Brzeg ciągnie się niemal bez końca. Im bliżej brzegu tym wilgotna trawa powoli ustępuje błotu i mokremu piachu. Fale szkolnego jeziora są niemal niewyczuwalne. W tym miejscu zazwyczaj uczniowie wylegują się na słońcu zaś w zimie niejednokrotnie miłośnicy sportu urządzają sobie jogging.
Błonia. Jezioro. To był jej dzisiejszy cel... I zapewne jedyny, jaki zdoła dzisiaj osiągnąć. Nie mogła siedzieć długo, zamknięta w czterech ścianach... Kochała szkołę i jej mury, ale dzisiaj siedzenia w Hogarcie jej nie leżało. Zapewne prędzej czy później, zniszczyłaby jakiś przedmiot, tylko po to aby cokolwiek się działo. Ostatnio cierpiała na syndrom nudy i monotonności. Każdy dzień wyglądał tak samo, a przecież... To nie były jej klimaty. Coś powinno się dziać! Poprawiła kilka kosmyków niebieskich włosów, które były eksperymentem, jeden z udanych. Nienawidziała gdy pojedyncze pasma wychodziły z koku, który pozostawiał wiele do życzenia. Nigdy nie była dobra w takich pierdołach, bo w sumie po co zwracać na to większą uwagę? To tylko fryzura... Wsunęła dłonie do kieszeni za dużej, granatowej bluzy z logo jakiejś nieznanej jej firmy. Nie ma nic lepszego jak za duża bluza, po dniu spędzonym w ciężkiej szkolnej szacie. Samo dojście do jeziora nie zajęło jej sporo czasu, ta odległość tylko wydawała się duża. Tak naprawdę, był to rzut beretem... Jak to mugole mają w zwyczaju mówić. Tak, ich powiedzonka weszły w jej krew. Były czasem całkiem zabawne. Skrzyżowała nogi w kostkach i usiadła, zakładając na noc okulary. Słońce nie radziło ale jej było tak wygodniej. Niech mają ją za dziwaka. Wyjęła jedną dłoń, która od razu pożałowała spotkania z najmniejszym podmuchem wiatru. Zaczęło lekko drżeć, ale nie przerwała czynności jakiej się podjęła. Małe kręgi powoli zaczęły zdobić brzeg jeziora. Słodkie aż do przesady.
Dzień był nudny. Jednak Anabeth napawała się tą cudowną monotonnością jak nektarem bogów. Tak się złożyło, że kiedy ostatnimi czasy coś się działo, to ona odgrywała w tym główną rolę. W tym wypadku wcale nie było się z czego cieszyć. Najpierw wypad do Zakazanego Lasu, potem ten "mały" wybryk z Gabrielem, a ostatnio jeszcze ta cała sprawa z Argenami. A przecież Blackwood miała w tym roku po prostu dobrze się uczyć. Obiecała sobie, że nie będzie się mieszać.Nie potrafiła! Tak więc pomimo jesiennej pogody, ruszyła na spacer, aby dotlenić trochę, zbolały po całym dniu pracy, mózg. Zawędrowała nad brzeg jeziora. Opatulona w ukochaną skórzaną kurtkę, mimo wszystko drżała lekko. Zobaczyła dziewczynę, siedzącą nad wodą i postanowiła podejść. Być może to zabije trochę czas, który wlókł się dziś wyjątkowo powoli? Może dowie się czegoś nowego?! W końcu przez ostatnie szlabany miała mało czasu na plotki. - Ciężki dzień?- odezwała się, uśmiechając się lekko.- Można się przysiąść?
Tak, kaptur na głowie, okulary na nosie i nucenie, ale jedynie w głowie. Powiedzmy, że nie szukała jakikolwiek słuchaczy. Choć nie powie, że śpiewać nie potrafi... Uniosła lekko głowę i pozwoliła aby podmuch wiatru zrzucił jej kilka niesfornych włosów na twarz. Jedno pojedyncze pasmo, które wyszło spod kaptura. Pewnie ruszyłoby to ją, gdyby nie zamarznięta dłoń, która wcześniej rysowała dziwne szlaki na wilgotnym piasku. Co oznaczały? Czy miały coś oznaczać? Pewnie tak. Jednak nie chciała się w to jakoś szczególnie zagłębiać. Uniosła lekko głowę, gdy usłyszała niedaleko dziewczęcy głos. Uniosła lekko brwi, przez co pewnie musiała wyglądać komicznie. Takie siedzenie w prawie bezruchu może spowodować zamarznięcie nie tylko dłoni... Uśmiechnęła się niemrawo i wskazała miejsce obok siebie. -O ile chcesz dołączyć do mojego klubu zamarznięty tyłek.-Powiedziała i uniosła lekko brew. Tak, kiepski żarcik ale w tej chwili mogła pozwolić sobie tylko na coś takiego. Choć w jej głowie brzmiało to o wiele lepiej, choć pewnie mniej inteligentnie wyjść nie mogło. Zerknęła na swoją przyszłą towarzyszkę. Nie była z jej rocznika. Prawdopodobnie młodszego. Mhm. Jej szczupła i nieco zimnawa dłoń powędrowała w kierunku dziewczyny.-Shay.-Powiedziała spokojnie, a nawet z delikatnym uśmiech, który nie występuje gdy osobnik jej pokroju posiada tak fatalny humor. Jednak! Ang powinna znaleźć sobie kogokolwiek, to samego otworzenia ust. Takie milczenie czasem staje się męczące. A przecież z niej, to czasem niewyparzona buźka jest.
/lokacja była zajęta, a ostatni post nie pojawił się przed 10 dniami, więc no (:
Grace myślała, że Raphael zaraz po zakryciu mu oczu odwróci się, przytuli ją mocno, uśmiechnie czy coś równie romantycznego. Jakież było zdziwienie dziewczyny, gdy faktycznie, obrócił się, ale jego mina była wręcz przerażająca. Nie spodziewała się tego. A panna Quinley nienawidziła, gdy realne życie różniło się od jej wyobrażeń i tego, czego akurat oczekiwała. Czyżby zbyt wybujałe ego? Być może. Szeroki, pogodny uśmiech momentalnie zszedł z jej bladej twarzy. Oczy przybrały poważnego wyrazu, a muffinka, jedyny świadek tego tragicznego wydarzenia, jakie właśnie tam następowało, spoczywała dalej w jej dłoniach. Co się stało? Dlaczego nie byli teraz w trakcie jakiegoś upojnego pocałunku? O co, do cholery, chodzi? Nie musiała się długo zastanawiać, bo Francuz nie miał zamiaru bawić się w żadne podteksty i inne tego typu gierki. Plusem było to, że od razu powiedział, o co chodzi. A ją... wręcz zamurowało. Już dosyć, Grace. Wygrałaś zakład, czego jeszcze ode mnie chcesz? Babeczka ze śmietankowym kremem, masą karmelową i orzeszkiem w środku wypadła jej z rąk. Była zarezerwowana dla ludzi wyjątkowych. A teraz ową wyjątkowością mogła nacieszyć się chyba tylko wilgotna gleba tuż obok jeziora. Usta rozchyliły się jej w geście zaskoczenia na to, co przed chwilą powiedział. Jak to? Przecież ustaliła przed samą sobą, że zakład ucieka do przeszłości. Teraz jest teraz, a ona miała zamiar spróbować być z nim tak wiecie, na poważnie. CO POSZŁO NIE TAK? - Ale... Ale Raph... Nie ma żadnego zakładu. Nie liczy się dla mnie. Nie chcę dosyć. - odparła niemal szeptem, ale musiał ją słyszeć. W takich sytuacjach wszystko jest słyszalne, zdecydowanie. Tak nawiasem mówiąc, dzisiejszy dzień można byłoby obtoczyć czerwoną pętelką w kalendarzu, bo oto właśnie wiecznie rozgadana, mająca na wszystko ripostę Grace Gabrielle Quinley nie wiedziała co powiedzieć. Stała tak przed chłopakiem, do którego coś faktycznie poczuła i miała wrażenie, że nogi wrosły jej w ziemię. Jakim cudem on się dowiedział? Przecież nikt o tym nie wiedział. Poza nią i... Charlotte. Ale przecież kiedy ona mogła mieć z nim do czynienia? Kolejne słowa Puchona sprawiły, że do gardła podskoczyła jej gula, a w żołądku poczuła coś bardzo nieprzyjemnego. Czuła się jak dziecko, które właśnie rozbiło piłką okno upierdliwej, starej sąsiadki. Nigdy nie widziała go w takim wydaniu. Wręcz się go bała. Zimne spojrzenie, w którym jednak dostrzegała tyle bólu, zamknięta postawa, brak jakichkolwiek pozytywnych emocji. - Daj mi wszystko wytłumaczyć, proszę cię. To dla mnie ważne. To znaczy, ty jesteś dla mnie ważny. Naprawdę, nie kłamię. To jest jedno wielkie nieporozumienie, uwierz mi. - zaczęła się tłumaczyć jak wspomniane wcześniej dziecko. To było tak bardzo do niej niepodobne. Przecież była taka dumna, taka niezdolna do słowa "przepraszam". Czyżby stojący tutaj brunet, którego spojrzenie czekoladowych oczu wmurowywało ją w ziemię był kimś więcej? Kimś, dla kogo łamała wszelkie postawione przed sobą zasady? Bo jak inaczej wytłumaczyć, że poczuła aż tak wielką skruchę i ani trochę pokory, która na przykład pozwoliłaby jej się obrócić na pięcie i po prostu odejść, zapominając o całej sprawie? To było takie skomplikowane, przynajmniej dla rudowłosej. Z jednej strony czuła się jak nie ona, a z drugiej... to było coś wyjątkowego. A teraz czuła, że jej serce z tego całego stresu zaraz stanie albo po prostu ją rozniesie. Panno Quinley, co się z Tobą dzieje?
Fakt, że pobladła, że z jej ust zniknął pogodny uśmiech, sprawił mu coś na kształt bolesnej satysfakcji. Muffinka z kremowym nadzieniem, orzeszkiem i czymś tam jeszcze, Raphael nie pamiętał z czym, leżała sobie na trawie, a Grace wpatrywała się w niego z rozchylonymi wargami i tymi ślicznymi oczami błyszczącymi niezrozumieniem i czymś na kształt strachu. Ale niby przed czym? Wydało się, trudno, przecież dla niej to i tak nie miało znaczenia, prawda? Raphael nienawidził, kiedy nie traktowano go poważnie. To znaczy... przywykł do swojej etykietki nieszkodliwego ekscentryka, dziwaka, który ma zaskakująco dobre pióro i nietypowe spojrzenie na świat. Wiedział, że ludzie traktują różne jego teorie odrobinę z przymrużeniem oka, ale nie znosił, kiedy uważano go za kogoś, kto nie ma żadnych uczuć, z czyim zdaniem nie ma sensu się liczyć, kiedy na jego pisanie patrzono z lekceważeniem czy pobłażliwością. Przecież on też miał swoje uczucia, swoją godność...! Może nie przywiązywał do tego takiej wagi, jak większość ludzi, może nie brał życia zbyt serio, ale były pewne nieprzekraczalne granice. Nie chciał być obiektem drwin, a już na pewno nie manipulacji, w dodatku tak perfidnej. Manipulacji jego uczuciami. A Gigi udało się go omotać, zupełnie oczarować i spędzić mu sen z powiek. I nagle, kiedy doszedł do wniosku, że tak, to z pewnością miłość, kiedy ten fakt uczynił go najszczęśliwszym z ludzi... poznał prawdę. Zaciągnął się papierosem, patrząc na nią w milczeniu. Jego ciemne oczy były pełne smutku i determinacji. Drżały mu palce. Oczywiście, słyszał jej słowa. Zakłuły go boleśnie w serce, chciał coś powiedzieć, chciał ją objąć, wtulić twarz w jej włosy, pocałować w usta i uwierzyć. Uwierzyć, że mówi prawdę, że to jakieś nieporozumienie, że przecież ona nigdy by nie... Odwrócił wzrok i wypuścił nosem kłąb dymu. Trzymanie się od niej z daleka było najtrudniejszą próbą charakteru w jego życiu. Szczęki drgnęły mu nerwowo. Zimo przenikało go na wskroś, czuło się jesień, a może to po prostu emocje? Raphael nie był pewien, zresztą jakie to miało teraz znaczenie? Czuł wyraźnie zapach jej perfum, ciepłej skóry i włosów i to wszystko sprawiło, że miał ochotę zacząć wyć i rwać sobie włosy z głowy. Ale nie zrobił tego. Trwał w bezruchu, słuchając gorączkowych zapewnień Grace i czując, że zbiera mu się na mdłości. Miał dosyć tego wszystkiego, dosyć siebie, jej, własnej słabości. Czuł się osaczony przez własne pragnienia, złamane serce, dumę i jej urok, któremu nie potrafił się oprzeć. W końcu wzruszył ramionami i spojrzał jej chłodno w oczy. - Proszę. Tłumacz. Ale nie wiem, czy ci uwierzę. Nie wiem, czy umiem ci zaufać i czy chcę. Bardzo mnie zawiodłaś... Grace. Stałaś się dla mnie kimś wyjątkowym, więcej niż wyjątkowym, i chyba właśnie dlatego tak boleśnie mnie zawiodłaś- powiedział cicho, wpatrując się w jej twarz i próbując opanować miotające nim emocje. Nigdy nie był specjalnie skryty. Nie gdy chodziło o emocje. W końcu był pisarzem i nigdy nie miał kłopotów z wyrażaniem tego, co czuje. I nie widział powodu, dla którego miałby cokolwiek ukrywać. Nie wie. Miała prawo wiedzieć. Może chciał ją w ten sposób ukarać. Uświadomić, co straciła, albo po prostu obudzić wyrzuty sumienia. Zaciągnął się papierosem i czekał, czując, że lada chwila serce wyskoczy mu z piersi...
Marco Ramirez
Wiek : 37
Dodatkowo : Opiekun Ravenclawu, Animag (Pantera), Zaklęcia bezróżdżkowe
Cóż za poroniony pomysł igrać z wodą? Wy nie wiecie, to wam z chęcią wytłumaczę. Każdy w czasie swojego działania ku dobru szkoły będzie zmuszony zdać się na szczęście, los, opaczność Bożą czy jak kto tam chce to sobie nazwać. Wskazówki, poszlaki czy przedmioty potrzebne do dążenia dalej pewnie nie raz spadną na was niczym grom z jasnego nieba, ukazując prostszą lub trudniejszą drogę do celu. Wy natomiast musicie potrafić to wykorzystać. Dać z siebie wszystko gdy droga jest trudna lub być czujnymi gdy droga wydaje się zbyt prosta. To dzisiaj również sprawdzimy. Chcecie wiedzieć jak? To sprawdźcie instrukcje, którą nauczyciel zostawił przy czarnym woreczku, po czym do dzieła. To nic trudnego!
Rzucacie jedną kostką w odpowiednim temacie na wylosowany przedmiot z woreczka. Za jego pomocą musicie dopłynąć do niewielkiej wysepki, tam czeka was kolejne zadanie. Zaryzykujecie? 1 – Z woreczka wyciągnęliście jakąś okropnie morką roślinę, która raczej wyglądała jak zwymiotowany obiad konia, niż pomoc w zadaniu. Czyżby to skrzeloziele? Rzucasz dodatkowo jedną kostką na to, czy znasz i potrafisz zastosować tę roślinę. Liczba oczek parzysta – jesteś mądrym czarodziejem, przynajmniej jedną informacje wyniosłeś z lekcji zamiast kredy. Jednak w czasie podróży, zaczęły cię gonić jakieś mięsożerne ryby. Co w naszym jeziorze robią te diabły? Liczba oczek nieparzystych – ups, trzeba było bardziej uważać na zielarstwie. Znajdź alternatywne rozwiązanie, zapytaj kogoś lub poddaj się. Wybór należy do ciebie. 6 - Nie sądziłeś, że to wszystko może być takie proste. Z małego woreczka wyciągasz kajak! Ramirez najwyraźniej wie, co to zaklęcie zmniejszająco-zwiększające. A może chcesz zabrać ze sobą kogoś jeszcze? Wybór należy do ciebie. Gdy już wypływasz/wypływacie na wodę, w połowie drugi okazuje się, ze kajak gdzieś przecieka. Zaryzykujesz/zaryzykujecie dokończyć drogę czy załatacie dziurę, tracąc trochę cennego czasu? (nie możesz znaleźć dziury przed wypłynięciem na wodę) 2, 4 – Wyciągnąłeś zestaw płetwonurka, w którym są płetwy, butla z tlenem, jakieś rurki i maska. Umiesz tego używać? Sprawdź, rzucając jedną kostką w tym samym temacie co wcześniej. Liczba oczek parzystych – możesz się nie martwić, coś tam kojarzysz lub skądś po prostu to umiesz. A może jesteś aż tak bardzo inteligentny? Liczba oczek nieparzysta – Masz problem, bo ten mugolski szajs całkowicie nie chce z tobą współpracować. Podejmij inicjatywę, współpracuj z kimś innym! 3,5 – Tobie trafiła się chyba najprostsza w obsłudze rzecz, czyli deska do surfingu. Możesz po prostu się na niej położyć i spróbować spokojnie przepłynąć. Spróbować, bo po drodze coś wali o twoją deskę, znosząc cię z trasy. Chyba musisz się bardziej postarać.. Tracisz wiele siły.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde właściwie była zadowolona z tego zadania. Przecież urodziła się nad morzem, woda była jej najbliższym żywiołem i temperatura nie grała większej roli. Zmierzyła wzrokiem odległość od brzegu do wysepki, zastanawiając się, ile zajmie jej dotarcie na miejsce. Cóż, nie było tak znowu daleko, zresztą nie musiała walczyć z falami, co było dużym ułatwieniem. Uśmiechnęła się pod nosem, chyba po raz pierwszy tego dnia. Niestety, nie miała kostiumu kąpielowego, ale przecież może płynąć w samej bieliźnie, a potem wysuszyć ją zaklęciem. Różdżkę będzie trzymała w ręku i jakoś sobie poradzi, w końcu była naprawdę świetną pływaczką! Sięgnęła do czarnego woreczka, który najwidoczniej zostawił Ramirez. Z zainteresowaniem obejrzała sprzęt, który najwyraźniej miał jej pomóc w dotarciu do celu. W porządku - maska z pewnością miała sprawić, że będzie widziała pod wodą (sprytny mugolski patent!), płetwy musiały mieć taką funkcję jak u wszystkich zwierząt wodnych, ale ta butla i rurki...? Isolde zmarszczyła brwi, po czym zaczęła powoli podłączać rurki do odpowiednich miejsc w masce i butli. W jakiś sposób trzeba uwolnić powietrze, które było w niej zawarte, prawda? Spojrzała na zawór i doszła do wniosku, że chyba będzie musiała odkręcić to coś, żeby móc oddychać pod wodą. Czy nie byłoby łatwiej po prostu użyć zaklęcia "bąblogłowy"? No cóż... Bloodworth wyskoczyła z ubrań, które tylko by krępowały jej ruchy - pomniejszyła je i związała w tobołek. Potem jakoś tam się zbroiła w ten sprzęt do nurkowania, tobołek wzięła w jedną rękę, różdżkę w drugą i... hop do wody.
Alexis lubiła ćwiczyć. Zarówno mózg jak i ciało. Dziś akurat postanowiła pobiegać. Lubiła biegać. Dlaczego? To całkiem proste, bieganie wyzwalało jej ciało. Czuła się wolna jak nigdy, gdy nogi niosły ją przed siebie w bliżej nie znanym i nie określonym kierunku. Poza tym, bieganie było dla niej zazwyczaj jedną z tych chwil wytchnienia w których mogła pomyśleć. Przemyśleć swoje problemy, czy też oddać się rozmyśleniom kompletnie bez sensu, jakby chociaż myślenie o wyrzeźbionych torsach przystojnych facetów. Która kobieta nie lubiła na nie patrzeć? W tej chwili Sky biegła po trawie, patrząc przed siebie. Na sobie miała długie czarne legginsy i luźny męski podkoszulek z napisem „ It's too late to die young” zabrała ją chyb kiedyś któremuś z jej męskich przyjaciół, uznając że na nim zdecydowanie za bardzo się marnuje. A może korzystając z osobistego uroku zabrała ją jakiemuś chłopakowi na wakacjach w Hiszpanii z dwa lata temu, czy gdziekolwiek indziej. Nie było to jednak ważne, ważnym było, że ją miała. Włosy miała związane w koński ogon, który miarowo podrygiwał w rytm jej kroków. W dłoni zaś nadal nie tkniętą butelkę wody. Wszystko pięknie ładnie, jednak zapomnieliśmy o jednym. Mianowicie o tym, że Lexi gracją nie grzeszyła, nie była też jakaś niezdarną łamagą. Jednak gdy zdarzało jej się rozkojarzyć mogło stać się wiele różnych rzeczy. I właśnie teraz w tej chwili, gdy biegła myśląc kompletnie o niczym, potknęła się. Jej lot w kierunku ziemi można opisać jako piękny aczkolwiek krótki. Co było przyczyną jej upadku. Wystający kamień? Szczerze wątpię, najpewniej potknęła się o własne nogi. Brawo Sky, świetna z ciebie czarownica fajtłapa.
Nie ma sensu opisywać co robił wcześniej nim przyszedł nad brzeg jeziora. W skrócie i to dość dużym skrócie, Preston z samego rana poczłapał do łazienki, bardzo zaspany i o dziwo się nie zgubił! Może powinien chodzić po zamku zaspany? Chociaż nie, tak naprawdę udało mu się zapoznać z drogą którą często uczęszczał. No potem wrzucił na siebie szarą bluzę i ciemne dżinsy, po czym skoczył na śniadanie. Tak wyglądał jego poranek, a kiedy nasycił brzuszek, postanowił zrobić sobie sjestę i wybrał się nad jezioro, gdzie mógł być sam i napełnić swój umysł czytając. Wziął ze sobą książkę Hobbit i wyszedł z zamku. Już od samego początku gdy wyszedł otworzył pierwszą stronę książki i zaczął czytać, nie było ważne że praktycznie znał już wszystko na pamięć. Uwielbiał twórczość Tolkiena i dlatego mógł czytać to na okrągło, ale! No właśnie, tym ale było to że Preston robił sobie przerwy pomiędzy ponownym czytaniem tej samej książki i uwierzcie że to działa, można samemu spróbować! Usiadł gdzieś na brzegu, pozwalając żeby wiatr muskał jego twarz i rozejrzał się, ta cisza była niesamowita. Czasami tego potrzebował, nie można cały czas pajacować, czasem trzeba się wyciszyć.
- Dzień dobry - powiedział Bilbo i powiedział to z całym przekonaniem, bo słońce świeciło, a trawa zieleniła się pięknie. Gandalf jednak spojrzał na niego spod bujnych, krzaczastych brwi, które sterczały aż poza szerokie rondo kapelusza. - Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał. - Czy życzysz mi dobrego dnia, czy oznajmiasz, że dzień jest dobry, niezależnie od tego, co ja o nim myślę; czy sam dobrze się tego ranka czujesz, czy może uważasz, że dzisiaj należy być dobrym? - Wszystko naraz - rzekł Bilbo. - A na dodatek, że w taki piękny dzień dobrze jest wypalić fajkę na świeżym powietrzu.
Zaśmiał się czytając ten cytat, uwielbiał go i naprawdę wyobrażał sobie to tak jak było filmie. Na marginesie gdy czytał tą książkę jeszcze nie było ekranizacji, dlatego gdy zobaczył ten moment po raz pierwszy na wielkim ekranie przeszedł go dreszcz, że dokładnie tak samo sobie to wyobraził. Czytając dalej zupełnie odcinał się od świata który go otaczał i zagłębiał się w świat fantastyki. Wszystko byłoby zajebiście, gdyby nie to że ktoś na niego runął, co do cholery żeby tak ładnie to określić a nie rzucać bluzgami bo obiecał sobie że będzie to ograniczał. -Pojebało?! No chyba nie udało mu się zachować swojej stanowczości, gdy spojrzał na dziewczynę która prawie na nim leżała, tak pozwoliłem sobie urozmaicić twój upadek. -Mogłabyś leżeć gdzie indziej? Zapytał, ale gdy się jej przyjrzał...łał. Ale teraz nie mógł powiedzieć nic innego. Kurcze Boże jak wysyłasz na mnie zajebiste dupeczki, to przynajmniej jakieś sygnały wyślij, a nie tak z zaskoku!
Alexis i książka? Zdarzało się, chociaż nie tak często. Lexi wolała spędzać swój czas w bardziej interesujący sposób. Siedzieć na tyłku i czytać było dla niej, może nie nudne, ale zbyt wymagające. Wymagało skupienia i koncentracji na tym, co się czyta. Wczucia się w historię, zrozumienia jej, utożsamienia z bohaterami. Rzadko kiedy jej się to udawało. Częściej już można ją było spotkać z jakąś książką, która była jej potrzebna do napisania referatu. No bo jak mus to mus i nie ma zmiłuj, nawet ona musi pisać nudne referaty na historię magii. Zachciało jej się studiować to ma. W każdym razie, kończąc mój wywód na temat powiązań Alexis i książek, powiedzieć można było spokojnie jedno. Największymi przyjaciółmi z książkami nie była a i w zobaczenie ją w bibliotece graniczyło z cudem. Znalezienie jej zaś na powietrzu, nieważne, czy na błoniach, przy jeziorze, w lesie czy na boisku było znów czymś powszechnym i wszystkim którzy ją znali dość znanym. Alexis nie umiała usiedzieć w miejscu. A przeciwieństwem siedzenia w miejscu był ruch. Bieganie, latanie, granie, cokolwiek by zmęczyć swoje ciało i uzyskać odrobinę satysfakcji. Dziś biegła trasą, którą biegała od lat. Alexis mogłaby ją z pewnością przebiec z zamkniętymi oczyma, gdyby się z kimś o to założyła i pewnie owy zakład udałoby jej się wygrać. O ile nie stawiali by na jej drodze przeszkód tak jak w tej chwili. Jednak nie potknęła się o własne nogi, o nie o ile prostsze by to było i o ile mniej tłumaczenia i rozważań by zabrało. Ona zaś, cholera wie jak, nie zauważyła chłopaka i potknęła się może o niego, a może o cokolwiek innego. Ważnym było, że upadła prawie całkowicie na niego. No, może nie całkowicie. Powiedzmy, że jeśli on byłby paskiem na tarczy zegara od szóstej do dwunastej, to ona zdecydowanie była paskiem położonym od szóstej do przez środek do pierwszej. Zaznaczając fakt, że jej twarz była teraz w pisaku i żwirze. Doprawdy zacnie. Zaś jej przeszkoda wcale tego upadku nie ułatwiała, od samego początku drąc się na nią, co najmniej jakby zjadła wszystkie czekoladowe ciasteczka. -Mogłabyś leżeć gdzie indziej? - padło z jego ust, dokładnie w momencie, w którym Alexis uniosła się na dłoniach. Nie ruszyła ciałem, nadal swoimi udami leżała na nim, odwróciła zaś w jego stronę głowę podtrzymując się w górze tylko na nogach ich twarze znalazły się niedaleko. Nigdy by się nie przyznała, że nie ma pojęcia jak się podnieść, nie wbijając mu boleśnie kolana w nogę. Chociaż chętnie za jego słowa właśnie to by zrobiła. -Mogłabym, ale wtedy nie miałby kto Cię wkurwiać. - odpowiedziała chłopakowi, lustrując go uważnie zielonymi spojówkami całą jego postać. Nie kojarzyła go, a ona kojarzyła wiele osób. Od razu więc obstawiła, że przyjechał zza granicy, co zresztą można było wyczuć w jego obco brzmiącym akcencie.
Nie dość że na niego wpadła to jeszcze śmie twierdzić że chce go wkurwiać. No po prostu zarąbiście, jeszcze na nim leży, twarze znajdują się niedaleko, mieszanka kosmiczna! Czuł jak serce mu bije znacznie szybciej niż u przeciętnego faceta. Chciał się podnieść lecz jej kolano wbijało się w jego udo, co powodowało nieprzyjemny ból w tamtej okolicy, całe szczęście że wbijała mu kolano w udo, a nie coś innego, bo wtedy by dopiero przeklinał. Podciągnął się jeszcze wyżej na łokciach sprawiając że dziewczyna się sturlała lekko w dół. -Boże...przynajmniej mogłeś zesłać na mnie jakąś mniej upierdliwą. Byłoby miło...może jakiś replay? Spojrzał w niebo z wyrzutem oraz małą nadzieją, że wszystko się cofnie i może na nowo jakaś dziewica przebiegnie tędy i wszystko się potoczy inaczej. Rozejrzał się, spojrzał w dół i przewrócił oczyma. Wciąż tu była i miała wciąż irytujący wyraz twarzy. Przyszedł tutaj czytać książkę, wyciszyć się i odsunąć się od spraw codziennych, a tu proszę, w ciągu jednej chwili spokój jego ducha został tak bardzo nadszarpnięty. Westchnął. -Wiem że jestem zajebisty, ale mogłabyś wreszcie ze mnie zejść. A słowo przepraszam nie spali ci języka. Warknął i rozejrzał się za swoją książką. Leżała w piasku, takie zbezczeszczenie Tolkiena. Sięgnął po nią, skoro dziewczyna nadal na nim leżała, spojrzał na okładkę która była pokryta gdzie nie gdzie piaskiem i otrzepał ją z niego.
//sorka że taki krótki post ale nie umiem na razie nic wymyślić.
To jakieś niedomówienie. Bo ona się najpierw o niego potknęła, a dopiero potem na niego wpadła. I nie zrobiła tego celowo, czy też naumyślnie. Właściwie z jej perspektywy, to spokojnie mogłaby powiedzieć, że to on jest winien temu całemu zajściu. Bo to on, a nie ona rozsiadł się jak pan i władca na brzegu, po którym ona biegała od lat. I każdy to wiedział, że się tam po prostu nie siada, bo tu ludzie biegają. Więc tak, to wszystko była jego wina. -Boże...przynajmniej mogłeś zesłać na mnie jakąś mniej upierdliwą. Byłoby miło...może jakiś replay? - usłyszała słowa chłopaka i wywróciła oczami, jednocześnie kręcąc przy tym głową. Nawet na chwilę opuściła się na dłoniach i przyłożyła czoło do piasku. -Dupek - mruknęła w piasek. Po czym uniosła się ponownie. Miała gdzieś, czy ją usłyszał czy nie. Jednak musiałby się nieźle skupić na niej, by to usłyszeć, on zaś był zainteresowany bardziej swoją książkę, niż leżącą na nim Alexis. Tak strasznie ją irytował. Miała normalnie ochotę złapać dłońmi za jego szyję i podusić go odrobinę. Niestety, jej dłonie zajmowały się podtrzymywaniem jej ciała, zrealizowanie tej wizji musiała zostawić na potem, nadal jednak mogła do dusić w myślach. Nie pamiętała, kiedy ostatnio ktoś ją tak irytował. Samo jego towarzystwo ją irytowało. -Nie, nie jesteś. I tak, spali. Poza tym, to wszystko jest Twoją winą. - tego było już za wiele. Uniosła się bardziej na dłoniach, chcąc wstać i tak jak się spodziewała jej kolano mocniej wbiło się w jego udo. Jak łatwo można było się domyślić ten ruch wywołał lawinę zdarzeń.
kostki: parzyste: Preston, zajmujący się dziełem nie spodziewał się nadchodzącego ataku, które niespecjalnie przecież zaserwowało mu kolano Alexis. Dlatego też zdziwiony nagłym bólem pchnął/albo podciął Alexis uniemożliwiając jej podniesienie się. A owa ślizgonka znów padła twarzą w piasek, mając jeszcze większą ochotę na zabicie go już teraz. nieparzyste: Udało jej się wstać, jednak nie bez komentarzy ze strony PAF'a. Wszak, spokojnie można stwierdzić, ze nikt nie lubi mieć wbitego w udo kolana. Stojąc już jednak Alexis poprawiła kitkę, po czym niewiele myśląc porwała z dłoni chłopaka książkę, którą przed chwilą z taką lubością otrzepywał z piasku.
Przecież jak się biega to patrzy się przed siebie, a nie w ziemie, bądź w niebo, wtedy zawsze łatwo o zderzenie z drzewem bądź wyjebke. On jako nowy w szkole nie wiedział gdzie są jakieś trasy do biegania, a może to tylko jej fanaberia że to jest uczęszczana ścieżka, nie ważne! Najważniejsze było to, że dziewczyna wbiegła na niego, chyba że ma problemy z wzrokiem i nie widzi dalej poza czubek własnego nosa. Ej gdy osoba jest naprawdę blisko ciebie słyszy się naprawdę wszystkie słowa, dlatego on usłyszał również i to co powiedziała, oj będzie wojna. Uśmiechnął się mimo wszystko złośliwie i przekręcił głowę. Podciągnął delikatnie nogę do góry, by wbić je delikatnie w jej żebra. -Słyszałem. Pokiwał przekonany głową i patrzył na nią, miał chwilkę żeby pozachwycać się z ukrycia jej urodą. Ej naprawdę była ładna, gdyby poznali się w innych okolicznościach to by ją rwał, lecz no niestety jest tak jak jest. Ale czy nie mówią, że kto się czubi ten się lubi? -Moja wina? Moją winą jest to że biegłaś patrząc w niebo, albo moją winą jest to że możesz nie widzieć dalej niż twój czubek nosa? Nie miał czasu na to by się zastanawiać, gdyż dziewczyna spróbowała wstać i wbiła mu to cholerne kościste kolano w biodro (kostka: 1) Ból błyskawicznie dotarł do jego mózgu, powodując że musiał rzucić się na bok i złapać za to miejsce. To nie był ból typowy od uderzenia, czuł jakiś dziwny skurcz. Masował przez chwilę miejsce w którym czuł jeszcze pulsujący ból i dopiero gdy przestał zorientował się że ta trzyma w ręce jego książkę. Bezcześci ją, trzymając w swoich upiaszczonych rękach. -Oddaj i tak nie zrozumiesz o co chodzi. Odezwał się uszczypliwie i wstał z miejsca, podchodząc do niej i wyciągając rękę w kierunku swojej własności.
Może i normalni ludzie patrzyli przed siebie. Może właśnie tak należało robić. Ale Alexis, która biegała tą trasą milion razy nie uważała, że przez cały czas musi dokładnie obserwować to co dzieję się przed nią. Przecież jak raz na jakiś czas spojrzy w chmury to nic się nie stanie. Tak samo jak nic się nie stanie, gdy biegnąć zamyśli się i myślami swymi powróci do wczorajszej upojnej nocy z jednym ze swoich przyjaciół. A przynajmniej tak myślała, że nic się nie stanie. No bo kto się spodziewał, że jakiś Argentyńczyk z zbyt wysokim egiem usiądzie właśnie dokładnie na jej trasie i jeszcze będzie potem ją posądzał o wszystko i na nią to zganiał nie potrafiąc wziąć winy na siebie jak przystało na faceta i winowajce. Może rzeczywiście wszystko się słyszy jak się jest koło kogoś tak blisko. Ale Alexis jak to ona miała gdzieś to czy on to słyszy czy też nie. Jak dla niej, to mógł by być nawet Ministrem Magii, ale i tak by nazwała go dokładnie tak samo. Dlatego też, że powiedział, że słyszał była równie niewzruszona jak chwilę wcześniej. Do czasu gdy ten nie podniósł nogi i uderzył ją kolanem w żebro. To zdecydowanie oznaczało wojnę. Dlatego też wstają nie martwiła się już, że sama wbije mu gdzieś kolano. I wcale jej nie było przykro, że go to zabolało. Cieszyła się, że w końcu udało jej się wstać i gdyby nie to, że chłopak był dupkiem i całkowicie ją do siebie zraził już pewnie ciągnęła by go w stronę jakiegoś ustronnego miejsca, bo zarówno twarz jak i ciała budowę miał zachęcającą. Niestety charakter psuł wszystko, co stworzyła natura. Lexi stała z książką, jej brwi zeszły się w niezrozumieniu czytając tytuł. Nie znała tej książki, a skoro on ją czytał, to nawet nie chciała tego robić. -Twoja wina. - potwierdziła , nie zamierzając tego nawet więcej komentować. Chłopak jednak wstał bardzo rozjuszony tym, że trzyma ten plik kartek, który nazywał książką. Nawet nie otwierała jej by sprawdzić co jest w środku, bo i po co. Zaraz jednak zrobił w jej stronę kilka kroków, wyciągając dłoń po swoją własność, której Alexis nie zamierzała mu oddać. Żałowała jednak, że nie ma różdżki. W starciu bez pomocy czarów pomimo zwinności i szybkości mogła przegrać, górowała nad nią zarówno wzrostem jak i wagą. -Przeproś. - dodała, dając mu do zrozumienia, że bez odpowiednich przeprosin nawet nie ma co marzyć o tym, że dostanie tą książkę z powrotem. Chyba że spróbuje zabrać ją siłą, tylko niech pamięta, że mimo wątłej postury Alexis ma jeszcze paznokcie którymi może nieźle podrabiać, a jak się weźmie, to i nieźle może uderzyć.
Kiedy udało mu się zapomnieć o bólu, starał się zabrać swoją własność. Fakt, to był bardzo dobry pomysł, mógł wyjąć różdżkę i trachnąć w nią jakimś zaklęciem, przynajmniej by wtedy nie dość że potrenował, to miałby upust swoich nerwów. No ale przecież to była kobieta, piękna kobieta, której nie mógł zrobić krzywdy. Osz ty cholero jedna, dlaczego płeć przeciwna musiała w tym stopniu górować nad mężczyznami. W dodatku maniery które wyniósł z domu, nie pozwalały mu nawet przeklinać w towarzystwie damy, jednak jak było widać, niektóre z reguł zostały złamane. Zbliżał się do niej coraz bliżej i starał się zabrać książkę, jednak zwinna kotka uniemożliwiała mu to. Tak kotka! Następnym razem weźmie pilnik i jej spiłuje te pazurki. Aż się zaśmiał kiedy kazała mu przeprosić! To by była ostatnia rzecz na świecie, gdy ona usłyszałaby słowa przeprosin z jego ust. Może to pod wpływem emocji, nawet nie może, a na pewno, ale mógłby ją przeprosić za to że naskoczył na nią tak bardzo, w gruncie rzeczy każdemu się zdarza, no ale nie myślał teraz logicznie. Był wkurwiony nie dość że ktoś na niego wpadł, to jeszcze zabrała mu książkę i nie chce mu jej oddać. To takie naruszenie przestrzeni osobistej. Mógł się zabrać i pójść do zamku, lecz książka była dla niego ważna, nie tak bardzo, ale mimo wszystko. W końcu nie na darmo wydawał pieniądze by ją kupić, by teraz ktoś sobie ją zabrał. -Niedoczekanie twoje, że usłyszysz z moich ust słowa przepraszam. Jednak daj mi tą cholerną książkę i już nigdy więcej się nie zobaczymy. Starał się mówić bardzo spokojnie, jednak kipiało w nim, wiecie super bohaterowie mają super złoczyńców, inni mieli Sherlock miał arcywroga, a on miał ją, połączenie super złoczyńcy i arcywroga. Jeszcze troszkę się pomęczył starając się zabrać książkę, ale w końcu miał tego dosyć, odwrócił się na pięcie i jedynie rzucił coś w stylu grzecznie mówiąc żeby się udławiła tą książką i ruszył w kierunku zamku. [zt]
Alexis w końcu udało się swoją irytację zamienić na zabawę. Idealnie bawiła się uciekając przed nim z tą książką. Bardzo dobrze, genialnie wręcz udawało jej się unikać jego rąk. Co znów musiała doprowadzać chłopaka do istnego krańca wytrzymałości i cierpliwości. -Niedoczekanie twoje, że usłyszysz z moich ust słowa przepraszam. Jednak daj mi tą cholerną książkę i już nigdy więcej się nie zobaczymy. - na te słowa wzruszyła ramionami, przecież to on odbierał sobie możliwość posiadania tej książki. Nie zobaczą się więcej? Kusząca propozycji, coś jednak nie pozwalało jej po prostu oddać mu tomu. Może tak naprawdę jakaś część jej go polubiła? Blef! O czym ja mówię w ogóle był zapatrzonym w siebie dupkiem, którym Alexis zamierzała się pobawić. Nie dał jej jednak tej satysfkacji na długo bo zaraz potem odwrócił się i zostawił ją na plaży samą z książką w dłoni. Alexis westchnęła cicho, niezadowolona że zabawa skończyła się, zanim w ogóle się zaczęła. Patrzyła za nim, by chwilę potem ruszyć do zamku.
List, który wczoraj przyniosła jej sowa był powodem tego, że w nocy spała zaledwie trzy godziny. W jej głowie kłębiło się setki pytań, a na żadne nie potrafiła konkretnie odpowiedzieć. Jakim cudem oboje znaleźli się na Sfinxie, a nie rozpoznali się na obozie? To znaczy, ona go nie rozpoznała. Może on ją tak, to zresztą chyba wynikało z tego, co jej napisał. Achilles był jedną z ważniejszych postaci w jej życiu, tak się jej przynajmniej zdawało. Znali się od maleńkości - ich ojcowie, oboje pracownicy Ministerstwa Magii przyjaźnili się ze sobą od lat, co było powodem wizyt zarówno rodziny Brett'ów w Polsce, jak i na odwrót. Zawsze mieli wspólne tematy do niekończących się rozmów, głupie pomysły do zrealizowania, podobne poglądy na świat. Pamiętała, jak kiedyś nocą oprowadzał ją po Bostonie, to było naprawdę wspaniałe. Toby zresztą miał też bardzo dobre stosunki z jej bratem, ale przynajmniej jej zdawało się, że to właśnie z nią lepiej spędza mu się czas. Nie byli parą, to nie ta bajka. Zresztą, związek na tak dużą odległość nie miałby sensu, a oni raczej nie czuli do siebie nic poza przywiązaniem, przyjaźnią. Oprócz jednego epizodu, oj tak. Ale to było dawno. Po śmierci pana Bretta Jaśmina chciała stanąć na wysokości zadania, pomóc mu się pozbierać, a on najzwyczajniej w świecie miał ją głęboko w dupie. Zerwał wszelki kontakt, nie odpowiadał na listy. Zabolało, bardzo. Myślała bowiem, że przyjaciół tak łatwo się nie skreśla. Teraz, tak jak napisała w odpowiedzi do chłopaka, siedziała na brzegu jeziora, oparta o gruby pień jednego z drzew i czytała książkę, którą przywiozła ze sobą jeszcze z Souhvezdí. A raczej przeglądała, bo nie mogła się na niej skupić. Jeśli on w ogóle się tu pojawi, to co mu powie? W planach miała pokazać, że jest po prostu zła. Tak było, ale nie wiedziała, co tak naprawdę nią zawładnie, kiedy do owej rozmowy dojdzie. W myślach odtwarzała twarze wszystkich, których poznała na obozie przygotowawczym. Cholera, czemu wtedy się nie zorientowała? No nic. Przymknęła lekko oczy, zamykając lekturę w geście zrezygnowania. Nie jego się spodziewała po przyjeździe do Anglii, na pewno nie jego.
On sam nie spał tej nocy zbyt wiele. Ciągle przekręcał się z boku na bok, nie mogąc zmrużyć oka. A gdy już mu się to udało za chwile budził się, jakby wystraszony, cały spocony, z rozkopaną kołdrą i poduszką na podłodze. Był po prostu zdenerwowany tym spotkaniem. Rozważał nawet opcję, by po prostu ją wystawić nad tym głupim jeziorem. Tego po nim by się spodziewała. Tego każdy by się po nim spodziewał. Że zachowa się, jak zwykły tchórz, ucieknie. Obudził się koło piątej nad ranem i już nie usnął. Zamiast tego ubrał się, otworzył nawet jakąś książkę, by się pouczyć, co o dziwo całkiem nieźle mu wychodziło. Dobrze było choć na chwilę zająć myśli czymś innym niż Jaśmina. Bo to nie tak, że go to nie bolało. Że miał ją w dupie. Nie chodziło też o to, że przestał ją w jakikolwiek sposób lubić. Że przestała być dla niego ważna. Nie, nie, nie. Widział ją, jak wychodzi z Zamku i sam zbiegł po schodach, chcąc ją dogonić. Potem przystanął, zaledwie kilka metrów od niej, za jej plecami, w myślach układając sobie plan. Nigdy nie zastanawiał się, co jej powie po tak długiej rozłące, bo nigdy nie brał też pod uwagę, że w ogóle jeszcze ją spotka. Przecież odtrącił od siebie wszystkich, ją, Sheilę i wielu innych przyjaciół, którzy teraz nawet go nie poznawali. -Cześć- powiedział cicho, siadając obok niej i podciągając nogi pod brodę. Objął je ramionami i oparł na nich głowę, wpatrując się w gładką taflę jeziora. Niezdarnie kopnął czubkiem buta jakiś kamulec, ale ten nawet nie doleciał do brzegu tylko potoczył się gdzieś w bok. -Co czytasz? O TAK. Porozmawiajmy, jakby nic się nie stało.
Faktycznie, jeśli Toby zdecydowałby się ją wystawić, już całkowicie straciłaby do niego szacunek. Nawet nie zważając na to, że w liście nonszalancko nie podała mu konkretnego miejsca, w którym będzie na niego czekać. Gdyby chciał się z nią spotkać, znalazłby ją w każdym miejscu w tym wielkim zamku. Też się denerwowała, choć chyba nie nieco inny sposób. Bała się, że fakt, iż jest na niego wciąż zła, uniemożliwi jakąkolwiek rozmowę. Ale dziwicie się jej? Jaśmina była osobą, która potrzebowała czasu, aby nazwać kogoś swoim przyjacielem, a gdy tak już się stawało, była zdolna do wielu poświęceń, ale na pewno nie przygotowana na to, że ta druga osoba nagle o niej zapomni, przestanie się odzywać i w ogóle będzie zachowywać się tak, jakby zniknęła z powierzchni ziemi. A tak właśnie zrobił Achilles. Ona sama nie zauważyła, żeby ktoś szedł za nią przez całą drogę (hehe, łatwy towar dla seryjnego mordercy!), więc wciąż była przekonana, że on dopiero się tu pojawi. To, że swoje słowa wypowiedział cicho, nie zmieniło faktu, że wzdrygnęła się ze strachu, kiedy nagle poczuła, że ktoś zajmuje miejsce na miękkiej trawie tuż obok niej. Czy faktycznie się zmienił? Tak, temu nie mogła zaprzeczyć. Chodziło oczywiście o aspekt fizyczny. Widziała w nim dawnego Brett'a, ale było w nim coś... no coś, czego nie było nigdy wcześniej. Nie spuściła wzroku z jego sylwetki, a uwierzcie mi, że było to spojrzenie wyjątkowo nieprzeniknione. A gdy już zadał to żałosne pytanie, w jej oczach pojawiły się iskierki złości (i zapewniam, że było ich sporo!). - CO CZYTAM? "Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi", autor ma nawet Twoje imię. - wybuchnęła, lecz nie krzykiem. Mówiła cicho, ale jej głos był tak zawzięty, że nawet sama siebie nie poznawała. Czy on z biegiem lat też totalnie zidiociał? "Co czyta", do cholery? Nawet nie umiem objąć w słowach tego, co gotowało się w niej w środku. I wydaję mi się, że tą złość podsycał jeszcze fakt, że równocześnie była zła sama na siebie. Za to, że tak łatwo zaliczyła go kiedyś do grona przyjaciół, a on tak łatwo ją olał. Nasza Jaśminka momentami była chyba za bardzo wybuchowa. - Czegoś ode mnie potrzebujesz czy to takie spotkanie rekreacyjne w ramach tego, że jakimś cudem razem się tu znaleźliśmy? - zapytała, wreszcie spuszczając z niego to niekoniecznie przyjazne spojrzenie i zagarniając na lewy bok swoje proste, jasne włosy.
Nie zapomniał o niej, bo jakby mógł? Jakby mógł wymazać te kilka lat z życia? Był okropny, był potworem, ale każdy potwór miał serce. Poza tym okropnie się bał. Nigdy nie zawracał sobie głowy, jakby to było, gdyby ją spotkał. Choć pewnie gdzieś w podświadomości pragnął tego spotkania, to zawsze wydawało mu się, że będzie to proste. Przywitają się, jak dawniej. Będą się śmiać, jak dawniej i rozmawiać. Wiedział, że wtedy chciała mu pomóc i jej złość była całkiem usprawiedliwiona. Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż zaskakiwały go jej wybuchu złości. Tak samo kiedyś i dziś. Tym bardziej, że teraz była wściekła na niego. I słusznie. Należy mu się. Co on sobie wyobraża? Tak znikać i pojawiać się, jakby nigdy nic? Pff, dupek. -Jaśmina- wymamrotał, z dość specyficznym akcentem. Zwłaszcza, że wiecie, to polskie imię, a on Polakiem nie był i wszystkie "sz", "cz" i tak dalej przychodziło mu z trudem. Polski tak bardzo trudny, wowwowwow. -Wysłuchasz mi? Pozwolisz mi się wytłumaczyć? WIEM, że ŻADNE wyjaśnienie nie jest dobre, nic nie usprawiedliwia tego, co ci zrobiłem. Tobie, Sheili i wielu innym. Ja po prostu nie potrafiłem inaczej. Wszystko przypominało mi o ojcu. Twoja twarz, nawet żarty twojego ojca, które kiedyś opowiadał mój. Gdy tylko na was patrzyłem... takich szczęśliwych... to wam zazdrościłem. To brzmi banalnie, ale wy mieliście, macie siebie. Ja nie mam nikogo. Tak przynajmniej twierdziłem kiedyś. Nie chciałem, by ktokolwiek był blisko, bo zwyczajnie uznałem, że na to zasłużyłem. Że taki mój los i tyle- wzruszył ramionami, obracając w dłoniach jakiś kolejny kamyk, który tym razem rzucił prosto do jeziora, burząc spokojną taflę. -Nie potrafiłem myśleć inaczej. Każdą noc spędziłem płacząc w poduszkę i zastanawiając się "za co". Za co to wszystko. Nie chciałem, by ktokolwiek, zwłaszcza ty, widział mnie w takim stanie. Myślałem, że jeśli będę słaby to... to kto cię wtedy obroni? Ciebie i wszystkich innych, na których mi zależało. Uznałem więc, że lepiej będzie po prostu jeśli zostawię tą fuchę komuś innemu. Komuś silniejszemu. Bo ja boję się głupiej śmierci.
Nie zapomniał? To jak to inaczej wszystko wytłumaczyć? Ona tego tak nie podejmowała. Dla niej rzeczy były jednoznaczne: nie odzywał się, zignorował wszystkie próby kontaktu, co to miało innego znaczyć, niż zapomnienie? Wciąż go zaskakiwały jej wybuchy złości? No i bardzo dobrze! Z tym, że jak słusznie zostało zaznaczone, ten był w stu procentach uzasadniony. Na tamtą chwilę była pewna, że żadne jego tłumaczenia nie sprawią, że będzie tak jak kiedyś: że znowu będą się śmiać z najbardziej błahych bzdur, chodzić na niesamowicie długie spacery albo rozmawiać na całkiem poważne tematy. Podobno trzeba wybaczać, ale Jaśmina dobrze wiedziała, że z tą umiejętnością było u niej akurat słabo. W końcu pamięć miała znakomitą i nie chodzi mi tylko o kwestie związane z zapamiętywaniem wszelkich dat, faktów i wydarzeń. Ona po prostu zwyczajnie nie umiała skasować kogoś winy, zachowywać się tak, jakby te parę lat przerwy w ich znajomości nie było. No cóż, nobody's perfect. Zaśmiała się, ale był to gorzki śmiech. I zimny, oj tak. Nie chciała pokazać, że uderzyła go ta szczerość, do jakiej się zmusił, bo... no nie takich słów się z jego strony spodziewała. - Chcesz mnie wziąć na litość? Dobrze, załóżmy, że rozumiem te wszystkie powody, które mi tu przedstawiasz, ale... nie oszukujmy się. Gdyby nie to, że jakimś cudem znaleźliśmy się tu oboje, dalej byś się nie odezwał, nie tak by było? Wybacz, ale nie wiem, czy mogę brać cię na poważnie. Poważni ludzie tak nie robią. - odparła, a wszystko to, co mówiła, było mocno podszyte emocjami, jakie w niej buzowały. Chyba za brutalnie go potraktowała i jestem pewna, że skończy się jeszcze tak, że to ona za niedługo będzie go przepraszać za swoją bezduszność. Albo i nie? To wszystko toczyło się bardzo szybko, a powszechnie wiadome jest, że złość nie pomaga w prowadzeniu racjonalnych rozmów. Zapadła cisza, a ona nabrała głośno powietrza. Tak, spokój jest tu potrzebny. Po długim milczeniu, odezwała się: - Przestań. Nie rób z siebie ofiary, okej? Dobrze wiesz, że mi chodzi tylko o to, jak łatwo to wszystko przekreśliłeś i jak odrzuciłeś fakt, że chciałam ci pomóc. To nie było zbyt przyjemne, wiesz? Współczuję ci straty ojca, ale minęło już dużo czasu. Wróć do żywych, Achilles. Jeśli to w ogóle jeszcze możliwe.
Toby też był kiepski w wybaczaniu. Dlatego miał nadzieję, że Jaśmina jest w tym lepsza. Ale on sam sobie by nie wybaczył. Gdyby był na jej miejscu to pewnie nawet by się tu nie zjawił. Olałby siebie ciepłym moczem, czy coś w tym stylu. Ona i tak miała dużo serca! -Tak- zagryzł wargi. -Tak pewnie by było. Nie odezwałbym się do ciebie, nawet bym o tobie nie myślał. Ty też byś nie myślała i byłoby okej. Bo wiesz... ja myślałem, że gdybym wciąż chciał być z tobą to zraniłbym cię bardziej niż teraz. Bardziej niż tą swoją obojętnością i nieobecnością. Gdybyś była przy mnie to musiałabyś znosić wszystkie moje humory, musiałabyś skręcać ze mną papierosami, gdy nikt nie patrzy i chodzić po nocnych klubach. Gdybyś była wtedy ze mną to teraz byłabyś na samym dnie, jak ja. A tego nie chciałem najbardziej na świecie. Tego, by moi bliscy stali się tacy, jak ja. Jak ci wszyscy, którzy zaczęli mnie otaczać. Te laski bez zasad, które tak chętnie wchodziły mi do łóżka i kolesie z wytatuowanym łbem. Wiem, że nie chcesz tego słuchać, że się powtarzam... To było tak cholernie trudne. Każde jej słowo paliło go do żywego, rozdzierało jego serce. Bo to była jego Jaśmina. Nieważne, jak bardzo go teraz nienawidziła i jak bardzo chciała dać mu w twarz, czy gdzieś tam indziej. Nieważne, że ją zostawił, że się nie odzywał. Czasami jest tak, że przyjaciele rozmawiają ze sobą tygodniami, miesiącami, a potem, gdy się spotykają jest jak dawniej. Mogą rozmawiać bez końca i nikt nie pyta "dlaczego". Toby jednak wątpił, że w ich przypadku będzie podobnie. -Ja... ja chciałbym wrócić do ciebie- jęknął, dość żałośnie, znów gryząc wargi.
Jaśmina sprawiała wrażenie osoby chłodnej i nie było ku temu żadnych wątpliwości. Toby jednak wiedział, jaka jest naprawdę, bo był jedną z tych niewielu osób, których dopuściła bliżej siebie. Ale nie, nie jako partnera w sensie miłosnym, bo można by tak przypuszczać, czytając ich konwersację. Poza jednym, jedynym wyskokiem nigdy nie zaszło między nimi nic poważniejszego, ale... łączyła ich po prostu ta specyficzna więź, którą ona nazywała przyjaźnią. Chyba, że z jego perspektywy wyglądało to trochę inaczej. Nie ważne. Gdyby tak nie było, to faktycznie, pewnie nawet nie przyszłaby nad to cholerne jezioro i miała w dupie to, co chce jej powiedzieć. Zrobiło jej się niesamowicie przykro, kiedy słyszała to, co jej mówił. Ale nie mogła tego pokazać. Nie będzie Jaśminką, która rzuci mu się w ramiona i pójdą tak jak kiedyś na wieczorne piwo do parku. Minęło za dużo czasu. - Dlaczego używasz takich wyrażeń, jakbyśmy byli ze sobą w jakimś chorym związku? - to, że Zielińska była bardzo bezpośrednia nie podlegało wątpliwości, a sposób, w jaki się wypowiadał był co najmniej zastanawiający. Chociaż może przesadzała, bo w końcu był dla niej niczym brat, obrońca, partner od niekończących się rozmów. - Przepraszam Toby, ale zupełnie nie wiem, co mam ci powiedzieć. Chyba tyle, że jest mi po prostu przykro. - była już spokojniejsza, niż na początku i faktycznie zupełnie nie umiała się odnieść do tego, co z siebie wyrzucał. - Ja rozumiem, było ci trudno, ciężko i tym podobne, ale... po prostu myślałam, że o przyjaciołach się nie zapomina. Potrafisz to zrozumieć? Cieszę się, że się tu znaleźliśmy, naprawdę... ale daj mi trochę czasu, tyle. Sobie też. Chciałabym, żebyś był taki jak kiedyś, ale to chyba niemożliwe, prawda? - czy wymaganie, żeby ktoś powrócił do swojego dawnego "ja" było egoistyczne? Ponownie zlustrowała go uważnym spojrzeniem i przez chwilę zauważyła w nim dawnego Achillesa. Tylko przez chwilę. - Wojtek też tu jest. - powiedziała po dłuższej chwili milczenia. Może już ze sobą rozmawiali? Nie, to niemożliwe - przecież jej starszy brat nie ukrywałby przed nią tego faktu, to pewne.
Zmęczona tym ciągłym siedzeniem w zamku, postanowiła się przejść. I nawet nie wiedząc czemu, nogi same ciągnęły ją w stronę jeziora, które z resztą tak bardzo lubi. Często przychodzi tu, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, odpocząć, wyciszyć się. O tak, ona akurat potrzebuje wyciszenia jak mało kto. Czasem wydaje się jej nawet, że cierpi na jakąś nadpobudliwość, czy coś w ten deseń. Dlatego, gdy tylko przybyła na miejsce, zebrała dość sporą garść małych kamyków, którymi będzie później rzucała do wody. No nie potrafi spokojnie usiedzieć na miejscu, musi coś robić. I nawet głupie rzucanie kamykami było czymś lepszym, niż bezsensowne nic nierobienie. Usiadła więc na samym brzegu jeziora i spoglądając na spokojną taflę jeziora, raz na jakiś czas ją zakłócała, puszczając kaczki. Miała ochotę kogoś spotkać, porozmawiać. Mogła wysłać list do brata. W sumie dawno nie rozmawiali...
Dawno? Ślizgon już zapomniał jak jego kochana siostrzyczka wygląda, ale cóż nie ma się co dziwić, ich poglądy ostatnio dość się zmieniły i nie mogli znaleźć tego odpowiedniego toru na rozmowy. Ale nic na to nie poradzi. Wyczekał się w wieży gdzie to jest pokój wspólny krukonów, ale nie zastał tam swojej siostrzyczki. Ale głupi, nie? No ale jednak to jest jego siostra, chciał utrzymywać z nią kontakt i nie ma się co dziwić, że chciał kontynuować ich relacje i ażeby jeszcze bardziej sobie ufać nawzajem. Kochał ją, mimo iz ostatnio się nie dogadywali, to nie mógłby jej stracić. Właśnie wracał z wieży Ravenclaw, kiedy to ujrzał swoją siostrę na brzegu jeziora. Szczerze powiedziawszy to właśnie wędrował do Hogsmeade, miał ochotę wyrwać tam Nadię, ale nic się jej nie odzywał, ponieważ sama powiedziala, że musiała dokończyć naukę czy coś takiego. Mniejsza o to. Ciekawe czy jego siostra orientowała się w tym, że Adrien podrywa jej koleżankę z domu, bo zapewne Nadię znala, tylko o rok była od niej młodsza więc chyba nie było innej opcji. - Wreszcie się doczekałem na Ciebie... Pół dnia sterczę pod drzwiami do Twojego pokoju wspólnego i się nie doczekałem. - powiedział do niej z drobnymi pretensjami. No wiadomo, że jego czas był dość cenny i nie miał ochoty dłużej na nią czekać, aż łaskawca wróci z nie wiadomo skąd. - Starzy pisali z pytaniem co się z Tobą dzieje, pokłóciłaś się z nimi? Bo do mnie od roku się nie odzywali i dopiero teraz dostałem od nich sowę. Powiem Ci, że nawet się trochę ucieszyłem, ale gdy zobaczyłem, że chodziło im tylko o Ciebie wyrzuciłem go do kominka. Jak Ty możesz ich słuchać? Tych gburów. - mruknął. Nie interesował się życiem teraźniejszym ich rodziców. Nie interesowali go kompletnie, miał ich głęboko gdzieś. Już chyba nigdy nie wróci do domu.
Rzeczywiście, ich kontakty jakiś czas temu uległy zmianie. Nie ma już pomiędzy nimi tak wielkiej więzi, jaka była jeszcze parę lat temu. Różnice poglądów ich podzieliły. I może to zasługa tego, że Adrien od jakiegoś czasu był taki...mniej Ślizgoński? Czyżby to Nadia miała na niego jakiś wpływ? Zawsze wydawało się przecież, że jej kochany braciszek jest odporny na takie działania, a tu proszę. Słysząc dobrze znajomy jej głos, nawet się nie odwróciła. Poczekała tylko, aż chłopak usiądzie koło niej i coś powie. Bo ona tematów do rozmowy z nim nie miała. I to również był jeden z wielu minusów ich urwanych kontaktów. -No widzisz, wreszcie się doczekałeś. -Rzuciła trochę znudzonym głosem i spojrzała na niego. -Potrzebujesz czegoś? -Dodała z zarysem lekkiego uśmiechu na twarzy i uniosła jedną brew. Jej twarz momentalnie zbladła, gdy chłopak powiedział jej o wiadomości od rodziców. Zawsze uważała, że Adrien źle postąpił odwracając się od nich. Teraz zrozumiała, że również w jej przypadku była to tylko kwestia czasu. Dojrzała i zrozumiała jego decyzję. -Jeżeli podniesie Cię to na duchu, to do mnie również się nie odzywają. -Zaśmiała się, trochę ironicznie, trochę nerwowo. Bo przecież rodzice powinni wspierać, pomagać, a nie ciągle krytykować. To nie jest rola rodzica, to rola Gabi. -Nic się ze mną nie dzieje. Wkurzają mnie, to wszystko. W sumie, zaczynam rozumieć czemu się od nich odwróciłeś. -Dodała i wrzuciła kolejnego kamyka do wody.