C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Na niewielkie miasteczko przy stoku składa się zaledwie kilkadziesiąt domów mieszkalnych, ratusz, niewielki punkt medyczny i kilka sklepików z żywnością oraz lokalnymi pamiątkami.
Wystawione na sprzedaż: •Kula émotif - kula z cienkiego kryształu, w której znajdują się zaklęte, tańczące płatki śniegu. Podarowana drugiej osobie pozwala podglądać jakie emocje skrywają się w obdarowywującym. Gdy jest to gniew, śnieżynki miotają się szarpane straszną wichurą, gdy radość, wirują tanecznie, gdy smutek roztapiają na dnie bańki. Cena: 20g •Kryształy lumière - ozdobne kryształy pamiątkowe sprzedawane po dwie sztuki. Po potarciu jednego o drugi zaczynają jarzyć się jasnym, błękitnym światłem. Cena: 16g •Lodowy smok - ruchoma, odwzorowana w najmniejszym detalu figurka kolekcjonerska, gratka dla każdego kto pragnie zdobyć komplet smoków z całego świata. (+1pkt ONMS) Cena: 50g •Le nuage - chmura w butelce. Piękny kremowy cumulus zaklęty w butelce obrazujący dokładnie stan zachmurzenia nieba jaki panuje nad szczytem górskim. Obserwuj wielkie burze i łagodne nimbusy przez okrągły rok, wspominając miło spędzone ferie. (+1pkt astronomia) Cena: 40g •Czapka świstaka - noszona na głowie pogwizduje za atrakcyjnymi przedstawicielami płci, która Cię interesuje! Cena: 20g •Kufel z rogu koziorożca - epickich rozmiarów kufel który pilnuje stanu upojenia konsumenta. Gdy przesadzisz z trunkami nie dość, że zaczyna się z niego ulewać to jeszcze beczysz jak prawdziwa koza! Ma wygodny uchwyt by móc go przypiąć do paska. Cena: 20g •Pleciona bransoletka z aleksandrytem - bransoletka ta, starannie wyplatana ze zwykłego rzemyka, ozdobiona niewielkim kamieniem szlachetnym, po założeniu pozwala słyszeć w szumie wiatru prawdziwą muzykę. Cena: 25g •Biały płomień - mały ognik który nigdy nie gaśnie. Przechowywany w eleganckim metalowym pudełeczku z grawerem masywu górskiego służy najczęściej do ogrzewania dłoni podróżującym po górskich ścieżkach lub zwyczajnie by cieszyć oko. Cena: 40g •Etola z piór wieszczka - ekstrawagancka część ubioru i absolutny must-have każdej stylowej czarownicy. Czarne pióra zaklęte są w taki sposób, by ogrzewały odsłoniętą skórę, a właściwości magiczne tych ptaków sprawiają, że noszący te etole wróżbici zdają się mieć jaśniejsze wizje. (+1pkt wróżbiarstwo | +2pkt przy genetyce jasnowidza) Cena: 80g •Bransoletka z wiecznych fiołków - piękny drobiazg biżuteryjny upleciony z alpejskich fiołków, które wieczorową porą migoczą pojawiającymi się o zmierzchu kryształowymi kropelkami rosy. (+1pkt zielarstwo) Cena: 50g •Alpejski garnek - gratka dla zapalonych kucharzy. Pozwala przyrządzić prawdziwie pyszny alpejski ser nawet jeśli nie masz najmniejszego talentu kulinarnego. (+1pkt magiczne gotowanie). Cena: 80g •Medalion lub brelok z szarotką alpejską - szarotka alpejska rośnie zwischen Schnee und Eis czyli pomiędzy śniegiem i lodem; wygląda niewinnie jednak zdolna jest przetrwać w ekstremalnych warunkach. Medaliony i breloki z zaklętą szarotką z czasem wzmacniają odporność i kondycję fizyczną noszącego, a także wyostrzają jego umiejętności magii leczniczej (+2pkt Magia Lecznicza). Cena: 120g •Herbata z Alpejskiej Róży - zaparzona w odpowiedni sposób jest silnym eliksirem miłosnym. Po wypiciu na pięć postów osoba której ją podałeś zakochuje się w Tobie bez pamięci. UWAGA: zbyt mocne stężenie może doprowadzić do tragedii! Jeden zakup = jedna porcja. Cena: 40g
Autor
Wiadomość
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Skoro dziewczyna uśmiechała się od ucha do ucha to znak, że nic jej nie jest i to stratowanie można puścić w niepamięć. W sumie dobrze, bo jeszcze miałby na sumieniu czyjeś obrażenia, a ostatnio gdy próbował pomóc Boydowi to znikąd znalazł się w okolicy psor Fairwyn, a tego gościa wolał unikać. - Przyzwyczaiłaś się do obijanego tyłka? - roześmiał się krótko. - Współczuję. A, te latające gondole? To nie ma tam pasów albo czegoś? Planowałem wybrać się tam na dniach. - popatrzył przez chwilę w przestrzeń ponad jej ramieniem i rozważał kogo ma zaciągnąć do tych latających gondoli. Marzyło mu się zrobienie zdjęcie na wizbooka z takiej wysokości. Może czas wziąć Boyda za fraki i sprawdzić czy piwo smakuje tak samo dobrze tyle metrów nad ziemią co w ciasnym korytarzu przy recepcji. Wykrzywił się, gdy się tak pacnęła teatralnie w czoło, ale chyba wolał nie wiedzieć czemu, skoro sama tego nie wyjaśniała. Zlokalizował odpowiedni stragan, a gdy odbił wzrokiem na bok to oczy aż mu zaświeciły na widok stanowiska z pączkami. Momentalnie dopadł go wilczy głód. - Jeremy, ale można mówić mi Jerry. - ścisnął jej dłoń, ale chyba nie skoncentrował się na tym tak, jak powinien. - Czy ty widzisz to boskie miejsce z pysznym jedzeniem? Muszę tam iść. Pączki mnie wołają. - wskazał jej wspaniałą lokalizację i już tam pomknął długimi susami, choć miał na tyle przyzwoitości, by sprawdzić czy dziewczyna za nim idzie czy jednak postanowiła odbić w swoją stronę. - Niech mnie sklątka pożre... poproszę te osiem w jednej paczce. Tak wiem, już płacę za pozostałe. A te tutaj? Losować? Jasne! - zagadał do czeskiego studenta i wylosował numerek pączka, a po chwili dostał jeszcze ciepłego, na którego widok oczy mu zaświeciły. Podniósł wzrok na Olivię. - Nie wiem jak ty, ale one się proszą o zjedzenie. Nie można ignorować takiej prośby o atencję. - poruszył zaczepnie brwiami, wyszczerzył się i wgryzł potężnie w pączka, pochłaniając za jednym gryzem aż jego połowę. Czekolada rozpłynęła się w jego ustach, a on aż westchnął z zachwytu, mając przy tym oczywiście pełne usta. Nabrał ochoty zostać tutaj aż do momentu najedzenia się za wszystkie czasy. Skrzaty w resortowej stołówce wiedziały już, że ten konkretny człowiek zjada za trzech i mu dalej mało, a więc korzystał z okazji przynajmniej teraz.
- Tak myślałem, że skądś kojarzę te rude kosmyki - powiedział, uśmiechając się szeroko. W sumie dawno nie zamienił słowa z dziewczyną i miło, że na siebie wpadli. Niespecjalnie podobało mu się siedzenie tutaj samemu, a i jeść też nie lubił w samotności. Może zgodzi się przyłączyć do niego, żeby poszukać czegoś do spałaszowania? Wszak już pora na kolację. Zamyślił się przez chwilę, próbując wyobrazić sobie ją w blond włosach. Z marnym skutkiem. Jak na razie nie pasowały do niej inny kolor niż ten, który miała obecnie. - A miałaś blond? - zapytał, dopiero po chwili uświadamiając sobie, jak durne to było pytanie. No przecież przed chwilą powiedziała, że chciałaby wrócić do blondu. Sev miał ochotę palnąć mentalnego facepalm'a. - To znaczy, jak dawno miałaś blond? I co cię podkusiło, żeby się przefarbować na wiewiórę? Miał tylko nadzieję, że dziewczyna nie urazi się tym określeniem. - Chętnie potowarzyszę. To dużo ciekawsze niż siedzenie na tej ławce i oglądanie przechodzących. Zważywszy, że nie ma ich zbyt wielu - mruknął pod nosem, wodząc wzrokiem dookoła. Nie było na czym oka zawiesić. Jedyne co mógł oglądać, to wirujące płatki śniegu. Magnez na lodówkę? Typowo mugolska pamiątka. W sumie nigdy nie dopytywał o status krwi dziewczyny, bo uważał, że nie wypada. To była sprawa indywidualna i wydawało mu się, że to niegrzeczne pytać o to. - Myślisz, że tutaj znajdziemy coś takiego? Może uda się znaleźć jakąś figurkę? Co twój brat lubi? Sam też zaczął się zastanawiać, co on mógłby chcieć z miejsca takiego jak to, gdyby był w podobnej sytuacji. Sam był bratem, ale co można dostać z takiego miejsca? Figurkę ze stokiem? Szklaną kulkę ze śniegiem i centrum miasteczka w środku? Zrobił udawaną oburzoną minę. - Ja i randki? Chyba tylko z jedzeniem. Gdyby nie ty, to bym tu siedział sam, aż by mi się odechciało z zimna. Ale wychodzi na to, że już mam spotkanie - uśmiechnął się znacząco, po czym ściągnął okulary z nosa i zaczął je pieczołowicie wycierać. Śnieg mu się na nich osadzał i ledwo co widział. - Myślisz, że uda nam się znaleźć jakieś stoisko z gorącą czekoladą? - dodał z nadzieją w głosie.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
To był jego pierwszy wyjazd z Hogwartu na ferie, które w pewnym sensie przypominały mu mugolskie kolonie, na które zdarzyło mu się w dzieciństwie wyjechać. Nawet nie chodziło o grupę młodzieży, nad którymi mieli sprawować pieczę, ale o pokój, gdzie przyszło mu mieszkać. Z April, Halem i Davidem. Nie rozumiał, jak były dokonywane rezerwacje, ani kto rozdzielał pokoje między uczestników ferii, ale chciał się dowiedzieć, czym się sugerował. W ich przypadku trafił wyśmienicie. Słyszało się jednak narzekania od innych, albo wręcz kłótnie z pokoi. Do tego koedukacja… Pewnie, gdyby był bardziej poważny, próbowałby jakoś dopytywać o konieczność bycia przyzwoitką, ale teraz liczył na rozsądek uczniów. Rozsądek… Z drugiej strony, lepiej było nie myśleć tyle i zorganizować dodatkowe atrakcje jak zajęcia, bludger, czy wyścigi. Jednak nie można było zapomnieć o zupełnym odpoczynku i z tego powodu, próbował namówić resztę ekipy z pokoju na wypad do centrum miasteczka. Miał ochotę napić się gdzieś kawy oraz zjeść coś słodkiego. Ostatecznie udało mu się wyciągnąć April, więc śmiało mógł uznać ten dzień za udany. - Co z Niamh? Po bludgerze miałyście okazję porozmawiać? - spytał, mimowolnie przypominając sobie, jak dziewczyna próbowała trafić kobietę pałką. Domyślał się, że cała afera miała swój początek w jej zachowaniu na ostatnim meczu i rozumiał frustrację dziewczyny. Została wyrzucona z drużyny, jeśli dobrze pamiętał i to za zrzucenie z miotły ścigającego Krukonów. Zaczynał zauważać, że kary w stosunku do członków drużyn są naprawdę rygorystyczne. Niamh została wyrzucona, a mógł się założyć, dałoby się ją spacyfikować zakazem gry w następnym meczu. Za to kapitan Gryfonów została przez Hala uziemiona, za wyścig na dachu? W tym przypadku Josh odebrałby jej po prostu miotłę i kazał grać na Zmiataczu. Nie miał jednak zamiaru całe wyjście do centrum rozmawiać o obowiązkach. Dzień, choć mroźny, był całkiem przyjemny. Przeciągnął się z cichym mruknięciem, rozglądając się po witrynach i szukając miejsca, gdzie mogliby sobie usiąść. - Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłem w górach. Wyjazdy na ferie zawsze były takie? Jak tak, to aż szkoda, że nie zostawałem - rzucił, zmieniając nieco temat rozmowy i trącając April lekko ramieniem. - Byłaś już zobaczyć Wieszczącą Skałę? Może mogłabyś sprawdzić, czy staruszek naprawdę jest jasnowidzem - dodał, przypominając sobie swoją wizytę tam i dziwne niby wizje, których z nim doświadczył. Nie było to przyjemne i w jednej chiwli zaczął czuć, jak wraca melancholia. Nie zamierzał się jednak jej poddawać, nie teraz. Liczył jednak gdzieś w głębi ducha, że mężczyzna nie jest prawdziwym jasnowidzem. Wtedy spokojniej mógłby myśleć o przyszłości, bez napadów smutku, ilekroć spojrzy na pamiątkową bransoletkę. Nagle wyczuł zapach świeżo upieczonych pączków i z szerokim uśmiechem pociągnął April w ich kierunku. Oczy mu wręcz rozbłysły na widok tylu wypieków, ale szczególnie zainteresowały go specjalne pączki. Kupił jednego, z białą czekoladą, po czym spojrzał na swoją towarzyszkę, czekając, co ona wybierze.
Uciekła z resortu. Zaszyła się pomiędzy ośnieżonymi ścieżkami wyludnionego, śpiącego jeszcze miasteczka. Było wcześnie, chociaż słońce już dawno temu wspięło się ponad horyzont. Jej kroki nawet nie burzyły tej uspokajającej ją ciszy. Stopy lekko muskały kamienną ścieżkę, a ona po prostu szła przed siebie nieprzekonana do tego, że znajdzie tutaj coś (cokolwiek?) co będzie w stanie podnieść ją na duchu. Po spotkaniu z Lyallem w jacuzzi krzemowym, czuła się teraz bardzo krucha. Naruszona. Wydawało jej się, że pulsują jej palce - te, którymi zraniła się o jego ciernie - gdy wspominała jak blisko wówczas był. Głupia była. Trudno jednak powiedzieć czy przed, po, czy może jednak w trakcie. Otulała się szczupłymi ramionami, jeszcze ściślej otaczając się grubym płaszczem, aby wydusić z siebie te niepokojące przemyślenia. Było to stosunkowo ciężkie. Trwała w półświadomości, prawie wpadła nawet na grupkę miejscowych. Aż wreszcie zatrzymała się, gdy natrafiła na stoisko z pączkami. Nirah następnego dnia miała urodziny, uznała to więc za doskonały pretekst do tego, aby skosztować tego specjału, zwłaszcza że oferowano go za darmoszkę. Kolejnym bodźcem do sięgnięcia po pączka było także to, że czuła się znacznie gorzej, niż chciałaby się do tego przyznać. Winna. To chyba adekwatne słowo. Co lepiej działa na poczucie winy od cukru? Tego jeszcze nie zdołała odkryć, ale nie miała jeszcze pojęcia, że pączuszek, którego właśnie ugryzła miał w sobie jedną z niewielu rzeczy przewyższającą pod tym względem słodycze. Jednakże zanim miała zorientować się, że jej nadzienie jest wypełnione felix felicis, zachwyciła się na moment, iż smakuje jak jej ulubione orzechowe ciasteczka. Dziwne to było, nawet bardzo, ale wcale nie nieprzyjemne. Ugryzła olukrowane ciasto jeszcze raz, zastanawiając się czy wypada jej wziąć drugiego.
Trzeba przyznać, że okolica była naprawdę urokliwa. Nie dało się tego zupełnie ukryć, było tutaj coś, co spokojnie można było nazwać magicznym, ba, romantycznym. Pewnie gdyby nie to, że gdy była sama, to do wszystkiego podchodziła nieco chłodniej i bardziej analitycznie, zwracałaby na to większą uwagę. Teraz jednak dokonywała czegoś na kształt oceny i kalkulacji tego, co ją otaczało, nie poświęcając zapewne dostatecznie wiele uwagi padającemu śniegowi, czy czemukolwiek takiemu, co dodawało temu miejsca uroku, tworząc jednocześnie niesamowicie piękną scenerię. Szkoda, że nie wybrała się na spacer w jakimś towarzystwie, ale doszła do wniosku, że jeśli będzie jej się nudzić, to po prostu zagada pierwszą lepszą osobę, na którą tutaj wpadnie, ostatecznie bowiem nie należała do jednostek wstydliwych, które uciekałyby od kontaktów międzyludzkich, nie obchodziło jej zatem zupełnie, czy tego kogoś będzie znała, czy też nie. Równie dobrze mogła podjąć rozmowę z nauczycielem, tego także się nie krępowała, ostatecznie bowiem, wraz z tymi swoimi wszystkimi wadami, była niesamowicie "do przodu" i podświadomie była pewna, że pewnego dnia ją to zgubi. Na razie jedynie machała na to ręką, dochodząc do wniosku, że to nie jest coś, nad czym powinna się pochylać i nieustannie płakać, bo ostatecznie - nic by to w jej życiu nie zmieniło. Jeśli chciała coś analizować, to wtedy kiedy była skupiona i dostrzegała prawdziwe, poważne problemy i zagrożenia w danej sytuacji i w danej dziedzinie. Skuszona zapachem i wyglądem pączków, podeszła w końcu do stoiska, gdzie zaczęła wymieniać się uwagami z pozostałymi studentami i pozwoliła sobie nawet na kilka żarcików, jednocześnie dostrzegając wyraźnie te tajemnicze uśmiechy, jakie jej posyłano. Kaca nie będzie? To ciekawe, co będzie! Czuła aż, że nieco świerzbią ją palce, by porwać więcej niż jednego pączka, ale to byłoby skrajne szaleństwo i zdecydowanie nie chciała tego robić. Chociaż kto wie, co się stanie, jak już spróbuje tego tłustego, okropnego smakołyku? - Myślisz, że jak to zjem, to okaże się, że w środku jest eliksir wielosokowy i zmienię się w profesora Cromwella? - spytała chłopaka, który właśnie pojawił się w jej pobliżu. Kojarzyła go chyba z widzenia, o ile się nie myliła, to był to jeden z rodu Swansea, ale zawsze wydawał jej się dość cichy. Tak czy inaczej, Victoria zaczepiła właśnie @Gabriel R. Swansea i nie zamierzała tak łatwo sobie odpuszczać, skoro znalazła potencjalnego partnera do rozmów na tę małą wycieczkę. Zresztą, czy nie powinna nieustannie nawiązywać najróżniejszych kontaktów? Nazwijmy je - biznesowych? Tak czy inaczej, kiedy już zaczepiła chłopaka, wbiła zęby w pączka i aż mruknęła z uznaniem, bo miał nadzienie z nutellą. Przymknęła na moment oczy i poczuła mimowolną chęć przytulenia się do kogoś, tak po prostu, utonięcia w jego ramionach, co było absurdalnym pomysłem, biorąc pod uwagę fakt, że nigdzie w pobliżu nie było jej rodziny ani przyjaciół.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Utonąwszy w śniegu wciąż miał nadzieję na wynurzenie się na powierzchnię. Chociaż brnął przed siebie, zapadał się nieustannie po same kolana. Nie, nie w rzeczywistości, a raczej czysto mentalnie. Fizycznie śnieg nie stawiał mu żadnego oporu. Ślizgał się jedynie okazjonalnie na tych bardziej wydeptanych fragmentach ścieżki, bo chociaż jego buty miały całkiem solidną podeszwę to chyba nie do końca zaprojektowano je po to, aby korzystać z nich zimą. Niemniej, było mu ciepło, w końcu. Po ostatnim przeziębieniu się miał serdecznie dosyć chłodu i samotnych spacerów wśród zamieci. Tym bardziej cieszył się, że w tym wyjściu ma cel. Nawet, jeżeli to był ten fragment, w którym mentalnie zasypał się aż po same uszy. Nie chciał zastanawiać się nad tym co działo się z nim w jej towarzystwie. Nie tyle nie było to konieczne, co po prostu dla niego niepojęte. Niezależnie od tego jak wiele razy analizował te chwile spędzone w pokoju i w restauracji, wciąż wydawał się być dziecinnie obojętny, nierozumny… głupi po prostu. Dlatego udawał przed sobą, że temat ten nie istnieje, chociaż było wprost przeciwnie i Swansea powinien się nad nim zdrowo pochylić czym prędzej. Zamiast tego po prostu przysiadł na ławce, omiatając ją wcześniej z lodowatego puchu. Urękawicznioną dłonią przysunął do ust papierowy kubek z plastikową nakładką zawierający w sobie gorącą kawę. Zdołał nie poparzyć ust, uznał to za swój sukces. Potrzebował dzisiaj tego napoju. Pod oczami miał duże, sine ślady zmęczenia, a jego twarz wciąż była niezdrowo blada. Zaś po delikatnym lśnieniu jego oczu można było poznać, że był na lekach. Ilość eliksirów, którą w siebie wlał powaliłaby konia, ale czego się nie robi, aby tylko nie zarazić współlokatorów, a konkretniej… takiej jednej. Czekał. Czekał w milczeniu, bez śladów zniecierpliwienia. Zmrużył nawet lekko oczy i odliczał czas w wirujących wokół niego śnieżnych pocałunkach. Jeden, dziesiąty, trzechsetny. Stracił rachubę już przy pięćdziesiątym.
Nigdy nie morsowała i choć miała taki plan to zrobić, to jednak finalnie wymiękła zwyczajnie migając się przed zmarznięciem. Od kilku dni jej życie oscylowało pomiędzy łazienką i ciepłą pościelą, więc na myśl, żeby dupę za darmo w lodowatej wodzie moczyć przechodził ją oczywiście dreszcz. Spędziła więc czas, jak wcześniej, chowając się w siłowni i czytając książki medyczne - teraz znacznie bardziej nimi zainteresowana niż kiedykolwiek wcześniej. Preparowanie eliksirów nigdy nie było tak celowe jak teraz, a wszedłszy do lokalnej apteki prawie wytarmosiła nieszczęsnego sprzedawcę za fraki nie mogąc się z nim skomunikować po angielsku - całe szczęście na ratunek przydał się komplet biżuterii, które otrzymała od Cassiusa na święta, a które sprawiały, że nagle posługiwała się płynnym francuskim. Zegarek upominał, że to już czas, pospiesznie więc wypadła ze sklepiku i dzielnie brnąc przez śnieg ruszyła w stronę centrum. Zawinięta w wielki szalik jak wata cukrowa na patyku, kulka wełny na chudych nóżkach dotarła na placyk wpadając w poślizg nieopodal ławki na której Swansea postanowił spocząć. Poznała go głównie po kurtce, bo sam był zawinięty w ciepełko jak się należało chorym ludziom. - Hej. - powiedziała odsłaniając twarz spomiędzy zwojów materiału i ...uśmiechając się do niego z tymi zaróżowionymi policzkami.- Sklep jest tam, ale widziałam budkę z Czechami sprzedającymi pączki, masz ochotę? - wskazała zmarzniętym palcem jakiś kierunek unosząc brwi. Może w sklepiku będą rękawiczki, to sobie jakieś kupi. Ukradła by Cassiusowi, ale taki chory może lepiej, żeby póki co było mu ciepło w ręce.- Kupiłam… - zmarszczyła brwi, jakby w połowie zdania rozmyśliła się czy się przyznawać. Westchnęła jednak, dając za wygraną - ...więcej eliksirów. - strach przed tym co czuła, kiedy widziała go na skraju wyczerpania był czymś, o czym nie chciała myśleć. Spychała to na krawędź świadomości i wierzyła w to, że naszprycuje go lekami i już zawsze będzie dobrze.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Zauważył ją nie od razu, a dopiero po chwili, kiedy przestało mu się wydawać, że wyobraża sobie dźwięk czyichś kroków. Wyglądała śmiesznie, taka zawinięta w szalik i gruby płaszcz jak na Syberii, ale nawet się nie uśmiechnął z rozbawieniem. Zamiast tego zachował powagę i jedynie uniósł lekko kąciki warg, witając ją w ten sposób zdecydowanie mniej ironicznym uśmiechem. - Hej - odpowiedział, samemu nie wyłaniając się z szalików równie chętnie co ona. Dopiero po chwili wetknął jej kubek kawy między zmarznięte dłonie i opuścił nieco materiał palcem środkowym i wskazującym. Nie wstając od razu, chwycił ją za materiał okrywający pierś, aby zbliżyła się do niego. Zajrzał jej w twarz z bliżej nieodgadnionym wyrazem błąkającym się na wargach. Czy miał ochotę? Nie. Wciąż nie miał absolutnie żadnej ochoty na jakiekolwiek jedzenie. Można by nawet rzec, że teraz, gdy walczył z chorobą to miał jej nawet o wiele mniej, niż wcześniej, o ile to tylko możliwe. Język cierpł mu już od eliksirów, więc zapijał je cienką zupą na mięsnym wywarze, co by chociaż przestało mu się robić od tego niedobrze. Dlatego też podejrzewał, że jeśli wreszcie zje coś tłustego i stałego w konsystencji to dopiero puści pawia, a jednak… - Jasne - skłamał tak wprawnie, że nawet powieka mu przy tym nie drgnęła. Zanim jednak zdążyła mu uciec, wolną od kawy dłonią objął ją, aby przyciągnąć do krótkiego pocałunku. Ledwie musnął jej wargi swoimi. Ucałował delikatnie, jakby obawiał się zrobić jej tym krzywdę i może tak właśnie było? Pomimo starań, wciąż nie był pewien czy śpiąc z nim w łóżku nie naraża się na jakiegoś zaczarowanego mutanta, który jego dosłownie w kilka godzin powalił i unieruchomił na parę dni. - Dziękuję - odpowiedział potem na jej wzmiankę o eliksirach i nawet uśmiechnął się jakoś tak szerzej. Puścił ją, aby móc wstać i stanął obok niej. - Nigdy nie jadłem pączków - przyznał, co w końcu nie było aż tak dziwne. Cassius był niejadkiem jakich mało, więc raczej trzymał się standardowych połączeń smakowych i potraw, które wiedział, że akceptuje w swoim jadłospisie. I chociaż tę informacje normalnie uznałby za zbędną, tak dziś mogłoby wywołać to nawet ciekawą rozmowę. - Zjemy po jednym i potem do sklepu? - Podpytał od tak, aby podtrzymać rozmowę. Stając obok niej, zagarnął jej rękę do kieszeni swojego płaszcza. Zaczarowany, trzymał ciepło tak dobrze, jakby w rzeczywistości był wewnątrz pomieszczenia, a nie w samym środku miasteczka otulony falami sypiącego na nich śniegu. Następnie ramieniem otoczył jej ramię, przytulając do swojego boku tę watę cukrową na patykowatych nóżkach. Ruszył naprzód starając się (naprawdę!) pomimo widocznych trudności dopasować swój chód do jej niewielkiego wzrostu.
Przyjęła od niego podarek, przełykając ślinę w zmartwieniu. Zupka jaką popijał dla zdrowotności choć pachniała wspaniałym rosołkiem wydawała się jej znacznie zbyt sycąca, niż tego potrzebowała w tej chwili i naprawdę miała nadzieję, że w kubku jej nie ma. Przystawiła pokrywkę do ust niby, żeby podmuchać, ale żeby poniuchać. Wiadomo, tłuste zupy mają za dużo kalorii. Na całe szczęście, to tylko czarna kawa. Sapnęła cicho, przyciągnięta znienacka i przyglądała mu się z równie intensywnym zainteresowaniem. Czy ją przejrzał? Czy wiedział, że wcale nie chciała jeść pączków, chciała tylko, żeby szybko odzyskał siły, a ponoć to wyroby magiczne, kto wie, może mieli coś na wzmocnienie? Zachowała kamienną twarz, tak typową mordę Harlow, kiedy jednak się zgodził uśmiechnęła się jakby z ulgą. Trąciła nosem jego nos w odpowiedzi na ten niewinny niemalże, lekutki pocałunek. Jakby się miała nabrać jego zmutowanych zarazków to już dawno się nimi natarła we wspólnej pościeli. Obserwowała z przesadną wręcz uwagą jak wstawał, prawie jakby stał się kaleką, a nie był przeziębiony. I co, Harlow, jak się przewróci to go złapiesz? Jakby ten człowiek-dąb upadał to by ją trzy razy połamał zanim zdążyłaby pomyśleć o użyciu zaklęcia. Mimo to dotknęła kontrolnie jego ramienia w próbie przekonania się o stabilności jego postawy w śniegu i aż zdębiała na kolejne wyzwanie, wpatrując się w jego twarz szeroko otwartymi oczami. - Co Ty opowiadasz. - zamrugała, przypominając pewną głupią alpejską krowę, której nie warto było klepać. Nie było tajemnicą, że Dina kochała słodycze. W każdej ilości, w każdej formie. Całe życie obżeranka tylko i wyłącznie cukrem, na taką skalę, że jej figura była zagadką naukową.- Są miękkie i słodkie. A jak są świeże... - westchnęła- Może będą z czekoladą. - bardzo jej było wygodnie z ręką w jego kieszeni, co mogło jedynie sugerować, żeby uważał po tym Las Vegas bo kto wie co mu z tych kieszeni w przyszłości zacznie wyciągać; nie chciała się przyznać sama przed sobą, popijając kawę, że choć był to bardzo cienki lód po którym teraz stąpali, to co widziała w perspektywie wydawało się mieć coraz więcej niż coraz mniej sensu. W odróżnieniu od niego cały czas mieliła w głowie wszystkie słowa, gesty, zastanawiała się co mówić i jak mówić, jak się zachowywać by tym razem nie nawalić. Żeby tym razem było dobrze. Obiecała, że zrobi wszystko, żeby było dobrze. Obiecała. Zatrzymawszy się przed budką przyjrzała się asortymentowi z bardzo sceptyczną miną, jakby miała jakieś uwagi co do kształtu i sposobu ozdabiania pączuszków. Ostatecznie zdecydowała się na taki, którego nazwa wydawała się jej najbardziej żenująca, co kupiwszy pokazała Cassiusowi z tryumfalną miną, bezgłośnie poruszając ustami "KOCHAJ MNIE" z ironicznie uniesionymi brwiami. Po chwili jednak zreflektowała. - Dla Ciebie już mam. Może weźmiemy coś dla Gunnara? - spojrzała znów na wystawkę.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Zestresował się, chociaż starał się tego po sobie nie pokazać. Już nawet udawał, że nie widzi jak podejrzliwie wącha kubek, co nieco ugodziłoby w niego tym brakiem zaufania (do czego w sumie?) i udawał, że interesuje go cały ten temat słodyczy, których po prostu unikał. Pozwolił sobie na dalsze milczenie, bo chociaż niespodziewanie zadowolony z jej towarzystwa, nie mógłby powiedzieć, że czuje się szczęśliwy. Wciąż gdzieś tam, w ich pobliżu czaił się pewien lęk. Niepokój ten nieodłącznie związany z burzliwością tej relacji, ze świadomością, że nie można nigdy spodziewać się wszystkiego, bo te dwa głąby zawsze wymyślą coś tak, aby zrobić na złość nie tylko sobie nawzajem, ale i drugiemu również. Zabawne, że byli w stanie tak po prostu iść na pączki. Wydawałoby się przecież, że razem to tylko do grobu się wpędzą. Patrzył na lukrowane cuda z prawdziwą sceptycznością, chociaż bardzo starał się udawać, że tak naprawdę ma jakikolwiek apetyt. Na szczęście Dina miała podobną minę, co on zupełnie nie wiedział jak interpretować, ale było to obecnie na jego korzyść, więc się nie odzywał. Wybrała pączka, a on aż poczuł jak boli go głowa, gdy z rozpędu przewrócił oczami tak bardzo, że prawie zgubił gałki oczne w tej swojej pustej głowie. - Litości, zjesz „większą połowę”. - Zadecydował bez chwili wahania i wskazał palcem pierwszy lepszy pączek z brzegu, posypany skórką pomarańczową. - Ten na wynos, dla Guntera. - Stwierdził, przyjmując zaczarowane opakowanie, w które zapakowano mu pączka. Podobno miał w nim nie stracić świeżości przez kilka najbliższych dni. Wspaniale, teraz tylko Ślizgon musi wyjść z głuszy. - Dasz mu go? - Zapytał, bo odkąd Ragnarsson zakumplował się z psami i kotami to Cassius jeszcze mniej chętnie dążył do spędzania czasu w jego towarzystwie. Najpewniej dlatego, że rzadkimi były chwile, kiedy faktycznie rozstawał się z Duchem. Duchem, który nabałaganił mu w pracowni i zasłużył wyłącznie na jego nieprzychylne spojrzenia oraz kopniaki w ten psi, kudłaty tyłek. Zdjął rękawiczki, aby nie ubrudzić się lukrem i bez wahania oderwał kawałek, z którego aż spływała nutella, aby podsunąć go Dinie. - Z czekoladą - zauważył, czując jakąś dziwną przyjemność podczas próby nakarmienia jej tym głupim pączkiem „kochaj mnie”. To jak, będziesz kochać? Jego usta nic nie wyrzekały, ale oczy jednoznacznie pytały.
Tak długo, jak oboje będą coś myśleć i czuć, ale starać się nie dać tego po sobie poznać, będzie im tylko coraz ciężej z ty dogadaniem się. Potrzeba jednak było czasu, żeby się takich mądrości nauczyć - a w przypadku tych półgłówków przyswajanie wszelkich mądrości zajmowało dwa ray dłużej. Widząc jego reakcję zachichotała pod nosem jak mały chochlik, co nie zdarzyło się jej już od dawna, a w sumie było nieodłączną domeną tego płowego diabła, pokręciła jednak głową na wszystkie strony by okazać samozadowolenie z dokonanego wyboru. Pączek dla Gunnara wyglądał równie apetycznie i Dina liczyła na to, że może tym drobnym przekupstwem uda się sprowadzić przyjaciela znów na ścieżki życia społecznego. Zdawało się jej, że Islandczyk coraz bardziej wycofuje się z kontaktów międzyludzkich - sama robiła to od kilku miesięcy, więc skoro nawet ona to zauważyła, to trudno było nie doszukać się w tym jakiejś prawdy. Nie znała perypetii z Duchem, w zasadzie samego Ducha też nie miała okazji poznać, choć Gunti mówił jej, że się dorobił pupila i pytał, gdzie można kupić zestaw pędzli bo zeżarł Cassiusowi cały komplet. Były to jednak w jej głowie jakieś abstrakcyjnie odległe czasy, tak dalekie, że trudno jej było do nich sięgnąć pamięcią - doradziła mu przecież, żeby dał Swansea garść brzozowych witek niech się nimi wypcha. Faktem było, że już od jakiegoś czasu miała problemy z koncentracją, z przypominaniem sobie rzeczy, z myśleniem ogólnie... ale to już stały kłopot. Widząc jak hojnie dzieli się z nią tym pączuchem aż jej ślina stanęła w gardle. Tak bardzo jak kochała słodycze tak teraz nie była w stanie wyobrazić sobie przyswojenia takiej ilości cukru i drożdży. Nutella apetycznie lśniła w świetle lampek, a on wpatrywał się w nią z takim oczekiwaniem, że zaczynała czuć jak jej serce przyspiesza napędzone strachem. Oddech jakby się jej spłycił gdy ujęła jego dłoń trzymającą pączucha i zaciskając zęby wyglądała prawie, jakby ktoś jej groził zaklęciem. Uśmiechnęła się jednak i dala się nakarmić, brudząc jednocześnie czekoladą zarówno swoją gębę jak i jego palce. Nie puściła jednak jego dłoni, z namysłem, przymykając oczy, oblizała najpierw jego kciuk, a potem palce środkowy i wskazujący. - Niam. - dodała mieląc urwany kawałek w gębie. Wzięła z lady pączka dla Ragnarssona i wsadziła do swojego magicznego tornistra. Sklepik z pamiątkami był tuż za rogiem, jednak... im bardziej żuła, tym bardziej miała ochotę zostać na ławeczce i się tylko poprzytulać?
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Jej śmiech tak dziwnie dzwonił mu w uszach. Zdaje się, że nawet nigdy go jeszcze nie słyszał. Toteż popatrzył za nią jakoś tak dłużej, ostrożniej, jakby w istocie ten dźwięk zwiastować miał jakąś katastrofę. Jakby to było po prostu wycie szyszymory, a nie odgłos wydawany często przez ludzi. On sam zwykle się nie śmiał, jedynie prychał. Może dlatego nie spodziewał się, że Dina, która przy nim wszak jedynie syczała, parskała i groziła, była zdolna do wydania z siebie czegoś tak… uroczego? Ona mogła, a on nie. To tylko dodatkowo go zastanowiło, ale jakoś szczególnie do tego nie nawiązywał. Pozwolił zginąć temu odgłosowi w dźwiękach codziennego życia miasteczka. Nie był głupi… no dobra, może zwykle był. Nie był ślepy, tak. Nie był ślepy i widział. Kiedy zaczynał zdrowieć i odzyskał ją już „na własność” zaczął zauważać pewne szczegóły, jakie do tej pory tak łatwo mu umykały. Dlatego tak uważnie obserwował ją, gdy podawał jej pączka. Był nieomal przekonany, że go nie zje. Tak samo jak w restauracji, że jedynie rozgrzebie jedzenie na talerzu, a teraz może go pożuje i wypluje gdzieś w śnieg. Nigdy nie widział jej jak cokolwiek jadła. I vice versa pewnie, ale jego niepokoiło to znacznie bardziej w jej przypadku, niż gdy zastanawiał się nad samym sobą. On nie miał nóg cienkich jak pajęcze sieci i nie miotał nim wiatr. Nieomal odetchnął z ulgą, kiedy zjadła naszykowany jej kawałek. Ba, kiedy tylko to uczucie zniknęło, uświadomił sobie, że trzyma ją za brodę. Oblizywanie palców miała opanowane do perfekcji, zwłaszcza to sugestywne, które sprawiało, że aż dreszcz go przechodził. Puścił ją jednak. Nie dlatego, że nie chciał nic robić, a właśnie z tego powodu co wcześniej. Jadła, nie zamierzał jej w tym przeszkadzać. - Usiądźmy na chwilę - zaproponował, jakby czytając jej w myślach, a dla niego to po prostu było logiczne. Nie będą z jedzeniem biegać po ulicach, bo jeszcze sobie krzywdę gorącą kawą i pączkami zrobią. Zaprowadził ją więc z powrotem do ławeczki, odstawiając na nią swój kubeczek. - Dina - zaczął, spoglądając na grubo nadzianego czekoladą pączka z pewną niepewnością. - Spróbuję, jeśli zjesz całego. - Handlował z nią, ale nawet nie tylko dlatego, że podejrzewał ją o zaburzenia odżywiania. Zwyczajnie sam tkwił w tym samym popierdolonym zapętleniu. I dodatkowo nie wiedział czy lubi pączki, to wcale nie zachęcało do próbowania. Można wręcz powiedzieć, że dla niego było to poświęcenie. Tym razem nie udało mu się tego ukryć głupimi uśmiechami. Usiadł na ławce, ciągnąć ją nienachalnie za dłoń i chcąc sprowadzić ją na swoje kolana.
Kto wie, czy ta sugestywność nie była jakimś podświadomym półśrodkiem, do zrobienia czegokolwiek. Sprowokowania go do jakiejś reakcji, po której nie będzie musiała więcej jeść pączka. Ani innych rzeczy Może i była głodna, ale to uczucie było dobre, znajome, czuła się z głodem bezpiecznie, jakby był jej przyjacielem i towarzyszem w chwilach kiedy trwożąca samotność pochłaniała jej głowę. Sama by nie wpadła na tak rezolutną ideę, musiały być to podszepty jej przebiegłej duszy żmii. Mimo to żuła. Żuła i żuła i memłała tego kęsa, a z każdym obrotem w gębie miała wrażenie, że on pęcznieje i puchnie i zaraz jej wyjdzie nosem. Starała się bardzo nie dać tego po sobie poznać, sprowokowane jednak soki trawienne zajęczały w brzuchu jak mały demon. Pokiwała entuzjastycznie głową, zaskoczona, że wyczytał to chyba z jej oczu i poszła dziarsko tuptając w stronę ławki. Pączek z jej ust jednak nie chciał wcale zniknąć, mimo, że bardzo bardzo próbowała wyobrazić sobie, że go nie ma. Zajmowało jej to tak absurdalnie długo, że odwróciła nawet wzrok czując, jak jej się łzy pod powieki cisną z powodu konieczności przełknięcia tego kęsa - mimo wysiłku pokonała siebie i nawet popiła nonszalancko kawą. - Najpierw spróbuj. - uniosła brwi- Może będzie taki pyszny, że sam zechcesz go zjeść. - zmrużyła oczy starając się zupełnie nie okazywać braku entuzjazmu na myśl o zeżarciu całego. Teraz jak tak patrzyła na ten cukierniczy wyrób, nagle wydawał się jej jakiś wybitnie ogromny jak dla całej drużyny miotlarskiej, a nie jednego, małego człowieka. Chętnie dała się sprowadzić do pozycji siedzącej i klapnęła sobie na jego udzie, choć byłaby go skaleczyła kościami kulszowymi gdyby nie fakt bycia zawiniętą w ubrania jak syberyjska mumia. Ochota na przytulanki jedynie się nasiliła, szczególnie, kiedy był tak nieprawdopodobnie blisko i choć ruchy miała ograniczone zarówno swoimi ubraniami jak i jego ubraniami objęła go lekko jednym ramieniem i oparła głowę na barku czołem stykając się z jego szyją. Nie chciała mu przeszkadzać w konsumpcji, co więcej, liczyła na to, że rzeczywiście mu posmakuje na tyle, że wpałaszuje całego. Nie był to zły pączek, absolutnie - więcej, on był bardzo smaczny! Po prostu w tej chwili nie miała ochoty na pączka, ot tyle. Pociągnęła z kubeczka jeszcze jeden, przeciągły łyk, jakby mogła sobie z tego naczynka zbudować twierdzę na wprost paszczęki, coby tam nic przypadkiem nie wpadło niechcianego i spojrzała lekko zezując w górę na jego profil. - Słyszałam od czwartoklasistek, że sprzedają tu magiczne płomienie. W pudełkach. - spróbowała lekko i płynnie zmienić temat.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Zdaje się, że Dina mimo tego wszystkiego co razem przeżyli znała Cassiusa trochę za słabo. Spodziewała się, że tak nagle, po prostu, nauczy się być człowiekiem? Tego to nawet najbardziej uparci, górscy szamani nie potrafiliby mu wywróżyć, chociażby ku temu szczere chęci wykazywał. Przyjrzał się jej dłużej, a w jego spojrzeniu nie czaiła się już ta ulga, to rozrzewnienie jej towarzystwem. Był to wzrok nieco zbyt ostry jak na to wszystko i dodatkowo zaciśnięta linia ust oraz szczęki układała to w aż zbyt logiczną całość. - Nie, ty zjesz pierwsza. - Uparł się jak ten skończony despota - czyli jak zwykle - i zwyczajnie nie zamierzał pójść na to ustępstwo, nawet jeśli miałby tego pączka faktycznie wcisnąć w śnieg. Potrzeba kontrolowania jej życia była w nim głęboko zakorzeniona, to prawda, ale o wiele silniej odczuwał sprzeciwianie mu się w chwilach, kiedy wydawało mu się, że czyni pewne ustępstwa. Zaraz jednak rozluźnił twarz, jakby dotarło do niego, że rozkazywanie jej niekoniecznie jest tym co mogłaby chcieć z nim robić w centrum miasta. Zwłaszcza, że on nie czuł się wciąż zbyt dobrze, a ona przecież dostarczała mu te durne eliksiry. - Proszę… - szepnął, chociaż prawie udławił się tym słowem, tak bardzo nie czuł się w obowiązku jej prosić o cokolwiek. Z jakiegoś powodu jednak zależało mu na zjedzeniu tego durnego pączka. - Jeśli mnie kochasz. - Dorzucił jeszcze, spoglądając na nią tak intensywnie jak nigdy dotąd i w dodatku będąc w stanie wypowiedzieć te słowa tak lekko. Zupełnie tak, jakby wcale nie cisnął w nią bombą z opóźnionym zapłonem. - To jak? - Naciskał, faktycznie tego pączka trzymając i pozwalając, aby nadzienie lało mu się znowu po palcach. Obejmował ją również i gładził lekko po głowie nagą dłonią, starając się pochwycić jej spojrzenie, co wcale takie proste nie było, gdy tak żwawo nim od niego uciekała. Kiedy na niego spojrzała miał nawet pewną nadzieję, ale Dina podjęła inny temat, jaki sprawił, że aż opuścił nieco łokieć. Stracił wiarę i było to widać. Trudno jednak powiedzieć czy większe wiązał z tym nieszczęsnym pączkiem czy z durną deklaracją jaką mu przypisał. Miała racje, że nie chciała go jeść. Na jej miejscu też pewnie by się go pozbył. - Mhm - mruknął tylko, uciekając od niej spojrzeniem, kiedy zrobiło mu się tak dziwnie zimno. Przykro…
Coś w jej brzuchu rozwarło ślepia na jego roszczeniowy ton, ale to zawsze rozwierało ślepia i zawsze w takich sytuacjach wachlowało rozwidlonym ozorem czekając tylko, by móc wystrzelić naprzód i ukąsić w celu wpompowania dzikiej dawki jadu w rozmówcę. Co dziwne Dina w ogóle nie była w nastroju na kąsanie i plucie jadem, zupełnie zignorowała tę bestię w swoim brzuchu, co zarówno ją i jak i bestię wprowadziło w nieme zdumienie. Wkokosiła się ramieniem bardziej w jego bark, z kocią satysfakcją pokonania samej siebie i jakby posmutniała słysząc to ciche i z trudem zrodzone "proszę". Może nie znała go tak dobrze, ale przynajmniej na tyle, żeby wiedzieć, że to słowo z jego ust nie padało często. Można powiedzieć, że rzadko. A nawet prawie wcale. Podniosła głowę gotowa ulegnąć, kiedy dorzucił do wszystkiego kolejne trzy grosze - i to były te trzy grosze za dużo. Zignorowana wcześniej potworzyca aż rozdziawiła paszczę w tryumfalnym syku, a Harlow zmrużyła oczy prostując się i pochylając w stronę jego ucha. Jednocześnie uniosła dłoń powoli wyżej po jego plecach zaplatając palce na jego karku i dotknąwszy nosem jego małżowiny szepnęła z dziwnym chłodem: - A co to za szantaż emocjonalny, Cassius. - nie dziwota, że zrobiło mu się zimno, powiedziała to tak wyrachowanym tonem, że sama poczuła, jak jej twarz kostnieje. Puściła go ze strasznym trudem, bo nie miała w głowie nic innego jak palącą ochotę go przytulać i chwyciła w rękę tego głupiego pączka, o którego Swansea najwyraźniej gotów był rozpętywać kolejną batalię Zrobiło jej się nagle tak gorąco ze złości, że aż wstała i szarpnięciem zerwała okalające jej buzię szalikowe zwoje. - Twoja strata. - dodała jedynie i choć zebrało jej się na rzyg - trudno powiedzieć, czy z powodu konieczności jedzenia, ze złości czy z poczucia jakiejś kuriozalnej zdrady tym manipulacyjnym gównem, które odstawił - zjadła go w kilku kęsach. Pochyliła się potem, odstawiając kubek na ławkę i nabrała w ręce śniegu by je obmyć z lukru i czekolady. Nie używał tych słów. Nigdy. Ani w żartach ani w złości, słowo na "k" z jego ust nie padało, nawet w kontekście rzeczy, które lubił robić nad wszystko inne. I teraz? W takim miejscu? W temacie zasranych, czekoladowych pączków? Teraz to mówił? - Bardzo smaczny. - dodała zaciskając zęby i wycierając dłonie o płaszcz. Tak bardzo piekła ją dupa o to, a jednocześnie tak bardzo chciała go przytulić, że zacisnęła palce na kościstych kolanach i spojrzała w głąb placyku centralnego. Obiecała mu, że zrobi wszystko, żeby było dobrze. Obiecała. - Mają też czapki ze świstaków. - dodała, choć płatki nosa zadrżały jej niebezpiecznie, zdradzając, że jakąś emocje w sobie tłumi. Tylko jaką? Niby tacy sobie bliscy, a wciąż niedorobieni w kwestii rozumienia własnych emocji.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Paradoksalnie on nie czuł się w żaden sposób zaskoczony jej zachowaniem. Czyż nie robiła tak już tysiące razy? Czyż nie widział jej już takiej wściekłej, chociaż nigdy nie rozumiał o co jej chodzi? Teraz dała mu sporą wskazówkę, ale to wciąż nie rozwikłało tej plątaniny dzikich myśli kręcących mu się pod czaszką. Że niby ją to ruszało? Że czuła się szantażowana? Jakoś ciężko było mu w to wszystko uwierzyć i skłonny byłby nawet jakoś to obejść, spróbować zignorować, gdyby na szali nie było tak wiele. Zamiast tego zdradziecko uniósł brodę wyżej i zmrużył oczy w jedynej reakcji na jaką było go stać poza zaciśnięciem dłoni. Wściekł się na nią za tę reakcję chyba nawet bardziej, niż ona na niego, ale on zdołał się pohamować chyba pierwszy raz odkąd się poznali tak wprawnie, że tylko po dzikim błysku w jego oku można było zgadywać, ze w rzeczywistości jakoś go to obeszło. - Świetnie - podsumował tonem absurdalnie wyciszonym, chociaż wewnątrz aż zagotował się od słów, którymi cisnąłby jej w twarz za tę impertynencję. Kochał ją najmocniej, kiedy była skłonna mu ulegać, nawet gdy tak ją drażnił i tylko to łagodziło go teraz na tyle, aby w istocie nie odwrócić się na pięcie i nie wrócić do resortu, chociaż miał na to ogromną ochotę. Mógł ją zahipnotyzować, poszłoby mu łatwiej. Nie podejrzewał jednak, że obraża się o jedno proste słowo, którego on nie byłby w stanie użyć w okolicznościach poważniejszych, niż w batalii o pączka. Już podczas rozmowy z Elaine prawie się nim udławił. Twarzą w twarz z Diną chyba padłby trupem jeszcze zanim dokończyłby zdanie. - Ale ja nawet nie spróbowałem. - Zdołał tylko wydusić spomiędzy zaciśniętych zębów i jego najszczersze modlitwy do cierpliwości się opłaciły, bowiem nie brzmiał tak jakby chciał jej oderwać głowę i zepchnąć z urwiska. Udało mu się przybrać ton, jakby faktycznie żałował, że pączka nie spróbował, a potem wstał, chociaż trochę zbyt gwałtownie. Poszedł w jej ślady i oczyścił palce z czekolady. - Po co mi czapka ze świstaka? - Zapytał, niby to obojętnie, jakby to było jakieś koszmarne głupstwo. Tylko, że w jego opinii zwierzęta nadawały się wyłącznie do tego, aby robić z nich czapki i ona doskonale musiała zdawać sobie z tego sprawę, jeżeli kiedykolwiek widziała Swansea na opiece nad magicznymi stworzeniami. Skrzyżował ramiona, bo nie był jeszcze gotowy na to, aby jej dotknąć. Nie po tym przedstawieniu. - Kupię taką Tobie. - Oświadczył i postąpił o dwa kroki naprzód, aby skrócić dystans pomiędzy nimi i być może pójść wreszcie do tego sklepu. Stanął trochę za blisko, a sposób w jaki spojrzał jej w oczy jasno zdradzał co by jej zrobił, jakby miał teraz pod ręką kawałek dobrego sznurka.
To była norma, on mówił coś, co ona rozumiała opacznie - odpalała się jak kretynka, co odpalało jego, bo nie wiedział dlaczego tak wybucha. Wszystko wokół trawiła pożoga, na zgliszczach smętnie kwiliły małe kocięta, a oni, umorusani popiołem dochodzili do wniosku, że następnym razem trzeba chyba trochę inaczej. Wyprostowała się i wsadziła ręce w kieszenie, a końcówki szalika zawachlowały za jej plecami jak wielkie, koślawe skrzydła pociągnięte lekkim podmuchem wiatru. - Mówisz "zjedz cały" to zjadam cały. - wzruszyła ramionami wpatrując się w niezwykle interesującą rynnę na budynku po przeciwległej stronie ulicy- Jak chcesz, to Ci kupie drugiego, ale przecież nie chcesz. - cierpki posmak pojawił się w jej buzi, a zwiastować mógł albo zbliżające się torsje, albo usilną próbę nie dodania czegoś równie chujowego o tym, czy on kocha ją. Miała jednak wrażenie, że takie przepychanki słowne są bezcelowe i choć pączek ciążył jej w brzuchu, czuła powoli, jak żołądek zszokowany taką ilością konsumpcji zaczyna ściągać krew do brzucha by sobie z tym wyzwaniem poradzić. Serce zaczęło jej szybciej pracować, a ona sama westchnęła ciężko. - Chcesz jakiegoś pączka? - zapytała spoglądając w jego twarz i zaciskając ręce w kieszeniach. Obiecała. Obiecała. - Po prostu powiedz. Milczała na pytanie o czapkę świstaka. Szarzy ludzie, plebejusze mówili na to "pamiątki", ale Cassius chyba rzeczywiście nie miał co wspominać z tego wyjazdu. Gdy się z nią zrównał podniosła na niego wzrok, tak jak zawsze, absolutnie bez lęku i z pewnym słabowitym wyzwaniem czającym się na krawędzi powiek, figlującym wraz z wiatrem pomiędzy jasnymi rzęsami. Znała jego spojrzenie, widziała je przecież nie pierwszy raz, chciała być zła czy nie chciała być zła, jej usta samoczynnie wygięły się w nieco ironiczny, ale trochę wyzywający uśmieszek, jakby mu rzucała wyzwanie. Nic nie dodała, wyciągnęła ręce z kieszeni i złapała jego splecione na piersi przedramiona. - Przytul mnie. - zażądała- W tym pączku coś było. - to by było idiotyczne, gdyby ze swoją pasją do dziwnych eliksirów nie umiała poznać potrzeby wygenerowanej magicznymi składnikami.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Z początku nie odpowiedział, jakby chciał pozwolić tym słowom na nabranie wystarczającej mocy. Oczywiście, że nie chciał, już od samego początku chciał wziąć te pączki tylko i wyłącznie dlatego, że to ona je zaproponowała. Jednakże ten mężczyzna nie urodził się w erze kompromisów i oboje dobitnie zdawali sobie z tego sprawę. Gdyby kiedykolwiek był w stanie powstrzymać się zanim po ciosie nożem miotnie kolejnym, może mógłby jeszcze wycofać się z tych słów. W brzuchu zawrzała mu gorzka żółć, gdy stali tam na chłodzie jak ten durny Cassius i gąska Dina, mierząc się spojrzeniami jak bokserzy w ringu. Odpuścił pierwszy. Kiedy spojrzała mu w twarz, odważnie odwrócił wzrok ściągając wargi i czując jak serce bije mu mocno. Z początku nie zrozumiał dlaczego. - Nie chce. - Przyznał się, ale nie był jeszcze gotów na to, aby rozwijać przed nią tę myśl i aby dzielić się obawami, z jakimi dla niego wiązało się jedzenie. To była jego klatka, którą samodzielnie musiał potraktować specjalnym kluczem, a na to w tym momencie nie było miejsca. - Ja też zjadłbym go dla ciebie. - Powiedział po chwili zdecydowanie potrzebnej mu ciszy. Związał potem usta w węższą linię, bo chociaż gniew go nie opuszczał to to wyznanie wyślizgnęło się z niego jakby mimochodem. Zjadła dla niego pączka, on zjadłby dla niej. Nie był w stanie ująć tego w swoim ptasim móżdżku inaczej, a chociaż uczucia jakie się z tym wszystkim wiązały były lustrzane to on bał się ich bardziej, niż ognia. Nawet pomimo świadomości, że ona… czuła do niego coś takiego. Martwił się wciąż, że tak jak przed chwilą strzeli w niego ostrymi słowami za to, iż i on czuł cokolwiek, chociaż częściej bywał raczej tępym golemem. Przytulił ją, nic mu nie pozostało. Mało tego, nachylił się nad nią, aby zmyć ze swoich ust te słowa. Słowa, które drapały go w przełyk i gardło, chociaż do „kocham” było im daleko jak stąd do Australii. Naruszyły jego pewność siebie, desperacko spróbował ją więc odzyskać. Ukąsił ją w usta, gdy natarł na nią w pocałunku, a potem równie szybko jak ją pocałował tak prędko się cofnął i… wziął ją na ręce. Uważał, żeby nie poparzyła go kawą, więc zrobił to całkiem powoli. Jednak i tak uniósł jej nogi, jakby nic nie ważyła i przytulił do swojej piersi. - Dobrze, że ty go zjadłaś. Ja mógłbym paść trupem od jeszcze jednej porcji magii. - Dodał, napierając dłonią na jej plecy, aby nie patrzyła mu teraz w twarz. Czuł, że nie potrafi nad nią zapanować, gdy równie nagle jak się pojawił opuścił go gniew. - Chodźmy już, zimno tu. - Szepnął i zabrał ją w kierunku sklepu jak lalkę, za nic mając sobie śliski chodnik. Kiedy dotarli do sklepu, wziął kilka drobiazgów, z którymi zaskakująco krył się przed Diną. Mówił, że pokaże jej później. Skoro tak, czy powinna była się z nim sprzeczać?
A ona, mając ledwie garstkę komórek mózgowych, nawet nie wpadła na to, że on tu w ogóle przyszedł tylko dla niej. Że on te pączki tylko dla niej. Że przez ten śnieg tylko dla niej i kawę też tylko dla niej. Kiedy czekała na jego odpowiedź starała się nie wywoływać presji swoim oskarżycielskim spojrzeniem. Nie miała najmniejszych trudności w zaakceptowaniu jego braku apetytu, może dlatego tam bardzo kuło ją w boku, że on uparcie filuje na jej poczynania gastronomiczne. Oczywiście nie pomyślała o tym, by przyrównać w głowie fakt, że Cassius był wysportowany, a nie zagłodzony - czego nie mogła powiedzieć o sobie samej. I tak jak jemu wymsknęło się spomiędzy związanych w ciasną linkę ust to krótkie wyznanie, tak ona odruchowo, zanim zdążyła się nad tym zastanowić, odpowiedziała: - Wiem. - będąc sama zaskoczoną, że to powiedziała. Bo przecież nie wiedziała, a jednak ucisk pod mostkiem sugerował jej, że tak. Kiedyś przyjdzie do niej mądrość, ale jeszcze nie dziś. Teraz mogła ufać tylko swojej intuicji i retrogradacji Merkurego. Kiedy widziała w nim wroga jedynie wzmacniała poczucie separacji i odosobnienia, a jej serce się zamykało, bo nie można kochać, kiedy uznaje się kogoś bliskiego za przeciwnika - a to przecież serce jednoczy. Uczucia, których w ich obojgu było mnóstwo. Rozum, mózg dzieli bo sam jest podzielony, prawa półkula i lewa, serce zna tylko środek, całość, łączy wszystko w jedności. Pozwolić sobie więcej, częściej na takie uchybienia, żeby się wymsknęło, żeby niechcący coś powiedzieć i nie wstydzić się tej przypadkowości. Serce jednoczy mózg jeśli da się mu na to sposobność, tak długo jak tkwiła w bezmyślnej, bez emocjonalnej analizie - prawdziwe uczucia nie mogły dojść do głosu. Łatwiej stawiało się stary, wysłużony i dobrze znany ostrokół niż zapraszało do swojej wioski. Każde z nich karmiło się lękiem związanym z tą relacją, trudno im było uwierzyć w to, że ktoś może być zainteresowany nimi, że to może być prawdziwe, że komuś może zależeć. A jednak w swojej głupocie synchronicznie walili głową w ten sam mur, po to tylko, by w takich przebłyskach zobaczyć, że tego muru nie ma. Dała się, wielkodusznie, pocałować, ale to dopiero wzięta w ramiona poczuł prawdziwie ekstatyczną przyjemność Pączkowe nadzienie wyzwoliło tak potężne sprzężenie zwrotne serotoniny, że aż westchnęła mu do ucha obejmując go ciasno. Oczywiście miała uwagi co do jego stanu zdrowia i tego, czy na pewno czuje się wystarczająco dobrze, żeby targać takie ciężary bez powodu - finalnie jednak dotarli do sklepu. Dina rozejrzała się z namysłem po lokalu i wcale niespecjalnie w wielkiej tajemnicy wybrała kilka drobiazgów. Potem wrócili do resortu.
2 x zt
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Miała przemożną ochotę przejścia się w umówione miejsce w towarzystwie swojego akromantulowego patronusa, ale to chyba byłoby trochę zbyt aferogenne, więc uznała, że pajęczy psikus zostawi sobie na jakąś inną okazję. Ostatnim razem, kiedy się widziały, nie miała jeszcze patronusa. Czy może - nie potrafiła wyczarować go, a już z pewnością nie w pełnej, wykrystalizowanej formie. Aktualnie niewiele w kwestii umiejętności się zmieniło, ale jednak przynajmniej poznała się ze swoim szczękoczułkowym paskudem twarzą w twarz. - Dina. - przywitała się z towarzyszącym jej roześmianiem zarówno na spotkanie z Harlow, jak i jej okutaną warstwami ubrań sylwetkę. Wyglądała bardziej, jakby wybierała się na poszukiwania Yeti aniżeli na spotkanie z gryfońską przyjaciółką na kawę i ciacho, jednak Davies, która w tej kwestii wcale nie była wiele lepsza w swoim szaliku i czapce, doskonale ją rozumiała. - Co tu marzniesz, wejdźmy gdzieś. - ruchem głowy wskazała najbliższy budynek, który okazał się jakąś bodajże cukiernią, czy innym stoiskiem ze słodyczami. Wystawianie się na ten mróz raczej nie należało do najbardziej wskazanych pomysłów, a Moe przecież w ostatnich tygodniach stała się niezwykle odpowiedzialną nastolatką. Choć może to widmo zakazu meczowego łaziło za nią i blokowało niemądre i ryzykowne pomysły. - Niezłe masz ptaszysko. - pochwaliła zaczepnie jej patronusową kurę, nie mogąc opędzić się od potrzeby rzucania jakichkolwiek słów. Być może była to oznaka, że potrzebowała się wygadać. Albo chęć sprowokowania Ślizgonki do snucia opowiadań?
Talia L. Vries
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Wisiorek z wiecznie kwitnącym, pachnącym asfodelusem.
Musiała przyznać, że pływanie dobrze jej zrobiło. Woda zawsze zabierała ze sobą złe myśli, topiąc je na dnie. Prawie udało jej się wypchnąć ze świadomości sytuację z tym cholernym urzędasem, który postanowił dorobić sobie na jej pracy na boku. Prawie znowu się uśmiechała beztrosko, korzystając z upragnionego urlopu. Postanowiła, że następnego dnia skorzysta ze świstoklika do Londynu i spotka się tam z kilkoma osoba, więc dzisiejszej nocy równie dobrze mogła sobie odpuścić. Chociaż na moment. Tak też właśnie uczyniła. W końcu, hej, czy jest lepszy sposób na spędzanie wieczoru niż podtapianie Dominika Rowle’a na publicznym basenie? Hell no. Zaczynała się czuć w jego towarzystwie o wiele swobodniej, jakby cała ich przeszłość rozmywała się w senne wspomnienie, które niby ma się gdzieś na końcu języka, już, już się je łapie i… nagle znika ono, jakby nigdy go nie było. Może naprawdę było im to potrzebne? Tak spotkać się po latach, na obcym gruncie, spojrzeć na siebie świeżym spojrzeniem, odseparować się od tych wszystkich emocji. Dokładnie to miała w głowie, gdy chlapała w niego wodą, nie zważając na to, że zdecydowanie mu się to nie podobało. Chyba. A może się krzywił, bo nic nie widział? Tak czy inaczej spędzili na basenie trochę czasu, dopóki zgodnie nie stwierdzili, że powoli zaczynają konać z głodu. Szczerze mówiąc, jeszcze kilkanaście minut i Lia pewnie rozważałaby, czy za zjedzenie człowieka na długo zamknęliby ją w Azkabanie.
Centrum miasteczka pachniało… pączkami. Zapach ten unosił się w powietrzu, łapał Cię za nos (i serce) i wodził za sobą, dopóki nie dotarło się do straganu obłożonego słodkościami. Dziewczyna nie była jakąś wielką fanką słodkości, ale teraz śliniła się, robiąc oczy wielkie jak galeony. Jak małe dziecko pociągnęła Dominika za rękaw, starając się przykuć jego uwagę. - Paaatrz. – Zaczęła cichutkim głosem, oblizując usta. – Czy nie są piękne? Zobacz jak się błyszczą. – Wciąż nie puszczając chłopaka, wolną rękę wysunęła w stronę tac, by opuszkiem palca zebrać nieco płynnego lukru. Ten przylepił się jej do skóry i chociaż przez chwilę chciała go oblizać, to zamiast tego dotknęła swojego towarzysza w nos. Ot tak. – O, teraz Ty też jesteś piękny. – Zaśmiała się, pokazując mu język i szybko zniknęła po drugiej stronie straganu, bojąc się, że jej odda i wytarmosi jej twarzą tacki z ciasteczkami. Na początku nie spuszczała z niego wzroku, krążąc po przeciwnej stronie bazaru za każdym razem kiedy Rowle próbował do niej podejść, ale w końcu pączki tak przyciągnęły jej uwagę, że zatrzymała się w miejscu, prawie się śliniąc na ich widok. Wokół zebrało się mnóstwo ludzi, którzy zanurzali zęby w mięciutkim cieście z cichym odgłosem podekscytowania. Mlaskali i mlaskali i ona też chciała do nich dołączyć, więc w kieszeni płaszcza odnalazła monety (przy okazji trafiając dłonią na małe zawiniątko, które postanowiła zachować na nieco później). Pomachała na sprzedawcę, prosząc o pączka z białą czekoladą i po chwili trzymała już go w dłoniach, szczerząc się jak dzieciątko.
Otworzyła usta, by po chwili zamknąć je ponownie, nie wypowiadając nawet słowa. Przytknęła palec wskazujący do warg, kręcąc nimi to w prawo, to w lewo, dając sobie chwilę na zastanowienie. - Właściwie to nie - przyznała, uśmiechając się przy tym szeroko, nawet jeśli wciąż była na siebie zła. Są rzeczy, którymi nie powinna dzielić się ze światem zewnętrzny; słowa dotyczące obitych czterech liter mimowolnie opuściły jej usta. Słysząc pytanie dotyczące blaszanej trumny, samo jej wspomnienie wywoływało u Oliv odruch wymioty i gule w gardle; przełknęła ją, układając usta w cienka linię. - Nie ma pasów, jest bardzo wysoko, a w dodatku one się rozpadają. Radzę nie ufać słowom tamtego Włocha. Ledwo przeżyłam dotarcie na szczyt. - ostrzegła go, mając nadzieję, że porzuci on myśl o przejażdżce gondolą. Szkoda byłoby gdyby taki słodziak nagle stracił życie, a ona nie mogłaby nacieszyć się jego widokiem. Być może było w tym coś egoistycznego ze strony Gryfonki, jednak w gruncie rzeczy chciała dla niego dobrze, nieprawdaż? Gdyby Callahan potrafiła czytać w myślach zapewne zdziwiłaby się, że Jeremy wspomina o Boydzie, od razu łącząc to imię z własnym bratem, a poziom jej wkurzenia na jego osobę nagle sięgnąłby średniego stopnia - bo jakim cudem ona dopiero dziś przez przypadek ma okazję poznać tego słodziaka, skoro Boyd zna go już od jakiegoś czasu? Westchnęła po raz kolejny, skupiając na brunecie swoje spojrzenie. Niebieskie tęczówki lśniły od nadmiaru emocji, które wręcz rozsadzały Oli: radość, rozbawienie, odrobina złości na własne zachowanie, lecz żadna z tych emocji nie mogła przyćmić uwielbienia dla jego osoby. Zmarszczyła brwi w subtelnej oznace irytacji, gdy chłopak przedstawiając się jej patrzył w zupełnie innym kierunku. Na koniuszku języka miała: "halo, tu jestem, oczy mam tu", jednak ugryzła się w język, nie chcąc jeszcze bardziej się przed nim kompromitować. W planach miała zrobić na nim wrażenie w zupełnie inny sposób. Mimowolnie odwróciła głowę do tyłu, próbując wzrokiem odnaleźć stoisko z wspomnianymi pączkami. Oblizała usta, również nabierając ogromnej ochoty na pączki, dlatego bez wahania ruszyła za Jerrym, który mimo słabego pierwszego wrażenia jakie na nim zrobiła, oglądał się za nią. Kiedy to do niej dotarło, uśmiechnęła się szeroko, jednak nie próbowała zrównać z nim kroku - wciąż trzymana w dłoniach gorąca czekolada uniemożliwiała jej szybkie pokonywanie odległości. Do stoiska dotarła, gdy brunet zatopił zęby w słodkim okręgu. - Też poproszę jednego - powiedziała, sprawdzając czy ma przy sobie odpowiednią ilość monet. - Wyglądasz jak małe dziecko - oznajmiła rozczulając się nad nim - Ale i tak jesteś słodki. Potrzymaj - dodała, wciskając mu swój kubek z gorącą czekoladą, a ona zamiast niego w obie dłonie chwyciła ciepłego pączka, starając się odgryźć taki sam kawałek jak chłopka; prawie się jej to udało. Przymknęła oczy, czując jakby w ustach miały miejsce małe wyładowania - eksplozja smaków, a każdy kolejny, który odczuwała z każdym rozgryzieniem wywoływał u niej coraz więcej szczęścia. - Mmmm - zamruczała pod nosem, nie zdając sobie sprawy z tego, że biorąc tak dużego gryza - ubrudziła się. - Masz zamiar zjeść je wszystkie sam? - zapytała, patrząc na trzymane przez chłopaka pączki. Były tak dobre, że była gotowa poświęcić swoją figurę i pomóc mu w pozbyciu sie mięciusich smakołyków.
Kostka: 3 Efekt: PĄCZEK "SZCZĘŚCIE" - jaki jest Twój zapach amortencji? Jeśli to możliwe właśnie przełożył się on na smak pączka. Mało tego. Przez Twoje następne 4 posty (nie muszą być w jednym wątku) wypełnia Cię szczęście, zupełnie jakbyś zażył porcję eliksiru Felix Felicis (w ciągu 4 postów zyskujesz prawo do przerzutu kostki).
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
Największym szczęściem tego wyjazdu, było to jak dobrze zostali dobrani do pokoju. Co prawda trochę jej było przykro, że w wolnym czasie nie miała aż tak wielu powodów do spotkania się z Aleksandrem, ale nie szukała go po całym kampusie. Miała wrażenie, że między nimi coś się zmieniło z chwilą, kiedy jej szukająca na boisku kopnęła szukającego Krukonów. Cóż, kto jak kto, ale Alexander powinien zrozumieć niechęć April do odejmowania punktów własnym podopiecznym, a sam ban meczowy był bardzo ostrą karą jak na jej gust. Nie zastanawiała się zbytnio nad rozmieszczeniem ludzi w pozostałych pokojach - po prostu nie interesowało jej to. Skoro dyrekcja Hogwartu przyzwoliła na takie a nie inne połączenia (już nie wspominając o tych powalonych podwójnych łóżkach) to ona, mimo wszelkiego dyskomfortu nie zamierzała znowu podnosić larum. Skoro takie zachowania były akceptowalne, to nie chciała być jedyną osobą, która się buntuje. Kiedy Joshua zaproponował jej wyjście do miasteczka, praktycznie od razu się zgodziła. Nie chciała siedzieć w pokoju, nie miała ochoty na narty, a spa sobie zostawiła na koniec. Spacer na zakupy i jakąś kawę wydawał jej się więc idealnym rozwiązaniem. Oczywiście musieli poruszyć tematy okołouczniowe. Nic dziwnego, po tym co się na tym wyjeździe odwalało. Miała nadzieję, że jej podopieczna nie będzie miała aż tak bardzo za złe jej tego wszystkiego co się wydarzyło. - Wiesz co, Niamh to trudne dziecko, nie chcę zbyt szybko do niej podchodzić, żeby jej jeszcze bardziej nie zirytować. Ten bludger to był odruch, a wyszło, jakbym się na niej mściła. Chciałam jej cofnąć ten zakaz meczowy przed samym meczem, tak samo jak w mugolskich więzieniach się uwalnia więźniów za dobre zachowanie, ale jak nie zobaczę żadnej poprawy to nie będę miała ku temu warunków. - Wyrzuciła z siebie szybkim tonem. Jak znajdowała się z osobami, które bardzo lubiła to ciężko jej było zatrzymywać te tyrady. Nie lubiła karać uczniów, ale tym ostatnio w głowie były tylko skrajnie nieodpowiedzialne i niebezpieczne zachowania, nic dziwnego, że i kary były coraz ostrzejsze. Zabieranie punktów już na nikogo nie działało, kiedy jeden z domów wysunął się na tak silne prowadzenie. Centrum miasteczka może nie było jakieś ogromne, ale miało swój urok. April rozejrzała się z ciekawością po wystawach. Ciekawe czy Joshua da się potem skusić na krótkie zakupy? Na razie miała wielką ochotę na herbatę, a zapach słodkich pączków rozchodził się wszędzie, co jeszcze bardziej pobudzało chęć rudowłosej na jakąś przekąskę. - Nie rozglądałam się jakoś szczególnie w okolicy. Jasnowidz przy skale? Brzmi jak bujda, ale raczej nie do sprawdzenia. Nie jesteś w stanie wywnioskować czy ktoś serio ma wizję, czy jest tylko doskonałym aktorem, szczególnie kiedy nie jest już dzieckiem. - Wzruszyła ramionami. Była ciekawa czy Josh pamięta, że ona sama miała podobny dar. Nieczęsto mówiła o tym komukolwiek jednak w latach szkolnych nie umiała tak dobrze kontrolować swoich umiejętności. No i nie zawsze da się powstrzymać wizje czy przewidzieć, że taka będzie miała miejsce. - A dlaczego pytasz? Przewidział ci coś nie po twojej myśli? - Spojrzała do góry szczerze zaciekawiona. Zawsze mogła się upewnić czy słowa wieszcza były prawdziwe, jeżeli to miałoby uspokoić jej kolegę. - Nie wiem w sumie, też nie zostawałam w Hogwarcie na wolne. Wydaje mi się, że wyjazdy to są dopiero od jakiegoś czasu i jak my chodziliśmy do szkoły to ich nie było, ale nie chcę cię okłamać, bo po prostu nie wiem. Ale fakt, jest super. - Odpowiedziała swojemu kompanowi w trochę nie takiej kolejności (bo pytanie o jasnowidza było dla niej ciekawsze i dlatego od niego zaczęła), po czym spojrzała w tę stronę co jej kompan i dała się pociągnąć do stoiska. Z uśmiechem spoglądała jak Walshowi świecą się oczy na widok słodkości, kiedy ten kupował pączka z czekoladą. Ona z zaciekawieniem sięgnęła po takiego bardziej klasycznego, wzięła też kilka do pokoju dla Hala i Dave'a. Zapłaciła za wszystko różdżką, po czym rozejrzała się, żeby znaleźć wolną ławkę, na której będą mogli zjeść wypieki jak normalni ludzie, a nie stojąc przy stoisku.
Annabell czuła się nieswojo. Po wydarzeniach na stoku nie miała ani ochoty już zjeżdżać na czartach, ani siedzieć w resorcie, chociaż ten oferował najróżniejsze atrakcje. Nie mogła się zmusić, żeby skorzystać z masażu tudzież innego zabiegu, musiała odetchnąć. Niewiele pamiętała z tamtego wypadku, ale powiedziano jej, że sądziła, iż jest swoim bratem i nikt nie mógł jej przemówić do rozsądku, że przecież to absolutnie nie jest możliwe. Nie potrafiła lepiej nazwać uczucia, które ją przepełniało niż skrajna dezorientacja. Pamiętała jedynie, że zgubiła na niebieskiej trasie Laurel i zaczęła jej szukać, a potem? Potem same luki z małymi przebłyskami, pamiętała bowiem zderzenie z drzewem, później jednak wielka pustka, co doprowadzało ją do szału. Cieszyła się jednak, że mimo swojej niedyspozycji zdołała pomóc przyjaciółce i nic większego się nie stało. Czuła się też niesamowicie głupio, nie potrafiła sobie nawet wyobrazić jak to wszystko musiało wyglądać, z jednej strony naprawdę groteskowo, podobna do swojego brata nie była, a mimo to wszystkim wmawiała, że nim jest; z drugiej jednak dla innych osób musiało to być naprawdę niepokojące, a w szczególności dla Dominika, który widział jej bliskie, bardzo bliskie, spotkanie z drzewem i to jemu pierwszemu powiedziała, że nazywa się tak jak swój brat. Pokręciła głową na swoje rozmyślania i postanowiła od nich uciec. Szła przez centrum miasteczka, opatulona w ciepłą, puchową kurtkę i wielki szal, przypominający bardziej koc niż część garderoby. Westchnęła cierpiętniczo, kiedy zorientowała się, że wciąż próbuje sobie przypomnieć swoją mentalność w tamtych chwilach. Było to zwyczajnie bezcelowe i powinna się pogodzić z faktem, że szczegóły pozna tylko dzięki słowom Dominika i Laurel, chociaż naprawdę jej się to nie podobało. Dostrzegła podczas swojej wędrówki donikąd stoisko z pączkami, co sprawiło, że się lekko uśmiechnęła. Podeszła bliżej i rozpoznała dziewczynę, stojącą przy słodyczach. Choć rozpoznała zdaje się być nieco zbyt dużym słowem. Zorientowała się bowiem, że nawet nie zna jej imienia, chociaż pewna była, że również przyjechała na ferie i nawet miewają wspólnie zajęcia w Hogwarcie. Przystając obok niej, zmusiła się do szerszego uśmiechu. – Dobre są? – zapytała, chcąc tym też zagaić rozmową, potrzebowała oderwać się od własnej głowy, a konwersacja o niczym, dawała dobrą perspektywę.
Wybrał się na spacer w samotności - miał dość przeładowania bodźcowego, które było związane z tak dużą ilością ludzi w resorcie. Jego kuzynostwo zostało porozmieszczane w innych pokojach, a on nie miał zamiaru ich szukać. Coś tam słyszał o wyjeździe Pandory, jednak nie od sprawdzonego źródła, a skoro Elijah sam nie chciał spędzić z Gabrielem popołudnia i wszystkiego mu wyjaśnić, to on sam także nie miał zamiaru naciskać i być może jeszcze zmuszać swojego kuzyna do rozmowy. Fakt, nie przepadał za Czeszką, nie chciał widzieć Elio z nią za rękę, jednak widok od którego serce pękało jeszcze bardziej to widok blondyna ze złamanym sercem. Gabs nie wiedział jak kuzyn to przeżywał, wolał jednak nie napatoczyć się w nieodpowiednim momencie dlatego większość ferii spędzał z Etką, która teraz gdzieś zniknęła. Przysiadł na ławce dość wcześnie rano i zaczął pisać. Wylewał z siebie wszystko, co leżało mu na sercu i nawet nie zwracał uwagi na to, czy jest to poprawny wiersz. Musiał się wyzbyć tego, pozbyć się wszystkiego co mąciło mu w głowie, a poezja działała lepiej niż myślodsiewnia. Nie zwracał uwagi na to jak wiele czasu spędził na ławce, na to, że jego policzki zaróżowiły się z zimna, a ręce pewnie były chłodne jak lód. Z amoku wybił go dopiero zapach pączków i burczący brzuch, który uświadomił go, że jest głodny. Podniósł swoje zgrabne pośladki z ławki, tylko po to, żeby wybrać jakiś przysmak i wgryźć się w niego jeszcze zanim ponownie zajął swoje miejsce. Nawet nie zwrócił uwagi na ludzi dookoła, dlatego zdziwił się, kiedy usłyszał jakieś słowa kierowane w jego stronę. Odwrócił głowę i uniósł jedną brew, po czym rozejrzał się czy ktoś przypadkiem nie stoi obok. - Czemu to miałoby mieć w sobie jakąś część Cromwella, do jasnej avady? - Zapytał, jednocześnie rumieniąc się mocno, bo przekleństwo nie było częścią tego, co chciał powiedzieć. Czyżby znowu napatoczył się na jakieś magiczne słodycze?
Widmo gondoli zostało doprawione rdzą, brakiem pasów, starością i ogólnie nieprzychylnymi cechami, które zmazały z jego ust pełen ekscytacji uśmiech. - Niech mnie avada, skoro tak to chyba muszę przemyśleć sprawę. Czyli gondole to beznadziejne miejsce na randki. Dzięki za info. - skinął Olivii głową w podziękowaniu i zapamiętał sobie, aby zmodyfikować przyszłe plany. Co prawda randek i tak nie planował, ale przecież musiał wciąż zgrywać się w oczach innych, że dalej jest casanovą, co podrywa każdą dziewczynę, która akurat wpadnie mu w oko. - Wypraszam sobie. - oburzył się na dosłownie kilka sekund wszak dzieckiem nie był, a na jedzenie będzie się cieszyć nawet będąc statecznym panem po czterdziestce. Jak można nie kochać jedzenia, skoro w dodatku było słodkie, rozpływało się w ustach i zachwycało kubki smakowe? Uniósł brwi i się nieco głupio wyszczerzył, gdy nazwała go drugi raz słodkim. Skoro tak uważa to nie będzie wyprowadzać jej z błędu. Przytrzymał posłusznie jej kubek, a chyba nie wiedziała czym to się skończy. Przełknął kęs pączka i upił słodkiej czekolady, po prostu częstując się nią bez zapytania. Nie uważał to za coś złego wszak nie potrafił przeciwstawić się swojej zasadzie - ktokolwiek daje mu jedzenie, to musi się liczyć, że zostanie ono pochłonięte. Jeremy nie potrafił "przytrzymać", jeśli to słodko pachniało i wołało jego kubki smakowe. - Jasne. Nawet więcej. Nie jadłem obiadu to akurat będzie w sam raz. - dokończył kolorowego pączka i aż nabrał powietrza do płuc, gdy dostał zastrzyku energii. - Uooou, ten pączek dał mi niezłego kopa. Czyżby był tam eliksir euforii? Zajebiste. - przestąpił z nogi na nogę, bowiem nie potrafił już ustać w miejscu. Cały czas podrygując w miejscu sięgnął po zwyczajnego pączka i też się nim zajął kilkoma kęsami. - Chodźmy tam usiąść, będzie wygodniej szamać. - wskazał na jakąś ławeczkę nieopodal, gdzie się również skierował. - Nie mów, że jesteś jedną z tych dziewczyn, co po jednym pączku są przejedzone. - popatrzył na nią nieco dłużej, ale nie była tak chuda jak powiedzmy Dina. Powinien chyba zabrać jej kilka pączków i ją utuczyć. Niech zna jego dobre serce, wszak Dunbar nie lubi dzielić się jedzeniem. Odstawił kubek z gorącą czekoladą między nich i pochłaniał jednego pączka za drugim, a faktycznie cieszył się przy tym jak dzieciak. Dodatkowo rozpierała go energia i nie potrafił dać jej teraz ujścia.