Brzeg ciągnie się niemal bez końca. Im bliżej brzegu tym wilgotna trawa powoli ustępuje błotu i mokremu piachu. Fale szkolnego jeziora są niemal niewyczuwalne. W tym miejscu zazwyczaj uczniowie wylegują się na słońcu zaś w zimie niejednokrotnie miłośnicy sportu urządzają sobie jogging.
Przekręciłam tylko oczami, albowiem wiedziałam, że żadnego rodzaju kłótnia tutaj nie pomoże. No stało się. Wpadł w jakiś głupi układ z moimi rodzicami i tego już nie cofnę. A szkoda... naprawdę sobie dobrze radzę! Wzruszyłam tylko ramionami, podchodząc do niego coraz bliżej... - Nie żartuj sobie tak na mój temat. - Odparłam. - A rym tak jakby ci nie wyszedł. Mugolski poeta to by z Ciebie nie był. - Dodałam lekceważąco. Stanęłam naprzeciw niego z dość ciekawską miną. - No niby czego im o mnie nie powiedziałeś? No czego? - Pytałam z uśmiechem, w końcu przytulając go mocno na przywitanie. - U mnie w porządku, no i niech będzie... tęskniłam za tobą. - stwierdziłam ze śmiechem, przytulając go dalej.
wątek zakończony. (przepraszam. zdejmowanie rangi i te sprawy)
Szkolna uczta już dawno się skończyła. Powinna być teraz w dormitorium, witać się z koleżankami, opowiadać o wakacjach... Lecz nie miała koleżanek, wakacje spędziła w Londynie, więc o czym tu opowiadać? Sama nie musiała też słuchać. Wystarczyło tylko spojrzeć i trochę pomyśleć. Jak niewielu ludzi to potrafi. A przecież to takie proste. Dziewczyna siedząca naprzeciwko niej podczas uczty wyjechała w góry na narty. Najprawdopodobniej Alpy. Była opalona,to prawda, śnieg w końcu odbija promienie słoneczne, lecz w pewnym momencie podwinęła rękaw koszuli- nikt nie zakłada długiej bluzki na plażę. Chłopak ze stołu Ślizgonów... Wysuszone włosy, oparzenia słoneczne, mała ilość jedzenia na talerzu... W pewnym momencie wyszedł z Wielkiej Sali do łazienki. Wniosek? Właśnie wrócił z ciepłego, tropikalnego kraju, w którym flora bakteryjna jest inna niż w Anglii. Flora zapewniła mu różne nieciekawe sensacje żołądkowe. Uśmiechnęła się do siebie. Uwielbiała wykorzystywać swoją umiejętność. Usiadła na trawie i wpatrywała się w jezioro, rozmyślając.
Wyszedł z hogwartu w dość nieciekawym nastroju choć często mu się to nie zdarzało. Był jakiś nie swój jego samo poczucie było okropne i bardzo go dołowało jednak to w całej sytuacji nie było najgorsze. Niby nic się nie wydarzyło a jednak nękały go dziwne przeczucia, które bardzo go niepokoiły. W takim rozmyślaniu dotarł nad brzeg jeziora, które było nadzwyczaj ,, dziwne'' nie miał bladego pojęcia dlaczego właśnie taki określenie wpadło mu do głowy. Rozejrzał się do okoła wydawało mi się że w tym miejscu będzie sam i nikt nie będzie mu przeszkadzał. Kilkoma łagodnymi ruchami wygładził swoją niebieską koszulę, w cieniutką kratkę i przycupną na niedużym kamieniu znajdującym się tuż nad samum brzegiem wody. Z dziwaczną dla siebie fascynacją spoglądał na gładką spokojną taflę wody, która niemal go wabiła jednak siedział niewzruszony, nawet jeden mięsień jego ciała nie drgną. Chłodny wiatr muskał jego włosy, które po chwili były już rozczochrane, ale wcale mu to nie przeszkadzało.
A jej się chciało tylko siedzieć przed kominkiem, wygrzewać się i poczytać książkę!... Cóż tu poradzić, że prorok codzienny ogłosił jej pogodę, która niedługo na się spieprzyć. Nie ma to jak! Ale z pogody trzeba korzystać, bo się zepsuje. Nie chcemy tego, prawda? Właśnie z tego powodu Harriet zmuszona była pójść na błonia, CHOCIAŻBY na błonia, mimo tego, że nie chciało jej się. Ale pięknie się wyróżniła z tłumu! Koszulka w odcieniach tęczy, a raczej TUNIKA w odcieniach tęczy, legginsy i do tego niebieściutka spódniczka, do tego jakieś pomarańczowe trampki. Takie coś rzadko można było widzieć!... Chociażby takie dziewczyny wystylizowane w taki sposób. Harriet z chęcią spotkałaby się z Maxem, ale na marne szukała go tam i z powrotem. I nie wiedziała, czemu akurat wybrała sobie brzeg jeziora. Najbardziej nietypowe miejsce, jaka mogłaby sobie wybrać. Szła przez jakże wspaniałe błonia do jeziora, aż w końcu przywaliła stopą w jakiś głaz. Przygryzła tylko wargi, żeby nie wrzeszczeć. No to siniak zarobiony. Albo gorzej. Stopa boli, nie będzie mogła chodzić!
Pogoda była nadzwyczaj ładna, ale jego kapryśny humor wcale nie miał zamiaru odejść w zapomnienie. Westchną lekko zirytowany i po raz kolejny rozejrzał się do okoła nie mając bladego pojęcia w jakim celu to robił. Wziął głęboki wdech i nagle na horyzoncie dostrzegł jakąś dziewczynę, w dość niecodziennym stroju. Nie miał najmniejszej ochoty z nią rozmawiać, ale że jako dobrze wychowany młody mężczyzna będzie musiał się odezwać i do tego silić na spokój...na samą myśl dostawał dreszczy. Podchodziła do niego coraz bliżej, przez moment zastanawiał się co ma ze sobą zrobić. Nagle na jej twarzy zauważył coś co chyba miało przypominać grymas bólu. Wziął głęboki wdech i podniósł się błyskawicznie, a po chwili zapytał łagodnym przyjacielskim tonem: - Czy coś się stało? - przyjrzał jej się bardzo uważnie - Nie wyglądasz za dobrze.
Chłopak. To on siedział na tym głazie?! Mógł chociaż krzyknąć "uwaga", albo coś w tym stylu, a nie siedział i gapił się na jezioro, zastanawiając się, czy wskoczyć, czy może zostać na powierzchni. niech idzie sobie na pomost i zanurkuje, proste to jest zadanie. Pływanie. Phi, kto by nie potrafił? Nawet Harrietka nauczyła się w tempie błyskawicznym. A propos chłopaka... czy ona nie widziała go raz, może dwa w pokoju wspólnym? Gryfonem jest na pewno. Tak czy inaczej, zapewne starszym od niej. Rok. Może dwa. Spojrzała jedynie na niego. - Nie, wiesz? Wszystko w całkowitym porządku! - mówiła masując swe palce. Będzie miała siniaka. Bolesnego! A chłopak nawet dostałby od niej z liścia, gdyby tylko nie była zajęta nogą. Jeszcze kiedyś pożałuje zadawania głupich pytań! Może sam był taki głupi jak jej but, że je zadawał? Przecież widoczne było to, że bolało, że nie było w porządku, a on jeszcze się pytał!
Widział jej minę pożałował, że wogóle się do niej odezwał, ale z drugiej strony cieszył się, że coś ją bolało. Może to nie było zbyt gryfońskie cieszyć się z czyjegoś nieszczęścia, ale jej głupie i dziecinne zachowanie strasznie go irytowało. Co jak co, ale wyglądała na osobą dorosłą i modrą? a może nie przecież jak by była modrą i uważną dziewczyną nie zrobiła by sobie tego co sobie zrobiła. Nie miał już zamiaru być dla niej miły mimo, że jego maniery wymagały tego od niego. Podniósł się szybko i spojrzał w kierunku dziewczyny, a po chwili odezwał się poważnym niemal grobowym tonem: - Doskonale jak nic ci nie jest. - w jego głosie dało słyszeć się czystą ironię i niechęć ogólnie cała jego postawa względem dziewczyny była pełna niechęci już od samego początku. Po krótkiej chwili czekania zrozumiał, że nic tu po nim jedyne co mu zostało to odejść od niej gdzieś daleko i nie użerać się z osobami, które mają nie równo pod sufitem. Wcisną dłonie do kieszeni i odszedł. z.t
Była zimna noc. Wiatr szalał, a Katherine siedząc na sporym kamieniu zacierała ręce. Cholera, mogła się cieplej ubrać. Przy sobie miała różdżkę oraz wycinek z gazety o śmierci Caroline Powers. Może jej się przydać. Zapaliła różdżkę i czekała. Czekała.
Szła powoli z zapaloną różdżką. Noc była zimna, więc miała na sobie czarne, długie futro. Szpilki od Louboutina też- czy zimno czy deszczowo, niemal zawsze je miała. Zauważyła czekającą Katherine. Siedziała na kamieniu, trzymając różdżkę w dłoni. Jednak coś było nie tak z jej spodniami. Jakby... -Masz coś w kieszeni?-zawołała melodyjnym głosem, błyskawicznie chowając się za drzewo-Czy też zmieniłaś płeć i cieszysz się z naszego spotkania? Zachichotała złowrogo, czekając na reakcję dziewczyny.
Poderwała się z miejsca słysząc głos. Przejechała różdżką po każdym drzewie i każdym krzaczku, jednak nikogo ani niczego nie zauważyła. Może jedynie jakiś ruch za dębem... Powoli, nie wydając żadnych odgłosów skradała się do ogromnego pnia. -To ty Jane?-spytała, starając się żeby głos jej nie drżał.
Zaśmiała się. Cóż za absurdalne pytanie. -Oczywiście-chowając różdżkę z gracją wyszła zza dębu uśmiechając się złośliwie. -Jane Moriarty. Heeeeej...-przeciągnęła samogłoskę zbliżając się do dziewczyny -Ta Jane? Jane-Córka-Mordercy? TEGO Mordercy? Naprawdę zrobiłam na tobie takie nikłe wrażenie? Biedna, mała dziewczynka, wychowująca się bez tatusia? Cóż... Sądzę, że o taką iluzję właśnie mi chodziło. Patrzyła prosto w oczy dziewczyny, poprawiając włosy.
Celowała w Jane różdżką, czując jak jej serce gwałtownie przyśpiesza. Dziewczyna ją przerażała. I to bardzo. Boże, po co ona tu przyszła... -Chciałam się dowiedzieć, czego ode mnie chcesz. I dlaczego to wszystko robisz.
-Czego od ciebie chcę?-przekręciła głowę, jak małe dziecko zaciekawione nową zabawką. -W sumie tego samego co ty. Nudzę się. Chcę trochę...adrenaliny. A ty mnie fascynujesz. Na początku nawet mi się spodobałaś, muszę to niestety przyznać... Włamałam się nawet do archiwum, specjalnie dla ciebie... Niestety, z marnym skutkiem-pokazała Katherine swoje blizny, pamiątkę po wizycie w archiwum. -Jednak udało mi się zdobyć jeden bardzo cenny dla mnie skrawek...-wyciągnęła z biustonosza, ignorując zdziwione spojrzenie Kate, malutki skrawek papieru. -Rodzina: matka i ojciec... mugole..-schowała go z powrotem i uniosła brwi-W tym momencie postanowiłam sobie darować podryw... Nie chcę się ruchać z brudną szlamą- skrzywiła się teatralnie
Przemilczała komentarz Jane. Szlama, brudna krew... Typowe. Postanowiła wyciągnąć asa z rękawa. A raczej z kieszeni -A propo's skrawków...-wyciągnęła kawałek gazety i w świetle różdżki wciąż wycelowanej w Jane zaczęła czytać. -Caroline Powers, 12 letnia mugolka mieszkająca w Bristolu nagle zmarła... Nie wiemy, czy dziewczynkę zabił czarodziej czy mugol, ale została otruta...-spojrzała prosto w oczy Jane. Nagle przestała odczuwać strach. -Nikt nie przepuszczał, że sześciolatka może zabić starszą od siebie... Bo to oczywiście ty ją zabiłaś Jane. Przez ciebie umarł człowiek.
-Ludzie już tak MAJĄ ŻE UMIERAJĄ!!!-krzyknęła głośno. Jej głos potoczył się po błoniach. Była wściekła. Myślała, że nikt się nie dowie... -Dokuczała mi. Zawsze mi zabierała zabawki, przezywała...-powiedziała cichym, miłym głosem. Jednak po chwili jej nastrój gwałtownie się zmienił -Więc sprawiłam że przestała!!! Zaczęła się śmiać. Nisko i głośno. Przestała po kilku minutach. -A tak w ogóle...-błyskawicznie wyjęła różdżkę i rzuciła się na Katherine. Ręką złapała dziewczynę za gardło, a drugą wykopała różdżkę z dłoni. -Masz pojęcie, co się stanie, jeśli nie przestaniesz się mieszać w moje sprawy, Katie?
Nagły wybuch agresji Jane ją zaskoczył. Nie miała czasu, aby zareagować. Teraz leżała przygnieciona przez Jane, bez różdżki i z ręką na gardle. Jednak mimo wszystko nie odczuwała strachu. -Hmmm...-zamyśliła się teatralne po czym zakaszlała cicho. Jane miała naprawdę mocny chwyt. -Niech zgadnę... Zabijesz mnie.
Dziewczyna zakaszlała, więc zabrała rękę. Zamiast tego przyłożyła jej różdżkę do policzka. -Zabić cię?-skrzywiła się, jęcząc niczym mała dziewczynka-Zabiję cię tak czy siak, ale kiedy indziej... Zostawię to sobie na specjalną okazję, ale nie, nie nie... Jeśli nie przestaniesz się mieszać... SPALĘ CIĘ. SPALĘ CIĘ RAZEM Z SERCEM
Katherine dreszcz przeszedł plecach. Jane jej groziła i obiecała jej śmierć. To było niepokojące. Ale zarazem ciekawe. Co też Jane dla niej wymyśliła. Raczej nie truciznę tak jak w przypadku biednej Caroline... Dla niej pewnie przyszykowała coś specjalnego. I co to miało znaczyć. Spłonę razem z sercem? -Przecież dobrze wiesz: ja nie mam serca-mruknęła, uśmiechając się ironicznie.
Uśmiechnęła się złowrogo, patrząc na Katherine. Fascynująca dziewczyna. I wcale się jej nie bała. Musi sprawić, aby zaczęła. -Lecz obie wiemy, że z tym sercem to nie do końca prawda.-puściła Katherine i wstała otrzepując ubranie -To Vivienne Westwood, nie gap się tak, wiem że cię na to nie stać..-mruknęła po czym uśmiechnęła się i puściła Katherine oczko -Tak więc ciao... Katherine Adler. Powiedziała i zaczęła odchodzić.
Wstała i chwyciła różdżkę. Spojrzała z pogardą na oddalającą się Jane i poszła w drugą stronę. Jednak po chwili odwróciła się. -Kiedyś cię dorwę!-krzyknęła.
Zaśmiała się i odwróciła -Raczej wątpie, Kat!-krzyknęła jak najgłośniej potrafiła. Nie wiedziała czy dziewczyna ją usłyszała. W każdym razie została ostrzeżona. Bo Jane nigdy nie grozi. Ona ostrzega. [zt]
Alexis lubiła ćwiczyć. Zarówno zaklęcia jak i ciało. Dziś akurat postanowiła pobiegać. Lubiła biegać. Dlaczego? To całkiem proste, bieganie wyzwalało jej ciało. Czuła się wolna jak nigdy, gdy nogi niosły ją przed siebie w bliżej nie znanym i nie określonym kierunku. Poza tym, bieganie było dla niej zazwyczaj jedną z tych chwil wytchnienia w których mogła pomyśleć. Przemyśleć swoje problemy, czy też oddać się rozmyśleniom kompletnie bez sensu, jakby chociaż myślenie o wyrzeźbionych torsach przystojnych facetów. Która kobieta nie lubiła na nie patrzeć? W tej chwili Lexi biegła po trawie, patrząc przed siebie. Na sobie miała długie czarne legginsy i luźny męski podkoszulek z napisem „ It's too late to die young” zabrała ją kiedyś któremuś z facetów z którymi spała. Chyba na wakacjach w Hiszpanii z dwa lata temu. Włosy miała związane w koński ogon, który miarowo podrygiwał w rytm jej kroków. W dłoni zaś nadal nie tkniętą butelkę wody. Wszystko pięknie ładnie, jednak zapomnieliśmy o jednym. Mianowicie o tym, że Lexi gracją nie grzeszyła. I właśnie teraz w tej chwili, gdy biegła myśląc kompletnie o niczym, potknęła się. Jej lot w kierunku ziemi można opisać jako piękny aczkolwiek krótki. Co było przyczyną jej upadku. Wystający kamień? Szczerze wątpię, znając pannę Sky, najpewniej potknęła się o własne nogi.
Ostatnio wiele się działo, nic więc dziwnego, że bywały nawet dni, kiedy Janett nie wstawała rano, aby pobiegać. Zwłaszcza, że czuła się gorzej z dnia na dzień. Studenci z domu Gryfa nie dość, że pogarszają psychikę, to i zwiększają przeziębienie. Za nic jednak nie chciała skierować się w kierunku skrzydła szpitalnego, taki ma dziwny kaprys. Chociaż wcale nie jest to kapryśna dziewczyna! No ale, wracając do tematu... Dziś poczuła się lepiej, taki nagły przypływ sił. Jest poniedziałek, początek tygodnia - kobieto, ogarnij się i weź się za siebie! Podbudowana takim pozytywnym myśleniem, napisała wszystkie eseje (pomijając eliksiry, ale to normalne) i właściwie to zrobiła chyba wszystko, co trzeba. Ze spokojnym sumieniem ubrała zatem swój niezawodny bordowy dres i udała się na błonia. Chyba nieco za bardzo przeliczyła się, stwierdzając, że ma lepsze samopoczucie... Było jej niewiarygodnie zimno! Głupi pomysł, biegać będąc w takim stanie, ale cóż! Bieganie to bieganie - coś, co robi się codziennie, every day. Równie dobrze mogłaby się nie uczesać lub nie umyć zębów. Absurd, prawda? Truchtem skierowała się w stronę jeziora, będąc święcie przekonaną, że nikogo tam nie będzie. I dobrze! Kaszlenie, kichanie, katar i ból gardła to nie jest najlepszy zestaw do życia towarzyskiego. Plus jeszcze ten przeszywający ból w klatce piersiowej... Zupełnie, jakby ktoś ciął tasakami jej płuca. Pewnie gdyby teraz nie biegła, to wszystko byłoby w porządku z jej szanownym organem oddechowym. Hm, zamiłowanie tej Krukonki do sportu przebija wszystkie inne choroby. W końcu ona twierdzi, że to ją nawet uzdrawia, prawda? Dobiegła nad brzeg jeziorka, którego tafla wręcz lśniła w świetle księżyca, ponieważ bądź co bądź, było już ciemno. Ale ktoś już tam był. Postać biegła, a właściwie to nawet potknęła się i w ostatnim momencie panna Brooks zdołała zostać podporą dla dziewczyny - bo sylwetka wskazywała na to, że właśnie takiej była płci. - Hej, nic ci nie jest? - zapytała troskliwie, spoglądając na twarz dziewczyny. Czyżby to Alexis? Jak mogła jej nie rozpoznać... No tak, uprawianie sportu w rozpuszczonych włosach ogranicza pole widzenia. - O, to ty! Co słychać? Jej słowa zabrzmiały raczej entuzjastycznie i tak faktycznie było - nie miała nic przeciwko obecności dziewczyny. Choć kiedyś się nie znosiły, teraz lubią się i w gruncie rzeczy to jest zmiana na lepsze!
Była pewna, że poleci. Że najzwyczajniej w świecie zaryje kolanami i twarzą o glebę, i kto wie, z jakimi obrażeniami wyjdzie z tej konfrontacji podłoże-ona. A jednak nie upadła. Automatycznie zamknęła oczy, jakby tak w jakiś sposób mogła złagodzić ból upadku, który nigdy nie doszedł, gdyż przed upadkiem, na który tak już niecierpliwie czekała uchroniły ją czyjeś ramiona. Może jakiś przystojny książkę z bajki? Alexis zaśmiała się do myśli która pojawiła się w jej głowie i otworzyła oczy by zerknąć na swojego wybawiciela, który.. okazał się dziewczyną. Z krwi i kości i budowy ciała i włosy. Owa persona zapytała Lexi czy nic jej nie jest, na co nawet nie zdążyła odpowiedzieć, bo zaraz potem ta sama osoba(bo jaka inna?) przywitała się z nią. Spojrzała więc w cieniu nocy na swoją wybawczynię i rozpoznała w niej znajomą. -Hej Janett. - powiedziała, odwzajemniając uśmiech i w końcu wstając by nie być już ciężarem dla dziewczyny. -Wyszłam pobiegać z wszechogarniającej nudy, ale jak widać nie idzie mi to za dobrze. - odpowiedziała, wzruszając ramionami i lekko uśmiechając się na znak iż sama śmieje się z własnej niezdarności.
Jej, przepraszam, ale nie zauważyłam, a do tego zabilam swoje oczy i całe bolą więc pewnie pełno tam błędów wybacz!
No cóż, Janett może nie była przystojnym blondynem na białym koniu, ale jednego zaprzeczyć jej nie można - siły w sobie trochę miała! Przynajmniej zapobiegła upadkowi, prawda? Usłyszawszy, że dziewczyna wyszła pobiegać z powodu nudów, poczuła się jakoś tak... niepewnie. Czuła, że w tej chwili powinna wracać do zamku, skierować się do skrzydła szpitalnego i wypić najbardziej niesmaczny eliksir świata - wszystko, tylko żeby wrócić do zdrowia! A tymczasem zimny wiatr przebijał się przez jej ciało, a ona zapewne rozwijała przeziębienie późnojesienne. Patrząc na Alexis jak na normalnego, zdrowego człowieka, już w ogóle była pewna, że nie powinno jej tu być. W tej chwili mogłaby siedzieć w ciepłym łóziu i grzać się tam, ale nie... Ona musiała zrobić po swojemu. - Oj tam, jak nie idzie dobrze? Ja, kiedy poraz pierwszy poszłam biegać, po jakichś sześciuset metrach nie mogłam złapać tchu. - uśmiechnęła się na to wspomnienie. Pamiętała to, jakby stało się to wczoraj. Miała wtedy czternaście lat. Zdołowana była kolejnym złym stopniem z eliksirów - no przecież to jest niedorzeczne, żeby tyle ich mieć! Chciała się wyżyć, zmęczyć tak bardzo, aby padała ryjem na ziemię. Ubrana w pierwszy lepszy dres wyszła na błonia i zaczęła biec, szybko jak torpeda. No i po sześciuset metrach padła, tak zwyczajnie i po prostu. Ha, siedziała cały tydzień w skrzydle szpitalnym - tak ją bolały wszystkie mięśnie! - To było straszne... - dodała jeszcze z udawaną zgrozą w głosie. Raczej powiedziałabym, że dosyć żałosne, zwłaszcza iż była wtedy niewyżytym dzieckiem. Ha, każdy z nas ma jakieś odpały.
Sorkens, ale ja też późno odpisałam jak widać :c Może być kilka błędów w tekście, nie sprawdzałam!
Nie wiem, czy już pisałam czy nie, ale Alexis cieszyła się, że w końcu stała na własnych nogach, nie musząc korzystać dalej z pomocy koleżanki. Strasznie ciężka to ona znów nie była, ale z drugiej strony sama Janett ważyła pewnie tyle co ona i panna Sky nie chciała nadwyrężać jej ramion. Przeciągnęła się i zrobiła ruch głową by rozluźnić kręgi szyjne a potem znów spojrzała na swoją towarzyszkę. -Tak, ale ty przynajmniej nie potykałaś się o własne nogi. Powiedziała wskazując na nią palcem, jakby ten gest miał nadać większą wartość jej argumentowi. Który jakby się nie spojrzeć nie był taki zły. Kto normalny potyka się o własne nogi biegnąc. W sumie Lexi nie była do końca normalna, więc siłą rzeczy miała prawo do potykania się o własne nogi. Rozumując logicznie. Słysząc jej "to było straszne" roześmiała się i pokręciła rozbawiona głową. No tak, kiedyś i dla niej taki odcinek był nie lada wyzwaniem. -Założę się, że miałaś nieziemskie zakwasy. Powiedziała uśmiechając się trochę wrednie do dziewczyny obok.
wybacz! ponownie! Ale wczoraj się uczyłam od 18 całą noc. I a) dlatego dopiero teraz. b) dlatego poziom tego postu jest tak niski.