To miejsce ma swój specyficzny urok głównie w wietrzne dni. Mury tej wieży nie są zbudowane zbyt dokładnie, przez szpary dostaje się tu wiatr, świszcząc cicho. Ma ku temu bardzo sprzyjające warunki - mnóstwo mniejszych i większych otworów w ścianach. Niekiedy da się tu usłyszeć jakieś nieznane melodyjki, wygrywane przez podmuchy, chłodne, lub niekoniecznie. Miejsce to jest raczej dla osób, którym nie przeszkadza wiatr. Przecież musi dostawać się do środka, skoro ma tworzyć przeróżne dźwięki!
- Wiesz, że to nie jest proste? – wydukał odsuwając się w końcu od jej szyi. Wpatrywał się w nią namiętnie. Jego spojrzenie mówiło głośno i wyraźnie, jak bardzo jej pożąda, jak bardzo jej pragnie. Ledwo był w stanie się powtrzymać. Nawet jeżeli kłamała mu prosto w twarz. Chłopak złapał jej dłoń i uniósł wysoko po czym ucałował jej wewnętrzną stronę. On się po prostu odsunął. - Nie pamiętam wiele. Ale obiecuję Ci, że kiedy sobie przypomnę… to najprawdopodobniej nie dam Ci spokoju – jakoś tego był pewien w stu procentach. Nie wiedząc czemu, nie wiedząc jak. Westchnął pod nosem i po raz ostatni pochylił się w jej stronę. Ucałował ją w czoło. Po prostu, nie miał zamiaru się jej narzucać. Po tej delikatnej pieszczocie odsunął się i zaśmiał pod nosem. Przez krótką chwilę bawił się jeszcze jej kosmykami włosów. Nie chciał wychodzić. Ale jakoś czuł, że dziewczyna potrzebuje przestrzeni. Zatem w końcu zmusił się do tego. Odwrócił się na pięcie i zaczął podążać w stronę wyjścia. Zatrzymał się tylko na chwilę pod drzwiami. - Do zobaczenia – posłał jej ten specyficzny uśmiech, po czym zniknął.
"Dobra, TUTAJ chyba już naprawdę nikt mnie nie znajdzie", myślała Marcela, wdrapując się na sam szczyt wieży. Miała zamiar nieco pobyć sama - zatłoczone dormitorium i pokój wspólny nie były zbyt zachęcające, kiedy była w takim nastroju, a gdzie by nie poszła, i tak ktoś musiał ją dopaść. Czasami myślała, że to jakaś dziwna klątwa, ewentualnie po prostu zaczęła się starzeć i dziadzieć. Gdy przekroczyła już ostatni stopień stromych, kamiennych schodów, położyła dłonie na biodrach i odetchnęła ciężko. "No, po tych papieroskach kondycja już nie ta", przemknęło jej przez głowę. No właśnie, a propos papierosków... Dziewczyna wyciągnęła jednego jagodowego pufka ze srebrnej papierośnicy, której przyjrzała się przez dłuższą chwilę. Delikatne wzory, wygrawerowane w błyszczącym metalu zdecydowanie przyciągały wzrok, ale ona miała ją od prawie roku i na pewno nie to zwróciło jej uwagę. Cóż, uznała, że to dość głupie, ale po prostu przypomniało jej się... no, jej ostatnie spotkanie z Nathem. I to, że nadal nie rozumiała, co właściwie się stało, ale ten mały, durny przedmiot dziwnie utkwił jej w pamięci i nie mogła pozbyć się idiotycznego skojarzenia z tym dniem, kiedy ich relacja całkowicie się rozpadła. W sumie, w jednej chwili wyglądał na szczęśliwego, a co się stało potem? Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że dziewczyna nie myślała o tym już wcześniej, bo zdążyła już setki razy przeanalizować tę sytuację i wciąż nic szczególnego nie przychodziło jej do głowy. - Dobra, dość - mruknęła sama do siebie, próbując wyrzucić to z głowy i przysiadła na kamiennej posadzce, wykładając na niej uprzednio sweter i odpaliła zapalniczką papierosa, o którym w zamyśleniu zdążyła prawie całkiem zapomnieć. Zapach tytoniu pomieszany z jagodowymi pufkami rozszedł się po wieży, uciekając przez szczeliny w murach, a gdy wiatr zadął nieco mocniej, ciche świsty zaczęły się z nich wydobywać i tworzyć muzykę, która była dla dziewczyny dziwnie kojąca. Marceline zamknęła oczy, zaciągając się dymem powoli i jakby z namaszczeniem. Planowała trochę porysować - w końcu nie taszczyłaby piórnika i grubego szkicownika na próżno - jednak w tamtej chwili postanowiła odłożyć to na później.
Już któryś raz zdarzało jej się, że miejsce, które wybrała na swoja jednorazową samotnie było zajęte. Co graniczyło prawie z cudem, bo przecież w takich miejscach, technicznie rzecz biorąc, nie powinno być ludzi. Bo niebo po co oni tu? Nawet jeszcze nie weszła na samą górę, ale już czuła dam papierosowy. Zatrzymała się. Może jednak zmienić dzisiejsze miejsce samotni? Ale skoro tu przyszłam i faktycznie ktoś tam siedzi to może tak miało być. Szybko pomyślała i dziarsko weszła na samą górę. Okazało się, że Rose zna osobę, która też postanowiła tutaj przyjść. Podeszła na tyle głośno, żeby na pewno usłyszała jak wchodzi. Nie chciała jej przestraszyć. W sumie też nie chciała przeszkadzać. Gryfonka miała pierwszeństwo. - Hej, mogę się przysiąść? - Spytała grzecznie, tym bardziej, że Marcelina wydawała się być w słabym humorze.
Do uszu Marceli zaczęły dobiegać odgłosy kroków, jednak dziewczyna nie przejęła się nimi zbytnio - uznała za to, że były na tyle rytmiczne, że całkiem dobrze wpasowywały się w muzykę tworzoną przez wiatr świszczący w szczelinach muru. Wciąż nie otwierała oczu, racząc się papierosem; choć do głowy przyszło jej, że to mógł być jakiś nauczyciel, przez co mogłaby mieć kłopoty, w ogóle się tym nie przejęła. Szlaban tu, szlaban tam, kto by się przejmował? Dopiero kiedy usłyszała czyjś głos, postanowiła uchylić powieki i dowiedzieć się, kogo tu przyniosło. Gdy jej oczom ukazała się młodsza Puchonka, Marceline wyprostowała się i popatrzyła na nią badawczo, zaciągnąwszy się dymem. - Jasne, siadaj. Czemu nie - odparła, a jej pytanie brzmiało bardziej jak stwierdzenie. W każdym razie i tak i tak nie wymagało żadnej odpowiedzi. Marceline nie miała w końcu zamiaru wyrzucać stamtąd Rose. W końcu to nie była jej wieża, prawda? Przyjść mógł każdy, pójść mógł każdy, niemniej nie można powiedzieć, że Marcela nie doceniła tego, w jaki sposób zachowała się Rose. Może nawet to przyczyniło się do tego, że jej towarzystwo jej nie przeszkadzało. - Czemu akurat tutaj? - spytała Marceline, zaciągając się dymem. Wyciągnęła z kieszeni papierośnicę i gdy już ją otworzyła, wyciągnęła ją w stronę Rose. - Pufka? No, w każym razie nie wyganiam, tylko chodzi mi o to, że o tej godzinie jest wiele innych miejsc, które nie są tak opustoszałe. Pewnie nawet ciekawiej tam jest, więc... Dziewczyna urwała, uznając, że Rose na pewno wie, o co jej chodzi i czekała na odpowiedź, wciągając jagodowy dym do płuc i przyglądając się dziewczynie z zaciekawieniem.
Dziewczyna nie wyglądała na skorą do pogawędek, ale okazało się, że nie ma nic przeciwko temu, żeby Rose się do niej przysiadła. Uśmiechnęła się więc tylko i usiadła obok. Wspomniała jej się tylko sytuacja z Lucasem, kiedy to właśnie ostatnio znalazła swoją samotnie, a ten Ślizgon chciał ją stamtąd wygonić. W sumie i tak skończyło się najgorzej dla niego. Puchonka wzruszyła ramionami i jej myśli wróciły znów tu, do wieży. - Nie mam pojęcia dlaczego. - Zaczęła i popatrzyła na papierośnicę w jej ręce. - Dziękuję, nie palę. Piękna papierośnica! - Powiedziała podniesionym głosem. Na prawdę jej się podobała. Nie odważyła się jednak spytać czy może obejrzeć z bliska. Wyglądała na cenną rzecz, a poza tym nawet nie wypadało pytać o takie rzeczy. Odchrząknęła, bo przypomniała sobie, że zostało zadane jej pytanie. - Czasem tak mam, że po prostu potrzebuję gdzieś pójść i być bardziej lub mniej sama. Raz trafię na jakąś polanę, innym razem do wieży. Podczas takich spacerów nigdy nie zastanawiam się dokąd chcę pójść. Bardzo lubię ten stan. - Siedziała blisko dziewczyny, więc mogła się jej przyjrzeć. Była bardzo ładna. Rose uśmiechnęła się do niej lekko. - Mam nadzieję, że moja odpowiedź jest dostatecznie wyczerpująca. - Nie czuła się wyganiana w żadnym wypadku. - Zazwyczaj przychodzi się w takie miejsca, żeby pobyć samemu, nie chciałam ci przeszkadzać, jeżeli po to tu jesteś. - Zgrabnie ułożyła zdanie, po którym powinna się dowiedzieć co sprowadza tu Gryfonkę.
Dziewczyna skinęła głową, słysząc o tym, że Rose nie pali. No, w końcu czego innego mogła się spodziewać? W Hogwarcie palących osób ze świecą szukać - ewentualnie nie miała za bardzo szczęścia do znajdowania takich, bo znała zaledwie kilka. No, poza tym może jeszcze o palenie oskarżałaby sporą część Ślizgonów, ale z nimi niezbyt miała kontakt. Kiedyś co prawda miała z jednym, ale cóż, postanowił być znowu typowym, ślizgońskim idiotą. Nie ma za kim płakać. No, może Marcela była nieco innego zdania, mimo że minęło już tyle czasu, ale wolała o tym nie myśleć, za to zająć się tym, co działo się aktualnie. - O, dziękuję! - uśmiechnęła się, kierując wzrok na papierośnicę w swojej dłoni i zamykajhąc ją kciukiem. Cóż, rzeczywiście była ładna - a co, miała sobie kupić taką, która jej się nie podoba? - ale nie zmieniało to faktu, że momentami miała ochotę ją wyrzucić do śmietnika, oczywiście wyjmując z niej uprzednio papierosy. Jakiś czas temu myślała, że jej przeszło, że nie tęskni, ale od niedawna znowu zaczęło jej go na okrągło przypominać i coraz częściej miała wrażenie, że od tego zwariuje. - A, rozumiem. Też mi się zdarza, nawet całkiem często - odparła, przyjmując do wiadomości to, co powiedziała Rose, nie mając jednak pojęcia, co jeszcze mogłaby dodać. Nie miała zamiaru podtrzymywać rozmowy na siłę, w końcu dla niej samej byłoby to strasznie męczące, a dla Rose na pewno wyczuwalne. Bez sensu. - Jasne, długa, szczegółowa, wyczerpująca temat dogłębnie. Nędzny. - przybrała specyficzny ton, szczerząc się głupio, bo słowa dziewczyny skojarzyły jej się z typowym gadaniem podczas odpowiedzi na lekcji, nie omieszkała więc sobie przyśmieszkować. A czy rozbawi to też Rose? Marceline się tym niespecjalnie przejęła. - Cóż, po to właśnie przyszłam - odparła Marceline, zaciągając się dymem. Nie miała zamiaru w sposób może i taktowny, ale fałszywy zapewniać Rose, że absolutnie nie i tak nie było i przyszła do tak odludnego miejsca po to, żeby być z kimś. To idiotyzm, nie? - Ale tak właściwie to nie przeszkadzasz, więc spokojnie. Kolejna część zdania również była zgodna z prawdą. W końcu może zamiast izolowania się i rozmyślania o tym samym w kółko, lepiej dla niej byłoby z kimś pogadać?
Rose zaśmiała się szczerze na ten nędzny, który otrzymała od Marceliny. - Widzę, że mimo wszystko humorek dopisuje. - Było widać, że ewidentnie coś ją dręczy. Nie chciała wiedzieć co. Może jednak uda jej się poprawić jej humor. Skoro jej nie przeszkadzała, to nie zostało jej nic innego jak tylko zostać. Im obu powinno wyjść to na dobre. Człowiek jest zwierzęciem stadnym, potrzebuje innych ludzi. Tym torem myśląc Puchonka zaczęła szukać czegoś pod swoim swetrem. - Nie palę, ale za to piję! - Wyszczerzyła się i jednocześnie spod swojego swetra nieśmiało wychyliła kawałek butelki ognistej. - Może masz ochotę? - Wyjęła butelkę do końca. - Niestety nie podejrzewałam, że spotkam kogoś, z kim będę miała okazję się napić. - Przywołała zaklęciem dwie szklaneczki. - Teraz lepiej. - Odkręciła i nalała im po trochę, zanim jeszcze jej towarzyszka zdążyła wyrazić swoją chęć lub niechęć na picie. Najwyżej będę piła z dwóch szklanek. Rose zdecydowanie potrzebowała się dziś zrelaksować.
Dziewczyna uśmiechnęła się, dogaszając papierosa. Ha, nawet ktoś uznał jej głupawe śmieszki za przejaw posiadania jakiegokolwiek humoru! No, i nawet śmiał się całkiem niewymuszenie. To już zakrawało na sukces. - Dlaczego "mimo wszystko"? - spytała Marcela, postanawiając w tamtym momencie udawać, że nie ma pojęcia, o co mogło Rose chodzić. No, może była... delikatnie przybita, ale żeby to było widać? Z drugiej strony, może i niespecjalnie przyłożyła się do ukrywania tego, skoro teoretycznie miała być na wieży sama. No ale trudno, stało się. Kiedy Rose wyciągnęła spod swetra ognistą, na twarzy Marceli od razu pojawił się szeroki uśmiech. Nie chodziło bynajmniej o to, że była ukrytą alkoholiczką, czy coś w tym rodzaju - po prostu nie spodziewała się, że ktokolwiek, kogo spotka, będzie akurat miał przy sobie trochę alkoholu, szczególnie w takiej chwili. Jeden na milion, może nawet mnie - tymczasem Rose siedziała tu obok niej, wyczarowując właśnie szklanki i uśmiechając się. No, w takich chwilach mogła nawet przestać przejmować się tym, że nie ma kompana do palenia szlugów! Ale z drugiej strony, nawet najwięksi przeciwnicy palenia potrafili po paru głębszych dojść do wniosku, że dymek od czasu do czasu to jednak całkiem w porządku rzecz. A propos paru głębszych. - Nie podejrzewałaś, ale patrz, spotkałaś! - wyszczerzyła się Marcela, uznając, że mimo wszystko ten dzień zapowiadał się całkiem dobrze. Co prawda nie mogła się uwolnić od tych durnych myśli, ale mogła się chociaż napić! Dziewczyna czekała cierpliwie, aż Rose naleje ognistą do szklanek, przyglądając się jej badawczo. - Zawsze akurat masz przy sobie butelkę ognistej, czy to tylko z okazji spotkania mnie? - spytała z szerokim uśmiechem na ustach. Nie to żeby narzekała, wręcz przeciwnie, po prostu było to całkiem ciekawe. Poza tym fajnie miec koleżankę, która na każdą okazję wpada do siebie z alkoholem, nie?
Puchonka zignorowała pytanie dziewczyny. Nie chciała mówić, że widzi, że coś jest nie tak. Rose była po prostu chyba trochę bardziej spostrzegawcza niż większość ludzi. Nie można powiedzieć, że Rose się nie ucieszyła z tego, że jednak nie będzie piła sama. To zakrawałoby o alkoholizm. Choć już nie raz tak robiła. Miała tylko nadzieję, że jej Ukochana się nie dowie. Nie dość, że pije to jeszcze z jakąś inną dziewczyną. Na szczęście ona wydawała się stuprocentowo hetero. Także nawet, gdyby Rose po alkoholu zrobiła się zbyt miła dla Gryfonki, nie powinno stać się nic złego. Ewentualnie dostanie pstryczka w nos. Ewentualnie pięścią. No cóż, nieważne. - W takim razie bardzo miło będzie mi z tobą wychylić po szklaneczce. - Podniosła szklanki i jedną z nich podała swojej towarzyszce. - Zdarza się, że mam butelkę ze sobą, bo nigdy nie wiadomo, co mnie spotka. - Mrugnęła do niej. - A teraz mam ją ze sobą, bo po prostu miałam ochotę się napić. - Uniosła swoją szklankę, stuknęła w szklankę Marceliny i z uśmiechem wypiła wszystko, co było w szklane. Nie było tego dużo, to tak na rozgrzewkę. Skrzywiła się nieco i poczuła to przyjemne ciepło w gardle. - Jak możesz to nie opowiadaj, że łażę gdzieś po szkole i piję. Nie chciałabym, żeby to dotarło do niektórych. - Oczywiście miała na myśli Lotkę. Nie była pewna czy dobrze zrobiła mówiąc o tym, bo bardzo często takie rzeczy prowokują ludzi właśnie do zrobienia tego, czemu pragnie się zapobiec. Pomyślała jednak, że skoro to Gryfonka to raczej zrobiła dobrze. Bardzo możliwe, że komuś by coś wspomniała, a później wiadomo jak to bywa... A tak powinna mieć na uwadze jej prośbę. Dolała im ognistej, tym razem trochę więcej niż przed chwilą.
Rose zignorowała jej pytanie, a Marcela wzruszyła ramionami. Domyśliła się, nie domyśliła, wszystko jedno. I tak o tym nie rozmawiały, to co za różnica? Przynajmniej Marceline mogła pochwalić się tym, że nawet w zauważalnie beznadziejnym humorze potrafiła nie tylko ponuro żartować, ale i nawet kogoś rozbawić! Dziewczyna wzięła szklaneczkę, mówiąc cicho "dziękuję". - Mi również miło - odparła, uśmiechając się. To zadziwiające, jak szybko można przejść od "dajcie mi wszyscy spokój" do "to co, pijemy?", niemniej Marcela nie miała nic przeciwko. - Nie wiadomo co cię spotka, możesz w końcu w każdej chwili trafić na jakiś melanż, nie? Impreza życia, dwie osoby, butelka ognistej, świszczące ściany - uśmiechnęła się, a wbrew temu co mówila, nie miała wcale nic przeciwko takiemu obrotowi spraw. - Jasne, jak ma się ochotę, to nie ma co się powstrzymywać. Szczególnie, że dzielisz się ze mną! - odparła, wciąż się uśmiechając, po czym idąc w ślad Rose wypiła wszystko na raz. Powstrzymała chęć skrzywienia się - bo ona wcale nie była szczególnie przyzwyczajona do smaku mocnego alkoholu, po czym sięgnęła po papierosa i odpaliła go swoją mugolską zapalniczką - ot takim sentymentalnym skarbem, który dostała kiedyś od przyjaciela. No, podobną zresztą dała później Nathowi... Dziewczyna od razu skarciła się w myślach, w końcu miała sobie dać z tym spokój chociaż na dzisiaj. Zaciągnęła się dymem, zabijając smakiem jagodowych pufków ten okropny posmak alkoholu. - Gdybyś jednak chciała, to nie krępuj się - stwierdziła dziewczyna, kładąc papierośnicę na podłodze obok siebie i stukając w nią kilkukrotnie swoim długim paznokciem. - Hm, a myślisz, że gdyby kto się dowiedział, miałabyś największy przypał? Pomijając nauczycieli - wyszczerzyła się Marcela, zaciągając się dymem i wypuszczając go z wciąż nieznikającym z twarzy uśmiechem. Właściwie to nie przyszło jej do głowy nawet to, żeby komukolwiek o tym rozgadywać, niemniej miała dzięki temu możliwość podtrzymania rozmowy. Swoją drogą... Marcela zaczęła podtrzymywać rozmowę? To chyba oznaczało, że powoli jej humor stawał się lepszy. Może i tylko na chwilę, ale zawsze coś!
Ubrany był w czerwoną koszulę w kratę, z długimi rękawami. Na to założył czarną kamizelkę oraz ciemne jeansy. Niedawno wstał, wrócił parę godzin temu z warsztatu i chciał się przespać. Położył się dosłownie na godzinę i dostał sowę do Oriane, gdyby to był ktoś z jego znajomych pewnie by to olał ale dla niej było warto. Wchodził powoli po schodach na górę wieży myśląc w sumie czemu akurat tutaj mieli się spotkać. Po drodze wiatr wygrywał mu spokojną, uspokajającą melodię.. po prostu coś wyjątkowego. Po paru minutach wspinaczki na górę wreszcie znalazł się na jej szczycie, rozejrzał się tu nieco i skrzywił się delikatnie. Wieża wyglądała jakby miała się rozpaść, chociaż podłoga była normalna. Nie mógł narzekać, gdyby nie te ubytki nie brzmiałaby tu tak piękna melodia. Wracając do tematu, był pierwszy, a Oriane nigdzie nie było widać. W takim razie będzie musiał tu chwilę poczekać, no zbytnio mu się nie spieszyło. Usiadł na kanapie i oparł głowę o oparcie przymykając delikatnie oczy, chciało tak bardzo mu się spać, ciekawe czym dziś zaskoczy go Ria. Może znów wspomni na temat ślubu? Teraz będzie przynajmniej wiedział co ma odpowiedzieć, bo tamtego dnia zadziało się tak dużo że nie miał pojęcia czy dobrze wszytko ubrał w słowa. Niby wysłał jej potem list, ale.. no sam do końca nie potrafił się określić nawet w nim. Jest to dosyć stresująca dla niego sprawa, zwłaszcza że chce aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Odkaszlnął cicho i.. po prostu sobie przysnął, wyglądał jak na swój wiek i posturę co najmniej uroczo.
Dwadzieścia minut stała przy oknie spoglądając przed siebie. Nie myślała o niczym. Nawet nie widziała tego co znajdowało się przed nią. Jedynie stała. Po tym czasie wyrwała się z transu. Zdezorientowana rozejrzała się dookoła. Nikogo nie było na korytarzu. Może to i lepiej. Nikt przynajmniej jej nie zaczepił i nie zadawał niepotrzebnych pytań. Z duszą na ramieniu ruszyła w stronę wież. W szczególności interesowała ją jedna, wieża wiatrów. To właśnie tam umówiła się z Lucasem. Chciała mu powiedzieć o poczynaniach Profesora. Nie chciała go okłamywać, jednak nie to było najgorsze. Bała się reakcji narzeczonego. Doskonale wiedziała do czego był zdolny. Widziała to na przykładzie Jaya. Czuła, że robi dobrze. Zanim weszła do środka stanęła przed drzwiami łapiąc trzy duże oddechy. Dopiero wtedy, trzęsącą się dłonią, otworzyła wejście do wieży. Z początku sądziła, że jest tutaj sama. Spokojna muzyka roznosząca się po wnętrzu trochę ją uspokoiła. Zrobiwszy kilka kroków zauważyła kanapę jak i Lucasa śpiącego na niej. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Wyglądał uroczo. Rozczulona tym widokiem podeszła do niego klękając obok jego głowy. Delikatnie przeczesała jego włosy. Nie chciała go budzić, jednak nie miała wyjścia. Chciała z nim porozmawiać, a jak spał nie było to możliwe. - Lucas. - jej cichy głos zakłócił spokojną melodię w wieży. - Kochanie, wstawaj. - pochyliła się nad nim i ucałowała w czoło. Zawsze uważała ten gest za czuły. Pełen miłości i opiekuńczości.
Ostatnio zmieniony przez Oriane L. Carstairs dnia Wto Wrz 12 2017, 12:12, w całości zmieniany 2 razy
O dziwo nie śniło mu się nic przytłaczającego jak to zazwyczaj ma w zwyczaju, większość snów kończyła się budzeniem w środku nocy. Dobrze że nie budził za każdym razem wtedy Ria pewnie by z nim nie wytrzymała. Chodzi za nim trauma jak fatum, nie może dojść do porozumienia myśli i wraca to wszystko jak bumerang w to samo miejsce, czyli do jego głowy. Śniła mu się sklejka dobrych, miłych i tych najlepszych wspomnień jakie sobie mógł wybrać. Większość oczywiście dotyczyła jego skarbu, bo teraz o nim myślał przed snem, a mianowicie Oriane. Mruknął cicho kiedy dotknęła jego włosów, a następnie otworzył powoli oczy na jej delikatny i cichy głos. Mrugnął parę razy i uśmiechnął się patrząc na nią z tej pozycji, pocałunek w czoło jeszcze go bardziej uspokoił. Oddał całusa w policzek i ponownie przymknął oczy relaksując się na miękkiej kanapie. - Hejka słońce.. twoja sowa mnie odwiedziła, tak więc jestem no i.. - Ziewnął cicho i dokończył. - Chciałaś chyba pogadać, nie wysłałem wiadomości zwrotnej bo sądziłem że będziesz w drodze tutaj, stąd brak odpowiedzi.. o czym chciałabyś mi właściwie powiedzieć, kochanie? - Usiadł i wyprostował się, ujął jej dłoń i kiwnął głową na miejsce obok siebie by usiadła, miał tak wygrzane dłonie że aż trudno byłoby mu odmówić tego ciepła jakie od niego biło. Poprawił drugą dłonią fryzurę i wsłuchał się w cichy szum wiatru, a także słowa Oriane które chciała wypowiedzieć zapewne w tej chwili.
Uśmiechając się usidła obok niego. Nie chciała puszczać jego dłoni. Była taka ciepła. Tym bardziej, że nie tylko dlatego ją trzymała. Chciała mieć poczucie, że jest blisko, że nigdzie jej nie zostawi i zostanie przy niej nawet w najgorszych dniach. Mimo to nie mogła być tego pewna. Jednak... Chwila! Przecież ona nie zrobiła nic złego. Chciała jedynie aby ich stosunki pozostały czysto koleżeńskie i aby wybił sobie z głowy możliwość bycia z nią. Czy to niby miało świadczyć, że była złą dziewczyną? Z pewnością nie. - Tak... Chciałam z Tobą porozmawiać. - dopiero po wypowiedzeniu tych słów spojrzała w jego oczy. Uwielbiała je. Zawsze czuła się jakby tonęła patrząc w nie. Zabierało jej dech i nie potrafiła oderwać swojego spojrzenia od nich. Teraz jednak musiała. Nie mogła się rozpraszać. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że mimo iż wiedziała doskonale, że nic złego nie zrobiła, to czuła ten sam niepokój, gdy mówiła Lucasowi o Jayu. Ten sam ścisk w żołądku i poczucie winy. Dłużej nie mogła tego w sobie dusić. - Przez przypadek znalazłam się z Profesorem Wise w tym samym miejscu. Znaczy... Ja już tam byłam. Chciałam trochę pomyśleć, pobyć sama, a on przyszedł i... przez przypadek zaleźliśmy się sami i... - coraz bardziej się plątała choć doskonale wiedziała co powiedzieć. Wziąwszy jeden, duży oddech na uspokojenie kontynuowała - Siedzieliśmy na mostku przy jeziorze w zakazanym lesie. Rozmawialiśmy. Nawet szło nam nieźle. Do momentu. - i doszła do punktu, gdzie musiała mu powiedzieć. - Pocałował mnie. Dwa razy. Oczywiście odepchnęłam go i zapewniłam, że kocham tylko Ciebie. - spojrzała na niego niepewnie. Nie wiedziała co może dojrzeć w jego twarzy. Bała się tego. - Nie chciałam Cię okłamywać. Nie wpłynęłoby to dobrze na nasz związek. Obiecaj mi tylko jedno. - ścisnęła mocniej jego dłoń przysuwając się do niego - Obiecaj mi, że nie zrobisz nic głupiego. On wie, że kocham Ciebie. Nie spróbuje tego po raz kolejny. Obiecaj mi to. - nie zwalniając uścisku wpatrywała się w jego oczy.
- No to rozmawiajmy Oriane, nie przechodzisz od razu do sedna tylko powtarzasz moje słowa.. zamieniam się w słuch. - Odkaszlnął i związał z nią kontakt wzrokowy by móc wyczuć jej intencje, unikała jego wzroku.. coś było na rzeczy i to teraz Lucas zaczął się nieco niecierpliwić tym czekaniem na jakiekolwiek słowo. Odruchowo strzelał kostkami u dłoni jedną po drugiej oglądając jej buzię, błądził po jej twarzy szukając tej jednej, ważnej odpowiedzi. - Kontynuuj.. - Mruknął tylko słysząc wzmiankę o profesorze, już mu się zepsuł humor słysząc o nim. - A dalej, co się stało dalej Ria.. do jakiego momentu? - Podniósł się powoli i ułożył dłonie za plecami dalej słuchając dalej, patrzył się na nią, a ona na niego bez żadnych skrupułów. Widać było w nim delikatne zdenerwowanie, ale to przez niewiedzę. - Ten frajer od gwiazdek Cię pocałował, jakim prawem ten śmieć pozwala sobie na takie rzeczy! - No nie wytrzymał, z dużego zamachu po prostu zrzucił dłonią wszystko na podłogę co było na stoliku tym samym delikatnie kalecząc sobie dłoń niby nic ale przecięcie jedną ze szklanek naderwało nieco skóry, wziął głęboki oddech i odwrócił się plecami do dziewczyny, stanął przy oknie i słuchał dalej. - To nic, kontynuuj. - Zacisnął jedną z pięści, a następnie słysząc finalne słowa odpowiedział momentalnie. - Nie zamierzam go bić, nie zamierzam zrobić tego samego co z Jayem. Fakt, gdyby nie był profesorem załatwiłbym to jak mężczyzna, z mężczyzną i poszedłbym do jego domu by to wyjaśnić. A teraz mam inny pomysł. - Uśmiechnął się krótko, wyciągnął paczkę fajek z kieszeni kamizelki oraz zapalniczkę. Na rozluźnienie odpalił jedną nie przejmując się niczym, podszedł do Ori i wystawił dłoń ku niej z paczką, oraz zapalniczką w niej. - Wiem że się skusisz. - Nie wyglądał na wcale złego, w takim razie.. co się właściwie stało? Czyżby uderzenie o stolik sprawiło że się uspokoił, wyładował energię.. czy to może jego plan na profesora go tak uspokoił?
Z jednej strony poczuła ulgę. Z drugiej... Strach. Nie była jednak w stanie zdefiniować z czego się on wziął. Z całokształtu sytuacji w jakiej się znalazła. Z tego w jaki sposób zareagował Lucas. Z planu jaki miał. Z... No właśnie. Opcji było wiele. Możliwe iż każda miała swój udział w tym odczuciu. A może żadna nie była poprawna i istniało jeszcze inne wyjście. Nie była pewna. Jak sparaliżowana patrzyła na poczynania miłości jej życia. Dopiero gdy podszedł do niej z paczką papierosów wyrwała się z otępienia. Nie zwracając nawet na nią uwagi ujęła jego skaleczoną dłoń. - Episkey - wypowiedziała wyraźnie zaklęcie kierując różdżkę nad skaleczenie. Dopiero, gdy upewniła się, że rana jest zaleczona skorzystała z oferty. Wzięła jednego papierosa odpalając od razu. Musiała na spokojnie przetworzyć jego słowa. Niby jaki miał pomysł? Co chciał zrobić? Nie mógł tego tak zostawić? Doskonale wiedziała, że Christian nie spróbuje po raz kolejny tego. Zbyt wiele razy go odtrąciła. Po woli wypuściła dym nie odrywając wzroku od ukochanego - Co chcesz zrobić? - niepewnie podniosła się z kanapy stając na przeciw niego. Nie podobał się jej jego spokój. Jakby całą złość zamknął za jakimiś cholernymi drzwiami i czekał jedynie aby ją uwolnić. To było przerażające. - Lucas. Obiecaj mi. Nic, ale to kompletnie nic nie zrobisz. - w oczekiwaniu na jego odpowiedź zaciągnęła się papierosem.
- Mówiłem że to nic, ledwo się otworzyło.. nie musiałaś interweniować, serio.. kochanie. - Sam nie wiedział czemu dodał końcowy człon akurat teraz, chciał być po prostu dla niej miły. To wchodziło automatycznie i nie potrafił na nią krzyczeć. Usiadł obok niej i zaciągnął się mocno, trzymał w płucach dłuższą chwilę dym. Wypuścił go dopiero po chwili i odchrząknął mówiąc. - Wybacz że zwykłe, szef nie miał żadnych innych i podrzucił mi te, mugolskie. Nie są złe, chociaż bardziej smakują mi te ze świata czarów. - Stwierdził i odkaszlnął cicho. Westchnął i oparł się o oparcie kanapy, objął Rię jedną ręką i wtulił się w nią. Zgasił fajkę o nie rozbitą filiżankę i przy pomocy zaklęcia po prostu go usunął w dłoni. Zrobił tu niezły bałagan, kolejnym pomysłem było posprzątanie tego syfu. Ponownie użył zaklęcia, a nawet dwóch by przywrócić przedmioty które rozbił do poprzedniego stanu. Na sam koniec po prostu poukładał je i mógł się wtulić w swoją ukochaną, dodał po chwili. - Chciałbym zaplanować datę naszego ślubu, oraz miejsce. Zdecydowałem się na to i posiadam nieco gotówki by móc to zrobić.- Uśmiechnął się i ją ucałował, a następnie przyciągnął ją do siebie by usiadła na jego kolanach, zetknął się z nią nosem i uśmiechnął się.
Wtuliła się mocno chcąc zapomnieć o całej sytuacji. Chciała zostać już tak na zawsze. W jego ramionach. Nie wyobrażała sobie życia bez niego. Nawet nie pamiętała już życia jakie prowadziła przed nim. Liczyło się tylko teraz i on. Czy człowiek może być aż tak bardzo zakochany? Na to wyglądało. Choć u niej nie było to zwyczajne zauroczenie. Nie. Była to szczera miłość. Z każdym kolejnym dniem uświadamiała sobie, że kochała go od ich pierwszego spotkania. A przynajmniej już wtedy zaczęło się w niej coś budzić. Coś, czego nie potrafiła na tamtą chwilę zdefiniować. I nie wiedziała jak ma sobie z tym poradzić. Z wiekiem pojęła co to było i jest do tej pory. Oparła głowę na jego ramieniu gasząc przed tym papierosa. Zdecydowanie wolała te czarodziejskie. Były o wiele lepsze niż mugolskie. Przymykając oczy słuchała przez chwilę bicia ich serc. Dopóki pewne słowa nie wstrząsnęły nią. Dosłownie. Ślub? Data? Czy on mówił poważnie? Uniosła się spoglądając w jego twarz. Nie widziała aby się śmiał. A więc była to prawda. Jej serce zaczęło bić szybciej. Nawet nie miała szansy aby odwzajemnić pocałunek. Wszystko działo się tak szybko. Siedząc już na jego kolanach nadal nie mogła uwierzyć w to co usłyszała. - Mówisz poważnie? - pewności nigdy za wiele. Tym bardziej, że był to wielki krok dla nich. Wręcz nieodwracalny. Ona była pewna, że chce to zrobić, jednak czy on był równie pewny? - Zawsze marzyłam, że będzie to zimą. Płatki śniegu, mała, drewniana kapliczka. Róże na śniegu. - zaśmiała się na samą wizję. Potrafiła sobie nawet wyobrazić w tym wszystkich ich. Czy było to dziwne? Marzenia raczej nigdy nie są dziwne. Nie ważne jak śmieszne by nie były. - Wybacz. nawet nie spytałam Ciebie jak ty to widzisz. - zarumieniła się chowając swoją twarz w zagłębieniu jego szyi. Daty ślubu nie poruszyła. Chciała aby była to jego decyzja. Choćby miało to być już jutro lub za dziesięć lat.
- Mówię całkiem poważnie, skarbie. O takich rzeczach raczej się nie żartuje, nieprawdaż? - Uśmiechnął się czule i wysłuchiwał jej słów, bardzo podobała mu się jej wizja i to o czym mówiła. Ta cała otoczka zimowa, kapliczka o której wspomniała i róże.. to jest to. Skoro Ona będzie zadowolona to Lucas tym bardziej, zależało mu na jej szczęściu i chciał by wszystko o czym pragnie spełniło się w najbliższym czasie. - Chcę by było jak sobie wymarzysz, nie ważne jak po prostu tak musi być.. Co do daty.. skoro ma być i śnieg, to może.. sam nie wiem czy to nie za wcześnie jak to odbierzesz, nie narzucam się ani nic w tym sensie.. no. Grudzień, dwudziestego? To niecały miesiąc, ja rozumiem ale żeby spełnić twoją prośbę.. ewentualnie styczeń.. tak, styczeń albo grudzień myślę że w obu przypadkach dwudziesty jest dobrym terminem. Zdążyłabyś załatwić sobie wszystkie potrzebne rzeczy, a ja bym to w jakiś sposób ogarnął.. - Podrapał się po głowie, to chyba powinien zaplanować wcześniej, może pół roku wcześniej.. nie, to by za długo trwało może trzy miesiące wcześniej? Objął ją mocno i wtulił w siebie, przymknął oczy. Wsłuchał się w jej oddech i rozkoszował się jej ciepłem bo w tym momencie to się liczyło. Splótł zaraz po tym ręce na jej brzuchu i zaczął go delikatnie masować, ucałował ją w szyjkę i uśmiechnął się szeroko. Chwila relaksu, tego teraz potrzebowała ich dwójka.
To było dla niej jak spełnienie wszelkich marzeń. Wreszcie będzie mogła nazywać tego mężczyznę swoim. Swoim mężem. A nie jedynie narzeczonym. Martwiła ją jedynie jej rodzina. Co jeśli o wszystim się dowiedzą i zabronią jej? Czy posłucha...? Oczywiście, że nie!Co to za głupoty! Ona, osoba samowystarczalna, ignorująca swoją rodzinę i uciekająca od ich oczekiwań względem jej życia miała by posłuchać ich w związku ze swoim ślubem? O nie! Z pewnością nie zrobi tego nigdy. Słysząc datę ślubu uniosła głowę do góry spoglądając w jego oczy. Naprawdę chciał za nieały miesiąc wziąć ślub? - Mi ja najbardziej odpowiada ta data. - rozpromieniona nie potrafiła przestać się uśmiechać. Było to dla niej jak sen. I przez chwilę nawet myślałam czy nim nie jest. Dla pewności uszczypnęła się w rękę. Delikatnie, jednak ból uświadomił ją, że nie jest to żadna mara. Wręcz przeciwnie. Z bijącym szybko sercem wtuliła się w mężczyznę swojego życia. - Możemy jednak nie mówić wszystkim o tym? Boję się, że moja rodzina się dowie i wszystko zepsuje. Uwierz mi, są do tego zdolni. - tak jak i do tego aby zaręczyć ją już po pierwszych kilku dniach życia z obcym jej mężczyzną.
Rozmarzył się przez dłuższą chwilę patrząc na swój skarb w jego ramionach. Wyobraził sobie jakby już było po wszystkim, po ślubie i parę lat po. Spokojna, typowa i czarodziejska para starająca się przeżyć w tym trudnym świecie. Obrączki, na palcach obojga i wzajemna miłość. Do tego będzie Lucas przede wszystkim dążył, skoro ich uczucie jest tak wielkie to nie może przeminąć. Wrócił do rzeczywistości, przymrużył oczy i spojrzał za okno. Zachód słońca, czyżby ich dwójka przysnęła w tym miejscu? Albo to rozmowa zajęła tyle czasu, popatrzył na Rię i zapytał cicho. -Chciałabyś zostać tu na noc? Byłoby to ciekawe doświadczenie swoją drogą, jak sądzisz? Chyba że wolisz zostać w domku, wypić ciepłe kakao i obejrzeć jakiś film na mugolskim rzutniku? Załatwiłem taki na akumulator, ładuje go czasem w warsztacie. - Uśmiechnął się szeroko i zaczął masować jej boczki wyczekująco, uwielbiał jej ciepło więc im dłużej odpowiadała tym lepiej dla niego. Jak dobrze pamiętał miał parę komedii, typowych romansideł za którymi nie przepadam ale czego się nie robi dla kobiety. No i przygoda, akurat za tym przepadał.
Zostać na noc tutaj? Spali w wielu dziwnych miejscach, jednak nigdy nie na wieży. Jej oczy od razu się zaświeciły i wyobraziły jakby musiało być ciekawie. Tylko ich dwójka. Choć nie było to nowością. Mieszkali w końcu wspólnie. Delikatnie odwróciła głowę w jego stronę i z uśmiechem na ustach przytaknęła. Dalsza jednak część jego wypowiedzi ją zaintrygowała. Rzutnik i film? Czemu musiał dawać jej taki wybór? Nie mógł sam zadecydować? No ale skoro już musiała, to wiedziała doskonale jaka będzie jej odpowiedź. - Zostańmy tutaj. - jej cichy głos z nutkami czającego się gdzieś w zakamarkach snu dał o sobie znać. Była naprawdę zmęczona. Tak bardzo stresowała się tą rozmową, że gdy dobiegła końca, i to z korzyścią dla niej, cały stres uszedł zostawiając zmęczenie. Pragnęła w tej chwili wtulić się w niego i zasnąć. Nie ważne gdzie. Byle z nim. - Nie wiem czy dałabym radę w tej chwili zejść po schodach, wyjść poza teren zamku i aportować się do domu. To zbyt męczące.... - delikatne ziewnięcie przerwało jej monolog - ...jak dla mnie. Pragnę... Zas... - nie dokończyła zdania. Jej powieki opadły,a cichy i równy oddech wypełnił pomieszczenie.
z/t x2
Ostatnio zmieniony przez Oriane L. Carstairs dnia Pią Kwi 07 2017, 22:17, w całości zmieniany 1 raz
Howard miał wyśmienity humor, co nie było rzeczą dziwną. Nieczęsto zdarzało się, żeby ten siedemdziesięciolatek był w złym nastroju. Miał wielką nadzieję, że ta lekcja się spodoba uczniom, bo był prawie pewien, że dawno nie mieli czegoś takiego, co on planował zrobić. Miał kilka pomysłów na tą lekcję i nie do końca jeszcze ustalił, co dokładnie będą robić, ale nie miał zamiaru pozwolić uczniom się nudzić - bo cóż wtedy byłby z niego za profesor? Jedno było pewne, pokaże dzieciakom prawdziwą magię połączoną ze sztuką. Był ciekaw, czy przyjdą osoby tylko zaciekawione tematem, czy może jednak zjawi się ktoś z prawdziwym talentem. Będzie musiał się o to spytać. Wszedł w końcu do Wieży Wiatrów, wspierając się przy tym laską i mrucząc cicho jakąś melodię pod nosem. Polubił to miejsce dzięki temu, że wpadający tu wiatr wręcz tworzył muzykę. I jednocześnie wydało mu się to idealnym miejscem na lekcję. Machnięciem różdżki przylewitował tu kilkanaście puf, żeby było na czym usiąść i sam klapnął na jednej, przez chwilę po prostu słuchając melodii, która wytwarzała się w tym miejscu. Po chwili jednak uznał, że może im być trochę zimno, więc w kącie rozpalił niewielki płomień, zaraz rzucając na niego Iris Ignis, co sprawiło, że zaczął on mienić się wszystkimi kolorami tęczy. Ot, taki smaczek do tematu lekcji.
Będziecie pracować w grupkach trzechosobowych, więc jeśli wiecie, z kim chcecie być, koniecznie to zaznaczcie - inaczej porozdzielam was ja.
Kod:
<zg>Jestem z: </zg>
Pierwszy etap dodam pewnie około 14.03. Do tego czasu możecie wchodzić - spóźnialskich przyjmuję, ale byłoby świetnie, gdyby takowi się nie pojawili.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Miał wrażenie, że za długo nie widział profesora Forestera, więc ubierając się nieco luźniej, czyli szary garniak bez marynarki z jedynie kamizelką na białej koszuli i szaro-zielonym krawatem wdrapał się na wieżę. Nie zapomniał jednak o szaliku w barwach domu. Może był odporny i zahartowany przez ciągłość biegania niezależnie od pogody i pory roku. Ale nie chciał by go przewiało. A tam na górze w sali wręcz cholernie wiało... Wchodząc do pomieszczenia zauważył jednak, że było ciepło. Dostrzegł siedzącego profesora przez co uśmiechnął się lekko do mężczyzny. - Dzień dobry panu, dawno pana nie widziałem, czy to tylko mnie się tak wydaje? - Przywitał się z nim i rzucił lekki temat, jako że zauważył iż jest pierwszą osobą, która pojawiła się na zajęciach. Dostrzegł też niewielkie źródło ciepła, które zresztą ciężko byłoby nie zauważyć przez to jak mieniło się kolorami. Usiadł na poduszce, która była najbliżej źródła ciepła. Tym samym rozwiązując się nieco z swojego szalika.
Izzy znana była z tego, że od mundurków trzymała się na odległość. Nie zakładała wytwornych szat, krawacików szkolnych, czy czarodziejskich kapeluszy (które, swoją drogą, były modą jakąś sprzed wieków chyba!). Tego dnia i tak wyglądała dość przyzwoicie. Czarne szorty ledwo wystawały spod białej koszulki, a zgrabne nogi osłaniały czarne zakolanówki. Do tego Izzy zarzuciła na ramiona ciemną marynareczkę, dodającą jej trochę szyku. Nie darowała sobie jednak potężnych czarnych butów na solidnym obcasie. Nie była przyzwyczajona do rozdzielania na domy, także jej przynależność do Slytherinu wcale jej zbyt wiele nie mówiła. Mimo wszystko do marynarki przyszyła zaklęciem herb z wizerunkiem węża - wmówiła przy tym Sethowi, że to oczywiście na jego cześć! Dowiedziała się o jakiejś lekcji, ktoś wspomniał, że profesor jest w porządku... Izzy po prostu ruszyła majestatycznie w tamtą stronę, węża zostawiając drzemiącego w dormitorium. Czuła się trochę dziwnie bez jego znajomego ciężaru zwieszającego się z ramion, ale nie mogła wszędzie go ze sobą targać. - Dobry - rzuciła na powitanie, przybierając na twarz swoją naturalną maskę obojętności. Profesor był starszawy i wyglądał na sympatycznego, ale pomieszczenie było właściwie puste. Cóż, najwyraźniej panna Eden przyszła za wcześnie. Odnalazła spojrzeniem @Aleksander Cortez i usiadła na sąsiedniej pufie, przeczesując przy tym swoje długie białe włosy palcami. Wydała przy tym z siebie dość niezobowiązujące mruknięcie, co mogło zastępować "hej", albo nie znaczyć też niczego konkretnego. W skrócie, dała możliwość chłopakowi na nawiązanie z nią kontaktu, ale wcale tego jakoś nie wymagała.
Bridget pojawiła się na zajęciach, idąc pod rękę z Lottą. Tzn. Lotta wciągała ją na wieżę, bo Bridget w połowie wysiadły nóżki i wlokła je za sobą. Była zaskoczona, że siostra miała tyle siły, aby jej pomóc dotrzeć na sam szczyt, ale w sumie nie powinna się dziwić, od ośmiu lat musi wędrować po schodach na wieżę do dormitorium i w ogóle. Mieszkanie w suterenie było o tyle wygodne, że gdy potrzebowała iść po zajęciach do łóżka, rzadko kiedy wychodziła po schodach na górę. A Lotta niezależnie od tego, czy była pełna energii, czy ze zmęczenia zasypiała na stojąco, musiała się dowlec na wieżę. Biedna siostrzyczka. Oparła się o ścianę, próbując złapać oddech. - Mówiłam Ci już, że muszę zacząć ćwiczyć? - zapytała siostrę, mimo że zdała jej to pytanie już chyba trzy razy podczas wędrówki na lekcję.