- Widzę, że ty też nie grzeszysz nagannym humorem. - Powiedziałam, a po chwili obie śmiałyśmy się jak dwie szajbuski. Po chwili zdałam sobie sprawę, że wszyscy siedzący na sali patrzą na nas jak na ostatnie kretynki, a mój brzuch nadal szalał. No cóż, w końcu ta sałatka to moja dzienna porcja warzyw. Więcej już jeść nie będę, więc władowałam sobie ogromną ilość warzyw na talerz. Tak samo uczyniłam z talerzem siedzącej naprzeciwko Elliott, uśmiechając się do niej. - Jesteś chuda jak patyk, dziewczyno. Powinnaś też coś jeść. - Dodałam, widząc jej zdezorientowaną minę. - A teraz, ładnie, siup. - Nabiłam na widelec sałatę i wcisnęłam jej do buzi. Sama później też sobie władowałam. Pewnie wyglądałyśmy teraz jak chomiki, z pełną ilością jedzenia zgromadzonego w policzkach.
Margaret znów poczuła ssący głód. Naszykowała sobie druga kanapkę, znów z byle czym. Ugryzła i stwierdziła, że nie smakuje najgorzej, więc nie będzie wybrzydzać. Czuła głód i cholerną tęsknotę za Stevem . Ich związek był dziwny. Widywali się raz, może dwa w tygodniu, a ona tak bardzo potrzebowała częściej jego czułych, ciepłych ramion, w które tak kochała się wtulać. - Dosyć tego dobrego. Zaczynamy zbyt bardzo przykuwać uwagę. To tez nie jest dobre. - Zachichotała.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. Rzeczywiście. Wiele osób nadal się w nie wpatrywało, co robiło się dość krępujące. Skrzywiła się w duchu, lecz nie dała tego po sobie poznać. - I to mówisz ty? Osoba, która kocha być w centrum uwagi? Nie wierzę. - Zachichotała, sięgając po swoją szklankę, wypełnioną sokiem. Mmm...pychotka.
Margaret wiedziała, że Elliott momentalnie ja wyczuje. - Kochana, ja to robię dla ciebie, b nie wyglądasz na taką, co lubi, kiedy wszyscy wkoło się na nią gapią, co? - Margaret dobrze to wiedziała.
- Och... dziękuję ci kochana... rezygnujesz z takiej przyjemności dla mnie... - Uśmiechnęła się. Rzeczywiście. Nie lubiła być w centrum uwagi, co było jedną z rzeczy, która różniła od siebie dziewczyny. - Zgadłaś. Wolę raczej być niezauważoną, niż odwrotnie. Czuję się lekko nieswojo, gdy wszyscy się na mnie gapią. Ale cóż... skoro ty się dla mnie poświęcasz, to ja też mogę - mrugnęła do Margaret.
Margaret lubiła pomagać. Szczególnie bezinteresownie. To po prostu sprawiało jej frajdę, nie miała pojęcia czemu. Już taka była. - Cała przyjemność po mojej stronie, przyda mi się trochę odpoczynku o d tego. - Zaśmiała się. - Co masz na myśli mówiąc o pomocy dla mnie? - Zmarszczyła brwi.
- No nie wiem, nie wiem. Musiałabym coś wymyślić, chyba, że masz już dla mnie przygotowane zadanie... - Spojrzała na Margaret pytająco. Po chwili zastanowienia sięgnęła po prażony słonecznik, który stał niedaleko nich. Z przyjemnością chrupała te ziarenka.
- Prażony słonecznik! - Krzyknęła nie myśląc o tym, że miała być już cicho. - Przepraszam. - Spojrzała na Elliott smutnym wzrokiem. Często robiła to niechcący. Żeby zapchać swoje poczucie winy włożyła do buzi całą garść ziarenek i zaczęła przeżuwać. Po około minucie skończyła. - No to chyba coś będziesz musiała wymyślić, bo ja nie mam na razie jakichś specjalnych pragnień.
- Nie masz za co przepraszać - zaśmiała się. Jakoś wyjątkowo nie przeszkadzało jej to, że ktoś się na nie krzywo spojrzy czy coś w tym stylu. - Nigdy nie można przepraszać za to, jakim się jest. Możesz być tak głośno, jak chcesz. Co do tego pragnienia, to jeśli będziesz czegoś potrzebować, to mnie znajdź. Chętnie pomogę. Nie mam zbyt dużej wyobraźni w tak praktycznych sprawach.- Wyszczerzyła się.
Margaret cicho się zaśmiała. - Ja mam wyobraźni zanadto. - Zniżyła głos. - I znów się uzupełniamy, maleńka. - Margaret bawiła gra aktorska, uwielbiała to robić, szczególnie przy ludziach, z którymi uwielbiała przebywać.
- Cóż za dopasowanie kotku. - Jej głos znów stał się nienaturalnie wysoki, a oczy stały się lekko bezmyślne i puste. Czego się nie robi dla kumpli. Aktorką nie była za dobrą, lecz tym razem udało jej się stłumić zdradliwe iskierki w oczach. Gdyby umiała mówić mugolskim pokemonem, dawno by już to zrobiła. Niestety (a może stety) ten język nie był jej znajomy.
Oczywiście, że Margaret nie wytrzymała i wybuchła dźwięcznym śmiechem, który odbijał się po całej Wielkiej Sali. Znów zadała sobie sprawę, że jej koleżance średnio się to podoba. Od razu przestała i zatkała dłonią usta. - Wybacz, znów to samo.
- Już ci mówiłam. Nie krępuj się. Masz dzisiaj dyspensę. Wiem, jestem wspaniałomyślna, ale nie musisz dziękować. - Zaśmiała się i wzięła znowu parę ziarenek słonecznika. - Dla ciebie wszystko skarbie. - Dodała głupkowatnym tonem.
Margaret tylko wyszczerzyła wszystkie zęby. Wstała, uklękła na podłodze przed Elliott i zaczęła bić jej pokłony. - Dzięki ci o wielka moja pani! Jeszcze raz wielkie ci dzięki! - Wstała i naszykowała sobie trzecia kanapkę. Tak jak do poprzednich, włożyła do niej cokolwiek, spróbowała i stwierdziła, że nie jest źle. Puściła oko do Gryfonki. Wgryzała się w kanapkę. Tak dawno nic nie jadła.
- Dzisiaj mam dzień dobroci dla dzieci głodnych. - Wyszczerzyła się i sięgnęła po jabłko. Miała nadzieję, że jest kwaśne. Tak! Udało się. Jest wyśmienite... rozpłynęła się. - Zauważyłaś, że my ciągle coś jemy? - Zaśmiała się, wgryzając się w owoc.
- Przez ostatnie kilkanaście minut - tak. Ale nie ukrywam, że prócz tego co teraz to ostatnio jadłam chyba przedwczoraj. Jakoś nie myślę ostatnio o jedzeniu. Poza tym czuję, że coś mnie bierze. Czuję się umierająca. - Złapała się teatralnie za głowę i pokazała Elliott wszystkie zęby w uśmiechu. Nie czuła się aż tak źle, choć dobrze tez nie było. To będzie co najmniej jakaś głupia angina! CHOLERA!
- Oj nie... miłości moja nie idź w stronę światła! Chyba że owym światełkiem jestem ja, to proszę bardzo. - Uniosła brwi i wyszczerzyła się do Margaret. Teraz to ona odgrywała rolę mężczyzny, więc obniżyła głos. - A tak na serio... zapominanie o posiłkach + zakochanie = tęsknota. Nic dodać nic ująć.
Elliott wszystko wie! Rozgniewała się na nią, ale zaraz jej przeszło. - Tak, to prawda. Cholernie za nim tęsknie. Nie wdziałam go z cztery dni. Nawet sowy nie przysłał z wiadomością, że żyje! - Prawie krzyczała. - Jestem załamana. - Posmutniała.
Przysunęła się do Margaret i objęła ją ramieniem. Znała to uczucie, choć w jej przypadku nie dotyczyło ono chłopaka, lecz przyjaciółki. Widziała się z nią ostatni raz parę lat temu i od tamtej pory nie utrzymywały kontaktu. - Na pewno napisze już niedługo. W końcu ma świetną dziewczynę, która dodatkowo ma bardzo silną kumpelę. - Wskazała na siebie. - Będzie dobrze. Ale i tak nie bądź dla niego za dobra, jak wróci. Za dużo wolności nie jest rzeczą dobrą. - Na jej usta wpełzł chytry uśmieszek.
- Szesnaste? - obliczyła właściwie na szybko jej wiek. Skoro, jak wiedziała, jest w piątej klasie, to musiała mieć piętnaście albo szesnaście lat, ale przy tej drugiej opcji, urodziny miałaby dopiero w następne klasie. No, i o to cała teoria, a Bell była z siebie dumna, że tak raz-dwa to obliczyła. - To jeszcze tylk o rok i będziesz dorosła - gadała dalej, ciągle z tym samym uśmiechem na twarzy. - Aż nie mogę uwierzyć, że jeszcze niedawno byłam w twoim wieku... wydaje się, jakby tak strasznie mało czasu zleciało. A w ogóle, w tym roku zdajesz SUMy, no nie? Uznała, że Nathaniel coś się zaciął, albo też postanowił jej nie odpowiadać. Cóż, jego starta. W takim razie Bell też nie opowie mu o wejściu do wiezy Ravenclawu (nawet jeśli ta historia już z założenia miała być w większości wymyślona na poczekaniu, to z pewnością zaplatała by się tam jakaś prawdziwa informacja). Nałożyła sobie BLOKU CZEKOLADOWEGO, który o dziwo, tym razem był na stole Krukonów, a nie Ślizgonów. Tak, tak, jeszcze pamiętała ten dzień kiedy poznała Andreę i Angie.
Kiedy Elliott powiedziała coś zbyt dużej wolności Margaret zaczęła sobie wyobrażać przeróżne sceny. Oczywiście takie, w których to on podrywa inne, piękne dziewczyny lub co gorsza zdradza ją z nimi. Potrząsnęła głową, żeby odpędzić się od tych myśli. - Taaak, na pewno sobie z nim poważnie porozmawiam. - Powiedziała beznamiętnym tonem.
Spojrzała w beznamiętne oczy Margaret i o mało się nie zachłysnęła. Gryfonka na serio myślała, że może mieć jakąś rywalkę. Pokręciła ze zrezygnowaniem głową. - Kochana... On cię kocha, pewnie pokazuje ci to w każdym swoim geście i każdym słówku wyszeptanym cicho do ucha. A jeśli cię kocha,co jest pewne, to nie ma szans, by w jego sercu zagościła jakaś inna dziewczyna. Nie zamartwiaj się tym. Na pewno ma bardzo ważne sprawy, skoro zaniedbuje taką wspaniałą dziewczynę. - Uśmiechnęła się ciepło do Margaret. Była stuprocentowo pewna, że ma rację, choć nie znała owego chłopaka.
Margaret z całych sił starała się odpędzić od siebie te wizje. - Tylko wiesz jacy są faceci... Rzadko myślą odpowiedzialnie. - Posmutniała jeszcze bardziej. Tym bardziej, że Steve czasem lubi troszkę wypici, i kto wie co przyjdzie mu do głowy. A nóż jakaś zgrabna i ładna dziewczyna przejdzie obok niego i co wtedy? - Margaret miała łzy w oczach. Widziała, że panikuje. Widziała, że nie musi. Przecież mu ufała, ale te wizje... Nie dawało jej to spokoju. Przecież nie raz widziała pijanych chłopaków przywalających się do innych dziewczyn, choć byli w związkach i to takich... dobrych.
Ależ zgłodniałam...jak zwykle Wielka sala prawie pusta, nie licząc dwóch gryfonek siedzących przy swoim stole. Mechanicznie kiwnęłam głową w stronę Elliott i usiadłam na swoim zwykłym miejscu. Ostatnio jednak nie mam zbytnio apetytu, wszystko, co staram się przełknąć staje mi w gardle.... Z niesmakiem popatrzyłam na swoje płatki... Uff tylko się zmusić do zjedzenia tej papki. -Obrzydlistwo... Szepnęłam i z jawnym niezadowoleniem na twarzy przełknęłam pierwszą łyżkę potrawy. Jestem głodna, ale jak widzę jedzenie to mnie od niego odrzuca...Okropieństwo. Na potrawy w Hogwarcie nigdy nie można było narzekać, zawsze są wyśmienite, ale to ja mam problem... Kolejna łyżka stanęła w połowie drogi do ust. Jeszcze tylko trochę.
Stanąłem za dziewczyną i przyglądałem się jej przez chwilę patrząc co wyczynia z jedzeniem po czym bezszelestnie opadłem na krzesło koło niej... -Witaj kruczku tęskniłem za tobą... Troskliwie nachyliłem się nad nią by patrzeć prosto w jej oczy. - Jedz...( wyszeptałem) - słabo wyglądasz więc musisz jeść ... Oczy zmieniły swój wyraz i teraz patrzałem wzrokiem o tyle samo mrocznym co rozbawionym jej miną a na mojej twarzy pojawił się zły uśmiech ... - Jeśli nie zjesz uznam to za zgodę żeby cie nakarmić i to tu przy wszystkich...więc jak jesz?
Los się na mnie uparł, czy jak? To jakieś fatum. Popatrzyłam na ślizgona , który z dość wrednym wyrazem twarzy zaczął coś mówić. - Jeśli nie zjesz uznam to za zgodę żeby cie nakarmić i to tu przy wszystkich...więc jak jesz? Oczywiście, wpierw wiadomości z domu a teraz jeszcze mi grozi. W moich oczach pojawiły się złośliwe iskierki. -A może sam zjesz? Ja już się najadłam i na więcej ochoty nie mam. Pięknie i teraz pozostaje mi tylko czekać, co też wymyśli... Whatever, teraz mi już wszystko obojętne. Odwróciłam się i malowniczo położyłam głowę na złożonych uprzednio na stole rękach. Zamknęłam oczy. Mam dość tego wszystkiego...
Widziałem jak się czuje ... Nigdy nie byłem empatą ale tym razem czułem jak smutek i beznadzieja emanuje z dziewczyny ... Spoważniałem a oczy przybrały mi barwę niemal czarnej zieleni. Zbliżyłem się lekko by móc patrzeć jej w oczy i delikatnie ująłem jej dłoń w swoją rękę. Patrzałem z uczuciem w jej oczy starając się powiedzieć że wiem jak jej źle choć jeszcze nie powiedziała mi dlaczego i zrobię wszystko by było jej lepiej. Delikatnie ny jej nie spłoszyć przyschnąłem się jeszcze bliżej i objąłem ją czułym uściskiem