- Widzę, że ty też nie grzeszysz nagannym humorem. - Powiedziałam, a po chwili obie śmiałyśmy się jak dwie szajbuski. Po chwili zdałam sobie sprawę, że wszyscy siedzący na sali patrzą na nas jak na ostatnie kretynki, a mój brzuch nadal szalał. No cóż, w końcu ta sałatka to moja dzienna porcja warzyw. Więcej już jeść nie będę, więc władowałam sobie ogromną ilość warzyw na talerz. Tak samo uczyniłam z talerzem siedzącej naprzeciwko Elliott, uśmiechając się do niej. - Jesteś chuda jak patyk, dziewczyno. Powinnaś też coś jeść. - Dodałam, widząc jej zdezorientowaną minę. - A teraz, ładnie, siup. - Nabiłam na widelec sałatę i wcisnęłam jej do buzi. Sama później też sobie władowałam. Pewnie wyglądałyśmy teraz jak chomiki, z pełną ilością jedzenia zgromadzonego w policzkach.
Halloween było jednym z niewielu świąt, o których Devilish pamiętał. Co więcej, tym lepiej, że było połączone z balem rocznicowym - bo gdyby nie to, o tym drugim niewątpliwie by zapomniał. No cóż. Tak czasem bywa, zwłaszcza u niego. Dlatego nie ma się co dziwić, że strój był doprawdy starannie zaplanowany i co najważniejsze - zaprojektowany. Siedział ze szkicownikiem ostatnie dni, przez co trochę zapuścił się w życiu towarzyskim, ale cóż, tak bywa. Czasem trzeba się poświęcić dla dobra sprawy! Starannie obmyślił wszystkie detale, by potem z namaszczeniem wyobrażać je sobie w głowie, co by magiczne lustro nie pominęło żadnego szczegółu. I tak, dzięki swej niewątpliwej kreatywności, wyglądał na całkiem realistycznego diabełka, mmm. Wszedł spokojnie do Wielkiej Sali i rozejrzał dookoła swoimi przerażającymi, pomarańczowymi ślepiami. Idealnie wtapiał się w rzekę ponczu, mniam. Doprawdy rozkosznie. Przy okazji szurał też po podłodze czarnym materiałem i wypatrywał kogokolwiek znajomego, ale! Oczywiście wszyscy mieli równie dobre przebrania, więc jak łatwo się domyślić, nikogo nie rozpoznał. Pokręcił niechętnie głową, mlasnął niczym zawodowy Pan Piekieł i stając gdzieś na środku wywijał bransoletką z gwiazdkami prawie jak rasowy ninja (dziwne połączenie!), co by na pewno odnaleźć swoją parę. Przy okazji cholernie się stresował, ale trudno, jak zabawa to zabawa! O, właśnie, może warto zacząć od napoi. I tak ze środka przesunął się gdzieś na brzeg, co by osuszyć swe diabelskie pragnienie. Mmm.
Królowa Kier pojawiła się na balu dość niespodziewanie. Uciekając przez spojrzeniami ludzi i chowając się gdzieś w kącie, o. Może i trudno będzie jej znaleźć w ten sposób partnera, ale cóż. Właściwie nie miała ochoty tu przebywać i cała oprawa przyjęcia, choć cudowna, jeszcze bardziej utwierdzała ją w przekonaniu, że tu nie pasuje. Ale to nic… przecież obiecała sobie, że będzie się dobrze bawić, prawda? Strój… strój był prosty i całkowicie nieadekwatny do jej charakteru, choć sam pomysł wpadł jej do głowy od razu po usłyszeniu informacji o balu. Teraz… nie była do końca pewna, czy to dobre przebranie na takie święto. Niby pole do popisu było dość duże, ale Halloween kojarzyło jej się z czymś budzącym grozę. I o ile postać, którą reprezentowała to odzwierciedlała, to sama wizualizacja do strasznych zdecydowanie nie należała. Rude, ba!, niemalże czerwone włosy splecione w niedbały kok połączony z rubinową różą i małym diademem, maska z serduszek oraz dość widoczny, ale stonowany makijaż… tak to sobie wyobraziła. Do tego białe rękawiczki, kremowo bordowa, obcisła sukienka i czerwone buty na obcasach, oczywiście wszystko ozdobione sercami. Wszak była Królową Kier! Na przegubie jej prawej ręki spoczywała bransoletka z dyniami. Gdzie też się ukrywa jej towarzysz i dlaczego to nie miłość jej życia? Ach, gdyby życie było takie proste i przyjemne… mimo wszystko uśmiechnęła się do siebie, próbując wzbudzić w sobie choć nutkę optymizmu. Może będzie miło?
Tak naprawdę to wcale nie uśmiechało mu się iść na ten cały bal 2 w 1. Mdliło go na samą myśl o tych wszystkich nieudacznikach stłoczonych w jednym miejscu. Ale, że ostatnio wszyscy bardziej się go bali (a to nowość), aniżeli mieli z niego jakikolwiek pożytek, postanowił wziąć udział w tej całej maskaradzie. Planów było wiele, od sinego wisielca aż do buchorożca (nie pytajcie), ale żaden jakoś nie powalił go na kolana. Ostatecznie więc zapragnął być istnym utrapieniem wszystkich czarodziei świata, czyli wysysaczem cudzego szczęścia. Poniekąd pasowało to do jego natury, chociaż on wybierał raczej mniej subtelne środki. Ale nieważne - liczy się cel. A może przy okazji kogoś naprawdę wystraszy? Wszak wyglądał całkiem realistycznie! By dodać przerażającego efektu do całej swej postury, rzucał różdżką schowaną w połach szat zaklęcia pozwalające lewitować, przez co sprawiał wrażenie, jakby sunął ponad ziemią. Dementor był pod wrażeniem swego sprytu, jednak trzeba przyznać, że nigdy nie był przesadnie głupi, wbrew temu, co sądzą o nim inni. Jakie szczęście, że ma ich głęboko w dupie. Jedynie w tym momencie przeszkadzała mu bransoletka z księżycami, która nijak pasowała do całego stroju, a wręcz go szpeciła. Przez nią zaklął kilka razy pod nosem, wykrzywiając twarz w grymasie, czego nie było widać spod kaptura. Kiedy wszedł do środka, od razu skierował się w stronę stolików, siadając nieelegancko na jednym z nich. Po co komu krzesła, co nie? Rzucił jeszcze okiem na płynący poncz i prychnął z niezadowoleniem. Ukradkiem z wnętrza szaty wyciągnął małą piersiówkę z ognistą whisky zakupioną jakiś czas temu Pod Świńskim Łbem i pociągnął sporawy łyk. Ostatecznie jednak szybko ją schował, by przypadkiem jakieś sępy się nie zleciały. Musiałby walić wszystkich po mordach, a to byłoby mało ciekawe. Tak, w końcu chyba mu się to znudziło. Bywa i tak!
O tak, zdecydowanie był świetnym aktorem. Może minął się z powołaniem? I faktycznie powinien występować przed publicznością ze swoim magicznym kapeluszem. Jedno jest pewne, prezentowałby się całkiem przyjemnie. Zaprezentował jej szeroki uśmiech na kolejne słowa. Może i pomysł ducha był dość banalny, ale nie chodziło o pomysł tylko samą jego realizację. Bo wyglądała naprawdę ciekawie. Stanowiła przyjemną partnerkę dla jego wyglądu, chociaż była między nimi diametralna różnica. Szalona, kolorowa postać i spokojna kobieta duch. Całkiem zabawne. Cóż on też nigdy nie widział takiej głębokiej zieleni i odrobinę smucił się, że jak stąd wyjdzie to nie będzie już miał takich cudownych ocząt. Czy jak poprosi lustro to mu one zostaną? Po raz kolejny zaczął rozważać opcja pozostawienia wyglądu Szalonego Kapelusznika na zawsze. Może wyjdzie z panią ducha i będą żyć spokojnie jako najbardziej stuknięta para na ziemi i zostaną wpisani do księgi rekordu Guinnesa. - No jasne, wyobrażasz sobie, że nie mogłabyś nawet dotknąć moich włosów, kiedy przyjdzie ci na to ochota – powiedział potakując głową z poważną miną, po raz kolejny wykorzystując swój kunszt aktorski. - Nie mogę się więc doczekać – dodał rozbawiony perspektywą machania nią w powietrzu. Ale zanim to zrobią muszę być odpowiednio przygotowani. Niestety nie udało mu się znaleźć papierosów przeszukując swoje ubranie, ale okazało się, że co innego udało mu się znaleźć w kieszeni. - Oczywiście, że nie mają, ale ja mam – mrugnął wyjmując niewielką butelkę wódki – Whisky to nie jest, ale nigdzie się nie zmieściła – mruknął niechętnie wlewając szybko sporą jej ilość do swojego oraz ponczu dziewczyny. Z powrotem schował swoją zdobycz do kieszeni. - Za… nietypowe poznanie – powiedział unosząc do góry swój kubek. Uniósł brwi słysząc jej pytanie. - Swoją drogą nie sądzisz, że to ciekawe. Może się okazać, że wyjdziemy i okaże się, że ja jestem obleśnym grubasem, a ty zupełnie nie w moim typie. A jeszcze lepsze jest to, że mnie to bardziej kręci niż przeraża – paplał pijąc swój nowy drink i zjeżdżając bez przesadnej krępacji figurę swojej partnerki. Swoją drogą nie wiedział czy lustro potrafi zmieniać figurę. Może ona faktycznie jest grubaskiem? - Powinienem skakać po stołach z racji swojego przebrania? – zapytał i odwrócił się w kierunku stolików jakby miał zamiar to zaraz zrobić.
Już wiem kiedy! Tak, miała chyba rękę uszkodzoną i tańczyła z Edkiem na balu, ale chyba w ogrodzie i nad nimi wisiały jakieś światełka, było słodko, romantycznie, lukrowo i przeeeepięknie. Inaczej mówiąc, to była ta scena, gdzie fanki powinny łzami zamoczyć przynajmniej jedną chusteczkę. Oczywiście Poison Ivy by tak zrobiła. Naturalnie w jej ubiorze były na przykład listki bluszczu, więc to zdecydowanie naprowadzało na to kim jest. A przynajmniej powinno, bo pewnie tylko ona tak ochoczo chodziła na sztuki związane z Batmanem. A swoją drogą na sali gdzieś tam zobaczyła Jokera, to prawie jak jej kumpel, wszakże oboje chcieli zniszczyć Batmana i takie tam. Bezradnie i zupełnie niewinnie rozłożyła ręce na boki, gdy wspomniał, że już w głowie jej całowanie. - Taka moja natura, musisz mi to wybaczyć. Całuję, zabijam no i oczywiście chcę dojść do władzy - przyznała mówiąc to bez większego zaangażowania. - Ależ jesteśmy podobni! - Szybko dodała na tą wzmiankę o pięknie i niebezpieczeństwie. Przecież ona naprawdę nieźle sobie wyglądała! Biedna Poison nie pomyślała, że Edward liczy na niewinność i sarnie oczka, do tego sporą nutę niezdarności. Zachowywała się wprost niedopuszczalnie! No ale spójrzmy prawdzie w oczy, bycie jednocześnie Bellą i Bluszczem było trochę ciężkie do wykonania, a ona naprawdę się starała! Powinna zostać chociaż trochę bardziej doceniona, przecież nawet wykazała się nienaganną znajomością fabuły. Do tego nie zrobiła żadnych gwałtownych ruchów, przecież mogła od razu postanowić sprawdzić, czy ten śmiertelny pocałunek działa. - Jestem i Bluszczem i Bellą, więc sama woda mi zdecydowanie nie wystarczy, tu już trzeba czegoś z alkoholem. Oczywiście po to, bym się lepiej wczuła w moją podwójną rolę. - Pokiwała ciężko głową. O Boże, ona to miała teraz ciężki los. Jak tu być złą morderczynią i szarą Bellą jednocześnie? Ale oczywiście nie będzie narzekać, skoro może mieć towarzystwo tego superowego Edwarda! - Wampiry piją alkohol? - Zapytała unosząc jedną brew i spoglądając na olśniewającego partnera w pytający sposób. Oczywiście z tego co ona pamiętała, to nie piły niczego poza krwią, a przynajmniej te Zmierzchowe, bo te inne to już niekoniecznie. Kto wie, może jej towarzysz miał coś i z tych pozostałych?
Bal, bal, bal. Co tam jakaś rocznica - Halloween! Masa przerażających upiorów tłumnie zebranych w jednym miejscu, ciemność, złowieszcze dynie, wszechobecny dym i... trochę adrenaliny związanej ze spotkaniem z kimś, kogo zdecydowanie się nie rozpozna. Cudownie! Żona Frankensteina doprawdy była podekscytowana całym tym wydarzeniem. Oczywiście w duchu, bo na światło dzienne nie wyszło nic, poza tajemniczym i ironicznym jednocześnie uśmieszkiem. Swoją drogą pomysł na przebranie naprawdę wpadł jej do głowy przypadkiem. Jakiś czas temu rozmawiała ze swoim bratem o mugolskich filmach i tak oto przywołała w swej pamięci jeden z lepszych horrorów, jakich widziała. Który jest dosyć stary i niezbyt przerażający, ale cała ta otoczka, scenografia... istne cudo. Kiedy przeszła przez lustro, zdecydowanie była zadowolona z efektu. Nonszalancko poprawiła biało-czarne włosy upięte w kok, by potem przygładzić gorset czarnej, długiej sukni. Zapewne nieźle się odznaczała ze swoją zieloną skórą na tle reszty towarzystwa, ale w zasadzie to o to właśnie chodziło! Chustkę w czaszki obwiązała sobie wokół talii, co by nie zakrywała jej jakże zmyślnych szwów dookoła szyi. Fakt, trochę psuła wizerunek idealnej figury (nic to, że wytworzoną przez ciasny gorset!), więc jeżeli przez organizatorów nie zaciągnie kogoś do łóżka znajdzie miłości swojego życia, to złoży na nich pisemną skargę, ot co!
Mordować, grabić, truć i palić. Mordować, grabić, truć i palić. Mordować... Tylko te słowa chodziły jej dzisiaj po głowie. Mordować niewinnych, grabić wszystko, co napotka się na drodze, truć każdego, kto się sprzeciwi i palić ciała, z których wyleciała już dusza. Umyć ręce i znowu mordować. To takie fascynujące zadanie. Od rana była mentalnie laleczką Chucky. Czuła, że siedzi w niej sadystyczny morderca, który chce się pomścić i morduje tak.. cudownie, brutalnie, KRWAWO. Podobał jej się fakt, iż całą dobę nie będzie musiała się ukrywać z rytuałami voodoo. Noc Duchów w Hogwarcie. Mnóstwo rdzawej cieczy wypływającej z rany, puste oczodoły, dynie, natapirowane włosy, zielona skóra, wampirze kły, czarne koty i nietoperze. Niczego innego się nie spodziewała w Wielkiej Sali, w której od dawna trwały przygotowania. Po jakimś czasie stwierdziła, że już czas. Czas mordowania, grabienia, trucia i palenia. Ruszyła w stronę WS, a gdy nareszcie doszła, stanęła przed lustrem. Automatycznie wyobraziła sobie laleczkę z nastroszonymi rudymi kosmykami, błękitnymi tęczówkami, małymi ustami i szparą między zębami, okrągłym nosem oraz porcelanową cerą z bliznami. I oczywiście pasiasta koszulka, ogrodniczki i główny atrybut - ostry tasak. Po przejściu przez taflę, ujrzała dość specyficzny wystrój pomieszczenia. Dodatkowo mroczna atmosfera bardzo jej odpowiadała, toteż nie skierowała się od razu do wyjścia, a postanowiła poczekać na rzekomego partnera, którego miała poznać dzięki przypince z żabą, która nijak pasowała do jej wizerunku. Zakrwawiony nóż, sadystyczne spojrzenie oraz żabka, tak, to jest to.
Noc Duchów = bal przebierańców, czyli prawie jak w mugolskim przedszkolu. Dla niej, White Lady, była to okazja do zakrycia szpetnych rąk oraz zabawienia się w straszenie innych, co wcześniej było potępiane przez nauczycieli. Dodatkowo, bez obaw mogła snuć się po korytarzach i przeszywać wszystkich ponurym wzrokiem, co nikogo nie dziwiło, w końcu Halloween, każdy wczuwa się w swoją rolę. Sami jesteśmy reżyserami własnego życia, wymyślamy historię granego bohatera. Do Wielkiej Sali, poprzez taflę lustra wparowała w chwili, gdy na scenę weszła Gwardia Dumbledore'a, a w pomieszczeniu pojawiła się zielona mgła, która znacznie utrudniła widoczność. I jak w takich warunkach miała rozpoznać partnera? Toż to skandal, mogło się obyć bez tego. Westchnęła cicho i omiotła salę krótkim spojrzeniem. Od razu rzuciła jej się w oczy bransoletka z księżycami, identyczna jak ta, którą sama miała. No, mimo wszystko pasowała do stroju, bo sukienka/firankopodobnecoś i srebrne rogaliki jako tako ze sobą współgrały. Za to Dementor i bransoletka? Ciekawie, nie powiem. Jednak najbardziej ucieszyła się z faktu, iż jej partner ma coś mocniejszego niż poncz, który szczerze mówiąc, organizatorzy mogli wypić sobie sami. Ona zdecydowanie wolała normalne picie, ot co. Pffff, PONCZ. Zakradła się w stronę Dementora, przy okazji podziwiając wystrój. - Expecto Patronum - wyszeptała mu wprost do ucha, ale z jej różdżki nie "wypłynął" nawet ogon pumy, która to też bezczelnie podawała się za jej patronus. Usiadła tuż obok i spojrzała znacząco na owego osobnika. NO PODZIELIŁBYŚ SIĘ, NIE?
Okej, chyba trochę się spóźnił. Ale to nie jego wina, że nie podobał mu się motyw haloween i nie potrafił się do niego przekonać. Oczywiście do czasu. Bo w końcu uświadomił sobie, że niesamowicie przyjemnie może być, kiedy pozna kogoś, kto nie ma pojęcia jak zareaguje na niego, jeśli jego twarz nie będzie uprzejma i miła. Jego partnerka będzie się spodziewać wszystkiego pod maską. Był całkiem ciekawy jak to wszystko się rozegra. Zresztą, czy mógłby ominąć jakiś bal? Zwlekł się z łóżka uzmysławiając sobie, że nie ma zielonego pojęcia w co może się ubrać. Nic fascynującego, ani ciekawe nie wpadało mu wciąż do głowy, a już stał między tymi lustrami, bawiąc się przypinką z żabką. Kiedy już nadszedł moment wyboru pierwszy czarny charakter był, o zgrozo, red skullem z głupawych komiksów o Kapitanie Ameryce, które czytał przez zupełny przypadek jak był mały. I zanim zdążył się na dobre rozmyślić okazało się, że wyglądał już zupełnie obleśnie. Miał dziwną czerwoną maskę i na dodatek okropne czarne oczy. Przynajmniej jego figura się nie zmieniła i strój poniżej głowy nie wyglądał aż tak źle. Roześmiał się ze swojego idiotycznego wyboru, ale nie rozmyślając o tym za długo wszedł do Wielkiej Sali. Większość osób była już dobrana w pary i nieliczne osoby stały wciąż samotnie. Przez jakiś czas szukał dziewczyny, która miała być jego dzisiejszą wybranką. I minął samotną Królową Serc, flirtującą z Edłarfem seksowną Ivy, bo w końcu jego dzisiejszą partnerką miała zostać śmieszna i trochę przerażająca laleczka Chucky. - Dobry wieczór – powiedział stając naprzeciwko niej i uśmiechając się lekko, nawet nie starając się sobie wyobrazić, czy ten uśmiech był naprawdę tak obleśny jak sobie wyobrażał. - Ciekawy strój – dodał próbując nie wybuchnąć śmiechem. Cóż za para z nich i obojgu szalenie pasowała ta żabkowa przypinka. - Chcesz czegoś się napić? Czy może zatańczyć? – zapytał, ale po drugim pytaniu nie mógł się powstrzymać od parsknięcia śmiechem. Jak wyglądaliby tańcząc? - Możesz w ogóle w tym pić? – dodał odrobinę zaniepokojony. Całe to haloween było naprawdę szalone. A jego partnerka chyba jeszcze bardziej.
Wiadomo, any reason to party is a good reason to party, a że halloween zbliżało się wielkimi krokami, bal z tej okazji był wręcz świetnym pomysłem! Noc Duchów. I to w Szkole Magii i Czarodziejstwa, to otwierało niezwykłe możliwości na udekorowanie sali, zrobienie nastroju i realistyczne kreacje, nie to co te biedne mugolskie dzieci, które muszą się zadowalać zwykłymi środkami, jak makijaż i stroje. Pozostawał tylko jeden problem... gdy można uzyskać tak wiele, jeśli chodzi o przebranie, a nie ma się pomysłu na to, jaki efekt chce się uzyskać. Dziewczyna długo, naprawdę długo stała przed lustrem, rozmyślając, za co się przebrać. Była pewna, że w środku Wielkiej Sali aż roi się od wiedźm, zombie i dziewczynek ze studni, a ona dalej nie miała pomysłu. Ale w końcu się zdecydowała na, o zgrozo, Czerwonego Kapturka! Przeszła przez lustro i wyszła po drugiej stronie tafli w białej sukience do kolan, szeroko rozkloszowanej, w butach na wysokich obcasach i oczywiście, w pelerynie z kapturem w kolorze krwi. No trochę kiczowato, ale ojtamojtam. A żeby całość prezentowała się upiornie, na jej szyi wisiał naszyjnik z kłów wampira. Brakowało jedynie wilka na łańcuchu. Czerwony Kapturek podszedł... podeszła? Powiedzmy, że podeszła, bo to w końcu dziewczę jest. Więc Czerwony Kapturek podeszła do stołu z napojami, postanowiła tam właśnie czekać na swojego tajemniczego towarzysza.
A więc nadszedł ten wspaniały dzień! Wielka biba, impreza na całego z mnóstwem imprez po imprezie! Nie, żeby on się na którekolwiek wybierał, bo przecież był bardzo grzecznym chłopcem i najzwyczajniej nie wypadało, żeby się zdemoralizował. Nawet, jeśli dziś był jego ulubiony dzień w roku (oprócz jego urodzin). Dynie, świeczki, duchy, obrzucanie domów zgniłymi jajami i papierem, niesamowite psikusy i cuuuukierki! Instrukcja dla idiotów – Halloween. Jako prawdziwy fan tegoż święta przez cały tydzień myślał intensywnie nad swoim kostiumem, aż wreszcie, w dzień przed balem, wpadł na coś zupełnie niesamowitego. Tak niesamowitego, że nie potrafił uwierzyć, że wymyślił to bez niczyjej pomocy i z tej okazji rąbnął się głową o ramę drzwi. No wiecie… nie tak specjalnie, tylko poczuł wtedy taką dumę z własnej osoby, że patrzył, ale nie widział, przez co nie trafił w drzwi do dormitorium. Nie był jednak kompletnym idiotą i zapobiegawczo przyłożył sobie w obolałe miejsce nóż. A że przy okazji o mało nie odciął sobie palca, to już inna historia. Przeszedł więc przez lustro usilnie myśląc o skrzacie Irosławie, który obecnie wędruje poprzez lasy i poprzez pola jak fasola, roześmiany i zogórkowany na maksa (pozdrowienia dla tego zielonego zioma!). No i proszę bardzo! Po chwili był już większą jego kopią. Trochę nieudaną i za zieloną, ale to chyba od tej transformacji, która kojarzyła mu się z nauką. Dodatkowo odkrył, że Irek miał dodatkowy palec u nogi! A to ci bajer! Miał więcej do wydłubywania. Znaczy… nieważne. - Witaj, o piękna panienko. – Ukłonił się nonszalancko, dając swojej partnerce buziaka w dłoń. Oczywiście, znalezienie jej nie trwało jakoś szczególnie długo, bo dziewczyna energicznie wymachiwała chustką z dyniami, którą i on posiadał. Już mu się tu podobało. Mógł zostać, wypić herbatkę i tak dalej. – Oryginalny strój. Trochę przypominał mu te wszystkie horrory, na których ofiary zawsze nosiły kuse piżamki i papiloty… no chyba, że był to mężczyzna, ale to rzadko się zdarzało. Czyżby to stamtąd brała inspirację?
lubię roboty roboci chód klekot mechanizmów i szczebiot trybików, lubię
Jej myśli często były oderwane, wyrwane z kontekstu i sytuacji, dziwaczne i niepojęte. Dlatego fakt, że "strój" wyglądał tak a nie inaczej był zupełnie przypadkowy, równie dobrze mogła oddawać się myślom o żabach w trakcie przechodzenia przez lustro; nie zarejestrowała nawet przemiany, dopiero gdy jej ruchy faktycznie stały się dziwnie ascetyczne, mechaniczne i ograniczone, poczuła się wniebowzięta i wczuła się w rolę wyjątkowo. Na cienkim, złożonym teraz z metalu i tytanu nadgarstku jaśniała bransoletka z gwiazdkami. Procesor w mózgu pozwolił jej natychmiast namierzyć podobny cel w Wielkiej Sali. Przetransportowała swoje zacne robocie członki (ale tylko cztery!) w stronę szatańskiego jegomościa z identycznym rekwizytem. - cześć diabełku - rzekła do niego, zarzucając mu rękę na ramię - widzę że gardełko płonie
hi, hi
Uśmiechała się, ale układ scalony nie potrafił wykrzywić metalu w groteskowy sposób. Uśmiechał się więc tylko jej głos.
Nalał więc ponczu i wręczył swej partnerce. Fakt, że nieco się z tym ociągał (przepraszaaam), ale po prostu czekał, aż w rzece pełnej rubinu pojawią się strumyczki na tyle szlachetnie krwiste, by odpowiadały jego oczekiwaniom. Gdy już oboje trzymali szklaneczki pełne podejrzanie gęstej cieczy, Pinhead zakołysał zawartością swojego i zmierzył ją spojrzeniem, po czym westchnął ciężko. - Wielka szkoda, że już nie żyjesz - mruknął, kombinując coś z różdżką przy szklance. - W procesie ciągnącym się od narodzin do śmierci, chyba zwiecie to życiem, można zadawać cierpienie na setki różnych sposobów. I jestem pewien, że większości z nich nie znasz! I zaśmiał się demonicznie, papież zła, maestro tortur! Ale uznał, że to nie jest jednak rola, w którą należy się wczuć tego wieczoru, dlategoż odchrząknął i upił łyk ponczu. Było to dość trudne ze względu na igły, ale dał radę. Okazało się przy okazji, że wcześniejsze kombinowanie przy szklance zaowocowało wygięciem jej krawędzi w taki sposób, że teraz mógł "zawiesić" szklankę na dwóch igłach sterczących mniej więcej na wysokości jego prawego ucha. - A zatem co zrobiłaś swojemu niedoszłemu mężowi, że uciekł sprzed ołtarza, a ty umarłaś w sukni ślubnej z rozpaczy?
Chciałam napisać bardzo neutralnego posta, żeby było bardziej tajemniczo i tak dalej, no ale w tym przypadku NIE DA SIĘ. Dobra, spróbuję, ale i tak rozpoznacie w mig. Jak każdego roku, pod koniec października nastaje ta podobno straszna i upiorna noc. Tam, gdzie się wychował, od wieków skupiano się i czczono dzień Wszystkich Świętych. No ale wiadomo, przeklęte Amerykańce wszędzie wepchną macki swojej obleśnej kultury. Już od kilku lat małe dzieci łażą w dziwacznych kostiumach po domach żebrząc słodyczy. Oczywiście, ukochana Nonna (z wł. babcia) nie pozwoliłaby bezczelnie naruszać tradycję przez jej ukochanego Nipotine (wnuczek). Nie, kochaneczek musiał wraz z babcią przygotowywać się do poważnego święta, aby uczcić wszystkich bliskich zmarłych. Zero łażenia po okolicznych domach z kumplami. Zero słodyczy. Do tej biednej, młodej główki zostało wbite, że Halloween to straszne, pogańskie święto, którego nie powinno się obchodzić. Wnusio, jako już dość duży chłopczyk pamięta przestrogi Nonny, ale wie, że przecież Noc Duchów to nic złego, o ile nie przebieramy się za jakieś niedorzeczne potwory. Dlatego też, przed przejściem przez lustro chłopak wyobraził sobie weneckiego gondoliera, osobę, którą zawsze chciał być. Znaczy, wróć! Kiedyś chciał być. Strój psuła tylko bransoletka w dynie, którą musiał założyć, coby partnerka go odnalazła. Ok, zło konieczne. Przelawszy przez lustro poświęcił chwilkę na podziwianie dekoracji. Następnie zaczął się rozglądać za osóbką, która ma na ręku umówiony znak rozpoznawczy. Wyglądał oczywiście jak typowy gondolier. Trochę obcisły t-shirt w paski, czarne spodnie, okulary, no i właśnie. Na początku chciał granatową bandamkę, jednak zdecydował się na kapelusz. Gdy rozglądał się po sali w poszukiwaniu partnerki, zwrócił uwagę na pewną czerwonowłosą damę, kolorem jak i strojem wyróżniająca się spośród tych wszystkich ponurych typów. Gdy przyjrzał się uważniej, dostrzegł na jej prawym nadgarstku bransoletkę z dyniami, taką samą, jaką i on miał. Dzięki ci Merlinie, że bidulek nie będzie musiał rozmawiać z jakaś krwawą maską, a normalną, gustownie ubraną dziewczyną. Pełen ulgi i uczucia, że ten wieczór nie będzie niewypałem ruszył w stronę nieznajomej. Był już kilka kroków od niej, ale najwyraźniej go nie zauważyła. Postanowił szybko skraść się... i po chwili stał przed nią, uprzejmie się uśmiechając i szarmancko wyciągając dłoń. - Wygląda na to, że wreszcie znalazłem swoją parę. Cześć. - po czym pociągnął ja leciutko, tak, aby mogła wstać.
Stojąc tam i machając tą przeklętą chustką czuła się jak kompletna idiotka. Stroje wszystkich były takie dopracowane, takie straszne, takie na miejscu. A ona wyglądała jak jakieś czupiradło! Zirytowana do granic możliwości przechadzała się po całej sali lawirując między tymi wszystkimi potworami, czasami mimowolnie się wzdrygając. Dostrzegła także w tłumie dementora, więc trochę tam jej ulżyło. chyba wolała wyglądać tak jak wygląda niż przyjść w takim samym kostiumie jak ktoś inny. Złapała jeszcze kilka czekoladek, co ostatecznie poprawiło jej humor i poszła stać tam, gdzie stała wcześniej. Machając tą chusteczką, oczywiście. Głupiutka, mogła ten czas poświęcić na wymyślanie jakiejś super wymówki, usprawiedliwiającą dlaczego jest w pidżamce i pilotach, ale wymyśliła coś innego. Dyskretnie zaklęciem sprawiła, że jej papiloty zmieniały kolor co jakieś pięć sekund. Czadowo, nie? Zerknęła w dół, poddając obserwacji swoją koszulkę nocną. Była trochę przykusa, może trochę zbyt kusa, nooo, ale to jest plus. Uśmiechnęła się więc dziewczyna szeroko chwaląc się w duszy, że przechodząc przez te przeklęte lustro wyobraziła sobie swoją kuzynkę, a nie jej pięcioletniego brata w pidżamce w misie. Wtedy by tego nie przeżyła. Dobra, dobra, nie lamentuje i tak dalej, bo oto ku dziewczynie zmierza... chwilkę, co to jest? Moja kochana Dame Folle, gdy spojrzała, na ta osobę, którą mam na myśli i na jej umówiony znak, mało nie zeszła na zawał. Pożegnajmy się z dzisiejszymi miłosnymi uniesieniami. Ok, myliła się, ale nie tak bardzo. Tak, raczej nie miałaby co liczyć na jakieś flirtowanie (pozdrawiamy dziewczynę tego człeczyny) ale bawić, to ona będzie się dobrze! - Em, hej - speszyła się nieco jego przywitaniem ale oooookej. Nie tchórzymy, brniemy dalej! Ujć. Strój. I co ona ma powiedzieć? - Tak, dzięki, twój też - uśmiechnęła się nieco na siłę. Nie zamierzała powiedzieć mu o tej głupiej wpadce i braku myślenia przed lustrem. (nie zamierzała, ale po kilku szklaneczkach ponczu, kto wie...) Traf chciał, że w owe Halloween z kuzynką oglądały horror, gdzie właśnie widziały podobnie ubraną, dziewczynę. Bardzo przerażającą. Tak się darła, że mało zestaw kryształowych kieliszków babuni Genowefy nie poszedłby na straty. Momentalnie dziewczynę olśniło. Yeah! I kto jej zarzuci, że gdy była mała i bawiła się w błocie, robaki wyjadły jej mózg?! (tak, takie niedorzeczne oszczerstwa mieli czelność kierować pod jej adresem) - Wiesz, wzorowałam się na tych wszystkich horrorach i tych przeraźliwie wrzeszczących dziewczynach, które w środku nocy atakują zombie. Ja też umiem się tak drzeć - powiedziała z dumą. Ok, a teraz za te siódme poty, co z siebie wylała, gdy myślała nad tym wszystkim powinna dostać niemałą dawkę humoru od swojego towarzysza. No, rozruszajcie mi moją Dame Folle!
Ostatnio zmieniony przez Dame Folle dnia Nie Paź 09 2011, 11:36, w całości zmieniany 1 raz
Pseudo nieboszczka nieco podejrzliwie przyglądała się zarówno szklaneczce z idealnie(!!!) rubinowym ponczem, jak i samemu Pinheadowi. Nie, żeby z góry się do kogoś uprzedzała, ale że też musieli sparować ją z jakimś sadystycznym, masochistycznym wysłannikiem piekieł. - Nie jestem pewna czy wierzę w to, że cierpienie rzeczywiście uszczęśliwia – odpowiedziała bez namysłu, ot, żeby coś palnąć. Delektowała się łykami długo wyczekiwanego ponczu nie dlatego, jak bardzo jej smakował, a raczej po to, żeby ukryć swoje rozbawienie poczynaniami balowego partnera i robieniem z własnej twarzy (a raczej ozdób znajdujących się na niej), poręcznego podajnika do szklanek. - Jeśli ufać naocznym świadkom, wstawiony wujek Staszek przed ślubem polecił Eustachemu zastanowić się dwa razy, w co się pakuje, decydując się na ożenek z kobietą, której rodzina biła po stokroć tę Adamsów i Corleone’ów jednocześnie. Podobno po moim narzeczonym tylko się kurzyło, kiedy usłyszał nikczemne plotki, jakobym niedzielne obiady przyprawiała arszenikiem, moje drinki słynęły z posmaku cyjanku, a w ogródku miała hodowlę sklątek tylnowybuchowych. Phi! Ja wierzę, że z tych nerwów wyszedł do sklepu po fajki i po prostu jeszcze nie wrócił – odpowiedziała, wzruszając kośćmi ramiennymi. - Muszę wyglądać na bardzo złą kobietę, skoro z góry założyłeś, że to on uciekł mi – ciągnęła, opierając się kościstym tyłem o brzeg stołu.
Ale pasowali do siebie jak ulał! Przynajmniej kolorystycznie, gdyż oboje wyjątkowo odcinali się bielą skóry, w jej przypadku kości, od czarnego stroju. I w sumie oboje mieli sukienki! Chociaż jego strój zwał się, rzecz jasna, togą. Togą Tortur. Majestatyczną Togą Zniszczenia. Nie sukienką. Kiwnął głową na jej słowa o cierpieniu, ale nie odpowiedział na nie; sam właściwie nie wiedział po co wprowadził ten temat, ale na pewno nie miał zamiaru go ciągnąć, chociaż dawałby mu dość duże pole do manewru i możliwość faktycznego, nieudawanego porozpływania się nad zadawaniem bólu. Przecież sam też to lubił. Uwielbiał. - Ach - skomentował, kiwając głową, gdy wyjaśniła mu przyczynę całego tragicznego zajścia. - Widzę, że wyjątkowo zabawowa kobieta z ciebie. Cyjanek w drinkach jest jednak mało subtelny. Na przyszłość polecam arszenik, przy rozpuszczaniu nie pachnie gorzkimi migdałami. Miał zamiar teatralnie pogładzić się po brodzie w namyśle, jednakowoż igły stanowiły dość istotną przeszkodę w drodze do jego skóry. Znaczy, dało się to zrobić, ale nie robiło takiego wrażenia jak powinno. Pogładził zatem koniec igły na brodzie, niby coś w rodzaju koziej bródki. - Gdybyś to ty uciekła, o ślubie nie myślałabyś raczej w sposób jakkolwiek pozytywny i wolałabyś zapewne pozbyć się sukni, która przypominała ci o tym dniu. Jego ucieczka natomiast czyni z tej daty swoistą mistyczną rocznicę niespełnienia, utracenie miłości, po której jedyną pamiątką pozostała właśnie ta suknia. Przekrzywił lekko głowę i dopił poncz. - A może się mylę.
Kociak czekając na odpowiedź swej partnerki zajął się obserwowaniem innych ludzi i nieludzi przebywających w Wielkiej Sali. Niektórzy naprawdę wyglądali niesamowicie. Ich stroje były świetne i się biednemu panu kicikici aż przykro zrobiło, kiedy pomyślał, że on jest jedynie jakimś tam kotem z szerokim uśmiechem... I wtedy ponownie usłyszał krzyk. Podskoczył nieco przestraszony zwracając ku swej partnerce wielkie oczy. Kiwnął jedynie głową otwierając usta. Miał przytaknąć, ale nie zdążył, bo pociągnęła go w kierunku napoju. Sam złapał za jeden z kubeczków polewając sobie odrobinę... tak właściwie to lał obok swojego naczynka przyglądając się wyczynom dziewczyny, a kiedy zorientował się, że jego kubek wcale nie robi się cięższy było już za późno. Wielki kawał stołu był cały mokry, a poncz skapywał powoli na podłogę. Kap, kap, kap... Zmarszczył brwi chwytając za jakąś tac. Ustawił ją na mokrej plamie, tym samym ją zakrywając, po czym sam wyszczerzył się do partnerki. - No cóż... nigdy nie widziałem, by ktoś tak pił, lepiej kopie, co? - zapytał nalewając sobie pełny kubek. Upił kilka łyków. Oblizał wargi wbijając spojrzenie w dziewczynę. - Tylko musisz uważać, tam może być niebezpiecznie, no wiesz... Krwiożercze zombie, szalone wiedźmy, zwariowani naukowcy... - wyliczał zupełnie obojętnym tonem co rusz upijając swego napoju. Kiedy zapytała o kostium przekrzywił głowę na bok. - W sumie to sam nie wiem, tak jakoś wyszło... Od zawsze chciałem tak szeroko szczerzyć zęby, żeby prawie czacha pękała... zresztą... kot tu, kot tam. - wskazał palec najpierw na swoją przypinkę, a później na tę należącą do niej - a Twój strój? Przyznam szczerze, że jest dosyć interesujący... - wsparł na brodzie palec wskazujący i kciuk przy okazji opierając łokieć na drugiej, ugiętej ręce. Kilkukrotnie zmierzył dziewczynę wzrokiem marszcząc przy tym brwi. Jej rozumowanie i pytania kogoś mu przypominały...
- Okropnie spragniona. - Potwierdziła Baba Jaga, wzdychając raz, drugi, trzeci i jak na komendę podniosła tyłek z miejsca by dokładniej przyjrzeć się miejscu o którym mówi zakuta w metal osoba. - Chodźmy więc. - Zadecydowała, cierpliwie czekając aż wiedźmin podniesie się z miejsca. Zaryzykowałaby i pochwyciła rękę towarzysza by pociągnąć go za sobą, ale ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu i postanowiła dać mu trochę czasu. - Od kiedy Wielki Wiedźmin król Angmaru chodzi na ryby ? - Zapytała, a jej brew automatycznie wystrzeliła w górę. Chcąc cie chcąc była zbyt ograniczona by wyobrazić sobie jak ta wielka postać niezdarnie trzyma wędkę i próbuje coś na nią złapać. - Nie rozumiem. - Rzekła, wzdychając ciężko . Ona jednak miała łatwiej bo brak jakiegoś kasku na głowie i ogromnej zbroi znacznie ułatwiał jej to zadanie. - Biorę miotłę i lecę na ryby. - Dodała, pstrykając palcami co by uświadomić rozmówcy, że dzieje się to ot tak. - Bez sensu, nawet nie lubię ryb. - Stwierdziła chwilę potem wzruszając obojętnie ramionami. - Pomarańczowy czy dyniowy ? - Zapytała go, gdy już stanęli przy stoliku z napojami i zamachała mu szklanką przed nosem.
-Pomarańczowy nie przepadam za dyniami- skinął głową- ryby podałem za przykład, jak już zajmiesz pozycje to już nie możesz robić na co masz ochotę musisz wypełniać swoją rolę, staje się ona więzieniem na swój sposób, samo twoje zdziwienie że mógłbym iść na ryby, potwierdza kto by wiedział Wiedźmiego Króla w stroju wędkarza moczącego kij nad jakąś rzeczką. Do tego ten mundur- zakreślił ogólny wizerunek- z jednej strony dość twarzowy, ale jakbyś wiedziała jak trudno go wyczyścić po jakimś najeździe, wszystkie te zadziory i płytki, cała ta konserwacja, ale nie możesz zmienić wizerunku, całe to oburzenie poddanych a i wrogów że przedzierają się by mnie zabić a ja ich witam nie w mundurze tylko przykładowo w T-shircie i Jeansach, nic tylko muszę tkwić w tym żelastwie- Sięgnął i nabrał sobie soku pomarańczowego- ty to masz łatwo nikt Ci nie obmyślił wizerunku.
Do wielkiej sali coraz więcej przeróżnych ,,straszydeł" przybywało i co ważniejsze niektóre z nich znajdowały pary. Lecz Dziecko Rosemary nie miało tego problemu, gdyż znalazła swoją parę. Miło się dziewczynie z nieznajomym, (?) rozmawiało, a szczególnie kiedy można w tym dniu robić z siebie głupka. Choć w przypadku Dziecka ta głupowatość to styl życia. Włosy naszego stworka powoli się suszyły, lecz nadal się kleiły i miała więcej kołtunów. To dobrze, bo to dodaje jej charakteru. Znaczy jej stroju. -E tam! Ja się nie boję! - znów zaczęła głośno mówić do chłopaka jakby miał problemy ze słuchem. A może to ona ma? Nie wiadomo. Nic nie wiadomo. Nikt nic o nikim nie wie. Jakie to fajne a zarazem dziwne uczucie. Może nawet w tej chwili po rozmawiać z osobą, którą darzy jakiś uczuciem, bądź z wrogiem. Nie wiadomo. Wszyscy jednoczą się na tym balu i to jest fajne w tej niewiedzy. Lecz z drugiej strony, kiedy ona zaczęłaby plotkować o kimś , a okaże się, że ty kiś jest właśnie on to by było nie fajnie. Bardzo nie fajnie. -Na początku miała być kartkowym potworem, no ale w połowie drogi do wielkiej sali zniszczył mi się. Ale to cacuszko nie uratowało - i skierowała wzrok na lustro - kiedyś z siostrą oglądałam taki jeden horror, którego panicznie się bałam i pomyślałam sobie, że się za tą osobę przebiorę. A i w ogóle się nie przedstawiłam! Jestem Dziecko Rosemary - i po tej wypowiedzi starała się zrobić mroczną minę, kiedy wypowiadała swoją nazwę, lecz jej to nie wychodziło. Raczej śmieszyło. -No a ty? Mam do Ciebie mówić kocie, panie kocie, a może uszasty? - zadała pytanie kotowi, robiąc bardzo duże oczy.
Upił jeszcze łyk ponczu przyglądając się dziewczynie. - Każdy twierdzi, że się nie boi, a później ginie w niewyjaśnionych okolicznościach tym samym wręcz strasznie uszczęśliwiając mieszkańców Halloween. Zabawna gra słów.... - ostatnie zdanie wypowiedział bardziej do siebie niż do niej, ale wkrótce jego ryj ponownie ozdobił szeroki uśmiech. Krzyki mu nie przeszkadzały, było głośno, a tak przynajmniej wszystko dokładnie słyszał i nie musiał sto razy pytać "co?" - To lustro to naprawdę świetna sprawa... U nas, w Krainie Luster jest takich mnóstwo, tylko trochę inaczej działają. Wchodząc do jednego możesz wyjść w zupełnie innym, na przykład na pustyni, albo na dnie oceanu, trzeba z tym naprawdę uważać... - rzucił z bardo poważną miną, nawet mu ciarki po plecach przeszły, kiedy wspomniał o wodzie, przecież był kotem! A koty plus woda wcale nie równa się zabawa aż do wieczora... - Dziecko Rosemary... - powtórzył zerkając w sufit, może zastanawiał się, czy i on czasem nie widział tego filmu? Nie, raczej nie. Jej mroczne spojrzenie sprawiło, że najpierw uśmiechnął się szeroko, jednak zaraz jego twarz przybrała wyraz niemego przerażenia. - Jestem Kotem z Cheshire... w zasadzie mów jak Ci wygodnie, byle nie Paddy... No bo to nie ma nic wspólnego z żadnym kotem. Chciałabyś będąc kotem mieć na imię Paddy? - zapytał wlepiając w nią spojrzenie. Dopił poncz do końca odstawiając swój kubeczek.
Rękę, nogę, mózg czy oko, bez różnicy no. Edward i tak sprawił, że mimo bólu, cierpienia i niewygody, był to najlepszy i najbardziej romantyczny dzień jej życia. I takie było też zadanie owego zamkowego Edwarda. Wprawdzie nie wiedział jak uszczęśliwić i pozwolić się rozpłynąć gadającej zieleninie, ale wierzył że ten blask, który od niego bił, wpływał też na te wszystkie Edłordowskie zmysły. No, nadzieja matką głupich. - Prawie jak stworzeni dla siebie, prawda? Tyle, ze ty całujesz i zabijasz, ja podgryzam i zabijam, a na dodatek jestem stuletnim prawiczkiem, ale coo tam - No tak, tego ze sztuki nie da się zapamiętać. Wiekowy wampir, który w życiu nie macał się z żadną panienką poza Bellą. A i z nią to zrobił dopiero w ostatniej części ich szalonych przygód. Musiał mieć w sobie coś z pedalstwa albo impotenta, nikt mi nie wmówi, że to kwestia wiary w miłość. Cóż, obecny Edłord miał nadzieje, że się 'rozprawiczy' właśnie tego dnia! Jakby to się nazywało? Zoofilia to nie jet, roślinka żyje z fotosyntezy. Nekrofilia to w przypadku jej do niego. Potrzebna nowa nazwa zboczeń seksualnych. - Dasz radę upić się ponczem BluszBello? Zbyt wiele innych opcji nie mamy - Jak na prawdziwego Edwarda przystało, chłopak popędził ile sił po owy kieliszek z tym jakże wysokoprocentowym alkoholem. Niestety, lustro nie dało mu wampirzych umiejętności i nie był tak szybki i zwinny jak powinien, więc tempo z jakim próbował się poruszać plus lawirowanie między dziwadłami prawie równało się z rozlaniem zawartości kieliszka, ale cicho. Dał radę! - Niee. Tylko krew. Ale nie ludzką. Jaką ty masz? - Przyjrzał się jej badawczo chcąc samemu sobie odpowiedzieć na to pytanie i rozwiązać tę jakże trudna zagadkę ornitologiczną. Jak widać wiek i powtarzanie liceum milion razy nie zawsze idzie w parze z inteligencją i obeznaniem w świecie.
Dementor siedział niespokojnie na stole, obserwując wszystko dookoła. Mimo, iż było tu typowo czarodziejsko, niespecjalnie cała ta impreza mu się podobała. Zdecydowanie wolał iść do pubu, chlejąc alkohol i pijąc różne ciekawe eliksiry oraz przebierając w dziewczynach na jedną noc. Wtedy to była zabawa, adrenalina, kiedy wydarzy się jakaś bójka, no cokolwiek. I przede wszystkim sam mógł sobie wybierać towarzystwo, byłby wtedy z kumplami, a tu? Nikt nikogo nie rozpoznaje, wszyscy łączą się w jakieś durne pary, czym Dementor nie był zachwycony, chociaż... gdyby jego połówką okazała się taka jedna pani, byłby z pewnością zachwycony jej towarzystwem. Ale szansa na to była znikoma, dlatego nie oczekiwał absolutnie niczego po tym balu. Czekał tylko, aż towarzystwo się upije (oczywiście nie ponczem, zakładał, że każdy sam sobie coś przemycił) i będzie jakaś rozróba, w której będzie mógł się wykazać. Podobno to całkiem popularne w Hogwarcie, przynajmniej z tego, co się dowiedział, szkoda by było, aby teraz to wszystko się zmieniło. Kiedy więc pochłonął się w rozmyślaniach, usłyszał tuż przy uchu zaklęcie, które oczywiście i jemu było znane. Uśmiechnął się pod kapturem ironicznie, choć jego twarzy w ogóle nie było widać, co było idealną sytuacją. Przerzucił wzrok na White Lady, która ewidentnie miała taką samą durną bransoletkę jak on i pokiwał z wolna głową. No to się zaczęło. Pociągnął z dezaprobatą nosem i oparł wygodnie rękoma o blat, na którym siedział, cały czas uważnie obserwując dziewczynę, mając nadzieję, że skądś ją zna. No cóż, nic oczywiście nie rzuciło mu się w oczy. - Zaklęcia chyba nie są twoją mocną stroną - prychnął w jej kierunku, oczywiście nigdy nie będąc dla nikogo miłym przy pierwszym (?) spotkaniu. Jakie to typowe. Mlasnął kilka razy z niezadowoleniem, ewidentnie nie chcąc jej niczego ułatwiać. Gdyby była facetem, albo kobietą, której szczerze by nienawidził, to spotkanie mogłoby się niemiło skończyć. Jako, że do żadnej z tej grup się nie zaliczała, a przynajmniej na razie lub on o tym zwyczajnie nie wiedział, to udawał po prostu, że nie widzi jej znaczącego wzroku. Cóż, nie wszystko dostaje się za darmo, czyż nie? - Opowiedz mi lepiej coś mrożącego krew w żyłach - rzucił władczym tonem ni z gruchy ni z pietruchy, choć oczywiście ani przez chwilę nie łudził się, iż spełni jego żądania. Było mu to po prostu obojętne.
Generalnie już zaczął wątpić, aby kogokolwiek rozpoznał i w ogóle był w stanie znaleźć swoją parę, dlatego bardziej wyluzowany stał z boku Wielkiej Sali i suszył piekielne pragnienie ponczem, obserwując innych jak rozmawiają i tańczą. W zasadzie to planował też do której grupki się dołączy, psując im zapoznawanie się, kiedy jego pomarańczowym ślepiom ukazał się... robot. Wpatrywał się w dziewczynę chwilę w zdziwieniu i konsternacji, zamrugał gwałtownie i otworzył dziwacznie usta, by dopiero po paru sekundach zreflektować się, że najwidoczniej to jego towarzystwo na dzisiejszy wieczór, albowiem na ręce widniała identyczna bransoletka do tej, jaką on posiadał. - Cóż, ogień to niebezpieczna bestia, pali wszystko na swojej drodze - odparł, uśmiechając się szeroko, co przez jego strój przypominało raczej złośliwy, chochliczy uśmiech, ale kto by się tym przejmował? - Zaproponowałbym ci wspólne nawadnianie, ale obawiam się, że dojdzie tylko do niepotrzebnego spięcia - dodał po chwili, wykrzywiając twarz jeszcze szerzej, o ile w ogóle było to możliwe. Tak poza tym to cały czas miał nieodparte wrażenie, że skądś ją zna. I to bardzo dobrze. Dlatego bez skrępowania wpatrywał się w nią, szukając jakiekolwiek znanego elementu, jednak na próżno. - Znamy się, prawda? - wypalił nagle, jakby to właśnie ona znała odpowiedź, choć przecież niekoniecznie tak musiało być. Ale no naprawdę, dałby sobie... diabelski ogon odciąć!
Żona Frankensteina zaczęła się już naprawdę niecierpliwić, stojąc jak kołek w Wielkiej Sali i rozglądając się dookoła w poszukiwaniu chusty w czaszki, dokładnie takiej, jaka spoczywała na jej ściśniętych gorsetem biodrach. Niestety, nie zauważyła żadnego osobnika z identycznym rekwizytem, dlatego westchnęła z oburzeniem i dopadła rzeki ponczu. Napiła się trochę tej jakże WYSOKOPROCENTOWEJ substancji, lustrując raz po raz wszystkich wokół. Jednak nic się w tej materii nie zmieniło. Jeżeli jej partner się w końcu pojawi, to chyba wydrapie mu oczy! Tymczasem w jej oczy rzuciła jej się samotnie stojąca Krwawa Mery, która doprawdy wyglądała bardzo szykownie i... krwawo. Żona Frankensteina uśmiechnęła się złowieszczo i eleganckim krokiem, wciąż z kieliszkiem w ręku, powędrowała w kierunku owej dziewczyny, której oczywiście nie rozpoznała, jaka szkoda. Kiedy znalazła się tuż obok, zlustrowała ją szybko wzrokiem, a chochlikowaty uśmieszek nie znikał z jej twarzy. Drugą ręką poprawiła swój ciasno spięty krok i przechyliła głowę lekko na bok. - To sok pomidorowy? - spytała nagle, bez zbędnych uprzejmości, nawiązując do plam na ciele i robiąc przy okazji aluzję do pewnego smacznego mugolskiego drinka, którego kiedyś nielegalnie piła. Nieważne, że owa osobniczka w ogóle mogła tego nie skojarzyć, bo niekoniecznie musiała mieć jakikolwiek związek ze światem mugoli, ale nieistotne. W zasadzie chyba powinna była się spytać, czy aby na pewno jej nie przeszkadza, ale kto jak kto, ale ona nie przejmowała się takimi kurtuazjami.