- Widzę, że ty też nie grzeszysz nagannym humorem. - Powiedziałam, a po chwili obie śmiałyśmy się jak dwie szajbuski. Po chwili zdałam sobie sprawę, że wszyscy siedzący na sali patrzą na nas jak na ostatnie kretynki, a mój brzuch nadal szalał. No cóż, w końcu ta sałatka to moja dzienna porcja warzyw. Więcej już jeść nie będę, więc władowałam sobie ogromną ilość warzyw na talerz. Tak samo uczyniłam z talerzem siedzącej naprzeciwko Elliott, uśmiechając się do niej. - Jesteś chuda jak patyk, dziewczyno. Powinnaś też coś jeść. - Dodałam, widząc jej zdezorientowaną minę. - A teraz, ładnie, siup. - Nabiłam na widelec sałatę i wcisnęłam jej do buzi. Sama później też sobie władowałam. Pewnie wyglądałyśmy teraz jak chomiki, z pełną ilością jedzenia zgromadzonego w policzkach.
Popatrzyła na Marg smutnym spojrzeniem. Chyba nie uda jej się przekonać, że jeśli Gryfon jest w porządku, to nigdy jej nie zdradzi. Chwyciła ją za brodę i zmusiła, by ta patrzyła jej w oczy. - Będzie dobrze. Wróci czy napisze, whatever. Będzie dobrze. - Powiedziała z mocą, po czym uściskała dziewczynę. - A teraz się tym nie zamartwiaj, okej? Będziesz miała na to czas, gdy to się stanie, co zapewne nigdy nie będzie miało miejsca. Puściła brodę Marg, nie spuszczając z niej wzroku. W końcu wzięła trochę winogrona i podśpiewywała sobie pod nosem Roxanne Stinga. Rozejrzała się po sali i pokiwała Sigrid i Natanielowi. - To jak? Dasz radę? - przechyliła głowę i skoncentrowała się na Marg.
Zaskoczył mnie, byłam pewna, że siłą wmusi we mnie resztkę nędznego posiłku. Zamiast tego jednak zbliżył się i objął mnie w sposób inny niż dotychczas. Przez jedną, cudowną chwilę mogłam zapomnieć o problemach dnia codziennego, a raczej świata w którym przyszło mi żyć. Z ufnością wtuliłam się bardziej w jego ramiona wdychając specyficzny zapach jego ubrań. -Dziękuję Szept w czarny materiał, tylko na tyle było mnie w tej chwili stać. Po policzku spłynęła jedna łza...
Margaret bardzo pomogły słowa Elliott, tak jakby przestała się tak bardzo martwić o ich związek. Chociaż nie pozbyła się tego uczucia do końca. - Tak, myślę, że tak. - Uśmiechnęła się szczerze do dziewczyny.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Odparłem cicho...Delikatnie gładziłem jej włosy powoli i spokojnie by dać jej czas na dojście do siebie... Płakała a ja czułem się że rozpływam się jak wosk ... przypatrzyłem głowę do jej czoła i zamknąłem oczy by po chwil podjąć decyzje. Zdecydowanym ruchem podniosłem dziewczynę z krzesła i wziąwszy ją na ręce ruszyłem w stronę drzwi
W Twoim poście nie ma ani jednego przecinka! Pamiętaj chociaż o tych, występujących przed "a", "że" , lub czynnościach wymienianych.
O cholera, rozkleiłam się całkowicie. Jednak czasami duszone we wnętrzu smutki muszą znaleźć ujście. Dziwnie się poczułam gdy Nataniel bez większego wysiłku wziął mnie na ręce i skierował się do wyjścia z wielkiej sali. W końcu byliśmy przecież tego samego wzrostu. Wyglądałam pewnie przekomiczne ze łzami w oczach, ubrana cała na czarno i z poplątanymi włosami. Obraz nędzy i rozpaczy, jak nic. Mimowolnie się uśmiechnęłam. -Dobrze, a czy teraz możesz mi powiedzieć gdzie idziemy? Wtuliłam się , o ile to możliwe jeszcze bardziej w chłopaka. Nie usłyszawszy odpowiedzi przypomniałam sobie rozmowę sprzed paru dni. -Natanielu, czy moglibyśmy poćwiczyć walkę. Chwila przerwy, to nie do końca o to mi chodziło. Szybko sprostowałam wcześniej wypowiedziane słowa. -Czy mógłbyś nauczyć mnie posługiwać się tym nożem?
Z zadowoleniem zauważyła, że jej towarzyszka poweselała. - No! I bardzo dobrze... - zaśmiała się i zaczęła się kręcić na ławce. Nie... nie miała owsików ani ADHD. Po prostu trudno jej było usiedzieć w miejscu, kiedy wokół wszystko ożywa. Nie wiedziała, ile już tu siedziały, ale na pewno za długo. - Marg... Może byśmy się gdzieś przeszły? Jeśli nie chcesz wychodzić, to chociaż po zamku. Co ty na to? - Spojrzała dziewczynie w oczy, uśmiechając się.
Margaret spodobał się pomysł Gryfonki. - Nie wiem jak ty, ale ja uwielbiam nasz pokój wspólny. Jest tam tak cicho, ciepło i spokojnie. Przynajmniej zazwyczaj. Proponuję chwycić za kufle z piwem i iść usiąść przy kominku.
Pokój Wspólny... Tak, to miejsce miało swój klimat. Wspaniały i niepowtarzalny. - Idealnie! - Poderwała się z krzesła i chwytając Marg za rękę, ruszyła w stronę drzwi. Pomachała jeszcze przyjaciołom zgromadzonym przy stole Krukonów i wyszła w podskokach, ciągnąc za sobą Gryfonkę.
Spojrzałem na nią z uśmiechem a oczy rozjarzyły mi się blaskiem.Była taka słodka i bezbronna gdy leżała na moich rękach cała zapłakana i smutna. Jak mogłem jej czegokolwiek zabronić... - Pewnie kruczku zawsze kiedy tylko chcesz...Chodźmy znam dobre miejsce do ćwiczeń. Koło wioski jest strumień trenuje tam czasem to dobre miejsce z dala od ludzi nieproszonych gości...
Wciąż z dziewczyną na rękach skierowałem się w stronę drzwi wyjściowych z sali... Sam nie wiem co myślałem w tej chwili ... Burza uczuć zalewała mnie dosłownie a serce biło w dziwnie szybki rytmie gdy była tak blisko mnie... Tak treningi z nią będą trudne o ile mają pozostać tylko ćwiczeniami a nie czymś więcej...
Fakt! Ingrid nie długo będzie miała 16 lat, ale jakoś mało ją to obchodziło. Usłyszała jak Bell ,,wspomina" jak to ona była w wieku panny Noah. Zaśmiała się po czym zakryła swoje usta, gdyż chciała wydobyć z siebie charakterystyczny odgłos na co się mówi chichot. O tak! Ingrid nie nienawidziła swojego śmiechu, ale nie mogła się powstrzymać. Bardzo rozśmieszył komentarz Bell. Brzmiał tak...tak...jak babcia ów krukonki wspominała swoje czasy jak to ona była sanitariuszką podczas wojny. -A co to są SUM-y?- zapytała dziewczyna patrząc się na krukonkę wielkimi oczyma. Lekko się zaczerwieniła, gdyż zawstydziła się. Nie wiedziała co to są SUM-y więc miała prawo. zauważyła jak Bell nakłada sobie blok czekoladowy. Dziewczyna popatrzyła na ów kąsek. Widocznie Bell zrobiła Ingrid tzw. smaka. Panna Noah bez wahania nałożyła na srebrny talerzyk potrawę. Zabrała się do jedzenia po czym zapytała się: -Bell? Czy znasz może zaklęcie na jakieś drobne rany?- zapytała się Ingrid po czym przełknęła kęs i podrapała się w głowę.
Bez przesady, tak dużo znowu nie wspominała. Właściwie, to wcale, więc się nie liczyło. To zresztą dziwne było, że nic nie powiedziała na temat przeszłości, bo Bell wręcz uwielbiała wspominać, była okropnie sentymentalna nawet jeśli tego po niej nie było widać i czasem zwyczajnie siedziała bez ruchu i myślała sobie o tym co się wydarzyło. Tak, kiedyś z pewnością będzie świetną babcią! Opowie swoim wnukom ciekawe, barwne historie nie roniąc ani szczegółu... ale teraz chyba nieco za wcześnie na myślenie o tym. Uśmiechnęła się lekko do Ingrid, ale zaraz zrobiła naprawdę przerażoną minę, słysząc, że dziewczyna nie wie co to są SUMy. No, ręce nad taką można załamać! Toż od początku roku powinna się do nich uczyć, żeby móc kontynuować naukę w kierunkach których chce i nie zaniżać średniej Ravenclawu. - Ingrid... powiedz, że żartujesz... - zaczęła powoli. - Jesteś przecież w piąte klasie, tak? Ciągle na nią patrząc, ukroiła cieniutki plasterek bloku. Właśnie takie lubiła najbardziej.
Jane weszła do WS szybkim krokiem, przy okazji wchodząc potknęła się i wywróciła. Na szczęście jej gleby nie zauważyło dużo osób. Większość po prostu ją olała, za co dziękowała w duchu. Wstała, i mruknęła „Cholera jasna”. Bolało ją kolano, ale to nic nowego. Pewnie będzie miała guza, to wszystko. Kulejąc usiadła przy stole Krukonów i wzięła jednego tosta. Powoli i bez apetytu zaczęła go obgryzać, czekając na Carmen. Odwróciła się, chcąc sprawdzić, czy z powodu wywrotki, dużo osób się na nią patrzy. Nienawidziła tego.
Carmen równie szybko weszła do WS. Na szczęście ona nie zaliczyła wywrotki. Włosy miał zaplecione w dwa warkocze przewiązane złota wstążką. Pogładziła torbę rozglądając się za Jane. Gdy ja dostrzegła,obgryzając bez namiętnie tosta uśmiechała się i poszła w jej kierunku. Zaszłą ją od tyłu i szepnęła do ucha "cześć" po czym usiadła obok.
Przeżuwała tosta, gdy ktoś nachylił się nad nią i szepnął Cześć. Odchrząknęła, zasłoniła usta ręką, przeżuła tosta, popiła sokiem i była w stanie mówić. - Cześć kochanie. Cieszę się, że jesteś. nuda jest straszna, a gdy nudzisz się samemu jest jeszcze gorzej. Uśmiechnęła się do dziewczyny.
-Ząb za ząb-uśmiechała się nieznacznie-trzeba było mnie nie straszyć wtedy w bibliotece. Żartuje.-powiedział dziewczyna na tyle głośno aby tylko Jane ja usłyszała. -Nuda straszna rzecz ale razem się nudzić jej raźniej. jak się czujesz??-przechyliła głowę przypatrując się jej
Usmiechneła się. - Mówiłam Eli że nic mi nie jest. Ale wiesz jaka ona jest... Tak czy siak, dali mi jakieś świństwo i kazali leżeć. Ale znając moje szczęście, jeszcze w tym tygodniu tam wróce. Spojrzała na swoje kolano. Zaczęła boleć niemiłosiernie. - A co tam u ciebie ?
-Ja tam nigdy nie była-na szczęście! Nie lubię lekarzy.-popatrzyła na Jane duchem była już parę lat wstecz w obskurnym sierocińcu. Dziewczyna jest chora! Trzeba ją zamknąć żeby nikt inny się nie zaraził słyszał głos wychowanki Droga pani to nie będzie konieczne,wystarczy zastrzyk z witaminami,paracetamol w formie czopka i po kłopocie no i parę dni w łóżku głos doktora i przeraźliwy ból w ramieniu. A następnie kolejny obraz gdy trzymam się poręczy łózka rzucając się niemiłosiernie a wychowanka próbuje zaaplikować jej czopek. Carmen oprzytomniał dopiero na pytanie koleżanki. -U mnie? Masa nauki,masa myślenia i malowania
Jane spojrzała na koleżankę. Nad czymś się wyraźnie zamyśliła. Postanowiła jej nie przeszkadzać i wróciła do obgryzania tosta. Gdy dziewczyna odpowiedziała na jej pytanie, na ustach Jane pojawił się nikły uśmiech. - No tak, nie miałam okazji obejrzeć reszty twoich rysunków. I pochwalić się, że też bazgrolę. Uśmiechnęła się, wyjmując z torby szkicownik i położyła go na stole.
Malujesz???? -zapytała szczerze zdziwiona i popatrzyła na zeszyt-Mogę je obejrzeć.???-wiedział co znaczy malować,potrafił tez uszanować to ze ktoś nie koniecznie chciałby się dzielić swym dziełem. Sama pokazała swoje obrazy tylko nielicznym. -Może chciałabyś zobaczyć moje obrazy?-zerknęła na koleżankę.
Zakrztusiła się sokiem. - No...można tak powiedzieć. Bazgorlę. Nie można tego porównać z twoimi pracami ale.. -podała dziewczynie szkicownik. Sama wzięła winogrono i spojrzała na Carmen. - Jeśli chcesz. -powiedziała tylko, siląc się na obojętny ton.
Uśmiechnęła się gdy Jane podała jej szkicownik.Poczuła znajomy dreszcz na plecach gdy dotykała papieru. Cieszyła się że Jane ufa jej na tyle aby ukazać tka naprawdę część siebie.Przeanalizował jej słowa ważąc w ręku szkicownik: -Nie mów tak-powiedział stanowczo-człowiek który maluje nie może określać swoich szkiców bądź obrazów mianem "bazgrołów"! Na swój sposób kształtujesz sztukę.-lubiła poruszać temat sztuki w każdym wariancie czy to muzyce,tańcu czy właśnie malowaniu. Gdy mówiła o sztuce była jak kibic piłki nożnej który opowiada o świetnym meczu. ten sam entuzjazm ten sam błysk w oku. otworzyła delikatnie szkicownik i zaczęła podziwiać.
Po jakże wyczerpującym tygodniu, wypełnionym do granic możliwości spaniem po dwanaście godzin na dobę, włóczeniu się bez celu po korytarzach, wycieczkach w poszukiwaniu dobrych papierosów, a nie słabiutkich ruloników oraz farb, kredy i innych materiałów, z których mogłaby razem z Manuelem i Gasparem zrobić użytek do swoich niecnych celów, Lotta dotarła w końcu do Wielkiej Sali. Tak, tej, o której każdy napotkany uczeń Hogwartu mówił z ożywieniem i którą każdy polecał ją jak najszybciej odwiedzić. Odgłos jej obcasów uderzających rytmicznie o posadzkę rozlegał się w sali, gdy szła wzdłuż stołów. Na początku miała zamiar usiąść przy pierwszym lepszym stole i się zintegrować z siedzącymi przy nim uczniami, ale gdy zauważyła dziwne miny większości obecnych przy tym "pierwszym lepszym", doszła do wniosku, że to nie był najlepszy pomysł. Gdy już w końcu znalazła odpowiednie miejsce i nalała sobie duży kubek gorącej, mocnej kawy, zadarła głowę do góry, by obejrzeć dokładnie to magiczne sklepienie, o którym tyle słyszała.
Dobrze, że nie miałam skłonności do wyrzutów sumienia. Weszłam do Wielkiej sali z zamiarem napicia się porządnego caffè latte. Trochę wymarzłam nad strumieniem, ale jako osobnik uparty nigdy bym się do tego nie przyznała przed innymi, a już na sto procent przed Natanielem. Usiadłam na swoim zwykłym miejscu i z uwielbieniem wpatrzyłam się w kubek zbawiennego napoju. Z ciekawością zaczęłam rozglądać się po sali. Jane jak zwykle brylowała w towarzystwie, parę osób rozmawiało z ożywieniem i tylko jedna dziewczyna siedziała osobno i wpatrywała się z ciekawością w zaczarowane sklepienie. Wypadałoby się chociaż przedstawić studentce. Uśmiechnęłam się do swoich myśli , wstałam i powolnym krokiem podeszłam do nieznajomej. -Przepraszam, czy mogę się dosiąść?
Uśmiechnęła się do dziewczyny. -Wiesz, moich prac nie da się inaczej określić. Spojrzała na rysunek, który właśnie oglądała Carmen. Było to jezioro, na którym niedawno była. Masa ludzi - ona, Elliott, Twan, Lisa i inni ludzie, których Jane nie zdążyła poznać. Następny rysunek przedstawiał Twana, który jeździ na łyżwach. Był trochę rozmazany, bo chłopak próbował nanieść na nim poprawki, a ręce miał mokre od śniegu. Kolejny przedstawiał Jane przy fortepianie. Następne rysunki były podobne. Na jednym była Elliott, na drugim Morgane, na innym Sigrid a na jeszcze innym...Carmen. Jane dokładnie pamiętała, kiedy to malowała. Siedziała w PW i postanowiła namalować wszystkich przyjaciół. - Hej Sigrid -zawołała, gdy przyjaciółka weszła do WS. Wróciła do Car i nadgryzionego tosta. Napiła się jeszcze soku i wzięła kolejnego gryza.
Dziewczyna była tak "zafascynowana" sklepieniem, że nawet mnie nie zauważała. Mówi się trudno, płakać nie mam zamiaru. - Hej Sigrid Odwróciłam się szybko, by zobaczyć, czy to aby nie Jane mnie zawołała. Nie myliłam się , to była ona. Z uśmiechem na ustach podeszłam do przyjaciółki. - Cześć, czy nie będzie wam przeszkadzać jak się dosiądę ? Popatrzyłam się na drugą dziewczynę, drobną brunetkę z uśmiechem na ustach. O ile mnie pamięć nie myli zapewne uczennicę z Hufflepuffu. Oglądała z zachwytem szkicownik. Niestety nie widziałam co w nim było, ale w tej chwili jego zawartość niezbyt mnie interesowała. Czekałam na odpowiedź dziewczyn.
Zmroziła Jane wzrokiem przeglądając jej prace. były naprawdę dobre,nie dobre to mało powiedziane były świetne. Najbardziej z jej prac podobał się chłopak na łyżwach,wyglądał jak żywy i jeszcze jezioro. Gdy doszła do swojego portretu uśmiechnęła się . Przejrzała resztę prac i rzekła -Sa świetne Jane. naprawdę -powiedział szczerze. Zobaczyła dziewczynę która stał obok Jane przyjrzała się jej.