W samym centrum błoni rozciąga się ogromne jezioro. Uczniowie często tu przychodzą, szczególnie w gorętsze dni, gdy chłodna woda jest wprost idealnym sposobem by choć odrobinę się ochłodzić. Jest to również idealne miejsce, by przy cichym plusku małych fal obijających się o brzeg, odrobić lekcje, bądź poczytać książkę. Czasem można zaobserwować tu ogromną kałamarnicę, leniwie przebierającą swoimi mackami.
Z jednej strony nieco bawiły go reakcje innych, z drugiej zaś niektóre go smuciły. Szczególnie te, które były grą na pokaz, niemiłym, pełnym wyższości gestem czy palącymi serce słowami. Jednakże tutaj Joven był za pan brat z hipokryzją - sam często nie potrafił się odnosić do innych ludzi przyjaźnie, z życzliwością. Był idealnym przykładem mamroczącego człowieka, który pod osłoną cichego mruczenia odgryza się innym. Czasem nawet w przypływie potężnych uczuć mówi głośno o tym, co nie podoba mu się w drugim człowieku. Często tego żałuje, czasem jednak nie ma odwrotu. A niektórym się po prostu należy. Nie jest może żadnym mrocznym mścicielem, nie jest też sędzią od zasądzania kar, w zasadzie to był niczym. Marnym puchem, który nie jest wbrew pozorom przypisany tylko do kobiet! Znaczące różnice między nim a jego bratem, a w rezultacie również Ted, są widoczne gołym okiem. Doprawdy, nie trzeba być wielkim myślicielem i znawcą ludzkiej natury. Nie mniej jednak różnili się również w szczegółach - starszy Quayle nie mógłby wyjechać gdzieś i tak naprawdę nie wiedząc dokąd. To byłoby za proste. Szukanie informacji, szperanie po różnych ciekawych księgach, gazetach i mapkach było wystarczająco zajmujące, aby oderwać się od myśli na nic nie znaczące tematy, które jednak z każdą sekundą przybywały. Mógłby rozprawiać godzinami o jakiejkolwiek przyziemnej rzeczy, ale nie chciał i nie lubił tego. To było zbyt nużące dla przeciętnego słuchacza, a nawet dla niego samego. To zabawne, takie bycie uwiązanym z samym sobą i swoimi wadami, jednocześnie się nie utożsamiając ze swoją osobą i robienie wszystkiego, aby się od tego oderwać i zrobić na opak. Jak można uciec od samego siebie? I, na Merlina, jak można być kompletnym ignorantem jeżeli chodzi o kulturę, zwyczaje, czy jakkolwiek to nazwiemy, obcego kraju, w którym jakiś czas będą mieszkać? Tak, Joven również mógłby zachować się wysoce spontanicznie, ale to nie leżało w jego zamysłach. Właśnie. Dużo lepiej zrobiłoby mu, gdyby River wpadł do jego pokoju, zaczął pakować ciuchy swojego starszego brata oznajmiając mu, że gdzieś wyjeżdżają. Na początku pewnie byłby spięty niewiedzą, zaklinowany w swych domysłach, ale zaraz by się rozluźnił i odbył naprawdę przyjemny, pełen niespodzianek lot, z ciekawością odkrywając wszystko na miejscu. Ale nie, on sam w sobie był na to zbyt powściągliwy. Albo raczej nie miał chwilowo na to odpowiedniej motywacji, bo przecież wciąż robi szalone rzeczy. Powróciwszy do rzeczywistości z niechęcią stwierdził, że pomimo, iż Ted się śmieje, młodszy Indianin postanowił wyrzucić wszystkie swoje frustracje z prędkością karabinu maszynowego, obarczając nimi Jovena. Co więcej, żartując sobie z niego wyjątkowo wrednie! Jak dobrze, że już przywykł do tego typu czułych słówek swego rodzeństwa, dlatego nawet uśmiechnął się kpiąco. - Powiedział ten, który ma bardzo zwyczajną kreację - zauważył, znacząco mierząc bruneta wzrokiem. - Wyglądasz jakbyś był karykaturą gwiazdy country - dodał, krzywiąc się lekko, ale tylko na chwilę. - No muszę od ciebie odpocząć i porozmawiać z kimś na poziomie - dodał na zakończenie, bo w zasadzie to w trakcie już mu się znudziła ta wymiana zdań. Mógł jeszcze skomentować słowa Manseley, ale w sumie to już nie miał na to ochoty. Nie mniej jednak przy ostatnich słowach w stronę chłopaka specjalnie pogłaskał Moragg, nie przejmując się kompletnie tym, jak mógłby być postrzegany. To jego życie, zamierza je przeżyć jak mu się żywnie podoba, a jeżeli innym to nie odpowiada to cóż, goodbye and au revoir! Chwała Merlinowi, że w zasadzie Kaia na niego wpadła, bo dłuższe konwersacje z Riverem, naczelnym nadpobudliwym chłopcem kanadyjskim mogłyby mu zaszkodzić. Już wolał wymienić te sztuczne uprzejmości z panną Chevey, której się uważnie przyglądał, choć nie nachalnie. Nie mniej jednak nie umknęło jego uwadze jej potknięcie i to, że ewidentnie gra z nim w jakąś dziwną grę, której tak naprawdę nie chciał być uczestnikiem. Jednakże będąc tego świadomym dużo łatwiej jest manewrować! - To świetnie, że sobie radzicie - skomentował, by zaraz ponownie obrócić głowę w kierunku sowy. - Przyjaciółce, jeżeli już. Jednak traktuję ją raczej jako zwierzątko. Nie śpię z nią ani do niej nie mówię - sprostował, a kąciki ust uniosły się lekko ku górze. Poprawiał też co jakiś czas włosy niesfornie zawiewane przez wiatr na jego twarz. I już, już coś miał mówić, kiedy jego towarzyszka rozmów oberwała jakąś dziką kałamarnicą. Szczerze mówiąc stracił rozeznanie, kiedy młodszy Quayle wraz ze swoją przyjaciółką zniknęli, by podejść do jeziora. Joven automatycznie zabrał ów stworzenie z głowy Australijki, by zamachnąć się i pacnąć nim Rivera. Może nie był pałkarzem, ale stał na tyle blisko, aby miał szanse na trafienie, co też zresztą wykorzystał! - Idź rzucić to w Ted, może się w końcu tobą zainteresuje - powiedział do niego, a to oczywiście wciąż były niewinne, braterkie przekomarzania! Żeby nikt nie miał wątpliwości.
Vic podłożył ramiona pod głowę i zaczął przyglądać się lazurowemu, niemal bezchmurnemu niebu. Przymrużył oczy, starając się ochronić źrenice przed słonecznymi promieniami. Niestety zapomniał z zamku okularów przeciwsłonecznych. W sumie mógłby przywołać je z dormitorium, ale były zamknięte w jego kufrze i pewnie uderzałyby tylko o jego klapę. Westchnął krótko, zdegustowany tym faktem, gdy nagle poczuł pacnięcie. Spojrzał na Lailę unosząc brwi do góry. Pod wpływem jej znaczącego spojrzenia utkwił swe niebieskie oczy w dziewczynie, która do nich podeszła. I to nie byle jakiej dziewczynie! Vic sięgnął ręką na kark i z przyzwyczajenia przejechał koniuszkami palców po długiej bliźnie, ciągnącej się aż do obojczyka. Jakoś tak lubił odczuć jej gładką fakturę. Doszły go słuchy, ze co poniektóre dziewczyny uważają ją za bardzo seksi. Jakoś nie rozumiał ich toku myślenia, ale wcale mu to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. - Taaaak, Victor, Vic, jak wolisz… - uśmiechnął się lekko, spoglądając dziewczynie w oczy. Służymy pomocą, tak? Gryfon był zdania, że jak przeciwnicy wsiądą na miotły na meczu, to raczej nie będą tacy usłużni, gdy będą odbijać w niego tłuczkami i próbować zwalić go z miotły. Mecze pewnie miały służyć zacieśnieniu więzi między uczniami i podobne tego typu pierdoły, ale chłopak nie miał wątpliwości, że tamci przyjechali tutaj tylko po to, żeby wygrać. Nie wiedział za bardzo, co począć z tą dziewczyną. Przez chwilę pod wpływem jej osoby zapomniał języka w gębie, ale zaraz pomyślał, że samym gapieniem się na nią na pewno jej nie zaimponuje. A zaimponowanie dziewczynom było wszak podstawą w kontaktach z nimi! Wyciągnął dłoń w kierunku brunetki i jeśli Wilkes podała mu swoją(na co miał wielką nadzieję,) swoim zwyczajem musnął wargami wierzch jej dłoni. Taki tam z niego dżentelmen. - Piękne dzisiaj widoki nad tym jeziorem, co? – zagadnął do Laili, znacząco zerkając na Audrey, by nikt nie miał wątpliwości, że nie miał na myśli krajobrazu. W pewnym momencie jednak jego żołądek znów dał o sobie niepokojąco znać. Victor chcąc odepchnąć od siebie to dziwne wrażenie, skierował swój wzrok na wielkie jezioro, z którego właśnie wyłoniła się wielka macka, należąca do Hogwarckiej kałamarnicy. Pewnie przyciągnęły ją na powierzchnię ciepłe promienie słoneczne, które teraz coraz częściej ogrzewały Hogwarckie mury. Jak tak dalej pójdzie, to na meczach będą mieli wyborne warunki atmosferyczne. Niby miało to pomóc także przeciwnikom, ale Gryfonowi nie za bardzo uśmiechało się granie podczas burzy, czy ulewnego deszczu, gdy ledwo co widział kafla. - I jak wrażenia w pierwszy dzień? – spytał Wilkes, nie spuszczając kałamarnicy z oczu – Podobno całkiem nieźle tutaj gotują – uśmiechnął się. Akurat do pracy Hogwarckich skrzatów nie można się było nijak przyczepić. W swoją pracę (zresztą jak to skrzaty domowe) wkładały całe serce, byle tylko zadowolić uczniów. Teraz, gdy przyjechali goście, potrawy były jeszcze lepsze i bardziej różnorodne. Wszyscy chcieli, by szkoła pokazała się od jak najlepszej strony. – Wybierasz się na imprezę w łazience prefektów? – znów odważył się spojrzeć na Audrey, ale po kilku sekundach ponownie odwrócił wzrok, pod pretekstem obserwowania sowy, przelatującej aktualnie nad ich głową.
Wszędzie miłość, przyjaźń i pokój na świecie! Normalnie aż łezka się w oku kręci! Normalnie wzruszenie ogarnia serce i aż chce się sypać ryż nad głową wszystkich, dziwnych ludzi! Podniosła swój tyłek z ławki robiąc więcej miejsca dla przybyłej dziewczyny. Założyła ręce na karku i zaczęła rozkminiać, jak wyjść, żeby się nie zorientowali, że zniknęła... Może zwyczajnie powie im, że boli ją kolano w pięcie i złamała kręgosłup? To w sumie całkiem możliwe. Ale jakoś no... Innym razem to przemyśli. Teraz, jednak postanowiła dokonać procesu ewakuacji, żeby się nie zanudzić na śmierć. Patrzcie jaka z niej... Tak to szuka nowego towarzystwa, żeby się rozerwać, a zaraz leci i gada ze starymi. Może to kwestia tego, że w towarzystwie tamtych czuje się swobodnie i nie musiała no... Być tak poprawna. Nie żeby nie było szansy na odnalezienie się w tym towarzystwie. Po prostu od jakiegoś czasu miała wrażenie, że nic nie jest takie samo i jej uczucia bardziej się maskują, więc nawet nie mogła mówić czy ktoś się jej podoba czy nie. Apropo zachwytu. - Taaaa... - Odparła lakoniczne i zaraz poszła po coś do picia, żeby wrócić z komunikatem: - Wracam do zamku. Coś z Herą. Potrzebuje mnie. - Wzruszyła ramionami nie robiąc sobie nic z tego, że zapewne ani Vicek, ani Nowa, nie znali Hery. I co? Nic. Ona już sobie idzie i podziękuje. A może faktycznie znajdzie Herę? W sumie mogłaby nawet poszukać Urszulki. Ktokolwiek, jakkolwiek, gdziekolwiek? Coś, ktoś, po coś? Nie? Szkoda.
Taka miłość i przyjaźń, że z tego wszystkiego Audrey miała ochotę powyrywać ręce i nogi niejakiej Kaii Chevey. Powstrzymywała się tylko dlatego, że dziewczyna całkiem nieźle (bo wstyd powiedzieć o znienawidzonej osobie "dobrze") grała w kłidicza i smutno byłoby stracić takiego zawodnika. No ale na szczęście nie mieli spędzić w Hogwarcie całego życia tylko zaledwie parę miesięcy, więc po powrocie do Australii Wilkes nie będzie musiała przebywać tak blisko Kaii co się równa zmniejszeniu jej chęci do zabicia dziewczyny. Nawet nie drgnęła, gdy chłopak uniósł jej dłoń do swoich ust i złożył na niej pocałunek, chociaż trochę ją to zdziwiło. Była wychowywana zgodnie z wszelkimi zasadami dobrego wychowania, od najmłodszych lat wpajano jej, że mężczyźni nie powinni obdarowywać pocałunkiem w dłoń każdą napotkaną kobietę, to powinno być uhonorowaniem tych, które zasługują na szczególny szacunek, a także mężczyźni nie powinni całować po rękach kobiet młodszych. Audrey jednak nie odezwała się słowem. Nie powinna krytykować brytyjskich zwyczajów (które i tak zostały częściowo przejęte od Polaków). - Victor... Ciekawe imię. Rzadko u nas spotykane - wzruszyła ramionami, próbując sobie przypomnieć, czy znała jakiegoś chłopaka o takim imieniu. Znała - jednego, który przeprowadził się do Australii z Irlandii, jeszcze zanim zaczął naukę w szkole. Cisza jej ciążyła. Gdyby zapadła między nią a jednym z jej znajomych z drużyny czy przyjaciół - nie miałaby nic przeciwko, lubiła spędzać czas w ciszy razem z Blair czy Pandą, czy Riley'em bądź Charlie (chociaż z tą ostatnią to było stosunkowo niemożliwe, ale ciii), ale kiedy cisza zapadała między nią a kimś właściwie nieznanym - wtedy czułą się niezręcznie. Nawet bardzo niezręcznie. Na jej szczęście chłopak za chwilę przerwał ciszę, ale jego wypowiedź znów wprowadziła Aud w osłupienie. Na szczęście jednak była doskonała w udawaniu (takie sobie kłamstewko) i nie dała po sobie poznać, coby zrozumiała aluzję Hogwartczyka. No nie będzie się przecież przyznawała, że takie zagrywki sprawiają jej przyjemność! Kiedy odchodziła od nich koleżanka Victora nawet nie pofatygowała się, by powiedzieć jej, że miło było poznać czy coś w tym stylu. No bo po co, skoro tamta nie raczyła nawet rzucić głupiego "cześć" albo "do zobaczenia"? Noale nie wszyscy ludzie są tacy jak Audrey, prawda? - Rzeczywiście, całkiem ładnie. Jednak zdecydowanie za zimno. Jak wy możecie żyć w takiej temperaturze? Brr - wzdrygnęła się, gdy zerwał się delikatny, wiosenny wietrzyk, który wcale nie był taki cieplutki, jakby się mogło wydawać. Zadrżała, by za chwilę zapiąć bluzę pod samą szyję i poprawić owinięty dookoła niej szalik. Przecież w Australii było zawsze tak cieplutko! - Ale ogólnie to jest całkiem nieźle. Podoba mi się, że macie tyle zielonych terenów. Chociaż brakuje mi sawanny. I kangurów! Pamiętam, jak kiedyś wróciłam na wakacje do domu, mieliśmy problem z wygonieniem dziobaka z naszego ogrodu. W końcu daliśmy sobie spokój, ale potem musiałam pilnować cały czas najmłodszych sióstr, żeby go nie skrzywdziły. W końcu od nas odszedł - rozmarzyła się na chwilę wspominając czasy spomiędzy szóstej i siódmej klasy, kiedy Primrose miała trzy latka i uczyła się chodzić, całkiem nieporadnie na swoich króciutkich nóżkach. W końcu jednak udało jej się osiągnąć sukces, co było szczęściem dla całej rodziny - wszędzie czytali, że dzieci z zespołem Downa często zaczynają chodzić dopiero w wieku ośmiu czy dziewięciu lat. - Posiłki też macie smaczne, ale jak wreszcie odkryję drogę do kuchni, to będę musiała porozmawiać z waszymi skrzatami, żeby sprowadziły z Australii vegemite albo upiekły lamingtony. Zasmakowałyby wam! - Och, jejku, nie może być, ale się nasza Wilkes rozgadała! No cóż, lubiła mówić o swoim kraju, była patriotką z krwi i kości, a że nakładała się na to jeszcze tęsknota za tym, co było tak bardzo bliskie jej sercu... Z marzeń wyrwało ją kolejne pytanie chłopaka, co skwitowała tylko krótkim parsknięciem śmiechem. - Czy się wybieram? Jeszcze pytasz? Pokażemy wam z Charlie, jak bawią się Australijki - roześmiała się, podciągając nogi i siadając po turecku. Bo tak wygodniej!
Czegokolwiek by o Kaii nie mówić, była bystra. Zdawała sobie sprawę, jak ludzie reagują na nią i jej niezbyt wyszukane formy, ekhm, podrywu. Tak, większość osób, szczególnie młodszych i rówieśników, traktowała z góry i często oceniała zanim w ogóle zdążyli się odezwać. Po prostu uważała ich za niewartych jej uwagi. Na pewno byli głupsi, mniej rozgarnięci i wygadani, a jedyną interakcja w jaką mogła z nimi wejść, było poprawianie ich błędnego sposobu mówienia i oczywiście myślenia. Paradoksalnie, do jej paczki znajomych w Red Rock zaliczało się faktycznie parę osób, którym co rusz zwracała uwagę, na każdym kroku mówiąc tylko "och, jak ona mnie nie denerwuje!". Smutna prawda, ale to chyba podnosiło Kaii samoocenę, takie swojego rodzaju wyżywanie się na innych. Dlatego w otoczeniu tylu obcych nie czuła się komfortowo. Większość z nich była starsza i całkowicie jej nieznana, a swoim obecnym zachowaniem raczej nie pracowała sobie na opinię takiej, za którą mieli ją jej "znajomi". - Też mam zwierzątko, ma na imię Kuguchar - odparła z lekką konsternacją, wciąż przyglądając się sowie na ramieniu chłopaka. Kot, który był niewiele młodszy od samej Kaii, został nazwany tak przez swoją właścicielkę w przypływie przeogromnej dziecięcej wyobraźni, jak widać. - Ja za to do niego mówię i... - tu już nie zdążyła dokończyć, bowiem nagle kompletnie znikąd na jej głowie znalazła się... KAŁAMARNICA? - Weźweźweź to ze mnie, WEŹ TO KURWA ZE MNIE - z początku był to tylko paniczny szept, jednakże już po chwili głosik skoczył jej o oktawę, zahaczając o pisk. Kiedy poczuła, że na jej głowie nie ma już obrzydliwych macek, potrząsnęła włosami, równocześnie przeczesując je palcami. Fakt, była obywatelką Australii, uczennicą Red Rock, morze i stworzenia w nim występujące nie powinny być dla niej nowością, ale to jednak wciąż co innego oglądać je spoza grubej szyby, a mieć takie zwierze na włosach, blee! Kiedy skończyła usuwać z siebie resztki kałamarnicy, które mogły pozostać na jej fryzurze w szczątkowych ilościach, podniosła przymrużone oczy, szukając winowajcy. - TY! - wydarła się do Rivera, który zresztą sam miał teraz to stworzenie na głowie. Nie zamierzała robić szopki, dlatego próbowała się uspokoić, ale szło jej to opornie. Najchętniej wzięłaby te wszystkie ciastka i rzuciła w tego niegodziwca bez gustu i wyczucia. Powiedziała panna, która miała na nogach przemoczone balerinki, ehe. - Ja nie wiem w jakich barbarzyńskich warunkach cię wychowano, ale współczuję, widząc ciebie i sposoby jakimi próbujesz zwrócić na siebie uwagę - wycedziła, podchodząc bliżej Rivera i Teddry. Wciąż jednak była w połowie dystansu od Jovena do jego brata. Nie zamierzała do nich bliżej podchodzić, kto wie z jakiego buszu są, myślała sobie! Wokół było za dużo ludzi, żeby reagować na jakieś LUDZKIE sposoby, jednakże walcząc z rosnącą chęcią ucieczki z tego tragicznego miejsca, obiecywała sobie, że na boisku im wszystkim wleje. Nie zmieniało to jednak faktu, że chciała już wracać.
Ach, oni prostacy, nie czytający wcześniej o zwyczajach panujących w Hogwarcie! Ej, ale nie spisujmy ich na straty. Ted i River na pewno próbowali się nauczyć czegokolwiek o miejscu do którego jadą, ale mieli inne poważne rzeczy na głowie. Wymyślanie układu tanecznego na przykład. Lubiła kiedy bracia sobie dokuczali. Uważała to za niezwykle zabawne i co chwila parskała śmiechem na zarzuty do sowy Jovena, wypluwane w niesamowitym tempie przez jej przyjaciela. Tamten nie pozostał dłużny, wytykając mu niesamowity strój Rivera, a Teddy w myślach uznała, że po prostu wyglądają na dwójkę totalnych świrów i są siebie warci, ale postanowiła przemilczeć ten fakt. - Bo założyliśmy zespół country, River ci nie mówił? – zapytała żywo i zaczęła klaskać do nieistniejącego rytmu, kiwając lekko głową. – On tańczy, ja klaszczę, potrzebujemy jeszcze kogoś z sową na ramieniu kto by stał w tle – dodała szybko, przerywając swój pokaz umiejętności… klaskania? W każdym razie Jovenowi chyba jej pomysł średnio się spodobał, bo poszedł szukając sobie innego towarzystwa. Cóż, Manseley nie uważała wcale, że to co wybrał, było na wyższym poziomie, ale na szczęście znaleźli sobie inne zajęcie. Kiwała głową zadowolona, kiedy River pochwalił jej łup w postaci śliczniutkiej kałamarnicy. Kiedy wyraził swoje przypuszczenia na temat podrywu Ted uśmiechnęła się krzywo, czytając mu pewnie w myślach o co chodzi. Spojrzała na Australijkę na którą już leciała kałamarnica. Widząc jej reakcję Teddra wybuchła głośnym, radosnym śmiechem, nie mogąc się opanować. Złapała się za brzuch i w tej chwili Joven ze stoickim spokojem odrzucił kałamarnicę na swojego brata. Ted zaczęła śmiać się jeszcze głośniej widząc Rivera z tym galaretowatym stworzeniem na głowie. Mimo to Teddra wyciągnęła rękę, by zdjąć uprzejmie zwierzątko z młodszego Quayle’a, dalej śmiejąc się gardłowo z kałamarnicy i ciekawsko dotykając ją, by sprawdzić jaka jest. Drugą ręką wybrała Riverowi z włosów jakieś zwisające gluty, który pozostawiło po sobie stworzenie w długich włosach Indianina. Zignorowała słowa Jovena, bo akurat takich żartów w jego wykonaniu dziką fanką nie była. Jego nowa koleżanka musiała w końcu otrząsnąć się z okrutnego przeżycia i wyjąć resztki kałamarnicy z włosów, bo nagle podeszła do nich ze wściekłą minę, drąc się na biednego Riverka. - Uspokój dupsko, przecież cię nie zjadła – mruknęła do niej wzruszając ramionami i zakładając szybko z powrotem buty, co odrobinę utrudniał jej zwierzak w ręce. Uśmiechnęła się szeroko, kiedy obraziła nawet Jovena mówiąc o barbarzyńskich warunkach. - Chcieliśmy ci pomóc – powiedziała wyciągając dłoń z kałamarnicą i pochodząc do niej parę kroków. – Szybko byś go poderwała mówiąc, że to twój zwierzak się przytula – dodała uprzejmie w ramach demonstracji cofając rękę, by posadzić sobie stworzonko na ramieniu. Westchnęła, bo uznała, że odrobinę szkoda jest jej zmaltretowanego zwierzątka, dlatego wróciła się te parę kroków nad jezioro, by kałamarnica może jeszcze ożyła sobie i odpłynęła płodzić inne kałamarnice. Miejmy nadzieję!
Ależ River absolutnie nie był kompletnym ignorantem w sprawie kraju do jakiego przyjeżdżali. Bez przesady, nie był jakimś idiotą, który by nic nie wiedział o Anglii, czy o jej zwyczajach. Właściwie wprost przeciwnie. Znał masę stereotypowych powiedzonek o tym kraju, których chętnie czepiał się podczas podróży. Wiedział też to i tamto, bo prawdę powiedziawszy, ciężko byłoby nic o Anglii nie wiedzieć. Niemniej jednak, nie siadał przed wyjazdem do książek, by dowiedzieć się więcej i więcej. Bo po co? Zająć mógł się czymkolwiek ciekawszym (na przykład spraniem sąsiada w bludgerze), a zwyczaje, czy fakty o których nie wie, zapewne pozna, gdy już się pojawi na miejscu! Szkoda czasu i życia na godzinne przygotowania. Oczywiście, w chwili, kiedy Tedra opowiedziała, że założyli zespół country, River parsknął bardzo głośnym śmiechem, niemniej jednak zaczął tańczyć po kowbojsku do wyklaskiwanego przez Tedrę rytmu. Nawet obrócił się tak, by ktoś z sową na ramieniu stał w tle. - Podbijemy rynek muzyczny, laski w końcu będą się o Ciebie bić - przerwał swoje kowbojskie podskakiwania, by na moment zwrócić się znów do brata i z ekscytacją przekazać mu ten wyśmienity plan. Niemniej jednak, chwilę później nasza dwójka się oddaliła, by zająć się swym odkryciem w jeziorze, a później, jak wiadomo, by znaleziskiem podzielić się z drugą parką. Oczywiście ich reakcja była bardzo zabawna, szczególnie te słodkie krzyki. A w chwili, gdy Joven odrzucił owe żyjątko wprost na Rivera, ten postanowił zareagować podobnie jak ich nowa koleżanka z Australii. - Aaaaaa, weź to kurwa ze mnie - krzyknął przybierając piskliwy głosik i czekając, aż Ted wybawca, go uratuje od tej męki. Po tym zabiegu i usunięciu paru galaretek z jego włosów, River po prostu przewrócił głowę do góry nogami i ostatecznie otrzepał swoje długie kudły. Zaraz jednak podeszła w jego kierunku ta niewielka Australijka, grożąc i niemal warcząc na niego. River więc bardzo sympatycznie się do niej uśmiechnął, uważnie słuchając tego co ma do powiedzenia, a i przy tym zwracając uwagę na słowa Tedry. - Widzisz, nie mieliśmy nic złego na myśli. Po prostu stwierdziliśmy, że on poczuje się trochę lepiej, widząc, że nie jest jedynym czubkiem, który spaceruje ze zwierzakiem na ramieniu. - Tu ściszył głos niemal do szeptu - nie wierz mu, jeśli zapewnia Cię, że nie rozmawia z tą sową, tak naprawdę to praktycznie jedyne stworzenie do którego się odzywa - po tych słowach przybrał normalny ton. - I na twoim miejscu nie oceniałbym tak surowo rzucania w dobrej wierze w kogoś kałamarnica, bo co wtedy pomyślą o kimś kto rzuca w kogoś na podryw ciastkami - tu zrobił krzywą minkę, jakby sugerującą jednocześnie odrobinę smutku i współczucia dla dziewczyny stojącej przed nim. - A o barbarzyńskim wychowaniu musi ci Joven opowiedzieć, na pewno chętnie się z tobą podzieli opowieściami o tym, jak strasznie źle nas wychowywano - powiedział tu przenosząc wzrok na brata i lekko się do niego uśmiechając. Ups, czyżby z tym barbarzyńcami oberwało się też Jovenowi? - A jest o czym. W dzieciństwie polowaliśmy z włóczniami na niedźwiedzie, łapaliśmy ryby gołymi rękoma i mieszkaliśmy w drewnianych szałasach. Czasem też paliliśmy na stosie ofiary z ludzi dla naszych bogów - rzekł z pełną powagą, wymieniając największe stereotypy o Indianach jakie przyszły mu tylko do głowy. Zaraz po tych słowach wrócił do Tedry, która była pochłonięta działaniem na rzecz środowiska i ratowaniem wymęczonej kałamarnicy. Kiedy ostatecznie wrzuciła stworzonko do wody, River zarzucił łapkę na jej ramieniu, tym samym nakłaniając by poszła z nim. - Musimy iść dalej promować nasz zespół country, najważniejsze teraz, to znaleźć jak najwięcej odbiorców - uznał poważnie i raz jeszcze podskoczył, przebierając nogami po kowbojsku. Odwrócił się jeszcze w stronę Jovena i jego nowej koleżanki, by wesoło im pomachać na pożegnanie i przesłać im w powietrzu nawet buziaka. A potem po prostu się oddalili, kierując w stronę zamku.
No no no, to się panienka Wilkes rozgadała! Nie wyglądała na za bardzo rozmowną, a tu proszę, poznaliśmy już kilka szczegółów z jej prywatnego życia. Vic nie rozumiał zbytnio osób, które były jak otwarta księga. Owszem, chłopak nie należał do burkliwych mruków (wręcz przeciwnie!), ale o swojej rodzinie, czy życiu w rodzinnym domu nie opowiadał prawie nigdy. Coś tam wiedzieli jego najbliżsi przyjaciele, ale podkreślam, że tylko ‘coś tam’. Może jednak nie rozpisujmy się teraz o jego wewnętrznych, jakże głębokich przeżyciach, tylko przejdźmy do rzeczy… Vic zerknął na swój złoty zegarek – prezent na siedemnaste urodziny oczywiście. - Wiesz co? Wydaje mi się, że zaraz zaczyna się impreza w łazience prefektów… Może wybralibyśmy się razem? – spytał entuzjastycznie i wyszczerzył zęby. Wstał razem z nią i skierowali się w kierunku zamku – To może… weźmiemy potrzebne rzeczy i spotkajmy się w Wielkiej Sali, hm?? – zaproponował. Pewnie dziewczyna jeszcze nie za bardzo orientowała się w planie gmachu, a on chętnie zgodzi się na rolę księcia z bajki, który zaprowadzi ją do łazienki. z.t
Na szczęście nie zwracał już uwagi na ludzi dookoła, jego świat był w zasadzie zamknięty pomiędzy Kaią, Teddrą a Riverem i to było lepszym rozwiązaniem, choć niewątpliwie również dosyć kłopotliwym, zważywszy na jego zbytnie przywiązanie do szczegółów i dywagacje nad każdą możliwą bzdurą, która w mgnieniu oka urastała do rangi super hiper mega ważnej rzeczy. Tak, źle się z tym czuł, ale to wszystko przychodziło automatycznie. Potrzeba rozwikłania zagadki, która była tylko nic nie wartą pierdołą, przysłaniała racjonalne myślenie i chołubienie sprawom emocjonalnym, na których lepiej się było czasem opierać. Niestety, urodził się z ogromnym defektem i musi jakoś z tym żyć! Narazie. Wysłuchał uważnie oczywiście słów swojej australijskiej znajomej i uśmiechnął się lekko na wieść o bardzo interesującym imieniu dla swego kuguchara. - Ja w zasadzie mam jeszcze kotkę, Medusę. Może by się dogadali - odparł, chociaż w zasadzie nie wiedział, co miał na myśli. Hm, równie dobrze zwierzaki mogłyby się polubić AŻ ZA BARDZO i nagle okazałoby się, że jego cudowny kociak zaciążył, heheeh. No nic, wolał na razie o tym nie myśleć. Przecież prawdopodobieństwo, że te stworzonka się spotkają i aż tak przypadną sobie do gustu było znikome, prawda...? No nieważne, bo Kaia kontynuowała swój wywód a Quayle oczywiście zamierzał słuchać, ale nie było mu to dane właśnie z powodu kałamarnicy oraz pisku dziewczyny, którą trochę w sumie uratował od oślizgłych macek ogromnego potwora jeziornego! Och, powinien zostać bohaterem tychże rozgrywek. Riverside powinno dostać mnóstwo punktów i wyjechać jako zwycięska szkoła. Gorzej, że akcję zainicjował River, który także był z tej placówki, ale to nic. To się wytnie. W końcu był niepoczytalny. Nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem na wieść o barbarzyńskich warunkach wychowania rodzeństwa. Domyślał się, że Chevey nie wiedziała o ich pokrewieństwie, chociaż jeżeli jednak wiedziała, to chyba powinien puścić focha z przytupem! Ale to było kompletnie nie w jego stylu, więc całą sytuację odebrał jako żart. - Myślę, że wasz zespół nie odniesie wielkiego sukcesu. A ja nie chcę, aby ktokolwiek się o mnie bił - powiedział w kierunku parki z jeziora i ponownie odgarnął natrętne włosy. Przy okazji napawał się też widokiem fryzury swego brata obleczonej w gluty kałamarnicy. Rozkosznie wyglądał, rodzice byliby zadowoleni. - I biura randkowego też nie zakładajcie, bo marnie wam idzie - dodał z przekąsem na temat podrywu na zwierzaka. Ech, chyba on powinien myśleć za nich, z pewnością znalazłby lepsze pomysły! - Oczywiście, że nie jestem jedynym czubkiem, przecież już wszyscy z pewnością cię dostrzegli. I nie potrzebujesz zwierzątka, szczególnie, że sam je bardzo przypominasz - odezwał się na super zarzuty Rivera, a cały czas się uśmiechając. To była poniekąd zabawna sytuacja! I jeszcze porównałby go do małpki. O tak, idealnie. - Zdecydowanie tak było. Ta część o paleniu ludzi na stosie w szczególności. Było to naszym ulubionym zwyczajem. Obrząd ku czci naszych Przodków - zreferował pokrótce Kai, wczuwając się w rolę ironicznego bubka, którą zaczął młodszy Quayle. Jednakże odczuł ulgę, kiedy urocza parka papużek nierozłączek w końcu odeszła. - No nic, nie będę panienki zanudzał obecnością barbarzyńskiego chłopa, nie mniej jednak życzę miłego pobytu w zamku - zwrócił się na koniec do australijskiej znajomej, by skłonić się przed nią płytko i odejść w stronę Hogwartu. Tak, poprawili mu humor, przynajmniej na jakiś czas. Bo to była naprawdę śmieszna sytuacja.
Opiekun Slytherinu nie był zadowolony, że jego podopieczni tak szaleją. Po prostu umiaru nie znają! On to chociaż pilnował się jak był młody i nie dawał się złapać. Był sprytny, tak jak tego wymagał dom. Dlaczego więc i jego podopieczni nie mogli wykazać się chociaż minimalnie rozumem? Był wściekły. Długo zastanawiał się, jaką karę powinien wymyślić, lecz niewiele przychodziło mu do głowy. Czy w ogóle był sens karania swoich? Mógł odejmować punkty Puchonom - Kretynom, ale Zielonym? Zdecydowanie wolał zajmować się innymi. Slytherin był dumnym domem, który nie powinien mieć odejmowane punkty. Dlatego też tego nie zrobi. Przysiadł na brzegu jeziora, skubiąc delikatnie źdźbła trawy. Oczekiwał na młodą uczennicę Cait Pierre.
Przybyła nad jezioro, gdy tylko dostała list profesora. Czyżby ktoś w tej szkole w końcu się obudził, ze uczniowie robią, co im się żywnie podoba? Najwyraźniej tak, tylko czemu w takim razie tylko Pierre ma przejebane? Eh... najwyraźniej ktoś musiał. Po prze dedukowaniu listu i wywnioskowaniu z niego, ze skoro wpierw napisał, że jest zawiedziony jej postępowaniem, a potem "z wyrazami szacunku" wynikało, ze trochę nie ogarnia sytuacji. Dla niej lepiej. Nienawidziła łazić nad to za plugawione jezioro, ale skoro już musi... na szczęście gdy przyszła, on już na nią czekał. Jak zawsze choć najprzystojniejszy nauczyciel w tej szkole, to poważny i zamyślony. W sumie jej mina lepsza nie była, a czarne ubranie, które przez przypadek miała na sobie dodawało powagi.
A może Aden napisał tak dlatego, że po prostu był bardzo surowym człowiekiem, który przykładał wagę do słów? Wszystko musiało mieć swój formalny wydźwięk. Tej elegancji pozbywał się tylko i wyłącznie na lekcjach. Wiedział, że wtedy musi zaciekawić ucznia, aby z miłą chęcią przychodzili na jego lekcje. Nie chciał pytać się, dlaczego Cait zachowała się tak a nie inaczej. Tak naprawdę nic to go nie obchodziło. Dała się złapać i miała po prostu przekichane. Zwłaszcza u niego na lekcjach. Mogła spokojnie spodziewać się dodatkowego odpytywania czy też wypracowania. Powinna teraz uważać. Albo stać się mózgiem z Historii Magii lub Starożytnych Run. - Zawiodłaś mnie, panno Pierre - rzekł surowym tonem, gdy tylko dziewczyna przystanęła obok niego. Zamyślił się na chwilę, spoglądając na nią. - Nie odejmę Ci punktów, bo jesteś w moim domu, ale następnym razem bądź tak uprzejma i nie daj się złapać. - dodał chłodno, przystępując z nogi na nogę. Nie wiedział, jak powinien ująć w słowa szlaban. Czy nie powinien ją jakąś potępić? Powiedzieć, że jest po prostu nieodpowiedzialną istotą, która nie grzeszy swoim rozumem? Chrząknął, czując, że gdy tylko skończy pracę będzie musiał się wyluzować. Oczywiście czytając jakąś książkę! - Czy wiesz, co było niesamowite w czarownicach, które były potępiane parę wieków temu? - spytał, znów spoglądając na Cait.
I tak większość nastolatek przychodziła na jego lekcję, bo był jednym z przystojniejszych nauczycieli w tej szkole, a nie po to by słuchać o historii magi, albo jakiś tam runach. Więc w sumie nie było ważne czy był na nich poważny czy nie, ważne jak wyglądał! Nie chciał pytać, a w sumie powinien! W końcu zrobiła to, bo nie wiadomo co by ten przewodnik zrobił gdyby go puścić samopas. Przecież mógł puścić jakiegoś cruciatusa i wtedy byłoby i po Kat i prawdopodobnie po całej reszcie. To, że tamci po prostu stchórzyli ma ich robić lepszymi od Pierre czy Howett, które działały nie tylko ze swoich egoistycznych pobudek, ale też dla dobra grupy? To się nazwa wychowanie w Hogwarcie... Zdecydowanie nie miała zamiaru na siłę kuć się Historii, runy jeszcze zniesie, ale tamtego nie ma mowy! Jak będzie pytana, to będzie, jak będą eseje to napisze, najwyżej zajmie jej to trochę więcej czasu niż powinno. Bywa! - Czy pan sugeruje, żeby robić co się chce byle by Pan nie oberwał - Poszłooo z grubiej rury. W sumie koleszka rozmawia z nią może drugi raz odkąd trafiła do szkoły. Jakoś wcześniej się nie poczuwał, by ogarniać swoich podopiecznych, a teraz ich karci. Ciekawe, czy rozmawiał z taką Sky jak podpaliła Hermę... No pewnie, że nie! - Może to, że jak zostawały skazane na rzeczy typu palenie na stosie, to tak na prawdę miały z tego niezły ubaw! - Kat Sherlock, wytropiła dziurę w całym, o którą na pewno nauczycielowi nie chodziło.
Aden wcale nie uważał się za przystojnego faceta, który zawraca w głowie uczennicom. Wykonywał po prostu swoje. Chciał obudzić w swoich podopiecznych ciekawość swojej własnej przeszłości. Każdy z nas nie mógł się jej pozbyć. Chcąc nie chcąc, mieliśmy przodków, z którymi czasami dobrze wychodziło się na zdjęciach. Najważniejsze, aby znać odpowiedzi na temat własnej historii, rodziny, w której się wychowaliśmy i w której mamy zamiar wychować nasze dzieci. Mężczyzna nigdy nie pytał, dlaczego coś się wykonało. W życiu tak naprawdę chodziło o konsekwencje, które teraz panienka Pierre musiała ponieść. Nie będzie przecież swoim odejmował punktów, jak tak naprawdę mają niewielką przewagę nad innymi domami. Nawet niezbyt wdał się w rozmowę z Mary Abney, jak ma zamiar ukarać pannę Howett. Co go to obchodziło? Cait była na tyle wyjątkową dziewczyną, że powinna dostać coś wyjątkowego. Może wtedy nauczy się, aby nie dać się złapać. - To ja nie powiedziałem – Aden nie mógł przecież rzucić „tak, Pierre, kurwa jak można się dać złapać?!” Skąd Cait była taka pewna, co porabiał jej nauczyciel? Jak widać kary załatwia z indywidualnym podejściem do każdego. Jednak uznajmy, że odzywa się jej wewnętrzne poczucie winy. Załamując się, że dziewczyna nie słuchała na ostatniej lekcji, pokręcił głową. - Nie, Cait – rzekł surowo, spoglądając w stronę jeziora. Wyciągnął rękę po różdżkę Cait, a gdy ta ją oddała, rozpoczął iść w stronę niewielkiego bagna. – Wtedy na początku stosowano dość wyrafinowaną karę. – zaczął, marząc teraz o syczącym kominku i małej szklaneczce Bourbona… - Najpierw wrzucano je do błota na długą kąpiel. Dzięki niej miały niesamowitą cerę. – urwał na chwilę, przystając przy małym, wyczarowanym błocie. Było rzecz jasna ono magiczne, więc tak samo wyjątkowe jak Cait. Zapraszającym gestem wskazał jej bajorko, co miało oznaczać, że Cait po prostu ma się w nim położyć.
Jasne każdy ród ma swoją historie, akurat Slytherin wiedział o tym najlepiej, potępiając szlamy i przypominający im o tym, jak źle wyglądają ze swoją rodziną na tych paskudnych, nieruchomych, mugolskich zdjęciach. Akurat kat historie swojej rodziny, znała i ceniła, przez co nauka innej historii była według niej oczywiście zbędna. No rozmowny to on nie był, widać, że human, bo każdy umysł ścisły wpierw musi mieć twierdzenie oparte na ściśle przeprowadzonym dowodzie... Ponoszenie konsekwencji jakoś nie robiło jej nigdy problemu, bo zawsze to co robiła uważała za słuszne i nie zamierzała się wypierać swoich czynów. Zrobiła to, co w tamtym momencie było konieczne! A jak jakiś nauczyciel nie potrafił tego zrozumieć, to świadczyło tylko i wyłącznie o jego ograniczeniu. - Owszem, bo to było pytanie - Nie ma to jak wbijać sobie gwoździe do trumny. Cait była w tym ostatnio mistrzynią, w końcu gdyby nie ten zbieg dziwnych przypadków na pewno by się tu nie znalazła. Poczucie winy? Raczej smuci ją wewnętrznie fakt, że to "indywidualne" podejście do ucznia raczej nie istnieje. W końcu nikt z niczego wniosku nie wyciągnął, wiec nawet jeśli te rozmowy był to najwyraźniej tak skuteczne jak ta teraz. Oczywiście, że nie słuchała na zajęciach, w końcu po tym co działo się na zajęciach teatralnych chyba nikt nie mógł się skupić... A to, że błoto poprawia cerę, to każda szanująca się czarownica wie. Jednak... To błoto do którego miała wejść, nie wiedziała czy jest lecznicze. Równie dobrze mogło ją wchłonąć i udusić. Oczywiście nie wierzyła w kompetencje nauczycielskie, więc skoro się lekko bała to najprościej będzie, by on poleciał w nie razem z nią! Odwróciła się tyłem do błota, jak gdyby chciała położyć się na nim plecami, po czym spadając złapała nauczyciela za nogawkę i wywróciła w błoto obok niej. Gdyby ktoś to widział, na pewno miałby niezły ubaw. A jakie znajdzie na to wytłumaczenie? No po prostu się bała, że spadnie za mocno i sobie coś zrobi!
O nie, panienko. Mylisz się. Slytherin cenił więzy krwi i dlatego też zdjęcia rodzinne (oczywiście w magicznej wersji) były jak najbardziej pożądane w każdym domu pełnokrwistego czarodzieja. Mieszkanie bez takich pamiątek było jak człowiek bez duszy. Powinno się cenić zarówno swoją przeszłość jak i rodzinę. W końcu tych dwóch rzeczy nie wolno było zmienić. Chyba za dużo matematyki, moja droga. W sztuce albo jak tam Ty to nazwałaś w humanistycznej drodze życia nie można było prosto postawić tezy. Na zachowanie ludzkie wpływało wiele czynników takich jak dzieciństwo, sytuacja rodzinna, emocje, samopoczucie, środowisko. Jak wówczas można byłoby określić regułę? Ludzki mózg był niesamowicie skomplikowany. O wiele bardziej niż geometria analityczna oraz wszystkie wymiary świata razem wzięte. Czy sugerowała, że Aden był ograniczony? Oj, chyba zacznie nam się tu robić niebezpiecznie! - Myślę, że nie należysz do domu Salazara Slytherina, aby zadawać głupie pytania – odrzucił oschle, zaczynając rozumieć, iż dziewczyna jest po prostu niereformowalna i chyba należy pokazać jej kto tu rządzi. A to poczucie wzrosło, gdy Aden jak długi wylądował w błocie, z którego bardzo szybko wyszedł jak poparzony. Po pierwsze owa miazga była zaczarowana, więc na obojgu koszulkach zaczął się pojawiać napis „nie będę frajerem, nie dam się złapać”. Po drugie mężczyzna prędko wytarł twarz, zrzucając z siebie resztki ziemi. Wyjął prędko swoją różdżkę (kostki: 2, parzyste, więc wychodzi zaklęcie) szepnął pod nosem zaklęcie: Levicorpus. Dziewczyna za jedną nogę zawisnęła do góry nogami. Błoto kapało z niej na ziemię, a na jej koszulce już był widoczny cały napis. Oczywiście niezmywalny. - Możesz mi wytłumaczyć swoje zachowanie? – zaczął miło wściekły do szpiku kości.
Tak jak napisałam Ci w PW, minął termin odpisu, więc jak wyrazisz do tego chęć, to wrócimy do wątku, jeśli nie zt
Cóż to był za piękny dzień. Naprawdę piękny. Jak na wczesną jesień, a może późne lato, było naprawdę bardzo ładnie. Słoneczko świeciło, powiewał lekki wiaterek. Thomas, który wybrał się na spacer na Błonia, jakoś tak obrał drogę w kierunku jeziora. Chciał obejść je całe dookoła, ale. Niestety, chyba było zbyt duże. Postanowił zatem zrobić sobie przerwę nad jednym z jego brzegów. Siedział teraz na trawie, napawając się wspaniałą tego dnia pogodą. Postanowił wyłożyć się na trawie. Po krótkiej chwili, leżąc omal nie zasnął. Nie mógł zasnąć. To nie była bezpieczna okolica. Przecież Lunarni są wszędzie, nie? - Ale z drugiej strony.. Hogwart jest strzeżony… - była to jedna z jego ostatnich myśli, zanim odpłynął. Zasnął spokojnie, biedak. To przez ostatnie wydarzenia. Nie miał jeszcze czasu, żeby spokojnie odespać. No cóż. Miał dziwne wrażenie, że to będzie trudny rok. Trudny i pewnie niebezpieczny.. Biorąc pod uwagę odwagę tych Wilkołaków. Nie dość, że w zeszłym roku uderzyli na Balu, to jeszcze teraz w Expressie..
Nogi zaprowadziły, aż nad jezioro. Wygląd panny Griffiths wyglądał tak jakby uciekła z zakładu psychiatrycznego: włosy niezbyt pokładane, cienie pod oczami, licznie siniaki i zadrapania na ciele. Gdyby była tutaj jej matka na pewno nie rozpoznałaby ją teraz, a prawie całe ubranie miała nieco poszarpane i zakrwawione przez głęboką ranę na ramieniu, która już na szczęście przestała krwawić. Dziewczyna doszła nad jezioro gdzie dno było widać i za pomocą o puszków palców dotknęła wody. - Kiedy ja się stanę wodą? - spytała samej siebie, nabrała trochę wody do rąk i umyła twarz. Chociaż lepiej wyglądała, kiedy wróci do dormitorium to weźmie porządną kąpiel i odpocznie od tego całego chaosu jakie stworzył wilkołaki. - Ja błądzę we własnym umyśle... - wyszeptała, a potem opadła na ziemię i wpatrywała się w niebo. Nie chciała oddychać, ani żyć. Mogła tutaj umrzeć. Nie czuła żadnych sił. Nie czuła się sobą. Oddychała bardzo powoli, ciężko. - Matko wybacz, że Cię zawiodłam... - powiedziała, a następnie przymknęła oczy, aby łzy same spłynęły po policzku...
Chwile sobie pospał. Taką dłuższą. Chyba. Nie wiedział, w końcu zegarka nie miał. W każdym razie, gdy się już obudził, przetarł oczy i podniósł nieco z ziemi, która okazała się być bardzo wygodnym i dobrym podłożem dla śniącego Thomasa, i zobaczył dziwną dziewczynę siedzącą nad brzegiem jeziora. Była tam sama. Czyżby też wybrała się na spacer? A może przeciwnie, na kogoś czekała? Może coś się stało? Coś ją bolało? – No w sumie. To nigdy nic nie wiadomo. – pomyślał idąc w kierunku dziwnie wyglądającej dziewczyny. Był gentlemanem. Musiał to zrobić. Poza tym, ona naprawdę mogła potrzebować pomocy. Albo towarzystwa. W tej sytuacji mogła na niego liczyć. Pod warunkiem, że chciałaby oczywiście. - Em.. Przepraszam. Wszystko w porządku? – zapytał, będąc już dość blisko dziwnej osóbki. Nie zareagowała jednak. Postanowił trącić ją w ramię. Dziewczyna odwróciła się, ukazując swoją, znajomą mu twarz. To ta sama osoba, która wzywała pomocy w Sali, na rozpoczęciu roku. Wygladała strasznie. No, bez przesadyzmu. Po prostu widać było po niej, iż jest wykończona psychicznie. Pewnie długo nie spała. Jeszcze nigdy nie widział żadnej kobiety w takim stanie. Cóż, co dzień coś nowego, prawda?
Odwróciła się i spojrzała na mężczyznę, który przed chwilą do niej przemówił. To ten co jej pomógł gdy była w Wielkiej Sali. Spojrzała na niego - przypominał jej trochę krasnoludka takiego, uroczy. Widziała go jakby przez mgłę, gdy nawet słabo się uśmiechnęła to warga jej pękła i poleciała po ustach krew i smakowała jakoś inaczej. Dziwne, dlaczego ona właściwie pije swoją krew? Nie wiedziała, była załamana tym wszystko. Rozpięła guziczki od białej bluzki gdyż zrobiło się jej gorąco, oczywiście nie, aż tak, aby się od razu rozebrać. Gdzie tam i to publicznie? Nigdy w życiu, chyba by coś z głową miała nie tak. Heh. - Nigdy nic nie było w porządku - odpowiedziała ozięble - Zabij mnie, błagam - wyjęczała, a potem odwróciła głowę na bok i jęknęła głośno z bólu. Prawdopodobnie bolał ją mocno kręgosłup, musiała ją zbadać pielęgniarka i pomoc. - Bez niego... Moje życie jest nijakie, mdłe, fałszywe i puste - mówiła - Proszę, zabij mnie, a z ciałem zrób co zechcesz. Błagam - krzyknęła głośno z bólu tak, że ptaki z pobliskiego drzewa poderwały się szybciutko do lotu.
Słuchał tej dziewczyny. Na Merlina, o czym ona mówiła?! Gadała od rzeczy, jakby nie wiem..! – No już. Już. Spokojnie. Spokojnie. – powiedział, gładząc ją po ramieniu, by dodać jej nieco otuchy. – Spokojnie, tak? Masz napij się.. – powiedział, podając dziewczynie butelkę z wodą. - I nikogo nie będę zabijał. A Ty powinnaś odpocząć! Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę? Może powinna Cię obejrzeć pielęgniarka..? – głośno myślał. To byłoby jakieś rozwiązanie. Zajęła by się dziewczyną, może nawet podała jakieś leki na uspokojenie, wróciłaby w spokoju do siebie i wszyscy byliby zadowoleni. Póki co jednak wyciągnął różdżkę, wycelował prosto w usta tej dziwnej dziewczyny, po czym wymamrotał pod nosem ferula, opatrując tym samym wargę koleżanki. – Coś jeszcze Cię boli? I liczę na szczerą odpowiedź! I jak jeszcze raz powiesz, żebym Cię zabił, to bądź pewna, że to zrobię.. – powiedział dość groźnie. Chyba jednak chciała żyć. Tak przynajmniej wynikało z jej wypowiedzi. Wyglądała jakby się przestraszyła. A przynajmniej przejęła nie na żarty. Dużo dało tutaj i spojrzenie chłopaka, zdające się mówić „Ja naprawdę znam to zaklęcie”. 1W końcu jednak przemogła się. Przestała płakać. W miarę nawet ogarniać psychicznie. To dobrze. To najważniejsze. Teraz będzie już tylko lepiej.
Opuszkami palców dotknęła ust: krew zniknęła za pomocą zaklęcia, ale wcale nie poprawiła to jej samopoczucia, może faktycznie chciała żyć, ale po co i dla kogo? Nie miała pojęcia, a przynajmniej teraz skoro Huan zniknął. Nie wiadomo co się z nim dzieje, albo i nie wie. Spojrzała na młodego mężczyznę, tak powinna słownie podziękować. - Dziękuję - powiedziała uprzejmie, wyciągnęła do niego rękę i dotknęła delikatnie jego policzek, który jest ciepły. Westchnęła i wreszcie łaskawie się podniosła. Podeszła do wody, aby się przejrzeć. Wyglądała tragicznie i doskonale o tym wiedziała, miała zamiar coś z tym zrobić, ale to dopiero jak wróci do zamku. Gdy dojdzie do siebie to wreszcie dowie się co się dzieje z jej ukochanym. Ma dość takich tajemnic, wszędzie one są. Niestety. - Dlaczego mi pomogłeś w Wielkiej Sali? - spytała nagle - To bardzo miłe z Twojej strony...
Był z siebie niesamowicie zadowolony! Zaklęcie zadziałało! No, ale z drugiej strony.. W czym, jak w czym, ale w ich rzucaniu to on był całkiem niezły. No i w lataniu. Oj, a tego to już dawno nie robił.. Najbardziej nie mógł doczekać się rozpoczęcia rozgrywek w Quiddtichu. Zastanawiał się nawet, czy by nie zapisać się do drużyny. Ale nie w tym roku. Przecież w międzyszkolnych biorą udział tylko najlepsi.. Nie, żeby za takiego się nie uważał.. Po prostu nie cierpiał grać w Quidditch. Nudziła go ta gra. Chyba, że na pozycji szukającego.. O TAK! BYĆ SZUKAJĄCYM.. TYLE KOBIET.. Rozmarzył się, na jego twarz wstąpił banan od prawego do lewego ucha, kiedy to ta dziwna dziewczyna dotknęła jego policzka. Początkowo nie wiedział, co powinien zrobić. Niby była ładna i wszystko.. Ale ciągle gadała o jakimś facecie. Może dlatego, w geście pewnego przypomnienia dziewczynie o swoim narzeczonym odsunął się? - Dlaczego? To chyba oczywiste? Potrzebowałaś pomocy. – mruknął. Phi! Co za kobieta. Dobra, niech robi z niego bohatera! Jemu to na rękę. Przynajmniej dziewczyny może w końcu zaczną na niego lecieć? Niemniej. Niech go wychwala, a nie interesuje pobudkami. Zwłaszcza, że były one czysto bezinteresowne oraz altruistyczne..
- Potrzebowałam pomocy bo nie wiedziałam co się właściwie ze mną działo, nie wiem dlaczego, ale czułam się jak naćpana. Tak dziwnie miałam, jakbym traciła właśnie powoli życie... Czuła to doskonale. To okropne uczucie gdy traci się coś jest najważniejsze w swoim życiu, a zwłaszcza jeśli ukochaną osobę. Tak w jej przypadku było. Usiadła po turecku i spojrzała na niego, wydawało się iż należał do domu borsuka, ale mogła się oczywiście mylić. - Mam na imię Marigold i dziękuję za pomoc. W tych czasach bardzo rzadko spotyka się takich uczciwych, dobrych ludzi jak ty, ale wcale nie uważam cię za bohatera lecz dziękuję ci po ludzku. Westchnęła. Poprawiła nieco rozczochrane włosy, a dokładniej związała je szybko w kitkę, parę pasemek opadało jej na czoło. - Wyglądam koszmarnie, a nie seksownie - prychnęła. Ziewnęła dość głośno, ale po chwili zasłoniła usta ręką. No tak przede wszystkim kultura, a co. - Wydaje mi się, że lubisz moje towarzystwo.
To, co działo się z dziewczyną, Marigold jak się okazało, w Wielkiej Sali, było dla niego w stu procentach zrozumiałe. Podobne, o ile nie takie samo uczucie, towarzyszyło mu po śmierci taty. Ta straszna strata. Bezpowrotna. Gdy nagle i niespodziewanie odchodzi jedna z najważniejszych osób w naszym życiu.. Oj tak, mógłby coś na ten temat powiedzieć, mimo swojego młodego wieku. Z nią było jednak inaczej. No bo kto jej powiedział, że jej narzeczony naprawdę nie żyje? Po prostu przepadł. Dziwne z kolei, że ona już chowa go do trumny.. - Thomas. Thomas Alexander. I nie masz za co dziękować.. – uśmiechnął się. Czuł się trochę nieswojo. Mimo to był z siebie dumny! Niech on tylko opowie o tym tacie wieczorem! Dopiero będzie miał powodów do radości! Nie dość, że rosła mu całkiem pokaźnych rozmiarów kępka na brodzie, to jeszcze dwa razy pomógł osobie w potrzebie! Kij, że była to ciągle ta sama dziewczyna.. Najważniejsze są intencje! – Tak tato! Poczekaj, wieczorem wszystko Ci opowiem! – pomyślał. Dziwne były te jego „rozmowy” ze zmarłym tatą. Zazwyczaj pod wieczór siadał na ganku domu i opowiadał ojcu, który znajdował się gdzieś w lepszym świecie (dla Thomasa zawsze było to niebo), o tym co mu się wydarzyło, jak czuje się mama, jak dzielnie radzą sobie bez jego pomocy, jak dorasta, kogo poznał, jak minął mu dzień etc. Dziwny to zwyczaj. Thomas wielokrotnie rozważał, czy to mu w ogóle jeszcze przystoi. W końcu wyrósł trochę od tamtego czasu. Kiedyś, długo się nad tym zastanawiał. Po kilku dniach naprawdę intensywnego, nawet jak na niego, myślenia doszedł do wniosku, iż ojciec liczy na niego! A przecież mu obiecał. No i on.. Codziennie czekał na wieści od syna. Ciekawe czemu? Czyżby w Raju faktycznie nie mieli niczego innego do roboty? - I masz rację. Nie jestem bohaterem, ani rycerzem. Po prostu zrobiłem to, co wypadało. – rzekł skromnie. Doskonale wiedział, że w środku roznosi go duma. Jakoś tak dziwnie się wyprostował, a stojąc i słuchając słów dziewczyny, ręce kładł na linii bioder, by postawą przypominać jakiś super bohaterów. A co do Marigold. Chyba było z nią coraz lepiej. Poczęła „ogarniać” swoje włosy. Przestawały być w takim, artystycznym nieładzie. Nie rozumiał tylko jednej rzeczy - dlaczego niby nie była seksowna? Jemu się tam podobała, chociaż – która się mu nie podobała? Nie, ale poważnie, to ta cała Marigold jakoś tak szczególnie była w jego typie. Może to dlatego, że ciągle pozwalała mu się czuć jak bohater? -Czy lubię, nie mam pojęcia. Dotychczas widzieliśmy się tylko dwa razy. I to zawsze przypadkowo. Trudno mi zatem stwierdzić, czy w istocie lubię Ciebie i twoje towarzystwo – wow! Thomas! Cóż za.. pseudointelektualna gadka. No, stary szalejesz!
Ona po usłyszeniu tych słów roześmiała się bardzo głośno tak, że ptaki poderwały się bardzo szybko do lotu. Przez tą chwilę wydawało jej się iż rozmawia z jakimś dzieciakiem, a nie prawie dorosłym mężczyzną. No, sorry, ale tak wyszło. Aż miała ochotę zaśpiewać mu jakąś idiotyczną piosenkę, która by go mocno wkurzyła, ale na szczęście chłopaka wcale takowej nie znała. Poza tym odkryła już dawno, że jemu się prawdopodobnie spodobała lecz ten boi się do tego przyznać. Cóż. Prędzej czy później to się wyda. - W tej chwili przypadłoby się jakieś dobre wino - mruknęła do siebie i spojrzała na Thomasa - Usiądź koło mnie, a nie stój nade mną jak kat. Dziwnie się wtedy czuje. No chodź, nie gryzę - puściła flirtowanie do niego oczko. - Całkiem ładna pogoda, co? Nawet podoba mi się tutaj, cisza, spokój i całkiem miłe towarzystwo. Thomasku - powiedziała nieco zaczepnie troszkę nabijając się z jego dwóch imion, ale taka już była. Zmienna jak pogoda: łagodna lub całkiem złośliwa niczym natrętna osa. - Ja jestem po prostu Marigold - zaśmiała się znów.