Skąd ona niby miała wziąć liść mandragory? Nie wiedziała, czy takie rzeczy się gdzieś kupuje, czy coś, ale nie robiło to większej różnicy, bo nawet jeśli, to szkoda by jej było galeonów na jakiś szajs do szkoły. Nie po to spieniężyła w pociągu podręcznik z astronomii, żeby to teraz na jakieś zielsko wydawać. Hogwart miał swoje cieplarnie i składziki na składniki, a uczniowie liście musieli se gdzieś narwać? Pomerliniło. Ewentualnie mogłaby podpirzyć z cieplarni i chociaż właściwie mogłaby to zrobić, to jej się niespecjalnie chciało. Pryskać z pierwszej lekcji w semestrze jakoś tak nie wypadało, więc zaryzykowała i poszła nieprzygotowana. Nie ma co się od razu spisywać na straty - może ktoś będzie miał dwa? A jeśli nie, to była mentalnie przygotowana na jakiś ochrzan. Od rana czuła, że dziś straci jakieś punkty. Takie już brzemię jasnowidza - znała przyszłość, ale nie mogła nic na nią zaradzić. Z niechlujnie podwiniętymi rękawami i byle jak zawiązanym krawatem weszła do klasy eliksirów, z zaskoczeniem stwierdzając, że jest pierwsza. W pierwszym odruchu chciała się cofnąć, ale jej wzrok padł na gabloty składników stojące pod ścianami. - No i kierwa, po problemie - rzuciła sama do siebie. Ostatni raz wyjrzała przez drzwi, sprawdzając czy na pewno nie zbliża się nauczyciel, albo jakaś menda, która mogłaby ją podkablować, pizła torbę pod nogi jakiegoś krzesła i podbiegła do półek. Byłoby łatwiej jakby wiedziała jak wygląda liść mandragory, ale tragedii nie było, bo pudełeczka i buteleczki były podpisane. Szybko ściągała kolejne, oglądając etykietki, po czym byle jak odkładała z powrotem, co jakiś czas zerkając na drzwi do klasy.
Autor
Wiadomość
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Nawet nieszczególnie przejęła się faktem, że @Hunter O. L. Dear uznał jej zachowanie za dziecinne i w ogóle kompletnie nieadekwatne do tego, gdzie byli i przede wszystkim, co robili. Bo mieli tu ciężko pracować nad poprawnymi eliksirami, a tymczasem, Robin już na wejściu pokazywała, że w jej wypadku będzie to bardzo ciężkie zadanie. Nie zamierzała ukrywać faktu, że nie znała się na eliksirach. To nie była jej mocna strona. A wręcz skłonna była powiedzieć, że ona i eliksiry lubili się tylko w przypadkach, kiedy należało je spożywać, z całą pewnością nie podczas ich warzenia. Wychodziła z założenia, że po to są sklepy, aby móc je kupować i mieć pewność, że będą wykonane dobrze. I nic ani nikt nie mógł zmienić jej nastawienia względem tego faktu. – Może nie lukrecjową pałeczką, ale co szkodzi zrobić coś takiego, tylko po to, żeby cię rozdrażnić? – zapytała, choć słychać było w jej głosie, że to pytanie było znacznie bardziej retoryczne, niż powinno. Parsknęła śmiechem czując, jak ten odwdzięczył się jej całusem w nos i cóż, należało wrócić do pracy. A ta nie szła im najlepiej. Robin pewna tego, że działa dobrze, wrzuciła lubczyk do kociołka gdzie znajdowała się adrodisia, kompletnie nie wiedząc, że to jednak nie jest ten kociołek. Paproć dodała do amortencji, również nie widząc w tym nic złego. No i czytała dalej instrukcję przekonana, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jak widać, nie było. Ten eliksir zaczął śmierdzieć i wyglądać naprawdę źle. Sama skrzywiła się mocno, kiedy opary z kociołka dostały się do jej nozdrzy. Jeden z wywarów przybrał dziwny, nienaturalnie neonowy odcień. Przerażona zerknęła na Deara, święcie przekonana, że może on coś będzie w stanie na to poradzić, ale oczywiście nie mógł. Nie ma co, spierdoliła to na amen. Kolejny za to stał się zupełnie czarny i gęsty jak smoła. – Nie ma opcji, że ja to podam temu nieszczęśnikowi, aż tak sadystyczną osobą nie jestem. – zawyrokowała w końcu, odkładając chochlę na bok, gotowa od razu usunąć wszystko ze swojego kociołka. Chyba wystarczyło już ten kompromitacji jak na jeden dzień.
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Etap II Niepowodzenie - śmierć jednego szczura, Percy podał tylko neonowy eliksir
Percival nie czuł się zbyt entuzjastycznie widząc jak nic mu nie wychodziło, czyli bez zaskoczeń. Miał przed sobą dwa eliksiry, które dla niego mogłyby być dwóch różnych kolorów, o różnych zapachach i gęstości – i tak by nie wiedział czym afrodisia się charakteryzuje, a czym Amortencja. Dlatego też nie myśląc już dłużej nad Merlin wie czym, lubczyk włożył do pierwszego kociołka, a paproć do drugiego. Długo na reakcję nie musiał czekać – wywary zaczęły gwałtownie reagować, zmieniać swoje właściwości i najpewniej, któryś z nich mógł być tym udanym, kto wie. Spojrzawszy na oba kociołki, jeden wyglądał obiecująco, drugi zdecydowanie nie. Czarny jak smoła wywar z pewnością nie był czymś, co miało być eliksirem miłości, czy to sztucznie emocjonalnej, czy hedonistycznie-fizycznej. Percy zawołał Maxa, który prosił ich wszystkich o to w momencie, gdyby dawali swoje eliksiry szczurom. Gryfon zdecydował się podać tylko ten, co miał barwę szmaragdowego neonu. Sama próba nie trwała długo, nim się Percival obejrzał, szczur po wypiciu specyfiku zaczął się jakby zataczać i upadł, nie podnosząc się już na wieczność. Wzruszył ramionami, po części wiedząc, że tak to właśnie się skończy, a po części łudząc się, że może ten neonowy kolor to dobrze dla takiego eliksiru.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Niepowodzenie było nieuchronne, choć Irv nie miała jeszcze o tym pojęcia. Sumiennie postępowała zgodnie z instrukcjami, choć pomylenie wywarów zwiastowało klęskę, czego początkowo nie mogła zauważyć. Siekała, mieszała i dodawała każdy składnik po kolei, aż w końcu zorientowała się, że coś tu nie pasuje. Podgrzewając wywar do temperatury podanej w przepisie okazało się, że eliksiry przybrały zupełnie inne kolory, niż było to przewidziane. Ruda poprosiła Maxa o obecność, gdy podawała eliksiry szczurkom, choć podejrzewała, że nic dobrego z tego nie wyjdzie. Złożoność mikstur była zdecydowanie powyżej jej umiejętności w zakresie tego przedmiotu, z czym nigdy specjalnie się nie kryła zlecając przygotowanie wywarów innym. W końcu krople eliksirów wylądowały w biednych szczurzych pyszczkach i Ruda nie musiała długo czekać nim obydwa padły martwe. Nie było to najbardziej przyjemne doświadczenie ze względu na smród, jaki zaczął wydobywać się z jednego gryzonia. Dziewczyna skrzywiła się nieco lecz uzupełniła tylko notatki, które następnie oddała Maxowi tak, jak o to prosił.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Reakcja przybyłych na śmierć szczurka była dla niego do przewidzenia. Sam jednak nie przejmował się tym zbytnio. Wolał zaprezentować im ewentualne konsekwencje niż patrzeć jak sami podzielają los gryzonia, jeżeli coś debilnego wpadnie im do głów. W tej kwestii jak nigdy zachowywał rozsądek, a do tego przecież był za nich wszystkich odpowiedzialny. Naprawdę cieszył się, że ma dziś wsparcie w postaci szkolnego skrzata. Sam zapewne nie dałby rady tak sprawnie wszystkiego ogarnąć. Przywitał wszystkich, zarówno tych spóźnionych jak i przybyłych na czas i zaczął przyglądać się, jak idą im prace, jednocześnie samemu nie odrywając się od własnego stanowiska. Musiał dziś sprawdzić kolejną swoją teorię. Jego mały pomocnik chodził między ławkami, kontrolując wszystkie procesy z bliska i w razie potrzeby dając mu znać, że ktoś go woła. Max wiedział, że postawił przed nimi dość wymagające zadanie, ale szczerze liczył, że ich podejście do zaawansowanych eliksirów pomoże mu nieco bardziej zrozumieć ich naturę. Im więcej różnych porażek dziś osiągną tym więcej wniosków on będzie mógł na podstawie ich działań wysnuć. Dlatego też zrezygnował z podstawowych eliksirów i rzucił ich na głęboką wodę. Wszelkie komentarze na temat swojej nieobecności kwitował prostym uśmiechem, nie chcąc dziś o tym myśleć. Pierwsza zawołała go @Marie R. Moreau. Dorzucił więc miarkę śliny trolla do swojego kociołka, który od razu przykrył pokrywką i podszedł do puchonki by z ciekawością przyjrzeć się wynikom jej pracy. -Pokaż co tam masz. - Powiedział dziarsko, po czym z zaciekawieniem oglądał, jak szczurek po prostu zdycha. Przyjął notatki od puchonki, szybko je analizując. - Typowy efekt pomyłki na tym etapie... - Mruknął bardziej do siebie, po czym posłał Marie uśmiech. -Pomimo początkowego błędu reszta wygląda na dość dobrze przygotowaną, więc dobra robota. -Pomimo zgonu. Dodał w myślach. Nie miał zamiaru zostawiać swoich kółkowych podopiecznych ze słowami krytyki. Kojarzył w większości już ich umiejętności w tym zakresie i zawsze starał się dostrzec jakąkolwiek poprawę bądź element dobrze wykonanej roboty. Szczur Marie został zabrany przez skrzata, a notatki schowane przez Maxa, który następnie podszedł do @Julia Brooks. Pokazał jej gestem by napoiła swojego pacjenta zawartością kociołka i czekał na efekty, które pojawiły się praktycznie natychmiastowo. -Przynajmniej żyje. - Wyszczerzył się do krukonki, nie wiedząc że ta w myślach miała coś bardzo podobnego. -Spróbuj podać mu liść nagietka, powinien mu ulżyć. - Dodał, gdyby krukonka postanowiła zlitować się nad gryzoniem, po czym gdy już przestała się nim zajmować poprosił skrzata i konfiskatę szczura a sam zabrał to, co Brooks podczas zajęć nagryzmoliła. Usłyszał swoje imię z kierunku stanowiska @Felinus Faolán Lowell, więc naturalnie skierował tam swoje kroki. Przy okazji obejrzał się i prostym zaklęciem zmniejszył ogień pod własnym kociołkiem, by nie tracić czasu na nadrabianie drogi. -Powiem, że na pierwszy rzut oka wygląda aż za dobrze. Dawaj, pomęczmy szczurki. - Powiedział, gdy Feli poił gryzonie eliksirami. Efekt był praktycznie bezbłędny, co Max w duszy skwitował lekkim jękiem zawodu. No ale mimo wszystko nie mógł nie zwrócić uwagi na to, że puchonowi udało się przygotować obydwa eliksiry poprawnie. -No, no jestem dumny pysiek. Widać, że robisz postępy. - Poklepał go po ramieniu, puszczając oczko, po czym zabrał i szczurki i notatki, choć te raczej nie miały mu się do niczego przydać, poza stworzeniem ewentualnej grupy kontrolnej. Nie widział, gdy Feli podpierniczył eliksir, choć specjalnie nie miało to dziś różnicy. Był przygotowany na wszystko. Ślizgon wrócił chwilowo na własne stanowisko, by zająć się Amortencją, do której wcześniej dorzucił ślinę trolla. Zapach wciąż miał w sobie nutę alkoholu wraz z resztą dobrze znanych mu aromatów, lecz kolor nagle zmienił się na sinozielony. Zaciekawiony wyjął jednego z własnych szczurków i podał mu kilka kropel wywaru, po czym obserwował, jak gryzoniowi odpada uszko i kawałek łapki. No cóż, to nie był jego szczęśliwy dzień. Szybko uzupełnił swoje notatki, po czym już pędził w stronę @Aslan Colton, który to ukończył już pracę i miał sprawdzać jej wyniki na własnych zwierzakach. -Kolejny bezbłędny sukces. Gratuluję stary. Jak będziesz chciał jednego młodego to możesz się zgłosić. - Zaśmiał się, gdy szczurki zaczęły namiętnie się do siebie kleić. Pozbawił krukona zwierzaków i notatek, a następnie odwrócił się do stojącego nieopodal @Wiktor Krawczyk, by przyjrzeć się efektom jego roboty. -Hmmm, trochę zbyt gęste jak na moje oko, ale śmiało, zobaczymy co z tego wyjdzie. - Zachęcił go z uśmiechem, by po chwili patrzeć, jak obydwa gryzonie padają trupem. Przeanalizował działanie puchona na podstawie jego notatek, szybko dostrzegając błąd, jaki padł i ciesząc się w duchu, że może dodać do własnego dziennika kolejne wnioski. Tradycyjnie zabrał, co potrzebował i poszedł dalej. Tym razem zatrzymał się przy @Lucas Sinclair. -Naprawdę martwi mnie, że akurat Tobie i Lowellowi wychodzi Amortencja. Trzymajcie się ode mnie z daleka. - Pokazał mu język, gdy zobaczył, jak pierwszy szczurek z maślanymi oczkami zaczyna kleić się do tego drugiego, który... No cóż, zdecydowanie miał mniej szczęścia, bo gdy tylko został mu podany wywar z drugiego kociołka, nagle kompletnie wyłysiał. -Jak dla mnie wciąż przystojniak. Dobra robota, ziomek. - Uśmiechnął się, pogratulował kumplowi i zgarnął jego notatki, a szczurki powierzył skrzatowi. Nie dość, że miał pod opieką własną hodowlę miniaturowych smoków, to jeszcze teraz założy rezerwat popsutych szczurów. Wyśmienicie. Był dopiero w połowie obchodu, a już miał naprawdę wiele ciekawego materiału do badań. Z entuzjazmem podszedł więc do @Hunter O. L. Dear, by zobaczyć, jak jego szczurek przyjmie mieszankę z kociołka ślizgona. Gdy Max zobaczył, jak ślepia gryzonia nagle stają się mlecznobiałe, a zwierzak zaczyna obijać się o elementy swojego otoczenia, od razu zrozumiał, co zaszło. -Wydaje mi się, że musiałeś nie dopilnować temperatury. Ochłodzenie wywaru może powodować podobne efekty już przy odstępie dwóch i pół stopnia od receptury. - Skomentował zamyślony, bo choć nie był pewien, czy akurat to było konkretnym powodem, nie miał obecnie lepszego tropu. Zabrał więc szczurka do późniejszych badań, tak samo jak notatki Huntera i poszedł to wszystko odłożyć do skrytki, a tym samym znieść z ognia własne kociołki, o których to prawie zapominał. Kolejnym uczestnikiem na liście do znęcania się nad szczurkami była @Violetta Strauss. Solberg energicznie przyhasał do krukonki ciekaw, jak ta poradziła sobie z zadaniem. -Jakoś mnie nie dziwi, że Afrodisię uwarzyłaś bezbłędnie. - Zaśmiał się patrząc, jak szczurek próbuje zmolestować swojego kolegę, który po napojeniu Amortencją po prostu zdechł. No cóż, nie było to najbardziej etyczne zachowanie ze strony gryzonia, ale obecnie raczej niezbyt kontrolował swoje działania. Powierzył klatkę skrzatowi, a sam zabrał notatki Strauss, którym przyglądał się, dopóki nie został zawołany przez @Yuuko Kanoe. Choć składniki pozornie wydawały się banalne, cały proces wymagał nadzwyczajnej precyzji i wyczucia czasu. Najmniejszy błąd mógł tu zaważyć nad efektem, a jak widać taki puchonka musiała popełnić, gdyż kolejnemu szczurowi odjęło zmysł wzroku. -W większości szło Ci raczej poprawnie. Widzisz ten punkt? Zbyt mało czasu odczekałaś przed zmianą kierunku mieszania. Poza tym naprawdę nieźle Ci poszło. - Dzięki ich notatkom mógł zauważyć, że kilka różnych błędów mogło wywołać identyczne skutki, co było dla Maxa naprawdę ciekawym odkryciem, które miał zamiar zbadać bliżej z pomocą ich notatek i skonfiskowanych gryzoni. Usłyszał jakieś zdecydowane sprzeciwy ze strony @Robin Doppler, więc skierował kroki do jej stanowiska. -W takim razie pozwól, że Cię wyręczę. - Odpowiedział znienacka, biorąc w dłonie pipetę i rozchylając gryzoniom pyszczki, by napoić je kilkoma kroplami z każdego kociołka. Neonowa barwa i niesamowity smród od razu zapowiadały jakąś porażkę, ale tego właśnie Solberg dziś oczekiwał. Z zainteresowaniem przyglądał się, jak szczurki padają martwe. -No cóż, na pewno są teraz w lepszym miejscu. - Niezbyt był w stanie wyłuskać z siebie żal do stworzeń, ale na pewno zainteresował go efekt pracy dziewczyny. Zdecydowanie była to próbka, którą musiał wypróbować osobiście, gdy tylko drzwi za uczestnikami koła się zamkną. Notatki Robin schował więc do drugiej kieszeni, uprzednio różdżką zaznaczając na nich czerwony wykrzyknik, a następnie odesłał martwe szczurki do reszty jego sztywnych koleżków. Większość skończyła już swoją pracę. Max musiał więc jeszcze skontrolować efekty działań dwóch osób. Na pierwszy ogień wybrał @Percival d'Este. Najpierw rzucił okiem do jego kociołków, które wyglądały dość specyficznie. -Zapowiada się ciekawie. Coś ty tu nakombinował? - Zapytał choć bez najmniejszej pretensji, a raczej z czystą ciekawością w głosie. Patrzył, jak gryfon podaje eliksir szczurkowi, który oczywiście padł martwy. Drugi wywar jednak nie został nabrany w pipetę, na co Solberg lekko uniósł brew ku górze. -Wybacz, ale muszę... - Powiedział, pojąć drugiego nieszczęśnika czarną jak smoła substancją. Gryzoń dostał nagłego krwotoku z oczu i całkowitego paraliżu ciała, co było dość brutalną reakcją, która w duchu Maxa ucieszyła. Nie pokazał jednak tego po sobie i odebrał Percivalowi notatki wraz z jego nieszczęśnikami, by następnie udać się do ostatniej osoby. Zajrzał do kociołków Irvette, których zawartość na pewno nie wyglądała tak, jak powinna. Roztwory były wodniste, a jeden praktycznie nie miał koloru. -Zbyt dużo śluzu? - Zgadł, po czym rzucił okiem na jej notatki zauważając, że ma rację. Mimo to, poczekał aż dziewczyna napoi swoje szczurki, które również padły martwe, jak wiele ich poprzedników. Ostatni pacjenci i ostatnie notatki zostały przez niego zabrane i ulokowane w bezpiecznym miejscu, a Max ponownie zwrócił się do wszystkich zgromadzonych. -Dzięki wam bardzo za dzisiejszą pracę. Wiem, że nie do końca fajnie oglądało się szczurzą masakrę, ale była ona konieczna. Chyba nie chcielibyście, żebym sprawdzał te elki na was. - Zażartował lekko, bo chyba większość z uczestników zdawała już sobie sprawę, jakie podejście do tematu miał Max. Nigdy by ich nie naraził i sam wielokrotnie podkreślał, jak niebezpieczne jest picie eliksiru, który nie został dobrze przyrządzony, a co dopiero brać wywar z cudzego bądź nieznanego kociołka. -Jeżeli macie jakieś pytania, śmiało zapraszam. - Obwieścił koniec zajęć, tym samym zachęcając do jakiejkolwiek dyskusji. Widział, że @Jessica Smith jeszcze walczy z własnym kociołkiem, więc skinął jej, by dać do zrozumienia, że na spokojnie może dokończyć pracę. Sam zaczął natomiast porządkować zebrane notatki i szczury, jednym okiem obserwując wychodzących uczestników. Niby przygotował się na każdą ewentualność, ale gdy usłyszał własne imię z ust skrzeczącego skrzata, nieco się zawahał. Czyli jednak... -Panie Max, mamy tu złodzieja! - Skrzat wskazał na stojącego nieopodal Felka, którego różdżka wyraźnie zaczęła drżeć. -Przemyca coś wewnątrz różdżki. - Istota wyjaśniła, wskazując na wyraźną nieprawidłowość i przy pomocy magii konfiskując puchonowi magiczny patyczek. -Dziękuję Ci Sprytku, zajmę się tym. - Posłał swojemu pomocnikowi szybki uśmiech i odebrał z jego chudych palców różdżkę Lowella. -Jestem Ci wdzięczny za dzisiejszą pomoc, gdybym mógł się kiedyś odwdzięczyć, śmiało pytaj. - Włożył skrzatowi do kieszeni małą paczuszkę z prezentem, po czym zwolnił go z dzisiejszej służby zapewniając, że z Jess i Felkiem da już radę sobie sam. -Serio? - Zapytał już mniej zadowolony Lowella, gdy wszyscy poza nimi i pracującą w kącie krukonką opuścili salę.
zt dla wszystkich chyba, że ktoś ma jeszcze jakąś sprawę. W sali zostaje Felinus oraz Jess, która ma czas do końca tygodnia na ukończenie drugiego etapu. Inaczej niestety nie będę mogła przyznać punktu kuferkowego.
Dziękuję wam za wspólną zabawę i przepraszam za opóźnienie
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Trudno było nie zauważyć tej dość nietypowej reakcji Maximiliana na to, iż eliksir zadziałał poprawnie. Lowell miał dobry humor, niemniej jednak zmarszczył brwi, spoglądając w jego stronę bardzo uważnie charakterystycznymi, ciemnymi obrączkami zwierciadeł duszy. Co jak co, ale Max mógł z nich wyczytać naprawdę wiele; zresztą, to właśnie jemu dawał do tego wszystkiego dostęp. Do własnej przeszłości, do teraźniejszości, poniekąd do przyszłości. Postanowił na tą delikatną wskazówkę jednak machnąć ręką; wiedział, iż Solberg coś knuje, ale nie zamierzał tego w żaden szczególny sposób komentować. Tym bardziej, że samemu w prywatności szykował poniekąd więcej notatek do własnego eliksiru, w związku z czym nie pozostawał wcale taki bezkarny, jak mogłoby się z początku wydawać. Czekał zatem na zakończenie zajęć, choć nie oznaczało to bezczynnego stania w jednym miejscu. Skoro tutaj był, skoro spróbował własnych sił, nie zamierzał wcale tego tak pozostawić. Tchnięty adrenaliną? A może czymś kompletnie innym? Nie wiedział, ale chciał mieć jakąś ciekawą pamiątkę z Laboratorium Medycznego, kiedy to różdżka swobodnie dotknęła naczynka, gdy nikt nie patrzył. Użycie Ex Iniectio było proste, przyjemne, użyteczne; eliksir utkwił w różdżce, czekając na wstrzyknięcie. Albo bycie usuniętym z drewnianego patyczka pełniącego funkcję narzędzia tortur, niemniej jednak musiał czekać na zakończenie. Skupiwszy w pełni uwagę na reszcie uczestników, od czasu do czasu coś notował, zastanawiając się notorycznie nad paroma kwestiami względem Aceso, ale były to prędzej krótkie dopełnienia, aniżeli snucie w pełni konsekwentnych wniosków. Nie chciał się na tym w pełni rozwodzić, w związku z czym, kiedy to przewodniczący zabrał głos, Lowell podniósł wzrok. No ba, idioto, że nie chciałbym, żebyś sprawdzał te eliksiry za nas. Nie pozwoliłbym wręcz. Pokręciwszy głową, zabrał ze sobą własną torbę, uśmiechając się lekko w stronę Maxa i puszczając mu mimowolnie oczko. Już miał, zresztą, opuścić salę, kiedy to wyczuł delikatne drżenie różdżki, jakoby działanie na niej nieokreślonej magii. Zatrzymawszy się w miejscu, usłyszał słowa skrzata, a do tego... magiczny patyczek powędrował prosto w stronę antropoidalnej istoty, na co zareagował westchnięciem i jękiem. No brawo, ktoś tutaj zadbał idealnie o zabezpieczenia antykradzieżowe. - Dobra, nakryłeś mnie. - podniósł obronnie ręce, kiedy to wszyscy (poza Jess) wyszli z sali, spoglądając w stronę własnej różdżki, kiedy to jednak okazywało się, iż patrzenie w te jasne obrączki źrenic wcale nie pomagało mu w tej kwestii. Czuł się zwyczajnie głupio, wszak sądził, że uda mu się ukraść, a tu został złapany na tym niecnym uczynku. No cóż. Nie chciał się jakoś głupkowato tłumaczyć, w związku z czym skutecznie przeskoczył odpowiadanie na nieme pytania w stylu "po co, na co, dlaczego", podchodząc do sedna sprawy. - Różdżkę odzyskam czy mi ją konfiskujesz? - zapytawszy się, wziął cięższy wdech. Trochę bolało go to, że akurat Max musiał go nakryć, ale nie mógł nic z tym zaradzić - mleko się rozlało, a dziecinne tłumaczenia na nic by się nie zdały.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Fakt, że to akurat Lowell postanowił go okraść był dla Maxa nieco bolesny, choć na zewnątrz zachowywał należyty spokój, w czym pomagał mu łyknięty przed zajęciami eliksir spokoju. Wiele pytań kłębiło się obecnie w jego głowie, gdy nieświadomie obracał w palcach różdżkę należącą do puchona. Rzucając nieme spojrzenie w stronę Jess, udał się lekko na bok, by móc w razie co jej pomóc, choć jednocześnie zmniejszając ryzyko, że dziewczyna podsłucha wymianę zdań, jaką musiał teraz przeprowadzić. Nim jednak zabrał głos, przy pomocy odpowiedniego zaklęcia wylał eliksir do fiolki, by następnie schować ją do kieszeni. -Wiesz, że muszę poinformować Whitehorn? - Zapytał retorycznie, bo miał nadzieję, że konsekwencje będą dla Felka oczywiste. O ile puchon był dla niego ważną osobą, nie do końca powinien traktować go z przywilejami. Nie w podobnym wypadku i to jeszcze, gdy byli świadkowie tego zdarzenia. Nie odpowiedział na pytanie o różdżkę, wciąż w zamyślenie bawiąc się nią w dłoni, jakby kompletnie nie zauważając tych gestów. Zastanawiał się, czy nie powinien również posłać informacji do profesor Dear, choć ta kwestia nie była aż tak ważna. W końcu to Perpetua była nie tylko opiekunką Laboratorium Medycznego, ale i Hufflepuffu, więc poinformowanie jej było tutaj na pierwszym miejscu. -Wolałbym żebyś następnym razem poprosił i dostał pewną próbkę ode mnie. - Dodał jeszcze, spokojnie starając się nie wyciągać na zewnątrz tego, co naprawdę się w nim kłębiło, choć tak jawne naruszenie jego zaufania uderzało w Maxa wyjątkowo mocno. Szczególnie po tych wszystkich rozmowach i przejściach jakie mieli już za sobą.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
No i tutaj pojawiał się konflikt interesów - to nie były eliksiry należące stricte do Maximiliana. To były eliksiry, które to oni zrobili, w ramach zajęć z Laboratorium Medycznego, w związku z czym nie należały do Solberga, a prędzej do kadry nauczycielskiej. Bo za składniki to on chyba nie zapłacił, w związku z czym Lowell nie poczuwał się do tego jako do kradzieży stricte na Ślizgonie. Było to coś, co mógłby określić mianem podrąbania kabla zasilającego w szkole. Nic szczególnego, co należałoby do kogokolwiek, bo tak naprawdę należało do wszystkiego. Mimo to Felinus nie zamierzał na ten temat dyskutować, wiedząc doskonale, jakie są konsekwencje tego czynu, w związku z czym, kiedy to już tak sobie dyskutowali i rozmawiali na ten temat, nie zwrócił uwagi na Jessicę. Po prostu. Nie zareagował w żaden szczególny sposób na informację o tym, że Maximilian będzie musiał poinformować Whitehorn. Zresztą, nie zależało mu na tym - im bardziej siedział w tej szkole, tym więcej niedogodności zauważał. I co zrobi? Odjęcie kilkudziesięciu punktów nie było dla niego żadnym problemem. Większym było to, iż tak naprawdę... opiekunowie byli tylko wtedy, kiedy coś się działo. W pozostałych dniach równie dobrze mogła wisieć na drzwiach do gabinetu tabliczka z ogromnym napisem "Zapraszamy wypierdalać". - Ta, wiem. - założył jedynie ręce na piersi. Odrobić punkty odrobi, w to nie wątpił. Gorzej, że jednak wolałby teraz nie zwracać na siebie uwagi Perpetuy, niemniej jednak jego spokój w tej kwestii mógł być wyjątkowo dziwny. Nie zdawał się tym przejmować, a prędzej odcinał się od tego, zbierając pod kopułą czaszki naprawdę wiele dziwnych wniosków. Immunitet w tej kwestii go nie dotyczył, i o ile rozumiał Maximiliana, o tyle jednak... liczył na coś ugodowego, żeby nie musiał zapieprzać po gabinetach jak uczeń, który obraził nauczyciela na lekcji. Ot, po prostu mu się to nie widziało, choć nadal nie odzyskiwał własnej różdżki, co go zastanawiało. Specjalnie to robił? Wziął głębszy wdech, raz jeszcze. - Wiesz, że proszenie to nie jest moja bajka. - no tak; każdy, kto znał Puchona, wiedział o tym, iż ten nie przepada za takimi metodami pozyskiwania czegokolwiek. Nawet o te nowe jądra nie poprosił, a po prostu profesor Williams samemu postanowił się tym zająć. Pewne schematy znajdowały się w jego głowie i naprawdę nie potrafił ich (niestety) przestawić. Nie chciał go krzywdzić, w związku z czym postanowił pójść na ugodę. - Następnym razem, jeżeli coś mnie zaintryguje, poproszę o próbkę. - nie były to słowa, które łatwo przechodziły przez jego gardło, ale nie chciał wszczynać żadnej awantury, nawet jeżeli nie poczuwał się w pełni do odpowiedzialności za własny czyn. Dobór słów był tutaj inny; nie przepraszał nawet, bo wiedział, że w kwestii ich relacji nie ma to większego sensu - przynajmniej z jego strony.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kwestia podjebywania szkolnej własności na jego zajęciach była bardzo specyficzna bo przecież sam wiele razy okradał Hogwart. Jednak mimo to starał się dobrze wypełniać swoje obowiązki szczególnie teraz, gdy tyle co wrócił z zawieszenia. Sam nie był pewien, dlaczego dotknęło go to personalnie, ale nie było to ważne. Nie chciał w tej chwili tego roztrząsać i z ulgą przyjął fakt, że Feli nie oponował co do tego, czego Max musiał się podjąć. Wiele razy prosił nauczycieli o dodatkowe nagrody dla tych, którzy bardziej wyróżniali się na jego zajęciach, ale też i musiał informować ich o zgrzytach, które się pojawiały. Nawet jeżeli sam chętnie machnąłby na to ręką. Lab Med był dla niego zbyt ważny, by mógł stracić go w tak debilny sposób, co zrozumiał dziś, gdy po tak długiej przerwie miał szansę ponownie zorganizować jakieś spotkanie. W pewien sposób było to jego dziecko, a do tego mógł bezkarnie testować tu wiele swoich teorii i pokazywać innym swoje spojrzenie na kwestię eliksirów. Nie wierzył, że przez te ostatnie miesiące mógł pomyśleć o rezygnacji ze swojej funkcji. -Hmmm..? Ach, tak. I tak nie mogę Ci jej zabrać. - Początkowo nie zrozumiał, o czym Lowell mówi, lecz po chwili powrócił myślami na ziemię, oddając mu pozbawioną już eliksiru różdżkę. Nawet jeżeli Feli zrobił to nieświadomie, jakaś malutka lampa już zdążyła zapalić się w umyśle Solberga, który pewnych rzeczy wciąż nie potrafił zrozumieć. Nie wiedział jednak, czy kiedykolwiek będzie mu to dane, a obecnie bardziej niż na sprawach prywatnych skupiał się na dokończeniu testów Amortencji, pracy nad jego i Lucasa eliksirem i, co najważniejsze, na sobotnim meczu przeciwko krukonom. Marzec zapowiadał się naprawdę pracowicie, a powrót do magii był dla Maxa czymś średnio komfortowym po prawie miesiącu odstawienia własnej różdżki w kąt. Nieco przechylił głowę na następne słowa Felka zauważając, jak lekko kłócą się z tym, co powiedział przed chwilą. Mimowolnie wsadził rękę do kieszeni i zaczął bawić się znajdującą się tam fiolką z Afrodisią. -Szczerze to nie spodziewałem się, żeby cokolwiek z tego gówna Cię interesowało, ale chyba serio muszę zacząć na Ciebie bardziej uważać. - Uśmiechnął się nieco luźniej nie komentując tej obietnicy, czy czymkolwiek to było. -Jak chcesz, jak Jess wyjdzie będę warzył świeże porcje, mogę Ci coś ugotować. - Zaproponował jeszcze, rzucając spojrzenie na klatki z mniej lub bardziej poszkodowanymi szczurkami. Czekało go zdecydowanie dużo pracy, choć czuł jak zmęczenie spowodowane zbyt małą ilością snu powoli na niego spada. Wiedział już, że zacznie pracę od eliksiru czuwania, który od razu wyląduje w jego gardle.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Mógł teoretycznie odpocząć - mógł równie dobrze się aż nadto nie wyróżniać na spotkaniu, ale mleko się rozlało, a on postanowił zwyczajnie ukraść Afrodisię. Którą to zwrócił, w związku z czym może było mu trochę smutno, ale jednak trochę nie. Gdyby miał stawiać w odpowiedniej kolejności Maximiliana i fiolkę z wyjątkowo idiotycznym eliksirem, to oczywiście na pierwszym miejscu znajdowałby się przecież Ślizgon, wszak był dla niego ważniejszy. Personalnie, nie licząc na jakiekolwiek galeony, efekty, cokolwiek - najważniejszy wręcz. Ferie mu to mocno uświadomiły, w związku z czym nie zamierzał się wykłócać, wydobywać własnych ceregieli i zwyczajnie zaakceptować to, co chłopak powiedział, skupiając się w pełni na tym, by zażegnać ten zgrzyt. Lowell nie wiedział jednak, jak personalnie to musiało go dotknąć; wbrew pozorom nie posiadał legilimencji, by z łatwością móc odczytać uczucia u innych osób. Nawet jeżeli był to Max, z którym to jednak się trochę znał. A nawet bardzo - co mogło przynieść z biegiem czasu jakieś problemy. Mimo to... nie widział sensu wykorzystywania czegokolwiek, jakkolwiek. Nie chciał, by ten stracił do niego zaufanie, w związku z czym nie wykłócał się i przedstawił szczerą prawdę niczym kawę na ławę. - Dzięki... - kiwnął głową, obracając parę razy różdżką, by tym samym schować ją do kieszeni, kiedy to wiedział, że do niczego mu się już nie przyda. Nie było tutaj nikogo, kto miałby go zaatakować, jak również nie było tutaj niczego, co mogłoby stanowić dla niego bezpośrednie zagrożenie. No chyba że jakiś szczurek postanowi się magicznie zmutować, pożerając pół populacji zamku za jednym zamachem, gdy niebotycznie zwiększy swoje rozmiary. Była to poniekąd ulga; posiadanie ze sobą narzędzia, którym ostatnio się lepiej posługiwał, pozwoliło mu tym samym przejść do kolejnych kwestii, jakie go interesowały, choć trudno było zaprzeczyć temu, że nawet jeżeli przyznał się do winy, wzrok chciał uciekać gdzieś indziej. Nawet buty wydawały się być wysoce interesujące. To prawda - te słowa się kłóciły. Niemniej jednak z czasem, co prawda bardzo powoli i wręcz ślamazarnie, uczył się normalności w swoim życiu. Sam Williams przecież powiedział, żeby nie pytał o głupoty, bo to, gdzie jest, nie stanowi jakiejś dżungli, gdzie przetrwają jedynie silniejsi. Cieszyło go takie podejście, ale niektórzy jednak zbyt mocno się zapędzali i rzeczywiście brali sobie te reguły zasad życia w lesie deszczowym, by wdrążyć je we własne struktury funkcjonowania. - Na mnie się zawsze uważa. - trochę nieśmiało się uśmiechnął, powstrzymując dodanie charakterystycznego zwrotu, kiedy to jednak wiedział, że nie są tutaj sami. Czuł się dziwnie, ale też; nie było to coś, czego się jakoś szczególnie bał. - Jak zechcesz, to zapoznam cię z tym, co szykuję. Może to ci wytłumaczy, dlaczego mi tak dobrze poszło. - nie uważał siebie za wybitnego eliksirowara, wręcz chujowego natomiast, niemniej jednak, aby coś stworzyć, musiał posiadać stosowną wiedzę. Nie zmienia to faktu, iż nie lubił się ze zwykłymi eliksirami, w związku z czym to, co szykował, było nakierowane głównie na leczenie. Tym samym z torby wyciągnął magiczny dziennik. - Przecież mam ręce i nogi, poradzę sobie. - burknął, kręcąc głową, by tym samym po prostu się zaśmiać. - Chyba że to była subtelna próba przekazania mi, że jestem dupa z eliksirów, to akurat ci zajebiście poszło. - jego uśmiech nie zmalał, wszak podchodził z dystansem do siebie. Nie chciał narzekać na własne życie, w związku z czym potrafił mieć prawidłowe podejście.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zapewne gdyby nie obecność skrzata aż tak nie przejąłby się swoją powinnością. Co jak co, ale potrafił przymykać oko na niektóre rzeczy. Obawiał się jednak, że Sprytek poinformuje o zajściu kogo trzeba, a Max nie miał zamiaru pchać się w kłopoty tuż po tym, jak ponownie został pełnoprawnym uczniem tego burdelu. Wiedział jednak, jakby to wyglądało szczególnie w oczach profesor Dear, a relacji jaką udało mu się z kobietą zbudować nie chciał w tak idiotyczny sposób psuć. Wsparcie, jakie otrzymywał z jej strony pomogło mu stanąć na nogi wtedy, gdy myślał, że jest to niemożliwe. Do tego nie chciał stracić szansy na dalszą edukację u jej boku. Naprawdę wiele zdołał się w tym krótkim czasie nauczyć, co zdecydowanie wpłynęło pozytywnie na jego pracę nad kociołkiem. Sytuacja z podjebaniem eliksiru sprawiła, że Max totalnie odpłynął w świat własnych myśli, choć tak naprawdę nie tylko to kłębiło się w jego głowie. Przede wszystkim już na gorąco analizował notatki, które dziś zebrał i zastanawiał się nad tym, jak może je wykorzystać i od czego najlepiej zacząć. Dlatego też niektóre słowa Felka dochodziły do niego z lekkim opóźnieniem. Pod palcami, w których obracał nieszczęsną fiolkę czuł pergamin z notatkami, które zainteresowały go najbardziej. Nie mógł się już doczekać aż któryś z jego zdrowych szczurów stanie się obiektem tego eksperymentu. Przynajmniej nie rozmyślał aż tak nad tym, dlaczego puchon postanowił go w pewien sposób okraść. Na to miał przyjść czas później. O ile zdołali sobie wiele wyjaśnić i to pod znakiem ich relacji stały ferie, o tyle po powrocie do zamku pracoholizm Maxa ponownie wspiął się na wyżyny. -Też prawda. Głupi ja zapomniałem. - Pokręcił rozbawiony głową, choć w duchu musiał przyznać Lowellowi rację. Czyżby zbyt mocno opuścił gardę i stał się zbyt ufny w stosunku do niego? Czas miał to zweryfikować, choć na ten moment nie czuł, że jest to wniosek jaki powinien z tego wyciągać. W końcu sam śmiał się, że Feli ma lepkie rączki. -Cóż, byłem pewien że w końcu spiąłeś dupsko i wziąłeś się do roboty. - Wyciągnął w jego stronę język, po czym nie chcąc jednak marnować okazji przyjął nieco poważniejszą postawę. -Skłamałbym mówiąc, że nie zastanawiało mnie to od waszego treningu, ale no nie chciałem wypytywać. Masz prawo zatrzymać to dla siebie. Jeśli jednak chcesz się podzielić to zajebiście chętnie w końcu zaspokoję swoją ciekawość. - Był ogromnie ciekaw, co takiego puchon mógł sobie w głowie układać, ale szanował jego prywatność dlatego też sam nie namawiał go na uchylenie rąbka tajemnicy nawet jeżeli jego miłość do eliksirów wręcz płakała. -Nie no, serio poszło Ci lepiej niż się spodziewałem. Wiesz, po prostu czuję się pewniej wiedząc, że masz pod ręką sprawdzone mikstury. Szczególnie po tym jebanym pierniku. - Skrzywił się na samo wspomnienie starej Amortencji i smaku antidotum, który wciąż wyraźnie czuł na języku. Może i starał się nie przejmować zbyt mocno, ale jeżeli mógł czemuś zapobiec to naprawdę chętnie podjąłby kroki w tym kierunku. Szczególnie wspominając jak Lucas zjechał gdy pracowali nad recepturą w bibliotece.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell nie bez powodu starał się nie myśleć o potencjalnych konsekwencjach. I tak czy siak podejrzewał, że, jak w przypadku poprzednio wysłanych listów, do niczego tak naprawdę nie dojdzie. Owszem, nie wątpił w kompetencje Perpetuy, niemniej jednak miał dziwne przeczucie, że większość występków może tak naprawdę odejść w zapomnienie, w związku z czym nie przykładał do nich aż tak dużej wagi. Liczyło się to, że zaspokoił swoją drobną potrzebę - ciekawości, dozy adrenaliny czy czegokolwiek, co tam się kryło pod kopułą czaszki - że mógł machnąć na to połowicznie ręką, oczywiście pod względem nauczycielskim. Bo zdawał się zastanawiać nad czymś; może nie była to własność Maximiliana, to prawda. Ale czy nie nadużył jego zaufania? Samemu nie podrapał się po głowie, a prędzej snuł jakieś domysły, zastanawiając się nad tym, czy chłopak nie przyjął tego aż nadto personalnie. Nawet jeżeli żartowali, nawet jeżeli coś tam się śmiali z jego lepkich rączek; po prostu. Nie chciał przyczynić się do jakiegokolwiek zgorszenia, dlatego od tego momentu zdecydował się działać ostrożniej. Z jakim skutkiem? No cóż, to zależało tylko i wyłącznie od niego, kiedy to oparł własne plecy o ścianę, jakoby znajdując w niej niezmiernego towarzysza, dzięki któremu mógł częściowo uspokoić własne myśli. Szkoda tylko, że nie posiadał możliwości zapalenia papierosa, ale starał się nad tym jakoś szczególnie nie rozwodzić. Zauważył, że Max jest jednak bardziej przejęty notatkami, aniżeli jego słowami. Nie przeszkadzało mu to jednak, choć nie wiedział, czy ten stan rzeczy nie został podsycony przez jego zachowanie, w związku z czym akceptował taki stan rzeczy, choć kusiło Felinusa sprzedać jakieś subtelne pacnięcie w łeb, co przejawiłoby się jedynie chwilowym szczypnięciem, niczym więcej. - Głupi ja zapomniałem, że jednak to są twoje zajęcia. - puknął siebie samego w skroń, jakoby chcąc zakomunikować, że tym samym, mimo posiadania czaszki, tak naprawdę nie ma tam tego galaretowatego organu, w związku z czym postąpił irracjonalnie. Zamierzał się tym samym porządnie z tym pilnować, by nie dopuścić do kolejnej takiej sytuacji. Czy mu się uda? Cholera wie z tym jego podejściem. Wiedział, że pewnych schematów zwyczajnie się nie pozbędzie, niemniej jednak czuł się z tym co najmniej dobrze. Do czasu. - Znasz moje podejście - miej wyjebane, a będzie ci dane. - rozluźnił ramiona, kiedy to już nie zakrywał nimi torsu, również wystawiając Solbergowi język. Co jak co, ale takiej zniewagi nie zamierzał pozostawić bez odpowiedniej reakcji. Tym bardziej, że powoli powracali, mimo zgrzytu, do funkcjonowania. Otworzywszy dziennik, czytał go uważnie, by tym samym zakodować sobie jak najwięcej informacji; nie chciał się pomylić w pierwotnych założeniach, nawet jeżeli wiedział, co sobie wyobrażał pod względem działania wywaru. - Pysiek, wypytywać zawsze możesz. - pokręcił głową, nie rozumiejąc w ogóle tego podejścia. Fakt faktem, że od kiedy jednak ich relacja ewoluowała, nie miał nic przeciwko wchodzeniu z butami w jego interesy. Czy tam pożyczaniu różnych przedmiotów. Wskazywało to jednocześnie na to, iż ufa mu w pełni pod tym względem, choć pewne rzeczy zapewne chciałby pozostawić dla siebie. No cóż, nie potrafił, a jednak chciałby zasięgnąć paru przydatnych porad. - Wiesz, podczas pojedynków czarodziejskich... nie ma jako tako możliwości zastosowania zaklęć uzdrawiających w prawidłowy sposób, by nie stracić tych paru cennych sekund na analizowaniu ruchów przeciwnika. - rozpoczął, rozciągnąwszy wygodnie ręce, by tym samym założyć je na własnych biodrach; dziennik jedynie zamknął, nadal trzymając go w dłoni. - Zastosowanie eliksiru wiggenowego też jednak zajmuje czas, bo, nie oszukujmy się - trzeba go wyciągnąć, odkorkować, wypić i tak dalej. - bolączka pojedynków na tym się właśnie opierała. Może nie tych legalnych, no ale chodziło tutaj o zarysowanie tego, że człowiek nie zawsze ma okazję się podleczyć. - Myślę nad zmodyfikowanym wiggenowym, który to nazwałbym Aceso. Po dożylnej iniekcji byłby w organizmie i przez jakiś czas leczyłby otrzymane obrażenia, więc mógłby zostać zastosowany przed pojedynkiem czy tam potencjalnym zagorżeniem. - uśmiechnął się, odsuwając jeden z tych licznych kosmyków, który postanowił pojawić się na czole. - Ostatnio analizowałem wpływ substancji leczniczych na organizm... - zastanowiwszy się, przyłożył palce do własnego podbródka. - ...na szczurkach, oczywiście. Jeszcze mi nie odjebało, by wpakowywać w siebie lub kogokolwiek innego niezliczone ilości eliksirów wiggenowych. - jego słowa w tej części były szczerze. - Sprawdzałem w sumie wiele metod wprowadzania i okazało się, że najwięcej śladowych po eliksirze w osoczu pozostaje podczas dożylnej iniekcji. Szukałem czegoś, co mogłoby rozłożyć w czasie działanie eliksiru. Obecnie biorę pod uwagę zmienioną recepturę, długość czasu gotowania, kolejność wprowadzania kolejnych składników, no i wyszło na to, że na pierwszy strzał przetestuję krew salamandry. - nie wiedział, czy być z siebie dumny, dlatego posłał nieśmiały, lekki uśmiech. O zgrozo, miał po tym niezłe poparzenia. Skupiwszy się na kolejnych słowach, zmarszczył znacząco brwi, by tym samym skierować obrączki źrenic w stronę podłogi. No tak. Jego mikstura może działała na szczurku, ale z upływem czasu coś mogłoby się z nim dziać. To nie było jakościowo to samo, co zakupiłby w sklepie z eliksirami lub dostał od Maximiliana. - Jestem tego świadom. - kiwnął głową, spoglądając w stronę klatek, gdzie znajdowały się mniej lub bardziej wybrakowane szczurki. Trochę było mu ich szkoda, ale taka kolej rzeczy; życie tychże istot znaczyło mniej względem życia ludzkiego. Miał tylko nadzieję, że Solberg będzie uważać z tym, co porobili tutaj pozostali uczestnicy Laboratorium Medycznego, wszak nie ręczyłby wówczas za siebie. - Na szczęście po Hogwarcie nie łazi już nic, co chciałoby nam się wepchnąć do żołądka, więc możemy być o to spokojni. - uśmiechnąwszy się, nie chciał jednak przyczyniać się do tych dziwnych wspomnień.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał zamiaru tego roztrząsać. Nie tutaj, nie teraz. Wiedział, że mimo wszystko musi spełnić swój obowiązek i poinformować profesor Whitehorn, na resztę postanowił chwilowo machnąć ręką, skupiając się na ważniejszej teraz dla niego kwestii i choć był pewien, że kiedyś ta sytuacja jeszcze do niego powróci, nie chciał pozwolić, by przez nadmierne rozmyślanie jego praca poszła na marne. No i do tego wciąż strasznie stresował go cały ten powrót do szkolnych obowiązków, co musiał zagłuszyć ponownie eliksirami. Wolał tłumić niektóre rzeczy, niż pozwolić im przejąć kontrolę nad jego czynami. -Nic dziwnego, skoro w tym roku byłem nieobecny. - Starał się, by zabrzmiało to żartobliwie, choć teraz, kiedy był już wyluzowany i zdystansowany po feriach naprawdę dostrzegł, jak bardzo za tym wszystkim tęsknił. Jak w ogóle mógł myśleć nad rezygnacją ze stanowiska tylko dlatego, że został zawieszony. -Według mnie najlepsze podejście jakie istnieje. - Podszedł do swojego stanowiska, gdzie chłodziły się dwa kociołki i prostym gestem je opróżnił. Wiedział, że teraz już na nic mu się nie zdadzą, a szczurki już swoje dzisiaj wycierpiały. Zabrał się za układanie wszystkiego według sobie tylko znanego schematu, wciąż kontynuując rozmowę. Notatki martwych szczurków w jedno miejsce, tych nieco bardziej pokrzywdzonych w drugie... Wertował pergaminy, jak pojebany, by na samym końcu wyjąć z kieszeni najważniejszą notatkę i odłożyć w specjalne miejsce. -Wiem, że mogę, ale nie zawsze jest to konieczne. Poza tym sam powiedziałeś ostatnio, że wolisz to zachować dla siebie. - Wyjaśnił, kompletnie nie mając Felkowi tego za złe. Sam przecież trzymał kilka tajemnic i bardzo dobrze rozumiał, gdy ktoś wolał zachować niektóre rzeczy dla siebie. Odłożył to, co akurat robił, by spojrzeć na Felka, który jednak postanowił uchylić mu rąbka tajemnicy. Uważnie wsłuchiwał się w jego słowa, w pewnej chwili notując coś na pergaminie. I choć w pewnym momencie serce podeszło mu do gardła, dość szybko się uspokoił. Przynajmniej pozornie. Świadomość, że Lowell nie idzie jego tropem pijąc cokolwiek mu kociołek przyniesie była dość pocieszająca, choć wiadomość o krwi salamandry ponownie nieco Maxa zmartwiła. Drobne ranki na dłoniach Felka nie uszły jego uwadze i choć fakt, że mogły je zrobić salamandry a nie jakiś pojebany pożar, który od razu przyszedł Maxowi na myśl, to jednak nie do końca pocieszał go fakt, że Lowell podszedł do zbierania tych składników bez odpowiedniej ochrony. Max był zawieszony między dumą z Felka, że próbuje ogarnąć coś swojego a chęcią wyjebania mu za tak bezmyślne akcje. -Po pierwsze to brzmi ciekawie, nie powiem. Będę na pewno chętnie czekał na jakiekolwiek wyniki bo sama koncepcja już mi się podoba. Choć jestem ciekaw do jak poważnego stopnia urazów ten eliksir ma działać? Bo raczej odjebanie połowy twarzy to chyba zbyt duża rzecz? - Zaczął powoli, lecz z uśmiechem. Koncepcja wydawała mu się być przydatna może nie dla niego samego, ale na pewno dla kogoś, kto nie lubi chodzić z wyglądem śliwki, która właśnie zaliczyła upadek po schodach z piątego piętra. -Po drugie nie radzę próbowania iniekcji wiggenowych na sobie. O ile szczury z bardzo przez to nie ucierpią, o tyle z ludźmi to trochę inna bajka. - Sam swojego czasu interesował się wzmocnieniem działania wiggenowego i uznał, że skoro większość mugolskich rzeczy działa lepiej dożylnie to i ten eliksir na pewno lepiej się wchłonie. Dość mocno się pomylił, czego efektem była pierwsza naprawdę sroga zjeba jaką zaliczył w tej szkole. Od tamtego czasu kombinowanie z metodami podania ograniczał do zwierząt, a ślad po tamtym incydencie pozostał tylko w jego pamięci. -Po trzecie kombinowanie z recepturą to zawsze dobre wyjście do wszystkiego tak naprawdę. Myślę, że konkretna grupa czynników poddana odpowiednim operacjom może pomóc Ci uzyskać ten efekt. Swojego rodzaju opóźnione działanie aktywowane powstaniem urazów.. Dobrze rozumiem? - Wolał się dopytać, by nie palnąć jakiegoś głupstwa. -Po czwarte polecam użycie rękawic ochronnych jak już idziesz po świeżą krew. - Posłał mu porozumiewawczy uśmiech. -A tak serio to rozumiem chyba wybór, ale samo działanie składnika raczej nie wróży niczego w tej kwestii. - Nie chciał się zbytnio wymądrzać i nie miał zamiaru zacząć się na ten temat rozwodzić. Jeżeli Felek już sprawdził tę teorię to sam wiedział, z czym to się je. A może puchon odkrył coś, czego Max nie był świadom i właśnie mógł się dowiedzieć. Tej opcji też nie wykluczał. Nawet nie zaszczycił spojrzeniem szczurów, na które spojrzał Felek. Po pierwsze Max nie był przesadnym entuzjastą fauny, a po drugie traktował te istoty jako czyste króliki doświadczalne. Nie żywił do nich żadnych emocji, no chyba że te akurat wykazywały jakieś ciekawe reakcje na podane im mikstury. -A przynajmniej nie zdajemy sobie z tego sprawy. - Skomentował krótko, bo jakoś nie chciało mu się wierzyć, że ta szkoła nagle pozbyła się tak zabawnego elementu swojej codzienności.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Samemu podejrzewał, że Max jednak nie opuściłby tak szybko tego stanowiska. Wiązało się z naprawdę wieloma wspomnieniami, a do tego... no, nie wyobrażał sobie kogoś innego na stanowisku przewodniczącego. Nawet jeżeli coś tam sypnęło się podczas rozmowy, że jednak mógłby przejąć tę fuchę, nie chciał o tym myśleć. I naprawdę cieszył się, nawet jeżeli wiedział, iż ten głupi list poleci do profesor Whitehorn, że Solberg powoli powraca do tego wszystkiego. Oczywiście nie od razu na głęboką wodę, ale subtelnie, powoli wręcz, pokazując prawidłowość tego procederu. Oczywiście, że się cieszył. Chyba byłby największym idiotą, gdyby jednak postanowił widzieć w tym jakąkolwiek dozę rywalizacji; zresztą, nie chciał myśleć o czymś takim. Dopóki Laboratorium Medyczne funkcjonowało, w przeciwieństwie do reszty kółek w tym kurwidołku, mogli się tylko i wyłącznie cieszyć. A skoro nikt nie wywalił Ślizgona z tej fuchy, to tym bardziej. Uśmiechnął się trochę słabiej na te słowa, niemniej jednak od razu się opamiętał. Czuł się źle z tym, że nie mógł mu pomóc w lepszy sposób pod względem tego, co miało miejsce, ale najważniejsze było obecnie to, iż Max nie zaszył się we własnych czterech ścianach, udając, że wszystko jest w porządku. Wbrew pozorom stagnacja prowadzi do cichej destrukcji... o czym sam doskonale wiedział, nie mogąc czasami usiedzieć w jednym i tym samym miejscu. - Zależnie od sytuacji, oczywiście. - mruknął, posyłając mu oczko; trudno było nie zauważyć, że to podejście posiadało wiele zależności, które należało spełnić, by było korzystne. W przeciwnym przypadku coś się sypało i nie działało tak, jak powinno w rzeczywistości działać, czego był doskonale świadom, gdy starał się przekonać samego siebie, żeby jednak nie podchodził z takim podejściem do reszty społeczeństwa. Niestety - nadmierne przejmowanie się też niosło nieprzyjemne skutki, w związku z czym Felinus miał problem z wyłapaniem odpowiedniej, idealnej wręcz granicy. Prościej było zatem przyglądać się temu, jak Maximilian układał wszystkie notatki w odpowiedniej, tylko sobie znanej kolejności, którą to mógł zgadywać z mniejszym lub większym sukcesem. - Kinda nie byłem pewny co do tego, czy cokolwiek uda mi się w tej kwestii osiągnąć, więc nie chciałem rzucać słów na wiatr. - zaśmiał się. - Że wiesz... woooo, robię zajebisty eliksir, stary, popatrz na to! A co potem? Wielkie gówno i nic. - prychnął rozbawiony, wiedząc, iż jest to dość spora bolączka wielu osób. Chwytanie się za coś, co przerasta możliwości, przerwanie w połowie, porzucenie projektu. - Wolałem się upewnić i, po paru obserwacjach, jestem w stanie stwierdzić, że część drogi mam już za sobą. - uśmiechnąwszy się, poprawił własną bluzę, kiedy to przeglądał notatki, super czytelne. Mapa myśli, jakieś kroki, szczegółowe działanie krwi salamandry i asfodelusa, kiedy to w przypadku tego drugiego doszedł do pewnych wniosków... Niespecjalnie przejmował się tymi rankami, w związku z czym nawet ich nie czuł. Problem był taki, że jednak zdolność zignorowania bólu u niego narastała z każdym miesiącem i zaczęła przybierać dość niebagatelne rozmiary. Wytłumaczenie tego wszystkiego na jednym wdechu spowodowało, iż Lowell musiał zaczerpnąć ponownie powietrza, kiedy to patrzył w stronę Ślizgona, starając się wyłapać jakąkolwiek reakcję. Czasami jednak Max był dla niego jak zamknięta księga, co go wysoce zastanawiało, ale nie chciał też wnikać. - Na pewno, jak jakieś będą, to ci je przedstawię. - postanowił usiąść na jednej z wolnych ławek, założywszy nogę na nogę, by tym samym nie męczyć tych chudych nóg, kiedy to ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy jego ust. Zastanawiał się nad tym, ale nie miał w ogóle pewności, z jakim efektem to będzie działało. - Myślę, że małe rany zaleczy w dość krótkim czasie. Te głębsze... no z nimi to może być jednak problem. Twarzy nie zreperuje, nie ma mowy, ale powstrzyma krwotok, więc nawet jeżeli nie będzie w stanie w pełni uleczyć, da większe szanse na przeżycie, ot co. - stukał palcami o ławkę, a noga charakterystycznie unosiła się do góry i na dół, oparta o podłoże, co wskazywało na zainteresowanie tym tematem. Co jak co, ale uwielbiał uzdrawianie, a sama koncepcja wydawała mu się być całkiem niezła. - Urazy kości odpadają... są to całkowicie inne tkanki. - odchylił głowę do tyłu, a samemu najchętniej to by się położył na ławce, ale nie miał miejsca, więc musiał w sumie przystanąć na taką opcję. Eliksir byłby ogromnie, w jego mniemaniu, przydatny w szczególności dla aurorów, którzy to mogliby się leczyć podczas interwencji bez potrzeby zwracania na to uwagi. - Czekaj, co? Inna bajka? Zdarzało mi się korzystać z wiggenowego w formie iniekcyjnej i nic złego się nie stało... - zmarszczywszy brwi, spojrzał uważnie w jego stronę, zastanawiając się, skąd ten ma takie informacje, w związku z czym pewna determinacja w jego oczach pojawiła się z błyskiem delikatnych świetlików. Znał Maximiliana i wiedział, że skoro coś o tym wiedział, to jednak coś musiało również mieć miejsce. - Stosowałeś na sobie dożylnie eliksir wiggenowy? - zapytał się, bo nie zamierzał patrzeć jak głupi, choć trudno było mu zaprzeczyć, że jednak taka opcja również mu pasowała. O ile nie miałby innego powodu, a ten się jednak znajdował pod kopułą jego czaszki. - Właśnie na jakiejś podstawie jest najłatwiej... aniżeli wymyślając od zera przepis, więc myślę, że powinno to zadziałać. - uśmiechnąwszy się, powróciwszy już poniekąd na ziemię, zszedł z ławki, by rozchodzić własne przemyślenia po pomieszczeniu. Czy tam Jessica była, czy też i nie. - Tak, opóźnione działanie aktywowane powstawaniem urazów. Standardowy wiggenowy od razu zużywa swoje wszystkie właściwości. - przytaknął, mając w sobie dość sporo energii. Nie była to mania, ale nadal... dość nietypowe, jak na niego. Może wynik ostatnich wydarzeń, jakie to miały miejsce? Samemu nie wiedział i niespecjalnie go to interesowało, kiedy to myślał i myślał. Intensywnie, bez większych opóźnień. - Szlag by to, przejrzał moje łamanie przepisów BHP. - pokazał mu język. - Następnym razem wezmę. - o ile będzie ten następny raz, bo posiadał ze sobą tyle tej krwi, że nie musiał się wcale o nią martwic. Usłyszawszy natomiast kolejne słowa, oparł się łokciami o ławkę, kładąc własne policzki o otwarte dłonie. Nad tym się jednak poważnie zastanowił, przypominając sobie rozmowę z Marie. I pewne rzeczy, które to zdołał wyczytać z podręczników. - Wiem, że samo działanie składnika nie zadziała, ale ostatniego czasu miałem okazję przeanalizować wpływ asfodelusa na eliksiry. - uśmiechnął się, spoglądając na niego z widocznym zaciekawieniem. - Asfodelus jest wykorzystywany w wiggenowym, wywarze żywej śmierci, hematografowym i necese- tfu, necessitudo. Jest tylko jeden eliksir zwykły, w którym dochodzi do wykorzystania tej rośliny. Pozostałe to lecznicze. - mruknąwszy, przymknął na chwilę oczy. Doskonale pamiętał tę rozmowę, kiedy to doszedł do pewnych wniosków, niemniej jednak sam fakt tego, iż Marie chciała naciskać na wyjawienie pewnych rzeczy... no, nie powodowało fajerwerków radości pod kopułą jego czaszki. - Hematografowy odczytuje składniki krwi, necessitudo nastawiony jest natomiast na genetykę. Wszystkie z nich nie mogą być zażywane, chyba że bierzesz pod uwagę wywar żywej śmierci, którego skutki, po Halloween, doskonale znamy. No i wiggenowy. W zewnętrznym działaniu eliksiry "odczytują" pewne składniki, natomiast w doustnym, dożylnym i domięśniowym - powodują "zapisanie" pewnych składników. Wiem, że to śmiesznie brzmi, ale tak to właśnie widzę. Pojebany ze mnie człowiek, co nie? - na Merlina, jak się rozgadywał, ale nie mógł na to nic poradzić. Po prostu go to fascynowało, a to było wysoce rzadkie. Tym bardziej, że większość rzeczy z uzdrawiania ogarniał i kuł jak mantrę, w związku z czym był zaintrygowany tym wszystkim. Czuł się wręcz jak dziecko. - Krew salamandry może podtrzymać działanie, jeżeli asfodelus zostanie wcześniej odpowiednio przyrządzony. Tyle z tej filozofii. Te składniki będą się nawzajem kontrolować. Krew salamandry będzie działać reaktywnie wraz z tą rośliną. Jeżeli asfodelus jest w stanie odczytywać pewne rzeczy, to będzie tak naprawdę czymś na zasadzie tunelu. Będzie działać obustronnie; odczytywać i zapisywać. - ten grad informacji był za duży, w związku z czym potrzebował chwili oddechu, ale ogniki w jego oczach zdawały się być inne. Różniące się od tego, co zazwyczaj Solberg miał okazję widzieć; może nie było to coś naturalnego jak na Lowella, ale mogło wskazywać na chęci, co było wysoce ważne w jego funkcjonowaniu. Może nie powinien podchodzić do szczurków w taki sposób, skoro przecież zabijał zwierzęta podczas pracy, co nie zmienia faktu, iż jednak pewne cechy wrażliwości się w nim pojawiły. Owszem, jeżeli chciał, to mógł się ich wyzbyć, ale obecnie nie widział potrzeby. - No tak... nie zdziwiłbym się, gdyby naszła tutaj jakaś kolejna plaga na miarę CHOCHLIKÓW KORNWALIJSKICH. - te emocje, które im towarzyszyły podczas rozwalania stworzeń, a do tego tworzenie sobie run na ryjcach... no ogromna salwa śmiechu, nie ma co. Mimo to Lowell się uśmiechnął; nawet jeżeli te niebieskie stworzenia rzucały nożami i talerzami, zbudowali sobie na ich podstawie całkiem ciekawe wspomnienia.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam dziwił się, że jeszcze go ze stanowiska nie wyjebali. Zdecydowanie na to zasługiwał, choć możliwe, że po prostu nie widzieli dotąd innego kandydata na to miejsce. Później jednak pojawił się Felek i Max były spokojny wiedząc, że to akurat on przejął jego pałeczkę, choć obecnie nie trwałoby to zbyt długo ze względu na to, że puchon w tym roku miał skończyć edukację. Los jednak chciał, by Solberg powrócił w mniejszej lub większej chwale (zdecydowanie mniejszej nie oszukujmy się) i mógł po raz kolejny rzucić im wyzwanie, na które nie każdy przeciętny mieszacz w kociołku w ogóle by wpadł. Pamiętał jakie głosy chodziły, gdy kazał im pichcić tojadowy bez tojadu. Trochę się z większości z nich uśmiał, a trochę liczył, że mimo wszystko pokazał im, że czasem umiejętność improwizacji i przede wszystkim odpowiednia znajomość składników mogą uratować sytuację. Sam akurat był wdzięczny ile Felek wraz z innymi dla niego zrobili w tamtym czasie, gdy mimo wszelkich głośnych zapewnień, potrzebował ich najbardziej i choć nie każdą bolączkę w jego sercu pokazywał, był pewien, że bez odpowiednich ludzi wokół skończyłby w dużo gorszym miejscu. Zamiast jednak kompletnie pogrążyć się w mroku zdołał nawet podjąć kilka decyzji, które miały mu pomóc wyjść na jeszcze lepszą drogę niż przed tym całym leśnym rozpierdolem. Pomijając oczywiście fakt, że sam nie zauważył do końca jak bardzo się w tym czasie rozpił. Uniósł nieco mocniej jeden z kącików na słowa Felka. Student miał rację, choć czasem niezależnie od podejścia i tak wszystko się waliło. Sam starał się podchodzić do wszystkiego raczej na wyjebce ze względu na to, że bardzo dobrze wiedział, jak zbyt duże nagromadzenie emocji może go zniszczyć od środka. W końcu żył tak przez naprawdę wiele lat. Na szczęście ostatnimi czasy mógł od tego odpocząć, odetchnąć na nowo choć pozostawało pytanie, na jak długo. -Totalnie rozumiem. Zresztą nie musisz się tłumaczyć. - Sam miał pół kufra zaczętych projektów, do których zapał mu opadł lub utknął w martwym punkcie i nie potrafił ruszyć dalej. Co prawda wiele z nich wynikało z ówczesnego braku wiedzy Maxa i zapewne w dniu dzisiejszym mógłby je pokończyć, ale pomysłów z jego głowy nie ubywało i zamiast brać się za stare, nieudane projekty wciąż wolał rzucać się w wir nowości. Choć obecnie sprawa była nieco inna. Był z Lucasem już prawie na końcu ich działań nad syrenim eliksirem, od czego miało zależeć naprawdę wiele. Jeżeli ten projekt by nie wypalił, Solberg nie był pewien, czy powinien dalej brnąć w tym kierunku. -Część drogi? To brzmi jak znaczny postęp. - A przynajmniej on zwykł tak mawiać, gdy nad czymś pracował, by nie zapeszać, że pod koniec całego procesu coś akurat jebnie. Mimo dość dynamicznego rozwoju ich relacji, to Felek był tym, któremu udało się najbardziej otworzyć. To właśnie puchon jako pierwszy odkrył w całości przed Solbergiem swoją przeszłość i poczynił największe postępy w kwestii zaufania. Max, choć zawsze sprawiał pozory kogoś naprawdę otwartego, wciąż podzielił się zaledwie cząstką tego, co w nim siedziało i kim naprawdę był, co niewielu tak naprawdę zauważało skupiając się na tym, co starał się sobą reprezentować na zewnątrz. Mimo to sam był zaskoczony, jak szybko zwierzył się z niektórych spraw, do których przyznanie się przed Lucasem czy Julką wciąż sprawiało mu problemy mimo wieloletniej przyjaźni. Skinął tylko głową na zapewnienia Felka, po czym oparł się o stół uważnie go słuchając. Sam chętnie by teraz zajarał, ale ze względu na obecność pracującej w klasie Jess wolał się powstrzymać. -Tak myślałem. Chociaż zmniejszenie szansy na zgon i tak już brzmi obiecująco. Grabarze będą Cię nienawidzić. - Wsadził ręce do kieszeni, nie zwalniając obrotów swoich myśli. To był dość ambitny projekt musiał przyznać i trzymał kciuki za Lowella, by mu się powiodło. Słowa Felka na temat wiggenowego sprawiły, że jedna z brwi automatycznie poleciała ku górze. Nie wiedział nawet od czego zacząć, choć lewa dłoń wysunęła się z kieszeni wprawiając w ruch pióro, którym zaczął kreślić kilka krzywych liter na pergaminie. -Albo miałeś zajebiste szczęście, albo odkryłeś coś o czym nie mam pojęcia i chętnie o tym posłucham. - Powiedział bez nuty żartu, bo jeżeli Feli faktycznie przetrwał bez urazu coś podobnego to Max musiał się dowiedzieć jaka była różnica między jego doświadczeniem a tym, które posiadał student. Teraz to już nie było innego wyjścia. -Stare dzieje. - Wzruszył tylko ramionami, jakby kompletnie nie było to warte uwagi, choć wspomnienie okropności tamtego przeżycia czasem do niego powracała. Mimowolnie podrapał się jednak po zgięciu prawej ręki. Z wielu głupot jakie odjebał w tej szkole ta zdecydowanie plasowała się gdzieś w pierwszej piątce. -Ogarnianie wszystkiego od bazy to cholernie skomplikowany proces. Widziałem jak to przebiega i nie wiem czy byłym w stanie to ogarnąć. Choć na pewno nie omieszkam spróbować. - Tajemniczy błysk pojawił się w jego zielonych tęczówkach bo o ile przy syrenim eliksirze bazowali z Lucasem na innej recepturze, o tyle miał w planach inny projekt, do którego chciał podejść całkowicie inaczej. Domyślał się, że zajmie mu to dwa razy więcej pracy i pewnie dwa razy więcej wypadków, ale był na to gotów. Wiedział też, gdzie w razie potrzeby mógł szukać w tym zakresie pomocy. -Opóźnienie działania nie powinno być trudne, ale zażądanie, by eliksir reagował w odpowiednim momencie, to już inna bajka. Przejrzyj sobie "Eliksirowarstwo Estetyczne Ekscentryków" książka pokurwiona jak jej tytuł, ale może coś tutaj pomóc. - Sam niezbyt interesował się tematyką tego tomu, ale musiał przyznać, że gdy już zdecydował się go otworzyć znalazł tyle perełek, że chętnie ponownie do niego zaglądał. Nie był to tradycyjny podręcznik, ale z pewnością bardzo pomocny dla każdego, kto chciał nieco poszerzyć swoje horyzonty w temacie magicznych mikstur. -Naprawdę myślałeś, że nie zauważę? - Pokręcił lekko rozbawiony głową. Przez to, czego zdążyli już wspólnie doświadczyć był wyczulony na najmniejsze zmiany u Felka i choć nie zawsze odnosił się do nich na głos, nie oznaczało to, że ich nie zauważał. Gestem zachęcił Lowella, by ten rozwinął myśl i uważnie słuchał jego słów. Cholernie ciepło robiło mu się na sercu widząc puchona w takim stanie. Pełnego pasji, opowiadającego o czymś, co go naprawdę jara i choć wiele z tych informacji nie była dla ślizgona nowa, postanowił nie wtrącać się i cierpliwie wysłuchać wszystkiego, co Feli ma do powiedzenia. Nawet nie wiedział, że jego twarz przybrała ciepły, pełen głębszego uczucia wyraz, gdy tak przyglądał się temu wszystkiemu pozostając opartym o blat ławki. -Oj tam od razu pojebany. Dobrze kombinujesz mordzix. Już jestem z Ciebie dumny, a co dopiero jak uda Ci się to gówno ukończyć. No i jakby przełożyć to na bardziej poprawną nomenklaturę to masz całkowitą rację. A przynajmniej tak mi się wydaje. Tylko błagam uważaj z krwią salamandry. Przy jej użyciu potrzeba naprawdę silnych stabilizatorów. - Poradził, choć nie chciał ingerować w resztę tego, co właśnie mu zostało przedstawione. W głowie ślizgona pojawiła się uproszczona wizualizacja efektu, jaki Feli chciał osiągnąć i wydawało mu się, że to może naprawdę zadziałać. Szczerze nie mógł się doczekać na jakiekolwiek informacje na temat pracy puchona bo o ile chciał pozostawić mu pracę dla siebie, o ile oczywiście ten nie zapyta sam o pomoc, o tyle nie miał zamiaru odmówić sobie paru drobnych testów zależności składników na własną rękę. Szczególnie, że taka analiza naprawdę zaczęła go jarać i najchętniej wziąłby każdy istniejący składnik eliksiru pod lupę badając, jak oddziałują na niego poszczególne warunki. -Oh myślę, że jeszcze nie jena nas czeka. Może następnym razem małe, słodkie akromantule? - Pokręcił głową na samą myśl o setkach piszczących uczniów na widok pałętających się po zamku pająków gigantów. Nawet jeżeli miały być dużo mniejsze niż ich oryginalne wersje.
Lowell wiedział, dlaczego kadra nauczycielska nie postanowiła wywalić Maximiliana z Laboratorium Medycznego - i to mogło być zastanawiające, ale mniejsza, nie zwracał na to uwagi. Podczas pobytu w tym bardzo ciekawym kurwidołku... no cóż, niższy chłopak doszedł do wniosku, że te kluby funkcjonują, ale różnorako - raz są spotkania, raz ich nie ma, innym razem kurzą się i w ogóle nie są dotykane, tudzież przywracane do życia. Pod skrzydłami Ślizgona kółko powiązane z eliksirami i uzdrawianiem funkcjonowało, w związku z czym odroczenie go od pełnienia tej funkcji byłoby tylko i wyłącznie czymś w rodzaju kary prędzej dla uczestników, aniżeli samego przewodniczącego. Zresztą, samemu nie widział nikogo innego na tym miejscu, a współpraca ze Solbergiem nie stanowiła dla niego żadnego problemu, w związku z czym klub rzeczywiście żył i miał się dobrze. Inne... no cóż. Były głównie pod znakiem zapytania, w związku z czym wymagały pewnego odświeżenia pod względem pełnionych w nich funkcji. I chociaż Felinus starał się chodzić na wszystkie, o tyle jednak w repertuarze własnego planu zajęć chciałby mieć trochę snu, w związku z czym nie zawsze był w stanie spełnić wszystkie zagwozdki danego spektrum gałęzi funkcjonowania szkolnego. Ot; nie był robotem, a prędzej człowiekiem, który to składa się z różnorakich uczuć. Oraz potrzeb, oczywiście. Nie wymagał tak naprawdę wdzięczności; nigdy jej nie wymagał. Prędzej zależało mu na tym, by Max powstał. Może nie tak efektownie jak feniks z popiołów, może nie do końca przeprowadził swoistą reinkarnację, ale po prostu... funkcjonował. I naprawdę cieszyło go to, iż chłopak dawał sobie z tym wszystkim rady. Nawet jeżeli czasami samemu nie przyczyniał się do polepszenia sytuacji, nie zamierzał go tak łatwo pozostawić. Odrzucić w kąt wszystko, co razem zbudowali. Zależało mu, w związku z czym, widząc zaintrygowanego Laboratorium Medycznym Solberga, trochę trudno było mu tak naprawdę ustać w jednym i tym samym miejscu. Lowell wiedział, że nie musi się tłumaczyć; wiedział, ale chciał się podzielić powodami, dla których, w tamtym momencie oczywiście (i na początku zajęć) postanowił zwyczajnie porzucić do piachu jakikolwiek pomysł uzewnętrznienia własnych chęci wobec stworzenia czegoś totalnie nowego. To go napędzało teraz do działania; potrafił się skupić, wysuwać odpowiednie wnioski, choć czasami to jednak z kawą powinien przystopować. Chciał się skupić na jednej rzeczy, aniżeli na wielu, choć pod kopułą czaszki tak naprawdę wędrowały kompletnie nowe pomysły. Chociażby zaklęcie, które generowałoby odpowiednią falę uderzeniową. Przedmioty diagnostyczne. Ile w nim było pokładów energii - tego chyba nawet Merlin sam nie był w stanie stwierdzić. Mimo to Aceso było tym, co go naprawdę zainteresowało, w związku z czym był gotów poświęcić większość wolnego czasu na próbach i staraniach. - Teoretycznie tak, kwestia właśnie doboru składników i receptury. - bo o ile zamysł posiadał, bo o ile krew salamandry zdawała się być odpowiednia, o tyle jednak musiał popracować nad recepturą. A wcale nie był z tego taki dobry, więc podejrzewał, że prędzej czy później zwróci się o pomoc, w związku z czym nie zamierzał jeszcze z góry określać własnych możliwości i zdolności. Tym bardziej, że w jego przypadku, że z jego szczęściem, no cóż, to ma wysokie prawdopodobieństwo jebnięcia i wysadzenia Hogwartu w powietrze. Na renowację budynku raczej nie będzie go aż nadto stać; chciał uniknąć konieczności ponoszenia kosztów za potencjalne uszkodzenia. To prawda, jako pierwszy postanowił zaufać w pełni. I o ile na początku miał z tym ogromne problemy, o tyle jednak Maximilianowi ufał. Ufał ślepo, zgodnie z własnym patronusem - niczym pies, który posiada jednak bezpośrednie korzenie u wilków. Pewne rzeczy chciał pozostawić dla siebie (i je pozostawiał), niemniej jednak nie widział ukrywania czegoś, co ich dwóch zwyczajnie by zaintrygowało. Zresztą, rozmawiali już na takie tematy, że nawet najgłupsze pytanie mogłoby zostać przeistoczone w żart. Być może to było to dziwne światełko w tunelu, które zauważył, a może po prostu... kochał Solberga za to, jakim był? To na pewno. Być może ta zewnętrzna otwartość przyczyniła się do zrzucenia z siebie znacznie cięższego bagażu. A może po prostu... widział w nim siebie? Samemu nie wiedział. Mimo to nie bał się. - Już widzę ten piękny, zbiorowy pozew z oskarżeniem, że pozbawiam ludzi ich pracy. - uśmiechnąwszy się, kiedy to oparł się o własny policzek, zapominał czasami, że Jessica pozostaje w sali, niemniej jednak szybko przywoływał sobie to, iż ona tam jednak jest i męczy się nad eliksirami. Trochę jej współczuł, ale nie mógł niczego w tej kwestii zrobić; stety niestety. W związku z czym skupił się na tym, by z rozmowy wynieść jak najwięcej, kiedy to przedstawiał własne punkty widzenia, choć na słowa znacząco się zdziwił. I to mocno, że aż podniósł brwi, nie mogąc uwierzyć w to, czy ma takie ogromne szczęście, czy jednak odkrył coś... czego odkrywać po prostu nie powinien. - Pewnie miałem zajebiste szczęście. To znaczy się, nic mi nigdy po takim zastosowaniu nie było. Nie wiem... może kwestia tolerancji organizmu na składniki? Złe przygotowanie roztworu do iniekcji, temperatura? Wiesz, inaczej jest, jak przyjmujesz dożylnie, a inaczej jest, jak przyjmujesz poprzez drogę pokarmową. - zaczął wymieniać, a samemu wystawił dłoń z palcami, jakoby odliczając kolejne przyczyny, które mogły potencjalnie wpłynąć na ten stan rzeczy. Mimo to zmarszczył brwi, słysząc dość zbywającą go odpowiedź. Oczywiście, że nie mógł z tym niczego zrobić, ale nadal - delikatnie przegryzł własną wargę, co było oznaką delikatnego stresu, by tym samym wziąć cięższy wdech. Do tego Max zdawał się podchodzić do tego na luźno, co go troszeczkę zirytowało, ale nie chciał zbytnio tego pokazywać. - Stare dzieje, a jednak o tym wspominasz. - puścił mu od niechcenia oczko, bo o ile wiedział, że rozdrapywanie starych ran nie jest fajne, o tyle był w stanie to respektować. W związku z czym przeszedł gładko do następnego tematu. - Podejrzewam... to znaczy się, niespecjalnie lubię się ze zwykłymi eliksirami, ale te lecznicze to ogarniam dość szybko, więc... - dodał trochę poddenerwowany. No może nie był najlepszy ze wszystkiego, ale do tego się przyznał, w związku z czym mógł opuścić własną bańkę wszechwiedzy, wychodząc do ludzi z normalnym podejściem. Czekoladowe tęczówki spoglądały na niego uważnie, jakoby chcąc wychwycić emocje, niemniej jednak starał się nimi nie przejmować. - Właśnie też nad tym myślałem, żeby sięgnąć po dodatkowe źródło o równie pojebanym tytule. Asfodelus mógłby wykrywać zmiany w ilościach płytek krwi, chociaż musiałoby być jakieś dodatkowe zabezpieczenie, by eliksir nie ulatniał się w wyniku zmian w krwi wynikających z działania innych hormonów i organów. - zastanowiwszy się, przyłożył ponownie palce do własnego policzka. Samemu emanował uczuciami w dość sporej ilości, co wpływało bezpośrednio na odbiór słów, które opuszczały jego usta. - Ja wiem, że zauważysz, o to się nie martwię, ale spójrz na to od innej strony. Nie ukrywam tego. - pokazał mu język, starając się przemknąć prze ten temat w dość gładki sposób. Nie wiedział, jak na to zareaguje Maximilian, ale koniec końców żył, miał się dobrze, no i funkcjonował. A to było chyba najważniejsze, bo magiczny świat jest tak pokurwiony, że wystarczy drobna chwila nieuwagi, by stracić tym samym życie. Samemu początkowo nie zauważył, jak się rozgadał. Zresztą, rozmawianie na temat czegoś, co go naprawdę zainteresowało, sprawiało mu czystą przyjemność. Może nie było to porównywalne z innymi ludźmi, ale nadal - starał się. Widać było zaangażowanie, przeanalizowanie tematu, doszukiwanie prawdy i próby wyboru najlepszych opcji. Tak naprawdę nie wiedział, że wiedza, do której doszedł w wyniku rozmowy z Moreau, będzie w stanie w tak prosty sposób się przydać. To znaczy się, może nie prosty, ale na pewno w jakiś. Samemu nawet z początku nie zauważył, jak patrzy na niego w ciut inny sposób Maximilian, wszak samemu potrzebował trochę ruchu, by przemyśleć pewne rzeczy i je przedstawić w zrozumiałym języku. Zastanawiał się, starał dojść do wniosków, a może uda mu się coś nowego wynaleźć? Dopiero, gdy pod koniec na niego spojrzał, zauważył tę zmianę, na którą uśmiechnął się równie ciepło. Co jak co, ale tego Solberg ukryć nie mógł. Felinus uważał to za urocze, na co przechylił głowę, by następnie oprzeć się łokciami o ławkę. - Nie da się wszystkiego zrobić hop siup, więc mam nadzieję, że nawet jeżeli zajmie mi to dużo czasu, to efekt będzie satysfakcjonujący. - mruknął, wszak nie zamierzał tego tak łatwo porzucić. A na pewno nie pomysłu, który to przecież narodził się w umyśle i pomyślnie kiełkował, podlewany od czasu do czasu, wyeksponowany na działanie promieni słonecznych. - Nie ma to jak gdybanie. Jak się nie uda, to pomyślę nad czymś innym. - przytaknął, wsłuchując się w następne słowa ze strony Solberga. Wiedział o tym; krew salamandry posiada silne właściwości lecznicze, na które będzie musiał zastosować coś, co ustabilizuje działanie. - Jestem tego świadom. Poza tym, moja wiedza na temat eliksirowarstwa jest nadal niewielka, więc na pewno, pod względem warzenia, będę szukał odpowiedniej zapomogi. - puścił oczko, by tym samym się wyprostować i rozciągnąć. Pomysł był super, tylko gorzej z realizacją. Wymagało to od niego czasu, łamania regulaminu i ogólnego rozpierniczenia. Mimo to miał siły i energię, w związku z czym nie zamierzał tak łatwo z tego rezygnować. - Małe, słodkie akromantule? - wargi uniosły się ku górze; samemu nie miał nic przeciwko włochatym przedstawicielom pajęczaków. - Nie kuś, wziąłbym sobie jedną do domu. Czemu tak nie zrobiłem z niuchaczem... Dobra, czas się zbierać. - zastanowiwszy się, zapakował własne rzeczy do torby, by tym samym mieć pewność, iż wszystko wziął. No, poza fiolką z afrodisią. Nie widział obecnie sensu, by cokolwiek więcej ze sobą brać, dlatego chwycił mocniej palcami pasek od bezdennej torby, skupiając spojrzenie na Ślizgonie. - Chyba że mam ci pomóc z tym wszystkim tutaj... Co prawda nie posiadam stosownej wiedzy, no ale na coś może się przydam? - mruknąwszy, pokazał białe ząbki, co robił stosunkowo rzadko.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam akurat kompletnie nie orientował się w tym, jak poszczególne kółka działały. Już po pamiętnej bójce z Boydem i Filinem, gdy został wykluczony przez Beatrice z uczestnictwa w kółkach, kompletnie stracił zainteresowanie tymi zajęciami, a gdy dodatkowo dojebano mu jeszcze zawieszenie, Max zupełnie zapomniał, że jakiekolwiek zajęcia w Hogwarcie istnieją. Lekcje, kółka, treningi.. To wszystko odrzucił w niepamięć, odcinając się mentalnie od całego tego bałaganu. Nawet nie zdawał sobie sprawy z roszady w kadrze, jaka to nastąpiła, przez co obecność kogoś takiego jak Jasper, któremu podczas ferii miał okazję sprać mordę, była dla ślizgona niemałym zaskoczeniem. Funkcjonował, to prawda. Mimo dość pokaźnego załamania w gabinecie Dear, Max nie pozwalał sobie na kolejne kroki w tył, choć takie mu się zdarzały. Mimo to, codzienne problemy, relacje i próba skupieniu się na pracy skutecznie odciągały go od listopadowej tragedii. Do tego wiele zawdzięczał pojebanym mieszankom eliksirów, jakie w siebie wlewał, a które po odpowiednim czasie pomagały mu nawet przespać te kilka godzin w nocy. Wciąż niestety nie udało mu się dojść do etapu, gdzie ten wypoczynek byłby wystarczający, ale przynajmniej o posiłki dbał bardziej, co powoli zaczynało odbijać się na jego wyglądzie. Solberg na pewno uradowałby się słysząc, ile pomysłów kłębi się w głowie puchona, choć chęć skupienia się na jednym była rozsądną decyzją. Wiadomo, że chcąc zabrać się za wszystko zazwyczaj człowiek nie zrobi porządnie tak naprawdę nic. Był tu jednak po to, żeby Felka wspierać nie tylko ze względu na ich relację, ale i dlatego, że uważał ten pomysł za wart realizacji, a takie opowiedzenie komuś o własnych planach często pozwoliło dostrzec szczegóły, które podczas samotnych rozmyślań gdzieś znikały. -To akurat dość dużo jak na początek. Reszta to szczegóły, z którymi będziesz się pierdolił najdłużej, ale jednak szczegóły. - Cicho się zaśmiał, bo taka była prawda. Ogarnięcie mocnej bazy często przychodziło stosunkowo łatwo, ale modyfikacja jej pod konkretne wymagania potrafiła naprawdę spędzić sen z powiek. No chyba, że akurat nie było się w tej kwestii takim perfekcjonistą jak Solberg i nie podnosiło poprzeczki tam, gdzie praktycznie nie dało się jej dosięgnąć. Porażki i mniejsze lub większe wybuchy były jednak w ten proces praktycznie nieodłącznie wpisane, więc Max nawet nie spodziewał się, że Feli uniknie choć jednej dziwnej przygody z kociołkiem. Sam ślizgon tak jak już wyznał w igloo, po prostu szczerze bał się zrzucenia masek, jakie na co dzień nosił w obawie przed zranieniem Felka. Nie ukrywał już tego, ale powody, które stały za tymi słowami wciąż mocno trzymał w sobie, nie pozwalając im ujrzeć światła dziennego. Wciąż ciężko było mu zrozumieć, jak Feli może mu zaufać, skoro on sam nie potrafi obdarzyć zaufaniem siebie. Czuł się momentami źle przez to, że puchon pokłada w nim jakieś nadzieje, stara się, a Max wygląda jakby wciąż stał w miejscu, choć naprawdę wiele wysiłku wkładał w to, by najzwyczajniej w świecie nie spierdolić z tej relacji z powodu zwykłego strachu. Powoli jednak czuł, że się do tego przyzwyczaja i w jakiś dziwny sposób to uczucie mu się podobało. -Przynajmniej będziesz miał jedną rozprawę a nie milion. Trzeba szukać pozytywów. - Dał mu lekkiego kuksańca, bo cała ta sytuacja brzmiała na naprawdę absurdalną. Sam już dawno zapomniał o obecności Jess, która naprawdę musiała mieć tu niezłe przedstawienie, o ile w ogóle wychyliła głowę znad swojego kociołka. Max powinien był rzucać na nią okiem, ale temat eliksiru Lowella zbyt mocno skupił jego uwagę. -Tolerancja nie powinna mieć tu nic do rzeczy. Przygotowanie prędzej choć nie wstrzyknął bym sobie byle czego. Brałem zaufany towar bez większej ingerencji w jego formę. Wiem, że to wygląda inaczej przy dawaniu w żyłę, ale nie widzę błędu, który mogłem wtedy popełnić. - Myślami odleciał do wspomnień ze starych eksperymentów, próbując je dokładnie analizować. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że brzmiał jak ćpun, który omawia branie heroiny. Co prawda nie przeprowadzał niezliczonej ilości prób, ale te, które miały miejsce przygotowywał tak starannie, jak tylko mógł. A może była to właśnie kwestia zbyt dużej staranności? Może powinien pozwolić na małe niedoskonałości, które mogły zniwelować nieprzyjemne skutki? Zbyt duża dokładność czy sterylność też nie zawsze była rozwiązaniem. -Muszę kiedyś do tego wrócić. - Wymruczał pod nosem, dodając kolejne krzywe literki na zapisany już prawie w całości pergamin i o ile nie widziało mu się powtarzanie starych błędów o tyle był pewien, że da radę jakoś obejść część wstrzykiwania eliksiru samemu sobie, by zobaczyć rezultaty. A przynajmniej na to liczył. Sam specjalnie nigdy nie ukrywał tego, że kombinował z eliksirami ile się da i przez to nie raz w różnym stanie lądował w szpitalnym łóżku. Jego organizm musiał go nienawidzić, co próbował mu rekompensować ogromną ilością ruchu i w miarę zdrową dietą. Przynajmniej przez większość czasu. Dlatego też reakcja Lowella nieco go zdziwiła. Był pewien, że puchon nie przyłoży do tego większej wagi znając zamiłowania Maxa do kociołków i ich zawartości. -Spytałeś, a do tego mogło to zapobiec potrzebie kupowania wieńca na Twój pogrzeb, więc czemu miałem nie wspomnieć? - Zapytał, patrząc na puchona dość skonsternowanym wzrokiem. Naprawdę nie widział w tym większego problemu. Może i było to dość nieodpowiedzialne i nie powinien tego robić, co dobitnie mu przekazano, gdy przez prawie dwa miesiące leżał przykuty do łóżka, jednak wyniósł z tego kilka cennych lekcji i nie miał zamiaru udawać, że nic się nie stało. A poza tym minęło już tyle czasu, że naprawdę nie wyobrażał sobie jakie mogło to mieć teraz znaczenie. -To akurat wiem. - Uśmiechnął się ponownie na to wyzwanie, bo kwestia tego, że Lowell ogarniał wszystko co lecznicze dużo lepiej niż przeciętne sprawy była naprawdę trudna do pominięcia. -W takim razie zrezygnuj ze szkolnej biblioteki i poszukaj czegoś po mniejszych księgarniach w Londynie. To kopalnia perełek, których w bardziej komercyjnych miejscach możesz nie dostać. - Wyłapywał te wszystkie emocje bijące od puchona i musiał przyznać, że były one poniekąd zaraźliwe. Czuł ten dreszcz ekscytacji na samą myśl, że kiedyś będzie mógł spojrzeć do kociołka pełnego tej mikstury, która dodatkowo zostanie opracowana przez jego... Felka. -Nad tym już musisz się dobrze pochylić, nie znam się na tych wszystkich urazach i funkcjonowaniu ludzi tak jak Ty, ale widzę że jest dużo rzeczy, które trzeba brać pod uwagę. - Wyznał szczerze, nie chcąc wypowiadać się w temacie o którym nie miał bladego pojęcia, by przypadkiem nie zaszkodzić pracy puchona. Był jednak pewien, że ten tak łatwo nie odpuści i w końcu znajdzie odpowiednie rozwiązanie swojego problemu. Na następne słowa wywrócił tylko oczami, zaplatając ręce na piersi, choć na twarzy ślizgona wciąż gościł uśmiech. Nie miał nastroju na jakieś kłótnie czy poważne dyskusje i bez problemu przyjął ten lekki ton, jakim posłużył się Lowell, ale coś od siebie musiał dodać i miał nadzieję, że ten skromny gest powie puchonowi wszystko. Spokojnie wodził oczami za ruchliwym studentem starając się wyłapać i zapamiętać każde jego słowo i gest. A tych było zaskakująco dużo. Max nie przypominał sobie, by kiedykolwiek widział Felka w podobnym stanie, a nawet jeżeli to zdecydowanie zdarzało się to zbyt rzadko. Ta postawa mu służyła i ślizgonowi ciężko było oderwać od Lowella wzrok. Biła od niego jakaś dziwna energia, która wręcz nie pozwalała na przeniesieniu uwagi na cokolwiek innego. Z rękoma ponownie w kieszeniach stał więc tam chłonąc całą tę scenerię i kompletnie nie zdając sobie sprawy ze zmian na własnej twarzy. Czuł ciepło rozlewające się po jego sercu zastanawiając się, czy to właśnie na podobnych wspomnieniach opiera się magia patronusa. W końcu coś dość podobnego mógł wyczuć w Białej Jaskini, gdy Julka wpuściła go do tego, co pozwalało przywołać jej świetlistego dzika. Gdy Feli oparł się o ławkę nie mógł powstrzymać się od pochylenia własnego ciała i po uprzednim odgarnięciu niesfornego kosmyka, który opadał lekko na czekoladowe tęczówki, złożenia na jego ustach krótkiego pocałunku, który dopełniłby tego wszystkiego. -Niektórych rzeczy wręcz nie powinno się przyspieszać. Czasem im dłużej czekasz, tym większa satysfakcja gdy w końcu to się uda. - Nie miał na myśli tylko eliksirów, choć zdecydowanie niektóre z nich wpadały w tę kategorię. W gruncie rzeczy samo życie często tak działało i czasem coś, co zostało nienaturalnie przyspieszone mogło nie spełniać oczekiwań, które pielęgnowało się w głowie. Dopracowanie szczegółów pomagało unikać niektórych błędów, choć były też takie, których ominąć się po prostu nie dało bez względu na ilość poczynionych przygotowań. -Jestem pewien, że dasz radę. Przecież co to dla Ciebie. Poza tym, zawsze można przetestować to cudeńko podczas jakiegoś naszego treningu. - Zaproponował to, co przyszło mu na myśl dosłownie w tej sekundzie. W końcu o urazy wtedy zdecydowanie było łatwo, no i ukryty swój cel Max też w tym miał. Nie łudził się, że Feli pozwoliłby mu samemu wypić nieprzetestowany eliksir, ale przynajmniej byłby na miejscu, gdyby coś naprawdę niepokojącego się odjebało. A zdecydowanie była to lepsza opcja niż stanie z aparatem i recytowanie mu trenów podczas wykrwawiania się na śmierć. -Zapomogi pod tym względem masz w tym zamku aż nadto. Zarówno tej profesjonalnej w kadrze jak i tej mniej licencjonowanej, więc na pewno kogoś znajdziesz. - Nie miał zamiaru zakładać, że to do niego puchon przyjdzie jeżeli potrzebował pomocy, choć musiał przyznać, że na pewno czułby się w pewien sposób wyróżniony. Wiedział jednak, że Lowell zaopatruje się w eliksiry u Skylera, który posiadał naprawdę obszerną wiedzę w temacie i nie zdziwiłby się, gdyby to prefekta zapytał o poradę. -Ty to byś wszystko co żywe zabrał do domu. Oprócz mnie, bo przy tym Twoim zwierzyńcu to nie liczę już nawet na miejsce w Twoim łóżku. - Pokazał mu język i patrząc jak ten zbiera się powoli do wyjścia. Wzrok Maxa w tej samej chwili padł na Jessicę przypominając mu jak i po co w ogóle się tutaj dzisiaj znalazł. -Jak chcesz. Nie wygonię Cię, a raczej będę tu siedział do wieczora. Jeżeli jarają Cię godziny patrzenia jak szczury zdychają na różne, bądź te same sposoby to zapraszam, a dodatkowa para rąk na pewno się przyda. No i może jak się ładnie spiszesz przygotuję Ci kociołek i odwrócę się na chwilę, żebyś mógł sobie coś podjebać. - Puścił mu żartobliwie oczko. Czekało go naprawdę dużo pracy, lecz nie mógł zabrać się za eksperymenty dopóki spotkanie koła oficjalnie się nie zakończy, a to wiązało się z tym, że ostatni członek musiał opuścić salę. Nie ukrywał też, że towarzystwo na pewno dobrze by mu zrobiło, choć na pewno oznaczało to dla niego nieco zwiększony poziom ostrożności w stosunku do tego, do czego przez tyle lat przywykł.
Samemu starał się być na bieżąco ze wszystkimi sprawami powiązanymi bezpośrednio ze szkołą. Owszem, może momentami zachowywał się jak kujon, który żyje tylko i wyłącznie tym, co mu podsuną nauczyciele, ale kwestia była tego... że nie bez powodu Lowell trafił tak naprawdę do Hufflepuffu. Może srał na te podziały, może miał je gdzieś, wszak były krzywdzące i tylko prowadziły do ustalania odgórnych założeń względem wielu osób, niemniej jednak chciał, żeby pod koniec roku dom mógł zaszczycić się czymkolwiek więcej. Bo co jak co, ale pusta gablota, o której wspomniała Julia, wcale do najbardziej uporządkowanych nie należała i za niedługo, jak stary piernik się wkurzy, to zamiast gablotki, będzie tylko i wyłącznie schowek na miotły. Zepsute, oczywiście. Nie zależało mu aż nadto, prędzej widział to jako wypadkową własnych działań, ale jednak przez wiele lat Puszki w ogóle niczego nie zdobyły, tylko utwierdzając same siebie w przekonaniu, iż są pewnym wypychaczem zaległej dziury w Hogwarcie. Nie chciał, by coś takiego panowało. Tak samo teoria, że Krukoni to tylko z nosami w książkach chodzą, a Ślizgoni stanowią psychopatów z ogromną żądzą krwi, która jest jednak jakoś powstrzymywana poprzez istniejące w Hogwarcie zasady. Czy chociażby to, że przedstawiciele domu Godryka Gryffindora mylą odwagę z idiotyzmem na każdym kroku. I chciał, żeby mimo przeszłości, mimo tego, co miało miejsce, chłopak nie tylko funkcjonował, ale też i wychodził na lepszą drogę. Różnic było jednak sporo od momentu, kiedy go nakrył we własnym domu i przetrzymał. Od kiedy to ich znajomość ewoluowała, ale bał się, że w pewnym momencie go skrzywdzi. Zresztą, kto by się nie bał - każdy, kto widział coś więcej w drugiej osobie, najchętniej okryłby ją kloszem, żeby nic się jej nie stało. Mimo to nie potrafił zabrać Maximilianowi pod tym względem prywatności i wierzył, że wraz z odpowiednią współpracą z profesor Dear, będzie z miesiąca na miesiąc tylko lepiej. Miał nadzieję. Chciał wierzyć i na tym zbudował widoczne podwaliny własnego działania. - Czy ja wiem. - puścił mu oczko, skupiając się w pełni na tym wszystkim, co kłębiło się pod kopułą jego czaszki, ale, mimo wcześniejszych zgrzytów wynikających z kradzieży, podchodził już całkiem normalnie, opowiadając o mniejszych lub większych rzeczach względem Aceso. Pomysł miał, zamysł miał, teorie miał, ale czy będą one prawidłowe - tego nie wiedział. Musiał je sprawdzić, ale też, nie chciał aż nadto ryzykować, nawet jeżeli byłby do tego skłonny. Doskonale pamiętał, co powiedział mu Skyler pod tym względem, ale też; powrót do bycia chujem, który myśli tylko i wyłącznie w kwestiach jednego dnia, nie należało do najprzyjemniejszych wspomnień. Zaczął się zmieniać na lepsze, dawał kompletnie inne znaki, nie bał się eksponować własnych emocji, co było dużym osiągnięciem. Lowell początkowo przeżywał, kiedy to zdał sobie sprawę z własnych uczuć, pewien kryzys, w związku z czym zdawał się odsuwać. Nie chciał ranić, ale koniec końców nie potrafił przed tym uciec. Teraz... w pełni to akceptował; nie bał się nie tylko tej bliższej relacji z Maximilianem, ale także nie bał się samego siebie, wszak początkowo nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić. Owszem, bał się skrzywdzić, w związku z czym zdawał się działać ostrożnie i uważnie, co życie mogło przecież zawsze zweryfikować. Bał się tej weryfikacji, tego, że jednak może przyczynić się do zranienia. Zdjął z siebie większość masek, które to nosił, w związku z czym pozostawał równie podatny na jakiekolwiek ciosy. Nóż w plecach. Krwawienia i złamania. Mimo tego ryzyka, mimo wcześniejszych wątpliwości co do samego siebie, co do nich, kiedy to kierował kroki w odwrotną stronę, teraz czuł się znacznie pewniej w tej kwestii. I był poniekąd dumny. - Nie wystarczyłoby mi pieniędzy, a Wizengamot to by mnie chyba na zbity pysk z sali zaczął wyrzucać. - zaśmiawszy się, przyjął tego lekkiego kuksańca z uśmiechem na ustach, troszeczkę odbijając piłeczkę w dość podobny sposób. Bawił się całkiem nieźle, w związku z czym kompletnie zapominał o obecności Jessicy, która dzielnie walczyła z eliksirem. Nie przeszkadzało mu to jednak, by emanować emocjami, w związku z czym był niczym otwarta księga pod tym względem. Wręcz nietypowo jak dla niego, przynajmniej dla pozostałych osób. Podniósł wzrok na kolejne słowa, które wypowiedział Ślizgon, jakoby zastanawiając się nad tym poważniej. Może po prostu był jakoś odporny? Nie zdziwiłby się, skoro jest pojebany pod wieloma innymi względami. - Postaram się jakoś to sprawdzić w wolnym czasie. Zastanawia mnie to jednak, bo jeżeli wiggenowy źle się przyjmuje u innych, będę musiał zastanowić się nad eliksirem pod względem tego, by nie doprowadzał do jakichś uszkodzeń... - spojrzał z pewną troską w oczach, wszak zastanawiał się, co musiało się stać, ale nie naciskał, tolerując to, iż Maximilian nie chce się nad tym szerzej rozwodzić. Wiedział, że powracanie do pewnych wydarzeń na kartach historii nie należy do przyjemności, w związku z czym teoretycznie machnął na to ręką, w praktyce się jednak zastanawiał. Nawet nie zauważył, że słowa, które wypowiadali, mogły być dla Jess dziwne, w związku z czym zwyczajnie przyłożył palce do własnego podbródka, przemyślając kwestię w dość widoczny sposób. Co musiało wpływać na taki stan rzeczy? Grupę krwi mieli, o dziwo, taką samą, więc nie była to ta kwestia. Westchnąwszy ciężko, zapisał to sobie w dzienniczku; nie chciał o tym zapomnieć. Kiwnąwszy głową, zaakceptował tę myśl, ale miał nadzieję, iż Solberg nie będzie siebie narażać. Miał. Każdy z nich poświęcał się w pewien sposób własnym pasjom. Ślizgon starał się rozwijać znajomość eliksirów, co wiązało się z wybuchami kociołków, które niejednego posłały do gryzienia piachu. Puchon natomiast trenował mocno umiejętności praktyczne - czy to podczas pobytu na gospodarstwie, gdzie miał do czynienia jednak z przemocą domową, czy to jednak w szkole, w której to ostatnio nie działo się za dobrze. Obydwoje mieli dość poniszczone organizmy, co było obarczone wieloma bliznami. Głównie nosił je jednak, w wyniku własnego idiotyzmu, przedstawiciel domu Helgi Hufflepuff. - Ile byś wyłożył na wieniec na mój pogrzeb? - zaśmiał się, sprzedając mu kuksańca z własnej woli, żeby trochę rozluźnić to charakterystyczne zakłopotanie. Owszem, spytał, w związku z czym wyłożył kawę na ławę i tym samym pozwolił na to, by kąciki ust uniosły się ku górze, wskazując na dobry humor. Niemniej jednak wiedział, że z ich szczęściem za niedługo to jednak wieńce mogą sobie wzajemnie kupować, w związku z czym Faolán miał nadzieję na to, iż będzie w stanie uniknąć takiej nieciekawej sytuacji. Kiwnąwszy głową, przeszedł do kolejnej kwestii. - Ooo, dzięki za poradę, na pewno z niej skorzystam. - przytaknąwszy, już sobie w głowie szykował plan działania, kiedy to stał się tak wylewny. Przeglądnięcie każdej z księgarni, poszukiwanie perełek, zrozumienie w lepszy sposób tematu. Może hogwarcka biblioteka jest spora, ale nie zawiera wszystkiego, czego by chcieli dotknąć, w związku z czym wyłożenie kilkudziesięciu galeonów w księgarni wydawało się być całkiem dobrym pomysłem. Świadomość tego, że za niedługo będzie w stanie (może) przedstawić swój nowy twór Maximilianowi jeszcze bardziej napędzał go do pracy. - Tego nie zaprzeczę. Postaram się rozwikłać tę kwestię. - zaznaczywszy, oparł się, podczas tego długiego wywodu, o blat stołu, wiedząc doskonale, że samemu miał dość wiele do przyswojenia. Mimo to się nie zrażał; wreszcie czuł, że do czegoś może się przydać, a świadomość tego, iż ktoś może skorzystać na jego eliksirze, zdawała się napawać go optymizmem. Ruchliwość jednak była w tej kwestii znacząca; poruszał się, snuł domyślenia, podążał za własnymi butami, jakoby wlepiając na krótkie momenty spojrzenie w nie; charakterystyczny, głuchy dźwięk podeszwy uderzającej o kamienną podłogę rozchodził się w dość szybkim tempie, a samemu nie potrafił ustać w jednym miejscu. Normalnie, gdyby był wśród wielu ludzi, zapewne siedziałby na miejscu, tylko parę razy pozwalając na to, by noga drgnęła, okazując rzeczywistą, ludzką ciekawość. Teraz jednak miał pełną swobodę, nawet jeżeli w kącie znajdowała się Krukonka, zapewne pochylona nad kociołkiem. Nie widział sensu ukrywania tej ciekawości, jaką się obecnie odznaczał, a samemu znacznie lepiej okazywał własne emocje, co było znaczącym polepszeniem. Mimo to nadal pewne rzeczy wymagały odpowiednich działań, o czym starał się nie myśleć, kiedy to oparł się dłońmi o ławkę, patrząc w stronę Solberga. Wyglądał naprawdę uroczo, ale nie spodziewał się też, że ten zdecyduje się na ten drobny gest. Bez problemów pozwolił na to, by palce odsunęły ten niesforny kosmyk, a wargi złączyły się na krótki moment; to wszystko było naprawdę przyjemne i powodowało rozlewanie się przyjemnego ciepła pod sklepieniem żeber. Dawało poczucie bezpieczeństwa i świadomości tego, że naprawdę mu na nim zależy. Na dopełnienie tego jednak chwycił jego dłoń i, jak gdyby nigdy nic, też ją ucałował, przykładając na krótki moment do własnego policzka. - Jestem tego świadom. - puścił mu oczko, uśmiechnięty w cieplejszy sposób, kiedy to pozwolił sobie wcześniej na ten prosty, aczkolwiek bardzo przyjemny gest. Czy to w naturze, kiedy człowiek stara się przejąć kontrolę na porami roku, czy to w tworzeniu eliksirów, czy to w kwestii uzdrawiania, czy to w relacjach międzyludzkich. Wszystko wymagało odpowiedniego czasu. Nadmierne przyspieszanie, chęć osiągnięcia szybciej danych efektów... mogły tak naprawdę przyczynić się do odwrotnego skutku. I, jak to Felinus wcześniej wspomniał, był tego świadom. Zresztą, życie na wsi doskonale mu to pokazywało. - Przetestujemy, kiedy będziemy pewni, iż zadziała w prawidłowy sposób, ale tak - treningi są najlepszą opcją. Szkoda byłoby stać się jakiś sezonowym warzywem na wagę. - podniósł kącik ust do góry, wszak przecież do tego mogło minąć sporo czasu, co nie zmienia faktu, iż nie widziałby sprzeciwu, by przetestować eliksir na sobie. Aceso miało mieć konkretny cel, a otrzymywanie obrażeń zapewne przyniosłoby oczekiwany efekt. - Ta mniej licencjonowana to ty, mam rację? - poruszył parę razy nogą z ekscytacji, co wskazywało na dalsze zainteresowanie tym tematem. Co jak co, ale zaopatrywanie się w eliksiry u Skylera zależało stricte od tego, że nie chciał się wpierdzielać na siłę z czymś, co nie należy do niuansów, w związku z czym postanowił trochę odsapnąć nie tylko Maximiliana pod tym względem, ale także siebie. - Hej, to nie jest prawda! - założył ręce, jakoby był panem oburzonym, niemniej jednak potem rozluźnił ramiona i się zaśmiał, wlepiając czekoladowe tęczówki w stronę znajdującego się naprzeciwko chłopaka, kiedy to założył na ramię torbę. Nie była ona przesadnie ciężka, ale też, obfitowała w mniejsze lub większe eliksiry. Musiał niestety brać te cholerne leki, nawet jeżeli mu się nie chciało. - Jak przy moim zwierzyńcu nie będzie miejsca na ciebie, to zwyczajnie zwiększę łóżko. Od czego są zaklęcia, kocie? - prychnął rozbawiony, spoglądając z uwagą, kiedy to wsłuchiwał się w kolejne słowa, zastanawiając się na krótki moment, kiedy to trochę niedbale jebnął torbę na podłogę. - To co powiesz na to, żebym przez dwie godzinki postarał się poudawać, że coś umiem? Wiesz, będę taką upierdliwą przeszkadzajką. - wsadził jedną rękę do bluzy, obracając w kieszeni różdżkę z rdzeniem z serca buchorożca. - No i no, żebyś uważał na te moje piękne, lepkie rączki... chociaż nie podejrzewam, bym chciał coś podjebać. Chyba że mnie to wybitnie zainteresuje. - również puścił mu żartobliwie oczko. Co prawda miał jeszcze dodatkowe plany, ale nie widział sensu odmowy spędzenia trochę czasu w środowisku, w którym Solberg czuje się co najmniej dobrze.
Była wdzięczna za obecność Aslana (@Aslan Colton) przy swoim boku - tak jak wdzięczna mogła być tylko pierwsza dama Ravenclawu w stosunku do drugiej pierwszej damy. Nic dodać, nic ująć. Student po prostu stabilizował jej rozchwianą niepewność w stosunku do uzdrawiania i eliksirów. Nie zagłuszał przy okazji zdrowego rozsądku. — Specjalistką od norweskiego to bym się nie nazwała, ale... Po tych dwóch tygodniach dogadać się, dogadam — wzruszyła ramionami, skromnie nie wdając się w większe szczegóły. Może brakowało jej słów do rozmowy na wyższych, urzędowych poziomach, ale po norwesku mogła całkiem spokojnie prowadzić drobne, codzienne rozmówki. — Jeśli tylko chcesz, możemy razem nad norweskim usiąść, Frela będzie mogła być podwójnie dumna ze swojej pierwszej damy — oznajmiła z uśmiechem, starając się choć trochę opanować sytuację kompletnie nie do opanowania w swoich kociołkach. Zdecydowanie, tego co tam nawarzyła zwyczajnie nie dało się uratować. Ale szczury już owszem, jak najbardziej. Dlatego nawet nie zdecydowała się biedakom podawać tego neonowego - ani smolastego - świństwa, z góry zakładając, że za cholerę by tego nie przeżyły. A sądząc po efektach, które doświadczyły pozostałe szczurki - bardzo dobrze, że tak zrobiła. Nie trzeba być Merlinem, żeby wiedzieć, że nic dobrego z tego nie wyniknie. — Będę musiała popracować nad znajomością eliksirów, definitywnie... — mruknęła bardziej sama do siebie niż do Coltona - zaraz potem parskając cicho śmiechem na jego uwagi. I wyraźnie uhahaną parkę aslanowych szczurków. — Och cóż... Życie kołem się toczy — skwitowała od siebie. — Podejrzewam, że podobnie było po morsotece. Niektórzy harcowali, inni umierali — choć nie dosłownie, a raczej po prostu zmorzyła ich choroba dnia kolejnego. — Max! (@Maximilian Felix Solberg) — zawróciła na siebie uwagę młodszego Ślizgona, uśmiechając nieco niepewnie. — Jeśli nie masz nic przeciwko, zostanę jeszcze chwilę i rozpiszę sobie prawidłowe przepisy na eliksiry — oznajmiła, pochylając się nad pergaminem ze swoim mugolskim długopisem w dłoni. Poczęła poprawiać przepis - choć akurat ani amortencja, ani afrodisia w jej przypadku nie była kompletnie potrzebna. Wisdom is wisdom, at least.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kwestia kradzieży poszła w odstawkę, gdy tylko na tapetę wleciał temat Felkowego projektu i choć Max wiedział, że i tak będzie musiał poinformować profesor Whitehorn o tym, co zaszło mógł odłożyć ten nieprzyjemny obowiązek na później. Teraz liczyło się co innego i przede wszystkim kto inny. Słuchał więc puchona dokładnie analizując jego plan, który wydawał mu się być dość dobrze przemyślany. Nie wątpił, że Lowell podejdzie do tego w odpowiedni sposób choć oczywiście obawiał się, by ten nie zrobił sobie zbyt dużej krzywdy w całym tym procesie. Eliksiry były zabójczo piękne według Solberga i to właśnie kwestia tego jak w jednej chwili potrafiły uratować komuś życie, by w następnej je odebrać, okropnie go fascynowała. Obydwoje nie do końca potrafili się odnaleźć z własnymi uczuciami, choć dla Felka był to swego rodzaju podwójny cios. Nie dość, że nie chciał zniszczyć relacji, jaką udało im się zbudować to jeszcze tyle co odkrywał swoje upodobania, co musiało wywołać w jego głowie dość spory mętlik. Max starał się go wspierać w ten trudny czas, choć początkowo, gdy myślał że to kto inny tak poruszył serce puchona, nie było to wcale dla niego łatwe. Czuł wtedy niepokojące kłucie w sercu, które starał się ignorować, nie dopuszczając do siebie myśli, że może faktycznie czuć do Felka coś więcej, niż zwykle sobie na to pozwalał. -Okradłbym Gringotta i Cię spłacił, nie martw się. - Dorzucił jeszcze żartobliwie, choć z nim tak naprawdę nigdy nie było wiadomo. Jeżeliby zapytać większość osób w zamku, czy Solberg byłby w stanie przypuścić napad na bank goblinów, zapewne większość z nich bez wahania odpowiedziałaby twierdząco. -Zastanów się, to akurat dość ważne. O ile szczury są do nas bardzo podobne, czasem ich reakcje mogą wprowadzać w błąd. - Zgodził się, choć po chwili coś mu przyszło na myśl. - Wiesz co, nie sprawdzaj. Możliwe, że jednak popełniłem dość poważne przeoczenie. Sprawdzę to w fiolkach i jak nic nie znajdę to wtedy się do Ciebie odezwę. - Nie chciał, by Feli narażał się tylko przez jego głupotę, a Max właśnie zdał sobie sprawę, że to jego organizm miał w sobie zazwyczaj miliony substancji, które mogły podobną reakcję wywołać. Chciał sprawdzić tę teorię (oczywiście w bezpiecznych warunkach) nim zaciągnie puchona do dodatkowej roboty. Tak naprawdę to kombinacja używek w jakich się lubował mogła mieć tutaj naprawdę ogromne znaczenie. -A bo ja wiem? Z dziesięć galeonów? No, może piętnaście. - Wyszczerzył się oczywiście żartując, choć wewnątrz poczuł nieprzyjemny ucisk. Był pewien, że w razie podobnej sytuacji na ceremonii pogrzebowej raczej by jego obecności zabrakło. Drugi raz nie dałby się zaciągnąć na pogrzeb bliskiej mu osoby nawet Lucasowi. Nie potrafił i nawet nie chciał wyobrażać sobie, że musi stać nad grobem, do którego opuszczane jest nieruchome ciało Lowella, choć raczej nie chciał teraz na ten temat dłużej myśleć. Skinął tylko głową na kolejne słowa, bo lepiej doradzić nie mógł. Znał kilka miejsc, gdzie można było znaleźć naprawdę wartościowe tomy, ale nie wiedział, czy puchon znalazłby w tych lokalach to, czego akurat potrzebuje. Zdecydowanie jednak był fanem szukania w mniej oczywistych miejscach niż zaglądanie tylko i wyłącznie do miejsc komercyjnych, gdzie sprzedawano najbardziej pożądane tytuły. Nigdy nie przejmował się obecnością innych, gdy miał akurat ochotę na trochę czułości, choć dziś wyjątkowo zapomniał o stojącej w kącie Jess. Cała ta rozmowa sprawiła, że tylko puchon się dla niego liczył, co poprowadziło go do krótkiego pocałunku, któremu oprzeć się nie potrafił. Złączenie swoich warg z miękkimi ustami Lowella sprawiło, że uśmiechnął się subtelnie. Czuł, jakby byli tu sami, co było dla niego w pewien sposób nowym doznaniem choć naprawdę przyjemnym, a moment ten dopełnił jeszcze Felek swoim gestem. Max nie wiedział, co się z nim działo, że tak drobne rzeczy potrafiły tak bardzo go zmiękczyć. Nigdy wcześniej przecież nie robiło mu to większej różnicy, a jednak relacja z puchonem była i w tym aspekcie wyjątkowa. Coraz bardziej upewniał się, że to faktycznie musi być to, czego tak mocno się bał i coraz częściej w duchu oswajał się z nazwaniem tego uczucia poprawnie. -Nie chciałbyś, żebym zrobił z Ciebie wiosenną zupę? - Zażartował, choć oczywiście przyznawał mu rację. Nie było sensu sprowadzać na siebie niepotrzebnego ryzyka (hahahahaha kurwa), a podczas treningów zawsze jakiś siniak czy dwa do zagojenia się znajdzie, choć w ich wypadku to i z pięćdziesiąt. -Jedną z. - Wzruszył lekko ramieniem bo mógł wymienić naprawdę wiele dość kumatych w temacie osób. Większość z nich co prawda zbliżała się już do ukończenia szkoły, a przynajmniej Max nieskromnie musiał przyznać, że nie znał nikogo w swoim wieku, lub młodszego o podobnej wiedzy z tematyki eliksirów. Była to jednak zasługa miliona godzin, jakie poświęcił tej dziedzinie magii i sam uważał, że nie jest to jeszcze wystarczająco, by zadowolić jego ambicje. -Wiesz, nie chciałbym obudzić się z jakimś zwierzakiem w dupie. - Zaśmiał się na samo wyobrażenie podobnej sytuacji. Szczególnie nie widziało mu się odnaleźć w tym miejscu swojego ciała Equinoxa i jego ostrego dzioba. Zdecydowanie wolał wtedy znaleźć sobie inne miejsce do spania. -Dwie godziny? Myślę, że wystarczą żebym Cię wymęczył. A co do lepkich łapek to jakoś się nie martwię. - Rzucił, po czym mocno zszedł na ziemię, gdy usłyszał swoje imię. Podszedł do Jess patrząc na wyniki jej pracy i oczywiście podał szczurkom wywary. Moralność moralnością, ale nauka tego potrzebowała. Spisał efekty patrząc na nowe truchła, po czym przeniósł uwagę na krukonkę. -Nie poszło Ci najgorzej, ale coś macie dzisiaj z tymi neonowymi barwami. Jesteś trzecia, co urządza mi tu dyskotekę. - Zażartował, po czym przytaknął na znak, że nie ma nic przeciwko, by dziewczyna została jeszcze chwilę. Zebrał szczurki i zabrał się za przelewanie eliksirów do odpowiednich fiolek, a gdy @Jessica Smith skończyła pracę i opuściła salę odebrał także notatki o które prosił i zamknął od wewnątrz drzwi Colloportusem, tak jak robił to zawsze po skończonych zajęciach.
//zt x3 +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wspólna rozmowa wcześniej trwała w najlepsze - niemniej jednak nadal Lowell nie potrafił sobie wyrzucić jej z głowy. Ani tym bardziej tych drobnych gestów, które to przejawiali. Początkowo bał się - naprawdę - bał się swojej orientacji. Bał się, że może z tego wyniknąć więcej problemów, bo przecież nie wszyscy są tolerancyjni - niemniej jednak, jak się okazało, dał sobie czas na zaakceptowanie tego faktu. A z płynącymi dniami i tygodniami coraz bardziej się do tego faktu przyswajał, aż w pełni zdołał to zaakceptować podczas imprezy walentynkowej na Starej Remizie. Czuł w duchu ulgę, ale nadal, czekało przed nim przedstawienie swojego obiektu westchnień Lydii. Co mogło zostać różnie odebrane, aczkolwiek, jak to przecież mówił Maximilian, ta nie wyrzuci go z domu. Nie chciał nawet myśleć o takim scenariuszu, kiedy to był po prostu sobą. I nie mógł zmienić własnych preferencji - niezależnie od tego, jak chciałby się starać, był sobą. Z czasem, gdy już przyzwyczaił się do odkrywania większej ilości struktur tego, co powinien zbadać znacznie wcześniej, nie bał się kolejnych rzeczy. Był bardziej na nie otwarty, nie bojąc się tego, co mogą sobie pomyśleć inni. - Więc... co cię tak intryguje, kocie, w tym wszystkim? Bez powodu byś nie rozpoczął tych... badań. - pozostając w sali, powoli pomagał w przygotowaniu wszystkiego, co sobie Max zażyczył. Czy to w przenoszeniu odpowiedniej ilości fiolek, sortowaniu papierów, a może podobnych obrażeń względem błędów popełnionych przez uczestników spotkania? Nieważne - nie sprawiało mu to żadnego większego problemu, kiedy to, nawet jeżeli coś robił, mógł spędzić trochę czasu z ukochaną osobą. Parę razy Lowell przyjrzał się afrodisi w jednej z fiolek, by tym samym porównać ją z amortencją, która to okalała szklanki naczynia. Oczywiście robił to ostrożnie, wszak wiedział, że życie w postaci bycia nadgnitą osobą nie należałoby do najprzyjemniejszych doświadczeń. I liczył na to, że długo go taki los ominie. - Ale to jest trochę zastanawiające, że te dwa eliksiry różnią się w sumie jednym składnikiem i sposobem przygotowania... - zamyślił się, rzucając w stronę Maximiliana ciepły uśmiech, kiedy to coś zanotował we własnym dzienniczku, odstawiając fiolki w prawidłowym miejscu. Potem zaczął przyglądać się truchłom szczurów, jakoby chcąc wywnioskować, na jakim polu doszło rzeczywiście do wewnętrznych (lub nie) obrażeń. Dwie godziny to sporo czasu do wymęczenia, rzeczywiście. Niemniej jednak, jako że był młodą duszą, nie widział w tym żadnego problemu. Czuł się nawet całkiem nieźle, nawet jeżeli zajęcia były dość wcześnie rano. Co prawda kusiło go odpalić Malboro, aczkolwiek samemu się przed tym powstrzymał; szkoda by było, żeby ktoś wszedł do środka, czując unoszący się w powietrzu dym papierosowy. Paczka szlugów pozostawała tam, gdzie powinna zatem być - w kieszeni z tyłu spodni.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać było po Felinusie tę zmianę. Max dobrze pamiętał ich rozmowę na wizzie, gdy puchon obawiał się akceptacji ze strony środowiska. Cieszył się jednak, że ten w końcu doszedł z własną naturą do porozumienia i mogli dzielić te drobne chwile razem. Cały miesiąc spędzony w jednym igloo już był dla Maxa wyjątkowo przyjemny i powrót do spania samemu w śligońskim dormitorium wydawał się być dla Solberga abstrakcyjny. A jednak musieli powrócić do tej szkolnej rzeczywistości, która była dość mocno odmienna od morsoteki, czy wszystkiego innego co zaszło w Norwegii. Dźwięk przekręcanego zamka sprawił, że Max wypuścił dłużej powietrze z płuc i machinalnie odpalił papierosa. Był to swego rodzaju rytuał, który zawsze miał miejsce po skończonych zajęciach LabMedu, które organizował. Dziś czuł się wyjątkowo zmęczony ze względu na ciężką noc, ale starał się tego po sobie nie pokazywać. - Nie odpuścisz mi, co? - Spojrzał na Felka, gdy ten zadał po raz kolejny to pytanie. Nie był pewien, czy jest gotów na nie odpowiadać, choć złożoność tych wywarów stawiała wiele możliwości wymijającej odpowiedzi. Zamiast jednak wykorzystać ten potencjał, po raz kolejny wpuścił dym do płuc, by następnie różdżką porozsyłać próbki wraz z odpowiednimi opisami i szczurami na ławki. Miał nadzieję, że nie pomylił się w organizacji i że skrzat, który mu pomagał równie sumiennie wykonał swoją pracę. Inaczej mogły wyjść z tego naprawdę różne rzeczy. -Sposób przygotowania potrafi zmienić wiele nawet przy tych samych składnikach. Możesz uzyskać różną ilość magicznych właściwości z danej ingrediencji, co czasem ratuje Cię przed trafieniem do szpitalnego. - Odpowiedział machinalnie, bo podobnej odpowiedzi udzielał już z milion razy każdemu, kto akurat zadawał mu pytanie dotyczące eliksirów. Sam Max uważał to za dość istotny aspekt swojej ukochanej sztuki choć wiedział, że wiele osób ignorowało to i później dziwiło się, gdy jakiś wywar nie wyszedł tak, jak powinien. -Mówiłeś, że ile tam masz czasu? Dwie godziny? - Zapytał z tajemniczym błyskiem w oku, po czym zutylizował niedopałek i podszedł do Felka obejmując go w talii. -Chętnie więc wykorzystam każdą, najmniejszą minutę Twojej obecności tutaj. - Swoją wypowiedź zaczął przerywać drobnymi pocałunkami składanymi na szyi puchona. Nie mógł nic poradzić na to, że zwyczajnie mu tej bliskości brakowało, a że mieli okazję na trochę prywatności postanowił to wykorzystać. Odsunął lekko materiał bluzy, by odsłonić kolejny skrawek ciała Felka, który mógł potraktować spragnionymi wargami. Najchętniej zapomniałby o eliksirach na chwilę i całą swoją uwagę skupił właśnie na Lowellu. W końcu przeniósł swe wargi na te, należące do Felka, by złożyć na nich nieco głębszy niż poprzednio pocałunek. Pozwolił sobie zatracić się w tej chwili, a gdy już czuł, że zaraz faktycznie zapomni co tu robią, oderwał się od niego i z dzikim uśmiechem na twarzy odezwał się. -To zaczniemy od babrania się w szczurzych truchłach. Co Ty na to? - Nie ma to jak romantyczne spędzanie czasu nad zgniłymi gryzoniami. Max wskazał na najbliższe stanowisko, gdzie pierwsze trupy już na nich czekały.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Cieszył się z tego, że tak wiele zdołał osiągnąć w takim przedziale czasowym. Oczywiście Lowell tego nie odczuwał obecnie, co nie zmienia faktu, iż zauważał to, jak zdołał się zmienić. Jak jego podejście do ludzi zdołało się zmienić. To, jak wiele zmiennych uległo tak naprawdę licznym kombinacjom, dzięki którym przybrały nowe wartości. Niezmiernie go to cieszyło, bo wiedział, dzięki komu zdołał to wszystko osiągnąć. Owszem, Maximilian nie stanowił jakiegoś boskiego cudu, niemniej jednak dołożył znaczną ilość cegiełek, dzięki którym czuł się co najmniej prawidłowo. I zachowywał się ludzko, za co go pokochał. Wiedział, że ma kogoś, na kim mu naprawdę zależy. Było to bardzo przyjemne uczucie, kiedy człowiek zdołał wyjaśnić sobie parę rzeczy z inną, bliską osobą, by tym samym znaleźć wspólny język i przestać się odwracać co jakiś czas, bojąc się zranienia nie tylko drugiej strony, lecz także samego siebie. Część rzeczy zatem zdołał zrozumieć, ale nadal potrzebował licznego wsparcia, by czuć się lepiej. Choć i tak osiągnął w tym spektrum wiele, porównując jego stary charakter i styl bycia do obecnego. Bardziej ciepłego, nastawionego na opiekę, aniżeli przesiąkniętego ignorancją, narcystycznością i złośliwością. Norwegia pozwoliła im tę układankę ułożyć, nawet jeżeli początek był niezwykle burzliwy, a samemu załamał się po powiedzeniu prawdy. Mimo to dziwnie było spać w łóżku, gdzie nie było Maximiliana, do którego zwyczajnie nie mógł się przytulić, by podkraść trochę ciepła. By odpędzić koszmary, by sen był lepszym, a i uczucie bliskości zostało zaspokojone. I nawet jeżeli zdołali powrócić do rzeczywistości szkolnej już parę dni temu, nadal dziwnie się czuł, wpatrując w jednolity sufit, a nie gwiazdy snujące się w powolnym, własnym rytmie po nieboskłonie. Choć zauważał, że jednak ze snem mu trochę nie po drodze; mimo prób ukrycia, jakoś wydawało mu się, że ostatnia noc dla Ślizgona była wyjątkowo ciężka. Co to mimo wszystko i wbrew wszystkiemu martwiło. - Mooooże. Po prostu mnie ta sprawa intryguje, a może i nie potrafię zbytnio odpuścić? Ale wiesz, nie mów, jak nie musisz. - uśmiechnął się, kiedy to wyciągnął paczkę fajek, by tym samym zaciągnąć się dymem. Cienka gilza z filtrem pojawiła się między jego wargami, pozwalając tym samym na umiejscowienie paru ciekawych kłębek dymu w pomieszczeniu. Na szczęście Solberg zamknął drzwi, w związku z czym i tak mieli trochę czasu na odpowiednią reakcję. A przynajmniej na zgaszenie szlugów i ukrycie dowodów, bo naprawdę nie widziałoby mu się tłumaczyć nie tylko z kradzieży, ale także z korzystania z używek na terenie obiektu szkolnego. No cóż; życie nie zawsze usłane jest różami i logiką z jego strony. - W to nie wątpię. Czasami można stworzyć eliksir bez posiadania głównych składników, co wynika czysto z magicznych właściwości danych ingrediencji. - kiwnąwszy głową, wiedział, o co dokładnie chodzi. Niemniej jednak czasami nie jest to możliwe i wymaga tak naprawdę posiadania czegokolwiek, co mogłoby rzeczywiście oddać sens działania danego składnika. Złe przygotowanie jednak może zabić i w sumie... kombinowałby tylko w ostateczności, gdyby nie miał tak naprawdę innego wyjścia. Bo jednak chciał pożyć trochę więcej, aniżeli przez własną głupotę stanowić świetny nawóz do roślinek (choć w to również powątpiewał). Nie bez powodu zatem posłał ponownie ciepły uśmiech, choć zarejestrował ten tajemniczy błysk w oku, który go zaintrygował. Popchnął poniekąd w ramiona nierozsądku, kiedy to cisza między nimi została przerwana, a Lowell również, prawie po wypaleniu całego papierosa, postanowił go zutylizować prostym zaklęciem. Guziczek - niepozorny oczywiście - trafił tym samym do kieszeni, a Puchon skupił się w pełni na tym, co do przekazania miał mu Maximilian. - Dwie, pełne godziny. - podniósł brwi, jak również kącik ust do góry, pchnięty dziwną pewnością siebie, której nie potrafił nazwać inaczej, jak spowodowaną ciekawością i mimowolnym, wysuwającym się na przód pożądaniem. Poczuł, jak dłonie przyciągają go delikatnie w stronę Ślizgona, przed czym się jakoś specjalnie nie powstrzymywał; dotyk pozostawiał bardzo przyjemne uczucie ciepła, a samemu poddawał się bardzo powoli chwilowemu, zwiększonemu zauroczeniu. Faolán odwzajemnił ten gest, kładąc dłonie na ramionach, choć przeszedł również palcami do szyi, kciukiem ostrożnie gładząc wyjątkowo cienką skórę. Nie było mu to dane zbyt długo wykonywać; dłonie wylądowały na biodrach Solberga, ochoczo je badając, kiedy to odruchowo odchylił głowę do tyłu, dając większe pole do manewru. - Jestem cały do twojej dyspozycji. - wymruczał miękko. Chciał poczuć te wargi - miękkie, charakterystyczne - muskające raz po raz okolice grdyki - i tym samym oddać się szybciej bijącemu sercu, jak również spłyconemu oddechowi. Trudno było powstrzymywać naturalną reakcję organizmu, kiedy to pozostawał nadal wyjątkowo wrażliwy na takie działania. Były to te pierwsze, rzeczywiste próby nawiązania bliższej, seksualnej więzi. Różniące się wspólnym spędzaniem czasu we wannie czy rozmawianiu na tematy różne, magiczne bądź też i te mugolskie. Puchon wówczas zamknął oczy, choć, czując wędrujące raz po raz usta, przywrócił samego siebie do normalnej pozycji, by tym samym z pełnym zaangażowaniem odwzajemnić zatopienie warg, które spowodowało kilka szybszych, spłyconych wdechów. Mimowolnie ciągnęło go ku Maximilianowi, więc nie bez powodu czuł się zobligowany do zmniejszenia dystansu i swobodnego szperania po boku, trochę niżej, zapoznając się ze strukturą jego skóry. Najchętniej dłonie skierowałby na pośladki, do czego się przymierzał zresztą. Nie wiedział, iż coś takiego, podsycone prywatnością, jak również odpowiednią atmosferą i humorem, może sprawiać mu ogromną przyjemność. I zapewne nie zaprzestałby, gdyby nie fakt, że jednak powinni się skupić na czymś innym, w związku z czym Lowell poprawił się, by tym samym nie było niczego po nim szczególnego widać. Choć - przyznawszy szczerze - kontynuowałby jednak ten dodatek, aniżeli temat główny. - Wolałbym się babrać z tobą gdzieś indziej, ale to już taki tyci tyci szczegół. - przez oczy przelewała się jeszcze raz ta dziwna pewność siebie, jakaś minimalna dzikość w gestach i działaniach, niemniej jednak powoli ją opanowywał, by tym samym spojrzenie czekoladowych tęczówek przybrało bardziej ludzkiego, naturalnego wyrazu. Powrócił tym samym do tematu Laboratorium Medycznego. Postawił zatem różdżkę na blacie, przyglądając się z zaciekawieniem w stronę gryzoni - choć chciałby przyznać jednak - że pod kopułą czaszki myślał na razie głównie o Solbergu. - Więc każdy gryzoń zmagał się z różnymi skutkami w zależności od błędu. W jaki sposób ma to ci pomóc w... czymś? - spojrzał na pierwszego, wyżartego szczurka, który to nie miał tyle szczęścia, żeby to przeżyć. Zgnilizna przedzierała się przez większość brzucha, co wskazywało prędzej na żrące właściwości wywaru, aniżeli opóźnione działanie... chyba.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Można było wręcz powiedzieć, że Felinus, którego Max poznał rok temu był zupełnie innym człowiekiem od Felka, który tu z nim teraz przebywał i choć ślizgon usłyszał od studenta, że miał wpływ na tę przemianę, ciężko było mu w to uwierzyć. Szczególnie, że sam czuł jakby stał przez ten czas w miejscu, nie zauważając, choć bardziej wypierając ze świadomości zmiany, jakie zaszły w nim samym. Był świadom, że w tak krótkim czasie nie da się zmienić człowieka całkowicie, ale uważał, że puchon i tak przebył niebywałą drogę, by mogli teraz stać w tym miejscu ich relacji, choć ta wciąż pozostawała w pewien sposób zawieszona, bez konkretnego sprecyzowania, kim tak naprawdę dla siebie są. Nie był to dla Solberga ogromnie ciążący w tej chwili problem. Ważniejszy był fakt, że Feli stał obok niego i choć swoboda w ich relacji pozostawała taka sama, mogli też oddać się drobnym czułościom, na które wcześniej miejsca nie było. Puste łóżko zdecydowanie odbierało tę namiastkę spokoju i normalności, do której przywykł w Norwegii szczególnie, że większość nocy wciąż nie przesypiał. Wolał spędzać więc te godziny przy śpiącym Felku niż samotnie w śligońskim dormitorium, którego kamienne ściany zdecydowanie nie dawały poczucia takiego ciepła jak przytulne wnętrze igloo. -Wszystko zaczęło się od tego cholernego piernika. - Westchnął po chwili milczenia, kiedy to zaciągając się papierosem myślał, czy naprawdę chce to wszystko tłumaczyć. Niektóre szczegóły wolał mimo wszystko zostawić dla siebie nie będąc pewnym, jak Feli może na to zareagować. - Zauważyłem, jak bardzo inaczej zareagowałem wtedy niż podczas Wigilii i zacząłem się zastanawiać, dlaczego. Wiem, że kwestia starości Amortencji jest tu najbardziej oczywista, ale nie wydaje mi się, by to był problem. Sam też inaczej niż ja reagujesz na to gówno, prawda? Nurtuje mnie dlaczego to tak działa i czy można jakoś to znormalizować. - Przedstawił ogólny zarys całego procesu myślowego, który go tu zaprowadził, choć pominął część o wypieraniu uczuć i regularnym faszerowaniu się antidotum. Nie miało to aż takiego znaczenia w tej chwili, gdy już doszedł ze swoimi emocjami do ładu. Przynajmniej w większości. Średnio przejmował się jaraniem tutaj. Miał już ten proces tak opanowany, że czuł się może zbyt pewnie w tym temacie. Wiedział, że oprócz niego mało kto zagląda tutaj poza zajęciami, więc mógł pozwalać sobie na małe naginanie reguł, czego czasami dość mocno nadużywał. - No dokładnie. Tylko trzeba z tym uważać, jak ze wszystkim przy elkach zresztą. - Nie było sensu po raz kolejny dawać wykładu BHP, który już wszyscy w tym zamku od niego zapewne słyszeli. Warzenie eliksiru bez jego podstawowego składnika było zaawansowaną sztuką, choć przede wszystkim dla Maxa ważne było to, że pozwalało mu lepiej zrozumieć działanie danej mikstury i jej ingrediencji, co naturalnie prowadziło do kolejnych eksperymentów, jakich mógł się dopuścić i choć sam dość często ryzykował wiele kombinując z różnymi przepisami, to jednak nie wyobrażał sobie porzucić tego całkowicie, choć ostatnio bywał nieco ostrożniejszy szczególnie, jeżeli pracował z kimś. Czekały ich zatem dwie godziny pełne prywatności i możliwości, a jedyne o czym Max obecnie myślał, to skorzystanie z tego czasu, by nieco się z puchonem zbliżyć. Od Morsoteki czuł, jak wiele z zahamowań, które miał wcześniej odeszło w niepamięć. Nie miał już problemu z inicjowaniem drobnych czułości, które kiedyś wydawały się być jakąś abstrakcją między tą dwójką, choć przecież Solberg nigdy wcześniej nie miewał podobnych dylematów. Poczuł, jak przyjemny dreszcz przeszedł go w momencie, gdy palce Felka pogładziły delikatną skórę na jego szyi i przymknął na chwilę oczy, by zaraz potem zasypać studenta pocałunkami. Dopiero teraz zauważył, jak dawno nie oddawał się podobnym przyjemnością i jak bardzo mu tego brakowało. Czuł zapach puchona, uderzający w jego nozdrza, gdy ten odchylił nieco głowę do tyłu. -Absolutnie cały? - Zapytał, delikatnie, jakby przypadkiem zahaczając wargami o płatek ucha Felinusa i wracając do poprzedniej czynności. Miał ogromną ochotę wykorzystać ten moment i fakt, że nikt im tutaj nie przeszkadza. Czuł serce, coraz mocniej walące w jego piersi, gdy wsunął dłonie pod materiał bluzy Lowella i skupił się na jego wargach. Błądzące po ciele Maxa dłonie nie pomagały w powrocie do rzeczywistości. Uwielbiał jego dotyk na swojej skórze. Ciągnęło go do tego i nie miał zamiaru udawać, że jest inaczej. Zmniejszenie dystansu jeszcze bardziej podsyciło jego zachłanność. Był na granicy rozsądku i gdy tylko zdał sobie z tego sprawę delikatnie, choć z lekkim żalem, przerwał te przyjemności. -Dwa razy nie musisz mi powtarzać. - Złożył na miękkich wargach jeszcze jeden, krótki pocałunek. Podobała mu się ta nowa pewność siebie, która pojawiła się u puchona. - Dzisiaj skupmy się na szczurkach, a o reszcie pomyślimy niebawem. - Ostatecznie podjął decyzję zabrania się do roboty wiedząc, że prywatności jeszcze im nie zabraknie, a na badania miał niestety ograniczoną ilość czasu jeżeli chciał osiągnąć dość wymierne wyniki. -Dokładnie, choć nie do końca. - Rzucił niewiele mówiącą odpowiedzią, zgarniając dwa pergaminy, które leżały obok parki zdechłych szczurków. - Widzisz receptury choć identyczne zawierają inne błędy. Tutaj zawiodła temperatura, a tutaj dawkowanie jednego ze składników. Na pierwszy rzut oka wygląda, że obydwa szczury doświadczyły tej samej reakcji, co jest bardzo interesujące. Trzeba dokładnie je obejrzeć, po czym rozkroić i przyjrzeć się organom wewnętrznym i porównać uszkodzenia. - Wyjaśnił rzeczowo wskazując na truchła i przypisane do nich receptury. Obok każdego denata znajdowała się także fiolka z płynem, który go zabił, wszystko perfekcyjnie opisane wraz z powiązaniami, które prawdopodobnie rozumiał tylko Solberg. -Taka analiza pozwoli lepiej zrozumieć korelacje między składnikami, czy sposobem przyrządzenia. Jak sam zauważyłeś docelowe eliksiry są prawie identyczne, a jednak różnica między nimi jest kolosalna. - Już rzucał Liquidus revelio na pierwszą próbkę, by sprawdzić, czy na pewno wszystko jest tak zrobione jak powinno. Pomieszanie pacjenta z trucizną zmarnowałoby ich czas i wysiłek.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Każdy z nich w jakiś sposób się zmieniał - mniejszy lub większy - co było bezpośrednim wynikiem tego, w jakich to sytuacjach się wspólnie znajdowali na kartach historii. Owszem, nie były one najprzyjemniejsze, ale wgląd w to, jak ktoś inny reaguje, pozwolił mu tak naprawdę znaleźć to, w czym popełnia błędy. Lowell chciał się stać lepszy dla Maximiliana - kochał go, co wiązało się także z próbami powiązanymi bezpośrednio ze zmianą własnego zachowania. Niestety, niektóre rzeczy nie mogły zostać zażegnane w tak prosty sposób, nawet jeżeli pracował nad tym od paru miesięcy. Wymagały pomocy z zewnątrz, czego był doskonale świadom, ale jeszcze nie podjął się tego kroku. Nie miał żadnego prekursora, który pozwoliłby mu tym samym stwierdzić, że należy postąpić w życiu ciut inaczej. Mimo to był wdzięczny Solbergowi za to, że przy nim jest mimo tego, do jakich krzywd się wcześniej przyczynił. Faolán nigdy nie nawiązał tak bliskiej więzi z kimś, kto rzeczywiście zacząłby stanowić dla niego kogoś więcej, niż tylko i wyłącznie przyjaciela. Nawet jeżeli się wspólnie nie określili... był zwyczajnie szczęśliwy, że może spędzić ze Ślizgonem więcej czasu. I pozwolić sobie na mniejsze lub większe czułości, które to, w swoim przypadku, rezerwował tylko dla niego. Student uważnie wsłuchiwał się w słowa, które zaczęły płynąć z jego ust. Powoli i skrupulatnie je analizował, choć wcale tak łatwo tego po sobie nie zdradzał. Sytuacja z pierniczkiem świątecznym co prawda nie była korzystna dla niego, co nie zmienia faktu, iż skończyła się przynajmniej w jakiś nieinwazyjny sposób. A przynajmniej tak myślał do czasu, bo najwidoczniej te wszystkie rozterki na temat amortencji, które gryzły młodszego chłopaka, nie pozostawały bez żadnej skazy. I wymagały wyjaśnień - wyjaśnień naukowych, dlaczego tak to wszystko wyglądało. Samemu nie wiedział, mógł podejrzewać, snuć teorie, ale był tylko człowiekiem prostym - zresztą, kim on w ogóle jest, by odzywać się w sprawach zauroczenia czy miłości? - Chciałbym znać poniekąd odpowiedź. - westchnąwszy trochę ciężej, przeniósł wzrok na podłogę. Tak, reagował inaczej, trochę się pod tym względem różnił. Nie ciągnęło go tym samym czegoś więcej podczas znajdowania się pod wpływem akurat tego eliksiru. Ciągnęło go po prostu do bliskości i uczucia bezpieczeństwa. Samemu nie wiedział, dlaczego tak jest, a i tak czy siak reagował znacznie odmiennie od pozostałych, co mogło przyczynić się poniekąd do bycia czarną owcą. - Wiem, że to tylko teorie, ale też, może dla każdego zauroczenie czy miłość jest po prostu czymś innym. Może podlega to jakimś zmianom, zmiennym, chociaż rzeczywiście odstęp czasowy od poprzedniej amortencji - z Wigilii - nie był zbyt duży, by doszło do jakichś niuansów. - przyłożył palce do własnego podbródka, co świadczyło o tym, że naprawdę się nad tym zastanawiał. Samemu rzadko kiedy miał okazję znajdować się pod wpływem tego świństwa. Dodatkowo, jak na złość, jedną fiolkę posiadał we własnych zapasach, a ta stawała się powoli starsza i mocniejsza. Samemu bałby się w ogóle na nią spojrzeć; naćpanie się nią wcale nie należało do rozsądnych pomysłów, choć może w ramach eksperymentu... - Przyglądając się jednak afrodisii, ta zwiększa właśnie popęd płciowy. I tylko to w sumie... - trochę stracił tę dziwną pewność siebie, aczkolwiek na krótki moment. Trochę czuł się tak, jakby mówił oczywiste oczywistości, co powiązane było, zresztą, z chwyceniem samego siebie za zgięcie łokcia, co stanowiło poniekąd dozę wielu pytań i zawahań. Mimo to szybko się poprawił, poprawiając samego siebie. Zaciągnięcie się dymem papierosowym pozwoliło mu tym samym przywrócić siebie do pełnej kontroli. Wszystko wydawało się mieć pytania, ale to właśnie umysł jest tym, czego nauka nie zdołała opanować. - Jak ze wszystkim w magicznym świecie. - mruknąwszy, każde zaklęcie wymagało tak naprawdę odpowiedniej rozwagi - w szczególności czarnomagiczne, które jednak mają większe skutki w działaniach. Szkoda byłoby samemu sobie posłać poprzez rykoszet jakieś niewybaczalne, w związku z czym czarodziej musi się skupiać ze wszystkim. W eliksirach, by te nie wybuchły. Z hodowlą roślin i zwierząt, by nie stać się potencjalnie ich strawą. Z transmutacją rzeczy, by przypadkiem przełożyć własne zdolności na zamiary i móc ewentualnie cofnąć skutki. By krwawiąca rana przypadkiem nie stała się fontanną szkarłatnej cieczy. Trudno było nie stwierdzić, że te wszystkie rzeczy - przyjemne i pożyteczne - niezwykle mu się podobały. Nie bez powodu zatem pozwalał na to, by dłonie Maximiliana przechodziły śmielej po jego ciele, a dotyk poniekąd powodował częściowy paraliż, kiedy to oddech się spłycał z każdą chwilą, a Lowell stał, no cóż, niezwykle wrażliwy na sensualne rzeczy. Każde muśnięcie skóry szyi wargami powodowało uczucie dziwnej, aczkolwiek bardzo przyjemnej ekstazy, która powoli przelewała się po jego tkankach. Ciepło biło od skóry, przyczyniając się do lekkiego rozgrzania. Podczas Morsoteki to właśnie on inicjował cokolwiek - teraz działał zgodnie z podyktowanym przez Solberga rytmem. Zrzucili z siebie jakiekolwiek granice pod względem czułości, kiedy to wreszcie się przedstawili z uczuciami, a Felinus był gotów zaufać własnemu instynktowi i przejść dalej, przeskoczyć pewne własne ograniczenia, by tym samym zasmakować życia od ciut innej strony. Kiedy natomiast ten się zbliżył do jego ucha, wypowiadając te słowa, samemu zacisnął palce mocniej, mimowolnie schodząc do pośladków, na których to umiejscowił własne dłonie, podyktowany instynktem. Zacisnął mocniej, kiedy to wargi zahaczyły o płatek ucha, co było jednoznaczną odpowiedzią na zadane pytanie. Gdyby tylko mógł, dalej by się zapoznawał z ciałem i jego mniej lub bardziej subtelną mową. Lowell gotów w pełni się oddać, powiedzieć, by ten brał to, na co tylko ma ochotę, a samemu odwdzięczyłby się tym samym, podlegając przede wszystkim temu, co dyktowały mu niższe warstwy jestestwa. Mimo to uśmiechnął się w dość specyficzny sposób, co mogło symbolizować dosłownie to samo. Pozostawał wysoce wrażliwy na wszelkie bodźce, w związku z czym wziął również ciut głośniejszy wdech, świadczący o tym, jak to wszystko zadziałało na jego ciało i poniekąd wyobraźnię. Chciał cholernie zmniejszyć ten dystans, poczuć tę bliskość, której może mu nie brakowało, ale był jej wysoce ciekaw. Kusiło - rzeczywiście niczym wąż, choć musieli przerwać. Stety niestety. - Nie kuś tej bestii. - podniósł kąciki ust do góry, odwzajemniając pocałunek, by tym samym skupić się przede wszystkim na szczurkach. Niestety, obecnie było to dość mocno utrudnione. Przebywanie w tym samym pomieszczeniu z osobą, z którą był w stanie oddać się w grę oddechów i złączenia miękkich warg, no cóż, nie powodowało wzrostu jego wydajności. Mimo to Lowell przywracał siebie do względnego porządku, spoglądając tym samym na szczurki znajdujące się na poszczególnych stanowiskach. Wiedział, że czas jednak nagli, a kiedyś - prędzej czy później - będzie dane im się pokochać, w związku z czym nie nalegał, choć uczucie nadal przelewało się przez jego tkanki. Skóra na szczęście powracała do normalnego kolorytu. Skupił się zatem na szczurkach i na tym, co mówił Maximilian, by tym samym, po uzyskaniu zgody, powoli przejść do rzeczywistego otwierania szczurków za pomocą noża. Dłonie bez większych problemów przyczyniały się do prawidłowego rozcinania brzuchów i klatek piersiowych tych stworzeń, co wskazywało na wysoką wprawę w obróbce zwierzęcej. Mimo to jakoś nie lubił tej roboty szczególnie, wszak przypominała mu o wsi, w związku z czym mimowolnie się skrzywił pod kopułą własnej czaszki. Co jak co, ale jednak przeszłość, mimo że w jakiś sposób zażegnana, nadal pozostawiała bardzo nieprzyjemne uczucie bycia obserwowanym. - Hmm... To znaczy się, to nie jest zbyt trudne. Chyba. - wskazał na poszczególne organy, które wyglądały kompletnie inaczej, nawet jeżeli reakcja była niezwykle podobna. Nie były to spore zmiany, ale nadal - przypominały względem siebie coś jakoby posiadające zaskakujące podobne podwaliny. Szkoda byłoby mimo wszystko i wbrew wszystkiemu mieć styczność z poszczególnymi eliksirami, w związku z czym działał z należytą dozą ostrożności, byleby nie wpaść w jakieś kolejne tarapaty. Raz po raz dawał sobie rady z oddzieleniem organów i tym samym przyglądnięciu się nim z każdej strony. Teraz trochę żałował, że samemu nie wziął gogli, które to dostał od Solberga na urodziny. - Może nie jestem magizoologiem, ale geneza obu obrażeń... jest nieco inna. Kompletnie inny kształt, rozprzestrzenienie i, o ile wszystko przypomina podobne zmiany, defekty... - przekroił wątroby w części, by tym samym dać wgląd w to, co ma na myśli. - różnią się w środku. - zastanowiwszy się, zmrużył na krótki moment oczy, przyglądając się parce szczurków, którymi to postanowił się zająć. - Może z korelacjami nie pomogę zbytnio, o tyle jednak prawdopodobnie moja wiedza medyczna w jakiś sposób się przyda... - przyglądał się pergaminom, odkładając je na odpowiednie miejsce. Samemu nie ogarniał zależności między eliksirami, w związku z czym zastanowił się parę razy, czyszcząc ostrze raz jeszcze, ażeby było czyste i nie pozwalało na skażenie pozostałych jednostek potencjalnymi efektami działania eliksirów.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Choć w jednym naprawdę się zgadzali. Obydwoje chcieli w jakimś stopniu zmienić się dla tej drugiej osoby. Max wiedział, że dopóki nie pogodzi się z pewnymi rzeczami z własnej przeszłości, dopóki nie odrzuci tego, co najbardziej go zatruwało nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, nigdy tak naprawdę nie ruszy z miejsca. Dlatego też w Wigilię podjął tamtą ważną decyzję. Nie bez powodu w końcu to głos Felka pojawił się pod sklepieniem jego czaszki, gdy pojawił się w gabinecie Beatrice na kacu po wypadku Boyda, choć wtedy nie do końca to rozumiał. Wiele osób wcześniej sygnalizowało mu, że powinien przystopować, ale on nie widział problemu. Wciąż pozostawał ślepy na niektóre oczywiste skazy własnego charakteru, bo najzwyczajniej w świecie bał się spojrzeć na to wszystko realistycznie wiedząc, do jakich wniosków prędzej czy później dojdzie. Dużo łatwiej było mu skupić się na pozytywach każdej sytuacji niż rozpatrywać problemy, z jakimi musiał się mierzyć i nie inaczej starał się podchodzić teraz. Ważniejsze dla niego było to, że udało im się dojść do porozumienia, wyrzucić z siebie część tego, co od jakiegoś czasu każde z nich dusiło we własnym wnętrzu i dzięki temu też odetchnąć z ulgą. Sytuacja z naszprycowaniem się Amortencją nie była dla Solberga przyjemna, choć pozwoliła mu poniekąd zrozumieć, co tak naprawdę czuje. Wiele pytań zrodziło się jednak w jego głowie na temat działania ludzkiej psychiki, a co za tym szło i eliksirów, które miały na nią jakoś wpływać. Amortencja była tutaj idealnym przykładem. Stworzona do wzbudzania w ludziach obsesji, mieszania w ich hormonach (a przynajmniej tak podejrzewał) i kompletnie zmieniająca spojrzenie na świat tego, kto ją zażywał. Eliksir tak niebezpieczny, jak fascynujący i Max miał zamiar jakkolwiek dotrzeć do sensu jego działania. Sam na miłości się nie znał, ale potrafił rozpoznać pojebane uzależnienie, co w pewnym sensie Amortencja w człowieku wzbudzała. Silną, wręcz niemożliwą do odepchnięcia potrzebę tej konkretnej osoby, bez której cały świat wydawał się tracić jakikolwiek sens i doprowadzać do chorobliwej rozpaczy. Solberg zdążył przeglądnąć wystarczającą ilość źródeł by wiedzieć, jak wiele osób odebrało sobie życie z powodu tej mikstury, jeżeli nie mogli dostać odpowiedniej aprobaty ze strony obiektu swoich westchnień, jaki został im przez eliksir narzucony, a liczba ta była zdecydowanie przerażająca. -Ja też. Dlatego nad tym siedzę. - Przypadek Felka był inny niż te, które zazwyczaj widział, ale Max po wielu godzinach pochylania się nad tematem uznał, że tak naprawdę to nie puchon był odstępstwem od normy. Amortencja działała na niego tak, jak teoretycznie powinna. Wzbudzając potrzebę bliskości, ale nie pożądanie, chęć poczucia bezpieczeństwa podobna do tej, której ludzie poszukują w zwykłych związkach. Tak w teorii eliksiry miłosne działać powinny, jeżeli miały imitować prawdziwe uczucie, a przynajmniej tak ślizgon uważał, bo sam doświadczenia w tym temacie nie miał. Obserwował jednak chodzące po szkole parki i wyciągał wnioski, które miały pomóc mu zrozumieć istotę tego gówna. -To na pewno, ale jakoś nie sądzę, by Amo brało to pod uwagę. Nie w takiej wersji. Spójrz na taki wielosokowy. Tam, poprzez dodanie do receptury części osoby, w którą chcesz się zmienić, eliksir pozwala Ci lepiej przybrać jego cechy. Zadziałać w odpowiedni sposób i nawet zmodulować Twój głos. Gdyby do Amo dodawało się chociażby własny włos, czy krew, czy cokolwiek, pewnie bym się zgodził, że może działać zgodnie z tym, co ludzie uważają za miłość. Tak jednak nie jest. Poza tym... - Zawahał się na chwilę, choć przecież rozmawiali wcześniej na ten temat milion razy. -Poza tym, na mnie w takim razie nie powinna działać w ogóle. A jednak łaziłem za Tobą jak pojebany. - Tak naprawdę dopiero pod koniec semestru zorientował się, że podobne uczucia mogą istnieć, choć wciąż je wypierał i uważał za niedorzeczne. Obecnie spoglądał na to trochę inaczej, ale czy mógł powiedzieć, że nagle wierzy w cudowną i piękną miłość? Raczej nie. Nie bez powodu nie nadużywał pewnych słów, starając się skupić bardziej na pokazaniu Felkowi, jak wiele dla niego znaczy. Powoli oswajał się ze zmianą światopoglądu, ale "bliskość" i "przywiązanie" zdecydowanie łatwiej przechodziły mu przez gardło niż większe słowa. -Czasem te kilka dni wystarczy, by zmienić wiele. - Po części miał na myśli fakt, że właśnie wtedy powoli zaczynał inaczej na puchona patrzeć, a po części po prostu stwierdził, że takie jest życie i choć relatywnie mało czasu mogło upłynąć, zmian mogło pojawić się wiele. Do tego w wypadku eliksirów to właśnie szybkie ponowne zażycie mogło mieć wpływ na reakcję organizmu. Max chętnie by to sprawdził, gdyż również posiadał fiolkę z tą miksturą, choć miała ona już prawie rok, co nie wróżyło nic dobrego, jednak czuł okropne obrzydzenie do Amortencji i wolałby naprawdę wbić sobie zardzewiały śrubokręt prosto w trzewia niż z własnej woli wypić znów to świństwo.-No i widzisz tu jest kolejna zagadka. Amo i Afro wydają się być swoimi totalnymi przeciwieństwami. Jedno działa na psychikę, drugie ma bardziej fizyczne podłoże, choć tak naprawdę proces ich przygotowań różni się ostatnimi kilkoma krokami i różnym przygotowaniem wcześniejszych składników. Ta pokurwiona zależność nie daje mi spać, a jednocześnie nigdy wcześniej nie stałem przed takim wyzwaniem. - Widocznie go roznosiło. W głosie Solberga dało się wyczuć tak samo mocno pogardę dla obydwu wywarów jak i ogromną fascynację tym zagadnieniem. Był zdeterminowany, by rozwiązać tę zagadkę, lub chociaż zbliżyć się jak najbliżej szukanego przez siebie rozwiązania. Dyskutowanie o tym z Lowellem pozwalało mu poniekąd poukładać to sobie jeszcze raz w głowie, choć nie udało im się jeszcze niczego dojść. Miał jednak nadzieję, że ten stan rzeczy ulegnie dzisiaj zmianie i cokolwiek ruszy do przodu. Zgodził się z Felkiem w kwestii zasad bezpieczeństwa w magicznym świecie. Choć leczenie przychodziło tu znacznie łatwiej, dużo więcej urazów także czyhało na czarodziejów. Widać posługiwanie się magią nie rozwiązywało tego problemu, a jeżeli miało się ich pecha w ogóle można było o tym zapomnieć. Jego podejście do puchona dyktowane było obecnie czystą chęcią bliskości. Sam dziwił się, jak udało im się przetrwać ferie bez czegoś więcej, jednak czuł, że w tej relacji to nie fizyczność jest dla niego najważniejsza. Nie chciał niczego forsować, a jednocześnie ciągnęło go do posmakowania tego, co wylało się z nich tamtej pamiętnej nocy na wizzie. Jednocześnie skupiał się na przyjemności, jaką dawały mu te czułe gesty jak i wyobrażał sobie, do czego mogą ich zaprowadzić. Samemu też nie potrafił powstrzymać naturalnych reakcji organizmu. Wbite mocniej w niego palce, które następnie zeszły niżej, w kierunku jego pośladków, były dla Maxa jednoznaczną odpowiedzią. Sam testował swoje granice składając na skórze puchona kolejne pocałunki i próbując nie dać się obezwładnić temu wszystkiemu. Z pewną satysfakcją w duszy obserwował każdą zmianę oddechu u Felka próbując zapamiętać, na co reaguje najmocniej, by móc to wykorzystać, gdy w końcu przyjdzie ich czas. -Wiesz, że będę. Jestem szalenie ciekaw jej potencjału. - Nie mógł powstrzymać ogromnego wyszczerzu przy tych słowach i nawet nie próbował udawać większej powagi, gdy w końcu zbliżył się do czekających na nich trucheł. Skupienie się na sekcji nie było łatwe, gdy wyobraźnia i ciało Maxa wciąż żywo reagowały, ale starał się więcej spojrzeń posyłać denatom niż Lowellowi i faktycznie jakoś zabrać do roboty. Widział skupienie powoli pojawiające się w czekoladowych tęczówkach. Musiał przyznać, że taka współpraca i wspólna burza mózgów w jakiś dziwny sposób na niego działała. A może była to po prostu jak zwykle kwestia samego tematu eliksirów. Jak to kiedyś Lucas stwierdził, przecież już sam widok kociołka zdawał się działać na Maxa jak Afrodisia. -Samo krojenie zdecydowanie nie. Rozpoznanie niektórych urazów już różnie. Dlatego mam tu Ciebie i mam zamiar Cię wykorzystać. - Puścił mu oczko, po czym wyciągnął samonotujące pióro, by tym samym nie musieć bawić się w podzielność uwagi. - Problem polega na tym, że nie mamy pewności, czy szczurki były stuprocentowo zdrowe przed podaniem wywaru. Musimy jednak założyć, że tak. Na rozpatrywanie innych opcji przyjdzie czas później. - Zmiennych, które mogły wpłynąć na efekt, jaki przed sobą widzieli było cholernie dużo, ale Max wiedział, że skupianie się na każdej z nich od razu przyprawiłoby ich tylko o ból głowy. Zamiast więc zastanawiać się nad historią chorób gryzoni, wziął w dłoń swój sztylet i sprawnie zaczął rozprawiać się z drugim denatem, jednocześnie obserwując ruchy Felka. Widać było, że są one precyzyjne i wyćwiczone. Ostrze lądowało dokładnie tam, gdzie powinno, nie pozwalając nawet na najmniejszy błąd. Odkładał poszczególne organy na odpowiednie miejsca, by móc się im dokładniej przyjrzeć. Właśnie rozprawiał się ze szczurzym płuckiem, gdy usłyszał słowa Lowella. Odwrócił się więc, by zerknąć na to, o czym mówił. -I właśnie czegoś takiego szukamy. Nie wygląda to zbyt ciekawie. - Skrzywił się lekko, gdy jego nozdrza uderzył odór ze szczurzego organu. Wątroby rzeczywiście wyglądały inaczej, co tylko dowodziło, że pozornie ten sam efekt mógł jednak mieć zupełnie inne korzenie, do których trzeba było się dokopać. -Jesteś w stanie cokolwiek bliżej o tym powiedzieć? Widzę u tego jakieś grudki, jakby... wrzody? - Nie był pewien, czy aby dobrze widzi, więc nachylił się nad zwierzakiem zdechlakiem, by dokładniej przeanalizować tę sytuację. Nabrał trochę znalezionej w wątrobie mazi na czubek swojego ostrza, a następnie przeniósł płyn do fiolki, by mu się lepiej przyjrzeć. -Wiedziałem, że czegoś zapomnę. - Pacnął się w łeb, na szczęście ręką wolną od sztyletu. Podszedł do stanowiska, które zajmował podczas zajęć i wyciągnął spod biurka parę rękawic ochronnych. -Masz. Chociażby na wiodącą rękę. Podejrzewam, że jedne z tamtych mogą mieć w sobie trochę kwasu, a naprawdę nie mam czasu na wizyty w szpitalnym. - Choć minimum BHP zachować musiał. Sam założył jedną z rękawic na lewą rękę, by następnie bezpretensjonalnie wjebać ją w pobraną wcześniej maź. Zrobił to delikatnie, by nie zmarnować zbyt wiele z próbki, ale jednak sprawdzić właściwości tego czegoś musiał. Na szczęście nie zaszła żadna reakcja i jedyne, co Max mógł określić to dziwny, słonawy zapach substancji.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czasami jednak trudno jest samemu przejść przez drogę, jaką zgotowało życie, w związku z czym najróżniejsze myśli pojawiały się pod kopułą czaszki Felinusa, udowadniając, że w jego przypadku może to być znacznie utrudnione. Samemu nie wiedział, co w tym musi być, jakie może być dokładniejsze podłoże, ale nadal - nie chciał o tym myśleć. Chciał trwać, chciał istnieć, chciał żyć - i na tym ostatnim mu najbardziej zależało. Bo nim się obejrzał, bo nim zobaczył to, że na kimś mu naprawdę zależy, minęło trochę sporo czasu. Dopiero od niedawna jakoś starał się przetrwać przez wszystko, co jest w stanie zgotować mu los, co nie było zbyt prostym problemem do rozwikłania. Człowiek może uciekać, może udawać, że wszystko jest w porządku, ale pod skórą chłopak czuł, że to, iż to może stać się znacznie trudniejsze do osiągnięcia. Bo względny stan, w którym to czułby się dobrze, utrzymywał się dość często, aczkolwiek z równą częstotliwością pojawiały się te autodestrukcyjne myśli, które nakierowywały go raz po raz w stronę znacznie gorszą i ciemniejszą. Pochłaniającą, pozostawiającą trwałe ślady. Czasami trudno jest uciec przed samym sobą, jeżeli człowiek tylko i wyłącznie odpycha ten niepokojący cień, który, wijąc się, wydaje z siebie coraz to bardziej słyszalne dźwięki. Udowadniając, że nie jest możliwe zapomnienie o nim, a przede wszystkim... dłuższe powstrzymanie. Gdyż zwyczajnie wszystko obróci się nicość - problem wymagał tak naprawdę sięgnięcia do korzeni i tam odnajdowania prób rozwiązania. A nie przykrywania, jakoby próbując ukryć bałagan znajdujący się na duszy. Bo nie było to możliwe. A przynajmniej nie teraz. Kwestia działania amortencji pozostawała poza zwojami mózgowymi studenta znajdującego się w klasie do prowadzenia zajęć z eliksirów. Owszem, coś o niej wiedział, ale nigdy wcześniej nie zagłębiał się w jej realne działanie, w związku z czym nie miał prawa wręcz wiedzieć bardziej zaawansowanych rzeczy na jej temat. Ale zauważał to - zauważał, ze w większości przypadków ludzie inaczej zachowują się pod jej wpływem, co mogło zależeć od wielu czynników. Mimo to Lowell nie potrafił jednoznacznie określić, co było przyczyną tak odmiennego wpływu na organizm ludzki eliksirów. Bo w przypadku zwierząt... zdawały się one działać normalnie. Tylko człowiek, jako istota znajdująca się wyżej w hierarchii, posiada jednak z tym niemały problem. Lowell nie odpowiedział z początku na słowa Maximiliana, starając się je przeanalizować. No tak. Miłość jest dziwna w cholerę, to po pierwsze, każdy ma z nią inaczej do czynienia, nawet może nie być świadomym jej istnienia. Eliksiry zazwyczaj przechowują informacje, służą do wystosowania konkretnych efektów. Ale, jeżeli amortencja była w stanie odwalić takie rzeczy w ciągu kilku dni, Felinus poważnie się zastanawiał nad tym, czy w ogóle uda im się odnaleźć rozwiązanie. To jest w sumie coś jak z magią - nikt nie jest w stanie odpowiedzieć, skąd dokładnie się wzięła, dlaczego tak działa, a bezróżdżkowe rzucanie zaklęć sprawia tyle problemów. Skąd człowiek jest w stanie zamienić się z każdą pełnią w wilkołaka, co konkretnie, u samych podstaw, na to wpływa. Dlaczego patronus nawiązuje do kultury danego państwa, położenia geograficznego. W jaki sposób konkretnie zrodziła się czarna magia. Samemu nie wiedział. Nie dopytywał się, nie szukał. - To trochę szukanie igły w stogu siana. Działanie amortencji może zależeć od doświadczenia, obecnych pragnień, marzeń, podejścia do życia, poznania nawet jednej osoby. Myślę, że doświadczenie w relacjach międzyludzkich może mieć znaczenie. - odpowiedziawszy, trochę przygasł, ale sam nie wiedział, czemu dokładnie. Mimo to poprawił się prawie od razu, by tym samym nie wzbudzać żadnych wątpliwych emocji. Było to powiązane prędzej z tym, jakie życie Lowell posiadał w ciągu tych paru ostatnich lat. Zero znajomości, prędzej jakieś typowe od załatwiania jednej rzeczy lub drugiej. Pod tym względem był niczym dziecko prowadzone poprzez chwycenie za rączkę - poniekąd nastawione na porażkę, podatne na skrzywienie. - Taki mój urok. - puściwszy oczko, zażartował troszeczkę, aczkolwiek rozumiał, co Maximilian miał na myśli. W jego przypadku to od przywiązania zależało, czy będzie w stanie kogoś pokochać. Przywiązać się, okazać bliskość, zaufanie; mimo to dziwna intuicja dość często pchała go w daną stronę, udowadniając, że jednak na część ludzi nie warto poświęcać czasu. - Zbyt wiele. - kiwnął głową na słowa, które wystosował Ślizgon. Trudno było się z tym nie zgodzić. Wbrew pozorom te parę dni może odwrócić wszystko do góry nogami i udowodnić, że zmiany mogą nastąpić nie tylko w sektorze relacji, lecz także w sektorze otoczenia danej jednostki. Teoretycznie, gdyby Lowell się uparł, mógłby samemu sobie wybić amortencję i poświęcić się w imię badań, ale niespecjalnie chciał na razie ryzykować. Tym bardziej, że gdyby jednak coś nie wypaliło, mógłby tego gorzko pożałować. - Może to inne przygotowanie składników i końcowy proces tworzenia mikstury wpływają tak naprawdę na decyzję wyboru zmian - albo fizycznych, albo psychicznych. Czy ma być to tylko i wyłącznie pożądanie, czy jednak to, co stanowi w pewnym stopniu nieodłączny element całej układanki. - związku, chciałoby się rzec. Bo to właśnie ta więź seksualna też powstaje podczas posiadania kogoś znacznie bliższego niż zazwyczaj, w zależności od własnych preferencji. Rzadko kiedy, ale jednak, ludzie nie są w stanie poczuć tej namiastki ekscytacji. Samemu myślał, że jest aseksualny, dopóki jednak nie zaczął zauważać, że im bardziej mu na kimś zależy, tym myśli oscylują również wokół czegoś innego. Nie wiedział, czy znajdą rozwiązanie. Było to wszystko intrygujące, ale przyczyniało się tak naprawdę do zatrącania głowy wieloma pytaniami. Być może brakiem snu, problemem z umieszczeniem samego siebie w ramionach Morfeusza. Trudno było powstrzymać te mimowolne myśli, które pojawiały się pod kopułą czaszki. Kiedy to udało się częściowo jakoś poukładać, co czuje dokładnie w stronę Maximiliana, Lowell zwyczajnie czuł, że zbliżenie się nie jest czymś najważniejszym, aczkolwiek czymś, co go niezmiernie interesowało. To było jednak normalne i naturalne - jakoby stanowiąc oznakę zaufania, Felinus nie czuł pod tym względem żadnych większych pohamowań. To właśnie ta emocjonalna więź decydowała o tym, czy byłby w stanie oddać się w stronę cielesności, a nie zwyczajna chęć zaspokojenia swojego pragnienia, choć ta się pojawiała ostatnio dość często. Nie była silna, aczkolwiek zauważalna. W szczególności, że te rozmowy były niczym zakazany owoc - kusiły do spędzenia ze Solbergiem czasu nie w celu pakowania się w kłopoty, a zwyczajnie poznania jego ciała od innej, przyjemniejszej strony. - Wolałbym ją jeszcze troszeczkę utrzymać. - puściwszy oczko, może doświadczenia nie miał, ale intrygowało go to wszystko i nie czuł się tym w żaden sposób speszony. Mimo to nie było im dane ciągnąć tego dalej, w związku z czym student skupił się na truchłach szczurków, raz po raz analizując to, co z nich wychodziło, kiedy to je kroił precyzyjnymi ruchami. Obróbka zwierzęca w jego przypadku wzlatywała w stronę dość sporego doświadczenia. Mimo to Puchon nie był z tego jakoś specjalnie dumny. - Podręczna biblioteczka urazów, leczenia i wszystkiego innego w jednym miejscu? Biorę ten tytuł! - najchętniej to by sprzedał obecnie kuksańca, ale nie zamierzał bawić się w takie rzeczy, kiedy to w dłoni jednak znajdowało się ostrze, które mogłoby wylądować gdzieś indziej, niż w szczurku czy na stole. Jakieś zasady miał, a skoro mu zależało na chłopaku, to tym bardziej ograniczał takie rzeczy w jego towarzystwie. A przynajmniej ze swojej strony, bo chyba nie zdzierżyłby widoku zakrwawionego Maximiliana. Raz po raz zajmował się zatem szczurkami - ich truchła były otwierane, odpowiednio patroszone, a organy sprawdzane w dokładniejszy sposób niż zazwyczaj. Skupienie było większe, a ciemne obrączki źrenic uważnie spoglądały na poszczególne wnętrzności, by tym samym wynieść z nich jakieś ciekawe wnioski. - Problem jest taki, że szczurki są wysoce podatne, no cóż, na zmiany nowotworowe, a to może wpływać na działanie eliksirów. Nie bez powodu żyją wyjątkowo krótko. - mruknąwszy w jego stronę, coś o tym wiedział, bo wcześniej na lekcji u Dear udowodnił swoje racje pod względem eliksiru postarzającego użytego na stworzeniu. Liczne guzy, problemy za stawami, ciągnięcie do ciepła i guzki nowotworowe. To wszystko udowadniało, że nawet jeżeli szczury były dobrym obiektem do badań, posiadał wysokie szanse na wadliwość pod względem właśnie tej chorowitości. To nawet myszy żyją przecież dłużej, choć są mniej rozumne; mimo to Lowell samemu preferował jednak szczurki. Nawet jeżeli nie kojarzyły się innym z czymś wysoce przyjemnym, o tyle jednak Faolán doceniał ich standardową funkcję pierwszej linii ognia w testowaniu kolejnych mikstur. Nie obawiał się pracy z truchłami - obawiał się prędzej przeszłości powiązanej tym samym z ciągłą koniecznością patroszenia ich, w związku z czym może tego nie okazywał bezpośrednio, aczkolwiek pod kopułą czaszki nie miało to zbyt dobrego wpływu. To był ten rozdział z przeszłości, który wymagał mocniejszego zamknięcia i domknięcia, dlatego nie czuł się dobrze, gdy ruchy były dokładnie obserwowane. Czuł się... nieswojo. Nawet jeżeli był to tylko i wyłącznie Maximilian, miał dziwne przeczucie, że nie jest to zwiastun czegoś wysoce dobrego. Złe doświadczenia z przeszłości wpływały na coś takiego ze zdwojoną siłą; nawet zapach nie był mu obcy. - Hmmm... Jedno bingo, ciekawe, co z innymi... - mruknąwszy pod nosem, spoglądał na te szczurze wątróbki, które to mógłby wrzucić jakiemuś nauczycielowi do kawy, gdyby ten go wystarczająco wkurzył. Mimo to nie preferował takich praktyk, w związku z czym ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to raz po raz dokładnie analizował genezę poszczególnych obrażeń. - Przydałyby się okulary diagnostyczne, ale ich niestety nie wziąłem. Na pewno byłoby znacznie łatwiej. - pokręcił trochę głową na własną bezmyślność, choć szybko machnął na to własną dłonią, skupiając się przede wszystkim na interpretacji zmian, które posiadał delikwent. Na pewno byłoby łatwiej z tym przedmiotem magicznym, bo pozwoliłby on na podglądanie zmian nawet bez konieczności patroszenia każdego z trucheł. - Wątroba ma dość specyficzną barwę, ale jak zauważysz i przyglądniesz się bliżej, prawidłowo to są nie do końca wytworzone ropnie. Niezbyt duże, wręcz wtapiające się, ale istniejące. - nie zamierzał tego demonstrować, ale wszystko wskazywało na to, że zmiany były błyskawiczne - jakoby coś wyrzuciło zakażenie w kierunku właśnie tego organu, powodując namnożenie się poszczególnych bakterii. - Druga wątroba to owrzodzenia o całkowicie innych wielkościach. - mruknąwszy, skupił swoje spojrzenie na tym, jak na ostrzu pozostała charakterystyczna maź, która to mogła być również... niebezpieczna. - Wygląda to jak kumulacja wszelkich bakterii w jednym miejscu, choć geneza jest tak naprawdę inna... - zastanowił się jeszcze przez krótki moment, zanim to nie spojrzał pytająco w stronę Solberga, z pewnym słowem sprzeciwu cisnącym się na usta przyjmując rękawicę ochronną na prawą rękę, kiedy to zaczął kroić kolejne szczurki, by wyłapać nieprawidłowości. - Mnie też się jakoś nie widzi iść do szpitalnego. - kiwnął głową, choć najchętniej to by tego nie ubierał, ale innego wyjścia nie miał, bo jednak kwas mógł oznaczać coś znacznie gorszego. - Więc co do tych szczurzych wątróbek, owrzodzenia powstały w wyniku, chyba - bo ja i eliksiry to czasami jak niebo i ziemia - źle przygotowanego składnika przed rozpoczęciem warzenia mikstury. Bezpośredni wpływ na wątrobę, choć... różnice te wskazują na to, że w każdym z wywarów inny składnik uległ tak naprawdę nieprawidłowemu przygotowaniu. Ale wiesz, ja tam się nie znam do końca. - a większość rzeczy na to wskazywało, kiedy to kroił kolejne szczurki, by dowiedzieć się z nich czegoś więcej. W szczególności, że wiązało się to z możliwością wystąpienia niebezpieczeństwa w postaci otrzymania obrażeń od kwasu. Osobiście chciał tego uniknąć, w związku z czym podszedł do zadania ostrożniej, bardziej precyzyjnie, a przede wszystkim... z należytą dozą uwagi. - Szkoda, że nie ma składników, w jakim to konkretnie stanie były wrzucane do kociołka. Na pewno pomogłoby to odnaleźć błąd i naprowadzić na kolejną poszlakę. - mruknąwszy, tym razem Lowell chwycił za szczurka, który to w dość widoczny sposób wypluł dziwną substancję, która dosłownie wypaliła niewielką dziurę w stoliku. Super, rzeczywiście słowa Solberga nie były wyssane z palca, a samemu Felinus wykonał zapobiegawczy krok do tyłu, czując, że musi jeszcze bardziej uważać. - Och. - na szczęście go to nie dotknęło, ale nadal - szkoda było stolika, w którym pojawił się mały okrąg o właściwościach żrących. Przyjrzawszy się raz, drugi i trzeci, Lowell miał poważne wątpliwości, by jakkolwiek go rozcinać. Ale było to konieczne, by tym samym dowiedzieć się, czy cokolwiek w nim pozostało, dlatego zapobiegawczo Faolán brał drugą rękawiczkę, by mieć pewność, że jednak nie skończy w skrzydle szpitalnym, skoro musiał trzymać martwą istotę drugą dłonią, by ruch był w pełni precyzyjny. - Ten to chyba nie ma nic wewnątrz... No, prawie. Ostał się tylko i wyłącznie mózg. - mruknąwszy, odsunął ręce, gdy trochę tej dziwnej cieczy przedostało się na zewnątrz, choć samemu chwycił za fiolkę, by pobrać tym samym próbkę do badań. - Eliksiry są przerażające czasami. - może nie zamierzał się cofać z wynalezieniem Aceso, ale wiedział teraz prawie na własnej skórze, że jednak nie powinien podchodzić do tego wolną ręką i zwyczajnie lepiej będzie, jak skorzysta z pomocy kogoś innego.