To pomieszczenie o dużych rozmiarach przypomina trochę salę kosmiczną, ze względu na obecność wielkiego nieba, zastępującego ściany. Są one po prostu zaczarowane. Jednak w tym miejscu widać podłogę, jest grawitacja, dlatego można stąpać pewniej po ziemi. W nieregularnych odstępach rozmieszczone są specjalne teleskopy, z których korzystają zarówno studenci, jak też młodsi uczniowie. Dzięki nim można swobodnie oglądać niebo.
Dziewczyna sączyła sobie grzecznie soczek nie wiedząc co ma powiedzieć. Jednak propozycja jedzenia uderzyła w nią tak mocno, że położyła szklankę na stolik, prawie wylewając sok. Jej oczy zabłyszczały, a ona wpatrywała się w pana gajowego z entuzjazmem. No cóż jeżeli chodzi o jedzenie, zwłaszcza spaghetti była pierwsza! - Z wielką chęcią! – prawie że wykrzyczała rozradowana. Może słowo lubi spaghetti było zbyt małe… bo ona je uwielbiała!– A więc poproszę spaghetti! – przed nią pojawiło się owe danie, jednak nie rzuciła się na nie jak można było się spodziewać po jej poprzednim zachowaniu. Grzecznie czekała, aż Clement zamówi coś również i będą mogli rozpocząć posiłek. - Szczerze mówiąc – z minuty na minutę była coraz bardziej otwarta. Widocznie to towarzystwo było dla niej tak bardzo odpowiednie, że nie bała się aż tak bardzo otworzyć – nie wiedziałam, że pracownicy hogwartu mogli brać udział w korespondencji. Dlatego nawet nie pomyślałam, żeby podczas zgadywania domu strzelać w coś innego. Nie sądziłam również, że coś takiego może być takim miłym przeżyciem!
Dlaczego River brał udział w korespondencji? A to bardzo proste pytanie, przecież musiał poznawać tubylców! Wymiana liścików okropnie mu się podobała i gdy je dostawał, cały czas trajkotał Tedowi o swoim tajnym partnerze rzucając różnymi domysłami na temat jego wyglądu. Ostatecznie uznał, że to na pewno gruba i pryszczata dziewczyna, bo przecież on takie właśnie miał szczęście. Wiedział, że na pewno nie rozmawia z wilą, założył więc, że zapewne jego korespondentka wygląda wprost przeciwnie. Chociaż czasem sam nie wierzył w tą teorię, ale tylko dlatego, że nie widział ani jednej grubej dziewczyny w całym zamku! Nie wiedział więc, czy takowe damy chowają w lochach, czy może po prostu dyrektor dba o piękną figurę swoich podopiecznych. Pewnie te skrzaty po prostu im nie chcą regularnie gotować! No nic, na spotkanie i tak postanowił iść, bo taki był ciekaw, kto jest jego krnąbrnym, nieodpisującym korespondentem. Przez krótką chwilę kręcił się między namiotami, wypatrując właściwie bardziej, jak inni trafili i czy Ted czasem nie ma jakiegoś obleśnego partnera, co uznał, że byłoby fantastycznym powodem do żartów. Niestety jej nigdzie nie widział, więc pozostało mu skierować się do jedynki. Szybko dostrzegł, że ktoś znajduje się już wewnątrz, poprawił więc swój piękny i przygotowany specjalnie na tą okazję strój (ależ z niego był elegancki chłopak, nikt nie miał takich stylowych ciuszków jak on! I taktak, zabrał nawet tą ekstra laskę). Wchodząc do środka zauważył, że znajduje się tam jakaś kompletnie nieznajoma mu dziewczyna. Zajął się na przeciw niej miejsce, od razu przechodząc do przemowy, którą musiał natychmiast wygłosić. - Jesteś bardzobardzo złą korespondentką, trochę mi złamałaś serce nie odpisując na mój ekstra list. Wiedziałem, ludzie z Hogwartu są okropni, nie chcą nawet ze mną wymieniać korespondencji. I gdzie tu jest miejsce na przyjaźń mimo kibicowania innej drużynie? Wasz dyrektor tak pięknie mówił o tym na przemowie, że aż łezka w oku mi się zakręciła. Chociaż ty nie wyglądasz na Angielkę. Na pewno stąd jesteś? Może jesteś z Meksyku? - River zestresowany spotkaniem swojej tajemniczej korespondencji? Bardzo zabawne! Raczej uznał, to za idealny moment, by się jej poskarżyć, by osadzić ją jako osobę, która zniszczyła w zarodku jego chęć do przyjaźnienia się z Anglikami! W ogóle, jak to się stało, że jego korespondent był ładną dziewczyną, zamiast grubą i pryszczatą? - To by wyjaśniało tą twoją znajomość paru języków. W sumie jestem kłamczuchem, bo sam znam więcej niż jeden. - Stwierdził zastanawiając się nad pochodzeniem swojej koleżanki. Pewnie gdyby był stąd pomyślałby o Hiszpanii, jednak przyzwyczajony do tego, że większość osób z ciemniejszą karnacją pochodzi z Meksyku, strzelił właśnie typując ów kraj. Dopiero po tych słowach, spojrzał na jej kieliszek z winem, po czym na menu, które leżało na stoliku. Pierw odkasłał lekko, po czym głośno zamówił wino, które zaraz pojawiło się przed nim. Aż klasnął w ręce z zadowolenia, po czym spróbował ów trunku. TAK! To było to co ostatnio pił z Madison i wcale nie było to jedno z tych najlepszych. Postanowił więc spróbować zamówić do niego nutellę, ale kiedy ta nie pojawiła się na stoliku, bo wszakże nie było jej w menu, odłożył zrezygnowany kartę dań i zajął się sączeniem tego jakże wyśmienitego trunku, obserwując przy tym swą nową koleżankę. - Trochę słabo, że nie ma piwa, naobiecywałem Ci go, a teraz nawet nie mogę go zamówić - powiedział wzdychając ciężko, jakby jego życie okropnie się skomplikowało przez brak piwa na liście potraw możliwych do zamówienia. Ach, jakie on miał ciężkie życie.
No fakt, raczej średnio by do niego pasowały. Swoją droga miał jakieś drobne kreski niewiadomo po co na rękach, które trudno i tak zauważyć, więc cóż za różnica. Uśmiechnął się lekko, teraz jakoś pogodniej i przyjemniej. - Kto wie, może to jest randka w ciemno. Może dobierali nas magicznie, na podstawie charakterów i założyli, że w takich parach byśmy się najbardziej sprawdzili – powiedział swoją niesamowitą teorię, bawiąc się pucharem z winem. Spojrzał na dziewczynę i zamachał szybko brwiami. To przynajmniej tłumaczyłoby romantyczne warunki, w jakich poznaje swoją korespondentkę. Może powinien założyć jednak cały czarny garnitur, albo chociaż granatowy, bardziej pasowałby do tej atmosfery niezwykłej. Najbardziej podobały się Merlinowi włosy dziewczyny. Chcąc, nie chcąc najczęściej na nie zerkał. – Co prawda takie rozwiązanie dość kiepsko świadczyłoby o tobie – dodał jeszcze, bo kim musiałaby być osoba, która zasłużyłaby na to, żeby być z nim w związku, heh. Przekrzywił lekko głowę i kiwnął nią jako niechętny znak zgody. Spojrzał na nią zdziwiony dalszym pytaniem i po krótkim zastanowieniu, przeanalizowaniu swoich listów, uznał, że dziewczyna musi mieć dość kiepski obraz o jego rodzinie. Sam nie wiedział jak to się stało, że tak ich przedstawił. - Na tym koniec. Po prostu nie przepadam za moją zbyt piękną i roześmianą matką i moją siostrą, skaczących po łąkach, szczęśliwych z ich cudownych genów – powiedział wzruszając ramionami. Chyba pisał, że to on jest głównie kłopotem nie inni? Miał tak perfekcyjną matkę, że w zasadzie nie miał prawa narzekać. – Poza tym to ona wymyśliła moje imię – dodał po chwili, zastanawiając się co może jeszcze jej zarzucić. Udało mu się sprytnie i chciał się napić wina, ale po raz kolejny ze zdumieniem, zauważył, że mu się skończyło. Pokiwał głową również uśmiechając się lekko i odstawiając na chwilę puchar na stół i sam oparł też łokcie na stole. W końcu jednak stwierdził, że zamówi sobie jeszcze alkohol. - Możesz zwalić to, że piję znacznie więcej niż ty na stres w związku ze spotkaniem z tobą, żeby nie wyjść na jeszcze gorszego- powiedział, uznając nie wiadomo dlaczego, że musi się usprawiedliwić przed tą ledwo poznaną dziewczyną. Dziwne, dziwne. – Poza tym jestem nieznośny całkiem trzeźwy. Możesz zapytać mojej kuzynki – dodał weselszym tonem, dotykając ręką tego szalonego płomienia z lampy.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
- A ja... nie wiem, może też spaghetti- poddał się Clement, widząc, że dziewczyna na niego czeka. Może to nie było jego ulubiona potrawa, ale właściwie nie miał nic przeciwko, zwłaszcza, że tak naprawdę nie był głodny- po prostu chciał dotrzymać towarzystwa Nikoli. Co ciekawe, Puchonka zaczęła się otwierać. Początkowe skrępowanie zaczynało znikać, mówiła coraz więcej i radośniej- dokładnie tak, jak pisała, co Wellington skwitował łagodnym uśmiechem. - Zakazu też nie było. Pewnie nikt nie wpadł na pomysł, że komuś z pracowników może przyjść do głowy wzięcie udziału w tajnej korespondencji z uczniami i studentami. A mnie przyszło- skwitował, unosząc kieliszek do góry w geście toastu.- Więc... hm, cóż. Za miłe spotkanie Dębu i Lilii!- powiedział i w tej samej chwili uznał, że to bardzo głupie... no cóż, przepadło. Strasznie zdziczał, co do tego nie było wątpliwości, ale czemu się dziwić, skoro większość czasu spędzał z Rob Royem albo stworzeniami z Zakazanego Lasu? Ech, Wellington, chyba powinieneś coś ze sobą zrobić... Tak zawsze mu powtarzała Kim, siedząc na jednym ze stołków w jego chatce i dyndając wesoło nogami. Możliwe, że miała rację. Uśmiechnął się do Nikoli i wciągnął głęboko zapach spaghetti. Pachniało nieźle.
Trochę wieśniackie były takie randki w ciemno, ale do przyjścia przekonała ją osoba, w jakiej tajemniczy 'nadawca' pisał. Dawno z fagaską się nie fagasiła, teraz idealną miała do tego okazję! Czekając na kolejną odpowiedź, walnęła sobie włosy na krukoński błękit, ale nie wyszedł jej od razu, więc trochę poczekać musiała i dopiero po naprawieniu, pędem do Obserwatorium pognała. Założyła nawet czarne skarpetki! Zastanawiała się też, czy miecz jakiś, ewentualnie miotłę, żeby się bronić, jeśli jej koleżanka nowa okaże się być jakąś psychiczną fanką zapasów. No tak jej było smutno, że czekać musiała! Rozważała nawet możliwość wejścia do namiotu z inną tabliczką. Zabawnie by było w takim trójkąciku rozmawiać o wróżbiarstwie na przykład. Później przyszło jej na myśl, że może jakieś wrażliwe stworzenia tam siedzą i im takim wtargnięciem, uraz na psychice zrobi. Z urazu bardzo łatwa droga do samobójstwa. Może Karton nienawiść do ludzkości wielką żywiła, ale jeszcze nie chciała, żeby ktoś się wieszał przez nią na klamce! To by było jeszcze smutniejsze. Nawiedzone matki ją by na sto procent oskarżały, a ona biedna, tylko się pobawić trochę chciała, przyjaciół poznać! No okej, wcale nie chciała, dawno nie rozrabiała, dawno jej woźny z mopem nie ganiał i nie krzyczał, że za karę ma szorować klamki ręcznie, bo umazane są niezidentyfikowanymi płynami.Problemów z odnalezieniem namiotu 21, nie miała. Świeciła się nad nim jakaś boska aura, takie błogosławieństwo, cokolwiek, alebo ona po prostu czytać potrafiła. Na krześle zasiadła i jedną ręką podpierała sobie głowę, a palce drugiej, bębniły zniecierpliwione o blat.
Ej, nie spodziewał się Lawrence, że ona taka ładna będzie. I przecież kojarzył jej twarz! Na pewno kojarzył, tylko chyba wyrosła dziewoja, jak ją w ślizgońskim pokoju wspólnym przelotem widział, to raczej dzieckiem była, no ale pewności przecież nie miał! Te ślizgonki to wszystkie miały takie podobne rysy twarzy, wredne straszliwie, podstępne, gówniary przebiegłe! Lawson pamiętał, ale teraz jest przecież uznawany za Australijczyka, co z tego, że z brytyjskim akcentem! - Ostre i ciężkie przedmioty, oraz sznurówki i paski, proszę do kapelusza! - Wstał z krzesła i nawet rękę do głowy podniósł, jakby faktycznie sobie kapelusz dziś nałożył, ale zgasił się, bo tam tylko jego znakomite włosy były. - No, nie mamy kapelusza, to może za siebie wyrzuć! - On chciał żyć! On musiał żyć! Przecież ślub za dwadzieścia lat! Przyjrzał się dziewczynie jeszcze uważniej, przymrużył nawet oczy, jakby wydała się mu nagle bardzo podejrzana. - Tego nie wiesz! Może to rudość wewnętrzna? Strzeż się lepiej. - Mówiło się, że zaklęcia koloryzujące, w rude włosy nie trafiają, tatki to już topos, takie to życie ciężkie, ale może właśnie Lawrence stworzył zaklęcie silniejsze od wszystkich i dostanie Roweny nagrodę, za to niesamowite odkrycie? Pozwoli milionom rudych ludzi, wyjść z ukrycia! Zaczną zakładać rodziny, zaczną żyć! To będzie takie piękne, on, Lawrence Lavoisier, obrońca uciśnionych, twoja szansa na przyszłość. Złapał Nimfę swoją, za dłoń, zakręcił dookoła i na krześle swoim posadził, podając naszykowane wcześniej fasolki. Sam obszedł stolik dookoła i usiadł po drugiej stronie. - Zatem, Nimfo moja droga, jak ci minęła dzisiejsza kąpiel w błocie? Lord Hemingway wspomniał przelotem, że pijawki niezwykle dziś niespokojne. - Musi sobie wyczarować kapelusik! No musi! I tak zrobił. Walną, accio cylinder i mu jakiś przyleciał. Takie super zaklęcie. Niech sobie tylko Nimfa nie myśli, że o niej zapomniał, dla niej też miał! Będą mieli super milordową randkę. Wąsik się Lawkowi nie wyhodował jeszcze, ale przynajmniej herbata już na stole!
No to czas na wyżerkę! Oczywiście z kulturą i pilnować się, żeby się nie ubrudzić. To najważniejsze. Z minuty na minutę było coraz łatwiej się porozumieć, dodatkowo robiła się coraz milsza atmosfera. - Normalnie geniusz! Widzisz jako jedyny potrafisz się bawić w taki sposób – powiedziała z szerokim uśmiechem i puściła mu oczko. Miała nadzieję, że pan Dąbek… eee znaczy się Clement nie będzie miał jej tego za złe, że zwraca się do niego na Ty. Po chwili kontynuowała zadowolona posiłek. Nagle Dąbek zaproponował toast. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech i delikatny rumieniec. Podniosła szklankę i przytaknęła. Toast się skończył, a ona wróciła do jedzenia. Po kilku chwilach zaczęła myśleć, że miło by było gdyby zaczęła jakąkolwiek rozmowę. - Tak więc… może powiesz mi coś o sobie, przez pocztę nie za wiele można było powiedzieć, żeby się nie zdradzić, ale teraz… nie ma przecież żadnych przeszkód, nieprawdaż?
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Pewnie Clementa by rozbawił fakt, że Nikola wciąż nazywa go w myślach panem Dąbkiem. Urocze, niewątpliwie. Bardzo się cieszył, że nie wyjechała z jakimś "panem" czy czymś w tym rodzaju- czułby się co najmniej niezręcznie. Zresztą przecież w listach zwracali się do siebie na "ty", dlaczego więc teraz miałoby być inaczej? Owszem, był pracownikiem, ale nie jakimś stetryczałym staruszkiem, do cholery! Posłał Nikoli uśmiech i zabrał się za swoje jedzenie. Spaghetti było naprawdę niezłe, a Clement powoli zaczynał się odprężać. Cieszył się, że jego pesymistyczny scenariusz, w którym to dziewczyna jest tak speszona i niemile zaskoczona jego tożsamością, że ucieka pod byle pretekstem, zupełnie się nie sprawdził. - Um... pewnie, jasne. A co chciałabyś o mnie wiedzieć? Jestem Szkotem, ale to pewnie słychać w akcencie... i byłem kiedyś smokologiem. Reszta to raczej nic ciekawego, ale pytaj, proszę- wzruszył lekko ramionami i spojrzał na nią zachęcająco. Nie lubił mówić o sobie, ale skoro już musiał, to lepiej, żeby po prostu odpowiadał na pytania Nikoli.
Nie chodziło o to, że uważała go za staruszka czy coś innego. Chodziło o szacunek. Do osoby starszej powinno się zwracać z szacunkiem. Tylko to miała na uwadze zwracając się do kogoś per Pan. Nikola nie ocenia ludzi po okładce. Zawsze wie, że w środku może znaleźć się coś pięknego… ale również obrzydliwego. Dlaczego zawsze była ostrożna. Jednak Pan Dąbek, nie miał złego wnętrza. Wyczuwała to siedząc naprzeciwko niego. Jak? Szczerze mówiąc sama nie wiedziała. Po prostu czuła, że nie może on być złym człowiekiem. Ostatnio i tak zaczęła bardziej ufać ludziom. Chociaż karciła się za to bardzo, bo wiedziała, że w każdej chwili może ją to zgubić. Wyłączyła się. Kiedy do niej mówił usłyszała tylko jedno słowo, a mianowicie: „Smokolog”. Oczy jej natychmiast zasłyszały i spojrzała na niego pełna entuzjazmu i wielkiej ciekawości. Odłożyła widelec na pusty już talerz – tak zgadza się, bardzo szybko jadła. Może dlatego była wiecznie głodna. - Smokologiem? Serio? Jak było? Ciekawe to? Opowiedz o tym! – słowa wystrzeliły z jej ust jak z karabinu maszynowego. Po chwili jednak się opamiętała i odchrząknęła starając się uspokoić – Przepraszam – wydukała już wolniej i spokojniej – a więc jeszcze raz. Opowiedz mi proszę o tym jak byłeś smokologiem. Bardzo mnie to interesuje!
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Clement pożałował, że nie ugryzł się w język i wyjechał z tym smokologiem, ale naprawdę uważał, że to było w nim najciekawsze. Marzenie jego życia, które się ziściło i rozdzieliło go z bratem. Na zawsze. Przez twarz mężczyzny przemknęło coś na kształt smutnego uśmiechu, gdy zobaczył entuzjazm, z jakim Nikola domagała się szczegółów. Cóż, kiedyś trzeba zacząć o tym mówić, prawda? - Hm, od zawsze chcieliśmy być smokologami. Ja i Todd, mój brat. A że uczyliśmy się dobrze i mieliśmy wysokie stopnie na studiach... dostaliśmy się pod skrzydła pewnego doświadczonego badacza, Ursusa Millera. Łączyło się to z jeżdżeniem po całym świecie, a że nas zawsze nosiło, to byliśmy przeszczęśliwi... Cholernie niebezpieczna robota, ale my byliśmy głupimi Gryfonami z krwi i kości. Obaj- nie wiedział, co go ugryzło, nikomu o tym nie mówił w ten sposób, ale nagle poczuł nieznośną potrzebę wyrzucenia z siebie tego bólu, tych wspomnień, a Nikola budziła jego zaufanie. Poza tym chyba doszedł do momentu, kiedy musiał się rozliczyć z tym wszystkim. Sam nie wiedział. Ścisnął nieuważnie kieliszek, który rozprysnął się mu w palcach. Szkło poleciało na wszystkie strony, ale szczęśliwie nic się nie stało. Spojrzał na Nikolę przepraszająco. W jego oczach był smutek. Nie chciał, żeby ich rozmowa wyglądała w ten sposób.- Chłoszczyść... No tak. Teraz ty powiedz mi coś o sobie...- poprosił przyciszonym głosem, umykając wzrokiem.
Czyżby jego twarz też skądś kojarzyła? Nie, na pewno nie. Ona do tej pory nie potrafi spamiętać wszystkich ludzi, z którymi jest na roku to co dopiero miałaby pamiętać jakąś twarz sprzed kilku lat! Co tam z tego, że Violcia jest jej bardzo dobrą koleżanką, a nawet przyjaciółką. Ostatnio też broniła ją przed zaciśniętymi pięściami Teddry Manseley, które ochoczo witały się z jej twarzą. Nie. Ona wcale nie widziała między nimi żadnego podobieństwa i zdaje się, że chłopca widziała pierwszy raz na oczy. A to ci niespodzianka! Musiała na wstępie przyznać, że te wymyślne obrazeczki zdobiące jego ciało dodawały mu uroku, dlatego PLUS DZIESIĘĆ PUNKTÓW dziecina otrzymała na wstępie przy pierwszym wrażeniu Zosi. Trochę zdziwił ją jednak fakt, że przejrzał ją na wylot, ale kurka! przecież znowu aż taka niebezpieczna nie była! Halo! Nie dajmy się zwariować mili państwo. Opuściła rąsie bezradnie i spojrzała skruszona. - Pasków dzisiaj nie mam, sznurówek Ci nie oddam, bo nie umiem bez nich chodzić - tu zrobiła minę w podkówkę. - Nóż, łom, strzykawki i siekierę zostawiłam akurat dzisiaj pod poduszką, bo wiesz... Ciężkie czasy, prohibicja nadchodzi wielkimi krokami to i fiskają (o proszę!) na wejściu gdzie nie pójdziesz.. Dziś możesz być spokojny - wypięła dumnie swoją ponętną, nimfią pierś do przodu i uśmiechnęła się do niego niby żeby go uspokoić. Uznała, że daruje już sobie swoje wariackie uśmiechy, bo chłopak jeszcze coś opacznie zrozumie i ucieknie w siną dal, a jedzenie samemu kolacji było mega niefajne. Z drugiej strony jednak Lawrence ze swoim niewidzialnym cylindrem prezentował się równie szalenie jak ona ze swoją opowieścią o siekierach, więc może uda im się dogadać. - Ok, będę uważać, ale Ty też - dodała mrużąc złośliwie oczka, bo to przecież Ślizgońska menda była, więc co za dużo uprzejmości to niezdrowo, prawda? Dała mu się porwać w ten krótki acz porywający taniec i zgrabnie wylądowała na krześle. Hohoho, patrzcie no. Fasolki nawet przygotował. Może jednak wcale nie był takim kłamca za jakiego go miała. Kolejne kilka punktów na plus wleciało do Zosiowego licznika. Uśmiechnęła się wdzięcznie, najpiękniej jak tylko potrafiła. Jak to nimfa, lubiła dostawać prezenty, a jak to Zoe, prezentami można ją było przekupić. Czasami. - Całkiem dobrze, widzisz jaką mam gładką skórę? Błotko służy - pokiwała głową z uznaniem, zastanawiając się jak to by było gdyby rzeczywiście stanęła twarzą w przyssawkę z pijawką. Zakładam, że raczej nieciekawie, bo dziewczyna nie była fanką takich stworzeń i pewnie wrzasnęłaby i próbowałaby zadeptać ją zawczasu butem, gdyby tak się dało. Jednak będąc nimfą musiała się zafunflować przecież z nimi żeby nie wyjść na jakiegoś odszczepieńca. - Pijawki biły mi dzisiaj pokłony milordzie, a niespokojne było w trosce o moje bezpieczeństwo, bo kto wie jaki szalony szaleniec mógł czyhać na moją wątłą osóbkę w tym namiocie - zakryła dla dramatyzmu usta ręką i na chwilę wstrzymała oddech, co było głupim posunięciem, bo zaraz się zakrztusiła. Może to na widok cylindra, a może za zbyt głębokie wczucie się w role. Kto to wie. Jak to dobrze, że w cylindrach, kapeluszach i innych takich było jej do twarzy! Po raz kolejny uśmiechnęła się promiennie, zastanawiając się gdzie w tych czasach podziewa się stara dobra herbata z prądem. No, ale nic. - Ja się jednak pytam co z naszą podróżą - wydęła usta w niezadowoleniu, bo przecież powiedział jej niedawno, ze obawia się o swoje życie w podróży z tą niewinną oazą spokoju jaką była Zofia.
Nikola wpatrywała się w niego z nieziemskim oczekiwaniem. Kiedy zaczął mówić słuchała z uwagą, jednak… wyczuła, że coś jest nie tak. Widocznie przywróciła przykre wspomnienia, o których mężczyzna wolał zapomnieć. Kiedy kieliszek ‘wybuchł’ w jego ręce Nikola milczała. Wpatrywała się w niego w zamyśleniu. - Przepraszam – wydukała niepewnie – musiałam przywrócić nieprzyjemne wspomnienia. Nic Ci się nie stało? – spytała wpatrując się w niego dłoń. Na szczęście nie widziała żadnych ran, więc uśmiechnęła się szeroko i postanowiła kontynuować rozmowę. - A więc tak. Urodziłam się w Polsce… – dziewczyna nagle umilkła. Wpatrywała się w pana Dąbka w ciszy. Co dalej? Nie mam pojęcia co mam powiedzieć. Aaaa. Nie mogę teraz doprowadzić do niezręcznej ciszy. Nikola weź się w garść, raz, dwa, trzy. - Eeee – no jakoś nie za bardzo jej to wyszło – O! Mam osiemnaście lat i… i… i… chciałabym zostać aktorką? – spytała nie wiedząc co dalej mówić. Zaśmiała się pod nosem i napiła soczku – To jest trudniejsze niż myślałam – skomentowała swoją wypowiedź i posłała panu Dąbkowi szeroki uśmiech.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
- Nie przepraszaj, nie Twoja wina. I nic mi nie jest. Naprawdę- powiedział Clement, siląc się na uśmiech.- Po prostu wtedy zginął mój brat i nie lubię o tym myśleć- dodał po chwili milczenia. Skoro już zachował się jak ostatni baran, powinien jej to wyjaśnić. - W Polsce? Jesteś Polką? zainteresował się gajowy. Ale nie, nie mogła być Polką, to znaczy nie w pełni, jej nazwisko z pewnością było brytyjskie. Z geografii był niezły, przede wszystkim dlatego, że musiał znać miejsce występowania różnych zwierząt. Polskie góry wydawały się dość obfite w różnego rodzaju trolle, tak to musiała być właśnie Polska, ciekawe, ciekawe... - Aktorką... no, no. Jakaś wymarzona rola? Opowiesz mi o tym?- uniósł brwi pytająco. Cholera, tracił kontrolę, nie powinien był dopuścić, by to koszmarne wspomnienie zakłóciło przebieg spotkania. A jednak, zrobił to. Idiota. Starał się uśmiechać i być miły, ale czuł, że tak dawno nie utrzymywał kontaktów towarzyskich, że idzie mu jak po grudzie. A on naprawdę polubił Nikolę, może właśnie za tę lekkość bycia i delikatność, której jemu brakowało. - To fakt. Zwłaszcza, że sytuacja jest sztuczna. Może potem się przejdziemy? Wtedy jakoś łatwiej...
- Rozumiem – wydukała wpatrując się w stolik. Ona bardzo dobrze wiedziała co oznacza strata bliskiej osoby. Sama chciała o tym zapomnieć, wymazać to, a jednocześnie pozostawić głęboko w sobie, żeby pamiętać… pamiętać, jak to było. By znów nie przeżywać tego samego bólu. Nie chciała po sobie pokazać takich uczuć, dlatego posłała do Clement’a aktorski uśmiech, który niczym nie różnił się od pozostałych. - Yh – przytaknęła – trzy czwarte mojej krwi to krew Polaka. Moja matka była Polką, a ojciec był pół Polakiem, pół Brytyjczykiem. Niestety nie wychowywałam się w Polsce, chociaż zawsze marzyłam o tym, żeby pojechać tam i zobaczyć kraj mojej matki. Zawsze zachwycał ja ten przypadek. Dziadek opowiadał jej często, że miał niezły ubaw, gdy dowiedział się, że jego syn poszedł w jego ślady i również zakochał się w Polce. Coś niezwykłego, pięknego. - Nie mam żadnej wymarzonej roli. Po prostu kocham odgrywać różne role, zamieniać się w postać, którą gram. Poznać jej najgłębsze uczucia, reakcje na zwykłe rzeczy… to niezwykłe… poznawanie człowieka, bez drugiej osoby… – powiedziała zachwycona. Kiedy mówiła o tym wszystkim oczy jej błyszczały – …wiesz, dobry aktor, jest jak psycholog. Poznaje problemy człowieka, dowiaduje się o jego problemach, poznaje go od początku do końca. Jest nim, sercem i duszą. Właśnie taką aktorką chciałabym być. Nie muszę być sławna. Nie potrzebuję pogłosu, byle żeby to wszystko sprawiało mi radość! – mówiła szczerze. Wiedziała, że nie posiada takich zdolności, żeby zostać zawodową aktorką, która mogłaby ogarnąć cały świat. Dodatkowo aktorzy muszą mieć dobrą sprawność fizyczną, a ona jej nie miała. Dodatkowo słabe ciało, które szybko traciło odporność. Wystarczyła chwila nieuwagi, by dziewczyna leżała chora w domu, bądź w szpitalu. - Spacer mówisz? – powiedziała sama do siebie - Dobry pomysł! Może ułatwi to rozmowę, a świeże powietrze pozwoli się rozluźnić. Zresztą… tutaj jest za dużo ludzi, a nie lubię przebywać w tak dużych grupach – mimo, że na sali ludzi można było policzyć na palcach u dłoni, to i tak było to dla niej za dużo.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Słuchał jej z prawdziwą przyjemnością. W ogóle lubił słuchać, całe życie wolał to od mówienia. Od mówienia był Todd, który miał sto pomysłów na sekundę, mnóstwo inwencji i energii. Clement był zawsze nieco spokojniejszy, poza tym raczej działał niż gadał. Dużo rozmyślał i jeśli coś mówił, to zazwyczaj po rozważeniu wszystkich za i przeciw. Co nie przeszkadzało mu w szalonych eskapadach z bratem, którego czasem udawało mu się tonować, choć nie było to łatwe zadanie. A teraz był sam. To znaczy... miał rodziców, miał Elen, ale nie mógł się z nimi dogadać, odkąd ich rodzina zmniejszyła się o Todda... Kiedy Nikola mówiła o swoim marzeniu, o swoim stosunku do aktorstwa, uśmiechnął się mimowolnie. Dawno nie widział nikogo, kto mówiłby o czymś z takim zaangażowaniem, taką radosną pasją. Pewnie za mało przebywał wśród ludzi. Dziewczyna była ujmująca, z całą pewnością i Clement bardzo dobrze czuł się w jej towarzystwie. - No to dopij sok i idziemy- uśmiechnął się Clement, składając z namaszczeniem serwetkę.- Pytanie tylko... dokąd.
Mruczała coś pod nosem idąc w kierunku Obserwatorium. Z jednej strony była ciekawa kim jest owa dziewczyna, z którą korespondowała, ale z drugiej strony jakoś nie miała szczęścia do tego, że nieznajome osoby zjawiały się. Zastanawiało ją to kim jest koleżanka. Puchonką na pewno nie była skoro ujęła to w liście. No nic. Przeczesała palcami włosy, poprawiła torbę na ramieniu (z resztą nie mam pojęcia po co jej ona, ale jakoś rzadko się z nią rozstaje) i weszła do Obserwatorium. Rozejrzała się w okół i uśmiechnęła lekko. - Znów się postarali z wystrojem - powiedziała cicho i ruszyła w poszukiwaniu odpowiedniego namiotu. 1... 2... 3... Nie, to nie te numery nawet. 10... 11... 12... To też mało. 20... 21... O proszę. Numer 21. Zerknęła na namiot i ujrzała dziewczynę podpierającą się jedną ręką. Kojarzyła ją i uśmiechnęła się lekko. Weszła do środka i usiadła na drugim krześle. - Cześć.
Dziewczyna przytaknęła i wypiła do dna. Spojrzała na mężczyznę i zaczęła się zastanawiać. Robiło się późno, a na dworze było ku jej zdziwieniu ciepło. Jednak ta burza… ale… jakoś miała ochotę pochodzić po deszczu. Nie przeszkadzałoby jej to… dzisiaj. Znając życie za dwa dni, albo jutro będzie leżała chora w łóżku, ale dlaczego ma sobie odmawiać przyjemności? Życie jest krótkie i jeżeli będziemy przez cały czas ostrożni nic nie przeżyjemy, a po śmierci, będziemy żałować, że nic nie dokonaliśmy i nie bawiliśmy się kiedy mieliśmy okazję. Hmmm - Może wybierzemy się hmmm – zaczęła intensywnie myśleć próbując sobie przypomnieć każdy zakątek w Hogwarcie – nad jezioro. O tej porze będzie tam pewnie niesamowicie pięknie!
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
- Szczególnie ładny jest wschodni brzeg- zauważył Clement, uśmiechając się lekko do dziewczyny. Lubił powietrze po burzy, wszystko stawało się takie świeże, orzeźwiające. Złożył sztućce i spojrzał na Nikolę pytająco. - Idziemy?- po czym nie czekając na odpowiedź, wstał i podszedł do wyjścia namiotu, uchylając je przed Puchonką. Tak, spacer był zdecydowanie dobrym pomysłem, zwłaszcza w taki dzień, jak dzisiaj. Zwłaszcza w takiej sytuacji, jak ta. Naprawdę był zadowolony, że Nikola okazała się dokładnie taka, jak sobie wyobrażał. Lilia. No tak. Ruszyli korytarzami Hogwartu, by po chwili znaleźć się na świeżym powietrzu. Clement odetchnął głęboko i poprowadził Nikolę w stronę jeziora. Wyglądali dosyć zabawnie- wielki, potężny mężczyzna i drobniutka dziewczyna, której dwa kroki były długości jego jednego.
ALEŻ CHRISTIAN MIAŁ NIESAMOWITE SZCZĘŚCIE! Bowiem do obserwatorium z powodu tajnej korespondencji przybyła również Scarlett, której numerkiem była oczywiście szósteczka. Ta cyferka nie tylko dopełniała jej mrocznego wizerunku, ale wszak była także jej szczęśliwą. W swojej dacie urodzin miała aż trzy szósteczki, co zapewne spowodowało, iż nasza ślizgonka została córką szatana czy coś. A ta córka ubrała się właśnie dziś bardzo kusząco, aczkolwiek jej obcisła sukienka zakrywała więcej, niż ledwo tylko tyłek. Sięgała nawet górnej części ud! Nie, żeby wybierała się na podryw, bez przesady. Ale ona po prostu zawsze musiała wyglądać atrakcyjnie i nienagannie, nie oszukujmy się. Zobaczenie jej w dresach graniczyło z cudem. Także nie miała większych dylematów jak Shiver z tym całym ubiorem i tak dalej. Po prostu robiła to, co zwykle. Chwilę jej zajęło, zanim doczłapała się tutaj z lochów, ale nareszcie się udało. Choć jej beznadziejna kondycja wymusiła na niej, aby odsapnąć zanim weszła do środka i zaczęła przemierzać kolejne namioty. Gdy tylko dostrzegła ten z numerkiem szóstym, poprawiła szybko włosy i weszła do środka. Uniosła lekko brwi ze zdziwienia, widząc krukona. Znali się, oczywiście. Aczkolwiek nigdy nie zdążyli jakoś szczególnie zacieśnić tej znajomości. Nie mniej jednak uśmiechnęła się do niego jakże pokrzepiająco, aczkolwiek była to tylko chwilowa cisza przed burzą. - A więc to ty jesteś tym uroczym nieudacznikiem, Chris - zaświergotała jakże wesoło, po czym bezceremonialnie usiadła na przeciwko niego. Biedaczek! - Rozumiem jednak, że nasze pójście do baru jest nieaktualne? - upewniła się, opierając wygodniej na krześle. Zatrzepotała chwilę rzęsami i wciąż uśmiechała się bardzo słodko, bacznie obserwując studenta. Cóż, domniemywała, że raczej jej nie lubi i nie będzie chciał z nią nigdzie wychodzić. Nie mniej jednak nie przeszkadzało jej to w ogóle. Wolała jednak, aby określił się teraz, aby jak najmniej czasu zmarnowali. No, chyba, że podejmie wyzwanie i pogawędzą tu sobie przy winie (o ile chłopak okaże się mężczyzną i jej zamówi, bo beznadziejne te ograniczenia, ECH), albo czymś takim. Ale szczerze w to wątpiła. W każdym razie wyczekiwała odpowiedzi, zakładając nogę na nogę i jedną z nich poruszając w rytm nieokreślonej muzyki.
Szczerze mówiąc Drake nie do końca chciał się spotkać ze swoją korespondowiczką. Nie żeby jej nie polubił, czy coś w tym guście, nie, nie! Choć ciężko mówić o czymś takim po zaledwie wymienieniu kilku listów... obawiał się zaś, że złożył jakieś obietnice, których nie będzie mógł dotrzymać albo coś w tym guście. Średnio miał teraz na cokolwiek czas, bo wiecie, małżonka i te sprawy, a raczej ten głupi Cedric, który go ciągle bił i wpadali razem w tarapaty. A Elliotta w ogóle nigdzie nie było, więc nie miał kto ich doprowadzać do porządku! Ogółem jedna wielka tragedia. To znaczy, jeszcze niedawno się chwalił swoim niesamowitym szczęściem, ale chyba jego starszy brat skutecznie mu utrudniał cieszenie się tymi sprawami! Nie miał pojęcia jak się ubrać, więc ogółem założył jakieś zwykłe spodnie i koszulę, aczkolwiek bez przesady, żaden z niego elegancik. Raczej postawił na pośrednią formę. Zastanawiający jest fakt, czemu w ogóle wdał się w te tajemnicze wysyłanie listów? Niestety, tego nie wie nikt. Chyba się po prostu nudził, choć ciężko mówić o czymś takim w kwestii brania ślubu. Ale może po prostu chciał z kimś niezobowiązująco porozmawiać? I cóż, kiedyś może faktycznie wybiorą się z Lailą na jakąś szaloną podróż z dala od Hoga! Tylko czy Ellie by go puściła, heheh. W każdym razie przybył do obserwatorium, lekko spóźniony, za co skarcił siebie w myślach. Dlatego dosyć żwawym krokiem pokonał kolejne metry, szukając odpowiedniego namiotu. Ten ich chyba był na szarym końcu, albo nawet bliżej końca! Kiedy jednak wszedł do środka, okazało się, że dziewczyna siedziała pierwsza. Och, niedobrze, sprawiał, aby to kobiety na niego czekały, ugh! W każdym razie kojarzył ją. Mignęła mu parę razy w pokoju wspólnym. Ale nic poza tym. Dlatego grzecznie stanął przed nią i uśmiechnął się przepraszająco. - Wybacz mi spóźnienie, Drake Bennett jestem - przedstawił się, zastanawiając jednocześnie jak będzie przebiegać to spotkanie. Nie byli swoimi wrogami, przyjaciółmi też nie. Więc w sumie mogło zdarzyć się wszystko! No i trochę bał się, że zanudzi biedną Howett, no ale nic. Najwyżej się puchonka zmyje, on nie będzie obrażony!
Za mała była! Nie mogła wtedy jeszcze jego boskości dostrzec! Ale spokojnie, teraz będzie miała dużo czasu, żeby to nadrobić. I cóż to w ogóle za układy? Gdzie nie pójdzie, tam czają się Violety znajomi. No dobra, Teddry tak nazwać nie można i swoją drogą, ciekawe, kiedy Lawek dowie się w końcu, że jego super fagaska się okładała z jego siostrą! To aż dziwne, że jeszcze nikt mu nic nie powiedział, w tej szkole plotki roznosiły się bardzo szybko, a on był chyba głuchy! Pora zacząć czytać obserwatora, najbardziej rzetelne źródło informacji! - Myślałem, że masz buty na rzepy. – Wyszczerzył ząbki w wielkim uśmiechu i spojrzał nawet, jakie to obuwie na sobie miała jego towarzyszka. Jeśli o profesjonalne nazewnictwo chodziło, to raczej się tutaj nie popisze, ale sznurówki faktycznie miała! A Lawrence sobie postanowił, że teraz mogą sobie zrobić małe przyjęcie z okazji nieurodzin. Ona będzie jego Aurelią, a on Szalonym Kapelusznikiem i na wyprawę życia wybiorą się do Doliny Godryka, ratować zagrożone gatunki. Ich przewodnikiem będzie królik o twarzy mopsa. I to wszystko na trzeźwo zrobią, bo Zośka nieletnia, więc lepiej tutaj o herbacie z prądem tak nie rozmyśla. Lawrcence ma siostrę! Jest super troskliwym stworzeniem przez to i wcale się nie cieszył, jak jakieś pijane dziewoje latały dookoła niego, że niby ojcem ich dziecka ma zostać. Koszmar! No koszmar po prostu! Dlatego Zoe powinna zostać taka super w jego oczach i się nie upijać herbą z prądem, bo pierwsze wrażenie zrobiła całkiem przystępne. Jeszcze by go za demoralizację młodzieży wsadzili do Azkabanu, a on się nie ma zamiaru całować z facetami w czarnych prześcieradłach. Był całkowicie hetero! No przecież. Samiec alfa, super męski i umięśniony. Wszyscy wiedzieli o tym! To było widać na osiem kilometrów, Nimfa powinna się po listach zorientować! - Myślę, że to morsy. Morsy zawsze były zazdrosne o błotne stworzenia, to przez te wygładzające właściwości. Mogły błotne królestwo zdobyć, ale wolały umawiać się na randki przy wodopoju z hipopotamami. Lepiej wynajmij sobie ochroniarza! – Szczerze wątpił, żeby jego nowa koleżanka tak na serio lubiła się z pijawkami. Dziewczyną była, one się obślizgłych pełzaków boją! Lawrence też się bał, w duszy niczym średniowieczna dziewica piszczał, ale przecież trzeba udawać twardziela! Nie po to spędza godziny na pakerach, czytając te ich zajebiste sentencje, żeby potem bać się ślimaków. - Podróż będzie, a będzie. Na tramwaj pneumatyczny musimy poczekać, bo kominki strajkują, nie ma łatwo w tych czasach! – W super porcelanowej filiżance, miał już swoją herbatę i popijać ją zaczął powoli. – Ale chyba nie chcesz mi powiedzieć, że w podróż się wybierzesz z człowiekiem, który swego imienia nawet nie podał? To bardzo nierozsądne! – Pokręcił aż głową, jakby czterdziestoletnim Wokulskim był i właśnie z Marianną rozmawiał!
- Za to ty mógłbyś się poczuć doceniony tym, że dobrali ci właśnie mnie - rzekła niby od niechcenia, trochę z przyzwyczajenia obierając ten ton, ale raczej w żartach. Akurat przy nim nie czuła tej przejmującej potrzeby podkreślania swoich zalet, jak przy większości społeczeństwa. Zresztą po co, i tak wiedział o niej wystarczająco dużo, by nie dać się nabrać. I, co najśmieszniejsze, było jej z tym bardzo wygodnie. - A tak poważnie, to chyba po prostu jesteśmy siebie warci - stwierdziła, bo skoro on sam siebie tak źle oceniał, to ona na pewno nie była lepsza. Chyba nawet z tej dwójki to ona była tą złą i okropną, tylko może Faleroy jeszcze nie zdawał sobie z tego w pełni sprawy, bo owszem, zdradziła mu sporo swoich czarnych sekretów, ale jeszcze nie wszystkie. Trochę ich wciąż miała w zanadrzu, w tym te najczarniejsze. A on jej wydawał się nie móc być aż taki zły. To nie pasowało zupełnie do tych dużych, jasnych oczu, które non stop skupiały jej wzrok. Ze zrozumieniem pokiwała głową, wysnuwając odpowiednie wnioski bez zadawania dalszych pytań. Kilka rzeczy ją zastanowiło, ale postanowiła zostawić sobie te pytania na później. Nie było pośpiechu. Tylko jedna sprawa nie dawała jej spokoju. - Faleroy to nie imię, prawda? - upewniła się. Zastanawiała się, jak musiało ono brzmieć, skoro powodowało w nim takie rozżalenie! - No to coś nas łączy, bo ja też nie znoszę swojej matki - podsumowała, chociaż pewnie ona miała lepsze ku temu powody. Ale nie miała zamiaru tego oceniać i roztrząsać, nie potrzebowała licytowania się, czyja matka jest gorsza. Pewnie wyszło by, że jej, ale czy tu był jakiś powód do satysfakcji? Conajwyżej mogłaby napisać do niej o tym w liście, żeby przynajmniej tamta coś z tego miała! - Stresujesz się spotkaniem ze mną? - podchwyciła, uśmiechając się trochę bezwzględnie. Nawet nie zauważyła, że tak dużo pił, dopiero on zwrócił na to jej uwagę. Spojrzała do swojego pucharu, opróżnionego dopiero w połowie i machinalnie wypiła dwa duże łyki, pozostawiając tylko trochę alkoholu na dnie. - Nie martw się, już prawie cię doganiam. Chociaż ty akurat powinieneś się tego obawiać, bo ja z kolei jestem nieznośna, kiedy za dużo wypiję. - Dla bezpieczeństwa odstawiła naczynie na stolik, bo kiedy już sobie pozwalała na alkohol, to zazwyczaj szybko traciła rachubę w tym, ile już wypiła i często kończyło się to bardzo źle. A głowę miała słabą - bardzo słabą, już czuła, jak wino uderza jej lekko do głowy - i jakoś nie uśmiechało jej się zakończenie tego spotkania pod stołem. - Lepiej mnie pilnuj. - dodała, przenosząc wzrok znów na niego.
No i w końcu pojawiła się jej towarzyszka. Nie spodziewała się jednak, że będzie to twarz tak znajoma. Stawiała raczej na jakąś przyjezdną Kanadyjkę. No trudno! Przecież to jeszcze nie koniec świata. Uśmiechnęła się pod nosem i uważnie przyjrzała dziewczynie. - Carter Wilson. - Przedstawiła się, bo tak wypadało no i nie było sensu dalej z tego wielkiej tajemnicy robić. Skoro w tym samym dormitorium mieszkają, to bardzo możliwe, że imiona są im znane, ale w pamięci jeszcze się do nich nie dokopały. Chociaż nie czuła specjalnej potrzeby, aby rozmowę prowadzić, w głowie szukała odpowiedniego tematu. Postanowiła sobie ostatnio, że będzie społeczna! Właśnie tak! I to jej postanowienie, chroniło jej nową koleżankę, przed piorunami z oczu trzaskającymi. Do rąk wzięła kartę dań i powoli czytała wszystko. Chyba miała ochotę na wielką porcję lodów czekoladowych. Długo czekać nie musiała, niech żyje magia! Mieszając łyżeczką w pucharku, co jakiś czas spoglądała na czerwonowłosą dziewczynę. Ma zacząć mówić? Może ona chce zacząć mówić? Brawo Karton, współpraca i nadrabianie kontaktów między ludzkich idzie ci świetnie! Zaraz znowu powróci do niej chęć wymordowania społeczeństwa i globalne ocieplenie, które stopi wulkany i uwolni lawę.
Fauny, czyli ludzie lasu, bogowie pasterzy, opiekunowie romansów. Może jednak trochę inaczej to szło, ale kto się teraz będzie nad tym zastanawiał. Sens był przecież jasny! Zoe od małego uwielbiała te leśne stworzonka, a Lawrence od razu wydał jej się podobny do jednego takiego pokręconego dziada! To jest dziada w pozytywnym znaczeniu, nie żeby teraz widniał przed jej oczami, prezentując się jako starszy, pomarszczony pan z laską. Co to to nie! Poza tym nimfy i fauny były ze sobą dość blisko przecież związane. Powstała nawet taka baśń grecka, tylko w niej jeszcze udział brał tytan, a tego tutaj nie widziała. Ostatni tytan jakiego miała na oku był obrączką na palcu jej ojca. No cóż, zdarza się i tak moi mili. Nie dziwnym jest też fakt, że Zosia z całego wrażenia jakie na niej wywarł nie taki chudy i nie taki rudy JEJ FAUN we własnej osobie, zupełnie zapomniała zapytać go o imię skoro już sama mu w myślach takowe wymyśliła. - Kiedy ochroniarze są za drodzy - zasmuciła się ta nasza nimfa i spojrzała w dół na swoje sznurówki, które wcześniej były posądzone o bycie potencjalnym narzędziem zbrodni. Może jakby go grzecznie poprosiła to sam by został jej ochroniarzem i bronił przed złymi morsami, które czyhają a żeby odebrać jej pijawki, a potem pewnie życie. Tak jak w filmach! Jedyną rzeczą, która wadziła jej w podjęciu tak ważnej dla wszechświata decyzji był fakt, iż nasza maleńka Ślizgonka nie potrafiła być grzeczna, a co dopiero grzecznie prosić! Skoro już chyba udało jej się w miarę dobre wrażenie zrobić to czemu miałaby je psuć? Tak więc zawiązała mordkę na supeł i ani jej się śniło żeby mu oferować pracę bodyguarda. Jak przystało na rasową poszukiwaczkę przygód, z entuzjazmem przyjęła wieść o podróży. Jakby tramwaj się spóźniał to zawsze są szafy, przez które mogliby przejść na drugą stronę powietrza, a im oczom ukazałaby się kosmiczna dolina, w której Godryka jeszcze nie było. Albo wysłaliby świetlny sygnał na niebo i chmara latających rybek zaoferowałaby im podwózkę. Albo chociaż ze dwie. Może być też jedna. Objęliby się i poszybowali w stronę księżyca. - No jak to nie znam Twojego imienia! - nimfastyczna Zosia oburzyła się wielce na zarzuty kierowane przeciwko niej. No tak być nie może, przecież znała jego imię! Zaraz go odpowiednio nazwie tylko niech się zastanowi... Hmm... hmm... hm... No dobra. Zgoda. Było ciężko. Ale czy po jej głowie nie chodziła już jakaś nazwa? No przecież! - Faunem jesteś - stwierdziła ze śmiertelną powagą, patrząc mu w oczy. - Co prawda nie rudym - mimo, ze tłumaczył się wewnętrzną rudością, ona jeszcze była nieco podejrzliwa. - Ale takim też możesz być - dokończyła dumna z tego co właśnie powiedziała. - Widzisz? Mama mnie przestrzegała przed takimi co ich imienia się nie zna. Najpierw chcą Cię w podróż zabrać, a tu nim się obejrzysz lądujesz w wilczym brzuchu, a kapelusznik proponuje Ci herbatkę. Źle się dzieje, czujesz? - jej poważna mina ustąpiła lekkiemu uśmiechowi, bo taka zadowolona z siebie była, że udało jej się przypomnieć imię nieznajomego. Prawda? Nieprawda? No nieważne. Zawsze była przeciwna randkom w ciemno, bo tam samych desperatów, psychopatów albo zdesperowanych psychopatów z depresją można było spotkać. Jednak ten jej korespondent był niczego sobie. Zgrabne ciałko, fajna buźka, a i imię pierwsza klasa miał!
- Doceniony? – zapytał udając zdziwienie i kręcąc przecząco głową. To miłe, że nie czuła potrzeby upiększania swojej osoby przy nim! On też czuł się całkiem miło w towarzystwie osoby, która wiedziała sporo na temat jego życia. – Uznali, że powinienem być z dziewczyną, która woli miotłę od chłopców i dziewczyn, a w ciebie zobaczyli potencjał na matkę… wila w jednej ósmej - dokończył już trochę mniej energicznie, bo nie potrafił znaleźć odpowiedniej nazwy na to jakie byłoby jego przyszłe dziecko. Uniósł brwi w końcu na jej stwierdzenie i wzruszył ramionami. Nie znał jej aż tak dobrze, to prawda. Ona mogła mieć niesamowicie mroczne sekrety, historie których może nie chciał znać! A on? Zdecydowanie nie. On po prostu dużo gada, dużo marudzi, nic nie wnosi do swojego życia i praktycznie żeruje na pięknie, którego w rzeczywistości ponoć nienawidzi. Więc może i jest gorsza od niego! Merlin po prostu w niektórych sprawach jest zupełnie niereformowalny i bezradny. Szkoda tylko, że w dość ważnych sprawach. Spojrzał na nią szybko dość zaniepokojony jej pytaniem. - A co jest złe? – zaczął automatycznie powtarzać sobie w myślach swoje nazwisko, ale równocześnie pokręcił głową i oczywiście skrzywił się lekko.- Mam na imię Merlin – dodał jeszcze niezadowolony, zakładając, że nie zacznie używać go na złość. Może mylnie, kto wie. - Dlaczego? – zapytał odnośnie jej matki. W końcu co najwyżej może mu odmówić odpowiedzi. A skoro tyle już o niej wiedział nie miał nic przeciwko zgarnięciu większej ilości informacji o swojej korespondentce. I oczywiście mógłby porównać to ze swoim problemem, bo w końcu rzeczy powinny mieć zazwyczaj chociaż trochę odniesienie do niego. - Byłem trochę zestresowany kiedy tu szedłem – powiedział z zastanowieniem, wzruszając ramionami i pijąc sobie luzacko kolejne parę dużych łyków. – Głównie się martwiłem, że trafię na bardzo nieatrakcyjną dziewczynę, która tak naprawdę szukała sobie miłości życia i uznała, że teraz te informacje może jakoś na mnie wykorzystać, żeby być ze mną czy coś – uknuł swoją niesamowitą teorię, po czym zerknął na jej pusty puchar. No tak Merlin wcale też nie miał najmocniejszej głowy. Znaczy praktycznie nigdy nie kończył w kiblu, może długo pić, ale szybko robi się pijaniutki. Uśmiechnął się szeroko, naprawdę rozbawiony na jej ostatnie słowa, stając się na chwilę radosnym, ślicznym wilem. - Ja mam cię pilnować? Chyba nie mogłaś znaleźć gorszą osobę do tego… No może Vanberga – zastanowił się nad ostatnimi słowami, uznając, że jednak on czasem odmawia alkoholu, kiedy jest nie w humorze. A szalony muzyk Dexter nigdy. Swoją drogą czemu muzyk nigdy nie bywa pijany, tylko rozluźniony ewentualnie? Coś tu nie gra. W każdym razie ważniejsze jest, że Merlin wciąż bardzo uszczęśliwiony, zamówił swojej nowej koleżance znowu wino, bo może będzie chciała sobie trochę sączyć jednak!
Damy znać, jak panienka Howett będzie się już do czegoś nadawać poza leżeniem w łóżku i grzebaniem ręką w prawie pustej paczce chipsów, bo ewidentnie tylko to ją teraz kręciło, jeśli można użyć takiego terminu. Bo właściwie to nie wiedziała, kiedy umarły w niej wszystkie chęci do tego, aby być aktywną i robić coś normalnego, jak np. codzienne treningi, czyli bieganie wokół błoni, jak zakładał jej wiosenny plan zrzucenia zbędnych kilogramów. Ups. No trudno. Była ostatnio rozespana. Bez towarzystwa. Bez jakiejkolwiek weny na lepsze jutro. O ile można tak powiedzieć, bo w sumie nie wiem czy o niej w ogóle mam prawo coś mówić. Czasem zdaję sobie sprawę, jak niewiele wiem o niej i to mnie przeraża. Na pewno w jej głowie teraz zrodziła się myśl, aby wyjść i dotrzeć do łazienki, gdzie wzięłaby zimną kąpiel orzeźwiającą zmysły. A potem chciałaby poczytać dobrą książkę i obejrzeć stare zdjęcia. Ale nie... Ona dziś tu musiała być. Dziś miała poznać tajnego człowieka, który towarzyszył jej ostatnio w listach. Ona jakoś nieszczególnie obawiała się jego obrazu czy coś. Dlaczego? Mógł być to ktokolwiek. Ona jakby poza światem chętnie się uśmiechnie i posłucha o lepszym świecie. O tym, w którym nigdy jej nie będzie. To podobno miłe być z kimś i mieć dla kogo żyć. A osoba, która weszła do namiotu chyba taka była. Prawda? Drake Bennett. On był już żonaty i na pewno wiedział, jak będzie wyglądał jego każdy poranek, jego dalszy los. To wystarczy, aby dobrze przeżyć jutro i pojutrze? Oczywiście. Laila by chciała taką receptą, ale z pudełkiem niespodzianek, bo przewidywalność losu ludzkiego chyba byłaby dla niej zgubna. Może nudziłaby się jeszcze gorzej niż teraz. Widząc Drake'a, automatycznie przegarnęła włosy do tyłu i poderwała się trochę niezdarnie z krzesła o mało co się nie potykając. Podała mu dłoń z speszonym wyrazem twarzy. - Hm. Chyba, jednak "Towarzyska Samobójczyni" pasuje do mnie. - Mrugnęła śmiejąc się teraz ze swojej niesubordynacji. - Laila. - Przedstawiła się grzecznie. Przecież widzieli się wielokrotnie na korytarzach, więc czemu mieliby nie mieć tematów? Mógłby jej opowiedzieć o tym, jak zakochał się w Ellie. Chociaż nie wierzyła w sens miłości, to lubiła ckliwe historie. Paradoks. - Miło mi Cię w końcu poznać. - Powiedziała powoli odnajdując dłonią krzesełko, aby tym razem nie wylądować na ziemi.