C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Na niewielkie miasteczko przy stoku składa się zaledwie kilkadziesiąt domów mieszkalnych, ratusz, niewielki punkt medyczny i kilka sklepików z żywnością oraz lokalnymi pamiątkami.
Wystawione na sprzedaż: •Kula émotif - kula z cienkiego kryształu, w której znajdują się zaklęte, tańczące płatki śniegu. Podarowana drugiej osobie pozwala podglądać jakie emocje skrywają się w obdarowywującym. Gdy jest to gniew, śnieżynki miotają się szarpane straszną wichurą, gdy radość, wirują tanecznie, gdy smutek roztapiają na dnie bańki. Cena: 20g •Kryształy lumière - ozdobne kryształy pamiątkowe sprzedawane po dwie sztuki. Po potarciu jednego o drugi zaczynają jarzyć się jasnym, błękitnym światłem. Cena: 16g •Lodowy smok - ruchoma, odwzorowana w najmniejszym detalu figurka kolekcjonerska, gratka dla każdego kto pragnie zdobyć komplet smoków z całego świata. (+1pkt ONMS) Cena: 50g •Le nuage - chmura w butelce. Piękny kremowy cumulus zaklęty w butelce obrazujący dokładnie stan zachmurzenia nieba jaki panuje nad szczytem górskim. Obserwuj wielkie burze i łagodne nimbusy przez okrągły rok, wspominając miło spędzone ferie. (+1pkt astronomia) Cena: 40g •Czapka świstaka - noszona na głowie pogwizduje za atrakcyjnymi przedstawicielami płci, która Cię interesuje! Cena: 20g •Kufel z rogu koziorożca - epickich rozmiarów kufel który pilnuje stanu upojenia konsumenta. Gdy przesadzisz z trunkami nie dość, że zaczyna się z niego ulewać to jeszcze beczysz jak prawdziwa koza! Ma wygodny uchwyt by móc go przypiąć do paska. Cena: 20g •Pleciona bransoletka z aleksandrytem - bransoletka ta, starannie wyplatana ze zwykłego rzemyka, ozdobiona niewielkim kamieniem szlachetnym, po założeniu pozwala słyszeć w szumie wiatru prawdziwą muzykę. Cena: 25g •Biały płomień - mały ognik który nigdy nie gaśnie. Przechowywany w eleganckim metalowym pudełeczku z grawerem masywu górskiego służy najczęściej do ogrzewania dłoni podróżującym po górskich ścieżkach lub zwyczajnie by cieszyć oko. Cena: 40g •Etola z piór wieszczka - ekstrawagancka część ubioru i absolutny must-have każdej stylowej czarownicy. Czarne pióra zaklęte są w taki sposób, by ogrzewały odsłoniętą skórę, a właściwości magiczne tych ptaków sprawiają, że noszący te etole wróżbici zdają się mieć jaśniejsze wizje. (+1pkt wróżbiarstwo | +2pkt przy genetyce jasnowidza) Cena: 80g •Bransoletka z wiecznych fiołków - piękny drobiazg biżuteryjny upleciony z alpejskich fiołków, które wieczorową porą migoczą pojawiającymi się o zmierzchu kryształowymi kropelkami rosy. (+1pkt zielarstwo) Cena: 50g •Alpejski garnek - gratka dla zapalonych kucharzy. Pozwala przyrządzić prawdziwie pyszny alpejski ser nawet jeśli nie masz najmniejszego talentu kulinarnego. (+1pkt magiczne gotowanie). Cena: 80g •Medalion lub brelok z szarotką alpejską - szarotka alpejska rośnie zwischen Schnee und Eis czyli pomiędzy śniegiem i lodem; wygląda niewinnie jednak zdolna jest przetrwać w ekstremalnych warunkach. Medaliony i breloki z zaklętą szarotką z czasem wzmacniają odporność i kondycję fizyczną noszącego, a także wyostrzają jego umiejętności magii leczniczej (+2pkt Magia Lecznicza). Cena: 120g •Herbata z Alpejskiej Róży - zaparzona w odpowiedni sposób jest silnym eliksirem miłosnym. Po wypiciu na pięć postów osoba której ją podałeś zakochuje się w Tobie bez pamięci. UWAGA: zbyt mocne stężenie może doprowadzić do tragedii! Jeden zakup = jedna porcja. Cena: 40g
Wsunął zziębnięte dłonie do kieszeni kurtki, która odkrywała połowę jego szyi. Nie nosił czapek, może czasem ubarwiał garderobę w szalik. Nie odczuwał tak mocno zimna, jakby jego ciało było do niego przystosowane. A przecież warunku w rezerwacie były różne. Cóż, człowiek jest stworzeniem, które potragi się przystosować. Do nawet najgorszych warunków. Lub umiera. Co robił na szkolnym wyjeździe, skoro już nie był dłużej uczniem szkoły? Chyba każdy powód jest dobry, aby wyrwać się z domu. A raczej pracy, która w tym momencie go pochłaniała. A przecież nie posiadał wybranego zawodu... A może ten wyjazd to pomysł na zaczerpnięcie świeżego powietrza, który uporządkuje wszystko, co działo mu się w tym momencie w głowie. Nie było to nic przyjemnego. Kroczył chodnikiem, co jakiś czas przystając i przyglądając się witrynom sklepów. Nie szukał niczego konkretnego, tak naprawdę to nie miał pomysłu na spędzenie tego dnia. Jeszcze nie zbadał wszystkich miejsc dostępnych w resorcie, a co dopiero w okolicach. Podobno wszystko było godnego uwagi, musiał więc sam się o tym przekonać. Czy był niedowiarkiem? Prawdopodobnie. Jednak kiedy dostrzegł Gabrielle na swojej drodze, zamarł. Zawieszenie trwało może dobrych kilka sekund, opóźniona reakcja pozwoliła mu skryć się za jedną z witryn, modląc się w duchu, że go nie zdążyła zauważyć. Bał się kobiety? Nie, to nie. Czy jej unikał? Idiotyzmem byłoby podejrzewać, że jej tu nie będzie. Nie, nie rozmyślał nad tym zbyt długo. To była myśl, która uderzyła go w tym momencie. Jak to, że zachowywał się irracjonalnie. Jakby na powrót miał kilkanaście lat, a jego awersja do ludzi sprawiała, że unikał ich jak ognia. A przecież chodził do szkoły, chodził na zajęcia... Merlinie.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Centrum miasteczka było dla Gabrielle punktem obowiązkowym, którego podczas wizyty na masywie Mont Blanc. Ubrana w ciepłą kurtkę - w końcu prawie zawsze było jej zimno - przemierzała uliczki miasteczka oglądając z uwagą i wyraźną ciekawością witryny sklepów oraz kawiarnii, skupiając się głównie na ludziach, którzy pogrążeni w rozmowach odwiedzali te miejsca. Subtelny uśmiech pojawiał się na ustach blondynki za każdym razem, kiedy ktoś postanowił zawiesić na niej nieco dłużej swoje spojrzenie. A ona sama wydawała się być myślami zupełnie w innym miejscu, jej ciało działało machinalnie. Dlatego, kiedy przed zielonymi tęczówkami mignęła jej znajoma twarz zatrzymała się gwałtownie powodując, że osoba która za nią szła mimowolnie uderzyła w nią. Wciąż lekko oszołomiona Gabrielle wydukała pod nosem ciche "przepraszam" ruszając przed siebie, kierując się w stronę, gdzie ostatni raz zobaczyła fragment ubrania chłopaka. Czyżby przed nią uciekał? Przeszła kilka metrów uważnie się rozglądając, gdy dostrzegła to ukrytego za jedną z witryn. W momencie gdy stanęła z nim twarzą w twarz musiała zamrugać kilka razy, aby do jej umysłu w końcu dotarł fakt, że oto stoi przed powiernikiem swojej tajemnicy, którego imienia nawet nie zna. - To naprawdę ty! - oznajmiła entuzjastycznie, uśmiechając się przy tym szeroko. Mimochodem - trochę nie panując nad odruchami własnego ciała - przytuliła krótko nieznajomego, zupełnie tak jakby witała się z długo niewidzianym przyjacielem. Może nie wszystko się zgadzało - w końcu nie byli przyjaciółmi, jednak nie widziała go tak długo, że zaczynała myśleć iż wydarzenia w oranżerii były jedynie bardzo realistycznym snem, a on jedynie wytworem jej pokręconej wyobraźni. Ale nie! Teraz stał przed nią; wciąż nieco odosobniony, jakby trochę starszy - gdzieniegdzie na jego twarzy pojawiły się nowe zmarszczki - ale prawdziwy. - Dlaczego przede mną uciekłeś? - zapytała kładąc dłonie na biodrach, odsuwając się od niego jedynie o krok, w ten sposób odcinając mu przy okazji drogę ucieczki, jeśli jeszcze raz by jej spróbował.
Oparł głowę o ścianę za sobą, oddychając ciężej, niż było to potrzebne. Byłby głupcem, myśląc, że nie udała się na wyjazd... Szkolny. Tak, Blase, to był szkolny wyjazd i to Ciebie mogłoby tutaj nie być. Pomimo tego, jak często trudno było mu godzić te dwie różne dla niego rzeczywistości, brakowało mu szkoły. Brakowało mu zadań, których rozwiązanie niekiedy nie było najłatwiejsze. Wymagało to od niego wysiłku, zupełnie innego rodzaju od tego, który znał z domu. Hogwart mógłby być jego drugim domem, jednak nie na długo. Tamten wybryk w oranżerii to pomyłka. Nigdy nie powinno go tam być, jednak udał się do szkoły na rozmowę z jednym z nauczycieli. Gdyby nie to, nigdy by się nie spotkali. Gdyby nie to, nie musiałby teraz jak debil ukrywać się w uliczce, która miała tylko jedno wejście, które było również wyjściem. Kiedy myślał już, że może spokojnie odetchnąć, zjawiła się przed nim. Merlinie, jak na tak niewielkie rozmiary, całkiem szybko się poruszała. Dziwił go jej entuzjazm, faktycznie brzmiał, jakby cieszyła się z jego widoku. Dlaczego? Fala kolejnych pytań nasuwała mu się na myśl, kiedy postanowiła go przytulić na powitanie. W jego wykonaniu zapewne wyszło do niezgrabnie, bo całkowicie się tego nie spodziewał. Zesztywniał, jakby zapomniał już, jak to jest posiadać z kimś kontakt. Relacje ludzkie zawsze stanowiły dla niego problem, nie wynikało to z jego nieumiejętności, bardziej z czystej awersji do tych istot. Sam nią był. Czasem sam sobą gardził. Przeczesał włosy palcami i się wyprostował. Jej szczegółowe oględziny jego osoby były... Dawniej, nawet jeżeli ktoś to robił, nie przywiązywał do tego wielkiej wagi. Teraz? Robiła to, stojąc naprzeciwko niego, każdy czułby się nieswojo. Jednak, czy sam nie był lepszy? Kiedy przychodzi do podobnych spotkań, sam nie spuszcza wzroku z towarzysza. Nie tutaj. Nie z nią. Czy to winna tego, co wiedziała? Zapewne.-Uciekłem? Niee... Myślałem, że znajdę tu jakiś skrót.-Powiedział, kiwając głową na koniec tego zaułka. Nic tam nie było, dlatego wzruszył ramionami i przeniósł spojrzenie na nią, już bez wcześniej awersji czy zmieszania. Wydajesz się zdziwiona moim widokiem.-Nie, to było zdziwienie, jednak inaczej nie mógłby tego określić. Z niewiadomych dla siebie przyczyn, poczuł niemal ulgę kiedy słowa wyszły z jego ust bez problemu.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Postawa chłopaka była zupełnym przeciwieństwem tego, co prezentowała sobą Gabrielle. Widziała zdziwienie malujące się w jego oczach oraz czuła jak mimowolnie jego mięśnie sztywnieją pod wpływem jej dotyku, kiedy go przytuliła. Zielone tęczówki roziskrzyły się pod wpływem ogarniających ją emocji, w których zdecydowanym przodownikiem była radość wywołaną widokiem bruneta. Wciąż czuła bijący od niego dystans, zupełnie taki sam, jak wtedy w oranżerii, jednak o ile wówczas miała nieco mniej śmiałości, tak teraz nie potrafiła powstrzymać się przed naruszeniem jego przestrzeni osobistej. Puchonka taka już była - najpierw robiła, a dopiero później przychodził czas na analizę i wyciąganie wniosków. Podobne podejście miała do przygladania się dawno niewidzianej osoby; czynność ta była dla niej czymś naturalnym, zwłaszcza, że w przypadku chłopaka nie miała do końca pewności czy to naprawdę on. Widziała go zaledwie raz w życiu i od tamtego czasu nie potrafiła wybić sobie jego osoby z głowy, tym bardziej że on stał się powiernikiem jej tajemnicy, a ona jego. Miała wrażenie, że wtedy w oranżerii wydarzyło się coś dziwnego, a zarazem niezwykłego, na co ani on, ani dziewczyna nie było gotowi - jednak stało się. Musieli się z tym pogodzić, tyle tylko, że później Gab nie miała szans na spotkanie czy też rozmowę z nieznajomym Krukonem; zapadł się on pod ziemię. Uniosła prawą brew ku górze patrząc na niego w bardzo wymowny sposób, swoją postawą dając mu jednocześnie do rozumienia, że jest w stanie szybko wyłapać kłamstwo. - Niech będzie, że uwierzyłam - powiedziała, jakby dopuszczając się kapitulacji, choć jej postawa wskazywała na to, że daleka była do takiego posunięcia. Ręce z bioder przeniosła na pierś, krzyżując je. - Określiłaby to raczej jako zaskoczenie. Raz - nie widziałam cię tyle miesięcy, aż tu nagle pojawiasz się na chodniku w zupełnie innym zakątku świata niż Hogwart, dwa - zaczynałam myślę, że jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni. No i wciąż nie znam twojego imienia - odpowiedziała, wyliczając powody swojej reakcji na jego widok, po czym uśmiechnęła się delikatnie wypowiadając ostatnie zdanie. - Gdzie się podziałeś? - zapytała, bezceremonialnie wkraczając w te sfery życia chłopaka, które właściwie nie powinny jej interesować, a jednak - czuła dziwną potrzebę poznania odpowiedzi na to pytanie. Czyżby tak sprawnie jej unikał, że nie była w stanie wypłapać go spojrzeniem wśród pozostałych uczniów? Tylko dlaczego?
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Przechadzał się po centrum miasteczka, kiedy nagle w oczy wpadł mu lokalny sklep z pamiątkami. Wiedział, że zbliżają się walentynki i chciał kupić jakiś drobny prezent swojemu ślizgońskiemu koledze, więc od razu zaczął rozglądać się po wystawce. Najbardziej spodobał mu się lodowy smok, ale zdawał sobie sprawę z tego, że Pazuzu nie jest tak zagorzałym fanem opieki nad magicznymi stworzeniami. Dlatego też wszedł do środka, by obejrzeć cały asortyment. Może medalion lub brelok z szalotką alpejską? Wedle właściciela wyglądał niewinnie, ale jego moc była naprawdę spora. Wzmacniał odporność i kondycję fizyczną noszącego, a także wyostrzał jego umiejętności magii leczniczej. Nie był jednak pewien czy jego kolega lubi błyskotki, a poza tym, spotykali się od niedawna, więc chyba lepiej było postawić na jakieś mniejszy drobiazg. Wtedy dostrzegł czapkę świstaka, która zachęciła go do tego, by obdarować go „czymś z jajem”. Wziął jedną ze sobą, a na ladzie położył dwadzieścia galeonów. Początkowo miał inny plan, ale w gruncie rzeczy był zadowolony ze swojego wyboru. Przynajmniej miał okazję, by się z chłopakiem podroczyć.
Jako że wieczorami, przeciągającymi się do wczesnych godzin porannych, razem z Fillinem pozwalali sobie na absolutną rozpustę której dalece było do aktywnego, zdrowego stylu życia który starał się reprezentować, to próbował nadrabiać w ciągu dnia i spędzać jak najwięcej czasu na świeżym powietrzu. Drugą sprawą było to, że atmosfera w pokoju robiła się coraz gęstsza z każdym dniem, dlatego starał się go unikać jak tylko mógł i w efekcie a to chodził na stok, a to pojeździć na jeziorze, a to poszwendać się po okolicy. Przyjaciel nie był zbyt dużym fanem jakichkolwiek aktywności, dlatego za dnia każdy zajmował się swoimi sprawami i preferowanymi rozrywkami, by spotkać się wieczorem, wymienić doświadczeniami i zdobyć jakieś nowe. Tak było i tego dnia, a Boyd przechadzał się po centrum miasteczka bez szczególnego celu; mało zainteteresowanym wzrokiem patrzył a to na mijających go ludzi, a to na witryny lokalnych sklepów, gdy w jednym z nich dostrzegł coś, co przykuło jego uwagę i natychmiast skojarzyło mu się z pewną niedawno poznaną osobą - lodową figurkę smoka, bardzo misternie wykonaną i efektownie wyglądajacą. Niewiele myśląc, wszedł do sklepu i dokonał zakupu, przymykając oko na to, że miał przecież ciułać swoje grosze na nową miotłę; jak się okaże, że prezent jest trafny, to będzie warto. Po spontanicznych zakupach porozmawiał jeszcze chwilę ze sprzedawcą o pierdołach i kontynuował swój spacer, lżejszy o kilka galeonów, ale zadowolony.
/zt
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Zakupy były ważnym punktem każdej wycieczki, chociaż zazwyczaj dokonywało się je pod sam koniec wyjazdu. Ezra jednak był trochę w gorącej wodzie kąpany pod tym względem - sądził, że centrum miasteczka okaże się być odrobinę bardziej fascynujące niż kilkadziesiąt domów na krzyż, potrzebował więc jakoś sobie wynagrodzić ten próżny wysiłek, jakim było dostanie się tutaj. A galeony wesoło pobrzdękiwały sobie w jego kieszeni, bardzo chętne do wydania i uszczęśliwienia Clarke'a nowym materialnym nabytkiem. - Dzień dobry - powitał sprzedawcę szerokim uśmiechem, ciekawskim wzrokiem zaraz wodząc po wnętrzu sklepu. Pomieszczenie nie było bardzo pojemne - dzięki Merlinowi, bo decyzyjność Ezry niewątpliwie by wtedy umarła. - Co to takiego? - Musnął palcem medalik z niepozorną roślinką, którego cena znacznie wyróżniała się na tle innych. - Biżuteria z szarotką alpejską. To kawał wytrzymałej rośliny, słowo daję. Gdzie nie przetrwają inne rośliny, tam ona bardzo chętnie wyrośnie. Dlatego często się mówi, że medaliony z szarotką wzmacniają kondycję i odporność noszącego. Sam kupiłem mojej siostrzenicy taki jeden i duża część problemów zdrowotnych, jak ręką odjął. Zupełnie warty swojej ceny - zapewnił mężczyzna skrzętnie, wciskając Ezrze w rękę skromny medalik. - W porządku, wezmę. Poproszę też tego smoka. - Wskazał na lodową figurkę, zachwycającą detalem i misternym zdobieniem. Była to pamiątka, którą niewątpliwie potrzebował. - A one jak działają? - Bransoletka z aleksandrytem jest stworzona dla artystycznych dusz, pozwala nawet w szumie wiatru usłyszeć prawdziwą muzykę. A ten drobiazg to jedna z najpiękniejszych bransoletek, która może ozdobić rękę pańskiej wybranki. Wieczorem będzie migotać kryształowymi kropelkami rosy. Obie ręcznie plecione. - Więc chcę obie - stwierdził Clarke, dorzucając jeszcze kulę émotif, śmieszną czapkę i dwie porcje herbaty - już nie dopytywał, dlaczego jej cena była tak wysoka. Herbata była dobra zawsze i o każdej porze dnia, więc Ezra zamierzał wypróbować tej na własnym podniebieniu. - Razem będzie trzysta sześćdziesiąt pięć galeonów. - Trudno byłoby nie zauważyć, jak mężczyźnie zaświeciły się oczy przy tych słowach. Dobrze zatem, że i Ezra i sprzedawca z tego spotkania wyszli zadowoleni. Skinął głową, dziękując, żegnany jeszcze kilkoma grzecznościowymi słowami o pogodzie na stoku i życzeniem powodzenia na dalsze dni ferii.
Kupuję: • Kula émotif = 20g • Lodowy smok = 50g • Czapka świstaka =20g • Pleciona bransoletka z aleksandrytem = 25g • Bransoletka z wiecznych fiołków = 50g • Medalion z szarotką alpejską = 120g • Herbata z Alpejskiej Róży x 2 = 80g Razem 365g
Dziwiło go to. Czemu miałaby być uradowana? Rozmawiali ze sobą raptem godzinę, kilka miesięcy temu... To nie było tak, że nie wracał do oranżerii wspomnieniami. Kilka razy mu się zdarzało, szczególnie kiedy spędzał czas w rezerwacie, w swojej prywatnej kryjówce. Dni przeplatały się w jedno, czasem jedyne co przywracało go do życia to wspomnienia. Kolorowe. A tak właśnie ją widział. Była kolorem, które gdy dosięgało jego osoby, parzyło. Posiadał już swojego powiernika, nie wszyscy jednak to zaakceptowali. Nie chciał posiadać kolejnego, dlatego przejawiał awersję do ich ponownego spotkania. Ludzie przychodzili i odchodzili, była to całkowicie naturalna rzecz. Wiedza potrafiła być zgubna, dlatego czasem lepiej wiedzieć mniej. Chociaż nie było żadnych pobudek do wykorzystania tego, co posiadali... Jednak. Czuł się nieswojo. Jakby chodził przy niej z nago, mając na sobie pełne odzienie. Dziwne uczucie. Niemal odetchnął z ulgą, kiedy skapitulowała. Jedno miał z głowy, bo naprawdę nie chciał wyjawiać jej swoich prawdziwych powodów. Uśmiechnął się jedynie, co mogło być dziwnym widokiem. -Uwierz mi, mnie również dziwi to, że tutaj jestem.-Powiedział, dokładnie naśladując jej postawę. Podniósł nogę i oparł ją o ścianę. Dosyć nonszalancka postawa jak na faceta, który ledwo może spojrzeć jej w twarz. Nie byłoby problemu, gdyby nie posiadała wiedzy, której nie powinna posiadać. Pokręcił głowę, a jego wargi drgnęły. Czyżby w uśmiechu? Oh, Blase.-Wytworem wyobraźni? No pięknie.-Zmarszczył lekko brwi, myśląc, że już podawał jej swoje imię. Prawdopodobnie... -Czy przypadkiem nie mówiłem, jak się nazywam? Blase.-Chyba nawet użył swojego nazwiska, czego nie robi zbyt często. Westchnął cicho i zacisnął dłonie w pięści. -Nie jestem już studentem, Gabrielle. Kiedy się poznaliśmy, byłem w Hogwarcie w sprawach osobistych.-Powiedział, chociaż wiedział, że powinien w tym momencie gryźć się za język. Po jaką cholerę jej to mówił? Nie spoufalał się z ludźmi, robił to, gdy musiał, czyli w dzieciństwie, na tych wszystkich beznadziejnych przyjęciach, na które jeszcze ich zapraszali. Teraz? Byłoby to robione z czystej woli. Jego woli, nad którą powinien mieć pełną kontrolę.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Radość wywołała widokiem Blase, dla niego samego mogła być czymś dziwnym, może nawet nieco zakrawała ona o szaleństwo - do tej pory mieli okazję spotkać się jeden raz - lecz dla blondwłosej czarownicy wydawała się być reakcją naturalną, w jej uśmiechu, rozweselonych oczach czy nawet prostym geście, jak przytulenie się do niego nie było ani krzty fałszu. Niejednokrotnie zdarzało jej się wracać do osoby bruneta we wspomnieniach i nie chodziło o jego tajemnicę przypadkowo przez dziewczynę poznaną, lecz o całokształ jego osoby; zaintrygował ją. To co mówił, jak postępował, jak poniekąd uczył ją zachowania wobec węża, to wszystko były czynniki, które sprawiły, że nie potrafiła wyzbyć się osoby Krukona ze swoich myśli. W dodatku niejako przyczynił się on do obranej przez siedemnastoletkę drogi. Była mu poniekąd wdzięczna, nawet jeśli Blase nie wiedział o tym. I nie było tak, że ona zamierzała być tą która pojawia się i nagle znika, teraz mieli ze sobą jeszcze więcej wspólnego, problem polegał na tym, że chłopak nawet nie dał jej szansy, aby udowodnić mu, że jego teoria może być czasem błędna - w zależności od osoby. Dostrzegła ulgę malującą się na twarzy nieznajomego, lecz nie to było dla niej najbardziej zaskakujące - uśmiech. Nie spodziewała się go, zdumiona rozwarła delikatnie usta, patrząc na niego z niedowierzaniem, po czym wzruszyła jedynie ramionami. - A miało cię tu nie być? - zapytała, drążąc temat. Zaledwie jedno spotkanie wystarczyło, aby nauczyła się, że chłopak nie jest skłonny do dzielenia się informacjami na swój temat - trzeba było je z niego wyciągać. Prawy kącik ust dziewczyny drgnął delikatnie do góry, opuściła wpierw ręce wzdłuż działa, aby dłonie skryć w kieszeniach kurtki. Przestąpiła z nogi na nogę, pogoń za chłopakiem rozgrzała ją, jednak coraz stojąc w miejscu coraz bardziej odczuwała panujący wokoło mróz. - No widzisz do czego doprowadziło twoje unikanie mnie? - zapytała, lecz tym razem z wyraźnym rozbawieniem. A kiedy wspomniał o tym, że już miała okazję poznać jego imię, jedynie pokręciła przecząco głową. Pamiętałabym powiedziałam w myślach. - Blase - powtórzyła, a wraz z każdą umykającą spomiędzy jej ust literą, uśmiech blondynki powiększał się - Bardzo ładne imię - stwierdziła. Tak oto w ich relacji poszli o krok dalej. Czy mogła uznać to za sukces? Być może. - A to coś zmienia? - zapytała, przekrzywiając w zabawny sposób głowę, wciąż go bacznie obserwując. Dla niej nie miało znaczenia to czy jest uczniem, studentem czy dorosłym odwiedzającym Hogwart. Gdyby w taki sposób miała kategoryzować ludzi z połową niby by nawet nie zmieniła słowa. - Czy może przeszkadza Ci to, że ja jestem uczennicą? - kolejne pytanie padło z jej ust, lecz tym razem zmarszczyła przy tym nos. Nie bardzo pojmując tok rozumowania byłego Krukona.
Nie wierzył w prawdziwie czyste intencje ludzi. Jego doświadczenie z nimi, to, czego się od nich nauczył i zaobserwował, pokazało mu, jak zmiennymi osobowościami byli. Wszystko zależało od konkretnego, dla każdego innego, bodźca. Dziwiła go radość, którą zobaczył. Autentyczna, która kryła się za szerokim uśmiechem i za gestem, który mógłby człowieka sparaliżować. Nie był do tego przyzwyczajony, wręcz unikał tego jak ognia, chociaż szczerość była czymś, co sam preferował. Chętnie by o tym posłuchał. Może mówcą nie był, chyba że chodziło o kwestie bliskie jego sercu... Sama widziała, z jaką charyzmą potrafił opowiadać o świecie, w którym praktycznie się wychowywał. Potrafił formułować pełne zdania, tylko w wybranych momentach. Jednak posłuchałby tego, co ma do powiedzenia. Może nawet wyraziłby swoje zdanie, na konkretny temat. Blase potrafił zaskakiwać, szczególnie samego siebie. Jak teraz, tym, że jeszcze tu stał i rozmawiał z nią, próbując oddychać równomiernie. I tym, jak reagował na jej obecność. Była ciekawskich stworzeniem, dokładnie takim, jakim zapamiętał. Z tymi wielkimi, drążącymi temat, oczami.-Jest wiele miejsc, w których teraz powinienem być. A wybrałem samolubną wyprawę na wycieczkę szkolną.-Powiedział spokojnie, unosząc jeden kącik ust. Bawiło go to, jak uporczywie starał się wrócić do tego miejsca... Do czasów szkolnych, w których nigdy nie spędzał aktywnie czasu. Była to jednak forma ucieczki, którą zapamiętał. Przenosił się od jednego, do drugiego miejsca, jak piłeczka, która zna tylko dwa kierunki. Przez moment jej się przyglądał, aby po chwili podnieść wzrok i rozejrzeć się po najbliższych sklepach. Na pewno było tutaj miejsca, w którym mogliby usiąść... Tak, właśnie takie oto myśli krążyły mu w głowie, których pojawienie się zszokowało samego Shercliffea. Nie przeszkadzał mu chłód, przynajmniej nie tak, jak na początku.-Jeżeli chcesz... Możemy pójść gdzieś usiąść. Może nawet postawię Ci herbatę za to, że zmusiłem Twoją wyobraźnię do takiego wysiłku.-Miał zażartować... To był żart? Nie wiedział. Czasem trudno było to odróżnić, szczególnie kiedy twoja twarz za bardzo się nie zmienia. Wzruszył jedynie ramionami, jakby kwestia imienia nie była dla niego czymś istotnym. Nie utożsamiał się z nim tak samo, jak ze swoim nazwiskiem. Były to dwie przylegające do niego rzeczy, które w praktyce wcale go nie określały. Odsunął się od ściany i wyszedł zza zaułka, czekając aż, dziewczyna pójdzie za nim.-Bardziej chodziło o to, że nie spotkasz mnie na szkolnych korytarzach.-Odpowiedział, chowając dłonie do kieszeni kurtki.-Dlaczego miałoby mi to przeszkadzać?-Spytał, marszcząc brwi... Teraz to on zastanawiał się nad tokiem jej rozumowania. Nawet na nią spojrzał, myśląc, że to wszystko mu wyjaśni. Czasem wystarczyło jedno spojrzenie, aby rozwiać wszystkie wątpliwości... Jednak on musiał się bardziej wysilić, jakby jego zdolności zardzewiały przez czas, który spędził w swoim prywatnym światku.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
W oczach Blase, blondwłosa czarownica mogła wyglądać niczym naiwne dziecię, chociażby z tego względu, że ona wierzyła w prawdziwie czyste intencje ludzi, nawet jeśli oni wiele razy pokazywali swoją dwulicowość. Nie zmieniało to jednak faktu, że mierząc ich własną miarą, często dawała im drugą szansę, wychodząc z założenia, że każdy czasem zbacza z odpowiedniej ścieżki. Może była zbyt wielkoduszna? Ale czy uznać to można było za wadę? Przebywanie w towarzystwie Puchonki dla takich osób, jak były Krukona musiało być dość trudne. Potrafiła ona swoją osobą zagarnąć wszystko wokół, niby będąc w centrum, a jednak mimo wszystko ma uwadze wciąż miała wyłącznie jego osobę. Mimochodem z jest ust płynęły trafnie zadane pytania, których zadaniem było rozjaśnienie całej sytuacji. Poniekąd wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego Blase nie szukał z nią kontaktu, choć wydawało się, że wtedy w oranżerii nawiązali swego rodzaju więź. Czyżby obawiał się, że blondynka wyzwoli w nim te uczucia przed którym uciekał całe życie? Że - w jego opinii - bezczelnie będzie przekraczała postawione przez niego granice? Być może to właśnie strach i odosobnienie, które go charakteryzowało uniemożliwiało mu napisania chociażby krótkiego listu. A mimo to pozwolał sobie na to, aby wspomnieniami wracać do ich spotkania, co mogło świadczyć o tym, że dziewczyna wywarła na nim "jakieś" wrażenie. Na wspomnienie tego, jak jesyk chłopaka rozwiązał się, kiedy za temat rozmowy obrali sobie ich gadziego przyjaciela, kąciki ust dziewczyny unosiły się delikatnie ku górze. - Chcę zostać Uzdrowicielem zwierząt - rzuciła nagle, bez większego zastanowienia, uśmiechając się przy tym do chłopaka w najbardziej uroczy ze wszystkich sposobów, kiedy to w jej policzkach ukazywały się słodkie dołeczki. Właściwie nie była do końca pewna, czy informacja ta może w jakiś sposób zainteresować chłopaka, jednak poczuła dziwną potrzebę podzielania się tym z nim. Poza nauczycielem Opieki nad Magicznymi Stworzeniami jeszcze nikt nie wiedział, że Gabrielle obrała kierunek swojej przyszłej kariery zawodowej. Ba! Większość zapewne nie podejrzała, że właśnie czymś takim chciałaby zajmować się blondynka, która nie lubiła eliksirów ani uzdrawiania. Tymczasem w ostatnich tygodniach przykładała się ona do tych przedmiotów dużo bardziej niż w poprzednich latach, chcąc nadrobić zaległości, ale również podnieść swoje umiejętności. - Czasem warto pozwolić sobie na bycie egoistą - stwierdziła, wzruszając delikatnie ramionami, ona sama również czasami sobie na to pozwala, choć w granicach rozsądku. - Poza tym, gdybyś tu nie przyjechał, nie spotkałabym cię, a to byłaby ogromna strata - dodała. Cieszyła się z tego spotkania, a poprzez swoje słowa chciała pokazać mu, że mimo wszystko stał się w jakiś kokręcony sposób dość ważną dla niej osobą. Mówiła może nieco wymijająco, nie dając jasnych sygnałów, jednak bała się trochę, że gdyby powiedziała mu to wprost, ten przeraziłby się i uciekł. Patrzyła na niego w milczeniu widząc jak rozgląda się po okolicy. Czyżby szukał drogi ucieczki? Może jej słowa nie były aż tak subtelne, jak się jej wydawało? Oczywiście gotowa była po raz kolejny zagrodzić mu drogę i kiedy w jej głowie zaczął pojawiać się plan, jak tego dokonać, Blase zabrał głos, zaskakując ją. Pierwszym co pojawiło się na jej twarzy było zaskoczenie, które po chwili przerodziło się w szczerą radość. - Uwielbiam herbatę - oznajmiła - Ale proponuję wziąć ją w ręce i przejść się po okolicy, o tej porze roku jest tu naprawdę pięknie - zaproponowała, siedzenie w miejscu nie było jej ulubioną formą spędzania czasu, nawet jeśli przed sobą miała filiżankę gorącego, parującego naparu. W dodatku dziś pogoda im naprawdę dopisywała, więc szkoda było marnować ją na siedzenie w kawiarni. Z lekkim ociąganiem ruszyła za brunetem opuszczając zaułek, zrównała z nim krok, spojrzeniem zielonych tęczówek szukając herbarciarni lub chociażby małego kramiku z gorącymi napojami, które o tej porze roku były bardzo popularne. W oddali dostrzegła jedne z nich, mimochodem chwyciła chłopaka za materiał kurtki ciągnąć go w tamtą stronę. - Chodźmy tam - oznajmiła, palcem wskazującym pokazując mały wózek i stojącego przy nim Francuza. - W takim razie, gdzie mogę cię spotkać? - zapytała, kiedy obrali odpowiedni kierunek swojej wędrówki, wówczas puściła ubranie Blase, ponownie równając z nim krok. Grzęzła trochę w śniegu, którego spora warstwa leżała nawet w centrum, lecz uparcie szła dalej, starając się odpowiednio stawiać stopy. Na kolejne pytanie wzruszyła ramionami, gdyż sama nie wiedziała o co dokładnie jej chodziło. - Nie wiem. Może jestem zbyt niedojrzała, aby móc liczyć na Twoje towarzystwo? - odparła, lecz odpowiedź dziewczyny brzmiała bardziej jak pytanie.
To kwestia sporna, zależna od wielu rzeczy. Od ich doświadczeń, wychowania, własnych przemyśleń i postanowień. To nic wielkiego, myśleć inaczej, posiadać różne perspektywy. Czasem można wiele się nauczyć... Unikał atencji i wielkich zbiorowisk. Tak zapewne jest wokół Puchonki. Niektórzy ludzie tak działali na innych, nie musieli nawet zbyt wiele robić, aby tak było. Urodzili się z pewnymi darami, których nie sposób się pozbyć. Jego siostra jest podobna, powiedziałby, że bez problemu by się zaprzyjaźniły i znalazły wspólny język. Była jedną z niewielu osób, przy których można było go zobaczyć. W innych przypadkach znikał w tłumie, próbując odejść od niego jak najdalej. Oranżeria była miejscem oraz sytuacją, w której znalazł się pierwszy raz. Aż dziw, jak dobrze sobie wtedy poradził. Miała rację, przekraczała granice, które sobie postawił. Mogły być idiotyczne, w końcu nie da się odciąć całkowicie od świata, do którego się przynależy. Miał w sobie wiele pokładów nienawiści, jakieś nieopisanej agresji, która z niego nie uleciała, szczelnie zamknięta. On wiedział, że kontakt z Gabrielle zacznie uwalniać wszystko, co w sobie trzymał. I nie, nie byłby to zły wpływ. Raczej taki, który potrzebował. Bo swój katalizator dawno temu stracił. Czy tu go zaskoczyła? Spojrzał na nią, przez moment rozważając w głowie nowe informacje. Bez słowa odwrócił wzrok i tym razem nie była to wina jej przeuroczej buźki, która w normalnych warunkach by go przestraszyła i kazała patrzeć w innym kierunku.-Czyli będziemy widywać się częściej, jeżeli wytrwasz w postanowieniu.-Powiedział spokojnie, jakby ta informacja była czymś całkowicie normalnym. Nie powiedział, że będzie w tym dobra, nie powiedział, że życzy jej powodzenia. Nie wątpił w coś, o czym nie miał pojęcia. Nie znał jej umiejętności, nie znał nawet siły tego postanowienia... Nie mógł więc wypowiadać się na żaden z tych tematów. Może stwierdził zwykły fakt? W końcu jego życie znajduje się w rezerwacie, a Uzdrowiciele Zwierząt to osoby, których widok był mu bardzo dobrze znany. -Czy zdrowy egoizm można nazwać egoizmem?-Nie było to pytanie, na które oczekiwał odpowiedzi. Rzucił je raczej w przestrzeń, nawet nie po to, aby wypełnić uwielbianą przez niego ciszę.-Strata? -Nie rozumiał. Trudno było mu nadążyć za jej tokiem myślenia. Nie był upośledzony, chociaż czasem tak właśnie się zachowywał. A może zwyczajnie, całkowicie szczerze, chciał poznać odpowiedź? Powód? Tak, Blase należał do tych, którzy musieli poznać szczegóły, prawdę, która niekoniecznie przybiera kolorowe barwy. Fakty, istotne elementy... Czemu nie mógł pozwolić sobie na swobodę? Każdy jego ruch wydawał się wymuszony, wyuczony... Podążanie za instynktami go zgubi. Wiedział o tym doskonale. Zapewne uciekłby najszybciej, jak się tylko da. Miał dosyć długie nogi, zapewne nie dałaby rady go dogonić. Zaskoczył samego siebie propozycją tak normalną, dla innych zapewne naturalną. Powinien posiąść większą wiedzę dotyczącą jej osoby, nie była to zwykła ciekawość.-Byłaś tu kiedyś?-Pytanie nasunęło mu się w momencie, w którym wspomniała o pięknych widokach. Nawet pozwolił sobie na utkwienie w jej spojrzenia, może nawet ponaglającego udzielenie odpowiedzi. Spróbował pominąć w głowie fakt, że chwyciła jego odzienie. Jakby była to zwyczajna rzecz, jakby znali się tyle czasu, że nie było to dla niej nic szczególnego. Nie było, nawet dla niego. Czuł, jakby teraz łączyło ich coś więcej od tych kilku godzin i wspólnych tajemnic, wiązało się to z nawiązywaniem relacji. Czy chciał, aby tak było? Nie rozumiał ludzi. Nie rozumiał jej, jednak jego nogi podążały za nią. Zadała mu pytanie, a on musiał się przez chwilę namyśleć, nie dlatego, że zastanawiał się nad ominięciem udzielenia odpowiedzi. Faktycznie się zastanawiał. Co zrobi po powrocie?-Rezerwat. Tam mieszkam, tam pracuję... Na razie.-Powiedział.-Możesz też się ze mną skontaktować w razie potrzeby. Tylko nie sową, nie posiadam.-Dodał spokojnie. Jest wiele innych form komunikacji, nieprawdaż? Nie lubił wykorzystywania tych stworzeń. Zwolnił kroku, aby nie musiała się spieszyć w pokonywaniu odległości. Śnieg potrafił być niezłym utrapieniem. -Nie łamię żadnego prawa, rozmawiając z Tobą.-Dodał jeszcze zanim Gabrielle sama odpowiedziała.-Niedojrzała? A czy ja z moimi marnymi towarzyskimi zdolnościami jestem odpowiednim partnerem do rozmowy?-Jego usta drgnęły w uśmiechu.-Brzmisz tak, jakby spotkanie ze mną faktycznie miało dla Ciebie duże znaczenie. Nie rozumiem tego.-Zawsze mówił to, o czym myślał. Nie widział powodu, dla którego nie miałby podzielić się tym z dziewczyną. Znaleźli się przy wózku.-Co byś chciała?-Spytał swobodnie, odwracając się w jej stronę.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle zawsze chętnie poznawała punkt widzenia drugiej osoby, dzięki temu mogła szerzej spojrzeć na jakiś temat, najczęściej tyczyło się to kwestii spornych, w których każdy miał własne racje. Ludzie czasem mieli to do siebie, że nie potrafili słuchać innych, jednocześnie będąc święcie przekonani o tym, że wiedzą najlepiej. Ona nie była taką osobą, zdawała sobie sprawę z własnej niewiedzy, dlatego jeśli mogła czerpała ją od innych. Wyróżniała się na tle swoich rówieśników, wydawała się być dojrzalsza, a jednocześnie były chwilę, w których na jaw wychodziła jej delikatność. W swoim rozumowaniu Blase miał rację - panienka Levasseur nie mogła nigdy narzekać na brak towarzystwa, czasem nawet kiedy stroniła od ludzi, w jej otoczeniu ich nie brakowało, zupełnie jakby świat nie mógł pozwolić dziewczynie na chwilę samotności, będącej niezwykle cenną dla niektórych. Oczywiście wszystko to działo się mimowolnie, Gab nie panowała nad tym, że jej osoba przyciąga innych niczym magnes, wcześniej za ten stan rzeczy obwiniała swoje dziedzictwo, lecz ostatnio odkryła, że to tylko po części prawda - po prostu taka już była; nigdy nie przeszła obok nieznajomego nie zaczepiając go nawet na krótką chwilę rozmowy, w przeciwieństwie do byłego Krukona lubiła obecność ludzi w swoim życiu. Wtedy w oranżerii Gabrielle miała dziwne przeczucie, że znalazła się w odpowiednim miejscu o właściwym czasie, nawet jeśli Blase zaprzeczyłby temu stwierdzeniu. Odkryła w nim kogoś, kim na pierwszy rzut oka wydaje się nie być. Jego lekko wycofana postawa, sposób w jaki ucieka wzrokiem przez spojrzeniem innych, jak zamyka się na bodźce pochodzące z zewnętrzne świata, zupełnie jakby to wszystko przeszkadzało mu w normalnym funkcjonowaniu. Ona na chwilę pozwoliła mu opuścić dobrze znany schemat swojego życia i nawet jeśli widziała, jak się temu opiera - w końcu sam uległ. Czy to pod naporem jej nacisku, czy też własnych potrzeb, które wydawało się, że czasem ignoruje. Wszakże każdy potrzebował bliskości drugiego człowieka czy też zwykłej rozmowy, nawet jeśli miałaby się ona ograniczać do odpowiedzi tak i nie. Blondwłosa czarownica zdawała sobie z tego sprawę, dlatego nigdy nie potrafiła odpuścić, znała podobnego do Blase człowieka, który był jej kuzynem; człowieka zachowującego dystans. Speszyła się trochę, czując na siebie spojrzenie chłopaka, którego się nie spodziewała. Sądziła raczej, że rzuci on jakimś niepochlebnym komentarzem, mówiąc, że szalone jest to co robi, a zamiast tego - spoglądał on wprost w jej zielone tęczówki, aby po chwili milcząc, odwrócić wzrok. Już otwierała usta, aby coś powiedzieć, kiedy ciszę między nimi przerwał jego głos. Uśmiechnęła się szeroko słysząc słowa, które wywołały w niej swego rodzaju ekscytację, dając niejako powód, aby wytrwała w swojej decyzji. Uwadze Blase nie mogły umknąć migotające w jej oczach iskierki. Nie skomentowała w żaden sposób tych słów, bojąc się, że jeśli teraz zabierze głos, jego wydźwięk będzie zbyt mocno wskazywał na radość, którą wywołała informacja o częstszym widywaniu się - nie żeby nie była już ona aż nazbyt widoczna. Chwilę zastanowiła się słysząc pytanie, choć odniosła wrażenia, że tak naprawdę bruneta nie interesowało zdanie Gabrielle. Było to jedno z tych pytań rzucone w eter, zupełnie, jakby wypowiedzenie go na głos, a nie pozostawienie we własnych myślach pozwolić miało na zrozumienie danego pojęcia. Tym razem więc liczała, robiąc kilka kolejnych kroków Zmarszczyła czoło, sprawiając, że brwi ściągnęły się przez co znalazły się w bliższym położeniu niż naturalnie. Czy naprawdę nie rozumiał? Czy po prostu chciał wyciągnąć z niej dodatkowe informacje, aby zwyczajnie połechtać swoje ego? - No tak. Wiesz. Mimo wszystko miło wspominam nasze ostanie spotkanie. Może zbyt pochopnie wyciągam wnioski, lecz w moim odczuciu jesteś bardzo ciekawym człowiekiem. Chciałabym cię poznać lepiej - odpowiedziała, subtelnie się uśmiechając. Nie chciała go wystraszyć swoimi słowami, jednocześnie jaki był sens ukrywania tego, że naprawdę zależało jej na rozwoju tej relacji? Może i były Krukon nie był przyjemny w obyciu, miał w sobie wiele granic oraz do ludzi podchodził z dystansem, ale ona wydawała się równoważyć te wszystkie jego cechy; pasowali do siebie pod tym względem niczym dwa puzzle. Rozejrzała się po okolicy, pozwalając sobie na chwilę kontemplacji w towarzystwie chłopaka. Szła z nim ramię w ramię przypatrując się znajomej ulicy, na której jakby czas zatrzymał się w miejscu. - Tak. Wiele razy. - odparła, spojrzała na swoje stopy, gdy zaplątała się po nie większa grudka śniegu, która instynkowie kopnęła, wprawiając ją w ruch Przyjeżdżałam tu często z rodzicami. Jestem rodowitą Francuską, a to dość znane miejsce i nie tylko dla czarodziejów - dodała, zdradzając mu kolejne informacje na swój temat, choć w gruncie rzeczy podobało jej się to. Było ciekawą odmianą, gdyż wcześniej to ona musiała wyciągać informacje od niego. Zaskakujące. Z każdym kolejnym krokiem zaskakiwał ją coraz bardziej. Czy to górskie powietrze miało na niego taki wpływ? A może to fakt, że widzą się po raz pierwszy po tak długim czasie rozłąki? Nie wiedziała, lecz nie zamierzała też zaprzątać sobie tym głowy, podobało się jej to nowe wydanie chłopaka. Przystanęła nagle słysząc słowo rezerwat, zmarszczyła w zabawny sposób nos, niczym małe dziecko, które właśnie wzięło do buzi kawałek cytryny, myśląc, że jest to coś dobrego, lecz w wyrazie blondynki nie było nuty kwasoty. - Mówisz o rezerwacie Shercliffe'ów? Jesteś Blase Shercliffe? - pytanie za pytaniem opuszczały usta Puchonki, a na jej twarzy pojawiało się coraz to większe zaskoczenie, kiedy w myślach pojawiały się nowe informacje; łączyła je w jedną całość. - Luna to twoja siostra czy kuzynka? - zapytała, zdając sobie sprawę, że prawdopodobne mają ze sobą więcej wspólnego niż początkowo przypuszczała, bo oto okazało się, że prawdopodobnie istnieje i chodzi po tym świecie osoba, która jakby ich łączy. - Może uda mi się zdobyć przepustkę u Hala, żebym mogła cię nawet odwiedzić - oznajmiła, kiedy pierwszy szok wywołany nowymi informacjami minął. Właściwie to nie mogła uwierzyć w splot tych wszystkich przypadków. Nigdy nie wierzyła w ten twór zwany przeznaczeniem, ale może im pisane było się spotkać? Spojrzała na niego z wdzięcznością wymalowaną na twarzy, gdy zwolnił kroku. Blondynka miała dość długie nogi, jednak przy Blase wyglądała jak skrzat. Poprawiła czapkę, która zsunęła się jej trochę bardziej na czoło. - W rozmowie nie jesteś taki tragiczny, gdy obierze się odpowiedni temat - rzuciła, wzruszając przy tym ramionami. Nigdy nie miała problemu z nawiązywaniem tego typu kontkatu z ludźmi i nawet jeśli Blase początkowo zawsze stawiał opór, szybko to ulegało zmianie, z czego nawet on musiał zdawać sobie sprawę. Może to ona działała na niego w taki sposób? A może po prostu tego potrzebował, tyle że ciężko było znaleźć na tyle upartą osobę, która nie odpuszczała przy pierwszych kilku sekundach w jego towarzystwie. - A czy naprawdę wszystko trzeba rozumieć? Umieć logicznie wytłumaczyć? Niektóre rzeczy dzieją się same z siebie. Lepiej z tym nie walczyć. - odpowiedziała na jego słowa. Był trochę podobny do niej, też wszystko chciał analizować, aby znaleźć odpowiednie wytluacznie, lecz ona - w przeciwieństwie do bruneta - wiedziała już, że czasem takowe nie istnieje. Podeszli do wózka za którym stał dobrze znany Gabrielle starszy Francuz. Uśmiechnęła się na jego widok, a kiedy niebieskie, sędziwe oczy okolone licznymi zmarszczkami spojrzały na dziewczynę, mężczyzna rozpromienił się. - Dzień dobry, panie de Belloy. - przywitała się wesoło. - Panienka Levasseur. Jak miło panienkę widzieć. To co zawsze? Dla chłopaka również? - zapytał, przenosząc swoje spojrzenie na Blase. Gabrielle mimowolnie zarumieniła się pod wpływem insynuacji mężczyzny. - To kolega - wyjaśniła starszemu panu, który już zabrał się za przygotowywanie ich napojów. - U żony wszystko w porządku? A jak wnuki? - zapytała grzecznie odbierając pierwszy kubek z grzanym piwem imbirowym z dodatkiem miodu gryczanego. Widziała, jak na twarzy jej towarzysza maluję się zdziwienie, dlatego niemo dała mu do zrozumienie, że wyjaśni to później. - W jak najlepszym porządku, niedawno urodziła mi się kolejna wnuczka. Też taka urocza blondyneczka, jak pani. Dziś na koszt firmy - odparł, podając blondynce drugi kubek. Czarownica grzecznie podziękowała, jednak mimo tego wrzuciła do puszki na napiwki równowartość zamówienia plus kilka dodatkowych sykli, ruchem ręki powstrzymując Blase przed uregulowaniem ich rachunku. Odeszli kawałek, a Puchonka od razu zatopiła usta w rozgrzewającym napoju. Widząc niepewną minę chłopaka, uśmiechnęła się - Pij, to tylko piwo imbirowe z miodem - oznajmiła. - Pan de Belloy ma własny, mały browar, w którym sam robi to piwo. Moi dziadkowie dobrze go znają, bo ich branże są połączone. My zajmujemy się produkcją wina - powiedziała.
Różne osobowości chodziły po tym świecie, gdyby nie to, żylibyśmy w bardzo ponurym i zwyczajnie nudnym świecie. Owszem, unikał podobnych osób, ale nie dlatego, że się ich bał, czy nie czuł się wśród nich komfortowo. On po prostu nie szukał towarzystwa, jeżeli ktoś chciał (tak, jak ona), sami go znajdywali. I w ten oto sposób posiadał niewiele grono ludzi, którzy akceptowali go pomimo tego wszystkiego. Pomimo jego awersji to spotkań, do wspólnego przeżywania wielkopomnych chwil. Blase cały czas czegoś poszukiwał, nie mógł więc siedzieć w jednym miejscu. Nie wiedział, czego dokładnie szuka, czy gdzie to znaleźć... zawsze tak było. Zawsze czegoś brakowało. Nie uciekał spojrzeniem z obawy, wręcz akceptował jedynie tych, którzy naprawdę potrafili to zrobić. Wychodził z założenia, że tylko w ten sposób można dowiedzieć się o szczerości słów, które z nas wychodzą. Sam nie był idealnym tego przykładem, jednak kiedy mówił, zawsze zwracał się wprost do niej. Nie wiedział, czy powinien wierzyć w to, że pojawiła się na jego drodze nie przez przypadek. Zastanawianie się nad tym i gdybanie to zdecydowanie nie w jego stylu, tak było i tyle. Miał jednak przeczucie, że jej obecność mogłaby mu w czymś pomóc. Nie chodziło o osiągnięcie jakichś zysków jej kosztem, czy dzięki jej wsparciu, chodziło o sam fakt jej osoby. Kim była, co sobą reprezentowała. Gdyby mógłby się spodziewać, czegokolwiek po człowieku, na pewno nie było to, czego dowiadywał się o niej. Pewnie dlatego to zaproponował, pewnie dlatego podzielił się z nią informacjami, których raczej nie przekazuje dalej. Wiedział, że jego wewnętrzna obawa spowodowana jest czymś innym, niż przewagą informacji, które o nim posiadała. Nie wykorzystałaby ich, nie miałaby nawet powodu ani sposobności. W końcu kogo to obchodzi? To jego wewnętrzna awersja, którą mu wszczepili, głęboko pod skórę. Zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się nad tym, co powiedziała i tym, co to dla niego mogło znaczyć.-Nie czujesz dyskomfortu, patrząc na mnie? Znaczy, przez to, co wiem, o Tobie.-Powiedział, patrząc na niego autentycznie ciekawy. Rzadko się zdarzało, aby coś tak nurtowało jego myśli... Wręcz nie dawało mu spokoju to, że chodziła spać spokojnie, wiedząc, że obcy dla niej facet wiedział coś, czym nieszczególnie chciała się dzielić. Gdyby chodziło o łechtanie jego ego, zapewne nie pominąłby kwestii chęci bliższego poznania jego osoby i tego, że wydawał jej się być kimś interesującym. Widział to w innym świetle, ale nie widział powodu, dla którego miałby wchodzić z nią w taką dyskusję. Każde z nich posiadało na ten temat odrębne zdanie. Jej szczerość i sposób, w którym się z nim obchodziła, sprawiał, że zyskiwała w jego oczach. Niewielu ludzi tak potrafiło, ba, niewielu chciało... To był jeden z powodów, dla których nie spieprzył wtedy dalej niż ten jeden zaułek. Wybrał najprostszą linię ucieczki, ale czy nie dlatego, aby go właśnie złapała? Rozejrzał się po okolicy, chłonąc nowe widoki oraz podziwiając krajobraz, który się przed nimi rozpościerał. I nie, nie była to tylko budka z napojami, czy sklepy, w których można było kupić pamiątki z wyjazdu. Zaczerpnął powietrza, czując jak, chłód przedostaje się do jego nozdrzy i osiada na płucach. Było to przyjemne i orzeźwiające. Nie skomentował jej wypowiedzi, przyjął ją raczej do wiadomości, jakby zbieranie ich na jej temat było zakodowane gdzieś w jego głowie. Znajdowała się tam szufladka z jej imieniem i powoli się wypełniała. Kiedy przystanęła, zrobił to samo, synchronizacja potrafiła być zaskakującą sprawą. Nie wiedział co, miał myśleć o wyrazie, który przybrała jej twarz. Poniekąd była zabawna i gdyby nie słowa, które zaraz usłyszał, uśmiechnąłby się... Tym razem mogła dostrzec autentyczne skrzywienie, jakby to on coś zjadł, jednak nic kwaśnego, a zwyczajnego niezjadliwego. Wystarczyło tak niewiele, aby pożałował zdradzenie tych kilku informacji. Spojrzał gdzieś w bok, a jego żuchwa napięła się w dziwny sposób.-Dokładnie ten.-Pokręcił przecząco głową, rad, że za moment to się skończy i będą mogli wrócić do innego tematu rozmowy.-Dalsza krewna.-Odpowiedział tylko, ruszając we wcześniej wyznaczonym kierunku. Temat rodziny nie był dla niego trudny, on zwyczajnie o tym nie mówił. Nie odczuwał potrzeby dzielenia się tymi informacjami, jakby kompletnie się z nimi nie utożsamiał. -Musisz się pospieszyć, nie zamierzam siedzieć tam zbyt długo.-Powiedział, już z innym nastawieniem niż poprzednio. Stwierdził fakt, który już od dłuższego czasu chodzi mu po głowie. Utworzył się, kiedy jeszcze był dzieciakiem, niepozornym, niewiele rozmieniającym. Jednak z czasem, z upływem lat i nagromadzonej wiedzy oraz doświadczeń, przekonanie o wyjeździe jedynie się umocniło. Przeznaczenie potrafiło być kapryśne, nie powinna zwracać na niego uwagi. Uśmiechnął się nieznacznie, czy właśnie usłyszał komplement? Dla każdego mógł brzmieć inaczej, a dla niego właśnie tak. Wiedział, że nie był towarzyską amebą, jednak usłyszenie czegoś podobnego od drugiej osoby było... Zadziwiającym zdarzeniem, wcale nie nieprzyjemnym. Może właśnie taki miała na niego wpływ, z czasem dowie się, czy był on odpowiedni. -Tak łatwiej mi się żyje, tyle.-Wzruszył lekko ramionami. Faktycznie, mając wszystkie informacje oraz idącą z nimi w parzę logiką, żyło się łatwiej. Jednak czy taki właśnie był Blase? Nie. Wielokrotnie kierował się mało logicznymi, prymitywnymi zachciankami.-Jednak jeżeli mam być szczery, nie lubię łatwego życia. Nigdy nie idę w tym kierunku.-Dodał, jakby jakiś wewnętrzny głosik kazał mu naprostować tę sytuację. Kiedy stanęli przy wózku, już miał otworzyć usta, aby coś im zamówić, kiedy ta dwójka rozpoczęła swoją własną rozmowę. Nie próbował im nawet przetrwać, patrząc to na jedno, to na drugie, wyłapując zdanie i łącząc słowa, w których niektórych już zapomniał. Jego pamięć była dobra, jednak język zardzewiały... Lata spędzona na słuchaniu opowiadań jego matki z pewnością się przydały, przynajmniej nie czuł się jak piąte koło u wozu, które wypisane na twarzy ma znaki zapytania. Pospiesznie go odciągnęła od tego miejsca, jednak on zdążył jeszcze unieść dłoń i pomachać do mężczyzny, posyłając mu jeden ze swoich najcieplejszych uśmiechów.-Dziękujemy. Niech się Pan trzyma ciepło.-Nie było to nic spektakularnego, jego akcent nie był tak dobry, jak za dzieciaka, kiedy z Alexis rozmawiali przy stole, aby Darren ich nie zrozumiał. Kiedy ostatnim razem robił coś na przekór drugiej osobie? Wsunął jedną dłoń do kieszeni kurtki, aby upić łyk z parującego naczynia. Dopiero po chwili na nią spojrzał, wiedząc, że połączyła już ze sobą te fakty. -Daj znać, kiedy za rogiem wyskoczy cała Twoja rodzina, muszę mieć czas na szybki odwrót.-Powiedział spokojnie, popijając piwo. Było wyśmienite.-Wy? Cała Twoja rodzina? I nie zamierzasz pójść w ich ślady?-Spytał, przenosząc na nią swoje spojrzenie.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle nie mogła jeszcze jasno określić czy należy do grona tych osób, które w oczach chłopaka były kimś więcej niż tylko znajomą twarzą, która uczepiła się go niczym rzep psiego ogona. Oczywiście - skoro po raz kolejny spotkała go na swojej drodze - nie zamierzała odpuścić mu chociaż chwili rozmowy, niemniej jednak gdyby dał jej jasno do zrozumienia, że nie chce przebywać w jej towarzystwie uszanowałaby to i po prostu odeszła, ciesząc się tym, że mogła go zobaczyć, przekonać się, iż nie stanowił jedynie wytworu jej zwariowanej wyobraźni. Każdy człowiek szukał czegoś w swoim życiu, rzadko kiedy znalazła się taka osoba, która mogła powiedzieć, że czuję się kompletna. Zdaniem panienki Levasseur ciężko było osiągnąć ten stan samemu, zupełnie jakby było to czymś nie naturalnym dla pojedynczej jednostki. Czy wszechświat nie dawałam im już jasno do rozumienia, że żeby istnieć musi być ktoś lub coś jeszcze? Że samotna wędrówka przez życie to tylko część tego, co mogłaby dziać się w naszym życiu, gdyby obok był ktoś? Nawet świat działał w parze: dzień i noc, dobra i zło, radość i smutek. Być może blondwłosa czarownica była trochę marzycielką, lecz uważała, że w jej hipotezie ukryta jest jakaś życiowa prawda. Ona w przeciwieństwie do Byłego Krukona miała tendencję do analizowania, zastanawiania się nad danym tematem czy też sytuacją. Było to po części wadą, jak i zaletą. Lubiła w myślach zadawać sobie pytania, by następnie szukać na nie odpowiedzi, zwłaszcza kiedy panował tam zbyt duży chaos. Teraz była uwikłana w pewne relacje nad którymi nie do końca panowała, zaś każda myśl ich dotycząca budziła w niej mieszane uczucia. Impas, tak określiłaby sytuację w swoim życiu. Spotkanie Blase było miłą odmianą, pozwoliło na kilka dłuższych chwil przyćmić wyrzuty sumienia, pod naporem których uginała się coraz bardziej. Niczego nie ułatwiało to, że z Willem właściwie cały czas się mijali, nie mogąc nawet porozmawiać. Z drugiej strony przecież sama go niejako unikała, bojąc się jego reakcji, wciąż nie czuła się na nią gotowa. Przy brunecie mogła się wyzbyć z głowy tych wszystkich myśli dotyczących Charliego czy Fitzgeralda, skupiając całą swoją uwagę na jego osobie. Był to jeden z powodów, które utwierdzały ją w tym, że ich pierwsze spotkanie miało jakiś głębszy sens, choć przed nimi wciąż była długa droga, aby go odkryć. Gdyby potrafiła czytać w myślach Blase, zapewne mimowolnie uśmiechnęła by się. Nawet nie przypuszczała, że w jego umyśle rodzą się takiego rodzaju przeczucia, zapewne byłoby to dla niej ogromnym zaskoczeniem, jednocześnie w jakiś sposób podbudowałoby ją to, a tym aby dalej brnąć w tą relację, choć i tak zamierzała to robić. Wydęła delikatnie usta, dając sobie chwilę na zastanowienie. - Dlaczego miałabym go czuć? - zapytała biorąc głęboki wdech - Sama pokazałam Ci prawdę o sobie. Nie poznałeś jej przypadkowo, a dlatego, że właśnie tego chciałam - wyjaśniła, starając się pokazać mu swój punkt widzenia na całą tą sprawę. Nie czuła się źle z tym, że Blase zna jej tajemnice, właściwie od tego czasu coraz bardziej oswajała się z myślą kim jest i czyja krew płynie w jej żyłach. Prawda, nie było to łatwe, często wywoływało u niej mętlik, lecz na pewno było znacznie lepiej niż kilka miesięcy temu; potrafiła powiedzieć o tym chociażby Charliemu. - Nie odbierz tego też w taki sposób, że zdradziłam Ci swoje tajemnicę, tylko dlatego, że poznałam twoją. To zupełnie nie tak - mówiła dalej, starając się przewidzieć ewentualne pytania padające z ust byłego Krukona. - Wtedy po prostu czułam, bardzo silnie, że powinnam Ci pokazać prawdę. Nie jestem w stanie tego końca wytłumaczyć, co to właściwie było, ale nie zmienia to faktu, że wcale nie żałuję swojej decyzji - powiedziała, z uśmiechem na twarzy kończąc swoją dość długą wypowiedź w trakcie której gestykulowała w zabawny sposób rękami, robiąc przy tym trochę zabawne miny; marszczyła nos, ściągała brwi, wydymała usta i policzki. Z zaskoczeniem odkrywając, że wcale nie jest dobra w poważnych rozmowach, tak jak jej się to wydawało. Czasem robiła dłużą przerwę między kolejnymi słowami, zupełnie jakby próbowała znaleźć te odpowiednie, a one jak na złość nie chciały się pojawić. Gabrielle miała to do siebie, że nie potrafiła udawać, grać. We wszystkim co mówiła i co robiła była autentyczna, nawet jeśli wiele razy działała głupio, wykazywała się bezmyślnością, to nie zawsze te cechy w jej przypadku były czymś złym; stanowiły część jej natury. Prawy kącik ust blondynki drgnął, gdy zobaczyła jak Blase rozgląda się po okolicy, chłonąc całym sobą widok, który się przed nimi rozpościerał. Masyw Mont Blanc był naprawdę pięknym i urokliwym miejscem, jednocześnie zachowując tą naturalną surowość i chyba ona najbardziej przykuwała wzrok Gab. Piękne potoki, których początek znajdował się w wydrążonej skale czy połacie lasów z wysokimi świerkami. Wydawał się być niezadowolony z informacji, którą po części sam jej zdradził, a wypowiadane przez dziewczynę pytanie miało jedynie potwierdzić jej przypuszczenia. Nie chciała, aby wywołało w nim kwaśne emocje. - No to fajnie, ja jestem Gabrielle Levasseur, ale moje nazwisko raczej nic ci nie powie, ale jeśli zapytasz kogoś z okolic Marsylii o mnie, na pewno będzie wiedział kim jestem - powiedziała z lekkim rozbawieniem, w ten sposób chcąc dać mu do zrozumienia, że w gruncie rzeczy ani nie przeszkadza jej to kim jest jego rodzina, ani też nie robi tak ogromnego wrażenia. - Luna jest równie ciekawą osobą, co ty. Niemniej jednak super, że mogłeś wychowywać się w rezerwacie. To dlatego tak dobrze znasz się na zwierzętach czy raczej wynika to przede wszystkim z twoich własnych zainterowań, a nie narzucone zostało przez rodziców? - kolejne pytanie odpuściło jej usta, wskazując na to, że temat interesował ją bardziej niż on by tego chciał. Otworzyła usta słysząc kolejna słowa bruneta, na chwilę ją zamurowało, bo oto zyskała nadzieję, że będą mogli częściej się spotykać, a tymczasem on tak bezczelnie jej ją pozbawiał. - Ale jak to?! - zapytała mało elokwentnie, jednocześnie brzmiąc nieco ostrzej niż zamierzała, zupełnie jakby była na jego zła. Gdzie też mógł być, skoro nie zamierzał zostaw w rezerwacie? Czyżby zamierzał porzucić w pewnym sensie dziedzictwo swojej rodziny? Sama myśl o tym wywoływała w Gabrielle dziwne uczucia, których nie potrafiła do końca określić. - Rozumiem, ale niektórych rzeczy nie umiem ci wyjaśnić. Po prostu cię lubię - oznajmiła, wzruszając przy tym delikatnie ramionami. W zasadzie ciężko było jej wyjaśnić, jakim cudem wzbudził w niej sympatię do swojej osoby. Tak po prostu było, musiał przyjąć to tak jak było, ona nie miała na to żadnego innego wytłumaczenia. Uśmiechnęła się do niego promiennie, pokazując rzędy białych zębów. - Widzisz, jesteśmy w takim razie trochę podobni do siebie - zaśmiała się, dając mu jasno do zrozumienia, że ona też nigdy nie była dobrą w wybieraniu łatwiejszej drogi życia. Zawsze musiała wybrać te kokrętne ścieżki, pełne dziwnych przeszkód. Dopiero kiedy Blase pożegnał się ze starszym mężczyzną uświadomił Gabrielle, że zna język francuski. Mimowolnie na policzkach dziewczyny pojawiły się czerwone plamy, czuła się nieco zawstydzona tym, że Francuz wziął dawnego Krukona za jej chłopaka, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. -Znasz francuski - stwierdziła, choć miało to brzmieć bardziej jak pytanie, lecz była tak zaskoczona tym, że nie potrafiła na końcu zdania postawić znaku zapytania. Schowała się za kubkiem, upijając łyk ciepłego piwa, a jednocześnie próbując zapanować nad własnym zawstydzeniem. - Nie martw się, to był jednorazowy przypadek - odpowiedziała, próbując się uśmiechnąć, lecz jej usta wygięły się bardziej w grymasie. - Właściwie to dziadkowie mają winnice, a my z rodzicami tylko im pomagamy. Mama z zawodu jest Uzdrowiecielem, a tata Aurorem. - wyjaśniła - Lubię spędzać czas w naszej winnicy, ale nie umiałabym tam żyć tak na co dzień. Dla mnie to wszystko jest zbyt monotonne - dodała, uśmiechając się, tym razem zdecydowanie ładniej.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Tyle się działo na tych feriach, że aż jego głowa tego nie pojmowała. Bawił się świetnie, zwiedzał tyle przepięknych miejsc. Pobliskie miasteczko też go zachwyciło i oczarowało swoją architekturą i położeniem. Aż chciałoby się tu zostać! Rzadko miał okazję (i fundusze) do podróży, dlatego też tak bardzo doceniał tegoroczny zimowy wypad. Korzystał z niego tyle, ile mógł; cieszył się każdą chwilą. Szedł sobie niespiesznie ośnieżonym chodnikiem i oglądał urocze budynki. Dotarł aż do centrum miasteczka, gdzie działo się zdecydowanie więcej. Choć nadal było spokojnie, to jednak widać było życie na ulicach. Szedł główną aleją i oglądał sklepowe wystawy. W pewnej chwili jego wzrok zatrzymał się na witrynie sklepiku z pamiątkami. Nie przepadał za takimi bibelotami, ale nie mógł przejść obojętnie obok modelu smoka... I to jeszcze jakiego! Smok był chyba z prawdziwego lodu bądź kryształu. W jego łuskach odbijały się promienie słońca, a sama figurka z dumą rozkładała swoje małe, przezroczyste skrzydła. Bruno oczarował się tym widokiem i czym prędzej zerknął do swojej sakiewki z galeonami. A może by tak... Wszedł do środka, drażniąc drzwiami sklepowy dzwoneczek. Skierował się do lady i przywitał miło ze sprzedawcą. Wypytał o model smoka i... dokonał zakupu. Chyba najbardziej spontanicznego w swoim życiu. Jednak... czy było w tym coś złego? Sprawił sobie tym prezentem-dla-samego-siebie ogromną radość, a przecież raz - nie zawsze. Obejrzał w dłoniach swój nowy nabytek i z największą starannością i delikatnością schował figurkę do torby. Wyszedł ze sklepu lżejszy o pięćdziesiąt galeonów, ale bogatszy o nowego milusińskiego.
Sev minimum raz dziennie wybierał się na spacer po okolicach, nie chcąc bez przerwy siedzieć w pokoju. Nie po to przecież zapisał się na ferie, żeby gnić całymi dniami na łóżku. Zdawało mu się, że zwiedził już większość okolic Mont Blanc, ale, jak się okazało, w centrum miasteczka jeszcze nie był. Co jest nieco dziwne, bo z reguły podczas wyjazdów w nowe miejsca leci się najpierw właśnie w takie miejsca, w poszukiwaniu pamiątek czy czegoś dobrego do jedzenia. W zasadzie, skoro już tutaj był, to może uda mu się wyhaczyć jakąś fajną restaurację? Albo budkę z dobrym jedzeniem? Albo jakieś stoisko z gorącą czekoladą - to była najlepsza rzecz w zimie. Przechadzał się, uważając na tłumy, które co rusz go mijały. Niektórzy nawet trącali łokciami, zaaferowani rozmową z osobą towarzyszącą. Chłopak tylko kwitował to wszystko uśmiechem. Wcale się im nie dziwił, gdyby był tutaj z kimś, to z pewnością też by wymieniał się opinią i zachwycał okolicą. Centrum było piękne i to trzeba było przyznać, a ozdoby zapierały dech w piersiach. Mimo że było już grubo po świętach, ale gdzieniegdzie udało mu się znaleźć jeszcze typowo zimowe dekoracje. Tu jakiś jelonek, tam bałwan ze świateł, jeszcze w innym miejscu śnieżynka. Nawet świąteczne światełka też dało się dostrzec. Uśmiechnął się w duchu. Ciekawe, czy mama już zdjęła ozdoby. Z reguły trzymała je do końca stycznia, ale zdarzało się, że się przedłużało i jakoś nigdy nie dowiedział się, dlaczego. Nie chciało jej się czy może chciała przedłużyć ducha świąt? Odnalazł jakąś ławkę i postanowił na niej przysiąść, żeby móc jeszcze popodziwiać okolicę i rozkoszować się pogodą. Było zimno, mroźno, brakowało jeszcze padającego śniegu. Pogrążył się w myślach, grzebiąc czubkiem buta w śniegu. Raz za razem zerkał w lewo albo prawo, właściwie bez żadnego powodu, jakoś tak odruchowo. Naraz jego wzrok przykuła jakaś ruda dziewczyna. Sam nie wiedział, dlaczego rzuciła mu się w oczy, ale zaczął ją przez chwilę obserwować, mimowolnie.
Lubiła wieczorne spacery. A odkąd przyjechała nie miała kiedy wybrać się na spacer by obejrzeć okolice. Więc korzystając z chwili wolnego czasu ubrała się wyszła z pokoju. Było dość mroźno, ale w końcu to zima nie? Nie spieszyła się nigdzie. Wolno spacerowała po uliczkach, obserwując ludzi. Jedni gdzieś się spieszyli, inni delektowali spacerem. Jedni na romantycznym spacerze, inni z torbami zakupów. Owinęła się szczelniej szalikiem w czarno-czerwoną kratę, wciskając w niego nos a dłonie schowała do kieszeni kurtki. Centrum jednak zachwyciło najbardziej. Budynki przykrywał biały puch, gdzie nie gdzie jeszcze świeciły świąteczne ozdoby, a z przyulicznych kawiarenek wydobywał się zapach gorącej czekolady czy jakiś pyszności. Od razu na myśl przychodziło jej Manosque. Lubiła swoje rodzinne miasto i spacerując teraz tymi uliczkami czuła się jak właśnie tam. Jej uwagę przykuł chłopak na ławce i kiedy wzrok jej się wyostrzył zauważyła Grima, który jej się przyglądał. Uśmiechnęła się pod nosem wciąż zakrytym szalikiem i ruszyła w jego stronę. - Co mi się tak przyglądasz jakbym jaką boginią? - Zaśmiała się, opadając obok niego i wyciągając nogi przed siebie. - Tak w ogóle to cześć. - Uśmiechnęła się do niego lekko.
Kiedy wysłała Moe patronusa z wiadomością miała nadzieję, że gryfonka nie przestraszy się tego paskudnego ptaszyska. Dina niestety miała patronusa wprost proporcjonalnie pięknego do charakteru, trudno więc się dziwić, że to był sęp. Chciała jednak, wiedząc o zbliżających się super-urodzinkach swojej najbardziej niezwykłej gryfońskiej Morganki, wyczuć co mogłoby jej sprawić radość, bo doszły ją słuchy, że większość bożonarodzeniowych prezentów które Davies dostała rozdała kolegom z drużyny, a wiedziała, że sama dała jej sprzęt sportowy. W związku z powyższym uznała, że tym razem przygotuje się lepiej i sprawi Momo coś, czego ta nie zechce oddać nigdy nikomu. Tak na pamiątkę, prawda? Umówiła się z nią w centrum miasteczka. Okolica była urokliwa, białe domki pokryte śniegową pierzynką przypominały te piękne ruchome pocztówki, które ojciec przysyłał jej z różnych krańców świata. Zanurzając się w pewnym nostalgicznym klimacie w którym na strunach duszy przygrywało jej echo wspomnień dzieciństwa teleportowała się z resortu na obrzeża centrum, by skusić może swoją najmilszą przyjaciółeczkę do krótkiego spaceru zaśnieżonymi ulicami. W oczach wielu domowników z którymi dzieliła zamkowe dormitoria była postrzegana jako zdrajca, co dosięgło jej uszu dopiero niedawno wraz z rozpoczęciem pewnych zabiegów związanych z pewną niesprawiedliwością, która to związana była ze sportowymi rozgrywkami między ich konkurującymi ze sobą od zarania dziejów domami. Harlow, z reguły niezwykle zajadła w kwestii podważania jakichkolwiek pozytywnych relacji z tymi niedorobionymi nosicielami gumochłonów zamiast mózgów, zamieszkujących dormitoria Gryffindoru - jeśli chodziło o Morgan zdawała się zupełnie nie rejestrować faktu, jakoby była ona z konkurencyjnej drużyny. Co więcej, nawet gdy jej ktoś to wypomniał prychała z wielkim oburzeniem zamieniając się w troskliwą matkę żmije, jak to zazwyczaj miewało miejsce w kontekście stawania po stronie bezmyślnych wychowanków domu węża. Widząc Davies już z daleka podniosła patykowate ramie wystawiając je z wielkiej plątaniny wełnianego swetra i zamachała chcąc zwrócić na siebie jej uwagę, coby jej przypadkiem nie przegapiła, było jej ostatnio przecież coraz mniej i mniej. - Hej. - uśmiechnęła się ze szczeliny w wielkim szalu.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Masyw Mont Blanc oferował znacznie więcej niż Olivia podejrzewała, wystarczyło jedynie wyściubić nos poza resort oraz okoliczne stoki, by u podnóża gór znaleźć miasteczko, w centrum którego tętniło życie. Nawet jeśli spotkać można tu było spacerujących turystów, wokoło panował mniejszy zgiełk niż w każdym, innym miejscu. Ubrana w ciepły sweter oraz nieco znoszony beżowy płaszcz przemierzała uliczki miasteczka z dłońmi ukrytymi w kieszeni, podziwiając nie tylko tutejsze budowle, ale również widoki. Czuła w wokoło woń czekolady, która z górskim powietrzem tworzyła wyjątkowo cudowną mieszankę, wręcz nakazującą do wypicia choć jednego kubka. Niewiele się zastanawiając brunetka podeszła do stoiska, za którym stał starszy Francuz prosząc o kubek gorącej czekolady z dodatkiem wanilii - taką lubiła najbardziej. Chwyciła gorące, szklane naczynie w nieco zmarznięte dłonie, uśmiechając się szeroko na widok trzech małych pianek pływających po środku ciemnej cieczy. Podziękowała, obracając się na pięcie… czując uderzenie. Kubek w dłoni Olivii zachwiał się niebezpiecznie, kiedy straciła równowagę w ostatniej chwili powstrzymując płynne szczęście przed rozlaniem. To poskutkowało tym, że ona sama upadła na - wciąż bolejący po przygodzie w gondoli - tyłek. - Ej…-rzuciła z jękiem, kaskada ciemnych włosów przesłoniła jej świat, skutecznie uniemożliwiając rozpoznanie osoby, w którą przez swoją nierozwagę uderzyła. Wzięła głęboki wdech odgarniając do tyłu kilka kosmyków, przeczesując je dłonią. Podniosła do góry głowę. - Ale jesteś słodki - powiedziała nie mogąc powstrzymać słów, które mimowolnie opuściły jej usta, ignorując zasady dobrego wychowania, kiedy jej spojrzenie padło na twarz bruneta.
- A nie jesteś? - zapytał zaczepnie, uśmiechając się pod nosem. - Tak się zabunkrowałaś za tym szalikiem, że nie widziałem połowy twarzy. Ale wiedziałem, że te rude kosmyki skądś kojarzę... Sam też wyciągnął się na ławce. Niewiele osób obok nich przechodziło, więc nie było ryzyka, że ktoś się potknie o ich nogi. Ciekawiło go, czy dziewczyna szła gdzieś w konkretnym celu, czy też po prostu spacerowała bez celu, jak on? Zaraz zaczął kombinować nad jakimś jedzeniem, skoro już miał towarzystwo. Samotnie nie lubił próbować nowych rzeczy, a może tu w centrum jest jakaś fajna restauracja, gdzie mógłby zjeść coś, z tym się jeszcze nie spotkał? - Idziesz gdzieś konkretnie czy posiedzimy sobie tutaj razem? On tam nie miał problemu z zimnem, rzadko kiedy je odczuwał, chociaż do dziś pamiętał ryki mamy, żeby "Zabrał z domu czapkę!!!". Teraz jak jej nie było, to mógł sobie ignorować tą zasadę i chodzić tylko w samym kapturze i bez rękawiczek, nie obawiając się, że zaraz dopadnie go matula i zacznie marudzić. Jednocześnie zaczął się zastanawiać, czy Chrisi ubiera się, jak trzeba. W końcu to on był teraz za nią odpowiedzialny, dopóki byli w szkole, daleko od domu. - Nie marzniesz? - dodał, bo z tego co wiedział, to dziewczynom zawsze było zimno. Zawsze przecież mogą się gdzieś przenieść, posiedzieć. Oczywiście jeśli Ślizgonka nie ma planów.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nie wyjedzie z Mont Blanc bez pamiątek i interesujących łupów. Postanowił więc wybrać się samotnie na drobne zakupy, by jeszcze przed kolacją być z powrotem w resorcie i pokazać dziewczętom w pokoju co udało mu się zdobyć. Pochylał się nad lodowymi smokami, których cena była śmiesznie niska jak na jego szacowanie, choć nie ukrywał, że alpejski garnek też był kuszący. Nie musiał umieć gotować by mieć w swoim lokum pyszny ser. Może Skyler by zrobił z tego jakieś danie... albo może mu to po prostu da w wymownym prezencie? Stukał właśnie palcem w szybę, by podenerwować smoki, gdy nagle poczuł mocne szturchnięcie, przez które omal nie zarył nosem po witrynie. Ktoś postanowił przez to upaść, a więc po zduszonym przekleństwie pochylił się, by pomóc dziewczynie w odzyskaniu pionowej pozycji. - Metamorfomag to ze mnie marny i raczej nie wtapiam się w tło, więc dziwne, że mnie nie widziałaś. - zagaił, ale próżno było szukać w jego głosie urazy. Chwycił dziewczynę na wysokości łokcia i pomógł się jej podnieść. Nie spodziewał się takiego komentarza i to w sumie od niemal obcej osoby, a więc jego brwi powędrowały ku górze, a wargi zadrżały od uśmiechu. - Amortencję pijesz czy jak? - zaśmiał się, nie traktując tego zbyt poważnie, bowiem skoro nie rozumiał nagłego komplementu to wolał go obrócić w żart. - Wszystko ok? - zapytał jeszcze na wszelki wypadek, zerkając z uwagą na jej mimikę czy nie wyraża przypadkiem jakiegoś większego bólu. - Hm, ładnie pachnie, ale nie tym eliksirem, bo bym rozpoznał. Gdzie kupiłaś? - bowiem sam nabrał ochoty na jakiś słodki zastrzyk energii. Momentalnie jego żołądek zawołał o jedzenie, pomimo że niedawno jadł.
Zaśmiała się kiwając głową. Sama już nie pamiętała jak się z Sevem poznali. Nie byli przyjaciółmi, bo na to było zdecydowanie za mało. Ale na pewno dobrze się dogadywali i zdarzało się, że wyskoczyli razem na piwo kremowe czy pizze. Szczególnie, że Nette była wielką fanką pizzy i w pewnym okresie mogła jeść tylko ją. - Chciałam być incognito ale rude włosy mnie zdradzają... - Ułożyła usta w podkówkę, jednak jej granatowe oczy błyszczały w rozbawieniu. - Może wrócę do blondu po powrocie... - Udała, że się zastanawia. Co prawda ślizgonka lubiła swój aktualny kolor włosów, który miała już od ponad dwóch lat. Jednak rozważa opcję powrócenia do swojego naturalnego koloru. W końcu w blondzie też czuła się lepiej, ale jak to mawia Theodor lepsza z niej ''wiewióra'' niż ''lablador''. Spojrzała na niego i pokręciła głową. Nie wyszła w konkretnym celu. Chciała po prostu odetchnąć świeżym powietrzem, trochę pozwiedzać okolicę i nacieszyć się zimą. A jeżeli miała to robić w towarzystwie puchona, to czemu nie? - Chodziłam bez celu, więc możemy tu posiedzieć. Ewentualnie poszukać jakiś pamiątek. Może jakiś magiczny magnez na lodówkę albo coś... Bo mój brat się będzie czepiał, że nim mu nie przywiozłam - Przekręciła oczami jednak cały czas miała na twarzy uśmiech. Czy marzła? No jasne, było jej zimno. Z reguły była zmarźluchem dlatego w pierwszych dniach w Hogwarcie miała na sobie trzy swetry i dalej było jej zimno. Z czasem jednak przyzwyczaiła się do chłodu jaki panował w lochach. - Marznąć nie marznę. Jest trochę chłodnawo ale to dobrze. - Odparła spokojnie i obróciła się tak, by być do niego przodem opierając przy tym jedno kolano na ławce. - A Ty rekreacyjny spacerek czy miałeś jakąś zaplanowaną randkę ale panna uznała, że jednak zbyt zimno na takie atrakcje? - Spytała po części żartobliwie, a po części z nadzieją że chłopak na prawdę nie został wystawiony przez dziewczynę.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Zdarzało się jej być nieuważną, ta cecha ujawniała się bardzo rzadko, jednak za każdym razem - dziwnym trafem - pakowała ją w jakieś kłopoty. Grymas wykrzywił twarz dziewczyny, lecz ciężko było do końca określić czy był on wywołany bólem, kiedy tylna część ciała spotkała się z twardym, pokrytym śniegiem podłożem czy była to reakcja na przygłuszone przekleństwo opuszczające usta osoby, w którą uderzyła. Przyjęła pomoc chłopaka, otrzepując spodnie z resztek śniegu, która osiadły na materiale. - Po.. Po prostu zbyt mocno skupiłam się na kubku - odpowiedziała, jąkając się delikatnie, kiedy dotarło do niej, że stoi przed Adonisem. Wyciągnęła w jego kierunku szklane naczynie, by pokazać mu, że nie mija się z prawdą, a to co się wydarzyło, nie było jedynie teatralnym zagraniem, które miało zwrócić jego uwagę na niej. Niebieskie ślepia, wielkości galeona wpatrywały się z niemym uwielbieniem w twarz nieznajomego. Wówczas dopiero do Oli dotarło, że gdyby zobaczyła go wcześniej być może postąpiłaby podobnie, zamiast zdawać się na łut szczęścia. Na twarzy dziewczyny próżno szukać było oznak zawstydzenia, czy innego uczucia świadczącego o tym, że słowa które wypowiedziała wcale nie miały zostać usłyszane przez bruneta. Zamiast przygryzionej w zdenerwowaniu wargi, usta Gryfonki wygięły się w szerokim, uroczym uśmiechu . Przyglądając mu się doszła do wniosku, że chłopak jest znacznie przystojniejszy niż sam Elijah Swansea, co równoznaczne było z tym, że Krukon wyleciał właśnie z grona uwielbianych chłopaków. Westchnęła cicho, czując jak serce w piersi zaczyna bić jej znacznie szybciej, kiedy ten odezwał się po raz kolejny. Jego głos wywoływał na ciele Oliv gęsią skórkę. Nie mogła oderwać od niego rozmarzonego spojrzenia. Założyła kosmyk włosów za ucho. - Wszystko dobrze, poza bolącym tyłkiem, ale już się przyzwyczaiłam - odpowiedziała, zaś widząc dziwne spojrzenie nieznajomego pokręciła szybko przecząco głową - Miałam przygodę w gondoli, bujało nią tak, że upadłam na tyłek i lekko go obiłam - wytłumaczyła, zaraz potem uderzając się otwartą dłonią w czoło. Przecież go to nie interesuje. Opanuj się, Callahan! skarciła się w myślach, krzywiąc się nieznacznie na własną głupotę. Właśnie robiła z siebie idiotkę przed jednym z najprzystojniejszy chłopaków, jakich widziała. -To nie amortencja, to czekolada z dodatkiem wanilii.-odpowiedziała na jego pytanie, po chwili zakłopotania. - Przy tym straganie - powiedziała, wskazując na jeden z kramików przy którym krzątał się Francuz. - Jestem Olivia, Oli. A ty? - zapytała, wyciągając w jego kierunku dłoń, ewidentnie nie chcąc kończyć jeszcze ich spotkania. Miała nadzieję, że chłopaka nie odstraszy jej nieco nieokiełznane zachowanie, a w dodatku dzięki temu będzie miała okazję jego imię, co było dużym sukcesem. Sama myśl o tym wywoływała w niej ekscytację.
Studenci z Souhvězdí i Hogwartu postanowili wykazać się swoimi zdolnościami cukierniczymi i podzielić swymi wyrobami z tutejszymi mieszkańcami. Stragan będzie stać do końca ferii, a dla każdej osoby aż trzy pierwsze pączki są darmowe, a resztę płatne 30 syklami za sztukę. Uwaga! Na stoisku znajduje się również srebrna taca z pączkami o specjalnych nazwach. Dla każdego przysługuje tylko jeden, który należy sobie wylosować, a studenci uśmiechają się tajemniczo i zapewniają, że kaca po nich nie będzie !
Wylosuj sobie pączka
1 - Pączek "Jestem Twój" - pączek z wiecznie cieplutkim nadzieniem karmelowym rozpływa się w Twoich ustach. Te miękkie ciasto… niebo w gębie! Spoglądasz na drugą osobę i nagle czujesz, że nie możesz oderwać od niej wzroku. Jest taka hipnotyzująca, a jej aparycja robi na Tobie kolosalne wrażenie.
2 - Pączek "Energy magic" - ta biała czekolada rozpuszcza się po kontakcie z Twoimi ustami. Ciasto jest tak świeże iż nie pozostaje nic innego jak wzdychać nad tym cudnym smakiem. Przez Twój następny wątek rozpiera Cię energia do działania.
3- Pączek "Szczęście" - jaki jest Twój zapach amortencji? Jeśli to możliwe właśnie przełożył się on na smak pączka. Mało tego. Przez Twoje następne 4 posty (nie muszą być w jednym wątku) wypełnia Cię szczęście, zupełnie jakbyś zażył porcję eliksiru Felix Felicis (w ciągu 4 postów zyskujesz prawo do przerzutu kostki).
4 - Pączek "Wspólny język" - lubisz pączki z nadzieniem różanym i lukrem, ozdobionym skórką pomarańczy? Ten wyjątkowo zachwyca kubki smakowe wszystkich smakoszy! Po zjedzeniu tego pączka możesz zauważyć wzrost zainteresowania… zwierząt. Wszystkie pupile, ptaszki, a nawet bestyjki (uwaga na MG w tym czasie ) lgną do Ciebie i się do Ciebie łaszą przez Twoje następne sześć postów (nie muszą być w jednym wątku).
5 - Pączek "Faux Pas" - nadzienie okazało się mieć dużą porcję ajerkoniaku. Choć pączek smaczny to jednak sprawia, że język Cię świerzbi… do przekleństw. W każdym wypowiadanym zdaniu ciśnie Ci się na usta losowe przekleństwo, a efekt utrzyma się przez Twoje następne 5 postów.
6 - Pączek "Kochaj mnie" - nadzienie z nutellą to ziszczenie niejednego marzenia. Ten smak jest taki… wzruszający iż napełnia Cię ochota przytulenia się do drugiej osoby. Uwaga. Nie tracisz głowy i rozsądku, to jedynie Twoje pragnienie, które kontrolujesz. Przez najbliższe pięć postów czujesz potrzebę przytulania się, a gdy się to dzieje to uśmiech sam ciśnie się na usta. .