Ścieżka zdrowia obejmuje spory teren otaczający wielki dąb. Spotkać tu można najwięcej oczywiście sportowców bądź zawodników quidditcha, którzy pracują nad kondycją poprzez bieg z przeszkodami. Nie brakuje również pojedynczych osób dbających po prostu o formę.
______________________
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Atmosfera obecnie między nimi panująca była dziwnie nienaturalna dla tej dwójki, co Max mocno odczuwał. Obydwoje skrywali sekrety, których nie chcieli przed sobą odkryć nie mając pojęcia, że gdzieś pomiędzy całym tym burdelem gnębią ich podobne sprawy. Pozbycie się człowieczeństwa zdecydowanie brzmiało w tej chwili jak coś, co przyniosłoby ulgę. Nawet jeśli tylko chwilową. Nie bez powodu w końcu przez tyle lat ślizgon zgłuszał głos swojej duszy używkami i różnymi eliksirami. Oczywiście, że nie był świadom zwolnienia puchona ze szpitala na jego własne żądanie. Czy jednak oprócz kolejnej fali zmartwienia, informacja ta zmieniłaby cokolwiek? Zapewne nie. Max nie miał sił ani ochoty na kolejny wybuch. Próbował uspokoi swoje burzliwe wnętrze, które raz po raz krzyczało i starało się wyrwać z pułapki, którą ślizgon tak dokładnie budował. Pewne rzeczy w końcu powinny zostać poza zasięgiem innych. -To chociaż wytłumacz mi, jak działa. - Powiedział spokojnie, patrząc kumplowi w oczy. Nie chciał oceniać, nie chciał nachalnie ingerować, chciał zrozumieć. To właśnie tego mu brakowało, by otaczający go świat nabrał znów względnego sensu. Wciąż nie rozumiał, a raczej nie chciał zrozumieć, po chuj tak się tym wszystkim przejmuje, ale ten problem musiał akurat rozwiązać w ciszy i samotności licząc, że kiedyś odnajdzie inną odpowiedź niż ta, która obecnie leżała odrzucona gdzieś w dalsze zakamarki jego umysłu. -Bać? Feli, dlaczego bać? Przecież to nie może być coś aż tak złego, prawda? - Przez głowę zaczęły przelatywać mu naprawdę najróżniejsze, najczarniejsze scenariusze. O ile nigdy nie miał problemu z wyobraźnią, o tyle teraz rozkręciła się o dziwo jeszcze bardziej. Nie chciał o tym myśleć, ale też nie potrafił tego zatrzymać. Przyłożył różdżkę do skroni, rzucając niewerbalnie Levatur Dolor. Musiał pozbyć się choć tego problemu, a przynajmniej mógł na niego cokolwiek poradzić. Obracał w palcach wolnej dłoni zapalniczkę, gdy różdżka znów znajdowała się bezpiecznie w kieszeni, bezwiednie się nią po prostu bawiąc. - Ja już nic nie wiem Felek. Kurwa, nic... - Powiedział nieco ciszej, bo choć bardzo łatwo mógł sobie poprawić stan psychiczny, przestając wypierać niektóre rzeczy i stawiając im czoła, ale decydował się tego nie robić i dalej brnąć po omacku przez kolejne dni swojego marnego życia. Nie spodziewał się, że puchon naprawdę może chcieć go od siebie odsunąć, ale musiał brać pod uwagę taką prawdopodobność, bo kończyły mu się już jakiekolwiek inne pomysły. Dlatego też powiedział właśnie to zdanie. - Musi być cokolwiek, co da się zrobić. - Cieszył się, że palił szluga, bo przynajmniej miał czym zająć ręce i dzięki temu powstrzymać kilka odruchów choć w pewien sposób czuł, że porzebuje teraz kontaktu z Felkiem. Nie przyjmował do wiadomości tych tłumaczeń głównie dlatego, że wciąż nie wiedział o co na prawdę chodzi. Cały czas dostawał ogólniki, które zbyt wiele mu nie tłumaczyły, ale przynajmniej rozmawiali. - Też mi na Tobie zależy, wiesz o tym. A przynajmniej powinieneś wiedzieć. - Westchnął ciężko do własnych myśli, bo ile mógł się powtarzać w tej kwestii. Zastanawiał się nad tą niecodzienną gamą emocji na twarzy przyjaciela, w myślach próbując zrozumieć, co tak naprawdę siedzi w jego umyśle. -I Ty wymagasz konkretów ode mnie. - Pokręcił głową uśmiechając się lekko, po czym wyrzucił niedopałek gdzieś w pizdu, a rękę schował do kieszeni, by móc nad nią panować.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Cały tłum zdawał się być jedynie czymś wyimaginowanym - nikogo wokół nich nie było, ale Felinus czuł się tak, jakby pewne oczy spoglądały na niego i nie dawały wcale aż takiego błogiego spokoju. Chciał, by wszystko było prostsze, a człowieczeństwo nie wiązało się tylko i wyłącznie z czymś w rodzaju wielu problemów, na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Owszem, baczny obserwator, który mógłby chcieć im pomóc, zapewne kazałby wystawić wszystkie karty na stół i zaryzykować, ale Lowell nie potrafił. Jednocześnie nie zauważał, przynajmniej teraz, że przyjaciela może również coś więcej trapić, niż tylko i wyłącznie zwyczajna troska, podsycona przywiązaniem wynikającego z relacji, w której to się znajdowali. Przyjacielskiej relacji. Wiele rzeczy uznawał jedynie za wymysł własnych struktur umysłu, a jednak wszystko zdawało się porządnie pierdzielić, kiedy to jednak okazywało się, że naprawdę mu na nim zależało. Bardziej, niż mógłby w rzeczywistości, przynajmniej na obecną chwilę, przyznać. Zwierzęta mają trudniej? Skądże. Teraz sam żałował, że ma jakąkolwiek możliwość odczuwania czegoś więcej, niż tylko i wyłącznie podstawowych potrzeb, bo zapewne nie miałby nawet czasu i możliwości, by jakkolwiek zastanawiać się nad własnymi uczuciami, jakie to mógł kierować. Czy denerwował się z tego powodu? W pewnym momencie odczuł dziwny spokój, jakby wynikający nie tyle z faktu używania oklumencji, która to ostatnio zdawała się być głównym czynnikiem w jego życiu, a po prostu wynikającego z zaakceptowania tego, co się dzieje. Przymknąwszy oczy, było mu znacznie łatwiej, choć obecność zdawała się przeszywać jego tkanki, nawet jeżeli nie musiał na niego patrzeć. Dziwne ciepło przelało się po jego klatce piersiowej, w połączeniu z dziwnym bólem, którego nie mógł dokładniej zlokalizować. - Proszę, daj mi trochę czasu jeszcze, naprawdę. - poprosił go, patrząc na niego spokojnie, choć z pewnym zrezygnowaniem już. To wszystko, co w sobie dusił, naprawdę źle na niego wypływało. Naprawdę czuł się jak więzień w klatce, którą sam dla siebie skonstruował, by patrzeć, jak cierpi. I by czuć, jak cierpi. Niczym na łańcuchach, dzisiaj te były nadszarpywane, bo chciał powiedzieć, ale się bał reakcji. Bał się każdej opcji, z którą mógłby mieć do czynienia, dlatego poprosił o dodatkowe dni, które mogłyby mu pomóc ustabilizować to wszystko. Może byłoby łatwiej, gdyby zdecydował się z siebie to wszystko wyrzucić, ale nadal, nie czuł się na siłach. Nie teraz, kiedy nadal tkanki odmawiały posłuszeństwa, a sam nie czuł się wcale tak najlepiej, jak zapewniał. Możliwe, iż ciężki charakter rozmowy zdawał się wpływać na niego mocniej, silniej, bez jakiejkolwiek dozy litości. Dlatego potrzebował dodatkowej chwili przemyśleń dla siebie, podczas których to skupiłby się głównie na tym problemie. Bez wyjścia. - Zależy od tego, jak na to spojrzysz, Max. - Felinus dodał, zamykając usta, jakby chciał powstrzymać coś więcej, co mu się na nie nasuwało. Naprawdę, nie, nie, to nie był dobry moment. Żaden moment nie był dobry - dlaczego zatem wcześniej tak się mocno zapierał, by teraz patrzeć, jak to wszystko psuje? Nienawidził cholernie samego siebie, choć miał ochotę wykonać jakikolwiek gest. Że będzie dobrze. Że nie musi się martwić, bo wcale to nie jest tak najbardziej czarny scenariusz, który sobie kreował pod tą głupią kopułą. - Ja też nie wiem. - mruknął pod nosem ze słabym uśmiechem, jakoby tym samym chcąc zakomunikować, że to wszystko tak naprawdę jest jego winą. Że brak jakiegokolwiek zrozumienia sytuacji w przypadku Maxa jest wynikową tego, jak Lowell podchodzi do tego, starając się zastosować mechanizm wyparcia. - Musi być... pewnie jest. Ale zabiłbyś mnie, gdybym się tego podjął. - bo powody są takie same, a tak naprawdę nie mogą nikogo obwiniać. Nieudane antidotum na amortencję mogłoby rozwiązać, przynajmniej w jego przypadku, ten specyficzny problem. Przestałby czuć, nie musząc martwić się tym, jak to wszystko potrafi zepsuć, bo jest tak złym człowiekiem. Czy to poprzez własne podejście, wynikające ze swoistego strachu, czy po prostu braku akceptacji sytuacji taką, jaka jest. - Jestem tego świadom, spokojnie. - i, jak gdyby nigdy nic, wszak nie potrafił inaczej, podszedł do niego i poczochrał jego włosy, zapoznając się ponownie z ich strukturą. Jakby chciał go tym samym zapewnić, choć nie zamierzał się jakkolwiek zdradzać z myślami, które to subtelnie chował pod kopułą czaszki, chociaż sam, nieświadomie, spojrzał cieplej w jego stronę. Nie mogąc zastosować oklumencji, jego podejście, przynajmniej pod względem emocji na twarzy, różniło się dość mocno. Nadal, chciał się wyprzeć tego, jak wiele się zmieniło, ale nie potrafił. Postanowił zatem wykonać ten prosty krok; przerwać narastającą między nimi barierę w celu przejścia z powrotem do normalnego stanu. Choć na chwilę. - Bo jestem hipokrytą. Czego tutaj nie rozumiesz? - pokręcił własną głową, zanim to nie wykonał kroków w stronę samochodu, który gdzieś tam w oddali stał. I czekał na swojego właściciela, chociaż ten miał inne, ważniejsze rzeczy do roboty. - Daj mi parę dni. Obiecuję... nie, przysięgam, że ci to wszystko wytłumaczę, tylko... muszę się przygotować. - zapewnił go. Dla niego obietnica była czymś, co mógł potencjalnie złamać, ale przysięga stanowiła coś, z czego tak łatwo by nie uciekł. Pytanie tylko, czy Solbergowi pasował taki układ. Kiedy natomiast usłyszał zgodę - postanowił przejść do samochodu, by tym samym wszystko w nim z powrotem podłączyć. I tym samym, odpalając od wielu dni pojazd, mieć początkowo z tym problemy, lecz tym samym - wydostać się. Udało się; przyjaciel mógł powrócić do swoich codziennych aktywności. Bądź posiłku, chociaż pod kopułą czaszki rodziło się pytanie, czy w ogóle się go podejmie.
[ zt x2 ]
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Jego własna głowa zdawała się być przepełniona zbyt wieloma myślami, kiedy to wchłonął dodatkową porcję eliksiru wiggenowego. Czul się trochę lepiej, ale mimo wszystko i wbrew wszystkiemu osłabienie nadal się kumulowało w jego ciele, w związku z czym dłuższe aktywności nie były wskazane. Zresztą, od pielęgniarek otrzymał całą listę rzeczy, które powinien robić, a których to powinien unikać, by powrócić w pełni do całkowitego zdrowia, w związku z czym powinien ich przestrzegać, by tym samym nie sprowadzić na siebie piętna ciut dłuższej rekonwalescencji. No cóż, najwidoczniej nie było mu to dane, bo, kiedy to wymienił wiele, zresztą, zdawkowych wiadomości, postanowił spędzić czas z Maximilianem przy fajeczce, na ścieżce (o zgrozo) zdrowia. Przejście z zamku, gdy zarzucił na siebie dość szybko kurtkę, nadal nie mając przy sobie różdżki, zdawało się być wysoce płynne, choć tak naprawdę ból przeszywający tkanki i próby postawienia barier zdawał się nie mieć żadnych skrupułów. Musiał wytrzymywać, chociaż ewidentnie powinien spędzić parę dni w Skrzydle Szpitalnym więcej. Nie bez powodu zatem, by się nie przeciążać zbytnio, usiadł na jednym z kamiennych schodków, które to zdobiły ową ścieżkę; między palcami znajdował się nieodpalony papieros, w tym paczka całych, nowiusieńkich w kieszeni założonej wcześniej kurtki. Czekał na Maximiliana, wszak nie zamierzał bawić się w jakiekolwiek kłótnie, chcąc tym samym wejść na drogę wzajemnego porozumienia. O ile się w ogóle uda z jego szczęściem, wszak czego nie dotknie, to się w proch obróci. Jedyne, co go uszczęśliwiało obecnie, gdy tak sobie czekał, to chyba w miarę przejrzysty, miły krajobraz, który zdawał się cieszyć poniekąd oko. Świeże powietrze muskało jego twarz, dodając poniekąd odrobinę energii, z której to chciał skorzystać. Czy kreował sobie różne scenariusze pod kopułą czaszki? Oczywiście, że tak. Zakładał nawet, że pewne rozmowy mogą wyjść na światło dzienne - przede wszystkim te, których to wolał uniknąć. Mimo to nie zaprzątał sobie nimi zbyt długo głowy, podejmując się czynnościom, które miały zniwelować jego stres. Przecież się jeszcze nie uleczył, do diaska.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czy miał ochotę na spotkanie i kolejne mało przyjemne, zdawkowe rozmowy? Zdecydowanie nie. Dlaczego więc zgodził się wyjść z Felkiem na błonia? Nie miał bladego pojęcia. Emocje, które zrodziły się w jego sercu podczas meczu wciąż jeszcze zatruwały jego organizm, choć ich powód nie był wcale tak oczywisty. Miał wiele żalu do samego siebie, a do tego wciąż zmagał się z emocjami, które wychodziły na wierzch w wyniku odstawienia eliksirów, a z którymi to kompletnie nie potrafił sobie radzić. Jak zwykle wstał jeszcze przed wschodem słońca, a że musiał jakoś spożytkować czas, zabrał się za warzenie zapasów eliksiru spokoju dla Boyda, jednocześnie marząc o utonięciu w kociołku z tym wywarem. Z wielką ulgą przyjąłby teraz taką podwójną dawkę, ale niestety nie miał już nic swojego, nawet jeżeli bardzo by chciał. Już w lochach odpalił pierwszego szluga, w celu lekkiego uspokojenia się. Nie był fanem dość czasochłonnego marszu w umówione miejsce. Niezbyt miał teraz ochotę zostawać sam ze swoimi myślami, ale nie miał nic lepszego do roboty, gdy szedł, raz po raz wypuszczając dym z płuc. Widząc z oddali znajomą sylwetkę automatycznie zwolnił kroku, by choć w ten sposób oddalić siebie od spotkania. Czy miał Felkowi cokolwiek do powiedzenia? Nawet zbyt wiele, ale zdecydowanie nie chciał z siebie tego wszystkiego wyrzucać. Wszystko wydawało się przecież być dobrze, aż do tego tygodnia, który przynosił im katastrofę za katastrofą. Pokręcił głową do własnych myśli, jakby w ten sposób był w stanie wyrzucić je ze swojej głowy, choć niestety nie było to takie proste. - Siema. - Rzucił krótko, gdy w końcu dotarł do siedzącego Felka. Wyciągnął z paczki kolejnego papierosa, nie częstując puchona, widząc że ten czeka przygotowany. Oparł się o drzewo i w milczeniu odpalił szluga, wpuszczając zabójczą nikotynę do organizmu. Nie wiedział, co ma powiedzieć, a tym bardziej, co chce powiedzieć, więc po prostu stał tam, z nieobecnym wzrokiem, wbitym gdzieś między krukońską wieżę, a cokolwiek było pod nią.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Siedział zatem, czekając na jakiekolwiek cuda Boże, wszak nie wiedział, co zrobić ze sobą, gdy czekał na nadejście rozmówcy. Czy się obawiał? Owszem, no ba, nawet tego nie ukrywał, gdy mocniej ścisnął trzymaną w dłoniach zapalniczkę, jakby to miało jakkolwiek mu pomóc w celu zapanowania nad własnymi emocjami. W myślach przeklinał samego siebie za to, jakim obecnie idiotą jest, ale nadal, nie mógł nic z tym zrobić. Złożył przysięgę wobec dwóch rzeczy - że za niedługo mu to wszystko wytłumaczy, choć bał się tego cholernie, dwa - że nie będzie już się wpierdalał i decydował jakkolwiek za niego, bez jego wyraźnej zgody. Nie chciał, by poprzez własne struktury spierdolenia doszło do zepsucia ich relacji, a najwidoczniej, kiedy to zdesperowany umysł starał się nad wszystkim zapanować, szło to wszystko w kompletnie odwrotnym kierunku. Czy czuł się z tym dobrze? Niezbyt. Czuł się tak, jakby miał ochotę wymiotować, nawet jeżeli nie zdradzał się z postawą ciała, którą reprezentował - w miarę luźną. Jedyne, czym się starał obecnie przejmować, to tym, że obecnie kamień jest cholernie zimny, a i nie stanowi to zbyt przyjemnego niuansu, w związku z czym pozostawał nadal dziwnie rozbity w środku. Nic mu nie pomagało, absolutnie nic. Bo widział, jak spierdolił po całości, a przede wszystkim - że niezależnie od tego, z czym będzie miał do czynienia, nadmiernie angażując własne emocje mógł odnieść jedynie przegraną. Ale też, popadanie w jakiekolwiek skrajności zdaje się być zbyt... nieprawidłowe. Odchodzące od normalności. Kiedy to zauważył Maxa, uśmiechnął się do niego słabo, ale za to szczerze. - Siema. - zrewanżował się, poniekąd odbijając piłeczkę w łagodny sposób, bez jakiejkolwiek krzty uszczypliwości. Nie zamierzał bawić się w jakiekolwiek uciekanie, skoro sam poprosił o wspólne zapalenie papierosów; sam bezceremonialnie odpalił swojego, rozkoszując się nikotyną płynącą po jego organizmie. Spokojnie przetrzymał bucha, by tym samym zakaszleć, niemniej jednak nie zamierzał tak łatwo odpuszczać. - Pierwsza rzecz... zrozumiałem swój błąd. Nie, spokojnie, nie uciekam się do tego, byś dał mi spokój, bym odbębnił swój obowiązek... Myślę po prostu, że słowa mówione brzmią szczerzej niż słowa pisane na papierze. Nie chcę źle. - wziął cięższy wdech, bawiąc się pustym flakonikiem po eliksirze wiggenowym, by tym samym ponownie westchnąć. No nie było to zbyt łatwe, kiedy spojrzał na Maximiliana, jakoby chcąc tym samym powiedzieć coś więcej, niemniej jednak słowa utykały w gardle i na razie nie znajdowały jakiegokolwiek ujścia. Lowell tym samym wstał, by oprzeć się po drugiej stronie drzewa, żeby zmniejszyć odległość i być może zwiększyć zaufanie, nie tworząc żadnej aury, która mogłaby sprawić chęć porzygania się. - Druga... jest mi cholernie przykro za to wszystko. - powiedział, utkwiwszy wzrok nie w jasnych tęczówkach przyjaciela, a prędzej w czubkach własnych butów, jakby to tam trochę znajdując należytą dozę spokoju. W środku jednak dość mocno się stresował - i było to po nim widać, gdy zagryzał wargę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W pewien sposób fakt, że to Feli zainicjował to spotkania sprawiał, że Max nie czuł na sobie obowiązku zabieranie jako pierwszy głosu. Nie spodziewał się, że nastanie ich taki kryzys, choć prawdę mówiąc relacja, jaką zbudowali zdawała się zaskakiwać go z każdym kolejnym dniem. Nie minął jeszcze rok, od kiedy się poznali, a przeszli razem przez naprawdę wiele burzliwych etapów, a gdy już w końcu mogłoby się wydawać, że mogą odetchnąć z ulgą i cieszyć się swoją przyjaźnią... No cóż, stali tutaj, w milczeniu. Spojrzał na puchona, gdy ten zakaszlał i nie zdążył wrócić do swoich rozmyślań, gdy Lowell postanowił zabrać głos. Też uważał, że wszystko lepiej brzmi powiedziane wprost, ale pisząc na wizzie miał lepszą możliwość ukrycia mimowolnych reakcji swojego ciała, a przede wszystkim, więcej czasu by pomyśleć o dobraniu odpowiednich słów. Nie podejrzewał, by puchon miał mieć świadomie złe intencje, ale jakimś cudem jak tylko próbowali wyjść na prostą, kolejna rzecz zdawała się między nimi walić. Może zbyt długo trzymali w sobie niektóre rzeczy, a teraz wszystko zaczęło wreszcie wychodzić na światło dzienne. A może po prostu obydwoje przechodzili ciężki czas i wyżywali się na najbliższej osobie. Nie chciał zbyt długo szukać odpowiedzi na te pytania, bo nie było żadnej, która przyniosłaby mu ulgę. Jebło i musiał się z tym pogodzić, ale nie chciał, by w tak debilny sposób to wszystko co mieli, miało się skończyć. Obserwował, jak Felek podchodzi do niego, opierając się o to samo drzewo i kontynuując wypowiedź. Jak to ostatnio miał w zwyczaju, Max nie potrafił dobrać słów, więc kupił sobie trochę czasu zajmując się odpalonym papierosem. -Wiem... - Zaczął niepewnie, jakby bał się, że każde kolejne zdanie może przyczynić się do pogorszenia i tak chujowej już sytuacji. - Zdaję sobie sprawę, że nie miałeś nic złego na myśli, ale Feli... - Gardło mu się ścisnęło jak zawsze, gdy miał podejmować ten temat. - Nie wiesz, co z Boydem czujemy. Nie widziałeś jego reakcji, gdy przyszedłem odwiedzić go w szpitalnym. Nie wiem, czy jesteśmy jeszcze gotowi całkowicie zapomnieć, a takie konfrontacje... Zresztą sam widziałeś. - Odchrząknął, bo czuł, jak głos mu się załamuje. Był na siebie naprawdę wkurwiony. Minęły już dwa miesiące od tamtego wieczoru, a on nadal czuł się jakby nigdy z tego cholernego lasu nie wyszedł. Może i robił malutkie postępy, ale były one na tyle nikłe, że Solberg zdawał się ich zbytnio nie dostrzegać. Chciał przyspieszyć ten proces. Zapomnieć. - Nie powinienem był tak reagować. - Dodał jeszcze wiedząc, że sam zbyt łatwo dawał się ostatnio ponieść emocjom. Zaczynał zauważać je i poprawnie nazywać, ale do kontroli zdecydowanie było mu jeszcze daleko, co zresztą pokazywał na każdym kroku.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nikt tak naprawdę nie powiedział, że będzie prosto, a droga zostanie nadal bez kolców. Ich znajomość pozostawała nadal specyficzna, wyjątkowo różniąca się na tle innych. Sam nawet nie zauważył, jak zaczęło mu zależeć, a z każdym dniem ten stan pogłębiał się. Chciał dla niego jak najlepiej, jako przyjaciel, ale koniec zawodził na każdym z możliwych kroków. Nim się obejrzał, a tak naprawdę każda sytuacja zdawała się mieć możliwość innego wystąpienia, innego przebiegu zdarzeń, gdyby nie to, jak bardzo chciał pokazać, iż jest niezależny. Albo po prostu samemu posłać to wszystko w piach, myśląc, że zniszczenie będzie najlepszą opcją. Bał się - bał się samego siebie, nie rozpoznając w żaden sposób człowieka, jakim to był parę miesięcy temu. Każdy z jego wilczurów, znajdujących się pod kopułą czaszki, przeżywał podobny kryzys, kryzys, którego to się nie spodziewali. I na nic próba wyciszenia, skoro tak naprawdę nie potrafił się jej podjąć. Nie tylko ze względów na to, jak została naruszona jego sygnatura magiczna, poddawana swoistej regeneracji, a po prostu... chciał być z Maximilianem maksymalnie szczery. Nie bez powodu zatem nerwowe schematy zdawały się wydostawać na zewnątrz, kiedy to, jak się okazywało, trzymanie wszystkiego wewnątrz powodowało wybuch, który sprawił znacznie więcej problemów. Trzeba było przede wszystkim posprzątać, ale ile razy można, skoro sytuacja się powtarza i powtarza? Oprócz ogarnięcia bałaganu, jaki z tego wyszedł, tak naprawdę nie chodziło tutaj o ciągłe chwytanie za poszczególne rzeczy i wrzucanie ich do szafy. Tutaj chodziło o zrozumienie natury problemów, z którymi się wzajemnie borykali, by tym samym przyczynić się do zmiany postępowań, dzięki którym wpakowywali się w kolejne bagno. Tylko w taki sposób mogli uniknąć kolejnych dyskusji na tym tle, choć na razie Lowell trzymał w sobie wiele. I to zbyt długo, bo prawie dwa i pół miesiąca. Oparcie się plecami przynosiło mu poniekąd ulgę, ale też, sam nie wiedział, jak dokładnie ugryźć ten temat. Może słowa, które wydostały się z jego ust, były ciągiem nieprzerwanym, ale za to z widocznym przeciąganiem niektórych z nich, jakby w zastanowieniu i próbie poukładania tego wszystkiego pod własną kopułą czaszki. Jednocześnie, kiedy to zakończył, Faolán wsłuchał się w słowa wydobywające się z ust przyjaciela, jakoby chcąc tym samym je zrozumieć; między wargami znajdował się papieros, z którego to pobierał nikotynę. Nim się obejrzał, a już się stał nałogowym palaczem. - Sądziłem, że coś wiem... i to mnie zgubiło. - powiedział szczerze, przekierowując swój wzrok z papierosa, którego to umieścił między palcami, na Ślizgona, by tym samym wyłapać jego jakąkolwiek reakcję. Nie wiedział, co znajduje się pod kopułą jego czaszki. Nie miał prawa wiedzieć, co się wydarzyło, nie miał prawa wiedzieć niczego. Przyznanie się do błędu mogło boleć go na ambicji, ale teraz miał ją kompletnie gdzieś, skupiając się przede wszystkim na tym, by polepszyć sytuację, która i tak wołała już o pomstę do nieba. Zauważał przerwy, niemniej jednak starał się nie napierać; nie napierał, zresztą, kiedy to odchylił głowę do tyłu i przymknął na chwilę własne oczy. - Widziałem. - przytaknął, żałując tego wszystkiego, co miało miejsce. Mimowolnie zacisnął mocniej powieki, czując, że zbyt wiele rzeczy go przerasta. Próba zrozumienia zbyt wielu tematów przyczyniała się do wyniszczenia logicznego myślenia, w szczególności w tak krótkim odstępie czasowym. Nim się obejrzał, a ufał mu jeszcze bardziej, chociaż tak naprawdę poprzez to zaufanie zdawał się psuć drugiego człowieka dobitniej. Nie szczędząc sobie jakichkolwiek skrupułów. I żałował tego, zauważając, że łatka czarnej owcy rzeczywiście mu pasuje. - Ja nie powinienem natomiast zmuszać was do tego spotkania. - to on był tutaj iskrą, która spowodowała pożar. To on przyczynił się do powstania tak chujowej, zresztą, sytuacji, że czuł po prostu wstyd. Wstyd, ludzki, kiedy to miał się czego wstydzić, wszak doprowadził do znacznie gorszych rzeczy, niż mógł przypuszczać. Nie potrzebował wybaczenia, nie chciał żadnego wybielenia własnej duszy - nawet w chwili, gdy tracił przytomność, się go nie podejmował. Nawet sam nie wiedział, czego potrzebował w tej chwili. Pocieszenia? Ochrzanienia? Chyba wszystkiego jednocześnie, by gama emocji, którą reprezentował, kompletnie poszła się już jebać.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Niektórych mechanizmów nie dało się tak po prostu zmienić czy wyprzeć. Potrzeba było nie tylko czasu, ale przede wszystkim zrozumienia, że takimi się posługują, by można było cokolwiek z nimi zrobić. Ślizgon zdawał się posiadać tę samoświadomość, choć strach gnieżdżący się w jego duszy był silniejszy niż chęć osiągnięcia wewnętrznego spokoju. W końcu od zawsze tak żył i nie wiedział czego spodziewać się po nagłej zmianie, a tych zdawało się być w jego życiu ostatnio naprawdę dużo. Czy był gotowy na kolejną? Na pewno nie chciał zostawiać tak tego bałaganu, jak sami na siebie sprowadzili. Zależało mu, oczywiście że mu kurwa zależało, ale obawiał się, że pod świeżą warstwą problemów odnajdą te starsze, które też w końcu trzeba będzie podnieść i jakoś poukładać, a to właśnie z nimi najmniej sobie radził. Ciężko było mu przyznać się do tego, jak słaby w rzeczywistości wciąż jest na psychice. Mankamentów sylwetki nie próbował nawet ukryć, ale to co działo się w głowie ślizgona zazwyczaj nie wydostawało się na światło dzienne. Nie chciał martwić, nie chciał powodować żalu czy współczucia, ale przede wszystkim wiedział, że praktycznie niemożliwym jest, by ktokolwiek z zewnątrz mógł mu pomóc. Sam nie potrafiłby pewnie tego zrozumieć, gdyby znalazł się na ich miejscu. To trzeba było przeżyć, a nikomu nigdy tego nie życzył. - Bo coś wiesz. Ale to tylko kawałek z tego całego spierdolenia. - Przyznał, nabierając głęboko powietrza, by spróbować przywołać się do porządku. Nie mógł winić puchona za brak informacji, których sam mu nie chciał podać. Co prawda to, że poszedł po Callahana było tylko i wyłącznie jego własną winą, ale podyktowaną dobrymi chęciami. Solberg dziwił się, że sam był w stanie przetrzymać tamtą konwersację z gryfonem. Choć na twarzy był cały spięty, w duchu naprawdę cieszył się, że tak szybko otrzymał protezę i mógł zacząć już proces rehabilitacji, który zapewne będzie ciągnął się dłużej, niż ktokolwiek z nich by tego chciał. - No nie. Nie powinieneś. - Przyznał, bez zbędnego owijania w bawełnę. Może i często uciekał się do kłamstwa, ale nigdy w tak oczywistych sytuacjach. Jakieś resztki komórek mózgowych wciąż walczyły o życie w jego czaszce. - Kto by pomyślał, że to wszystko tak pierdolnie naraz. - Powiedział bardziej do siebie, niż do puchona, ponownie wpatrując się gdzieś poza sylwetkę przyjaciela. Miał wrażenie, że im bardziej słabnie jego mechanizm, którego zadaniem było utrzymanie normalności, tym ciężej było mu na Felinusa patrzeć. A może była to jego kolejna paranoja, których ostatnio dorobił się całkiem sporo. Sam już nie wiedział.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Niestety - nawet jeżeli sam starał się doprowadzić to wszystko do jakiegoś względnego porządku, nie potrafił. Wszystko zaczęło się tak naprawdę sypać od momentu, w którym miały miejsce wydarzenia, wyniesione wprost z Zakazanego Lasu. Wtedy mógł zauważyć pęknięcia nie tylko na strukturze psychiki przyjaciela, lecz także na własnej, niby teoretycznie znajdującej się już wcześniej w lepszym stanie. Zresztą, nawet jeżeli nie chciał się do tego przyznać, był poniekąd wdzięczny profesorowi Williamsowi, iż ten zdecydował wymusić na nim spotkania z magipsychologiem, choć sam nie wiedział, czy do końca powinien jakkolwiek leczyć samego siebie. Może w tej karuzeli spierdolenia tak naprawdę obydwoje zawinili, nie chcąc pomocy z zewnątrz? Nie potrafiąc zgłosić się z własnymi problemami gdzieś indziej? Jakby spokój, który to mieli osiągnąć, znajdował się znacznie dalej, niż mogli się w rzeczywistości tego spodziewać; nie wiedział. Nie wiedział nic, poza oczywiście tym, że sam doprowadził do znacznego pogorszenia tego wszystkiego, mimo iż chciał być tak naprawdę kimś w rodzaju osoby wspierającej. Kimś bliskim, kimś, kto nie zrani. Najwidoczniej ta fucha wiązała się z czymś znacznie więcej - z odpowiedzialnością. Bo może nawet i zbył nieznajomych, niemniej jednak zależało mu na przyjacielu. Bardziej, niż chciałby się do tego przyznać. Bałagan ten wymagał poprawy - a jeżeli go nie posprzątają, to stare rzeczy prędzej czy później wyjdą. Wcale nie musieli się ich wszystkich podejmować jednocześnie, wszak Faolán uważał, że prędzej należy zająć się tym w taki sposób, by móc potem dokopać się do innych rzeczy. Znajdujących się głębiej, poza zasięgiem ich wzroku. Szkoda tylko, że za każdą taką próbą wiązało się coś, czego nie mógł powstrzymać - uczucie. Im bardziej się przywiązywał, tym patrzył na Solberga inaczej - co prawda nie do końca, ale jego postrzeganie sylwetki, którą to widzi codziennie, zmieniało się wraz z upływem czasu. Początkowo był jedynie typem, z którym zdawał poprawkę z zielarstwa. Potem co nieco się o sobie dowiedzieli. Następnie pomagali. Lowell nadal nie wiedział, w którym dniu i z którymi sytuacjami ta znajomość się polepszała, co nie zmienia faktu, iż teraz przeżywała swoisty, ludzki kryzys. - Coś... Trudno zaprzeczyć. - nie wiedział, co z siebie wydusić, dlatego posiłkował się półzdaniami, niemniej jednak milczenie pozwalało tak naprawdę odkryć więcej, niż za pomocą prostych słów. Milczenie to posiadało w sobie poczucie winy za to, co miało miejsce - i nie tylko. Posiadało w sobie ziarenko złości, uzasadnione, wobec samego siebie. Nawet nie zauważył, jak papieros, którego tak niedawno zapalił, zbliżał się do końca, będąc jedynie tylko i wyłącznie czymś w rodzaju wspomnienia. Opieranie się o drzewo powodowało mniejszy wysiłek, sam natomiast oparł się nogą o nie, jakby chcąc tym samym wyluzować, choć i o to było ciężko, kiedy powrócił ciemnymi obrączkami źrenic do otaczającej go rzeczywistości. Na kolejne słowa również zareagował milczeniem, akceptując je. Nie powinien; dlaczego zatem się na to zdecydował? Ludzka głupota miała swoje granice, ale on je zbyt mocno przekroczył. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust. - Niby mogliśmy to przewidzieć, no ale... no. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo... Chociaż to wszystko wynika głównie z mojego spierdolenia, które ostatnio coraz to bardziej wychodzi na światło dzienne... - przyznał, zaskakująco szczerze, kiedy to zmarszczył brwi i palce tym samym zamienił w piąstki, jakoby powstrzymując tym samym gniew znajdujący się na dnie jego duszy. No tak, gdyby zachowywał się normalnie, mogliby uniknąć tego wszystkiego. A tak to... stali tutaj i rozmawiali. Jednocześnie Lowell nie chciał słyszeć, że to nie jest jego wina, że każdy z nich tutaj zawinił, skoro to on stawał się iskrą powodującą zapalenie się wszystkich mechanizmów. Na ich wspólną niekorzyść.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Niestety tamten wieczór spowodował falę porażek, która zdawała się ciągnąć do dzisiaj i mimo, że nakręcała też pozytywne zmiany, Max miał wrażenie, że one wciąż gasły w obliczy całej reszty szamba, które z dnia na dzień coraz bardziej się przepełniało, by w końcu wylać. Nie podjął się wizyt u magipsychologa, choć sam naczelny i bezczelny dziad tego zasranego kurwidołka mu je zalecał. Miał niewielki substytut terapii w postaci co tygodniowych wizyt u Beatrice, które w pewien sposób naprawdę mu pomagały. Niestety kobieta nie miała mocy, by sprawić, że wszystko nagle się ułoży. Docierała do niego, powoli otwierała i przede wszystkim pozwalała mu na wyrzucenie z siebie tego, co zatruwało jego organizm, a przez to Max zdawał się osiągać jakiś wewnętrzny spokój. Przynajmniej do czasu, gdy zdał sobie sprawę z emocji, które nie powinny nigdy istnieć. To wydawało się po raz kolejny wytworzyć pęknięcie w jego duszy, którego nie potrafił w żaden sposób skleić choć usilnie próbował. Nie mogło być wiecznie dobrze. Nawet ludzie, którzy najlepiej na świecie się dogadują, w końcu muszą stawić czoła jakimś przeszkodom. Problem polegał tylko na tym, że mimo iż słowa, które opuszczały ich usta były szczere, wciąż nie potrafili przeprowadzić ze sobą najważniejszej rozmowy, która mogłaby wyjaśnić więcej niż się spodziewali. Każdy z nich obarczał winą siebie, nie mając pojęcia, że pod kopułą czaszki przyjaciela skrywają się podobne problemy. Zwykłe niedopowiedzenie oddalało ich od siebie bardziej niż liczne sytuacje, którym stawili czoła, a które już dawno zniszczyłyby nie jedną przyjaźń. -Nie da się tego tak po prostu wytłumaczyć. Udawanie, że nic się nigdy nie wydarzyło jest dużo łatwiejsze. - Niby nie chciał o tym rozmawiać, a jednak czuł jakąś nagłą potrzebę wytłumaczenia się. Potrzebował zastąpić wyłaniający się ból innym, tym z którym to codziennie uczył się sobie radzić. Sam już chwilę wcześniej sięgnął po kolejnego papierosa, bez zbędnego pierdolenia odpalając go. Był pewien, że w końcu porzyga się od tej nikotyny, jak dalej będzie tak zwiększał jej dawkę z dnia na dzień. Wolał jednak to niż ryzyko zostania z pustymi rękoma. -Nie potwierdzę, nie zaprzeczę bo nie wiem co się dzieje. - Sam widział winę w obydwu osobach i to z przeróżnych powodów, których wymieniać nie chciał. Męczyła go ta niewiedza na temat stanu Felka, ale obiecał uzbroić się w cierpliwość i nie miał zamiaru tej obietnicy łamać. - Ale spokojnie, bierz tyle czasu ile potrzebujesz. - Wiedział, że nie wszystkie sprawy da się tak po prostu wyłożyć. Sam przecież został przez to mistrzem spierdalania i uciekania w używki, byle tylko kupić sobie potrzebny czas. Teraz te możliwości zostały mu odebrane, co widocznie odbijało się na jego codziennej egzystencji.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell nie wiedział, jak temu wszystkiemu zaradzić. Nie wiedział, jak to wszystko poprowadzić w taki sposób, by żaden z nich nie ucierpiał, a i tak rzeczy działy się na tyle samoistnie, że nie bez powodu czuł się niczym ostatni kat. Trzymając klucze do klatki, w której to samemu się przetrzymywał, powodując nie tylko wygłodzenie, lecz także inną, ogromną gamę problemów, nie chciał tak naprawdę z niej wyjść. Czuł się wyjątkowo dobrze, gdy nie musiał bezpośrednio konfrontować się z własnymi poczynaniami, niemniej jednak, jak się okazywało, nie zawsze mógł postawić na własną strefę komfortu. Czasami musiał porzucić własne ja, by tym samym zmagać się z naprawdę wieloma problemami, ale nie po to, by na nie narzekać, lecz po to, by je rozwiązać. Nie po to, by poczuć się lepiej, lecz po to, by ktoś inny poczuł się lepiej. I miał nadzieję, że Maximilian chociaż na chwilę poczuje się lepiej, wszak on... on kompletnie nie potrafił zrozumieć wielu rzeczy. Mimo że się starał, najlepiej byłoby dla niego nie dotykać czegoś, co może obrócić w popiół poprzez zbyt troskliwe podejście... albo polegające na kompletnym odrzuceniu sprawy i innych idei, którymi się początkowo kierował. Denerwował się z takiego obrotu spraw, niemniej jednak, nie mogąc w żaden szczególny sposób cofnąć czasu, musiał zmagać się z próbą ich naprawienia. No chyba że zechce tym samym działać po omacku, czując się niczym ślepy - gorszy, niż jednooki król. I kiedy to nie pozwalał Solbergowi upadać, tak naprawdę samemu przejął pałeczkę, kiedy ten powinien upaść na własne kolana. Nie chciał tego. Nie chciał tej ogromnej odpowiedzialności za drugiego człowieka, kiedy to wiedział, z czym to się wiąże. Na widok samego siebie miał ochotę wymiotować, nawet jeżeli nie miał ku temu żadnych większych powodów. Stał się czymś gorszym, niż parę miesięcy temu. I naprawdę zastanawiał się, dlaczego tutaj stoi, bo o ile odważył się jakkolwiek skonfrontować z otaczającą go rzeczywistością, tak naprawdę nogi po prostu mu się uginały. W pewnym momencie wręcz oparł się o drzewo, ześlizgując się w dół i w dół, aż wreszcie jego szanowne cztery litery zetknęły się z zimną powierzchnią śniegu. - Sam się do tego czasami uciekam. - uśmiechnął się słabo, kiedy to ręce założył na kolana, jakoby chcąc tym samym stracić najmniej ciepła. Albo po prostu nie mieć do czynienia z możliwością odchylenia się z jakąkolwiek słabością? Podobno taka pozycja i przyzwyczajenie do niej wynika z tego, jak się kiedyś kształtowali. Na razie nie chciał pozostawać otwarty - nie chciał ponownie stać na własnych nogach, czując narastającą bezsilność. Nawet już nie potrzebował papierosa, chcąc jedynie spokoju w głębi własnej duszy, która to nieustannie się trzęsła. No cóż. - Nie chcę brać i odkładać tego w nieskończoność. Nie ufam sobie na tyle, by po prostu uznać, że nic się nie dzieje i że mogę nieustannie udawać... - wziął cięższy wdech, opierając się o kolana, jakoby miało mu to pomóc w tym wszystkim. Niestety nie - problemy nadal pozostawały nierozwiązane, no i o ile udało im się pewną kwestię zażegnać, czekało milion innych.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie mówili wiele. Zdawałoby się, że każde z nich bardziej zatraca się w świecie własnych myśli. Max nie czuł już gniewu. Jego serce zastąpiło złość czymś dużo gorszym, z czym nie radził sobie najlepiej. Pewnego rodzaju melancholia zalewała go od środka, wypluwając na powierzchnię umysłu to, co usilnie próbował spychać. Kolejne pytania, które wciąż pozostawały bez odpowiedzi, zaczęły wybrzmiewać pod kopułą jego czaszki. Powstrzymał się od odruchowego dotknięcia własnej skroni. Chyba już przyzwyczajał się do tego, że z tym popierdolonym stanem wiążą się nie tylko wieczne mdłości ale i wieczne migreny. Spojrzał na osuwającego się na ziemię Lowella i zrobił to samo. Usiadł tuż obok puchona, w pewien sposób zmniejszając metaforyczny dystans między nimi. Żal za wydarzenia z meczu gdzieś uleciał, ale ślizgon wciąż potrafił wyczuć tę niezręczną atmosferę przepełnioną problemami i niedopowiedzeniami. Wpatrywał się w swoją dłoń, która trzymała żarzącego się leniwie papierosa, jakby miał znaleźć w niej jakiekolwiek odpowiedzi. Uciekł w krainę zamyślenia i dopiero parzący jego palce popiół sprowadził go od rzeczywistości. Niedopałek wylądował gdzieś na ziemi między jego kolanami, gasnąc od razu w śniegu. Odwrócił się w stronę Felka, patrząc na jego profil, gdy ten znów zabrał głos. Nie wiedział, czy powinien zachęcać go do dalszego mówienia, czy ponownie zapewnić, że przecież nie będzie nic z niego wyciskał. Niepokój w sercu ślizgona rósł, a jego gardło ścisnęło się jeszcze mocniej. Szczerze bał się, co takiego puchon w sobie dusił i sam nie był pewien, czy jest gotów usłyszeć to, co ma mu do powiedzenia. Wiedział tylko tyle, że to musi zżerać Lowella od środka. Nie odezwał się więc, a po prostu położył dłoń na ramieniu przyjaciela w zwykłym, ciepłym geście wsparcia.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Chciałby, by to wszystko było prostsze, pozbawione komplikacji, z którymi obecnie mieli do czynienia, zatracając się tak naprawdę w tym, czego powinni uniknąć - w samych sobie. Z czasem zaczęli się zamykać, nie pozwalając na to, by druga osoba mogła dostrzec myśli, przelewające się poniekąd poprzez serce, aczkolwiek nadal, trudne do zauważenia, niemożliwe wręcz. Cicho westchnął, kiedy to wiedział, jak wiele rzeczy się psuje raz po raz, nie zamierzając wcale tak odpuścić. Los z niego kpił na naprawdę wielu płaszczyznach, dlatego nie zdawał się mieć jakichkolwiek nadziei na jego poprawę... chociaż, miał nadzieję, że w kwestii tej relacji postanowi odpuścić. Chociaż na ten jeden, ludzki moment, przelewając się raz po raz niczym enigma, nie pozwalając dostrzec natury i prostoty problemu, z którym to mieli do czynienia. Chciał, by to wszystko było prostsze, ale też, nie byłby w stanie zrezygnować z tego, co ludzkie i niepowtarzalne. Bo nawet jeżeli życie kocha go niszczyć na każdym kroku, o tyle jednak żył w sumie dla tych mniejszych chwil - gdy to, co naturalne, przejawiało się poprzez radość. Smutek też jest nieodłącznym elementem, budującym człowieka, niemniej jednak nie stałym. Wszystko kiedyś przemija, wszak nic nie jest wieczne - kiedy jednak oni zadecydują, żeby przerwać te próby milczenia i po prostu ze sobą normalnie porozmawiać? Osunięcie się na ziemię pozwoliło mu poniekąd zaoszczędzić siły, kiedy to pozostawał świadom własnych problemów, z którymi to się zmagał. Trudno było mu tak naprawdę inaczej zareagować, kiedy to brak rozwiązania w sytuacji, w której się znalazł, zdawał się przeszywać na wskroś jego całą klatkę piersiową. I wiedział, że to nie jest ból spowodowany regeneracją, której to nie powinien naruszać. Spowodowane to było przede wszystkim melancholią, którą podzielał. A nie chciał, by jakkolwiek dotknęła ona bardziej przyjaciela, w związku z czym miał prawo się martwić. Tak samo, jak on. Wszystko się psuło, a, chcąc jakoś zaradzić, czuł, że musi znowu pozostawić samego siebie w tyle. Nadal jednak miał na umyśle słowa, które wypowiedział Solberg, gdy to znajdowali się w Skrzydle Szpitalnym, po całym, popierdolonym wręcz incydencie, który miał miejsce w Łazience Jęczącej Marty. Nie chciał zaniedbywać samego siebie, przynosząc kompletnie odwrotny skutek. Faolán wiedział, że jego słowa mogą być niepokojące, aczkolwiek... nie wiedział, co jest już gorsze. Duszenie to w sobie i utrzymywanie przyjaciela w niepewności czy jednak posunięcie się do czegokolwiek, co mogłoby to wszystko wytłumaczyć i dać im spokój? Nie wiedział, kiedy to poczuł tym samym dłoń, znajdującą się na jego ramieniu, na którą jednak nie drgnął. Ciepły gest zdawał się być na tyle podbudowujący, że bez jakiegokolwiek zastanowienia Lowell postanowił położyć własną głowę akurat tam, gdzie te palce widniały. Nie chciał nacechować tego czymś więcej; zaakceptował to, przymykając na chwilę oczy, jakby chcąc oddać się tej drobnej chwili. Drobnej, aczkolwiek znaczącej wiele dla niego, wszak nie czuł się zbyt dobrze, kiedy to pozostawał w tym wszystkim, mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, samemu. - Dziękuję. - powiedział cicho, choć głupio było mu spojrzeć w jasne tęczówki należące do Ślizgona. Zamiast tego po prostu trwał w tej pozycji, czując pewnego rodzaju ukojenie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie potrafił zrozumieć do końca komplikacji sytuacji, zwalając winę na własną ubogą wiedzę w kwestii bliskich relacji. W końcu mimo tego, że otaczał się wieloma ludźmi, tak naprawdę ci, na których naprawdę mu zależało stanowili zaledwie mały procent, jakby cała jego otwartość była tylko na pokaz, działając jak kolejny mechanizm obronny. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego akurat z puchonem zbudowali coś tak dziwnego, a jednocześnie solidnego. Max darzył go zaufaniem, choć zdecydowanie nie raz to zostało przez studenta nadszarpnięte. Nie potrafił po prostu przejść obojętnie obok niego i mimo goryczy, która jeszcze przed chwilą zalewała jego serce, to co powiedział w skrzydle szpitalnym wciąż pozostawało bez zmian, a fakt, że Felek tego nie dostrzegał wciąż powodował pewien ból, którego nie potrafił się pozbyć. Posadzenie tyłka na śniegu wydawało się naprawdę dobrym pomysłem. O ile stojąc dużo łatwiej byłoby wyjść z całej tej konwersacji, zacząć stawiać kroki w zupełnie innym kierunku i po prostu odciąć się od całej tej sytuacji, o tyle siedząc teraz obok Lowella, Max powoli odzyskiwał względny spokój. Napięcie w powietrzu nie do końca minęło, wywołane nienaturalnym stanem w głowach każdego z nich, jednak można było zauważyć wyraźną zmianę w postawie ślizgona. Elokwencją ostatnimi czasy nie grzeszył, ale zdawał sobie sprawę, że niektóre słowa można było zastąpić prostymi gestami i o ile ze wszystkich, które pragnął wykonać zdecydował się na ten najprostszy, o tyle wydawał się o zadziałać. Poczuł ulgę, gdy Feli położył na jego dłoni swoją głowę i niewiele myśląc, przełożył swoje ciało do pozycji klęczącej, by najzwyczajniej w świecie go objąć. Zdawało mu się jakby minęły wieki od kiedy po raz ostatni to robił i zdecydowanie teraz tego potrzebował. - No już, bo się wzruszę. - Mruknął z lekkim uśmiechem na ustach. Nie uważał, by robił coś wyjątkowo znaczącego. Po prostu tu siedział, nie wymagając nagłego wylewu słów ze strony puchona. Tak jak tamten obiecał trwać przy Maxie, tak i Solberg nie miał zamiaru odsuwać się od przyjaciela. Na pewno nie bez powodu, a taki obecnie według niego nie istniał. - Daj sobie czas. - Powiedział jeszcze, poniekąd czując ulgę, że Feli jednak postanowił milczeć. Ślizgon nie potrafił zagłuszyć strachu związanego z czekającą ich rozmową, ale wiedział, że kiedyś trzeba będzie stawić jej czoła, jeżeli to coś faktycznie tak mocno wpływało na puchona.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Chciałby zwalić winę na to, iż jego wiedza jest równie uboga, ale, koniec końców, taka była poniekąd prawda - Lowell nie znajdował się nigdy w żadnej bliższej relacji. Nie miał żadnych bliższych przyjaciół, jakoby tym samym przekreślając własne szanse na to, iż wszystko będzie łatwiejsze. A jednak nie było, kiedy to wiedział, że również garstka tych bliskich osób stanowiła jedynie niewielki odłam, wręcz niezauważalny. Niemniej jednak, dla nich właśnie był w stanie się poświęcić - był w stanie porzucić samego siebie, choć starał się teraz tego nie robić. W końcu to było poniekąd bolączką, która doprowadzała Maximiliana na skraj wytrzymania - nadmierne odsuwanie siebie na bok w celu swoistego zaopiekowania się nim. I czy to było dobre? Nie wiedział, kiedy to jednak pozostawał na swoim miejscu, jakoby czując się tak, jakby w pewnym momencie miał siłę wszystko powiedzieć, a innym razem ktoś mu tę energię zabierał, śmiejąc się prosto w twarz. Ewidentnie z własnym umysłem nie było mu zbyt dobrze i, gdyby oczywiście mógł, wymieniłby go na lepszy model. Nadal, nie powinien się stresować i przeciążać. Czuł, że nawet jeżeli stara się zachować względny spokój, to wszystko na niego wpływa. Nie mogąc na to nic poradzić, tkwił w tym zatem - niczym ta duszyczka, co nie może odnaleźć własnego miejsca na tym pokręconym, dziwnym świecie. Czy się martwił? Owszem, martwił się. O własny tyłek jakoś się nie martwił - z doświadczenia, które to wyniósł z lasu, zdołał się przyzwyczaić do śniegu, który nagle począł jakoś być bardziej orzeźwiający. Ot, usiadł - no cóż, może nie było to najlepsze, skoro nie mógłby się wysuszyć, niemniej jednak nie zależało mu na tym, skoro wiedział, że ma tutaj inne, ważniejsze rzeczy. Na pewno jaj mu już nie odmrozi - o to nie musiał się martwić, kiedy to siedział, zastanawiając się nad własnym jesiestwem. Tym samym poczuł, jak kurz po dziwnej bitwie, której to by nawet tak nie nazwał, po prostu opadł, wzbudzając go do kolejnych działań. Nie chciał stać w miejscu - chciał iść do przodu. Dlaczego zatem, kiedy to tak siedział, miał z tym problem? Dlaczego nie potrafił wykonać jednego kroku do przodu chociażby? Czy naprawdę bał się, że zostanie sam w tym wszystkim? Dlaczego bał się, skoro powinien wiedzieć, że tak łatwo Ślizgon w tym wszystkim nie odpuści? Podniesienie wzroku przyczyniło się do niemego pytania, cisnącego się na usta, niemniej jednak... nie potrzebował go zadawać. Bo, nim się obejrzał, a pierwszy gest, który zainicjował, przyczynił się do powstania drugiego. Poczuł przyjacielskie przytulenie, które to odwzajemnił, choć początkowo bał się, czy w ogóle powinien. Dopiero po krótszej chwili zdołał go tak samo potraktować; na pewno rozluźniało to napięcie, które czuł początkowo, jakoby przeszywając na wskroś jego klatkę piersiową. Mięśnie zdawały się być mniej spięte niż zazwyczaj, natomiast sam wyraz twarzy Lowella trochę złagodniał. Co prawda nie była to ogromna zmiana, aczkolwiek jedna z tych widocznych, subtelnych. - Oho, uważaj, bo masz teraz mistrza, który nie potrafi ukrywać swoich emocji. - pokręcił głową i delikatnie zaśmiał, nawiązując do bezpośredniego faktu, iż nie może do końca wpłynąć na to, co dzieje się pod jego głową. Ot, stawianie czegokolwiek mijało się z celem, a do tego... nie chciał. Jakoś nie chciał powracać do tego hermetycznego zamknięcia, nawet jeżeli na razie nie mógł w ogóle korzystać z magii. I w świecie, w którym to przebywał, mogło stanowić to frustrujące doświadczenie, ale nie czuł się tak, jakby ktoś mu nagle jedyne narzędzie odebrał. Nie czuł się bezbronnie - w lesie był przygotowany na taką ewentualność. Choć miał świadomość możliwości teleportowania się... - Dam. Tylko... nie zamierzam tego odkładać w nieskończoność. - wstał z miejsca, otrzepując spodnie ze śniegu, zanim to nie postawił kolejnych kroków, by tym samym podać mu dłoń - otwartą, gotową zresztą, bo ile można taplać się w śniegu? No właśnie. Chciał, by ten był świadom, że o ile odsuwają tę rozmowę, on sam nie zamierza z niej rezygnować - nawet jeżeli wiązałoby się to z wieloma nieprzyjemnościami. Skierował zatem swoje kroki w stronę zamku - pierwsze czynności poczynione, może nie będzie aż tak źle, jak mógł się tego spodziewać. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie chciał jakoś napawać samego siebie nadmiernym optymizmem. Przecież w ciągu następnych dni wiele rzeczy mogło się zmienić, prawda? Niemniej jednak liczył na to, że nie będzie z tym problemów. + [ zt x2 ]
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Czas w końcu coś ze sobą zrobić. Śnieg stopniał, zawodnicy quidditcha rozpoczęli na nowo treningi a Eskil miał się zapuszczać dalej, obżerając się słodyczami i hamburgerami. Co prawda nie groziła mu jakoś specjalnie otyłość skoro genetycznie był na to bardziej odporny ale jednak zauważył w swoim otoczeniu, że jest ze wszystkich największym chucherkiem. Wychodząc z założenia, że nie musi nikomu mówić o swoim planie, po prostu pewnego popołudnia wybrał się na błonia. Nie będzie nigdy biegać rano, jest na to zbyt wielkim śpiochem, a skoro od powrotu z Norwegii nękają go koszmary to porządny wysiłek fizyczny może polepszyć jego sen. Biegł więc, truchtem, dosyć wolno, ale miał świadomość, że w próbie poprawy formy nie chodzi o szybkość biegu a o wytrzymałość - jak najdłużej biegać, ale w swoim normalnym tempie. Nie lubił się męczyć a więc te początki były dla niego katorgą. Płuca przyzwyczajały się do wysiłku, gardło paliło od złego sposobu oddychania, a kolka zmuszała do częstych przerw. Póki jednak był sam to mógł robić to tak jak było mu wygodnie. Na szczęście dziś było trochę słońca i nie wiało, choć według Proroka Codziennego już jutro ma lać deszcz. To w sumie dobrze, póki co cieszył się na każde odwlekanie biegania choć z drugiej strony chciał wyglądać lepiej. Oczywiście jako półwil nie musiał się starać ale to też chodziło… o samopoczucie. Najwyraźniej to sławne dorastanie zaczynało się w nim przejawiać skoro kolejny raz w przeciągu dwóch tygodni zachowuje się dojrzałe. Nie zdarzało się to jednak często, ale widział już po sobie zmianę w myśleniu. To była jego druga linia kiedy pokonywał ścieżkę zdrowia. Słyszał swój oddech i kroki kiedy obuwie obijało się o rozrzucone kamienie czy grudy błota. Zdarzały się też korzenie więc musiał biec znacznie wolniej aby nie wyrżnąć. Tyle dobrego, że było mu ciepło. Ubrany był w najzwyczajniejsze na świecie dresy, w dodatku znoszone i przedłużane. Na głowie tkwiła oczywiście ślizgońska czapka, nie mogło być inaczej. I tak dreptał obiecując sobie, że dwukrotne pokonanie ścieżki zdrowia to będzie jego dzisiejsze maksimum. Myślami już był przy kolacji. Każdy sportowiec który zerknie teraz na Eskila to zorientuje się w mig, że chłopak jest laikiem. Najważniejsze jednak, że nie wysilał się ponad swoje możliwości. Musiał przyznać, że nie było tak źle jak to z początku zakładał. Zatrzymał się, zgiął opierając ręce na kolanach i łapał oddech, czekając aż kolka przeminie. Zacisnął na nich palce kiedy dobiegły go czyjeś kroki. Zerknął przez ramię i zobaczył zbliżającą się dziewczynę. Oho, ciekawe czy ktoś znajomy czy tym razem obcy.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Tym razem powrót do szkoły wydawał się znacznie przyjemniejszy; ferie pozwoliły Olivii złapać nieco oddechu, uspokoić myśli, ale przede wszystkim dobitnie uświadomiły jej, że w ostatnim czasie mocno zaniedbała swoją kondycję, wciąż na dalszy plan spychając przebieżki wokół błoni, które dawniej stanowiły u niej rutynę. Nic więc dziwnego, że kiedy pierwsze promienie słońca zaczęły wyłaniać się zza chmur, śniegi topnieć a świat na nowo budzić się do życia, postanowiła w końcu przeprosić się ze swoim dresem. Zaczerpnęła głęboki oddech, chwilę po tym, jak wyszła ja błonia, ciesząc się jego rześkością mimo, iż minęła pierwsza połowa dnia. Na szczęście z bieganiem - jak wieloma rzeczami - było jak z jazdą na rowerze, nie dało się tego zapomnieć nawet jeśli minęło sporo czasu. Jak to miała w zwyczaju zaczęła od rozgrzewki, robiąc kilka pajacyków, przysiadów, jednocześnie darując sobie pompki, gdyż ziemia wciąż była mokra i pełna błota. Następnie ruszyła wzdłuż błoni, w pewnym momencie skręcając w ścieżkę zdrowia, która stanowiła naturalny tor przeszkód, sprawdzając wytrwałość biegacza oraz jego kondycję. Obu tych rzeczy brakowało w tym momencie Oli, dlatego kiedy wbiegła pod mniejszy pagórek czując pod stopami kamienie utrudniające stawianie kolejnych kroków zatrzymała się w końcu. Oddech dziewczyny był ciężki, jej policzki czerwone od wysiłku, a na czole pojawiły się małe kropelki potu, przyklejając do skóry brązowe kosmyki włosów. Przeszła kilka kroków, kiedy niebieskim tęczówką ukazała się postać, o jasnych włosach, które w promieniach słońca wydawały się lśnić. Kierowana ciekawością podeszła bliżej. - Zimowe obżarstwo daje się we znaki? - zapytała z przyjaznym uśmiechem, wskazując na jego postawę, która stanowiła idealny obraz zmęczenia.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Dziewczyną okazała się jego równolatka, a w dodatku siostra Boyda. Od razu przypomniało mu się, że w poprzednich latach miał z nią nieźle na pieńku ale to było tak dawno i nie pamiętał czemu, że nie zamierzał teraz kierować się tymi odczuciami. Nie miał sił się tak rozdrabniać, a skoro preferował beztroskę i luz to co miałby sobie utrudniać dzień jakimiś żalami z przeszłości. Wyprostował się gdy podeszła, równie czerwona na policzkach co on. To znak, że może nie była zaawansowana w bieganiu i nie będzie przy niej wyglądać jak totalny amator którym był. Poprawił czapkę na głowie, chowając pod nią wilgotne kosmyki włosów. Nie chciał się wyziębić jak Robin, która musiała leżeć resztę ferii w łóżku. - Nooo…- odparł jakże bez elokwencji. Jakby babcia nie próbowała go nauczyć manier, a tu proszę, zabrzmiał jak ogłupiały troglodyta więc zreflektował się i dopowiedział parę słów: - A co, tak bardzo widać po mnie brzuszek spożywczy?- zapytał z wesołą iskrą w spojrzeniu i poklepał się po brzuchu zakrytym rzecz jasna zwykłą acz cieńszą bluzą. - Czy może mam kolejny podbródek?- rozmasował swoją brodę i się lekko zaśmiał bo doskonale wiedział jak wygląda i nie biegał po to, aby schudnąć a po to, by w tych chuderlawych patyczkach zwanych potocznie własnymi rękami wyrobić bardziej widoczne mięśnie. Miał nadzieję, że motywacja mu nie spadnie. Oddech się wyrównał, zawiał chłodny wiatr. - Nie no, mój kuzyn jest napakowany jakby karmili go sterydami, nie mogę aż tak od niego odstawać. - dodał jeszcze i skinął głową dziewczynie, że jeśli dalej chce gadać to niech biegnie obok, bowiem sam ruszył naprzód, truchtem. Znał siebie, jeśli zatrzyma się na zbyt długo to całkowicie mu się odechce.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
W odmętach pamięci Oliv również znajdował się obraz chłopaka, jednak upływający czas sprawił, że był niewyraźny, jakby przysłonięty mgłą. Nie potrafiła nawet odgadnąć imienia, chociaż pierwsza jego litera znajdowała się na koniuszku języka dziewczyny, którym oblizała chłodne od podmuchu wiatru oraz soczyście malinowe usta, zanim pojawił się na nich przyjazny uśmiech. W ostatnim czasie dziewczyna coraz chętniej odcinała się od przeszłości, wiedząc, że na to, co się wydarzyło nie ma już wpływu. Dlaczego nie zostawić więc tego po prostu za sobą? By rzeczywistość nie ulegała powolnej destrukcji, męczona przykrymi wspomnieniami i żalami? Dlatego nawet jeśli po chwili przypomniała sobie kim prawdopodobnie jest stojący przed nią chłopak, zupełnie zignorowała ten fakt. Wysiłek malujący się na twarzy Gryfonki, mógł prowadzić do mylnych wniosków, wszakże choć jej kondycja aktualnie kulała, wciąż była wytrzymała fizycznie, a dzięki temu bieg na pewno sprawiał jej mniej trudności niż Ślizgonowi, który dopiero zaczynał swoją przygodę. - Nie, po śladzie czekolady w kąciku ust - odpowiedziała, starając się zachować powagę, jednak niebieskie tęczówki zdradzały rozbawienie, które nie ominęło również kącików ust. Instynktownie przygryzła wewnętrzną stronę policzka, kiedy na twarzy chłopaka zaczęło malować się zdziwienie, byleby tylko powstrzymać śmiech, ten sam wkradał się na jej wargi. - A to nie jest tak, że człowiek powinien zmieniać się dla siebie, a nie dla kogoś? - odpowiedziała, pytając gdy wspomniał o kuzynie. Do kwestii tego typu podchodziła dość surowo, zwłaszcza po ostatnich przeżyciach. Doszła do wniosku, że liczyć można jedynie na własne siły, miast łut szczęścia czy innego typu brednie, które dają jedynie złudne nadzieję, to poniekąd tyczyło się również ludzi, którymi się otaczała. Na zaproszenie chłopaka zareagowała prasowe natychmiast, zaraz równając z nim krok i tempo, które nie było zbyt zawrotne, jednak po dłuższej trasie mogło odbierać oddech. - A tak na poważnie, to dlaczego biegasz? Sposób na odreagowanie? Chcesz przypodobać się dziewczynie, czy po prostu masz dość siedzenia w murach szkoły? - zapytała, delikatnie przyspieszając, ale w taki sposób, by nie było to dla blondyna mocno odczuwalne.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Z drugiej strony nie obchodziło go czy Olivia biega codziennie czy sporadycznie. To nie są zawody ani przechwałki. Ot, on próbuje zrobić coś pozytywnego dla siebie (w teorii), a spotkanie jej mogło nieść dwa scenariusze: albo pogadają i się rozdzielą albo pobiegną razem, a wówczas będzie się modlić aby nie potknąć się o korzenie ani nie wpaść na rozrzucone kamienie. Nierówny teren ścieżki był trudny do pokonania ale skoro wiele osób lubi tędy rano biegać to czemu miałby wybrać inaczej. Okolica była poza tym miła - wilgotne powietrze przesiąknięte zapachem deszczu i roślin. Choć szarość i wszędobylskie błoto nie cieszyło oczu tak jego wilowatość była zachwycona samym faktem przebywania na świeżym powietrzu z dala od murów. Parsknął śmiechem słysząc jej odpowiedź. - To noga czekoladowej żaby. - podbił żart mile zaskoczony, że Olivia miała poczucie humoru, a takie osoby z reguły bywały fajniejsze w odbiorze. U Eskila bywało to różnie. Raz był wobec siebie zdystansowany (jeśli nie był rozdrażniony) a raz potrafił się dziecinnie obrazić, choć powoli wychodził z tej marnej reakcji. Uniósł brwi i roztarł swój kark kiedy dmuchnął go tam powiew zimnego wiatru. Przyjrzał się uważniej oczom dziewczyny, bo zabrzmiała trochę jak potencjalna żona Felinusa - jakoś tak zbyt mądrze jak na ich nastoletni wiek. Wzruszył ramionami. - Ja tam na takie pierdoły nie zwracam uwagi. - przecież nie będzie mówić bądź co bądź, obcej dziewczynie, że chciałby się komuś spodobać tak naprawdę, wewnętrznie i przy tym tego spieprzyć jak to było i jest z Robin. To za ciężkie myślenie jak na jego dzisiejsze chęci. Potem pobiegli, przez chwilę prowadził bo chciał przeskoczyć ten wystający korzeń i ominąć rozwalony na środku gruz, a potem usunął się na bok i truchtał, choć wolał być jednak w suchym otoczeniu, najlepiej pod samym pełnym słońcem. - A to musi być jakiś mega wielki powód?- uniósł brwi i zerknął na profil dziewczyny. Już powiedziałem, oficjalna wersja to, że przy kuzynie nie chcę wyglądać jak wieszak. Nieoficjalnie można uznać, że chciało mi się wyjść na długo na zewnątrz i musiałem mieć alibi żeby mnie prefekci nie podejrzewali o wycieczki do lasu.- wywrócił oczami jakby na znak, że jak już Eskil gdzieś wybywał to w większości przypadków coś knuł. Wiele z tego było prawdą wszak gajowy O'Connor łapał go na gorącym uczynku dosyć często. Oczywiście Eskil nie znał nazwisk prefektów cudzych domów, jedynie Skylera zapamiętał bo dostał od niego szlaban. A Olivia? Nawet nie podejrzewałby, że prefekt miałby czas jakiegokolwiek popołudnia na sporty. Biegnąc, kopnął po drodze kamyk i przez chwilę łapał głośniej oddech kiedy wbiegali pod górkę. Uhh, już mu się nie chce ale nie może wyjść na idiotę więc będzie musiał pobiegać jeszcze kilka dłuższych chwil.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Dla Callahan oba scenariusze były bardzo prawdopodobne i równie kuszące, bo w gruncie rzeczy bieganie - odkąd tylko zaczęła to robić - najwięcej przyjemności sprawiało jej właśnie wtedy, kiedy była sama. Wówczas całkowicie oddać się mogła tej czynności, a jednocześnie oczyścić myśli z niepotrzebnych rzeczy, czerpiąc zwykłą radość, która wywoływana była głównie przez endorfiny krążące w organizmie. Oczywiście towarzystwo Ślizgona nie było ani trochę uciążliwe. Obdarzyła go szerokim uśmiechem, pokazując białe zęby, kiedy pochwycił jej żart. - Pewnie próbowała jeszcze uciec, słyszałam, że tak mają - odpowiedziała, chociaż doświadczenie dziewczyny z tymi smakołykami ograniczało się jedynie do oglądania ich w Miodowym Królestwie, ponieważ brakowało jej cierpliwości do uciekających czekoladowych płazów. Przez to nie zbierała również kart czarodziejów, tym w jej rodzinie zajmowało się pozostałe rodzeństwo - zwłaszcza najmłodsze, które uwielbiało słuchać historii o każdym magu na nich umieszczonym. Eskil miał prawo odebrać Gryfonkę jako zbyto poważną jak na wiek o którym mówiła jej metryczka urodzenia, niemniej miało to swoje odzwierciedlenie w życiu dziewczyny, które od dnia narodzin nie było zbyt wesołe. Czasem spotykała się też z określeniem, że ma kij w tyłku, co nie do końca było prawdą. Na jego odpowiedź wzruszyła tylko ramionami, nie czując potrzeby, by komentować tego w inny sposób. W zasadzie byli sobie obcy, więc dlaczego miałby dzielić się z nią podobnymi rzeczami? Z drugiej strony oczywiście ciekawość Oli wzięła górę, dlatego kolejne pytanie padło spomiędzy jej ust. - W takim razie biegniemy do zakazanego lasu? - zapytała, po raz kolejny nie umiejąc powstrzymać rozbawionego uśmiechu, gdyż Eskil nie zdawał sobie chyba sprawy z kim ma do czynienia. Było to zaskakujące, zwłaszcza, że nawet Obserwator w swoim ostatnim wpisie wytknął brak zaangażowania Callahan w bycie prefektem, a teraz jeszcze sama proponowała coś, co było niezgodne z regulaminem, którego powinna strzec.
.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie wysypiał się zatem nie miał w sobie pełnej energii, a co za tym idzie jakoś nie czerpał ogromu radości z biegania. Dla niego było to męczące, kolka dokuczała jeśli za bardzo przyspieszał, a i robiło się coraz zimniej więc faktycznie warto być cały czas w ruchu. Kto wie, może bieganie jest pojedynczym zrywem sportowym a następny raz pojawi się za pół roku? Trudno stwierdzić. Kaprysy Eskila potrafiły się szybko zmieniać, a im dalej biegli - w końcu mogli zbiegać już z górki i było łatwiej oraz ciut szybciej - tym bardziej tęsknił do suchości. - Ano, próbowała uciekać a teraz walczy w moim żołądku z sokami trawiennymi. - jeszcze się zaśmiał i wywrócił przy tym zabawnie oczami bo przecież żarty są na poziomie dziecinnym, a jednak sprawiały mu swoistą przyjemność. Kto by pomyślał, że uda mu się znaleźć wspólną nić humoru z Olivią. Miał nadzieję, że dobrze ogarnia jej imię. Nie spodziewał się po niej tak śmiałej propozycji. Na Merlina, jak on lubił być namawiany do złego. To kusiło, przyciągało i było tak skrajnie nieodpowiedzialne… tylko jak to, iść tam ot tak? Bez powodu? Bez Sophie szukającej składników czy ukrywania się przed czujnym okiem Schuestera? Podrapał się po skroni. - Kusisz, kusisz.- zatrzymał się kiedy zbiegli z górki i oparł się o wielki zimny głaz. Wzdrygnął się od chłodu i wyciągnął zza kamienia butelkę wody, którą tam skitrał zanim ruszył w bieganie. Wybulgotał połowę wody, a że nie był jakoś niesamowicie empatyczny to nie oferował jej Olivii. Zerkał na nią znad butelki i zastanawiał się. Nie był ubrany na wycieczki po zmroku… ale czy to kiedykolwiek miało go powstrzymać? - Nie wiem. Zależy co stamtąd chcemy i gdzie konkretnie idziemy. I zależy też jak wykiwamy gajowego bo ma na mnie oko. - aż serce mu zadudniło szybciej na myśl o otoczeniu drzewami. W Norwegii non stop była dzika aura - dla niego trochę zbyt zimna, ale i tak był zadowolony z obecności natury, a Zakazany Las miał w sobie cudowną atmosferę. Wewnętrzna harpia była zachwycona tym pomysłem. Co więc z rozsądkiem, który czasem się w nim pojawiał? - Czemu chciałabyś tam iść?- pytając wskazał na jej wcale nie taką drobniutką osóbkę. Nie znał jej, nie wiedział jakimi pobudkami mogłaby się kierować. Miał nadzieję, że w razie czego umiała o siebie zadbać. Zraził się porządnie do ratowania dziewczyn z opresji. Jedna go na koniec opieprzyła, a druga straciła przytomność i wcisnęła mu straszliwą przepowiednię. Jak żyć?
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Oli nie zwracała uwagi na jakim poziomie są ich żarty, bo przecież chodziło w nich o to, by wywołać uśmiech, a ten cel osiągali bez najmniejszego problemu. Niemniej ją również zaskoczyło to z jaką łatwością odnaleźli wspólny język, chociaż wcześniej Eskila postrzegała nieco inaczej. Jeden czyn nie definiuje człowieka - była to prawda wszechobecnie znana, lecz brunetce zajęło trochę czasu nim zdołała dojść do tego, co tak naprawdę kryją za sobą te słowa. Sprawiedliwość z jaką starała się podchodzić do ludzi nie zawsze szła w parze z dobrymi wyborami jeśli o nich chodziło, podobnie było z pomysłami, jakie przychodziły Oli do głowy - te często były zwariowane, czasem nawet nieadekwatne do sytuacji. Podobnie jak teraz, mając świadomość, że wciąż jest prefektem i powinna przestrzegać regulaminu, wyszła z propozycją, której nie powstydziłby się wychowanek Salazara. Ona, ułożona, gardząca wszelkim łamaniem praw, nieco sztywna namawiała Ślizgona do złego i cholernie jej to w tym momencie spodobało. Słysząc komentarz chłopaka również się zatrzymała, szeroko uśmiechając. - Ciesz się, że tylko w taki sposób - zaśmiała się, puszczając mu oczko. Callahan czy to był flirt? Zaraz jednak uciekła wzrokiem, jakby zawstydzona, kopiąc kamyk leżący koło stopy. Dawniej flirt z przystojnymi chłopakami - a Eskil zdecydowanie do nich należał - był ulubioną formą rozmowy dziewczyny, do której teraz podchodziła z dystansem, niemniej czasem wymknęło się coś spomiędzy jej różowych ich, chociaż nigdy nie robiła tego nachalnie. Wyczekując wpatrywała się w blondyna niebieskimi ślepiami, czekając aż w końcu zabierze głos, a gdy zadał pytanie ona umilkła dając sobie chwilę na zastanowienie. Dlaczego chciała tam iść? Jaki był w tym cel? Zwykła, ludzka ciekawość wydawała się być zbyt banalnym powodem, ale jedynym który w tej sekundzie przychodził dziewczynie do głowy. Wiedziała z jakim ryzykiem wiąże się wycieczka w takie miejsce, tam właśnie jej brat stracił rękę i choć czuła z tego powodu strach, to budziło się w niej również coś na kształt ekscytacji. Mamiła rozchodząc się po ciele, wywołując przyjemne mrowienie pod skórą i szybsze bicie serca w klatce piersiowej. - Ciekawość - odpowiedziała lekko - Czy jest tam tak strasznie jak mówią? Jakie stwory można tam spotkać? Czy rzeczywistości po przekroczeniu tej umownej granicy człowiek dostaje gęsiej skórki ze strachu? A może to wina adrenaliny? - raz za razem usta Oli opuszczały pytania, na które nie chciała usłyszeć odpowiedzi, tylko jej doświadczyć.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Miło było złapać oddech w tym biegu. Nie chciało mu się już biec dalej więc po chwili przerwy ruszył po prostu spacerkiem naprzód, aby jednak nie stali zbyt długo w tym chłodzie. Zdjął na moment czapkę, aby przeczesać palcami włosy i odkleić je od czaszki, a potem na nowo założyć czapę. Zmrużył oczy zastanawiając się co dziewczyna miała na myśli. Potrzebował znacznie wyraźniejszych sygnałów flirtowania, aby je odkryć. - A to masz jeszcze jakieś inne sposoby kuszenia? Tona czekolady? Wielki bukiet z butelek piwa kremowego? Niewolnicze oddanie?- roześmiał się, po prostu sobie żartując bo co innego pozostało. Zastanawiał się nad korzyściami spaceru w zakazane miejsce. Oczywiście tam najlepiej by wypoczął psychicznie i gdyby w tamtej leśnej okolicy harpia się wyciszyła to łatwiej byłoby mu zasnąć w nocy? Rozmasował palcami swoją dolną wargę i zapatrzył się na linię horyzontu, na której jawiły się drzewa Zakazanego Lasu. - Marzy ci się spotkać tam jakiegoś potwora? A to jeden z tych nie zjadł ręki twojego brata?- zerknął na nią i może pytał dosyć brutalnie, ale cóż, nie umiał jeszcze tak bardzo w delikatność więc można na to nieco przymknąć oko. - Byłem tam parę razy i jest tam upiornie. Nie tylko zwierzęta tam są niebezpieczne, ale las sam w sobie. Diabelskie sidła ostatnio przeciągnęły mnie po dziesięciu metrach i wrzuciły prosto w kolczaste krzaki. A wystarczyło zrobić nieostrożny krok… na środku ścieżki. Na moich i mojej kuzynki oczach umarł tam memortek. Wiesz jak giną i co się wtedy z nimi dzieje? To było okropne. - wzdrygnął się na wspomnienie tego okropnego dźwięku. Przedstawiał Olivii własne doświadczenia i nieumyślnie stawiał Zakazany Las w straszliwej odsłonie. To był fakt, a on to potwierdzał. Nie miał na celu zastraszyć dziewczyny, po prostu dzielił się tym, co tam już napotkał. Miał szesnaście lat, to też fakt. Ale też miał w sobie coś, co to ciągnęło do lasu. Mimo wszystko ostatnimi miesiącami był poddawany wpływowi Lucasa, a więc nie szedł w ciemno prosto w las, a rozważał za i przeciw. Ta subtelna zmiana była jego zasługą i być może kiedyś uratuje mu to życie. - Poza tym zaraz będzie zmierzchać, a chodzenie tam nocą to samobójstwo. No i łatwo się zgubić. Bardzo łatwo. A sam nie wiem czy powinienem teraz się tam zapuszczać. - podrapał się po policzku i zerkał cały czas na horyzont. Nie chciał prowokować harpii, a starczy mi, że Zoe już ją spostrzegła i to przez przypadek. Przeniósł wzrok na ciemnowłosą Gryfonkę i przyglądał się jej z zaciekawieniem. Nie wyglądała na żadną adrenaliny, ale w sumie nie znał jej. Mimo wszystko coś mu tu nie pasowało, ale nie potrafił tego dokładniej określić.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Odgarnęła kilka niesfornych, brązowych kosmyków do tyłu, kątem oka spoglądając na linię drzew, które wytyczały granice zakazanego lasu. Podmuch wiatru ruszył ich koronami, zmuszając kilka pojedynczych latających stworzeń do wzbicia się w powietrze. Do Eskila wróciła spojrzeniem dopiero, kiedy zaśmiał się z widocznie nieudolnej próby flirtu ze strony Gryfonki. - Na gorącą czekoladę z małymi piankami - odpowiedziała szczerze się uśmiechając, chociaż nie do końca rozumiała dlaczego w taki sposób została odebrana. Może Ślizgon potrzebował bardziej namacalnego dowodu na zainteresowanie jego osobą? Z drugiej strony czy rzeczywiście Olivię ciekawiła postać Clearwater? Flirt przypadkowo wyrwał się z jej ust, nie stanowił otwartej propozycji. Umysł Gryfonki również zaprzątała wyprawa do zakazanego lasu, chociaż ona nie myślała o korzyściach jakie mogły z tego płynąć. Bo czy jakieś mogły? Poza zaspokojeniem ciekawości, która rozpalała duszę, do tego stopnia, że gotowa była złamać regulamin? Na wspomnienie o wypadku brata skrzywiła się nieznacznie, na spokojną dotąd twarz brunetki wstąpił zdradziecki grymas. Miał rację. Opuściła na chwilę głowę, przygryzając w zdenerwowaniu dolną wargę. Nie lubiła o tym rozmawiać, rany wciąż były na tyle świeże by wywoływać u niej coś na kształt poczucia winy, chociaż wiedziała, że nie miała wpływu na to, co wówczas się wydarzyło. Idioci warknęła w myślach, choć Eskilowi przedstawiła swój uroczy uśmiech, chcąc za nim ukryć prawdziwe emocje, jakie w niej drzemały. - Czy ty właśnie próbujesz odwieść mnie od tego pomysłu? - zapytała, unosząc w zdziwieniu brwi. Pierwszy raz spotkała się ze Ślizgonem, który wykazuje podobną postawę. Zazwyczaj to właśnie wychowankowie Salazara odpowiadali za najbardziej niebezpieczne pomysły i nieprzemyślane decyzje. Wydęła w zabawny sposób różowe usta dając sobie kilka sekund na zastanowienie, by ostatecznie wzruszyć ramionami. Uwadze Oliv nie umknął fakt, że chłopak zaczął przyglądać się jej badawczo. - Dlaczego mi się tak przyglądasz? - zapytała. Nie dlatego, że w jakiś sposób ją to peszyło, ale zwyczajnie była ciekawa. Schowała dłonie za siebie, lekko wykręcając place.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Oczywiście Clearwater bywał skończonym idiotą i właził buciorami w niebezpieczne miejsca, czasami w ogóle nie bacząc na konsekwencje. W tej sytuacji widział jasno, że powód wejścia do lasu nie był na tyle silny, aby przymknąć oko na pomnożone argumenty, aby jednak nie włazić tam bez zastanowienia. Opuszczona nawiedzona norweska chata jest łatwiejsza w zwiedzaniu aniżeli rozległy dziki las gdzie niedawno doszło do tragedii. Nie spodziewał się po Olivii takiej ochoty wparowania tam po tym, co stało się jej bratu. Z pewnością Boyd nie byłby zachwycony taką wieścią ale Eskil nie kablował i nie zamierzał go informować. Nie jego interes. - Nie, ja ci tylko mówię co ja tam spotkałem a ty to odbierasz jako odciągnięcie od pomysłu. To znaczy, że nie chciałabyś być tak potraktowana przez sidła czy potwora, a wchodząc tam to tak jakby połowicznie trzeba brać to pod uwagę. - cel, ważny jest cel. Nie był aż tak głupi za jakiego można go uważać. Las wzbudzał w nim lęk, ale czasem z tym igrał kiedy chciał poczuć ten swoisty spokój, który zrozumieć mogłaby jedynie Astrid. Wchodząc do lasu zawsze brał pod uwagę, że coś może się stać. Zawsze zachowywał ostrożność, ale i nie właził do samego środka lasu, a jedynie za maksymalnie szóstą linię drzew. Przez wiele lat nie oddalał się dalej niż same obrzeża bo miał pietra. Najwyraźniej walka z mimikiem czegoś go nauczyła. Bycie zeżartym przez stwora go nie ciekawiło, a nie chciał stawać harpii przed stworami bo nie wiedział jak bardzo silna harpia potrafi być w starciu z prawdziwym niebezpieczeństwem. - No ale co byś chciała spotkać w zakazanym lesie? Zwierzę czy co? Czy jakaś fajna miejscówka do szlajania się czy wagarów?- pytał bo chciał wiedzieć co siedzi w jej głowie. Wzruszył ramionami kiedy zapytała go czemu się jej tak przygląda. - A tak patrzę bo dziwisz mnie. Jakby mi kuzyna coś użarło to tak chętnie bym tam nie właził. No i ja tam mam swoje powody aby się tam zapuszczać i to nie jest ciekawość. A ty tylko ciekawość więc pytam, bo no chyba musi być coś w tym więcej. - ale on gadał! Tak dużo w krótkim czasie. Z reguły nawijał jak szalony gdy się denerwował, a teraz był… zainteresowany! Wyszedł już z etapu bezwzględnej głupoty wchodzenia w ten teren dla zabawy. Sięgnął po jeden z piaskowych kamyków i go rozkruszył w dłoniach.