Z zewnątrz widać ją tylko z jeziora, w innym przypadku zostaje zakryta przez inne wieże, wysokie części dachu... Chyba że ktoś wzniesie się w powietrze. Stamtąd widać ją doskonale. Jednak ma coś w sobie, co nie przyciąga wzroku, wręcz go odpycha, jakby sygnalizowała, że nie potrzebuje odwiedzających. Których, bądź co bądź, było tu naprawdę niewiele. Wszystko przez to, że bardzo ciężko tu trafić. Wejście bowiem mieści się na piętrze drugim i jest doskonale ukryte. Kiedy jednak, jakimś cudem, prawdziwym cudem, uda ci się tu trafić, dostrzeżesz z pozoru zwykłą, okrągłą, pustą przestrzeń. Niedużą, mieści się tu jedynie jeden fotel, bardzo stary i zakurzony, a dopływ światła jest ograniczony do nędznej okiennicy bardzo wysoko. Nie sposób przez nią wyjrzeć.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Ach! Jaki tu spokój-pomyślała sobie w myślach dziewczyna spacerując po wierzy. Pomieszczenie było puste. No przecież nie byłoby całego garnizonu gdyż jest to ukryta wieża. Przede wszystkim był tu spokój, choć dziewczyna miała chętkę z kimś pogadać. Mimo, iż był ten upragniony spokój to Alessa chciałaby porozmawiać z osobą, która zrozumie ją. Która będzie umiała się z nią dogadywać. Idąc tak po wierzy dziewczyna stanęła i podeszła do okna. Usiadła na futrynie. Ach! Alessa na tym oknie wygląda tak poetycko. Jeszcze tylko notes, ołówek i widok zapierający dech w piersiach. Ale mniejsza z tym. Ślizgonka siedziała i gapiła się w przestrzeń z byle powodu. Zwyczajna nuda ją ogarnęła. By zabić ciszę zaczęła wydobywać z siebie jakieś krótkie krzyki i jęki. Po chwili ze swojej kieszeni wyjęła malutką piłeczkę i zaczęła nią podrzucać.
Coffler stwierdził zwyczajnie, ze pozwiedza. Właściwie miał dwa bite lata na zaznajamianie się z zamkiem, ale ten wciąż go intrygował. A jako Krukon, do zgłębiania tajemnic był pierwszym chętnym w kolejce. Przed długi czas - ale mogło to być też piętnaście minut, bo stracił poczucie czasu - snuł się po zamku, aż trafił na jakieś schody. Nie zastanawiając się długo, wspiął się i znalazł się na wieży, której nigdy wcześniej nie widział, ani o której nie słyszał - na pewno nie była to bowiem Wieża Astronomiczna, bo zorientowałby się, że idzie w tym kierunku. Na Sowiarnię było zwyczajnie zbyt pusto. Uważnie rozejrzał się po wierzy i zdziwił się, że nie jest sam; sądził, ze skoro wieża jest ukryta, to nikogo tu nie będzie. Nie był jednak rozczarowany tym niespodziewanym towarzystwem; w końcu nie dalej niż kilka dni temu strasznie narzekał na brak ludzi w tym wielkim zamczysku. Przyjrzał się uważnie dziewczynie podrzucającej piłeczkę. Nie miał jeszcze przyjemności rozmawiać z nią czy nawet poznać imienia, ale na pewno wiele razy widywał ją na korytarzach. - Dobry wieczór - przywitał się grzecznie, ale niedbale i oparł o ścianę, chowając ręce do kieszeni dżinsów, strzepnąwszy niewidzialny pyłek ze swojej koszuli. - Ciekawe miejsce, ale zdaje się, że gdybym chciał tu wrócić, nie trafiłbym drugi raz. - Nawet nie wiedział, czy dziewczyna ma ochotę na jego towarzystwo, albo czy go słucha; szczerze powiedziawszy, niewiele go to obchodziło, bo sam odczuwał silną potrzebę rozmowy z kimś. - Chyba nie każdy wie o jej istnieniu, prawda? Rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu; było intrygujące, zwłaszcza przez te znaki na ścianach. Pochylił się, by przyjrzeć się im dokładnie, ale chociaż uważnie słuchał na lekcji Starożytnych Runów, nie potrafił rozpoznać żadnego z nich. Fotel zaś sprawiał wrażenie starego, jakby bardzo dawno ktoś przytachał go tu, by zgłębiać tajemnice owych znaków. A tę tajemnicę pewnie zabrali go grobów Założyciele Hogwartu - a szkoda.
(Przepraszam, że się wtrącam, ale założyciele nie zabrali tej tajemnicy do grobów, tylko Aud zapomniała stworzyć trzecią lokację, która umożliwiałaby wejście do ukrytej wieży XD' Jak tu weszliście? :( btw. Alessa, "okno" jest tu bardzo wysoko i nie sądzę, żeby dało się na nim usiąść ^^')
Ukryta wieża...wreszcie w tym całym zamku znalzło się miejsce, w którym mogła w spokoju pograć bez publiczności przeciwnej dźwiękom gitary (puchoni byli zdecydowanie nastawieni negatywnie do wszelkiej mugolskiej muzyki, a wszystkie magiczne piosenki, jakie znała były napisane po francuzku). wieża może nie była duża, ale z pewnością dobrze wyciszona, a stołek z pewością mógłby się tutaj zmieścić. póki co przysiadła na schodkach, wyjęła instrument z futerału i zaczęła grać, a potem dla testu wydarła się:"And now, when you did waht yo want..."odczekała kilka minut. Nikt nie przyszedł. Uśmiechneła sie pod nosem. Coś jej mówiło, że wieża miała się stać dość częstym celem jej wieczornych wędrówek
Chodziła bezczynnie po Hogwarcie, szukając cichego miejsca. Wreszcie przypomniała sobie o jednej z starszych wierz, na którą chyba w ogóle nikt nie wchodził. Cudem odnalazła wejście. - Hej - jej głos brzmiał jak wystrzał i odbijał się echem od ścian - Jest tu ktoś? Odpowiedziała jej cisza. Zmruszałe deski skrzypiały wraz z krokami Ev, kiedy podchodziła do fotela. Spojrzała na okiennicę i przyszedł jej do głowy pomysł. - Wingardium Leviosa! - powiedziała wskazując różdżką fotel i przenosząc go pod okienko. -Hmm... Nadal za nisko... - rozejrzała się po pokoju. Niewiele było widać, światło padało na jeden kawałek podłogi, zacieniając wszystkie kąty. - Lumos! O, od razu lepiej! Zauważyła komodę stojącą bezczynnie pod ścianą. Wymierzyła badylkiem w mebel i wypowiedziała zaklęcie. - Wingardium Leviosa! - przeniosła komodę i tak wymanewrowała meblami, że dostęp do okienka stał się możliwy. Wspięła się po chwiejnej konstrukcji i otworzyła zakurzoną okiennicę. Zimny wiatr wtargnął do wieży wzbijając tumany kurzu. Wyjrzała przez okno i spojrzała w dół. Gdyby wypadła, czekałaby ją śmierć na miejscu, gdzieś między zadaszeniem dziedzińca a ścianą. Nie miała lęku wysokości, wręcz lubiła spoglądać w dół, napawając się wysokością. Usiadła na framudze okna, przerzucając nogi na zewnątrz. Wystarczyłoby się odepchnąć... poczuć ten wiatr we włosach... jak wtedy, gdy latała na hipogryfie... Poczuła wielką chęć zeskoczenia z wieży. Przymierzała się do odepchnięcia, kiedy nagle na jej kolanie przysiadł Falcon. - Cześć młody - powiedziała do sokoła, głaszcząc go po głowie - Co ty tam masz? Wyjęła zwitek papieru z dzioba ptaka. Zdjęcie. Zdjęcie jej i taty podczas wakacji we Florencji. Coś ją tknęło. Siedziała na oknie, trzymając magiczny obrazek w ręce i wpatrując się w przestrzeń. Sokół patrzył na nią, przekrzywiając główkę, po czym przesiadł się na jej ramię, wbijając szpony w bark.
Małe pomieszczenie w ukrytej wieży dzisiaj wyglądało jak gdyby miała odbyć się tutaj bardzo ważna uroczystość! Wszystko należycie posprzątane. Po kątach rozstawione wygodne sofy oraz fotele. Niedaleko stały stoły z wszelkim jedzeniem, alkoholem oraz słodyczami. Nie brakowało także zwykłych napoi czy też używek w postaci eliksirów felicis felix lub Marihuany. W prawy roku na samym końcu pomieszczenia znajdował się sprzęt grający. Perkusja gitary i mikrofon. Na środku Sali było dość miejsca by móc swobodnie tańczyć i nie potykać się o siebie. Okno pozostawało zamknięte. Od tak na wszelki wypadek… Jednak w pomieszczeniu było rześko i przyjemnie chłodno. Zwłaszcza w te upalne dni.
Ramiro rozejrzał się raz jeszcze. Niczego nie powinno brakować. Zresztą, co poniektórzy są mało wymagający. Wystarcza im alkohol i jest wszystko. Uśmiechnął się i sięgnął do tylnej kieszeni. Wyjął nieskazitelnie czysty pergamin. Przeczytał wiersz jeszcze raz. Tak wszystko było gotowe. Słyszałem, że to jest jego święto, więc dlaczego? Ano, dlatego że gdy leżysz on pomoże ci się podnieś nie zważając na to, że sam leży. Ależ ile razy będę się powtarzał! Nie jedna osoba mówi, że Ramiro jest przystojniakiem, ale dziś… Nawet ja to muszę stwierdzić. Jego ciemno blond włosy, choć co prawda ułożyły się jak chciały to idealnie współgrały z resztą jego wyglądu. Jego jasno niebieskie oczy a wręcz zdawać by się mogło szare dzisiaj jaśniały niesamowitym blaskiem. A jego cera! Już samo to, że był Hiszpanem dawało mu piękną opaleniznę. Nie za mocną i nie za słabą. Ale oświetlenie Sali sprawiało, że zdawała się być ona nakrapiana złotem. Na sobie miał białą koszulę zapiętą na cztery guziki, która odsłaniała jego dobrze zbudowaną klatkę piersiową. Rękawy oczywiście podciągnięte, bo jak by inaczej! Na palcu sygnet, który ponoć miał odziedziczyć po ojcu. Spodnie miał w kolorze beżowym z różnymi fałdami. Zaś na nogach miał białe buty. Naprawdę widok był nie z tej ziemi! Aż chyba sam się w nim zaraz zakocham… No i na lewym ręku miał czarodziejski zegarek, chociaż akurat ten musiał sam sobie kupić. Chłopak spojrzał na zegarek. Było jeszcze trochę wcześniej a wątpiłby ktoś przyszedł punktualnie. Ktoś, czyli Evka Lilli i Desiree. Jego siostrzyczki. Więcej osób się nie spodziewał. Chociaż miał taką skrytą nadzieje, że przyjdzie jeszcze kilka osób inaczej przecież nie szykowałby tego wszystkiego! Mimo wszystko pragnął tylko jednej osoby i w tedy mógłby powiedzieć, że dostał najlepszy prezent pod słońcem. … A jednak mam jakieś mieszane uczucia do tego wszystkiego. Może to dla tego, że po raz pierwszy organizował swoje urodziny. Ale mimo wszystko… Ramiro uśmiechnięty podszedł do sprzętu grającego. Usiadł na tobołku i podciągnął lewą nogę wystawiając ją nieco do przodu. Do ręki dorwał gitarę. Owszem był także i fortepian, ale… Bez zastanowienie zagrał pierwsze nuty. Tak to było to! Echo dźwięku rozległo się po Sali. Zagrał jeszcze raz i odczekał.. Ponownie za każdym razem z większym uczuciem aż zapadł w trans. Zamknął oczy i cisza… Aż nagle rozległ się piękny głos gitary połączony z Hiszpańskim głosem chłopaka.
Soy un hombre muy honrado, que me gusta lo mejor, las mujeres no me faltan ni el dinero ni el amor. Jineteando en mi caballo, por la sierra yo me voy, las estrellas y la luna ellas me dicen donde voy.
Grał z zamkniętymi oczami jednocześnie śpiewając. Jego ciało pływało wraz z grą na gitarze a pieśń wydawała się płynąć mu prosto z serca, chociaż w Hiszpanii każdy zna tą piosenkę. U niego śpiewa się ją dla tej najważniejszej osoby. I on by chciał. I chciałby by przyszła… Nagle głos się urwał. Dalsze wydarzenia nie są do opisania. Jego płynne ruchy stały się szybsze. Jak gdyby to dwie lub trzy gitary grały jednocześnie. Nagle ponownie zaczął śpiewać. Z jeszcze większa dawką emocji. Aż mnie dreszcze przeszły! Mówcie, co chcecie, ale ja mógłbym tego słuchać dzień w dzień. W głosie było słychać jak jego emocje narastają. Nagle muzyka ucichła, lecz śpiew trwał i kiedy wydawało się, że już piękniej zagrać nie można on wdał w to jeszcze więcej serca.
Me gusta tocar guitarra, me gusta cantar el son, mariachi me acompaña, cuando canto mi cancion.
A zakończenie tej piosenki było niczym wycie wilka do księżyca. Nie wiem, co dokładniej lub kogo widział, gdy zamknął oczy. Mogę się jedynie domyślać, o kogo chodziło.
Ay ay ay ay, ay ay mi amor, ay mi morena de mi corazon.
Zawsze trzeba szukać złotego środka. Bez niego albo człowiek przegrałby, albo zginąłby. I z jednej, i z drugiej strony koniec nieprzyjemny, a złoty środek ratuje przed zgubą obu. Annelise wolnym krokiem skierowała się ku Ukrytej Wieży. Dzięki kuzynowi znała to miejsce i często obierała sobie jako miejsce to trenowania głosu, czytania książek, czy pobawienia się patronusem. Uwielbiała rzucać patronusa w tej wieży, bo było dość ciemno, a jej norka amerykańska tak pięknie wyglądała w ciemnościach. Dzisiaj też chciała sobie ją wyczarować. Była zabawna i zawsze poprawiała humor Ann. Poprawiała humor... Pewnie nie ciekawi was dlaczego Ann nie była w dobrym nastroju. I tak wam powiem, bo ja zła kobieta jestem! Dzisiaj miała jakiegoś pecha. Gdy szła przez korytarz to zahaczyła o coś (pewnie o własną nogę) i runęła jak długa na podłogę. Zakład, że świadkowie nie omieszkali się pośmiać z jej osoby? Ona była zbyt skupiona na swoim zaczerwienieniu się ze wstydu i zadrapanym przedramieniem, bo próbowała ratować twarz. Chociaż to jej się udało, bo twarzy nie miała zadrapanej. Później wylała na swoją sukienkę atrament do pióra, a jeszcze później Irytek ją zaatakował. Całe szczęście, że na Irytka miała sposób. Nie powiem jaki, bo to jej słodka tajemnica. Wracając do wątku. Ann szła przed siebie zamyślona. Śpiewała sobie piosenkę zWładcy Pierścieni, którą śpiewał Pippin w części trzeciej. Krótka, ale bardzo piękna. Szła do wieży, bo miała w planach nauczyć się piosenki mugolskiej piosenkarki Sinead O'Connor pod tytułem: "The Parting Glass". Lubiła tą wykonawczynię. Pięknie śpiewała, a Ann chciała śpiewać każdą jej piosenkę. Lubiła dość celtyckie klimaty, choć lubiła też indiańskie i hiszpańskie piosenki. Ogólnie słuchała dość spokojnej muzyki. Czasem tylko miała ochotę na coś żywego lub mocnego. Tak idąc i śpiewając trafiła do Ukrytej Wieży. Weszła nawet nie spodziewając się kogokolwiek w środku. Nie wiem jak było z oświetleniem, ale akurat trafiła jak muzyka się skończyła, a ów osobnik w środku przestał śpiewać toteż nie zauważyła go z początku. Weszła do środka i poczuła, że coś jest nie tak. Za jasno... Skąd u licha tutaj było jedzenie? I picie? I to wszystko?! Rozejrzała się i jej wzrok utkwił na Ramiro. No i się zaczęło... Spaliła raka jak to ona. W dodatku stresująca sytuacja, więc... No autorka jej współczuła i podzielała jej ból, bo sama miała z tym problem. -Jjja.... nie wiedziałam. Pprzeprraszam Spuściła wzrok jakby popełniła jakieś przestępstwo. Czuła się strasznie. Pewnie słyszał jak okropnie śpiewała i w dodatku wlazła mu jak był zajęty... przygotowywaniem do czegoś? Ann była niedoinformowana chyba, bo nic nie wiedziała o szykującej się imprezie.
- COOOOOOOOORN!!! CHODŹŻE TU, MAM DLA CIEBIE ZAJEBONGO NIESPODZIANKĘ! - wrzasnęłam na cały Pokój Wspólny. Plan układany dobre kilka nocy musiał sie udać. M U S I A Ł! Nie akceptuję łapek w dół! Dawać te jebitne łapki w górę! Dobra, wróć. To nie YouTube. Dziewczyna podeszła do mnie, z wyrazem zdziwienia na twarzy. Dobra, jedyna szansa... wybacz mi, ale to koniecznie. Cicho szepcząc 'Confundus' machnęłam wcześniej wyciągniętą różdżką w stronę Corn. Momentalnie wzrok Gryffonki stał się jakby nieobecny. Chwyciłam ją za rękę i zaczęłam prowadzić w stronę wież. Nie mogłam się przecie spóźnić na urodziny własnego brata! Szybkim krokiem przeszłyśmy do prawie niczym nie wyróżniającej się małych drzwiczek na drugim piętrze, wyglądających na wejście do zwyczajnego schowka. Nieliczni, a raczej starsza mniejszość Hogwartu wiedziała, że jest to przejście do ukrytej wieży. Pociągnęłam dziewczynę za sobą do 'schowka' i zamknęłam szczelnie drzwi i zaczęłyśmy mozolną wędrówkę po krętych schodach wieży. W połowie drogi było słychać głęboki hiszpański baryton wtórujący strunom gitary... Desperado... las estrellas y la luna ellas me dicen donde voy... Gwiazdy i księżyc wskazują mi drogę... Zwiększyłam tempo i już po chwili byłyśmy na szczycie wieży. Pięknie przyzdobiona salka, barek z JACKIEEEEM!!!! podest dla muzyków... na którym siedział Ramiś i brzdąkał na hiszpańskim klasyku. Ale jak brzdąkał! Fiesta dla słuchu i myśli... Corn nadal skonfundowana stała jak słup przy wejściu i rozglądała się naokoło. - Ramiro, querido hermano! Feliz cumpleaños! Wszystkiego najlepszego! - podbiegłam do chłopaka i przytuliłam go, wręczając mały prezencik. Myślisz że mu się spodoba? Mam nadzieję... podkradanie Felixa prof. Abney nie jest łatwym zadaniem. Kompletnie nie zauważyłam kolejnego gościa...
/Annelise... jak mówię że pierwsza napiszę to napiszę pierwsza, do kota Wafla! :morph: /
- EEEEWWWWCCCCIAAA CZEGO SIĘ DRZESZ?! - Oddarła się do niej przez cały pokój wspólny jeszcze nie wiedząc co ją czeka. Ledwo wyszła z dormitorium- co ostatnio rzadko jej się zdarzało – a już ani trochę spokoju. Westchnęła nawet nie wstając i ponownie zatapiając się w jakieś nudnej książce. Urodziny Ramiro. Oczywiste, że wiedziała. Jakby mogła nie wiedzieć? Szykowała się do nich odkąd wrócił. Nawet nie wiecie ile ona czasu spędziła na... na... Aż to słowo ciężko przechodzi przez gardło. Na ZAKUPACH! O proszę. Udało się. Cornelia nienawidzi chodzenia po sklepach, unika tego jak ognia. Tymczasem zwiedziła ogromną ilość butików, by znaleźć idealną sukienkę – skromną, grzeczną, nie wyzywającą. Taką... Pasującą do Ramiego. Udało się po naprawdę długim czasie. No, ale nie strój był najważniejszy. Najbardziej idealny miał być prezent. Tydzień dzień w dzień nielegalnie wymykała się do Londynu, żeby w końcu znaleźć ten idealny drobiazg. I nawet robiła skarbonkę, w której od lat kolekcjonowała sykle. Udało się. Wszystko pasowało... Do momentu w Pokoju Marzeń. Wtedy wszystko się zawaliło. I nie zamierzała tam iść. Do wczoraj. Wczoraj ustaliła jedno – ubierze się ładnie, żeby nie rzucać się w oczy. Podejdzie tam w trakcie imprezy, kiedy to nikt jej nie zauważy i zostawi po prostu na stole prezent dla niego, żeby wyjść jeszcze szybciej. Więc siedziała czekając na odpowiedni moment z wysoko upiętymi loczkami, białymi baletkami z kokardką, białą sukienką i paczuszką schowaną w niewielkiej torebce. Nic dziwnego, że Ewcia koniecznie musiała ją wyciągnąć. Ale skonfundowanie?! Dostanie jej się! Przygotuj się na nieskończoną ilość gilgotek, których nie przeżyjesz! Kiedy wreszcie oprzytomniała – bo mam nadzieję, że tak się stało – stała w... Gdzie ona tak właściwie jest? Rozejrzała się zachwycając się otoczeniem. Ktoś naprawdę bardzo się postarał i... O cholera jasna, ona jest na urodzinach Ramiro! Świetnie! Tutaj jeszcze nikogo nie ma, a ona stoi jak głupia. Na urodzinach chłopaka, któremu strzeliła i w którego oczach wcale nie jest już tą jedyną, a dziewczyną, która skacze z kwiatka na kwiatek i nie warto się z nią zadawać. Doskonale! Naprawdę! Spojrzała na wilkołaka. Nawet nie była w stanie się do niego uśmiechnąć. Skoro już tu jest... Wolnym krokiem podeszła do chłopaka, kiedy już zdołał nacieszyć się Eveline. Wystawiła w jego kierunku niewielkie pudełeczko. Co może znaleźć w środku? Ano pewien sygnet jakże znaczący wtedy dla pełnej akceptacji Ramiego przez nią, a teraz... Po prostu sygnet z wilkiem, który może jedynie wskazywać na to, że ona coś wie. - Wszystkiego najlepszego... - Wydukała pod nosem nieśmiało. Boże zepsułeś mi Corin tak, jak ja tobie Ramiego. Z tym, że Ramiś się podniósł i jest roześmiany a ona? Spokojna, delikatna co jej w ogóle nie pasuje, onieśmielona. Całkiem nie jak Cornelia, która w normalnym stanie rzeczy teraz siedziałaby na Ramim i merdała tyłkiem wcześniej krzycząc jego imię. A co do Ewci - Na prawdę nie żyjesz!
Ostatnio zmieniony przez Cornelia Somerhalder dnia Nie 6 Maj 2012 - 11:09, w całości zmieniany 1 raz
Lilly… Lilly nie byłą w humorze, wszystko zaczęło się komplikować i psuć. Życie jest beznadziejne! Takie słowa tylko kłębiły się w jej głowie. Nie miała ochoty wychodzić ze swojego dormitorium, ale… ale obiecała Ramiro, że pojawi się tam więc zaczęła się powoli szykować. Czuła, że jest beznadziejna, nawet nie kupiła mu żadnego prezentu, może dlatego tak bardzo nie chciała tam iść. Było jej głupio i wstyd. Przegryzła wargę, a po jej policzkach spłynęły łzy, które szybko otarła. Poprawiła delikatny makijaż i uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze. Bynajmniej nie będzie tak Cornelii, osoby, która sprawiła, że czuje się jak szmaciana lalka, z którą można zrobić co się chce. Poprawiła sukienkę i ruszyła stronę ukrytej wieży. Będzie musiała się spytać Ramiego co chce dostać i przynieść mu spóźniony prezent, jeżeli tego nie zrobi będzie załamana. Tak więc weszła do środka, a kiedy tylko zobaczyła wesołego wilczka, na jej ustach pojawił się uśmiech. Przynajmniej z nim jest wszystko w porządku. Jej radość nie trwała zbyt długo. Zobaczyła osobę, której najbardziej się obawiała. Co ona tutaj robi? Przecież… Nie chciała nawet o tym myśleć. Zanim ktokolwiek ją zauważył postanowiła schować się gdziekolwiek, by mieć święty spokój. Nie mogła podejść do Krukona, czuła, że zaraz się rozpłacze. Musiała upewnić siebie, że wszystko co mówiła Cornelia jest kłamstwem. Przecież Ikuto… ją kochał i nie był żadnym prosiaczkiem na smyczy. Kaoru też był dla niej braciszkiem. Ona nikim się nie zabawia! Tak! Tylko czemu te słowa nie działają, a ona nadal jest załamana?
Kaoru dostał zaproszenie na imprezę Ramiro. Skąd się znają, zapytacie. No jasne, że przez Lilly. Obaj są jej najlepszymi przyjaciółmi i obaj oddaliby za nią życie. Czasem na ich widok Puchon odczuwa lekkie ukłucia zazdrości, tak są ze sobą zżyci i w ogóle. Ale wtedy mówi sobie, że to przecież tak jak z nim. Nie ma się o co martwić, naprawdę. Szczerze mówiąc to Kao nie chciał iść na urodziny kumpla. Ale to nie chodziło o niego. Miał awersję do imprez. Na jednej porwano mu dziewczynę, na drugiej ona z nim zerwała i porwano ich i torturowano...chodzilibyście dalej na imprezy w jego przypadku? Tak, ja też nie. Ale no musiał skoro już go o to poproszono. Poza tym będzie tam Lilly, a gdzie ona tam i on. Wiecie, te porównanie do magnezu i opiłków żelaza. Przygotowania zaczął stosunkowo późno więc się dosyć spieszył, ale efekt końcowy i tak wyglądał bosko. A co miał dać na prezent? Ano.. to. Monetę rozmiaru galeona z wizerunkiem wilczka. Ale nie była to zwykła moneta, o nie. Magiczne srebro uwalniało w trzymającym ją człowieku chęć bawienia się nią i przekładania ją między palcami. Tak oto wyszykowany ruszył do ukrytej wieży, o której istnieniu nie miał pojęcia, a którą pokazał mu właśnie Krukon. Dotarł tam i rozejrzał się wokoło. Same znajome twarze. Corin, Eveline, Anne, Rami, Lilly. Podszedł najpierw do solenizanta i poklepał po ramieniu wręczając mu prezent. -Wszystkiego najlepszego stary. - i ruszył w kierunku Lilly, która wyglądała dość nietęgo. Znaczy jej mina, bo ona sama była jak zwykle olśniewająco wręcz piękna i miała cudowną sukienkę. Ach...Podszedł z uśmiechem na twarzy i pocałował w policzek. Przyjrzał jej się od stóp do głów. -Pięknie wyglądasz. - skomplementował i przyjrzał się jej twarzy. -Wciąż jesteś smutna. Uśmiechnij się, choć na chwilkę. Dobrze? Są urodziny Ramiego i w ogóle...- przyjrzał się dziewczynie z troską. Naprawdę się o nią martwił. Szczególnie po tym co mu mówiła w kapliczce.
- Cholerny Ramiro. - mruczała pod nosem Desiree szykując się na imprezę. Jakby to nie były jego urodziny to by powiedziała, że ma to w dupie, że nie idzie i w ogóle. Przecież...niedawno...wczoraj, tydzień temu, nie wiem, dla niej czas przestał się liczyć...PRZECIEŻ JEGO JUŻ NIE MA I NIE BĘDZIE! Jak ona ma się bawić? A Krukon swoje, przyjdź, będzie fajnie, pokaż że jesteś silna i twarda, że nic cię nie może złamać...Ale ona taka była. Złamana i cierpiąca. A niech go szlag...ale tańczyć i śmiać się na pewno nie będzie! Wstała z łózka, w któym leżała już od jakiegoś czasu, ubrała jakieś czarne coś, sukienka, spódniczka, dres, whatever i wyszła tam gdzie miała się odbywać impreza. Nie rozejrzała się dookoła, dla niej ci ludzie nie istnieli. Jest tu tylko żeby zadowolić Ramiro. -Cześć. - mruknęła do chłopaka i usiadła na jakimś krześle pod ścianą. Od razu chwyciła za alkohol. Jeśli juz tu jest to może się przecież upić.
Zaraz chwileczkę! Bo przestałem ogarniać… A wiec wilczek gra sobie swoją balladę skierowane ku nikomu. Aż tu nagle tyle osób! I to tak jak by się zmówili i jedna po drugiej przyszli. Rany, rany! Zacznijmy od swojej siostrzyczki. Uścisnął ją mocno i uśmiechnął się. - Stęskniłem się za tobą. – Powiedział z szerokim uśmiechem. I odebrał od niej prezent. Był to eliksir Felix. Więc, po co mu on zważywszy, że na stołach leży po kilku flakonach? - Czym się różni ten od oryginału? – Zapytał z błyskotliwym uśmiechem i zabawą w oczach. Jeżeli Evka mu coś daję to nie można liczyć na to, że ten prezent jest jakiś zwykły! Następnie była ta… No… Rany…. Cornelia O! Wydawała się być jakaś dziwna. Onieśmielona? Cóż w końcu wcześniej bez powodu go pobiła, więc nie ma, co się teraz dziwić. Mimo tego Ramiro uśmiechał się do niej szeroko. Odebrał prezent bez słowa. Otworzył paczuszkę a tam… Normalnie go zamurowało! Prezent był naprawę dobrze dobrany! Jednak Ramiro spojrzał się ostro na Evkę. Z skąd ona wiedziała to, kim jest Ramiro? Bo niby pierścionek przedstawiający wilka to jest czysty przypadek tak? Zanim jednak zdążył coś powiedzieć zauważył Lilli. Jednak coś było nie tak. Odszedł bez słowa od dziewczyn i dwoma dużymi susami podszedł do Lilli. - Ugibugi? – Zapytał na spróbowanie. Bez zastanowienia złapał ją za biodra i dwa razy obrócił wokół siebie jednak coś źle obliczył. Podmuch wiatru, błyskawica, tsunami i alkada. To wszystko sprawiło, że upadli na ziemie. I jak zwykle to ona musiała na nim wylądować! Pomógł jej wstać śmiejąc się wesoło. Chciał ją zarazić swoim optymizmem, bo inaczej zacznie tutaj śpiewać, od co! Następnie był Puchon. - Nie jestem taki stary! – Jęknął z niby to obrażoną miną. Odebrał prezent, ale nie zdążył go otworzyć, kiedy przyszła Desiree. Złapał ją machinalnie za rękę. - Evka!! Chodź no tu! – Krzyknął i poczekał aż przyjdzie. W końcu to było jego święto nie? Kiedy stanęli tak w czwórkę. On Lilli, Evka i Desiree. Przytulił ich mocno do siebie. - Gdyby któraś z was nie przyszła to bym nie robił tej imprezy. Każdą z was kocham jak siostrę i jesteście dla mnie najważniejsze. Nigdy o tym nie zapomnijcie! – Powiedział i omal się nie rozpłakał. Oj biedaczek musiał odwrócić wzrok. Dopiero w tedy dostrzegł Ann. Podszedł do niej już wesoły tak jak przed chwilą. - Nie siedź sama. Bo inaczej będziesz zmuszony z zemną zatańczyć a to nie jest dobry pomysł! – Powiedział śmiejąc się. Chciał się przysiąść, ale spostrzegł, że Desiree poszła do osobnego stolika. Rzecz jasna z alkoholem. Nie dziwił jej się i nie miał jej tego za złe. Posmutniał nieco na twarzy i patrzył jak Lilli i Evka rozmawiają. Czemu akurat jej to się musiało przytrafić? Ramiro śmiało do niej podszedł, lecz wcześniej podszedł do Corneli. - Cornelia tak? Dziękuję za prezent. Jest on bardzo…. Trafny. I na pewno lepszy niż spoliczkowanie. Gdybyś miała jeszcze ochotę to zrobić to się nie krępuj. Lecz wybierz drugi policzek, bo tamten mnie jeszcze piecze. – Powiedział żartobliwie obdarowując ją uśmiechem i podszedł do osoby, która jego zdaniem zasługiwała dzisiaj na najwięcej uwagi. Zwłaszcza z jego strony. Przysiadł się i wziął kieliszek do ręki. - Za jego pamięć. – Powiedział i wypił wszystko na raz. W gardle go zapiekło a oczy mu zaszły łzami, ale jakoś to zniósł. - Wiesz… Chyba każda dziewczyna marzy właśnie o takim chłopaku. O kimś takim jak Tristan. Stał się on symbolem odwagi i niezłomnej woli. A także tego, co można dokonać, jeśli się naprawę kocha. Pewnie jest teraz idolem wielu uczniów. Między innymi moim. – Powiedział i dopiero teraz spostrzegł, że nie wiedzieć, kiedy przełożył sygnety. Ten po ojcu miał na lewej ręce. Ten o Corn na prawej. Sygnet z wizerunkiem wilka. Symbol trzech rzeczy. Tego, co mogło być między nim a Cornelią. Tego, kim jest. I tego, że już się z tym pogodziło. Ale o pierwszej rzeczy nawet nie miał pojęcia. - Nie zabronię ci pić. Ale to nie jest lekarstwo. Jutro będzie gorzej i dobrze o tym wiesz. Ja wiem jedno… On gdzieś tutaj jest i patrzy na ciebie. Jest niezadowolony z tego, co robisz i smutny z tego powodu, że to jego śmierć tak cię skrzywdziła. Walczył ile tylko mógł dla ciebie, ale czasami nie zawsze można wygrać. Chciałbym kiedyś tak pokochać. Że będę w stanie poświęcić wszystko. Nawet samego siebie dla tej drugiej osoby. Sądzę, że Tristan chciałby żebyś nie marnowała swojego życia. Nie wiemy, kiedy i w jakich okolicznościach umrzemy. On nie zostawił cię samą i nie odszedł tak po prostu. Uwierz w to, że nikt tak nie znika. On wziął parę dni wolnych od życia. – Powiedział siedząc na oparciu fotela obok podłamanej siostrzyczki. Już nie wspomnę, że ostatnio Ramiro sam sobie zaprzeczał. Ostatnio, czyli od kąt stracił pamięć. Rozejrzał się po Sali. Dobrze, że wcześniej powiększył ją magicznie, bo inaczej nikt by tutaj się nie zmieścił. - Wiem, że utrata kogoś bliskiego boli. Ale nie zapominaj o jednym. Nie żyjemy wiecznie i kiedyś spotkasz się z nim. Czy naprawdę w tedy chcesz słyszeć wyrzuty za to, że zmarnowałaś swoje życie? Żyj kochaj i spełniaj marzenia! Rób wszystko to, czego on już nie może! Zrób to dla siebie i dla niego. Nie pozwól by pamięć o nim zaginęła w czasie! Bądź silna i uświadamiaj ludziom, jaki on był i czego dokonał. Jeśli się poddasz to ludzie zapomną. Tristan stanie się tylko smutnym, bladym wspomnieniem. Ale jeśli pokażesz, że jesteś twarda. Że miłość nigdy się nie kończy nawet, jeśli ktoś odchodzi…, Bo nie ważne czy ktoś odszedł. O miłości nie można zapomnieć lub tak po prostu przestać to czuć. Wiem, że go kochałaś naprawdę i szczerze. Dla tego wieże też ile pozwolisz by pamięć o nim zaginęła. Że będziesz robiła to wszystko, na co on już nie ma szans. Że nigdy o nim nie zapomnisz, ale ułożysz sobie życie. Może już nie pokochasz kogoś tak jak Tristana. Ale nikt tego od ciebie nie wymaga. Po prostu żyj! Nie marnuj swego życia, bo jestem pewien, że on tego by nie chciał. – Powiedział i objął swoją malutką siostrzyczkę. Wszystko, co mówił, mówił zgodnie z prawdą i sam w to wierzył. Po pewnym czasie przypomniał sobie o prezencie od Kakao. Sięgnął ów monetę. Była naprawdę fascynująca. Kiedy przyjrzał się jej i przeczytał to, co było na niej napisane ta nagle zaczęła obracać się na jego palcach. Tak jak w tych mugolskich filmach. Obracała się z palca na palec. Od zewnętrznej do wewnętrznej strony dłoni poruszając tym samym jego palce. Tak jak by sam to robił! Zapatrzył się na monetę zafascynowany. W końcu położył dłoń na kolanie i spojrzał tym swoim wzrokiem na Desiree. Jego lewa ręka wciąż bawiła się monetą, lecz to nie istotne. Ramiro patrzył na nią wzrokiem, który wręcz wlewał ciepło i radość do serca drugiej osoby. Naprawdę chciał zrobić wszystko by było jej lżej na duszy. By łatwiej przez to wszystko przeszła. By się nie poddała. Bo jeśli ją straci… To tak samo jak by ktoś wyrwał mu serce.
Ja pier... Nie no dobra. W zasadzie na co ja liczyłam. Na wielkie hej z każdej strony? Nieważne... Ann stała jak zamurowana, bo ledwo wyjąkała, że przeprasza, a nagle tłum ludzi się znalazł. Oddaliła się od nich wszystkich i oparła o ścianę. Dopóki wszyscy nie wejdą nie ma szans, by wyszła z tego miejsca. Impreza? Urodzinowa? Nie dość, że się wprosiła nie znając solenizanta to jeszcze nie miała prezentu. To spowodowało, że jeszcze głupiej się czuła. Jej twarz była już cała czerwona, więc równie dobrze mogła robić za ozdóbkę do tej imprezy. Ci co wchodzili... Cóż. Najwyraźniej ma jakąś zdolność znikania. Chyba nie potrzebuje peleryny niewidki skoro nikt jej nie widzi. Ann kamień spadł z serca, że jest niezauważalna, gdy zobaczyła Cornelię. Do dzisiaj nie wie dlaczego ta gryfonka tak jej nienawidzi. Co ona takiego zrobiła? Nie było czego jej zazdrościć. Chłopaka nie miała, przyjaciół niewielu... Robiła za szarą myszkę, którą można włożyć do klatki, gdy się nią znudzi. Kto jeszcze przyszedł? Jakaś Ślizgonka, której Ann nie znała. Chyba jej chłopak umarł. Tyle przynajmniej wywnioskowała z tego co mówili w tym pomieszczeniu. Kao. Też jej nie zauważył. Trudno... Gryfonka, którą znała z widzenia najwyraźniej miała jakieś bliskie relacje z tym chłopakiem, któremu zakłóciła spokój. Jak mu w ogóle było na imię? Nie wiedziała... Nie usłyszała słów tamtej gryfonki, więc bladego pojęcia nie ma z kim ma do czynienia. Pewnie odznaki domu też nie ma, więc tyle będzie o nim wiedziała co o pielęgnowaniu roślinek, czyli nic, a nic. Propo roślinek... Znowu zmarnowała kolejnego kaktusa. Ona chyba może mieć tylko rośliny cięte, bo ona i tak zdechną. Zobaczyła też Lill. Znały się, ale nie były przyjaciółkami. Raczej dobrymi znajomymi. Wydawała się być przygnębiona, ale Ann nie była w stanie się ruszyć. W ogóle nie mogła nic zrobić. Ta sytuacja ją sparaliżowała tak, że była w stanie tylko oprzeć się o ścianę i obserwować. Gdy podszedł do niej bezimienny chłopak drgnęła wystraszona. Po co podchodził? Żeby za chwilę zemdlała z wrażenia? Już wystarczająco była speszona. -Jjja... nnie... Wzięła głęboki oddech. Teraz jeszcze trudniej było wypowiedzieć proste słowa. Stres ściskał jej gardło i miała ochotę uciec stąd jak najszybciej i schować się gdzieś w schowku na miotły, czy pod trybunami. -Jja... nie... powwinnam tu być. Chyba sobie pójdę. W ogóle nie patrzyła na chłopaka. Wtedy nader interesujące okazały się buty. Miała na sobie jasnoróżowe baletki. Co jeszcze miała na sobie? Zwiewną sukienkę. Jasnoróżową. Ogólnie wyglądała przeuroczo, gdyby nie fakt, że twarz zdobiły czerwone rumieńce. Na szyi oczywiście była Gwiazda Wieczorna, o której już wspomniałam. Powoli zaczęła się przesuwać ku wyjściu. Każdy kto choć raz poznał Ann wiedział, że jak znajduje się w nowej sytuacji, albo stresującej to od razu ma problemy z równowagą. Oczywiście co teraz zrobiła? Idąc tak wzdłuż ściany potknęła się o własne stopy i wylądowała na podłodze. Obtarła sobie kolana. Wyglądała jakby miała zaraz się popłakać. Nie dość, że dzisiaj miała wyjątkowego pecha to jeszcze oczywiście musiała się potknąć przy tych wszystkich ludziach. Nie powiem, że Ramiro nie zrobił na niej wrażenia. Uczyła się hiszpańskiego nie po to, by się czegoś uczyć. Chciała pojechać do Hiszpanii i może poznać kogoś o kim mogłaby marzyć, bo nie ma co liczyć na zainteresowanie ze strony płci przeciwnej. Kto weźmie taką niezdarę. Taką niedojdę. Chyba tylko... a nie... on ma dziewczynę. W każdym bądź razie podobał jej się wygląd Ramiro...
Spoglądała na niego tak, jakby był w oddali. Jakby nie stał zaraz przed nią a wręcz przeciwnie – daleko, daleko. W jej świadomości dzieliły ich kilometry, choć kiedyś między nimi nie było nawet milimetra odstępu. Choć kiedyś ich usta przylegały do siebie, a ona czuła się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie – tą jedyną, wybraną przez tego chłopaka. No cóż. Nie do końca podobało jej się to że będąc jeszcze przy niej otworzył tą paczuszkę. Może, gdyby zrobił to dużo później, to chciałby z nią porozmawiać, czy coś. Oczywiście ona by tego unikała jak ognia.. Nie, chwilkę. Dobrze, że jest jak jest. On się nie ma nią interesować ani odrobinę. Ma być po prostu zwykłą, obojętną istotką, która jest chora psychicznie, bo uderzyła go w twarz i nazwała dupkiem mimo iż mu się w ogóle nie należało. Koniec i kropka z masłem. Gospodarz latał w te i we wte. A ona stała tak jak słup soli – jakby nadal było skonfundowana – i gapiła się w niego z jakimś niemożnym oczekiwaniem. Oh idiotko, skończyłabyś w końcu zastanawiać się co by było gdyby on nie odszedł po wakacjach w Slowacji. To ci nie przyniesie nic dobrego. A właśnie, skoro wodziła za nim wzrokiem to oczywiste było to, że dostrzeże Lillyanne. Szczęśliwy Ramiro bawił się z nią w najlepsze. Przez chwilę widziała siebie na jej miejscu. To nie jest sprawiedliwie, że Gryffonka nawet nie może się z nim zaprzyjaźnić. Hm... W głębi duszy jak na Corin przystało zwalała winę o to na odejście Ramiego i na pojawienie się w ich życiu jej przyjaciółki. Może to był taki podstawowy powód, dla którego się do niej nie odzywała i przez który nie chciała jej znać? Pewnie tak. Spuściła wzrok w dół i odwróciła się, by odejść do jednej ze ścian i oprzeć się o nią plecami. - Tak, Cornelia – Odpowiedziała szeptem. To zabawne prawda? Zabawne, że tylko jemu pozwalała mówić do siebie w ten sposób. Każdy inny – nawet Lil wcześniej, nawet Finn – usłyszałby w tym momencie „CORIN! JEZU NOOO”. Ale przecież nie raz nie dwa mówiła, że pozwoli do siebie mówić w ten sposób osobie, którą pokocha i... Boże dziewczyno jak mogłaś się dać tutaj zaciągnąć. Przecież ty w tym momencie cierpisz prawie tak, jak Desiree. Z tą różnicą, że on nie żyje, że ona już go więcej nie zobaczy a Corn? Jest zmuszona patrzeć na niego w objęciach innej dobrze wiedząc, że gdyby mu przypomniała, to znów byłby tylko jej. Nie wiem co gorsze. Uśmiechnęła się delikatnie nie komentując tego. Spoglądała tylko jeszcze jak odchodzi. Ciekawe czy... Czy będzie nosił ten sygnet. Chciałaby chociaż tego. Przynajmniej czułaby się tak, jakby nadal była częścią jego serca nawet, jeśli tą najmniejszą, najdrobniejszą i nieważną. Westchnęła i podeszła do wysokiej okiennicy, przez którą nie sposób było wyjrzeć - zbudowana na jakieś 2,5 metra w górę. Jedno zaklęcie unoszące różdżkę wraz z właścicielem i udało jej się usiąść widząc sobie nóżkami na zewnątrz, policzkiem opierając o zimny mur. Zamknęła oczka. Posiedzi tutaj sobie jeszcze parę godzin. Wyjść tak od razu jest niegrzecznie, dlatego też nie chcąc sprawiać mu przykrości będzie tu jeszcze z godzinkę czy dwie, a potem jakby ktoś pytał powie, że źle się poczuła.
Szła sobie przez pomieszczenie by usiąść gdzieś tam sobie w oddali, naprawdę nie miała ochoty na przebywanie z ludźmi. Nie teraz...Nie kiedykolwiek...miała ochotę zasnąć i już się nie obudzić. Aż tu nagle poczuła jak ktoś łapie ją za rękę i gdzieś ciągnie. -Puente, wariacie, mówiłam ci coś, no...-warknęła niby to oburzona i natychmiast została przytulona przez Krukona i jeszcze inne osoby. Ugh, Aquila? Rety, Ramiro, do kogo ty ją przyciskasz? Toż to jej wróg jest i najchętniej Ślizgonka wyrwałaby jej wszystkie włosy i wepchnęła do gardła. No ale nie mogła marudzić, chłopakowi by się zrobiło przykro. Westchnęła i poszła dalej. W końcu usiadła i wzięła jakąś tam butelkę by się napić, zapić smutki i takie tam. On by tego nie pochwalał, ale...Jego już nie ma. I nie będzie. Nigdy. Przytknęła szyjkę otwartej butelki do spragnionych ust i wlała w siebie alkohol. Znajome pieczenie w gardle ukoiło ból. Na chwilę. Wtedy to podszedł Ramiro. Właściwie nie wiedziała dlaczego go polubiła. Wtedy, w Wieży Wiatrów wydał jej się okropnie dziwny i taki jakiś nietamtejszy. Ale teraz już wiedziała kim on jest i w pełni go zaakceptowała. Jakoś się złożyło, że się zaprzyjaźnili, a on pomagał jej w chwilach gdy było źle. Odstawiła na chwilę whisky i przyglądała się chłopakowi gdy mówił. To wszystko co powiedział było piękne...i takie prawdziwe. Aż jej się oczy zaszkliły od łez, ale nie wypuściła ich. Wytarła je i przytakneła głową. -Wiem Rami. Ale na razie...to jeszcze zbyt świeże. Może kiedyś przyzwyczaję się do myśli, że już go nie zobaczę, że mnie nie dotknie, nie przytuli...Ale nie dzisiaj. To jeszcze za wcześnie. Wiesz...zajmij się gośćmi. To twoja impreza, twoje święto. Nie powinieneś się zajmować zdołowaną mną bo i ja jeszcze cię zdołuję. A co to za urodziny kiedy jest się zdołowanym? Baw się dołączę do ciebie później. Wszystkiego najlepszego. Nie martw się mną, naprawdę...Idź do gości. O, na przykład do tamtej Gryfonki. - wskazała na Annelise, która właśnie się wywracała. -Nie możesz pozwolić żeby ktoś ucierpiał fizycznie na twoich urodzinkach. - uśmiechnęła się smutno do chłopaka i popchnęła go lekko do przodu żeby odszedł. - Dołączę do ciebie później, serio. - mruknęła jeszcze i upiła kolejny łyk trunku.
Szczerze? Morpheus nie miał pojęcia, dlaczego Hampson wciąż nie wypieprzył go na zbity pysk z zamku. Ostatnie miesiące Morph faktycznie spędził w zamku, ale zupełnie niewybaczalnie zaniedbał wszelkie swoje obowiązki i pogrążył się w alkoholowym ciągu. Było mu głupio, w tych rzadkich momentach quasi-trzeźwości. Dyrektor obdarzył go przecież zaufaniem. Pozwolił mu przerzucać się przez trzy posady w Hogwarcie, z gajowego robiąc go nauczycielem ONMS, a potem wykładowcą z przedmiotu Dzikie Zwierzęta. Ba, nawet był opiekunem Hufflepuffu. A Morph wszystko to odrzucił, pogrążając się po raz kolejny w rozpaczy po utracie Cassie i swoich dzieci. Po najtragiczniejszym, najsmutniejszym i najsamotniejszym Bożym Narodzeniu i Nowym Roku w jego życiu, Morph postanowił wziąć się w garść. Pod koniec stycznia nie pił już wcale. Na zakończenie zimy zabrał się za papierkową robotę i odzyskał jakieś tam poważanie wśród grona pedagogicznego. Na początek wiosny urządził nawet jakąś praktyczną lekcję, chociaż żaden ze studentów się nie zjawił. Może myśleli, że już zdechł? Tak czy owak, Morph jakoś powrócił do życia, znów. To już któryś raz. W zmartwychwstawaniu był znacznie lepszy od Jezusa, to trzeba mu oddać! Siedział więc sobie pewnego pięknego, wiosennego dnia w swoim gabinecie i mamrotał cośtam, przeglądając sobie akta puchońskich uczniów, nad którymi całkiem lubił sprawować pieczę, chociaż większość nawet go nie kojarzyła. Wtem jego spokój zakłóciła sowa od Garetha i list mówiący o imprezie w Ukrytej Wieży oraz prośbę, by się tym zająć. Po wszystkim, na co Gareth mu pozwolił, kapitan nie byłby w stanie rzec złego słowa na tegoż osobnika czy odmówić mu czegokolwiek. Zakasał więc rękawy i wyszedł na zamkowe korytarze, gotów zwalczać młodzieńczą zabawę i nastoletni wigor. Po drodze napotkał kojarzoną przez siebie bibliotekarkę, dziewczynę z Polski. Kilkakrotnie był w bibliotece i zamienił z nią kilka słów; urocza dziewczyna. Dołączył do nich również nauczyciel magicznych sztuk, Howard Forester. Najwyraźniej do nich też dotarł list Hampsona. A może byli jedyną trójką dorosłych w Hogwarcie, którzy zajmowali się aktualnie zbijaniem bąków, więc to na nich padło? I tak sobie szli, siejąc grozę i postrach w oczach pierwszoklasistów mijanych na korytarzach, którzy na pewno czuli, że coś się święci! Morph pozwolił Foresterowi poprowadzić ich do ukrytej wieży. Starzec znał zamek zdecydowanie lepiej od niego. Phersu nie spędził tu przecież lat młodzieńczych i nie poznał wszystkich supertajnych lokacji. Znał takowe, ale w Beauxbatons. To średnio przydatna umiejętność w Zjednoczonym Królestwie. Bez większego trudu stwierdzili już w drodze, że jakaś impreza faktycznie ma miejsce. Morph nie był w stanie wyjść z podziwu nad głupotą niektórych uczniów - jak można nie zabezpieczyć miejsca imprezy zaklęciem wyciszającym? To jakby pierwsza i podstawowa zasada... naprawdę, co się dzieje z tą dzisiejsza młodzieżą? Nie musieli nawet wypowiadać żadnego czaru odblokowującego przejście. Po prostu tam weszli... zabawne. Cóż, za brak ostrożności też trzeba płacić. - Zostawcie trochę dla nas! - zagrzmiał tubalnym głosem Morpheus, stanąwszy w przejściu i zagradzając jedyne drzwi do ewentualnej ucieczki. Wielki uśmiech rozciągnął się na jego twarzy, ale zrzedł nieco, gdy nauczyciel zobaczył stół pełen alkoholu i używek. Oho. Chyba kogoś czekają potężne kłopoty... związane nie tylko z prawem szkoły. - Czyja to impreza? - zapytał więc za chwilę. Na twarzy nie było już uśmiechu, a ton głosu był niespodziewanie ostry jak na kapitana.
Wspaniale, po prostu wspaniale. Bibliotekarka Mormija Cajger, która i tak ma zbyt wiele roboty z katalogami ksiąg zakazanych i ściganiem uczniów, którzy nie oddają podręczników do eliksirów, musi teraz uganiać się za jakimiś nieodpowiedzialnymi młodziakami. Młodziakami, którzy skutecznie łąmią jakiekolwiek zasady i regulamin szkoły i postanawiają imprezować w budynku Hogwartu Na litość wszelakich bogów, za jej czasów wymykało się nocami do Zakazanego Lasu, albo do pobliskiego miasta, a nie, pod nosem nauczycieli, organizowało się popijawy! Zdenerwowana, zmęczona i ubrana w swoją szatę, pamiętającą czasy studiów, na której lśnił znaczek Hufflepuffu, musiała akurat trafić na Morpheusa. Na tego Morpheusa, na widok którego zawsze, och zawsze zapomni rozumu i palnie coś głupiego, jak jakaś niedojrzała nastolatka. Nic innego nie pozostało jak tylko milczeć i nie robić głupich uwag, kryjąc swoje zmieszanie. I udawać, ze wcale nie wygląda tak źle w starych ciuchach i znoszonych żółtych butach. Boże, kto nosi jeszcze takie żółte buty?
Gdy wreszcie we trójkę wraz z Foresterem dotarli do Ukrytej Wieży, Mormija nie wiedziała co powiedzieć. Ta bezczelność uczniów już całkowicie odbierała jej mowę. To nie była ukryta schadzka z puszkami piwa, tylko najnormalniejsza impreza. Z instrumentami...? Weszła nieco dalej do Sali, którą zapamięta zupełnie inaczej – zawsze myślała o niej jak o kabinie z jednym fotelem. A tu co? Klub nocny? Spojrzała swoimi wielkimi oczami na Morpheusza a potem na uczniów, którzy najwyraźniej byli zaskoczeni. Tak samo jak bibliotekarka. - Czy wyście rozum stracili? – pisnęła. – Co to ma być…? Szybko weszła dalej, kilka kroków i już znalazła się przy stoliku, na którym był rozstawiony zarówno alkohol i używki. Aż zasłoniła usta.
Co, gdzie, jak, kiedy i dlaczego?! Chyba byli w tarapatach i to całkiem niezłych! Ramiro musiał działać szybko i to bardzo szybko. Ale spokojnie może tak byśmy zaczęli od początku? Tak, więc siedział obok Desiree. Kłamstwem by było powiedzieć, że wie, co czuję. Gówno wie. Gówno każdy wie na ten temat. To ona patrzyła jak jej ukochany umiera. Na jej własnych oczach i nic nie mogła na to poradzić. Nikt nic nie mógł. Nawet najlepsi lekarze od zadań krytycznych. Przecież byli tam i go badali. To, co się stało było nieuniknione. I tak jakimś cudem Tristan bardzo długo żył. Z medycznego punktu widzenia za długo. Cóż nie było sensu tego rozpamiętywania. Rany były jeszcze za świeże. Za mało zgojone. Jednak wierzył w Desiree. Wierzył, że sobie z tym poradzi. A on, jako jej głupiutki braciszek jej w tym pomoże. Popchnięty przez Desiree zaczął kierować się ku dziewczynie. I tak by jej pomógł przecież to Ramiro! Jednak nie zdążył. Nie było mu dane odegrać bohaterskiego rycerze… Ej chwila! Czy przypadkiem DES nie próbuje go ze swatać?! No jaj jej dam takie wyczyny! Tak czy owak wpadli nauczyciele. Ramiro już wcześniej słyszał niepokojące dźwięki. Całe szczęście, że drzwi były otwarte. Stali przez chwilę twarzą w twarz. Ramiro w jednej sekundzie wyciągnął różdżkę i nią machnął. Finite! Chyba nie myśleliście, że sam wszystko tutaj przyniósł? Oczywiście, że pomogły mu skrzaty! Miał z nimi bardzo dobry układ. I umówił się ze jak zacznie zmniejszać pokój to mają tu przyjść i ich zabrać. Gdy tylko zaklęcie zaczęło działać pojawiły się skrzaty. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że nic nie musiał mówić. Skrzaty zabrały każdą osobę z pomieszczenia za pomocą teleportacji. Ha! Dobrze, że te małe stworzonka kierują się na innych zasadach niż czarodzieje. Gdy jeden ze skrzatów chciał go zabrać Ramiro stanowczo pokręcił Głową. Puff! I skrzata nie było. To była jego impreza a za swoje czyny trzeba odpowiadać czyż nie? - Nooo prawdę mówiąc to zamierzałem upić się i spalić do nie przytomności. Jednak faktycznie sam chyba nie dam rady. – Powiedział Ramiro. Pokój znów był malutki wszędzie połamane meble i potłuczone butelki, choć dobra połowa przeżyła. Chłopak dalej bawił się swą monetą. Nie obawiał się ani kary ani straty punktów. Najważniejsze, że nikt oprócz niego nie ucierpi. Tylko to się liczyło.
Morpheus nie wytrzymał. Zaczął się śmiać, głośno i tubalnie. Musiał złapać się o ścianę, a oczy zamgliły się łzami rozbawienia. Doprawdy, to było p r z e k o m i c z n e. Przecież oni widzieli uczniów, wchodząc tu. A ten wyskakuje z takim błyskotliwym rozwiązaniem, gdy już stali u drzwi i omiatali wszystkich wzrokiem. W końcu jednak opanował się i spojrzał na chłopaka, ocierając łzy i chrząkając cicho. Stał sobie sam w pokoju, podrzucając monetą i zapewne myśląc, jakiż to jest sprytny. Nie, naprawdę. Naprawdę on był Krukonem? Czy wszelkie stereotypy o inteligencji tegoż domu musiały właśnie obrócić się w proch? Pstryknął palcami, wypowiadając imię Maskotka. Stary, zgrzybiały skrzat pojawił się natychmiast z cichym pyknięciem w pokoju. - Maskotku, kilka skrzatów chyba postradało zmysły. Czy zechciałbyś sprowadzić tu z powrotem wszystkich uczniów, którzy byli w tym pomieszczeniu? Skrzat skinął głową i mruknął coś pod nosem, by zaraz zniknąć. Cóż, chwilę to zajęło, gdyż skrzaty rozpierzchnęły się po całym zamku. Zresztą, Maskotek wcale nie wiedział, kto tu był. Musiał pewnie popytać w kuchni, zorientować się, których skrzatów aktualnie tam nie ma i które pomagały w "organizacji" imprezy. Morph zastanawiał się jedynie, cóż strasznego musiał powiedzieć im ten młodzieniec, że faktycznie się go posłuchały? Ich faktycznym "panem" był Hampson. Nauczyciele zaraz za nim. Uczniowie byli najniżej w hierarchii, dlatego żaden skrzat, który wrócił, nie kwestionował Morpha. Ba, wręcz kajały się płaczliwie i zniknęły z powrotem, aportując się do kuchni. - Bardzo sprytne - rzekł Morph sarkastycznie, chwaląc Krukona. - Masz jeszcze jakiegoś asa w rękawie na pogorszenie waszej sytuacji? - uśmiechnął się lekko, przebiegając wzrokiem po twarzach uczniów, którzy znów tłoczyli się w pomieszczeniu.
Mormija jeszcze w życiu takiego cyrku nie widziała. Kto wpada na pomysł, żeby będąc złapanym na gorącym uczynku, brnąć w jakieś historyjki, że nic się nie stało – kiedy właśnie są świadkowie! Gdy tylko Morpheusz zaczął się śmiać, ona sama zachichotała odruchowo, jednak po chwili się powstrzymała, by nie robić z siebie przy nim idiotki. Przybrała bardzo, bardzo poważny wyraz twarzy, po czym obdarzyła stojącego przed nimi ucznia wzrokiem pełnym rozczarowania. Tak, wiedz uczniu, że jesteśmy bardzo zawiedzeni twym zachowaniem. Całe szczęście Morph okazał się mieć nieco oleju w głowie i wybrnąć z tej, komicznej wręcz, sytuacji. - Myślę, ze najlepszym wyjściem dla nich byłoby milczenie – rzuciła Mormija do nauczyciela, wpatrując się w uczniów. – Jeszcze zaczną się głupio tłumaczyć, a my umrzemy z zażenowania tą sytuacją.
Patrzył się cały czas prosto w oczy nauczycielowi. W ręku obracał swą monetę. Był gotowy przyjąć na siebie pełną karę i odpowiedzialność. Ale jemu to nie wystarczyło. Chciał ukarać wszystkich. Tylko, za co? Za to, że przyszli mu wręczyć prezent a taka Ann całkowicie przypadkiem się tutaj znalazła! Cóż takie prawo a przede wszystkim obowiązek nauczyciela czyż nie? No tak przyznam, że nawet Ramiro ego nie przewidział. Niby z skąd miał wiedzieć, że on ma swojego zaufanego skrzata? A co do hierarchii skrzatów… To jest właśnie to błędne myślenie czarodziejów. Że skrzat ma im tylko służyć i być karanym. Ramiro miał na to inne poglądy i inny stosunek do skrzatów. Może a raczej ani pewno właśnie dla tego zechciały mu pomóc. Ale ktoś taki jak on chyba tego nie zrozumie. Nie mój interes. Kiedy przybyli już wszyscy uczniowie Ramiro zamknął oczy i odwrócił się. Jego twarz była spięta wręcz zrozpaczona! Tylko nie rozumiem, dla dlaczego. Bo nie wiem, kto nad nim w tym momencie czuwał, ale robił to doskonale! Może to był Tristan w podzięce za opieką nad jego ukochaną? Któż to wie? Najważniejsze było to, że uczniowie byli i owszem. Ale nie ci! Żaden z nich nie był na imprezie. I każdy może to potwierdzić jednak nauczyciel najpewniej im nie uwierzy, bo stwierdzi, że kłamią. Od taka zwykła logika. Chłopak odwrócił się z powrotem do nauczyciela. Schował swą monetę do kieszeni. - Przykro mi, ale nie. Chciał po prostu przyjąć na siebie ich karę. Bo to nie jest ich wina. Wszystko, co tutaj profesor widział było moją sprawką i dla tego poczułem się do obowiązku odpowiedzenia za to. To wszystko. – Powiedział śmiertelnie poważnie. No, bo przecież to była czysta prawda! A to, że jego „kochany” skrzat się nieco pomylił toż to nie jego wina! Na całe szczęście skrzaty są już w kuchni a inni bezpieczni. Tylko to się dla niego liczyło reszta go nie interesuję. Jak już wspominał Hiszpan może na siebie przyjąć każdą karę. Ale nie chciałby inni zostali ukarani za jego wyczyn. Po raz pierwszy odkąd jest w Hogwarcie zrobił coś takiego. Każdy nauczyciel go zna. Perfekcyjny uczeń o nieskazitelnej karcie. Jego jedynymi wybrykami były miesięczne wypady do Zakazanego Lasu. Jednak do tego nikt się nie czepiał. Dyrektor doskonale zdawał sobie z tego sprawę. W końcu sam polecił mu dobre miejsce! Opiekun jego domu sam przygotowywał mu wywar z tojadu by zawsze mógł być sobą. Chociaż w innej powłoce. Ale chyba odbiegłem od tematu. Ramiro stał spokojnie z zrozpaczoną twarzą. Czekał na decyzje o tym, co go czeka za kara.
Howard Forester uwielbiał ten zamek i jego tajemnice. Ukryta wieża była jedną z zagadek, które odkrył stosunkowo późno, a i tak nie rozwiązał jej całkowicie. Tajemnicze znaki na ścianach musiały coś oznaczać. Doprowadził tu jednak Morpheusa i Mormiję, a wymianie zdań i komicznej ucieczce przyglądał się z rozbawionym uśmieszkiem. Starzec wiele w swym życiu widział, jednak nie sądził, że młodzież mogłaby zdeprawować się w tak dużym stopniu. - Szlaban dostaną wszyscy - powiedział, przerywając zapewne Morpheusowi. - Alkohol, używki, nielegalna impreza, każdy uczestnik zostanie surowo ukarany. /reszta sie nei liczy, bo nieladnie edytuje posty w trakcie, gdy inni pisza swoje.
Ostatnio zmieniony przez Howard Forester dnia Nie 6 Maj 2012 - 20:19, w całości zmieniany 1 raz
- Jasne. Jeżeli tak nalegasz, dostaniesz największą karę. Ale nie możemy udawać, że reszta nie była tutaj, nie spożywała alkoholu i korzystała z używek NA TERENIE ZAMKU. W zamku, do ciężkiej cholery. Nie mogliście tego zrobić gdzie indziej, do diaska? Pokiwał głową na słowa starszego nauczyciela. Dobrze, że nie wiedział nic o wewnętrznym monologu Krukona. Uznałby wtedy bowiem, że uczeń cierpi na wyjątkowo słabą głowę i halucynacje spowodowane alkoholem i oparami ze skrętów. Bo oczywiście to byli odpowiedni uczniowie. To byłoby jakieś wyjątkowo zabawne skaranie wszechświata, gdyby miało się stać coś tak absurdalnego, że skrzaty przyprowadziły ze sobą jakiś losowych, niebiorących w imprezie uczniów. No niech ktoś powie, czy istnieją takie szanse we wszechświecie, na zdarzenie tak mało prawdopodobne? Nie. Zresztą, Morph, Mormija i Howard przybyli tu na trzeźwo. Oni zatem nie mieli szczególnego powodu, by pomylić twarze uczestników imprezy z innymi ludźmi. Koniec końców, widzieli wszystkich, gdy weszli. Więc nawet, jeżeli skrzaty jakimś CHOLERNYM, NIEPRAWDOPODOBNYM CUDEM :* wróciły z innymi ludźmi, natychmiast zauważyliby, że to nie ci uczniowie! Na szczęście, wcale tak nie było. - Naprawdę, nie mogę uwierzyć, że nawet nie zabezpieczyliście miejsce imprezy - mruknął Morph, pocierając palcami o skronie. Może nie to powinien powiedzieć, bo właśnie podsunął im rozwiązanie na kolejne imprezy nienarażone na najazd nauczycieli. Ale ciężko było mu w ogóle przyjąć do wiadomości, że ktokolwiek może być tak głupi i tego nie zrobić. Spojrzał na Mormiję i Howarda nieco niepewnie. - Tak sobie myślę. Może przymkniemy oko na marihuanę, hm? To niezgodne z prawem, a nikt chyba nie chce sprowadzać tu departamentu z Ministerstwa Magii, by wszystkich w związku z tym przesłuchiwano, wydalono ze szkoły i ukarano?