomóc - podjął więc, pochylając się nieco do przodu wraz z głosem naturalnie spadającym z tonów. - Dobrze widzieć, że idziesz w dobrą stronę i nie chciałbym byś się poddał, gdy będzie Ci się wydawało, że nie ma żadnej drogi dalej.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Dar bywał przekleństwem, a przekleństwo darem. Cały problem polegał na tym, że trzeba było się nauczyć nad tym wszystkim panować, choć w przypadku wróżbiarstwa i zaglądania w przyszłość, pojawiały się jeszcze dodatkowe, nieco wątpliwe kwestie, których jednak Max nie chciał omawiać ze Skylerem. Nie sądził również, by ten w pełni zrozumiał to, co chciałby mu przekazać, albo wręcz przeciwnie, przejąłby się nadmiernie, dostrzegając w tym, o czym mówiłby aspirujący uzdrowiciel, zagrożenie dla całego świata. Max nie był w stanie zrozumieć, dlaczego Skyler zdawał się nim przejmować, skoro nigdy nie zrobił niczego, by ich relacje były poprawne, czy raczej wręcz jasno pokazywał, że nie chce, by takie były. Ludzie byli jednak różni, nie przystawali do siebie idealnie, jak lustrzane odbicia, toteż nie czuł potrzeby, żeby dopytywać, nie uważał również, że powinien brnąć w jakieś dyskusje, czy tłumaczyć drugiemu mężczyźnie, że jego podejście nie ma najmniejszego sensu. Nie był wart tego, żeby się nad nim pochylać, żeby o niego dbać, dopytywać, by jakoś próbować postawić go na nogi, ostatecznie bowiem to nie zmieniało absolutnie nic w tym, jakimi byli ludźmi. - Dobra odpowiedź - stwierdził, uśmiechając się kącikiem ust, zerkając jeszcze w stronę Mefisto, zastanawiając się, czy dobrze robił, niejako odrzucając prośbę Skylera. Wiedział jednak, że czasami zaglądanie w przyszłość przynosiło o wiele więcej złego, niż dobrego, że czasami próby pokonania tego muru, tej niepewności, co robić, prowadziły w miejsca, jakich nie chciało się oglądać. Nie wiedział, jak było w tym przypadku i prawdę mówiąc, nie chciał się nawet przekonywać, wychodząc z założenia, że mimo wszystko żyło mu się lepiej, kiedy nie musiał w żaden sposób ingerować w życie znajomych. Pamiętał wszystkie wizje, jakie zostały mu zesłane, pamiętał doskonale tamto szaleństwo, które sam wywołał, próbując pokonać własne ograniczenia i był coraz bardziej świadom tego, że powinien postępować z samym sobą bardzo uważnie. Nie mógł tak po prostu każdemu rzucać okruchów jego przyszłości, nie mógł również traktować wróżbiarstwa, jak zabawy i zapewne to właśnie powodowało, że pod pewnymi względami stał się o wiele poważniejszy, o wiele bardziej stateczny, jeśli tak można było powiedzieć. Zaraz jednak uśmiechnął się nieco rozbawiony na uwagi Skylera, który nadal próbował mu pomóc, który zakładał, że być może miał problemy, w jakich mógł pomóc. - Nie martw się. Kiedy zdam egzaminy końcowe i odpocznę, zajmę się zdawaniem kursów i staży uzdrowicielskich, żeby móc zacząć pracować w Mungu. Powiedzmy, że swoją własną przyszłość nakreśliłem już odpowiednio kolorowo i wiem, co robić. Dzięki za troskę, ale nie masz powodów do tego, żeby się nade mną pochylać - powiedział, kręcąc lekko głową, a później wstał i westchnął cicho, mając wrażenie, jakby faktycznie zamykał pewien rozdział swojego życia i tego potrzebował. Wolności, jaką to dawało, poczucia, że może już przestać wiązać się do tego, co było kiedyś. - Sam określaj swoją przyszłość, Sky. To rada ode mnie. Co z nią zrobisz, to twoja sprawa - dodał, przeciągając się i na moment zamknął oczy. - Dziękuję. I powodzenia we wszystkim - rzucił jeszcze, nim ostatecznie odwrócił się, by skierować się do wyjścia.
______________________
Never love
a wild thing
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Przy wytknięciu mu metaforycznego pochylenia, aż odchylił się w tył w drobnym zmieszaniu, wycofując się i z tego fizycznego, nie chcąc przecież naciskać zbyt mocno. Zaśmiał się cicho, w typowym dla siebie odruchu zakłopotania przygładzając białą koszulę na brzuchu, ale przecież nie potrafił tak po prostu przestać myśleć o tym, że nawet jeśli teraz Max miał się dobrze, to za dzień, tydzień czy miesiąc sytuacja może drastycznie się zmienić i nigdy nie wybaczyłby sobie tego, że mając taką okazję, nie zaznaczył wyraźnie swojej gotowości do pomocy. Zdawał sobie sprawę z tego jak ckliwie i naiwnie potrafił w takich sytuacjach brzmieć, a jednak ta drobna krępacja wydawała mu się niezwykle małą ceną za czyste sumienie. - To bardzo solidne plany - przyznał więc, uśmiechając się ciepło, choć sam wracając do Hogwartu na swój ostatni rok nie spodziewał się wcale, że jego własne plany na przyszłość aż tak się pozmieniają, czego nie potrafił żałować nawet w najmniejszym stopniu. - Świat magii jest jednak kapryśny, więc mimo wszystko nalegam, byś w razie potrzeby pamiętał, że zawsze jest miejsce, do którego możesz się udać - dodał, pozwalając swojemu uporowi na pewniejsze wychylenie się, gdy sam też wstawał już od stołu. I tak jak miał nadzieję, że Max zachowa sobie jego uwagę na przyszłość, sam też planował przyjąć jego radę, nie chcąc oddawać zbyt dużo władzy zmiennej fortunie. - Cieszę się, że postanowiłeś porozmawiać - dodał ciszej przy pożegnaniu, w przejęciu nietypowością tej chwili może nawet nieco zbyt mocno ściskając Brewerową dłoń, za co zaraz przepraszał go ciepłym uśmiechem, nie zamierzając jednak nijak tego komentować, by przypadkiem nie urazić delikatnego męskiego ego. - I pamiętaj, że do końca studiów obowiązuje Cię zniżka na wszystkie koktajle z menu! - zawołał za nim przy wyjściu, nie mogąc powstrzymać się od cichego rozbawienia jeszcze wtedy, gdy podchodził już do Mefisto, by nie zważając na obecność klientki przy barze przyciągnąć go do siebie, chcąc pozostawić na jego policzku ciepło pocałunku. - Kocham Cię tak bardzo, Wilku - wymruczał cicho, po czym uśmiechnął się uprzejmie do czekającej na zamówienie ćwierciwili i zniknął za przejściem do kuchni.
|zt x2 +
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Gdyby miał wybrać najlepszy bar w okolicy, bez zawahania postawiłby na El Paraiso. Czasami miło było jednak odpocząć od pracy i znajomych murów, dlatego tego wieczora umówił się z meksykańskim druhem w jednym z najsłynniejszych lokali z Hogsmeade. Nigdy wcześniej nie miał okazji odwiedzić Lumosa. Chciał zatem ocenić jak radzi sobie konkurencja… niekoniecznie może bezpośrednia przez wzgląd na zupełnie inną lokalizację, za to z zasłyszanych przez Moralesa plotek, ciesząca się uznaniem klientów. Przed wejściem standardowo zapalił papierosa, dzięki czemu niemal zsynchronizował się czasowo z miniętym w holu Lucero-Fernandezem. – Diego, amigo! – Poklepał go po ramieniu, wymownym skinieniem głowy prowadząc prosto do drewnianej lady, żeby zainicjować spotkanie kieliszkiem mocniejszego trunku. Nie zapomniał jednak o towarzyszącym mu nastolatku, którego nadal trzymał mocno z rękę. - Diego, poznaj mojego partnera. Maximilian. Diego. - Wymienił się uprzejmościami, dumnie wypinając pierś, by pochwalić się swą niezwykle atrakcyjną drugą połówką. – Czego się napijemy? Może rumuńska tsujka? – Zaproponował swym kompanom na dobry początek, ukradkiem zerkając na kartę mięsnych dań, żeby zawczasu wybrać coś dla siebie. Spojrzenie czekoladowych tęczówek niemal od razu padło na uwielbianego steka z reema, chociaż Meksykanina kusiły również żeberka, przede wszystkim ze wzglądu na wpisujący się w jego gusta smakowe sos. – Będziecie zamawiali coś do jedzenia? Ja jestem głodny jak wilk. – Postanowił również uprzedzić towarzyszów o swoich planach, w międzyczasie wypatrując wolnego, oddalonego od parkietu stolika. Póki co musiał oddać właścicielom poczucie estetyki. Wnętrze wydawało się dosyć proste, ale za to przytulne; uwagę przyciągała również widoczna na pierwszy rzut oka otwartość i tolerancja. Tak, Moralesa już wcześniej kusiła sylwetka jednego wilowatego chłopaka, a wokoło roiło się również od popijających piwo goblinów, które raczej stroniły od wieczornych wypadów na miasto.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam nigdy przedtem nie miał okazji zawitać w "Lumosie", choć obiecywał to zarówno Mefowi, jak i Skylerowi z milion razy. Cóż, nie był to nigdy jego lokal pierwszego wyboru ze względu na politykę miłości i grzeczności, jaką w nim prowadzono. Musiał jednak oddać im to, że żarcie mieli przepyszne, o czym miał okazję przekonać się podczas pierwszej kolacji, jaką spożył z Brooks tuż po swojej przeprowadzce. Nie żeby specjalnie go to dziwiło, bo w końcu wiedział, kto jest tutaj właścicielem, ale wciąż nie mógł nie myśleć o tym przepysznym, soczystym steku, jaki tutaj przyrządzano. Zapalił z Moralesem, zastanawiając się, czy poznawanie jego kumpli jest dobrym pomysłem, skoro z Joshuą dogadywał się w zależności od własnych nastrojów, ale z drugiej strony, nie miał nic do stracenia, a z zupełnie nową mordką mogło mu pójść o wiele łatwiej. Jak się jednak miało okazać, nie do końca ziomeczek Salazara był dla Maxa kimś całkowicie nowym. -Siema! Ten świat jest zdecydowanie za mały, co? - Uśmiechnął się nawiązując do tego, że już wcześniej dane im było się poznać nie tylko przy szklaneczce, ale i przy stole do krwawego barona. Diego zdawał się być interesującą personą i nawet cieszył się, że to akurat on okazał się być tym kumplem Moralesa. Nie umknęło jednak jego uwadze to, że został nazwany przez Paco swoim partnerem, co wciąż było dla niego nieco dziwne w odbiorze. Choć musiał przyznać, że przyjemne. -Brzmi ohydnie, ale spróbuję. - Postanowił nie wycofywać się, nie tylko ze względu na nowe doświadczenie, ale i na fakt, że to coś brzmiało, jakby kopało srogo po jajcach, a tego nastolatek nie miał zamiaru sobie odmówić. -Ja spasuję, ale polecam tutejsze steki. - Wskazał na odpowiednią pozycję w menu, która już zdążyła i tak przykuć uwagę Paco. Sam Max oczywiście jadł tylko jeśli musiał, a w chwili obecnej dużo chętniej przyjąłby inny specyfik związany z reemami, którego tutaj niestety raczej nikt nie miał zamiaru mu zaserwować.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Spotkanie w okolicach Hogwartu pasowało mu o tyle że nie dość że nie musiał się teleportować Bóg wie gdzie i jeszcze potem pytać ludzi o drogę, to mógł się tam po prostu przejść z buta co też bardzo lubił. Nie miał też okazji poznać wszystkich okolicznych barów i restauracji, co też powinno być jego celem głównym podczas odwiedzin w obcym kraju. Chociaż wątpił żeby miejscowa kuchnia była w stanie przebić meksykańską pod jakimkolwiek względem. Na samo spotkanie z Paco był nieco podjarany, obiad i okazja poznania nowych osób były doskonałym dodatkiem. -No witam! - No i kto by pomyślał że dzieciak z którym grał w karty spotykał się z Moralesem? - Ja zamówię na pewno. Żeberka, stek, dwa burgery i kufel piwa. - Raczej nie powinno ich zdziwić ile Diego jadł patrząc na jego rozmiary i to jak wygląda. No i oczywiście samego piwa będzie potrzebował dolewek. Wielu. - To jak się poznaliście? - Tak, był ciekawy jak właściwie Salazar poznał mniej niż dwudziestoletniego dzieciaka z którym postanowił się związać. No i nawet lubił pogaduchy o podobnych tematach. Poza tym był w stanie postawić połowę swojej miesięcznej wypłaty w to że w tę historię miłosną były zamieszane dragi albo alkohol. Ewentualnie stary motel.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Przeglądał dalej kartę, opierając się wygodniej łokciem o drewnianą ladę, a jednak zdziwione spojrzenie czekoladowych tęczówek zamiast omieść kolejną pozycję menu uniosło się wyżej, opadając wpierw na twarz Maximiliana, potem Diego w poszukiwaniu odpowiedzi na kołaczące się po głowie pytanie: a wy dwaj skąd się znacie? Nie wypowiedział go jednak na głos, wyrwany z zamyślenia przez młodziutkiego barmana, u którego od razu zamówił trzy kieliszki rumuńskiego, wysokoprocentowego trunku, które stanęły zaraz przed nim i przed towarzyszącym mu duetem. – Nie jest taka zła. – Uspokoił jeszcze młodszego kochanka, sięgając po swoje szkło, a już chwilę później podniósł rękę w wymownym geście toastu. – To co? Za udane spotkanie. – Zaproponował na dobry początek, wlewając gorzką palącą zawartość do gardła. Dopiero po tym kontynuował zamówienie, nie zamierzając się ograniczać. Ba, wziął całą butelkę smoczej krwi, a chociaż początkowo kusiły go pikantne żeberka, za namową Felixa postawił jednak na stek z reema, wymieniając tylko miodowy sos na ten ostrzejszy, przyrządzony na bazie hibiskusa ognistego. Mimo jesiennej aury wybrał także nie dyniowe, a ziemniaczane puree. Prędko dogadał się również z pracownikiem Lumosa, by otworzył im rachunek, za który planował uiścić należność przy wyjściu z lokalu. Kiedy wszyscy złożyli już zamówienie, poprowadził zaproszonych gości do stolika na uboczu, wzdychając w duchu na pytanie, które uwolniło się z ust Diego, a którego powinien się prawdopodobnie spodziewać. Nie przygotował sobie na nie żadnej sensownej odpowiedzi, dlatego wpierw omiótł wzrokiem szmaragdowe ślepia, jakby w nich poszukując drogi ratunku. Niestety nigdy nie ustalili z Felixem wspólnej wersji wydarzeń, dlatego Paco pokręcił tylko ze zrezygnowaniem głową, rozsiadając się na kanapie. Nie śpieszył się. Polał sobie czerwonego, wytrawnego wina, nim ponownie obdarzył meksykańskiego druha uśmiechem. – Na przesłuchaniu w ministerstwie. Zawiadomiłem czarodziejskie organy ścigania, kiedy zrozumiałem, że skradł mi serce. – Rzucił zaczepnie, wszak jeśli nie miało się dobrych kart na ręku, najlepiej było uciec się do blefu… albo obrócić sytuację w żart.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Udawanie, że wszystko jest w porządku okazało się trudniejsze, niż z początku zakładał, bo i nie chodziło wcale o samo przyzwyczajenie się do uparcie łapiącego go z zaskoczenia bólu, ani nauczenie się jak trzymać odpowiedni dystans, by nikt przypadkiem nie poczuł nieprzyjemnego zapachu choroby, a też o to, by nikt nie przyuważył zmiany w jego charakterze czy w sposobie spędzania wolnych wieczorów. Dlatego też naopowiadał wszystkim jak to rusza na standardowe łowy, upierając się, że dziś znów ma ochotę być na nich sam, bo wtedy mniej się krępuje, a jednak wcale nie miał siły ruszyć się dalej niż do Hogsmeade, wybierając ten z lokali, który oferował najdłuższe godziny otwarcia i najmniejszą ilość czepiania się o to, że potrafi przesiedzieć cały wieczór przy jednym drinku. Rozpoczęte leczenie zaczynało jednak przynosić pierwsze pozytywne efekty, więc i jego samopoczucie było dziś już lepsze, niż bywało wcześniej, przez co szybciej niż zwykle wyzerował popijane Łzy Morgany Le Fay. Z trudem uzbierał z kieszeni kilka galeonów, tylko dzięki zniżce studenckiej mogąc pozwolić sobie na kufel Dymiącego Piwa Simisona, przy którym powrócił do bezmyślnego bazgrania w swoim notesie, mając nadzieję, że gdzieś między jednym, a drugim łykiem wpadnie przypadkiem na nowy pomysł glinianego dzieła, by w wirze tworzenia oderwać myśli od problematycznej ostatnio rzeczywistości. Nic jednak nie układało mu się w składną całość, więc i niedługo później wyczyścił zaklęciem kolejną kartkę, by w poszukiwaniu inspiracji... natrafić spojrzeniem na znajomo wyglądającego mężczyznę. Gotów już był wcisnąć się bardziej w kąt baru, by przypadkiem nie wpaść na @Diego I. Lucero-Fernández, którego udało mu się skojarzyć z osobą przyjezdnego nauczyciela, a jednak zanim zdążył jakkolwiek to przemyśleć, już podrywał się ze swojego miejsca przez impulsywne uderzenie gorąca, gdy tylko dotarło do niego, kto siedzi tuż obok ćwierćolbrzyma. Dłoń sama zacisnęła mu się na ledwo napoczętym kuflu piwa i choć w planach miał jedynie zażądanie od mężczyzny tego, by ten pokrył koszty badań i leczenia, to gdzieś po drodze uświadomienie sobie, że ten beztrosko siedzi sobie ze swoją kolejną ofiarą (@Maximilian Felix Solberg), nakręciło go zbyt mocno, by zatrzymać go przed chluśnięciem dymiącym trunkiem na głowę @Salazar Morales. - Ty skończony złamany chuju - wycedził, powstrzymując się od krzyku zaciśnięciem zębów, całkiem pewny, że samym spojrzeniem jest w stanie rzucić na mężczyznę klątwę, nawet jeśli to z emocji zaczęło błyskawicznie szklić mu się żałośnie. - Jesteś w ogóle świadomy tego, co mi zrobiłeś?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Uśmiechnął się szerzej na widok zdziwionego spojrzenia Paco. Tak, sam też by się nie spodziewał, że będą tu sami znajomi, ale w pewien sposób go to nawet bawiło. -Mieliśmy okazję wpaść na siebie w Hogsmeade. - Wytłumaczył dość ogólnikowo, nie chcąc jednak zostawiać Moralesa kompletnie bez odpowiedzi. Nie miał zamiaru jednak chwalić się tym, że poznał Diego przy stole hazardowym, próbując zarobić na kolejną działkę, czy flaszkę. -Niech będzie. Zaufam. - Alkoholu raczej nie odmawiał w żadnej postaci, więc nawet tej plujki, czy jak to tam się nazywało, nie miał zamiaru odpuścić. Szczególnie teraz. -Za spotkanie. - Zgodził się, po czym wlał sobie zawartość szkła do gardła, krzywiąc się przy tym nieznacznie. -Nie najgorsze, ale wolę klasyka. - Skomentował, bo przecież nie byłby sobą, gdyby niczego na ten temat. -Już wiem, kto im nakręci dzisiejszy utarg. Gdzie Ty to wszystko mieścisz, stary. - Prychnął, słysząc zamówienie, jakie Diego miał zamiar złożyć. Porcje mieli tutaj słuszne, więc sam nawet w dniach świetności, w życiu by tyle nie opierdolił. Zaraz jednak ruszył posłusznie za mężczyznami do stolika, gdzie mieli spędzić najbliższy czas rozmawiając, jedząc i, na co Max bardzo liczył, pijąc. Słysząc pytanie Diego nawet się nie zdziwił. Wiele osób ten temat interesował, a historia była zdecydowanie ciekawa, chociaż równie pojebana. Pozwolił jednak Paco przejąć pałeczkę, bo nie miał pojęcia ile jego kumpel wie o szemranych interesach, jakimi Salazar się zajmował. Musiał przyznać, że nie pożałował tej decyzji, bo już po chwili krztusił się własną śliną że śmiechu. -Tak, dokładnie. A zaraz potem otoczyły nas srające tęczą jednorożce i pogalopowaliśmy na nich w stronę zachodzącego słońca. - Dokończył ckliwą historyjkę, która z prawdą nie miała absolutnie nic wspólnego. -Tak serio to nie. Spotkaliśmy się na mieście, a potem w Paraiso i tak jakoś poszło. Długa i mocno pojebana historia. Zdecydowanie nie do opowiadania na trzeźwo. - Posłał Diego porozumiewawczy uśmiech, dając nadzieję, że kiedyś może usłyszeć prawdziwą historię tej dziwnej znajomości. Miał właśnie mówić coś jeszcze, gdy nagle przyszedł jakiś typek i zaczął się srać. Max, który wciąż był nienaturalnie nerwowy, albo po prostu podświadomie reagował agresją na każdego gryfona w pobliżu, od razu zerwał się na nogi i przypierdolił Coonowi w ryj, bo o ile jeszcze słowa mógł znieść, tak oblanie piwem było już dla niego przegięciem. -Co Ty sobie kurwa myślisz?! Nie wydaje mi się, żeby ktoś Cię tu zapraszał, więc wypierdalaj w podskokach. Możesz sam odnaleźć drogę do drzwi, albo Ci w tym pomogę. Radzę wybrać mądrze. - Jad i ironia w głosie Solberga były oczywiste i chociaż zareagował instynktownie, tak gdy zaczął się przyglądać twarzy chłopaka, powoli zaczynało do niego docierać, o co w tym wszystkim może chodzić, co tylko jeszcze bardziej gotowało mu krew w żyłach, a ogniki wkurwu na pełnej piździe płonęły w szmaragdowych tęczówkach, a całe jego ciało napięło się gotowe kontynuować to, co zaczęło.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
-Za udane spotkanie. - Potwierdził i idąc w ślady Salazara zwilżył gardło trunkiem, który tego dnia był najwyżej przystaweczką. Czekało ich przecież dużo mocniejsze chlanie uzupełniane po drodze lokalnym jedzeniem. Ze swoim zamówieniem oczywiście nie żartował. Tak wielki facet musiał też zjadać potężne ilości jedzenia. Zwłaszcza że nie miał zamiaru schudnąć. Reakcja Maksa sprawiła że odruchowo się zaśmiał. - No jak to gdzie? Sam widzisz! -Rzucił napinając bicka i klatę przy okazji. Jak zwykle był w koszuli, więc ciężko było to przeoczyć. Jedzonka już nie mógł się doczekać, ale na szczęście rozmową odnośnie poznania się chłopaków mogli troszkę ten czas zabić żeby zleciał szybciej. - No... Nic tylko książkę o tym napisać i opchnąć trzynastolatkom. - Z tego co kojarzył to młode dziewczyny jarały się takimi historiami bardziej niż stosy w Salem. Tym bardziej zawiódł się kiedy okazało się że jednak poznali się w inny sposób. Rabanu jaki miał miejsce nie spodziewał się tym bardziej. W jednej chwili pojawia się River, w drugiej Paco ma piwo na głowie, a w trzeciej Max daje gryfonowi w pysk. - No, i już czuję się jak w Meksyku. - Rzucił Cicho postanawiając się nie wtrącać w ich prywatne sprawy. Przynajmniej tak długo jak nie dojdzie do czegoś poważniejszego. Oczywiście też wyjął magiczny patyczek i wysuszył przyjaciela. A potem... Oglądał telenowelę. W sumie też zaczynał się zastanawiać do czego jeszcze tu dojdzie, co dokładnie było powodem tej sprzeczki, ile czasu zajmie obsłudze wyproszenie kogoś i najważniejsze... czy pojawi się kolejna osoba z problemem do nich.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Raz jeszcze omiótł podejrzliwym spojrzeniem twarze Maximiliana i Diego, ale nie dopytywał o szczegóły przypadkowego spotkania w Hogsmeade. Postanowił przedłożyć zaufanie względem młodszego partnera ponad własną manię kontroli, żeby uniknąć zupełnie niepotrzebnych konfliktów. Mieli przecież spędzić przyjemny, spokojny wieczór w akompaniamencie drinków i dobrego jedzenia, a podobnym planom z pewnością nie sprzyjała atmosfera przesłuchania. – Jak na niego, to i tak oszczędnie. – Pozwolił sobie natomiast zażartować z wilczego apetytu meksykańskiego przyjaciela, który potrafił wrzucić w siebie niewyobrażalne ilości żarcia. Trudno było się jednak dziwić. Geny działały na jego korzyść, a przemiany materii mogłoby mu pozazdrościć wielu czarodziejów… z drugiej strony każdy medal miał dwie strony, a Paco wolał się nawet nie zastanawiać ile galeonów miesięcznie Lucero-Fernández przeznacza na wypełnienie chłodzących półek. Pytanie Diego, które zapoczątkowało pogawędkę o genezie jego relacji z Felixem, nieco zbiło go z pantałyku. Gdyby prawda wyszła na jaw, potrzebowaliby zdecydowanie mocniejszych trunków, dlatego próbował dyplomatycznie wybrnąć z opresji. Dopiero kiedy wypowiedział na głos wymyślone naprędce wyjaśnienia, dotarło do niego jak absurdalnie one wybrzmiały, ale widząc jak siedzący obok niego chłopak niemal krztusi się ze śmiechu, stwierdził że warto było porwać się na odrobinę teatralnej ckliwości i romantyzmu. – Oj, na pewno nie na trzeźwo… – Prychnął pod nosem, zgadzając się z Solbergiem, jednak zaraz zwrócił się już do latynoskiego nauczyciela, tylko skinieniem głowy wskazując na swojego urodziwego partnera. – Spójrz tylko na niego. Trudno się nie zakochać. – Wyszczerzył się, obejmując ramieniem łobuza, który skradł mu serce, ale chwilę później puścił go, by ponownie zatopić usta w czerwonym winie. -–Myślę, że kategoria 17+ bardziej odpowiadałaby realiom. – Zareagował na sugestię Lucero-Fernandeza dość wymownym poruszeniem brwiami, a skupiony na rozweselonych facjatach swych kompanów, nie zauważył nadchodzącego do stolika Rivera. Kątem oka dostrzegł dopiero wylewające się na niego piwo, dzięki czemu w ostatnim momencie zdążył przymknąć powieki. Wkurwiony przeczesał dłonią przemoczoną chmielowym trunkiem fryzurę, myśląc jedynie o poderwaniu się z kanapy i wzięciu odwetu na swoim oprawcy. Nie spodziewał się jednak, że te kilka sekund wystarczy, by młodszy kochanek go wyręczył, bez zastanowienia uderzając drugiego z nastolatków w twarz. - Mierda… – Syknął wściekle, bezgłośnie dziękując także meksykańskiemu kumplowi za osuszenie zaklęciem zlepionych kosmyków włosów i poplamionej, jedwabnej koszuli, ale wbrew pozorom jego samego wcale nie cieszył ten nagły chaos. Szczęście w nieszczęściu, że zdołał odrobinę ochłonąć, a gwałtowna reakcja Maximiliana paradoksalnie uciszyła jego mordercze zapędy. Nie wyrywał się więc już w stronę Coona jak buchorożec w natarciu; przeciwnie, stanął pomiędzy bojowo nastawionymi małolatami, starając się ich rozdzielić. – Tranquila, cariño. Déjame manejarlo. – Mruknął spokojnie, spoglądając wprost w szmaragdowe, rozognione ślepia, jednak czekoladowe tęczówki straciły na łagodności, kiedy całą swoją uwagę poświęcił komuś, kto nierozsądnie wylał na niego dymiącą ciecz. Tak, nie zapamiętał nawet imienia swojego przygodnego kochanka, którego teraz złapał za materiał koszulki, niedelikatnie odsuwając na bok. – No? Co ci kurwa zrobiłem? – Skrzywił się kpiąco, zacieśniając uścisk palców. Nadal miał ochotę przetrzepać mu skórę za to pierdolone piwo, ale jednocześnie wolał uniknąć wyrzucenia z baru przez ochronę, skoro nawet nie doczekali się zamówionych dań. Wziął więc głębszy oddech, próbując utrzymać nerwy na wodzy. – Chcesz pogadać, w porządku, ale na twoim miejscu nie zaczynałbym rozmowy od nazwania mnie skończonym złamanym chujem i wylewania na mnie piwa, a po za tym… jakbyś jeszcze nie zauważył, akurat teraz jestem zajęty. – Po tym jak Felix wystrzelił do dzieciaka jak z procy, bezpardonowo waląc go w ryj, można powiedzieć że sam podszedł do niego wyjątkowo ulgowo i polubownie. Powstrzymywał się, żeby nie ściągać na nich niepotrzebnej uwagi, ale niski tembr głosu pozostawał oschły i stanowczy.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Płonące od złości spojrzenie nieustannie wbite miał w źródło swoich cierpień, więc i zupełnie nie spodziewał się nagłego uderzenia, nawet nie próbując jakkolwiek go uniknąć. Głowa od raz odleciała mu w bok, a zaraz i podążyła za nim reszta ciała, gdy pod impetem uderzenia zatoczył się dwa skośne kroki w tył. Złapał głębszy wdech, na chwilę tracąc w oczach ogień na rzecz mieszanki strachu i dezorientacji, a jednak ledwo musnął opuszkami palców obolałą błyskawicznie kość policzkową, a już kilka iskier wkurwienia na nowo rozpalało mu spojrzenie. - Tranquila, cariño - powtórzył po nim w prześmiewczej irytacji, zupełnie nie znając wychudzonego potomka olbrzymów, ale z samego faktu, jak ten idiotycznie irytujący potrafił być, mogąc założyć, że ten musiał pochodzić z domu Slytherina. - Nawet nie mówię do Ciebie - syknął z przymrużonymi oczami, nawet jeśli wiedział, że na jego miejscu - niezależnie od tego obok kogo siedziałby w barze - zareagowałby równie porywczo w swojej gryfońskiej dumnej impulsywności. To jednak nie na przerośniętym dzieciaku chciał się wyżyć, a na prawdziwym czarnym charakterze tej historii, i nawet jeśli w pierwszej chwili tylko ściągnął brwi w irytacji, że ten zawenierony staruch śmie udawać, że nie wie o co chodzi, to zaraz dotarło do niego nie tylko to, że chłopak obok musi być kimś więcej niż jednonocną zabawą, ale też to, że obaj próbują patrzeć na niego z góry. - Será mejor que no hagas nada, hijo de puta - wycedził, impulsywnie zaczepiając mężczyznę pchnięciem go w pierś, na co zapewne by się nie porwał, gdyby nie pulsujący coraz wyraźniej ból szczęki. - Ya has hecho suficiente - dodał od razu głośniej, popychając go raz jeszcze, tym razem nie samą dłonią a całym przedramieniem, chcąc by ten musiał cofnięciem się wpaść na stojącego za nim kochasia. - Puedes hablar. Dile a tu carino como me jodiste. Dile qué clase de precioso era yo. Admite que me contagiaste! - wyrzucił z siebie, po każdym zdaniu robiąc to głośniej, by nie dopuścić do siebie myśli, że kolejnymi uderzeniami w Salazarową pierś próbuje stłamsić w sobie idiotycznie pchające mu się do oczu łzy bezsilności, bo niezależnie od tego co powie i co zrobi, i tak nie cofnie już czasu, a więc i nie naprawi popełnionego przez siebie błędu. - Myślałeś, że jeden muzogram załatwi sprawę? W dupie Cię mam człowieku! - dodał, w pełni świadomy ironii tego stwierdzenia i żałosności drżącego z emocji głosu. - Ale w tym wieku nauczyłbyś się chociaż lepiej zabezpieczać.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Pokręcił z niedowierzeniem głową, po czym mimowolnie spojrzał na napięty biceps Diego. Tak, facet zdecydowanie potrzebował paliwa do tego ciałka. -Cofam pytanie. Gdzieś Ty tak przypakował? Co za magiczne siłownie mają w tym Meksyku? - Zaśmiał się, choć po części naprawdę był ciekawy. Interesowało go też, czy jakieś magiczne geny nie pomagały może Diego tak ładnie przybrać i wyrzeźbić masy mięśniowej, która naprawdę była imponująca i niejeden pałker oddałby wiele za taki bicek. Przynajmniej dopóki nic nie wyszłoby na testach na doping. Historia znajomości Maxa z Paco była jedyna w swoim rodzaju, a przynajmniej jedyna jaką znał Max, która poszła w aż tak niespodziewanym kierunku. Nadal nie było idealnie, ale zdecydowanie nikt nie spodziewał się takiego wyniku, gdy po raz pierwszy ich losy się splotły. Nastolatek potrzebował jednak zdecydowanie mocniej zapoznać się z meksykańskim kumplem Salazara, by czuć się na tyle pewnie, by opowiedzieć mu historię, którą jak dotąd tak naprawdę znała tylko Brooks. I to nawet nie w całości. -No już, daj spokój bo się porzygam. - Przewrócił teatralnie oczami na ten komplement, choć musiał przyznać, że po raz kolejny zrobiło mu się dość przyjemnie. -Jakbym wiedział, że tak z niego romantyk, w życiu bym w to nie wszedł. - Prychnął jeszcze, dla rozluźnienia w stronę Diego, po czym skradł szybkiego całusa w policzek Salazarowi, dając mu tym samym do zrozumienia, że jak zawsze tylko się z nim przekomarza. Wszystko chuj jasny strzelił chwilę później, gdy Max z całej pety przyjebał Riverowi w mordę. Nastolatek poczuł ogromną satysfakcję widząc, jak ten cofa się o dwa kroki i czując pulsujący ból w knykciach. Co prawda nie było nigdzie widać juchy, ale można było uznać to za strzał ostrzegawczy. Wkurw, który płynął z oczy Solberga jasno dawał do zrozumienia, że nie ma zamiaru odpuścić i lepiej, żeby nieznajomy spierdalał w podskokach, czego niestety nie uczynił. -Puta polla - Rzucił w stronę chłopaka, spluwając na ziemię, gdy Paco podszedł, próbując go uspokoić. Wcale nie miał zamiaru wycofywać się z tej sytuacji. Wręcz przeciwnie. Stanął sobie obok, wciskając dłonie do kieszeni i uważnie wsłuchując się w konwersację, by znaleźć choć najmniejszy pretekst, do ponownego ciosu w mordę. Nie miał jeszcze pojęcia, że sam zaraz dostanie przysłowiowym obuchem tak mocno, że znów poczuje się jak na Invernesskim cmentarzu. Choć domyślał się, o co w tym wszystkim może choć częściowo chodzić, a przynajmniej skąd tamta dwójka może się znać, to jednak z każdym kolejnym słowem gryfona czuł, jak robi mu się naprawdę niedobrze, a wściekłość wprost odbiera mu rozum. Dłonie w kieszeniach kurczowo zaciskały się na dwóch przedmiotach, jakby próbował podjąć decyzję, którą ścieżką powinien iść i choć prawdopodobnie nie powinien był tego robić, w końcu instynkt i emocje wzięły nad nim górę. -Cierralo. Puta. Hocico. - Wysyczał, a po każdym słowie następowało uderzenie, które wystosowywał gdzieś na oślep, między ciałem gryfona i Salazara, więc tym razem zdecydowanie tors chłopaka ucierpiał bardziej. Max wyżywał się na nim jak na worku treningowym, czy szmacianej lalce, za którą w sumie teraz go miał. -Yo dije: Vete a la mierda. ¿Qué no entiendes? - Zapytał wkurwiony, po czym na dokładkę, jeszcze raz zajebał gryfonowi w ryj. Nawet nie patrzył, czy Salazar nie dostanie przypadkiem rykoszetem ani na to, że robił burdel w knajpie swoich znajomych. Miał teraz ważniejsze rzeczy na głowie. Odsunął się na chwilę, by wziąć głęboki oddech, po czym słysząc kolejne słowa zamarł i o dziwo... Roześmiał się. Śmiech ten zdecydowanie nie należał do wesołych, a raczej do chłodnych i ironicznych - tych, które zostawiają na ciele gęsią skórkę. -Brawo. Myślałem, że nie ma na świecie tańszej dziwki ode mnie. Serio puściłeś się za jebany muzogram? - Sam już nie wiedział, co nim kierowało. Był tylko pewien, że musi znaleźć ujście do tego jadu, który parzył go od wewnątrz. -I co, było warto? Na pewno wszyscy są z Ciebie zajebiście dumni! Usiądź i kurwa opowiedz nam wszystko. Byle ze szczegółami. Nie mogę się doczekać. - Ze ściśniętą szczęką patrzył na chłopaka, mając przed oczami wspomnienia, których zdecydowanie teraz nie potrzebował. W dodatku bezczelność i naiwność gryfona nie mieściła się Maxowi w głowie i sprawiała, że nastolatek tylko wkurwiał się bardziej z każdą sekundą, gdy kolejne kropki łączyły się w jego umyśle, gdy coraz to pełniejszy obraz sytuacji zaczynał mu się układać w całość. -CZY TY JESTEŚ KURWA NORMALNY? - Wydarł się w końcu, bo nie potrafił już dłużej grać. -Przychodzisz tu Z DUPY i srasz się dlatego, że BOBO ZACHOROWAŁO?! Skoro już zdecydowałeś dawać dupy pierwszemu lepszemu dziwkarzowi w okolicy TO WEŹ KURWA NA KLATĘ COŚ WIĘCEJ NIŻ JEGO SPERMĘ I CHOCIAŻ PRZYJMIJ ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA SWOJĄ DECYZJĘ, A POTEM WYPIERDALAJ! - Nie baczył na to, ilu gości przygląda się tej scenie. Nigdy specjalnie się nie przejmował podobnymi rzeczami. Jak zawsze szedł za ciosem wiedząc podświadomie, że krzyk i spuszczenie temu gnojowi wpierdolu jest jedną z najlepszych opcji, jaka przychodziła mu teraz do głowy. -Czy on Ci wygląda na jebanego uzdrowiciela? Czego kurwa chcesz? Kasy na leczenie? Czy ostrego jebania na przeprosiny? Nie krępuj się. Poczekamy na was. - Przez cały ten czas nie patrzył nigdzie indziej niż na twarz Rivera. Wiedział, że jeśli tylko spojrzy na Paco, wszystkie nerwy mu puszczą i rozpęta tu piekło gorsze od szatańskiej pożogi, a Diego z kolei go nie wkurwiał, więc obecnie pozbawiony był uwagi nastolatka, siedząc z boku i przyglądając się tej popierdolonej scenie. Nie oznaczało to jednak, że słowa Maxa kierowane były tylko do zranionego gryfona. Zdecydowanie w tym przypadku, słyszeć mieli go wszyscy zgromadzeni przy stoliku.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Gdyby nie nagłe wtargnięcie jednego z przygodnych kochanków do baru, prawdopodobnie nadal zgrywałby oczarowanego chłopięcym pięknem romantyka, a jednak wydarzenia potoczyły się niezwykle szybko i już po chwili znalazł się pomiędzy Scyllą a Charybdą, zaskoczony zarówno wysnuwanymi przez Rivera zarzutami, jak i porywczością prezentowaną przez towarzyszącego mu partnera. Wbrew pozorom nie zależało mu na rozgłosie, prędzej na ugaszeniu rozognionej atmosfery, dlatego gotów był nawet machnąć ręką na wylane na jego idealnie ułożoną fryzurę i drogą koszulę piwo czy wypluwane pod jego adresem obelgi. Niestety sam również nie mógł poszczycić się nerwami ze stali, a prześmiewczy ton nastolatka, który nierozmyślnie zdecydował się zakłócić spokojny wieczór podziałał na niego jak czerwona płachta na byka. Wyrwał w jego kierunku jak pies spuszczony z uwięzi, szarpiąc za jego ubranie, ale nie poszedł w ślady Maximiliana i nie wprawił w ruch pięści. Przede wszystkim dlatego, że starał się dotrzeć do sedna całej kłótni i odnaleźć sens w rozemocjonowanym, drżącym głosie Coona, który wystrzeliwał kolejne słowa z prędkością karabinu maszynowego. – O czym ty pieprzysz? Kiedy to było… – Warknął na niego, wszak o ile dobrze sobie przypominał, nastolatek wskoczył mu do łóżka ponad miesiąc temu. Przedstawiony przez niego scenariusz niezbyt mu się zatem kleił, skoro objawy zakaźnej choroby winny ujawnić się znacznie wcześniej. Morales skrzywił się jednak w zamyśleniu, nie mogąc zaprzeczyć że harpie sprzedały mu wówczas upierdliwego syfa. Przez moment nie był pewien czy powinien Riverowi wierzyć, czy może ten znalazł sobie łatwy sposób na wyłudzenie od niego większej ilości gotówki. – Poza tym używaliśmy gum… – Dodał ściszonym tonem, niekoniecznie chcąc się dzielić z klientelą Lumosa swoim życiem erotycznym… inna rzecz, że przerwał wpół, zdając sobie sprawę z tego, w którym momencie i w jaki sposób dzieciak mógł się od niego zarazić. – Mierda. – Przeklął siarczyście, przeczesując dłonią fryzurę, ale tak jak on sam uzmysłowił sobie, że jest kretynem i że lepiej będzie załatwić temat polubownie, tak wyglądało na to, że Felix dopiero się rozkręca. Paco już wcześniej spostrzegł jego płonące ze złości, szmaragdowe ślepia, ale ucinając sobie pogawędkę z Coonem niemalże zapomniał, że Solberg stoi obok, tylko czekając na kolejną okazję do wyładowania na ofierze buzujących w nim emocji. Nie zdążył zareagować w porę. Maximilian wystrzelił jak kula z procy, ponownie zapoznając własną pięść z delikatną twarzyczką Rivera, a Paco westchnął ciężko, wsłuchując się w przesączony jadem i ironią monolog partnera. Podszedł do chłopaków z opóźnieniem, unosząc niechętnie brwi na przyklejoną mu łatkę dziwkarza. Nie mógł jednak biernie przyglądać się wojnie pomiędzy nastolatkami, zwłaszcza gdy ten bliski jego sercu niebezpiecznie podniósł głos, jakby zapowiadał że po jego następnym sierpowym lub prostym poleje się krew. Meksykanin tym razem złapał już swojego cariño za ramiona, stanowczo odsuwając go od drobniejszego poszkodowanego, którego nastolatek sprowadził do roli worka treningowego. – Te dije. Cálmate, chico. – Mocniej ścisnął palcami jego ręce, patrząc wprost we wkurwione ślepia niby śmiałym, a jednak zarazem skrępowanym wzrokiem. Wcale nie chciał tego robić, a już na pewno nie teraz, ale czuł że to konieczne dla powstrzymania wzrastającego wokoło piekła. Ba, nawet przesunął zaraz delikatniej grzbietem dłoni po policzku partnera w nadziei, że ostudzi jego emocje i dopiero po tym geście odwrócił się w kierunku chłopaka od muzogramu. – Dobra. Wyślij mi rachunek i spierdalaj. Znasz adres. – Rzucił mu na odchodne, chowając ręce do kieszeni, a potem wymownie skinął Felixowi głową, prosząc żeby wrócili do stolika, przy którym pozostawili popijającego chmielowy trunek Lucero-Fernandeza.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Szczęka opadła mu nieco mimowolnie, bo do tej pory ani przez chwilę nie pomyślał o tym, że nawet jeśli dla niego tamten wieczór stanowił raczej odskocznie od szarej, stabilnej rzeczywistości, to dla samego wąsacza był zwyczajnie jednym z wielu, których nie był w stanie nawet spamiętać. Nie był na tyle głupi, by posądzać Moralesa o brak doświadczenia, domyślając się, że to jest dużo większe od jego własnego, a jednak szczerze wierzył, że musiał choć odrobinę wyróżniać się na tle innych, nie tylko będąc postacią dość łatwą do zapamiętania, ale też otrzymując przecież dość mocno wybrzmiewające mu wciąż w głowie pochwały. - Mhm, Mierda - wydusił z siebie, zaciskając szczęki w złości, którą wciąż koncentrował na samym Moralesie, to w niego ciskając wściekłymi iskrami z oczu, gdy próbował wyrwać swoją koszulę z trzymającej go dłoni - w takich chwili będąc wręcz abstrakcyjnie łatwym celem do nagle z powrotem celujących w niego ciosów. Syknął niezadowolony, kopniakiem próbując odepchnąć od siebie wciąż pchającego się w środek nie swojej rozmowy Solberga, naprawdę nie rozumiejąc dlaczego ten aż tak walczy o nie swoją sprawę, w imieniu kogoś, kogo nazwał pierwszym lepszym dziwkarzem i naprawdę - naprawdę - chciał mu cokolwiek odpowiedzieć, a jednak przeszkodziło mu w tym kolejne uderzenie, które tym razem oszołomiło go z dużo większym impetem. Zatkał się w szoku zbyt gwałtownie złapanym powietrzem i zaraz zakrył dłonią usta na ten krótki moment, póki nie zerknął na czerwone ciepło lejące mu się leniwie po palcach. Niby słyszał te wszystkie idiotyzmy, które wyrzucał z siebie Solberg, a jednak trudno było mu zrozumieć to obłąkanie i ślepą agresję, skoro on sam wcale Maxa nie atakował i nawet nie chciał z nim rozmawiać. - Fottutamente pazzo - mruknął, tym razem po włosku, bo i w zupełnym szoku wpatrując się w końcu nie w Salazara, a w jego nastoletniego ochroniarza, do samego pierwszego lepszego dziwkarza powracając spojrzeniem dopiero wtedy, gdy przesunął już językiem po krwawiącej wardze, by splunąć mu zebraną czerwienią w plecy. - Nie potrzebuję wysyłać Ci rachunku. Sam się z Toba rozliczę, niezależnie od tego czy zrobię to za miesiąc czy rok - wyrzucił z siebie, całym sobą czując, że powinien już wyjść, wycofać się chociaż do własnego stolika, a jednak nic nie mógł poradzić na rozdzierający go od środka drżący gorąc, który kazał mu zacisnąć dłonie w pięści i oprzeć nogę o stojące obok krzesło. - Na moje szczęście, skoro jesteś takim hijo de puta, nie będziesz miał nawet jebanego pojęcia kto i za co postanowił się akurat na Tobie zemścić. Więc pierdol się ze swoim rachunkiem, bo nie z Tobą się będę teraz rozliczał - dokończył, przenosząc spojrzenie na wiecznie nafurkanego Solberga obok, by to w jego stronę wskazać palcem. - Nie będziesz mnie, kurwa, w kółko napierdalał jebany ćpunie! - ryknął, wskakując wpierw na krzesło, a później już na stolik, by to z niego zeskoczyć na Solberga, chcąc z całym impetem swojego ciała zajebać pięścią w ten wiecznie niezamykający się pysk. - Nie! Z! Toba! Kurwa! Rozmawiam! - wyrzucił z siebie, z każdym słowem okładając go coraz bardziej na ślepo, bo i niezależnie od tego jak bardzo wściekły by był, próbując nie dopuszczać do siebie innych emocji, to nie był przecież tak nieczułym jak Solberg skurwysynem, by w takim momencie powstrzymać pchającą mu się do oczu wilgoć.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Krew lejąca się z twarzy Rivera była tym, co Max chciał teraz widzieć i co dawało mu chorą satysfakcję, jednocześnie nakręcając mocniej do działania. Nie wierzył, naprawdę nie wierzył, że Paco nawet nie próbował zaprzeczyć, zamiast tego okazując się nie mniejszym idiotą niż ten kędzierzawy puszczalski chłopak. Nic więc dziwnego, że Solberga ponosiło dalej, a fakt, że Paco śmiał odsunąć go i próbować uspokoić tylko wkurwił nastolatka jeszcze bardziej. -Bo co, kurwa? Niszczę Ci szmacianą lalkę i boisz się, że nie będzie Ci już tak mocno stawał na jego widok? - Odpowiedział Salazarowi, po czym odwrócił głowę, by jasno dać mu do zrozumienia, że nie życzy sobie jego dotyku, a już na pewno nie w takiej postaci. Słuchał słów Rivera, prychając w duszy bo miał wrażenie, że na nikim te groźby nie robiły najmniejszego wrażenia. Gest Moralesa zwrócił jednak na chwilę uwagę Maxa na coś innego, a gdy tylko nastolatek spojrzał na stół, przypomniał sobie o trzymanej w kieszeni piersiówce, którą od razu do połowy opróżnił, dając kochankom chwilę na rozmowę. Dopiero, gdy Coon wskazał na niego, ładując się na krzesło i nazywając Maxa ćpunem, były ślizgon ponownie się odpalił i tym razem nie było wątpliwości po jego postawie, że nie chciał już tylko uszkodzić chłopaka i wywalić na niego swoich emocji. Nie, tym razem atakował by zabić. A przynajmniej chciał, bo zaraz potem gryfon skoczył ze stołu prosto na Solberga, a wokół nich rozległ się trzask łamanych kości. Alkohol i adrenalina zrobiły swoje, więc Max był w stanie przekląć głośno i po chwili zmienić ich położenie tak, że teraz on górował na Riverem, a następnie wyprowadzić cios prosto w klatkę chłopaka z taką siłą, że udało mu się połamać mu żebra. Dopiero ten atak sprawił, że Solberg poczuł przeraźliwy ból w dominującej ręce zdając sobie sprawę z tego, że oprócz krwi i siniaków, dolega mu coś więcej. Nie zatrzymał się jednak, zamieniając po prostu rękę, z której wyprowadzał ciosy, nie dając Riverowi odetchnąć. -Ale mi, kurwa grozisz. Ostrzegałem Cię, szmato. Nie boję się Ciebie. - Wywalał z ust, gdzieś między ciosami. Nie patrzył już nawet, gdzie i z jaką siłą. Chciał po prostu zadać ból i ból otrzymać, byle tylko móc pozostać skupionym na tym fizycznym świecie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
To miał być kolejny wieczorek w robocie którą kochał. Bardziej z faktu pracy z przyjaciółmi niż z taktycznych czynności zbierania zamówień, podawania jedzenia i stania za barem. Chociaż ubranka dawali im tu nie liche. Nie wiedział czemu koszula nie miała trzech górnych guzików, ale niezbyt mu to przeszkadzało. Niektórym klientom chyba też nie. Stojąc za barem widział znajome mordy, jednak będąc w pracy nie za bardzo miał możliwość dosiadnięcia się do nich ot tak. Może jak już skończy swoją dzisiejszą zmianę. I prawdopodobnie by tak było gdyby nie to że Szop im wpadł do baru i zaczął się kłócić. Kłótnia szybko przeszła w mordobicie, więc musiał zainterweniować. W końcu za to mu tu płacili, między innymi. Chyba już wie dlaczego chcieli żeby obsługa była obeznana w zaklęciach. - Dobra, koniec tej klepanki. - Powiedział rzucając zaraz po tych słowach dwa zaklęcia. Zarówno w @Maximilian Felix Solberg jak i w @River A. Coon. Nie było to nic groźnego, ale na tyle skutecznego żeby ich obydwu unieruchomić. Petrificus totalus oczywiście. Następnie się zbliżył do Diego który już też się podnosił oraz do @Salazar Morales, który też widocznie chciał załagodzić sytuację. Spojrzał na dwóch popaprańców- Odtężeję was na kwadrans. Jak znowu zaczniecie się lać, to wylecicie oknami. - Rzucił stanowczo mierząc obydwoje. Zaraz po tym spojrzał na Szopa oraz Maxa i obydwu naprawił ryje. No przynajmniej Riverowi, bo Maxowi to nawet wielosokowy nie pomoże. Na szczęście naprawienie obitych mord i połamanych nosów nie stanowiło dla niego wyzwania. Nie kiedy nawykł do leczenia obrażeń tego poziomu. Zaraz po tym oddalił się odliczając czas na zegarku.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie zrozumiał jadowitych słów wyplutych w ojczystym języku Włocha, i to nie tak że wcale go nie pamiętał. Wspomnienia tyczyły się jednak przede wszystkim jego drobnego, wijącego się seksownie ciała i ciasnoty mięśni, niekoniecznie natomiast imienia, o które nie zdawał sobie nawet sprawy, że nie zapytał tamtego wieczoru. Stawiał chłopaka w roli niewiele znaczącego, przygodnego kochanka, ale to nie znaczy, że zamierzał potraktować go jak typową szmatę. Przeciwnie, przecież nie po to wysłał mu dziękczynny, rekompensujący krzywdy prezent. Niewykluczone, że po wieści o sprzedanej przypadkiem młodzieńcowi chorobie zareagowałby podobnie, ale nie potrafił przywdziać na twarz uśmiechu i udawać, że nic się nie stało, kiedy dzieciak na powitanie wylał na niego piwo, a na domiar złego stanął w szranki z jego młodszym partnerem, którego reakcja zakłuła go w serce zdecydowanie boleśniej niż uprzednie splunięcie przez Rivera krwią. - Nie. – Warknął stanowczo, kierowany jeszcze buzującą we krwi adrenaliną. Dopiero po chwili udało mu się złapać głębszy oddech i uraczyć Felixa nieco spokojniejszym, polubownym tonem. Sytuacja nie rysowała się jako wygodna i przyjemna dla żadnego z przepychającego się w pobliżu stolika trio, ale Morales znalazł w sobie odrobinę rozsądku, pragnąc załagodzić ognisty temperament dwóch zranionych, nastoletnich jeleni. – Przyszedłem tu z tobą i z tobą chciałbym spędzić ten wieczór. – Zaakcentował, że zależy mu na jego obecności, ale zrozumiał już że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, a prośbami tylko podniesie mu adrenalinę. Mocniej chwycił go więc za ramiona i potrząsnął nim, jakby w ostatkach nadziei, że zdoła doprowadzić ukochanego do porządku. – Pare por el amor de Dios. No vale la pena. – Rzucił głośno i pewnie, powoli przyciągając nawet Maximiliana do siebie, żeby jakkolwiek unicestwić zew krwi, który zawładnął nad nim w pełni… ale dokładnie wtedy do jego uszu dotarł dziecięcy ryk. Na próżno było szukać śladu jego cierpliwości, która i tak od dłuższego czasu wisiała już na cienkim włosku. - Co ty kurwa powiedziałeś? – Wycedził przez zęby, niczym w furii rzucając się na Rivera, byleby tylko stanąć w obronie kogoś, kto znaczył dla niego więcej niż jeden, nieważne jak namiętny, numerek. – Rób co chcesz, ale od niego się odpierdol. – Fuknął na butnego gówniarza, na powrót łapiąc go za koszulkę, ale tym razem nie ograniczył się jedynie do ciasnego uścisku. Czekoladowe tęczówki płonęły żywym ogniem, a Paco podniósł wątłe ciało Gryfona, rzucając nim jak szmacianą lalką, tyle tylko że tym razem nie chodziło o taką, na której widok miałby mu stanąć. Nie wyglądał zresztą na skorego do intymności, chyba że mowa o tej wyczuwalnej ze zderzeniem pięści z twarzą wroga. Możliwe zresztą, że przekonałby się z kolejnym ciosem, gdyby nie to że ponownie poluzował smycz, na której starał się utrzymać Solberga, a chwilę później kontrolę nad całym zajściem przejął nie kto inny jak… Drake. No tak, Salazar dopiero teraz przypomniał sobie o tym, że wilkołak tu pracuje, przez co westchnął ciężko. – Małe nieporozumienie. – Pokiwał mu głową porozumiewawczo, wzruszeniem ramion starając się mu przekazać coś w stylu co złego to nie ja, przede wszystkim dlatego, że nie chciał żeby cała ich jakże radosna i zgrana ferajna została wyrzucona z baru na bruk.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Rozmowa z Paco ni chuja nie uspokoiła jego wkurwu. Wręcz przeciwnie. Wszystko, co mężczyzna mówił wydawało się teraz Maxowi jednym, wielkim bullshitem, który ni chuja nie grał z tym, co się wokół działo. Miał w głowie wiele pytań i jeszcze więcej obelg, ale nie miał szansy nic z tego uzewnętrznić, bo oto stała się kolejna niespodziewana rzecz i Morales ruszył na Coona. Solberg domyślał się, co mogło go sprowokować, ale musiał przyznać, że największą satysfakcję dało mu oglądanie, jak River leci i do pełni szczęścia brakowało Maxowi tylko trzasku łamanego kręgosłupa. Długo nie musiał czekać na podobny dźwięk, choć akurat to on pierwszy poważniej oberwał, od razu ruszając do odwetu i nie dając gryfonowi nawet sekundy oddechu. Pewnie gdyby nie Drejk, który pojawił się zniknąd, Coon niedługo wąchałby kwiatki od spodu razem ze starą Solberga. Zamiast tego obydwoje nastolatkowie, runęli jak dłudzy sparaliżowani i choć pewnie tak było lepiej, Max nie mógł nie łypać w złości po okolicy licząc na to, że chociaż jego spojrzenie kogokolwiek dzisiaj zabije. Nieco pomógł fakt, że bardziej niż petrificus, uderzył byłego ślizgona paraliżujący ból rozchodzący się od ręki, przez kręgosłup aż do stóp, gdy złamana kończyna uderzyła z impetem o posadzkę. Słodka chwila cierpienia, pozwoliła nastolatkowi na chwilę przymknąć oczy i rozkoszować się tym uczuciem, choć jednocześnie podsycała tylko głód dalszej walki.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Radził sobie z bólem. Radził sobie ze złością, a nawet i ze smutkiem, nawet jeśli musiał go maskować. Radził sobie ze strachem, który złapał go silniej w momencie, gdy to nie chłopak, a mężczyzna go uderzał. Radził sobie ze świadomością, że podjął złe decyzje i że nie jest w stanie ich już cofnąć. Nie radził sobie z narzucaną mu biernością, więc to na bólu promieniującym od żebra próbował się skupić, gdy tylko poczuł uderzające w niego unieruchomiające zaklęcie, a jednak - nawet jeśli widok na rozpiętą koszulę Drake'a pomógł na chwilę w rozproszeniu - to natrętne myśli kazały się silniejsze od wszystkich innych bodźców. Dopiero teraz docierały do niego sensy wszystkich przykrych słów, których bagaż nie mógł zmieścić się w ciasnym siedemnastoletnim umyśle, przez co wszystko próbowało się wysypać. Nie mógł poradzić sobie z emocjami ani obcojęzycznymi przekleństwami, ani żywą gestykulacją czy wymuszonym śmiechem, więc i każda sekunda ciągnęła się dla niego w nieskończoność. Nie radził sobie z publicznym rozlewem łez, więc gdy tylko mógł, wyminął od razu gryfońskiego barmana ze wzrokiem błądzącym po ziemi, nie zamierzając ryzykować, że choć pół spojrzenia złączy mu się z kimkolwiek. Rękawem koszuli otarł nieco wilgoci z twarzy, nie patrząc nawet na jej kolor i zaraz już zarzucał na siebie kurtkę i z torbą pociągniętą na pasku błyskawicznie ewakuował się w kolejne miejsce, gdzie nie powinien wcale być. I w tym wszystkim pocieszała go jedynie myśl, że nie musi już nigdy być blisko Salazara Moralesa, bo w przeciwieństwie do Solberga nie tkwi wciąż w tym wielkim błędzie, bo popełnił go jedynie raz.
W momencie kiedy kłótnia powoli przechodziła w mordobicie, już miał samemu wstać i się wtrącić w to starcie. Co jak co ale zmierzało to powoli do miejsca w którym obydwoje prawdopodobnie skończyliby w grobie albo miejscowym szpitalu. Prawdopodobnie wstałby i ich rozdzielił gdyby nie to że zanim w ogóle to zrobił, to te dwa gadatki zostały trafione zaklęciami pełnego porażenia ciała. W sumie tego można było się spodziewać po bójce w barze. Może w Meksyku gdzie było to zjawisko bardzo częste, bo w końcu wiadomo jak aztecka krew potrafiła wrzeć, bójki były poniekąd jeszcze akceptowalne. Chociaż najczęściej i tak wychodziło się wtedy na zewnątrz. W Wielkiej Brytanii gdzie stawia się większy nacisk na "dobre wychowanie" raczej taka bójka nie za bardzo powinna mieć miejsce. Przypatrzył się Maksowi jakby wyszukując innych obrażeń, niż te które uleczył pracujący tu wilkołak. - Wszystko w porządku młody? - Bo ta rączka coś tęgo nie wyglądała. Zerknął jeszcze na Sala, bo ten raczej znacznie częściej miał styczność z obrażeniami więc pewnie mógł lepiej ocenić stan swojego chłoptasia.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
W życiu nie przewidziałby, że z pozoru spokojny wieczór potoczy się w tak chaotyczny sposób. Ledwie kiwnął przepraszająco Lilacowi, kiedy dwóch młodych chłopców rażonych petryfikującym zaklęciem padło bezwładnie na ziemię. Minął awanturującego się Gryfona, od razu przyklękając przy swym młodszym, jeszcze nie tak dawno temu wyrywnym, a teraz grzecznym jak aniołek, partnerze, wzdychając przy tym ciężko. Spojrzeniem zlustrował go od stóp do głów, pragnąc ocenić skalę obrażeń, a i prychnął cicho pod nosem na zasłyszane pytanie Diego, uzmysławiając rosłemu mężczyźnie że w obecnym stanie Maximilian raczej nie otworzy ust i nie powie co dokładnie mu dolega. – Nie jestem uzdrowicielem, ale ta ręka nie wygląda dobrze. – Mruknął ni to do drugiego Meksykanina, ni to do ofiary czujnego barmana. Może i obrażenia nie były mu obce, ale jednocześnie nie zamierzał zgrywać eksperta w dziedzinie, która nigdy nie była jego konikiem. Ot, zwrócił jedynie uwagę na nienaturalne ułożenie kończyny, a z tego względu bardzo ostrożnie podniósł kochanka z podłoża, pomagając mu usiąść na kanapie przy zajętym wcześniej stoliku. Nie mógł przecież zostawić nastolatka na ziemi, żeby przypadkiem zdeptał go jakiś centaur. Skinął łepetyną do Lucero-Fernandeza, powracając na dawne miejsce. Nadal czekał na zamówionego steka, ale w tym momencie spragnienie wzięło górę nad głodem, a w konsekwencji na dłuższą chwilę przyssał się do wypełnionego smoczą krwią kieliszka. Dopiero po kilku łykach ponownie wlepił wzrok w szmaragdowe ślepia Felixa. – Musiałeś się z nim lać? Po środku baru? – Wytknął mu, krzywiąc usta, ale mimo pewnego zrezygnowania nadal martwił się skutkami nieprzewidzianego mordobicia. – Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? – Zapytał więc nieco łagodniej, wskazując na ramię chłopaka... który niestety postanowił jak najprędzej zniknąć mu z oczu.
zt.
+
Ostatnio zmieniony przez Salazar Morales dnia Nie 19 Lut 2023 - 22:03, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W końcu czar prysł, przy pomocy Lilaca i Max mógł zrobić coś więcej niż ruszać oczami. W pierwszym odruchu oczywiście miał ochotę ponownie chwycić tego małego skurwiela za szmaty i kontynuować to, co mu przerwano, ale niestety Diego i Salazar przeszkodzili mu w tym, a w międzyczasie River wymknął się z "Lumosa". -Jebany tchórz. Niech no tylko go dorwę. - Mruknął niczym szaleniec, do samego siebie, po czym uzmysłowił sobie, że wypada cokolwiek odpowiedzieć, na zadane mu pytania. W tym wszystkim ledwo zarejestrował, że zmieniono jego położenie. -Nic mi nie jest. - Odpowiedział szorstko, to obydwu, ignorując kompletnie pytanie o bójkę. Jakby nie musiał mu wpierdolić, to by tego nie zrobił, a że Coon sam się o to prosił, co rusz Maxa prowokując... Wcale nie było to związane z emocjami Solberga, a raczej z brakiem zdolności radzenia sobie z nimi w zdrowy sposób. Ani trochę. Odruchowo ruszył lewą ręką, chcąc wykonać nią gest, ale że ta była potrzaskana, to kolejna fala bólu nawiedziła młode ciało, które mimowolnie spięło się, a na twarzy Maxa pojawił się wiele znaczący grymas. -Dzięki za cudny dzień. - Rzucił, wstając z miejsca i kierując się do wyjścia, odpychając od siebie każdego, kto ewentualnie mógł próbować mu przeszkodzić. Gdy tylko przekroczył próg lokalu, aportował się pod dom Brooks i udał prosto do swojego laboratorium. Niestety, nieważne jak wielu akrobacji nie ćwiczył, nie był w stanie sam sobie zaleczyć złamań, więc chcąc nie chcąc, spakował w końcu swoje manatki i udał się z tym do lokalnego uzdrowiciela, który poskładał go do kupy.
//zt +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Wystraszone zwierzęta nie mogły na swojej drodze ominąć baru, który stoi na skraju wioski, tak blisko płonącego lasu. To była ciężka noc dla magicznych stworzeń, żyjących nieopodal czarodziejskiego miasteczka i miało się okazać, że jeszcze cięższy dzień dla właściciela baru. Nic jednak dziwnego, że to właśnie tam spłoszone tarandy, staranowały drzwi, które stały na ich drodze i schowały się w środku. Krzyki magistrażaków, gaszących ogień jeszcze bardziej szargały już i tak wystawione na próbę zwierzęce nerwy. Szukały ciszy i spokoju, ale dźwięki wciąż i wciąż do nich docierały, a te swoimi wielkimi cielskami jedynie wyrządzały większe szkody. Wyważone drzwi stanowiły otwartą furtkę dla innych zwierząt, które miały ten sam cel - znaleźć bezpieczną przystań. Leśne zakątki jednak kryją wiele stworzeń, czasem i takich, o których lepiej nie mówić, lepiej nie słyszeć. Tego ranka pracownicy baru mieli się przekonać, co tak naprawdę się stało, a promienie słońca pokazały prawdziwą skalę zniszczeń. Miejsce wyglądało jakby przeszło po nim tornado, co więcej, niektóre stworzenia wciąż tam zostały.
Skutki i efekty
@Mefistofeles E. A. Nox, @Drake Lilac, @Skyler Schuester – o poranku, a może jeszcze tej samej nocy, w końcu tego typu lokale są otwarte dłużej niż zwykłe kawiarnie i restauracje, a zdaje się, że i Wy lubujecie się w księżycowym blasku. Jesteście świadkami istnej katastrofy, zwierzęta wdzierają się do środka i są nie do opanowania, nie da się też ukryć, że nie wzbudzacie aż takiego zaufania, na jakie być może zasługujecie. Jedno jest pewne, skutki tej nocy będą zapamiętane na długo. Musicie rzucić kostką i wylosować odpowiednią kostkę na efekt zniszczeń.
Ingerencja ta jest traktowana jak każda ingerencja Mistrza Gry i brak reakcji w ciągu dwóch tygodni skutkować będzie utratą połowy galeonów. Reakcja na tę ingerencję musi być minimum postem na 2tys znaków (oczywiście post może być znacznie dłuższy lub być wątkiem) i należy oznaczyć @Ruby Maguire. Po spełnieniu odpowiednich warunków możecie dodatkowo rozliczyć reakcję na ingerencję jako post/wątek pracowniczy.
Rzuć kostką literką: A – pośrodku głównego lokalu stoi potężny tarand, który wydziela swój charakterystyczny, trupi zapach. Nie wydaje się być bardzo spłoszony, ale pozory lubią mylić. Kiedy tylko robisz krok, ten zaczyna biec w Twoją stronę, wymijając Cię w ostatniej chwili i wybijając kolejną szybę. B – bzyczki nie są groźne, ale kiedy wchodzisz do jednego z pokoju widzisz dziwną masę, która okazuje się być całym ich rojem! Lepiej się nie ruszaj zbyt gwałtownie, bo jeśli to zrobisz całe Cię oblezą. Poślij po specjalistę, to gatunek zagrożony! Dorzuć kostkę k6 – wynik określa ile dni zajęło specjaliście dotarcie na miejsce. C – wchodzisz do baru i oprócz kompletnej katastrofy czujesz dym. Pożar był w nocy, ale przy czymś takim łatwo o popiełki. Kilka z nich zniosło jaja w barze, a te niezamrożone mogą doprowadzić do pożaru, co też się stało. Szybko gaś ogień zanim będzie za późno! D – w jednym z pokoi, do którego właśnie wchodzisz swoje miessce znalazł pustnik. To szalenie niebezpieczne zwierzę, więc na Twoim miejscu uciekałabym gdzie pieprz rośnie. Masz na to szansę, rzuć kostką k6, na parzystych pustnik Cię nie zauważa. Jeśli wyrzucasz cyfrę nieparzystą i posiadasz cechę słaba psycha nie jesteś w stanie z nim walczyć ze względu na iluzje, którą tworzy, w takim wypadku koniecznie daj znać MG. E – a co to? Zdaje się, że nieśmiałek wygląda zza jednej z potłuczonych butelek. Dorzuć k100, jeśli wynik będzie większy niż 70 zdobywasz jego zaufanie i możesz go sobie zatrzymać. F – gdzieś tam nie wiadomo skąd spotykasz śmiercioplagę. Stworzenie nie należy do najmilszych, dorzuć literkę, jeśli wyrzucisz samogłoskę zostajesz zarażony plagrio przez dotyk stworzenia, o chorobie możesz poczytać tutaj. G – a kto to? Coś przekopuje się przez wszystkie półki i kasę, a kiedy podchodzisz bliżej od razu zauważasz niuchacza, który wygląda jakby był w siódmym niebie, a kieszonkę ma całą wypchaną galeonami z ostatniej zmiany. Dorzuć k100, jeśli wynik będzie większy niż 70 zdobywasz jego zaufanie i możesz go sobie zatrzymać jeśli posiadasz licencję! Oprócz tego zdobywasz od niego galeony wartości wyrzuconej k100! H – sprawdzasz skalę zniszczeń, kiedy z jednego z zakamarków wyskakuje na Ciebie bogin. Teraz oprócz zniszczonego baru musisz także zmierzyć się ze swoim największym strachem. I – wylatuje skądś na ciebie bahanka! Jeśli nie posiadasz cechy gibki jak lunaballa niemal od razu gryzie Cię swoimi jadowitymi zębami. Obyś miał tu gdzieś antidotum, jeśli go nie posiadasz musisz zapłacić za nie 20g, stratę odnotuj w odpowiednim temacie. J – na swojej drodze spotykasz ghula, raczej nic Ci nie zrobi, ale za nic w świecie nie chce się odczepić. Możesz więc zawiadomić Brygadę Specjalną, która zajmuje się usuwaniem ghuli, albo go sobie zatrzymać jako zwierzątko domowe.
______________________
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Coraz częściej pchał się tam, gdzie wcale nie był potrzebny. Zaczęło się oczywiście niewinnie, od coraz częstszego wyglądania z kuchni na bar, wykorzystując każdą znajomą twarz jako pretekst, byle tylko kogoś zagadać, coś komuś zaproponować czy nawet podarować w gratisie. Łatwo było mu wmawiać sobie, że chodzi jedynie o tęsknotę za swoim Wilkiem, bo faktycznie nie wychodząc z kuchni miał jakby zbyt mało okazji, by klepnąć go w ulubiony pośladek, a jednak z czasem musiał przyznać sam przed sobą, że nie chodzi nawet o zbyt długie dzielenie wspólnej przestrzeni z Asmo, a przez niemożliwą do ignorowania chęć społecznej interakcji, której siedząc w kuchni zwyczajnie nie może tak doświadczyć. Czuł to wyraźnie w momentach, gdy ktoś pytał go o przepis, którego do końca nie mógł jednak zdradzić, ale najbardziej satysfakcjonowały go te chwile, w których mógł tłumaczyć zależność magicznych efektów dania od poszczególnych składników, zaklęć czy eliksirów. I to właśnie na myśli, jak niesprawiedliwe było to, że sam musiał dojść do tego wszystkiego (gdy tymczasem wymiany z Japonią czy Czechami pokazywały Hogwartczykom, że inne szkoły znacznie poważniej traktują magiczne gotowanie), zawiesił się idiotycznie, zupełnie mechanicznie nadziewając całą partię wiosennych eklerków. Mimowolnie zaczął zastanawiać się nad tym, czy gdyby Magiczne Gotowanie było w Hogwarcie bardziej znaczące, to czy łatwiej byłoby mu skłonić się w jego stronę, zamiast wciąż odwracać się ku Eliksirom, których przecież wcale nie musiałby porzucać. Czy zrezygnowałby z asystowania w Hogwarcie gdyby to tyczyć się miało nie kociołków a garnków? Westchnął mimowolnie i zerknął na dopieszczone do perfekcji wypieki, doskonale wiedząc, że nie wpadłby nigdy na pracę w barze, gdyby nie Mefisto, a jednak im dłużej Lumos kochał, tym bardziej zaczynał zdawać sobie sprawę, że nie chce zamknąć się w kuchni do końca życia.