- Widzę, że ty też nie grzeszysz nagannym humorem. - Powiedziałam, a po chwili obie śmiałyśmy się jak dwie szajbuski. Po chwili zdałam sobie sprawę, że wszyscy siedzący na sali patrzą na nas jak na ostatnie kretynki, a mój brzuch nadal szalał. No cóż, w końcu ta sałatka to moja dzienna porcja warzyw. Więcej już jeść nie będę, więc władowałam sobie ogromną ilość warzyw na talerz. Tak samo uczyniłam z talerzem siedzącej naprzeciwko Elliott, uśmiechając się do niej. - Jesteś chuda jak patyk, dziewczyno. Powinnaś też coś jeść. - Dodałam, widząc jej zdezorientowaną minę. - A teraz, ładnie, siup. - Nabiłam na widelec sałatę i wcisnęłam jej do buzi. Sama później też sobie władowałam. Pewnie wyglądałyśmy teraz jak chomiki, z pełną ilością jedzenia zgromadzonego w policzkach.
Bała się tego, co spotka ją tu, w Hogwarcie. Wolała wiedzieć, na czym stoi i z kim toczy się na wózku. A tymczasem... znów wyruszali do nowego miejsca. W Hiszpanii idealnie już się czuła. Mogła życzyć sobie wszystko, nawet o każdej porze dnia i nocy, a tu? Jak będzie w Anglii? Nowe miejsce zapowiadało szalone przygody. Czytała wiele o szkole, lecz nie ograniczała się jedynie do Historii Hogwartu, która bądź co bądź zawsze była dlań nudna. Nigdy nie interesował ją podział domów czy duchy, strzegące każdego z dormitoriów. Chciała poznać Anglię nieco z innej strony. Wszak to była ojczyzna chłopaka, wysoko postawionego arystokraty i wręcz grzechem by było, gdyby nigdy nie odwiedziła Wielkiej Brytanii. Troszeczkę próbowała się też go wypytać. W końcu na co powinna się nastawić? Cieszyło ją to, że wszyscy, cały projekt, przeżyją podobną przygodę. Stanowili niezniszczalną grupę, która zapewne przed zdobyte już doświadczenia, znali się już prawie na wylot. Sarah nie wyobrażała sobie ot tak rozstać się z niektórymi ludźmi, chociaż pewne osoby chętnie zrzuciłaby ze skały. Podróży prawie wcale nie odczuła. Całą praktycznie przespała na ramieniu Anthony i zadawaniu mu pytań. Oczywiście za każdą udzieloną odpowiedź dostawał nagrodę, wszak nie będzie go biedna męczyła! Szczerze mówiąc lubiła patrzeć, jak śpi; wtedy wydawał się być taki bezbronny. Zupełnie traci swoją opinie i nagle staje się małym Antkiem. Ledwie zdążyła przetrzeć oczy, a już mieścili się na przeciw bramy Hogwartu. Czy ktoś ją tu zaniósł? Czuła jakby straciła film, chociaż pewna była, że nic nie piła. Cholera, może lekki nasenne pomyliła z torebeczką od Wolfa? Psia krew! Stała tu sama, a po jej chłopaku nie było śladu. Miała przeczucie, że Hogwart, nawet w lato, nie należy do upalnej wyspy, a mimo wszystko ubrała się w koszulę i krótkie spodenki. Pocierała ramiona dłońmi w celu ich ogrzania i przekroczyła próg nowej szkoły. Zaczęła rozglądać się po jej wnętrzu. Skąd ten mrok, skąd tyle w tym zamku chłodu? Można rzec ze szła z rozdziawioną buzią, aż w końcu doszła do Wielkiej Sali. Pomachała wszystkim na powitanie i uniosła do góry ręce, aby się chwilkę przeprostować. Jeśli spotka Wolfa, to nieźle go ochrzani za zły towar. Nie dość, że nic nie pamięta to jeszcze ją wszystko boli. - Brryy wszystkim. - rzekła leniwie.
Tym oto magicznym sposobem Latif został sam na swojej ławeczce, co w sumie całkiem mu odpowiadało, bo obecność Klaudiusza nie wpływała na niego najlepiej; Bea co prawda mogłaby z nim zostać, ale skoro nie, to nie ma sprawy, samemu też było mu dobrze i mógł zająć się cudowną czynnością, jaką jest kontemplacja. Niewiele miał tematów do rozmyślań, bo wszystko, co miał rozkminić, już rozkminić, a roztrząsać po raz setny problemu „o rety, jaki jestem biedny i nieszczęśliwy, bo zmuszają mnie do małżeństwa” wybitnie mu się nie chciało. Siedział sobie zatem bezczynnie, po raz kolejny wodząc wzrokiem po wnętrzu pomieszczenia i co jakiś czas zahaczając o mniej lub bardziej znajome postacie, rozłażące się po sali w przeróżnych kierunkach. Nawiasem mówiąc, ciekawe czemu przywieźli ich tu teraz, kiedy zamek jest pusty. Czy nie raźniej zaprzyjaźniałoby się z zamkiem, gdyby dookoła było nieco więcej ludzi w nim obeznanych? Nawiasem mówiąc, jemu Hogwart też średnio przypadł do gustu. Zdecydowanie zbyt wielki, ciemny i pusty – a może po prostu odnosił takie wrażenie, bo brakowało uczniów, którzy wnieśliby trochę życia w te stare mury? Jego szkoła była przynajmniej kilka razy mniejsza, wyglądała może i mniej efektownie, ale za to wydawała się być znacznie przyjaźniejsza. No i nigdzie nie brakowało sufitu, a co za tym idzie, nie musiał co jakiś czas nerwowo zerkać w górę, by upewnić się, że nie narobi na niego jakiś ptaszek, hehe. Poczuł obok siebie ruch (ależ on ma cudowne zdolności!) i przeniósł wzrok na postać obok, jego fantastycznego przyjaciela, który wprowadzał go w tajniki wróżenia z fusów, szklanych kul i tego typu pierdół, teoretycznie mu niepotrzebnych, w praktyce jednak niezbędnych do jako-takiego radzenia sobie na Magii Astralnej. Kiedyś jakoś się zgadali i tak wyszło, że zyskał korepetycje i świetnego kumpla w jednym! Ach, ten Latif, jaki przedsiębiorczy chłopak, wie, jak się zaopatrzyć, by zyskać podwójnie! To pewnie talent odziedziczony po tatusiu. Ale o nim lepiej nie wspominajmy, bo wiąże się to z dość… hm, drażliwym dla niego tematem. - Jo, nigga – zarzucił kozacko w stronę Nigana, stosując niemal kultowe już powitanie, znane tylko w ich elitarnym towarzystwie. Śledził jego ruch podczas siadania, a następnie ponownie przeniósł wzrok na niebo i przerwał chwilę kontemplacji wyjątkowo elokwentnym stwierdzeniem. - Ładny sufit.
Nowa szkoła = nowi znajomi = nowi ludzie, z którymi można się zabawić! Przecież to takie proste! Szkoła, do której teraz przyjechali, Hogwart, była piękna! Taki charakterystyczny, ogromny zamek! Może Anglia nie jest najpiękniejszym krajem na świecie, na pewno nie była tak ciepła i przyjemna, jak Hiszpania, którą odwiedzali ostatnio, ale nie narzekał. Tyle miejsc do obejrzenia, tyle nowych ludzi! ... Chociaż... teraz zamek był pusty. Ale no tak, przecież był środek wakacji, nie ma co się dziwić. Przynajmniej będzie trochę spokoju, chociaż chwilę. Ale miał nadzieje, że zrobią jakąś imprezę powitalną szybko, co by mógł się wyszaleć! Rozejrzał się uważnie... Wpadł do zamku tak szybko, przepychając sie raz po raz, że zgubił po drodze przyjaciół. No nic, znajdzie ich za chwilę! Za to dojrzał już resztą bardziej, lub mniej znanych mu osób. Gdzieś tam była Sarah, której puścił oczko, szczerząc się radośnie. Widząc Quentina, wierzył, że za chwilę dopatrzy się tez Dextera i Wolfa, a uśmiech na jego twarzy przybladł jedynie odrobinę. Przecież nie pozwoli, żeby jakieś cFaniaki zepsuły mu zabawę!
Nigan w pewnym sensie miał trochę przewagi nad innymi uczestnikami - tak się złożyło, że w tym roku Hogwart wyjechał na wakacje do jego rodzinnego miasta. W związku z tym zdążył już się z kilkoma osobami stąd zapoznać. Mniej lub bardziej chwalebnie, ale jednak. Dlatego o sferę "ojej, jestem nowy i nikogo spoza projektu nie znam" nie musiał się akurat specjalnie martwić. Jeden problem z głowy. Bo kilka ich miał. Na przykład taki, że aktualnie przypomina bardziej zombie niż człowieka. Wszystkie procesy fizjologiczne zostały spowolnione, włącznie z płytkim oddechem. Czuł się nieco jak ogłuszony albo w jakimś amoku. Przez co był dziwaczniejszy i bardziej nieprzewidywalny niż zwykle. Ale spokojnie, już niedługo, już niedługo. Kolejnym problemem był fakt, że minęły już 4 dni. Buteleczki wieją pustką. Dzisiejszej nocy musi ponownie naważyć mikstury, bo będzie nieciekawie. To wymaga skupienia i zapuszczenia się w tutejsze rejony w poszukiwaniu odpowiednich składników. Te rzadziej występujące na szczęście zabrał ze sobą, więc aż tak bardzo martwić się nie musi. Mimo wszystko jednak... tak, dzisiejsza noc będzie ciekawa. Ale póki co jest wieczór, a ich spędzono do Wielkiej Sali, wciąż nie wiedząc po co. To znaczy, Nigan nie miał pojęcia. Ale to nieistotne. Teraz. Na słowa Latifa uśmiechnął się specyficznie. Na pograniczu szaleństwa, zadziorności, sympatii i ironii. Osobliwa mieszanka, charakterystyczna dla niego - to znaczy, uśmiech zarezerwowany dla najbliższych. Dlatego jego akurat nie powinien dziwić. - Siema Leszczu Tunezyjski - odparł cicho, swoim głębokim, uspakajającym acz nieco chrapliwym głosem. Tak, tym jednym przywitaniem Latif tchnął w niego nieco więcej życia. Wspomnień. Człowieczeństwa. Posłusznie spojrzał do góry na sklepienie. Niebo wieczorne. Gwiazdy. Ciepło i pogodnie. Kontemplował dłuższy czas ten widok. Przejeżdżał tęczówkami od jednego punktu do drugiego. Jakby spojrzeniem badał fakturę nieba, każdy jeden drobny wypustek, błysk, zgięcie. - Przynajmniej nie będzie padać - orzekł tonem znawcy, po czym powrócił wzorkiem do wnętrza sali. Odchylił się w kierunku przewieszonego, małego chlebaka, by wyjąć z niego jabłko i wgryźć się w nie spokojnie. Zapomniał o jedzeniu. Bagatela. Po chwili wydobył też drugie, by wyciągnąć je w kierunku przyjaciela. - Chcesz? Nasmarowałem je wyciągiem z Bukko, dzięki czemu ma drobny posmak porzeczkowy i zdecydowanie rozluźnia - dodał po chwili, znów się uśmiechając, tym razem bardzo znacząco. Patrzył na chłopaka wyczekująco, a coś szaleńczego błysnęło na krótką chwilę w jego oczach.
No tak, kwestia zawierania nowych znajomości zapewne gryzła większość obecnych tu uczniów, wszak dla nikogo w miarę normalnego nie była to sytuacja komfortowa, znaleźć się nagle wśród setek obcych uczniów, w dodatku niekoniecznie przyjaźnie nastawionych. Choć tym akurat Latif średnio się martwił, bo po pierwsze – wiedział, że da sobie radę, nawet gdyby miał funkcjonować tylko w gronie przyjaciół z Iteriusa, a po drugie jako osoba niewątpliwie urocza i przyjacielska zdecydowanie łatwo zjednywał sobie przyjaciół. No i był gwiazdką Disney Channel quidditcha, a co za tym idzie, większość osób go lubiła nawet jeśli go nie znali, hihi! Jakoś bardziej obawiał się samej szkoły, tego, czy zdoła do niej przywyknąć i czy się zaaklimatyzuje w tych zimnych murach, zupełnie innych od tych w jego tunezyjskiej El-Dżam Kibili albo Concavle, którą odwiedzili rok temu. Choć, z drugiej strony, to może być miła odmiana, wszak co za dużo, to niezdrowo, mogłoby się okazać, że kolejny rok w ciepłym, kolorowym miejscu i jemu zacząłby wychodzić bokiem. Tymczasem jednak Nigan i jego szaleńczy uśmiech skutecznie odwrócił uwagę Dugmesiego od szkoły i rozmyślań na jej temat; gdyby się nie znali, pewnie by się go przestraszył, ale w obecnym stanie ich relacji po prostu odpowiedział uśmiechem, choć warto zaznaczyć, że nieco innym. W jego wyszczerzu nie było widać ani szaleństwa, ani ironii, ani zadziorności, nie, to zdecydowanie zbyt wybuchowa mieszanka jak na jego oblicze. Na odpowiedź Nigana oczekiwał z naprawdę wielkim napięciem, jako że po wielkim intelekcie rozmówcy i jego znawczym spojrzeniu spodziewał się jakiejś powalająco inteligentnej odpowiedzi, pretekstu do dalszej wielogodzinnej dyskusji, może nawet czegoś w rodzaju konferencji prasowej z dziennikarzami Proroka Codziennego… - No – potwierdził tymczasem tonem godnym meteorologa z wieloletnim doświadczeniem; ach, widzicie, tylko on potrafi tchnąć tyle emocji w dwie małe literki, że od razu wiadomo, o co chodzi! Wszystko jasne i przejrzyste, nie tak jak z Niganem, który właśnie z dziwnym wyrazem twarzy podawał mu jabłko. Co prawda ten szaleńczy uśmiech nie był zbyt zachęcający, ale co mu tam, najwyżej zakończy swój żywot wcześniej niż planował, a przy okazji uniknie małżeństwa i nie będzie zmuszony wyjawić prawdy o swojej orientacji, same plusy! - Dobra, rozluźnienie się przyda – odparł, odbierając od niego owoc. Spojrzał na niego i dostrzegł, że ten łypał na niego lubieżnie. Znaczy, owoc, nie Nigan, choć kto go tam wie.
Hogwart. A więc kolejna, cudowna szkoła na ich niezwykłej drodze. Jakież to nieeebywale ekscytujące! Oczywiście Vanbergowi było wszystko jedno, ta czy Hiszpańska. Co za różnica? Z resztą i tak cud, że w ogóle się zjawił, w końcu zastanawiał się, czy nie olać tego wyjazdu. No ale już był, tak więc można mdleć z wrażenia. No dobra, więc już cały projekt dotarł do tych starych Angielskich murów, gdzie i oczywiście nie mogłoby zabraknąć Dextera. Chociaż właściwie zabrakło, a przynajmniej w pierwszych minutach. Nasz muzyk akurat dotarł trochę później, bo miał do załatwienia z Wolffem pewną niecierpiącą zwłoki, sprawę. W końcu był w podróży trochę czasu i przydałoby się wziąć coś przyprowadzającego do porządku. Jak było wiadome w tym przypadku, Wolff był najlepszą osobą, do której należało się zgłosić. Do tego tłumu w progu dotarł trochę spóźniony, ale już bardziej rozbudzony, tam już średnio zainteresowanym wzrokiem przebiegł po zebranych. Wszyscy Ci sami, stara dobra Iteriusowa ekipa. Aż go zemdliło, gdy sobie przypomniał szczególnie o tych najwybitniejszych personach tego projektu. Zamkowi właściwie w ogóle nie poświęcił uwagi, bo w przeciwieństwie do innych, ani trochę nie interesowało go oglądanie sufitów. No cóż, kto co lubi. W końcu Dexter dostrzegł, że w tym małym tłumie, nie ma tam tego kogo szuka, więc przepchał się przez mini tłum, wyciągając przy tym z tylnej kieszeni, luźnych spodni, pomiętą paczkę papierosów. Zatrzymał się jeszcze na moment będąc już wewnątrz Wielkiej Sali, żeby odpalić papierosa, po czym spaloną zapałkę rzucić ją gdzieś na bok. Zaciągnął się wciągając do płuc kolejne pokłady dymu tytoniowego, a przy tym rozejrzał się po wnętrzu. Jego wzrok zatrzymał się dopiero na Quentinie w towarzystwie pięknej Beatriz, jednak nim skierował tam swoją osobę dostrzegł nieopodal samotnie stojącą Sarkę. Tak więc nawet się nie zastanawiając, zrobił kilka kroków w jej kierunku. Skoro ten pacan Bowes-Lyon się przy niej nie kręcił, była to idealna okazja, żeby pięknie się przywitać. - W końcu się go pozbyłaś? Nie najgłupsza decyzja - Powiedział na przywitanie, oczywiście miał na myśli jej chłoptasia, którego nigdzie nie było widać. Zaciągnął się ponownie papierosem, wzrokiem wędrując po zgrabnym ciele blondwłosej. Nigdy się nie zastanawiał czemu ona jest z Anthonym, bo właściwie nic go to nie obchodziło, ale o wiele bardziej mu odpowiadało, gdy nie łaził za nią i przez to niepotrzebnie w koło na niego nie trafiał. W końcu po jaką cholerę miał oglądać takich nudnych ludzi?
Sarah poprawiła delikatnie włosy, uśmiechając się lekko do zebranych. Prawdę mówiąc wciąż czekała na Anthony, który mógłby ją zanieść do sypialni. O doskonały pomysł! Po podróży, podczas której spała, miała ochotę tylko i wyłącznie na gorącą kąpiel oraz... małe co nieco! Niestety ten się ciągle się nie pojawiał, a ona wręcz dostawała dreszczy z zimna. Zaraz zobaczyła na stole dzbanek z bursztynowym płynem. Jego wielkim atutem była leniwie unosząca się para. Sarah prędko do niego podeszła i nie pytając się, czy ktoś ma ochotę na ciepłą herbatkę, przelała część zawartości do kufla. Smukłymi palcami objęła owe naczynie, podnosząc wzrok na zebranych. Można rzec, że ludzie są wciąż Ci sami i powinni dawno się jej znudzić, lecz w nich była pewna moc. A co jeśli to ona zachęcała wszystkich do udziału w tym projekcie? Ona o swoim chłopaku nie powinna mówić, że jest nudny. Wszak dlań był smakowitym kąskiem, a jeszcze bardziej interesowała ją kieszeń Anthony. Pewnie oburzyłaby się niesamowicie gdyby usłyszała jak Dexter nazywa jej ukochanego. Leniwie uniosła wzrok w kierunku źródła dźwięku, krzywiąc się niezadowolona. Cóż, liczyła na kogoś zupełnie innego niż na rockmena. Często myślała, że przy innych strasznie kozaczy i uważa się za kogoś, kim zupełnie nie jest. Wielokrotnie dawała mu to odczuć, lecz niestety wokalista, z racji jego zawodu, zawsze będzie pociągający dla płci pięknej. Te jak na złość same wskakują mu do łóżka, zupełnie nie patrząc na to, jakim jest dupkiem. Dotknęła ustami kielicha, aby posmakować ciepłej herbaty. - Och, Dexter. - rzekła znudzona jego gadką o chłopaku, który nie powinien istnieć. Aby podkreślić owe uczucie, dodatkowo wywróciła oczami. Wolno odstawiła kielich na stół i znów zerknęła na Vanberga. - Wciąż planuje morderstwo doskonałe, lecz czuję, iż sprawiłoby Ci za dużo satysfakcji. - rzekła, podnosząc się z ławki. Zdecydowanie bardzo przeszkadzał jej fakt, iż Pan Popularny pali papierosa w zamkniętym pomieszczeniu. Był skończonym egoistą! A co jeśli ona byłaby w ciąży, a co jeśli byłaby uczulona na dym? Można w ogóle? Uśmiechnęła się do niego czarująco, a potem jakby nigdy nic chwyciła używkę w smukłe palce i zaciągnęła się nią należycie. - Takie długie podróże bez przerwy powinny być zabronione - powiedziała, chwytając ponownie kielich. Och, po tym towarze od Wolfa bardzo słabo się czuła!
Claude w krótkiej chwili po wypowiedzeniu swojej kwestii, najzwyczajniej w świecie wstał i odszedł kilka kroków, znudzony i zirytowany towarzystwem Quentina i Bei, która przy tym pierwszym stawała się wyjątkowo drażniącą, kusicielską szczebiotką. Odpowiedź Tricheura rzucona więc była właściwie w pustą przestrzeń, a Lavoie przewędrował niewielki kawałek sali. Iterius zbierał się już przy stołach, rozszczepiając się na drobne mini-grupki. Cygan skinął głową właściwie każdemu. Gest o tyle uprzejmy, co wyjątkowo łatwy do pomylenia z ruchem uczynionym być może nieświadomie. Ale nie, nie widział powodu w krótkim, nawet tak suchym powitaniu ludzi, z którymi spędził jednakowoż ostatni rok, prawda? Zatrzymał dłużej wzrok na Niganie. Ktoś potem może założyć się z Claudem o flaszkę, czy uśmiechnął się w tej chwili. Jednak nie, zimny alkohol szybko powędrowałby do rąk Francuza. On naprawdę niemal nigdy się nie uśmiechał. Nawet teatralnie. Czasami wydawało się, że jego mięśnie nie są w stanie spiąć mimiki twarzy do takiej prozaicznej czynności. Uniesienia kącików warg. Klaudiusz spojrzał także na Dextera rozmawiającego z chudą Winters. Na Clarke'a, który irytująco tanecznym krokiem przeszedł salę. Hebanowe spojrzenie znów utkwił w drzwiach. No, Adele. Czekam na ciebie.
Odejście Klaudiusza przyjęła ze smutkiem, jednak tak skrzętnie zakamuflowanym, że Quenio z pewnością niczego nie dojrzał. I dobrze, w takim tłumie tylko brakowało bójki, a potem jeszcze, nie daj boże, musiałaby zbierać go z podłogi. W końcu zadzieranie z Lavoie zwykle nie kończyło się dobrze. Chociaż... Gdyby potem miała zostać jego osobistą pielęgniarką, to w sumie czemu nie? Perspektywa okazywała się wcale nie być taką złą, ale nawet mimo tego, nie życzyłaby mu kolejnej tego typu przygody z Klaudiuszem. Lepiej bawić się w lekarza bez konkretnego powodu, ot, dla przyjemności i rozrywki! - Czyli jak zawsze? - Zamyśliła się na chwilę, cały czas utkwiwszy spojrzenie w zaczarowanym suficie. Choćby dla takiego widoku było warto tutaj przyjechać. Swoją drogą, ciekawe, czemu na wielu studentach zamek nie wywarł takiego wrażenia, jak na Beatriz. Bardzo pozytywnego. Oczywiście, szkoła w Hiszpanii również miała swój niepowtarzalny klimat, a pogoda i oferowane udogodnienia były wręcz powalające, ale to przecież miło było zaznać jakiejś odmiany. Poza tym ta atmosfera panująca w Hogwarcie... Merlinie, tylko dziękować! Tak czy inaczej, starsza z sióstr Amarillo ocknęła się wreszcie i znów skierowała spojrzenie na powoli usadzających się przy stołach studentów z projektu. Dziwne, Evity jak nie było, tak nie ma. Chiyoko również. Zdecydowaną większość czasu poświęconą na podróż spędziły razem, więc teraz gdzie je wcięło? Pokręciła głową z dezaprobatą i dopiero co dostrzegła Nigana, który zagaił do biednego, smutnego Latifka. Ze znacznym opóźnieniem odwzajemniła powitalny uśmiech i znów skupiła swoją uwagę na Queniu. - Gdzie zgubiłeś Dextera i Wolfa? - spytała zaraz, odrobinę zdziwiona. - Myślałam, że to niemożliwe, żeby was rozdzielić. Pamiętasz, jak kiedyś o mało co nie wleźli nam do sypialni? - parsknęła na tyle cicho, by tylko Tricheur mógł to dosłyszeć. W końcu nie ma po co wtajemniczać w takie szczegóły innych, mhm.
Zapewne Sarah oburzyłaby się niesamowicie tylko jeśli Anthony byłby w ich towarzystwie. W innym przypadku, raczej nie miała w tym zbyt wielkiego interesu. Chociaż, kto ją tam wie. Może i jej facet nie chciałby słyszeć od niej, że jest nudny, ale jeśli tak uważała, powinna powiedzieć mu prawdę! Dexter nawet mógłby być przy tej rozmowie i z dobrym sercem, stanąć po jej stronie. Cholera, ale on czasem bywał wspaniały. - Na dobry początek wystarczy mi nieoglądanie go przez najbliższy rok, a później możesz sobie go nawet sklonować, zamordować, co tylko chcesz. – Odrzekł obserwując jak ta zabiera sobie jego papierosa, po czym przykłada do czerwonych ust. Jasne, że nie interesowało go w którym miesiącu ciąży była dziewczyna, o ile była, no nie ważne, tak czy owak, skoro miał ochotę zapalić, to po prostu to robił. Nie ma tu o czym rozprawiać. Jeśli natomiast chodziło o los Anthony’ego, przeszkadzał mu w szkole, kiedy na niego natrafiał i gdy zachowywał się jak skończony gbur, ale ogółem, cóż go miał interesować jego los? Wystarczy rok, kiedy muszą jeszcze znosić swoje towarzystwo, a później, niech robi co chce. Tak więc Sarah mogłaby być tak dobrą i wysłać tego swojego chłoptasia na jakieś roczne wakacje. Sama natomiast może zostać, Dex chętnie jej zapewni trochę rozrywki. Chłopak złapał ją za nadgarstek, a drugą dłonią odebrał z owej ręki swojego papierosa. - Jeśli na taką długą podróż ma się odpowiednią rozrywkę, to ani w głowie ich zabranianie – no cóż taka prawda. Spójrzmy choćby na trasy koncertowe, na nich zawsze jest ciekawie i dużo się dzieje. A że podróż długa? A jakie to ma znaczenie, jeśli impreza jest udana? Dexter powoli puścił jej szczupły nadgarstek, aczkolwiek przesunął dłonią wzdłuż jej ręki, w końcu zupełnie ją cofając, a na koniec wsuwając ją do kieszeni w spodniach. - No to miłego czekania na ukochanego – rzekł trochę kpiąco się uśmiechając. Skoro tak wiernie trwała u jego boku, to nie będzie przeszkadzać. No dobra, to wprost śmiesznie brzmi. Jeśli była w jakimś związku, to jej sprawa, jemu to zupełnie nie przeszkadzało. Nie zmienia to jednak faktu, że nie zamierzał razem z nią wypatrywać pojawienia się Bowes-Lyonsa w sali, dlatego też skierował się tam, gdzie od początku zmierzał. - Nie martw się Beatriz, już z wami jestem – powiedział, gdy akurat podchodząc usłyszał wzmiankę o braku jego osoby, niestety dalsza cześc wypowiedzi już do niego nie dotarła, a szkoda, bo bardzo chętnie by jej wytłumaczył, że nie powinna się przejmować, w końcu przecież żyją jak jedna wielka rodzina. Tylko taka niekonwencjonalna. Od razu zajął miejsce obok Quenia i rozejrzał się po stole, który był przed nimi. Dotknął dłonią dzbanka, by sprawdzić temperaturę napoju znajdującego się w jego wnętrzu, a że był to jakiś cholerny wrzątek, to tylko oparł się łokciami o blat i ponownie wciągnął do płuc porcję dymu tytoniowego.
On również odejście Klaudiusza przyjął z żalem, bo w końcu nie mógł kontynuować tej uroczej rozmowy. A może skończyłaby się kolejną uroczą bójką? Ale byłoby ciekawie. No dobra może w sumie teraz trochę kozaczy, bo każdy wie czym się kończy bijatyka z tym brudasem, ale zawsze sam sobie mógł pozmyślać jakim to nie jest cwaniakiem. I faktycznie, Quentin wolał się jedynie bawić z powodu rozrywki w pielęgniarkę, a nie, żeby Beatriz naprawdę musiała go składać. Oczywiście nie to, że nie ufał jej, w końcu robi jakieś kosmetyki, to może też umie posługiwać się lekami. Dobra koniec, po co w ogóle o tym myśleć. Uśmiechnął się póki co tylko na jej słowa, zaśmiał gardłowo i przybliżył wargi do jej ciemnego policzka. Musnął ją ustami bardzo delikatnie i odsunął się powoli. W zasadzie Quentin był bardziej zajęty jej osobą niż tym całym Hogwartem, bo jego początkowy zachwyt związany z tym szalonym sufitem już dawno minął. Oczywiście tutaj zamek był znacznie bardziej okazały niż na przykład w jego rodzinnych stronach i chyba w Hiszpanii też był mniejszy. Ale tutaj na pewno nie było tak pogodnie jak w poprzednim miejscu. Wręcz miał wrażenie, że szkolne mury są odrobinę nieprzyjazne. Dobrze, że mógł ten dziwny klimat osłodzić sobie piękną Beatriz. Zauważył, że dziewczyna się rozgląda, więc również zaczął leniwie przesuwać wzrokiem po tym szalonym tłumie. O ile Wolf pewnie siedział w kiblu ładując sobie kolejną strzykawkę z niszczącym go płynem, zobaczył Dextera, który stał i gadał sobie z Sarah wykorzystując nieobecność Anthony’ego. Nachmurzył się trochę. Nie to, że coś miał do tej dziewczyny, ale nie rozumiał jak Dex mógł choćby odwracać głowę za nią w towarzystwie na przykład sióstr Amarillo. Ledwie jego partnerka zaczęła mówić, jego przyjaciel już zmierzał w ich stronę. Quentin parsknął śmiechem na wspomnienie tego jak chcieli wleźć im do sypialni i gdyby nie jego szybkie zaklęcie z cudem odnalezioną w kołdrze różdżką zastaliby ich w… bardzo jednoznaczną. - Nie mów, że się ich krępujesz – powiedział z udawanym oburzeniem w stronę dziewczyny, jednocześnie uśmiechając się lekko co popsuło cały obrazek. Poza tym Dexter właśnie usiadł obok niego, wcześniej najwyraźniej podsłuchując ich rozmowę. Niedobry. Oj tak, wielka, sypiająca ze sobą rodzina. - Dexter już wiem co ci kupię pod choinkę – Quentin odwrócił się w stronę przyjaciel na chwilę, bawiąc się teraz włosami Beatriz. Quenio św. Mikołaj. To będzie urocze. - Deskę do prasowania z blond peruką – powiedział bardzo uprzejmie, oczywiście nic nie insynuując na temat dziewczyny arystokraty. Musiał uwolnić na chwilę bliźniaczkę Amarillo z objęć, żeby zapalić papierosa. Wyjął jednego szybko ze staroświeckiej, srebrnej, popielniczki i schował równie zgrabnie, by nikt nie mógł jej się zbyt długo przyjrzeć. - Dexter obkleiłem sobie ścianę w pokoju listami z wakacji od ciebie – wymyślił pierwszą głupotę, którą mu przyszła do głowy, bo właśnie przypomniał sobie jakieś listy pisane ewidentnie po pijaku. Ręką w której nie trzymał papierosa wrócił do dotykania włosów pięknej Beatriz.
Sam Zeus nie powstydziłby się podobnej rodziny. Poza tym, och, to właśnie to ogólne otwarcie i zaufanie, które niemal emanowało gdy szli razem, obok siebie, ramię w ramię, sprawiała, że Beatriz czuła się wśród nich jak w domu, nie potrzebując do tego nawet towarzystwa Evitki, jakkolwiek były ze sobą mocno związane już na całe życie. Właśnie dla takich osób była w stanie zmagać się z zadaniami z programu, wiedząc, że warto! I cieszyła się niezmiernie z podjęcia udziału w projekcie, co przecież przez pewien moment wisiało na włosku. Wszystko jednak skończyło się szczęśliwie, jak w uroczej bajce, którą kiedyś matka opowiadała jej na dobranoc. To, że fabuła była zupełnie inna i z pewnością mniej... dwuznaczna i zmysłowa, to już naprawdę drobny, nic nie znaczący szczegół. Kto przejmowałby się podobnymi drobnostkami? Oczywiście, że nikt. Jakiś niesamowity człowiek postanowił niegdyś wynaleźć drzwi, by chronić przed innymi swoją prywatność. A w drzwi najczęściej się puka, jeżeli nie prowadzą one do pomieszczenia należącego do, nazwijmy to, potencjalnego pukającego. Wolf i Dex najwyraźniej zapomnieli o tej złotej zasadzie podczas wycieczki do ich sypialni, ale Bea nie miała im tego za złe. Byli zbyt uroczy, każdy z nich, by gniewać się o coś tka błahego. Szczególnie, że, owszem, niejedno mieli za sobą. I niejedno u siebie widzieli, więc czego tu się wstydzić? Dziewczyna aż uśmiechnęła się do siebie mimowolnie na tę wyjątkowo przyjemną myśl i ponownie zamruczała czując palce zapewniające stałą rozrywkę jej fryzurze. Albo faktycznie nauczył się, że to sprawia jej cholerną przyjemność, albo po prostu nie miał co robić. Bea wierzyła jedynie w pierwszą opcję. W końcu pozytywne nastawienie to podstawa sukcesu. Czy coś takiego. - W życiu. Jak dla mnie, mogliby patrzeć i podziwiać - zaśmiała się pogodnie, a gdy zaraz obok nich pojawił się i wcześniej wspomniany Dexter, wyszczerzyła do niego białe ząbki. - Całe szczęście, tęskniłam - rzuciła jeszcze, wygodniej opierając się na Quentinie, i wreszcie przestała interesować się niecodziennym nieboskłonem, poświęcając uwagę rozmowie. Przysłuchiwała się więc temu, co mówił jej truskawkowy lizaczek i powstrzymała śmiech, gdy wspomniał o prezencie pod choinkę. Wyszukane jak diabli, nie da się ukryć. A jakie pasujące! Postanowiła jednak skomentować to bardzo krótko i subtelnie, toteż nachyliła się, by szepnąć Tricheurowi "jesteś naprawdę paskudny", delikatnie podgryźć płatek ucha i wrócić do poprzedniej pozycji. Zainteresowały ją te listy i obklejanie nimi ściany, więc szturchnęła lekko lizaczka, by opowiedział jej całą historię, nawet jeżeli była zmyślona na poczekaniu. Co za różnica?
Jego niespokojne ręce powędrowały w stronę tacy z owocami, by zabrać z niej jakieś zielone jabłko. Paląc papierosa i wodząc co jakiś czas wzrokiem po sali, turlał owocem po stole. Jeśli chodziło o Wolfa, który to swoją drogą zaginął gdzieś, Dex byłby bardzo zaskoczony, jeśli ten postanowiłby witać nową szkołę bez jakiegokolwiek ulepszenia nastroju. Skoro nawet Vanberg musiał się po podróży choć nieco ożywić prochami, to co dopiero Schlosser. Dlaczego zwracał uwagę na Sarah? No tak na pewno ciężko się domyślić, może i Quentin miał inny typ zakodowany w wyobraźni, ale jemu się Winters podobała. A przecież, kto co lubi. Powinni mieć jakiś harem, w którym wszyscy by się sobą dzielili. Taa, Dexterowi by się coś takiego podobało. Co jakiś czas do ich "rodziny" zapraszaliby nową osobę... ale może póki co zostawmy ten temat. - Dobra, będę czekać z niecierpliwością – powiedział jakoś średnio zainteresowany jego słowami na temat deski do prasowania, bo cóż go obchodziło jego zdanie na temat Sary? Jemu tam wystarczało tyle ile sam sobie zobaczył i jakie sam wnioski wyciągnął na jej temat. – Będziesz mieć na czym prasować mi koszule – dodał po chwili, mówiąc to jakby Quen miał być jego przyszłą żonką, ba, nawet puścił mu do tego buziaka w powietrze. Ale zaraz po tym jego wzrok skierował się ku Beatriz, na którą ciężko byłoby nie zawiesić oka. - Są jednak pewne pozytywy w powrocie do Iteriusa – rzekł przyglądając się ciemnowłosej. – Gdzie masz siostrę? – Zapytał po chwili i ostatni raz zaciągnął się papierosem, który po tym zgasł gdzieś na podłodze, przydeptany Dexterowym trampkiem. Chłopak usłyszał coś o listach wyklejanych na ścianach i spojrzał na Quentina jakoś pytająco. A no tak, pewnie po pijaku wysłał ich sporo, wtedy bywał przecież jeszcze bardziej chętny do pisania, ale swoją drogą nieźle, jeśli Quentin byłby w stanie je odczytać. Dex raczej nigdy nie miał czytelnego pisma, a już w ogóle jeśli w jego organizmie krążył alkohol. - Zawsze to pewnie wygodniejsze niż chowanie pod poduszkę? – Powiedział pytająco, bo odpowiedzi na to pytanie właściwie nie znał. Kto wie, może z listami pod pościelą spało się całkiem wygodnie, no nigdy nie próbował. Tak czy owak, skoro Tricheur zaczął z takim wyjawianiem dziwactw, to Dex pociągnął temat. Jeszcze nie wiedział o co chodziło z tym przyklejaniem do ścian, ale brzmiało to... ciekawie. Ze stołu podniósł jabłko, które już wcześniej mogło się cieszyć Dexterową uwagą. Jednak zamiast zając się jego jedzeniem, wolał zacząć je niewysoko podrzucać i ponownie łapać w dłonie. Nie, nie lubił siedzieć spokojnie.
Mireli wcale się nie uśmiechało wyprzedzać z domu. Przez ten rok strasznie się stęskniła za jednym i za drugim ojcem, i oczywiście za smokami. A za nim zdążyła wszystkie przywitać już musiała wyjechać. Jakie to nie sprawiedliwe! Ale była jedna zaleta jej wyjazdu. Mogła znów zobaczyć Nigena... Podróż. Tragedia. Ale słyszała że mają tu dużą bibliotekę a to oznacza duży zasób książek, w tym też o smokach. Gdzieś usłyszała że mają wszyscy zebrać się w wielkiej sali,zaraz po przyjeździe udała się w kierunku który pachniał jedzeniem. Weszła do sali będąc pod wielkim wrażenie wielkości, i mroczności Hogwartu. I to pomieszczeni wcale nie zmieniło jej zdania. Tak na oko zmieściłby się tu spokojnie jedne smok. Dziewczyna rozejrzała się dokładnie po pomieszczeniu, szukając burzy złotych loków. W końcu go dostrzegła. Tak strasznie z nim tęskniła. Szybkim krokiem, wyciągając swoje szczupłe nogi podeszła do Nigana przytulając go od tyłu, napawając się jego zapachem.
Nie, tak szczerze powiedziawszy, sądzę, iż większość uczestników Iteriusa ma to w głębokim poważaniu, i w sumie słusznie. Zapoznawanie się z tym całym stadem dziwacznych uczniów nie powinno być nikomu potrzebne do szczęścia. Bo mimo, iż nie wszyscy członkowie programu darzą się sympatią, to przynajmniej wiedzą, czego się po sobie spodziewać, znają się już przeszło rok. A hogwarcka młodzież może być taka zdradziecka! Zaufasz niewłaściwej osobie i potem możesz tego gorzko żałować. Chociaż może patrzę na to oczami Nigana, który przesadnie przyjacielski nie jest. Może innym, normalnym osobom, jak już wspomniałaś, jednak by to przeszkadzało. Nieważne. Niestety, Nigan nie miał niczego ciekawego do powiedzenia, nie dziś. Albo może jeszcze nie teraz. Mógłby, owszem, pobawić się teraz we wróżbitę, ale nikt go o to nie prosił, a on sam czuł się za bardzo zmęczony, by teraz to robić. Przepowiadanie pogody było dużo prostsze i nie wymagało aż takich nakładów skupienia, siły, chęci. Co innego zaglądanie w przyszłość. To już... wyższa szkoła jazdy. Dlatego musieli sobie podarować gadki nadające się do Proroka Codziennego! Uśmiechnął się na jego jakże znaczące słowo "no", które w jego wykonaniu absolutnie Nigana nie drażniły, nie smuciły, nie dziwiły. Bo tak normalnie pewnie byłby zawiedziony odpowiedzią, ale Leszcz Tunezyjski miał u niego względy, HEHE. Nie, żebyście zaraz to przyrównali do jego lubieżnego łypania, które teoretycznie mogło mieć miejsce, bo dziś robił to tylko owoc. Który nie jest zatruty ani nic z tych rzeczy. Po prostu poprawia samopoczucie i smak, nic więcej. Naprawdę. - Pewnie - odparł w końcu, ponownie wgryzając się w jabłko. Oparł się wygodniej, drugą, wolną rękę założył na klatce piersiowej. Przyglądał się krótko osobom, które co rusz wchodziły. Dłużej patrzył na Claude'a, który stał teraz samotnie. Cholera, nigdy nie lubił tych dylematów, jakie mu towarzyszyły raz po raz. Latif-Claude. Karuzela. Ale wiedział, że ten drugi sobie poradzi. Zawsze sobie radził. Jak on. I zapewne czekał na Adele, która pewnie niedługo przyjdzie. - Nie wiesz może po co nas tutaj ściągnęli? - spytał w końcu Leszcza Tunezyjskiego, znów przegryzając owoc. Był naprawdę dobry. I czuł, jak jego mięśnie się powoli rozprężają. Tak. Nawet uśmiechnął się lekko. Nagle drgnął nieprzyjemnie, kiedy jakieś nieznane mu ręce dotknęły jego ciała. Sparaliżowało go to na krótką chwilę, więc głowę obrócił ku owej osobie z opóźnieniem. Mirela! Jak dobrze ją było widzieć. Kąciki ust ponownie uniosły się w charakterystyczny dla niego sposób. Miał wrażenie, że nie widział jej całe lata. - Hej, jak podróż? - zagadał do niej ciepło i zrobił miejsce obok siebie na ławce.
A Klaudiusz stał jak stał, zakładając ręce na piersi, na torsie, na cholernie męskim podbrzuszu, czy jak to się zwie, wykonując czynność ze swojego avatara, ale wykorzystując do tego obie ręce, bo nie mogę przypomnieć sobie, jak nazywa się takiż gest. Ale ufam Bell Rodwick, że zwie się to zakładaniem rąk na piersi, zatem tak właśnie robił. Opierał się o jeden ze stołów, tym razem już nie wodząc wzrokiem po członkach Iteriusa. Ale z niewiadomych powodów irytowały go te radosne szczebioty gorących, powakacyjnych powitań. Nie przewrócił jednak oczami, nie uczynił żadnego ruchu, po którym dałby poznać swoje rozdrażnienie. Po prostu nagle, bez słowa wyszedł z sali. Na dziedziniec. Zajarać.
Cudowna rodzina. Co prawda co do haremu to Quentin nie był pewny, bo nie wiedział, czy na przykład Dexterowi podobałoby się, gdyby ten nagle sobie sypiał z Evitą. Chociaż kto go tam wie. Ważne, że Tricheur niekoniecznie przychylnie patrzyłby na harce Dexa z siostrą Amarillo, którą właśnie przytulał. I oczywiście ustalmy, że Quenio po prostu nauczył się, że sprawia to przyjemność Beatriz, ot co. Szwajcar zaczął wyobrażać sobie jak Bea i on lądują razem w łóżku a nad nimi stoją Dex i Wolf patrząc ciekawie na to co wyprawiają. Zrobił trochę przerażoną minę. - Oczywiście co za dużo to niezdrowo – powiedział szybko do Chilijki. Bo kto wie, może ona faktycznie zgodziłaby się na coś takiego. Musiał pamiętać, że jej siostra to Evita. Czyli ta sama krew. Więc kto ją tam wie. Ale porzucił na chwilę myśli na temat upodobań seksualnych czekoladki, bo zauważył, że Dexter nie przejął się tym co mówi o Sarah. Quentin nachmurzył się trochę. Mógł równie dobrze tak siedzieć i mówić o blondynce czekając, aż ten się w końcu zezłości. To by przynajmniej pokazało na ile mu na niej jako- tako zależy. - No tak, skoro deskę wykorzystamy do prasowania twoich koszul, perukę założymy Wolfowi. To też nie będzie stanowić dla ciebie różnicy, co? – zapytał złośliwie Tricheur, udając, że gapi się w sufit. Nie oczywiście, że nie był paskudny, już miał to odpowiedzieć Beatriz, ale ta zmysłowo zaczepiła go, więc postanowił się z nią nie spierać. Za to spojrzał na Dexa i uśmiechnął się serdecznie, kiedy ten wysłał mu buziaka. Może zwiążą się w szalonym trójkącie i będą tworzyć słodki związek? Kto wie! Quentin nie zwracał uwagi na nagłe zainteresowanie Beatriz Dextera i jego chęć ujrzenia Evity. W końcu przyglądał się złotym sztućcom, które leżały naprzeciwko niego. Hogwart chyba sam postanowił go utrzymywać. Kiedy Dex wspomniał o drugiej siostrze Amarillo Tricheur odwrócił się i zaczął rozglądać po tłumie. Kiedy upewnił się, że jego towarzysze również to robią ręką, która leżała na stole zgarnął sztućce i schował do wewnętrznej kieszeni marynarki. Mimo wszystko nie lubił jak bliżsi patrzyli co zdarza się robić Queniowi, chociaż dobrze o tym wiedzieli. Przynajmniej łatwiej byłoby im sobie wyobrażać, że wcale tego nie robi. Kiedy Dex zadał pytanie o poduszce było już po wszystkim, a Quentin zdziwił się kiedy usłyszał co powiedział Vanberg. Czemu mu zdarza się zadawać takie dziwne pytania. - Pewnie chowanie pod poduszką takiej ilości listów nie byłoby wygodne. Chyba że ktoś lubi spać w pozycji siedzącej – stwierdził zaintrygowany tym durnym tematem Tricheur. Oczywiście wszystkie listy od przyjaciela leżały w jego szufladzie, albo były spalone, ale niech sobie myśląc co chcą. - Żadna kobieta nie wyznała mi tyle razy miłości co ty, złotko – powiedział Quentin wyjaśniając im o co chodzi i dlaczego miałby powód do rozwieszania listów na ścianie. Patrzył jak jego przyjaciel podrzuca jabłko w dłoni, czekając aż owoc poleci trochę wyżej.
No to w takim razie Dexter za parę lat sam sobie założy takie miejsce. Bowiem, nie, Vanberg sobie nie uwiązywał ludzi wokół pasa, nie zakładał im smyczy, ani nie wkładał do złotych klatek, ani żadnych innych tego typu rzeczy nie stosował. To, że sypiał z Evitą nie znaczyło, że którekolwiek z nich powinno być wierne. Więc ogółem, tak, miał to gdzieś z kim jeszcze ona sypiała. Więc jeśli zastałby Quena z nią, to pewnie znalazłby sobie inne towarzystwo, co to za problem. - Będzie stanowić zajebistą różnicę, bo Wolfowi nie pasują jasne włosy – odparł jak gdyby nigdy nic na tą śmieszną Quentinową zaczepkę. Ależ ten jego przyjaciel dzisiaj niespokojny, szczeka jak mały pies i próbuje ugryźć z każdej strony! Chyba Vanberg rzeczywiście powinien pomyśleć o jakichś smyczach dla chociaż niektórych z ludzi, którzy go otaczali. Albo może lepiej kagańcach. Dopiero kiedy wyjaśnił dlaczego te listy były dla niego tak cenne, zrozumiał do czego pije Tricheur. A to rzeczywiście powinien je wsadzac pod poduszkę, skoro były dla niego takie ważne. Rzeczywiście nie zwrócił uwagi na to jak jego przyjaciel chowa do kieszeni jakieś widelce ze stołu, bo był zajęty czym innym, jednak nawet jakby dostrzegł, pewnie ani by tego nie skomentował. To było jakieś cholerne dziwactwo. Nie był pewien ile Tricheur może dostać za kilka widelców, ale raczej nie za wiele. Tak czy owak, Dex miał wrażenie, że ten już to robi bardziej z przyzwyczajenia i po prostu próbuje sprzedać na boku wszystko, co tylko się da. - Kurde, to dobrze, że masz mnie, musi Ci być ciężko na świecie – powiedział i poklepał troskliwie przyjaciela po plecach. Skoro nikt więcej nie wyznał mu miłości, to musiało to być naprawdę przykre, zważywszy na to, że ilość takich wyznań w jego listach do Quentina była raczej znikoma. No ale to tym bardziej świadczyło o tym, że wspaniale się dobrali. Po tych słowach Vanberg wrócił do jabłka, które miał w dłoniach, by znów podrzucić je na pewną wysokość. W końcu to, nie chcąc z nim współpracować, wpadło mu z rąk i potoczyło się po sali, co Dexter skwitował krótkim, kurwa. A trochę go nosiło, miał ochotę coś zrobić z rękoma, a nie bardzo wiedział za co się zabrać. W końcu znów oparł się o stół i zaczął wybijać jakiś znajomy rytm na blacie.
Toż to pozory trzeba tworzyć cały czas! Nie daj boże, ktokolwiek zacząłby mieć przypuszczenia, że Sarah nie kocha Anthony. Wszak oddawała mu całe swoje serce. Może nie całe, lecz na pewno jego większą część. Dlatego tu, gdzie znajdują się wszyscy uczestnicy projektu, powinna wciąż trwać przy obronie własnego chłopaka, choć i to nie jest łatwe. Każdy wiedział, jakim jest gburem. Sarah Winters na pewno nie skorzysta z jego cudownego towarzystwa przy rozmowie o beznadziejności arystokraty. W końcu to Deuter mógłby udowodnić, gdzie, a dokładniej w którym calu, objawia się jego „wspaniałość”, bowiem Sarah kompletnie jej nie zauważała. - Jeśli pocieszy Cię ten fakt, nie jesteście na tym samym kierunku i wątpię, abyście wspólnie imprezowali. – rzekła, odgarniając niesforny kosmyk włosów za ucho. Och, wcale nie spodobało się to jej, jak zabrał papierosa. Wydęła czerwone wargi w smutną podkówkę. - Lecz mogłabym się postarać, aby nie spędzał snu z Twoich powiek. – odpowiedziała, chcąc dotknąć jego szczęki, a następnie lekko musnąć obojczyk. Było tu zdecydowanie zbyt dużo ludzi! Uśmiechnęła się czarująco i podeszła do niego bardzo blisko. Kwestią bulwersuj amerykanki było palenie w zamkniętym pomieszczeniu i cóż za skandaliczne zachowanie, nie poczęstowanie jej! Dlatego też musnęła jego dłoń, a potem jakby nigdy nic z gracją wyjęła papierosa z kieszeni. - Nieładnie tak ukrócać przyjemności kobiecie. – odpowiedziała, ignorując jego wspomnienie o długich podróżach. Sama chciałaby mieć takie życie jak on. Wszak kimże była Sarah Winters? Przygryzła lekko wargę, chcąc wyrwać się z zamyślenia. Znów z gracją uniosła papieros do ust, leniwie rozchylając usta, aby wsunąć w nie używkę i zaciągnąć się. W zasadzie nie wiedziała, czy są to papierosy z Ameryki czy te hiszpańskie, lecz było coś w nich, co bardzo jej smakowało i zaspokajało apetyt – ciekawe na co. Gdy tylko odszedł, pomachała mu dłonią. Wymiana zdań, której była świadkiem między diaboliczną dwójką, wcale nie przypadła jej do gustu. Miała ochotę wyjąć różdżkę i przypadkowo zrobić krzywdę Quentinowi. Mocno zaciągnęła się papierosem, walcząc ze swoim charakterem. Naprawdę miała ochotę przynajmniej go spoliczkować. Wtem wstała wraz z kubkiem letniej już herbaty, chcąc udać się w stronę Mireli. Nie rozmawiała z nią przez całą podróż! Uśmiechnęła się do niej radośnie, a następnie żwawo pomachała dłonią, w której trzymała używkę. Idąc w stronę przyjaciółki, będąc tuż za Quentinem „przypadkowo” się potknęła i zawartość kubka wylądowała na włosach i plecach chłopaka. Gdyby był troszkę wyższy na pewno ucierpiałaby tylko jego marynarka! Zaraz obok siebie zobaczyła Claude. Zmarszczyła brwi. - Och, Claude! Oglądaj się za siebie jak robisz rok do tyłu! – rzekła rozdrażniona, biorąc papierową serwetkę i próbując wytrzeć mokre plamy. Jednak jak wiadomo papier zwija się w kuleczki i zostaje na ubraniu. - Mam nadzieję, Quentin, że następnym razem porządnie wyprasujesz tę bluzkę. – rzuciła, wcale nie przepraszając za ten wypadek. Spojrzała znów na Claude i położyła mu dłoń na ramieniu w ramach „nic się nie stało, potem wyjaśnię, sytuacja opanowana”. Nie mogła dłużej stać już koło tej fajtłapy ze Szwajcarii, dlatego prędko pomknęła do Mireli, wokół której kręcił się znów jej chłopak. Jakże go nie znosiła! - Słońce! – rzekła, tuląc do siebie przyjaciółkę. W cudowny sposób im przerwała, a co!
Mirela oczywiście poczuła że jej chłopak nienaturalnie drga. Przecież nie chciał go przestraszyć!Jednak zaraz zobaczyła jego oczy, błysk radości no i nowe wolne miejsce na ławce. Już przekładała nogę nad ławką aby sobie grzecznie usiąść gdy... poczuła ze ktoś mocno ja przytula. Sarah. Za każdym razem gdy ja widział przypominał jej się incydent z eliksirem miłosnym, co wyglądało naprawdę komicznie. Nie żeby chciała się nabijać z przyjaciółki nic z tych rzeczy!!! Nie umknęło oczywiście uwadze dziewczyny że przerwała jej powitanie z NIGANEM!jedną dłoń cały czas trzymała na jego plecach...: -Cześć Sarah-uśmiechnęła się do niej. po chwili złapał idealnie zagrany atak kaszlu: -D-dusisz mnie!-po czym zaśmiała się radośnie. Znikąd pojawił się w niej taki przeraźliwie zaraźliwy optymizm. Może nie będzie tak źle w tej zimnej,ciemnej i wielkiej szkole?
Skinęła lekko głową w odpowiedzi na słowa Quentina. Zgodzić, to i pewnie zgodziłaby się, ukazując tym samym swą wspaniałomyślną naturę, bo kto nie chciałby oglądać tak przedniego show?! Jednak z drugiej strony podczas miłosnych uniesień nie chciałaby się nawet wzrokowo dzielić swoim truskawkowym lizaczkiem. Jeżeli chodziłoby o dzielenie się nią, to czemu nie? Ale nim - nigdy! Był przecież stanowczo zbyt pyszny i truskawkowy. Postanowiła na razie po prostu przysłuchiwać się ich ciekawej wymianie zdań, a to potem urozmaicić sobie kolejnym rozglądaniem się po sali. Całe szczęście, tłum gromadzący się w drzwiach stanowczo zmalał, gdy studenci zaczęli zajmować miejsca przy stołach, więc miała ogromną nadzieję w końcu dojrzeć jakąś miłą i uroczą dla siebie osobę, ale, niestety, dwie, na które polowała już od pewnego czasu, cały czas ukrywały się po kątach. Strach pomyśleć, co w tym czasie mogła robić Evitka, a Chiyoko... Hm, nie, to z pewnością było coś mniej ambitnego niż poczynania siostry. A przynajmniej tak spodziewała się i tłumaczyła to sobie Bea, usprawiedliwiając w taki sposób ich nieobecność. - Miałby więcej fanek - zauważyła, nawiązując do założenia Wolfowi na głowę blond peruki. Takie zabiegi w show biznesie przynosiły spore sukcesy, z tego co zauważyła. Idealnym przykładem była Alfreda, która zmieniając swoje fryzury na coraz bardziej fantazyjne, wspinała się na szczyty popularności. Kto wie, czy ze Schlosserem nie będzie podobnie? W końcu niezbadane są wyroki boskie. Czy jak to tam inaczej szło... O, no proszę, żadna kobieta nie wyznała Queniowi tyle razy miłości? Hehe, Bea aż uśmiechnęła się do siebie szatańsko. Mogła to rozpatrywać dwojako: raz, nie udało mu się jeszcze rozkochać w sobie tak mocno żadnej panny; dwa, stanowiło to niezłe wyzwanie i rekord Dexa do pobicia. Jakby pominąć kwestię czystej, przepięknej i romantycznej miłości, Chilijka mogłaby podjąć się tego zadania bez problemu. Choć... Przecież niejedno mówiła podczas wspólnie spędzonych nocy, więc lekkie podkoloryzowanie sytuacji nikomu nie wyjdzie na złe. - Wcale nie jest mu ciężko - fuknęła niby to urażona Bea, jeszcze bardziej zachłannie wtulając się w lizaczka. Przy okazji rzuciła Dexterowi wielce obrażone spojrzenie, choć nie było jej dane trwać długo w tym stanie, bo zaraz mimowolnie rozpogodziła się i pomiziała Quenia po policzku, w nagrodę za ładne zajmowanie się jej włosami. Mógłby zająć się tym zawodowo! Idylla również została zakłócona przez herbatę, która nie dość, że zaatakowała umyślnie Tricheura, to jeszcze zaszczyciła swą obecnością kawałek swetra Beatriz. Dziewczyna momentalnie odsunęła się i obróciła, by spojrzeć na sprawczynię całego zamieszania. No tak, można było się tego spodziewać. Pokręciła głową z dezaprobatą i już chciała zabrać jej tę durną chusteczkę, gdy Sarah pomknęła dalej. Starsza z sióstr Amarillo prychnęła pod nosem, spoglądając na poplamione ciuchy Quentina. Od biedy nie było aż tak źle. - Ktoś chyba ma problemy z prawidłowym poruszaniem się - stwierdziła po chwili i zdjęła z ramion sweter, rzucając go na torbę. - To trochę smutne.
Można powiedzieć, że Evita nie była jakoś specjalnie podekscytowana tym wyjazdem. Owszem, cieszyła się, że spędzi rok szkolny w całkiem innym kraju, wśród innych, nieznanych jej osób, ale przecież z całą resztą uczestników Iteriusa już się znała od dawna. Oczywiście, jakby nie było, musiała tutaj przyjechać wraz ze swoją bliźniaczką, którą przy okazji gdzieś po drodze zgubiła. No dobra, to ona odeszła od grupy jej znajomych. Tylko na chwilkę chciała odciąć się od reszty, zaszyć gdzieś samotnie, jednak kilka minut ciszy wystarczająco jej dopiekło, tak więc chciała wrócić do znajomych. Hogwart był dla niej całkowicie nowym miejscem, więc po drodze kilka razy zabłądziła. Na szczęście szybko odnalazła wielkie pomieszczenie na parterze, gdzie wszyscy już dawno byli. Złapała swoją walizkę na kółkach, jednocześnie kierując się w stronę tłumu. Szybko odnalazła wzrok Bei, która siedziała niedaleko wraz z Dexterem i Quentinem. Podeszła do nich i usiadła przy stole obok Dexa. - Wróciłam. - Odezwała się do siostry. Wiadomo, że tamta bardzo się martwiła. Zawsze to robiła, gdy Evity nie było w pobliżu. Od razu jakieś czarne scenariusze wymyślała, co też może robić jej młodsza siostrzyczka z ADHD i nadpobudliwością. - Co mnie ominęło? - dopiero teraz wzrokiem zlustrowała całe to miejsce, które i nawet zrobiło na niej dość duże wrażenie. Na pewno ta szkoła jest o wiele okazalsza od tej, w której Iterius był w zeszłym roku. Czy lepsza? Jeśli będą organizować wiele imprez, to na pewno.
Za parę lat to Dex nie będzie sobie szukał takiego miejsca, tylko będzie mieszkał z nim i Wolfem w wielkim domu. Dexter będzie na nich zarabiać muzyką, a Quenio i Wolf będą leżeć i pachnieć jak dwójka rasowych kochanków, oj tak. I Quentin wcale nie szczekał i na pewno nie potrzebował kagańca od kogoś takiego jak Dexter. To właśnie Vanberg był dzisiaj równie ruchawy co dżdżownica i jedynie turlał jabłko. Chyba zastępował nieobecnego Wolfganga. A w zasadzie to gdzie jest ten parszywy narkoman? - O matko, jak dobrze, że teraz go tu nie ma złamałoby to mu serce – powiedział dramatycznym tonem, słysząc, że z jednej strony Dex mówi, że ni do twarzy byłoby mu w blond, a Bea się z niego jawnie nabijała. W zasadzie ich przyjaciel prędzej by zaczął chrapać i zupełnie nie usłyszał ich rozmowy, ale i tak brakowało mu jego smęcenia. A poza tym może Quentin był szalonym kolekcjonerem sztućców, czemu ten Dexter smęci. Wywrócił oczami, kiedy Dexter wspomniał coś o tym, że nikt nie wyznał mu miłość. O mato, przecież z tyloma dziewczynami mówił już sobie słowo: Kocham. Powoli nawet stawało się coraz mnie wyjątkowe. To było całkiem smutne, ale on po prostu strasznie szybko się zarówno mocno zakochiwał jak i momentalnie odkochiwał. W zasadzie już chciał odpowiadać Dexowi, ale uprzedziła go Bea. Uśmiechnął się cwaniacko do Dexa, kiedy czekoladka była zajęta wtulaniem się w niego. Zyskał nawet swojego obrońcę. Quentin otwierał buzię, by powiedzieć jakąś kolejną, zapewne super mądrą rzecz, ale poczuł nieprzyjemną ciecz rozlewającą się po jego ciele. Syknął i odwrócił się w stronę Sary patrząc co ona do licha wyprawia. Kiedy się zorientował parsknął jej głośnym śmiechem w twarz. - Jak będziesz obecna przy prasowaniu, na pewno następnym razem lepiej mi pójdzie, kochanie – powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha. Już widział siebie wchodzącego do Sary figlującej z Anthonym i proszącego o wyprasowanie koszuli. To byłoby cudowne. - Ach Sarah, jesteś tak seksownie niedobra – krzyknął za nią, mówiąc jeszcze „łał”, oczywiście udawał, że wyjątkowo kręcą go jej nogi w krótkich, super seksownych spodenkach. Wyjął różdżkę i parę razy rzuconym zaklęciem „Silverto” osuszył się szybko i dokładnie. Sprawdzał jeszcze czy aby na pewno wszystko jest już w porządku. Strzepnął tą suchą już serwetkę. - Nie masz szans się z nią przespać, Dexter, ona zdecydowanie mnie podrywa – dodał jeszcze z ironią Quentin, podnosząc głowę. Dopiero teraz zauważył, że już obok siedzi teraz Evity, uśmiechnął się szybko objął po raz tysięczny swoją czekoladkę, jak już się uporał z ubrankiem.
Latif już nie odpowiedział, bo nagle postanowił ruszyć swój cudowny tyłek i wyrzucić ogryzek po jabłku. No i nie wrócił. Jak łatwo się domyślić, Nigan nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Bo oto siedział teraz ze swoją dziewczyną i jej przyjaciółką, które szczebiotały do siebie nieprzyzwoicie wręcz. Chłopak westchnął bezgłośnie i skończył swoje cudowne jabłko, postanawiając się nie wtrącać. On nie był dziś w najlepszym nastroju, ponadto miał trochę spraw do załatwienia. Uznał więc, że spędzą czas z Mirelą na spokojnie kiedy indziej. Wszak cały rok mieli do tego, zdążą, czyż nie? - Muszę lecieć. Do zobaczenia później - powiedział więc, kiedy mógł dojść do słowa. Cmoknął dziewczynę w policzek i wstał ociężale z ławki, by nie zwracając uwagi na nikogo wrzucić swój ogryzek do śmieci i wyjść niezauważony z Wielkiej Sali. Cóż, chyba nikt za nim tęsknić nie będzie. Co za szkoda! A on może znajdzie po drodze Claude'a. Albo może lepiej nie? Mógłby go skutecznie odpędzać od jego zamiarów, a to byłoby niefajne. Ale dobra, zobaczy się.
Jeszcze wracając do rozmowy z Sarą, jeśli chodziło o przyjemności, których to wedle niej nie powinno się ukrócać kobiecie, to pierw trzeba na nie ładnie zasłużyć. A ona no nie zrobiła nic, jedynie gadała, co to tam może. A Dex miał ochotę machnąć ręką i powiedzieć, że wszystko jedno. Coś pustawe wydawały się te jej zapewnienia. Gdyby tak Vanberg usłyszał, że Beatriz określa Quentina mianem truskawkowego lizaczka, chyba do końca życia już by się tak właśnie do niego zwracał. Oczywiście zaraz po tym jak pokonałby potężny atak śmiechu, który niewątpliwie by go nawiedził. Boże, co za cudowne określenie! Na niezadowolony ton Beatriz, rozłożył tylko ręce na boki, spoglądając na nią z rozbawionym spojrzeniem. - Same się takie wnioski nasuwają – powiedział, dając do zrozumienia, że nie ma co fukać. Otóż to, on nic nie wymyślał ponad to co właśnie powiedział Quentin. Tak więc drogą dedukcji właśnie coś takiego się nasuwało i takim też sposobem chłopak sam się wkopywał. Jeśli Quentin przez ruchliwość widział gadanie trzy po trzy, to rzeczywiście, niestety, ale Dextera nie interesował temat peruk i desek do prasowania. Jakoś jednak już ciekawsze wydawało mu się podrzucanie jabłka, czy wybijanie jakichś rytmów na stoliku. I znów to samo, kto co lubi. Jego uwaga szybko znalazła nowy punkt zaczepienia, bowiem w ich towarzystwie pojawiła się Evita. Szybko objął zgrabne ciało dziewczyny wzrokiem, gdy siadała przy ich stole. Niestety, jak na złość, nie było mu dane długo cieszyć się tym widokiem, bowiem usłyszał syknięcie Quentina i jego wzrok niechętnie powędrował w stronę owego zamieszania. Aż lekki uśmiech pojawił się na jego ustach, gdy zobaczył, że to Sarah postanowiła mu podziękować za porównanie do deski. Ale w jednym Tricheur miał rację. Takie wejście do sypialni, gdzie dziewczyna figluje z Anthonym i poprosić ją o wyprasowanie koszuli, a ona by to zrobiła, cóż to byłoby zajebiste. - Są tego pewne plusy – powiedział obserwując jak Beatriz ściąga z siebie zmoczony sweter, a zaraz po tym wzrokiem wrócił do Quentina, by kontynuować swoją wypowiedź – teraz już wiesz, że masz jeszcze jakieś szanse na te wyznania miłosne, może od Sary. – Rzekł pocieszająco do przyjaciela. Tylko, że jego uwaga nie na długo zatrzymała się na Quentinie, bowiem miał ciekawsze widoki po drugiej stronie. - Wręcz przeciwnie, trafiłaś na najlepszy moment – szepnął na ucho Evicie, kiedy jego prawa ręka powędrowała na jej kolano, by zacząć po nim wodzić palcami. Po tym jednak na moment nieco się odsunął i wyciągnął z kieszeni spodni buteleczkę mierzącą piec centymetrów, jednak skierował na nią różdżkę i wypowiedział zaklęcie engorgio, by przywrócić ją do naturalnych rozmiarów. Przecież Dex nie podróżowałby bez odpowiedniego alkoholu ze sobą. Jak się po powiększeniu do naturalnych rozmiarów okazało, była to whisky. - Sezon na imprezy w Anglii, uznaję za oficjalnie otwarty – powiedział otwierając butelkę z której zaraz pociągnął sporego łyka, a następnie wręczył ją Evicie. Takie urocze przypieczętowanie tego, chociaż dobrze brzmiącego, sezonu.
Chiyoko sama czuła, że atmosfera się zagęszczała coraz bardziej właśnie przez te słowa, które chyba oboje powinni byli wypowiedzieć (oczywiście różniące się między sobą, ale to w tym momencie mało ważne... albo bardzo ważne), ale nie robili tego, a przez to istniało coraz więcej niedopowiedzeń i nie było po prostu zbyt przyjemnie. Ucieczka od rozmowy nie rozwiązywała problemu na długo, ale na krótko i owszem. Dlatego też przyjęła propozycję Wolfa (nie jakoś szczególnie entuzjastycznie, ale na tyle, by nie czuł się jakoś urażony, nie chciała tego), zauważając przy tym, że ptaki już nie zajmowały się jej włosami, dlatego też poprawiła je, prawie niezauważenie, a następnie udali się oboje w te tajemnicze jeszcze miejsce, zwane Wielką Salą. Droga nie obyła się bez małych przeszkód takich jak choćby niesforne schody, jednak wszelkie przeciwności udało się przezwyciężyć i w końcu dotarli do miejsca przeznaczenia. Pierwsze, co dotarło do Chi, kiedy już przekroczyli drzwi (jedno po drugim, nie razem, żeby nie było jakichś niejasności) to to, że te pomieszczenie było naprawdę wielkie - nazwa oddawała rzeczywistość. Potem jakoś odruchowo spojrzała w górę i urzekł ją ten zabieg, że nie było dachu. Jednak nie pokazała tego po sobie i zaraz odeszła kawałek od Schlossera i rozejrzała się po sali. Lepiej się poczuła, gdy spostrzegła się, że nie było w środku Jiriego. - Witam wszystkich. Widzę, że impreza się rozkręca - powiedziała swym melodyjnym głosem, aby nikt nie czuł się pominięty. Niech nikt nie oczekuje od niej, ze będzie machać rączkami, to nie w jej stylu. A po tym Chiyoko usiadła obok Beatriz i zapytała ją, widząc jej niemrawą minę: - Co się stało? Chciała po prostu, czy nie wpadła akurat w środek jakiegoś zamieszania.