W samym centrum błoni rozciąga się ogromne jezioro. Uczniowie często tu przychodzą, szczególnie w gorętsze dni, gdy chłodna woda jest wprost idealnym sposobem by choć odrobinę się ochłodzić. Jest to również idealne miejsce, by przy cichym plusku małych fal obijających się o brzeg, odrobić lekcje, bądź poczytać książkę. Czasem można zaobserwować tu ogromną kałamarnicę, leniwie przebierającą swoimi mackami.
Cornelia nie mogła w to wszystko uwierzyć. Ledwie zaczęła uczęszczać do Hogwartu, a już jest w ostatniej klasie. Właściwie tak czy siak dołączyła później, niż od pierwszej klasy - przeniosła się z Beauxbatons z powodów osobistych, ale i tak lat jej trochę zostało. Wszystko minęło za szybko. Nie długo studia, a potem żegnaj szkoło. Westchnęła głęboko karcąc się za swoje myśli. Przecież dzisiaj się powinna bawić z innymi a nie smucić z tego, że to już prawie koniec. Może wręcz przeciwnie. Niedługo będzie dopiero początek. Ubrała się w swoją ulubioną, a jednocześnie najładniejszą sukienkę. Czarna, dosyć długa z kilkoma białymi paskami. Do tego makijaż, mocno czerwone usta i oczy podkreślone ekstra czarnym tuszem. Włosy miała rozpuszczone, proste. Sięgały jej teraz do talii. Oczywiście najpierw miała na to narzuconą szatę, kiedy jeszcze były zwykłe przydziały. Spoglądała z zaciekawieniem po ludziach ale i jednocześnie z uśmiechem/ Jacy ci pierwszoroczni są słodcy! Biedni, zagubieni będą chodzić po Hogwarcie już następnego dnia. Ona też to przeżyła, ale miała przyjaciół którzy jej pomagali. Pierwsze co postanowiła robić to poszukać kogoś znajomego. Ludzi było tak wiele, że nie mogła się swobodnie rozejrzeć, więc ruszyła do stołu dla puchonów. Tam również nie zauważyła nikogo z kim mogłaby porozmawiać, a może po prostu nie uważnie patrzała. Nie chciała na siłę wciągać się do czyjegoś dialogu wiec po prostu siedziała mając nadzieję, że nie jest tak źle. Kto wie? Może nawet tej nocy błyszczy tak jak nigdy wcześniej. Poprawiła włosy i wróciła do obserwacji.
Ostatnio zmieniony przez Cornelia Somerhalder dnia Wto Sie 09 2011, 16:55, w całości zmieniany 1 raz
znowu dostałam przez was napadu niekontrolowanego chichotu : [
Na początek, korzystając z faktu, że Latif leżał jak te widły w gnoju i kompletnie nie kontaktował, pozwolę sobie skomentować urocze plany Ervinka co do ich wspólnej przyszłości. Uważam bowiem, że to absolutnie genialny pomysł, no po prostu majstersztyk i jak już Latif przestanie się kochać w Deuterze (o ile to kiedyś nastąpi, hm hm), na pewno również go doceni. A najbardziej zapewne zachwyci go ta wizja wycieczki na Mazury, no bo kto by nie chciał tam jechać?! Jak już wspominałam, ma on wielu przyjaciół i nawet dalekich krewnych w owym zacnym kraju, znanym Polską, a że jest ich spora grupka, to i na Mazurach się jacyś znajdą i zapewne będą nawet na tyle mili, by im skitrać jakiś szykowny domek nad jeziorem, w tym najbardziej zakomarzonym miejscu oczywiście. Ach! To dopiero będzie przygoda! Skoro już o tym mówimy, apeluję jeszcze, by na ich weselu podać kotlet schabowy jako danie główne, z kapustą oczywiście, no bo jak by inaczej? Wróćmy jednak do tragicznej i w ogóle strasznej rzeczywistości, jaka nastała nad jeziorem. Muhammad (rety, jak ja kocham to imię, nazwijmy tak ich syna) leżał bez tchu na zimnej, wilgotnej, brudnej, angielskiej (no czy to nie mówi samo za siebie?!) trawie, a wokół niego zebrało się całkiem niezłe zbiegowisko, a wśród nich znajdowały się największe szychy Iteriusa i podejrzani kolesie w maskach, ale o tym nie wiedział, jeszcze nie teraz. Był już całkowicie przekonany, że nie żyje – zobaczył nawet biały tunel i zaczął iść w stronę światła, kiedy coś (ktoś?!) tchnęło w niego życiodajny powiew tlenu z gratisowym dodatkiem dymu papierosowego i whisky, pochłoniętych przedtem przez właściciela. Zaczynał odzyskiwać świadomość, no i NIE POWIEM ŻE NIE, kiedy już się zorientował, że czyjeś usta dotykały tych jego, zrobiło mu się bardzo przyjemnie, mimo tego, że nawet nie wiedział, kto to; bo oczy wciąż miał zamknięte. Czuł już jednak wyraźnie wszystkie bodźce, na ziemi było mu twardo i niewygodnie, ktoś ściskał mu rękę tak, że krew mu nie dochodziła (pozdrawiamy Ervina), a inny osobnik chyba wciąż się nad nim pochylał, choć to akurat mu nie przeszkadzało. Wreszcie odetchnął głęboko i zdecydował się na ostateczny wielki powrót do świata żywych, zatem otworzył oczy i niemal od razu zemdlał po raz drugi, bo dotarło do niego, że owym cudownym bohaterskim pięknym wspaniałym świetnym i jeszcze raz cudownym bo jego zasób słownictwa nie był aż tak wyszukany, wybawicielem i życiodajnym tchnięciem życia (czy jakoś tak), był…. DEXTER VANBERG, o retyyyyy o retyyyyyyy o retyyyy, z wrażenia aż zapomniał o oddychaniu i o tym, gdzie się znajduje, znowu dostał zawału, wylewu i skrętu kiszek, ale wszystko to w ekspresowej wersji, tak że po pięciu sekundach już było po wszystkim, a on gapił się na twarz przed sobą, wciąż nie do końca wierząc w to, co najwyraźniej się stało. - C-c-c-czy umarłem i jestem-m-m-m w-w-w-w n-n-n-ieb-ie-e-e? – wystękał nieudolnie, ale to jedyne, co przyszło mu do głowy, po czym podniósł się i dopiero teraz zauważył, kto miażdży mu rękę. Ervin?! Ale co on tu robi? On też umarł? MROCZNA ELENKA WYZABIJAŁA WSZYSTKICH?
No i proszę, super tajne rozmyślania Wolfa zostały źle zrozumiane. Nie był aż taki zły, żeby traktować Jacqueline tylko jako Poduszkę Do Towarzystwa! Tylko nie wiedział jakim sposobem poducha może posiadać tyle cech ludzkich, jak mowa, poruszanie się, czy choćby same kończyny. Dziewczyna była po prostu niesamowitym zjawiskiem, którego jeszcze nie zdążył rozgryźć, o. I w zasadzie sypialnie, albo pomieszczenia gdzie były łóżka i kanapy, stanowiły idealne miejsce dla poduszek, więc nie protestowałby nad udaniem się tam, ale teraz jakoś... nie za bardzo miał ochotę. Zdecydowanie był zajęty tajemnicą tejże istoty. No i nie doszedłby taaaak daleko, trzeba przyznać rację tym słowom. Tak w ogóle to Ervin dotarł do bardzo trafnych wniosków, gdyż Wolf rzeczywiście uznawał, że nikt go nie widzi. Poza fascynującą istotą oczywiście. Ona miała pewne prawo, aby go dostrzec. To znaczy właśnie jej to prawo w myślach dał. Uuu, chyba naćpany nie panował nad akcentem. Szkoda, nie każdy lubił niemców, z tego co zauważył. Ciekawe dlaczego? Ale w zasadzie nawet nie zauważył, że przybrał intonację typu 'skrócić o głowę' czy coś w tym stylu. Kiedyś ktoś musi go uświadomić, że nie brzmi zbyt przyjemnie, kiedy się naćpa, hmm. Chociaż dobra, nie ma po co, bo i tak będzie sobie dalej dawał w żyłę i żył krótko i szczęśliwie. Więc cały wywód poszedł na marne, ale to nic, przejdźmy dalej! Zdecydowanie moc kumulowała się we łbie, Żaklinka była bardzo spostrzegawcza! - To pewnie naturalna osłonka - stwierdził, przyglądając się rajstopom. Ludzie takiej osłonki nie mieli. Kolejna zagadka. Dopisał sobie w głowie, że do rozwiązania. O, detektyw Olelgetes na pewno mu pomoże, jak ładnie poprosi! - Kurczę, też mam kości, patrz - mruknął, przykładając sobie butelką (z której pociągnął kolejny łyk, zabrawszy ją uprzednio od studentki) w piszczel. Ała? A nie ała! Nie odczuł żadnego bólu, chociaż przywalił... dosyć mocno. Zalety heroiny, moi kochani, hehe! Na pewno będzie mu się tu jawił jak szatan piękny, fioletowy siniak po uderzeniu. Pomińmy fakt, że rozlał trochę wódki. W ogóle propozycja wyglądania jak murzyński szaman była wspaniała, tylko musiałby się najpierw wysmarować czymś ciemnym (no wiecie, smarem samochodowym albo na przykład czekoladą), a wątpił, że by mu się chciało. To dużo roboty. Poza tym nie chciał pozbawiać poduszki kości. - Zdradzisz mi swoje imię, nieznana mi Poduszko? - zapytał, podnosząc wzrok ze swojego piszczela. I ojaciękręcę, wiecie co? TA PODUCHA MIAŁA OCZY. I to jakie, hehe! A do tego usta, nos i uszy chyba też. I przy okazji - dziw, że krzesło nie poleciało do tyłu, jak tak się o nie opierali. Ale to dobrze. Mogli pozostać niezauważeni. Niczym indianie w swoich lasach. A gdyby już ktoś ich dostrzegł, to Wolf pewnie wykorzystałby genialny pomysł wczołgania się pod stół! Chociaż teraz nie musiał, inne zamieszanie odciągało od nich uwagę. Z drugiej strony był to bardzo dogodny moment, aby się schować. Nie, czekajcie, jego przecież nikt poza poduchą nie widział. Tylko tu był też haczyk. Ludzie nie widzieli i nie słyszeli Wolfa, a on ich tak! - Łokurwa, co to, jakaś bitwa na poduszki? - zapytał, słysząc jakieś hałasy, krzyki i w ogóle, chyba ktoś wołał Dexia. Obejrzał się do tyłu, wyglądając znad krzesła i zobaczył Latifa leżącego na ziemi. Chyba go reanimowali, ale głowy nie dał, mogli mu równie dobrze wypruwać flaki. Ten to musiał nieźle dostać poduszką, skoro aż go powaliło. Pewnie dostał drewnianą częścią, biedaczyna.
przepraszam za te wywody, nawdychałam się chyba farby XD
Ach, tak, tak, nazwanie jej tak zaszczytnym tytułem jak Niesamowite zjawisko podoba jej się zdecydowanie bardziej, wszak od lat pracuje nad swoim nieprzystępnym imidżem osoby tajemniczej i interesującej, co udało się jej chyba dopiero wtedy, gdy zaczęła wariować i robić różne dziwne rzeczy, których normalnie nigdy by nie uczyniła albo nie powiedziała. Na przykład teraz rozmowa z kompletnie nieprzytomnym (no, może trochę) i zaćpanym niemieckim nieznanym jej imigrantem (albo emigrantem? przepraszam, zawsze mam problemy z odróżnieniem, zresztą i tak nienawidzę geografii) wydawała jej się absolutnie genialnym sposobem na spędzenie wieczoru, a może i całej nocy, całego następnego dnia i reszty tygodnia, a najchętniej to w ogóle by się stąd nie ruszała, tak jej się podobała perspektywa gadania o bzdurach takich jak magiczne poduszki wypchane marihuaną hodowaną przez hodowców krów gdzieś w czeluściach Zakazanego Lasu. Zresztą, jak już wspominałam, ona była bardzo bliska podzielenia tej jego teorii o magicznych ziółkach. No bo niemożliwe, niemożliwe, by we wszystkich tych cieplarniach hodowali coś kompletnie legalnego, to by było po prostu nielogicznie. W każdym razie, zmierzam do tego, że dawna Żaklin nigdy w życiu by się na coś takiego nie zdecydowała, wszak – nie oszukujmy się – w takim heroinowym stanie nawet najprzystojniejszy mężczyzna świata, Gunther, nie wyglądałby atrakcyjnie i dla każdego innego obserwatora było to zapewne jasne jak słońce. Ale obecnie Jacqueline nie prezentowała się lepiej, bo nie wiedzieć kiedy zdążyła się ubrudzić jedzoną ukradkiem przystawką składającą się z jakiejś dziwnie wyglądającej krewetki i sosu musztardowego, a poza tym właśnie zajęła się przecieraniem oczu, które zaczęły ją swędzieć (o nie, przecież ma uczulenie na musztardę!), a co za tym idzie, cały misterny mejkap został uroczo rozmazany i doszczętnie zniszczony. Natomiast oczy potraktowane uczuleniem i roztartym makijażem już po chwili zaczęły wyglądać podejrzanie, czerwone i spuchnięte – właściwie do pełnego paskudnego efektu brakowało jej jeszcze tylko dziwnych źrenic podobnych do tych Wolfowych, ale tym może zająć się później. - Tak, to naturalny pancerz – przytaknęła, zachwycona jego dedukcją i znajomością tego gatunku, którym była. Zaraz, zaraz, ale czy to czasem nie on był tu z innej rasy? A może to ona? Może przypadkiem trafiła na jakąś inną planetę i to on jest u siebie, a ona obca? A jeśli ją zaatakują…? Aż się wzdrygnąła, gdy zobaczyła, że nieznajomy-znajomy wali się po nodze butelką, w nieznanym jej celu, no ale i tak było fajne. Nie, na pewno jej nie zaatakuje, jest zbyt w porządku! – Super – skomentowała fakt, że on też ma kości i to na tyle twarde, ze są w stanie wytrzymać jebnięcie wódką. - Jacqueline – przedstawiła się, po czym skarciła się w myślach za to, że nie wymyśliła jakiegoś seksownego pseudonimu, ale kij, już po ptakach. Albo poduszkach – A ty? A w ogóle to skoro ja jestem poduszką, to ty… ty kim? – spytała przerazona, bo to utwierdziło ją w przekonaniu, że trafiła na inną planetę. No tak. Wykurwiście. Jest tu, zamiast na balu (a może to inny wymiar i jest w dwóch miejscach jednocześnie?!) i jest postrzegana jako poduszka, Merlinie, to chyba jakaś Planeta Zombie, ratunkuuuuuu… ratunku… nie zdążyła jednak zacząć uciekać, bo a) nie chciało jej się, b) towarzysz był mimo wszystko zbyt przystojny by uciekać i c) miał wódkę. Więc o ewakuacji pomyśli później, tymczasem zajęła się zamieszaniem gdzieś nieopodal. Hoho, ostro! - To chyba powinnam dołączyć? – spytała go niepewnie – Możesz mnie użyć j-jako broni, co nie?
Dobra, na Dextera chyba już działało to wypite whisky, bo na co dzień raczej nie zdarzało mu się reanimować innych, a bardziej podobne do niego, byłoby nakłanianie do tego kogoś innego. Chociaż właściwie tu były wyjątkowe okoliczności, wszakże właśnie pokonana została mroczna Elenka! No i prawdę powiedziawszy to wszystko sprowadzało się do tego, że Dex nie dał jej autografu. Ech koniec świata. Po tej próbie odratowania Latifa, podszedł do nich jakiś koleś w masce i rękawiczce na prawej dłoni, który niczym Clooney z Dyżuru w Mungu, oświadczył, że jest puls. Dexter na to poważnie kiwnął głową, zastanawiając się, czy w związku ze zdobyciem tej informacji, nie powinien teraz przeprowadzić jakieś skomplikowanej próby odratowania Tunezyjczyka. Że też zamiast patrzyć się na laski w Czarodziejskim Patrolu, nigdy nie próbował wkręcić się w fabułę Dyżuru! Zaraz obok pojawił się Ervin, ale i on nie dawał jakiś oczywistych wskazówek, co teraz należy uczynić, za to odgonił naszego Clooneya. Dexter wrócił więc do ich pacjenta, bowiem dostrzegł, że Latif się rozbudza. Ba, przemówił i się podniósł! - Ta psychofanka już jest związana, acha i Clooney zostawił Ci jakieś leki – powiedział przenosząc wzrok na Ervina. Dugmesi mówił o jakimś niebie? Ta psychopatka to czyste piekło. – Ale nie wiem, wydaje mi się, że bardziej lecznicze jest oddalenie się stąd i napicie się czegoś mocniejszego – no tak, złote rady Vanberga. Świat byłby o wiele zdrowszy, gdyby wszyscy się go słuchali! Spojrzał jeszcze raz na chłopaka, uważnie przyglądając się to jego głowie, w którą chyba dostał, to potem oczom, żeby sprawdzić, czy na pewno jest przytomny. - Dzięki, za znokautowanie tej wariatki – tu poklepał go po ramieniu, uważnie się mu przyglądając. – Jak tylko będziesz czegoś potrzebować, wal do mnie śmiało. – Bo oczywiście miał teraz mały dług u chłopaka. A co do tego picia czegoś mocniejszego… no właśnie, chyba gdzieś zostawił swoją Whisky… no właśnie i swoją towarzyszkę. Tak, teraz jeszcze chętniej napiłby się tego trunku. - Zajmiesz się nim? – Zapytał spoglądając tym razem na Ervina i powoli podnosząc się z ziemi. Olelgetes był chyba jednym z najbardziej rozsądnych chłopaków na Iteriusie, więc zapewne było to retoryczne pytanie. Bo jakby tak Dex się miał zając półprzytomnym chłopakiem… no tu już tego efekty pozostają nieznane. - Muszę już lecieć, jeszcze raz dzięki – i jak się szybko pojawił, tak równie prędko zniknął w tym tłumie. Przecież nie mógł pozwolić tej dziewczynie dłużej czekać, a jaki był los jego whisky, wolał nie myśleć. W końcu udało mu się przeprawić przez tłum tych skaczących ludzi (czyżby teraz „Sing”?), aż dotarł do miejsca w którym rozstał się z Morgane. - Powiadasz, że nie ma tam grawitacji? – Zapytał jak gdyby nigdy nic, podchodząc nieco bliżej rudowłosej, a po drodze zabierając z blatu swoją butelkę. – To będzie się ciekawie piło alkohol – dodał przesuwając dłonią po jej ramieniu, po nadgarstek, aż ku dłoni, by w końcu wraz z dziewczyną ruszyc w stronę wyjścia z błoni.
Och tak, tak, to takie swojskie! Schabowe, kapusta, może nawet bigos od Peli, której chłopcy zapewne nie znali, no ale wszystko można nadrobić, Sobieski od Irka, mazurski wodzirej, może występ pana Niecika albo chociaż Veritaserum, tak, to by był naprawdę wspaniałe wesele! No i jeszcze te Mazury i wizja komarów, która przy Latifie wcale nie wydawała się taka straszna. No ale okej, okej, bo nie o tym teraz mowa, a heroicznej i godnej podziwu akcji reanimacyjnej wykonanej przez Dextera Vanberga (serio, powinien trafić na pierwszą stronę Czarownicy). I Dexiu, i Ervin, w ogóle, całe zgromadzenie nad ich głowami, trwało w nerwowym oczekiwaniu, aż Dugmesi w końcu się ocknie. Olelgetes nawet nie zwrócił uwagi na to całe ‘panowanie’ kolesia w masce i rękawicy, pod jego kierunkiem, złapał tylko jakieś dwie fiolki, próbówki, czy co to tam było, które mu podał, kładąc obok siebie na trawie, z nadzieją, że wcale się nie przydadzą. Chociaż gdyby on był reanimowany przez super gwiazdę rocka, to pewnie zemdlałby po raz drugi. I trzeci, czwarty, piąty, no, wiecie, co mam na myśli. Ale, o taaak, akcja zakończyła się powodzeniem, Latif odzyskiwał przytomność, dobra robota, Dexter, powinieneś rozważyć rzucenie zespołu i pracę u House’a (Ervin dalej sądził, że to był serial dokumentalny, cóż). Z tego całego szczęścia i ulgi Węgier wcale nie puścił Latifowej ręki, tylko jeszcze bardziej wzmocnił uścisk, no ale żaden z niego mięśnia, więc nie świruj, że boli. W każdym razie chciał rzucić się na Dugmesiego z radosnym ‘TY ŻYJEEEEEEEESZ!’, ale powstrzymał się, bo ten zaczął majaczyć coś o niebie. No super! Chyba potrzebna mu kolejna reanimacja! Ruchem godnym dziecka z chorobą sierocą, szybko uwolnił rękę Tunezyjczyka ze swojej (trochę spoconej, no ale, heloooł, denerwował się), kiedy zorientował się, że ten patrzy. U, głupio wyszło, no ale zawsze mógł fachowo stwierdzić, że ‘JEST PULS’, miałby wytłumaczenie, po co tak namiętnie ją miażdżył. - Jak się czujesz? Nie jest ci niedobrze, mdło, czy coś? Ile widzisz palców? – wtrącił, machając Latifowi ręką przed oczami, kiedy Dexter sprawdzał, czy wszystko okej z jego głową i robił ogólną kontrolę. Przytaknął, kiedy Vanberg o coś go pytał, ale dopiero po chwili się zreflektował: - Ej, czekaj – powiedział zbity z tropu, kiedy Dexiu już się oddalał. Ma zostać z nim sam? No super, jakby wiedział, to pewnie nie kazałby spadać stąd Clooney’owi w masce. Nie, żeby nie orientował się, co robić z ludźmi po reanimacji, no ale bał się, że może jednak coś spierniczy i... i nie wiem, co, ale o ślubie na Mazurach pewnie mógłby zapomnieć. Podsunął Latifowi fiolkę z eliksirem Wiggenowym pod nos, bo dzięki temu będzie pewien, że nawet, jeśli coś było nie w porządku, to teraz już nie jest. - M-może pomogę ci wstać i usiądziesz na krześle albo pójdziemy do pielęgniarki, albo... do pokoju cię odprowadzę, co? - zaproponował nieco chaotycznie.
Elena dostałą czymś w głowę, później została związana i padła na ziemię uderzając głową w kamień, na skutek czego straciła przytomność. Normalnie pewnie miałaby tylko małe rozcięcie w tym miejscu, jednak nie w tym przypadku. Owszem na początku miała zadrapanie, jednak szybko przemieniło się w obficie krwawiącą ranę. Teraz wokół jej głowy rozlewała się ogromna kałuża krwi, która sklejała jej włosy. A propo włosów... gdyby się je odgarnęło, można by zobaczyć skórę przeciętą na pół. Ta rana rozchodziła się również na jej twarz. Widok był masakryczny. Jednak dziewczyna żyła i... gdyby byłą przytomna miałaby się dobrze. Mimo, iż byłą nieprzytomna, jednak czuła ten ból. Wiedziała, ze musi się obudzić, ze musi tam wrócić i ukarać tych którzy ja znieważyli. Może i nie teraz, ale na pewno w najbliższym czasie. Po jakimś czasie, zaczęła wracać do świata żywych. Sama niezbyt się w tym kierunku wysilała, ale widać tak miało być. Otworzyła oczy. Strasznie bolała ja głowa,a le nie dała tego po sobie poznać. W ręce dalej ściskała sztylet, więc po chwili byłą już wolna. Wstała i nie zwracając uwagi na ludzi w około rozejrzała się. Bieber gdzieś sobie poszedł, a gościu który walnął ją miotłą siedział obok drugiego gościa, który się nad nim pochylał z wyraźnie zagubiona miną. Stałą tak chwilę zastanawiając się, co teraz ma zrobić... czy iść się ogarnąć, żeby ludzi nie straszyć, czy iść szukać Biebera, czy policzyć się z tymi tu... Podeszła dwóch chłopaków siedzących na ziemi i nachyliła się do nich. -Jeszcze z wami nie skończyłam. Przekażcie swojemu koledze, żeby uważał co je.- powiedziała czując na ustach ciepło własnej krwi. Wyprostowała się i ze zjadliwym wyrazem twarzy, którego niestety nie było widać spod strug krwi oddaliła się w stronę zamku.
O rany, rewelacyjna perspektywa! A w połączeniu z dniem drugim wesela, tzn. przejeździe konnym zaprzęgiem (a jeśli to wypadnie zimą, to zrobią kulig, a co!) z Mazur do Zakopanego, bycia powitanym chlebem i solą, a następnie braniem udziału w weselu w stylu góralskim, z końmi, ciupagami, góralskimi pijackimi podśpiewkami i wędzeniem swojskich oscypków, to już w ogóle daje piorunujący efekt. Aż zastanawiam się, czy jest sens czekać do końca studiów? Niech wezmą ślub od razu, jak tylko ślepemu Dugmesiemu klapki spadną z oczu i dostrzeże, że koleżanka z kółka matematycznego jest lepsza niż szkolna gwiazdeczka, która okazuje się być słodką idiotką, jak to bywa często w mugolskich filmach! A zresztą… niech się żenią teraz, myślę, że Latif jest na tyle oszołomiony, że zgodziłby się bez wahania, no a gdyby stawiał sprzeciw, zawsze można go potraktować zaklęciem albo eliksirem… o rety! Chyba właśnie wpadłam na pomysł, jak może szybko i łatwo zdobyć serce Dexa – uwarzy mu amortencję. I chuj z tym, że to nieuczciwe i nierealnie zbudowane uczucie! Czas wreszcie pokazać, że Latif Muhammad Dugmesi ma w sobie na tyle determinacji, że jest w stanie sięgnąć po najbardziej radykalne środki! Zresztą, jak Vanberg trochę z nim pobędzie, przymuszony, wkrótce sam się zakocha, bo jego się nie da nie kochać, hihi! Tymczasem jednak siedział dalej jak debil, a po słowach Dexia zapomniał nawet, że Ervin trzymał go za rękę jak jakiś pedał!!! i że w ogóle tu jest, bowiem cieszył się magią chwili i jego słowami, że jakby czegoś potrzebował, ma walić! Ach, żebyś wiedział, będzie do ciebie walił drzwiami i oknami! Potrzebuję miłościiiiiiiiiiiiiiiiii – zawył dramatycznie w jego kierunku, na szczęście tylko w myślach, uf, taką przynajmniej miał nadzieję. Następnie, niekoniecznie słuchając, co do niego mówi rozgorączkowany gość obok, odprowadzał Vanberga rozanielonym wzrokiem, malowniczo wzdychając, i już wcale go nie obchodził fakt, iż ten ma tą rudą dziunię. Sorry dziunia, ale to mnie robił usta-usta, jeden zero dla mnie! - Co? – spytał nieprzytomnie Ervina, który teraz majtał mu przed twarzą fiolką; nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej, bo zjawił się ktoś jeszcze. - AAAAAAAAAA FREDDY KRUEGEEEEEEER – wrzasnął, widząc tragicznie zmasakrowaną twarz, oblaną krwią, z raną od czubka głowy aż po twarz, nie, to było tak masakryczne, że aż próbował rzucić się do ucieczki, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa, więc po prostu wpadł na kucającego(!!!) obok Olelgetesa i razem z nim padł na ziemię, by po chwili usłyszeć mroczne słowa psychopatycznego zabójcy i usłyszeć szelest jej czarnej kiecki, gdy odchodził…a? - Frrrrrrreddy Krrrrueegggerrr w sppppóóddddniiiccccyyyy – wyjąkał jeszcze do Ervina, a fakt, że NA NIM LEŻAŁ, całkowicie mu umknął.
Uuuuuu, a przygrywaliby im Golec uOrkiestra, wtedy byłoby idealnie, a jak każdy by się bawił! Baunsowaliby do samiutkiego rana i, och, nawet zaprosiliby tą psychofankę Dexia, no wiecie, tą przewodniczącą funclubu Voldemorta, Elenkę, i to na oba wesela! Bo jeśli podchmieleni ziomkowie z Iteriusa i oczywiście mężny Andrzej nie zdołaliby utopić jej w Mazurskim jeziorze, to chociaż zepchnęliby ją z jakiegoś wysokiego stoku w górach i wszyscy żyliby długo i szczęśliwie, a Dexiu mógłby dalej bajerować inne panny, bez obaw, że zaraz napadnie go ta nawiedzona groupie. Swoją drogą podsunęłaś mi iście szatański pomysł z tą Amortencją! Szkoda tylko, że Ervin to taka ciota i nie byłby w stanie zmusić kogoś do kochania (zaklęciem też nie, przykro mi), nawet mając przed oczami wizję wesela mazurskiego i góralskiego, tłuczenia butelek nad Bałtykiem i wieczorów kawalerskich... na Śląsku, chociażby. Eh, serio, nie wiem, czemu z niego taka niemota, ale to zupełnie nie moja krew! No to obydwoje siedzieli na ziemi jak te widły w gnoju albo jakby na jakąś okazję czekali, z tym, że wszelkie starania Ervina, włożone w pomoc Dugmesiego były zlewane na cześć Vanberga, o czym sam Węgier nie wiedział, więc myślał, że po tych bęckach, które Latif dostał miotłą, coś mu się w głowie poprzestawiało i nie do końca ogarniał, o co chodzi. Na to jakże elokwentne 'Co?', Ervin mruknął 'Pstro, pij już', bo nie ma to jak cięta riposta, i cierpliwie wyczekiwał, aż Tunezyjczyk w końcu zapoda sobie ten eliksir, co by już przestał majaczyć. Wizja ponownego wzywania Vanberga do reanimacji jakoś nie bardzo pasowała Ervinowi, chyba z wiadomych wszystkim przyczynom. - Co? - powtórzył równie mało błyskotliwie Węgier, bo nie do końca rozumiał, o co z tym Kruegerem chodzi. Na gacie Merlina i tweed Sherlocka, Latif miał halucynacje! O, a jednak nie, bo, kiedy Węgier odwrócił głowę w kierunku, w który patrzał (i wył jak dziki) Latif, i już sam nie wiedział, czy płakać, czy może uciekać. - Aaaaaaaaaa! Ty szatańskie nasienie, krwią mi na sweter kapiesz!!! - wrzasnął prawie tak samo zbulwersowany, jak wtedy, kiedy uszkodzili jego, ale jednak nie jego bojfrienda, Latifa. I pewnie bulwersowałby się jeszcze bardziej, gdyby nie fakt, że jak tak sobie kucał (heheh) został powalony na ziemię przez jakiegoś wieloryba, zapewne zwolennika Elenki, wszakże ta odgrażała się, że przecież jeszcze z nimi nie skończyła! Już pominę fakt, że Ervin nic jej nie zrobił, no ale dobra, będzie jednym z tych walecznych muszkieterów, i jak jeden za wszystkich, to wszyscy za jednego, będzie walczył o honor i życie Dextera Vanberga! I na pewno mu przekaże, żeby uważał, co je! Nie wiadomo wprawdzie, czy Elena ostrzega nas przed zabójczymi ogórkami z Niemiec, czy może kalafiorem ze swojej morderczej uprawy, a więc strzeżcie się wszyscy. Nastały groźne i niebezpieczne czasy, już nikt nie może czuć się bezpieczny! No, a przynajmniej nikt z fanów Dexia. Kiedy już zakrwawiona Elenka i jej sztylety zniknęły w tłumie baunsujących balangowiczów, Ervin zorientował się, że to, co właśnie miażdży mu żebra, mostek i całą resztą fajnych kości, to wcale nie wieloryb, wysłannik Elenki, a gwiazdka kłidicza, która przecież znowu tak ciężka nie była, to wszystko przez to wiercenie się. No teraz to Ervin był bliski omdlenia i to wcale nie dlatego, że jakoś tak ciężko mu się oddychało, tylko dlatego, że to był ten Latif! Musiał być jednak silny i ogarnąć tego cykora, bo zaraz mu na zawał zejdzie przez tą mhrooczną dziewoję. - Oddychaj, Latif! Wdech i wydech, wdech i wydech, wdech i, retyyy, zejdź ze mnie - poinstruował go, chociaż jakby tak pomyśleć, to na bezdechu jakoś przeżyje, niech sobie chłopak poleży!
Same genialne pomysły! Tak sobie myślę, że może żeby urozmaicić ich biesiadę, do Golec uOrkiestry można by dodać na przykład Brathanki i/lub Zakopower! To dopiero byłoby coś, niby utrzymane w jednym guście, a jednak dające gościom cudowną rozmaitość i każdy znalazłby coś dla siebie. A po północy stery mógłby objąć DJ Robert M., tylko trzeba będzie wtedy pamiętać, żeby dać mu pierdoloną wodę za 1.50, bo inaczej ucieknie z występu, chamsko rzucając mikrofon na sprzęt albo jakiś tam inny polski super kozak, no nie wiem, może Peja? Wtedy Latif mógłby zaprosić zgraję swoich anty-fanów w dresach, i na pewno by ich sobie tym zjednał, nie narażając się dłużej na ich wpierdole, hehe. Cwana bestia z niego, upiec dwie, albo nawet trzy pieczenie na jednym ogniu! Tymczasem proszę mi tu nie wmawiać, że Ervin nie jest na tyle cwany i zdesperowany, żeby sięgnąć po amortencję, i proszę się jego ciotowatością nie zasłaniać! Wszak to on sprytnym sposobem najpierw namówił Latifka na posiadówę na stadionie, poprzez przywalenie głową w rurkę, potem strzelił w niego Diffindo, potem podarował mu marynarkę, dając tym samym pretekst do kolejnego spotkania (hej Ervin, oddaję twój ciuszek), wreszcie znalazł sposób by nad nim kucać i jeszcze trzymać za rękę. Powinien jeszcze zacząć zlizywać z niego pot, jak powszechnie znana i lubiana para bodajże w schowku! Ach, Ervin, Ervin, jaki ty jesteś niedomyślny, rzeczywiście, cofam tamto co pisałam wcześniej. Przecież gdyby Latif teraz zemdlał, a Dexia nie byłoby w pobliżu, TY byłbyś jedynym gościem z możliwością udzielenia mu pierwszej pomocy, a skoro tak go wielbisz, to usta-usta powinny być dla ciebie czystą przyjemnością no i wielką szansą! Ech, naprawdę, trochę pomyślunku nie powinno zaszkodzić! Może gdybyś tak zamiast chamskich odpowiedzi w stylu „pstro” (och jak tak można!!! Skontaktuję się z prawnikiem pana Dugmesiego!!!) zaczął snuć nikczemne plany, lepiej byś na tym wyszedł. - Mmmleko – zdążył odpowiedzieć jeszcze równie cwaniacko na pytanie Węgra, choć przyszło mu to z trudem, bo ociekający krwią Krueger wciąż się czaił i w dodatku im wygrażał, a jakby tego było mało, kapał krwią na Ervina! NO TEGO JUŻ ZA WIELE! - NIE MA TAKIEGO KAPANIA KRWIĄ – huknął na Elenkę-Freddiego, po czym rozejrzał się gorączkowo za miotłą, ale nie zdążył po nią sięgnąć, bo w tym momencie postać zniknęła, a on zorientował się, że leży na Ervinku, co przedtem totalnie mu umknęło. Ogólnie zapanował wielki i trudny do ogarnięcia chaos, więc nie dziwmy się, że wszyscy byli skonfundowani i zaskoczeni tym, co się dzieje. I mówiąc wszyscy mam tu na myśli głównie naszą uroczą parkę, bo reszta gapiów zdążyła się już rozejść i baunsować wesoło do hitów Bahaniego Jadu, który wciąż robił im mroczne, hardkorowe tło. - Ooo… tak-tak, ddddzięki – wymamrotał, po czym zszedł z biednego Ervina i pomógł mu wstać, a następnie dostrzegł jakąś mazę z pyłu czy innego dziwnego czegoś na jego (Ervina!) nogawce, więc zaczął ją strzepywać, mamrocząc jakieś „O, tu coś masz”, po czym dotarło do niego, że to okolica uda więc może wyglądać dwuznacznie, zrobiło mu się niezręcznie, zmieszał się biedaczek, zawstydził, skonfundował i wszystko to na raz tak się skumulowało, że nie wiedział, co ma zrobić, więc wreszcie przestał kolegę otrzepywać z pyłu i włożył ręce do kieszeni, mówiąc dziarsko: - Ee, no, dzięki, przepraszam że cię zmiażdżyłem, a właśnie, pytałeś chyba mnie, no to wszystko ze mną okej, może się napijemy, hm? Chodź, co nam szkodzi, i tak już zabiłem dwie małe kozy, dwie, cztery, stado, co to za różnica? – naprawdę, efekty uboczne po prawie pocałunku z Dexterem były jak wtedy kiedy się napił płynu do mycia szyb. Gdy już skończył nieskładnie nawijać, ruszył w kierunku ich stolika i opadł na krzesło, zajmując się ponownie nalewaniem im wudki (tak, to specjalnie!) iiii i szczerzeniem się do Ervina jak dynia na Halloween. O Merlinie. Oddychaj.
O, wspaniale, czyli wszystko ustalone! W ogóle uważam, że nazwałoby ich ślub bibą roku i przebiliby nawet samych Middletonów! Dwa wesela, jedno mazurskie, jedno góralskie, dużo kapusty i kotletów schabowych (ale to dla gości, bo przypomniało mi się, że Ervin jest wegetarianinem, oj), a także baunsowania przy hitach największych polskich gwiazd! Hm, ja osobiście byłabym zachwycona, gdyby pierwszy taniec, walc angielski, o ile dobrze się orientuję, był do melodii ‘Czerwone Korale’, ‘Pędzą konie po betonie’, czy jakiegoś innego, równie zacnego utworu! Ooo, zawsze można wzbogacać choreografię wymachiwaniem ciupagami i jurnymi podskokami! Sądzę też, że jak nie na Mazurach, to podróż poślubna odbyłaby się w górach, też byłoby bardzo fajnie! Jak wszystkim dobrze wiadomo – Polak, Węgier, dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki, więc jestem pewna, że Ervin ma jakąś daleką rodziną w Zakopanym, która przywitałaby jego i nowego męża chlebem, solom i pewnie jakąś dobrą półlitrówką! No, a skoro wszystko jest już tak ładnie zaplanowane, to Ervin ma sobie o czym marzyć nocami, uprzednio napatrzywszy się owego seksownego zdjęcia Latifa, na którym jest brudny, spocony, wyszczerzony, a dla Olelgetesa dalej ociekał czystym seksem, cóż. Każdy ma tam swoje zboczenia, co nie? Ale o czym to ja? Ach, właśnie, Węgier będzie mógł sobie pomarzyć, bo, owszem, był ciota, lamus, kretyn i mięczak, więc amortencji by Latifowi nie podał na pewno. W ogóle miał jakiś uraz do tego eliksiru, odkąd ta zła dziewoja dolała mu go do soczku, a chyba godzinę potem miał się z nią żenić. Ugh, serio, okropne, jak można kogoś zmuszać do tego, żeby go kochał? To takie w chuj niemoralne, nie, nie mógłby. Ervin wolałby chyba do końca swego bedbojskiego cwaniackiego życia pozbawiać Dugmesiego ubrań zaklęciami i malowniczo się przy nim uszkadzać. Jak nie głowa i barierka, to zawsze może elegancko spaść po schodach, rozciąć palec kartką z podręcznika do Astronomii albo… rety, nie wiem, dziabnąć się widelcem w rękę podczas gapienia się na Tunezyjczyka na śniadaniu, chociażby! Opcji jest dużo, a i jest nadzieja, że po kilku(nastu?) takich niefortunnych wypadkach Latif w końcu stwierdził, że ratowanie tej ofermy to jego drugi życiowy cel, i że nawet mu to całkiem pasuje, bo Ervin to wcale niezgorszy typek jest, no, a przynajmniej nadaje się na skoki w bok w jakże nieudanym małżeństwie Tunezyjczyka, które, chcąc nie chcąc, kiedyś nastąpić musi. Ale żadnego zlizywania potu nie będzie, od czegoś jest prysznic i ręczniki. No heloooł, Ervin był zbyt skonfundowany (rety, jakie to fajne słowo!) i przejęty stanem Latifa, a także swoją ciętą ripostą, że nie śmiał myśleć teraz o swoich zachciankach i dobrych okazjach do wykorzystania gwiazdki kłidicza! A mleko to głupia riposta, no ale tego już Ervin ogłosić nie zdążył, bo była ta cała akcja z Elenką Keueger, wrzaski, huczenie, buczenie, spanikowany Dugmesi w jego ramionach, miażdżący mu kości i… Ojacie! Dopiero, kiedy ta prowodyrka balowych burd sobie od nich poszła i przestała kapać krwią na sweterek Ervina, Węgier zorientował się, że Tunezyjczyk tak dzielnie huknął na dziewczynę od sztyletów i to w obronie Olelgetesowej części garderoby, więc tak jakby też i jego, czy to nie wspaniałe?! On sam wzruszył się, ale tak niewidzialnie, żeby nie wyjść na mięczaka, którym, bądź co bądź, jednak był. - Spoko, spoko – wybąkał pod nosem Ervin, bo teraz było mu tak nieznośnie lekko i w sumie żałował, że marudził. Z pomocą wysportowanego ścigającego Dugmesiego wstał z tej zimnej, brudnej i w ogóle fuj trawy, a chwilę potem próbował wyjść z głębokiego szoku i ogarnąć, co ręka Latifa trenuje na jego zgrabnej nóżce! Nie, żeby mu to przeszkadzało czy coś, ale strasznie się rozpraszał. Właściwie to już nie powinien, bo przez dzisiejszy dzień sporo tego kontaktu fizycznego mieli, no ale jednak dotykał go Latif (ten Latif!). - Um, em, nic się nie stało i, n-no jasne – przytaknął, chociaż już sam nie wiedział, na co. Bo było coś o kozach (w co jednak wolał nie wnikać), piciu, przepraszaniu, chaos. Ruszył za nim do stolika, choć niechętnie. Całkiem fajnie mu się tak kucało, kiedy on był obok, eh. - Czemu właściwie siedzisz tu ze mną, a nie z przyjaciółmi i, no nie wiem... Deviką? - wypalił bez zastanowienia.
Oczywiście, że by przebili! Myślę jednak, iż zasługą tego fenomenu zdecydowanie nie byłyby te góralsko-mazursko-kapuściano-schaboszczako-ciupagowo-wódkowe imidże ich dwóch(!) wesel, a po prostu niebywały wdzięk i urok małżonków. No bo czy jakaśtam Kejt i jakiśtam Łiljam mogą się z nimi równać? Ona ma niezgrabne nogi (gdzież jej tam do chudych pęcin Ervinka, w dodatku odzianych w stylowy tweed), a on łysieje (i tu spójrzmy na cudowną kruczoczarną bodajże, bujną i zadbaną czuprynę Latifa, który używa domowej roboty szamponu z daktyli i czesze się tylko szczotką z wielbłądziej sierści, a te oto zabiegi zapewniają oszałamiający efekt i fryzurę lepszą niż po użyciu lakieru firmy Taft Szwarckop, jakkolwiek się to pisze) i w ogóle są beznadziejni, nie tacy swojscy, jak nasi bohaterowie. W ogóle to pozostaje nam jeszcze rozstrzygnąć kwestię nazwiska, kto czyje przyjmie i te sprawy, lepiej to załatwić od razu, bo potem wychodzą różne nieprzyjemności, jak się takie ważne rozmowy prowadzi na ostatnią chwilę! – które brzmi lepiej, Ervin Dugmesi czy Latif Olelgetes? Osobiście jestem znacznie bardziej za pierwszą opcją, która brzmi zdecydowanie estetyczniej i nie jakby ją wymawiała osoba z wadą wymowy. A poza tym, Dugmesi jest sławny i nie może sobie ot tak nazwiska zmienić, zatem sorry Ervin, ale chyba przegrałeś w tej kwestii. W zamian za to będziesz mógł wybrać kolor opasek na serwetki, okej? No niech będzie, jakby się nad tym głębiej zastanowić, to Latifek też nie miałby serca i odwagi postąpić w tak nikczemny sposób, a potraktowania eliksirem nie życzyłby nawet najgorszemu wrogowi. Choć… gdyby taki Claude został opętany przez Daisy i zaciągnięty do ołtarza, chyba nie miałby nic przeciwko… no, wróćmy jednak do rzeczywistości. Mimo wszystko, choć próbowałam zgrywać cwaniaka, z pokorą przyznaję, iż nawet on nie był na tyle zdesperowany. Cóż. I on musi liczyć na to, że jego związek z Dexem rozwinie się poprzez eksponowanie Latifowej klaty i wzajemne ratowanie się od mrocznej Elenki, względnie nikczemników podkładających nogi. Ech! Lajf is brutal, co nie? Nawiasem mówiąc o tym nieszczęsnym zlizywaniu potu, to wspomnę tylko, że nie ma sensu się gnieździć pod prysznicem, skoro oni tu mają takie fajne wielkie wanny! Hihihi. Nie, żebym coś insynuował, TAK TYLKO MÓWIĘ, może Ervin miałby ochotę się wybrać. Z Latifem. Ach. W ogóle to zaskakuje mnie mężność naszej gwiazdki kłidicza, którą ostatnimi czasy okazuje, by stawać w obronie swoich przyjaciół/znajomych/przyszłych chłopaków itd. To do niego takie niepodobne, przecież w normalnej sytuacji powiedziałby „Przepraszam uprzejmie, damsko wersjo Kreugera, ale kapanie krwią na mojego ziomka nie należy do zbyt eleganckich zachowań, byłbym wdzięczny, gdybyś zaprzestała tego czynu *uśmiech, autograf i pamiątkowa fotka*”. Ach, ta Anglia! Wyzwala w nim jakieś zwierzęce, brutalne odzewy! Zaraz wyjmnie shotguna i zrobi Hogwardzką Masakrę Shotgunem. Mwehehe. No, okej, bez takich fantazji, bo chyba znowu się zapędzam. Sam Latif też się gubił w swoich skomplikowanych wypowiedziach o kozach, dlatego się nie zdziwił, gdy Ervinek był tak uroczo skonfundowany i chyba niewiele zrozumiał. Nie szkodzi, absolutnie mu to wybaczył i odetchnął z ulgą, gdy ten nie brnął i… i szybko znów przestał się radować, bo ten poruszył jakże wspaniały temat, jakim jest Devika. Jego NARZECZONA Devika. - Eee – zaczął błyskotliwie, po czym dodał – Aktualnie żadnych moich przyjaciół tu nie widzę, poza tym… no wiesz, mało się znamy, a wydajesz się być spoko, nie sądzisz, że powinniśmy się trochę… zintegrować? – dodał luzacko. Serio, dziwne, że dopiero teraz odkrył, jak cudownym towarzyszem potrafi być ten Węgier! Węgier, Tunezyjczyk, dwa bratanki… sorry, to się nie rymuje. Choć, pamiętajmy o polskich krewnych i przyjaciołach Latifa! - A z Deviką spędzę wystarczająco dużo czasu przez r-r-resztę m-mm-ojego życia – Jezu jak to strasznie zabrzmiało, gorzej niż w jego głowie. Tak tragicznie i w ogóle. Bierzesz ślub, stary. Yeah.
Aksel trochę spóźnił się na bal, nikt nie mógł widzieć dlaczego. Kiedy zobaczył znów znajome twarze jego usta same wygięły się w lekki uśmiech. Miał na sobie czarny smoking, w którym nie czuł się zbyt komfortowo. Przecież gdyby nie to, że musiał, to wcale by się w to nie ubrał. Zatrzymał się przed samym terenem balu i westchnął głęboko, wyprostował się i zaczął iść do stołu dla nauczycieli, po drodze witając się z każdą znajomą mu osobą. Cały czas był uśmiechnięty i aż promieniał tym swoim wspaniałym humorem. Kiedy w końcu już usiadł na swoim miejscu i rozpoczął konsumpcję. W pewnym momencie rzuciła mu się w oczy blondyneczka w czarnej sukience. Zatrzymał na niej wzrok, żeby przekonać się czy to na pewno ona. Tak! To Cornelia, jego mała Cornelia. Nie zdążył się z nią wcześniej przywitać, więc wytarł usta serwetką i wstał od stołu, grzecznie mówiąc, że musi odejść. Odchrząknął i ruszył w jej kierunku. Podszedł do niej od tyłu i zakrył oczy. Ciekawe czy zgadnie, że to on...
Nie czuła się zbyt dobrze w takim tłumie ludzi. Połowy z nich nie znała, reszta albo była z nią w niezbyt ciekawych stosunkach albo zajęła się już rozmową z kimś innym. Z nudów nawet bujała się już w te i z powrotem jakby miała jakąś chorobę sierocą. Raz na jakiś czas poprawiała włosy, potem sukienkę. To były jedyne ciekawe zajęcia. Podrapała się po nosie uroczo go przy tym marszcząc. Z każdą chwilą miała coraz większą ochotę na ucieczkę z tego miejsca. Mogła już bez problemu wejść do pokoju. Tam miała swoje rzeczy, mogłaby popisać jakimiś listami z osobami, które już do tej szkoły nie uczęszczały, a wręcz przeciwnie zajmowały się pracą. W końcu wstała i zmierzwiając sobie grzywkę miała już zamiar zwiać. Wtedy nagle przed oczami zrobiło jej się ciemno. Ale nie mogła zemdleć, ani nagle stracić wzroku, bo do tego poczuła jeszcze dosyć spore dłonie na swojej twarzy. Zamrugała szybko zastanawiając się kto to się z nią bawi. Przekrzywiła lekko głowę zastanawiając się. - Um... - Wydała z siebie cichy dźwięk i podniosła swoje dłonie by je położyć na tych, należących do wyraźnie nieznajomego. To ciepło wydało jej się jakieś takie znajome. - Aksel? - Wyszeptała niepewnie pod nosem mając nadzieję, że się nie pomyliła, bo by poczuła się bardzo niekomfortowo. Ale kto to mógł inny być? Clear był drobniejszy an pewno, Namida gdzieś się migdali z Simonem. Davida raczej tutaj nie ma, więc został jej ulubiony nauczyciel.
Latynoska pobyt w Hogwarcie traktowała jak wycieczkę. Ba, przyjechała tutaj na pewno nie w celu zwiedzenia kultury czy czegokolwiek. Chciała się dobrze bawić, poznać nowych ludzi, z którymi kontakt tak czy siak później by się urwał. Nie szukała tutaj przyjaźni na całe życie, zdecydowanie. Jednorazowe igraszki i imprezy, po których nic nie będzie pamiętać - oczywiście, czemu nie. Najważniejsze było to, żeby zbytnio nie przeholować i wrócić cało do domu. Wraz z siostrą, ma się rozumieć. Z resztą młodsza siostra bliźniaczka rzadko teraz widywała Beatriz. Gdzie ona się podziewała całymi dnami? Nie wykluczając tego, że przecież mogła sobie kulturalnie siedzieć w pokoju w towarzystwie Quentina. Jasne, że nie. No proszę, no i w końcu znalazła się nawet jakaś dobra impreza na której było wiele osób, a o której słuchy nie doszły do Evitki. Jak to się stało? NO WŁAŚNIE. Przecież ona za Chiny(le) nie opuściłaby takiej imprezki. Zapewne musiała być całymi dniami tak zamyślona, że zapomniała. Albo po prostu naprawdę nikt jej NIE powiedział. Dziwne, nieprawdaż? W każdym razie kiedy już dowiedziała się od pewnego tutejszego jąkającego się knypka (pierwszoroczniaka), który na jej widok prawie nie zgubił oczu, szybko udała się do miejsca spotkania. Oczywiście przedtem zdążyła się jeszcze odpieprzyć w zacne ciuszki, wiadomo. I kiedy już dotarła na miejsce, widok był nawet dość przyjemny. Wielki parkiet i w ogóle. LUBIE TO. Zauważyła nawet sporo osób, ale jej wzrok najbardziej utkwił w Dexterze. Dziwnym było to, że nie kwapiła się do niego podejść, tylko obojętnie ruszyła przez tłum i usadowiła się bylegdzie. Ona chętnie zatańczy i w ogóle, ale przecież nie będzie wyrywać do tego pierwszego lepszego faceta bądź panią, którą zauważy. Poza tym połowy tych ludzi nie lubiła, a więcej niż połowę po prostu nie znała. Warto byłoby się z kimś zapoznać? Niewątpliwie.
Ostatnia impreza skończyła się dla Deviki dość niefortunnie, mimo że dostała te wszystkie truskawkowe słodkości za… właściwie sama nie wiedziała za co, ale jak dają, to trzeba brać, prawda? Oprócz okrutnego kaca w następny poranek, dochodziła jeszcze świadomość zrobienia z siebie całkowitej idiotki przed uczniami Hogwartu. I wiecie co? Oto szła po raz kolejny na podobną zabawę, w podobnym humorze, lecz tym razem, uzbrojona była w środki uspokajające na wypadek spotkania Fabiano. No bo trzeba się jakoś strzec przed kompromitacją i włochatymi kolegami wymiany. Ubrana w króciutką sukienkę do połowy ud, przechadzała się między ludźmi w poszukiwaniu znajomej duszyczki, która przygarnęłaby ją pod swoje skrzydła i trochę z nią pogadała. Wstrzymała oddech, czując nieprzyjemną falę gorąca, która zalała jej ciało, kiedy przechodziła koło rozmawiających ze sobą Ervina i Latifa i usłyszała swoje imię. A co jeśli Latif dowie się o jej grzeszkach? Co, jeśli powie o tym jej ojcu i nie dojdzie do ślubu? Z jednj strony super – będzie wolna, ale z drugiej… ojciec zapewne kazałby jej niezwłocznie wrócić do domu, po czym odszukałby dla niej innego przyszłego męża, z którym, co było bardzo możliwe, nie dogadywałaby się w ogóle. I to byłby jeszcze większy koszmar, niż ten trwający w tym momencie. Zachowała jednak na twarzy pogodny uśmiech i pomachała chłopakom, którzy pewnie i tak tego nie zauważyli, ale oj tam oj tam. Nadal było jej trochę gorąco z powodu tej znajomości ich dwójki, no bo przecież biedaczka nie miała pojęcia, iż jej narzeczony o wszystkim wie i bynajmniej mu to nie przeszkadza. A stres szkodzi piękności, moi mili. Stanęła gdzieś wśród studentów, wsłuchując się w muzykę graną przez jakiś zespół i sącząc sobie jakiegoś drinka.
No widzicie, Jacqueline tak się napracowała na tytuł Niesamowitego Zjawiska, robiąc dziwne rzeczy, których nigdy by nie zrobiła, a tymczasem Wolf po prostu ćpał. Było to idealne rozwiązanie i chętnie podzieliłby się nim z dziewczyną. W końcu co jest lepszego od tego uczucia? Ulga i euforia, a do tego genialny Felix Felicis, broniący przed złem tego świata, kiedy dodało się go do hery. Możesz sobie przejść przez walący się zamek i unikniesz kawałka ściany, lecącego na łeb. Czyli masz spokój. Nie wspominając już o zaletach niesamowitego narkotyku, tym samym pomijając bardziej dotkliwe wady jego zażywania. Z których zdawał sobie sprawę, ale zespół abstynencyjny był tak okropny, że nawet nie trudził się walką z nałogiem. Zdecydowanie wygodniej było pozostawać w takim stanie i unikać tych beznadziejnych skutków. O czym oczywiście w tym momencie nie myślał, bo miał na głowie inne sprawy, takie jak rozkminianie hodowli Hogwartu. Nielegalnych rzecz jasna. Oczywiście Wolfgang niezbyt przyjrzał się towarzyszce, dlatego nawet nie zauważył, że coś jest jednak nie tak w tych zaczerwienionych oczach i rozmazanym mejkapie. Normalnie wystraszyliby się siebie nawzajem, chyba. Chociaż nie wiadomo, nie wiadomo, wszak zdawali się dobrymi towarzyszami! Niemiec mówił dziś co nie miara, ale po zażyciu zwykle był bardziej żywotny (przynajmniej mówiąc) niż przed nim. Powód jest prosty, nie za bardzo jak miał się pilnować. W normalnej sytuacji, a raczej w ludzkim stanie, wolał zachowywać swoje wnioski dla siebie. I bynajmniej nie zamierzał atakować Żaklinki! Hehe, chyba polubił tę poduchę. - No, wiem - skomentował jej komentarz dotyczący tego, iż on również ma kości. - Ża... co? Mogę mówić Lin? - zapytał. No ładnie, zapamiętał tylko Ża...Lin. Żalin brzmiałoby bardzo dziwnie. Żalin. Ża też nie za bardzo. Więc może po prostu Lin? Będzie teraz rybką z drewna poduszkowego. Tak. Swoją drogą to dziwne, bo przecież pomiędzy 'Ża' i 'Lin' było tylko 'k'. Przyjmijmy, że czknął w tym momencie. Chociaż nie czknął, ale to raczej nieistotne. - Wolf - przedstawił się i łyknął sobie trochę wódki. - Jaa? Nielegalnym przemytnikiem kokainy - powiedział, po krótkim zastanowieniu. - No dobra, ćpunem - przyznał, kiwając głową. - Aaale nic w tym złego, o - dodał. O matko, miał nadzieję, że Lin nie będzie jak Summer, czy ktoś inny, próbujący przekonać go do odstawienia. Haha, jakby to było takie proste. Hop siup i heroina zniknęła z życia. U, u, dobrze, że nie zaczęła uciekać, bo zwróciłaby na siebie uwagę zgromadzonych i Schlosser musiałby się czołgać pod stół zza bezpiecznego krzesła, a to niezbyt mu odpowiadało, bo... bo nie. Poza tym Lin była całkiem wygodna. To na pewno jego szczęście ją tu trzymało, hehe. Razem lepiej było się kamuflować! - Uuu, niee, nie. Chce ci się wstawać? Niech się tam sobie biją - powiedział, wracając do swojego świata i przypominając sobie o Zakazanym Lesie i pewnych krzakach. - Hodujecie tu coś w tych lasach? - zapytał podejrzliwie. Tak, właśnie zaczynał wyliczać sobie ile tu tego mają i za ile będzie można posprzedawać.
Hehehe, jasne, wszystko pasuje! Nie oszukujmy się, ale to Ervin byłby bardziej kobiecą stroną w tym związku. Wiecie, przejąłby nazwisko po mężu, prałby jego śmierdzące skarpety, byłby kogutem domowym, odwoziłby ich dzieci do przedszkola i podawał Latifowi piwo, kiedy ten oglądałby sobie meczyk w ich przytulnym salonie. No i ma zgrabniejsze nóżki, a to zobowiązuje do jakichś przywilejów, jak choćby chodzenie sobie na zakupy, podczas gdy głowa rodziny (z piękną bujną czupryną, pachnącą daktylami!) będzie pocić się na boisku, żeby utrzymać dom, ich rozkoszne dzieciaczki, farmę wielbłądów, no i zapewnić rodzinie coroczne wakacje w Zakopanem, rzecz jasna! Uuuu, Łiliam i Kejt zapewne poczuliby się zawstydzeni, bo oni przecież nie mają nawet co na taką farmę liczyć, na ich weselu zabrakło najlepszej wódki i ogórków od Irka, odjazdowych, polskich bitów, niepowtarzalnych ziomków z Iteriusa i rozrywki w postaci zbiorowego mordu na psychofance Dexia – Elenie. Oooo, a całe przedsięwzięcie ktoś bardzo skrupulatnie będzie fotografował, żeby mieli co wstawić na Wizbooka, do albumu ‘Dwa wesela i pogrzeb’. A właściwie to trzy wesela, bo jakby nie było Latif prędzej czy później ślub z Deviką wziąć musi, bo inaczej szejk Dugmesi albo szejk Ungali nasłałby na niego (i Ervina pewnie też) swoje wielbłądy, słonie, czy innych, równie groźnych arabskich killerów, żeby na pewno nie żyli sobie długo i szczęśliwe. Ach tak! Ta mężność, heroizm, odwaga i waleczność Latifa Dugmesiego była godna podziwu, zwłaszcza w obliczu takiego strasznego typka, jak Elena Kreuger! Ja sama nie wiem, jak Ervin zdołał w ogóle się tak zbulwersować, żeby nie kapała mu krwią na sweter. Wiecie, on to już w ogóle bał się horrorów, sam ich nie oglądał i zawsze ktoś musiał z nim spać, żeby się w nocy nie cykał, więc dla niego to był taki podwójny szok! A jeszcze ta groźba, że z nimi nie skończyła. Uuuuu, miejmy tylko nadzieję, że nie zamierzała ich gonić po Hogwarcie ze swoimi równie mrocznymi ziomkami-Kreugerami, ani ogórkami z Niemiec! W każdym razie koniec rozmyślań o ślubie(ach?), pogrzebach, Elenie-gothce (jakby nie było to Dexiu ma najbardziej przesrane, hehe), bo właśnie Latif Dugmesi chce się integrować z Ervinem Olelgetesem, więc wróćmy do akcji! - A. Ahaaaa – odparł jakże elokwentnie na odpowiedź Tunezyjczyka, ze zrozumieniem potakując głową. – No, e… no wiesz, możemy – przytaknął ochoczo na ową propozycję, całkiem nie luzacko opierając łokieć na stole, a głowę na ręce. - Bo moi też gdzieś wyparowali albo Elenka ich porwała, sam nie wiem. – Wzruszył ramionami. Serio, mogliby się pojawić, no ale nie. - Nie wydajesz się tym zachwycony, a Devika to świetna dziewczyna - powiedział całkiem szczerze, a potem niemrawo pomachał pannie Ungali, kiedy ta szła nieopodal.
Wychodząc z założenia, że lepiej późno, niż później lub nawet lepiej późno niż wcale, panna Winters założyła na siebie lekką, letnią sukienkę i kremowe szpilki na niebotycznie wysokich obcasach. Do tego dołożyła jeszcze długi, srebrny wisiorek, małe pasujące kolczyki, bransoletkę na chudy nadgarstek i okazały pierścionek o bliżej nieokreślonym kształcie. Usta pociągnęła szminką, włosy tylko przeczesała palcami. Całość prezentowała się idealnie i naturalnie. Gdy zaszła nad jezioro, część oficjalna już dawno się skończyła. I dobrze! Nienawidziła, gdy ktoś przynudzał i z pewnością nie miała zamiaru sztucznie się ekscytować i wołać w sypialni "jeeeestem w Aaaanglii!" takim głosem, jakby była w Mediolanie! Wszak była już w Anglii, przecież to kraj jej ukochanego Anthonego! Ale wracając do tematu, zauważyła z oddali jakieś zamieszanie, ale wszystko uspokoiło się równie szybko, co zaczęło. Zobaczyła Dextera, wychodzącego z jakąś dziewczyną, na co prychnęła wcale nie cicho. Już jakaś naiwna Angielka dała się nabrać na jego błyski szaleństwa w oczach i pobłażliwy uśmiech? A zresztą... co jej do tego. Przelawirowała pomiędzy tłumem. Gdzieś tam mignęła jej twarz Anthonego i ucieszyła się, może nawet by podeszła i rzuciła się mu na szyję, jednak nie wiadomo dlaczego, stwierdziła, że będzie się zachowywać, jakby go nie zauważyła i poczeka, aż on sam ją odnajdzie. Czyż to nie byłoby romantyczne?
Naprawdę, wystarczyło tylko tyle, żeby zanurzyć się w bezgranicznej błogości i szczęściu? Rewelacja, dla niej brzmiało rozkosznie i gdyby znała sekret (?) Wolfa, zapewne zapragnęłaby gorąco, by się z nią podzielić, kto wie, może nawet otwarcie by błagała, żeby ją wtajemniczył w swoją heroinową beztroskę, a gdyby wreszcie zaznała tego uczucia, nie mogłaby się powstrzymać przed kolejnymi razami, uzależniłaby się od narkotyku, a co za tym idzie i od samego Schlossera, który zapewne byłby jej dilerem, a skoro tak dobrze im się rozmawia, może nawet by się zakochali, kto wie, kto wie, jaki scenariusz przyniesie im życie! Nawiasem mówiąc, to na pewno wyglądałoby magicznie – albo tragicznie – taka zakochana, zaćpana para w postaci dilera i wariatki. Ciekawe, jak by się im układało… podejrzewam, że całkiem nieźle, o ile Wolfgang nie patrzyłby na nią i najlepiej unikał na trzeźwo, co by uniknąć niepotrzebnych logicznych spostrzeżeń na temat jej aparycji i zachowania, bo niektóre mogły być odstraszające, nie oszukujmy się. Ale w porządku, koniec tych idyllicznych marzeń o ich cudownej przyszłości, wróćmy lepiej do rzeczywistości i tego, co działo się w obstawianym przez nich miejscu przy krześle. Jacqueline skomentowała radosnym uśmiechem fakt, że on wie, że ona wie, że ma super kości, bo chyba nie miała mu nic więcej do powiedzenia na ten temat; zresztą, zawsze mogą go poruszyć jeszcze innym razem, czemu by nie? Oczywiście, zakładając, że to nie ich ostatnie spotkanie, hehe. - Oczywiście – przytaknęła, bo nawet jej się to spodobało. Lin. Teraz była jak ta ryba, o której romantyk David wspominał swojej dziewczynie, aaach, czyż to nie cudowne? Czyżby jej towarzysz też był taki romantyczny? Skoro wspomina o rybach, niewykluczone. - Wolf? Wolf. Wolf – powtórzyła, po czym rozpromieniła się po raz kolejny – Hej, to stanowimy zwierzęcy duet, ja jestem rybą, a ty wilkiem, genialne! – zawołała, również biorąc łyk wódki, co by celebrować to jej spostrzeżenie – Tylko mnie nie zjedz. Nie jesteś rybożerny, prawda? Nie, zdecydowanie by tego nie chciała, bo pragnęła sobie jeszcze z nim podyskutować, szczególnie że właśnie dowiedziała się o nim strasznej, dramatycznej prawdy. - Nielegalny przemytnik i ćpun… - powtórzyła ZNOWU jego słowa, co było zupełnie bez sensu, ale jakoś tak lepiej jej się przyswajało informacje – To musi być trudne, nie? Albo przyjemne. Albo to i to? Okej, gadała trochę bez sensu. - Racja, zostanę – przytaknęła, bo naprawdę nie chciało jej się wstawać, a i siedziało się całkiem przyjemnie, jak już się przyzwyczaiła do ciężkiej głowy Wolfa – Oficjalnie nie, ale śmiem podejrzewać, że mają tam plantację zioła – dodała jeszcze konspiracyjnie.
O rety, naprawdę rozkoszna wizja wspólnego życia – jestem pewna, że Ervin świetnie by się sprawdził w roli odpowiedzialnej żony i matki, praczki, sprzątaczki i kucharki. Bo nie wspomniałaś o tym, że musiałby mu i dzieciakom gotować, a ponieważ Latif bardzo sobie szanuje swoje korzenie (mhm jasne), to musiałyby to być tradycyjne tunezyjskie potrawy, oczywiście obowiązkowo podane ze świeżym mlekiem z wielbłąda z ich hodowli. Uprzedzam z góry, że żadne placki po węgiersku nie będą tolerowane. W ogóle to po jakimś czasie Ervinka czeka straszne życie i będzie mu ciężko wytrzymać z Latifem, bo prędzej czy później zaczną się w nim odzywać jego muzułmańskie geny i zacznie tak jak większość menszczysn w jego okolicy traktować swojego męża-żonę przedmiotowo i okrutnie, a jak zupa będzie za słona, to zrobi mu na ręce siniaka jak Colin Joelowi i będzie dramatycznie. Ale może nie psujmy sobie radosnych perspektyw takimi insynuacjami! Wszak możliwe jest też, że jeśli do małżeństwa z Deviką naprawdę dojdzie i Latif będzie miał i męża i żonę (o rety), to właśnie ona przejmie na siebie te kobiece obowiązki, a Ervin będzie wtedy potrzebny do… właśnie, do czego? O, wtedy on będzie sobie kucał beztrosko, patrząc, jak Latif zarabia na boisku na ich życie, a Devika doi wielbłąda. Cholera, i znowu on najlepiej na tym wyjdzie! Co do pogrzebu, to mówimy rzecz jasna o pogrzebie mrocznej Elenki, która zapewne będzie im wysyłać mroczne listy z literami wyciętymi z gazet, wysyłać puste sowy (wiecie, zamiast głuchych telefonów) i zostawiać na wycieraczce martwe koty, uuuuu, niefajnie, niefajnie. A najgorzej będzie, jeśli gdzieś w trakcie swoich mrocznych planów spiknie się z ojcem Latifa i wejdzie w spółkę z jego arabskimi szejkogangsterami z motorami zamiast osłów czy słoni – wtedy to już nie tylko Dexter, ale też Latif i Ervin, i ich dzieci i wielbłądy też, będą mieli przechlapane. O nie! Nie wiem, jak oni przeżyją. Zrobiło się zdecydowanie zbyt tragicznie, nie podoba mi się to. A biorąc pod uwagę temat, jaki wymyślił sobie Węgier, ich rozmowa przez najbliższy czas też nie zapowiadała się zbyt milusio. - To na pewno przeznaczenie albo spisek – stwierdził, bo to w istocie podejrzane, że wszyscy ich kumple zniknęli (gdzie Nigan? gdzie Bea?) i zostawili ich samych ze sobą, hyhy. W każdym razie, po chwili pojawiła się jeszcze Devika, co organizm Latifa skomentował bardzo nieprzyjemnym skurczem w okolicach żołądka (i bynajmniej nie była to niestrawność!), on sam natomiast odmachał jej, słuchając, co też ten Ervin ma do powiedzenia. Pięknie. - No wiesz – zaczął, zastanawiając się, jak dyskretnie i ładnie ująć w słowa „NIE KOCHAM JEJ KOCHAM DEXA I CHCĘ BYĆ OJCEM JEGO ADOPOTOWANYCH DZIECI!!!!” – Aranżowane małżeństwa nie zawsze są powodem do zachwytu. Szczególnie jak się koffcia na zabój kogoś innego, ale o tym już nie wspomniał, pamiętając, że ojciec albo wuj czy sąsiad, nieważne, ktostam zawsze powtarzał mu, że jego słowa mogą być użyte przeciw niemu! Tak, nagle mu się przypomniało i postanowił się do owej zasady stosować.
- Cholera. - Mruknął cicho. Jak to możliwe, że zgadła?! Opuścił ręce i od razu chwycił ją za dłoń i obrócił wokół jej własnej osi. O tak, chciał popodziwiać jej zgrabne młode ciało w tej dużo odsłaniającej sukieneczce. Zatrzymał ją twarzą do siebie. - Witaj, mała. - Powiedział z uśmiechem. Teraz jeszcze raz zmierzył ją od stóp do głów. Nie mógł zrobić nic innego jak tylko uśmiechnąć się na ten widok. Później napisze jakiś list, w którym wychwali to, jak pięknie dzisiaj wygląda. - Jak minęła reszta wakacji? - W końcu wyjechał na połowę wakacji nic jej nie mówiąc i miał nadzieję, że nie jest na niego obrażona.
No tak, tak, jakby nie patrzył, to perspektywa dwóch małżeństw wydaje się być wielce rozsądna i wygodna! Nie, żeby Ervin chciał, żeby – w razie gdyby w Latifie odezwały się muzułmańskie zapędy do władczości wobec żon – Devika obrywała za niewydojenie wielbłądów, no ale jemu jakoś też by się to nie uśmiechało (wiecie, 'ale Latif, za co to?' 'dostałeś, to dostałeś, na chuj drążysz temat?'). Chociaż oczywiście i ja, i on święcie wierzyliśmy, że niebyłby zdolny do jakiejkolwiek agresji, no, chyba że w przypadku Eleny Kreuger, no ale kto by nie był? Co do reszty, to okej, nie byłby taki, no i obowiązkami jakoś ładnie by się podzielili, Devika by doiła tą ich całą uroczą farmę, sprzątała chałupę i gotowała, wszak umiejętności kucharskie Ervina ograniczały się do zrobienia kanapki i herbaty, no i pewnie bardzo często dostawałby za zbyt słoną zupę. On natomiast – z racji tego, że jest taki mądry, oczytany i temu podobne pierdoły – wziąłby na klatę ciężar wychowywania potomstwa Dugmesiego. Poza tym nie miałby nic przeciwko praniu skarpet męża, bo jego śmierdzą całkiem podobnie. No i dzielnie kibicowałby mu na meczach, a potem, z racji tego, że nie jest gotów do takiego poświęcenia, jak zlizywanie potu - wesoło i jakoś inaczej umiliłby Latifowi czas po wygranym i przegranym meczu. Zresztą, co mu tam, po treningach też, heh. A co tyczy się złej Elenki, to przecież Latif nie miał się co martwić! Ervin, choć drobny i beznadziejnie kościsty, to zamierzał bronić Dugmesiego równie bojowo, co on sam albo Andrzej bronili Dextera Vanberga. Chociaż widły byłoby chyba skuteczniejszym narzędziem w obliczu niebezpieczeństwa, jakim była Elenka. No i stos, obowiązkowo, bo co innego poradzić na panią ciemności? A jak faktycznie spiknęłaby się z gangiem szejka Dugmesi na motorach czy tam wielbłądach, to uciekliby. Tak po prostu, chociaż może pod kamuflażem. No nie wiem, jakieś sztuczne, doklejane wąsy? O, w Andy. Tam mogliby hodować lamy, a to tak prawie jak wielbłądy, chociaż nie jestem pewna, czy dają mleko. Ervin wie, ja nie. I może nie jest tam tak ciepło, jak w Tunezji, ale nie aż tak deszczowo jak w tej cholernej Anglii. Byłoby fajnie, na pewno. - Mhmm, może, bo wiesz, z reguły mnie nie unikali. Imprez też nie – odpowiedział po zastanowieniu, chociaż właśnie tak to wyglądało, jakby się gdzieś pochowali. No ale mniejsza teraz o nich, bo przecież chciał wiedzieć, co też myśli o Device jej narzeczony. To było arcyważne, biorąc pod uwagę śledztwo, które właśnie prowadził Ervin na temat Latifa. - Czyli jej nie kochasz, tak? - podsumował retorycznie. – Może… nie wiem, może kochasz kogoś innego? - spytał trochę zakłopotany. No wiecie, to była dopiero ich druga 'randka' (spotkania, na którym mogli porozmawiać trochę dłużej Ervin uroił sobie w głowie jako randki, nie wińmy go za to), więc nie wiedział, czy może Dugmesi ma ochotę na tak poufałe pytania i się na Ervina nie wkurzy. No, w każdym razie i tak już za późno na myślenie.
- Coś ci nie wyszło - Zaśmiała się wystawiając mu język delikatnie, kiedy już stali twarzą w twarz. Na jej twarzy widniał jak zwykle, delikatny rumieniec. Mała? Trochę się zdziwiła, że nauczyciel jak zwykle ją traktuje inaczej mimo, że są w większym gronie. Ostatnim razem najpierw byli na polanie i... Ughm, ciekawie się to skończyło. Potem w pokoju, również samotnie. Ciekawe, czy Aksel jeszcze pamięta cokolwiek z tych zdarzeń. Corin miała dwustronne pragnienia co do tej kwestii. Gdyby nie wspominał to czasem, no cóż zdecydowanie nie wiele by się między nimi zmieniło, chociaż czułaby się niekomfortowo. Hmm... Jej myśli zawsze były skomplikowane, co na to poradzić? Była kobietą i tak już ma. - Ciekawie, chociaż średnio zabawnie. Z takich bardziej emocjonujących wrażeń, to tyle, że biło się przy mnie dwóch chłopaków.... Do dzisiaj nie wiem o co - Zaczęła przypominając sobie sytuację w Hogsmeade kiedy to... Możliwe, że spity David pobił jej przyjaciela. Chociaż najlepszy był policzek jaki mu wymierzyła. Aż jeszcze na wspomnienie ją ręka łaskocze. - I spędziłam trochę czasu na wsi, we Francji. A co ty robiłeś? Wyjechałeś bez słowa i tak szybko - Rzuciła troszkę tak, jakby nie do końca była zadowolona z tego, że tak po prostu jej uciekł. Może nie do końca tak myślała, chociaż nie mogąc go znaleźć rzeczywiście coś ją ukuło - nieznane uczucie.
O rany, aż sama się w tym pogubiłam, bo usiłuję sobie to wyobrazić, ale naprawdę, masz rację, wizja władczego i brutalnego Latifa jakoś średnio prawdopodobnie wygląda i zdecydowanie bardziej wolę założyć, że nikt nie będzie obrywał (oprócz Elenki, rzecz jasna, dla niej zrobimy wyjątek) i wszyscy w trójkę będą żyli długo i szczęśliwie. W ogóle to ten układ gotująca Devika, wychowujący dzieci i Latifa Ervin i zarabiający na życie Latif WYBITNIE mi się podoba i uważam go za genialne rozwiązanie. Tak sobie tylko myślę, że może Ervin powinien też ożenić się z Deviką, żeby każdy był sparowany z każdym? Dobra, może brzmi trochę patologicznie, ale dla mnie całkiem interesująco. Mam też idealną funkcję dla panny Ungali, to ona urodziłaby im dzieci i nie trzeba by było żadnych kupować na rynku czarnym towarem (ach ależ oszczędność i przedsiębiorczość). Wiecie, jedno machnęłaby z Ervinem, drugie z Latifem i po kłopocie. Wszyscy zadowoleni. Pomysł ucieczki jest taki romantyczny! Doklejane wąsy są dobrym pomysłem (nawiasem mówiąc, dodawałyby im one powagi i budziły respekt, Latif to wiedział bo jego ojciec miał takie, to znaczy prawdziwe, nie sztuczne, chyba, i sprawiały one, że wyglądał naprawdę mrocznie!!! Myślę, że gdyby Elenka zobaczyła ich z sumiastymi wąsami, sama by uciekła z krzykiem), choć mam dla Ervina inną propozycję – blond perukę. Nie dość, że zapewniłaby mu stuprocentową anonimowość, to jeszcze dodałaby seksapilu, mógłby nawet uchodzić wtedy nie za męża Dugmesiego, a jego żonę! Wiecie, trochę mejk-apu, wysokie obcasy i zrobi się żonka jak ta lala! Uciekliby w Andy, zamieszkali w górach i bawili się w tajemnice Brokeback Mountain, HE HE, to jest plan! Uff, dobrze, że Latif do tej pory nie wiedział, ze Olelgetes prowadzi teraz jakieś śledztwo na jego temat, bo pewnie w ogóle przestał by się do niego odzywać z obawy, że ten coś wyniucha – i w sumie gdyby nie pytanie, które ten mu teraz zadał, nigdy by tak nawet nie pomyślał. A tu ciach – kochasz kogoś innego? ON WIE!!! - zawyło serce, umysł i inne narządy wewnętrze Latifa, włączając śledzionę i lewe płuco. On wie, on wie, on wie, ten cwany skurczybyk zauważył co się dzieje, jak Dexter jest w pobliżu, on wieeeeeee nieeeeeeee nieeeeeeeeeeeeeee, nieeeee nie wiem jakim cudem udało mu się nie zacząć rozpaczać i w ramach odpowiedzi zachichotać. - Ja? No coś ty, chyba oszalałeś – odpowiedział na tyle cwaniacko, na ile potrafił, po czym udał, że wypatruje kogoś w tłumie – Ooo, chyba zauważyłem Nigana, sorry, ale mam do niego sprawę. No, do zobaczenia – powiedział szybko, chcąc ukryć zmieszanie, po czym wstał, poklepał Ervina po ramieniu i zniknął w tłumie.
Gdyby Aksel potrafił czytać w myślach, zganiłby Corin za myśli o tym, że on może nie pamiętać tego, co działo się na wakacjach. Był pewien, że nie zapomni tego długo, a może już nawet nigdy. Na wiadomość o bijących się chłopakach Aksel tylko lekko się uśmiechnął. - A nie bili się przypadkiem o ciebie, moja mała? - Mówił na tyle cicho, żeby nikt nie dosłyszał jakimi dokładnie słowami zwraca się do uczennicy. Gdyby ktoś patrzył na to obok nie mógłby nawet podejrzewać, że nauczyciel kręci z uczennicą. - Cóż, ja musiałem pilnie wyjechać do rodziny. Były pewne problemy ze zdrowiem jednego z jej członków. Na szczęście wszystko już jest dobrze. - Uśmiechnął się. Musiał kłamać, a robił to znakomicie. Był u swojego przyjaciela, po eliksir przeznaczony dla Margaret i Yavana. Na samą myśl tego, co się będzie działo, zacierał ręce.