To miejsce ma swój specyficzny urok głównie w wietrzne dni. Mury tej wieży nie są zbudowane zbyt dokładnie, przez szpary dostaje się tu wiatr, świszcząc cicho. Ma ku temu bardzo sprzyjające warunki - mnóstwo mniejszych i większych otworów w ścianach. Niekiedy da się tu usłyszeć jakieś nieznane melodyjki, wygrywane przez podmuchy, chłodne, lub niekoniecznie. Miejsce to jest raczej dla osób, którym nie przeszkadza wiatr. Przecież musi dostawać się do środka, skoro ma tworzyć przeróżne dźwięki!
Zapewne ów piski dosłyszane zostały przez całą szkołę i zaraz ktoś przyleci upomnieć ich, że powinny się zamknąć, ale jakoś nie bardzo to Corin obchodziło. Jak dla niej, to mogą piszczeć dalej, ile wlezie. - No masz rację. Prędzej zostałoby po niej tylko obrzydliwa nog... A nie, karaluchy mają odnóża, a nie nogi – Skomentowała od razu oczywiście wierząc w mega siłę i moc Ver, co było w pełni szczere. W końcu skoro nawet taka o proszę bardzo Cornelia zdołała prawie ją zamordować jakże sławną avadą i potraktować cudownym Crucio, to jak mogłaby sobie studentka nie poradzić? - Jakim cudem się odmieniła z królika? - Corin zrobiła wielkie oczy nie mając pojęcia czy to w ogóle możliwe - Mając króliczy rozum używać zaklęć?... A tak. Ten wredny babsztyl zawsze ma króliczy rozum więc to nie była zbyt wielka różnica w tym przypadku, to co się dziwić? - Trzeba by było je odkryć i jej pokrzyżować! Co ty na to?! - Zaproponowała raźno już wymyślając najgorsze tortury, jakie mogą spotkać Elenkę, kiedy ktoś ją na tym złapie. - Jaki dostałyście szlaban? - Dopytała jeszcze zastanawiając się w co też wpakowała ją zołza z Gryffindoru. A co do wywodu Ver, to Corni nie musiała nawet dokładnie słuchać... Między innymi dlatego, że sama wiecznie i bez przerwy niemal mówiła tak szybko i w taki sposób, że sama ledwo siebie rozumiała, więc jest przyzwyczajona.
Wieża Wiatrów, z czym kojarzyła się ta nazwa Edziowi? To pytanie jest banalne, proste dla każdego. Wiatry, które wydobywają się z czterech liter po grochowej! I po fasolkach po bretońsku... Fuj! Nie mogę o tym myśleć, co on w łebku ma?! To jedyne skojarzenia Smitha, nie jego wina, że jego życie krąży w okół takich ważnych tematów, jak pierdy! Wędrował sobie po schodach, tejże wieży o zabawnej naźwie, nucąc sobie pod nosem Over Again Roześmianych Kudłonów. Jakoś w ogóle nie zwracał uwagi na to, czy ktokolwiek za nim idzie, czy coś. Był sobie, na razie sam, szedł na sam szczyt budynku i tyle. Kto mógłby mu przeszkodzić? O czym myślał innym, niż o bąkach? O Maxie. To dziwne, ale miał jakby dwie części mózgu, tą normalną i tą... Nienormalną. W tej normalnej siedział Bein, z którym powrócili do stanu "tylko przyjaźni", a w drugiej- wielki zad, z którego odchodziły niemiłe zapachy... Jaka rozbierzność myśli, no, no, no!
No, no, proszę, proszę, że też Edek myśli o tak poważnych sprawach. Zowie na pewno by się tego po nim nie spodziewał. Nie spodziewałby się też, że to na niego wpadnie w Wieży Wiatrów. Wieża ta od niepamiętnych czasów była jakby stworzona dla Puchona; była jego azylem, jego "tajnym" miejscem, do którego przyprowadzał swoje dziewczyny, w którym zajadał żelki, gdy było mu źle i odrabiał zadania, bo w Bibliotece nigdy nie mógł się skupić. Tu też najlepiej mu się obijało. Nie musiał robić nic, niczym się nie martwił. A teraz niemalże spał. Z zamkniętymi oczami, z czapeczką nasuniętą na czoło, rozkosznie przesuniętą na oko bandaną odpływał w ramiona Morfeusza i myślał o Maxie. Gdy tylko zamknął oczy miał przed oczami jego twarz. Uwielbiał jego twarz. Uwielbiał jego roześmianą twarz... Drgnął, gdy usłyszał czyjeś kroki i od razu wyprostował się, jak struna, jakoś podświadomie myśląc, że spotka Maxa. Ale się pomylił. Ho, ho, i to jak! Niemalże jęknął zrozpaczony, gdy zobaczył Edwarda, ale mimo wszystko- uniósł dłoń i pomachał mu krótko, mając nadzieję, że Krukon jednak stąd wyjdzie.
Ho, ho, ho! To przykre, że o nim tak myślą. Nie pójdzie sobie, nie ma o tym żadnej mowy! On tu był pierwszy i nie wyjdzie, będzie sobie dreptał po schodkach, nucił i myślał w swojej chorej połówce móżdżku. Właśnie, muszę mu załatwić operację! Dzięki za przypomnienie! Bezcenna rozpacz Puchona, tak! Właśnie zaraz wyjdzie prawdziwy Edek z siebie, przestanie myśleć o bąkach i o tyłkach, i podejdzie do Zowiego i mu rozwali nosa, ot co! Tak, tylko, że to nie byłby Edek! No, nie ten nowy Edek! Zauważył, jak Zowie mu macha łapką. Grr... On nie znosi ludzi, którzy mu zabierają najlepszych ludzi na świecie sprzed nosa! Ale Max był z nim szczęśliwy, więc opanować się czas, Smith. - Hej! Co tu robisz? - zapytał, odpowiadając tym samym ruchem ręki i zagadując go tak, jakby się nic nie zdarzyło w Sali Przyszłości. Jakby się normalnie nie znali! Ale on jest dobrym aktorem! Tak, jasne!
-Zabijam czas- wzruszył delikatnie ramionami, uśmiechając się lekko. Nie miał zamiaru ani się bić, ani kłócić, zwłaszcza, że od jego zaręczyn z Maxem przebywali razem praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę i Krukon obiecał mu, że już nigdy więcej go nie okłamie, nie wbije mu noża w plecy. A Zowie mu wierzył. Wierzył w każde jego słowo, nie dopuszczał do siebie myśli, że mógłby znowu zostać zraniony. Nie przez Maxa, nie przez swoją miłość. -Dawnośmy się nie widzieli, co?- spytał, trochę ironicznie, poklepując miejsce koło siebie. Pewnie nigdy z Edwardem nie zaprzyjaźnią się tak bardzo, jak by tego chciał Max, ale zawsze warto spróbować. Przecież poza całowaniem cudzych chłopaków Edek może okazać się kimś lepszym, co nie? -Zowie- przedstawił się w końcu, trochę głupkowato. Edek przecież zna jego imię, równie dobrze co on jego.
Zabija czas, a pewnie chciałby biednego Edzisława, który nic nikomu nie robi, tylko sobie spaceruje? A ładnie to tak?! Be, zły Zowie, nie można uśmiercać Edka! Chyba, że jesteś Edkową, którą wkurza jego zachowanie. Dawnoście się nie widzieli, a jak? Właściwie nie tak dawno, bo jakiś miesiąc temu maksymalnie. Znaczy się, on nie rozróżnia czy coś było daleko czy nie, bo Zowiego dwa razy widział, dosłownie! I nie wie czy mu się przyśniło, czy to było naprawdę, ale to przyjemne spotkanie nie było. Jakby nie wiedział, że ten wiecznie żywy i latający na deskolotce Puchon nazywa się Zowie! Aż tak głupi nie jest, no, nie ładnie! - Edward - sucho odpowiedział, jednak potem uniósł kąciki ust, wiecie, żeby sobie o nim Lowell czego nie pomyślał.
No tak, ich spotkania nie należały do najmilszych, ale co się dziwić? Chyba za sobą nie przepadali, a powodem tego wszystkiego był Max. Obaj kochali go do szaleństwa, ale Zowie miał nadzieję, że temu drugiemu przejdzie. On nie akceptował czegoś takiego jak trójkąty miłosne i gdyby musiał- postawiłby Maxowi warunek; albo ja albo on. Nie lubił być tym "trzecim". Zawsze chciał być pierwszy, we wszystkim. Tak więc drogę do serca ukochanego także chciał pokonać jako pierwszy. I najlepiej ostatni. Wiedział, on po prostu to wiedział, ale Max szczęśliwy mógł być tylko z nim. Tak samo jak Zowie; nie wyobrażał sobie swojego życia bez tego blondyna, który go tak nieznośnie irytował, rozśmieszał, czasami zasmucał. -No, siadaj- uśmiechnął się, o dziwo szczerze. Wiedział też, że nie musi już się martwić o konkurencję. A przynajmniej taką miał nadzieję. -Co tam?
Nie miał zamiaru siadać obok tego... człowieka, o. Po prostu od początku miał co do niego uprzedzenia, a jako "ten zły" wolał sobie postać, albo ominąć Puchona i iść sobie dalej. Jednak tamten go zagadnął, więc nie miał wyboru, musiał odpowiedzieć, albo chociaż coś mruknąć. - Nie, dzięki - odpowiedział oschle, cofając się o krok. Co u niego? Co mógłby powiedzieć... Tak... U mnie spoko, oprócz tego, że poraz kolejny zakochałem się w swoim byłym chłopaku, z którym teraz jesteś ty, już chyba się "odkochałem", ale... Jesz co ciastko? Naprawdę genialny pomysł, no! Ale przecież się nie pobiją, nie? - Tak jak zawsze, a u ciebie? - odparł, przycupując sobie na schodku, w pobliżu Zowiego.
A jak niby on miał się czuć? To przecież on został zdradzony. Ale nie umiał nie wybaczyć Maxowi, po prostu nie umiał. Bo wiedział, że on jest tym, którego ma zamiar kochać już do końca świata i kilka dni dłużej. Gdy tylko patrzył w te słodkie oczy, najsłodsze oczy na świecie wiedział, że jest tym jedynym. Widział w nich swoje odbicie i chciał, by było tak już zawsze. Gdyby tylko mógł sprawić, by Max zawsze patrzył na niego, gdyby jego różdżka posiadałaby jeszcze te magiczne zdolności- na pewno nie wahałby się ani sekundy. -Em... niedługo święta. Wyjeżdżam do domu, jak co roku. Pewnie znów spotkam masę starych ciotek i wąsatych wujków, którzy będą szczypać mnie za policzki i mówić, jak to wyrosłem. A ja będę myślał; kim, u licha, są ci ludzie? Roześmiał się. Szczerze i głośno, jak to miał w zwyczaju. W końcu... co było to było, prawda? Nikt nie zmieni przeszłości. Należy więc sprawić, by teraźniejszość zepchnęła ją w niepamięć.
Powiem szczerze, że może i z obiektywnego punktu widzenia moje zdanie byłoby inne, ale jako iż nie posiadam zdolności do patrzenia na świat "po równo", to mój subiektywizm udzieli się i w tym poście. Niech sobie będzie zdradzony! Ale, chwila, przecież nikt nikogo nie zdradził, tymbardziej nie Max Zowiego i to jeszcze z Eddiem. Przynajmniej ja o tym nic nie wiem. Bo między nimi nic się nie wydarzyło tak na dobrą (a właściwie złą sprawę). To wszystko przez bruneta, więc niech wina nie spada na blondaska, bo właśnie tego powinni byli uniknąć. O jejku, a nawet jakby nadal coś troszeczkę do siebie czuli? PRZYNAJMNIEJ Edek? Ale on się poświęca dla dobra Mowiego, niech chociaż mu ktoś podziękuje, a nie. Ha, ha, ha. Krukon nie jest osobą o poczuciu humoru, które sprawia, że śmieje się z każdego niby żartu, z każdej nieciekawej, przeciętnej głupoty. On woli raczej wspólne wygłupy z osobami, na których jemu zależy. A do takich Lowell nie należał. Szczerze mówiąc z każdym rechotem bardziej. - Ha, ha, ha - odpowiedział tylko na wybuch śmiechu Puchona. Prawdę mówiąc myślał, że uczniowie Hufflepuffu mają lepsze poczucie humoru. W ogóle miał o nich zupełnie inne zdanie, aż do tej pory. Co było, to było, tak, czy ktoś mówi o tym, że Edward to wciąż rozpamiętuje? Nie, bo i po co? Ale i tak irytowało go zachowanie szóstoroczniaka i nawet nie starał się usmiechnąć. Co jak co, ale jego sztuczny uśmiech wygląda okropnie. Zszedł dwa schodki w dół, a następnie dwa w górę i tak dalej, nudziła go ta rozmowa, która i tak nic nie wnosiła, ale z drugiej strony nie miał zamiaru iść do Dormitorium i posiedzieć sobie w ciszy z kolegami z domu. Chyba rozwinęło się u niego coś na kształt lenistwa, które jednak połączyło się z ciekawością. - Nie udawaj - zaczął, podnosząc wzrok z ziemi - że tak po prostu o tym zapomniałeś - zakończył, po czym kolejny raz wlepił wzrok w monotonię schodów.
A Edward niech nie zgrywa tak miłosiernego samarytanina. I niech nie broni Maxa w każdej kwestii, bo to też niezmiernie irytowało. Wina leżała zarówno po stronie Edwarda, jak i Maxa. Tyle, że tylko jeden z nich obchodził Zowiego i na pewno nie tył to ten tutaj Krukon. Zmarszczył brwi delikatnie, słysząc jego pytanie po czym wydął wargi, w szczególny dla siebie sposób i wbił spojrzenie w sufit. Zaraz potem przeniósł je jednak na chłopaka, który jednak, jak widać nie miał odwagi na niego spojrzeć. -Nie zapomniałem. Ale nie obchodzi mnie już ona. Max wybrał, dawno temu i tylko to mnie obchodzi. Nie interesuje mnie twoje zdanie w tej sprawie, nie ma nic, co chciałbym od ciebie usłyszeć i nic, co mógłbyś mi powiedzieć. Max jest ze mną, kocham go i na pewno Ci go nie oddam, na pewno nie bez walki, ale- wstał, wsuwając dłonie w kieszenie spodni. -Ale ta walka jest z góry przegrana. Bo kocham go mocniej niż cokolwiek na świecie.
Przecież Zowie już mu wybaczył, więc w czym problem? W tym, że wszystko zawsze musi być winą obu stron? A gdyby się okazało, że Edek zaciągnął blondyna siłą do tego pomieszczenia? Przecież na pierwszy rzut oka widać, że byłoby to możliwe. Nie miał odwagi na niego spojrzeć? Po prostu znudził go widok siedzącego chłopaka, który nic nie robił, tylko zwyczajnie siedział sobie i denerwował go, jakby po prostu swoją obecnością. Ale przecież tak jest, że czasami od razu trzyma się swoich uprzedzeń, prawda? I jak widać Puchonowi Edward również nie przypadł do gustu, więc w tym momencie są skazani na nielubienie, jeśli nic się nie wyjaśni i nie zmieni. Max wybrał, to prawda. Ja wiem, że mam od ciebie dużo mniejsze szanse, ale czy to powód dla tego, żebym zrezygnował już poraz kolejny? - myślał, kierując swoje zielonookie spojrzenie na Zowiego Lowella. Tak a propos, bardzo oryginalne imię. Wszystko, ale nie te ostatnie słowa. Nie ma osoby, która kochałaby Maxa bardziej niż Edward, a robił to od kiedy się poznali, to jest siedem lat temu. Może i znali się długo, ale według Puchona blondyn już wybrał, więc może naprawdę warto zrezygnować, odejść w kąt i życzyć im powodzenia? - Widzisz, ja nie obchodzę ciebie, tak samo, jak ty nie obchodzisz mnie. - Więc co, no, Edek? - Ale Max cię lubi, więc... postaram się być dla ciebie miły - zakończył odchodząc od Żółtego kolejne kilka kroków. Uf, przynajmniej zmienił nastawienie, może nie dojdzie do bójki (a szkoda).
Ioannis nie mógł spać. To było dziwne, zważywszy na to, iż zazwyczaj przesypiał większość zajęć, zaczynając dzień późnym popołudniem i szokując tym swoich znajomych. Ostatnio jednak nie mógł znaleźć swojego kąta. Nic mu nie pasowało - brak słońca, słońce, deszcz, brak deszczu, śnieg, brak śniegu, ludzie, brak ludzi, zamek, poza zamkiem... czyżby dlatego, iż przeczytał coś bardzo interesującego na temat Mii w ostatniej notce Obserwatora? Czyżby dlatego, iż ostatnią imprezę zrujnował im Keith, z którym, na Merlina, zapomniał podzielić się wieścią, iż... cóż, jest zajęty? Ale przecież Everetta nie powinno to w ogóle interesować...! Tak sobie wmawiał. Miał w każdym razie o czym myśleć. O tym, że najprawdopodobniej rzeczy wypisywane w tym szmatławym wizbooku to gówno prawda, ale... czemu zatem czuł jakiś wewnętrzny niepokój? Czemu w ogóle zaczęło mu na czymkolwiek zależeć? Nie znosił tego uczucia, ale z drugiej strony... było ono odmienne od tego, co zwykł czuć. I jeszcze właśnie sprawa z Keithem, która została nierozwiązana, a on... nie miał odwagi z nim porozmawiać. Nie miał odwagi nawet przyznać się przed samym sobą, że ten wredny krukon nie jest mu do końca obojętny! O Roweno, co on ma z tym niby zrobić? Chodził więc smętnie przez całą noc po zamku, udając, iż spełnia się jako prefekt i patroluje hogwarckie korytarze. Co prawda ukarał paru cwanych śmiałków, mając z tego powodu niemałą satysfakcję, no ale... nie zwykł tego robić. Zazwyczaj udawał, że nie widzi, iż ktoś się wymyka. Z prostego powodu - nie był zbyt dobrym prefektem. Owszem, miał gorsze dni, wtedy udupiał wszystkich jak leci, więc... chyba inni domyśleli się, iż właśnie teraz ów "gorszy dzień" nastąpił. I zdziwieni wracali do swoich dormitoriów. W końcu zaś nadszedł ranek. Gavrilidis pomyślał, że chyba powinien udać się do swojego ukochanego łóżka i przestać myśleć o dziwnych rzeczach, ale nogi dziwnie skręciły, kiedy był już w wieżach, ale do zupełnie innego miejsca. Znalazł się w Wieży Wiatrów. O ironio, to miejsce jak żadne inne przypominało mu o Ursulis. Jednakże nie czuł z tego powodu dyskomfortu, wręcz przeciwnie, uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie. Było mu nieco zimno, wiał silny wiatr, który wygrywał naprawdę dziwaczne melodie, ale to nic. Było też tu bardzo wilgotno z powodu padającego na zewnątrz deszczu. Ale to nic, to nic... Stał, wyglądając przez jeden otwór, który ciężko było nazwać oknem, ale mniej więcej widział co się dzieje na zewnątrz. Podparł się o ścianę, założył ręce na klatce piersiowej i zamarł, nie myśląc o niczym. A powieki zamoistnie opadały co jakiś czas. W końcu zaczął się robić senny.
Także ona była w podobnym stanie. Wiecznie rozproszona, niemogąca na niczym się skoncentrować na dłużej, niż piętnaście minut, chodziła z kąta w kąt, nie mogąc wytrzymać długo w jednym miejscu i rozmawiając z jedną osobą. Chroniczny dyskomfort nie chciał ustąpić, a wszystko zaczęło się wtedy, kiedy ktoś z jej bliższych znajomych doniósł jej o szerzących się w Hogwarcie niczym zaraza plotek z epicentrum na wizbooku. Nie mogła uwierzyć, że już drugi raz znalazła się na talerzu i Obserwatora jako jedna z przystawek i że ten ktoś tak bardzo lubi bawić się jej kosztem. Gorsze jednak było to, że teraz każdy mógł to przeczytać - z Ioannisem włącznie. Może miała nadzieję, że nie śledzi on plotkarskich nowinek, ale, nie okłamujmy się, sama w to nie wierzyła, nawet ona, która na swojego wizbooka zagląda kiedy jej się o tym przypomni, wiedziała, kiedy się o niej tam pisało. W pewnym zakresie czuła też ulgę - rozsądek już dawno jej podpowiadał, że prędzej czy później jej chwila słabości się na niej w podobny sposób zemści - i dobrze było przynajmniej dlatego, że sama nie musiała z siebie tego wyrzucać, a pewnie prędzej czy później nie wytrzymałaby z wyrzutami sumienia tłukącymi się w żołądku. Pozostawała jeszcze tylko jedna niepokojąca sprawa. Ostatnie wydarzenia na imprezie przypomniały jej poprzednie plotki o tym, że niby to Ioannis i Keith mają się ku sobie. Wtedy to wyśmiała, ale teraz coś jej nie pasowało. Wolała o tym nie myśleć i odrzucała to, ale jednak gdzieś się jej to w głowie kołatało. W końcu przestrzeń Pokoju Wspólnego przestała jej wystarczać na wędrówki z miejsca na miejsce i po tym, jak po raz tysięczny przewróciła się na łóżku w poszukiwaniu wygodnej pozycji, zmęczona tym Mia wstała i wyszła, opuszczając dormitorium. Nogi niosły ją same i prawdopodobnie prowadzone myślami o Janku, przywiodły ją do Wieży Wiarów. Wspięła się cicho po schodach, stąpając ostrożnie z lekkim uśmiechem przypominając sobie ostatnie okoliczności, jakie ją tu zaprowadziły. Boże, tamte problemy, które zaprowadziły ją tu wtedy z butelką alkoholu zdawały się być takie odległe i śmieszne! Bezszelestnie wdrapała się po ostatnich stopniach i zdziwiła się, widząc Ioannisa opartego o okno plecami do niej. A kawałek dalej leżała potłuczona butelka. Widocznie nikt nie kwapił się, żeby po nich posprzątać. Szkoda, że ją zbił, bo Mia wzięłaby ją sobie na pamiątkę tamtego wieczoru. Trudno, nie będzie miała okazji na powiększenie swojego bałaganu. Pomimo wcześniejszych niespokojnych myśli, zapominając o tym, że Ioannis być może ma z nią do pogadania, zapominając o jakichkolwiek swoich wątpliwościach i obawach, na jego widok uśmiechnęła się i znów bezszelestnie, starając się jak najciszej stąpać, podeszła do niego od tyłu i objęła rękami w pasie, jednocześnie wspinając się na palce, by musnąć ustami jego kark, a potem przytulić głowę do jego pleców.
Prawie zasypiał w objęciach wiatru przedostającego się przez szczeliny ścian. Skroń napotkawszy zimną powierzchnię poczuła ulgę i niesamowitą chęć zamknięcia powiek i oddanie się w objęcia Morfeusza. Jednak po chwili, a może i godzinie, bo stracił rachubę czasu - okazało się, że był jeszcze w czyichś objęciach, jednak tych nie był w stanie od razu zidentyfikować. Przebudził się ze snu głębokiego, ze snu na jawie, z półsnu, czy jedynie z zamyślenia - nieważne, ważne, że zamrugał gwałtownie powiekami i rozpoznał ten zapach, który chyba byłby w stanie rozpoznać wszędzie i o każdej porze. Mruknął przeciągle, wykrzywiając usta w kształt lekkiego uśmiechu, bo przecież uwielbiał bliskość Mii, w tej kwestii nic się przecież nie zmieniło. Dopiero kiedy ponownie przymknął na chwilę powieki, wspomnienia spadły z hukiem do jego świadomości - serce drgnęło delikatnie, a za nim podążyło ciało. Oczy rozwarły się, gotowe już nie zasypiać w najbliższym czasie. Adrenalina? Odwrócił się na pięcie, plecami opierając się o ścianę, a twarz kierując w stronę Ursulis, przy okazji oswobodziwszy z jej objęć. Chwilę nie robił nic, jedynie mierząc ją obacznie wzrokiem. Jakby miała mieć różdżkę w kieszeni i byłaby gotowa zaatakować znienacka. Niby Gavrilidis minę miał tą samą, spokojną i niewzruszoną, ale oczy niestety zdradzały lekką podejrzliwość. Dopiero po dłuższym momencie zdawał się uspokoić całkowicie i przybrał jakiś taki dziwaczny, trochę ironiczny uśmiech. Założył też ręce na piersiach i wbił wzrok w oczy krukonki. Możecie mi wierzyć lub nie, ale nie robił tego celowo. Jakoś tak... samo się to wszystko zrobiło. Nie panował do końca nad swoimi odruchami. - Co tam? - zadał z pozoru niewinne pytanie, ale od razu można było wyczuć, co się święci i naprawdę tylko skończony idiota nie skapnąłby się, że Ioanni ma na myśli coś konkretnego, albo chociaż, że to pytanie jest podszyte podtekstem. Chciał być miły i kochany, naprawdę, ale cała jego postawa odpychała, a on poddawał się temu bezwiednie. Zupełnie tak, jakby założył, że jednak te wszystkie plotki i notki Obserwatora były tak samo prawdziwe jak teoretyczne przyznanie się Mii do winy. Nieświadomie stał się sędzią, prokuratorem i być może przyszłym katem w jednej osobie. Dopiero po dłuższej pauzie zdobył się jednak na coś, co mogłoby zaprzeczyć całej jego postawie - nerwowo i jakby trochę desperacko złapał dłoń Ursulis, a cały jego wizerunek zdawał się mówić, iż jedyne, czego chce od dziewczyny to zaprzeczenia... tego.
Przez chwilę, obejmując go i opierając policzek o jego plecy, czuła błogi spokój płynący żyłami, pozwalający upajać się jego ciepłem i zapachem. Sądziła, że będą trwać tak jeszcze dłuższą chwilę, milcząc i po prostu dzieląc między siebie tę chwilę, wspólnie śnić na jawie. W ten spsób zapomniała o jakichkolwiek powodach, dla których mogliby musieć odbyć jakąś nieprzyjemną rozmowę, dziecinnie śmieszne wydały się jej wszystkie niepokoje i obawy. Ale kiedy już i ona powoli odpływała, stąpając na granicy świadomości, sen się urwał, bo Ioannis wyswobodził się z jej objęć i oparł się o ścianę. Przez moment chciała zbliżyć się do niego znowu, upominając się o tamten spokój i zapomnienie, ale zanim wykonała jakikolwiek ruch, by to uczynić, spoglądając mu w oczy zobaczyła coś dziwnego. Dobrze skrywał to za maską mimiki, ale ona już wiedziała, co jest na rzeczy. Ta wiedza spadła na nią niespodziewanie, a przestraszone serce zaczęło walić o jej żebra, pulsując nierównomiernie. Potrafiła tylko na niego patrzeć, z rękoma opuszczonymi wzdłuż tułowia i niezręcznie do niego przyciśniętymi, z niewyrażającym zupełnie nic wyrazem twarzy. W ogóle nie potrafiła odnaleźć się w tej sytuacji. Była w stanie tylko patrzeć, jak z każdą sekundą Ioannis coraz bardziej się oddala. Gdy zadał pytanie, powoli odwróciła wzrok w stronę okna, biorąc głęboki oddech, jakby chciała coś powiedzieć - ale nie miała pojęcia, co. Mogła udać, że nie zrozumiała podtekstu zawartego w pytaniu, bo przecież jak by mogła, skoro nic się przecież nie stało, wyprzeć się wszystkiego, pośmiać z głupich plotek i może trochę ponarzekać na to, jak to nie żeruje się kosztem bogu ducha winnych ludzi. Mogła skłamać, potrafiłaby udawać. Ale nie chciała, nie chciała go zwodzić i nie chciała być wobiec niego nieszczera. W takiej sytuacji pozostawało przyznanie się, ale co powiedzieć, jakich użyć słów, żeby wyrazić wszystko, co się w niej kołatało, żeby uwierzył, że niczego nigdy nie żałowała tak, jak tego, co się wydarzyło, uwierzył w to, ufał jej dalej, żeby znowu było dobrze? Jak to zwerbalizować? Inna sprawa, czy w ogóle dało się wszystko naprawić jakimikolwiek słowami. Gdy złapał ją za rękę, uścisnęła ją, chwytając oburącz w akcie desperacji, trzymając się niczym tonący brzytwy, niemal dosłownie. Mógł poczuć jak trzęsły jej się ręce. - Ioannis... - zaczęła zmienionym lekko głosem, żeby chociaż zagłuszyć tę toksyczną ciszę, będącą zapewne potwierdzeniem jego obaw. Bała się, że teraz wyjdzie i że nie ma szans na chociażby podjęcie próby naprawienia swojego błędu. Zmusiła się, żeby na niego spojrzeć.
Stał tak w bezruchu, trzymając ją za rękę. W zasadzie to zrobił to także bezwiednie i już miał cofnąć dłoń, kiedy Mia nagle również ją chwyciła. W dodatku dwoma rękoma. Zdziwił się, zamrugał gwałtownie i spojrzał na nią nieprzytomnie, jednak potem się uspokoił. Serce nieco zwolniło, twarz nabrała neutralnego wyrazu. Jedynie oczy poruszały się niespokojnie po ciele Mii, szukając... sam nie wiedział czego. Ratunku? Wybawienia? Zaprzeczenia? Nie, nic takiego nie mogło nadejść. Czy chciał uciekać? Tak, był potwornym tchórzem, chciał uciec jak najdalej stąd, jak najdalej od problemów. Dlaczego dziwnym trafem pomyślał o Mandy i jej spokojnych ramionach? Cóż, to, że kiedyś było między nimi dobrze, nie znaczy, że teraz też by było. W końcu z jakiegoś powodu zerwali. Widocznie nie było jednak tak sielankowo jak teraz mu się to zdawało. Na szczęście szybko odgonił te głupie myśli. Kiedy się odezwała, kiedy poczuł, jak drżą jej dłonie to... już wiedział. Wiedział, że to wszystko prawda, że naprawdę wolała tego cholernego puchonka od niego. Tego kurewskiego Włocha. Co on do cholery takiego miał, czego nie mógł jej dać on sam, Ioannis? Albo dlaczego o to nie poprosiła? Przecież dla niej... mógłby... no właśnie, co takiego? Po prostu nie jesteś nim, głupcze. Przełknął głośno ślinę, wbijając wzrok brązowych tęczówek w ich ręce. Nic nie mówił. Nawet nie drgnął. Nie był w stanie. Czuł, jakby coś go paraliżowało. Strach? Rozczarowanie? Bezradność? Rozgoryczenie? Nie umiał nazwać tych uczuć, które nim targały. Czuł jakby był na karuzeli, czuł, że kręci mu się w głowie i chce wysiąść. Ale nie może, bo lata paręnaście metrów nad ziemią. Ciekawe, czy upadek z takiej wysokości bardzo boli? Hm. Nie, musi być twardy. Musi się upić i zapomnieć. Zawsze działało, czemu więc teraz miałoby nie zadziałać? No i czemu wciąż tu czeka? Na co? Czemu wciąż ją ściska? Nic już nie wiedział.
Wbijała w niego uporczywe spojrzenie, pełne nadziei... na coś. Sama nie wiedziała, co chciałaby, aby teraz zrobił. Obserwowała uważnie każdą zmianę mimiki, każdy ruch gałek ocznych, wyczekując jakiejś reakcji, która byłaby dla niej lepszą podpowiedzią w kwestii tego, co teraz robić, jak się zachować. Też myślała o ucieczce. Przeszło jej przez głowę, żeby teraz wybiec i znaleźć Clarę, która była jedyną osobą posiadającą moc uspokojenia jej w takiej sytuacji. Oprócz Ioannisa, on też tę moc posiadał, ale chyba teraz nie będzie zbyt entuzjastycznie podchodził do użycia jej, raczej. Byłoby łatwo uciec, znacznie łatwiej niż stać tak i trzymać go za rękę, czując się, jakby przed chwilą skoczyła w przepaść, a teraz znajdowała się w tej nieuchwytnej chwili, gdy nieruchomieje na chwilę w powietrzu, by zaraz zacząć spadać w nieskończoność. Z drugiej jednak strony wiedziała, że gdyby teraz uciekła, nie miałaby jakiejś szansy, żeby jakkolwiek wszystko naprawić, złapać się czegoś przed upadkiem. Milczał, a cisza zaciskała się na jej gardle, z każdą chwilą mocniej. Stał nieruchomy, przez jedno mrugnięcie okiem miała wrażenie, że czas się zatrzymał. Może będą musieli tkwić w tej chwili przez resztą życia, spadając w coraz ciemniejszą pustkę? Mia, zrób coś, zanim roztrzaskasz się o kamienie. - Powiedz coś - udało jej się powiedzieć, ku swojemu zaskoczeniu. Zabrzmiała niemal rozpaczliwie, na codzień wzdrygnęła by się, słysząc swój głos wypowiadający coś takiego, ale teraz godność czy też udawanie niewzruszenia wcale się nie liczyły. Chciała tylko, żeby ta pulsująca boleśnie w uszach cisza się skończyła. Wolałaby, żeby Gavrilidis ciskał teraz w nią złośliwościami, niż stał tak bezczynnie, patrząc gdzieś, nie na nią, tak, że nawet z oczu nie mogła nic wyczytać. - Proszę - dodała, z wzrokiem utkwionym wyczekująco w jego twarzy.
A co on miał jej powiedzieć? Co miał zrobić w takiej sytuacji? Hej, nie kochaj go, kochaj mnie, jestem fajniejszy! ? Nie, to było totalnie bez sensu. Wszystko nagle zrobiło się bez sensu. Bez sensu stali tu, katując siebie nawzajem swoją obecnością, niezręczną ciszą i milionem uczuć, które kotłowały się w ich wnętrzach i uporczywie chciały się wydostać. Uczucia są bez sensu. Już dawno to stwierdził, ale głupi postanowił zaryzykować. I znów się przeliczył. B E Z S E N S U. Chyba nigdy nie nauczy się na swoich błędach. Chyba ciągle będzie się na coś decydować, choć nie zdawało to egzaminu wcześniej, a potem będzie się nad sobą użalał, jaki to on biedny i w ogóle. Ale kto, przepraszam bardzo, podjął wcześniej taką a nie inną decyzję? Ty, Gavrilidis, właśnie ty. Patrzył wciąż na ich ręce, jakby to one miałyby mu coś podpowiedzieć, ale jak łatwo się domyślić, nic takiego nie miało miejsca. - Nie wiem, co mam ci powiedzieć - odparł w końcu, zgodnie z prawdą zresztą. Głos miał zachrypnięty, bo ten dość długo grzązł mu w gardle. Nie był na nią zły, nie był w stanie być teraz złośliwy. Wcześniej tak, bo wciąż się łudził, że zaprzeczy, że... że sam nie wiedział co. Czuł się zagrożony, chciał się bronić... A teraz czuł rozczarowanie, bezbrzeżne rozgoryczenie i nieustającą bezradność. Nie miał siły walczyć, bo był przekonany, że nie ma już o co, ani o kogo. A ona nie zaczęła się tłumaczyć, nie wykazywała chęci zmian, poprawy, czegokolwiek. To wszystko brzmiało, jakby po prostu było jej przykro, ale wybrała tamtego puchona, choć oczywiście nie chciała go (Ioannisa) zranić, blablabla. I co on miał z tym niby zrobić? - Przepraszam, że nie wyszło - powiedział w końcu, nieco drżącym głosem. Zabrał też swoje ręce, choć nie oderwał wzroku od tamtego punktu. Powinien teraz powiedzieć, że życzy jej szczęścia i inne ckliwe brednie, ale nie chciało mu to przejść przez gardło. Może kiedyś będzie w stanie, może kiedyś... Tymczasem postanowił zrobić jedyną sensowną rzecz, jaka mu przyszła do głowy, a mianowicie: nie patrząc już w jej kierunku skierować się do wyjścia, do schodów w dół. Ach, cóż za wspaniała metafora!
Uczucia są bez sensu. Gdyby nie były, Mia mogłaby bez problemu je rozgryźć, kontrolować i nie dopuszczać do takich sytuacji, kiedy szalały tak zaciekle atakując ją z każdej strony, że była zbyt skonsternowana i rozproszona, żeby przemyśleć swoje działania, żeby korzystać ze swojego wrodzonego, krukońskiego rozsądku i nie musieć potem niczego żałować. Ale nie rozumiała ich, były tak abstrakcyjnymi tworami, że zupełnie sobie z nimi nie radziła. Nie potrafiąc sobie przypomnieć, jak smakują, jak pachną, albo jak brzmi ich definicja, zupełnie traciła orientację. Kiedy mówił, wciąż wbijała w niego wzrok, a on wciąż na nią nie patrzył. Ale w jego głosie było coś takiego, że dolna warga zadrżała jej niebezpiecznie. Kiedy usłyszała takie samo drżenie w jego kolejnych słowach, nagle zaczęła powoli tracić wzrok. Sama nie wiedziała co się dzieje, nagle świat się rozmazał, bez ostrzeżenia. Będziesz ślepa, samotna, a na koniec oszalejesz, powiedział złośliwy głosik w jej głowie. Mimo że Ioannis zabrał ręce, wciąż zaciskała swoje kurczowo na powietrzu, jakby wciąż stał przed nią. Nie było go, zniknął. Nie wiedziała sama, czy była to kwestia postępującej ślepoty, czy się aportował, albo upadł, cokolwiek... Głupia jesteś, Ursulis. Słyszała, jak stawia kroki, kierując się w stronę wyjścia. Obróciła się w tamtą stronę, ale potrafiła zobaczyć tylko rozmazany kształt, który, jak mogła się tylko domyślać, był jego plecami, mającymi zaraz zniknąć na schodach. Prawie poczuła to, jak spada, właściwie to już słyszała świst wiatru w uszach, który wprawdzie pochodził z wieży i jej gwiżdżącej konstrukcji, jednak nikt by jej teraz tego nie wmówił, ona była pewna, że to przez to, że spada. - Ioannis - usłyszała w pewnym momencie swój głos, przebijający się przez szum w uszach. W tym samym momencie coś mokrego spłynęło jej po twarzy, a ona nagle odzyskała w pewnym stopniu zdolność widzenia w prawym oku. Jesteś żałosna, Ursulis, odezwał się znowu karcący głosik w głowie, który chyba wolał ją w tym codziennym, niewzruszonym wydaniu. - Kocham cię - znów usłyszała swój głos, słowa wypowiadane w kierunku jego pleców, słowa wypowiadane pierwszy chyba raz w jej życiu. Sama nie wiedziała, dlaczego coś takiego się z niej wyrwało, może wolała mu to powiedzieć, zanim spadnie i się roztrzaska i nigdy więcej nie będzie w stanie mówić. W dodatku dopiero kiedy te słowa przez siebie wypowiedziane usłyszała, olśniło ją to, jak bardzo są prawdziwe. Podniosła dłoń do twarzy, żeby wytrzeć policzki, schować się za włosami, nie musieć patrzeć, jak Gavrilidis odchodzi.
Ostatnio zmieniony przez Mia Rizpah Ursulis dnia Pon Mar 04 2013, 19:23, w całości zmieniany 1 raz
Wcale nie był zdeterminowany, aby stąd iść. Wcale się nie spieszył do tych cholernych schodów. W zasadzie to do końca łudził się, że jeszcze doczeka zaprzeczenia albo czegokolwiek, co pozwoliłoby mu wrócić i... no właśnie, co dalej? Czego on tak właściwie oczekiwał? Że Mia nagle zmieni zdanie? Przecież to tak nie działa. Kiedy się kogoś kocha to... No właśnie, wtedy, kiedy chciał postawić pierwszy krok na pierwszym stopniu, przypieczętowując w ten sposób coś, co zdawało się być nieuniknione, usłyszał te dwa (w angielskim trzy) słowa, które sprawiły, że zatrzymał się w miejscu, a noga na chwilę zawisła nad stopniem, by dopiero po dłuższej chwili spoczęła na ziemi. Rany, jak on chciał jej teraz powiedzieć coś podobnego, ale miał wrażenie, jakby gardło mu się zawiązało i nie był w stanie nic wymówić. Odwrócił się więc, podchodząc bliżej i chcąc jakoś zaregować. Kiedy zobaczył pomiędzy tymi włosami jej wilgotną twarz, miał ochotę ją przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale... przypomniał mu się od razu ten cały Fabiano, który miał wrażenie, jakby przytulał ją przed chwilą i teraz Gavrilidis miałby się czymś od niego zarazić. Wzdrygnął się, nie potrafiąc się w tym momencie przemóc. Patrzył tylko na nią, raz po raz zaciskając i rozluźniając palce u rąk. - To dlaczego, Mia? Co... co się stało? - spytał w końcu, brzmiąc trochę desperacko. Chciał zrozumieć, nic więcej. Może wtedy byłoby ok? Może by wybaczył, może ten cholerny puchon zniknąłby mu sprzed twarzy, a wtedy nie miałby oporów, by ją znów dotknąć? - Co źle zrobiłem? - spytał na końcu, znacznie ściszając głos. Brawo, mamy jakieś postępy, Ioannis pierwszy chyba raz w życiu dopuścił do siebie myśl, że to on coś mógł złego zrobić, brawo!
Nagle przez szpary między cegłami (pozdrawiamy zręcznych budowniczych) dostał się wiatr, który na pewno nie sprawił, że sytuacja między Mią a Ioannisem stała się mniej napięta - wręcz przeciwnie można by rzec, świszczenie oraz nieprzyjemny i przenikliwy chłód tylko dodawały dramatyzmu. Gdzieś jeszcze sturlał się kamyczek. Pewnie po schodach, innej opcji nie było. A schodów tam było tyyyle, a tyyyle, bo była to wieża, która jeszcze pewnie pamiętała czasy księżniczek i smoków szalejących na wolności! I te smoki, cwaniaki (cwaniaczki też się zdarzały) budowały wyyysokie wieże, aby potencjalni królewicze - wybawcy nie mogli tak łatwo swoich wybranek serca uratować!
Było jej tak zimno, że trzęsła się od stóp do głów; a może to nie było z zimna? Nie, nie, na pewno z zimna, w końcu wiatr hulał między kamieniami, drapał ją zawzięcie w odsłonięte ramiona i kark, łaskotał w twarz, to było z zimna. Zresztą Mia nie roztrząsała tego, zbyt zajęta wycieraniem mokrej twarzy, która z sekundy na sekundę wilgotniała coraz bardziej, przez co Mia dodatkowo trzęsła się też trochę z gniewu nad swoją syzyfową pracą polegającą na usilnych próbach osuszenia jej. Była pewna, że Ioannis ją tak zostawi, w sumie nawet przeszło jej przez myśl, że może to i dobrze, nie chciała, żeby widział ją w takim stanie, a skoro sprawy między nimi nie miały ulec poprawie, to wolała zakończyć to szybko, chociaż wcale nie byłoby tu widać efektu plastra, wcale nie bolałoby mniej; warto sobie jednak czasem coś takiego wmówić. Ale nie poszedł, o czym przekonała się, kiedy się odezwał. Poderwała na chwilę głowę, spoglądając na niego szybko, równie szybko chowając jednak znowu twarz za włosami, przy tym darując już sobie wycieranie łez i po prostu zasłaniając oczy dłońmi. Zatliła się w niej nadzieja, że może jeszcze uda się jakkolwiek wszystko naprawić. Stał tu w końcu! I w dodatku jego głos brzmiał, jakby faktycznie mu zależało. - Nie wiem - odparła niemalże rozpaczliwie na jego pytanie, będąc już u kresu swojej wytrzymałości. - Nie wiem, to się po prostu stało, zanim zdążyłam o czymkolwiek pomyśleć, były święta i cię nie było i był likier i... - urwała, nabierając głośno powietrza. Z każdym słowem mówiła coraz ciszej, wciąż nie patrząc na Gavrilidisa, nie potrafiłaby teraz na niego patrzeć. Ledwo potrafiła zmuszać się do szczerego mówienia o tym, a patrząc przy tym w jego oczy nie potrafiłaby wydusić z siebie ani słowa. Nigdy nie czuła się bardziej żałosna, sama nie wiedziała, czy to przez nieoczekiwany wybuch emocji, czy przez to, co zrobiła, zresztą nie miała czasu dojść do jakichkolwiek wniosków. - Ale nawet nie wiesz, jak bardzo tego żałuję. I chyba przez to wszystko dopiero sobie uświadomiłam jak... - znowu przerwała, nie mogąc powstrzymać cichego szlochu, brzmiącego dla niej samej bardzo obco. Sama nie wiedziała, co się z nią działo, skąd się wzięło tyle uczuć, gdzie one do tej pory w niej siedziały, skoro przez bite kilkanaście lat nigdy się nie ujawniały. To było dla niej trochę za dużo, musiała odwrócić się bokiem do Ioannisa, zaciskając mocno oczy i usta, w obawie, że zaraz się rozszlocha jak głupia. Głupia, głupia, głupia, głupia, głupia.
Temperatura w wieży niezaprzeczalnie spadła, jednakże jemu zrobiło się zimniej nie tylko z tego powodu. Powoli zaczynał wewnętrznie wpadać w panikę, bo ten bezmiar uczuciowy, który w nim wzbierał, zaczął go przerażać. Nim się obejrzał, a już nie potrafił poradzić sobie z emocjami, których ostatnimi czasy miał za dużo. NIGDY nie miał taki problemów, zawsze miał na wszystko wyjebane, a ludzi miał w dupie. A teraz? Teraz świat wydawał się być inny, przesycony ludzkimi odruchami, których wcześniej mu brakowało. Ale to było dobre, bo nikt nie potrafił go zranić. A teraz? Był bezbronny i... Patrzył na nią z coraz większym smutkiem. W niczym nie przypominała mu Mii, którą znał. Bo w tym byli do siebie podobni - nie okazywali nadmiernej ilości uczuć. A teraz stała tu przed nim, z mokrą od łez twarzą, dodatkowo przysłoniętą włosami. To przez niego? Okazał się jeszcze większym dupkiem niż był w rzeczywistości? Dopiero z opóźnieniem dotarła do niego wiadomość o likierze i w ogóle wszystkie inne jej słowa. W końcu powziął ten heroiczny wysiłek i zbliżył się do niej, choć nie wiedzieć czemu, ale miał wrażenie, iż droga dzieląca go od Mii jest długa na tysiące kilometrów, a jemu już brakuje sił. Jednakże ostatecznie dotarł do mety, by objąć mocno Ursulis swymi jakże męskimi ramionami! Jak już ma się wypłakiwać, to może być w niego, albo żeby on nie widział, to może poczuje się lepiej... Mimo to on sam nie czuł się dobrze. W zasadzie to poczuł się teraz okropnie i milion dziwnych rzeczy przechodziło mu przez głowę. Miliony scenariuszy i żaden, który by mu nie odpowiadał. - Czy to znaczy, że zawsze tak będzie? Że kiedy będziesz szła gdzieś sama, albo piła alkohol, to powinienem się wtedy martwić? - wyrzucił z siebie bezwiednie pytania, niemalże szepcząc. I przytulił ją jednocześnie jeszcze mocniej, jakby miała zaraz gdzieś uciec. Wiedział, że to trudne, ale musiał. Bo od tej pewności to chyba oszaleje. Choć co poniektórzy zapewne uznali, iż już oszalał. Czemu to było takie popieprzone?
Chyba powoli udawało jej się przejmować panowanie nad emocjami. Dzielnie zdusiła w sobie dwa kolejne szlochy, łez było chyba trochę mniej. Kurczowe zaciskanie powiek i uciskanie skrzydełek nosa palcami chyba pomagało. Wcale nie robiło jej się dzięki temu lepiej, ale w spokoju ducha miała swoją siłę, żeby przez to przejść. Powoli wracała na swoje terytorium, znajome i raczej pozbawione niespodziewanych pułapek. Kiedy Ioannis ją objął, wyrwało jej się ciche westchnienie zaskoczenia. Wciąż była przekonana, że stąd pójdzie, zostawi ją samą, zdegustowany jej wybuchem niekontrolowanych emocji czy coś. A tymczasem nadal tu był. Mia na początku tylko wtuliła w niego twarz, oddychając głęboko powietrzem przesyconym jego zapachem, pozwalając ostatnim już łzom wsiąknąć w jego wierzchnie ubranie. Potem wyciągnęła ręce, by objąć go za szyję, w obawie, że jednak ją zostawi na pastwę nowych łez i szlochów i innych rzeczy, które przerażały ją najbardziej na świecie. - Nie - odpowiedziała niewyraźnie, z twarzą przyciśniętą do jego ramienia. Odsunęła się odrobinę, tylko tyle, żeby móc na niego spojrzeć. - Nie - powtórzyła. - Wcześniej... - zaczęła, w myślach plącząc się w tym, co chciała powiedzieć. Miała wrażenie, że słowa układają się w jej głowie w zupełnie niezrozumiały sposób. Mimo to kontynuowała, jakby ważniejsze było to, żeby w ogóle to powiedzieć, niż żeby było zrozumiałe. - Wcześniej jakoś chyba nie dotarło do mnie, co jest dla mnie ważne. A nigdy nie byłam dobra w odgadywaniu swoich pragnień i... - zawiesiła się na chwilę, szukając w głowie uciekającej myśli. Wszystko jej się mieszało, a w dodatku głowa pulsowała jej bólem od tego wszystkiego. - Ale, jasna cholera, Ioannis, ja naprawdę cię kocham. I teraz to wiem. - Sama już właściwie nie wiedziała, co mówi, kontrolę nad jej odruchami przejęła ta nieznana do tej pory część Mii. Teraz już jej nie obchodziło, czy brzmi żałośnie, czy cokolwiek, miała tylko nadzieję, że brzmi wystarczająco zrozumiale.
Chyba... chyba wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Przynajmniej takie miał wrażenie, kiedy wtulał się w Ursulis. Od razu robiło mu się lżej pomimo tych wszystkich niepewności i zawirowań, jakie między nimi się wytwarzały. Chyba jednak nie chciał się ot tak poddawać, Mia od jakiegoś czasu stawała się mu coraz bliższa, o co nigdy by siebie nie podejrzewał. W ogóle o żadne bardziej ambitne relacje z ludźmi by się nie podejrzewał. A miłość? Bitch, please. Jednak naprawdę coś czuł do tej krukonki, która nieco wyrwała się z jego objęć i mówiła tak nieskładnie o tym, że go kocha. To było naprawdę rozczulające! Nie mógł powstrzymać tego szerokiego uśmiechu, który wypełzł na jego twarz. Schylił się, by pocałować panią prefekt delikatnie w usta, a potem cmoknąć jeszcze w czubek głowy. - Też cię kocham - szepnął, patrząc jednak gdzieś przed siebie. - Chodźmy stąd, zimno - zaproponował, po czym chwycił ją za rękę i pognali w dół schodów, zapewne do pokoju wspólnego.