- Widzę, że ty też nie grzeszysz nagannym humorem. - Powiedziałam, a po chwili obie śmiałyśmy się jak dwie szajbuski. Po chwili zdałam sobie sprawę, że wszyscy siedzący na sali patrzą na nas jak na ostatnie kretynki, a mój brzuch nadal szalał. No cóż, w końcu ta sałatka to moja dzienna porcja warzyw. Więcej już jeść nie będę, więc władowałam sobie ogromną ilość warzyw na talerz. Tak samo uczyniłam z talerzem siedzącej naprzeciwko Elliott, uśmiechając się do niej. - Jesteś chuda jak patyk, dziewczyno. Powinnaś też coś jeść. - Dodałam, widząc jej zdezorientowaną minę. - A teraz, ładnie, siup. - Nabiłam na widelec sałatę i wcisnęłam jej do buzi. Sama później też sobie władowałam. Pewnie wyglądałyśmy teraz jak chomiki, z pełną ilością jedzenia zgromadzonego w policzkach.
-Są świetne Jane. naprawdę Puchonka wreszcie oderwała się od podziania zawartości szkicownika. Już po chwili jej uwagę przykuła moja osoba. Cóż do niskich dziewczyn nie należałam, śmiem twierdzić nawet, że jak na realia szkoły byłam jedną z najwyższych. Jeśli dodać jeszcze do tego całkiem czarne ubranie i oczy ... Uśmiechnęłam się. - Cześć chyba się jeszcze nie znamy. Jestem Sigrid, mogę się przysiąść?
Uśmiechnęła się do Sigrid. - Daj spokój. Amatorskie. -powiedziała i spojrzała na Karmelka. Wzięła swój szkicownik i zaśmiała się. - Wy się chyba nie znacie. –powiedziała, wskazując je ręką - Sigrid, Carmen. Kalmelku, dziewczyna którą widziałaś w moich rysuneczkach – Sigrid. Uśmiechnęła się do obu. Wzięła do ust ostatni kawałek tosta. Nareszcie ! Jadła go tak długo, że zdążyła o nim zapomnieć.
- Wy się chyba nie znacie. –powiedziała, wskazując je ręką - Sigrid, Carmen. Kalmelku, dziewczyna którą widziałaś w moich rysuneczkach – Sigrid. Spojrzałam na dziewczynę. -Miło mi poznać . Teraz zaciekawiła mnie Jane całkowicie pochłonięta swoim tostem. -Smacznego Jane. Wyglądała przekomicznie patrząc się z cichym uwielbieniem w ten kawałek pieczywa. -Potrafisz świetnie grać, masz niezły głos i do tego jeszcze rysujesz. Jeśli dodamy do tego fakt, że jesteś krukonką nic tylko człowiek renesansu. Uśmiechnęłam się szeroko, puściłam dziewczynom perskie oko i upiłam łyka z mojej cieplutkiej jeszcze kawy.
Czy to brzmiało jak sarkazm czy groza? To pytanie strasznie przeraziło Ingrid. Zaczęła przed Bell jąkać się, ale by zapobiec totalnej wtopie wzięła głęboki łyk soku z dyni po czym otarła ręką swoje usta. Nie chciała powracać do tego pytanie. Tak się skompromitować już nikt nie mógł. Fakt! Ingrid na ogół była ciapowata, ale do takiego stopnia? Znów zaczęły zbierać się w myślach dziewczyny mroczne myśli, ale by temu zapobiec dopiła owy napój. Dziewczyna z ręką na sercu powinna wyznać Bell, iż krukonka jest mugolakiem i list dopiero dostała w wieku czternastu lat. Czyli całkiem niedawno. Choć z drugiej strony miała pewne obawy. Po prostu mówiąc Ingrid bała się wyznać prawdy. Ach! To wszystko tak przypomina wenezuelską telenowelę. Po chwili dziewczyna wzięła kęs bloku po czym zaczęła go gryźć niczym głody koń. Kiedy była w trakcie konsumpcji deseru Ingrid chciała coś przemówić do ów krukonki: -Bell...wiesz...a już nic- przerwała Ingrid po czym znów wzięła potężny kęs posiłku. Szczerze Ing miała obawy co do wyjawienia jej ,,słodkiej tajemnicy" teko iż jest w hogwarcie nie dawno, gdyż późno dostała list. Z powodu rodzinnych problemów. Ale to już inna historia.
Niestety albo też stety, biedna Bell leglimencją się nie posługiwała, ani też nie umiała w żaden inny sposób czytać z głowy, oczu czy też gestów. Dlatego nic a nic nie domyśliła się, czemu to niby Ingrid nie odpowiedziała na jej pytanie, wręcz je zignorowała... a, że osobą ciekawską była i czasem trochę bez wyczucia wypytywała się o pewne szczegóły, to cóż jej się było dziwić kolejnym pytaniom. - No właśnie nie wiem. Nie rozumiem jak możesz nie wiedzieć co to są SUMy... Nie chodzisz na lekcje? Nie rozmawiasz z rówieśnikami czy może najzwyczajniej nie słuchasz? - Ot, z tego co pamiętała, SUMy, był tematem poruszanym przez nauczycieli aż nazbyt często, a ciągłe przypominanie o zbliżających się egzaminach czasem wręcz przyprawiały o ból głowy. Nalała sobie herbaty malinowej i posłodziła dwie łyżeczki, po czym pomieszała, pilnując, żeby cukier w całości się rozpuścił.
-Carmen,dla przyjaciół Karmelek,jasne-posłała nieznajomej uśmiech. Nie za bardzo wiedział jak ma się zachować w towarzystwie owej dziewczyny. Sięgnęła po winogrono zaczęła je leniwie jeść. Bacznie obserwowało Kruknokne chcąc jak najwięcej się o niej dowiedzieć. Byłą naprawdę ładna . Carmen pomyślała ze warto by ja namalować.
Daniel przekroczyl powoli progi wielkiej sali. Jak zwykle, przy stolach siedzieli uczniowie ubrani na swoj ulubiony sposob. Nerwowo omiotl wzrokiem wnetrze i ruszyl do stolu Hufflepuff'u. Widac bylo, ze nie byl za bardzo w nastroju, bo na twarzy nie malowal sie jak zwykle usmiech tylko jakis niesklasyfikowany grymas. Dotarl do stolu puchonow i usiadl zaraz na poczatku lawy. Jeszcze raz sie rozejrzal i siegnal po czerwone jablko. Przyjrzal sie owocowi i nie czekajac wgryzl sie w nie, odgryzajac duzy kawal.
Kiedy weszła do Sali od razu dopadł ją słodki zapach zgromadzonych na stołach rozmaitości. Przy stole Gryfonów nie było nikogo znajomego, więc rozejrzała się po pomieszczeniu w nadziei, że znajdzie kogoś z kim da się pogadać. Przy stole Hufflepuffu dojrzała Daniela. Z uśmiechem na twarzy podeszła do niego i usiadła naprzeciw niego. Nie wyglądał na jakoś wielce szczęśliwego, więc zmarszczyła brwi. - Cześć, wszystko w porządku? - Beztroski to był tylko przykrywką, nie cierpiała, kiedy ktoś miał zły humor, bo to zaraz przechodziło na nią. Żeby ukryć zmartwione błyski w oczach sięgnęła po tosta i wpatrywała się w niego uporczywie.
Rozmyslal calkowicie nieobecny, coraz bardziej to, ze tak to ujme okaleczajac jablko. Byl wsciekly, ale jedynie na siebie. Potraktowal przyjaciolke, jakby byla mu obojetna. Danielu, mysl co robisz. Wiedzial, ze gdzies nie daleko siedzi Carmen, ale nie mial nawet odwagi sie do niej odezwac. Wyslal list. Poczeka na odpowiedz, a pozniej sie zobaczy. Rozejrzal sie jeszcze raz po sali. Westchnal i oparl glowe na zlozonych dloniach podpierajac sie lokciami o stol. Jego przemyslania przerwal czyjs glos. -Wiesz nie bardzo. Odpowiedzial Elliot, przyciszonym tonem glosu.
Jane zaśmiałą sie. - Nie chwalci mnie tak bo osiąde na laurach -powiedziała, uśmiechając się - Poza tym, ty grasz milion razy lepiej -wskazała na Sigrid - A ty malujesz milion razy lepiej -skinęła na Karmelka. Napiła się soku, bo przez znienawidzonego tosta, miała sucho w gardle.
Westchnęła cicho i podniosła wzrok na blondyna. - Jeśli chcesz, możesz mi o tym opowiedzieć, ale jeśli nie masz ochoty, to zrozumiem. - Jakby chcąc upewnić chłopaka, co do prawdziwości tego zdania, popatrzyła mu prosto w oczy i uśmiechnęła się. Ni to pocieszająco, ni wesoło. Jakoś tak... pośrodku? - To jak? Ugryzła posmarowanego już dżemem tosta i rozejrzała się dookoła. W sumie niedaleko siedziały Jane, Sigrid i Carmen, gdzieś dalej jakaś studentka wpatrywała się w sklepienie z nieskrywaną fascynacją. Pomachała znajomym, po czym przeniosła wzrok z powrotem na Daniela, czekając na jego odpowiedź.
Wzruszyl ramionami, zakladajac kaptur bialej bluzy na glowe. Wolal na razie pozostac nie widoczny. Tak na jakis czas. Przestal uporczywie wpatrywac sie przed siebie i przeniosl wzrok na Elliot. Zmienil pozycje. Opieral teraz glowe na jednej rece z podpartym lokciem. Mial nadzieje, ze go nie rozpoznaja. Odlozyl ogryzek na blat i polozyl na nim palca zaczynajac nim powoli krecic. Zaczal przyciszonym tonem, poniewaz wolal, zeby jakis Slizgon nie napatoczyl sie, wysluchujac calej historyjki, a potem... no co... drwiny, ot co. -No wiec, nic glupszego. Spotkalem Carmen w Miodowym Krolestwie, ale... Nie byl pewny czy moze powiedziec kto pezyszedl chwile pozniej. -... ale przyszla jedna przyjaciolka z, ktora zaczalem sie wyglupiac, a potem Carmen wyszla bez pozegnania. Powiedzial i znow przeniosl wzrok na ogryzek leniwie sie nim bawiac. W sumie... byly to zwykle nastoletnie dylematy z ktorymi mlody jeszcze malo doswiadczony czlowiek musial sie borykac.
Odetchnęła z ulgą. Myślała, że to coś grubszego. Prawda, sprawa nie jest przyjemna, ale da się z niej wyjść obronną ręką. Poza tym, o ile się orientowała, Carmen nie należała do osób, które strzelają fochy o byle co. Mogła się poczuć zraniona, ale przecież każdemu zdarza się chwila zapomnienia. - Po pierwsze...zdejmij ten kaptur, bo jeszcze bardziej przyciąga wzrok. - Uśmiechnęła się. - Po drugie... musisz pogadać z Carmen. Nie wysyłając sowę czy przez kogoś. Na osobności, patrząc jej prosto w oczy, przeprosić i powinno być po sprawie. Przynajmniej taką mam nadzieję. Zresztą ciekawe... kto był ową "przyjaciółką"... Cóż zapyta o to innym razem. - A na razie... przestań się smucić, bo to nie sprzyja urodzie. Wszystko będzie okej. Zobaczysz. Takie zdarzenie nie powinno stanowić wielkiej przeszkody skoro się przyjaźnicie
Obdarzyl ja promiennym, przyjacielskim usmiechem. -Wiesz dziekuje, wlasciwie to... Zasmial sie, gdy zdal sobie sprawe, ze sedzi tu jak dziewczyna uzalajac sie nad soba. -... ja sie nie smuce, tylko po prostu czasem probuje was tzn. kobiety zrozumiec. Jak mi sie wydaje, ze znam ktoras calkowicie to zaskakuje mnie czyms nowym, odmiennym. Nie potrafie rozszyfrowac waszej mentalnosci. Powiedzial spogladajac na Elliot z zaciekawieniem Jabko przed chwil zniknelo, wiec jego reka spoczywala na blacie wystukujac jakis rytm opuszkami palcow.
- Nie ma za co - odwzajemniła uśmiech. Zrozumieć kobiety? Oj chłopie... to se syzyfową pracę znalazłeś. Sama siebie często zaskakiwała. Jej przyjaciółki też. Sama czasem nie umiała siebie zrozumieć. - Noo... powodzenia życzę. Będzie ci potrzebne. - Zrobiła wielkie oczy i głośno wypuściła powietrze. - A jak już to rozpracujesz, to błagam, powiedz mi wszystko, bo sama się gubię. - Dziwne, ale prawdziwe. Cóż zrobić. Kiedy chciała wybuchnąć śmiechem, zaczynała płakać lub na odwrót. Czasami tylko jej się to zdarzało, ale sam fakt. Napięcie przedmiesiączkowe? Możliwe...
-Moze jednak nie Syzyfowa. Powiedzial i zrobil mine jakby nagle mial wybuchnac smiechem, ale szybko sie powstrzymal. Wszystkie pary oczy bylyby skierowane na niego, a on chyba by splonal ze wstydu. -Oczywiscie, poinformuje cie. Zachichotal cicho. -Trzeba zaczac investigations na Wenusie.
Zachichotała widząc, jak Daniel powstrzymuje się od wybuchnięcia śmiechem. Zdusiła jednak głośniejszy śmiech ręką, gdyż widocznie bycie w centrum uwagi było dla chłopaka krępujące, jak dla niej kiedyś. Ostatnio tyle razy robiła z siebie widowisko, że już prawie nie przejmowała się dziwnymi spojrzeniami kierowanymi w jej stronę. - W porządku. Ty na Wenus, ja na Marsa. Spróbuję rozwiązać waszą mentalność. To chyba będzie prostsze. - Wyszczerzyła się.
-Uwazam, ze juz nas dawno rozpracowalas. Alkohol, uzywki, ciagla rywalizacja. Wszystko co mowil bylo prawda. Malo mezczyzn nie pilo alkoholu, ani nawet nie palilo papierosow. Usmiechnal sie po przyjacielsku, wyszczerzajac biale zeby. -Dobra, ale dosc gadania o mnie. Powiedz lepiej co tam u ciebie. Przetarl oczy.
- Wszyscy mężczyźni? Ty też - uśmiechnęła się zaczepnie. - A... nie powiedziałeś jednego... Seeekssss. - Powiedziała przeciągle, unosząc brwi. W sumie prawda... faceci są prości do rozszyfrowania. Przynajmniej ci stereotypowi. Jednak zawsze w każdym szukała czegoś wyjątkowego. I o dziwo, znajdywała. Czasem błahostki czasem poważniejsze rzeczy. - U mnie? Cóż... ciągła, niekończąca się rutyna, ogniska w Zakazanym Lesie, zakupy i spotkania z przyjaciółmi i znajomymi. - Puściła do niego perskie oczko.
-A no racja, zapomnialem. Zasmial sie lobuzersko. Wlasciwie to 99.9% facetow mysli o seksie, Ale co. Czy jest to jakas zbrodnia? trzeba przyznac, ze Daniel tak samo mysli o takich sprawach, ale moze troche mniej od tych stereotypowych. -O, czekolada! Slinka mu pociekla, gdy tylko dojrzal sloik z ciemno, brazowa masa. Nie czekajac chwycil kromke i nabral na noz troche czekolady, po czym rozmasowal grubo na kromce. -Mniam. Mozna bylo by powiedziec, ze tak samo jak niektorzy sa uzaleznieni od papierosow tak on od czekolady. Wygryzl spory kes, brudzac sobie czubek nosa. Nawet sie nie zorientowal. -To masz ciekawe zycie. Ja sie wlocze... a zazwyczaj to samotnie. Zazdroscil gryfonce, ale coz zrobic byl jaki byl i wiele osob nie bylo do niego przekonanych.
Czy grzech? Oczywiście, że nie. Zresztą... kobiety też o nim myślały. Wbrew ogólnemu założeniu, nie były takimi świętoszkami. Wzięła z rąk Daniela słoik z czekoladą i umoczyła w nim palec, który zaraz potem oblizała. Zapatrzyła się na chwilę na magiczne sklepienie. Uwielbiała czekoladę. W sumie uważała, że każdy chce tego samego: miłości, przebaczenia. Czekolady. Ewentualnie świętego spokoju. A z tego wszystkiego czekolada była z człowiekiem zawsze. Nawet, gry wszystko inne znikało. Westchnęła cicho i wróciła na ziemię. Kiedy spojrzała na Puchona zachichotała cicho... miał trochę owej słodkości na nosie. Wytarła mu tę odrobinę palcem, ciągle się szczerząc. - Gdybyś tylko chciał, mógłbyś obracać się nawet w większym towarzystwie od mojego. - Spojrzała mu prosto w oczy, próbując mu przekazać, że jest tego pewna.
Dokonczyl kanapke i oblizal kazdy palec po kolei z pozostalosci. On? bardzo by chcial, tylko co z jego checi jak nikt tego nie chce. Wlasciwie to lubil sie czasami powloczyc byle gdzie w samotnosci. Jednak byl bardzo towarzyska osoba i towarzystwa tego potrzebowal jak tlenu. Zdjal w koncu kaptur z glowy, obdarzajac kolezanke szerokim usmiechem. Gdy uslyszal co miala mu do powiedzenia, a nastepnie spojrzala na niego wymownie to zalozyl rece na wysokosci klatki piersiowej i lypnam na nia wzrokiem, unoszac jedna brew na wysokosc czola. -Dopeawdy? A po co komu taki niski, szczuply i w dodatku o twarzy dziecka chlopak, skoro mozna miec super wysokiego Edwarda Cullena czy Jacoba Blacka, bo wlasnie wiekszosc tutaj takich jest. Powiedzial, krecac glowa. Wogole nie dopuszczal do siebie mysli, ze ktos bardziej bedzie go wolal od sobowtora Cullena.
Popatrzyła na chłopaka z szeroko otwartymi oczami. Próbowała utrzymać w miarę poważną minę, lecz na tych próbach się skończyło. Czuła, że brakuje jej tlenu. Musiała to zrobić, po prostu musiała. Wybuchła głośnym, histerycznym śmiechem. Zgromadzone w sali osoby popatrzyły na nią spode łba, ale nie mogła się powstrzymać. Wzięła kilka głębokich oddechów, lecz to nie poskutkowało. Uniosła rękę, by dać Danielowi znak, że potrzebuje chwili, by ochłonąć. Położyła się na ławce i trzymając się za brzuch, głupkowato się śmiała. W końcu ucichła i już tylko z cichym chichotem podniosła się z powrotem do pozycji siedzącej. - Żartujesz, prawda? Oni są... - Otworzyła usta i wskazała je palcem wskazującym. - Oni są... ohydni, obrzydliwi, wyidealizowani. Po prostu blee... - Odsunęła od siebie słoik z czekoladą, demonstrując, że właśnie jej apetyt poszedł w las. - Poza tym... znam przynajmniej jedną osobę, która na pewno wybrałaby ciebie. I nie patrz na mnie. Twoje towarzystwo bardzo mi odpowiada, ale jako kumpla. - Uśmiechnęła się szeroko. - I nie... nie powiem ci o kim mowa. Tym razem pokazała mu język.
Nim sie zdarzyl zorientowac kumpela zaczela sie glosno i piskliwie smiac. Daniel patrzal na nia z lekko przymruzonymi oczyma. Co on powiedzial takiego smiesznego? -Co do... Spostrzegl, ze wszystkie twarze sa zwrocone w ich strone. No pieknie. Teraz kazdy wie, ze Sokolnicki tutaj siedzi, a wemknal sie tutaj chyba niezauwazalnie. No coz. -Skonczylas? Spytal troche zazenowanym tonem glosu. Po kolejnym zdaniu w Danielu rozbudzila sie wrodzona ciekawosc. Od razu zaczal sie zastanawiac kto by go wolal, bo sam chyba osobiscie nie znal takiej osoby. Nie zdziwilby sie gdyby Gryfonka teraz krzyknela "Zartowalam!" ale nic takiego nie nastapilo. Zaczal sie wiercic na lawie. -No powiedz chociaz z jakiego jest domu. Poprosil nieco przymilnym tonem.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jakie zainteresowanie wywołał jej wybuch śmiechu. Prawie wszyscy w Wielkiej Sali im się przypatrywali. Daniel widocznie poczuł się zażenowany. - Dobra ludzie, koniec przedstawienia! - Krzyknęła pewnym głosem, w którym można była dosłyszeć odrobinę wrogości. Przeniosła wzrok na Puchona. - Przepraszam, po prostu to, że wszystkie laski uważają Edłarda i jak on tam ma... Jakopa. A nie... Jacoba za chodzący ideał, to stereotyp. Nieprawdziwy, trzeba dodać. Ile może chłopakowi powiedzieć? Na pewno niewiele. Przecież obiecała, że nikt się nie dowie. A co jak co, ale słowa zawsze dotrzymywała. - Nie jest ani Gryfonką ani Ślizgonką. Więcej nie powiem. - Wykonała dziecinny rytuał z zakluczaniem ust i wyrzucaniem kluczyka za siebie.
Carmen rozejrzał się. Gdy usłyszał słowa Jane spojrzała na nią -Każdy maluje na swój sposób ani lepiej ani gorzej od innych. Grasz?-spojrzała na Singrid-W teatrze czy na instrumencie?-Kurcze znów mi coś umknęło pomyślała rudo włosa dziewczyna. Spojrzała na pudding w miseczkach i sięgnęła po jedną i zaczęła pałaszować.