W samym centrum błoni rozciąga się ogromne jezioro. Uczniowie często tu przychodzą, szczególnie w gorętsze dni, gdy chłodna woda jest wprost idealnym sposobem by choć odrobinę się ochłodzić. Jest to również idealne miejsce, by przy cichym plusku małych fal obijających się o brzeg, odrobić lekcje, bądź poczytać książkę. Czasem można zaobserwować tu ogromną kałamarnicę, leniwie przebierającą swoimi mackami.
- WYRŻNIJMY WSZYSTKICH - zakrzyknęła beztroskim głosem Charlie. Żeby jej wojowniczy okrzyk miał siłę, wystrzeliła również pięścią w powietrze, zacisnęła ją i skłoniła lekko głowę, jakby w duchu już tryumfowała nad przelanymi litrami anglosaskiej krwi. Jej pomysł zwrócił najwyraźniej uwagę kilku osób, bo rzucili jej niepewne spojrzenia, a kilkoro dzieciaków postanowiło wybrać inny dzień na piknik nad jeziorem i zaczęło się zbierać w popłochu. - ZOSTAĆ - rozkazała im wówczas dziewczyna. - WRACAJCIE, WASALE. Czmychnęli jednak szybko, ale uwagę Charlie przykuła kałamarnica chowająca się właśnie pod wodą. Uśmiechnęła się szeroko, wyobrażając sobie jak surfuje, przyczepiona do jednej z jej macek. A może Hogwartczycy hodowali ją specjalnie na dzisiejszy dzień, by w końcu rozpalić grilla i wykarmić nią trzy reprezentacje? - No, w sumie - przytaknęła na ostatnie słowa Wilkes. - Nie jesteśmy tu, by znaleźć sobie przyjaciół, tylko by zmiażdżyć ich głowy i marzenia o zwycięstwie. Zaburczało jej w brzuchu. Złapała kołnierz swojej puchatej, żółtej kurtki i okryła się nią szczelniej. Głód. Zimno. Co za ból, co za smutek. - NOSTALGIA - zawołała w przestworza, by zakomunikować wszystkim swoje niezadowolenie z zaistniałej sytuacji i tęsknotę za domem.
Zaszło ogromne nieporozumienie, bowiem zwykle zorganizowany Gareth Hampson POMYLIŁ DNI PRZYJAZDU dwóch szkół! Dlatego bardzo biedni prefekci, o dziwacznej godzinie jaką była druga w nocy, zostali zmuszeni do wyskoczenia z cieplutkich łóżeczek i szybkiego zorganizowania i rozlokowania przyjezdnych we własnych dormitoriach. Dlatego powinno się doceniać niewątpliwe poświęcenie i chęci wszystkich zaangażowanych w to uczniów i nauczycieli, bowiem wstać o drugiej w nocy... to poświęcenie było, no! Ależ oni się zgadać nie mogli, ledwo Reemy i Kraby dzień tu siedziały, a już jakieś konflikty powychodziły. Gareth i dyrektorzy pozostałych dwóch szkół umówili się, że przywitanie na błoniach rozpocznie się o 17, wszakże integracja ważna rzecz! Niestety żaden z trójki organizatorów nie przewidział, że... większość uczniów z Kanady i Australii widocznie miała poprzestawiane zegarki! I pewnie kiedy sami to zauważyli, trochę czasu minęło, hehehe. W każdym razie ktoś został wysłany do dormitoriów, aby powiadomić, iż spotkanie jest o 17 CZASU LOKALNEGO i mają się zbierać, ale już, ponieważ niektórzy czekają na polanie od dłuższego czasu! I kiedy zebrało się więcej osób, Hampson wygłosił krótką mowę do uczniów. Mówił głównie o tym, że liczy, iż jego uczniowie godnie będą reprezentować Hogwart, a ci z Riverside i Red Rock będą zadowoleni z pobytu u nich itd., itp! W każdym razie skrzaty z kuchni porozstawiały na polowych stołach ciastka z lukrowym logo Hogwartu, bo reklama ważna rzecz i uczniowie mogli rozpoczynać integrację!
- No i mamy, co chciałyśmy - mruknęła Wilkes do Finn po przemowie dyrektora Hogwartu. Co nie zmieniało faktu, że i tak źle się zachowali. Poza tym - problemem było dla nich wstać o drugiej w nocy? Ludzie, o tej godzinie się jeszcze nie śpi, do idealny czas do zabawy, wędrówek po szkole, rozmów, plotek i wszystkiego, co najlepsze. Normalni ludzie nie śpią o tej porze. - PORA NA WIXĘ - zakrzyknęła beztrosko Audrey, mając w nosie biedne uszy innych uczniów nie przystosowanych do jej donośnego głosu. Teraz tylko trzeba zorganizować jakąś muzykę, bo bawić się bez żadnych dźwięków to nuuuuda. No i coś do picia by się przydało, niekoniecznie alkohol, ale kremowym Wilkes by nie pogardziła. - Finn, zróbmy z tego imprezę roku - zaproponowała jeszcze, dźgając towarzyszkę łokciem. No i przy okazji rozejrzała się za pozostałymi dziewczętami z drużyny, bo razem zawsze raźniej.
Przemowa dyrektora Hogwartu była jednak znacznie ciekawsza, dzięki wstawkom Charlie. Dziewczyna przez cały monolog staruszka biegała bowiem po całej polanie, przystawała w różnych miejscach, składała dłonie przy ustach i wykrzykiwała obsceniczne rzeczy z kilku kierunków. Gdy wspomniał, że uczniowie Hogwartu będą go godnie reprezentować, zareagowała na to tylko donośnym "HEHEHEHEHE", ale musiała szybko stamtąd uciekać, bo kilka osób zaczęło podwijać rękawy, a mimo swej bajecznej siły i zwinności nie zdołałaby pokonać rozwścieczonego tłumu. Gdy przemowa się zakończyła, stanęła znów tuż obok Wilkes. Pomimo szalonej bieganiny nie dostała nawet lekkiej zadyszki. - W sumie jestem w stanie im wybaczyć - powiedziała wesoło Charlie, po czym wpakowała sobie lukrowane ciasteczko do ust. Zdążyła przecież już nawet zahaczyć o stoły i zebrać kilka łakoci. Wręczyła też jedno drugiej pałkarce Krabów. - POA NA WYHSE - powtórzyła energicznie z pełnymi ustami. Gdy już przełknęła, do głowy wpadł jej ten sam pomysł co przyjaciółce. - Muzyka! Po kilku dźgnięciach w okolicach żeber Finn odpowiedziała dźganiem Wilkes palcem w okolice brzucha. - Zaśpiewaj - szepnęła konspiracyjnie z uroczym, złośliwym uśmieszkiem. Wiedziała, że dziewczyna przecież nikomu się tym nie chwali. - No, Wilkes. Zaśpiewaj. Eeeehehehehe. Weź. No. Zaśpiewaj. Wyszczerzyła ząbki w uśmiechu. Jakże one uwielbiały sobie dokuczać.
Blair nie miała ochoty stawiać się na żadne spotkania, ale chyba nie miała wyjścia... Z tym, że ona ogarnęła czas lokalny i ociągała się sporo czasu zanim zdecydowała się podnieść ze swojego łóżka. Oczywiście obudziła ją Panda, która była przerażona ilością nowych ludzi i samotnością pośród nich... Dlatego Bibi musiała się podnieść z łóżka i dlatego odkopała w swoich walizkach jakieś cieplejsze ubrania... Niestety. Tutaj zawsze było jej zimno. Inni latali sobie w letnich ubrankach, a ona była zmuszona odnaleźć jakiś sweterek i coś w purpurze, żeby jednak zamanifestować swoją przynależność do Red Rocks. Miała szczerą nadzieję, że nie będzie tam musiała długo przebywać, a ze względu na Pandę nawet krócej, albo może zostanie i zapozna kogoś w tym swoją bliźniaczkę, żeby ta się nie alienowała bez końca? Może to nie był taki dobry plan. W końcu obiecała ojcu, że zaopiekuje się Pandą zawsze i wszędzie. Także no właśnie... Stanęła na wysokości zadania i kazała się Pandorze zbierać z podłogi, żeby i ta się ubrała. W sumie zabawnie było patrzeć na osobę identyczną, jak Ty. Miały szczęście. Tyle możliwości do ośmieszania innych ludzi, kiedy pojawiały się w dwóch miejscach na raz, jako ta sama osoba. W sumie to była dobra opcja na randki. Bibi nie sprawiało problemu podszyć się pod Pandzię i do kogoś zagadać. Potem nakazywała tej iść się spotkać i przez jakiś czas wszystko było w porządku. Nawet głosy miały podobnie brzmiące, albo nikt zupełnie tego nie kojarzył. A zresztą... Wreszcie znalazły się nad jeziorem. Zimno... Bibi pociągnęła Pandę za rękę i ustawiła się przy grupie z Red Rocks... I tyle. Dziesięć minut i po przemówieniu, dwie minuty i jedzenie rozstawione, trzy kolejne minuty i już chciała wracać do spania. I szczerze mówiąc nie pamiętała, jak dotarła do swojego nowego miejsca wypoczynku w dniu przyjazdu. Jakoś i tyle. Panda robiła za przewodnika. I tyle. Zią.
Audrey tylko z lekkim uśmiechem obserwowała Charlie, jak ta biegała między uczniami Hogwartu, wykrzykując różne dziwne rzeczy. Wilkes była szalona, ale nie tak bardzo jak kolorowowłosa, to ona była mechanizmem napędzającym tą przyjaźń, prowodyrką większych akcji i źródłem dobrego humoru. Chociaż razem tworzyły prawdziwą mieszankę wybuchową i to było fajne. - Dzięki - rzuciła tylko, gdy Finn wepchnęła jej w dłoń jakieś ciastko. Przyjrzała mu się uważnie, by wzruszyć ramionami i spałaszować je całe. Nie dbała o kalorie, nie dbała o zbyt dużą ilość cukru. Kochała słodycze i chuj, że będzie gruba. I w tym samym momencie, w którym Charlie zaproponowała "Zaśpiewaj", Audrey warknęła: - Nawet nie próbuj - a potem westchnęła, wywracając teatralnie oczami. - Finn, odpierdol się. Nie. Będę. Śpiewać. Ani. Dziś. Ani. Nigdy. Ale ty możesz - uśmiechnęła się złośliwie, targając kumpeli tęczową szopę na głowie. To byłoby coś bardzo... ciekawego. Na pewno uczniowie Hogwartu jeszcze nigdy nie słyszeli tak charakterystycznego głosu i tak specyficznych piosenek, jakimi popisywała sie Finn, gdy wypiła za dużo alkoholu (czyt. więcej niż jedno piwo). Pomachała do bliźniaczek Blake, gdy tylko je zauważyła i przywołała gestem, w grupie zawsze raźniej, poza tym w drużynie Red Rock było ich aż sześć dziewcząt (plus paru rezerwowych), powinny się trzymać zawsze razem (i wspierać chłopaka-rodzynka).
Co do kalorii: przecież potrzebowały ich mnóstwo! Pięć milionów, żeby dogonić ilość, jaką spalały na treningach i podczas meczów quidditcha. - OOoohohoho - zarechotała Charlie w reakcji na warknięcie Wilkes. Wilcze warknięcie. - OOHOHOHO - dodała jeszcze, gdy tamta pociągnęła kilka tęczowych kosmyków. Nacisk na artykulację każdego wypowiadanego słowa wprawił Australijkę w doskonały humor. - Zobaczysz, kiedyś cię przechytrzę. W końcu mi zaśpiewasz, ptaszyno. Uczniowie Hogwartu na pewno w końcu staną się świadkami wesołej twórczości pijanej Charlie. Miała po matce smykałkę do tworzenia bardzo krwawych i makabrycznych opowieści, ale robiła to w skocznych, bełkotliwych piosenkach, które wymyślała na poczekaniu. "Mała Aneczka wyzionęła ducha gdy Wilkes pałeczką przytuliła jej serducho" było jej ostatnim tworem. Podążywszy za wzrokiem Audrey, również pomachała energicznie bliźniaczkom. Smutny los zapominalskiej Charlie sprawił jednak, że wciąż, pomimo lat spędzonych razem w drużynie, nie potrafiła ich od siebie odróżnić. Dlatego gdy witała się z bliźniaczkami, gdy te stały bliżej, po prostu robiła zeza i mówiła "cześć Blake, cześć Pandora", by uniknąć pomyłki. - Ciekawe, gdzie nasi uroczy przeciwnicy z Kanady. Swoją drogą, ciekawe czy to prawda, co mówią o Kanadyjczykach i ich uprzejmości. Podobno mówią "przepraszam" nawet wtedy, gdy to ty wytrącisz im z rąk kafla.
Nie dość, że Królewska Mość Kaia z Red Rock trafiła do dormitorium w podziemiach, gdzie było zimno i nieprzyjemnie, to musiała jeszcze znosić jakieś nowie współlokatorki, które od samego wejścia zjechała za bałagan w dormitorium. Bleeh, kto by pomyślał w jakich spartańskich warunkach przyjdzie im tu wszystkim mieszkać! Nie to co Red Rock, pff. Tak, Kaia chciała wracać, Szkocja przestała ją interesować kiedy o drugiej nad ranem, wymęczona i zrezygnowana przekroczyła próg murów Hogwartu. I to wszystko dla jakiegoś tam pucharu... wiadomka, że Kraby wygrają, więc Kaia nie mogła zrozumieć dlaczego inne drużyny tak nadstawiają kark! Ich ekstra, niemalże żeńska drużyna zniesie innych z powierzchni boiska! Cóż, perspektywa ukazania wyższości nad innymi tak się jednak Chevey spodobała, że postanowiła ścierpieć te niedogodności i przymknąć oko na niektóre ubytki w tym całym Hogwarcie. W ogóle jak tu było zimno, fujka! To jednak było niesamowitym pretekstem, by wybrać się na zakupy i zakupić jakieś odpowiednie ubranka, które zniosą te mrozy, hehe. Pytanie tylko, CZY ONI MIELI TUTAJ SKLEPY? Albo przynajmniej takie, które trafią w wysublimowany gust panienki Chevey? Pewnie nie, ech, gdzie ona trafiła. Nie widząc wielu osób godnych jej uwagi, postanowiła zaszczycić swoim towarzystwem Audrey i Charlie, swoją kolorową koleżankę. - Nie chcę tu być - przywitała się z koleżankami milutko, wykrzywiając twarz w grymasie niezadowolenia i zakładając ręce na piersiach. Strzelała groźnymi spojrzeniami tu i tam, ukazując ewentualnym zawodnikom z przeciwnych drużyn, że z nimi nie mają szans nie tylko jeśli chodzi o Quidditcha!
Why'd'ya have to leave me there hanging in my infant air waiting? To była dosyć wyczerpująca podróż międzykontynentalna. W zasadzie to cały czas się nudził w tym super magicznym samolocie, co rusz machając swoją różdżką i przestawiając co poniektórym ich rzeczy na wysuwanych stoliczkach. Nie, żeby to robił z czystej złośliwości, po prostu lot, mimo iż w zasadzie należał do szybkich, znudził go niemiłosiernie. Z ulgą przyjął informację, że w końcu dotarli i mógł zabrać swoje bagaże do nowej szkoły, która swoją drogą była nieco mroczna. Jednakże wcale mu to nie przeszkadzało. Względnie niska temperatura również nie była problemem, w Kanadzie było mniej więcej porównywalnie. W dodatku treningi mieli na dużych wysokościach, gdzie przecież jest zawsze zimniej niż tam na dole. Nie rozprawiał jednak nad tym zbyt długo, ponieważ musiał iść do dormitorium, jak się potem okazało, Ravenclawu. Ten dom podobno zrzesza samych najmądrzejszych i to mu odpowiadało, choć nie zauważył szczególnych oznak bystrości po kwaterujących ich prefektach. Ale rozumiał, że to ta późna pora i wybudzenie ich ze snu na to wpłynęło! Nie mniej jednak nie potrafił powstrzymać nieco pobłażliwego uśmiechu, kiedy dowiedział się, że tak naprawdę nic nie było przygotowane, bo organizatorom pomyliły się strefy czasowe. O takich rzeczach myśli się zawczasu! Ale co on tam... W zasadzie to nie spał zbyt długo, bo zaraz złapał kontakt z jakimiś krukonami. Ciekawi to byli ludzie i tak generalnie to już był umówiony na jakieś posiadówki w pubach i innych ciekawych miejscach. Jednakże! Najpierw impreza organizacyjna, na której podobno trzeba było być. Przywlókł się tu zatem, sam, ze swoją szaloną sową Moragg siedzącą na ramieniu. W przeciwieństwie do swoich przeciwników z Australii nie był szczególnie grubo ubrany, raczej wręcz przeciwnie. Cięższy typ obuwia, spodnie skórzane, koszula i niedbale przerzucony szalik wystarczał. Podszedł wpierw do grupy nieznanych mu osób, by wysłuchać przemówień i innych dyrdymałów, które nie wciągnęły go za specjalnie. Zdecydowanie bardziej wolał karmić swoje zwierzątko, nie zważając na to, że mogło się to wydawać co najmniej dziwne. Z tego, co zdążył zaobserwować, to byli tu sami dziwni ludzie! Nie skupił się jednak na dokładniejszej analizie otoczenia, kiedy to w końcu dobiegł koniec tej szalenie fascynującej części powitalnej. Z ulgą odszedł kilka kroków w stronę stolików z łakociami, stając przy jednym z nich i racząc się super ciastem z logiem Hogwartu. Hehehehe, zjedzą ich i wygrają puchar, to pewne!
Tak często się sprzeczały, ale jeszcze nigdy nie było sytuacji, by któraś z nich powiedziała "nie chcę cię, nie chcę cię, nie chcę cię znać". Bo była faja zabawa, kiedy z żartowania przechodziły do sprzeczek o byle co, by zaraz potem zacząć rozmawiać na naprawdę poważne tematy o życiu i egzystencji. Taaaak, w tym były najlepsze, prawdziwe filozofki z nich. - Nie licz na to, ptaszniku. Pioseneczki i bajki Charlie już prawdopodobnie przeszły do historii Red Rock jako jedne z najbarwniejszych, bo na niemalże każdej imprezie, na której pojawiały się te dwie damy, Finn chwaliła się swoim nowym tworem. Co prawda Wilkes nie zawsze była z nich zadowolona, zwłaszcza gdy odgrywała w nich główną rolę, ale po jakimś czasie zdołała się do tego przyzwyczaić i robiąc dobrą minę do złej gry podśpiewywała je potem razem z innymi uczniami. Audrey za to nie miała żadnego problemu z rozpoznaniem bliźniaczek. Bo jakby się przypatrzyć, to na lewym uchu Pandy można było zauważyć trzy pieprzyki, których nie miała Blair. No i głosy im się troszkę różniły. Ale pewnie główną rolę grał tutaj czas, znały się odkąd tylko Audrey pojawiła się w Red Rock i były najlepszymi psiapsiami pod słońcem. - Jeżeli w czasie rozgrywek mają być tak samo szarmanccy jak zazwyczaj, to mamy wygraną w kieszeni. Bo nie mam zamiaru się z nimi cackać, nasze tłuczki ich zjedzą - uśmiechnęła się złośliwie. Ale uśmiech po chwili zniknął z jej twarzyczki, gdy dołączyła do nich Kaia. Kiedyś były przyjaciółkami. Ale wszystko potem się posypało i teraz można było śmiało nazwać je wrogami. Jedynym czasem, kiedy zakopywały topór wojenny były treningi i mecze, coby nie zaszkodzić drużynie. - Nikt ci nie każe tu być, Chevey. Możesz śmiało wrócić do dormitorium. - Ach, ta miłość i sympatia bijące od Wilkes, aż się chce żyć! W tym czasie jej uwagę przykuł jakiś chłopak z sową na ramieniu, który niewątpliwie wyglądał jak Kanadyjczyk. Jedynym dylematem Audrey było, czy chodził on do Riverside czy Hogwartu? Trzeba będzie przeprowadzić wywiad, bo jeżeli to był jeden z reemów, to właśnie Wilkes upatrzyła sobie cel, od kogo by mogła wyciągnąć informacje dotyczące taktyki Kanadyjczyków.
Ostatnio zmieniony przez Audrey Wilkes dnia Nie Kwi 21 2013, 20:30, w całości zmieniany 1 raz
Na początku podróży Teddra była całkiem podekscytowana. Teleportowali się na wyznaczone miejsce, po czym usiedli w coś w stylu magicznego samolotu, czy nie mam pojęcia co innego. Jednak mimo wszystko zbyt długo schodziło im się w czasie lotu. Ted zaczynała być marudna i zniesmaczona, miała wrażenie, że nawet River przestał żartować. Albo to ona przestała dawać się rozbawić. Kiedy w końcu wylądowali w Hogwarcie panował kompletny chaos. Czyli brak chaosu. Ledwo ogarnęła, a ludzi odgrodzili ją od przyjaciela i musiała wspinać się na chyba najwyższą wieże w zamku, gdzie teraz podobno miała spać. Ledwo dostała się do swojego dormitorium, umyła i położyła na łóżku, by chociaż chwilę się przespać, jakieś osoby wpadły i kazały iść na jakąś inaugurację. No świetnie. Teds była oczywiście w szerokim, bawełnianym dresiku i zbyt dużej koszulce. Po drodze złapała jeszcze czapkę, którą wsadziła na głowę i bluzę na wszelki wypadek. Wydawało jej się, że pogoda tutaj nie różniła się zbytnio od kanadyjskiej i podobało jej się całkiem na zewnątrz. Miło było odpocząć od górzystych terenów, za którymi pewnie będzie tęskniła. Klęła głośno kiedy musiała zejść po najgorszych schodach na świecie i rozglądała się za kimkolwiek znajomym. Na szczęście wychodząc znalazła Rivera, który był pewnie w jakimś szalonym ubranku. - Jestem w jakiejś jebanej wysokiej wieży, gdzie jest w chuj czerwono, a ludzie uśmiechają się do mnie jak pojebani. Nie rozumiem dlaczego nas rozdzielili – poskarżyła się przyjacielowi, kiedy wychodzili na zewnątrz i splunęła elegancko na trawę. Myślała, że to przez to, że są jednej płci, ale tam gdzie mieszkała byli zarówno chłopcy jak i dziewczyny, wiec jej tok rozumowania był bez sensu. W końcu dotarli tam gdzie mieli się spotkać i Ted uniosła do góry brwi widząc prawdopodobnie osoby z Australii. Najwyraźniej były to same drobne, niezwykle słoneczne i głośne dziewczyny. Kiedy skończyły się te wszystkie dyrdymały Kanadyjka podeszła do stołu i stanęła nad ciastkami, by w końcu wybrać jedno i skubać je sobie powoli. Stanęli gdzieś obok brata Rivera. Teds machnęła mu głową na powitanie. Zaklęła sobie kiedy poczuła, że ręce już zaczynają jej się kleić od ciastka. Zaczęła gapić się na drużynę słonecznych dziewczyn i zauważyła spojrzenie jednej w stronę Jovena. - Myślę, że może wam się tu poszczęścić Quayle’owie, praktycznie same niezbyt trudne dziewczyny – powiedziała swoją teorię z krzywym uśmiechem patrząc się na braci i opierając się o stół. Co prawda nie wyobrażała sobie za bardzo ich podrywu, ale założyła, że jeśli w Hogwarcie nie będzie jakiś pseudosurferów, na jej Indian połaszczą się w miarę szybko dziewczęta.
Ach, ach, ach, cóż za wyśmienity dzień! Riverek wprost od rana kręcił się w kółko, wymieniając liczne stereotypowe określenia na temat Anglików i Australijczyków, jakie tylko przychodziły mu do głowy. I doprawdy doczekać się już nie mógł, kiedy zobaczy ich niemrawe buźki. W nienagannym humorze pożegnał się z wszystkimi bliskimi sobie Kanadyjczykami, z tym, że jednego brata, czy przyjaciółkę, porwał ze sobą, po czym udał się w tą zapierającą dech w piersiach podróż! Lot przebywał mu bardzo interesująco. Zdążył nawet symulować, że ma atak paniki ze względu na wysokość na jakiej się znajdywali, oraz próbować rzucić tłuczkiem w drugiego pałkarza. I na boga, zabrali mu tłuczek! Wdał się także w interesującą rozmowę z jedną osób zarządzających tym latającym pojazdem, jednak mimo robienia maślanych oczu, jego pomysł, by nad Hogwartem skoczyć na spadochronie, został bezlitośnie odrzucony. Istotnie oburzony tym wszystkim, zajął się po prostu gadaniem ze swoim kumplem - Tedem! I gdy już wciągnęli się w te dyskusje, gdy już prawie połowie Riverside obrobili tyłki, wezwano ich, by szykowali się do wyjścia na błonia. Quayle wydrapał się z latającego pojazdu, a później od razu zaprowadzili go do jakiejś wieży, gdzie uczniowie wyglądali jakby grupowo popadli w żałobę. Może ktoś tam ostatnio umarł? Całe szczęście szybko mógł dormitorium opuścic i ponownie udac się na spotkanie przyjezdnych, gdzie jakimś cudem (pewnie miał indiański radar), wypatrzył Teddrę. Poprawił jeszcze swój jeden z najbardziej gustownych garniturów (o dokładnie ten tu po lewej), w wyjątkowym kowbojskim stylu. Naprawdę ciężko określić skąd on w ogóle miewał takie absurdalne ubrania, niemniej jednak, mógł się pochwalić ich wielką kolekcją na każde okazje. Może regularnie okradał garderoby teatralne? A może miał wrodzony talent do wyszukiwania kontrowersyjnych ciuszków w ciucholandach? Na pewno była to cholernie pasjonująca sprawa, dlatego kiedy indziej spróbujemy ją rozwikłać. - Tu jest tak swojsko, że mógłbym spokojnie uznać, że nasz pilot schlał się w kabinie i zawrócił z powrotem do Kanady - bo rzeczywiście, lasy, góry, jezioro stanowiły dość bliźniacze okoliczności. Wszystko to rzekł głosem prawdziwego mędrca, w zamyśleniu przesuwając dłonią po brodzie. - Chociaż, poza brakiem robaków chodzących po ścianach, myślę, że będzie różnica w żywotności uczniów. Nie masz wrażenia, że wszyscy tu wyglądają jakby dostali tłuczkami w głowę? - zapytał Teddy wesoło, ruszając na przód, a z kieszeni wyciągając małą piłkę, którą zaraz zaczął podrzucać w lewej dłoni. Mówiąc o robakach oczywiście miał na myśli fakt, że szkoła Riverside była umieszczona w górze, więc miejsce to na pewno było bardzo blisko natury. Wysłuchał oczywiście słów Ted na temat miejsca ich zamieszkania, które i jemu nie odpowiadał. - Jebani, mieszkają tu w jakichś wieżyczkach. Mógłbym zostać teraz roszpunką - rzekł odrzucając swoje ciemne i nie tak aż długie włosy, do tyłu. - Ja wiem dlaczego nas rozdzielili - powiedział łapiąc na moment Teddy za dłonie i z przejęciem na nią spoglądając. - Chcą zmniejszyć nasze szanse, rozdzielić nas abyśmy mieli jak najmniej czasu na knucie tajnych sposobów na rozwalenie w grze ich drużyny. - Rzekł niemal z prawdziwym przerażeniem, lekko trzęsąc dłońmi ciemnoskórej. Później ją jednak puścił, bowiem ruszyli dalej na podbój festynu - Powinni jeszcze zacząć grać w tle jakieś biesiady - stwierdził odwołując się do gustownego sposób na przywitanie przyjezdnych. Chyba od czasów rezerwatu nie był na żadnym festynie, czy co to tam zorganizowano. Chłopak stanął obok Ted, obserwując uważnie kręcących się uczniów. - Ja tu widzę przede wszystkim unoszącą się w powietrzu nienawiść i niewerbalne groźby o rozwaleniu przeciwników w najbliższych meczach - powiedział z przesadnym dramatyzmem, zapewne dość trafnie, przy czym jak gdyby nigdy nic wesoło pomachał do jakichś Australijek czy też uczennic Hogwartu, ciężko stwierdzić. - I już się nie mogę tego doczekać!
Co prawda Laila miała swój plan, co do przyjezdnych. Zamierzała ich omijać szerokim łukiem. Nie dlatego, że byli brzydcy, niedobrzy i niefajni. Nie. Bardziej chodziło oto, że ona nie miała ochoty na nowe znajomości z kimkolwiek. Jeszcze nie doszła do momentu, w którym decyduje się na to i pokazuje wszystkim, jak bardzo tego potrzebuje. Rili sori, ale nie. Także propozycja Victora nie podobała się... Ale co miała zrobić? Nie zwykła mówić ludziom: "sorry, nie. nara". Pomyślała, że pójdzie z nim na dziesięć minut. Zobaczy kto jest nowy i kogo ma omijać szerokim... To chyba jedyna zaleta. Hm... No to tyle. Z polany od razu skierowała się z Vickiem do innych, dziwnych przejść, które pozwoliły im w efekcie wylądować tutaj. Bez konkretnego celu. W sumie Laila zdecydowała się nawet zaprowadzić swój tyłek trochę bliżej... Ale tylko z pobudek egoistycznych. Otóż stała tu ławka i mogła załatwić sobie szklankę z herbatą. Koniec zalet. Uśmiechnęła się do Vicka. Rozejrzała po obecnych. Nikogo z Hogwartu. Najwidoczniej wszyscy stwierdzili, że nie ma sensu przyłazić na integracje. I pewnie mieli racje, ale to nic. Ona będzie uroczą Puchonką i zaraz wszystkim przedstawi swoją skromność, opowie historię swojego życia. Oby nie wybrali jej do reprezentacji Znikaczy. Miała dość quidditch'a, jak na jeden sezon i to tylko by ją zmęczyło. Smuteczek... Zresztą jakoś nie kręciło jej to wszystko. Dosłownie każdy, jak tu stał/siedział/popisywał się... Miał wymalowany na twarzy uśmiech, który był bardziej ironiczny i pełen pewności siebie niż przyjazny i otwarty dzięki temu na innych ludzi. Zatem L. z trudnością przypatrywała się tym wszystkim jednostkom... Hm. I tyle. - Spoko. Możesz teraz wyrywać. Prawie same dziewczyny. - Zauważyła. Może zaskoczona, bo w sumie myślała, że bardziej stawiają w Quidditch'u na dryblasów... Taki stereotyp drużyn z innych krajów... Taadam. - No Vicek. Ruszaj do boju! - Dopingowała go, jakby była co najmniej nadpobudliwym Gryffonem.
Cały dzień rozglądała się podejrzliwie na twarze innych. Tyle nowych osób, wszyscy się na nią gapią i pokazują palcami, tylko dlatego, że jest uczniem z innej szkoły. Do tego gdy idzie koło Blair zwracają na siebie jeszcze większą uwagę. Ludzie są dziwni. Żyją w świecie pełnym magii, a na bliźniaki gapią się jakby były zjawiskiem nadprzyrodzonym. Ciągle wydawało jej się, że gdy ktoś do nich zagadywał, tak naprawdę zagadywał do Bibi i tak przy okazji do Pandory, bo nie wypada jej pominąć. Może to dlatego, że Blair wydaje się przyjaźniejsza? Jej osobiście siostra wydawała się od niej samej trochę ładniejsza. Nie wiedziała jaki jest sens takiego spotkania. Wszystko jest takie sztuczne i do tego każą im się jeszcze dobrze bawić! A zapomnijcie... Zobaczyła dziewczyny ze swojej drużyny i od razu jej ulżyło. Co prawda nie był to szczyt jej marzeń, jednak było to zdecydowanie lepsze, niż stanie na uboczu i bycie narażonym na zaczepki obcych ludzi. Pociągnęła siostrę za rękę, za którą trzymała ją przez większość czasu i podreptały do znajomych twarzy. - Hej dziewczyny. - przywitała się nieco cicho i za chwilę odpłynęła już we własne myśli. Nawet lubiła przebywać z tymi dziewczynami, przez ten cały czas zdążyły już załapać jak się przy niej zachowywać, więc nie czuła się przy nich tak niekomfortowo. Zaczęła powoli rozglądać się po reszcie gości. Jak to jest, że w każdej drużynie jest tyle ładnych ludzi. Jej wzrok zatrzymał się dłużej na jakiejś dziewczynie, prawdopodobnie z Kanady. Była szczupła, bardzo szczupła... Czemu Panda nie może tak wyglądać? Mimo wszystko jakoś nie czuła przed nimi strachu przed grą. Nie potrafiła myśleć o nich jak o prawdziwych rywalach, bo nigdy nie widziała jak grają. Wiedziała jedną, jej drużyna była dobra. W końcu ona sama była niezła w grze, a jest tylko rezerwową!
Czasem żałowała, że sprawy między nią, a Aud potoczyły się tak, a nie inaczej, ale za każdym razem szybciutko dochodziła do jakże mądrego wniosku, że widocznie musiała pozbyć się zbędnego balastu i iść na przód, poznać nowych ludzi! Ehe ehe... przynajmniej w sprawach sportowych się dogadywały, według Kaii nic więcej nie było im do szczęścia potrzebne. - Nie mówiłam o polanie Wilkes, chodziło mi o ten cały Hogwart - oświadczyła jej beznamiętnie, przewracając oczami. Podreptała chwilę w miejscu, a dłońmi okutanymi w rękawy bluzy zaczęła rozcierać ramiona. I wcale nie przesadzała, dwanaście stopni dla przeciętnej mieszkanki Australii to naprawdę była niska temperatura, zwłaszcza jeśli miała na sobie tylko cienką bluzę. Natomiast liche, płócienne balerinki zdążyły już przemoknąć, ponieważ nie tak dawno przecież na tej polanie leżało duuużo śniegu, trawa jeszcze była wilgotna. Doprawdy, zapowiadało się rewelacyjne kilka miesięcy! Przez jakąś minutkę rozważała nawet powrót do dormitorium po rzeczy i ucieczkę z tego miejsca, ale w końcu powiedziała sobie bardzo odkrywczą rzecz, mianowicie, iż jest Kaią Chevey! A to zobowiązywało, musiała dać radę, pokazać tym wszystkim bubkom, że jak zwykle jest ponad to wszystko, o. - Może przynajmniej te ciastka mają dobre - mruknęła, w sumie nie do końca do siebie i nie do końca do koleżanek z drużyny. Minęła się z Pandorą, z którą jeszcze nie ma relacji, więc nic bardziej ambitnego nie napiszę i udała się w kierunku stołów. Czy to naprawdę były ciastka z lukrowym logo? Gdyby jeszcze Hogwart faktycznie miał się czymś chwalić, aleee nie, przecież to ruina była, czemu nikt poza Kaią tego nie widział? Nie no, to była tragedia, co to za ludzie w ogóle, yyy. Przy stolikach ktoś tam już stał, ale Kaia zgrabnie się wepchnęła i zabrała parę ciastek, mając nadzieję, iż smakują lepiej niż wyglądają. Nie wiedziała czy ci wszyscy ludzie są z Hogwartu czy Riverside, chociaż na przykład ten w dziwacznym garniturze to musiał mieć trochę Indiańskiej krwi... przynajmniej tak wyglądał! Uznała jednak, że lepiej nie zgadywać i na zapas posyłała wszystkim mordercze i władcze spojrzenia, bowiem jeszcze nie znalazła nikogo wartego uwagi. Była tak zajęta godnym reprezentowaniem Red Rock i okazywaniem swej wyższości, że nawet nie zauważyła, kiedy wyrósł przed nią jakiś dryblas z sową. Nie popisała się swoją zaradnością ścigającej, bowiem wszystkie ciastka wylądowały na Jovenie, oczywiście lepiącym się lukrem w jego stronę - teraz miał do ubrania przylepione jakieś cztery czy pięć ciastek! - O rany, przepraszam - nagle przestała groźnie marszczyć brwi, a jej głosik stał się niepokojąco słodki.
Nad jeziorko przywędrował Elijah chcą poznać tak zwanych Przyjezdnych. Tyle się o nich teraz mówiło. Nawet Obserwator pisał o nich na Wizbooku. Pewnie zagraniczni goście czuli się lekko nieswojo w murach obcej szkoły. W taki właśnie momencie z odsieczą przybywa Krukon chcący powitać gości w Hogwarcie. Prawdopodobnie znajdzie się jakaś samotna dziewoja. Z tego co dowiedział się ostatni -Kanadyjczycy mieli zamieszkiwać dormitorium Ravenclaw. Czemu nie Kanadyjki? Tak czy siak chłopak nie miał zamiaru wyrywać nowo-przybyłych, samotnych i zagubionych. Bardziej chciał poznać kogoś nowego i pomóc mu oswoić się z nową sytuacją. A że wolał towarzystwo dziewczyny to już inna sprawa. Tak więc kontynuując. Pojawił się nad jeziorem i zaczął przechadzać się miedzy gośćmi rzucając od czasu do czasu komuś uśmiech. Nie uśmiechał się oczywiście bez przerwy. W pewnym momencie dostrzegł samotną Australijkę (Pandora Blake) i postanowił do niej podejść. -Bonjour. Nazywam się Elijah. Miło mi powitać Cię w Hogwarcie -powiedział z francuskim akcentem. Jakby się nad tym dogłębniej zastanowić to jeszcze kilka lat temu O'Conneght był w takiej samej sytuacji. Był obcy w Hogwarcie a na dodatek ten jego akcent. Kiedyś się go lekko wstydził ale teraz nawet nie starał się go ukryć. Był dumny ze swojego pochodzenia.
Zamyślona wpatrywała się w jezioro, które nijak nie przypominało wód z jej okolic. Ile by dała, by móc sobie popływać! A tu nie dość, że zimno, to jeszcze nie wzięła ze sobą skrzeloziela! Jak mogła zapomnieć o czymś tak ważnym? Tak czy inaczej słyszała, że w łazience prefektów jest ogroooomna wanna, która jest niczym basen. Bardzo chciałaby sobie w niej popływać, albo chociaż posiedzieć z godzinkę. Na chwilę obecną wydawało jej się to jednak niemożliwe, przecież potrzebne jest hasło... Musiałaby więc poznać na tyle dobrze jakiegoś prefekta, by ją tam zaprowadził, a to jest na tyle prawdopodobne co praca mugola jako nauczyciela w Hogwarcie. Może Blair jakoś jej to załatwi? - Bonjour. - powtórzyła automatycznie, przenosząc wzrok na chłopaka, który wyrwał ją z rozmyślań o nurkowaniu. Nie, nie umiała francuskiego. Co prawda kiedyś postanowiła, że się go nauczy, ale szybko sobie odpuściła, bo gramatyka ją dobiła. - Jestem Pandora. - przedstawiła się, wyciągając rękę przed siebie. W Anglii też się tak wita, prawda? Nie myślała, że ktoś do niej zagada, gdy będzie stała koło reszty dziewczyn. Nie miała zbyt przyjaznej miny. W przeciwieństwie do dziewczyn, ona co chwila się nie uśmiechała, brakowało jej też tego czegoś, co przyciągało uwagę. Nie wiedziała co powinna mówić dalej. Chłopak ją przywitał, tak? To już koniec? Pójdzie sobie, czując się spełniony, czy będzie próbował dalej brnąć w rozmowę? Pandora na każdego nieznajomego, który do niej zagadywał, patrzyła jak na samobójce. Przecież wcale nie wygląda na kogoś, kto prosi się o zagadanie! A może wygląda na znudzoną gdy tak czasami stoi wpatrzona w przestrzeń? Nie, moi mili, ona się nie nudzi, ma bogate życie wewnętrzne. Spojrzała się przez chwilę na siostrę, mając nadzieję, że pomoże jej w rozmowie, jeśli chłopak będzie chciał to kontynuować. Przecież sama sobie nie poradzi!
Vic niespiesznym krokiem wybył z zamku razem z Lailą. Jemu aktualna pogoda wcale nie przeszkadzała. Nie potrzebował tak jak Australijka 40 stopni do szczęścia. Miał na sobie tylko szary t shirt z logiem Gryffindoru i flanelową koszulę, z podwiniętymi do ramion rękawami. Usiadł razem z Lailą na ławeczce i zaczął przyglądać się zagranicznym krytycznym wzrokiem. Trochę zdziwiła go przewaga dziewcząt. Tak samo jak Puchonka myślał, że w drużynach postawią na jakiś dryblasów. No cóż, w każdym razie będzie łatwiej zwalić je z miotły. Jeśli chodziło o Quiditch, to na miotle Vic przestawał być dżentelmenem. Zwłaszcza na chucherko wyglądała dziewczyna, która nie mogła mieć więcej, niż szesnaście lat. Chłopak uśmiechnął się mimowolnie, gdy zobaczył, że ma na stopach tylko cieniutkie balerinki i to kompletnie przemoczone. No pewnie, że pasowały do jakiegoś ciepłego klimatu, ale on chyba zorientował by się, jaki klimat panuje w kraju, do którego ma się wybrać. Jego wzrok na dłużej zatrzymał się na całkiem ładnej dziewczynie z burzą ciemnych loków na głowie. Poczuł dziwną sensację w okolicach żołądka, jednak postanowił zignorować to niezrozumiałe dla niego uczucie i dalej, z umiarkowanym zainteresowaniem prześlizgiwał wzrok z jednego reprezentanta obcych szkół, na drugiego. - Hmm, wygraną mamy w kieszeni - stwierdził pewnym tonem i rozwalił się wygodnie na ławce, leniwie uśmiechając się do Laili.
Przyszedł na imprezę trochę spóźniony... Ba! Cholernie spóźniony, ale kto by się tym tak przejmował! W końcu będą widzieli jego gębule jeszcze dłuuugo, więc w sumie nic ani oni, ani on nie tracą. Ubrany był jak zawsze w stylowe dresy - a co stać go! Chyba jako jedyny tu taki był... Wszyscy jacyś odpłucowani na wysoki pomysł. Już sobie wyobrażał, jakby go bolały stopy i byłoby mu niewygodnie w takich wdzianka... Najwyraźniej nie wiedzą, co tracą chodząc ciągle w tym "czymś"! Jak się domyślił impreza jak impreza - szału nie ma, ale w sumie można by było coś odwalić! Niby jego ludzie byli wszędzie, razem w tym wariatem Jovenem, więc już pewnie domyślili się zamiaru zbrodni... Eh, zero humoru, no na prawdę. Nie rozkminiając dłużej usiadł, gdzie akurat stał i patrzył na gadających z sobą ludzi... Nie miał zamiaru zawierać nowych znajomość, zdecydowanie dziś do tych najbardziej braterskich nie należał.
Konsumował swoje ciastko, starając się nie myśleć o niczym. Czuć po prostu bezbrzeżną pustkę wypełniającą trzewia. Nie chciał już nic analizować, patrzeć na tych wszystkich ludzi, zastanawiając się nad ich osobowościami, personaliami; nie chciał czytać z ruchu ich warg i wiedzieć co mówią. Nie chciał krzyżować się z nimi spojrzeniami, udawać miłość do całego świata i nieskrępowaną niczym radość z samego swego istnienia. Przytłaczało go to wewnętrznie i naprawdę jedynym, czego teraz chciał, to zjeść coś słodkiego, narzekać na sklejone palce i usta lukrem, odbębnić standardowe trzydzieści minut przebywania na spotkaniu, a potem iść zwiedzać zamek i jego okolice. Nie było mu to dane zważywszy na to, że kiedy obrócił się lekko w bok, na horyzoncie ujrzał sylwetkę Ted, a obok niej idącego nikogo innego jak Rivera w swoim jednym z szałowych wdzianek. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, próbując jednocześnie pozbyć się kawałków ciasta z okolic swego otworu gębowego. Dopiero uwagi swego brata oraz jego przyjaciółki zmusiły go, choć niechętnie, do chwilowego odwrócenia się przodem do nowo przybyłych wymieszanych nieco z tutejszymi uczniami i generalnie w momencie, kiedy Manseley wygłaszała swoją opinię na temat australijskich dziewcząt, jego wzrok napotkał spojrzenie nieznanej mu jeszcze Audrey. Uśmiechnął się do niej, choć raczej to na sobie wymusił, aniżeli naprawdę chciał sprawiać wrażenie miłego czy przyjaznego. Nie należał do osób co prawda wrednych, wiecznie narzekających i życzących innym jeżeli nie śmierci, to przynajmniej ogromnego bólu, ale nie był też osobą o rozchichotanym, kochającym wszystko i wszystkich usposobieniu. Raczej wolał trzymać pewien dystans, choć nie należał do osób nieśmiałych. - Widzę za to Ted, że ty będziesz musiała się zadowolić Brytyjczykami - postanowił skomentować jej wypowiedź, słusznie zauważając, że Australijczyków na horyzoncie brak. Założył to nie tylko po tym, iż żaden nie stał obok dziewcząt wyraźnie lubujących się w cieple, co raczej nie dostrzegł w innych chłopcach objawów może nie tyle co niepewości, co pewnego nieobycia i nieznajomości. Takie rzeczy było widać, przynajmniej tak zawsze twierdził starszy Quayle, ale cóż się dziwić, skoro on poddaje analizie niemalże wszystko i stąd jego znajomość ludzkich odruchów. Bo jak wiadomo, człowiek zdradza się nie tylko po tym, co powie w głos. - Sprzedaj im więc River najgorszą ze swoich min, aby wiedzieli, że z nami nie ma żartów - dodał odnośnie słów swojego brata i nie mógł się powstrzymać przed głupim uśmieszkiem, choć sam do końca nie wiedział dlaczego, skoro nie powiedział niczego śmiesznego. Nieważne, chciał już zakończyć tę całą maskaradę, dlatego ponownie obrócił się w kierunku stolika i zaczął pałaszować kolejne ciastko. Jakoś tak był niesamowicie głodny! I kiedy gotów był jednak na dalszą analizę środowiska wokół, pech chciał, że zderzył się z jakąś dziewczyną, której jeszcze póki co w ferworze zdarzeń nie rozpoznał. Stanął zachowawczo jak wryty, a Moragg rozpostarła szeroko swoje skrzydła i zawyła nieco histerycznie na niespodziewanego gościa, który wprawił w drżenie jej legowisko na ramieniu Jovena. Zatem prawdopodobnie zwrócili na siebie uwagę, bo w sumie kto normalny łazi z sową, ale to był on, Quayle, to nie było jak na niego ani trochę dziwne, naprawdę. - Dziewczyna od ciastek - mruknął, kiedy już ogarnął kto przed nim stoi i że ma na swoim torsie cudowne ciasteczka. Prawie, jak dodatkowe piersi. - Z kolejnymi ciastkami - dodał, jednak na tyle cicho, że nie wiadomo było, czy mówi to do siebie czy może rzuca luźną uwagą w eter. Potem zaś palcem przejechał po odsłoniętym kremie jednej z babeczek i wsadził go do ust. - Hmmm, lepsze niż moje - zauważył, spoglądając na miejsce, z którego prawdopodobnie owe słodkości pochodziły. Poczęstował też ich kawałkiem swoje zwierzę. Doprawdy, szalona sowa to była! I hm, zachował się trochę, jakby tu Kai nie było, ani w ogóle nikogo innego, ale to przecież nic nadzwyczajnego, ehe. Po krótkim wahaniu uznał, że nie będzie przecież wyjadać wypieków ze swojej koszuli, dlatego sięgnął po różdżkę, by wyczyścić ubranie prostym zaklęciem. No, od razu czyściej! - Nic nie szkodzi - powiedział w końcu głośniej, kiedy sobie przypomniał, że chyba powinien powiedzieć coś tej uroczej niewiaście. Przemknęło mu przez myśl, że jeżeli takich zawodników ma Red Rock, to spokojnie sobie z nimi poradzą, ale... szybko uznał te dywagacje za głupie. - Jak się podoba w Wielkiej Brytanii? - zagadał, choć to pytanie było czysto retorycznym, bowiem już wcześniej zauważył, że żeńskiej części australijskiej szkoły miejsce to nie przypadło do gustu. Kątem oka zauważył jednak Petera, któremu machnął ręką, jednak nie wiadomo, czy w geście powitalnym, czy zapraszającym do kółeczka-nie-kółeczka. Zostawił mu chyba wolną wolę!
Całe szczęście, że miał ten indiański radar, dzięki któremu zawsze wiedział gdzie jest Ted. Inaczej musiałaby samotnie zmierzyć się z tłumem bardziej lub mniej rozchichotanych dziewcząt, w czym zdecydowanie nie była dobra. Manseley pokiwała głową na wypowiedziane na powitanie słowa Rivera. Jednak nie rozumiejąc co ma dalej na myśli zmarszczyła brwi i spojrzała na niego pytająco. - Jak to. U mojej nowej wieży ludzie są bardziej żwawi niż niektóre nasze wydziały w Kanadzie – powiedziała idąc za przyjacielem. Pewnie średnio przyłożyli się do powtórzenia informacji na temat Hogwartu tak jak Joven. Na przykład Ted wiedziała, że są jakieś domy, ale nie miała pojęcia o ich nazwach, charakterystyce i innych bzdetach. Wiedziała tylko, że ten jej jest zdecydowanie zbyt czerwony. Może wywołać u niej pokłady agresji, och nie! - Chyba, że mówisz o wyglądzie zewnętrznym uczniów- dodała z lekkim uśmiechem, sprawdzając nawet czy aby Anglicy nie mają wyjątkowo niewyględnych twarz. Uśmiechnęła się kiedy odrzucił bardzo zgrabnie swoje włosy. Zatrzymała się zdumiona, kiedy River złapał ją za dłonie z przejęciem opowiadając o spisku. - Idiota – powiedziała tylko z szerokim uśmiechem i pośpiesznie zabrała swoje dłonie, lekko popychając go do tyłu, po czym ruszyli dalej na „festyn”. Roześmiała się radośnie, kiedy zauważył, że brakuje tylko jakiejś melodii biesiadnej. Uwierzyła Jovenowi na słowo, że tam stoją Australijki i zrobiła bardzo smutną minę na jego słowa, wznosząc wzrok i ręce ku górze, by wyrazić swoją rozpacz. Później jednak wyobraziła sobie Rivera, który robi groźną minę w tym śmiesznym wdzianku i zaśmiała się krótko, próbując nie opluć nikogo ciastkiem, które właśnie wsadzała sobie do buzi. Brat jej przyjaciela postanowił pójść po jedzenie i ledwie odszedł parę kroków jedna z dziewczyn wpadła na niego rozsmarowując mu wszystko na bluzce. - Że też ja nie pomyślałam, żeby rozsmarować na kimś ciastka na podryw – powiedziała głośno udając, że rozgląda się w poszukiwaniu osoby, w której mogłaby je wetrzeć. Szybko jednak przestała, bo wydawało jej się, że zobaczyła coś w jeziorze. Poklepała Rivera po ramieniu i wskazała w stronę wody. Podeszła do niej szybkim krokiem, zjadając resztki ciastka. - Widziałeś? – zapytała przyglądając się tafli jeziora, spoglądając na przyjaciela, który za nią miejmy nadzieję poszedł. Szybko podeszła bliżej i pomimo nie aż tak gorącej temperatury zdjęła buty i skarpetki, po czym podwinęła swój elegancki dres. Wyjęła różdżkę i bardzo powoli weszła do wody przyglądając się tafli. Przeszła się parę kroków, co jakiś czas wzdrygając się, czując zimno oblewające jej stopy. Różdżką memłała w jeziorze, nie kłopocząc się tłumaczeniu Riverowi co robi. Nagle powiedziała zwycięskie „ha!”, po nagłym ruchu różdżki do wody. Odwróciła się do przyjaciela i z szerokim uśmiechem, powoli uniosła nadzianą na patyk kałamarnicę. Nie była oczywiście za wielka, ale za to dość obleśna, a Teds starała trzymać ją jak najdalej od siebie, żeby przypadkiem nie pacnęła ją niczym, czy co to tam może jej zrobić. - Super. – powiedziała zadowolona z siebie wychodząc z wody powoli, bo uzmysłowiła sobie, że teraz jakiś inny stwór ją nie daj boże zaatakuje. Oczywiście powoli to robiła, żeby nie stracić swojego nowego zwierzaka.
Gdyby Kaia usłyszała jak niecnie nazywa ją w myślach Victor, z pewnością nie tylko by się bardzo oburzyła, ale i kazała sobie przynieść miotłę, żeby pokazać takim niedowiarkom jak on, iż może jest chucherkiem, ale za to jak śmiga w powietrzu! I na pewno uznałaby, że jest o niebo lepszą ścigającą niż gryfon... Chociaż gdyby zauważyła jak ten patrzy na Audrey, przestałaby rozważać ewentualny wpierdol i przybrałaby jedną ze swoich słodziasznych minek. Milutko. Na szczęście nie dane było jej poznać myśli ucznia Hogwartu, więc w dalszym ciągu stała z uśmieszkiem, zadzierając główkę wysoko, żeby przyjrzeć się Jovenowi i jego sowie. - Kolega od ciastek - powtórzyła, wpatrując się z lekkim zdziwieniem w chłopaka, który właśnie zjadł krem z jednej z tych pyszności, których Kaii nie było dane skosztować. Trochę się jej dziwnie zrobiło, bo nie popisała się za bardzo przed tymi wszystkimi ludźmi. Nie dość, że chucherko, to jeszcze niezdarne, ojej! Ech, tak, znów ktoś rozpuści plotkę, że to galeony tatusia sprawiły, iż Kaia jest z drużynie. A to nie było tak, naprawdę! Zmrużyła oczy, wyobrażając sobie jak będzie traktować ewentualnych śmiałków, którzy będą mieli czelność mówić na jej temat takie rzeczy... ohoho, będzie mordor, tak, tak! Zaraz jednak musiała przerwać planowanie, bowiem przystojny i starszy kolega od ciastek zadał jej pytanie. Takiemu to wypada odpowiedzieć. - Nie za bardzo - odparła szczerze, przestępując z nogi na nogę. Zaczynało jej być naprawdę zimno w stopy. Chętnie pozbyłaby się mokrych balerinek, ale... z dwojga złego wolała jednak stać na tej wilgotnej trawie w butach, niż bez nich - Chociaż hej, my z Red Rock poradzimy sobie ze wszystkim! - dodała, uśmiechając się cwaniacko. Zaraz jednak przypomniała sobie, że jest niewinną panienką i taki uśmiech czy nawet ton jej w tym momencie nie przystoi. - Zwykle sobie radzimy, znaczy się - dodała więc, trzepocząc rzęskami. Och, och, doprawdy taka z niej milutka i dobra dzieweczka była! - A tobie? I eee twojemu przyjacielowi? - odsunęła się trochę, chcąc przyjrzeć się sowie. U nich w Australii to nikt sów na ramionach nie nosił, dziwne.
Och, więc najwyraźniej on po prostu trafił do wydziału z ludźmi pogrążonymi w czarnej rozpaczy i żałobie. I rzeczywiście, trudno sobie wyobrazić, jak River przed przyjazdem od Anglii siedzi i zaczytuje się w tekstach o historii i specyfice Hogwartu. Zdecydowanie stawiał na to, że wszystkiego, co niezbędne, dowie się w praktyce! Ewentualnie będzie niedoinformowanym idiotą. - Może jedna wieża jest dla ludzi z emocjonalnymi problemami i w czarnej depresji, a druga dla nadpobudliwych z adhd? Naprawdę nie wiem, czemu każą mi mieszkać w tej pierwszej. To pewnie pryzmat Jovena - uznał kręcąc głową w pełnym zastanowieniu, a później rzucając badawcze spojrzenie w stronę swojego brata, który chodził po błoniach wraz z sową na ramieniu. Litości! - Nie wierzę, znów prosisz o miano największego obłąkańca Kanady - uznał patrząc na jego sowę na ramieniu i lekko marszcząc przy tym czoło. River uważał, że to stworzenie jest jedyną istotą, która jest w stanie wytrzymać towarzystwo jego mrukliwego brata. - Chociaż z drugiej strony, przynajmniej będziesz mieć do kogo zagadywać - uznał przyglądając się ptaszysku. Oczywiście zakładał, że jego brat nie będzie mieć zbyt wielu kumpli. Akurat w tym momencie usłyszał od brata o robieniu wrogich min, więc wyszczerzył zęby jakby warcząc i krzywiąc się przy tym, mając nadzieję, że sówka padnie z przerażenia. Niestety tak się nie stało! - Jednak bardziej się chyba przestraszą jak po prostu podejdziesz w ich kierunku z tym ptaszyskiem na ramieniu - uznał stwierdzając, że jednak jego miny nie są wiarygodne, a jako, że Joven wygląda jak totalny czubek, tak w panice będą przed nim uciekać. - Wyglądasz w końcu jak te przerażające stare baby na których siadają chmary gołębi - dodał uśmiechając się do brata bardzo wesoło. Wszakże wszystko, to co mówił było tylko bardzo niewinnym i bardzo zabawnym żartem! Jako, że Joven następnie był bardzo pochłonięty jedzeniem ciastek i innymi pasjonującymi czynnościami, w tym prowadzeniu rozmowy z jakąś laską, to River znów skupił swoją uwagę na Teddy. Po jej krótkiej uwadze, która została w Riverowych myślach, podeszli parę kroków w stronę jeziora. Tam ciemnoskóra postanowiła wejść do wody i wyłowić z niej małą kałamarnice. - Ale superowa - powiedział z ekscytacją od razu wyciągając z kieszeni swego pięknego garnituru, różdżkę. Skierował ją w stronę zwierzątka Teddy, tak by wsunąć ją pod jej macki i również nieco ją unieść. - Myślisz, że mógłby na nią wyrwać jakąś dziewczynę? - Zapytał nawiązując do rozcierania ciastek na Jovenie, mając przy tym bardzo wesoły uśmieszek na ustach. Bez czekania na komentarz Teddry, chłopak mocno się zamachnął, tak że kałamarnica umieszczona na ich różdżkach przeleciała przez ten krótki fragment błoni (bo wszakże nie oddalili się znacznie) i wylądowała na Australijce wyrywającej jego brata. - O rany, przepraszam! - Zawołał przyjmując słodki i pełen wyrzutów, głosik. Nawet do tego złożył dłonie jak do modlitwy, błagając tym samym o wybaczenie.
Charlie była niemożliwa. Z każdą spędzoną z nią chwilą Wilkes upewniała się w tym stwierdzeniu: Finn to nieobliczalne i całkowicie nieprzewidywalne stworzenie. Audrey nigdy nie wiedziała, co może się wydarzyć w czasie przebywania z dziewczyną, robiła wszystko i nic, sprowadzała kłopoty, by zaraz potem sprytnie się z nich wyplątać, była skarbnicą skrajności, zupełnie jak Aud. I zapewne to je tak do siebie zbliżyło. Noale. Wilkes akurat chciała o coś zapytać koleżankę, rzucić jakimś super pomysłem na spędzenie tego popołudnia w towarzystwie nudnych Hogwartczyków i jakiś dziwnych Kanadyjczyków z sowami na ramieniu, kiedy kolorowowłosa zniknęła. Ot, przepadła, niczym kamień w głowę. I teraz szukać jej to jak poszukiwania igły w stogu siana, nie ma praktycznie najmniejszych szans na znalezienie Finn, jeżeli ta tego nie chce. Cóż. Audrey westchnęła tylko, odprowadziła wzrokiem Chevey, nawet nie siląc się na jakiś piękny i zgryźliwy komentarz, bo nie miała największej ochoty marnować energii i powietrza na Kaię, uśmiechnęła się nieco złośliwie, gdy do Pandy podszedł jakiś chłopak, zapewne uczeń Hogwartu, bo nie wyglądał na Kanadyjczyka i rozejrzała się, z przykrością stwierdzając, że została sama. Sama samiuteńka niczym palec. Westchnęła tylko i akurat wtedy jej wzrok padł na chłopaka siedzącego na ławce z jakąś całkiem ładną dziewczyną. Zignorowałaby go (co z tego, że był przystojny?) normalnie i poszukała kogoś ciekawszego jej uwagi, gdyby nie fakt, że nieznajomy się w nią wpatrywał. Wygięła wargi w całkiem przyjaznym uśmiechu, by stwierdzić, że właściwie chłopak jej się podoba. Gorzej, jeżeli okaże się takim samym dupkiem, jak większość... Noale żeby nie sterczeć tak w samotności na środku błoni (a nie mogła nigdzie znaleźć Riley'a i Blair), ruszyła w stronę dwójki Hogwartczyków, by ostatnie wolne miejsce na ławce obok nich. - Cześć. Jestem Wilkes - przedstawiła się, nawet nie fatygując się by podać im swoje imię. I tak nie będą go używać. Albo zaraz zapomną. A poza tym wszyscy mówią do niej po nazwisku, tak jest wygodniej.
Tak. To wszystko mogło doprowadzić tylko do tego, że znów wkręci się w jakieś kłopoty i to zdecydowanie będzie jej wina! Nie wiedziała czemu teraz to ona czuła się obco, bo przecież robiła tu za gospodarza. Miała wrażenie, że wszyscy są mocno zagubieni i nie za bardzo wiedzą z kim rozmawiać. Czyli jak zawsze na takich imprez... Po prostu nie ogarniali sytuacji. Bo wyobraźcie sobie. Idziecie na taką imprezę, żeby niby poznać ludzi, rozluźnić się, a tu dupa. Jakieś przemówienie i albo zostajecie sami, jak palec na obcym terenie, albo najzwyczajniej w świecie gadacie ze znienawidzonymi ludźmi, o których chcieliście zapomnieć, ale z wami przyjechali. Ot kłopot, albo nie kłopot. Uśmiechnęła się lekko, aby to wszystko przemyśleć. Ledwo powstrzymując się by nie zagrzać wszystkich do brania udziału w wyścigach na miotły czy coś. W sumie chętnie by z nimi zagrała teraz mecz towarzyski (musiała to przemyśleć). W sumie stwierdziła, że to może być fajne, więc czemu nie? Ale zanim postanowiła spełnić wszystko, co właśnie kulturalnie wydedukowała to... To stało się. Otóż spełniły się jej najczarniejsze przepowiednie! Pojawił się przed nią, jak i Vickiem człowiek! Halo? Nie żeby Laila była nie miła. Akurat ona była jedną z tych dziewczyn w zamku, które chętnie poznawały nowych ludzi, ale... No wiecie o co chodzi. Przecież ona jakaś dzisiaj nienormalna. Nic tylko tykać kijem i w ogóle sprawdzać czy żyje... Badums. Ale posłała spokojne spojrzenie nowo przybyłej, coby nie poczuła się odrzucona już na starcie i wzięła głęboki oddech: - Cześć. Ja jestem Laila, a to Vicek. Znaczy Victor. - Wskazała na kolegę, którego poczuła się w obowiązku przedstawić. - Skąd przybywasz? - Spytała, choć pewnie mogła to poddać procesowi dedukcji i jakoś do tego dojść, ale była zbyt leniwa. Mniam. Teraz trzepnęła Vicka na znak, żeby zaczął się odzywać. Plus na znak tego, że pozory mylą i to może być niezła konkurencja. Baduuuum. - Służymy pomocą i byciem przewodnikiem po zamku. - I sięgnęła po muffinkę, żeby się nie zmarnowała. Tym samym zniszczyła... BORSUCZKA?!! Na muffince był BORSUCZEK! Koniecznie musi tutaj sprowadzić Urszulkę!
Międzyszkolny konkurs był ostatnimi czasy tematem numer jeden wśród mieszkańców Hogwartu. Na okrągło mówiło się o przyjeździe drużyn z Australii i Kanady oraz snuło rozważania w kwestii wyglądu, charakteru i umiejętności ich członków. Elvia nie była wprawdzie wielką pasjonatką quidditch’a, jednak to całe, bądź co bądź, ogromne wydarzenie, wywarło wpływ także na nią. Zastanawiała się, czy pozna kogoś wartego uwagi. I oczywiście kibicowała angielskiej drużynie, która po prostu musiała wygrać, nie było innej opcji. Teraz wyszła na zewnątrz, krocząc w kierunku jeziora, gdzie organizowane było przyjęcie zagranicznych gości. Pogoda była iście wiosenna, zdecydowanie sprzyjająca przebywaniu na świeżym powietrzu. Dziewczyna wzięła głębszy wdech i uśmiechnęła się kątem ust do samej siebie, wpatrując w taflę wody. Promienie słoneczne kąpały się w niej, przyozdabiając wyjątkowym, ujmującym blaskiem. Tak, Worton zawsze była z tych, co doceniali piękno w każdej postaci, w naturze i krajobrazie włącznie. Dziewczyna rozejrzała się dookoła, badawczym spojrzeniem lazurowych tęczówek ogarniając sytuację. Sporo ludzi kręciło się w tym miejscu. Atmosfera była nawet luźniejsza, niż się spodziewała. Integracja powolutku zaczęła wchodzić w życie. El, po krótkim zastanowieniu, postanowiła po prostu cieszyć się tym dniem i nie latać za „obcymi”, koniecznie próbując nawiązać jakieś relacje. Nie, takie coś miała głęboko w poważaniu, zatem usiadła sobie przy brzegu jeziora i odgarnęła włosy na jedną stronę, z rozkoszą odczuwając ciepło słoneczne na skórze. „No proszę, jak przyjemnie i milutko. Rywalizacja to zmieni” – stwierdziła w myślach, pociągając łyk kremowego piwa, które zwinęła po drodze.