C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Na niewielkie miasteczko przy stoku składa się zaledwie kilkadziesiąt domów mieszkalnych, ratusz, niewielki punkt medyczny i kilka sklepików z żywnością oraz lokalnymi pamiątkami.
Wystawione na sprzedaż: •Kula émotif - kula z cienkiego kryształu, w której znajdują się zaklęte, tańczące płatki śniegu. Podarowana drugiej osobie pozwala podglądać jakie emocje skrywają się w obdarowywującym. Gdy jest to gniew, śnieżynki miotają się szarpane straszną wichurą, gdy radość, wirują tanecznie, gdy smutek roztapiają na dnie bańki. Cena: 20g •Kryształy lumière - ozdobne kryształy pamiątkowe sprzedawane po dwie sztuki. Po potarciu jednego o drugi zaczynają jarzyć się jasnym, błękitnym światłem. Cena: 16g •Lodowy smok - ruchoma, odwzorowana w najmniejszym detalu figurka kolekcjonerska, gratka dla każdego kto pragnie zdobyć komplet smoków z całego świata. (+1pkt ONMS) Cena: 50g •Le nuage - chmura w butelce. Piękny kremowy cumulus zaklęty w butelce obrazujący dokładnie stan zachmurzenia nieba jaki panuje nad szczytem górskim. Obserwuj wielkie burze i łagodne nimbusy przez okrągły rok, wspominając miło spędzone ferie. (+1pkt astronomia) Cena: 40g •Czapka świstaka - noszona na głowie pogwizduje za atrakcyjnymi przedstawicielami płci, która Cię interesuje! Cena: 20g •Kufel z rogu koziorożca - epickich rozmiarów kufel który pilnuje stanu upojenia konsumenta. Gdy przesadzisz z trunkami nie dość, że zaczyna się z niego ulewać to jeszcze beczysz jak prawdziwa koza! Ma wygodny uchwyt by móc go przypiąć do paska. Cena: 20g •Pleciona bransoletka z aleksandrytem - bransoletka ta, starannie wyplatana ze zwykłego rzemyka, ozdobiona niewielkim kamieniem szlachetnym, po założeniu pozwala słyszeć w szumie wiatru prawdziwą muzykę. Cena: 25g •Biały płomień - mały ognik który nigdy nie gaśnie. Przechowywany w eleganckim metalowym pudełeczku z grawerem masywu górskiego służy najczęściej do ogrzewania dłoni podróżującym po górskich ścieżkach lub zwyczajnie by cieszyć oko. Cena: 40g •Etola z piór wieszczka - ekstrawagancka część ubioru i absolutny must-have każdej stylowej czarownicy. Czarne pióra zaklęte są w taki sposób, by ogrzewały odsłoniętą skórę, a właściwości magiczne tych ptaków sprawiają, że noszący te etole wróżbici zdają się mieć jaśniejsze wizje. (+1pkt wróżbiarstwo | +2pkt przy genetyce jasnowidza) Cena: 80g •Bransoletka z wiecznych fiołków - piękny drobiazg biżuteryjny upleciony z alpejskich fiołków, które wieczorową porą migoczą pojawiającymi się o zmierzchu kryształowymi kropelkami rosy. (+1pkt zielarstwo) Cena: 50g •Alpejski garnek - gratka dla zapalonych kucharzy. Pozwala przyrządzić prawdziwie pyszny alpejski ser nawet jeśli nie masz najmniejszego talentu kulinarnego. (+1pkt magiczne gotowanie). Cena: 80g •Medalion lub brelok z szarotką alpejską - szarotka alpejska rośnie zwischen Schnee und Eis czyli pomiędzy śniegiem i lodem; wygląda niewinnie jednak zdolna jest przetrwać w ekstremalnych warunkach. Medaliony i breloki z zaklętą szarotką z czasem wzmacniają odporność i kondycję fizyczną noszącego, a także wyostrzają jego umiejętności magii leczniczej (+2pkt Magia Lecznicza). Cena: 120g •Herbata z Alpejskiej Róży - zaparzona w odpowiedni sposób jest silnym eliksirem miłosnym. Po wypiciu na pięć postów osoba której ją podałeś zakochuje się w Tobie bez pamięci. UWAGA: zbyt mocne stężenie może doprowadzić do tragedii! Jeden zakup = jedna porcja. Cena: 40g
Din zupełnie odwrotnie, co więcej, ostatnio nawet mniej skłonna do jedzenia niż zwykle, powoli z kości na ości, z ości na pył. Patrzyła sceptycznie na pączki przypominając sobie, jak wmusiła w siebie całego pączucha z czekoladą i aż jej się zrobiło słabo i poczuła jak podchodzi jej pod gardło wszystko. Chociaż w sumie to nic nie jadła, więc pod to gardło nie miało co podejść. Spojrzała za to przychylniej na aromatyczną herbatkę stojącą w magicznie zaklętych do utrzymywania ciepła wazach. - Noo... - zmarkowała zainteresowanie pączkami, ale poprosiła o dwie herbatki. Jedną dla siebie, a drugą dla swojej niuni Moe. - Czy ja wiem, jest brzydki. Wolałabym coś dziewczęcego, wiesz, wydrę, liska, kotka... - westchnęła - Co to o mnie świadczy jak mam sępa... ja nawet nie lubię mięsa! - orłosępy miały bardzo ciekawe relacje ze stepowymi zwierzętami innych gatunków, szczególnie kojotami z którymi żyły w niemal symbiotycznej relacji. Tego jednak Harlow wiedzieć nie mogła, bo jakby nawet chciała, to niestety jej zainteresowanie zwierzętami było bliskie zeru (a czasem nawet ujemne). - Boże, to by była trama. - jęknęła na tę groźbę i złapała się za policzki- Myślisz, że wtedy mój patronus przybrałby wygląd pączka..? - podała jej jeden kubeczek z herbatą i wsunęła dłoń pod ramie gryfonki by się razem skierować do stolika. - A nie nie, dzięki. Jakoś jestem strasznie syta! - zaśmiała się lekko - Chcesz pójść potem ze mną do sklepu z pamiątkami? Ostatnio coś sobie wypatrzyłam, ale nie kupiłam... - mruknęła pod nosem, siadając naprzeciw Davies i odplątując się z przesadnie wielkiego szalika, który złożyła elegancko na krawędzi stolika. Spojrzała na przyjaciółkę i uśmiechnęła się lekko. Wydawało się, że te ferie przypadły gryfonce do gustu, choć mogłaby się spodziewać, że cokolwiek związanego ze sportem będzie w jej stylu. - Myślałam, żeby pójść na czarty, ale cykam sie, że się połamie. - uniosła brwi, to dziwne z jaką łatwością przyznawała się Moe do swoich słabości i strachów, czego nie robiła w zasadzie przy nikim innym - Obcykałam za to spa, daje osiem na dziesięć. - uniosła do góry kciuk i napiła się herbaty spoglądając za okno na wirujące, skromne w ilości ale bardzo czarujące płatki śniegu tańczące na wietrze. Coś ta zima miała w sobie specjalnego.
chciałabym zamówić kilka przedmiotów z państwa sklepu z wysyłką pod wskazany adres! Dołączam listę, a także mieszek z odpowiednią zapłatą za towary. Kula émotif x2 Kryształy lumière Le nuage Pleciona bransoletka z aleksandrytem x2 Bransoletka z wiecznych fiołków Medalion z szarotką alpejską Alpejski garnek
Pozdrawiam
Nessa M. Lanceley
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Szwendał się po okolicznym miasteczku – głównie skupiając się jednak na bardziej tętniącym życiem centrum – bez jakiegoś konkretnego celu z rękami głęboko wciśniętymi w kieszenie kurtki, zastanawiając się nad tym jak spożytkować resztę tego dnia; z dużym prawdopodobieństwem znów skończy najpewniej na stokach, oddając się białemu szaleństwu na snowflowie, ewentualnie czartach, tak dla urozmaicenia, bo czemu by nie. Tak jak przez większość tego wyjazdu. W gruncie rzeczy niewiele czasu spędzał w resorcie (zwykle wracał jedynie na noc, by z rana zaliczyć jedynie siłownię – bo była naprawdę zacna – i może też wrzucić coś na ząb, a potem od razu śmignąć gdzieś na podbój górskich okolic i atrakcji jakie oferowały), stawiając zdecydowanie na aktywny wypoczynek z zimowymi sportami w rolach głównych. Zatrzymał się na moment przy witrynie sklepu z pamiątkami i trochę od niechcenia powiódł wzrokiem po wyeksponowanych tam bibelotach. Nie był sentymentalny, zwykle nie szastał galeonami na tego rodzaju drobiazgi, woląc je inwestować raczej w bardziej praktycznie rzeczy niż coś, czego głównym celem było ładnie wyglądać na półce czy coś. Mógł mieć dzianych starych, ale to wcale nie oznaczało, że miał również stały napływ gotówki; czasem nawet odnosił wrażenie, że rodzice prędzej zeżarliby te swoje galeony niźli mu je dali na cokolwiek, nawet kieszonkowe dostawał z wielką łaską, czego nie omieszkali mu dawać do zrozumienia w każdym liście dołączonym do sakiewki z momentami. Rudzielec już miał ruszyć dalej, gdy jego uwagę przykuła misternie wykonana figurka przedstawiająca lodowego smoka. Wyglądała wprost obłędnie. Bił się przez moment z myślami, bo jednak wciąż nosił się z zamiarem skompletowania osobistego osprzętu miotlarskiego i zakupu najnowszego modelu Nimbusa, co będzie przecież nie lada wydatkiem, ale pokusa okazała się jednak zbyt duża. Wstąpił do środka i po przywitaniu się ze sprzedawcą oraz wymianie kilku zdań, dokonał zakupu smoczego modelu. Co mu w końcu szkodzi, prawda? Ten jeden raz może sobie pozwolić na coś niepraktycznego. Tak więc opuścił sklepik lżejszy o pięćdziesiąt galeonów i bogatszy o lodową gadzinę okupującą jego ramię, nie żałując swojej decyzji ani trochę.
Edit, bo za mało, żeby pisać osobny post:
Po zrobieniu kilku kroków i krótkim namyśle, zawrócił i wziął jeszcze bransoletkę z wiecznych fiołków, która mu mignęła gdzieś, gdy przeglądał inne drobiazgi. Poprosił także sklepikarza, żeby zapakował ją w jakieś małe, ozdobne puzderko, bo nie brał jej z myślą o sobie.
| z/t
Zakupy: lodowy smok | bransoletka z wiecznych fiołków
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Uniosł brwi ku górze w rozbawieniu. Więc przeciw uczniom nie, ale przeciw reszcie dorosłych już tak? Ta myśl od razu wywołałą wielką chęć wyciągnąc ją na taką rozgrywkę. Jednak dla większej zabawy potrzebowaliby dodatkowych osób, a z tym mół być problem. Nie każdy cieszył się na myśl o złamanym nosie przez tłuczek, a szkoda. Wtedy byłoby nieco więcej zabawy, choć musiał przyznać, że widok śniegu rozbijającego się na twarzach dzieciaków był dość zabawny. Przynajmniej on sam się uśmiał, choć był moment, gdy żałował. Właśnie w chwili, kiedy Niamh została wyeliminowana i cisnęła pałką w stronę April. Wtedy naprawdę obawiał się, że pałka trafi celu i dziewczyna zupełnie zakopie własne szanse na powrót do drużyny. A może tak dziewczynę na trening? Będzie musiał pomyśleć o tym, gdy już wrócą do Hogwartu. Zabrać ją na indywidualny trening i może pogadać. Ciekaw był, czy przyjęłaby wyzwanie złapania znicza przed nauczycielem. Co prawda, jeśli tak by się stało, z całą pewnością podkopałby nieznacznie swój autorytet, z drugiej strony, przecież to nigdy nie była jego pozycja. Dodatkowo, gdyby z nią wygrał, może udałoby im się jakoś popracować nad jej reakcjami, kiedy to nie ona łapała znicz? Choć po prawdzie nie dziwił się jej. Też byłby wściekły, gdyby do meczu dopuszczono jasnowidza, który dodatkowo złapałby złotą piłeczkę. Pamiętał, że nie był zadowolony wtedy i do tej pory miał wątpliwości, czy chłopak powinien być dopuszczany do grania. Nie dość, że był niewidomy, to jeszcze jasnowidz, czy to nie zakrawało na oszustwo? Niestety nie było przepisu mówiącego, że nie wolno podobnych jemu grać, więc nie mógł nic z tym zrobić. - Nie przejmuj się, przejdzie jej. Musi jednak naprawdę ochłonąć. Ona tak od zawsze? A nie, czekaj, przecież oboje zaczęliśmy pracę tak samo chyba… No nic, praca z młodzieżą ma swoje uroki - stwierdził, wzruszając lekko ramionami. Jedno, czego był pewien, to tego, że musieli zachowywać dystans do relacji z dzieciakami. Dziś było się ich ulubionym profesorem, a jutro mogło się być najgorszym. Sam pamiętał to z czasów, gdy sam chodził do szkoły. Teraz próbował to ignorować i dopóki dobrze mu się rozmawiało z kimś prywatnie, do tego czasu z nim rozmawiał. Uczniowie jednak wciąż pozostawali uczniami i należało o tym pamiętać. A szkoda, bo niektórzy byli dość atrakcyjni… Dobra, stop. Musiał wrócić myślami do pączków i szukania wzrokiem ciekawych sklepów, gdzie mógłby kupić jakieś pamiątki. Sobie jedną i jedną dla gajowego, skoro już mu to obiecał listownie. Przyglądał się jej, gdy obiecała spojrzeć w przyszłość i sprawdzić wizje szalonego staruszka. To dodawało mu otuchy. Nic więc dziwnego, że na moment objął ją ramieniem, żeby przyciągnąć do siebie w uścisku. Puścił ją już w o wiele lepszym humorze, z szerokim uśmiechem zdobiącym twarz. Miał nadzieję, że mężczyzna się mylił i po całym spotkaniu zostanie mu jedynie bransoletka, którą miał nawet w tej chwili na nadgarstku. Bawiła go ta ozdóbka, ale z drugiej strony, dała dobry pomysł na nowe hobby. Zbieranie bransoletek. W trakcie, gdy szli w kierunku pączków, widział stoisko z bransoletkami z jakichś kwiatków. Mało męskie, a przez to jeszcze bardziej pasujące Joshowi, który gotów byłby wyskoczyć na zajęcia ubrany niczym superbohater. Słuchał o wakacyjnym wyjeździe kadry z uczniami, mimowolnie wspominając czasy, gdy sam trochę podróżował po świecie, śladami quidditcha. Pamiętał, jak pierwszy raz zaskoczył go latający dywan, któy uważał za zwykłe bujdy. Musiał przyznać, że były wygodniejsze od mioteł, ale nie wyobrażał sobie ścigać się na nich, choć i tacy wariaci się trafiali. - Niech zgadnę, ty byłaś z tych tańczących na stole? - spytał, śmiejąc się pod nosem. W to, że obroniła karniaka, nie potrafił uwierzyć, co było po nim widać. Owszem, wierzył, że miała jakieś zdolności, ale obrona pętli nie była prosta. Szczególnie przy rzutach karnych. Z drugiej strony, dlaczego miałaby twierdzić, że to zrobiła? Poza oczywistą chęcią zrobienia żartu i patrzeniu jak daje się wkręcać. Coraz bardziej miał ochotę działać, nie siedzieć w miejscu. Coś robić, gdzieś iść, zacząć tańczyć, albo pójść na stok. Cokolwiek, byle rozładować nadmiar energii. Spojrzał ze zdziwieniem na pączka April. Miała zwykłego? Cóż, to może po prostu cukier tak na niego działał? Co prawda prędzej podejrzewałby kawę, ale przecież i takie zdarzały się sytuacje. Teraz jednak było to nie do zniesienia, zupełnie jakby ktoś stał za nim, pod peleryną niewidką i szeptał mu do ucha, żeby biegł. Dostrzegł kociaka, który zaczął łasić się do kobiety. Całkiem przyjemny widok. - Łasi się tak, jakby wiedział, że ludzie mogą go pieścić godzinami, więc chyba komuś uciekł - odparł w miarę spokojnie, choć zaczął się bawić bransoletką, obracając ją między palcami. Czuł, że za chwilę po prostu złapie ją ponownie za rękę i pociągnie na zakupy, bo nie wytrzyma w miejscu. Zamiast tego wybuchnął jednak śmiechem, gdy kobieta się zakrztusiła na pytanie o nią i Alexa. - Wiedziałem! Zawsze wiedziałem, że powinienem mieć przynajmniej brodę, żebyś mnie zechciała, a teraz wszystko stracone - odparł, wzdychając teatralnie. Dla niego obserwator był zwykłym plotkarskim profilem, ale czasem można było wyłapać tam perełkę, która albo okazywała się prawdą, albo była okazją do śmiechu. Tu, jak się okazało, śmiech był właściwą reakcją. W końcu jednak nie wytrzymał i zerwał się z ławki. - April nie wiem, co jest grane, ale nie potrafię wysiedzieć. Przejdziemy się jeszcze? Chcę sobie coś kupić i obiecałem naszemu gajowemu pamiątkę, bo myślał, że arbuz jest ode mnie. Wygląda na to, że ktoś dowcipny porozsyłał większej ilości osób arbuzy, a O’Connor myślał, że to ja. Naprawdę wyglądam na kogoś, kto wysyłałby innym tego typu rzeczy? - spytał, patrząc na kobietę z mieszaniną rozbawienia i zaskoczenia, że w ogóle ktoś mógł posądzić go o tak dziwaczny żart. W miarę, jak szli dalej, Josh zakupił dla siebie bransoletkę z wiecznych fiołków, nie potrafiąc się jej oprzeć oraz herbatę z alpejskiej róży. Nawet nie pytał, co to jest za herbata, a kupił, bo inni kupowali, więc musiała być dobra, prawda?
Nie chciała pączków, bezczelna lambadziara!1 Ale Dynia jest super, Dyni się wybacza. - Ostatnio jednego Ślizgona przyłapałam na patronusie-dumbaderze. - w tym Slytherinie to sami udani, jak widać, czarnoksiężnicy i arcywiedźmy. Wzdrygnęła się. Przeklęte dumbadery. Czy była w stanie tym w jakikolwiek sposób pocieszyć przyjaciółkę? - Po tym, jakie jaja musisz znosić przy Ślizgonach, to się nie dziwię, że masz takie posępne ptaszysko. - druga próba, choć chyba bardziej po to, żeby pokazać troskę o samopoczucie Harlow, aniżeli udowadniać, że forma patronusa pasowała do niej. - Raczej bogin... Pójdziemy, smok tam na mnie czeka. Kiedyś Ci pokażę, co wymyśliłam. - pączek-bogin brzmiał zdecydowanie realniej, jeżeli miałaby mieć tego typu traumę. Ale urwała tę nieprzyjemną myśl, kiedy otrzymała herbatkę i usiadły przy stoliku. Sklepik brzmiał zachęcająco, choć i zdradziecko. Jak zwykle korciłoby ją pewnie do kupienia absolutnie wszystkiego, a jej stan konta po zakupieniu czart i flowboardu łkał i wołał o litość. Ale na smoka to jeszcze pięć razy byłaby w stanie nazbierać. - Wybieram się do tego spa odkąd tu dotarliśmy. Ale błądzę po jaskiniach i nabijam sobie guzy na stokach. Chyba taki już mój los. - nie była w stanie otwarcie polecić Dinie wyprawy na czarty, choć sama bardzo chętnie przyjęłaby ją pod skrzydła i uczyła pierwszych kroków na ubitym śniegu. Uznała, że trochę, jak z pączkami - nic na siłę.
Totalnie coś innego słodziutkiego by chciała zamiast pączka, ale ta Moeś to zupełnie niedomyślna jest bździągwa. - Dumbaderze? - uniosła brwi - To chyba lepszy sęp. A jak tam Twój? - usadowiła się wygodnie i pociągnęła łyka herbaty. Przyjemne ciepło rozlało się po jej zmarzniętych kończynach. To było zaskakujące odkrycie, że mogło jej być zimniej niż zazwyczaj, choć na zewnątrz wcale nie panował jakiś arktyczny mróz ani żadna zamieć. Uśmiechnęła się na pocieszające słowa swojego gryfońskiego słoneczka bo zaraz przyszło jej do głowy, że od znoszenia jaj jest kura i w zasadzie jakby miała do wyboru kurę albo brzydkiego sępa, to chyba jednak lepiej sępa. Zmarszczyła brwi i przygryzła wargę na wzmiankę o boginie - nie wiedziała dlaczego Moe do tego nawiązała, poza tym nie byla już sama pewna co rzeczywiście objawiło by się jej jako bogin gdyby teraz miała z nim styczność. Przez wiele lat zawsze był taki sam, kłębiące się czarne chmury trzęsące krwią w żyłach grzmotami, jasne błyskawice przecinające niebo z trzaskiem jak nóż tnący płatek papieru. Miała podejrzenia, że to nie było teraz jej największym strachem, ale na myśl o tym co mogło zastąpić ten lęk aż potrząsnęła głową, prawie oblewając się herbatą. - Kolekcjonujesz smoki? Widziałam lodowe figurki. - skinęła głową. Jej współlokatorka w dormitorium miała aż trzy, jeden drugiemu zjadł nogę i zawsze jak ten kulawy kręcił się po szafce to wydawał takie tykające dźwięki - stąd zapamiętała. Teraz w swoim domu już nie klekotał żaden smok - klekotało wszystko. Chałupa była w strasznie opłakanym stanie. Zaśmiała się jednak nagle, słysząc jej słowa. - To tak jak ja i czarty. Wybieram sie, wybieram i dojść nie mogę. - westchnęła- Poza tym miałam co innego na głowie. - obróciła kubeczek w palcach patrząc na jego parującą zawartość- Byłam w międzyczasie w Anglii, mój tato ma sie coraz gorzej. - dlaczego dzieliła się tym akurat z Morgan? Nie dzieliła się tym przecież praktycznie z nikim, a jednak Davies była jej przyjaciółką i wydawało się jej dużo łatwiej rozmawiać z gryfonką o swojej sytuacji rodzinnej niż z kimś postronnym, albo kimś kogo zrozumienie czasem ją przerastało. Z nią nie miała takiego problemu, choć zupełnie różne to wydawało się, że i tak wiedzą co im nawzajem w głowach huczy.
Wsłuchała się uważniej, kiedy Ana powiedziała jej jak ma na nazwisko. Jednocześnie lekko zmarszczyła czoło, żeby chociaż wyobrazić sobie jak powinna to zapisać. Nic błyskotliwego jej do głowy nie przyszło, zwłaszcza, gdy jej towarzyszka podzieliła się z nią nieprawidłową wersją, jakiej używali jej rówieśnicy. W głowie anglika faktycznie musiały zachodzić jakieś poważne procesy myślowe, gdy przychodziło do poprawnego akcentowania przyjezdnych nazwisk. - „Hejej” - powtórzyła po niej, aby dopasować tę poprawną wymowę do właściwej twarzy, ale nieszczególnie wyszło jej nawet samo zgapienie wymowy. Nirah miała silny brytyjski akcent, więc nawet tak proste słówko w jej ustach brzmiało jednak trochę inaczej. - Ugh, to faktycznie trudne. Nie leży wygodnie na języku. Dobrze, że chociaż imię masz bezproblemowe. - Podsumowała, praktyczna jak zawsze i może przez to nieco nietaktowna. Sporo jednak wiedziała o tym jak to jest mieć imię, na widok którego ludzie poprawiają okulary na nosie lub marszczą czoło zastanawiając się jak je przeczytać. Faktycznie trudno było z całą mocą stwierdzić czy gorsze było imię czy może raczej nazwisko. - To prawda… chociaż jeśli mi tego nigdy nie napiszesz to i tak pewnie nie będę wiedziała jak zatytułować list. - Odpowiedziała, śmiejąc się cicho z własnej nieporadności. Niestety, ona to całe „hejej” pewnie totalnie by skrzywdziła. Gdyby nie widziała nigdy imienia Lyalla na wizbooku to pewnie też zrobiłaby z niego Liara. Totalnie nic osobistego, to po prostu ona miała dziurawy mózg. - Chmurę - potwierdziła odważnie i chociaż to brzmiało jak kompletna bujda, dość szybko okazało się, że faktycznie na Mount Blanc sprzedają zakorkowane chmury. Nirah westchnęła głośno, patrząc na piękny burzowy okaz ukryty za grubym szkłem. Jednocześnie wsunęła dłoń do kieszeni płaszcza, gdy już pożarła całego pączucha. Najpierw wytarła starannie palce, a potem zaczęła przeliczać pieniądze. Ściągnęła krótko usta, wrzucając je z powrotem. Nie miała wystarczająco wiele, aby móc pozwolić sobie na szaleństwo, co odrobinę ją zniechęciło. Nirah bardzo lubiła robić zakupy i zbierać ładne, niepotrzebne nikomu pierdoły. Najlepiej świadczyła o tym jej szkatułka z biżuterią. Cóż więc się dziwić, że po przyjrzeniu się chmurze, płomykom i kryształkom, ostatecznie i tak skierowała swoje kroki w kierunku bransoletek i breloczków? Wzięła w palce niewielki medalik, aby przyjrzeć mu się uważniej.
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Głośno parsknęła śmiechem, słysząc próbę naśladowania jej przez Nirah. W połączeniu z silnym brytyjskim akcentem, wyszło coś, co nawet jako rodowita Węgierka nie byłaby w stanie zapisać. No tak, mieszanka kulturowa, która powstała wśród uczniów Hogwartu po wymianie z dwiema innymi europejskimi szkołami, była chwilami naprawdę zabawna. Nigdy wcześniej nie spodziewała się, że jej nazwisko może sprawić komukolwiek problem, bowiem zdawało jej się, że jest kompletnie banalne. Bez żadnych akcentów, specyficznych liter, właściwie pozbawione wszelakiej dla Anglików obczyzny. Cóż, trochę się jednak przeliczyła, aczkolwiek nie robiła i nie zamierzała robić komukolwiek z tego tytułu wyrzutów. Była bowiem pewna, że większość angielskich słów w jej wykonaniu musiało być równie komiczne. Ann węgierskiego akcentu pozbyć się nie mogła. Musiała przyznać, że na początku niespecjalnie też rozumiała co mówią inni uczniowie, brytyjski akcent był tak specyficzny, że przyzwyczajenie się do niego zajęło jej sporo czasu, gdyby jeszcze tylko mówili wolniej… Było to dlań jednakże fantastyczne doświadczenie i szczęśliwa była, że mogła się tyle nauczyć. – Tak, przynajmniej imię jest całkiem uniwersalne. – powiedziała z szerokim uśmiechem, rozciągającym jej całkiem pełne, różowe wargi. – Wystarczy Ann. – odparła i machnęła lekko lekceważąco ręką. Prawdę mówiąc mogła nawet zatytułować „dziewczyno zza granicy”, a Annabell by się absolutnie nie obraziła. W gruncie rzeczy rozumiała, że rodowici uczniowie Hogwartu mieli problemy z literowaniem zagranicznych imion, bądź co bądź, to ona przyjechała do tej szkoły, więc to ona musiała się do nich dostosować. Aczkolwiek przyznać musiała, że nawet te angielskie imiona innych uczniów ją zadziwiały, a towarzysząca jej teraz dziewczyna była tego idealnym przykładem. Weszły do sklepiku i Ann lekko rozszerzyły się oczy. Nie lubiła zbieraczy kurzu, natomiast lubiła nacieszyć swój wzrok ładnymi rzeczami. Działanie pączka zelżało na tyle, że ze spokojem mogła już patrzeć na Nirah, bez żadnych dziwnych skutków ubocznych. Węgierka zbyt wiele galeonów przy sobie nie miała, więc na kupno czegokolwiek innego niż kolejnego pączka – chociaż zdecydowanie tego robić już nie chciała – pozwolić tego nie mogła. Wzięła w dłoń dwa dziwnie splecione ze sobą kryształki i lekko drgnęła, kiedy te zaczęły jarzyć się błękitnym światłem. Okej, tego się nie spodziewała. Odłożyła je z powrotem na miejsce i zaczęła rozglądać się dalej, jednocześnie uważając, by nie zgubić nigdzie Nirah. Jej wzrok przykuła jedna rzecz. Był to medalion, który miał w sobie coś. Pochwyciła go w dłoń i całkiem szybko odgadła, że do czynienia ma z szarotką alpejską. Zbyt wiele o niej nie wiedziała, ale była pewna, że matka jej o tej roślinie mówiła. Wspomagała zaklęcia uzdrawiające i chyba starsza Helyey nawet posiadała coś podobnego. Ann spojrzała na cenę, a jej oczy rozszerzyły się. Odłożyła medalion pospiesznie na miejsce, nie chcąc go uszkodzić. Nie było ją zwyczajnie na to stać.
Udała, że ociera niewidzialny pot z czoła, a następnie strąca go z palców, gdy dziewczyna stwierdziła, że „Ann” jej wystarczy. Na szczęście! Chociaż dopóki mogła zwracać się do niej imieniem, nawet jego pełna wersja nie miała być aż taka straszna. Przyglądanie się duperelom w sklepiku w pewnym sensie zrelaksowało Nirah. Nawet, jeżeli w duchu gryzła się tym, że nie jest w stanie wykupić połowy z niego (na co szczerze miała ochotę!), jej oczy aż świeciły się od podziwiania wszystkich tych dóbr. Potrząsnęła nawet po drodze śmieszną, śnieżną kulą, która ośnieżyła niewielki domek wielokolorowymi płatkami zamrożonego deszczu. Cichy dzwoneczek jaki przy okazji zaśpiewał, wkrótce zanucił jedną z czarodziejskich kolęd. - Żałuję, że nie mogę wykupić połowy sklepu. - Westchnęła niczym jakaś męczennica, gdy Annabell dołączyła do przeglądania asortymentu, biorąc do rąk dokładnie to samo co trzymała Annunaki. Widząc jej reakcję na metkę z ceną nie powstrzymała uśmiechu, jaki zabłąkał się na jej usta. - Ja chyba go kupię. - Stwierdziła, unosząc medalik wyżej, aby dopasował się do wgłębienia między obojczykami, którego teraz i tak nie było widać przez gruby szalik otaczający jej szyję. Zerkając we własne odbicie widoczne w szybie sklepu i tak potrafiła wyobrazić go sobie na swojej skórze. - Pożyczę ci, jeśli będziesz chciała. - Zaoferowała, opuszczając dłonie i składając medalik na wewnętrznej części jednej z nich. Ona nie rozpoznała szalotki, ale nie miało to dla niej większego znaczenia. Liczyła się tylko miła pamiątka. Już wyłuskiwała galeony z kieszeni i podawała je sprzedawcy, kiedy za oknem zobaczyła znajomą, wysoką jak brzoza postać. Cała się spięła, aż prawie zapomniała odebrać reszty, jaką wydawał jej sprzedający. Ściągnęła usta, odwracając się plecami do szyby tak gwałtownie, że o mały włos nie strąciła połowy wystawki na ziemię. Serce biło jej mocno w piersi, napędzając ją nagłym przypływem adrenaliny. - Muszę iść - rzuciła pospiesznie w obawie, że jeżeli zaraz stąd nie zniknie to za moment napatoczy się na jedyną osobę, jakiej dzisiaj nie działa zobaczyć za wszelką cenę. Wepchnęła zapakowany ładnie medalik do kieszeni, a potem rzuciła spłoszone spojrzenie Annie. - Zobaczymy się w resorcie? - Rzuciła pytająco, chociaż chyba miało to być stwierdzenie. W każdym razie nie chciała, żeby pomyślała sobie, że to z jej powodu tak ucieka. - Przepraszam… - westchnęła jeszcze, starając się uśmiechnąć przepraszająco, a potem wypadła ze sklepu, mknąc jak najdalej od Lyalla Morrisa.
| zt
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
To, że Joshua z wielką chęcią by wciągnął April w bludgera mogło tylko skłonić do rozmyślań czy chciał zobaczyć jak ona próbuje komuś złamać rękę, czy może sam miał ochotę nieco ją poturbować. Nie bała się bólu - z tak ciekawym życiem, jakie prowadziła jeszcze kilka miesięcy przed podjęciem pracy nauczyciela, nie mogła bać się obicia ręki czy złamania nosa. Poza tym - byli czarodziejami, magia mogła załatwić większość kontuzji, jeżeli nie natychmiastowo to po krótkim pobycie w Skrzydle Szpitalnym lub w szpitalu. W pewnym momencie podczas ostatniej rozgrywki cieszyła się, że to właśnie w jej stronę została posłana pałka Niamh, a nie jakiejś innej uczennicy lub ucznia. Kto wie jakie szkody mogłaby wyrządzić, gdyby doleciała do punktu, gdzie wysłała ją mała Puchonka. Na sto procent zrzuciłaby April z miotły, a co potem? Ciężko było przewidzieć. Czasami nawet jasnowidzowie mieli problem z takimi rzeczami. - Wiem, że ona i jej rodzeństwo mają problem z "brytolami". Nie dziwię się, tak w sumie. Podobno na Mugoloznawstwie wyzywali ją od brudnych. Mała ma ciężkie życie, nic dziwnego, że czasami nad sobą nie panuje. Chciałabym nad tym popracować, ale nie wiem jak do niej podejść. - Pomarudziła. Może i dystans był dobry, ona jednak chyba nie potrafiła się nie związać z tymi dzieciakami, chociaż odrobinę. Szczególnie, kiedy zobaczyła w wizji, że jeden z jej podopiecznych chce popełnić samobójstwo, a ona się kompletnie tego nie spodziewała. Od tamtego czasu starała się jeszcze bardziej być dla każdego i każdego wspierać. Kiedy Josh objął ją ramieniem przysunęła się trochę bliżej, żeby też go objąć. Musiało to wyglądać dość komicznie, zważając na ich czterdzieści centymetrów różnicy wzrostu, jednak jej nigdy nie przeszkadzało to, że była dość niska. Nie miała z tego powodu kompleksów i nie zmuszała się do chodzenia w niewygodnych obcasach. Rozumiała, że dziwne wizje każdego mogły przytłoczyć - chyba lepiej niż cała reszta ludzi. W końcu ona się z nimi borykała od dość wczesnego dzieciństwa. Jeżeli wywołanie wizji czy postawienie tarota miało poprawić Joshowi humor to nie widziała problemu z poświęceniem mu tej chwili czasu. Nie chciała chyba wracać pamięcią do wyjazdu na Saharę. Miała wrażenie, że to teraz nie wytrzepała całego piasku z ulubionych butów, a i wspomnień nie miała najlepszych. Kradzież liści Mandragory przez Moe czy wydarzenia z baru sprawiały, że żałowała że w ogóle tam pojechała. Niestety, czasu cofnąć nie mogła, a nawet jeżeli zdarzyłaby się taka sytuacja, to i tak nie mogła zmienić biegu zdarzeń. - Tańczyłam tylko na latającym dywanie. Z którego tak w sumie spadłam prosto w ramiona przystojnego mężczyzny. - Wspomniała, starając się nie zdradzać szczegółów, że już w trakcie roku szkolnego okazało się, że ten mężczyzna był studentem. Sama nie potrafiła tego przyswoić i zrozumieć, jak mogła być tak głupia i spodziewać się, że nie będzie on z Hogwartu. Nie widziała stanu, w jakim znalazł się Joshua, gdyż skupiła się na kociaku, którego głaskała z wielką czułością. Kochała zwierzątka, niezależnie czy były to słodkie puchate kociaki, czy rechoczące żaby, czy może koguty, które miały zdolności wróżenia. Ostatnio naszła ją ochota na adoptowanie małej świnki, jednak uznała, że nie powinna zabierać zwierzęcia do zamku. Prawie się rozpłynęła, kiedy zwierzątko samo wepchnęło jej łepek pod dłoń. - Ja go mogę pieścić godzinami. I najchętniej bym go wzięła ze sobą do Hogwartu. Co jeżeli tutaj nie ma domu i marznie? - Jej głos się załamał pod koniec, kiedy pomyślała o tym, że kicia może być bezdomna. Na szczęście Josh miał rację, nie wyglądała na niezadbaną, a gruby brzuszek wyglądał jak dopiero co nakarmiony. Sierść zwierzaka się zjeżyła, kiedy mężczyzna się zaśmiał. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się szeroko/ - Hej, Ciebie przyjmę nawet bez zarostu. - Puściła mu oczko, po czym podniosła się żeby znaleźć miejsce, z którego mogła zwiać kicia, jednak zwierzę samo uznało, że czas na powrót do domu. Rudowłosa odwróciła się do swojego kolegi, który razem z nią poderwał się z ławki. Spojrzała na niego zdziwiona, bowiem nie mieli w planach żadnych przebieżek, a on wyglądał, jakby miał właśnie trzasnąć z cztery podwójne salta i zrobić trzy okrążenia wokół wioski. - Hej, wszystko okej? Dwie godziny bez sportu tak na Ciebie działają? Chcesz jakoś rozładować energię? Zapytała, ale kiedy powiedziała te słowa dotarło do niej jak to mogło zabrzmieć. Nie przejęła się tym zbytnio - miała na myśli tylko i wyłącznie łyżwy albo snowflow, więc jeżeli ten zacznie drążyć zaproponuje mu wyścigi na łyżwach dookoła jeziora. - Hmm, zdecydowanie wyglądasz jak osoba, która kupiła co najmniej pięć arbuzów i porozsyłała je do ludzi za pomocą biednych sówek. - Zachichotała, po czym skierowała się wraz z nim w kierunku sklepików. Spoglądała ze zdziwieniem, kiedy mężczyzna kupował bransoletkę i herbatę, nie wyglądały na typowo męskie zakupy. I bardzo dobrze, zawsze była za równością i brakiem dyskryminacji. Sama zdecydowała się na medalion z szarotką alpejską, gdyż bardzo jej się spodobał. Dostrzegła jeszcze etolę z czarnych piór, po którą sięgnęła, chociaż nie całkiem wiedziała jak ją na siebie narzucić. W końcu pojęła, że materiał ma przykrywać gołe ramiona, teraz miała na sobie płaszczyk, ale i tak nałożyła ją tak, jak Merlin przykazał i odwróciła się do Josha.. - Jak wyglądam? Brać ją, czy nie? - Zapytała, nie będąc do końca pewną tego, czy kiedykolwiek w ogóle nałoży tak starodawny dodatek.
@Joshua Walsh wybacz, jak jest nieskładnie, ale to rekonstrukcja posta, pochłoniętego w odchłań forumoplish
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Ann zaśmiała się na gest wykonany przez Nirah. Całą ta sytuacja z imionami i nazwiskami mogła uchodzić za doprawdy komiczną, toteż dziewczyna chciała jak najbardziej ułatwić sprawę. Nawet w jej rodzinnych stronach większość osób zwracała się doń „Ann”, z wyjątkiem matki i – rzecz jasna, która nikogo nie powinna zaskoczyć – babki. Na wspomnienie o tej ostatniej lekko się wzdrygnęła, a jej głowę wypełniły wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to wychowywała ją i Adriena właśnie babka. Młoda Helyey była przekonana, że na świecie nie ma drugiej tak przerażającej osoby. Arabella miała w swoim spojrzeniu coś, co sprawiało, że włoski na rękach stawały dęba, a gardle pojawiała się niewyjaśniona kula, koszmarnie trudna do przełknięcia. Właściwie to dziewczyna miała za złe swojej mamie, że zostawiała ją z tą kobietą, ale chyba nie było sensu robić jej wyrzutów po tylu latach. Już dawno doszła do wniosku, że Nea najlepiej do roli matki się nie nadawała i Annabell musiała, chcąc czy też nie, to zaakceptować. Kusił ją medalion z szarotką i żałowała, że ostatnimi czasy nie wygrała z Adrienem jakiegoś zakładu, co pozwoliłoby jej się nieco wzbogacić. Matka przysyłała pieniądze, a Ann mogła uchodzić za oszczędną osobę, albo po prostu zbyt wybredną na kupowanie czegokolwiek. Musiała bardzo przeanalizować kupno każdej głupoty, czy faktycznie jest jej potrzebne. Ostatecznie, niemal w każdym przypadku, dochodziła do wniosku, że absolutnie nie i wychodziła z wszelkiego rodzaju sklepów i sklepików z pustymi rękoma. W kieszeni za to przynajmniej miała galeony. Przegranie z bratem nie wchodziło w grę, stąd właśnie myśl, że mogłaby zebrać wówczas kilka galeonów. Ale cóż, ostatnio jej bliźniak jakoś nie miał chyba humoru do zakładów… Parsknęła na tę myśl, Adrien i brak chęci na zakład? A w tej bajce były latające gumochłony? Po prostu nie było na to okazji. Spojrzała zaskoczona na Nirah, nie spodziewała się takiej hojności i zdecydowanie nie mogła na to pozwolić, nie znosiła długów. – To bardzo miłe naprawdę, ale podziękuję, nie przepadam za robieniem sobie długów. – odparła zgodnie z prawdą i wzruszyła ramionami. Być może dla puchonki, to nie było nic wielkiego, ale Ann znała siebie i wiedziała, że nie będzie mogła przestać o tym myśleć, czując wdzięczność i jednocześnie to głupie i niewyjaśnione zobowiązanie. Nie znała jej też na tyle, że przyjąć pieniądze z uśmiechem na twarzy, nie to po prostu nie wchodziło w grę. Nie miała pojęcia co takiego się stało, że Anunnaki w pośpiechu zaczęła zbierać swoje rzeczy. Zmarszczyła jedynie brwi i popatrzyła nań zgoła pytającym wzrokiem. Zaczęła też się zastanawiać czy może dziewczyna poczuła się aż tak urażona jej odmową… – Pewnie… – odparła, ale dziewczyny już nie było w sklepiku. Nie pozostało jej więc nic innego jak również ewakuować się z tego miejsca i wrócić do resortu, może kiedyś zdobędzie wyjaśnienia od Nirah.
Z Gabrielem było coraz gorzej, odkąd praktycznie odsunął się od swojego kuzyna. Na szczęście miał jeszcze Ettie. I sztukę - sztuka była czymś, co pomagało mu w wielu sytuacjach. Kiedy tylko nie umiał poradzić sobie z czymś w sposób rzeczywisty, to wylewał to na pergamin. Słowa same wtedy spływały i chociaż nie zawsze układały się w rymy, to jednak sprawiały, że było mu odrobinę lepiej. Nie czuł się swobodnie z dziewczyną obok, szczególnie, że średnio mógł panować nad swoimi słowami. Dobra - teraz przeklinał, ale skąd mógł wiedzieć co może się zdarzyć za piętnaście minut? Co jeżeli zacznie jej wyjawiać sekrety, tak jak tej ślizgonce na balu powitalnym? Na samą myśl chciał się zapaść pod ziemię. Zaczął już lekko panikować, jednak nie chciał przestraszyć biednej dziewczyny nagłą ucieczką, ani zranić jej uczuć grubiańskim zachowaniem. Sam nie wiedział co zrobić, znalazł się między młotem, a kowadłem. - Do słodkich pufków pigmejskich, co to za pączki! - Już miał zamiar cofnąć się do stoiska, gdzie nabyli słodycze, jednak z tego co zauważył warta tam się zmieniła i nie było już studentów, którzy tak ochoczo wciskali mu jedno z wielu ciastek. Miał tylko nadzieję, że nie zostanie mu przypisana łatka dziwaka. Nie lubił zwracać na siebie uwagi, a przywoływanie negatywnych wspomnień na dźwięk jego imienia zdecydowanie było czymś, czego chciał uniknąć. Nie zauważył stanu dziewczyny - może to i lepiej, gdyby był świadomy tego, że ta ma ochotę go przytulić byłby bardziej spięty niż do tej pory. I uciekł, gdzie mandragory rosną, ale to już inna kwestia. Starał się być w miarę przyjazny, szczególnie, kiedy patrzył na Vicky, która nie chciała nic złego i po prostu odezwała się do takiego aspołecznika jak on. Nie chciał, żeby się poczuła przez niego źle. - Jesteś o dużo ładniejsza, niż jakiś Hal, na dementory w Azkabanie! - mruknął dość głośno, po czym od razu się zarumienił i schował twarz w dłonie. Nie wiedział ile z tego co powiedział było spowodowane magią, a na ile po prostu nie wiedział co mówić, to mówił to co mu ślina na język przyniosła. Dziewczyna przecież zaczęła chichotać, więc nie mogło być tak źle, ale i tak miał ochotę w tamtym momencie zapaść się pod ziemię, wylądować w Meksyku, zacząć hodować alpaki i rozpocząć nowe życie jako Huan Rodrigez. Niestety, musiał się dalej męczyć jako Gabriel. Przykre.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Nie miał dzieci, nie był opiekunem żadnego domu, nie miał nawet powierzonego żadnego dzieciaka jako protegowanego. Nie znał się na tym, jak powinno się z nimi rozmawiać, jak radzić sobie z ich problemami, jak ich wspierać. Jedyne, co tak naprawdę rozumiał, to był quidditch. To jednak podsuwało myśl, że być może w ten sposób mogłaby April dotrzeć do podopiecznej. Wspólnie z nią idąc na trening, a może nawet proponując jej wspólną naukę. Być może, ale wszystko było tak wielką hipotezą, że wolał nie mówić tego głośno, ale być może, będąc w środowisku przez siebie ukochanym, Niamh mogłaby się nieco otworzyć. Ostatecznie nie od dziś wiadomo, że najłatwiej rozmawia się o trudnych sprawach, będąc w miejscu, które napawa nas spokojem. Inna kwestia, że w tej chwili boisko musiało kojarzyć się Niamh z wyrzuceniem z drużyny, a to nie poprawiało sytuacji. Nie odpowiedział więc nic, wszystko zawierając w uścisku. Chciał jakoś wesprzeć April, ale nie potrafił w żaden sposób pomóc. Mógł co najwyżej organizować więcej zajęć dla wszystkich, albo objąć i przyciągnąć nieco do siebie w dziwnym uścisku. Chciał dodać trochę otuchy sobie samemu, ale także i jej. Różnica wzrostu? Nie ważne! Choć na temat kobiet takiego wzrostu krążył różne żarciki, które pewnie przytoczyłby, gdyby nie chwilowa powaga sytuacji. Począwszy od podpórki na łokieć, a skończywszy na nieco bardziej dwuznacznych. Nie, to zdecydowanie nie był czas na takie żarciki. Uniósł brew ze zdumieniem i nachylił się nieco w jej stronę, gdy przyznała o tańczeniu na dywanie i jakimś przystojniaku. No proszę! - Powinienem być zazdrosny? Mówisz przystojniak? Później Obserwator mówi o Alexie… A gdzie nasza miłość? - spytał ze śmiechem, nie ciągnąć tematu tajemniczego przystojniaka. Uznał, że była to wakacyjna przygoda, a gdyby April chciała zdradzić szczegóły, zrobiłaby to przy okazji mówienia o wpadnięciu w jego ramiona. Nie było sensu wyciągać na światło dzienne czegoś, co było przyjemnym wspomnieniem, choć z całą pewnością zdziwiłby się, gdyby usłyszał, że przystojniak był studentem. Jednakże nie ma co się martwić, nie byłoby to negatywne zdumienie, albo ocenianie, o nie… Josh pogratulowałby jej zdolności flirciarskich i romansu (o ile ten miał miejsce) z młodszym mężczyzną. On sam jakoś nie miał szczęścia do młodszych kobiet, choć tak po prawdzie miewał problem z rozróżnieniem towarzyskiego flirtu od rzeczywistego flirtu, przez ciągłą zabawę słowem i chwilą. W efekcie zdarzało się, że coś się skończyło, zanim do porządku się zaczęło, bo nieświadom możliwości olewał je. Może babcia miała rację i rzeczywiście powinien kogoś sobie znaleźć? Nawet jeśli tak, pączki z April nie były najlepszą chwilą na takie rozmyślania. Kicia w końcu poszła w swoją stronę, a oni wstali z ławki. Josh naprawdę nie potrafił stać w miejscu, czuł, że musi działać, coś zrobić, wyszaleć się. Rozpierała go energia, nad którą nie potrafił zapanować. Spojrzał na przyjaciółkę, gdy rzuciła nieświadomie propozycją, a lekki uśmiech rozciągnął się na ustach Walsha, który przygryzł dolną wargę, aby nie powiększać uśmiechu. - Propozycja nad wyraz kusząca, ale obawiam się, że towarzystwo naszego pokoju mogłoby być niezadowolone z nagłego zamknięcia drzwi - odpowiedział prosto, ciekaw reakcji rudowłosej. Wiedział, że i tak nie doszłoby do niczego, ale przecież nic nie stało na przeszkodzie śmianiu się z podtekstów, które przypadkiem pojawiały się w ich rozmowie. Zaraz jednak oburzył się, śmiejąc cicho. - Brutus - mruknął tylko, nie komentując już kwestii wysyłki arbuzów. Nie wpadłby nigdy na taki pomysł, a teraz by główny podejrzanym przez gajowego. Zamierzał wykorzystać sytuację, ale i tak nie podobało mu się uznanie go za winnego tego dziwnego żartu. Choć piosenka była… ciekawa. - Bransoletki będę zbierać. Pewna artystka uznała, że będę w nich wyglądać absolutnie świetnie i zamierzam się tego trzymać - odezwał się do April, niejako wyjaśniając swój zakup. Herbata, jakakolwiek nie była, była dla Chrisa. Niech już ma jakąś lepszą pamiątkę niż arbuz nie od niego. Obserwował jak rudowłosa przymierza etolę. Uśmiechał się z uznaniem, obserwując, jak pióra kontrastują z jej włosami. Podobał mu się widok i nie ukrywał tego. - Jeśli będzie wygodne w użytkowaniu, to weź. Wyglądasz w tym naprawdę dobrze, a kto wie, może jakoś doda ci to tego całego natchnienia przy kolejnym stawianiu tarota - odpowiedział, zakładając swoją bransoletkę na nadgarstek, aby ułożyła się obok plecionej. Cóż, będzie musiał przywyknąć do tego widoku.
Nie zdążyła zmarznąć w drodze, więc póki co jej herbatka stała samotnie i wyczekiwała bliskości warg Gryfonki. Ta zamiast niej dopadła się do pączków, choć jadła je jakby mimochodem, kompletnie nie przywiązując wagi do znikających buł z lukrem. - Widokiem sępa przynajmniej nikogo nie sterroryzujesz. Ja mam akromantulę. - zauważyła, że na samo wspomnienie o swoim patronusie przyciągnęła kilka cukierniowych spojrzeń, jakby podopiecznego pajączka trzymała w kieszeni i była gotowa wypuścić go tutaj na wolność. Nie miała pojęcia, czy powinna się martwić, zastanawiać się, co to o niej świadczy, a może rozważyć jeszcze raz kwestię animagii, skoro patronus poszedł w takim kierunku. Zmarszczyła brwi, widząc, że Harlow jakby odganiała jakieś myśli, po czym wróciła do dyskusji. - Ostatnio brałam udział w walce smoczych figurek. Jednego mam, potrzebuję drugiego, aby coś sprawdzić. - dotychczas wtajemniczyła wyłącznie jedną osobę w swój smoczy plan i nie chciała jakoś specjalnie się nim dzielić głównie z tego powodu, że był po prostu bardzo niejasny i nie nabrał jeszcze kształtów. Nowa konkurencja, której ludzie pojedynkowaliby się za pomocą modeli ognistych gadów? Momo aż nosiło, ale przed nią była zapewne jeszcze długa droga. Jeszcze większy wysiłek czekał też najwyraźniej Dynię, choć w nieco bardziej dobijającej sprawie. Gryfonce było trochę wstyd, że nie miała pojęcia o kłopotach zdrowotnych taty kogoś, kto uważał ją za przyjaciółkę. Nie miała też zresztą wiedzy na temat innych osób, czy sytuacji, które zwalały jej się na głowę. Zamiast zatem patrzeć na nią wyczekująco, wyciągnęła dłonie, wcześniej wycierając z nich pączkowy lukier, aby objąć nimi łapki Ślizgonki. Przynajmniej w taki sposób mogła okazać swoje, zapewne równie szczątkowe, jak świadomość jej problemów, wsparcie.
Gdyby wiedziała, że Gabriel, podobnie jak ona, sporo przelewa na papier i jego myśli faktycznie układają się w ten sposób nieco lepiej, może mieliby o czym porozmawiać. W końcu doskonale wiedziała, jak to jest, ale to nie znaczyło jeszcze, że Swansea chciałby się tak przed nią otwierać. To, że go kojarzyła, to jedno, a to, na ile chciałby być rozmowny, to już druga sprawa, na dokładkę zupełnie inna. Tak więc pozostawało im jedynie orbitować bez cukru z nadzieją, że jakoś im minie to całe słodkie szaleństwo, jakie właśnie odczuwali, a dzięki temu wrócą do równowagi. - Mówiłam, że ich uśmiechy nie zwiastowały niczego dobrego! - stwierdziła na to, śmiejąc się głośno, bo mimo wszystko nie mogła powiedzieć, żeby źle się czuła, czy coś takiego. Niemniej jednak słuchanie Gabriela, który wyraźnie nie mógł się powstrzymać przed przeklinaniem, jej dzika chęć na przytulenie się do kogokolwiek, jak również ogólna atmosfera, jaka panowała w okolicy, powodowała, że Victoria nie do końca umiała nad sobą zapanować i po prostu miała wielką chęć, żeby wybuchnąć niepohamowaną wesołością, co było wręcz absurdalne. Miała również wrażenie, że ręce wręcz ją świerzbią, tak bardzo chciała zarzucić je na szyję chłopaka, ale jeszcze resztką woli powstrzymywała się przed takim działaniem, co na pewno było dobre, w końcu kto chciałby, żeby się na niego tak bezpodstawnie rzucać, czy robić cokolwiek takiego? - Dziękuję! - powiedziała na to, śmiejąc się znowu, a jej oczy aż zabłyszczały, kiedy dostrzegła, jak chłopak się speszył. Nie, nie naśmiewała się z niego, ale to było takie urocze, że jej chęć przytulenia go stała się jeszcze większa, jak łatwo wywnioskować, wręcz nieznośna i nie do końca wiedziała, co ma z nią zrobić, bo miała wrażenie, że jeszcze chwila i po prostu eksploduje. Już siedziała i to tak blisko, że czuła ciepło bijące od jego ciała, ale doskonale wiedziała, że to dla niej za mało, jak na tę chwilę. - Ale nie mów tego głośno, bo kto wie, gdzie tu są jakie uszy i czy ktoś przypadkiem niedoniesienie profesorowi, że w naszych oczach nie jest zbyt atrakcyjny - stwierdziła jeszcze konspiracyjnym szeptem, czując jednocześnie, że serce mocno jej bije. Musiała zaciskać palce, bo naprawdę była bliska tego, żeby po prostu uwiesić się na Gabrielu, a to było potwornie przerażające uczucie i chociaż częściowo ją bawiło, to wiedziała, że jeszcze chwila i ją to po prostu zmiecie z miejsca. Co te pączki z nimi zrobiły? Ile to miało działać? Bo jeśli dłużej, niż parę chwil, to oszaleje!
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
Najchętniej cofnęłaby Niamh tę karę - dziewczyna jednak nie dawała jej żadnego pretekstu, żeby mogła się tak zachować, bez wzburzania tłumów. Na razie chyba powinna była się odsunąć od sprawy i nie prowokować młodej Puchonki jeszcze bardziej. Nawet jeżeli Josh by zaproponował takie rozwiązanie to nie mogłaby się na nie zgodzić. Znaczy, w sumie to mogła, ale nie chciała. Zbyt ryzykowne było proponowanie O'Healy czegoś takiego w takiej sytuacji. Dała się przytulić, lekko wtulając się w jego ramię, czy do czego tam mu sięgała. Nie za długo oczywiście, żeby nikt nie zrobił im nowej super fotki do Obserwatora. Miała na razie dość sławy i szeptów, kiedy tylko postanowiła się przejść korytarzem zamczyska w przerwie między zajęciami. Pewnie gdyby Josh zarzucił tekstem, który słyszała już milion razy to po prostu zaśmiałaby się po raz kolejny. Tak samo jak wysokie osoby musiały wysłuchiwać pytań o to jaka pogoda jest na górze, to za to ci niscy też nie mieli łatwo. Czasami się zastanawiała co kieruje ludźmi, którzy wytykają innym rzeczy, na które te nie mają żadnego wpływu. Okej, niby mogłaby brać eliksir na wzrost, ale po co? Czuła się dobrze w swoim ciele i żadna zakompleksiona osoba nie powinna tego zmieniać. - Oj nie, zdecydowanie nie powinieneś być zazdrosny. Do niczego nie doszło, tylko sytuacja beznadziejna. - Odniosła się z uśmiechem, dalej nie wspominając o tym, że całowała się z jednym ze studentów. Wolała, żeby to jednak nie rozniosło się po całej szkole, a patrząc na to, że uczeń także się nie przechwalał swoim osiągnięciem, to on także nie chciał, żeby ludzie wiedzieli. Szanowała to bardzo. - Jeżeli chcesz żeby wszyscy wiedzieli o naszym romansie to powiedz, pocałuję cię przy śniadaniu na Wielkiej Sali. - Wzruszyła ramionami, bo dla niej to nie było nic szczególnego. Uśmiechnęła się tylko do przyjaciela i spojrzała gdzieś w dal. Odejście od niej kotka sprawiło, że mogli w końcu wstać i zająć się innymi rzeczami. Mężczyźnie to jak widać pasowało, energia go wręcz roznosiła, a ona nie umiała mu odmówić ruszenia dup z ławki. Oczywiście na początku nie zrozumiała jak mogła zabrzmieć jej propozycja, ale tego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy nie mogła pomylić z niczym innym. Na szczęście nie miała trzynastu lat i nie rumieniła się, kiedy tylko ktoś wspominał o seksie, a co gorsza o seksie z jej udziałem. Po prostu odgarnęła włosy i spojrzała na Joshuę, który oczywiście pociągnął temat. - Wydaje mi się, że się mylisz, a oni nie mieliby nic przeciwko. Ale zawsze można znaleźć jakiś inny cichy zakamarek, jeżeli Ci zależy. - Wzruszyła ramionami, zachowując kamienną twarz i starając się nie wybuchnąć śmiechem. Koniecznie będzie musiała wyciągnąć go na łyżwy. - Wydaje mi się, że mam gdzieś dwie bransoletki z ayahuascą. Będziesz miał jako "coś pożyczonego". Chociaż to chyba przesąd, który działa jedynie na ślubie. - Odparła. Nie było dla niej niczym dziwnym zbieranie biżuterii przez mężczyznę. Dla niej jedyne, co mogło być dziwnego to ocenianie kogoś na podstawie jego zainteresowań, tego co lubi robić i jak spędza wolny czas. Uśmiechnęła się do kolegi i zakręciła jeszcze raz w etoli. - Hmm, nie wiem czy wygodne, ale niech stracę. W końcu zarabiam tak dużo w tej szkole. - Ostatnie zdanie wypowiedziała trochę zgorzkniałym tonem, jednak zaraz się rozchmurzyła, kiedy zapłaciła za zakupy i opuściła z nim sklep. Szybko odbiegła od kolegi, żeby ulepić śnieżną kulkę i rzucić w jego kierunku. - Jestem pewna, że z tobą wygram! - Krzyknęła, odsuwając się na bezpieczną odległość. - Przegrany wisi przysługę zwycięzcy! - Dodała i uciekła gdzieś na bok lepić swoje śnieżne kulki.
// Wymyśliłam nam grę Rzucamy 3xdwoma kostkami. Każdy zestaw decyduje o trafieniu śnieżką. 2, to takie ledwo co trafienie, 10 to twarz. 11 i 12 to skucha. Kto będzie miał wyższy wynik z tych 3 kostek wygrywa bitwę
W zagadkowy sposób ostatnio Dinie było zimno cały czas, więc termos z herbatą przydał by się tak na porządku dziennym... Nie zdążyła zauważyć, że Momo swojej nawet nie tknęła, z tego prostego względu, że była zajęta podziwianiem jak pochłania pączuszki aż się miło robiło na duszy. - Akromantulę?! - pisnęła dziwnie, aż się kilka osób przy najbliższych stolikach obejrzało. Jakie Harlow miała podejście do pająków, to już Morgan niestety wiedziała, co prawda ślizgonka bardzo starała się zachować zimną krew, bo w zasadzie pamiętała, że jej przyjaciółka nie zdołała jeszcze określić swojego patronusa kiedy rozmawiały ostatnim razem, mimo wszystko wyglądała komicznie kiedy próbowała się uśmiechać mimo, że jej twarz porażona byłą terrorem- T-to bardzo ...fajnie. - bąknęła i szybko przystawiła kubek do ust by aromatyczną herbatką uratować swój żenujący popis koleżeństwa. Uniosła lekko brwi słysząc o walkach smoczych figurek i jakoś tak skinęła głową z uznaniem. Brzmiało to jak zabawa, którą rzeczywiście mogłaby wymyślić i propagować tak zapalona w zdrowej rywalizacji osoba jak Morgan. Uśmiechnęła się lekko. - To super, słyszałam, że w lokalnym sklepie z pamiątkami mają takie kolekcjonerskie z lodu. - pokiwała brwiami. Kupiła kiedyś ładne figurki smoków Gunnarowi, ciekawe, czy jeszcze je miał? Rozmowy o trudach życia nigdy nie miały odpowiedniego czasu, Dina też nie nalegała by się ze wszystkim uzewnętrzniać - relacja z Morgan była jej jednak na tyle bliska, że uznawała gryfonkę za... przyjaciółkę. Jedną z niewielu jakie miała, jeśli nie jedyną w ogóle. Uśmiechnęła się nieśmiało czując dotyk rudzielca na swoich palcach i ujęła lekko jej palce w swoją dłoń. - Dzięki. - powiedziała cicho, bo czasem taki gest wystarczał by się cofnąć z krawędzi załamania. Nie rozwiązywał problemów, nie dawał odpowiedzi, ale okazywał poczucie, że się nie jest ze wszystkim tak zupełnie samemu. Spojrzała na pusty talerz z pączkami i postanowiła, by może ruszyć dupska zamiast kisić się w tak ponurym nastroju. Chrząknęła więc: - To co, idziemy? - zaproponowała kiwając głową w stronę drzwi. Herbatki miały w papierowych kubeczkach, więc mogły sobie spokojnie dopijać podczas spaceru, a pogoda za oknem choć mroźna, wydawała się bardzo urocza, a teraz Dina nie potrzebowała nic więcej jak kilka minut towarzystwa słodkiej Morgan i gadania o wszystkim i niczym.
Hej, właśnie siedzieli na ławce, przy której leżało sporo jego wypocin, zawsze mogła się zainteresować co też chłopak tam wypisuje. Nie spodziewał się, że ktoś mógłby nie kojarzyć tego dziwnego, cichego i zawsze zamyślonego Swansea z poezją. Myślał, że to jego znak rozpoznawczy, szczególnie, że większość ludzi wiedziała o tradycji jego rodu i ich zamiłowaniu do zajęć artystycznych. To było miłe, ze ktoś nie wrzucał go od razu do szufladki "artysta" i rozmowa na temat sztuki i powiązaniu z nią Gaba dalej mogła być zaskakująca. - Myślisz, że lubią jak trollowaci uczniowie robią z siebie idiotów? - Jego mózg chyba uznał, że "trollowaci" to wystarczająco dobre przezwisko, które zalicza się do wulgaryzmów. Czy to znaczyło, że działanie pączka słabło? Miał taką nadzieję, bo nie chciał zacząć rzucać prawdziwych przekleństw. Cieszył się, że udawało mu się wyplątywać z większości swoich zamiarów i przekształcać je w zabawniejsze formy obelg, które często się przekazywało młodym czarodziejom jako zamienniki. Nie zastanawiał się dlaczego dziewczyna chichocze, bo cała sytuacja była dość zabawna. Starał się na nią nie spoglądać, żeby przypadkiem nie odkryć nowych efektów ubocznych smakołyka. Ciekawe czy jakieś jedzenie w Hogwarcie też mogło mieć skutki uboczne. Miał nadzieję, że nie. - Proszę? - Bąknął cicho, rumieniąc się chyba jeszcze bardziej. Nie chciał się wkopać, nie chciał powiedzieć czegoś nie tak, jednocześnie było mu głupio, że był takim okropnym rozmówcą. Chyba będzie musiał zacząć ćwiczyć przed lustrem interakcje międzyludzkie, a nie tylko przemówienia jak mu poradził wuj. - Nie powiedziałem nigdzie, że Cromwell jest nieatrakcyjny. Ma zajebistą brodę. I nieźle się trzyma. Mógłbym tak wyglądać w jego wieku, wiwerna się nie powstydzi. - Wzruszył ramionami. Może zarost nie był dla niego, ale samo to ile mężczyzna miał wigoru i co potrafił sprawiało, że mógł być całkiem spoko idolem. - Zabrał mi i Wykeham flaszkę kilka dni temu. Chyba by zrozumiał, gdyby usłyszał, że Swansea na niego klnął i mówił, że jest brzydkim chujem. - Kiedy wypowiedział ostatnie słowa aż mu się oczy poszerzyły. Po pierwsze, nie chciał nikomu się przyznawać, że nauczyciel skonfiskował im wódkę. Po drugie - to przekleństwo rozbrzmiało w jego uszach niczym alarm policyjny. - Przepraszam za moje zjebane słownictwo. - Westchnął, kiedy wulgaryzm samoistnie wskoczył na jego język.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Fajnie. - powtórzyła z dezaprobatą dla dodatkowego zaznaczenia tego słowa i z jasną sugestią, że akromantula znajdowała się dosyć daleko od fajnie. Dziewczęce patronusy? Nie dla nich. A Davies była przekonana o tym, że nawet trauma tutaj niewiele mogłaby zmienić. Bo w co zmieni się absurdalnie wielki pająk? W ćmę wielkości niedźwiedzia? Brr. - Mogę kiedyś nią postraszyć Twoje problemy. - propozycja była dość zawiła, bo w dosłownej wersji wydarzeń problemy odeszłyby pewnie najwyżej poprzez dyniowy atak serca, a przecież nie do końca na tym to polegało. W rzeczywistości jednak chciała zaznaczyć, że Ślizgonka najzwyczajniej mogła na nią liczyć, a przynajmniej Davies bardzo chciała, aby tak było. Już to zwierzenie Harlow było dla niej znakiem ogromnego zaufania. I być może sugestią, aby częściej trzymać się u boku blondynki, tak pełnej przecież, najczęściej niewypowiedzianych, ciepłych zamiarów, ale i niespodzianek. - Chodźmy, widziałam tam też ustrojstwa, które i Tobie się spodobają. - zgodziła się, po czym wytarła serwetką gębę z ewentualnego zalegającego na niej lukru, zwinęła ze stolika swoją przygotowaną na wynos herbatkę i wyciągnęła dłoń do Diny, aby wspólnie opuścić tę budę i nie daj Avalońska Momo się im zgubić. Po wyjściu już pewnie ich trzymanie się za łapki miało się skończyć, bo w tym mrozie zdecydowanie zdrowiej było schować je do najgłębszych kieszonek ciepłych płaszczy. - W takim to by się pewnie pichciło wielosokowy jak pomidorową. - kiedy już dotarły do stoiska, wskazała palcem na oferowany na nim garnek, jasno zdając sobie sprawę z tego, że eliksiry były dla Harlow mniej więcej tym, czym dla niej miotlarstwo. I nieistotnym było, że zapewne kompletnie nie rozumiały swoich wzajemnych pasji. W końcu nie zawsze chodziło wyłącznie o dzielenie ich.
Harlow nie była zaskoczona samym rozmiarem zwierzęcia, w końcu mówiło się, że patronus tym większy im większa osobowość czarodzieja. Znany był przypadek Androsa Niezwyciężonego, który potrafił wyczarować patronusa w formie olbrzyma - akromantule też do najmniejszych nie należą, nie to co jakieś wieśniackie gołębie czy łasice. Czuła pewną dumę z gryfonki, jednak nie chciała nawet myśleć o tym jaka korelacja łączyła jej osobowość i pająka, bo na samo wspomnienie przebiegał ją dreszcz obrzydzenia. Kto wie, może to coś abstrakcyjnie wręcz kuriozalnego? Na przykład Davies też lubiła zjadać muchy!? - Błagam. - uśmiechnęła się do rudzielca- Możesz to robić regularnie. - akurat w kwestii problemów, to można było śmiało spodziewać się, że potworny patronus Morgan miałby co robić bez przerwy. Harlow zaczynała się zastanawiać, czy jej życie nie było przypadkiem przez kogoś przeklęte patrząc na rozwój sytuacji ostatnimi czasy, odpowiadało jej jednak, żę najdzielniejsza i najodważniejsza dziewczyna w szkole pozostawała wciąż, pomimo tak wielu różnic, po jej stronie barykady. Uśmiechnęła się ciepło do Momo i skinęła głową. - Problem w tym, że mi się wszystko podoba, a potem, jak już to mam to tego nie chce. - wyznała szczerze, unosząc brew. Gdy wstały od stolika blondi wyciągnęła rękę i strzepnęła z brody Davies kawałek lukry, który ta ominęła wycierając się niechlujnie serwetką i złapała swój szalik w garść, by zdążyć się w niego zawinąć nim pójdą robić zakupy. Chwyciła palce gryfonki i ruszyły w dalszą drogę prawie jak na randce, przynajmniej do czasu, aż palce zmarzli i Dina usilnie zmusiła Morgan, by schowały ręce w kieszonce jej płaszcza, a nie każda w swojej. Zatrzymała się z rudzielcem przy wystawie i wystawiła zaczerwieniony od zimna nos ponad krawędź szalika uśmiechając się. - Albo pomidorową jak wielosokowy. - wciąż pamiętała jak nielegalnie pichciły zupkę animagusa, szkoda, że im nie wyszło. Od tamtego czasu Morgan nie poruszała tego tematu, Dina była ciekawa, czy gryfonka ma jeszcze plany by stać się animagiem, czy może znalazła sobie pomoc bardziej kompetentnego eliksirowara. Sięgnęła po czapkę ze świstakiem na czubku i nasadziła ją Momo na głowę z uśmiechem- Pasuje Ci do koloru włosów. - wsadziła drugą na swoją głowę i odwróciła się w kierunku towarzyszki by zaprezentować ładnie, a świstak wesoło zagwizdał kręcąc świstaczym ogonkiem. Uśmiechnęła się do niej lekko- I jak?
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zaśmiał się, zupełnie opuszczając maskę zazdrosnego niedoszłego. Jak dla niego romans ze studentem, póki sami nie byli od nich dwukrotnie starsi, nie był zły. Ostatecznie studenci byli pełnoletni, więc co za problem? Chyba że odbijałoby się to na prowadzeniu lekcji, czy dawaniu punktów za osiągnięcia. Takim samym śmiechem skomentował możliwość pocałowania w trakcie śniadania. Cóż, żartować mógł, nawet chętnie i często, ale w swoich flirtach z każdym nie przekraczał pewnej granicy, jaką właśnie był pocałunek. Z April w ten sposób rozmawiał, odkąd pamiętał, ale nigdy nie próbował przejść do czegoś więcej, a do tej kategorii zaliczał się pocałunek. Tak więc, choć wiedział, że dalej żartują, wolał nie prowokować przyjaciółki. Gdy w końcu uspokoił się, na jego twarzy pozostał łagodny uśmiech z radosnymi błyskami w spojrzeniu. - Myślę, że nie trzeba się całować, aby wszyscy o tym wiedzieli. Wpadnij jeszcze na moje zajęcia i już będzie temat do plotek - odpowiedział, podrzucając zabawnie brwiami. Zaraz też temat rozmowy znów przeszedł na ich dwójkę. Był pod wrażeniem, że April nie zarumieniła się, ale zaraz też sam sobie w myślach dopowiedział, że przecież nie była Chrisem. Był pewien, że gajowy w tej chwili płonąłby szkarłatem. O ile oczywiście przy nim wyszedłby podobny kontekst, ostatecznie nie wiedział, w której płci gustował. - Nie mieliby nic przeciwko? Oj uważaj, bo jeszcze pójdzie propozycja grupowego zbliżenia… I nie odwracaj kota ogonem, to ty zaczęłaś sugerować - odpowiedział z trudem, nie potrafiąc pohamować śmiechu. Wyobraził sobie, jak Hal rzuca podobnymi słowami i choć nie ujmował mężczyźnie niczego, tak sama wizja go rozbawiła. Tak samo David. Nie, zdecydowanie lepiej było skończyć temat, zanim jeszcze dziwniejsze pomysły przyjdą im do głowy, z których później nie da się wykręcić. Jak numerek z pozostałymi profesorami. Uśmiechał się dalej, gdy wybierał bransoletkę, płacił i słuchał April. Choć wizja posiadania dodatkowej bransoletki od niej była miła, tak musiał odmówić. Chciał zrobić z nich kolekcję wspomnień. Zbierać bransoletki z miejsc, w których był, albo nawiązywać nimi do konkretnych sytuacji. Z ferii miał już dwie, każda kojarzyła się z czymś innym. - Będziesz miała na zajęcia. Ubierzesz etolę, spojrzysz w szklaną kulę i będziesz przepowiadać wszystkim ponuraki - skomentował jeszcze dziwny element ubrania. Wyglądała w tym dobrze, nie mógł powiedzieć inaczej, ale zdecydowanie widział teraz oczami wyobraźni, jak wkręca biednych uczniów w jakiś mroczne przepowiednie. Pewnie sam robiłby tak na jej miejscu. Zaczął się zastanawiać co zrobić, żeby jakoś rozładować rozsadzającą go energię, kiedy poczuł, jak śnieżna kulka rozbija się na nim tuż pod szyją. Spojrzał rozbawiony w stronę April, nie wiedząc, czy śmiać się, czy udawać oburzonego. - Nie będę za ciebie prowadził lekcji - rzucił ze śmiechem, gdy podyktowała warunki, po czym schylił się szybko po śnieżkę, aby uformować ją i posłać w kierunku April. Widział, jak kolejne kulki rozbijają się na niej. Może żadna nie była rzutem za dziesięć punktów w twarz, ale za to trafiał, to się liczyło.
Powiedzmy, że wiedziała, kim był, mniej więcej, ale nie znała każdego Swansea tak dobrze, by z miejsca wszystko rozwiązywać, domyślała się również, że on także nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, że właśnie siedzi obok Brandonówny. Inna sprawa, że w tej chwili nawet nie było to dla niej ważne, bo całe jej ciało i umysł nastawione były tylko na jedno - na to, żeby się do kogoś przytulić, a Gabriel miał tę niepewną przyjemność znajdować się najbliżej niej, co powinno być co najmniej niepokojące. Dla niego nie dla Victorii, która nie obawiała się spoufalania z ludźmi, a teraz w ogóle nosiło ją tak, jakby wypiła coś zdecydowanie podejrzanego. Cóż, daleko od prawdy nie była, w końcu zjadła tego pączka napchanego chyba szalejem i teraz były widać doskonale efekty jego działania. - Myślę, że strasznie ich to bawi i chcieli sprawdzić, jak sobie będziemy z tym radzić - stwierdziła od razu, uśmiechając się do niego, bo te jego wyzwiska były co najmniej szalone. Mogła oczywiście obrazić się i sobie pójść, ale po pierwsze nie umiała do końca panować nad własnymi pragnieniami, a po drugie domyślała się, że chłopak, tak samo jak i ona, wpadł w pułapkę i teraz nie może przestać. Miała tylko nadzieję, że wkrótce im przejdzie, bo jeśli nie, to ją chyba rozniesie w drobny mak. Albo co gorsza - naprawdę rzuci się na Gabriela i zawiśnie na nim jak jakiś koala, nie będzie chciała zejść i zostaną tak już na straszliwą wieczność. Spróbowała odetchnąć, nie myśleć o tym, machnęła ręką i zerknęła w bok, potem zaś dostrzegła, że przy chłopaku leżą jego rzeczy i z zaciekawieniem skierowała tam wejrzenie. - Książki, prace domowe, czy coś ciekawszego? - zapytała, nadal jakaś taka rozchichotana, już ją brzuch z tego wszystkiego zaczynał boleć, a podświadomie nadal przesuwała się ociupinkę bliżej i jeszcze kawałek, chociaż domyślała się, że w którymś momencie Gabriel w końcu to dostrzeże. Na Merlina! Czego oni w tym pączku użyli? Bo chyba to nie była, mimo wszystko, amortencja? Zaraz jednak zaśmiała się na kolejną uwagę, wyciągnęła rękę w stronę Swansea i nakreśliła przy jego twarzy zarys wąsów i brody. - Byłbyś z nimi na pewno całkiem przystojny, ale myślę, że teraz też jesteś niczego sobie - stwierdziła, mając już przemożną chęć, żeby wskoczyć mu na kolana i miała wrażenie, że nogi to ją wręcz świerzbią, żeby się ruszyła. Musiała się jednak opanować i jedno dosadne słowo w wypowiedzi Gabriela nieco ją stonowało, mimo wszystko, aczkolwiek nadal czuła te irracjonalne motylki i zapędy, jakie ją pchały naprzód. Zacisnęła dłonie na brzegu ławki, żeby nie zwariować od tego wszystkiego. - Ten alkohol, to może przydałby nam się teraz. Ile to jeszcze może trwać, jak myślisz? - spytała i chyba nieco aż jęknęła z rozpaczy, bo na dłuższą metę te wszystkie pragnienia były irytujące.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Sama nie wiedziała, co oznaczała w jej wypadku akromantula, jednak z niczym, co mogła myśleć na swój temat kompletnie jej się to nie wiązało? Śmiertelnie jadowita? Bezlitosna? Wielka, jak hangar? No, chyba niekoniecznie. Strach pomyśleć, jaką animagiczną formę to dla niej zapowiadało. - Tylko wskaż mi cel. - bycie groźną Morgan być może średnio do niej pasowało, bo zwykle najzwyczajniej nie miała odpowiednio trafiających w wyobraźnię argumentów, a uroki raczej nie były jej żadnego rodzaju znakiem rozpoznawczym. A nawet jeżeli, to nie w tę stronę, co trzeba. Ale hej, chodziło o przyjaciółkę, więc gdyby rzeczywiście zaszła potrzeba, stałaby się bojowa, jak nigdy przedtem. Rozłożyłaby bezradnie ręce, jednak miała tylko jedno wolne ramię, więc ograniczyła się właśnie do niego. Uciekanie z kieszonki i uścisku Harlow jakoś do niej nie przemawiało. W sumie trudno było początkowo określić, czy w tym geście chodziło jej o niedopatrzenie związane z lukrem na buzi, czy dyniowy zawód związany z niechcianymi po czasie klamotami. Do tego drugiego trochę się nie potrafiła odpowiednio odnieść. No bo co, niektórzy tak mieli z relacjami międzyludzkimi, inni chociażby z niosącymi obowiązki, dumnymi tytułami. A ona... chyba nie? Mało rzeczy faktycznie chciała mieć sama z siebie. Ale nigdy nie narzekała na swoje mniej lub bardziej urokliwe przydajki. - To co, w nim robimy następny animagiczny? - zapytała niezbyt donośnym szeptem, poważnie zastanawiając się nad tym, czy właśnie taki gar nie byłby odpowiednią pamiątką, haczącą tak o alpejski wyjazd, jak i wspólne pichcenie absolutnie zakazanych mikstur. A potem na co dzień mógłby służyć do zwykłego gotowania, może pomógłby trochę podtuczyć jej chudnącą w oczach kompankę. A czasem i... kąpankę? - Moja nie działa. - skomentowała zamarcie czapki na jej głowie, ale szybko przekonała się, że było nieco inaczej. Świstaczy ogon gwałtowanie szarpnął się do przodu, przez co i ją przeważyło, przez co wpadła w ramiona Ślizgonki, spychając ją trochę w kierunku straganu, zanim Davies odzyskała jakąkolwiek równowagę.
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
Romans ze studentem był czymś, czego się bała. Takie rzeczy zawsze wychodziły na światło dzienne i zawsze to pedagog był tym złym. Nie powinni tego robić i było to zakazane, a ona za bardzo bała się, że będą z tego poważniejsze konsekwencje niż zwykła utrata pracy. Społeczeństwo czarodziejów było dość staroświeckie, więc nie zdziwiłoby jej, gdyby to było regulowane innymi zasadami niż szkolny regulamin. Oczywiście żartowała też z pocałunkiem i chociaż ona sama nie traktowała tego jako coś wielkiego, to rozumiała, kiedy komuś to nie pasowało. - Dobra, na następnych zajęciach jestem, masz to jak w Gringocie. - Odpowiedziała ruchem brwiami na ruch brwi, po czym zgrabnie przeszła do kolejnego tematu. Czy Joshua naprawdę sądził, że ona się zarumieni i ucieknie jak jakaś nastolatka? Mogła przyznać wprost, że Walsh był przystojny i pociągający, a skoro to on zaczął temat zaciągania się do łóżek, to czemu miała tego nie skomentować? Nie spodziewała się tylko, że ta nie tak niewinna rozmowa przerodzi się w coś takiego. - Myślę, że nie mieliby nic przeciwko zamkniętym drzwiom, a nie jakiemuś dzikiemu kwadratowi. - Potrząsnęła głową, kiedy przed oczami stanęła jej wizja tej abominacji. Wolała nie wiedzieć co Joshua miał na myśli i czy była to jakaś fantazja, którą miał zamiar spełnić. Roześmiała się razem z nim, jednak i tak co zobaczyła oczami wyobraźni już się nie odzobaczy. - Nie odwracam kota ogonem, to faceci zawsze wszystko sprowadzają do jednego! - Oburzyła się, jednak łatwo było poznać, że jest po prostu wesoła i tak naprawdę to żadnego oburzenia nie wywołało. Wzruszyła ramionami, kiedy odmówił przyjęcia prezentu od niej. Miała wrażenie, że te błyskotki przynoszą szczęście, jednak skoro ten nie chciał, to nie miała zamiaru na niego naciskać. Nie była jak babcia wrzucająca na talerz jeszcze jednego ziemniaczka, kiedy ty nie masz na niego ochoty. - To taki trochę vibe Trelawney. Sybilla mogłaby być świetną nauczycielką, gdyby tylko nie starała się tak bardzo udowodnić, że ma wielki talent i gdyby nie wymagała od każdego posiadania takowego. Ja wolę pokazywać to co serio widzę, niż robić sensacje wizjami śmierci. - Wzruszyła ramionami, bo taka była prawda. Może i nie była aż tak ciekawa jak nauczycielka, która uczyła ją, ale dla niej lepsza był nudna wróżba o mdłościach po obiedzie, niż najbardziej dramatyczny, ale wymyślony omen. Chyba nie doceniła swojego kolegi. kiedy tylko odbiegła trochę dalej i uformowała śnieżkę, ten podjął jej wyzwanie. Uśmiechnęła się rozbrajająco i schyliła, żeby uformować więcej śnieżnych kul, kiedy ten odkrzyknął. Jak to, nie będzie udawał wielkiego wróżbity w ramach zakładu? Niestety, szybko pożałowała swoich słów. Jej pierwsza śnieżka przeleciała obok mężczyzny, druga nie doleciała do celu i dopiero ta trzecia uderzyła w Walsha, chociaż nie tam, gdzie rudowłosa celowała. Ona za to oberwała każdą kulką, którą ulepił Josh. Jak mogła się w ogóle podjąć takiej walki z graczem Quidditcha? Podniosła ręce do góry na znak przegranej. - Dobra, dobra, poddaję się, poddaję! - Wykrzyknęła, śmiejąc się mocno. Nie chciała oberwać w twarz, szczególnie, kiedy jej samej szło tak średnio. - Aż tak nie chciałeś być wróżbiarzem na jeden dzień? - Zaśmiała się, kiedy już dobiegła z powrotem do kolegi.
Gabriel może i nie znał wszystkich osobiście, jednak dużo wiedział o swoich kolegach poprzez proste obserwacje ich zachowań na lekcjach i korytarzach. Śmieszne, jak poprzez unikanie ludzi i tłumów można się nauczyć odczytywać ludzie gesty. Może działo się też tak dlatego, że sam nie przepadał za rozmową, więc starał się ukrywać także swoje ruchy ciała, żeby nie wydać się, że ma problemy i najchętniej to by poszedł ukryć się przed światem w łóżku. Teraz było podobnie i chyba tylko przez tego pączka dalej siedział na tej nieszczęsnej ławce. Na szczęście uznał, że nie będzie komentował zachowania studentów. Bez pomocy pączka na język cisnęły mu się same wulgaryzmy, kiedy o tym pomyślał, nie chciał wiec testować jego mocy. Nie mógł być pewny, czy magiczny smakołyk nie sprawi, ze z jego ust nie wydobędą się jeszcze gorsze przekleństwa niż te, które przychodziły mu w tej chwili do głowy. Jeżeli dziewczyna obraziłaby się na niego przez to, to pewnie by nie płakał, jednak uważał, ze takie zachowanie nie przystoiło nikomu, szczególnie przy nowo poznanej osobie. Jedno było jasne - jeżeli ta się spróbuje do niego przytulić, to jego panika przekroczy poziom krytyczny. Ciekawe było tylko jak zareaguje. Jeszcze nikt nigdy nie zakłócił na tyle jego strefy komfortu, żeby mógł to sprawdzić. Kiedy Vicky wspomniała o jego rzeczach zarumienił się nieznacznie i przesunął je nogą przedramieniem na tyle daleko, żeby nie dało się po to siegnąć. Gdyby ktokolwiek to przeczytał chłopak by się chyba załamał. To tak jakby ktoś zajrzał w jego duszę, swoisty gwałt na umyśle. Pokiwał głową, jakby chcąc przekazać dziewczynie, że nie chce o tym rozmawiać. Bał się odezwać, przerażało go to, że nie miał władzy nad sobą samym i nad tym co mówi. Nie zareagował na to, że przysunęła się bliżej, był chyba zbyt przerażony tym, co się właśnie dzieje. Zarumienił się na jej słowa, kiedy pochwaliła jego wygląd. Przyzwyczajony był do bycia tym najmniej przystojnym z trójki kuzynów Swansea. Może to dlatego, że pozostała dwójka bardziej rzucała się w oczy i byli o wiele bardziej ciekawi niż on. Chciał podziękować za komplement, jednak nie dał rady. Po pierwsze, był zbyt zawstydzony, a po drugie, dalej obawiał się mówić cokolwiek. Waleni studenci. Chciało im się bawić, a jemu płakać. Nie rozumiał komu oglądanie takich rzeczy mogło sprawiać radość. W końcu dziewczyna zadała mu pytanie, z którego nie wiedział jak się wykręcić gestami. - Do stu gumochłonów, tu nawet alkohol nie pomoże. Mam nadzieję, że jak najkrócej, zwłaszcza, że tylko mnie to złapało. - Odpowiedział, jednocześnie zastanawiając się, czy to nie był najlepszy moment, żeby wrócić do resortu i ukryć się w pokoju.
Victoria należała do tych osób, które chciały znać wszystkich, ale pewnie było to w niej zaszczepione przez dziadka, jak również przez to wszystko, co zawsze jej wpajano, przypominając, że bez znajomości oraz łatwości zawierania nowych przyjaźni, daleko nie zajdzie. Brandonowie mieli we krwi to, że szli naprzód i nie oglądali się za siebie, musieli być gotowi na każdą możliwą sytuację, nawet krępującą, czy w jakikolwiek sposób niepokojącą. Dlatego nie miała oporów, żeby teraz się do niego odezwać, dosiąść i próbować jakoś lepiej poznać, chociaż kojarzyła, że chłopak to raczej woli milczeć, niż robić cokolwiek innego. Inna sprawa, że ona sama też nie zachowywała się teraz do końca normalnie, bo miała wrażenie, że ma jakieś owsiki, czy coś innego i jej niepohamowana chęć przytulenia kogokolwiek, a obecnie Gabriela właśnie, była wręcz przerażająca. Wzruszyła lekko ramionami, kiedy odsunął tak wyraźnie swoje rzeczy uznając, że jeśli nie chce, to nie będzie się wtrącać, bo pewnie to były jakieś listy albo dzienniki, Merlin wie, chociaż oczywiście korciło ją, żeby się o tym przekonać. Ostatecznie była dość ciekawska, jeśli to było dobre słowo oddające to, co najczęściej czuła. Odnosiła również wrażenie, że Gabriel ma już zdecydowanie dość jej obecności, a jednocześnie - nie mogła się powstrzymać przed jeszcze delikatniejszym przysunięciem się, aczkolwiek odnosiła wrażenie, że to nic nie daje, nic nie zmieni i po prostu czuła się z tego powodu co najmniej źle. Odetchnęła głębiej, starając się jakoś nad tym zapanować, ale skoro Swansea nie chciał z nią rozmawiać, to sprawy wyraźnie się komplikowały. - To nie do końca prawda, od kiedy zjadłam tego pączka, chcę kogoś tak mocno przytulić, że jeszcze chwila i po prostu skoczę na pierwszą lepszą osobę - powiedziała na to i znowu zaśmiała się jak skończona idiotka, bo poziom tego wszystkiego właśnie postanowił zacząć ją przerastać. Nie wiedziała do końca, jak powinna sobie z tym poradzić, ale odnosiła wrażenie, że jeszcze chwila i po prostu para pójdzie jej uszami, nosem, oczami, że po prostu stanie się coś, co unaoczni jej obecny stan, który zaczynał graniczyć z jakimś absurdem, nad którym nie była już w stanie zapanować. - Wiesz, dla jednych to pewnie zabawne, a innych strasznie to męczy, pewnie nie jesteśmy idealną grupą docelową tego żartu - uznała w końcu, brzmiąc trochę, jakby oceniała potencjalny rynek zbytu, co nieco ją rozbawiło, parsknęła więc lekko, dochodząc jednocześnie do wniosku, że była typowym Brandonem i choćby się zarzekała i kopała wściekle, nic nie było w stanie tego zmienić. Czuła jednak, że działanie pączka powoli się kończy, na całe szczęście! Miała jednak wrażenie, że męczy Gabriela, nic zatem dziwnego, że postanowiła się z nim pożegnać, na całe szczęście nie rzucając mu się na szyję, a później odeszła, by po jakiejś chwili faktycznie odetchnąć głęboko, bo zdecydowanie - było po wszystkim.
//zt
Ostatnio zmieniony przez Victoria Brandon dnia Czw Kwi 02 2020, 08:00, w całości zmieniany 1 raz