Ścieżka zdrowia obejmuje spory teren otaczający wielki dąb. Spotkać tu można najwięcej oczywiście sportowców bądź zawodników quidditcha, którzy pracują nad kondycją poprzez bieg z przeszkodami. Nie brakuje również pojedynczych osób dbających po prostu o formę.
______________________
Autor
Wiadomość
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Uwielbiała sport i stanowił on tak ważne miejsce w jej życiu, że właściwie nie wyobrażała sobie, aby nagle miało go w nim zabraknąć. Quidditch, pływanie czy nawet zwykłe bieganie sprawiały, że dawała upust stresowi, nerwom i wszystkim negatywnym emocjom, które się w niej gromadziły - a nie da się ukryć, że trochę tego jednak było, choć nie była tego w pełni świadoma - i pozostawiały Puchonkę zmęczoną, ale w pewien sposób lżejszą, jakby za każdym razem zrzucała jakiś ciężar z barków. W gorszych chwilach mogła się w sporcie wyżyć, w trudnych dawał jej możliwość przemyślenia pewnych spraw, z czego już niejednokrotnie skorzystała. Poza tym miał on przecież pozytywny wpływ na zdrowie, o ile oczywiście nie było się kaleką takim szczęściarzem, żeby coś sobie zrobić. - Zahaczymy jeszcze o składzik, Nancy pozwoliła nam pożyczyć miotły drużynowe, oczywiście pod warunkiem, że zwrócimy je w tak idealnym stanie, w jakim je weźmiemy - mruknęła z delikatnym rozbawieniem, bo pani kapitan puchońskiej drużyny wyraziła się całkowicie jasno, dając jej chyba pięciominutowy wykład, czego swoją drogą wcale nie musiała robić, bo Krawczyk doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że sprzęt musi wrócić na swoje miejsce w jednym kawałku. Nie mogła się doczekać, aż w końcu uzbiera galeony i kupi własną miotłę, o niebo lepszą od tych szkolnym, bo choć były one dobre, to na rynku krążyły lepsze i właśnie na jedną z nich dziewczyna miała chrapkę. Nie ma się jednak co oszukiwać - był to duży wydatek. - Mam nadzieję, że jesteś gotowy na zakwasy, przez które jutro nie będziesz w stanie się ruszyć z łóżka - powiedziała i wyszczerzyła się w stronę @Ignacy Mościcki, przypominając sobie, jak to Solberg kiedyś jej się żalił, że przez kilka dni nie był w stanie w pełni sprawnie funkcjonować, bo wszystko go bolało po ich biegu do Hogsmeade. - Słyszałam plotki, że jedna osoba nawet całkiem rzuciła sport, bo po treningu ze mną była tak zmordowana, że go znienawidziła. Strata takiego obrońcy na samym początku sezonu, a nawet jeszcze przed nim byłaby naprawdę wielkim ciosem... Ryzykujesz? - spytała, a jej uśmiech nabrał lekko zaczepnego wyrazu. Oczywiście, że przesadzała i to mocno, bo gdzie tam ona się bawiła w jakiegoś trenera personalnego czy Merlin sam wie kogo. Poza tym sama zwykle też kolejnego dnia umierała od zakwasów, ale lubiła to uczucie, mimo że uniemożliwiało lub utrudniało wykonanie wielu codziennych czynności. Nie przesadzała jednak, mówiąc o zdolnościach Ignacego jako obrońcy, bo rzeczywiście był na tej pozycji niesamowity. Zaczynała nabierać coraz większego przekonania, że z taką drużyną, jaką od kwietnia udało im się zbudować, w tym roku naprawdę mają szansę położyć swoje borsucze łapki na pucharze.
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Ignacy miał w ostatnich dniach całkiem dobry humor, a nawet dostał zastrzyk energii i chęci do spędzania czasu na zewnątrz, więc bez wahania przyjął zaproszenie Aleksandry do wspólnego treningu. W końcu drużyna borsuków miała całkiem poważne plany co do tego sezonu, więc siłą rzeczy musieli ćwiczyć, aby z każdym kolejnym tygodniem, stawać się coraz lepszymi zawodnikami. – Na wszelki wypadek trzeba będzie je wypastować i sprawdzić, czy aby na pewno nie odpadła w międzyczasie żadna witka – zaśmiał się krótko. Pokręcił głową. Rozumiał, z czego wynikała troska o wyposażenie drużyny i prośby pani kapitan, aby wracało ono do schowka w jednym kawałku. Jeśli stracą, chociażby ochraniacze lub, Merlinie broń, którąś z mioteł przez nadmierną brawurę, to nie tylko stracą element własnego ekwipunku. Pośrednio mogłoby to zadziałać na ich niekorzyść przy najbliższym meczu, gdyby akurat zabrakło jakiegoś kluczowego elementy osprzętowania któregoś z członków zespołu. Chronienie obręczy bez kasku czy ochraniaczy byłoby zdecydowanie dużo mniej przyjemnym doświadczeniem niż zazwyczaj. Zwłaszcza jeśli tłuczki zaczęłyby zwracać zbyt dużą uwagę na obrońcę. W sumie, jakby się tak nad tym zastanowić, to Ignacy miał podobne plany, jak towarzysząca mu tego dnia puchonka. Już od kilku tygodni odmawiał sobie przyjemności, aby zaoszczędzić parę dodatkowych monet tygodniowe, aby sprawić sobie profesjonalny sprzęt. Przez ostatni mecz towarzyski, który został zapowiedziany dosyć nagle, ledwo się powstrzymał od zakupu słabszej miotły w chwili słabości, jednak udało mu się powstrzymać. Miesiąc może dwa, a może w końcu będzie miał na koncie wystarczającą kwotę, aby spełnić swoje małe marzenie. – Nie mam wyboru. Bez ryzyka nie ma wygranej – stwierdził, podążając w ślad za dziewczyną. – Skoro planujemy zdobyć tegoroczny puchar, to musimy być gotowi na wszystko. Nawet na mordercze treningi, po których ludzie tracą chęci do życia. Kiedy dotarli do składziku, Ignacy pchnął drzwi i kaszlnął cicho, gdy w powietrze uniósł się kurz. Powinni tu porządnie posprzątać któregoś dnia. Może i nie panował tutaj stan znany większości ludzi jako burdel, jednak parę dodatkowych zaklęć czyszczących raczej by nie zaszkodziło.
Pokiwała głową, w stu procentach zgadzając się ze słowami chłopaka dotyczącymi przeprowadzenia po ich wspólnym treningu 'przeglądu' mioteł, które zamierzali pożyczyć. Choć część o witkach ewidentnie została wyolbrzymiona i wypowiedziana żartobliwie, to jednak nie da się ukryć, że naprawdę musieli dopilnować, aby najważniejszej części drużynowego wyposażenia nic się nie stało. O to chyba jednak byłoby raczej ciężko, bo oboje byli miłośnikami gier miotlarskich, więc daleko im było do niedbania o sprzęt umożliwiający uprawianie ich. To by było zwyczajnie głupie, skoro nie tylko oni z niego korzystali, skoro to nie była ich prywatna własność, bo wtedy mogliby robić, co im się żywnie podoba. - Wiesz, wybór jest zawsze, ale podoba mi się twoje podejście - przyznała i wyszczerzyła się do niego, aby za chwilę prychnąć i odwrócić się w drugą stronę, kiedy ze składziku wyleciały tumany kurzu. No, może trochę przesadziła, ale czystością to ten schowek akurat nie grzeszył. Musieli odczekać, aż drobinki opadną, zanim po cokolwiek mieli sięgnąć. - Myślisz, że ochraniacze się przydadzą? - spytała, kiwając brodą w ich kierunku. Leżały na półce i z powodzeniem mogła stwierdzić, że wręcz prosiły 'weź mnie, weź mnie!', ale z drugiej strony nie była pewna, co tak dokładnie mieli robić na treningu, a też jakoś nie chciała ich niepotrzebnie brać. Choć znając jej szczęście była niemal pewna, że w takim wypadku nagle okazałoby się, że lepiej by wyszła, gdyby jednak je wzięła. - Dobra, może tak w razie czego je zabierzmy, najwyżej ich nie założymy - postanowiła, w pewnym sensie odpowiadając samej sobie na zadane chwilę wcześniej pytanie. - Jestem strasznie ciekawa, z kim i kiedy zagramy pierwszy mecz, chociaż mogę się założyć, że jak już się tego dowiemy, to wcale nie będę taka zadowolona - trajkotała w drodze na ścieżkę zdrowia, gdzie mieli odbyć tego dnia trening. Fakt, rozmyślała już z kim przyjdzie im się zmierzyć na samym początku, ale nic konkretnego nie wymyśliła, zresztą ciężko, aby do czegoś takiego doszła. Każda z czterech drużyn była silna i była rywalem, którego nie można było zlekceważyć, więc w sumie na kogo by nie trafili, to mogli być pewni, że mecz będzie zacięty. Na to też liczyła, bo co to za radość z 'łatwej' wygranej? - Tooo może na dobry początek zwykły bieg, a później bierzemy się za faktycznie mordercze ćwiczenia? Na pewno też masz coś w zanadrzu, a jeśli chodzi o sport, to jestem chętna na wszystko - powiedziała i pochyliła głowę, żeby zebrać włosy i związać je w kitkę prawie na czubku głowy. Była gotowa.
Zanim Ignacy zdążył zapewnić dziewczynę o tym, że ochraniacze faktycznie mogą się im przydać podczas treningu, doszła ona do dokładnie takich samych wniosków, co skwitował kiwnięciem głowy. Skoro nie mieli jeszcze w pełni ułożonego planu na ten dzień, to mogli zabrać ze sobą więcej ekwipunku, żeby w razie czego nie wracać się po niego kilka razy i nie tracić cennego czasu. – Stawiam na Krukonów. Takie przeczucie – stwierdził, właściwie nie wiedząc, czemu stawiał akurat na nich. Może to przez to, że był ciekaw, jak uczniowie Ravenclawu się spiszą na boisku? Na razie miał okazję bliżej przyjrzeć się tylko stylowi gry Julii, a ten go nieco zaintrygował. Dziewczyna była kreatywna, tego nie można było jej odmówić, a kto wie, może jej taktyki dotyczące treningów będą miały jakiś wpływ na kondycję jej zespołu? – Jasne. To będzie dobra rozgrzewka – powiedział z uśmiechem i dopiął suwak bluzy pod samą brodę. Kiedy oboje byli już gotowi do startu i ustawieni na odpowiednich pozycjach, Ignacy zaczął odliczać. Akurat w tym przypadku nie miał zamiaru sobie ułatwiać sprawy małym oszustwem i wystartował w tym samym momencie, co Aleksandra. To był jego pierwszy poważniejszy wysiłek fizyczny od kilku dni, które przeznaczył na odpoczynek i nadrobienie kilku prac domowych, z którymi zalegał, więc jego organizm nie zareagował najlepiej. Mimo wszystko dosyć szybko udało mu się doprowadzić go do porządku. Tak jak zwykle, najważniejszą częścią całego procesu było to, aby pamiętać o rytmie i odpowiednim oddychaniu. Zielone tereny wokół Hogwartu były zdecydowanie lepiej przystosowane do ćwiczeń fizycznych niż Luizjana. Teren był nieco równiejszy, ale przede wszystkim bieganie w te i we wte nie łączyło się automatycznie z tym, że ryzykowało się spotkaniem z jakąś dziką i niebezpieczną fauną. Tutaj co najwyżej zwierzaki znajdujące się pod opieką nauczycieli ONMSu mogły wydostać się ze swoich zagród, jednak nawet to bywało na ten moment rzadkością. Pamiętaj o rytmie, powtórzył sobie w myślach, gdy z roztargnienia, zgubił gdzieś jeden krok, co go nieco wytrąciło z równowagi. Zwolnił nieco, aby swobodnie wrócić do swojego tempa, które zazwyczaj stosował podczas ćwiczeń.
- Ciekawe, czy twoje przeczucie się sprawdzi. Kto wie, może masz jakieś zadatki na wróżbitę? - rzuciła, śmiejąc się pod nosem. Krukoni, Gryfoni czy Ślizgoni, to w zasadzie było gdzieś na dalszym planie. Najważniejszy był sam mecz, obietnica wzniesienia się w powietrze i pełnego oddania grze... oraz rzecz jasna dreszczyk emocji towarzyszący takim spotkaniom, bo i jego nie mogło zabraknąć. Od około pół roku była w drużynie, dzięki czemu widziała już mecze z dwóch perspektyw - gracza oraz widza - i śmiało mogła stwierdzić, że zdecydowanie wolała w nich uczestniczyć jako ten główny zainteresowany, mieć wpływ na jego przebieg. Każda zdobyta bramka była ukoronowaniem godzin spędzonych na treningach i to było piękne, po prostu. Wszystkie zabrane ze składziku rzeczy ułożyła na boku, tak aby im nie przeszkadzały, dopóki nie będą potrzebne, a następnie przygotowała się do rozpoczęcia biegu, żeby wystartować zaraz po zakończeniu odliczania. To powinna być dobra rozgrzewka, chociaż na pewno będą musieli później zrobić jeszcze kilka innych ćwiczeń, aby zmniejszyć ryzyko kontuzji. Dni już nie były tak ciepłe jak jeszcze miesiąc temu i czuć było coraz chłodniejsze powietrze, więc tym bardziej ważne było dokładne rozgrzanie wszystkich partii mięśni. Wakacyjna laba jednak i jej dała się we znaki - płuca ku niezadowoleniu Puchonki dość szybko zaczęły kłuć, próbując za wszelką cenę zatrzymać ją w miejscu na jakiś postój, a przecież dopiero co zaczęli biec. Wiedziała, że źle zrobiła z odpuszczeniem sobie w wakacje, ale tyle się tam działo, a poza tym dopadł ją taaaki leń, tereny też nie były zresztą najlepsze... A lista wymówek na tym się (niestety) nie kończyła. - Potrzebuję... chyba... chwili... przerwy - wydusiła, robiąc pomiędzy każdym słowem głęboki wdech. Już jakiś czas temu została lekko za Igancym, a teraz zwalniała jeszcze bardziej, aby w końcu ostatecznie się zatrzymać i podeprzeć rękami o kolana. Miała wrażenie, że zaraz wypluje swoje płuca na trawę i tak się skończy jej 'sportowa kariera'. - Potrzebuję zaklęcia, które pomoże mi odzyskać kondycję. Jedno szybkie machnięcie różdżką i bum! Nie ma problemu - wystękała, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie, jakby właśnie przebiegła jakiś maraton a nie śmiesznie krótki jak na nią odcinek. Nigdy już nie dopuści do takiej sytuacji. Dwa miesiące - niby nic, a jednak tak dużo.
Uśmiechnął się pod nosem na słowa dziewczyny. Z posiadaniem zaawansowanej umiejętności widzenia przyszłości wiązało się równie wiele profitów, jak i problemów. Zdecydowanie wolałby nie być w nocy nawiedzany przez wizje przyszłości, gdzie wszystkie bliskie mu osoby już dawno skończyły w grobach, a świat pogrążył się w chaosie, z którego mógłby już się tak łatwo nie podnieść. Jeśli miałby jakikolwiek wybór w kwestii wyboru tego, co mógłby przewidzieć za pomocą swojego trzeciego oka, to z całą pewnością zdecydowałby się na coś dużo mniej katastroficznego. – Jeśli już miałbym być wróżbitą, to wolałbym przewidzieć wysoki wynik Puszków w najbliższym meczu – parsknął, kręcąc głową. Fakt, trudno było zaprzeczyć temu, że zawodników, którzy pogrywali z pasji, a nie tylko po to, aby polatać sobie na miotle dla rozerwania się, trudno było tak po prostu siedzieć na trybunach i nie angażować się emocjonalnie w to, co się działo na boisku. Czasami bywało się pod wielkim wrażeniem umiejętności znajomych, innym wyklinało pod nosem stronniczego sędziego, a jeszcze w innych sytuacjach bywało się święcie przekonanym o tym, że obroniłoby się daną bramkę lub schwytałoby się kafla. Prawdziwy gracz po prostu nie był w stanie przejść obojętnie obok rozgrywek, nawet jeśli były one na poziomie szkolnym. Pierwsze kilka minut biegu wydawało się Ignacemu przebiegać w całkiem niezłych warunkach. Warunki atmosferyczny może nie były idealne, jednak przynajmniej pogoda nie utrudniała im jakoś przesadnie życia, co zdecydowanie można było zaliczyć do plusów tego treningu. Chłopak kontynuował rozgrzewkę w formie przebieżki, dodając do swojego zestawu ćwiczeń wymachy rąk, aby dodatkowo rozgrzać te partie ciała. Kiedy Ola znacząco zwolniła, puchon dołączył do niej bez słowa, zwalniając tempo, aby ta mogła za nim nadążyć. – Spokojnie. Odpocznij chwilę, a potem weź głęboki oddech. Mamy czas – powiedział, uśmiechając się lekko, licząc, że w ten sposób jakoś wesprze dziewczynę w dalszej walce.
Oj tak, wysoki wynik Puchonów w pierwszym w tym sezonie meczu byłby jak najbardziej pożądaną wizją. Z drugiej strony, wcześniejsza wiedza o tym trochę psułaby zabawę i zapewne spotkanie nie byłoby aż tak widowiskowe - kto by się w końcu z całych sił starał, skoro i tak wygrana była wiadoma? Mimo wszystko stres towarzyszący meczom w pewien pokręcony sposób dawał kopa i napędzał do działania. Poza tym taka zbyt przesadna pewność siebie mogłaby okazać się zgubna i jeszcze wróżba wcale by się nie sprawdziła. Teraz jednak miała większe zmartwienia na głowie, więc roztrząsanie plusów i minusów jasnowidzenia zostawiła sobie na później. Walczyła ze swoim organizmem, który dawał jej coraz wyraźniejsze znaki, że powinna się zatrzymać albo przynajmniej zwolnić tempo i uspokoić oddech, co też zresztą zrobiła, informując jeszcze o tym Ignacego. Miała taką ochotę położyć się na trawie i tak już na niej pozostać, najlepiej z jakimś chłodnym kompresem przyłożonym do czoła. Miała możliwość zrealizowania połowy tego pragnienia, ale zamiast tego pozostała w górze, na własnych nogach, podpierając się dłońmi o kolana. - Wiem, ale nie chcę też spowalniać całego treningu, robiąc co i rusz przerwy, bo do jutra nie skończymy - odparła i również wysiliła się na delikatny uśmiech, unosząc uprzednio głowę. Nadal dało się słyszeć głośny oddech Puchonki, który jednak z każdą kolejną chwilą stawał się coraz bardziej regularny, aż wreszcie wyprostowała się i spojrzała na Mościckiego. - Kontynuujemy? Jeszcze jedna czy dwie rundki i myślę, że możemy przechodzić dalej - stwierdziła, przestępując z nogi na nogę i na zmianę potrząsając nimi w powietrzu, jakby to miało jej coś dać. Wiedziała, że to tylko chwilowy kryzys, bo nie raz już przez to przechodziła, chociaż za nic nie dało się go zaliczyć do tych pozytywnych rzeczy. Tym razem już od samego rozpoczęcia biegu skupiła się głównie na oddechu i nieco zwolniła tempo, bo przecież nie chodziło o ściganie się i zamęczenie na tym treningu. Niestety taka była cena za opierniczanie się w czasie wakacji. Musiała teraz malutkimi kroczkami wrócić do formy sprzed nich, a coraz chłodniejsze i krótsze dni na pewno miały to utrudnić. - To co? W górę? - spytała, raczej retorycznie, bo nie spodziewała się usłyszeć odmownej odpowiedzi. Chwyciła kafla pod pachę i wzbiła się na jednej z drużynowych mioteł w powietrze, z mimowolnym lekkim uśmiechem na ustach. Uwielbiała czuć wiatr we włosach. - Zacznijmy od podań kafla, ale żeby nie było tak łatwo, będziemy się stopniowo od siebie oddalać. Różne sytuacje się zdarzają na boisku i czasem trzeba rzucić do kogoś znajdującego się ładny kawałek dalej, czy jesteś ścigającym, czy obrońcą - powiedziała, zajmując pozycję i obracając kafla w dłoniach. Poczekała, aż Ignacy również będzie gotowy i wykonała pierwsze podanie.
Informacje:
Tak jak wyżej - rzucamy do siebie kafla, po każdym podaniu zwiększając dzielącą nas odległość. Rzuć 2xk6, żeby przekonać się, jak Ci poszło.
łapanie: 2, 3, 6 - Kafel bez najmniejszych problemów ląduje w Twoich rękach. 1, 4 - Masz małe kłopoty, ale utrzymujesz piłkę w rękach i możesz wykonać podanie. 5 - Coś ze świstem przeleciało Ci koło głowy, a Ty dopiero po chwili orientujesz się, że był to kafel, którego powinieneś/powinnaś złapać. To nie jest czas na myślenie o niebieskich migdałach!
podanie: 2, 5, 6 - Świetnie! Zadanie najwyraźniej nie sprawia Ci żadnych problemów i rzut idealnie ląduje w rękach towarzysza. A w każdym razie powinien... 4 - Czy to orzeł? Nie, to tylko kafel, który leci gdzieś daleko za plecy Twojego partnera! Następnym razem może warto rozważyć lżejszy rzut? 1, 3 - Piłka trochę zbacza z prostej, ale wciąż jest możliwa do złapania. Wszystko teraz zależy od skupienia i szybkości partnera.
Przerzut za każde 15pkt w kuferku razem ze sprzętem.
Łapanie:1 -> Masz małe kłopoty, ale utrzymujesz piłkę w rękach i możesz wykonać podanie. Podanie:6 -> Świetnie! Zadanie najwyraźniej nie sprawia Ci żadnych problemów i rzut idealnie ląduje w rękach towarzysza. A w każdym razie powinien...
Właściwie to, gdyby dysponowali informacją z przyszłości, wszystko zależałoby od tego, jak podeszłaby do tego reszta drużyny. Czy nie uwierzyliby i dalsze wydarzenia toczyłyby się swoim torem, tak czy siak, doprowadzając do ich zwycięstwa? A może wręcz przeciwnie, rozleniwiliby się, podejrzewając jednocześnie, że skoro mają szansę na wygraną, to nie muszą się już starać? Czy gdyby się przestali przykładać do gry, to przyszłość zmieniłaby swój kształt? Tyle pytań, tyle możliwości, tyle opcji. – Przynajmniej będziemy mogli powiedzieć pani kapitan, że siedzieliśmy przy ćwiczeniach od rana do nocy – mruknął z lekkim uśmiechem, mimo wszystko dając dziewczynie czas, aby doszła do siebie. – Jasne. Gotowy! Puchon tym razem również zwolnił swoje tempo, starając się nie marnować zbytnio swoich sił. Jasne, można by powiedzieć, że w sumie na miotle i tak się tylko siedziało, jednak... Nie była to prawda. Zwłaszcza gdy brało się pod uwagę ewentualne skomplikowane manewry, jakimi niektórzy gracze mogliby się pochwalić na boisku. Chociażby taka Rozgwiazda! Wbrew pozorom nie była ona łatwa do wykonania. Pokiwał lekko głową i wzbił się w powietrze, słuchając uważnie słów koleżanki. W sumie ten sposób prowadzenia treningu zgadzał się z zamysłem Nancy na ten sezon, a przynajmniej z tą częścią, w jaką go wprowadziła. Jego współlokatorce zależało na tym, aby w razie potrzeby i w najgorszych możliwych okolicznościach, członkowie drużyny Hufflepuffu mogli się szybko i łatwo przekwalifikować na inne stanowisko, gdyby nagle wystąpiły braki w jej zespole. Wykonywanie ćwiczeń przeznaczonych dla różnych typów graczy, mogło się więc okazać pomocne. Ignacy zdecydowanie zbyt szybko zasygnalizował swoją gotowość do przejścia do kolejnej fazy treningu, ponieważ w ostatniej chwili zauważył, że nie ma dopiętego jednego guzika. Zapominając zupełnie o tym, że powinien poinformować dziewczynie o przedłużonej przerwie, zajął się załatwianiem tej drobnej sprawy. Zapewne, gdyby nie to, że dosyć szybko się z nim uporał, byłby zmuszony do lądowania na ziemi, aby wrócić po kafla. Tak się na szczęście nie stało, ponieważ pomimo tych drobnych problemów udało mu się chwycić piłkę i utrzymać w dłoniach. – Niezły rzut! – zawołał, przerzucając kafla z jednej ręki do drugiej, jakby badał w ten sposób jego wagę. Po kilkukrotnym powtórzeniu tej czynności chłopak wykonał zamach i wyrzucił mocno piłkę w stronę Oli. Wydawało mu się, że wystarczająco mocno się do tego przyłożył, co tylko potwierdzał widok magicznej kuli lecącej prosto w stronę puchonki. Zmarszczył nieco brwi, gdy kafel coraz bardziej zbliżał się do jego partnerki. Czy aby na pewno uda jej się go złapać? Może rzucił nieco za mocno?
KOSTKI OLI:
Łapanie kafla: 1, 4, 6 → Udaje Ci się bez większych problemów chwycić kafla. 2, 5 → Przez dłuższą chwilę nie jesteś w stanie określić jak duża odległość dzieli Cię od lecącego w twoją stronę kafla. Zaczynasz panikować, że nie uda ci się go złapać w odpowiedniej chwili, jednak... W ostatniej chwili ci się udaje! 3 → Z początku wydaje Ci się, że piłka na pewno wyląduje prosto w twoich dłoniach. Niestety, tuż obok ciebie przelatuje para wron, która skutecznie cię rozprasza, przez co kafel Cię mija i musisz po niego polecieć.
Podanie kafla: 3, 2, 6 → Bardzo dobrze Ci idzie! Praktycznie bez większego skupienia czy wysiłku udaje Ci się wyrzucić kafla na odpowiednią odległość. Pytanie, czy twemu towarzyszowi również dopisze szczęście... 1, 4 → Typowe średnie podanie. Wydaje ci się, że wybicie było wystarczająco mocne, aby pokonało wyznaczoną trasę, jednak czy aby na pewno tak się stanie? 5 → Czy coś cię rozproszyło? Może zauważyłaś coś na ziemi, co wyjątkowo przykuło twoją uwagę? Przez swoje roztargnienie rzucasz zdecydowanie zbyt lekko i kafel pokonuje mniej więcej 3/4 drogi do partnera.
Przerzut za każde 15pkt w kuferku razem ze sprzętem.
Mogłaby odrobinę bardziej zwracać uwagę na to, co działo się dookoła niej. Wystarczyło przecież na chwilę przed podaniem podnieść głowę, nie skupiając się głównie na kaflu i może dzięki temu Ignacy uniknąłby problemów ze złapaniem go, chociaż i tak udało mu się wybrnąć z tej sytuacji, pomimo guzika, z którym musiał się uporać. Odetchnęła z ulgą, gdy zdążył i nie oberwał piłką w głowę. Choć nie była tak twarda jak tłuczek, to jednak uderzenie nadal było bolesne, a nie chciała, żeby doszło do jakichkolwiek ubytków na zdrowiu. Przeprosiła jeszcze chłopaka, gdy ten pogratulował jej udanego rzutu i ponieważ tym razem to ona miała łapać, przygotowała się, poprawiając dla pewności skórzane rękawiczki. Prezent od Nancy na rozpoczęcie nowego sezonu był jak najbardziej udany i wszystko wskazywało na to, że będzie dobrze służył. W zasadzie to dopiero po raz pierwszy założyła te rękawice, bo wcześniej jakoś nie było okazji, ale tak czy inaczej nie wątpiła, że okażą się naprawdę przydatne. W końcu ochrona dłoni również była ważna. Przymrużyła oczy, gdy rzucił w jej stronę kafla i automtycznie się spięła, gotowa do ruszenia w każdą stronę, gdyby zaszła taka potrzeba. Tkwiła jednak w miejscu, choć była niemal pewna, że na jej twarzy z łatwością można było zobaczyć wielki znak zapytania - nie potrafiła bowiem tak na oko określić odległości, która dzieliła ją od piłki i co za tym idzie, co ostatniej chwili czekała w bezruchu. Dopiero gdy tamta zaczęła coraz bardziej opadać, błyskawicznie wykonała zwrot w prawo i wyciągnęła się na miotle, chwytając kafla i nie pozwalając mu spaść na ziemię. - Twój rzut też był niczego sobie - zawołała do Puchona, szeroko się przy tym uśmiechając i zgodnie z tym, co wcześniej powiedziała, oddaliła się nieco. Mogło by się wydawać, że takie proste zadanie nie powinno im sprawiać problemów i że po co w ogóle mają się na nim skupiać, ale według Krawczyk takie podstawy były równie ważne jak te bardziej skomplikowane manewry. - Orientuj się! - rzuciła i zaraz po tym znów się zamachnęła i wypuściła kafla z dłoni.
Kostki dla Ignacego:
Ponownie rzucasz 2xk6. ŁAPANIE: 2, 3, 6 - Kafel bez najmniejszych problemów ląduje w Twoich rękach. 1, 4 - Masz małe kłopoty, ale utrzymujesz piłkę w rękach i możesz wykonać podanie. 5 - Coś ze świstem przeleciało Ci koło głowy, a Ty dopiero po chwili orientujesz się, że był to kafel, którego powinieneś złapać i ratujesz go w ostatniej chwili. To nie jest czas na myślenie o niebieskich migdałach!
PODANIE: 2, 5, 6 - Świetnie! Zadanie najwyraźniej nie sprawia Ci żadnych problemów i piłka idealnie ląduje w rękach towarzysza. A w każdym razie powinna... 4 - Czy to orzeł? Nie, to tylko kafel, który leci gdzieś daleko za plecy Twojego partnera! Następnym razem może warto rozważyć lżejszy rzut? 1, 3 - Piłka trochę zbacza z prostej, ale wciąż jest możliwa do złapania. Wszystko teraz zależy od skupienia i szybkości partnera.
Łapanie:3 → Kafel bez najmniejszych problemów ląduje w Twoich rękach. Podanie:6 → Świetnie! Zadanie najwyraźniej nie sprawia Ci żadnych problemów i piłka idealnie ląduje w rękach towarzysza. A w każdym razie powinna...
Co prawda to prawda, Nancy zrobiła swoim graczom nie lada niespodziankę, tym małym prezentem w formie rękawic. Ignacy korzystał z nich praktycznie przy większości treningów, jednak nie mógł się już doczekać, aż uda mu się zaoszczędzić wystarczającą ilość pieniędzy, aby móc się wyposażyć z własnej kieszeni. Miotły oferowane przez szkołę nie były złej jakości, były wręcz świetne, jednak mimo wszystko czuł potrzebę posiadania swojego własnego, prywatnego ekwipunku. Eh, gdyby tylko po drodze nie pojawiło się tyle wydatków. Chłopak zasalutował krótko Oli, gdy ta pochwaliła jego umiejętności, a następnie poszedł w jej ślady, również zwiększając nieco dzielącą ich odległość. Usilnie starał się nie zwracać większej uwagi na ptaszyska, które raz po raz przelatywały gdzieś obok niego, aby zamiast tego móc skupić się na uważnym śledzeniu ruchów kafla. Gdy ten wyleciał w powietrze, Ignacy wychylił się nieco do przodu, obserwując zbliżającą się do niego z zawrotną prędkością piłkę. W duchu musiał przyznać, że puchonka odwalał całkiem niezłą robotę. Niby podczas biegu dosyć szybko straciła na początku siły, jednak teraz dawała się z siebie, ile tylko nie mogła. Nie mówili tutaj o stu procentach, a raczej stu pięćdziesięciu albo nawet i dwustu! Co tu dużo mówić, młody obrońca był pod wrażeniem. Dzięki niemalże perfekcyjnemu podaniu panny Krawczyk i całkiem niezłemu przyjęciu Mościckiego, ruch piłki był stosunkowo płynny. Jeszcze ani razu kafel nie spadł na ziemię, ani nie zgubił się gdzieś wśród gałęzi pobliskich drzew, więc można to było uznać za sukces! – Uwaga! – krzyknął i po przerzuceniu parę razy piłki z jednej ręki do drugiej, wyrzucił ją ponownie w powietrze. Zmrużył nieco oczy, jakby miało mu to w jakikolwiek sposób polepszyć wizję. Czy tym razem też uda mu się dorzucić równie daleko?
KOSTKI OLI:
Łapanie kafla: 1, 4, 6 → Udaje Ci się bez większych problemów chwycić kafla. 2, 5 → Przez dłuższą chwilę nie jesteś w stanie określić jak duża odległość dzieli Cię od lecącego w twoją stronę kafla. Zaczynasz panikować, że nie uda ci się go złapać w odpowiedniej chwili, jednak... W ostatniej chwili ci się udaje! 3 → Z początku wydaje Ci się, że piłka na pewno wyląduje prosto w twoich dłoniach. Niestety, tuż obok ciebie przelatuje para wron, która skutecznie cię rozprasza, przez co kafel Cię mija i musisz po niego polecieć.
Podanie kafla: 3, 2, 6 → Bardzo dobrze Ci idzie! Praktycznie bez większego skupienia czy wysiłku udaje Ci się wyrzucić kafla na odpowiednią odległość. Pytanie, czy twemu towarzyszowi również dopisze szczęście... 1, 4 → Typowe średnie podanie. Wydaje ci się, że wybicie było wystarczająco mocne, aby pokonało wyznaczoną trasę, jednak czy aby na pewno tak się stanie? 5 → Czy coś cię rozproszyło? Może zauważyłaś coś na ziemi, co wyjątkowo przykuło twoją uwagę? Przez swoje roztargnienie rzucasz zdecydowanie zbyt lekko i kafel pokonuje mniej więcej 3/4 drogi do partnera.
Przerzut za każde 15pkt w kuferku razem ze sprzętem.
Trening trwał w najlepsze i w tej chwili tylko to się dla niej liczyło. Wszystko inne zeszło gdzieś na dalszy plan, zupełnie jakby zostało uderzone przez kafla, którego właśnie między sobą podawali. To wielce wybitne porównanie sprawiło, że kąciki jej ust powędrowały ciut w górę, a sama Puchonka stłumiła śmiech. Nie chciała przecież się rozproszyć, bo jeszcze dostałaby piłką w głowę i wtedy jej wcześniejsze myśli nagle zyskałyby odbicie w rzeczywistości. Już raz miała na środku czoła guza i ten jeden raz starczy jej jeszcze na dłuższy czas. Lubiła jednorożce, ale zdecydowanie bardziej wolała siebie w wydaniu bez magicznego rogu. Z łatwością przechwyciła lecącego kafla, choć musiała przyznać, że to stopniowe zwiększanie odległości robiło swoje i każdy kolejny rzut był silniejszy od poprzedniego, co zresztą było logiczne. Dwójce Puchonów udało się jednak siebie nawzajem 'wyczuć', dzięki czemu piłka ani razu nie zboczyła z drogi, nie poleciała za daleko ani za blisko. Mogłoby się wydawać, że szło im wręcz za łatwo, dlatego Krawczyk postanowiła zaproponować urozmaicenie treningu. - Mam wrażenie, że zaraz się tu zanudzimy na śmierć, więc co powiesz na to samo ćwiczenie, tylko w ruchu? Wiesz, po prostu nie będziemy już tylko oddalać się w tył, ale trochę polatamy, żal nie wykorzystać tej przestrzeni - stwierdziła, przekładając kafla z ręki do ręki i spoglądając najpierw po wyjątkowo pustej tego dnia ścieżce zdrowia, a następnie przenosząc spojrzenie na Ignacego. Po chwili wolno ruszyła przed siebie, rzucając mu przy okazji piłkę. Przeszło jej przez myśl, że mogli wziąć ze sobą tłuczki, ale szybko przypomniała sobie, dlaczego tego nie chciała. Po pierwsze, jeśli nie miało się szczęścia, to można było naprawdę ucierpieć po bliskim spotkaniu z nimi, a po drugie, chyba oboje nie mieli wprawy w ich łapaniu, a przecież po skończonym treningu trzeba wszystko odnieść na swoje miejsce... To byłby problem. Nie widziało jej się rzucanie na te czarne diabły lecące wprost na nią i chcące zrobić jej krzywdę.
Kosteczki dla Ignacego:
Klasycznie - 2xk6, przerzut za każde 15pkt + ekwipunek
Łapanie: 1, 4 - Łapiesz kafla z taką pewnością, jakbyś robił to już niejednokrotnie z zamkniętymi oczami. 2, 5 - Pełne skupienie i gotowość do działania są niezwykle ważne. Masz jednak i to i to, dzięki czemu udaje ci się w porę zareagować i chwycić piłkę, mimo że musisz się tym razem trochę wysilić. 3 - Niby to samo ćwiczenie, ale w ciągłym ruchu już nie należy do takich banalnych i masz okazję się o tym przekonać - piłka odbija się od twojej ręki (możesz też dostać w brzuch/inną część ciała, your choice), ale udaje ci się ją ponownie złapać. 6 - Próbujesz złapać kafla, ale... robisz to za późno i jedynie muskasz go palcami. Co za szczęście, że opada on ku ziemi wooolno.
Podanie: 1, 4 - Mistrzostwo, no po prostu cudownie! Nie dało się wykonać tego podania lepiej. 2, 5 - Może i nie trzeba było wkładać w to aż tyle siły, ale nie zmienia to faktu, że kafel leci idealnie w wyciągnięte ręce Oli. 3 - Niestety, ale rzucasz za mocno i piłka leci za plecy twojej partnerki/za lekko i zaczyna opadać dobre kilka stóp przed nią. 6 - Ajajaj, czy nagle zacząłeś widzieć podwójnie, czy to może jakiś skurcz w dłoni? Kafel leci daleko w bok od Oli, a ona musi się nieźle nagimnastykować, żeby do niego zdążyć.
ŁAPANIE:6 → Próbujesz złapać kafla, ale... robisz to za późno i jedynie muskasz go palcami. Co za szczęście, że opada on ku ziemi wooolno. PODANIE:3 → 1 → Mistrzostwo, no po prostu cudownie! Nie dało się wykonać tego podania lepiej.
– Jasne, możemy spróbować! – zawołał, podlatując nieco bliżej dziewczyny w razie, gdyby chciała dodać coś jeszcze. Chłopak skierował swoje spojrzenie w stronę ziemi, rozglądając się dookoła. W gruncie rzeczy dodatkowe uatrakcyjnienie treningu zapewne wyjdzie im na plus, a grzechem by było nie wykorzystać tego, że w okolicy nie kręcili się żadni uczniowie, którzy mogliby w najmniej spodziewanym momencie pojawić się w ich okolicy. Wprawdzie nie mieli ze sobą tłuczków, które mogłyby stanowić realne zagrożenie, jednak gdyby akurat spadł im kafel i spróbowaliby po niego polecieć, a następnie zderzyli się z jakimś dzieciakiem... Nie mogłoby się to skończyć zbyt dobrze. Ignacy był na tyle zaaferowany tymi rozmyśleniami, że zbyt późno zauważył piłkę, która po rzuceniu przez Aleksandrę, zmierzała teraz w jego stronę. W ostatniej chwili wyrzucił ręce przed siebie, z nadzieją, że uda mu się pochwycić kafla, jednak ten jedynie musnął opuszki jego palców, a po chwili zaczął spiralnie lecieć w stronę ziemi. Cholera, pomyślał, przeklinając samego siebie za własną głupotę. Niewiele myśląc obniżył pułap lotu, lecąc coraz szybciej za swoim celem, aż w końcu wylądował on w jego dłoniach. Po krótkim rozeznaniu w terenie puchonowi udało się zlokalizować Olę i poleciał w jej kierunku, starając się lecieć w takiej odległości od niej, aby mogła w miarę komfortowo chwycić magiczną piłkę. – Uwaga, leci! – krzyknął, a chwilę później wyrzucił kafla w powietrze. Tym razem użył nieco większej siły niż wcześniej, ale też zaczynał czuć lekkie zmęczenie. Huh, chyba zaczynał odczuwać pierwsze efekty treningu. Najwyższy czas.
kostki dla oli:
Łapanie: 3, 4, 5 → Znakomicie! Szczęście najwyraźniej ci sprzyja i nawet nie czujesz, że się zbytnio wysiliłaś podczas tego manewru! 1, 2 → Lecisz w stronę piłki, jednak mniej więcej w połowie drogi, zauważasz stado wron, które przelatuje dosłownie przed twoim nosem. Musisz całkowicie zmienić trasę lotu, jeśli chcesz zmienić kafla. Rzucasz ponownie k6. Liczba parzysta – pomimo problemów udało ci się dotrzeć do kafla. Liczba nieparzysta – niestety, wrony pokrzyżowały twoje plany. Musisz lecieć po kafla, który leci już w stronę ziemi. 6 → Kafel jest już blisko. Praktycznie widzisz go już oczami wyobraźni w swoich dłoniach! Niestety, wizja ta cię nieco rozprasza, przez co piłka wypada ci z rąk. Ups... Podanie: 1, 3, 5 → Bardzo dobrze Ci idzie! Praktycznie bez większego skupienia czy wysiłku udaje Ci się wyrzucić kafla na odpowiednią odległość. Pytanie, czy twemu towarzyszowi również dopisze szczęście... 2 → Typowe średnie podanie. Wydaje ci się, że wybicie było wystarczająco mocne, aby pokonało wyznaczoną trasę, jednak czy aby na pewno tak się stanie? 4 → Czy coś cię rozproszyło? Może zauważyłaś coś na ziemi, co wyjątkowo przykuło twoją uwagę? Przez swoje roztargnienie rzucasz zdecydowanie zbyt lekko i kafel pokonuje mniej więcej 3/4 drogi do partnera.
Przerzut za każde 15pkt w kuferku razem ze sprzętem.
W zasadzie dopiero teraz, kiedy tak podawali między sobą kafla dotarło do niej, jak bardzo brakowało jej tego typu rzeczy w czasie wakacji, choć przecież poniekąd z własnego wyboru. Była oczywiście na rekrutacji do lokalnej, znanej na całym świecie drużyny i brała udział w towarzyskim meczu quodpota, ale to nie było to samo. Zupełnie nie. Dlatego też trochę się dziwiła, że prócz biegu na początku, nie miała żadnych większych problemów, ale kompletnie jej to nie przeszkadzało. Pozostawało tylko trzymać kciuki, aby i dalej szło równie gładko. Zauważyła natomiast, że Ignacy musiał się trochę rozproszyć i nie zdążył dolecieć do kafla, który zaczął opadać ku ziemi. Jak dobrze, że robił to powoli, dzięki czemu jeśli zareagowało się w odpowiednim czasie, nie trzeba nawet było pikować na miotle do samej ziemi. To zdecydowanie oszczędzało czasu i siły. Słysząc ostrzeżenie o nadlatującej piłce zmieniła trochę tor lotu, aby móc łatwiej ją przechwycić, ale nic z tych jej świetnych planów nie wyszło, bo oto tuż przed jej twarzą przeleciało stadko wron, wrzeszcząc przy tym, jakby je coś opętało. Puchonka zatrzymała się gwałtownie, czując przy tym nieprzyjemne szarpnięcie w ramieniu. Skrzywiła się lekko, ale nie miała czasu na... nic. Kafel był coraz bliżej, a ona musiała podjąć błyskawiczną decyzję, jak ominąć ptaki i go złapać. Niewiele myśląc przeleciała pod nimi, pochylając głowę i modląc się w duchu, by zdążyć. I jakoś jej się to udało, choć musiała się ładnie wyciągnąć na miotle. - Mogłabym przysiąc, że wcześniej ich nie widziałam ani nie słyszałam - powiedziała na tyle głośno, aby chłopak mógł ją usłyszeć i wykonała podanie. Również ono nie wyszło jej najlepiej i widziała, że jeśli Ignacy nie wyczuje piłki i nie podleci do przodu, to ta znowu zacznie spadać. Ręka jednak ciągle trochę ją bolała, co niestety nie pozwoliło jej na dokładny rzut. W oczekiwaniu na dalszy rozwój zdarzeń zaczęła powoli krążyć ramieniem, próbując je rozruszać.
Łapanie:4 -> Łapiesz kafla z taką pewnością, jakbyś robił to już niejednokrotnie z zamkniętymi oczami. Podanie:6 -> 5 -> Może i nie trzeba było wkładać w to aż tyle siły, ale nie zmienia to faktu, że kafel leci idealnie w wyciągnięte ręce Oli.
Ignacy skrzywił się na widok dosyć nieciekawej sytuacji Aleksandry, jednak obserwował jej poczynania z lekkim zaciekawieniem. Niespodziewane pojawienie się zwierzaków wprowadziło całkowicie nowy element zaskoczenia do ich na pozór prostego ćwiczenia. – Taki pech najwyraźniej! – zawołał, spoglądając na oddalające się stado. W sumie to może i lepiej, że na ich drodze stanęły akurat ptaki, zamiast jakichś innych stworzonek. Wrony przyleciały, poprzeszkadzały chwilę, a potem odleciały. Sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby los skierował do nich całą chmarę chochlików, których jeden celem w życiu byłoby pozbawienie ich różdżek i zrzucenie z mioteł, mogłoby nie skończyć się to zbyt przyjemnie. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że Ignacy po raz kolejny się zamyślił, jednak tak naprawdę cały czas uważnie obserwował poczynania Oli, aby w odpowiedniej chwili zareagować. Zauważył, że kafel nie leci w jego stronę wystarczająco szybko, więc szybko zmienił swoją pozycję, podlatując te parę metrów bliżej, aby mieć lepsze pole do manewru. Ruch ten okazał się kluczowy, ponieważ gdyby nie ta zmiana położenia, kafel raz jeszcze zacząłby lecieć prosto w stronę ziemi. Chłopak zacisnął palce na magicznej piłce i zważył ją w dłoniach, jakby podświadomie zakładał, że kafel musiał w jakiś nieprawdopodobny sposób zmienić swoją masę podczas lotu. Widząc po ruchach ciała dziewczyny, że ta przygotowuje się już do kolejnego przyjęcia, wziął głęboki oddech i wyrzucił piłkę z dużą siłą przed siebie. Być może użył nieco więcej siły, niż powinien, jednak odrobina dodatkowego zmęczenia, nie powinna mu jakoś wyjątkowo zaszkodzić.
kostki dla oli:
Łapanie: 3, 4, 5 → Znakomicie! Szczęście najwyraźniej ci sprzyja i nawet nie czujesz, że się zbytnio wysiliłaś podczas tego manewru! 1, 2 → Lecisz w stronę piłki, jednak mniej więcej w połowie drogi, zauważasz stado wron, które przelatuje dosłownie przed twoim nosem. Musisz całkowicie zmienić trasę lotu, jeśli chcesz zmienić kafla. Rzucasz ponownie k6. Liczba parzysta – pomimo problemów udało ci się dotrzeć do kafla. Liczba nieparzysta – niestety, wrony pokrzyżowały twoje plany. Musisz lecieć po kafla, który leci już w stronę ziemi. 6 → Kafel jest już blisko. Praktycznie widzisz go już oczami wyobraźni w swoich dłoniach! Niestety, wizja ta cię nieco rozprasza, przez co piłka wypada ci z rąk. Ups... Podanie: 1, 3, 5 → Bardzo dobrze Ci idzie! Praktycznie bez większego skupienia czy wysiłku udaje Ci się wyrzucić kafla na odpowiednią odległość. Pytanie, czy twemu towarzyszowi również dopisze szczęście... 2 → Typowe średnie podanie. Wydaje ci się, że wybicie było wystarczająco mocne, aby pokonało wyznaczoną trasę, jednak czy aby na pewno tak się stanie? 4 → Czy coś cię rozproszyło? Może zauważyłaś coś na ziemi, co wyjątkowo przykuło twoją uwagę? Przez swoje roztargnienie rzucasz zdecydowanie zbyt lekko i kafel pokonuje mniej więcej 3/4 drogi do partnera.
Przerzut za każde 15pkt w kuferku razem ze sprzętem.
Och tak, śmiało można było nazwać stadko przelatujących wron elementem zaskoczenia. Oczywiście wolałaby ich uniknąć, ale na to akurat wpływu nie miała i pozostawało jedynie cieszyć się, że nie postanowiły wlecieć w nią czy Ignacego. To by dopiero było nieprzyjemne... I zapewne spowodowałoby wcześniejsze zakończenie treningu, a tego chyba żadne z nich nie chciało - nie po to przecież tu przyszli, żeby pobiegać, kilka razy rzucić do siebie kafla i wrócić do zamku. Wiedziała, że lekko mówiąc, schrzaniła podanie, ale nic nie mogła już na to poradzić. Ból w ramieniu okazał się utrudnieniem i nieco ją zablokował, przez co wyszło, jak wyszło, ale miała nadzieję, że udało jej się to choć trochę rozruszać. Najrozsądniej zapewne zrobiłaby odpuszczając sobie dalsze ćwiczenia, ale nie potrafiła tak po prostu odpuścić. Zawsze była zdania, że może być gorzej i że przecież ból w końcu ustąpi, a póki w pełnie nie uniemożliwia jej funkcjonowania to... jest dobrze. Wiedziała jednak, że mądre to to nie jest. Wypuściła powietrze z ust, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że je wstrzymywała, kiedy kafel wpadł z mocą w jej wyciągnięte ręce. Spojrzała z uznaniem na Ignacego, bo to podanie bez wątpienia należało do jednego z tych lepszych. I też dzięki temu mogła od razu odrzucić mu czerwoną piłkę, która doleciała do niego bez żadnych problemów w postaci stada ptaków, chochlików, za daleko czy za blisko. Wykonali jeszcze kilka takich podań, zanim zmęczonym już głosem zaproponowała zakończenie treningu. Wykonali kawał dobrej roboty i z pewnością miało to zaowocować w przyszłości, ale nie było co się przemęczać, bo to by się po prostu minęło z celem. Podziękowała jeszcze Ignacemu za mile spędzony czas i skierowali się do zamku, tocząc po drodze rozmowę, która ponownie zahaczyła o tematy związane z quidditchem.
Julka miała wrażenie, że funkcja woźnego, jest w Hogwarcie funkcją czysto reprezentatywną, a osoba ciecia, podobnie jak dyrektora, to postać czysto mityczna, jak wolność słowa w Chinach Ludowych. Za każdym razem, kiedy coś się działo, czy chodziło o łapanie niuchaczy i walkę z chochlikami, czy usuwanie lodu z chodnika, woźny gdzieś się ulatniał, a jego obowiązki przejmowała najtańsza siła robocza w Szkole Magii i Czarodziejstwa, czyli uczniowie. Brooks, jako członkini KMW, nie miała zbyt wiele do powiedzenia w tej kwestii. Shercliffe powiedział, że mają odśnieżać ścieżki i topić lód, więc to właśnie robiła, choć wewnątrz aż się gotowała. Jak by nie miała lepszych rzeczy do roboty. Za narzekanie jednak punktów domu nie przyznają, w przeciwieństwie do pracy na rzecz KMW. Za swój cel obrała ścieżkę okalającą dąb, nazywaną przez niektórych ścieżką zdrowia. Cóż, przy panującym oblodzeniu ścieżka zamieniała się w ścieżkę niezdrowia, co należało zmienić. Długo się zastanawiała nad tym, jakie zaklęcie użyć. Pierwszą myślą była rzecz jasna incendio, które mogłoby łatwo stopić lód. Czy było to jednak inteligentne rozwiązanie? Doszła do wniosku, że nie. W końcu co z tego, że lód by stopniał, skoro przy najmniejszym przymrozku, wszystko wróciłoby do stanu poprzedniego. Nie była zwolenniczką Syzyfowej pracy, więc ostatecznie, mugolskim zwyczajem, postawiła na piasek, czyli zaklęcie harena missus.
Szła więc tą cholerną krętą ścieżką z różdżką wyciągniętą przed siebie i wysypywała lód grubą warstwą piasku. Zadanie było żmudne i nudne, ale dzięki temu miała czas zająć myśli czymś innym. Te najczęściej kierowały się w kierunku jej londyńskiego kruczego gniazda. Jeszcze tylko kilka godzin i aportuje się do mieszkanka, gdzie już czekał na nią kot, podręczniki do francuskiego i gorąca, pachnąca lawendą kąpiel. A potem jeszcze tylko kolacja, odcinek „Peaky Blinders” na Netfliksie i lulu, bo jutro rano zaczynał się kolejny żmudny dzień. Właściwie, to w jej życiu nie było ostatnio dni innych, prócz tych żmudnych, ale nikt nie mówił, że łączenie nauki, pracy i życia osobistego jest łatwe. Z zamyślenia wyrwał ją znajomy chichot. Irytek, a któż by inny.
- Nie siadłbyś sobie w końcu spokojnie na dupie? – zapytała z wyrzutem.
Poltergeist w odpowiedzi zaśmiał się ponownie, wyciągnął jęzor i wylał na ścieżkę wiadro z wodą.
- Brawo– rzuciła złośliwie. – Przecież nie roztapiam lodu, tylko posypuję go piaskiem, cymbale. – Różdżkę schowała do poły szaty i zaklaskała szyderczo.
Irytek, nieco zmieszany, zaczął główkować, ale nie wiedząc jak się odciąć, zaczął po prostu robić gałki z rzadkiego błotośniegu i rzucać nimi w kierunku Krukonki. Tego było za wiele. Brooks wytarła bark z zimnej brei i wycelowała w poltergeista Fallo, a kiedy ten zdezorientowany zaczął się plątać, myląc kierunki, poczęstowała go kilkoma bombardami. W końcu, czując, że przegrał, postanowił się wycofać, choć Krukonka wiedziała, że to tylko chwilowe. Na razie, musiało jej to wystarczyć, zyskała bowiem czas, aby dokończyć powierzone jej zadanie.
/ZT
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie wiedział, czego spodziewać się po spotkaniu z Felkiem. Ostatnia ich rozmowa zdecydowanie nie zakończyła się pozytywnie, a puchon sam milczał od tamtego czasu. Max co prawda odwiedził go jeszcze w szpitalnym, ale Lowell akurat spał, więc ślizgon po względnym, wzrokowym ocenieniu stanu kumpla, wrócił do swoich zajęć. Największe emocje już opadły i choć Max wciąż miał wiele pytań i mieszanych uczuć, które zalegały mu w sercu, był zdecydowanie spokojniejszy. Udał się więc o umówionej porze na błonia, krocząc w stronę ścieżki zdrowia. Nie widząc nikogo w pobliżu odpalił szluga obracając w kieszeni małą fiolkę. Dopiero, gdy znalazł sobie wygodne miejsce, wyjął szklane naczynko i wycelował w nie różdżką. -Enutitatum - Wymamrotał pod nosem, a fiolka od razu zmieniła się w przedmiot, który był powodem tego spotkania. Bawił się kluczykami do Ogniomiota w dłoni, pogrążając się coraz mocniej w myślach i coraz głębiej zaciągając się kolejnym już papierosem. Czuł na sercu ciężar, którego nie wiedział, jak ma się pozbyć. Miał tylko nadzieję, że skoro Feli nie poprosił o zwrot listowny, nie będzie tak źle, jak być mogło.
Wyszedł. Niespecjalnie pokazywał po sobie, że nadal jest zmęczony, kiedy to otrzymywał kolejne dawki eliksirów od pielęgniarek, w ramach czystej rekonwalescencji, niemniej jednak od razu ich nie zużył. Wypisał się poniekąd na żądanie - zgodnie z procedurą leczenia miał zostać jeszcze do jutra, niemniej jednak, gdyby miał spędzić dodatkowe godziny w tym kurwidołku, już zapewne by oszalał, mimo braku energii. Spakowanie wszystkiego było dość proste i przyjemne, wszak nie miał wcale rzeczywistej możliwości posiadania przy sobie większej ilości podręczników czy innych przyborów, z których mógłby czerpać potencjalną rozrywkę. Ciche westchnięcie, kiedy to ogarnął własne łóżko, mimo prób wygonienia go, zdawało się przeszyć jego ciało, a gdy wreszcie udało mu się opuścić pomieszczenie, dłoń zaciskająca subtelnie klamkę zdawała się być nadal słaba. I o ile popchnął ogromne drzwi bez większych problemów, o tyle jednak czuł nadal osłabienie. Wkurzało go to, ale, powoli okalając się z powrotem oklumencją i własnymi barierami, nie pozwalał na to, by cząstka zdenerwowania przedostała się poprzez zmarszczenie brwi. W dłoni, kiedy to poszedł naprędce do biblioteki, nadal ściskał Wizbooka, nie chcąc tak naprawdę wdawać się w kolejną konfrontację. Kluczyki jednak musiał odzyskać i to był jego główny cel. Bez jakichkolwiek emocji, bez jakichkolwiek prób podjęcia się dyskusji - gdyby nie musiał, to by nie prosił. Próba teleportacji mogłaby jednak zakończyć się czymś znacznie gorszym, aniżeli utratą jąder, więc pozostawały mechaniczne sposoby przemieszczania się. Stety niestety; przykrywszy się bardziej bluzą, gdyż kurtkę z oczywistych względów i praktyczności pozostawił swoją własną na tylnym siedzeniu w pojeździe. Nie miał ochoty przyjmować czegokolwiek z tego kurwidołka - przynajmniej początkowo - ale, w celu uniknięcia nieprzychylnego spojrzenia, sięgnął, po jakąś zastępczą. Kompletnie nie w jego stylu, ale po prostu. Długo jednak nie czekał na zauważenie przyjaciela, który to zajmował się zaklęciami; sam zastanawiał się, czy na dwa tygodnie nie wypierdolić swojej różdżki do jeziora, by ją trytony ładnie popilnowały. Ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy jego spierzchniętych warg, kiedy to machnął do niego dłonią. - Siema. - nie mógł rozpocząć lepiej, ale postanowił podejść do tego wszystkiego na totalnym wyjebaniu, nie chwytając już za papierosy. Bo tyle, ile wypalił ostatnio, to było jakieś przegięcie; musiał się ewidentnie pod tym względem ogarnąć. Tak, musiał, pomyślał sobie, kiedy to samemu wyciągnął szluga i go zapalił, napawając się nikotynową dawką krążącą radośnie w jego krwioobiegu. Nawet jeżeli czuł delikatną igłę, choć spowodowaną kompletnie czymś innym - niespecjalnie widziało mu się jakkolwiek dyskutować na tym poziomie, choć nie wiedział, co powiedzieć. - Długo czekasz? - wziął cięższy wdech. Podejrzewał, że ten ni chuja nie będzie działał i najlepiej to niech się wali na ryj. Ręce wepchnął do kieszeni i chociaż nadal nie wyglądał perfekcyjnie, miał siły do tego, by się poruszać na własnych nogach.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał zbyt wiele czasu, by nacieszyć się samotnością. Z miejsca, w którym siedział, bardzo dobrze widział zmierzającą ku niemu znajomą sylwetkę. Westchnął do siebie, wypuszczając z płuc dym. Odstawienie eliksirów na pewno mu nie pomagało radzić sobie z czymkolwiek, a konfrontacja z Felkiem wydawała się być w tej chwili czymś naprawdę ponad jego siły, choć mimowolny, lekki uśmiech wystąpił na jego usta, gdy puchon w końcu znalazł się obok i przywitał zdawkowo. -No hej. Niezbyt szczerze mówiąc. - Przesunął się lekko, by zrobić miejsce pośladkom kumpla, który też postanowił dołączyć do tego piątkowego klubu palacza. Przez chwilę Max nie wypowiedział ani słowa, skupiając się na krążącej w jego organizmie nikotynie. Chyba nigdy jeszcze nie było między nimi takiej sytuacji. Zazwyczaj od razu wyjaśniali sobie wszystko i przechodzili do porządku dziennego. Dlaczego więc tym razem było inaczej? Zakrztusił się lekko dymem, zbyt długo trzymając go w płucach, gdy próbował znaleźć odpowiedzi na to i na inne dręczące go pytania, których nigdy nie wypowiedział na głos. -Orient, Lowell! - Zarzucił mu w końcu kluczykami, bo przecież po to się spotkali. - Jak widać strażnik kluczy nie był potrzebny. - Kąciki ust ponownie uniosły się lekko ku górze, choć w umyśle Maxa szalała burza. Chciał powiedzieć wiele, ale czuł, że nie jest to odpowiedni moment. A może właśnie była to jedyna okazja? Sam już nic nie wiedział. Miał ochotę wyrwać sobie łeb i rzucić nim o najbliższy kamień. Zamiast tego po prostu odpalił kolejnego papierosa. -Jesteś pewien, że chcesz od razu jechać? Do Londynu jednak kawałek. - Zapytał w końcu, bo o ile Feli zdecydowanie wyglądał lepiej niż przed trzema dniami o tyle ślizgon nie był pewien, czy powinien prowadzić od razu po wyjściu ze szpitalnego łóżka. Męczyła go ta niezręczna atmosfera i wkurw, że nie wie jak jej zaradzić. Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż tu siedział. Mógł przecież oddać kluczyki i wrócić do lochów. Mógł, ale tego nie zrobił. Sam nie wiedział, na co dokładnie czeka. Siedzenie w tym błocie nie było może najbardziej przyjemną rozrywką, ale potrzebował teraz trochę oddechu od zimnych i ciasnych szkolnych murów.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czy czuł jakiś uraz wobec przyjaciela? Otóż nie. Czuł uraz wobec samego siebie, a jako że nie był w stanie zbyt wiele ze swojego podejścia zmienić, nawet jeżeli ten go o to nie prosił, po prostu czuł żal. Pierdolony, zdający się być wyjątkowo okrutny, a przede wszystkim nagminnie wyśmiewający. Czy miał prawo po tym wszystkim prosić go jeszcze o te klucze? Nie wiedział, ale też, nie pozwalał na to, by takie myśli pojawiły się pod kopułą czaszki zbyt długo. Nie zamierzał ich tolerować, choć odsunięcie się od nich, kiedy to ledwo co wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego, wcale nie było takie proste. Ciche westchnięcie, kiedy to udało mu się zapalić fajkę, odpalając ją prostym gestem dłoni trzymającej krzemieniową zapalniczkę, wydobyło się z jego ust. No właśnie. Zazwyczaj wszystko sobie wyjaśniali. Może idealnymi przyjaciółmi nie byli, niemniej jednak szczerymi, przynajmniej do pewnego momentu. Lowell nie bez powodu wyróżniał się innym nastawieniem wobec tego, co miało wcześniej miejsce; starał się udawać, że nic się nie dzieje. I całkiem nieźle mu szło, kiedy to usiadł sobie wygodnie, popalając szluga i wydobywając z siebie dym. Wiedział, że z używkami mu nie jest do twarzy, ale miał to już kompletnie gdzieś. Ktoś go widział palącego, do tego jeszcze przy okazji wiele informacji krążyło po jego głowie, nie dając upustu złości... Kiwnął głową na odpowiedź ze strony kumpla, by tym samym odchylić głowę do tyłu i wypuścić z ust kolejne kłęby charakterystycznego dymu. Nie czuł się dobrze, wszak przypominało mu to o tym, jak został znaleziony, niemniej jednak nie zamierzał tego zbytnio u siebie roztrząsać. Nim się obejrzał, a popiół spalonego tytoniu obsypał jego pożyczoną kurtkę, na co miał ochotę rzucić siarczyste przekleństwo, ale się przed tym powstrzymał. Emanując dziwną, niezrozumiałą aurą, nie zachęcał do siebie, ale też, jakoś specjalnie nie zniechęcał. Jakby był enigmą; dopóki to nie usłyszał komunikatu, łapiąc kluczyki bardziej, niż mógł się tego spodziewać. Eliksiry robiły ewidentnie swoje, a sam był nawet trochę zdziwiony, choć nie pokazywał tego na żaden ze sposobów; zakręcił parę razy kółeczkiem od kluczy wokół własnego palca wskazującego, by tym samym zgrabnym chwytem schować je do kieszeni. - Kto by się spodziewał. - odpowiedział, podnosząc mimowolnie kącik ust do góry w słabym, ale za to szczerym uśmiechu. No tak, powinien się spodziewać, że Eskilowi wcale nie będzie zależało na czymś, do czego był wysoce przygotowany. Zamiast tego jebnął z pełną mocą, decydując się na coś w rodzaju wykorzystania innej słabości. Zresztą... pielęgniarki już wiedział, część nauczycieli też. Tyle dobrze, że nie wypalił z czymś innym, bo możliwe, że miałby znacznie większe powody do wstydu. Im więcej osób wiedziało, tym bardziej się do tego przyzwyczajał; jakimś cudem udało mu się ukryć kwestię własnej orientacji. Przynajmniej tyle. Westchnąwszy ciężko, niedopałek papierosa, który to zgasił o wilgotne podłoże, włożył do kieszeni spodni, zapoznając się z ich strukturą. Zdążył się trochę odzwyczaić od dżinsów, kiedy to, będąc w Skrzydle Szpitalnym, musiał mieć na sobie coś znacznie luźniejszego. - W Londynie mam ubrania i zwierzęta, które przez parę dni prawdopodobnie nie były karmione. - pokręcił głową, zanim to nie wstał na równe nogi, przeciągając własne, zmęczone leżeniem mięśnie. Nie zamierzał bawić się w jakiekolwiek siedzenie, w związku z czym czuł większą ilość energii, niż mógłby w rzeczywistości dysponować. Nie wiedział, czy Lydia nakarmiła chociażby puszka pigmejskiego, tęskniącego zapewne za smarkami, a także memrotka, którego nie wziął na miejsce całego zdarzenia. Powoli zatem, kiwając głową, zaproponował przejście się do pojazdu; w jednym miejscu ustać nie mógł, kiedy to ręce miał wepchnięte wprost do kieszeni.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max sam nie wiedział, co by czuł na miejscu Felka. Powiedział swoje i choć nie było to wszystko, co dusił gdzieś na dnie serca, na jeden raz zdecydowanie wystarczyło. Dużo rozmyślał nad tym, czy dobrze zrobił w ogóle się wtedy odzywając. Mimo, że udało mu się uspokoić te najbardziej burzliwe emocje, nie potrafił całkowicie powstrzymać wszystkiego. Hamował się, ale to nie wystarczyło, by uchronić całą gorycz przed rozlaniem się na przyjaciela. Wszystko szło w pizdu i nawet nie próbował już zrozumieć dlaczego. Chciał skupić się na powrocie do formy, ale nie potrafił oddać się temu, z takim bałaganem w głowie. Miał tylko nadzieję, że Gwizdek jako porządny skrzat, nie wygada Julce jak świetnie idzie jego dieta. Nie widział powodu, by Felek miał nie otrzymać swojej własności. W końcu taka była umowa, że kluczyki zostaną u Solberga tylko na krótki czas. Dlatego też postanowił oddać je na prośbę kumpla. Przez chwilę wpatrywał się w puchona, którego pierwszy raz miał okazję widzieć palącego w dość mało stresowej sytuacji, jak na to, co ostatnio ich spotykało. Był to poniekąd interesujący widok na pewno. -Oho! Ktoś tu nie stracił na refleksie. - Skomentował dość gładkie złapanie kluczyków przez wolną dłoń puchona. Nie wiedział, jak dokładnie przebiegało spotkanie z hipnotyzerem. Wręcz miał wrażenie, że ostatnio Lowell coraz bardziej się przed nim zamykał, z czego zdał sobie sprawę zdecydowanie zbyt późno. Nie chciał jednak pytać, jak zawsze dając mu potrzebną przestrzeń. Coraz częściej w głowie ślizgona pojawiała się ostatnio myśl, że może nie jest to dobra decyzja. Może powinien porozmawiać z nim bardziej otwarcie, ale w obecnej chwili było to raczej niemożliwe. Nie tylko nie wiedział, co tak naprawdę się między nimi właśnie dzieje, ale też bał się własnej reakcji na cokolwiek, co mógł usłyszeć. Wydarzenia w Zakazanym Lesie sprawiły, że poniekąd stał się nadopiekuńczy względem bliskich i choć starał się to ukrywać, troska o Lowella zżerała go od środka. -Wiesz, że nie o to pytałem. - Nie mógł zadowolić się takim jawnym unikiem ze strony Felka czując, jak jego samopoczucie drastycznie spada, choć mimika twarzy pozostawała niezmienna. Spojrzał pytająco na puchona, gdy ten wstał, choć szybko zrozumiał sugestię. Powoli podniósł się na nogi. Nie miał za bardzo ochoty się ruszać, ale uznał, że i tak nie ma przecież już nic do stracenia. - Chcesz mi powiedzieć o co w tym wszystkim chodzi, czy narazie odstawiamy to na bok? - W końcu zadał to pytanie, nie będąc do końca pewnym, jaką odpowiedź woli usłyszeć.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Przynajmniej zrobił postęp. Przynajmniej nie wydzierał się aż nadto, nie rozlewał goryczki w jego stronę, kiedy to leżał na łóżku w Szpitalnym Skrzydle. Czego Lowell tak naprawdę oczekiwał od niego? Bezpośredniości. Bo, jak się okazywało, najwidoczniej stał się zbyt tępy na to, by prowadzić jakiekolwiek normalne rozmowy, gdy po prostu nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Pewne rzeczy, ukrywające się na dnie serca, z wiadomych względów ukrywał, nie bez powodu się odcinając, ale mimo to starał się nie oddalać aż nadto od przyjaciela. Im bardziej się do tego przyzwyczajał, tym większą czuł obojętność, tudzież rutynę. Duszenie w sobie wielu rzeczy, przede wszystkim takich rzeczy, gdy wiedział, że jest jedynie marną jednostką, mięsem armatnim, a nie wszystko będzie szło po jego myśli, mogło w pewnym stopniu wykończyć człowieka. Nawet jeżeli ten potrafi się jakoś przed tym powstrzymać, gdzieś natrafi na granice - nie tylko w postaci własnej sygnatury magicznej. Umysł i psychika są na tyle ze sobą połączone, że nie można ich oddzielić do końca, więc nawet podczas stosowania barier, którymi to starał się operować, odczuwał gdzieś znajdującą się w środku pustkę. Nie objawiał jej poprzez oczy, wiedząc, jak się od niej, przynajmniej pod względem aparycji, odciąć. Mimo to, pewne żniwo to pozostawało. Każda taka próba niosła ze sobą możliwość ponownego przestraszenia się, iż jest to dla niego za wiele. Ponownego zamknięcia się w sobie, choć Max tak naprawdę nie był jedyną osobą, która miała z tym wszystkim do czynienia. Nie przepadał za gapieniem się, w związku z czym ledwo co powstrzymał odruch odwrócenia się w kompletnie innym kierunku. Nie bez powodu zatem częściowo miał zamknięte oczy, od czasu do czasu badając otoczenie, by się nie okazało, iż ktoś ich przyłapuje na tak niecnym uczynku. Może te trzy razy mu się udało, ale zawsze mogło pojawić się jakieś ale. - Nigdy nie stracę. - a przynajmniej nie z tak błahego powodu. Spotkając się ze znacznie gorszymi przypadkami przyciśnięcia innych ludzi do granic własnych możliwości, i tak znajdował się w korzystnej pozycji. Może nie zdawał się jakoś specjalnie dobrze wyglądać, ale nadal, regeneracja w jego przypadku przebiegała całkiem sprawnie. Tłumaczenia się z tego nie widział, jak wszystko miało okazję przeistoczyć się w ludzką prawdę i krzywdę, ale też, niepytany nie zamierzał zabierać głosu. Jeżeli Solberg będzie zainteresowany, to rozpocznie ten niesforny, żałosny temat. A czy otrzyma odpowiedź - to już jest całkowicie inna kwestia. Felinus strzepał tym samym popiół z ubrania. - Czuję się względnie dobrze, choć nadal, w porównaniu z poprzednim stanem, jest chujowo. Nadal nie mogę używać zaklęć. - miał ochotę pokręcić oczami, bo o ile nadal był osłabiony, o tyle jednak nie zamierzał kreować się na jakąś kalekę, którą należy się opiekować. Nie westchnął jednak, a zamiast tego wbił czekoladowe tęczówki w te należące do przyjaciela, nie odwracając w żaden szczególny sposób wzroku. Jeżeli chciał szczerej odpowiedzi, to ją właśnie otrzymał. Nie wpisywał się w żadne schematy, stawiając kawę na ławę w celu udowodnienia, że nie zamierza jakkolwiek uciekać od tego tematu. Przynajmniej teraz, kiedy to czuł się dziwnie lżej, gdy przez spierzchnięte usta wydostały się przede wszystkim słowa prawdy. Przyglądając się tak przez dobrą chwilę, przekrzywiając głowę, wystawił po paru sekundach rękę, by sobie z niej skorzystał, gdyby jedynie czuł chęć lub ludzką konieczność. - Chodźże, przecież cię nie zjem. - czy był wkurzony? Owszem. Czy był zły? Może. Czy na niego? Nie. Czuł gniew wobec samego siebie, ale też, nie potrafił się, w przeciwieństwie do niego, denerwować się do tego stopnia, by tym samym wydobywać z siebie cokolwiek. Może to jest jego słabość? Przedostawanie się do parkingu zdawało się mijać w nieskończoność, kiedy to usłyszał pytanie, nie zakładając jednak rąk na własnej piersi. Nie zamierzał - przynajmniej nie teraz, gdy postanowił przystanąć w miejscu, wyciągając dłonie z kieszeni kurtki. - KONKRETY, nie czytam przecież tego, co masz pod kopułą czaszki... - pokręcił głową, nie dowierzając, niemniej jednak w obrębie spokoju, którym to emanował, pojawiało się także ziarenko stanowczości. - Jeżeli nie określisz konkretnie, co chcesz wiedzieć... jaki jest wówczas sens prowadzenia tej rozmowy? Nie uciekam od niej, spokojnie. Chcę rozwiązać ten konflikt, ale, proszę cię, nakieruj mnie w odpowiednim kierunku. - zapewniwszy, wziął wdech krótkiej przerwy, by tym samym pozwolić ponownie płynąć słowom. Powoli, subtelnie, bez większego zdenerwowania. - Po prostu, jeżeli chcesz o czymś wiedzieć, ja muszę wiedzieć, o czym konkretnie chcesz wiedzieć... do cholery, ale to jest pozbawione składu i ładu. - przeczesał nerwowo własne kosmyki włosów, by tym samym wykonać jeden krok w kierunku miejsca, przy którym to już by byli, gdyby nie to, iż pewnych rzeczy sobie po prostu nie wytłumaczyli. Nie wiedział nic. I chyba na razie wolał niczego nie mówić.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
O ile puchon mógł oczekiwać od Maxa bezpośredniości, o tyle sam nie do końca dawał ją Solbergowi. Maxowi ciężko było prowadzić z nim jednostronne rozmowy, gdy tamten uznał, że brak odpowiedzi może być najlepszą opcją. Zdecydowanie nie był i do tego jeszcze bardziej zwiększał rozpierdol w głowie młodszego z tej fatalnej dwójki. O ile jeszcze wspomagany eliksirami Max potrafił machnąć na to ręką, o tyle obecnie czuł, jak wszystko wewnątrz mu się gotuje. Gdyby nie rozmowy z Beatrice, które poniekąd pomagały mu zapanować nad tymi gwałtowniejszymi emocjami, zapewne już dawno urwałby przyjacielowi łeb, albo co najmniej spróbował złamać kilka kości. Najgorsze było to, że wynikało to głównie z frustracji samego Solberga zamiast z zachowań jego kumpla. Zbyt wiele rzeczy chciał zrozumieć, a zdecydowanie zbyt mało odpowiedzi dostawał. Lub odrzucał te, które znalazł uznając je za niezbyt zadowalające lub przeczące przyjętym przez niego wcześniej wierzeniom i ideałom. O ile jeszcze miesiąc temu nie ciągnęło go do szlugów wcale, o tyle ostatnimi czasy znów sięgał po nie z tradycyjną dla siebie częstotliwością i jeszcze bardziej tradycyjnym wyjebaniem. Skoro przez tyle lat go za to nie wyrzucili, to i teraz nie sądził, by taki szczegół miał zaważyć na jego wątpliwej karierze naukowej. Dlatego też nie zawracał sobie głowy uważnym lustrowaniem otoczenia, a skupił się na tej bardziej interesującej go części. -No no! Nigdy nie mów nigdy. - Roześmiał się lekko, choć w tym samym momencie poczuł ukłucie w sercu, które postanowił zignorować. Ile już razy wypierali się złych scenariuszy, które nagle zwalały im się na łeb. Max zdecydowanie wierzył, że wszystko jest już teraz możliwe i nic go nie zdziwi. -No tak, wspominałeś o tym. - Kiwnął głową, wbijając wzrok w dogasającego już papierosa. To była zdecydowanie najgorsza wiadomość dla Solberga. Ponownie zamyślił się, wlepiając nieobecny wzrok w żarzącą się końcówkę peta. Ostatnio miał wrażenie, że zamieniał się w jebanego filozofa, tyle czasu spędzał na myśleniu i analizowaniu. Nie mógł jednak nic na to poradzić, za wiele rzeczy spędzało mu sen z powiek i po prostu próbował sobie z tym jakoś radzić. Na ziemię sprowadził go głos Felka. Automatycznie chwycił wyciągniętą w jego stronę dłoń puchona i z jej pomocą postawił się do pionu. Skoro mieli iść, niech idą. Spacer w milczeniu był średnio przyjemny, aż w końcu Max postanowił ponownie przejąć inicjatywę. Zadał pytanie, a odpowiedź wystosowana przez Felka zbiła go z tropu. Nie potrafił ubrać tego wszystkiego w słowa. Zamilknął ponownie, gorączkowo myśląc, czy w ogóle jest sens tej rozmowy. Może powinien machnąć ręką i olać to wszystko? Miał ochotę zawrócić prosto do dormitorium. Nagle poczuł się strasznie wykończony i już otwierał usta, by powiedzieć, żeby zapomnieli, że cokolwiek mówił, gdy jak zwykle jego mózg miał inne plany. -Konflikt? - Wydobył z siebie całe jedno słowo, by znów zamilknąć. Nie odbierał tego w ten sposób. Bardziej szukał zrozumienia tematu, którego nawet nie potrafił określić. Oczywiście nie miał pojęcia, jak to wszystko odbiera Lowell, bo nie miał okazji z nim o tym porozmawiać, ale mimo wszystko, gdyby uważał, że mają konflikt to raczej nie szedłby teraz z nim w kierunku parkingu. Oparł się plecami o mur otaczający szkołę, zadarł głowę do góry i przymknął oczy próbując jakkolwiek wyłonić sens z tej gonitwy myśli. Prawie jak wtedy, gdy czekał skacowany pod gabinetem Dear. Nie wiedział nawet, czy Felek poszedł dalej, czy też tam stał. -Ja już nic nie rozumiem. - Zaczął w końcu, wciąż z przymkniętymi powiekami. Czuł, jak nadchodzi kolejna migrena i próbował się jej nie poddać. -Najpierw wszystko się pierdoli, potem zaczyna być względnie dobrze i nagle... Nagle mam wrażenie, że coś znowu jebło, ale nie wiem co. Nagle unikasz moich pytań, albo w ogóle rozmowy, tłumaczysz mi się, choć wiesz, że tego nie potrzebuję, ciągle bez powodu przepraszasz, choć obydwoje wiemy, że gówno to daje, udajesz.... mówisz, że chcesz mi pomóc jednocześnie nie przyjmując do wiadomości, że umniejszając sobie i mając w siebie wyjebane osiągasz kompletnie przeciwny efekt. Niby jesteś, ale jakbyś zaczął się coraz bardziej oddalać. Niby jest okej, a jednak coś mi mówi , że jest chujowo, a ja nawet nie wiem czemu się tym wszystkim przejmuję... - Wziął głęboki oddech, przykładając dłoń do skroni. Była to tylko niewielka część tej całej plątaniny, ale na więcej chyba nie miał obecnie sił. I tak nie oczekiwał, że cokolwiek zostanie wyjaśnione. Wywalił to z siebie i nie czuł się ani trochę lepiej. Sięgnął po kolejnego szluga mając wyjebane w to, że jego płuca zapewne ledwo już pracują szczególnie teraz, gdy jego organizm wciąż jest osłabiony. Oczywiście, że czuł jak robi mu się niedobrze, ale był w stanie jeszcze to kontrolować. Nie wiedział, czy patrzeć na Lowella, czy na krajobraz za nim. Nie wiedział już tak naprawdę nic. Czuł się jakby jego dusza była przepełniona kłębowiskiem pytań i niepokojów, a jednocześnie dziwnie pusta. Zaciągnął się nikotyną, nieco mocniej zaciskając szczękę, gdy w myślach złajał się za przystanie na odstawienie eliksirów. Wiedział, że właśnie tak to się skończy i dlatego obawiał się to zrobić. Charakterystyczna smużka dymu opuściła jego wargi unosząc się zgodnie z kierunkiem wiatru. Miał dość bycia zamkniętym w tych cholernych murach. Może i przeszedł do porządku dziennego z brakiem zajęć i innych przyjemności, ale z dnia na dzień coraz bardziej się tu dusił.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Dlaczego się bał? Czego się bał, tak siłą rzeczy? Bał się zwyczajnego, ludzkiego odrzucenia. Zawsze się go bał, a najwidoczniej problemy na tym tle postanowiły się odzywać dobitnie, gdy ktoś dostał się do niego bliżej niż jako prowizoryczny znajomy rodem z seriali. Max był dla niego kimś znacznie więcej, niż w rzeczywistości odważyłby się przyznać. Autodestrukcja pod tym względem jednak górowała, dlatego nie bez powodu czuł się wyjątkowo perfidnie, gdy miał do czynienia ze samym sobą. Frustracja, którą to wywoływał, powinna zostać przez niego zauważona, a zamiast tego brnął w błędne koło, nie zamierzając wcale tak łatwo z niego rezygnować. Czy przyjąłby urwanie łba? Owszem. Złamanie kości? Owszem. Skoro ktoś inny go znalazł w znacznie gorszym stanie, kiedy to już powoli odpływał, mogąc tym samym podzielić się papierosem, miał to już wszystko gdzieś. Milion głosów w jego tkankach zdawało się wzbudzać do buntu, który to w sobie tłumił, aczkolwiek nie potrafił mimo wszystko i wbrew wszystkiemu zapobiec potencjalnym szkodom, z którymi to miał do czynienia. Najgorsze było w tym wszystkim to, iż nie potrafił znaleźć jakiegokolwiek bólu, który zrekompensowałby mu to, co się dzieje pod kopułą jego własnej czaszki. Podejrzewał, iż odciągnięcie samego siebie od tego wszystkiego będzie łatwiejsze, ale nie było, bo, koniec końców, pozostawał nadal tym samym człowiekiem. Struktury nie zmieniały się, a prędzej czy później mógł doprowadzić samego siebie na skraj załamania psychicznego. Wypieranie się złych scenariuszy mogło pomagać, ale na wyjątkowo krótką metę. Nim się tak naprawdę obejrzeli, a główny problem zaczął polegać na tym, iż próba zakopania pod dywanem śmierdzących zwłok prędzej czy później spowoduje wydostanie możliwego do wykrycia smrodu, który jeszcze dobitniej, w szczególności po czasie, postanowi dojebać swoim mdlącym zapachem. Gdyby zachował swoje cechy charakteru jak parę miesięcy temu, zapewne byłby w stanie podejść do tego obronną ręką. Mieć kompletnie gdzieś to, co się wokół niego dzieje. Może nawet by nie siedzieli tutaj i nie rozmawiali, gdyby tylko postanowił przyjąć zamkniętą postawę, połączoną z widocznym podejściem w postaci czystej złośliwości. Zamiast tego ciągnęło go - czy to do zepsucia samego siebie, byleby nie skazić chorobą innych; ledwo się uśmiechnął na moralizujące słowa, które zdawały się być jedynie marną próbą odsunięcia tego wszystkiego na bok. Miał ochotę obecnie pierdolnąć ręką w najbliższy kamień, by czuć pęknięcie kości - po prostu. Lowell niespecjalnie martwił się brakiem możliwości rzucania zaklęć przez następne parę dni. Dopiero potem będzie mógł próbować, w związku z czym czuł względny spokój, ale nadal nie zamierzał się jakoś specjalnie wysilać, mając nadzieję, że rzeczywiście doszło tylko i wyłącznie do przeciążenia sygnatury, a nie jej uszkodzenia. Wiedział, co się stanie, jeżeli człowiek, wywodzący się z magicznej rodziny, postanowi wepchnąć w jej stronę własne łapy. Doskonale pamiętał, jak nim szarpnęło, gdy dowiedział się, że Cassian myślał nad czymś takim, traktując to jako coś ograniczającego. Bo rodzina myślała tylko o tym, żeby go wykorzystać w interesie rybackim, który to prowadzili; zaintrygował go poniekąd ten temat. Raczej, skoro już zaczął mieć do czynienia z wysoce zaawansowaną magią medyczną, z którą nawet najlepsi magomedycy mają problem, postanowi bardziej przeanalizować sprawę. Przynajmniej po to, by mieć jakieś zajęcie i bardziej zrozumieć przepływ magii. Bo, skoro magia bezróżdżkowa opiera się na dokładnej analizie płynącej cząstki poszczególnych zaklęć, to coś w tym musi być. - Konflikt. - wziął cięższy wdech, kiedy to wiedział, że czeka ich dość poważna rozmowa, która najwidoczniej kryła się nieźle. Przynajmniej do czasu, gdy to oboje postanowili przystanąć, a sam nie szedł dalej, specjalnie opierając się czarnymi ubraniami o kamień, z którego został wykonany murek szkolny. Spokojnie, otwartymi dłońmi, począł analizować ich strukturę - bez pośpiechu, wyczuwając występującą w różnych odstępach czasu, bardziej możliwą do zidentyfikowania chropowatość. On tego wszystkiego nie widział jako konflikt, ale też, sądząc po tym, że po słowie nastąpiła przerwa, Lowell nie ciągnął tego tematu - zauważył, iż Max ma problem z wysłowieniem się, w związku z czym nie chciał go przyciskać, a zamiast tego spojrzał na niego z pewną troską, która się zawsze przez jego ciało przejawiała, ale nie pozwalał jej przejmować władzy nad ciałem. I wsłuchiwał się. Chłonął każde słowo, niczym osoba wcześniej błądząca po pustyni, pijąca zimną wodę po paru dniach bez jej istnienia; nie chciał niczego przeoczyć, bo najwidoczniej nie potrafił wcześniej słuchać. Teraz chciał być obecny - chciał wiedzieć, co się dzieje i z czym ma tak naprawdę do czynienia. Niestety, ale temat, którego podjął się Solberg, sam dla niego był zbyt trudny. Nie widział samego siebie w sytuacji, gdyby miał się z tym wszystkim zdradzić; z tym, co czuje, dlaczego podejmuje się takich akcji i z jakich powodów nie może samego siebie przed tym powstrzymać. Wkurzało go to, owszem, ale też, chciał mieć na to wpływ, a jakoś nie mógł. Mimo nauki, której się podejmował, ta nie obejmowała zdolności, z jakimi to się musiał męczyć - zdolności interakcji międzyludzkiej. O ile mógł się wyciszyć, o teraz różna gama emocji pojawiała się na jego twarzy - poprzez zmarszczenie brwi, mocniejsze ściśnięcie palcami kamienia, chwilowe przymknięcie oczu, na które to nie do końca mógł stosować bariery. Nie, nie mógł praktycznie w ogóle; jeżeli Max chciałby, mógłby z nich dostrzec coś znacznie więcej, niż tylko i wyłącznie spokój, podyktowany harmonią. Rozumiał własne powody, ale czy powinien się nimi dzielić? Zmienił swoją pozycję, stając naprzeciwko przyjaciela - w bezpiecznej odległości. Czy był gotowy do konfrontacji, stanowiło to najmniejszy dla niego problem. Nie chciał uciekać, nie chciał przepraszać, choć był to swoisty mechanizm obronny. Przepraszał za to, że spierdolił. Za to, o czym nie miał prawa wiedzieć Solberg. - Jestem świadom, że coś we mnie jebło, Max. - dodał smętnie, kiedy to czekoladowe tęczówki spoglądały w jego stronę, a chwila zawahania pojawiła się w jego źrenicach, jakoby chciał powiedzieć coś więcej, ale zamiast tego jedynie spiął mięśnie dłoni, zastanawiając się, dlaczego musi taki być. Dlaczego nikt nie dał mu opcji jakiegokolwiek wyboru, gdy pozostawał tak naprawdę jedynie człowiekiem. Dlaczego wszystko jest takie skomplikowane, a mimo iż podzielał życie w taki sposób, by wycisnąć z niego ostatnie soki. Nie chciał psuć, ale też, miał nikłe szanse na to, żeby cokolwiek z siebie więcej wydobyć na ten temat. Widać było, po jego mimice twarzy, że czuje żal, ale nie był on przepełniony wobec otoczenia, a prędzej wobec siebie. Mimo to, po dłuższej chwili, po prostu podniósł kąciki ust do góry, jakby chcąc zatuszować to, co przed chwilą miało miejsce. Jak wiele emocji pojawiało się, gdy nie potrafił stosować barier. - I nie wiem, czy jestem w stanie to jakkolwiek naprawić. Nie potrafię. - trochę głos mu się załamał, kiedy to począł przegryzać dolną wargę i odwrócił wzrok, chcąc tym samym ponownie zapalić papierosa. I o ile wyjął ponownie szluga, i o ile przyłożył go do ognia zapalniczki, tego ognia właśnie nie było. Raz po raz strzyknięcie wydobywało z siebie iskry, ale nadal, bez jakiegokolwiek języka ognia, który raczyłby odpowiednio spalać tytoń. Wyciągnięcie różdżki i użycie prostego zaklęcia również zdawało się niczego nie przynieść, w związku z czym oparł się koniec końców o ścianę, z nieodpaloną, nabitą gilzą. - Czemu się przejmujesz? Bo jesteś człowiekiem, Max! Tak z całkowicie logicznego punktu widzenia. - pokręcił głową, spoglądając w jego stronę. Właśnie to, że są ludźmi, pozwala im na podejmowanie się bardziej zaawansowanych relacji, ale też, nie zawsze wynikają z tego dobre rzeczy. Nie mógł się jednak napawać uspokajającym wpływem nikotyny na jego organizm, w związku z czym pozostawało zaufać własnym zdolnościom. Czemu wcześniej, przed zaczęciem palenia, się tym aż tak nie zamartwiał? - Nawiązując do rozmowy ze Skrzydła Szpitalnego, przyznaję się, odbębnienie jakiejkolwiek rozmowy z tobą jest moim mechanizmem obronnym. Przepraszanie także. Boję się, że wszystko może pierdolnąć, ale najwidoczniej okazało się, iż podejmując się takich kroków, przyczyniłem się do szybszego nastąpienia tego, czego najbardziej się obawiałem. - a obawiał się złości, zdenerwowania, tudzież czegoś, czego nie był w stanie określić. Przymknąwszy mimowolnie oczy, kiedy to czuł falę bólu rozlewającego się przez jego obolałe ciało, nie chciał wzbudzać jakiejkolwiek litości; nie taki był jego zamiar. Chciał, by Max zrozumiał, że się boi odtrącenia. W każdej, możliwej postaci. - Ale nadal, jesteś dla mnie przyjacielem. I nigdy nie traktowałem cię jako strażnika, u którego muszę się wymeldować, gdzie idę, czemu idę i co może mi się stać. Bo jestem świadom konsekwencji, ale nadal, nie potrafię zapobiec takim sytuacjom. - jak chociażby ta, gdy spór jest tak naprawdę znacznie większy, niż Solbergowi mogło się wydawać, ale nie dopuszczał go do końca do swojego małego półświatka. Bał się - cholernie bał się bycia niezrozumianym, dlatego wziął cięższy wdech, czując, jak nie ma ani jednej kłębki dymu. Takiemu to dobrze. I zaklęciem może odpalić, i pewnie ma zapalniczkę przy dupie. Ponownie Lowell nie przemyślał tego, jak powinien się przygotować, dlatego teraz ubolewał.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zakopywanie problemów pod dywan wydawało się być ich ulubioną zabawą. Udawanie, że wszystko jest na swoim miejscu, a życie bez problemów brnie do przodu. Solberg nie był fanem obnażania się z tego, co gryzło jego duszę nawet przed najbliższymi, jednak to, co działo się w tym roku szkolnym doprowadziło go na samo dno, a tam w pewien sposób musiał porzucić stare nawyki, by jakkolwiek się od niego odbić. Cały ten proces był ciężki i z pewnością męczący, ale ślizgon nie chciał się poddawać, choć w tej chwili jego tkanki krzyczały o chwilę przerwy. Jakby po raz kolejny została sprawdzana ich wytrzymałość. Nie mógł się poddać temu wrażeniu. Dużo bardziej wolał bój fizyczny, który można było szybko załagodzić zaklęciem, czy prostym eliksirem, niż męczenie się z własnymi myślami, ze wspomnieniami i niepewnością, które nie chciały opuścić jego umysłu. Mimowolnie rzucił krótkie spojrzenie w stronę drzew Zakazanego Lasu, zastanawiając się, czy gdyby tam nie wlazł, wszystko byłoby teraz inaczej. Czy oprócz oczywistych skutków, odczuwałby te inne problemy, które zdawały się mocniej naciskać na jego serce. Tak szybko, jak tam spojrzał, odwrócił jednak wzrok. W jego uszach rozbrzmiało agresywne warknięcie i miał wrażenie, że znów widzi te przeklęte ślepia. Miał już dosyć tego wszystkiego. Wkurwiało go, że nawet kupka drzew przyprawia go o problemy. Brak możliwości rzucania przez Felka zaklęć martwił Maxa z wielu powodów, choć żadnego z nich nie chciał wypowiedzieć na głos. Musiał się pilnować. Nie chciał wyjść na tego przewrażliwionego, zaborczego kumpla. Nie chciał robić puchonowi niepotrzebnych kazań i zdecydowanie nie chciał napędzać strachu, który zagnieździł się w jego młodym sercu, wydawać by się mogło że już na zawsze. Zawsze dziwiło go, jak bardzo potrafili brnąć w skrajności. Jednego dnia ich głosy wypełniały całą przestrzeń szkolną, by następnego zamilknąć i mieć problem z najprostszymi słowami. Chłód kamienia, który Solberg odczuwał na plecach zdawał się nieco pomóc mu się pozbierać, by zacząć wywalać z siebie kolejne zdania, choć i tak uważał, że nie wyrażały one tego, co tak naprawdę w nim siedziało. Nie znał odpowiednich słów i musiał zadowolić się tymi ochłapami mając nadzieję, że Feli cokolwiek z tego zrozumie. Przyglądał się gestom kumpla, gdy postanowił w końcu otworzyć oczy. Naprawdę chciał zrozumieć. Cokolwiek by dzisiaj nie usłyszał, było to zdecydowanie lepsze od tej ciągłej niepewności, choć nie wiedział, co tak naprawdę mogłoby na niego spaść, gdyby Lowell zdecydował się na całkowitą szczerość. -Dlaczego nic nie mówiłeś? Wiesz, że bym próbował coś z tym zrobić. Nie mam rozwiązań na wszystko, ale może razem udałoby nam się coś wykminić. - Wiedział, że są problemy, na które czasem naprawdę nie ma rady. Obydwoje bujali się z konsekwencjami przeszłości i niektóre szkody były już nieodwracalne. Jednak Max nigdy nie odmówiłby mu pomocnej dłoni. Nawet, jeżeli Felek miał chwycić ją w milczeniu, dla samego niemego wsparcia. Pokiwał głową na kolejne słowa puchona. To nie było to wytłumaczenie, które przynosiło spokój. Bycie człowiekiem mogło być źródłem wielu jego problemów, ale tutaj wina leżała gdzieś indziej, choć nie potrafił wskazać, gdzie. Czuł się upośledzony, nie potrafiąc zrozumieć aż tylu rzeczy naraz. Błądził wciąż po omacku, co rusz wpadając na jakąś ścianę, która niestety zostawiała na jego duszy widoczne ślady. Widząc, jak Lowell męczy się z zapalniczką, w milczeniu wyjął swoją z kieszeni i odpalił ogień, by przyłożyć go do papierosa kumpla. -Ale jaki to ma sens? - Zapytał gdy w końcu puchon zaczął przechodzić do konkretów. Nie widział, jak pusta rozmowa i przepraszanie, miały jakkolwiek pomóc. -Feli, kurwa to, że czasem się wkurzę nie znaczy, że cokolwiek jebnie. Chociaż zdecydowanie rzadziej by się to zdarzało, gdybym wiedział, co się wokół mnie dzieje. - Pokręcił głową, jakby próbując strzepnąć z siebie natrętne myśli, czego od razu pożałował, czując charakterystyczne pulsowanie w skroniach. -Wiem, że nie masz nad wszystkim kontroli i niektóre rzeczy ciężko zmienić, ale zrozum w końcu, że nie jesteś w tym wszystkim sam. Nie wiem, jak mogę, czy mogę cokolwiek zrobić, ale tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, więc sobie to kurwa w końcu uświadom. Chyba, że mam wypierdalać to mi to prosto z mostu powiedz. - Nie spodziewał się, że opcja numer dwa będzie tutaj odpowiedzią, ale w końcu to był Solberg. Cenił sobie szczerość i bez względu na to, jak wpłynęłaby ona na niego, przyjąłby wszystko do wiadomości. Wystarczyło tylko powiedzieć. -Wiesz, że nie lubię na Ciebie naciskać, ale skoro sam ze mną nie rozmawiasz, to czasem to wszystko po prostu się wylewa. Bo nieważne, co tam sobie ubzdurałeś, nie przejdę obok Ciebie na wyjebce. - Zaciągnął się, znów milknąc. Po raz kolejny nie wiedział, jak to wszystko wyrazić. Słowa, które wypowiadał wydawały mu się puste i pozbawione znaczenia, choć tak naprawdę kryły za sobą coś więcej.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Milczenie jest złotem? Powinni chyba, kiedy to wiedzieli o zagadce z jednorożcem w labiryncie, że nie do końca tak musi być. Kiedy w pewnych momentach decydowali się na bezpośrednie konfrontacje, teraz jednak dziwna cisza i jeszcze bardziej dziwna atmosfera oblegała ich sylwetki. Co najgorsze - Felinus wiedział, z czym to jest powiązane. Wiedział, że większość z tych problemów wiąże się akurat z tym, że po prostu, będąc inny, wymagał trochę więcej. Nawet nie był w stanie określić perfekcyjnej daty, kiedy to zauważał w sumie, iż przyjaciel stanowi dla niego więcej, niż tylko i wyłącznie przyjaciela. Niestety, krycie się z tym najwidoczniej niezbyt dobrze mu szło, a na dojebkę otrzymał możliwość zmagania się z dodatkowymi problemami. Może słowa niszczą, ale może w tym przypadku stałyby się głównym fundamentem ich kolejnego porozumienia? Może, zamiast w sobie wszystko ukrywać, wychowanek Hufflepuffu powinien tak naprawdę postawić na czystą, ludzką szczerość? Wszystko byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby nie byli ludźmi, wszak stworzenia z niższego szczebla nie zastanawiają się tak naprawdę nad przyszłością, emocjami, stanem psychicznym. Istnieją. A to, co się z nimi stanie, zdaje się nie mieć żadnego znaczenia. Czuł się niczym ślepy szukający drogi z labiryntu, do którego to sam wszedł - i owszem, zasada prawej ręki może w tej kwestii zadziałać, ale wiązała się z narastającą raz po raz frustracją. Bo, mimo iż pozostawał pozbawiony wzroku i to była dla niego jedyna opcja, chciał się przebić poprzez mury, w których to się znalazł. Co najśmieszniejsze - nie przebiłby się nawet z możliwością rzucania zaklęciami na lewo i prawo. Jakby materiał, z którego zostały wykonane ściany, pozostawał odporny na działanie ingerencji magicznej. Czy wkurzało go to? Owszem, bo wykonywał najdłuższą drogę, nie mogąc posiłkować się niczym innym. Nawet papierosa nie zdołał odpalić, co trochę naruszyło podwaliny jego spokoju, aczkolwiek nie na tyle, by przyczynić się do pogorszenia jego nastroju. Organizm nadal udowadniał, że jednak trochę za wcześnie wydostał się ze Skrzydła Szpitalnego. - Nie, nie, nie. - pokręcił głową, masując sobie przy okazji skronie. Ile dałby, by ktoś wybił mu z głowy, najlepiej za pomocą pałki, poprzednie miesiące, gdy musiał się z tym ukrywać. Teraz miał jawną możliwość pokazania, o co w tym wszystkim chodzi, niemniej jednak nie chciał. Nie chciał psuć - bo wiedział, że nic nie jest tak naprawdę na jego korzyść. Nie chciał pogłębiać czegoś, w stosunku do czego był w stu procentach pełny, ale nadal. Bał się tego pierwszego kroku, udowodnienia, iż coś może być nie tak. Iż coś może być więcej, niż na początku ich znajomości zakładał. - To nie jest problem, na który są rozwiązania. Gdybym wiedział, że można w jakikolwiek sposób na niego zadziałać, poprosiłbym cię o pomoc. Ale... to tak nie działa. - mruknął pod nosem, odwracając tym samym wzrok, jakoby nie chcąc, by czekoladowe tęczówki, w wyniku braku możliwości odcięcia się i postawienia barier, przekazały coś więcej. Mimo to coś się w nich znajdowało. Jakaś dziwna nadzieja, jakieś dziwne ciepło, które to po prostu przechodziły z dziecięcą łatwością. Lowell najchętniej by stąd uciekł, ale już zadecydował; nie powinien. Powinien stać tam, gdzie obiecał, że będzie stał. Nim się obejrzał, a miał odpalonego papierosa, na co mruknął zwyczajne "Dzięki". Pozostawał chyba trochę kaleką, skoro nawet zapalniczka okazywała się być dla niego za ciężkim wyzwaniem. Dym papierosowy zaczął ponownie go uspokajać, a sam, pod kopułą czaszki, zdawał się zliczać, ile to już tego dnia poszło jego pieniędzy na ten niesforny nałóg. Nałóg, którego nauczył się po to, by łatwiej panować nad własnymi emocjami. - To nie jest to, że się wkurzasz. To nie jest nawet twoja wina. Wszystko leży tak naprawdę... z mojej winy. Są powody, dla których mogę bać się cokolwiek powiedzieć. - wziął cięższy wdech, umieszczając papierosa między palcami, by tym samym delektować się dymem, który pozostał w jego płucach. Charakterystyczne smużki zdawały się być przesiąknięte pewną tajemniczością - a przynajmniej do czasu, kiedy to nie zadecydował się schować jednej ręki do kurtki, gdy wiatr począł ponownie muskać jego skórę. Nadal był słaby, czego nie chciał tak naprawdę pokazywać, niemniej jednak... bał się nawet samego siebie w tym wszystkim. Nie rozpoznawał - no ba, nawet nie chciał już akceptować. Ile dałby, by powróciły dni, kiedy to był złośliwy i nie musiał przejmować się takimi rzeczami. Ile dałby, by mógł zniknąć na jakiś czas i modlić się do najróżniejszych bogów, by stał się normalny. By nie pragnął z tej relacji czegoś więcej, niż tylko i wyłącznie przyjaźni. - Wiesz, że nigdy bym ci nie kazał wypierdalać. Nie po tym wszystkim. - napomknął, czując się trochę urażony przez te ostatnie zdanie, niemniej jednak wiedział, iż tak ma w zwyczaju przecież mówić; nie bez powodu odwołał się zatem do końca jego wypowiedzi. - Problem tkwi we mnie, nie w tobie. Możesz próbować, ale to i tak nic nie zmieni, naprawdę, bo nie masz wpływu na parę rzeczy. Żaden z nas nie ma na to wpływu. - nie schował rąk do kieszeni, a również nie założył ich na piersi, wiedząc, że konfrontacja jest konieczna, choć z czasem miał ochotę uniknąć kontaktu wzrokowego, skupiając się głównie na warstwie puchu znajdującej się pod podeszwą. - I wiem, że się ciebie tak łatwo nie pozbędę. Nie chcę się pozbywać, bądź tego świadom. Zależy mi na naszej relacji. Ale przede wszystkim na tobie. - pokręcił łbem, jakby słuchał czegoś, czego słuchać nie miał zamiaru. Przy każdej próbie postawienia barier na jego twarzy widniał grymas bólu, w związku z czym nie bez powodu trudno było mu zachować się racjonalnie podczas tej kłótni. Z tej wypowiedzi najbardziej wkurzyło go to, iż Max sądził, że będzie chciał się go jakkolwiek pozbyć. Powoli się demaskował z tym wszystkim, ale jeszcze jakoś się trzymał. Jakoś. - Co sobie ubzdurałem? - zaśmiał się, choć był to wyjątkowo żałosny śmiech, jak na niego. Nie mógł mimo wszystko i wbrew wszystkiemu powstrzymywać gamy emocji, z którą miał do czynienia. Czy był gotów? Nie, nie był. Czy lubił sobie dojebywać? Owszem, ubóstwiał wręcz. Był katem dla samego siebie i ta rola bardzo mu odpowiadała... do czasu. - Nie nazwałbym tego ubzduraniem sobie czegoś, a prędzej czymś, co musiało nastąpić. - czego powstrzymać nie mógł, a za co się nienawidził. Jakby nie pozostało mu nic innego, jak po prostu oddawanie się w świadomość tego, jak ostatnio wszystko z dziecięcą łatwością psuł.