Ścieżka zdrowia obejmuje spory teren otaczający wielki dąb. Spotkać tu można najwięcej oczywiście sportowców bądź zawodników quidditcha, którzy pracują nad kondycją poprzez bieg z przeszkodami. Nie brakuje również pojedynczych osób dbających po prostu o formę.
______________________
Autor
Wiadomość
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Sezon wchodził w ostatni zakręt i czekała ich prosta droga do finiszu. Od tego finiszu zależało to, czy miesiące ciężkiej pracy przyniosą końcowe zwycięstwo, czy też Osy będą się musiały zadowolić drugim miejscem. Dla Brooks porażka nie wchodziła w grę, tak więc była maksymalnie skupiona i jeszcze bardziej małomówna, niż zwykle. No i trenowała więcej, starając się doprowadzić do perfekcyjnej formy własne ciało, a do doskonałości, każde zagranie, każde uderzenie tłuczka. Czuła się… dobrze, dziwnie spokojna. Treningi pozwalały jej zapomnieć o tym, co dzieje się na Wyspach. O smokach, klątwach, tym wiecznym poczuciu pustki i samotności, gdy wokół nie było innych. Trenowała więc z innymi. Dziś padło na młodą Gryfonkę, która miała wkrótce wrócić do treningów łyżwiarskich.
Brooks stała na początku ścieżki, którą przez te lata tyle razy pokonywała. Dziś miało nie być inaczej. Miotła na razie wisiała grzecznie w powietrzu, czekając, aż ją przywoła. Tymczasem przyszła Seaver.
- Hej. – Przywitała się wylewnie z młodą jasnowłosą, podciągając rękawy za dużej bluzy z kapturem o dzikim, różowym kolorze. Gdyby smoki postanowiły teraz zaatakować, nie miałyby najmniejszych problemów z dostrzeżeniem swojej pierwszej ofiary. – Jak tam… wszystko? – Zapytała, wskazując wymownie na ortezę. Sama wielokrotnie wracała do gry po urazach i równie często musiała potem pauzować, bo popełniała kardynalny błąd powodowany ambicją. Mianowicie z miejsca dawała z siebie 150%, licząc, że to przyspieszy powrót do formy. Nie przyspieszało, a wręcz przeciwnie, wydłużało rekonwalescencję. – Nic skomplikowanego. Na początek po prostu pobiegamy. Ja wyznaczam tempo, ty staraj się mi dotrzymać kroku. Myślę, że zwykła „piątka” na start powinna wystarczyć. A potem poćwiczymy jakieś proste manewry i rzucanie kaflem. Jakieś pytania? Wątpliwości? Sugestie?
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Nie wiedziałam, że kruki zmieniły barwy! – zażartowała, kiwając głową na jej bluzę. – A tak serio, to dobrze ci w tym kolorze, wiosennie! – dodała entuzjastycznie, a na jej pytanie uniosła rękę z ortezą w górę. – Powoli i do przodu – uśmiechnęła się. – Max mówi, że powinna się już niedługo w pełni zrosnąć! – co prawda mówił też, że na łapę uważać powinna i ją oszczędzać, ale to był na jej liście priorytetów mały i nic nie znaczący szczegół. Jak to się mówi, była jeszcze młoda, głupia i dużo własnych błędów przy kontuzjach musiała popełnić, takich, których z łatwością uniknąć by się dało, ale nastoletni mózg i duże ambicje robiły swoje. – A jak twoje mecze? Finał Hogwartu, finał klubowy, trochę się ponakładało, dajesz radę? – zapytała nie kryjąc ani ciekawości ani też przejęcia. Sama doskonale wiedziała co to znaczyło lawirować w bardzo napiętym grafiku i wysokim poziomie oczekiwań. Można się było w tym wszystkim pogubić i chociaż nie spodziewała się czegoś takiego po Brooks, zawsze dobrze było czasami o tym pogadać i poprzerzucać się wyzywaniem na to, kto w ogóle układał ten plan. – Sensownie – wyszczerzyła się. – Żadnych wątpliwości, chętnie się skupię na manewrach, przyda się na mecz ze Ślizgonami! – oznajmiła wesoło, swojej miotle także dając za nimi podążać.
Bieg nie był najgorszy. Kondycję miała bardzo dobrą i kilka dni przerwy zaprzepaścić tego nie mogły, ale sama jej ruchliwość biodra trochę ucierpiała. Szybciej więc męczyła się nie przez przerwę, a fakt, że jej ciało biegało inaczej, dziwniej, kompensując za niepełną sprawność prawej nogi. Nie pozwoliła jednak temu być jej wymówką i dociskała się w biegu aż do momentu, w którym Krukonka zdecydowała się przejść na miotły.
- Rany! Tego potrzebowałam! – aż odetchnęła głębiej, gdy wreszcie mogła znaleźć się w powietrzu. Ostatni raz skończył się tak, że Julka wysłała ją do szpitala po raz drugi w jednym tygodniu. Teraz jednak nie było żadnych przyczajonych tłuczków, więc nie musiała się bać o nagłe lądowanie po minucie w powietrzu.
No, przynajmniej tak jej się wydawało…
- Daj mi się tylko przyzwyczaić do tej ręki i możemy robić manerwy – uśmiechnęła się, sprawdzając, jaką miała sterowność.
Leciały chwilę rozgrzewkowo, z minuty na minutę przyspieszając tempo. Harmony nabrała nawet całkiem dużej pewności w swoim chwycie w ortezie, o czym z entuzjazmem godnym goldena poinformowała starszą dziewczynę.
- To co mi pokażesz? Jakieś supertajne sztuczki z narodowej?! – wyszczerzyła do niej ząbki, bardziej sobie żartując niż faktycznie prosząc o podzielenie się z nią tajemnicą zawodową. Co jak co, ale nie oczekiwałaby, że pokazałaby jej ich treningi. Te informacje zawsze zostawały na ćwiczeniach, przecież ona też nie prezentowałaby na prawo i lewo swoich układów przed zawodami.
A jednak coś się stało. Jakby na odpowiedź na prośbę o manewr, gdy jeszcze leciały, wstążka ich związała. Jaka wstążka? Skąd miała wiedzieć. Wzięła się znikąd i w momencie związała je ze sobą w powietrzu. Aż nią zachwiało na miotle, a gdy tym samym pociągnęło Brooks, jeszcze trudniej było jej odzyskać równowagę.
- Julka, takie chwyty chyba nie są dozwolone?! – zażartowała, ale szybko przestała się śmiać, gdy wstążka docisnęła je do siebie, sprawnie zrzucając ją z miotły. – O kurwa! – złapała się Krukonki bo… Bo z tą wstążką to i tak tylko ona była w jej zasięgu.
Zwierzę: jackalope Łapanie:4 Modyfikatory: tak + 1 pkt za 10 pkt z ONMS Sukces
Ślady jackalope były wyraźne, choć prowadziły w nieco dziwne miejsce. Dziwne, a jednocześnie dość mocno obiecujące, bo pozwalające na to, że stworzenie zostanie przez niego dostrzeżone, a na dokładkę nie postanowi uciekać nie wiadomo dokąd i nie wiadomo po co. Był pewien, że nie pomylił śladów z zajęczymi, więc podchodził ostrożnie w stronę, w którą mogło udać się stworzenie, w końcu je dostrzegając. Nie znajdowało się daleko od niego, ale było czujne, więc musiał zachęcić je do tego, by się do niego zbliżyło. Marchewka była ku temu idealna, rozłożona w taki sposób, by jackalope zbliżył się do transportera, umożliwiając mu przechwycenie się w odpowiednim momencie. Frederick wiedział, że podstawą sukcesu w tym przypadku była cierpliwość, wiedział, że nie może się spieszyć, więc trwał w miejscu tak długo, aż stworzenie ostatecznie nie znalazło się w zamknięciu, gdzie pozostawił mu jeszcze nieco jedzenia. To być może było przekupstwo, ale nie uważał tego za coś złego, wiedział bowiem, że populację szkodników należało zmniejszać, dbając o to, by las i okolica nie została zniszczona. Poza tym chwytając w ten sposób magiczne zwierzęta, nie robił im żadnej krzywdy, a to chyba było tutaj największym problemem.
z.t
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zwierzę: byłam na lekcji więc wybieram: wozak Łapanie:2 Modyfikatory: tak: kuferek +2 za 21 pkt onms Sukces
Lewitując za sobą transporter z zającem z rogami, zaczął krążyć po błoniach, rozglądając się za następnym pokemonem. Nie był pewien, czy wie, co robi, ale robił to i starał się włożyć więcej wysiłku w swoją pracę. Był to jego, daj Merlinie, ostatni rok w szkole i zamierzał pojawiać się na wszystkich zajęciach, nawet tych najbardziej znienawidzonych bądź upierdliwych. Czy widział siebie w roli myśliwego? Niejednokrotnie, ale nie polującego na gryzonie! Dostrzegł jakiś ruch w krzakach, a podchodząc bliżej, nawet ten ruch usłyszał. Szelest przerodził się bowiem w wiązankę przekleństw dwóch wozaków, walczących chyba na wyzywki, co wydało się Lockiemu tak zabawne, że zapragnął posiadać w domu przynajmniej trzy, żeby móc tylko patrzeć, jak się obrażają. Przyszło mu na myśl, by spróbować je złapać, tylko jak? Podstępem! - O wy łachudry pryszczate! - zakrzyknął do przerośniętych fretek - Myślicie, że mi się wywiniecie wy zaśmierdłe patolskie sandały?! - zarzucił na nie siatkę i chyba to przyrównanie do obuwia Patola tak dobrze zadziałało, bowiem złapał oba! Zapakował je do transportera i ruszył dalej.
zt
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Zwierzę:wozak Łapanie:5, łapie dwa! Przeklinam! Modyfikatory: nie Sukces
Norweżka miała charakterek, ale Fern również nie była słabą pizdą, należały do domu Salazara Slytherina, jednego z wielkich założycieli Hogwartu, który może miał skłonności rasistowskie względem mugoli, ale pizdą z pewnością nie był. Dlatego jedynie co odpisała Aiyanie to, to żeby się nie martwiła, bo żaden przejedzony pająk czy wilkołak ją nie zje, a i żeby nie chodziła do zakazanego lasu i pod ślizgońskie dormitorium, gdy Dear-Aasveig, tam czatowała, bo z nią nigdy nic nie wiadomo. Aoife tylko pokazała złośliwie język, powstrzymując się od wyciągnięcia gestu takiego kalibru, jak środkowy palec. Kiedy złapała swojego jackalope, czekała aż puchonka i białowłosa ślizgonka uporają się ze swoim zadaniem. Mitchelson mogła skorzystać z pomocy nauczycielki i zadać jej mnóstwo pytań, dlatego Fern przyjęła to z ulgą, a swoje piwne oczy przeniosła na Aasveig, a gdy i ta stwierdziła, że mogą ruszać dalej, skierowały się na ścieżkę. Chciały czy nie Young robiła za ich przewodniczkę. Ponownie zaczęła się rozglądać za zwierzakami, uważając, że polowanie na stworzenia jest całkiem ciekawym zajęciem, kiedy to nie czai się za plecami i nie chce cię zjeść, zresztą ślizgonka miała obstawę: uroczą jedenastolatkę i agresywną piętnastolatkę. Mogła czuć się jako tako bezpiecznie. Ponownie jej spostrzegawczość pozwoliła wypatrzyć na uboczu ścieżki kolejne zwierzaki do złapania. Tym razem były to dwa wozaki, które z pewnością toczyły obrazoburczą rozmowę. Fern nie gorszyły ich słowa, bo ich nie słyszała i miała to gdzieś, dopóki były zajęte sobą, mogła je elegancko podejść. Nie mówiła często, nie odzywała się w ogóle, ale tym razem postanowiła coś zmienić. Odwróciła się na chwile do Aiyany i przycisnęła na chwile dłonie do uszu, aby dziewczynka zrobiła to samo, a następnie znowu spojrzała na wozaki i uczyniła w ich stronę kilka kroków. - Pierdolnięte jebane wopizdaki! - Krzyknęła na cały głos, nie słyszała siebie, ale na pewno słyszała to puchonka i ślizgonka, a także wulgarne fredki, bo spojrzały na Fern zaskoczone. Dało to Young przewagę na tyle, aby do transporterów pochwycić dwa wozaki.
Zwierzę:Szpiczak Łapanie:1+3 Modyfikatory: Tak (Dla nowych postaci, wypalam wszystko xD) Sukces
Dziwnie się czuła w towarzystwie dwóch Ślizgonek. Nie wiedziała jak powinna reagować na ich zachowania. Zastanawiało ją, co tak naprawdę je łączy. Czy miały ze sobą jakiś konflikt, czy właśnie była świadkiem jakiejś przyjacielskiej przepychanki. Kiwnęła jedynie głową, gdy przeczytała pozytywne słowa przyjaciółki. Nie miała za złe Aoife, taki już chyba urok szkół. Starsi koledzy lubili straszyć młodszych i najprawdopodobniej czarodzieje pod tym względem nie różnili się od zwykłych mugoli. - Walczyłaś kiedyś z pająkiem wielkości konia? - zapytała samą @Aoife Dear-Aasveig. Mogłaby dziewczynce nakłamać, a ta i tak wzięłaby słowa starszej uczennicy na poważnie. Nie miała powodów, aby jej nie wierzyć. Nawet, jeśli ich początkowa znajomość zaczęła się od małych kłamstewek, które jedenastolatka odbierała jako specyficzną formę żartów. Nie mogła jednak cały czas skupiać się na pająkach i wilkołakach, gdyż przydzielono im konkretne zadanie. Poza tym, pewna słodka mordka skutecznie odgoniła krążące wokół bestii, myśli. - Jaki słodki! Z podekscytowaniem napisała dla Fern wiadomość o dość krótkiej treści: "Patrz, jeżyk!" Gdyby nie starsza koleżanka, zapewne przeszłaby obok, pozostawiając zwierzątko same sobie. Na całe szczęście miała wsparcie w postaci zaznajomionej ze światem magicznym, dziewczyny. I to chętnej do udzielania odpowiedzi. Dopiero po krótkiej rozmowie zdała sobie sprawę, że ten jeżyk faktycznie dość dziwnie łypie na nią wzrokiem. Musiała zastawić na niego pułapkę! Wdrapała się na drzewo, zabierając ze sobą siatkę. Wcześniej prosząc Fern, by zostawiła pod nim miseczkę z mlekiem i spróbowała jakoś nakierować Szpiczaka w stronę zasadzki. Na całe szczęście zwierzątko samo złapało ślad, choć do mleka zbliżało się dość niepewnie. Najgorsze było czekanie, aż stworzonko postanowi się skusić. Ten moment uznała właśnie za najlepszy, bo "jeżyk" nie wyglądał już na tak bardzo czujnego. Dzięki temu zdołała zarzucić na niego siatkę z góry, a następnie pochwycić nieszczęsnego Szpiczaka. Drugie zwierzątko złapane! W żaden sposób nie skomentowała też słów, jakie wypowiedziała Fern podczas łapania wozaków. Czuła się jednak przy tym niezręcznie. I gdyby nie fakt, jak dokładnie brzmiała treść wypowiedzianych słów, Aiyana byłaby wielce zadowolona z faktu, że mogła usłyszeć głos Ślizgonki.
/zt x2
Ostatnio zmieniony przez Aiyana Mitchelson dnia Czw Wrz 12 2024, 11:26, w całości zmieniany 1 raz
Zwierzę: szczuroszczet, wybieram, bo byłam na lekcji o tropieniu Łapanie:6 Modyfikatory: nie muszę Sukces
Po złapaniu wozaka, który nie ustawał w wyzywaniu Adeli oraz szpiczaka, ciche skradanie się było coraz trudniejsze, dlatego dziewczyna zdecydowała się iść po linii najmniejszego oporu i podążać za śladami, które uznała za "łatwiejsze". Miała wrażenie, że złapanie jackalope w tych warunkach byłoby co najmniej problematyczne, zaś szczuroszczet wydawał jej się "bezpieczną" opcją, dlatego widząc ślady obu zwierząt, zdecydowała podążyć za tym drugim. I dziwnym trafem miała rację - szczuroszczet, którego tropiła, stał absolutnie niezamaskowany, powoli coś żując. Gryfonka wręcz nie wierzyła we własne szczęście, ale bez cienia wahania podeszła do niego i pochwyciła, by zamknąć w transporterze. Szczuroszczet wydawał się zaledwie lekko zszkowany. Niemniej dla Adeli liczyło się głównie to, że miała komplet zwierząt.
/zt
Aoife Dear-Aasveig
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : Farbowane na biało włosy, bardzo jasna cera, trochę piegów na nosie, jasnobłękitne oczy, ubiera się jak gotka.
Zwierzę:jackalope Łapanie:5 Modyfikatory: nie Sukces
Aoife miała rozmaite przygody na swoim koncie, ale nigdy nie walczyła z prawdziwą akromantulą. Młoda jednak nie musiała o tym wiedzieć, chociaż zawsze było ryzyko, że mała coś wygada innym osobom, a tego Dear nie chciała. Zerknęła na Young i kiedy ta była zajęta patrzeniem na swoje wozaki, odpowiedziała Mitchelson. - Mogę ci opowiedzieć to i owo, pod warunkiem, że nie wypaplesz nikomu, nawet Fern - powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. - To nie są historie dla ludzi o słabej psychice, mogłaby mieć mi za złe, ale moim zdaniem powinnaś wiedzieć, z czym przyjdzie ci się mierzyć w tej szkole. Nikt nie chce straszyć pierwszaków, ale lepiej być przygotowanym, nie? Obserwowała minę puchoneczki, licząc na to, że mała nie poblednie za mocno i nie zwróci na siebie uwagi starszej ślizgonki. Na szczęście łapanie zwierząt było wystarczająco angażujące. Dearówna nie miała ochoty ganiać za gryzoniami, więc zwabiła królika marchewką, którą ten ufnie uskubał, dając się wpakować do transporterka. W końcu Aasveig westchnęła i rzuciła okiem za koleżankami, zastanawiając się, czy rzeczywiście zamierzały targać ze sobą wszystkie złapane zwierzaki. - Idę zanieść swoje transportery Rosie. Nie czekajcie! - zawołała, mając nadzieję, że Yanka była dość rozgarnięta, by przekazać Fern jej słowa. Potem się odwróciła i ruszyła do profesora, nie zamierzając targać żadnego zwierzaka więcej.
Ruszyła na poszukiwanie ziół, a towarzyszył jej jedynie zielnik, który mocno trzymała w dłoni. Pogoda dopisywała. Pogoda dopisywała, postanowiła zatem skorzystać z idealnej okazji i poszukać roślin na własną rękę. Nie wiedziała, czy i ile z nich znajdzie, jednak każdy sukces zmniejszał koszt potencjalnego zamówienia. Otworzyła książkę na jednej z oznaczonych wcześniej stron, aby przyjrzeć się uważnie rycinie poszukiwanego kwiatu i zawartemu pod spodem opisowi. Czystki występowały głównie w okolicach Morza Śródziemnego. Przynajmniej w naturze, choć i tak znacząco komplikowało to sprawę. Przy odrobinie szczęścia, zostały sprowadzone także tutaj. Jeśli nie po to, aby ułatwić pozyskiwanie składników uczącym się w szkole uczniom, raczej nie była jedyną osobą, rozglądającą się za kwiatkami, to przynajmniej w celach ozdobnych. Chociaż w tym przypadku nie odważyłaby się na zerwanie rośliny. Czystki nie były jednak jedyne. Zawsze mogła skupić się na czymś zupełnie odmiennym. Potrzebowała przecież także mięty pieprzowej, a tą nie trudno było wyczuć, dzięki czemu nie musiała przejmować się tym, że pomyli ją z pokrzywą. Przerzuciła strony i zatrzymała się właśnie przy mięcie, prawie przewracając się przez nierówności terenu. Ta roślina miała już swoje korzenie właśnie w Anglii, co niezmiernie ją ucieszyło. A przynajmniej do czasu doczytania dość istotnego szczegółu. Była to krzyżówka mięty nadwodnej oraz zielonej. Zielonego to ona nie miała pojęcia, jak odróżnić od siebie te wszystkie gatunki. Niestety, z zielarstwa też nie była zbyt dobra. Dopiero zaczynała swoją przygodę z tą właśnie nauką. To z kolei zrodziło w jedenastolatce pewne obawy. Strach przed tym, że zdobędzie niewłaściwą miętę, zasiał w niej niemałe wątpliwości. Nie chciała po raz kolejny zawalić tego samego eliksiru. Co prawda wcześniejsza porażka wynikała z zupełnie odmiennego błędu, niemniej jednak, tym razem chciała odnieść sukces. Zrezygnowała z poszukiwania mięty. Ją wolała już zamówić, aby mieć pewność, że nie zepsuje przygotowań praktycznie od podstaw. Pozostał jej zatem ostatni ze składników - rdest ptasi. Tutaj sytuacja prezentowała się o niebo lepiej, niż w przypadku wcześniejszych pozycji. Roślina ta występowała bowiem na terenie całej Europy i lubiła się rozprzestrzeniać. I to do tego stopnia, że nie rzadko zalicza się ją do chwastów, wkradających się na teren ogródka. Co więcej, lubiły rosnąć praktycznie wszędzie - nad rzekami, na przydrożach, a nawet w miejscach wydeptanych, tak bardzo pomijanych przez inne rośliny. Był to składnik wręcz perfekcyjny do pozyskania, a przynajmniej z perspektywy niezaznajomionego z terenem, pierwszoroczniaka. Rozpoczęła swoje poszukiwania praktycznie od razu. Szczęście jej dopisało, choć najprawdopodobniej pospolitość rośliny bardzo znacząco się do tego przyczyniła, bo odnalazła poszukiwany składnik już po kilku minutach od rozpoczęcia. Niemniej jednak, podeszła do niego z niemałym dystansem, wciąż mając na uwadze swoje nikłe doświadczenie w zielarstwie. Pochyliła się nad rośliną, aby lepiej się jej przyjrzeć. Zaczęła porównywać ją do tej, którą miała w zielniku. Nie spieszyła się, w obawie o popełnienie błędu. Porównywała wszystko. Liście, kwiaty, łodygi. Patrzyła na ilustrację, a następnie zawarty w książce opis. Spędziła na tym procesie dodatkowe kilka minut, spoglądając na roślinę z wielu perspektyw, a nawet próbując układać ją tak, jak została przedstawiona. Wszystko to po to, aby mieć stuprocentową pewność. Dopiero wtedy zdecydowała się na to, aby zebrać jej odpowiednią ilość. Ostrożnie wrzuciła ją do zabranej w tym celu torby. Miała sporo szczęścia, że Rdest Ptasi należał do tych pospolitszych roślin. Przez moment zastanawiała się nad tym, czy powinna spróbować swojego szczęścia z czystkiem, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Z miętą tym bardziej nie chciała ryzykować. Zwłaszcza, że odpowiednie zidentyfikowanie rdestu, okazało się dla początkującej czarodziejki, niezwykle czasochłonne. Resztę najwyżej dokupi. Oby tylko jej zamówienie dotarło do niej przed poniedziałkiem. Otrzepała swoją szatę, gdyż przy tych intensywnych oględzinach, skończyła leżąc na brzuchu, a następnie skierowała się prosto do zamku. + /zt
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : filigranowa postura, pieprzyki rozsiane po ciele, kilka piegów na twarzy, skromna biżuteria; zapach fiołków;
Spontaniczne wykorzystanie "okienka" na spacer po błoniach sprawiło jej więcej radości niż przypuszczała. Niewątpliwą zaletą tego wyjścia była obecność Gaela, który jak obiecał, przyniósł z kuchni dwa kubki pełne gorącej czekolady. Wiedziała, że to pocieszenie za nieudane malunki na lekcji łączonej przez profesora Latif i pana Swansea. Musiała mieć naprawdę zbolałą minę skoro i pan Elijah i sam Gael od razu to wyczuli i ruszali jej z odsieczą w ramach wsparcia. Błonia pokryte były warstwą wilgoci - pozostałością po porannej gęstej mgle. Powietrze było rześkie i przyjemne tylko i wyłącznie dzięki braku porywającego wiatru i ulewy, którą zapowiadali na sam wieczór. Nie miała ochoty prawić o swoich marnych umiejętnościach artystycznych więc postanowiła pokierować rozmową na inne tematy. - Zapomniałam cię zapytać. Czy ty przegrałeś walkę z kotem skoro masz takie blizny na dłoniach? Wcześniej ich nie widziałam a nie zauważyłam w twoim towarzystwie żadnego kociaka. - te pytanie krążyło wokół niej od miesiąca. Notorycznie o tym zapominała a zastanawiało ją co lub kto jest ich autorem. Sączyła gorącą czekoladę, oddychała rześkim powietrzem, brodziła butami w mokrej trawie a przede wszystkim miała kojące towarzystwo - była szczęśliwa czego dowodem był utrzymujący się na jej ustach uśmiech. Ilekroć podnosiła głowę aby zerknąć na Gaela, tak dostrzegała tam ciepło więc nic dziwnego, że był jej ulubionym towarzystwem. Co prawda ostatnio dużo gawędziła też z Daniilem - nie brakowało śmiechu gdy kolejny raz wpadli na siebie w Wielkiej Sali, gdy podawali sobie namiary na Irytka, którego aktualnie należało uniknąć lub gdy oglądali wizbooka z najnowszymi zdjęciami. Rozumiała wszystko, co mówił mimo, że mieszał swój język ojczysty z angielskim i przeinaczał przy tym słowa. Mimo tych wesołych akcentów to Gael ze swoim natychmiastowym wsparciem skradł całą jej uwagę i szczęście. Doskonale wiedział co mówić i co zrobić aby zetrzeć z jej twarzy tę frustrację w jaką wpadała gdy coś nie szło po jej myśli. - Cieszę się, że wyciągnąłeś mnie z zamku. Dotychczas wszystkie okienka spędzałam w bibliotece a na wieczór zastanawiałam się czemu mam taką obolałą głowę. - chciała dać mu do zrozumienia, że docenia jego intencje, jakiekolwiek by nie były. Przy nim mogła odetchnąć, rozluźnić się i na moment przestać myśleć o nawale nauki.
Zazwyczaj nie przepadał za tym jak roztopiona czekolada zaklejała mu gardło, ale teraz, gdy spacerował z Iris, spojrzeniem podróżując po kolorach jesieni, które ciepłe światło zachodzącego słońca wypychało z ogrzanych promieniami liści, potrafił docenić tę powolnie wlewaną w siebie słodycz. W tej jednej chwili nie martwił się o to, że Irytek wciąż dręczy jego ukochaną Puchonkę, ani o to, czy wystarczy mu galeonów, by kupić jej odpowiednio dobry aparat na święta, a zwyczajnie cieszył się ze wspólnego spaceru i rześkiego powietrza. - Hm? - mruknął cicho na znak, że słucha, spojrzeniem z resztek błękitu na niebie opadając w dół do najczystszego błękitu w oczach Iris, by zaraz z błyskiem rozbawienia we własnych zerknąć na swoją dłoń. - Niektóre są stare - wytknął jej, właściwie po to, by podsunąć subtelnie wniosek, że nie zauważyła ich wcześniej tylko dlatego, że teraz ich dłonie znacznie częściej się spotykają, niż miały to w zwyczaju robić przed jego roczną nieobecnością. - Większość jest z pomocy ojcu w pracy, gdy zapominałem o rękawiczkach... Czasem kaleczyłem się przez sieci, a czasem przez ryby... Znaczy, tak naprawdę to przez siebie - poprawił się, ściągając brwi w niezadowoleniu z doboru swoich słów, bo przecież ani sieć, ani ryba nie były przecież niczemu winne. To on zapominał o tym, że powinien na nie bardziej uważać. - Te jaśniejsze są nowsze, część z nich pewnie jeszcze zniknie - podsunął, podsuwając też dłoń w stronę Iris, by mogła zerknąć na jedną z wyraźniejszych linii, odcinającą się błyszcząco na tle ciemnej karnacji. - Przez rok w Calpiatto dużo strugałem w drewnie. Ich tereny zielone wokół zamku są dużo bardziej, hm, zamieszkałe od naszych, więc mniej spacerowałem, a więcej siedziałem i cóż, nie wszystkim centaurom podobała się moja gra na harmonijce, więc musiałem znaleźć sobie cichsze zajęcie... Nie szło mi najlepiej, jak widać - przyznał, z dozą rozbawiania przemykając spojrzeniem po bliznach na palcach, bo i wspomnienie chowanych w różnych miejscach figurek było zdecydowanie jednym z przyjemniejszych wspomnień z tamtego roku. - Kiedyś to będzie rolą Merkury'ego zapewnić Ci dzienny spacer na przewietrzenie głowy, ale póki co mogę Ci robić za psidwaka... - zauważył, uciekając spojrzeniem do drzew, gdy uśmiech sam pchał mu się znów na usta. - Chociaż chyba bliżej mi do kota albo kuguchara... A Ty byłabyś, hmm... - mruknął z namysłem, powracając spojrzeniem do Iris, by w teatralnej powadze przyjrzeć jej się uważnie. - Leprehau - orzekł tonem znawcy, od razu jednak uśmiechając się mimowolnie, bo i gdy tak patrzył w te skierowane w górę błękitne spojrzenie i zaróżowiony od chłodu czubek nosa, nie potrafił nie poprawić się: - Ale najlepszy byłby z ciebie króliczek albo pufek pigmejski.
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : filigranowa postura, pieprzyki rozsiane po ciele, kilka piegów na twarzy, skromna biżuteria; zapach fiołków;
Zagryzła lekko dolną wargę i uciekła wzrokiem do niesionego kubka, odnajdując tam niezwykle ciekawe kropelki osiadłej wilgoci. Nie przyglądała się wcześniej jego dłoniom a te maleńkie blizny nie były tak bardzo wyczuwalne gdy przelotnie ściskała rękę. Nie zwracała na to większej uwagi i dopiero od niedawna zainteresowała się nimi na tyle aby pytać. Nieopatrznie dała się na tym przyłapać. Tak jak i sam Gael, tak i ona zauważyła zwiększoną częstotliwość w ich codziennym kontakcie fizycznym. Być może jej niedowierzanie wywołane jego powrotem cały czas gdzieś się w niej tliło. Naginała własną powściągliwość po to, aby upewniać się, że jest rzeczywisty. Starała się chłonąć pełen potencjał ich spotkań bo nigdy nie miała pewności kiedy postanowi odejść. Ta wizja była zimna niczym osiadły na szybie szczypiący szron. Słuchała jego historii i uśmiechała się słysząc jak poprawia swoją wypowiedź. - Niezbyt towarzyskie nieśmiałki? Potrafią dotkliwie pokłuć. - chłodne palce oparła o jego dłoń i przyglądała się prezentowanej bliźnie. Wyglądała dosyć zwyczajnie choć ewidentnie należała do tych niedawnych. Czy te wszystkie ślady oznaczały, że odnalazł się we włoskiej szkole, zyskał przyjaciół za którymi będzie tęsknił? Te pytania nie chciały przejść przez jej gardło. - Nie miałam pojęcia, że strugasz w drewnie. - podniosła nań wzrok i uśmiechała się z zaciekawieniem. Zmienił się. Nie tylko zmężniał, co czuła przy każdym wspólnym kroku, ale i nabrał nowych nawyków, których zapewne nie znała. Jak bardzo zmienił się Gael? - Jeszcze mi powiesz, że znalazłeś tam kogoś, kto zawrócił ci w głowie albo że jesteś anonimowym artystą ukrytym pod włoskim pseudonimem? - żartowała lecz gdy zdała sobie sprawę z własnych słów to poczuła, że nie powinny były wybrzmieć na głos. - Wybacz, schodzi ze mnie stres z ostatnich tygodni. Plotę trzy po trzy. - co nie było kłamstwem wszak przed profesorem Nawthorn prawie się popłakała, gdy wyjaśniała mu dlaczego na stoi na środku mostu z niejasną miną sugerującą chęć przeprowadzenia mordu na nieżyjącym Irytku. Poprawiła kosmyk włosów, który notorycznie uciekał z upięcia. Ochoczo uciekła myślami do Merkurego. Jak zawsze Gael miał rację, dzięki psidwakowi codzienne spacery wejdą jej w nawyk. - Z miejsca zakochuję się w psidwakach. Tak było z Merkurym. Jedno spojrzenie i od razu przepadłam. - zapewniła i słuchała o tym kim mógłby być. Kot, kughuar kiwała głową na znak, że to bardzo ale to bardzo do niego pasuje. Chadzał własnymi ścieżkami, wybiórczo potrzebował samotności lecz i zdarzały się momenty, gdy pragnął ciepłego towarzystwa i uwagi dyktowanej na własnych warunkach. Wracał nawet wtedy, gdy zaczynała się martwić, że zaginął. Zdecydowanie dogadałby się z kotem. To była istotna uwaga na potencjalny plan sprezentowania mu kociego sprzymierzeńca. Zwolniła kroku i popatrzyła na niego z bardzo kiepsko udawanym oburzeniem. - Czyli jestem puchatą, miękką kulką, którą można głaskać, przytulać, podziwiać, nosić i karmić? - gdy to powiedziała wybuchnęła krótkim śmiechem lecz na tyle niespodziewanym, że wprowadziła kubek z gorącą czekoladą w turbulencje i oblała sobie nieco ręce. Podała Puchonowi naczynie po to, aby z pomocą drobnych cichych czarów otrzeć plamy. Przesunęła palcami po lekkim zaczerwienieniu skóry i przyjęła kubek z powrotem, tym razem gotowa nieść go nieco ostrożniej. - Leprehau kochają wszystkich a ja jestem wybiórcza w kochaniu. Poproszę inną kandydaturę. - skoro zaczął dobierać do niej duchowego zwierzęcego odpowiednika, chętna była na tę dysputę. Gdyby kiedykolwiek opanowała czar patronusa, mogłaby wówczas odkryć czy ich przypuszczenia są prawdziwe.
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
Przytaknął jej, faktycznie mając jedną bliznę i po nieśmiałku, wyróżniającą się nieco swoją nieregularnością, dzięki czemu łatwo było mu ją zapamiętać. Subtelnie zwolnił kroku i obrócił dłoń, nakierowując chłodne opuszki palców Iris na niewielką bliznę przy linii życia na wnętrzu swojej dłoni. - Zdarza mi się robić różne rzeczy, nie wszystkie mają znaczenie - przyznał, zerkając na nią z nutą rozbawienia, bo i nie spodziewał się, że w ogóle mogłaby uznać to za istotną informację. Lubił uczyć się nowych umiejętności, poświęcić im miesiąc, dwa, czasem i trzy miesiące życia, ale większość z nich istniała tylko dla urozmaicenia fabuły lub była drogą do jakiegoś pojedynczego celu. Tak samo uczył się przecież plecenia bransoletek tylko po to, by porzucić to zajęcie, gdy tylko udało mu się upleść tę jedną wymarzoną dla Iris. Od razu wyczuł, że żartowała, czy może raczej - wybrzmiało to dla niego tak abstrakcyjnie, że aż musiało wydać mu się śmieszne. Prychnął więc cicho, kręcąc od razu głową w rozbawieniu, ale i na wszelki wypadek uniósł kubek gorącej czekolady do ust, by zająć je czymś i powstrzymać się przed komentarzem. Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę, że cokolwiek, co zdołałby teraz wymyślić, nie brzmiałoby wcale tak, jakby sobie tego życzył. Zamiast mówić więc cokolwiek po prostu objął Iris ramieniem, przyciągając ją do siebie bliżej, mimowolnie śmiejąc się od tego jak niewygodnie niezsynchronizowany był do takiej pozycji ich chód, a jednak nie zatrzymał się, bo i tak przyciągając ją do siebie nachylił się też, ulegając pokusie, by musnąć czubek jej głowy policzkiem. - Cieszę się, że się go pozbywasz - mruknął, zaraz już odsuwając się, by znów uciec do swojego kubka, musząc jednak nieco przyaktorzyć, by nie zdradzić się, że ten właściwie był już pusty. - Mhm, wszystko się zgadza - przytaknął jej, w pierwszej chwili próbując być poważnym, ale śmiech sam zaraz wyrwał mu się niekontrolowanie na wolność, by zniknąć gwałtownie przy dostrzeżonym wypadku z gorącą czekoladą. Od razu zatrzymał się w pół kroku i przyjął od niej jej kubek, ale nie wyrywał się wcale do większej pomocy, czujnym spojrzeniem piwnych oczu nadzorując jak z całą sytuacją poradzi sobie sama Iris. Oczywiście, że mógł zrobić więcej, mógł też rzucić jakimś typowym słowem pouczenia, że musi bardziej na siebie uważać, ale choć czuł w sobie ten impuls, to szybko zdusił go do byle dwusekundowego wygięcia brwi w złamane niewypowiedzianą troską łuki. Nie chciał, by dziewczyna przywiązywała większą uwagę do tej chwili, by zbędnym komentarzem poczuła się niezdarna czy nieporadna. To nie ten moment powinna pamiętać z całego ich spaceru. - Ależ wybredna bestia mi się trafiła - skarcił ją żartobliwie, ruchem głowy wskazując jej mniej wydeptaną ścieżkę, prowadzącą między nisko rosnące drzewa, którą sam odkrył zaledwie trzy dni temu. - Może po prostu powinnaś być jakimiś kotowatym razem ze mną... - mruknął cicho z namysłem, bo i dał nieco rozproszyć się przyjemnej giętkości mchu pod butami, a zaraz przystanął zupełnie, by przytrzymać jedną z gałęzi na ich drodze, by Iris mogła przejść pod nią bez schylania się. - Albo odwrotnie, powinnaś być jakąś myszką albo małym ptakiem... - pociągnął dalej, idąc za skojarzeniem, że faktycznie łapał się czasem na myśli, że chciałby ją dla siebie upolować, jednocześnie będąc zbyć świadom, że to nie miało prawa się dobrze skończyć. Wolał nigdy jej nie złapać, byle móc spędzić wieczność na jej gonieniu. - Znikacz albo Memrotek?
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : filigranowa postura, pieprzyki rozsiane po ciele, kilka piegów na twarzy, skromna biżuteria; zapach fiołków;
Zapamiętała, że Gael stał się wszechstronny. Nie ograniczał się do jednej dziedziny jak ona a próbował swoich sił czy w struganiu, grze na harmonijce lub próbach zaprzyjaźnienia się z dzikimi małymi żyjątkami. Pozwoliła mu poprowadzić swoje palce na drobną bliznę, której nawet się nie przyjrzała, zerkając przez ten czas na profil Puchona. Kiwała twierdząco głową lecz bardziej przyglądała się jego mimice gdy o tym opowiadał. Poczuła ulgę, gdy potraktował jej gadulstwo jako żart. Powinna bardziej pilnować języka... choć z drugiej strony przy Gaelu nigdy nie musiała. Od paru dni przeżywała coś na kształt poczucia winy na samą myśl ile razy śmiała się przy innym chłopaku - czuła się jakby zdradzała ich relację a wszak są tylko przyjaciółmi, co osobiście uważała za niedopowiedzenie. Reagowała gadulstwem w ramach tłumionego stresu. Tym bardziej cieszyła się, że nie traktował tego dosłownie i po prostu objął ją, niejako skłaniając do przyspieszenia kroku. Podczas gdy on w ostatnim roku urósł kilka centymetrów ona została przy swoim małym pułapie stu sześćdziesięciu trzech i pół centymetra. Na ten krótki czas objęła go na wysokości żeber w obawie, że przewróci się jeśli tego nie zrobi. Chichot wyrwał się z jej gardła gdy nie mogli się zgrać w tym spacerze. Odkrywała przy tym, że mimo panującego w powietrzu chłodu Gael cały czas bił kojącym ciepłem. Próbowała zlekceważyć te chwilowe zaburzenie rytmu serca, gdy przez chwilę szli bliżej siebie. Niesiony kubek przeszkadzał jednak nie miała co z nim zrobić. - Wszystko się zgadza? Nie pomyliłeś się w niczym? - zapytała ze śmiechem w trakcie zajmowania się delikatnym poparzeniem. Nie zwlekając, dopiła resztę napoju i czarem transmutacyjnym pomniejszyła oba kubki tylko po to, aby móc wrzucić je do kieszonki plecaka. Mogła wyprzedzić go te półtora kroku małych stóp w kierunku który wskazał. Gdyby nie on, prawdopodobnie ozdobiłaby włosy jesiennymi liśćmi. Nie dziękowała na głos a spojrzeniem. - Mam rozumieć, że kot-Gael miałby spędzić życie na próbie upolowania Iris-znikacza? - od razu wybrała ptaszka o złotym upierzeniu zamiast błękitną przepiękną niemowę, która w chwili śmierci wykrzykuje na głos wszystko to, co usłyszała za życia... wspak. Im więcej wilgoci z powietrza osiadało na jej włosach, tym śmieszniej puszyły się, a końcówki w chaotyczne strony wykręcały. - A co jeśli znikacz akurat przed tym konkretnym kotem nie chce uciekać? Woli zawsze być blisko, na wyciągnięcie łap? Czy to znaczy, że ten znikacz ma coś nie tak z głową? - z każdym kolejnym pytaniem odnosiła wrażenie, że nie mówią już o zwierzętach. Podniosła wzrok na kierunek do którego zmierzali. Dostrzegła brudno-zielone ściany i dach oranżerii, która wabiła aby skryć się przed nadciągającymi burzowymi chmurami. Zapatrzyła się przez moment na niebo i chmury leniwie sunące za nimi. - Piękne, prawda? - zapytała, dostrzegając coś niezwykłego w sposobie opadania blasku słońca na coraz gęstsze podniebne posłanie. Zwolniła kroku, jakby chcąc aby ten deszcz tu dotarł, nawet jeśli wiązałoby się to ze zmarznięciem.
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
- Noo... - przeciągnął z rozbawieniem, jeszcze przed chwilą będąc gotów pozostawić to pytanie bez komentarza, by jednak mimowolnie odezwać się bezmyślnie przez to, że dał oczarować się tym wyłapanym śmiechem Iris. - ...nad tą "kulką" musimy jeszcze sporo popracować, ale już zacząłem proces dokarmiania, więc to tylko kwestia czasu - dokończył, z pewnym opóźnieniem zaczynając martwić się, czy Puchonka przypadkiem nie pomyślała zbyt dosłownie o kształcie porównywanego do niej stworzonka. Mruknął cicho, z namysłem, powoli opuszczając trzymaną gałąź, by zgarnąć z ziemi kilka kolorowych liści i ruszyć za Iris z nagle większą ostrożnością przy każdym kroku, jakby faktycznie był takim polującym na bezbronną ptaszynę kotem i nie chciał zdradzić swojej obecności byle szelestem igliwia na ziemi. Przyjemnie było wyczuć, że nie musiał wcale tłumaczyć toru swoich myśli, by Iris w mig złapała krążącą po jego głowie metaforę, ale od razu poczuł też ciężar tych słów na sobie. W bajkach historia zawsze toczyła się do momentu, póki cel nie został osiągnięty. Sensem była sama gonitwa, podróż do celu, a to, co działo się potem, rzadko zajmowało więcej niż kilka ostatnich stron powieści. Szczęśliwe zakończenie nigdy nie dostawało swojej uwagi, jakby w zbyt obszernym opisie czytelnicy mieliby przypomnieć sobie, że w prawdziwym życiu szczęśliwe zakończenie to tylko początek kolejnej historii, rzadko kończącej się pozytywnie. - To chyba znaczy, że znikasz zapomina, że kot jest drapieżnikiem i nie wie, co się stanie, gdy zostanie złapany - podjął, podążając obok Iris, spojrzeniem błądząc jednak po obracanym w dłoniach liściu, którego bezmyślnie zaczął składać i zawijać na kształt drobnej róży. - A może ma w sobie na tyle wiary, że ma nadzieję, że dla niego kot opanuje swój instynkt... - pociągnął dalej, milknąc na moment, by do liściastego origami dokładać kolejne kolory już niemal na ślepo, spojrzeniem raz po raz przyglądając się wpatrzonej w niebo Puchonce. Tak samo jak niebo i zachodzące słońce - Iris za każdym razem wydawała mu się nieco inna, za każdym razem warta tego, by zatrzymać się i spróbować dostrzec te drobne zmiany. Inaczej ułożone włosy, które raz lubiły poskręcać się niesfornie, a raz poddawały się woli swojej właścicielki; subtelne zmiany w kolorze oczu, w zależności od padającego nań światła i tego, jakie emocje się w nich kryły; widoczność piegów na nosie i intensywność czerwieni na policzkach. Dostrzegał to wszystko, zanim pozwalał sobie spojrzeć ma jej usta, zastanawiając się czy ich kolor jest naturalny czy jednak ma smak którejś z barwionych pomadek. - Mhm - przytaknął jej cicho, nim sam nie uniósł spojrzenia na niebo, unosząc głowę przytrzymując dłonią zielony kapelusz, by uchronić go przed zsunięciem się na ziemię. Sam dał się na nią sprowadzić chłodnym powietrzem, zapachem zbliżającego się deszczu i widokiem ciemnych chmur, które spacerując sam zapewne dostrzegłby znacznie szybciej. - Niby się widzi, co nadchodzi, ale kusi poczekać i tego doświadczyć - zauważył, mimowolnie uśmiechając się z rozbawienia, gdy łapał dłoń Iris, by wyciągnąć ją wraz ze swoją przed siebie, oczekując uderzenia pierwszych docierających do nich kropel. - Nawet gdy się wie, że to nierozsądne - dodał ciszej, bo już nieco pochylając się w stronę błękitnych tęczówek, by zaraz zabawnie poruszyć brwiami w próbie przepędzenia poważnych myśli, które zaczynały się w nim pojawiać. - Jak złapiemy pierwszą kroplę deszczu, to biegniemy do oranżerii. Zobaczymy kto jest szybszy. My czy on - zarządził, przez to wpatrzenie w błękitne oczy balansując jeszcze na granicy obiecania sobie, że nie porwie Iris, by pobiec z nią na rękach, więc i zaraz z cichym prychnięciem rozbawienia przełożył swoją tiarę ze swoich ciemnych loczków na jej jasne kosmyki.