- Widzę, że ty też nie grzeszysz nagannym humorem. - Powiedziałam, a po chwili obie śmiałyśmy się jak dwie szajbuski. Po chwili zdałam sobie sprawę, że wszyscy siedzący na sali patrzą na nas jak na ostatnie kretynki, a mój brzuch nadal szalał. No cóż, w końcu ta sałatka to moja dzienna porcja warzyw. Więcej już jeść nie będę, więc władowałam sobie ogromną ilość warzyw na talerz. Tak samo uczyniłam z talerzem siedzącej naprzeciwko Elliott, uśmiechając się do niej. - Jesteś chuda jak patyk, dziewczyno. Powinnaś też coś jeść. - Dodałam, widząc jej zdezorientowaną minę. - A teraz, ładnie, siup. - Nabiłam na widelec sałatę i wcisnęłam jej do buzi. Sama później też sobie władowałam. Pewnie wyglądałyśmy teraz jak chomiki, z pełną ilością jedzenia zgromadzonego w policzkach.
Obiecała sobie, że jednak nie weźmie udziału w takiej imprezie. A wyszło, jak wyszło. Na Głowę Merlina, co ją podkusiło by iść na to i wziąć jeszcze udział w losowaniu? Nigdy raczej nie przepadała za takimi imprezami, wolała o wiele bardziej koncerty, na których naprawdę można było się wyszaleć. A bale? Bale kojarzyły się raczej z nudnym siedzeniem przy stoliczku i czekaniu czy może ktoś by się zgodził na jakikolwiek, krótki taniec. Cóż, nie była tą dziewczyną, u której tematem jednym od kilku tygodni był owy bal. Nie, nie, wcale tak nie było. Przyjęła to do swojej świadomości i raczej potraktowała to dość obojętnie. Ale zapisała się, bo miała nadzieję, że może wystąpią tu Fatalne Jędze. Nie przejmowała się zbytnio, w co się takiego ubierze. Nie robiła z tego jakiegoś wielkiego szumu, w końcu to tylko zwykła kiecka, buty i jakiś dodatek. Wielce się stroić..pff. Ale kiedy nadszedł w końcu dzień balu, przyszykowania zaczęła trochę wcześniej. Nie chciała wyjść na spóźnialską. Kiedy ubierała zieloną, zwiewną sukienkę, która idealnie pasowała do zielonego meloniku wciąż zastanawiała się, kim okaże się jej partner. Obstawiała wszystkie możliwości, ale żadnej nie była pewna. Swoje blond włosy zostawiła rozpuszczone, na nogi zaś założyła baleriny. Na szpilkach by się tylko męczyła, i właściwie wolała się nie katować w takich butach. Poprawiła się jeszcze i uznawszy w duchu, że jest chyba ok, wyszła z swojego dormitorium by po jakichś kilku chwilach znaleźć się przed Wielką Salą. Nie weszła do środka, chcąc by w ten sposób jej partner nie musiał jej szukać godzinami w środku wśród bawiących się par.
Oczywiście Gilbert również musiał się pojawić na balu. Był na tyle dobry, że postanowił pojawić się na nim całkowicie trzeźwy i w ogóle ogarnięty. A przynajmniej tak pozornie. Wiadomo, odbijało mu przed wakacjami. Nie żeby mu odbijało na okrągło, ale cicho. W koncu to miały być najlepsze wakacje świata. Najpierw sobie pojadą szkolnie i z Szarlotką nie wiadomo gdzie, a potem jeszcze kupią sobie super mieszkanko i spędzą tyle czasu razem, że to się w głowie nie mieści i w ogóle to będą takie piękne dni, że matko i córko. Ale to nie teraz. Teraz był bal i na tym trzeba się skupić. Obiecał swojej dupeczce, że się pojawi, więc nie może nie przyjść. Tylko w co on ma się ubrać, jezus. To jest skomplikowana czynność. Tyle nad tym wszystkim myślał. A co wybrał? Jak to on. Nie miał skarpetek, bo jest hipsterem. Miał za to trampki w kolorze kamizelki ostrzegawczej. No, słowem takie oczojebne jak tylko się da. Po hipsterku zdecydował się jeszcze na czarne jeansy i jakże piękny t-shirt z napisem NIE STUKAM JUŻ TWOJEJ DZIEWCZYNY. Ale miało byc elegancko, kurcze. Właśnie dlatego zawiązał sobie super, czarny krawat. Co tam, że krzywo i w ogóle, jest hipsterem przypominam. No i jeszcze stylowy kapelusik żeby zakrywać pół twarzy niczym Bond i swoje, o dziwo, uczesany włosy i jest gotowy na bal. I nawet się na niego nie spóźnił. Ale był ucieszony jak przybył! Wreszcie ślizgoni triumfowali. I szybko dostrzegł swoją narzeczoną w tłumie. jezus, ale nic dla niej nie miał, to przykre. Coś wymyśli! Oczywiście musiał przywitać się jak ten Tarzan. Stąd to klepnięcie w kościsty pośladek Krukonki i słodziutki buziak wycelowany prosto w jej policzek. - Siema! Mam dla ciebie eee... - Rozejrzał się niepewnie szukając prezentu na ostatnią chwile. Oh, jakaś szklanka z ponczem. Szybko wylał go pod stół myśląc, że to jakiś zielony glut i podsunął jej naczynie - Prezent, taki tam, z okazji balu i wakacji, któe będą zajebiste, bo ze mną i matko kochana umre jak dzisiaj nie skończymy w łóżku - Całkiem odruchowo się do niej przytulił jak ten biedny misio i oparł czoło o jej ramie w ostatniej chwili łapiąc kapelusik, który mu prawie spadł na ziemie, szkoda by było!
Kaoru zupełnie nie rozumiał idei tego balu. W tym roku szkolnym wydarzyło się dla niego tyle smutnych rzeczy, że naprawdę nie było czego świętować. I...kurczę, nie miał ochoty na niego iść. Ale znajomi wręcz siłą zapisali go na losowanie pary ("No dalej Kao, może znajdziesz sobie kogoś!" Kogoś? PFFFFFF!) ubrali go w garnitur (wyglądał tak jak na avie) i wypchnęli na Salę. Rany, kto go pokarał takimi ludźmi, no proszę ja was. Po jaką anielkę łazić na jakieś imprezy z nie wiadomo kim jeśli tak naprawdę wciąż marzymy by być tu z ukochaną osobą, której już nie ma? Osobiście uważam, że mógłby się już troszeczkę ogarnąć, ale on mnie nie słucha. Wciąż ma tę swoją depresję i obawiam się, że nie minie mu ona zbyt szybko. Czuł się jakby ktoś dał małemu chłopcu śliczną, nową miotełkę, potem ją zabrał, potem oddał, a teraz zabrał, ale już na zawsze. Tak samo było z nim i z...Nią. Nawet Jej imię stało się tabu. No ale cóż. Znajomi nie przyjęli żadnych jego jęków, że nie chce i nie może, a Puchon nie miał siły się z nimi sprzeczać. Tak więc ruszył z dosyć cierpiętniczą miną w miejsce imprezy...kończył się rok szkolny. Rok, który z jednej strony przyniósł mu szczęście, a z drugiej zmienił jego życie na zawsze. Na niekorzyść. Ale dobra. Nie marudzimy tylko ładnie idziemy na bal spotkać się z tą nieznajomą, a może znajomą niewiastą. Oby to nie była jakaś rozrywkowa, pusta lala, która na siłę będzie próbowała go uszcześliwić i rozweselić bo on się chyba zabije. W końcu dotarł na miejsce, otworzył drzwi i rozejrzał się dookoła. Musiał przyznać, że dosyć ciekawie urządzono salę. Srebrno-zielona mgiełka nadawała niezwykłą tajemniczość i taką magię pomieszczeniu. Klimat tropikalny też był w porządku. I ojaaaa, huśtawki! Ale bajer! O, i miała grać Dyanna. Kaoru nawet lubił tą piosenkarkę. Ale chwila...poprawił [color=green]zieloną chustkę w węże[color], którą obwiązał sobie nadgarstek i rozejrzał się dookoła. Widząc pewną panią w rogu sali uśmiechnął się lekko, a widząc i u niej taki sam atrybut jescze szerzej! CAAAAAANDYYYYY! Rany, jak on się cieszył, że wypadło akurat na jego kochaną be ef ef! No kurcze, ale super. Przynajmniej nie będzie się nudził! Podszedł szybkim krokiem do dziewczyny i klapnął sobie koło niej. -Hej. Ślicznie wyglądasz. I ten, jesteś moją parą, fajnie nie?- wyrzucił te słowa z siebie uśmiechając się do Puchonki. Może nie będzie tak źle, skoro spędzi ten wieczór z Candy.
Zaczynałaś tracić cierpliwość do wszystkich - uczniów i nauczycieli, przyjaciół i wrogów, Gryfonów i Ślizgonów. Nie mówili o niczym innym, najważniejszy dla nich był zbliżający się bal, kończący kolejny rok. Rzadko dawałaś się wciągnąć w kolejną rozmowę,w której dziewczęta uważnie analizowały swoje stroje, plotkowały o partnerach i umawiały się na malowanie i czesanie. Najzwyczajniej w świecie zaczynałaś tym rzygać.
Do dnia, w którym Wielka Sala miała zapełnić się uczniami każdego domu, w każdym wieku razem z uczniami z wymiany. Szczęście, że w szafie już od jakiegoś czasu wisiała czerwona suknia, do której ubrałaś białe buciki. Z włosami nie zrobiłaś nic szczególnego, umyłaś, wysuszyłaś, wyprostowałaś i tylko koło lewego ucha wpięłaś małego, białego kwiatka. Ot, delikatny akcent, którym chciałaś wyróżnić się z grona kilkuset dziewcząt. Na szyi zawiesiłaś delikatny sznur perełek, takie same znalazły swoje miejsce w twoich uszach i na nadgarstku. Byłaś gotowa.
Nie spieszyłaś się. Powoli szłaś korytarzem, nie bardzo wiedząc, gdzie będzie na ciebie czekał Dexter. Nie umówiliście się na konkretne miejsce, teraz zaczynałaś tego żałować. W biegu mijali cię młodzieńcy, spieszący na spotkanie ze swoimi partnerkami, dziewczęta dumnie wyprostowane delikatnie ściskały ramiona swoich partnerów. Wszyscy wydawali się szczęśliwi, że rok się kończy, że przed nimi ostatnia taka impreza w roku. Dodatkowo schodzenie po kolejnych stopniach utrudniała ci długa suknia, przy każdym kroku złośliwie szurająca po posadzce. Na szczęście nie zabrałaś żadnej torebki i teraz mogłaś obydwoma dłońmi unieść materiał do góry.
Zatrzymałaś się na szczycie schodów wiodących do Wielkiej Sali. I zamarłaś. Nie wiedziałaś, co masz dalej robić, pozostawało ci czekać, aż Dexter zjawi się i zabierze cię na dół, na bal.
Ten rok przeminął jak z bicza strzelił. Ciągłe lekcje i jakieś tam imprezy, na których oczywiście był trzeźwy, wszystko to wydawało się jakieś takie odległe, mając już w głowie obraz wakacji. Jedyną rzeczą, która pozostawała świeżo w jego pamięci, było jego pierwsze od dawna spotkanie z Maddie. Co dzień wieczorem przypominał sobie każdy szczegół ich rozmowy, każdy gest i każdy dotyk. Miał ją nawet zaprosić na bal, ale nie wystarczyło mu odwagi. Cóż za niedojrzałe zachowanie. Co też miłość robi z ludźmi. Miał jedynie nadzieję, że zobaczy ją dziś chociaż z daleka albo że będzie mógł jej szepnąć, jak pięknie wygląda. Mężczyźni na balach mięli o tyle dobrze, że nie musieli godzinami stroić się, malować i układać fryzurę. On już od dawien dawna wiedział, cóż takiego założy, jak się uczesze i to wcale nie dlatego, że tak długo nad tym myślał. Po prostu miał jeden jedyny sprawdzony garnitur na takie okazje, a włosy po prostu uczesał. Przed samą uroczystością wykąpał się szybko, wypachnił jakąś ładnie pachnącą wodą toaletową i ubrał. Ugh, jakże niewygodnie mu było w tym galowym ubraniu. Uśmiechnął się jednak pocieszająco do swojego lustrzanego odbicia i ruszył do Wielkiej Sali. Po drodze spotkał Rosę, na widok której trochę odebrało mu głos. Wziął się jednak w garść i podszedł do niej, życząc miłej zabawy i całując w policzek, po czym wznowił swoją podróż. Myślał, że będzie jednym z pierwszych osób, ale… no cóż… przeliczył się. Kiedy stanął w drzwiach, mógł zauważyć spory tłum uczniów, studentów i nauczycieli, gawędzących w najlepsze, popijając poncz. Stanął na palcach, by móc odszukać jasną czuprynkę jego partnerki i w końcu ją znalazł! Siedziała na jednej z huśtawek. Uśmiechnął się szeroko. Wyglądała prześlicznie w krwistoczerwonej sukni. Jak to się właściwie stało, że szedł na bal z samą Effie Fontaine? Sam nie był do końca pewny. Ale właściwie, czy to ważne? Udało mu się przedrzeć przez gąszcz ludzi. - Pięknie wyglądasz, Effie. – To powiedziawszy ucałował ją w policzek, po czym uśmiechnął się tajemniczo. - Mam coś dla ciebie. Wyciągnij rękę. Kiedy podała mu dłoń (bo zakładam, że przed tym nie miała żadnych oporów), nałożył jej na nadgarstek bukiecik kremowych kwiatów, po czym związał wstążkę, na której był on uczepiony. Ach, te wszystkie amerykańskie filmy na coś się jednak przydają. Klapnął sobie koło niej i przez chwilę po prostu na nią patrzył, jakby się nad czymś zastanawiając. - Chciałabyś zatańczyć? Albo może wolisz na razie posiedzieć? Zaproponowałbym ci coś do picia, ale widzę, że to już sobie sama załatwiłaś…
Ostatnio zmieniony przez Frederick Ainsworth dnia Nie Cze 17 2012, 19:36, w całości zmieniany 1 raz
Cóż, Mormija miała cichą nadzieję, że jednak Bonawentura stchórzy, jak dzieciak i się nie pojawi. Jednak myliła się, sądząc, że jego nieśmiałość powstrzyma go od uczestnictwa w balu. Gdy go zobaczyła, nagle się spięła i poczuła dziwny dreszcz zdenerwowania. Zacisnęła wargi i odburknęła przywitanie. Wzięła od niego bukiecik i nie wiedziała, czy ma mile podziękować, zaśmiać mu się w twarz czy rzucić zgryźliwy komentarz. Wyskoczył z tymi kwiatami jakby to był jego pierwszy w życiu bal na koniec roku, jakby nigdy nie bł na żadnej wielkiej, oficjalnej imprezie, jakby dopiero co przechodził okres dojrzewania. Ale z drugiej strony było to na swój sposób nieco urocze. - Nie trzeba było. - powiedziała wielce dyplomatycznie. Nie dała mu jednak przypiąć sobie bukieciku, wolała zrobić to sama, jakby w obawie, ze Bonawentura coś knuje. Gdy tylko przy jej sukience pojawiły się kwiaty, i Mormija zaczęła czuć się jak nastolatka. - Dobrze wyglądasz. - rzuciła cicho i szybko odwróciła wzrok szukając miejsca gdzie mogą usiąść.
Najpierw klepnięcie w tyłeczek, a potem ten szybki pocałunek w policzek. Popatrzyła na chłopaka i myślała, że chyba zaraz jej szczena opadnie na samą podłogę z totalnego szoku. Co jak co, ale Gilberta Slona to ona się nie spodziewała. Serio. W sumie to odetchnęła z ulgą, że jednak kogoś wylosowała. Bo różnie to tam mogło wyglądać - obstawiała też taką kategorię ; zabrakło by facetów, wszystkie by miały tylko nie ona i by musiała wybrać się sama. Ale Gilbert przypadł jej już na samym początku do gustu. No, przynajmniej nudno nie będzie i nie będzie musiała tańczyć jakiegoś tańca-przytulańca. Chociaż.. z tym Ślizgonem też nigdy nic nie wiadomo. Odwzajemniła uścisk dosyć niepewnie i uśmiechnęła się szeroko do chłopaka. - Z tym ostatnim to zobaczymy! - zaśmiała się, kiwając ostrzegawczo na niego palcem, szczerząc się dalej. Dobra, zdecydowanie się polepszył jej humor, wiedziała już, że to raczej nie będzie nudny i spokojny wieczór.
Na pytanie o to, czy długo czytał tylko wzruszył ramionami. Nawet jeśli by miał tu stać godzinę, wypatrując Mureę, to chyba warto, prawda? - Mam nadzieję, ze oficjalna cześć balu nie potrwa zbyt długo. - powiedział odrywając wzrok od kobiety i skupiając się na widelcu. Chwycił go i zaczął stukać nim o blat w geście małego zniecierpliwienia. Jakoś nigdy nie bawiły go te wszystkie rozmówienia dyrektora, gratulacje i podziękowania, dłużyło się to w nieskończoność, nudziło i złościło większość, Szczególnie tych, którzy nie wygrali pucharu domów. - Dobrze, ze nie muszę siedzieć tu sam! Uśmiechnął się szeroko. Przez chwilę się zastanowił, kto by mógł z nim iść, gdyby nie pojawiła się Rei. Gdyby jednak nagle przyszła mu ochota, ze musi mieć parę mimo wszystko. Nie, nie mógł przecież myśleć o Quentine, która jak na razie była jego uczennicą. Boże. Ale wyjątkowo szybko odepchnął te myśli i skupił się na towarzyszce. - Szczerze, to rano nie miałem ochoty iść, po tym co się działo w Londynie, ale nie mogłem ci tego zrobić, prawda? - zaśmiał się. - W sumie, pomyślałem, że idę tu tylko dla ciebie. Nie miej mi tego za złe, znaczy... wiesz... Zaczął się plątać. - Jestem po prostu wkurzony, tyle miesięcy pracy na nic...
Ostatnio zmieniony przez Shane Patrick Wolff dnia Nie Cze 17 2012, 19:54, w całości zmieniany 1 raz
Bal, bal, bal, bal, wszyscy gadali o balu. Przecież one nawet w połowie nie były tak zajebiste jak te imprezy które robili z Queniem, czy Jirim, czym więc tu się tak jarać? Było nie dość, że sztywniej, to jeszcze mniej alkoholu. No ale okej, koniec roku i takie tam dyrdymały, żegnajmy wszystkich. A i podobno miało byc losowanie par! Ostatnie coś kojarzył, że chyba mu się nie udało, w sumie nawet nie potrafił powiedzieć kogo wylosował, ale coś mu świtało, że nie było dobrze. Akurat miło się złożyło, że Rosa coś wspomniała o braku pary. Zapewne gdyby przyszedł sam, kogoś sobie by tam zorganizował, to już akurat nie problem, acz miło było dla odmiany od razu przyjść ze starą, dobrą (i podkreślmy, bardzo ładną!) znajomą. Dexter nigdy nie szykował się specjalnie na przeróżne okazje, nigdy zbytnio go nie interesowały jakieś konwenanse. Co na imprezę założy, zdecydował w ostatniej chwili, wyłapując jakieś bardziej nadające się ciuchy. W ich skład wchodziły między innymi granatowe rurki, jak i marynarka w podobnym kolorze, jeden ze swoich kapeluszy także wziął. Nim dotarł do sali, zagadał się z paroma osobami, które koniecznie chciały mu coś przekazać, bądź o czym on sam sobie przypomniał. W końcu po tych drobnych komplikacjach (chociażby powrót po alkohol, wszakże nie zamierzali tam z Rosą trzeźwo siedzieć), w końcu dzielnie dotarł na miejsce. Dymu czy też superowej mgły było na tyle w cholerę, że chwila odgarniał go rękoma, w końcu pogodzony z ograniczoną widocznością, przyłączył się do robienia chmur poprzez odpalenie papierosa. Wszakże musiał się czymś zając czekając, aż Rosa się pojawi. Ponieważ był całkiem niedaleko środka sali, to dobrze widział przychodzących, między innymi dostrzegł pół wila Merlina (o trzy sekundy zbyt długie spojrzenie i myśli krążące wokół uroków romansowania z wilami), a także Melanie (ładna, ładna, zaraz, zaraz, czy to nie przyjaciółka jego pewnej ex?), ładnie kiwnął im ręką w której miał dymiącego się papierosa. I wróciły do niego myśli, że wypadałoby poszukać Rosy. Jakoś wyjrzał przez drzwi i tak pięknie się złożyło, że dostrzegł ją przy schodach. Uprzednio wyrzuciwszy papierosa, podszedł do niej, witając ją buziakiem w policzek. - Ładnie wyglądasz - rzekł podając jej rękę i wracając z nią ponownie na salę. Właściwie miał też nadzieję, że podczas imprezy spotka paru znajomych, z którymi ostatnio się mijał. Szczególnie tych znajomych, co to wciąż mu nie powiedzieli, że planują olać szkołę. Ale dobra, wróćmy do akcji na balu. - Twój ostatni list był na tyle inspirujący, że wziąłem ze sobą gin - powiedział do Rosy, gdy już znaleźli się w tej zadymionej sali, a wciąż jeszcze kierowali się ku stolikom. W końcu znaleźli jeden wolny i Vanberg wyciągnął owy alkohol (jakże misternie schowany w kieszeni!), jednocześnie szukając wzrokiem wolnych szklanek. - Chyba, że chcesz próbować Hogwarckich specyfików, ale tego bym nie polecał - uznał wracając wzrokiem do ciemnowłosej i przez krótką chwilę spoglądając jej w oczka, oczekując jakiejś decyzji. Nim impreza rzeczywiście miała się rozpocząć, wolał się trochę napić. I miał także nadzieję, że podobnego zdania będzie panna Nightshade.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Może rzeczywiście przesadził z tym bukiecikiem? Przecież nie jest nastolatkiem, no. Ale to było jakieś takie symboliczne. Kwiaty. I w ogóle. Poza tym myślał, ze kobiety lubią takie pierdoły. Chyba. Uśmiechnął się do Cajger w odpowiedzi na jej komplement. Patrzcie wszyscy jak uroczo jest, gdy nie rzucają się sobie do gardeł, no. - Ty też. – powiedział z godną siebie elokwencją, prowadząc Mormiję do ich stolika. – Wyglądasz bardzo ładnie w sensie. – dodał dla ścisłości po krótkiej chwili. Usadził się przy stoliku. Ciekawe jak bibliotekarka się ustosunkowuje do ich dzisiejszego pocałunku. On sam nie wiedział co ma myśleć. Nie wiedział co w niego wtedy wstąpiło. Naprawdę – może to był ten koniak? Tak! Jedna szklanka koniaku na pewno tak na niego zadziałała. Boże, Bonawentura, jesteś żałosny. Po prostu o tym nie myśl! - Jak tam się sprawuje ten chłopak którego wysłałem na szlaban? – zagaił tylko po to żeby odegnać te nieproszone myśli – Idiota.
Ach gdyby Merlin wiedział co myśli o nim jego partnerka! Z pewnością wtedy nie byłby zadowolony. Oczywiście o ile nie zapomniałby o tym szybko, bo jego aktualny stan pozostawiał wiele do życzenia. Ależ on wcale nie był tak beznadziejnym partnerem! No okej, trzeba przyznać, że najlepszym też nie, ale z Melanie faktycznie mogli niezbyt dobrze się dobrać. W każdym razie on tego w ogóle nie zauważał obecnie i dał się jej pociągnąć w stronę stolików. Szalenie spodobały mu się ławeczki, aktualnie wiele rzeczy były dla niego równie świetne, w każdym razie pociągnął dziewczynę na siedzenie, by móc się bujać na huśtawce. Kiedy zasiedli uniósł do góry brwi. Ach, on słabym rozmówcą? Przecież miał najlepsze teorie na całej kuli ziemskiej! - Da się, można tańczyć kiedy się już wypije- oznajmił wzruszając ramionami i wyjmując z wewnętrznej koszuli marynarki niewielką piersiówkę. Odkręcił ją zręcznym ruchem i wypił niewielki łyk. Zdecydowanie teraz był w lepszym nastroju do rozmów, kiedy alkohol przeniknął jego piękny umysł. - Hej, my wygrywamy dziś puchar domów – powiedział nagle spostrzegawczy Faleroy i uśmiechnął się leciutko- To z pewnością głównie nasza zasługa – stwierdził odrzucając do tyłu jasne włosy, które opadły mu po raz kolejny na czoło. Nie pamiętał kiedy ostatnio dostał za coś punkty. Zmarszczył brwi by sobie przypomnieć, ale uznał, że obecnie nie powiedzie mu się ta misja. Zerknął na dziewczynę siedzącą obok, która piła z niewielkiej piersiówki. - Co pijesz?- zapytał i wyciągnął w jej kierunku swój alkohol. - W każdym razie spróbuj tego. To spirytus, ale smakuje jak drink, bo ulepszyłem go eliksirami smakowymi. Jeśli wypiłbym to sam trafiłbym już pewnie do skrzydła szpitalnego. Jedyne co umiał Faleroy to eliksiry. Głównie właśnie po to, by ulepszać swój alkohol. To mógłby być jego zawód, robił to po mistrzowsku. - Tylko wypij niewielki łyk- ostrzegł jeszcze dziewczynę, a sam wyjmował pogniecioną paczkę papierosów z drugiej kieszeni i jednego podpalił różdżką, wyciągnął też paczkę w kierunku dziewczyny. Kiedy podniósł oczy do góry napotkał spojrzenie Dextera Vanberga, zatrzymał na nim mętny wzrok i ospale kiwną głową w jego kierunku. Zerknął przelotnie na jego partnerkę i parsknął nagle śmiechem. - Nowy cel Dextera Vanberga ma bardzo wykwintną sukienkę – powiedział w końcu do Melanie ów ironiczny i niezbyt uprzejmy tekst, po czym poprosił dziewczynę o spróbowanie jej alkoholu, równocześnie zaciągając się papierosem.
Oczywiście, nie ma to jak planować wspólnie swoją przyszłość. Krótką przyszłość, tak przy okazji, chociaż kto to tam wie. Może jeszcze się do tego czasu oboje ogarną; Szarlotka przestanie ćpać, Gilbert przestanie zachowywać się patologicznie i w ogóle. HA HA, dobry żarcik, wiem. No, pośmialiśmy się. Już olać to. Najlepsze będzie to że nareszcie zamieszają razem w jakiejś norce na zadupiu gdzie będą wychowywać dzieci i gdzie być może nawet się zestarzeją, a ich miłość ciągle będzie kwitnąć i nigdy się sobie nie znudzą i w ogóle jejku niech w końcu biorą oni ten ślub bo ja chce zmienić Szarlotce nazwisko he he he. Czekając na swojego partnera zastanawiała się, jak tym razem przebiegnie bal i co tym razem pójdzie nie tak. No wiadomo, co roku musi ktoś zrobić jakiś rozpierdol! A to ktoś podpali stół z jedzeniem, a to ktoś wyleje poncz na wile, a ta zamieni się w harpie (niemampojęciajaktosiepisze) i obedrze kogoś ze skóry, a to na impreze wpadnie niezapowiedziany gość w postaci Dementora, a to nie wiadomo co jeszcze! No i jeszcze zaczęła ochoczo rozglądać się po sali, nie tylko aby sprawdzić czy jej uroczy narzeczony nie jest gdzieś tam z kimś innym, o nie. W oddali dostrzegła kilka osób, z partnerami lub bez, no nieważne. Jej wzroku nie przykuła jednak żadna konkretna osoba, bowiem po chwili dostała mocnego klapsa w pośladek... wiadomo od kogo. - Masz dla mnie kieliszek. - Popatrzyła na niego tępym wzrokiem, trochę zdziwiona że w ogóle chciał jej coś dać! No ale zabrała prezencik z jego rączek, kilka razy obracając w dłoniach i przyglądając się resztkom zielonej w nim cieczy, potem odstawiła go jednak na miejsce, skąd student go zabrał i z powrotem odwróciła na niego wzrok. - Jaki miły gest w ogóle ty masz tak jakoś ostatnio no ja jestem pod wrażeniem. - Wyrzuciła w tempie karabinu maszynowego, oczywiście chcąc uświadomić mu, że docenia jego starania. Nawet złożyła na jego policzku całuska i przytuliła się do niego, tak żeby i on zauważył, że nie ma na niego wyjebane no. - Ale nie zrobiłeś tego tylko dlatego że chcesz iść do łóżka, prawda? - Spytała podejrzliwie, tak na wszelki wypadek. Ostrożnym trzeba być zawsze i wszędzie, tak tak
Ostatnio zmieniony przez Charlotte de La Brun dnia Nie Cze 17 2012, 20:20, w całości zmieniany 1 raz
Tego dnia, jak to pewnie było do przewidzenia, korytarze Hogwartu o pewnej porze praktycznie opustoszały, gdy prawie wszyscy uczniowie i studenci zajęli się przygotowaniami do balu. Co jak co, ale zakończenie roku szkolnego to dość huczne wydarzenie, dlatego też Sarah w tej kwestii nie była odmieńcem i także postanowiła wyszykować się trochę bardziej, niż w trakcie normalnego dnia. Założyła pudrową sukienkę, której płaty zwiewnego materiału poruszały się wdzięcznie przy każdym kroku, odsłaniając nogi, a do tego pasujące kolorystycznie buty na wysokim obcasie i kilka delikatnych bransoletek na prawy nadgarstek. Włosy przeczesała, pozwalając miękkim falom opadać luźno na ramiona, usta pociągnęła jaśniutką szminką i była gotowa! Wcześniej nie poświęcała zbyt dużo uwagi balowi, teraz za to, idąc w kierunku sali jako radosny singiel, bo przecież z nikim się nie umówiła, zastanawiała się, kto postanowił się pojawić. I z kim. I w sumie gdy tylko przekroczyła próg sali, tak mimowolnie jej myśli skierowały się do Anthonego i do tego, czy przyjdzie się z kimś innym, skoro teoretycznie nawet oficjalnie nie zakończyli swojego związku. I jeszcze w jej głowie zamajaczył obraz Dextera, jednak szybko wypchnęła go ze swojej głowy, uśmiechnęła się kilkakrotnie przyjaźnie do znanych jej osób, które mijała, kierując się od razu do miejsca, gdzie stał poncz i częstując się nim.
Kevin nie mógł uwierzyć, że to był bal kończący rok. I że on kończył już siódmą klasę. No pamiętał Ceremonię Przydziału, jakby to było wczoraj i pamiętał, jak żałował, że nie znalazł się z Marione'em w jednym domu, jednak z czasem zrozumiał, że tak musiało być! A teraz - był już ponad rok pełnoletni i od września miał się stać studentem. Oczywiście, jeśli chciałby zostać w Hogwarcie. Osobiście twierdził (jak połowa ludzi znających go), że on się nie nadawał na studia. Ale rozstawać się ostatecznie z Hogwartem? Nie potrafił, jeszcze nie teraz. Ale teraz był bal. BAL. Nie wierzył, że udało mu się dokonać tego, że miał partnerkę. I to samą Quentine Joselie Fennly! Ten fakt tak napawał go dumą, że nawet nie obchodziło go, kto wygrał Puchar Domów. Liczyło się, że miał partnerkę i to taką śliczną. Wiedział, że nie może źle przy niej wyglądać, więc się postarał (co widać na avatarze - przy. aut.) i oboje wyglądali olśniewająco. No, przynajmniej Quenia, ale Kevin też wyglądał całkiem całkiem. A muzyka sama porywała do tańca i choć Kevin miał z tym problemy, to wiedział, że nie może zrobić niczego innego, jak zaprosić dziewczynę do tańca. - Zatańczymy? No, to już po, było łatwiej, niż się spodziewał. I miał mały plan na później, ale o tym nie teraz.
Spokojnie siedziała sobie na huśtawce obserwując różnych ludzi wchodzących do sali. Między innymi mignął jej przed oczami Merlin, który, na Slytherina, znalazł sobie partnerkę! Oczywiście Effka była święcie przekonana, że dziewczyna nie wiedziała na co się pisze i już niebawem, a może to już nastąpiło, będzie żałować tego wyboru. No chyba, że uwielbia słuchać od pijanych facetów o tym jaki świat jest beznadziejny, jacy ludzie żałośni, przede wszystkim, jaki ciężki jest los wila, albo dla odmiany udawać, że interesuje ją jego szalony pomysł na życie. Oczywiście mowa o skrajnie szalonym, na przykład całkowite odcięcie się od świata i nie rozmawianie z absolutnie nikim. Już Effka w myślach pożyczyła owej dziewczynie udanego wieczoru, gdy to jakby nigdy nic, odmachnęła swojemu kuzynowi. Tyle dobrze, iż wyglądało, że ma całkiem dobry humor. Może wygada się tamtej ze swoich pomysłów, a potem Effka będzie mieć spokój od tego? Też miła wizja. Analizę Merlina zostawiła jednak na później, bowiem pojawił się jej balowy partner. Szerokim uśmiechem przywitała Freddy'ego, jednak zaraz jej twarz przybrał wyraz zaskoczenia. Kwiaty na rękę! No to coś nowego. - Dziękuję, są bardzo ładne, to jakiś orientalny zwyczaj? - Zapytała o te kwiaty. Niestety, Effka filmów Amerykańskich nie oglądała, nawet nie wiedziała co się robi z telewizorem. W szkole za oceanem także nie była. Więc nie wiedziała, że ktokolwiek na balach przywiązuje je do ręki. Niemniej jednak bardzo się jej podobały, a co więcej, jako jedyna tutaj takowe posiadała! - Jestem bardzo zaradna - odparła niezbyt poważnie na temat tego, że alkohol sobie zorganizowała. Biedaczce pic się chciało, albo raczej całkiem ją czasem ciągnęło do zapasów wysokoprocentowych. - Ale sama nie zatańczę - dodała jeszcze upijając resztę napoju i łapiąc delikatnie Krukona za rękę. - Chodźmy się bawić, w końcu mamy bal - uznała wstając z miejsca i nakłaniając chłopaka by poszedł z nią. To zaskakujące, że właśnie z nim udała się na tą imprezę, jednak bardzo się jej ten wybór podobał. Wszakże darzyła chłopaka całkiem sporą sympatią, no nie tylko, bo gdyby się jej nie podobał, to wcale by się do niego tak ładnie nie uśmiechała dzisiejszego wieczoru!
Szczęście miałaś, Dex akurat wychynął z Wielkiej Sali, gdy ty dotarłaś na szczyt schodów. Wygięłaś wargi w nieco ironicznym uśmiechu na jego widok, a komplement dotyczący ubioru zbyłaś krótkim "Dziękuję" i delikatnym skinieniem głowy. Chociaż, musisz przyznać, zrobiło ci się miło, że te niecałe czterdzieści minut nie poszło na marne!
Schodząc razem z chłopakiem do Wielkiej Sali rozglądałaś się po twarzach uczniów, szukając kogoś znajomego. Znów dostrzegłaś sylwetkę Freddie'go, do którego uśmiechnęłaś się lekko, nieco dalej zauważyłaś samotną Sydney I Hiackę. Słysząc jednak koło ucha głos Dex'a, skierowałaś na niego całą swoją uwagę.
- Bywam dla ciebie inspiracją, uroczo. - Wygięłaś wargi w złośliwym z lekka uśmiechu, w którym nie brakowało również swego rodzaju szczerości. Bo gin, Merlinie! Jednak to niesamowite party nie zapowiadało się na takie nudne, jak myślałaś na początku! - Miałam nadzieję, że pomyślisz o czymś mocniejszym. Zabawa bez alkoholu nie jest... zabawą - dodałaś jeszcze.
A potem dotarliście do stolika i zajęłaś jedno z miejsc. Gdy Vanberg postawił na blacie butelkę z alkoholem, a zaraz potem dwie szklaneczki, nawet nie myślałaś czekać, aż chłopak sam zaproponuje napełnienie twojej trunkiem.
- Chyba jednak pogardzę, ufam twojemu osądowi. - Odkręciłaś korek a potem nalałaś alkoholu do obydwu szklanek. Uniosłaś swój "kieliszek" (zaczyna brakować mi synonimów ), jakbyś chciała wznieść toast, a potem upiłaś kilka łyków. Na twoje wargi wpłynął błogi uśmiech, gdy przyjemne ciepło rozlało się po twoim ciele. - Wiedziałeś, co wybrać - pochwaliłaś trunek, przyniesiony przez Dextera.
Usiadłaś wygodniej na krześle, założyłaś nogę na nogę, ponownie rozejrzałaś się po sali, a potem znów skupiłaś swoje spojrzenie na chłopaku.
- Piszesz jakąś nową piosenkę? - zapytałaś w końcu. Ostatnio brakowało ci tematów w rozmowach z każdym ze znajomych, nie wiedziałaś, o co możesz zapytać, nie wiedziałaś, czy jakimś słowem nie wdepniesz w grząski grunt. W tym przypadku wiedziałaś, że muzyka jest w miarę bezpiecznym tematem.
Dzis długo nie bedzie, bo geografia mnie nęka ;x Dzień zaczął się tak jak każdy inny. Chłopak wstał z wyrka, naciągnął na siebie jakieś tam ciuchy (nie zaraz jakieś tam. Dobra, przygotowywał je wczoraj wieczorem. To źle, ze chłopak o siebie dobra? No nie!) Odbył poranną toaletę i tak dalej. Jednak zaraz po wyjściu z Pokoju Wspólnego Krukonów wyczuł, ze dzisiaj coś się święci. Ludzie biegali jak oszalali tu i tam, kilka skrzatów niosło wielkie skrzynie z dekoracjami stanowczo przekraczające ich możliwości siłowe. Totalne szaleństwo. Głośny gwar panował w całym zamku. Mało tego! Gdzie się nie ruszył tam słyszał o Wielkim Balu wieńczący kolejny rok nauki w Hogwarcie. Wielka impreza, nie ma co. Zajmował się mało kreatywnymi zajęciami- to poszlajał się po błoniach, to przeczytał po raz setny na temat Wojny Olbrzymów. O godzinie siedemnastej wyciągnął z szafy swój najlepszy garnitur i białą koszulę. Włożywszy to zacne ubranko na siebie zajął się układaniem włosów. Nie zajęło mu to wiele czasu, nie miał do nich cierpliwości, zawsze były w lekkim nieładzie. Za pięć osiemnasta stał w Sali Wejściowej, by tam spotkać się z panną Hepburn- jego towarzyszką tego wieczoru. Gdy już się zjawiła w zjawiskowej sukni przywitał się z nią, pochwalił jej strój i ruszyli pod rękę do Wielkiej Sali, by tam wszystkich olśnić swą zajebistością.
Ależ on zobaczył hipsterów tak w trakcie rozglądania się po sali. Normalnie tyle znajomych się zaczęło schodzić, był uradowany. Zresztą, on od dłuższego czasu chodził jak wiecznie najarany. A jeszcze przecież zjawią się następni. Tam wesoło hasł Fredzio, wreszcie wyrwał dupe, ależ Gilbert był z niego dumny. I to kogo, normalnie krew wili, jak jej tami. Ef, coś takiego! Już chciał do niego podejść i mu powiedzieć, że on puknął ją pierwszy, ale nie. Tak zrobiłby stary Gilbert, nowy jest grzeczniejszy. No i ta jego koszulka. Potem nawet Merlin, szalony. Chociaż nie wiem czy mamy relacje, kurcze nie chce mi się patrzeć. Załóżmy, że mamy! Wyraźnie próbował rozkręcić impreze na swój alkoholowy sposób. No i gwiazda Dexter, który zgapił od niego super kapelusz, ale spoko, był gejem w rurkach. Ale jego uwaga miała się teraz całkowicie skupić na Szarlotce, nie zapominajmy o tym. - No, bardzo ładny kieliszek - Dodał, jakby przypadkiem tego nie zauważyła. Ale chyba jednak była w stanie to dostrzec, bo dała mu buziaka. Doceniała go, to takie miłe. Znali się tak długo, wiedziała jakie to wszystko dla niego nowe i nie w jego stylu, była taka dumna. On to czuł. Bo tak na pewno było, musiało być - W sumie tak, ale powiem że wcale nie, to z miłości do ciebie, bo cie bardzo przecież kocham i takie tam, bo chce wyjść na romantyka, wiesz jak jest - Wyrzucił to z siebie, podobnie jak ona, z prędkością karabinu maszynowego. Ah, jak oni się rozumieli dobrze. Nikt normalny by za nimi nie nadążał, a tu proszę. Oni normalnie nawet od razu rozkminiają drugie dno, wszystko! - A właśnie, tak ładnie dziś wyglądasz normalnie, że nie masz prawa odchodzić ode mnie na dalej niż dwa metry, bo wpiedol każdemu z kim porozmawiasz - Lojalnie ją ostrzegł żeby nie było, że jest agresywny i bije ludzi, ej. Bo kto wie co sobie o nim pomyślą, różnie na tym świecie bywa. Ale oczywiście pod tym względem nadal był sobą. Niby się tu do niej tulił i w ogóle był cudowny, a jednak obserwował cycki, tyłki no i nogi każdej dupeczki jaka mu się przed oczami napatoczyła, oj jak dobrze że Szarlotka tego nie widziała.
Matko, to już? Ledwo początek, a już mamy koniec? Przeleciało jak z bicza strzelił, innego porównania nie potrafię tutaj znaleźć. No proszę, cały rok pełen przeróżnych, przeróżniastych, słodko, gorzkich sytuacji, wydarzeń, problemów i problemików, a także masy nudnawych lekcji, imprez i innych ciekawostek właśnie dobiegał końca. Kto by pomyślał? Już niedługo ,cała nasza kochana, społeczność uczniowska opuści te parszywe, szare i mokre od deszczu mury, aby udać się w bardziej atrakcyjne zakątki magicznego świata. Huhu, kto się uda, ten się uda. Nie da się ukryć, nie wszyscy należą do gamy szczęśliwców. Cóż, Kostka to samego końca rozważała chęć i stosowność pojawienia się na tej uroczystości, która kompletnie do niej nie pasowała. Sam fakt tego tłoku, tandetnej muzyki czy wymogów dotyczących stosownego stroju. No matko kochana, kto normalny założyłby tam 12 centymetrowe szpilki? Żeby się tam zabić? Noł łej. Już wam mówię, co ona miała na sobie a to. Idelana, nieprawdaż? Dokładnie w stylu jaki uwielbiała, dodająca zua i mroku, komponująca się z podkreślonymi na czerwono usteczkami i topornymi butami, które na szczęście przykrywały płachty materiału. Nie, nie mogła się z nimi rozstać, nawet na takiej uroczystości. Co by tu więcej? Dziewczyna pospiesznie wybiegła, ze swego dormitorium, oczywiście o mały włos nie zabijając się o wystające ozdoby sukni. Na salę wcisnęła się jakoś tak niepostrzeżenie, bez żadnych hucznych wejść, czy czegokolwiek. Jakiś mały skrzatek, podstawił jej tacę pełną smakowitych trunków, z których nie omieszkała się skorzystać. Stanęła sobie gdzieś tam przy ścianie, opierając się o nią plecami, wzdychając sobie ciężko i powoli sącząc to coś dobre, co było w kieliszku. Słabe, fakt. Ale spokojnie, poczekajmy do stosownej godziny, w której to razem z całą paczką mają uciec na lepsze balety. Ale to jeszcze długooo. Jedyne co pozostało jej robić, to spoglądać na tych wszystkich, eleganckich i szykownych ludzi, znajomych, przyjaciół i wrogów, którzy powoli zasiedlali ogromną salę. Podziwiać te wszystkie cudowne dziewczyneczki w wyszukanych i kosztownych sukniach, poruszające się po parkiecie niczym rusałki. Na wszystkie, cudowne i zapatrzone w siebie pary, które tworzyły ze sobą niezwykłą jedność. Nawet dekoracja sali była imponująca, mimo tego, że dominowała tu zieleń wraz ze srebrzystymi dodatkami. Szczerze? Inaczej to sobie wszystko wyobrażała, kto by pomyślał, że w ogóle zjawi się tu sama? A jedyną myślą, która świtała jej w głowie było jak najszybsze opuszczenie miejsca, pomieszane z jakąś głupkowatą piosenka, którą usłyszała z samego rana. Tak, wiadomo z kim chciała by przyjść. Cóż, peszek, nie ma co się nad tym rozczulać.
Ostatnio zmieniony przez Konstantia Jokinen dnia Nie Cze 17 2012, 20:53, w całości zmieniany 1 raz
Słysząc komplement powiedziała tylko krótkie aha i nie odzywała się już więcej dopóki oboje nie zasiedli przy stoliku. Nie miała zbyt wielkiej ochoty o czymkolwiek teraz z Bonawenturą rozmawiać, a szczególnie jeśli chodzi o temat tego nieszczęsnego pocałunku. Sama Mormija uważa, ze to co się stało w gabinecie Daalgarda było ukartowane po to by tylko ją wkurzyć i upokorzyć. Tego była pewna. Oparła się jedną ręką o blat stołu i podparła podbródek. Wydawała się niezwykle znudzona, tak siedząc, rozglądając się po sali i bawiąc się papierową serwetką.
- Kevin? - zapytała, odwracając się do Bonawentury. - Ach, bardzo dobrze! Bardzo, bardzo mi pomaga w bibliotece, dziękuję ci za przysłanie mi go! Po tych słowach posłała mężczyźnie szeroki uśmiech, jednak bardzo szybko wróciła do swej znudzonej minki. Od niechcenia wyciągnęła rękę i poprawiła Bonawenturze muszkę, po czym znowu odwróciła wzrok na parkiet. Och, jak już o Kevinie mowa, Mormija zauważyła go w tłumie, jednak nawet jeśli by chciała, chłopak pewnie by nie zauważył jej powitalnego uśmiechu.
Tim był niezwykle podekscytowany. Cały dzień się szykował byleby tylko wyglądać mega przystojnie i takie tam. W końcu dziś był bal! I to nie byle jaki! Szedł na niego z Finnem! Ze swoim chłopakiem Finnem! Pierwszy raz się pokażą oficjalnie, a to ci dopiero. Puchon pozna jego przyjaciół, Anne, Angie, a potem pójdą na afterparty. No nie powiem, żeby był specjalnie zadowolony z tego, że będzie musiał gościć najebanych ludzi w dormitorium, no ale przeżyje. Miał tylko nadzieję, że nie odleci zbyt szybko, ale kto go wie, z jego słabą głową... no nic. W końcu, wpół do szóstej był gotowy. Jeszcze ostatnie poprawki, woda kolońska, przeczesać włosy, ułożone w przecudownym nieładzie i o, jest gotowy. Ach, to będzie przecudny wieczór. Czuł to w kościach. Umówili się wcześniej z Finnem, że spotkają się przed wejściem na Salę, także Krukon prawie padając na zawał z podekscytowania ruszył na umówione miejsce z uśmiechem szerokim od ucha do ucha. Mijał znajomych witając się z nimi i zamieniając kilka słów, uśmiechał się do dziewczyn, które obserwowały go z rumieńcem na policzkach, olewał zazdrosne spojrzenia innych kolesi...nic nie było w stanie go dziś zdenerwować! Niezły tłok w tej Sali Wejściowej, emocje, podekscytowanie sięgało zenitu, zza drzwi WS rozbrzmiewały już śmiechy i pierwsze utwory...Ale chłopak jeszcze nie wchodził. Czekał na swoją parę.
Samo przygotowywanie się na bal trochę Clarze zajęło. Uczesanie się, wybór biżuterii, sukienki i butów - te sprawy rzeczywiście mogą okazać się czasochłonne, zwłaszcza jeśli chce się wyglądać perfekcyjnie, a Clara miała nadzieję właśnie się tak prezentować. Co do jej ubioru, wybór padł na ten zestaw. Zaczęło się robić dość późno, więc nieprzyzwyczajona do tak wysokich obcasów dziewczyna parę razy zaryzykowała skręceniem kostki, ale w końcu dotarła do sali wejściowej, gdzie czekał już na nią Daniel - była ze dwie minuty po 18, ale kto by tam na to zwracał uwagę. Uśmiechnęła się skromnie (tak wypadało), kiedy pochwalił jej strój, ale w rzeczywistości komplement bardzo jej się spodobał - nie na darmo męczyła się z tymi wszystkimi przygotowaniami. Z uśmiechem wzięła pod rękę Daniela (w myślach powtarzała sobie ciągle - tylko się nie potknij i nie skręć nogi - i tak w kółko) i razem ruszyli do wielkiej sali, gdzie zebrał się już nie mały, kolorowy tłum. Clara wzięła głęboki oddech, jakby miała właśnie zamiar zanurkować.
Na szczęście się nie dowie, bo to w końcu Mela-mistrzyni-aktorstwa i gdyby jej się kiedyś zachciało, mogłaby cały wieczór udawać szaleńczo zakochaną w, chociażby, Kevinie Fleetwoodzie i nikt nie zauważbyłby w tym nic dziwnego, nienaturalnego, no nic, bo była zwyczajnie genialna. A udawanie, że dobrze się bawi w towarzystwie Merlina było o wiele łatwiejszym zadaniem, w końcu zapewne by go nawet lubiła, gdyby nie paskudny humor. Kto wie, może faktycznie później polubi. Melanie pozwoliła się posadzić i upiła kilka małych łyczków z piersiówki. Jego stwierdzenie skwitowała wzruszeniem ramion. Nie zgadzała się z tym, chociaż bardzo prawdopodobnym było, że jak trochę za dużo wypije, to jednak sobie potańczy. Jeszcze bardziej prawdopodobnym było, że faktycznie za dużo wypije. Właściwie dopiero, kiedy Faleroy to powiedział, uświadomiła sobie zwycięstwo Ślizgonów. Czy może raczej w ogóle fakt rozgrywek, które jej nigdy nie emocjonowały. A przecież powinna się cieszyć, że ostatniego roku nauki znalazła się wśród zwycięzców! - Moja z pewnością - zgodziła się z nim, też nie mogąc sobie przypomnieć, kiedy ostatnio zdobyła punkty. A nawet kiedy w ogóle zdobyła jakieś punkty. Taka z niej buntowniczka była. No a biorąc pod uwagę fakt, że nie było jej w szkole przez dłuższą część ostatniego semestru, to już w ogóle powinna dostać szczególne podziękowania od dyrektora szkoły. - Cytrynówka - odpowiedziała, odjąwszy szyjkę piersiówki od ust, a potem chyba pierwszy raz tego wieczora spojrzała na swojego partnera z prawdziwym zainteresowaniem. Uniosła lekko brwi, sięgając po owy spirytus i nie wahając się ani chwili upiła, zgodnie z zaleceniami, niewielki łyczek. Alkohol był bardzo dobrze ulepszony, w smaku było mu bliżej do soczku niż spirytusu, ale szybko uderzył dziewczynie do głowy, którą to pokiwała z uznaniem, zwracając Merlinowi buteleczkę. - Dobre - skomentowała z uznaniem, jednocześnie z krótkimi podziękowaniami sięgając po szluga. Zdążyła go odpalić, gdy usłyszała parsknięcie i komentarz. Powędrowała wzrokiem w stronę, w którą patrzył Ślizgon. Na chwilę zawiesiła wzrok na Vanbergu, ale już po chwili i ona parsknęła śmiechem, widząc dziewczynę. - I jeszcze te perełki, i kwiatuszek. - Uśmiechnęła się złośliwie i cały czas patrząc w tamtą stronę, podała chłopakowi swoją piersiówkę, upominając, że jej alkohol jest dobry, ale dużo gorszy od tego przerobionego. - Pasują do siebie. No patrzcie państwo, nie oceniaj książki po okładce, chyba jednak była skłonna docenić towarzystwo Merlina.
No dobrze udało mu się wcisnąć w graniak, jaki z USA przysłał mu wuj. Cóż nie było tak źle, surduta łatwo się można było potem pozbyć na oparciu krzesła, kiedy w końcu trafi do pubu. Ale na razie musiał przemęczyć się na samym sztywniackim balu. Choć trzeba przyznać, że dzień ten nie zapowiadał się być tak złym jak o tym myślał tuż po otworzeniu oczu. Rano udało mu się namierzyć nowy, pomniejszy cel w życiu w postaci męczenia jakiegoś Bogu ducha winnego Studenta swoją niezastąpioną obecnością. Przy czym czekała go w Gabinecie Muzycznym przyjemna niespodzianka, potem zapalił sobie trochę na definitywne rozluźnienie się i w sali pojawił się w tak wyśmienitym humorze, że prawie można było pomyśleć, ze się dobrze bawi. Jedynym dodatkiem, jaki musiał sobie dopiąć, była srebrna kokarda, niewielkich rozmiarów, jaka znalazła się przypięta szpilką do marynarki idealnie w miejscu serca. Z miejsca nie zajął się ani jedzeniem, ani ponczem, ani tańczeniem, szukał raczej kogoś, kogo można by zaczepić i jego oczy zawiesiły się na urokliwej postaci jego najdroższej Kostuchy i niedługo potem znalazł się obok niej opierając się nonszalancko ramieniem o ścianę i udając szelmowatego podrywacza (choć koniec końców chyba nawet nie musiał udawać). - Czemu taka ładna sunia podpiera ściany? - zagaił wysuwając w jej stronę końcówkę ochłapu różowego języka, p po chwili szybko go chowając.
Prawdę rzekłszy, zapewne Vanberg o alkoholu by zapomniał, a uświadomił by sobie jego brak dopiero gdyby próbował się czegoś normalnego napić podczas imprezy. Co zdarzało się już niejednokrotnie. Winą tu było, iż zbyt wygodnie przywykł do imprez, gdzie wchodził i stał przed nim pełen bar. To smutne, że w Hogwarcie nikt masowo nie przemycał napojów wysokoprocentowych. - W kwestii pamięci o alkoholu to możesz być inspiracją - odparł na jej złośliwy uśmieszek, chyba po części nawiązując do ich przepełnionych słodyczą liścików. - Chyba wiem o tym lepiej niż ty - tylko jeszcze zauważył, gdy skomentowała, że impreza bez alkoholu... może się nie udać. Czy on bywał trzeźwy na tego typu spotkaniach? Czy w ogóle odbywał je chociaż rzadko? Kiedy znaleźli się przy stoliku, a każde z nich usiadło na huśtawkach, które je otaczały, Vanberg początkowo skupił się na wypiciu jednego z pierwszych kieliszków. - Zawsze dobrze wybieram - skomentował tylko i niespodziewanie mocno odepchnął dziewczynę na owej huśtawce z jakimś błyskiem w oku. Właściwie to było wierutne kłamstwo, wcale nie był mistrzem podejmowania dobrych decyzji, ale to już nie było istotne. Przez chwilę obserwował jak jej huśtawka się wznosi i opada, kiedy dobiegło go pytanie o muzykę. Trochę spieprzył w sumie w tej kwestii, i to pewnie nawet nie tak trochę. Na tyle się bawił tym rokiem, że jakoś za wiele nie pisał. A wnerwiało go to okrutnie. - Jasne. Będę pisać jak spadnie na mnie jakiś zajebisty pomysł, albo jak będą mi truć, że tak, najwyższa pora coś stworzyć. Jednak cokolwiek i kiedykolwiek to powstanie, będzie dobre. Lepiej mi opowiedz czego dotyczy ten twój twór. Och miał świadomość, że znów zaczyna z czymś pieprzyc i że mógłby jak kiedyś, trochę bardziej się do muzyki przyłożyć. Nie pisał za wiele, nie myślał o tym. Bardzo fajnie się bawił. Ale spokojnie, rok szkolny się kończy, to mu zaczną truc, że pora się wziąc z garsc. Na pewno posłucha! Ale póki co, przecież nie będzie się przejmować! A tak adekwatnie jej tworów, no to skoro chce go do owego duetu, to wypadałoby się dowiedzieć, w co takiego się pakuje. - Coś w jej stylu? - Zapytał jeszcze wskazując głową na rudowłosa laskę na scenie, która tam w tle coś wyła do mikrofonu, cały czas podsyłając Dexowi wizję, że Rosa może się chwalić piosenką na przykład właśnie w jej klimacie! Miał dobre przeczucie, nie grali tu dziś dobrze. A gdy tak wypowiadał te słowa, to jeszcze zabrał się za szukanie fajek po swoich kieszeniach. Gdzieś tam mu mignęła przed oczami Sarka. Jakoś na chwilę zawiesił na niej wzrok, zastanawiając się nad kilkoma skomplikowanymi sprawami. Na przykład nad tym, czy Winters rozglądając się teraz po sali, nie szuka czasem swojego, pożal się Merlinie, chłopaka. Ale przecież jest to mało interesujące, tak więc przerzucił spojrzenie na stolik i rozlał alkohol, chyba nawet bogaciej niż uprzednio.
I po jaką cholerę ona tu przylazła? Żałowała, że w ogóle zgodziła się na tę dziecinadę z jakimś losowaniem partnera. Dziecina myślała, że to wszystko będzie wyglądało inaczej. Sama nie wiem czego się spodziewała? Cóż, tak to już jest. Nie wszyscy dostajemy to, czego moglibyśmy sobie zażyczyć. W dodatku dzisiejszy dzień nie należał do udanych dni Arieny. Była jakaś cicha, zamyślona i w ogóle nieobecna, także nie wiem czy cokolwiek by jej spasowało. Co chwilę zawieszała się i bez przerwy milczała. No i powiedźcie mi, czy pojawienie się takiego dzikusa na balu było dobrym pomysłem? Nie, nie sądzę. I to jeszcze będzie musiała dotrzymywać komuś towarzystwo, no czy tam on jej. Głupota. Dziwnie zrezygnowana Puchonka weszła nieśmiało do Wielkiej Sali. Sporo znajomych twarzy migało jej przed oczami, muzyka rozpierdzielała jej bębenki w uszach, a kolor zielony sprawiał, że czuła się na jakiejś zasranej polanie. Zły dzień.. Oj tak, miała zły dzień. Strzeż się partnerze, który będziesz musiał ją dzisiaj znosić. To nie będzie Twój szczęśliwy dzień, o! - Cholera! I jak tu się poruszać w tej kiecce, żeby było wygodnie? - mruknęła pod nosem nieco poirytowana panna Fealivrin, tak aby nikt nie mógł jej usłyszeć. Dzięki Bogu, że na nogach miała trampki bo inaczej już by pewnie leżała jaka długa. Wiem, wiem.. Trampki? No co, nie było widać ich spod sukienki, więc czemu niby miała dokładać sobie utrapień? Postawiła na wygodę, o! Nie ważne. Ważne co jeszcze miała na sobie, a w zasadzie na głowie. Otóż we włosy miała wpiętą zieloną kokardę, aby jej partner mógł ją jakoś rozpoznać. Huh, ciekawe kto to będzie. No nic, zobaczymy.