C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Na niewielkie miasteczko przy stoku składa się zaledwie kilkadziesiąt domów mieszkalnych, ratusz, niewielki punkt medyczny i kilka sklepików z żywnością oraz lokalnymi pamiątkami.
Wystawione na sprzedaż: •Kula émotif - kula z cienkiego kryształu, w której znajdują się zaklęte, tańczące płatki śniegu. Podarowana drugiej osobie pozwala podglądać jakie emocje skrywają się w obdarowywującym. Gdy jest to gniew, śnieżynki miotają się szarpane straszną wichurą, gdy radość, wirują tanecznie, gdy smutek roztapiają na dnie bańki. Cena: 20g •Kryształy lumière - ozdobne kryształy pamiątkowe sprzedawane po dwie sztuki. Po potarciu jednego o drugi zaczynają jarzyć się jasnym, błękitnym światłem. Cena: 16g •Lodowy smok - ruchoma, odwzorowana w najmniejszym detalu figurka kolekcjonerska, gratka dla każdego kto pragnie zdobyć komplet smoków z całego świata. (+1pkt ONMS) Cena: 50g •Le nuage - chmura w butelce. Piękny kremowy cumulus zaklęty w butelce obrazujący dokładnie stan zachmurzenia nieba jaki panuje nad szczytem górskim. Obserwuj wielkie burze i łagodne nimbusy przez okrągły rok, wspominając miło spędzone ferie. (+1pkt astronomia) Cena: 40g •Czapka świstaka - noszona na głowie pogwizduje za atrakcyjnymi przedstawicielami płci, która Cię interesuje! Cena: 20g •Kufel z rogu koziorożca - epickich rozmiarów kufel który pilnuje stanu upojenia konsumenta. Gdy przesadzisz z trunkami nie dość, że zaczyna się z niego ulewać to jeszcze beczysz jak prawdziwa koza! Ma wygodny uchwyt by móc go przypiąć do paska. Cena: 20g •Pleciona bransoletka z aleksandrytem - bransoletka ta, starannie wyplatana ze zwykłego rzemyka, ozdobiona niewielkim kamieniem szlachetnym, po założeniu pozwala słyszeć w szumie wiatru prawdziwą muzykę. Cena: 25g •Biały płomień - mały ognik który nigdy nie gaśnie. Przechowywany w eleganckim metalowym pudełeczku z grawerem masywu górskiego służy najczęściej do ogrzewania dłoni podróżującym po górskich ścieżkach lub zwyczajnie by cieszyć oko. Cena: 40g •Etola z piór wieszczka - ekstrawagancka część ubioru i absolutny must-have każdej stylowej czarownicy. Czarne pióra zaklęte są w taki sposób, by ogrzewały odsłoniętą skórę, a właściwości magiczne tych ptaków sprawiają, że noszący te etole wróżbici zdają się mieć jaśniejsze wizje. (+1pkt wróżbiarstwo | +2pkt przy genetyce jasnowidza) Cena: 80g •Bransoletka z wiecznych fiołków - piękny drobiazg biżuteryjny upleciony z alpejskich fiołków, które wieczorową porą migoczą pojawiającymi się o zmierzchu kryształowymi kropelkami rosy. (+1pkt zielarstwo) Cena: 50g •Alpejski garnek - gratka dla zapalonych kucharzy. Pozwala przyrządzić prawdziwie pyszny alpejski ser nawet jeśli nie masz najmniejszego talentu kulinarnego. (+1pkt magiczne gotowanie). Cena: 80g •Medalion lub brelok z szarotką alpejską - szarotka alpejska rośnie zwischen Schnee und Eis czyli pomiędzy śniegiem i lodem; wygląda niewinnie jednak zdolna jest przetrwać w ekstremalnych warunkach. Medaliony i breloki z zaklętą szarotką z czasem wzmacniają odporność i kondycję fizyczną noszącego, a także wyostrzają jego umiejętności magii leczniczej (+2pkt Magia Lecznicza). Cena: 120g •Herbata z Alpejskiej Róży - zaparzona w odpowiedni sposób jest silnym eliksirem miłosnym. Po wypiciu na pięć postów osoba której ją podałeś zakochuje się w Tobie bez pamięci. UWAGA: zbyt mocne stężenie może doprowadzić do tragedii! Jeden zakup = jedna porcja. Cena: 40g
Przechadzała się samotnie po centrum malowniczego miasteczka i napawała się widokiem masywu na horyzoncie. Czas pobytu w resorcie nieubłaganie zbliżał się do końca i Éléonore aż żal było stąd wyjeżdżać. Nie chciała wracać do szarej rzeczywistości. Tutaj było tak pięknie, można było cieszyć się prawdziwą zimą i spokojem. Samo miasteczko także było ciche i spokojne, z przyjemnością spacerowało się wzdłuż głównej ulicy i podziwiało sklepowe witryny. Swansea postanowiła więc, że zajdzie do sklepiku z pamiątkami. Zazwyczaj odpuszczała takie rzeczy, nie przepadała za kupowaniem zbędnych szpargałów wątpliwej jakości. Ale sklep wydał jej się wyjątkowy już w samym progu. Miała ogromny sentyment do gór, chciała jakąś ich cząstkę zatrzymać. Weszła więc do ciasnego pomieszczenia i poczęła rozglądać się na wszystkie strony. Przeszła się wzdłuż wystawy po skrzypiącej podłodze i zatrzymała nagle przed pewnym drobiazgiem, który przykuł jej uwagę. Była to delikatna bransoletka ozdobiona prawdziwymi kwiatami, bodajże fiołkami. Takimi, które kwitną na górskich halach. Uśmiechnęła się pod nosem i poprosiła sprzedawcę o jedną sztukę. Czasem miło zrobić sobie samemu prezent.
Victoria nie czuła się w ogóle skrępowana tym, że odezwała się do chłopaka, którego co najwyżej kojarzyła i nie znała go na pewno bliżej. Nie była tym typem osoby, która chowa głowę w piasek, skoro zatem udało jej się już zwrócić na siebie jego uwagę, dość prędko postanowiła się do niego dosiąść, żeby w spokoju zjeść tego pączka. Poza tym być może całkowitym przypadkiem, jakoś uda jej się do chłopaka nieco przytulić, bo naprawdę miała wrażenie, że jeszcze chwila i ta potrzeba zmusi ją do tego, by rzucić się komuś na szyję. Zabawnie byłoby, gdyby tym kimś okazał się któryś z profesorów, wolała jednak aż tak nie ryzykować i spróbować szczęścia z kimś we własnym wieku, a przynajmniej nieco młodszym, bo nie chciała niepotrzebnie tracić punktów albo uchodzić za jakąś szurniętą wariatkę, która nie umie nad sobą panować. Tak czy inaczej — szybko zajęła wygodne miejsce i spojrzała na chłopaka, po czym mrugnęła do niego, nie jeżąc się aż tak na przekleństwo, bo mimo wszystko jej tata często nie przebierał w słowach, kiedy puszczały mu nerwy, miała jednak wrażenie, że jest to przypadłość typowa dla większości biznesmenów. - Bo musieli wcisnąć w nie jakieś eliksiry. Albo zioła? Może to jakieś paskudne zaklęcia, sama nie wiem, ale chyba widziałeś, jak tajemniczo się uśmiechają, prawda? Nie powiesz mi, że te pączki są całkowicie zwyczajne, bo w życiu nie uwierzę - powiedziała na to, dość mocno rozbawiona, a zaraz później wbiła znowu zęby w smakołyk, czując jednocześnie, jak słodka jest nutella. Zmarszczyła nos z rozbawienia, ale kolejna fala chęci poczucia, choć ociupiny bliskości niemalże powaliła ją na kolana, poruszyła się więc nieznacznie, być może nieco, lekko, lekko, zbliżając się do chłopaka, na którego teraz strzelała rozbawionym spojrzeniem jasnych oczu. - To co? Rośnie mi już broda? - spytała rozbawiona i przymknęła nieznacznie powieki, jakby chciała spróbować upodobnić się w ten sposób do wspomnianego wcześniej profesora. Zupełnie nie przejmowała się tym, że to brzmi niepoważnie, ale chyba tak na nią działała ta cała potrzeba tulenia się do innych, jakby dostała w ogóle jakiejś głupawki, czy czegoś podobnego. Za dużo cukru? Czy może jednak ktoś tutaj płatał im wstrętne figle?
Nie pomogło, a przynajmniej nie do końca. Znacie to uczucie, kiedy bardzo, ale to naprawdę bardzo potrzebujecie zjeść coś co nie do końca jest zdrowe, a to ostatecznie nie daje wam żadnej satysfakcji? Jedynie wyrzuty sumienia, że złamało się słowo dane samemu sobie. Tak też czuła się teraz Nirah, zawieszona gdzieś pomiędzy „o raju, jaki ten pączek pyszny!”, a „cholera, chociaż raz mogłabym sobie odpuścić!”. Zdezorientowana przez te skrajne podejścia do zaistniałej sytuacji przeżuwała powoli. Co jej pozostało poza brnięciem w ten grzeszek? Przecież nie wyrzuci pączka w śnieg, zwłaszcza gdy smakował jak kruche ciastka. Brakowało mu tylko tej chrupkości, ale nie można było mieć wszystkiego. Drgnęła lekko, kiedy czyiś głos odezwał się tuż przy niej. Jej serce zabiło mocniej, szaleńczo starając się złapać rytm, gdy umysł starał się dopasować głos do twarzy. - Hej - rzuciła najpierw, zwlekając z odpowiedzią, gdy zorientowała się, że ten głos ewidentnie należał do kobiety. Prawie poczuła się zawiedziona. Popatrzyła jednak na Annabell, starając się wyszukać w głowie odpowiedniego słowa, które byłoby jej imieniem. Nie miała pojęcia czy się sobie przedstawiały. Nirah miała to do siebie, że czasami zapominała o rzeczach ważnych, zapamiętując za to tysiące bzdur pokroju wiedzy bezużytecznej. Teraz z pewnością pamiętała oczy zagadującej ją dziewczyny. Widziała ją już niejeden raz. Gdzie się poznały? To już była dla niej zagadka. Niemniej, nie przyznała się do tej niepamięci, najwidoczniej nie chcąc zrobić z siebie idiotki i sklerotyczki na wypadek, gdyby faktycznie nawiązały już wcześniej rozmowę o imionach. - Całkiem niezłe - odpowiedziała na jej pytanie, zsuwając palcem do ust odrobinę lukru, która osiadła jej pod dolną wargą. - Te są podobno czymś zaprawione. - Dodała, wskazując ruchem dłoni na pączki z dodatkiem eliksirów. - Na szczęście nie alkoholem. - Kontynuowała i nawet uśmiechnęła się lekko, żeby zaraz zmarszczyć nieco brwi. Coś jej zaświtało. - Zaraz… a to czasami nie wasze? - Zapytała, niechcący korzystając z podejrzliwego tonu. Kojarzyła, że Anna zjawiła się w szkole w tym roku, a że jej akcent nie brzmiał zbyt rosyjsko, drogą eliminacji pozostawało jej jedynie Souhvězdí. Nie wyglądała jednak na rozgniewaną, nic z tych rzeczy. Pytała z ciekawością. Kto wie, może nawet jej rozmówczyni trochę z tych pączków usmażyła!
Pokiwała głową na jego pytanie. Urodziła się jako mała blondyneczka z granatowymi oczami, w których jak mawiała jej mama była odrobiną wieczornego nieba rozciągającego się nad Manosque w chwili gdy przychodziła na świat. Dlatego na wszystkich zdjęciach z dzieciństwa jest małą uroczą blondyneczką z dwoma kucykami albo uroczo zawiniętymi końcówkami. Ale przyszedł koniec szkoły i dziewczyna postanowiła coś w sobie zmienić, a za sprawą swojego kuzyna który ją jak na byłego ślizgona przystało namówił na rudy, stała się wiewiórką i ku zdziwieniu wszystkich i siebie polubiła ten kolor. - Urodziłam się jako blondynka, ale byłam za bardzo podobna w tym kolorze do brata i musiałam coś z tym natychmiast zrobić, więc po skończeniu 7 klasy się farbnęłam- Zaśmiała się i znowu wcisnęła nos w szalik. Robiło się coraz później i coraz chłodniej. Co Theodor lubił?... Spanie. O tak chłopak uwielbiał spać. Wielokrotnie miała (nie)przyjemność budzić go rano i nie było to nic wspaniałego. - Ciężko stwierdzić. Może jakaś kula z sypiącym się w środku śniegiem? O! I wyśle ruchomą pocztówkę rodzicom - Stwierdziła patrząc na chłopaka z zamyśloną miną. Przyglądała mu się przez chwilę, analizując jego słowa a po chwili poderwała się z ławki nie wzruszona jego zaskoczonym spojrzeniem. - Poszukajmy - Rzuciła radośnie.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Dawanie oraz odbieranie punktów uczniom od zawsze było tematem tabu dla Josha. W czasach szkolnych starał się nie zwracać uwagi na to, że kolega dostawał więcej punktów niż on za odpowiedź, albo łagodniejsze kary. Właściwie to zawsze zależało do nauczyciela, od jego stosunku do uczniów, a także od pełnionej funkcji. Wiadomo, ze opiekuni domów niechętnie będą odejmować swoim podopiecznym punkty, szczególnie kiedy różnica między domami była tak znacząca. Dlatego wychodził z założenia, że lepiej dawać punkty, niż je zabierać, o zabieranie nie zawsze daje efekt. Później pozostawało jednak pytanie jak w takim razie ukarać dzieciaki. Cóż, on uczył od kilku miesięcy i wciąż nie wiedział, ale podejrzewał, że i starsi stażem nie mają na to złotego środku. Musiał zagadać, bo podejrzewał, że April jednak to męczyło. Rozmowa mimo wszystko zawsze w jakiś sposób pomagała, a przynajmniej liczył na to, że rozgoni chmury zmartwienia, jakie pojawiły się nad nimi w czasie ferii. Zaśmiał się cicho, gdy wspomniała bludgera. - Jeśli źle ci, że ją wyeliminowałaś, pomyśl jak byś się czułą, gdyby tłuczki nie były ze śniegu. Do tego, mogę sie założyć, że gdyby tylko mogła, sama trafiłaby ci nim w twarz o wiele wcześniej. Myślę, że nie będzie tego brała aż tak do siebie, przynajmniej gdy już to przemyśli - odpowiedział na część jej słów, ważąc w myślach to, co chciał dopowiedzieć. Czy był sens podważać karę, którą nałożyła na nieco agresywną uczennicę? Nie. - Profesor Jones, postrach uczniów na miotle. Może jak już wrócimy do Hogwartu, dziewczyna zacznie się poprawiać - dorzucił jedynie, trącając ją lekko ramieniem. Zastanawiał się, co takiego kryło się za aż taką złością u Niamh. Czy była po prostu porywcza, czy jednak coś w domu. Charakter? Ale przecież niektórych rzeczy się nie robi, jak właśnie atakowanie drugiego szukającego. Wierzył jednak w April, że poradzi sobie z nią i dojdą do porozumienia. Zakupy zawsze były dobrym pomysłem. Sam chciał kupić coś, co mogłoby być pamiątką nie tylko dla niego. Z drugiej strony, sam już miał pamiątkę w postaci bransoletki, którą odkąd ubrał na rękę, nie zdejmował. Dzięki temu, gdy tylko wiał wiatr, słyszał muzykę. Zaczynał się nawet zastanawiać, czy nie wyjąć skrzypiec z kuferka i nie spróbować odtworzyć czegoś na nich, ale rezygnował zawsze, gdy tylko spojrzał na ich pokój. Powoli zaczynał wątpić, czy znajdzie swój kuferek bez użycia czarów. -Z nas dwojga, ty masz większe szanse na sprawdzenie jego autentyczności - odpowiedział, spoglądając na nią w dość znaczący sposób. Pamiętał, że zawsze była dobra z wróżbiarstwa i miewała jakieś wizje. Nie wiedział, jak to wyglądało w tej chwili, ale nie podejrzewał, żeby wszystko minęło. Już prędzej nauczyła się nad tym panować i takiego był zdania. Dlatego wspomniał o szamanie, choć to przypominało o wizjach, których starał się nie pamiętać, co mogła dostrzec w krótkim grymasie, jaki wykrzywił jego twarz. Westchnął lekko, opierając sie pokusie poczochrania jej. Zawsze bawiła go ta różnica wzrostu. - To nawet nie były wyraźne wizje, raczej odczucia… Wszystko sprowadzało się do śmierci babci. Tak jakby miało to być jakoś wkrótce. A po wszystkim było mi dość nieprzyjemnie - odpowiedział cicho. Nie lubił o tym rozmawiać, ale April nie była w końcu nowo poznaną osobą, czy pierwszą lepszą znajomą. Wiedział, że może spokojnie mówić, co mu leży na wątrobie, a ona pomoże, jeśli będzie mogła. Jak mógłby odpuścić sobie kupienie choć jednego pączka, gdy tak apetycznie wyglądały? Oczywiście nie pamiętał o reszcie lokatorów z pokoju, ale rudowłosa miała głowę na karku. Widać, że kobieta, dbała o resztę. Josh pewnie wróciłby do pokoju, powiedział, jak genialne pączki były w centrum miasteczka i szkoda, że się nie załapali na nie. Uśmiechnął się, gdy April znalazła wolną ławeczkę, na której mogli przysiąść. - Wakacyjne wyjazdy także organizują? Czy wychodzą z założenia, że wtedy uczniowie muszą wrócić do siebie? - spytał, zakładając, że może coś wiedzieć. Wgryzł się w swój pączek i aż zamruczał z zadowolenia. Tak, zdecydowanie był wart swej ceny. Do tego w miarę jak zjadał go, zaczynał czuć się tak, jakby energia miała go roznieść. Spojrzał z zaskoczeniem na trzymane ciastko i z powrotem na kobietę. - Brałaś tego samego, czy masz coś innego? Wydaje mi się, że to jednak nie były zwykłe pączki - roześmiał się, pochłaniając pączka do końca. Co ma być, niech będzie, ale przynajmniej czuł się zadowolony. Teraz jeszcze kawa i jakieś zakupy. - Właśnie! Obserwator, ty i Alex…? Czyżbym miał co gratulować? - spytał, próbując nie śmiać się zbyt otwarcie.
Na basenie czuł się beztrosko jak dziecko. Tak jak Talia, problemy i zmartwienia zostawił daleko za sobą, postanawiając cieszyć się wyjazdem. Nawet te parę sytuacji, w których Talia próbowała go utopić bawiło go niezmiernie i nie pozostawał jej dłużny. Naprawdę nie czuł, że ma te dwadzieścia parę lat (hoho, staruszek...). Postanowił już, że przeszłość zostawia za sobą. Sam siebie skarcił za rozpamiętywanie wszystkiego przez tyle czasu. Musiał wrócić stary Dominik, który żył dniem obecnym, choć właściwie kiedyś sam wyrobił w sobie takie przekonanie, żeby nie dopuszczać do siebie myśli o matce. Ach, to nieważne... Ważne była ta chwila, kiedy niemal nie mógł już oddychać, kiedy Talia chlapała mu w twarz wodą. Kiedy robili sobie zawody w pływaniu albo kto dłużej wytrzyma pod wodą. Zdecydowanie wyszedł z basenu w jeszcze lepszym nastroju. W końcu jednak nie mieli już siły na pływanie, bo głód dawał im się we znaki. Skierowali się do centrum miasteczka. Dominik pociągnął nosem i wyczuł cudowny zapach pączków czy innych wypieków. Rozglądał się niczym zwierz, wietrzący ofiarę, bo miał zamiar wgryź się w cokolwiek, co tak pięknie pachniało. Poczucie głodu robiło się już nie do zniesienia i prawdopodobnie zjadłby wszystko, co napatoczyłoby mu się pod rękę. Poczuł jak Talia ciągnie go za rękaw i Dominik zdecydowanie skierował się w tamtą stronę, bezbłędnie odgadując, że znalazła źródło cudownego zapachu. Ich oczom ukazał się bogaty stragan z pyszniącymi się na nim lukrowanymi, puszystymi słodkościami. Aż uniósł dłoń do ust, sprawdzając czy nie oślinił się za bardzo. Na szczęście nie. Zerknął na Talię, widząc, że ma tak roziskrzone oczy na widok pączków, jak prawdopodobnie i on miał. - Widzę - odpowiedział jej jak zahipnotyzowany. Przyglądał się wypiekom, nie wiedząc, na którego się zdecydować. Bo, że się na któregoś zdecyduje było bardziej niż pewne. I nawet na więcej niż jednego. Kiwał tylko głową na słowa Talii, bo dokonywał właśnie bardzo trudnego wyboru - czy wziąć pączka z nutellą czy z marmoladą. I w tym momencie poczuł, jak czyjeś złośliwe palce przylepiają mu lukier do nosa. Rozchylił usta, wpatrując się w nią ze zgrozą. - Oooch, ty... Hej, ja zawsze jestem piękny - uniósł wyciągnięty palec w górę, a jedna brew powędrowała wyżej od drugiej. Potem skierował palec do tacy z pączkami i również zamoczył w lukrze, pokrywającym naczynie. Już chciał zrobić jej to samo, ale czmychnęła gdzieś między ludzi i Dominik miał problem z przedostaniem się do niej na tyle szybko, aby umazać jej twarz lukrem. W końcu skorzystał z okazji, kiedy pączki okazały się bardziej godne uwagi niż uciekanie przed nim. - Ha! - zakrzyknął, kiedy udało mu się zostawić lukier na jej policzku. On też jednak skupił się na pączkach i w końcu kupił trzy pączki, a potem jeszcze jednego z tajemniczej srebrnej tacy. Wybrał tego z nutellą. - Smacznego! - powiedział do Talii, unosząc pączka w jej kierunku i "stuknął" nim o tego, którego wybrała dziewczyna. Mógł nareszcie coś zjeść i to nie byle co, ale cudownie pachnącego pączka. Dominik zaczął podejrzewać, że są tak zaczarowane, żeby nie dało się obok nich przejśc obojętnie. Zanurzył zęby w miękkim cieście i od razu natrafił na nadzienie z nutellą. Meeeerlinie, coż to był za smak! Karuzela doznań, jego smak był niemal... wzruszający! Co też głód potrafi zrobić z człowiekiem... Nie, no... Doskonały, cudowny... Dominik mimowolnie wyciągnął ramię i przyciągnął Talię do siebie. - Jestem zachwycony... - westchnął głośno, rozkoszując się smakiem wypieku. - Dawno nie jadłem czegoś tak pysznego! - rozpływał się nad smakiem.
Kostka:6 PĄCZEK "KOCHAJ MNIE" - nadzienie z nutellą to ziszczenie niejednego marzenia. Ten smak jest taki… wzruszający iż napełnia Cię ochota przytulenia się do drugiej osoby. Uwaga. Nie tracisz głowy i rozsądku, to jedynie Twoje pragnienie, które kontrolujesz. Przez najbliższe pięć postów czujesz potrzebę przytulania się, a gdy się to dzieje to uśmiech sam ciśnie się na usta.
Słuchał dziewczyny, wpatrując się w czubki swoich butów. W ogóle nie potrafił sobie jej wyobrazić jako blondynki. Znał ją jako rudą i tak już się przyzwyczaił, a inny kolor włosów? No... jakoś nie pasował do niej. Ale to było normalne, każdy nagle wyglądał dziwnie, kiedy dokonywał jakiejś radykalnej zmiany w kwestii włosów czy chociaż ubierania się. Pod warunkiem, że z tym kimś przebywało się na co dzień. W większych odstępach czasowych ta zmiana nie była aż tak odczuwalna. - Czy ja dobrze słyszę? Chciałaś różnić się od brata? A co na to wszystko mama? - Zaśmiał się zaraz po niej, kiedy wyobraził sobie minę ich mamy. Zawsze był pewien, że rodzeństwo chce być do siebie jak najbardziej podobne, żeby móc wkręcać innych, chociaż w przypadku odmiennych płci chyba byłoby to trudne... Między nim i jego siostrą była zbyt duża różnica wieku, żeby mogli bawić się w jakieś wrabianie rodziców, a wiedział, że to mogłoby być przydatne. W mugolskiej szkole znał bliźniaków i oni często robili pożytek z tego, że byli tacy sami - chociażby podpisywali się jako brat, kiedy przyszło im pisać klasówkę z fizyki, z której tylko jeden z nich był dobry. - Kula ze śniegiem to zawsze dobry pomysł. Nieważne, co znajduje się w środku, za każdym razem cieszy tak samo - stwierdził stanowczo, jednocześnie uświadamiając sobie, że on nie ma takiej kuli. Może też by wziął dla mamy? Wtedy też stałaby się jego, automatycznie. Ruchoma pocztówka to też była świetna sprawa i zwykłe, mugolskie kartki nie mogły się z nimi równać, mimo, że czasami przedstawiały naprawdę piękne widoki. Po prostu na takiej magicznej można było więcej pokazać. - No to idziemy - rzucił i podniósł się z ławki. Poczekał chwilę na dziewczynę i ruszyli wolnym spacerem w stronę centrum.
Dina z pewnością zesikałaby się w gacie na widok akromantuli, choć kto wie, może spróbowałaby wykrzesać trochę taktu i nie wydrzeć na Morgan gęby tylko pogratulować jej sprecyzowania swojego patronicznego zwierzęcia. W pamięci miała przecież ich rozmowy w łazience o niepewności Morgan względem pasującego do niej stworzenia. Gdyby sama miała wybierać, pewnie pozostawałaby z decyzją przy koniu albo lisie, akeomantula absolutnie nie przyszłaby jej do głowy. - Oke. - skinęła głową, ta wata cukrowa na kiju i poszła za koleżanką do budki z pączuszkami. Zacisnęła wargi przyglądając się ich lukrowanym krągłościom i pokręciła głową na boki- Który Ci sie podoba? - zagaiła, bo pączków było tu na kopki i nie wiedziała zupełnie którym ugościć zaproszoną przez siebie dziewczynę. Bo zamierzała ją ugościć choćby w zadośćuczynieniu, że od tak dawna nie miały czasu się ze sobą spotkać ot tak. Na wspomnienie o swoim patronusie Dina zmarkotniła, wzdychając ciężko. Odwinęła czubek płowej głowy z niepoprawnie wielkiego szalika i wyłoniłą na świat woje wodniste oczka lali. - Nie mów mi nic. Szukałam w księgach czy można zmienić wygląd patronusa, ale sie nie da. - westchnęła- Chyba, że przeżyje jakąś traumę, ale całe moje życie to jedna wielka trauma. - skwitowała kwaśno, wtykając odwinięty koniec szalika w kieszeń. Z drugiej strony gdyby mogła wybrać sobie patronusa pewnie poleciałaby jakąś kliszą wybierając coś powszechnie uważanego za zajebiste, jakąś pumę, lwa albo inną śnieżną panterę. Wskazała palcem pączuszka z pomarańczowym lukrem i uśmiechnęła się znienacka do Davies. - Ten ma kolor Twoich włosów. - brawo Dina, może i jesteś głupią gąską, ale rozróżniasz kolory.
Niejako za cel postawiła sobie zniechęcenie Jeremiego do gondoli, jednak w momencie kiedy wspomniał o randce poczuła, jak ogarniają ją mieszane odczucia. Przez umysł przeszła jej nawet myśl, że wcale nie byłoby jej szkoda, gdyby okazało się, że wybranka Gryfona zginęła podczas przejażdżki, jednak pokręciła głową oddalając od siebie tą dziwną, nieco krwawą wizję. - Nie ma za co - odpowiedziała, trochę zmieszanym tonem, choć na ustach brunetki wciąż widniał uśmiech. Niebieskie tęczówki lśniły niczym tafla jeziora oświetlana promieniami słońca. Nie potrafiła skupić się na widokach, które rozpościerały się tuż za dachami budynków tworzących centrum miasteczka, zbyt mocno skupiona na chłopaku. Był taki przystojny i słodki w mniemaniu dziewczyny, aż żałowała, że to nie ona jest tą, którą chciał zabrać na randkę w gondolach. Kiedy pomyślała o tych metalowych trumnach mimowolnie wzdrygnęła się, czując narastającą panikę. Musiała wziąć kilka głębokich wdechów, pozwalających uspokoić nerwy. Pokręciła z rozbawieniem głową, śmiech opuścił jej usta. Każdy facet niezależnie od wieku, zawsze oburzał się, gdy nazywany był dzieckiem, nawet jeśli jego wiek zaliczany był do tego przedziału. Mając liczne rodzeństwo, w tym wielu braci Olivia dobrze wiedziała, jakiej reakcji może się spodziewać, jednak za każdym razem ją to bawiło. - Faceci - powiedziała do siebie, lecz na tyle głośno, aby ją usłyszał. Nie było tak, że generalizowała wszystkich przedstawicieli płci przeciwnej wsadzając ich do jednego worka, jednak pod tym względem byli bardzo do siebie podobni. Serce w piersi brunetki zabiło mocniej, kiedy Gryfon uśmiechnął się szeroko, wywołując fale ciepła rozchodzące się po całym ciele. Pierwszy raz - poza Fillinem, jednak on był odrębnym, wyjątkowym obiektem - była w sytuacji, kiedy mogła przebywać, a co ważniejsze rozmawiać z obiektem swoich westchnień przez co czuła jednocześnie strach i radość. Ciężko było jej zapanować nad sobą, choć starała się bardzo. Opanowanie w relacjach międzyludzkich było u dziewczyny czymś wrodzonym, a tymczasem zaczynała trącić głowę. Ściągnęła brwi. - Czy ty właśnie napiłeś się z mojego kubka? - zapytała, jakby niepewna była tego, co widzą jej oczy. Musiała zamrugać kilka razy, następnie pochylić się delikatnie sprawdzając poziom czekolady, który był niższy od tego, który zapamiętała. - A co jeśli ja też z niego piłam? - zadała kolejne pytanie, patrząc na niego z lekkim niedowierzaniem, kiedy jego spojrzenie wskazywać mogło na to, że nie widzi problemu w tym, iż postanowił poczęstować się bez pytania. Oczywiście Oli nie miała nic przeciwko, w pewien sposób - pokrętny - schlebiało jej to, jednak wciąż pozostawało nowością. Widząc zmianę zachodzącą w chłopaku, szybko połączyła fakty, zdając sobie jednocześnie sprawę, że jej pączek również nasączony był eliksirem. - Hm… ciekawe. Mój był chyba nasączony płynnym szczęściem - oznajmiła, po chwili zastanowienia, choć z drugiej strony śmiała podejrzewać, że uczucie szczęścia, może być również wywołane obecnością Jeremiego i rozmową z nim. Powinna to jakoś sprawdzić. W odmętach umysłu odnalazła wszystkie informacje dotyczące owego eliksiru: Póki działa, sprzyja osiąganiu sukcesów we wszystkich poczynaniach. pomyślała, siadając na ławce wskazanej przez chłopaka. Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby nie poddała się testowi, dlatego zamiast odpowiedzieć na zadane pytanie przechwyciła nadgryzionego pączka, którego trzymał w dłoni, po czym zatopiła w nim zęby. - Moim ulubionym daniem jest pizza - powiedziała, oddając mu ostatniego gryza, po czym swój kęs zapiła gorącą czekoladą. - Potrafisz tańczyć? - zapytała, widząc jak wciąż rozpiera go energia, lecz zanim jeszcze otrzymała odpowiedź, wstała i wyciągnęła w jego kierunku dłoń zapraszając do tańca.
Ona nigdy nie zastanawiała się czy coś zjeść, czy też nie. Nigdy nie przepadała za wszelakimi dietami i wyrzeczeniami, chociaż to drugie stanowiło pewien paradoks w jej życiu, bowiem mordercza presja rodziców i całej dalszej rodziny, sprawiało, że owych wyrzeczeń miała od cholery, nie zamierzała jednak ich sobie dokładać, tak więc kiedy tylko miała na coś ochotę – jadła to. Merlinie, po co się w tym ograniczać? To nie miało najmniejszego sensu. Patrzyła na pączki i zmarszczyła brwi, nie będąc pewną, czy zamierzała ryzykować i brać te magiczne, czy jednak postawić na zwykłego różanego. Ciężka decyzja. Obróciła się z powrotem do dziewczyny, którą kojarzyła. Nie miała pojęcia jak się nazywa, albo chociaż pierwszą literę jej imienia i wiedziała, że musi szybko to zmienić. Gdzieś z tyłu głowy mignęła jej myśl, że być może popełni niesamowitą gafę, pytając o imię, o które już może kiedyś pytała, ale wolała to, niżeli mówić do niej bezosobowo, zaczynając „ej ty!”. Tak, zdecydowanie powinna się po prostu przedstawić. - Jestem Annabell. – rzuciła i się uśmiechnęła, wyciągając do Nirah swoją dłoń. Wydawała się miła, to znaczy, na taką wyglądała, nie miała przecież pojęcia jaka była naprawdę, wcale jej nie znała. Kojarzyła ją ze szkoły, nic więcej. - Tak, na szczęście. – mruknęła. Ann nie była nie wiadomo jak doświadczona w piciu alkoholu, ale niechlubnie mogła powiedzieć, że pierwsze upicie się miała już za sobą. Okej, miała dopiero głupie siedemnaście lat, ale jej brat był całkiem specyficznym człowiekiem, który lubił hazard i jakoś tak wyszło, że świeżo po szesnastych urodzinach, musiała mieć trzymane włosy. Cóż, przez kolejne długie miesiące unikała alkoholu jak ognia, jednak nie sądziła, żeby jego odrobina w pączku miała jej zaszkodzić. Szkopuł tkwił w tym, że przesadzać z nim nie mogła, bo puszczały jej wszystkie hamulce, absolutnie wszystkie. Ostatecznie jednak zdecydowała się na magicznego pączka. Zapłaciła za niego i wzięła pierwszego gryza, czując jak ciepłe, karmelowe nadzienie rozpływa się w jej ustach. - Nasze? – zmarszczyła brwi, wycierając kciukiem lukier z kącika ust. Nie miała pojęcia kto je zrobił, ale być może ktoś z Souhvězdí, jednak Helyey miała z tym niewiele wspólnego, miała dwie lewe ręce w kuchni, naprawdę się do tego nie nadawała. Uniosła wzrok na Anunnaki i… zaniemówiła. Dlaczego wcześniej nie zauważyła jaka ta dziewczyna była piękna. Robiła na Ann niewiarygodne wrażenie, z trudem przełknęła śliną, wciąż wlepiając swoje niebieskie tęczówki w Nirah. Ten pączek naprawdę był magiczny.
Te pełne przekąsu "Faceci" wleciało jednym uchem, a wyleciało drugim. Nie przejmował się, bo przecież właśnie wcinał jednego pączka za drugim, a to automatycznie likwidowało jakiekolwiek ochoty na kręcenie nosem czy udawanie urażonego. Każdy kto go znał choć trochę to wiedział, że to normalny stan przy tym człowieku. Powinien wspomnieć Lazarowi o tym stoisku. Jak zdołał ziomka poznać, przydrałuje tu nim się obejrzy, jeśli tylko dowie się o pączkach. Zajmie się tym później na wizbooku. - Yhym. - odparł z pełnymi ustami i otarł je brzegiem dłoni z lukru. - No wiesz... - przełknął duży kęs. - To raczej oczywiste, że z niego piłaś. - zauważył i oblizał wargi. - Powiem ci coś, Olivia. - popatrzył uważniej w jej oczy, a minę miał taką, jakby planował zdradzić jej ósmy cud świata. - Ja nie umiem przytrzymać jedzenia bez chociaż minimalnej konsumpcji. Skoro dajesz mi jedzenie to zazwyczaj oddaję, ale w odrobinę mniejszej ilości. - odparł rozbrajająco szczerze, a próżno było doszukać się na jego twarzy jakiejkolwiek skruchy. Gdyby było jej bardzo źle z tego powodu to podniosłaby krzyk i żądała zakupienia świeżej i nietkniętej, a skoro tak się nie stało to najwyraźniej to nie był jej pierwszy raz. - O, zazdro. - rzucił i wpakował do ust kolejny kęs pączka. Nie mógł usiedzieć w miejscu. Ekspresja jego twarzy nabrała większej wyrazistości, a i non stop był w ruchu - chociażby stukanie butem o odśnieżoną kostkę brukową. - To może idź weź udział w jakimś konkursie póki cię trzyma płynne szczęście. - poradził, bo przecież skoro taki eliksir płynął w żyłach to grzech tego nie wykorzystać. Sam schomikował Felixa na samym dnie swojego kufra i czekał na odpowiedni moment, by takowy zażyć. Kosztował pełne trzysta galeonów, a i niełatwo było go dostać. Mógłby razem ze Skylerem takie coś uwarzyć, ale szczerze powiedziawszy miał ciekawsze rzeczy do roboty. - Ej! - obruszył się, gdy zabrała mu do połowy zjedzonego pączka. Nie lubił, gdy zabierano mu jedzenie i cóż rzec, nie widział w tym jeszcze swojej hipokryzji. - Weź sobie resztę. - nie chciał nadgryzionego z powrotem, więc zrezygnował z pozostałej całości, bo przecież teraz już zajadał same (nie)zwyczajne pączki. Sięgnął po nowego i tym razem pilnował, aby mu nie zabrała. Jeśli poprosi, podzieli się, bo przecież i tak zamierzał dokupić i perfidnie wydawać swoją pensję na takie pyszne głupoty. - Popieram. Pizza to danie bogów. - zgodził się i gdyby nie napychał się właśnie pączkami to zapewne narobiłaby mu apetytu i kombinowałby gdzie tu wskoczyć na świeżutką i chrupiącą pizzę. Gdy poprosiła go do tańca nie potrafił wyjść z zaskoczenia i po prostu wybuchnął śmiechem. - Co? Tańczyć? Tutaj i bez muzyki? - odezwał się, gdy szybko się opanował. Otrzepał z kurtki okruszki lukru i rozejrzał się po rynku. Ludzie, ludzie oraz... ludzie! Pomysł wydał mu się absurdalny. - Jak chce ci się tańczyć to skocz wieczorem do jakiegoś klubu. Gdzieś tu jakiś musi być. - wzruszył po chwili ramionami i wgryzł się potężnie w chyba już czwartego pączka.- Ale wiesz, ja nie tańczę jak pajac na środku miasta. Musiałbym się naćpać jakimś eliksirem czy coś. - powiedział do niej całkowicie poważnie, bo choć rozpierała go energia i klubem by nie pogardził (niestety jest na to za wcześnie) to jednak zachowywał trzeźwość umysłu i raczej nie zacząłby odwalać dzikich wygibasów na samym środku miasta, skoro nie ma tu ani muzyki ani miejsca.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Chciałbym złożyć zamówienie na zakupy w państwa sklepie. Poproszę o dostarczenie następujących przedmiotów do pokoju numer 11 w pobliskim resorcie: pleciona bransoletka z aleksandrytem, chmura w butelce, biały płomień, kula emotif, kryształy lumiere, lodowy smok, bransoletka z wiecznych fiołków. Odliczone galeony znajdują się w dołączonej sakiewce.
Ulżyło jej, gdy rozmówczyni się jej przedstawiła, naprawdę. Nie tylko dlatego, że poznała wreszcie jej imię, ale również z uwagi na fakt, iż rzeczywiście wcześniej nie wiedziała jak powinna się do niej zwracać. Więc to jednak nie jej felerna pamięć, a splątany los nie pozwolił im do tej pory zatrzeć pomiędzy nimi tej bariery. Patrząc na nią, łatwo przypisała imię Any do jej twarzy. - Nirah - odpowiedziała na jej przedstawienie się, śmiało podając jej dłoń (tą bez pączka), aby ją uścisnąć. Nawet nie próbowała przytaczać tutaj swojego pełnego imienia, bo tak czy owak mało kto w ogóle potrafił je spamiętać. Jej bracia chyba mieli prościej, no może poza Sinem. Uśmiechnęła się do niej przyjaźnie, a potem ten wyraz twarzy ewoluował nawet w lekkie rozbawienie. Okej, dobrze było wiedzieć, że nie tylko ona nie miała ochoty alkoholizować się mocnym jak pieron adwokatem. - Chociaż, może gdyby mieli likier pomarańczowy… - udała rozmarzoną, zerkając jednocześnie na obsługę stanowiska, jakby była ciekawa czy zaraz spod lady nie wyciągną tacki z właśnie takimi przysmakami. Nie zrobili tego, a szkoda. To byłaby całkiem potężna moc sprawcza ukryta w słowach. Mrugnęła jednym okiem sugerując, że tylko sobie żartuje i wróciła do pałaszowania pączka. Słodkie nadzienie okleiło jej palce. Zerknęła na towarzyszkę, kiedy ta odezwała się ponownie. Poruszyła dłonią w bliżej nieokreślony sposób, jakby chciała pokazać to na Anę, to na pączki, a potem na całokształt tego wszystkiego. - Przyjezdne - powiedziała głupio, bo wstyd jej było wypowiadać nazwę szkoły skoro nie miała pojęcia jak powinna ją zaakcentować. Te dziwne pochyłe ogonki ją onieśmieliły. Zaczerwieniła się nawet na policzkach. Bardzo, bardzo delikatnie, a jednak zauważalnie. Zaraz jednak lekko ściągnęła brwi, przecierając usta kciukiem. - Mam lukier na twarzy? - Spytała tonem, który sugerował odpowiedź twierdzącą. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że spojrzenie Annabell wzięło się z innego powodu, a ona sama - mając dziś niewiarygodne szczęście - nie mogłaby się tak po prostu upaprać lukrem.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mont Blanc skutecznie odciągało uwagę od... cóż, wszystkiego. Dawało możliwość spróbowania sportów zimowych, ale też odnalezienia spokoju na mroźnym pustkowiu. Nawet mieszkanie z Puchonami nie było takim problemem, kiedy Mefisto większość czasu spędzał poza pokojem... Byle przecierpieć pełnię, potem było nieźle. Pozwiedzał te mniej znane zakątki, zapominając trochę o najbardziej turystycznych rejonach; w centrum miasteczka pojawił się zatem dopiero pod koniec wyjazdu, przypominając sobie o zakupie ewentualnych pamiątek. Kręcił się po sklepikach, kuszony zarówno pachnącymi przysmakami, jak i pękającymi w szwach wystawami typowych szparagałów dla przyjezdnych. Nie chciał przypadkiem wydać fortuny, acz trochę kołatało mu się po głowie zachowanie czegoś na prezent; może w przyszłości zdoła dopasować któryś z drobiazgów dla kogoś ze znajomych. Stąd też zdecydował się na dwie bransoletki - z wiecznymi fiołkami i aleksandrytem, a także brelok z szarotką. Wciśnięto mu też do termosu dwie porcje jakiejś tajemniczej herbaty, której podobno "trzeba było koniecznie spróbować". Po zakupach pokręcił się jeszcze trochę po miasteczku, chcąc zapamiętać zimowy urok ferii.
/zt
Ostatnio zmieniony przez Mefistofeles E. A. Nox dnia Sro Mar 11 2020, 23:47, w całości zmieniany 2 razy
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Wybrały jakąś pączkową budkę, w której rozdawano słodkości i proponowano próbowania jakichś specjalności zakładu. Moe, jak to ona, nawet, jeżeli nie była do tego przekonana, postanowiła przystać na poczęstowanie się pierwszym z brzegu wypiekiem z lukrem. - A który nie? - rozłożyła bezradnie ramiona, kiedy trafił jej się przysmak o wdzięcznej nazwie 'Energy Magic', a potem podrzucono jej jeszcze trzy inne do papierowej torby. Nie była przekonana, czy chodziło o dokarmianie jej, czy po prostu wyglądała na kogoś, kto byłby zdolny wciągnąć całą ladę pączków, a potem pobiec na całodniową wizytę na stokach. W pierwszej chwili od ugryzienia pączka poczuła, że potrzeba sponiewierania się na flowboardzie tym bardziej w niej wzrosła, jednak postanowiła zachować nadaktywność na późnej. Sama słodka buła w smaku była nieziemska, a pod Davies na moment ugięły się nogi. Jeżeli Dina próbowała ją w sobie rozkochać słodyczami, z pewnością była na dobrej drodze. - Możemy się przekrzykiwać, kto ma paskudniejszego patronusa, ale nie masz przy mnie szans. Orłosęp mimo wszystko jest całkiem dostojny. - okej, może nie był jakimś albatrosem, czy innym sokołem, ale nie był też pelikanem ani pingwinem. Poza tym nadal pozostawała opcja posiadania patronusa strusia. Sęp brodaty był okej. - Zaraz sprawdzę, ile pączków naraz zmieści Ci się w buzi. - zagroziła po jej słowach dotyczących niezmiennie traumatycznego życia. Z jednej strony ciekawym byłoby zmieniać patronusa na przykład co tydzień. Z drugiej - chęć choćby takiego kryptopocieszenia koleżanki była silniejsza od wszelkich przypuszczeń. - Muszę mieć apetyczne włosy. Chcesz go? - doceniła 'komplement', ale nie byłaby sobą, gdyby nie skomentowała jej uwagi w jakiś prowokujący sposób. Może któregoś dnia miała się doczekać smaku 'włosów Morgan' w fasolkach Bertiego Botta. Rozejrzała się po pomieszczeniu i wskazała Harlow jakiś wolny stolik przy oknie, aby, już po wyborze odpowiednich dla siebie pączków miały chwilę na ich niespieszne wcinanie.
Kość pączkowa: 2, odegram w wątku na stoku, bo tam już i tak Moe trochę nosi
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Do sklepu w miasteczku wybierała się od samego początku ferii, a skończyło się na tym, że dotarła tam dopiero na sam koniec. Trudno było jej się dziwić – i sama również nie miała wobec siebie szczególnych pretensji – wszak większość czasu spędzała na stoku, a kiedy kończyła zimowe aktywności i schodziła do resortu, pożerała kolację, brała prysznic i padała bez życia na łóżko. To było wyczerpujące, ale też bardzo oczyszczające, więc przez większość czasu nie miała ochoty rezygnować z tego na rzecz jakichś tam durnych zakupów. W końcu wygenerowała jednak trochę czasu; przede wszystkim wyszalała się już na tyle, by nie zarzynać deski bez baczenia na muldy, lód i tłok. Przyszła do centrum miasteczka i pierwsze co zrobiła to właśnie wejście do sklepu z pamiątkami – bo zdecydowanie chciała się tu obkupić. Na widok tych wszystkich pięknych rzeczy zalśniły jej oczy, ale zawartość portfela niestety mocno ją ograniczała, zwłaszcza że ceny pamiątek jak zwykle nie były adekwatne do ich przydatności w życiu przeciętnego ucznia. Ostatecznie wybrała lodowego smoka, czapkę świstaka i kryształy lumiere, gdyż nie potrafiła oprzeć się ich urokowi. Z lżejszym portfelem i cięższą torbą, powróciła do zwiedzania miasteczka.
| z/t
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Zazwyczaj nie przykładał dużej wagi do pamiątek – ba, prawdę powiedziawszy to żadnej, bo nie lubił kiedy w domu pałętało mu się zbyt wiele niepotrzebnych nikomu szpargałów. Miał u siebie względny porządek, a na dodatek jego mieszkanie urządzone było w dość konkretnym stylu, do którego tandetne drobiazgi pasowały jak pięść do oka. Tym razem było jednak inaczej. Masyw Mont Blanc kojarzył mu się z dzieciństwem. Jako uczeń zazwyczaj nie brał udziału w szkolnych wyjazdach, wolał jeździć do dziadków, ci zaś właściwie co roku zabierali go ze sobą w góry. Babcia uczyła go jeździć na nartach, dziadek – pokazywał okoliczne tereny. Tym razem w grę wchodziły sentymenty, więc zamierzał wydać w tym sklepie pokaźną sumkę, byleby głupimi przedmiotami zapełnić pustkę, jaka została w nim po pożegnaniu się z Marsylią. Dość długo wybierał, aż ostatecznie padło na kulę émotif, Le nuage – chmurę w butelce, biały płomień, który wydał mu się wyjątkowo elegancką pamiątką i brelok z szarotką alpejską. Tak obładowany, zapłacił i ruszył na dalsze zwiedzanie.
| z/t
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Miała z tyłu głowy, że może wyjdzie na kompletną ignorantkę, bowiem zupełnie nie pamiętała, czy już wcześniej mówiła dziewczynie swoje imię. Niemniej jednak ostatnio pamiętała raczej niewiele, więc już układała w głowie plan, w którym to mówi Anunnaki, że uderzyła się niedawno w głowę i stąd owa luka w pamięci. Plan ten jednak nie był potrzebny, bowiem Nirah się także przedstawiła, a Helyey ulżyło. Nie wyszła na idiotkę, a jej twarz rozjaśnił uśmiech. – Miło mi. – odparła i po niedługiej chwili dodała: – To chyba mało spotykane imię, chociaż co ja tam wiem. – wiedziała niewiele o Anglii i wciąż uczyła się nowej kultury. Nie żałowała wyjazdu, nie mogła sobie wymarzyć lepszego doświadczenia, a i wyrwała się spod gorącego oddechu matki, który w Souhvězdí czuła na swoim karku przez cały czas. Sporo imion, które poznała przez ostatnie pół roku ją zadziwiało, próbowała każdemu przypisać węgierski, albo chociaż czeski, odpowiednik, ale szło jej to koszmarnie, więc porzuciła ten pomysł całkiem szybko. To chyba nie miało sensu. Nirah słyszała po raz pierwszy, tak jak niektóre imiona nowo poznawanych osób, było całkiem uniwersalne, tak musiała przyznać, że to dziewczyny było naprawdę oryginalne. Nie chciała jednak być wścibska i dopytywać o pochodzenie je imienia, ot co, zwykła luźna uwaga. – Albo kawowy. – rzuciła. Każdy kto Annabell znał dłużej niż godzinę, śmiało mógł stwierdzić, że ją i kawę łączyła czysta, niemalże platoniczna miłość. Oczywiście tak właśnie Ann o tym mówiła, prawda była mniej piękna. Helyeyówna była zwyczajnie uzależniona od kofeiny, zapierała się wszystkimi kończynami przed przyznaniem tego, jednak nie trudno było zauważyć, że siedem półlitrowych kaw dziennie, to całkiem spora dawka. W końcu skończy z migotaniem przedsionków, ale niespecjalnie o tym myślała, liczył się tylko i wyłącznie niebiański smak. Nie miała pojęcia skąd dokładnie są pączki i nie była w nastroju na docieranie do ich źródła. Wciąż nie mogła oderwać wzroku od dziewczyny stojącej obok i czuła się z tym niebywale głupio. Była zupełnie oszołomiona urodą swojej towarzyszki, co było swoistym paradoksem, bowiem nigdy wcześniej nie zwracała zbytniej uwagi na aparycję innych osób, w szczególności dziewczyn. Czuła się dziwnie i choćby nie wiem jak chciała spojrzeć gdzieś indziej – nie potrafiła. Ręka z pączkiem w dłoni zastygła w bezruchu, a jej wargi były lekko uchylone, w szoku, który wewnętrznie przeżywała. Kiedy jednak Nirah się odezwała, Węgierka pomrugała oczami i spojrzała ze zmarszczonymi brwiami na swojego pączka. – Co, nie, nic nie masz na twarzy… Ten pączek faktycznie coś w sobie ma... – woah, tego się nie spodziewała. Próbowała się otrząsnąć z uroku, który ją ogarnął. Chyba nie chciała brać kolejnego kęsa...
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Im więcej czasu spędzała w towarzystwie Gryfona, tym coraz bardziej docierało do niej, dlatego dotąd obiekty jej westchnień były najczęściej osobami niedostępnymi, z którymi nie było szans na dłuższą rozmowę - może poza Fillinem, choć on sam w sobie był wyjątkiem - czy też wspólne spędzenie czasu. Wzdychanie z daleka okazało się być dużo łatwiejsze, wtedy nawet rozproszenie, któremu ulegała nie odbijało się w żaden sposób na jej zachowaniu, a tymczasem już dwa razy zrobiła z siebie kompletną idiotkę przed chłopakiem. Była z tego powodu zła, lecz czasu nie mogła cofnąć, a jedynym co ją w jakiś sposób ratowało w oczach Jeremiego była dobra mina. Czas w jakim pochłaniał pączki robił na Oli wrażenie, nawet Boyd, który również potrafił szybko pozbywać się jedzenia z własnego talerza miałby problem, aby dorównać siedzącemu obok niej rozmówcy. Czasem zastanawiała się, gdzie oni to wszystko mieszczą, zwłaszcza, że zazwyczaj już po paru minutach znowu są głodni. Brunetka również lubiła zjeść - w znacznych ilościach pochłaniając pizzę - nawet jeśli nie było tego po niej widać, jednak miała pewne granice, które dla Jeremiego jakby nie istniały. - To więcej nie dam ci jedzenia - oznajmiła, kiedy przedstawił jej swój punkt widzenia, gdyby wiedziała o tym od początku, zapewne kubek odstawiłaby na ławkę czy jakiś stolik. Prawdę powiedziawszy nie miała nic przeciwko temu, że upiłem nieco czekolady, zwłaszcza, że sama jeszcze nie zdążyła zamoczyć w niej swoich ust, jednak gdyby coś podobnego zrobił z kawałkiem pizzy, wówczas byłaby w stanie rzucić w niego zaklęciem; zdecydowanie zbyt mocno kochała to włoskie danie, aby się nim dzielić. - Konkursie? - zapytała, marszcząc brwi. - Nie sądzę, że są tu jakieś, to nie wesołe miasteczko, a jakaś mieścina pośrodku gór - odpowiedziała, jednak niebieskie tęczówki i tak zaczęły błądzić po okolicy, jakby dziewczyna chciała upewnić się, że ma rację i - zapatrzona zbyt mocno w Jeremiego - czegoś nie przegapiła. W dodatku nie miała pewności czy aby napewno dobrze przypasowała działanie do odpowiedniego eliksiru; zdecydowanie lepiej radziła sobie z zaklęciami. Wzruszyła ramionami, kiedy pozwolił jej dokończyć pączka, nie mając nic przeciwko temu. Był naprawdę dobry, a rzadko można było na takie trafić, różniły się od tych typowych angielskich, jakie znała. Uśmiechnęła się widząc, jak sięga po kolejnego, pilnując go niczym skarbu przed złodziejem w jej osobie, jednak nie zamierzała zjadać kolejnego. Nie była osobą, która przepadała za słodyczami, właściwie z łakoci najbardziej lubiła czekoladę i to białą. -Pizza to największy wymysł ludzkości, powinna zostać ósmym cudem świata - dodała jeszcze, przymykając oczy. Sama rozmowa o tym daniu, sprawiała, że Oli nabierała na nią ochoty, problem polegał na tym, iż w okolicy nie widziała żadnej pizzerii, a nie sądziła też, że w resorcie serwują to danie; gdy wróci do zamku od razu pójdzie do skrzatów i poprosi o pomoc w przygotowaniu tego rarytasu. Po minie dziewczyny łatwo było można określić, że nie spodobał jej się nagły wybuch śmiechu Jeremiego, który - wydawało się - nie miał nic wspólnego z rozbawieniem. Uśmiech, który jeszcze kilka sekund wcześniej widniał na ustach Oliv znikł, zamiast niego pojawiła się cienka linia. Jednak nie jesteś taki słodki pomyślała, opuszczając ręce wzdłuż ciała. - Nie żebym się czepiała, ale przed chwilą wsunąłeś w dwóch kęsach pączka z eliksirem - odparła, odzyskując kontrolę nad głosem, którą nagle utraciła zbyt zaskoczona reakcją chłopaka. - A ten pajac, co tańczy idzie pajacować, gdzie indziej! - powiedziała, znacznie ostrzej niż zamierzała prawie się na niego wydzierając, po czym unosiła ręce do góry, wymachując nimi w zabawny sposób i po prostu zniknęła w akurat przechodzącym obok nich tłumie.
Uniosła lekko brwi słysząc jej słowa. Nie dlatego, że zapytała, a raczej z uwagi na formę, w jakiej zawarła to stwierdzenie. Umniejszenie wagi temu niezadanemu pytaniu wpędziło Anunnaki w pewną niepewność co do tego jak powinna te słowa traktować. Jeśli nie odpowie to poczuje się z tym trochę niezręcznie, a jeśli odpowie to pewnie narzuci się jej ze swoimi słowami. Nie bez powodu o wiele lepiej odnajdywała się w roli słuchacza. Aktywna rola w rozmowie nieco ją krępowała i niejako wymuszała na niej zajęcie określonego stanowiska, z czym czasami miewała spore problemy. W obliczu tego wszystkiego nie mogła się nadziwić jak to się stało, że względem Lyalla potrafiła być taka bezczelna. - Niraherseti - powiedziała, a raczej wypaliła pod wpływem niezdecydowania czy mówić czy może raczej milczeć. Nawet jeszcze pokusiła się o poprawne zaakcentowanie tego imienia, jednocześnie podsuwając szalik trochę wyżej, bo pod wpływem własnych myśli zawstydziła się jeszcze bardziej. - Teraz pewnie wcale nie brzmi lepiej. - Uśmiechnęła się szerzej, czego Ana zobaczyć nie mogła… chyba, że po jej roześmianych oczach. - Moja rodzina ma specyficzny gust. - Uściśliła, wzruszając jednocześnie ramionami. Dobrze, że nie była w tym wszystkim sama. Jak już długie, niewymawialne dla większości imiona to chociaż solidarnie dla każdego z Anunnakich. Niechże każdy z nich dzielnie użera się z nim przez całe życie. - Zostanę przy orzechowym, wszystkie kawowe dla Ciebie. - Wynurzyła się z wnętrza szalika, ponownie rozluźniając go na szyi. Nie kontynuowała pączkowego tematu, tak jak Helyey pozwalając mu wygasnąć. Zamiast tego popatrzyła tylko na nią dłużej. - Cukier puder? - Zażartowała, woląc nie zastanawiać się co takiego naprawdę miał w sobie jej pączek. Zamiast tego wzięła jeden z ostatnich gryzów, zerkając w kierunku sklepu, do którego miała się udać. Nie rozumiała skąd wzięła się ta dziwna sztywność rozmówczyni, więc wolała się nad tym zbyt długo nie zastanawiać. Zamiast tego wyjęła czystą chusteczkę z kieszeni i otarła nią usta. Jakoś nie wierzyła, że się nie pobrudziła. - Robiłaś tu już jakieś zakupy? - Zagadała, kiwając głową w kierunku wcześniej wspomnianego przybytku. Nirah chciała się tam udać nawet z ciekawości. Nie miała zbyt pokaźnych zasobów pieniężnych, ale na jakąś drobną pamiątkę chyba byłoby ją stać. Zamierzała sprawdzić co mają tak czy owak.
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Zdecydowanie zbyt często mówiła to co jej ślina na język przyniosła, ale miała to do siebie, że zawsze mówiła całkiem szczerze, no prawie zawsze, nie liczyła zatajania prawdy przed matką, ale nie mówienie o czymś nie było przecież kłamstwem, prawda? Niemniej jednak jej uwaga nie miała być złośliwa, zwyczajnie, całkiem neutralnie, rzuciła komentarz, ponieważ nigdy wcześniej nie spotkała się z podobnym imieniem, a już na pewno nie konkretnie z tym, którym przedstawiła się dziewczyna. Widząc więc jak Anunnaki uniosła brwi, zmieszała się trochę i poczuła, że koniecznie musi jej powiedzieć, że nie chciała być nieuprzejma, jeżeli tak to odebrała... - Przepraszam, może źle to ujęłam, nie chciałam być wścibska czy coś tym rodzaju. - powiedziała i czując, że musi się czymś zająć, poprawiła szal, okalający jej szyję, chociaż wcale nie musiała tego zrobić. Kiedy Nirah powiedziała swoje pełne imię, Ann rozszerzyła oczy. Była pewna, że nawet nie będzie potrafiła tego poprawnie wymówić, więc absolutnie nie była zdziwiona, że puchonka przedstawiła się skrótową wersją. - O wow, a ja narzekam na swoje nazwisko... - parsknęła. Mało kto je poprawnie akcentował, nawet w Souhvězdí i właściwie była już przyzwyczajona do wiecznego poprawiania, ale czasem, kiedy ta sama osoba, po raz setny, wymawiała źle jedno słowo, dostawała szewskiej pasji. Ile można? Wielce skomplikowane to nie było, ale postanowiła, że do dziewczyny będzie się definitywnie zwracać Nirah, nie chciała wymiawiac jej imienia źle, a prawda była taka, że z jej węgierskim akcentem mogło powstać zupełnie inne słowo, wolała jednak do tego nie dopuszczać. Była przekonana, że w jej pączku było coś więcej niż cukier puder. W smaku był wyśmienity i korciło ją, by wziąć kolejnego gryza, jednak obawiała się, że urok opanuje ją do reszty, a tego nie chciała, czuła się całkiem skonsternowana, bowiem nie do końca wiedziała co się stało. Próbowała się otrząsnąć z uczucia, które ją ogarneło, tak więc wciąż wpatrywała się w pączka, nie chcąc wlepiać swoich tęczówek w dziewczynę. - Nie, to chyba nie cukier puder. - mruknęła. Ciekawe czy coś jeszcze spotką ją na tych feriach? Zaczęła nawet żałować, że nie wzięła zwykłej odmiany tej słodyczy. Urok z niej schodził i była przekonana, że to że względu na jedynie jednego kęsa, który wylądował w jej ustach. - Nie jeszcze nie. Właściwie, to nie wiedziałam, że są tu jakieś pamiątki. - odparła i się uśmiechnęła. Już było lepiej, chociaż wciąż twierdziła, że uroda Nirah była zjawiskowa. - Możemy zobaczyć co tam mają. - rzuciła i powoli zaczęła się kierować w kierunku sklepiku, jednocześnie kombinując co zrobić z tym felernym pączkiem. Zbyt dużo galeonów przy sobie nie miała, za zbieraczami kurzu nie przepadała, ale sprawdzić nie zaszkodzi, może naprawdę jej się coś spodoba.
Nie wytrzymała. Zaśmiała się cicho, odruchowo zagarniając kilka kosmyków włosów za ucho. - A ja nie chciałam, żebyś pomyślała, że mam cię za wścibską. - Dodała, aby ostatecznie rozjaśnić sytuację i od tej pory już kompletnie nie przejmowała się tonem Anny. Jej komentarz dotyczący jej własnego nazwiska tylko dodatkowo rozbawił Nirah, ale tym razem już tylko uniosła kąciki warg ku górze w szczerym uśmiechu. - Jak masz na nazwisko? - Dopytała, a jakże, w obowiązku się wręcz czując, aby to sprawdzić i zbadać, a najlepiej zapamiętać jak powinna je wymawiać. Patrząc po jej pochodzeniu, obawiała się trochę. Może nie najgorszego, ale z pewnością tego, że będzie właśnie takim niemądrym ziemniaczkiem, który nie będzie potrafił się wysłowić przy jej nazwisku. No cóż, chociaż starała się robić dobrą minę do złej gry i udawać, że dzielnie przebrnie przez to wyzwanie. Starała się nie brać do siebie tego jak Ana unikała jej spojrzenia. Przelotnie przygryzła wargę i ostatecznie przestała błądzić spojrzeniem. Uparcie spojrzała w kierunku sklepu i zgodnie z koleżanką postawiła krok w jego kierunku. - Szczerze mówiąc to nie za bardzo wiem czy to są pamiątki czy jakieś rzeczy użytkowe. Słyszałam tylko, że warto się wybrać, bo nawet jeśli nic mnie nie zachwyci to można się pogapić. Czujesz, że podobno zamknęli prawdziwą chmurę w słoiku? - Przez moment miała plan, aby być bardziej powściągliwą w rozmowie, ale jak zwykle szlag wszystko trafił. Wystarczyło jej pomyśleć o czymś ciekawym i ekscytującym, aby zapragnęła to obejrzeć, może nawet mieć. Żałowała, że nie ma w okolicy jej braci i nie jest w stanie wyłudzić od nich trochę gotówki, aby radośnie powydawać ją na głupotki. W sumie, teraz jeszcze aż tak bardzo nie cierpiała. Zacznie dopiero wówczas, gdy okaże się, że mają jakąś ładną biżuterię, którą mogłaby dołączyć do swojej kolekcji pięknych, ale nienoszonych. Resztę drogi do sklepiku (może raptem dwie minuty) spędziła już w milczeniu. Puściła za to w progu Annabell, chcąc móc obejrzeć jej reakcję na cuda kryjące się wewnątrz jeszcze zanim tak naprawdę sama zobaczy coś więcej od prostej wystawy składającej się z czapek, rękawiczek i drobnych figurek.
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Ann też się zaśmiała, chyba obie nie do końca zrozumiały całą tą sytuację, a Helyey miała to do siebie, że nie lubiła mieć na wstępie z kimś zatargu, szczególnie ze względu na głupie niezrozumienie. Miała co prawda dość ciężki charakter i w niektórych sytuacjach faktycznie mogła uchodzić za średnio miłą i o złym tonie, ale nie teraz. – Helyey. – powiedziała, poprawnie je akcentując, co brzmiało niczym hejej i wzruszyła ramionami. – Ale tutaj wszyscy mówią jakoś „heljij”? – powiedziała, próbując naśladować Anglików wymawiających jej nazwisko, ale nie była przekonana, czy aby na pewno wyszło jej to dobrze. Niemniej jednak tak właśnie słyszała swoje nazwisko odkąd tylko przyjechała na wymianę do Hogwartu i prawdę mówiąc na początku nawet nie wiedziała, że mówią do niej. Dopiero po dobrym miesiąc zrozumiała, że na Wyspach Brytyjskich tak właśnie akcentują to słowo. Zastanawiała się nawet czy ona też brzmi tak śmiesznie, mówiąc po angielsku z tym swoim węgierskim akcentem. Próbowała nawet czasem się go pozbyć, ale nie wychodziło jej to zbyt dobrze, więc zaniechała wszelkich prób, które i tak były nieudane. – Przynajmniej jest pozbyte specyficznych akcentów. – dodała. Była z tego powodu zadowolona, bo przynajmniej z pisownią nikt nie miał problemów. Ann nie chciała uciekać wzrokiem, ale nic nie mogła na to poradzić. Bała się, że jeśli znów podniesie spojrzenie na Nirah, nie będzie potrafiła go oderwać. Byłoby to jeszcze dziwniejsze niż udawanie, ze nic się nie stało i wbijanie wzroku wszędzie tylko nie w dziewczynę. Urok z niej powoli schodził, więc po chwili spojrzała na Anunnaki i stwierdziła, że było już lepiej. Merlinie i całe szczęście. – To chodź sprawdzimy co tam mają. – rzuciła i się uśmiechnęła. – Czekaj, chmurę? – uniosła wysoko brwi, koniecznie musiały tam pójść i to zobaczyć. Nie sądziła co prawda, że cokolwiek kupi, zbyt dużo galeonów nie posiadała i też zwyczajnie nie lubiła ich wydawać na głupoty. Weszła do sklepiku przed Nirah i rozejrzała się po wnętrzu. Zatrzymała się przy ciemnej kuli z czymś w środku. Śniegiem? Ładne, ale… niepotrzebne, zbieracz kurzu, nic więcej. Przez myśl jej nawet przemknęło, żeby kupić coś matce, ale ta by ją oskórowała za bezsensowne wydawanie pieniędzy, jej pieniędzy. Jeśli Annabell wydawała się komuś zbyt praktyczną osobą, to z pewnością nie poznali jej rodzicielki.
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
W karaniu uczniów zawsze mogli zarzucić Ci bycie niesprawiedliwym, a ona była tego świadoma. Nie mogła sobie zarzucić niczego - zawsze starała się robić to zgodnie ze swoim sumieniem, a to, że inni nauczyciele narzekali czy wręcz narzekali na jej bycie łagodnym nic nie zmieniało - ona nie zamierzała być bardziej ostra tylko po to, żeby zaspokoić ego jakichś rzucających się na punkty Ślizgonów czy innych Krukonów. Ona sama wolała nagradzać, a nie karać, szczególnie, kiedy uczniowie robili się roszczeniowi i nie umieli zrozumieć, że ich czyny mają konsekwencje, od których nie można uciec. - Gdyby tłuczki nie były ze śniegu to bym nie wzięła udziału w grze przeciwko uczniom. - Specjalnie podkreśliła, że to z młodszymi nie chciałaby grać. Podejrzewała, że tłuczek pchnięty w jej stronę przez dorosłego mężczyznę mógłby zrzucić ją z miotły, ale co to za życie, jeżeli nie spróbuje się wszystkiego. - Dziewczyna mnie nienawidzi, wątpię, żeby przemyślenie coś dało. Nie dziwię się, ostro ją potraktowałam, ale co miałam zrobić. Nie mogłam jej odjąć punktów, bo by ją zlinczowali Ci sami "kochani Puchoni" co zwykle. Wszyscy na mnie patrzyli, musiałam coś zrobić - przygryzła policzek od środka, zastanawiając się jeszcze bardziej nad swoimi słowami. Długo myślała nad tym czy ta decyzja była słuszna i dalej nie była pewna swojego wyboru. Wsparcie od Joshuy było nieocenione, nawet jak nie powiedział niczego wprost. Nie chciała zapeszać, mówiąc, ze sytuacja z Niamh to raczej prędko nie ulegnie zmianie, ale nie zbierało się na czułości i nawrócenie na "dobrą ścieżkę" przez młodziutką dziewczynę. April sobie psuła w brodę - tak, może i tamta miała trudny charakter, ale ona była pedagogiem i powinna być z nią, a nie przeciwko niej. Trudna sprawa, zdecydowanie bardziej złożona niż prosta. Na razie chciała przeczekać, żeby zobaczyć czy coś się wydarzy. Ona sama miała nadzieję na jakiś ładny babilot, który mogłaby rzucić w kąt i o nim zapomnieć, albo nosić na sobie od czasu do czasu. Nie miała specyficznych wymagań, ale wiedziała, że chce coś. I bez tego czegoś nie wróci do resortu. Widziała wcześniej całkiem fajne bransoletki, a nawet jakieś śmieszne piórka, które można było zarzucić na ramiona. Musiała się zastanowić czy faktycznie to było warte jej galeonów, ale na razie skupiła się na słowach Josha. - Hej, to, że uczę wróżbiarstwa nie znaczy, że jestem wykrywaczem jasnowidzów. - Zaśmiała się, dalej nie wspominając na głos swojej przypadłości - bo co ona zmieniała? Mogła najwyżej postarać się o wizję, która będzie obejmowała tamtego dziadka, który też ma wizję, ale nie dość, że to było ciężkie do wykonania z jej strony, to jeszcze staruszek mógł udawać. Tematu swojego jasnowidzenia wolała nie podejmować w takich okolicznościach, nie wstydziła się swoich umiejętności, ale wolała, żeby jak najmniej osób wiedziało o tym, że czasami mogła wiedzieć o nich więcej niż się wydawało. Uśmiechnęła się smutno, kiedy wspomniał o tym co przedstawił mu szaman. Nie chciała żeby to była prawda - nie lubiła, kiedy ludzie byli smutni, nie ważne czy chodziło o chwilową kłótnię z chłopakiem czy większe dramaty. Lubiła uszczęśliwiać ludzi, kiedy tylko była do tego okazja. - Mogę to potem sprawdzić, jeżeli chcesz. Nie obiecuję stuprocentowej skuteczności, ale może coś mi się uda wypatrzeć z przyszłości. - Nie chciała się narzucać i bała się, że jednak tamte wizje się potwierdzą, a ona będzie musiała takie fatalne wieści przekazać swojemu przyjacielowi. Kupienie pączków dla reszty było odruchem, nad którym nawet nie zapanowała. W domu zawsze się dzieliła z rodzicami czy rodzeństwem. Jej pierwszym odruchem było dbanie o innych i nie umiała pomyśleć jedynie o sobie. Czasami to było przekleństwo, szczególnie kiedy ktoś ją ranił, a ona i tak próbowała go usprawiedliwiać i szukała błędu u siebie. - Wakacyjne wyjazdy też są, był w tym roku na Saharze. Nie byłam jeszcze wtedy nauczycielką, ale pojechałam na kilka dni i było... dziwnie. Grałam w meczu! Wrzucili mnie na obronę, śmiesznie było, pamiętam, że obroniłam karnego. - Zaśmiała się, spodziewając, że Josh jej nie uwierzy. W końcu to nie była taka prosta sprawa, a ona nie miała praktycznie żadnego doświadczenia. - Były też latające dywany i dziwne drinki. Ogólnie to nie polecam Ci picia żadnych tamtejszych specjałów. Albo tańczysz na stole, albo ludzie się na ciebie rzucają jakbyś był towarem na sprzedaż. - Wzruszyła ramionami i nie słuchając własnych rad ugryzła pączka. Był całkiem smaczny, jednak nie wiedziała dlaczego jej towarzysz uważał, że przysmaki są magiczne. - Nie, wzięłam takiego z marmoladą. - Odparła, jednocześnie z zaskoczeniem obserwując jak mały kociak wskakuje jej na kolana i zaczyna się łasić. Pomiziała go za uszkiem, dalej wgryzając się w jeszcze lekko ciepłe ciasto. Joshua już swojego kończył, ale jej skupienie przez chwilę było skoncentrowane na futrzastej kulce. - Myślisz, że to jakiś bezdomny? - Podniosła wzrok od kociaka, chociaż nie bez trudności. Miała ochotę na herbatę, jednak nigdzie w okolicy nie widziała odpowiedniego stoiska albo kawiarenki. Sięgnęła więc po wodę, którą na wszelki wypadek zawsze miała w torebce i to był zły ruch, bo akurat wtedy został poruszony temat tamtego artykułu w obserwatorze, a ona wypluła wodę, tak głośno parsknęła. - Tak, wzięliśmy ślub w Vegas, w pełnię księżyca, bo podoba mi się taki owłosiony. - Pokręciła oczami na wspomnienie wymienionej korespondencji i przypomniała sobie swoje zdjęcie na wizzboku. Skoro Joshua się zapytał, to czy inni ludzie też nie wyczuli ironii i posądzali ją teraz o związek z Voralbergiem? Merlinie, będzie musiała to jakoś odkręcić.
Gabriel był bułą, która zbytnio nie umiała w relacje międzyludzkie. Nie przepadał za towarzystwem, do jednej osoby musiał się strasznie długo przekonywać. Wolał obserwować i cicho wyrabiać sobie zdanie o ludziach, kto wie ile cennych znajomości przez to stracił? Był od zawsze nauczony trzymania się Elijy, więc jego znajomi automatycznie stawali się znajomymi Gaba. Resztę poznawał przez wymuszone prace w grupach i czasami przez to, że ktoś go tak zaintrygował, że sam dążył do kontaktu z tą osobą. Victoria właśnie się wyłamywała przed to wszystko, zaczepiając go tak po prostu. Jakby nie znała tego dziwaka-samotnika Swansea'go. Kiedy usiadła obok, odruchowo ściagnął łopatki, kiedy jego mięśnie się napięły. Nie chciał tego, chciał po prostu popisać w spokoju. Co mu odbiło, że poszedł po tego pączka, kiedy przy stoisku byli inni ludzie? Nie wiedział jak stamtąd uciec, żeby nie sprawić dziewczynie przykrości. Ostatnio zawodził tyle osób, że nie chciał znowu kogoś zasmucić. - Czemu od razu podejrzewasz ich, o jakiś zagnomiony podstęp? Przecież nauczyciele też mogą kupić te pączki, na gacie Merlina! - Sam nie wiedział co wpływa na jego słowa. Może faktycznie krukonka miała rację? Mógł zamieniać te standardowe przekleństwa na jakieś łagodne wersje dla przedszkolaków, ale i tak czuł się zmuszony do dorzucenia ich do zdania. - Ja pierdolę, to jakiś kurwa żart. - Wymamrotał, w końcu łącząc wątki, że jego słowa przybrały taki ton dopiero, kiedy ugryzł przysmak. - Masz rację, coś jest w tych pączkach, do jasnej avady, jaki był w tym spierdolony cel? - Zdenerwował się, a przez to jeszcze więcej przekleństw leciało z jego ust. Przez to wszystko nawet nie zauważył, że ta się zaczęła do niego trochę podsuwać. - Czemu miałabyś mieć jakąś brodę z gumochłona? - Zapytał, kompletnie nie wiążąc tego z Halem Cromwellem. No cóż, może i był krukonem, ale takie żarciki wymagały chociaż odrobiny obycia z innym człowiekiem. Zaczął się zastanawiać co może zrobić i ile ten efekt będzie w ogóle trwał. Nie chciał przypadkiem zacząć kląć na nauczyciela, bo jacyś studenci uznali, ze to będzie zabawne. Ha-ha, patrzcie jak się śmieje.
@Victoria Brandon (wybacz jak krótko, ale Gab to taki aspołecznik, że nie wiem o czym pisać, a nie chcę wrzucać trzech akapitów myślenia o niczym xD)
Victoria była tą osobą, która zawsze była pierwsza, nie bała się właściwie wychodzić do ludzi i jak widać, zaczepiała ich ot tak, dla własnej przyjemności, nie była z tego powodu skrępowana albo przerażona i mogę się założyć, że gdyby tylko wiedziała, czym jest telefon, nie dałoby się jej od niego oderwać. Nie miała najmniejszych problemów z publicznymi wystąpieniami, tak więc w przeciwieństwie do Gabriela, zawierała wiele znajomości, być może ulotnych, przelotnych i nie do końca potrzebnych, jednak nie było to coś, nad czym zamierzała wyjątkowo mocno płakać, czy robić cokolwiek podobnego. Być może widziała, jak chłopak się spina, być może wiedziała o nim również tyle, że ten Swansea nie należy do najbardziej otwartych na świat i życie, ale zdecydowanie jej to nie przeszkadzało, skoro już podjęła z nim rozmowę, to zamierzała przeprowadzić ją do końca, a nie bawić się w jakieś półśrodki, których nie lubiła i zawsze czuła się wtedy, jak jakiś nieopierzony kurczak, którego porzucono na środku zabawy. Chciała mieć dar, który miał jej dziadek, tę możliwość zjednywania sobie innych ludzi, to wszystko, po co chciała sięgać. Musiała się jeszcze nauczyć, jak nie przytłaczać innych swoją osobą. - Mówiłam! - stwierdziła na to, zasłaniając usta dłonią, bo mimo wszystko chłopak przeklinał w taki sposób, którego nie dało się uniknąć i brzmiał przeokropnie wręcz zabawnie, nawet jeśli jego wypowiedzi były przez to wulgarne. Dziewczyna domyślała się, że ona sama oszalała pod wpływem tego nieszczęsnego pączka, najwyraźniej zaś słodki przysmak wpływał na Gabriela równie niekorzystnie i zmuszał go do zachowywania się w sposób, który zdecydowanie nie był dla niego typowy. Sama nadal czuła, że jeśli zaraz się do kogoś nie przytuli, to chyba eksploduje, a ciepło bijące od chłopaka było tak oszałamiające, że wydawało jej się, że za chwilę po prostu osunie się na ziemię po ławce, starając się złapać głębszy oddech. Ewentualnie naprawdę rzuci się na byle kogo, byle tylko go dorwać, bo już nie mogła wytrzymać w miejscu. Jedynie resztą rozumu zmuszała się do tego, żeby zachowywać się normalnie. - O, no wiesz, żeby wyglądać jak profesor. Powinnam jeszcze tylko poszukać jakiegoś giwala i go oswoić, żeby było jak trzeba - stwierdziła na to, starając się nie zacząć nagle chichotać, bo oburzony Gabriel, który wykrzykiwał te wszystkie przekleństwa, był zadziwiająco rozczulający. Co prawda zaczęła się już poważnie zastanawiać, czy to nie wszystko wina tego pączka, ale i tak nie była w stanie panować tak do końca nad własnymi odruchami. Przesunęła kosmyki włosów tak, by ułożyć z nich coś na kształt brody i zaczepnie poruszyła jedną brwią.