To pomieszczenie o dużych rozmiarach przypomina trochę salę kosmiczną, ze względu na obecność wielkiego nieba, zastępującego ściany. Są one po prostu zaczarowane. Jednak w tym miejscu widać podłogę, jest grawitacja, dlatego można stąpać pewniej po ziemi. W nieregularnych odstępach rozmieszczone są specjalne teleskopy, z których korzystają zarówno studenci, jak też młodsi uczniowie. Dzięki nim można swobodnie oglądać niebo.
Desiree była tak zajęta łażeniem w tę i z powrotem że nie usłyszała przybycia dziewczyny. Cały czas myślała nad tym jak ma jej to powiedzieć i nad reakcją Vill. Cholera, naprawdę się tym przejmowała. Zżerały ją okropne wyrzuty sumienia. Jak ona mogła zrobić takie świństwo ukochanej osobie?! Nie powinna była iść tam na Dach, serio. To miejsce jest jakieś przeklęte. Ale z drugiej strony gdyby tam nie poszła, nie spotkałaby ponownie Tristana. Nie pokochałaby go znowu...A to uczucie było chyba tym czego potrzebowała. On był tym czego potrzebowała. A Villemo...ona też była ważna dla Desiree. Tak ważna że nie chciałaby by ukochana się na nią zezłościła i zerwała wszelkie kontakty. Chciała pozostać z nią w przyjaźni choć zdawała sobie sprawę, że jest to niemożliwe. Poczuła zapach, bodajże jakichś kwiatów. Zauważyła że Vill już jest więc podeszła do niej i złapała ją za rękę. Villemo miała dziwną minę. Czyżby coś podejrzewała? Desiree uśmiechnęła się do ukochanej na razie z niczym się nie zdradzając. -Hej. Co słychać? -dobra, chciała na razie odwlec temat ale wiedziała że to bez sensu. Więc ciągnęła dalej. -Villemo...kocham cię. Niezależnie od wszystkiego wiedz że cię kocham. Jesteś dla mnie naprawdę ważna. A ja...wszystko spierdoliłam. Jestem podła. Nie zasługujesz na mnie. A ja na ciebie. Jesteś cudowną dziewczyną, tym bardziej mi głupio. Nie chciałabym cię stracić, mimo wszystko. Ale wtedy na dachu...przyszedł Tristan. Nie wiem co mnie napadło, ale go pocałowałam. Vill, przepraszam...-Desiree spojrzała na dziewczynę ze łzami w oczach. Najlepiej by było jakby ukochana ją teraz zabiła. Zasługiwała na to. Nie była godna tego by być szczęśliwą, by żyć. Najpierw zraniła Tristana, teraz Villemo, sama była na skraju rozpaczy. Opadła na podłogę siadając i opierając się o ścianę. Chciała dodać coś jeszcze ale nie mogła. Głos ugrzązł jej w gardle a łzy pojawiające się w coraz to większych ilościach w jej oczach uniemożliwiły widzenie czegokolwiek.
Villemo słuchała uważnie, nie tracąc zimnej krwi. Załamywać się będzie później, nie teraz ani nie przy niej. Nie da jej tej satysfakcji. Najgorsze było to że jej przeczucia były prawdziwe. Villemo westchnęła, i ukucnęła przed Desiree. Uśmiechnęła się do niej czule i otarła jej łzy z twarzy. czemu to zrobiła? Nie wiedziała. Na razie nie zastanawiała się nad tym wszystkim. Nie dopuszczała do siebie, myśli które były konsekwencją jej słów. Villemo jeszcze nie wiedziała jaką decyzję podjęła dziewczyna. Przecież nic nie powiedziała. Jeżeli chce to niech odchodzi do Tristana. Ona to przeboleje prawda? Chyba dobrze że Villemo nie jest jasnowidzem. Bo gdyby wiedziała kim się stanie, po odejściu Desiree, to naprawdę mogła by się teraz wcieknąć. Lecz nie wiedziała, i wszystko przyjmowała ze spokojem. Villemo już taka była. Każda porażka w jej życiu, spływała po niej. - A wiec co postanawiasz...? - Zapytała z czułym uśmiechem. W jej głosie nie było gniewu, ani żalu. Był czuły, lecz z nutą obojętności i chłodu. Spojrzenie już nie było takie samo, takie ufne. Jak się Villemo czuła w nowej roli? W roli odrzuconej i pokrzywdzonej? Nijak. Jeszcze nie dochodziło do niej to wszystko, zresztą kamienna twarz nie dała po sobie nic poznać. Villemo idealnie manipulowała uczuciami, nie tylko czyiś, lecz także tymi swoimi. Pokazywała tylko te które chciała pokazać. Skoro Desiree chciała być z Tristanem to niech będzie. co ją to obchodzi? No cóż, teraz jeszcze nic. Dopiero później ją zacznie to obchodzić, a w tedy będzie źle. Kiedyś wam wspominałem że naprawdę mieć w sobie wroga Villemo, to tak samo jak popełnić samobójstwo. Więc w późniejszym okresie okaże się, że właśnie Desiree podpisała na siebie i Tristana wyrok śmierci. Lecz teraz Villemo naprawdę szczerze mówiła, a raczej dawała jej wolną rękę. W końcu żadna z nich nie zna przyszłości prawda? Może to i lepiej, a może gorzej. Zależy jak dla kogo, i jak na to spojrzeć. Swoja drogą ciekawe, co takiego miał w sobie ten Puchon skoro zdołał rozkochać w sobie kogoś takiego jak Desiree? Cóż może to rozmiar jego penisa, a może jego klata. Villemo nie rozumiała że może istnieć miłość platoniczna. Pamiętacie jak mówiłem że Villemo kocha, miłością platoniczną? Myliłem się, lecz nawet ja jej czasami nie znam. Villemo obecnie z każdą sekundą była kimś innym. Lecz jeszcze trochę, i wróci przez wszystkich ukochana, to znaczy znienawidzona lodowata suka.
Desiree podniosła wzrok i otarła swoje łzy. Nie mogła się załamywać. Gdzie się podziała ta Desiree która zrywała z zimną krwią i bez żadnych emocji? Chciała tak postąpić i tym razem lecz nie mogła. Villemo była dla niej zbyt ważna, zbyt kochana. Mimo tego co zostało postanowione dziewczyna darzyła pannę Pritchard dość silnym uczuciem. Tak bardzo nie chciała jej zranić, tak bardzo, że teraz, gdy wiedziała że zrani, ona sama cierpiała tak jakby to stało się jej. Jakby to ona była tą pokrzywdzoną, a nie krzywdzącą. Desiree czuła nienawiść do samej siebie...Tym bardziej źle sie poczuła widząc uśmiech Villemo. Czuły uśmiech. Ukochana nie wyglądała na to jakoby miała się załamać czy coś. O nie, nie ona. Na tyle się znały by Des wiedziała, że dziewczyna do wszystkiego podchodzi z zimną krwią i obojętnością. Czy i tym razem decyzja Desiree miała spłynąć nią po kaczce? Ja wiem,że nie ale nie wyprzedzajmy faktów. Blondynka odwzajemniła uśmiech i chwyciła ukochaną za rękę. Nadszedł ten moment kiedy Desiree musiała jej powiedzieć o tym co postanowiła. Nie mogąc się powstrzymać pocałowała Villemo. Dziewczyna była taka piekna i tak ładnie pachniała...naprawdę będzie jej brakować. Jej uśmiechu i spojrzenia. Ale by być naprawdę szczęśliwą potrzebowała kogoś innego. Des spojrzała swojej dziewczynie w oczy. Jej wzrok był smutny i samym tym spojrzeniem powiedziała wystarczająco dużo. Ale mimo to, odezwała się. -Kocham cię Villemo. Naprawdę. Nie wątp w to proszę, nigdy. Bo zawsze będziesz dla mnie ważna. Ale..wczoraj na dachu...zrozumiałam, że jego też kocham. Bardzo. Już miałam jedną szansę, którą zmarnowałam. Nie mogę powtórzyć tego błędu. Przepraszam, ale muszę odejść. Nie widzę innego wyjścia. Jesteś świetną dziewczyną Villemo. Mimo wszystkich swoich wad. Zawsze będę darzyła cię uczuciem. Zawiodłam cię, nawet nie wiesz jak mi przykro. Ja po prostu nie nadaję się do związków. Nie zasługuję na to. Na szczęście, na miłość...Z nim pewnie też mi nie wyjdzie. Ale chcę spróbować. Wybacz mi. -w oczach Desiree znowu pojawiły się łzy. Ciekawe, Ślizgonka nie plakała praktycznie nigdy. A teraz? Ten miesiąc przyniósł ze sobą tyle łez, starczy ich chyba do końca życia. Jakże naiwnym było myslenie że Villemo jej wybaczy! Że nie zechce się w jakiś sposób zemścić! Chociaż zasługuje na to. Przydałaby się jej nauczka. A na razie planowała ułożyć sobie jakoś relacje z Tristanem. Coś przeczuwała, że chłopak nie do końca jej wierzy. A ona go kochała. Tym właśnie różniła się od Vill. Mimo, że udawała, że tak nie jest, ze nie posiada żadnych uczuć wyższych, że nimi gardzi, że potrafi tylko uwodzić, porzucać i gardzić, to naprawdę wierzyła w miłość, być może nawet w przeznaczenie. Postępując w ten a nie inny sposób ze swoimi poprzednimi partnerami czy partnerkami, tak naprawdę wierzyła, że znajdzie się ktoś kto wyzwoli w niej uczucia, które tak usilnie ukrywała w sobie. Nie przyznając tego przed samą sobą, pragnęła tego. A teraz miała dwie takie osoby. Ale wiedziała, że podjęła słuszną decyzję wybierając Puchona. Nie wiedziała jakie będą takie konsekwencje i czy jej się to opłaci. Któż to wie...Przynajmniej w tej chwili mało ją to obchodziło.
Villemo uśmiechnęła się do Desiree. Jej twarz, jej spojrzenie. Nic w niej nie ukazywało żadnych uczuć. Jej serce na chwilę przestało bić, lecz tylko na chwilę. Samokontrola. Niezawodna zdolność która niemal nigdy nie opuszczała Villemo. Zdolność do zachowania zimnej krwi, do czystego myślenia, a przede wszystkim do nie ukazywania swych uczuć. Villemo pogłaskała swą ukochaną, po raz ostatni. - Nie zmarnuj tego. Tym razem zabaw się z nim, dobrze. później opowiesz mi jaki jest w łóżku. - Szepnęła i wstała. Nie popełniła żadnego błędu. Nie zawahała się, nie odwróciła. Wyszła bez wahania, nie trzasnęła drzwiami. Lecz cicho je zamknęła. Dopiero gdy była już piętro niżej, na jej twarzy pojawiły się pierwsze łzy. Serce przestało bić, krew odpływała z ciała. Villemo nie miała sił by iść, by żyć. Chciała umrzeć tu i teraz. Villemo jednak udało się dojść do dormitorium. Nie pytajcie jak, nie pytajcie czy ktoś ją minął. Nic nie widziała, łzy same spływały po jej twarzy. Świat który chciała z nią budować, legł w gruzach. Ponownie w jej świecie pojawiły się tylko dwa kolory, czarny i szary. I tylko podług tych kolorów, mogła wszystko oceniać. Beznadziejność, kiedy komuś ufasz, oddajesz całego siebie. A ten ktoś traktuję cię jak szmatę. Szmacisz się dla tej drugiej osoby. Stajesz się prywatną dziwką. A ona i tak daję ci kopa w twoją dupę, i porzuca jak psa. Wróć! Nawet psy doświadczają więcej uczuć, niż w całym swym życiu Villemo. Czy ona naprawdę pragnęła czegoś tak nie osiągalnego? Chciała jedynie miłości, czułości zaufania. Chciała tej odrobiny ciepła i troski. Czy to aż tak dużo? Najwidoczniej tak. Villemo nie rozbierając się położyła się w swym dormitorium, i leżała tak patrząc się tempo w sufit. Może i Villemo nie była dobrą osobą. Lecz jak miała nią być? Od dzieciństwa bita i poniżana. Nigdy nie zaznała miłości i troski drugiej osoby. A kiedy w końcu wydaje jej się że to w końcu nastąpiło, ta osoba pluje jej jadem prosto w twarz. Rzuca na glebę, nazywa śmieciem. Kopie żeby dobić. Jak można wykrzesać z siebie choć trochę miłości, jeżeli od małego, wpajana jest ci nienawiść? Jak komuś współczuć, skoro od dzieciństwa chcą cię jedynie zmiażdżyć? Gdzie każdy dzień, to walka o przetrwanie? Gdzie jeżeli chcesz przeżyć, to musisz wykorzystać innych? Słabszych niewinnych, to ich pech nie grzech. Villemo nigdy nie była dziecinna. Nigdy dzieciństwa nie miała. A przynajmniej nie takie, jak przychodzi na myśl każdemu, kto usłyszy słowo "Dzieciństwo" Jej dzieciństwo? Nie pytajcie, nie chciała pamiętać. Niczego nie chciała pamiętać. Chciała by urodzić się na nowo, i mieć prawo do szczęścia. Wolność słowa, która jest bluźnierstwem. Prawo do szczęście które jest zbrodnią. To ona i jej świat. Nadal myślisz że chcesz być częścią tego świata?
Desiree myślała że jest tak jak przypuszczała. Że Villemo jak zwykle obojętna wcale się tym nie przejęła. Nawet ją trochę to zdziwilo, przecież wiedziała że dziewczyna ją kocha. Ale zwaliła to na karb cech charakteru. Spojrzała jeszcze raz za dziewczyną. Nie zawołała jej, nie zatrzymała. Wiedziała, że gdyby to zrobiła byłoby jej jeszcze trudniej. Kochała Villemo. Naprawdę ją kochała, mimo decyzji jaką podjęła. Wiedziała, że nie mogła z nią zostać. Raniłaby i siebie, i ją i Tristana. A tego nie chciała. Musiała być szczera. Dlatego zerwała z ukochaną. Desiree znowu zaczęła płakać. Nie znała tak naprawdę uczuć Vill, prawdziwej duchowej reakcji dziewczyny na zerwanie. Płakała bo jej samej było przykro ją zostawiać. Nie chciała tego ale musiała. Po chwili pozbierała się i wyszła. Nie spotkała nikogo po drodze.
Obudził się z potwornym bólem głowy, jak na totalnym kacu. Rozejrzał się po miejscu, w którym się znajdował. Nie pamiętał reszty wczorajszej nocy. Nagle tak po prostu urwał mu się film i obudził się dopiero tutaj. Która była godzina? Powoli usiadł na łóżku, sprawdzając czy gdzieś nie ma tej okropnej pielęgniarki, która zaraz mu każe się położyć i poczęstuje jakimś super-smacznym lekiem. Nigdzie w pobliżu nie widział Dracona. Całe szczęście, bo bez Corin w pobliżu nie musiał się kontrolować. Kiedy stwierdził, że w pobliżu nikogo nie ma, prócz śpiących o tej porze uczniów, zwlekł się z łóżka, szukając wzrokiem swoich rzeczy. Przecież nie zwieje w samych bokserkach. Wciągnął tylko spodnie, które przedstawiały żałosny widok. Pobrudzone trawą, krwią, błotem i czym jeszcze? Chciał ubrać jeszcze koszulkę, ale stwierdził, że teraz nie będzie się z tym męczył, skoro za chwilę znów będzie musiał się przebierać. Bez zbytnich komplikacji udało mu się dotrzeć do lochów. Oczywiście spotkał po drodze kilku uczniów, większość jednak była na lekcjach, a nikt nie ważył się zaczepiać wyraźnie zirytowanego i wyglądającego jak rasowy zabijaka Ślizgona. Musiał spotkac się z Corin. Nie doszukujcie się jakiś głębszych pobudek. Dziewczyna nadal nie oddała mu różdżki. Poza tym, najpierw chciał jej podziękować, ale to skutek tego, że Dracon zbyt mocno uderzył nim o ziemię. Obawiał się troszkę stanięcia przed lustrem. Przecudownie wyglądał. Podpuchnięte oko odznaczało się fioletem na nieco bladej twarzy. Rozcięta brew jeszcze się do końca nie zrosła, tak samo jak warga. Nie zapominajmy o poobdzieranym policzku i ranie na głowie, ginącej gdzieś wśród włosów. No i oczywiście odbicie Corinowej dłoni na policzku. Miał mały problem z ubraniem koszulki, która zasłoniłaby posiniaczony tors, plecy i ręce chłopaka, a raczej rękę, bo druga ginęła pod toną bandaży, które skutecznie ją unieruchomiły. Kiedy stwierdził, że w miarę wygląda, opuścił królestwo Ślizgonów, kuśtykając w stronę Obserwatorium. To dobre miejsce na spotkanie z Corinelią. W pewien sposób lubił to miejsce, tak różne od wiecznie skrytych w ciemności lochów. Chwilę wcześniej wysłał sowę do Cornelii, z prośbą, żeby przybyła w to miejsce. Gdyby nie fakt, że nadal każdy oddech sprawiał mu ból, wyciągnąłby mentolową fajkę i zapalił. Z niecierpliwością bębnił palcami o podłogę, na którą chwilę wcześniej usiadł. Jak zachowa się Corin? Nie denerwował się, jednak czuł lekki… dyskomfort? Jak zwykle, kiedy nie był czegoś pewien. Miał przynajmniej nadzieję, że jej nie przestraszy swoim wyglądem.
To była naprawdę ciężka noc. Kiedy chłopców zabrała nauczycielka nie omieszkując marudzić po drodze na to, jacy ślizgoni są niewychowani i nieodpowiedzialni zarówno jej jak i Abigail zostało tylko jedno. Bez słowa rozeszły się w drodze do pokoju. Corin nie chciała o tym rozmawiać. Po prostu... Źle się czuła z tym, że się wtrącała w wojnę o Abigail. Zazwyczaj nie sprawiłoby jej to problemu. Nawet najmniejszego! Zawsze wtyka nos nie tam, gdzie powinna. Ale tym razem mimo iż wydawało się, że bez niej nie skończyłoby się to tak pozytywnie, to jednak jako jedyna nie była poinformowana o tym, co się tak naprawdę dzieje. Więc nie miała nawet prawa się w to wszystko pakować. Mniejsza o to. To nie dla tego noc była ciężka. Nie przez to, że martwiła się o Jareda i jednocześnie cały czas zastanawiała się dlaczego on się bił o Abi! Tak wiem, była w cholerę zazdrosna, ale nie mówmy jej tego. Niech sobie żyje w słodkiej nieświadomości nadal uparcie twierdzi, że go nie lubi mimo iż wczoraj powiedziała coś całkiem przeciwnego. Do tego wszystkiego biedaczka po raz kolejny w tym tygodniu dostała dość sporych mdłości. Cała noc spędzona w łazience naprawdę była spełnieniem jej wszelkich marzeń. I nawet teraz z rana nie była w stanie zasnąć mimo iż było jej słabo i była ogólnie bardzo zmęczona. Paradoks życia. Zastanawiała się właśnie gdzie mogła złapać grypę żołądkowo-jelitową, kiedy nagle pewna koleżanka z domu, której Cornelia zawsze przypadkowo zrzuca kubki z dachu, uznała, że Corin jest w ciąży. Totalna głupota... Tak, okropna głupota do momentu, kiedy do dziewczyny nie uśmiechnęła się buźka. Chyba łatwo wyobrazić sobie, do jakiego stanu doprowadziła dziewczynę ta wiadomość. W nocy Jared bije się o jej przyjaciółkę... Nie, nie nie. To jej wcale nie obchodzi i nie jest zazdrosna! Dostała kataru i kaszlu chociaż na szczęście nie poważnego. A teraz się jeszcze okazuje, że w wieku 16 lat wpadła i nie ma pojęcia z kim... Doskonale. Naprawdę świetnie! Jej idealny dzień przerwany został przez sowę, która pozostawiając jej karteczkę zamierzała jej chyba palce wydziobać, dlatego Corin szybko ją wywaliła za okno. Nie miała ochoty się z nikim spotykać, ale... Otworzyła karteczkę niesiona przeczuciem, że już dzisiaj gorzej być nie może i mogłaby być to jakaś dobra wiadomość. „Zależy mi na spotkaniu z Tobą”. Jared van der Neer... No tak. Chce odzyskać różdżkę. I po co jak głupia uśmiechnęłaś się po pierwszym zdaniu? Odłożyła karteczkę na swoją poduszkę po czym postanowiła się ubrać. Czarne leginsy, krótkie dżinsowe spodenki. Biała bluzeczka oraz stary, czarny, rozciągnięty i połatany sweterek, który strasznie kochała ponieważ kiedyś należał do jej mamy. Jakoś... Potrzebowała dzisiaj jej obecności. Chciała, żeby ktoś z nią porozmawiał, przytulił ją. Cokolwiek. Mniejsza o to. Odda mu różdżkę i pójdzie w swoje ulubione miejsce, gdzie jeśli już puszczały jej nerwy, to najlepiej się płakało. Do łazienki pod zlew. Spojrzała do lustra na twarzyczkę pokrytą czarnymi smugami od tuszu. Doprowadziła ją do normalnego stanu i wyszła w końcu tuptając swoimi ślicznymi skarpetkami po Hogwarcie. Chyba pierwszy raz w życiu nie ślizgała się po kurzu lądując czasami na plecach i nie śmiała się tego, że ludzie na nią patrzą jak na kosmitkę. Naprawdę nie miała na nic siły. Cieszyła się tylko z tego, że chwilowo mdłości ustąpiły, a łzy szklące się w oczętach nie wychodzą na wierzch. Nie miała ochoty płakać więcej. Nie przy nim. Trochę trzeba było na nią poczekać, jak zawsze. Zawsze się spóźnia. Otworzyła drzwi obserwatorium. Miło było popatrzeć na chłopaka. Na całe szczęście nie wyglądał już tak źle, ale i tak nie było najlepiej. Podeszła do niego wolnym kroczkiem. Klęknęła przy nim chwilę na niego patrząc po czym najzwyczajniej w świecie przytuliła go do siebie. Lekko, by nie sprawiać mu bólu. Gdy byli tak blisko cmoknęła delikatnie fragment skóry przy jego uchu. Potem znowu po prostu go tuliła. - Tak się cieszę, że nie pogorszyło ci się. Jak się czujesz? - Spytała odsuwając się i spoglądając na jego twarz. Odgarnęła mu kilka kosmyków z czoła. Potem całkiem odkleiła się od chłopaka i sięgnęła do kieszeni po jego różdżkę. Wystawiła ją w jego stronę. To chyba tyle. Zaraz będzie mogła iść.
Ta noc nie była najgorsza. Może przez zaklęcie usypiające, jakim został potraktowany, a może przez niemożność skupienia myśli na czymś innym, niż ból dochodzący chyba z każdego kawałka jego ciała. Czuł go, nawet przez sen, bo pielęgniarka przez wzgląd na ranę na jego głowie bała się mu dać coś na uśmierzenie bólu, wiadomo jak by zareagował? Nie pamiętał kilku rzeczy z wczorajszego wieczoru, skąd wzięła się tam Corin, czy Abigail też przybiegła? Kto wygrał bójkę? Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent był to on, ale wolał się dowiedzieć z jakiegoś wiarygodnego źródła. O własność trzeba walczyć. Nie chciał wciągać Cornelii w ich chory trójkąt, w zasadzie pierwotnie myślał, żeby ją do siebie zniechęcić, odtrącić, żeby nie musiała przez nich cierpieć. Bo nawet Abigail, chociaż współczująca, potrafi ranić, nierzadko bez wyrzutów sumienia. Pamiętał jej słowa. „To nie to, że Cię nie lubię”. Cały czas brzmiały w jego głowie, nawet jeśli to głupie i infantylne, ale Jared nie mógł tak po prostu wyrzucić tej myśli z głowy, po tym, jak cały czas starała się mu udowodnić, że go nie lubi. Nie licząc oczywiście tych krótkich chwil, w których się całowali. I może gdzieś w jego głowie tkwiła Abigail, do której sam nie wiedział, jak ma się odnosić, ale przyćmiewała ją Corin, na którą z taką niecierpliwością czekał. Na nią, nie na różdżkę nawet jeśli starał się ją przekonać do tego, że jest nieco inaczej. Zaczynał się niecierpliwić. Palce coraz szybciej bębniły w kamienną podłogę w rytm muzyki grającej w jego głowie. Nigdy nie należał do cierpliwych ludzi, a czekanie dłużej niż godzinę przekraczało jej granice. Miliony różnych myśli krążyło po jego głowie, nie lubił takiego stanu, w którym zaczynało się robić zbyt skomplikowanie. Właśnie tak jak teraz, kiedy nie wiedział na czym stoi, powoli cel jego życia niknął we mglę składającej się z wątpliwości i nie do końca dobrych przeczuć. Nie zmieniał się, nadal był tym samym Jaredem; wrednym i nieprzyjemnym, żyjącym tylko dla siebie. Nie lubił brać za nikogo odpowiedzialności i nigdy tego nie robił, z jednym, jedynym wyjątkiem, kiedy filigranowa blondynka potrzebowała pomocy. Teraz pewnie żałowała, że to on ją uratował, w końcu tylko przysparzał jej cierpienia. Długo zastanawiał się, co ma do niej napisać, jak sformułować swój krótki liścik tak, żeby przyszła, ale też żeby nie robić jej zbyt wielkich nadziei, bo w końcu był czarnym charakterem, nie powinna się z nim zadawać. Przebywanie w jego towarzystwie przysparzało kłopotów, działał na ludzi jak trucizna. Był w pewien sposób toksyczny. Uzależniał, a potem porzucał, wysysając wpierw wszystko to co dobre. Nie wiedział, co ma do niej napisać, na jaką poufałość sobie pozwolić. Zacząć od imienia, czy napisać „cześć kochanie albo hej słoneczko”. Koślawe litery, zbyt mocno dociśnięte pióro. Nie umiał pisać lewą ręką, a prawa nie była do tego zdolna. Nie skłamał, naprawdę chciał ją zobaczyć. Przytulić, poczuć delikatny, egzotyczny zapach jej perfum. Był jej wdzięczny za to, co wczoraj dla niego zrobiła, że trzymała go na granicy świadomości, a omdlenia tak długo, dopóki nie przyszła pomoc. Zepchnął tą myśl w głąb umysłu. Nie powie jej przecież tego. Słowa „dziękuję, przepraszam i kocham cię” najtrudniej przechodzą przez jego gardło. Kiedy usłyszał skrzypnięcie drzwi, obrócił się w ich stronę. Niby wiedział, że to Corin, ale wolał się upewnić, niż dalej siedzieć plecami do… wroga. Jared miał mnóstwo wrogów, z Draconem na czele. Wolałby, żeby to nie był on. Nie miał różdżki, a wtedy kwestią sekund byłoby zabicie go. Przecież Uchiha marzył o tym. Przynajmniej w jednym byli zgodni; ten drugi powinien jak najprędzej opuścić ten świat. Siedział plecami do niej, kiedy podchodziła i kucała przy nim. Pewnie nawet nie zauważyła tego krótkiego momentu, w którym obrócił się, by sprawdzić, kto wchodzi do Obserwatorium. Wtulił głowę w jej ramiona, zaciągając się wspaniałym zapachem jej ciała. Niby zwykłe przytulenie, a sprawiało tyle radości, w życiu by się jednak do tego nie przyznał. -Jakby mnie coś przejechało.-Roześmiał się cicho. Wyglądała ślicznie, ale wydawała się smutna. Kłamca kłamcę zawsze pozna, nawet jeśli chodzi o ukrywanie obecnego nastroju. Złapał ją za dłoń, w której trzymała jego różdżkę. Nie ona jest teraz najważniejsza, a jemu naprawdę zależało na spotkaniu z nią. Nie pozwoli jej przecież tak po prostu zwiać, zaraz po tym, jak z godzinnym spóźnieniem raczyła przyjść. Przyciągnął ją do siebie, tak by musiała usiąść mu na kolanach. Pogłaskał ją po policzku, spoglądając w oczka.-A Ty jak się czujesz?
Ona nie mogła do teraz uwierzyć, że to powiedziała. W końcu jak teraz ma się wobec niego zachowywać? Wcześniej była w stanie bez najmniejszego problemu mu dokuczać, a teraz? Nawet nie wiedziała, czy byłaby w stanie trzymać go na dystans. Zresztą, jak w ogóle można było uwierzyć w to, że ona nie darzy go sympatią. Można nie przepadać za kimś z kim całuje się często i to w ten sposób? Łatwo było zrozumieć, że jest do niego pozytywnie nastawiona. Natomiast biedna Cornelia cały czas była przepełniona niepewnością. Dobrze wiedziała, że nie może być jedyną dziewczyną, z którą Jared ma kontakty trzeciego stopnia. W pewien sposób czuła się wykorzystywana. Może stąd brał się ten 1% uczuć, który odpowiadał za negatywne emocje ku niemu. Godzina. Nawet nie wiedziała, że tyle czasu minęło odkąd dostała sówkę. W końcu stworzenie pozorów tego, że wszystko z nią w porządku trwało mniej więcej dwadzieścia minut. Gdzie więc straciła resztę czasu? Powolna tułaczka po Hogwarcie i gubienie się w nim tak, jakby była tam po raz pierwszy. Zdaje mi się, że podróżowała w labiryncie swoich myśli i emocji. Wchodząc w ślepe zaułki natrafiała na bardzo wiele spraw. To zazdrość o chłopaka, z którym nic ją nie łączy. Tam tęsknota za kimś, kto pokaże jej pozory miłości. Dalej ból ze względu na to, że zaszła w ciąże. Krótkie przejście obok pułapki, w jaką po raz kolejny wpadł jej brat zostając wyrzucony z pracy. Więcej czasu spędziła na patrzeniu przez okno na błonia i starania, by się pozbyć myśli i dopiero wtedy przejście do pokoju, gdzie miała się pojawić już spory czas temu. Sama nawet nie miała pojęcia, że aż tak się spóźniła. Stąd brak wymyślonych na szybko, głupich wyjaśnień. Kiedy go przytulała czuła się wręcz doskonale. Chwila takiej ucieczki codziennych problemów na rzecz spokojniej chwili, gdy mogła zachwycać się zapachem jego ciała. Nie powinna się tak po prostu... Naprawdę nie powinna. Corin obiecała niegdyś sobie, że jeśli znajdzie tego jedynego, to nie będzie nawet myślała o zdradach z kimkolwiek innych. Właściwie, nie znalazła, ale to świat wyznaczył tą osobę sprawiając, że zaciążyła. Może dlatego nie siedziała z nim tak długo, długo. Dlatego odsunęła się, jednak nie mogła się opanować przed czułym gestem. - Było się nie bić. Jak będziesz próbował następnym razem, to cię zawiążę na smyczy do kaloryfera, zrozumiano? - Zagroziła mu również się przez chwilę nikle uśmiechając. Fakt był taki, że aktorką była fatalną. Potrafiła żartować w każdej sytuacji, ale zawsze miała problem z tym, żeby ukryć przed światem to, że jest wściekła, szczęśliwa czy jak w tym przypadku szczerze zdruzgotana. Szczególnie, że temu chłopakowi zawsze pozwala patrzyć swoje oczy, a tym razem odwracała uparcie wzrok za każdym razem, kiedy mieliby się skrzyżować spojrzeniami. - Czek... - Zaczęła, kiedy nagle poczuła, że chłopak czy dziewczyna tego chce czy nie sadza ją na sobie. Różdżka upadła gdzieś obok niego. Położyła dłonie na jego torsie tak, jakby zamierzała się od niego odepchnąć i uciec, ale szybko z tego zrezygnowała. Jedną dłoń pozostawiła na jego klatce piersiowej a drugą przesunęła na jego kark bawiąc się włoskami na nim. Spoglądała gdzieś... Za niego. I jeśli ktoś jej nie zna, to mógłby pomyśleć, że uparcie się przygląda osobie, a nie ścianie za nią. - Na pewno lepiej od ciebie – Czy się do tego przyzna, czy nie... Pozycja, kiedy może być tak blisko niego jest dla niej naprawdę... Przyjemna. Dlatego niewiele myśląc zbliżyła się do niego bardziej by móc przylec do niego całym ciałem i wtulić nos w zagłębienie w jego szyi. Zamknęła oczka. Miała nadzieję, że nie leży na jego ranach czy siniakach. Ale gdyby usłyszała, że go zabolało to od razu by się odsunęła. To jest straszne, że oni aż tak bardzo dobrze razem wyglądając. Gryffon i Slytherin. „Nielubiący” się. Szkoda, że to nie z nim się przespała jakiś miesiąc temu. Wszystko byłoby inaczej... Może tym pomogłaby Abigail i Draconowi. I miałaby pieniądze dla maluszka. Eh, boże jakie materialne podejście. Corin nawet raz nie pomyślała o tym w takim perspektywie. Ona po prostu... Lubiła go. I jeśli już musi być obdarzona... To jednak wolałaby z kimś takim jak on. Był prawie jej ideałem nie ważne, czy ma o tym pojęcie czy nie.
Ludzie pod wpływem emocji robią różne rzecz. Mówią to, co druga osoba chce usłyszeć. Bo przecież kłamstwo wypowiedziane w dobrej intencji nie jest czymś złym. To zrozumiałe, że tak wczoraj powiedziała, kiedy Jared czuł się beznadziejnie, poobijany i w kiepskiej kondycji. Nie jest tak bardzo nieczuły, na jakiego chciałby się kreować. Wczoraj, a właściwie tylko wczorajszy wieczór na błoniach był jednym z najgorszych dni w jego życiu. Nie przez to, że się przejmował bójką, czy czymś, ale kurtyna skrywająca jego oblicze została na chwilę odsłonięta. Corin widziała go takim, jakim był naprawdę. Nie wiedział, jak ma się teraz zachować, po tym, jak zobaczyła moment jego słabości. W zasadzie, całe szczęście, że tylko ona to widziała. Czy pod wpływem litości do niego, powiedziała co powiedziała? Może „to nie to, że Cię nie lubię” wcale nie było szczere? Widziała, że jest smutny i potrzebuje pocieszenia. Czy on, jako ślizgon, wszędzie musi doszukiwać się podstępu? Miał nadzieję, że Abigail jemu też poświęci minimum uwagi, w końcu była jego pieprzoną narzeczoną, a to do czegoś kurwa zobowiązuje! Pierdolić, że był dla niej niemiły, że próbował zniszczyć jej związek z tym idiotą. Była jego własnością. Niech no tylko skończy dwadzieścia lat! Inaczej wtedy porozmawiają. Jak można być zazdrosnym o coś, czego się nie posiada? Ano można. Jared też był zazdrosny o Corin. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie dziewczyna ma powodzenie i w sumie, bardzo go to irytowało. Lubił ją. Naprawdę. Chociaż minie jeszcze sporo czasu, zanim powie to na głos. Ślizgon lubiący Gryfonkę? Takie rzeczy się nie zdarzają. Nie mogą się zdarzyć. A jednak kiedy spotykał się z Corin, czy na piżama party, czy w pokoju marzeń, jakoś nie miał nic przeciwko obściskiwaniu się i generalnie publicznym kontaktom z nią, jakimkolwiek. Kiedy ją przytulał, miał wrażenie, że ktoś inny wstępuje w jego ciało. Był delikatny. Jared nigdy nie był delikatny. Zazwyczaj seks z nim, czy zwykłe całowanie kończyło się jednym lub większą ilością siniaków. Rzucanie się po ścianach, kulanie po podłodze, właśnie to lubił najbardziej. Jednak teraz, kiedy Corin przytulała go z taką delikatnością, doszedł do wniosku, że to też jest przyjemne. Odrobina czułości, niewymuszonej i niegwałtownej. Kim Ty jesteś Corin? Kim ty jesteś dla niego? Nie wierzył w miłość, więc to raczej logiczne, że będzie zdradzał Abigail. Ona jego z pewnością też. Przewspaniałe, dorosłe życie. -I miałem wyjść na tchórza? Dzięki wielkie, już wolę chwilę pocierpieć, ale zachować honor.-Westchnął przeciągle. Ach, Ci mężczyźni i ich durne priorytety. Lepiej zginąć, niż stracić honor. Czemu my, kobiety, nie mamy takich problemów? Już wcześniej roztrząsałyśmy ten problem, więc nie wracam. Ciężko było nie zauważyć, że coś jest z dziewczyną nie tak, ale Jared nie należał do osób, które tak po prostu zapytają co się stało. Nie kogoś, kogo nie są pewni. Zastanawiał się, czy jednak nie przełamać swoich zwyczajów i nie zadać tego jednego pytania. Raz kozie śmierć?-Cornelku, co się dzieje? Postanowił nie słuchać żadnych protestów. Skoro już przyszła, to nie wypuści jej stąd tak szybko. Pragnął spędzić z nią więcej czasu. Właściwie, chciał ją poznać. Dowiedzieć się jak najwięcej faktów z jej życia. Pierwszy raz czuł coś takiego i było to dziwne uczucie, ale o tym pomyślimy potem. Bo teraz niesamowicie śliczna dziewczyna siedziała u niego na kolanach i pewnie chciała, żeby ktoś ją przytulił albo może dał małego buziaka? W zasadzie to Jared chciał ją przytulić i dać jej nie małego, ale dość sporawego buziaka. Od słów do czynów krótka droga. Tak więc objął Corin zdrową ręką i mocniej do siebie przytulił, składając na jej ustach delikatny, ale czuły pocałunek. Potem odgarnął włosy z jej buźki i uśmiechnął się ciepło. Nawet gdyby leżała, to przecież by jej tego nie powiedział, bo strasznie mu się podobała bliskość Cornelii. Zresztą widział, że dziewczyna tego potrzebuje. A skoro ona wczoraj mogła się tak dla niego poświęcać, to czemu on nie miałby zrobić tego samego dla niej? Głaskał ją delikatnie po włosach, kiedy tak po prostu leżała mu na ramieniu. Czuł się dobrze. Jakby właśnie tak miało być.
Nie kłamała. Ona naprawdę go lubiła. I to w pewien szczególny sposób, który był przeznaczony tylko dla niego i którego nie rozumiała do końca. To była mieszanina, z której może się coś zrodzić, a może też pozostać tylko pustą, mieszaniną. Takie czekanie, jak na ciasto – Uda się i urośnie, bądź nie. A od wczorajszego wieczoru zdecydowanie coś się zmieniło. Do tej mieszanki doszło kolejne uczucie. Z tymi słowami, które obu męczyły. Może powinni o tym porozmawiać? Teraz myślała właśnie o tym. Że powinna zadać mu jedno, czy dwa pytania. Kiedy spogląda na niego troszkę, jak pobity, bezdomny szczeniaczek i nie ma na to najmniejszego wpływu. - Jared... Tak się zastanawiam... Ty też mnie lubisz, prawda? - Spytała tonem naiwnego dziecka. Szybko zrozumiała, że totalną głupotą było wypowiadać te słowa. Ile ona ma lat? Dwanaście? Zachowuje się jak małe dziecko, które pyta o totalne głupoty. Pokiwała głową na nie i odwróciła twarz w bok. Niesamowite. Ściana jest naprawdę bardzo interesująca. Ta... Ta... Farba, która ją pokrywa ma taki niezwykły połysk i... Nie, wcale nie. Westchnęła cicho pod nosem, ale już nie mogła cofnąć tej głupoty. Zresztą, czego ona właściwie się boi? Że chłopak ją wyśmieje? I co z tego?! Przecież im na sobie nie zależy, no nie? Ne...? Nie ma wcale takiego powodzenia. Ona po prostu... Hm, to naturalna sprawa, że faceci lecą na dziewczynę, którą można już po niespełna tygodniu zaciągnąć do łóżka. Wprawdzie niektórzy boją się skierowanej ku nim zemsty, ale większość po prostu o tym nie myśli i nie docenia, jak ta dziewczyna potrafi komuś spieprzyć życie w bardzo niedługim czasie. I tak sobie myślę... Po tym jej pytaniu chyba nie minie aż tak sporo czasu. Bo albo powie jej, że ją lubi i dziewczyna zareaguje... Nie mam pojęcia jak. Albo powie, że nie i... Chyba nie wytrzymałaby już dzisiaj emocjonalnie. Bo jak mówiłam, w pewien sposób czuje się po raz kolejny wykorzystywana i traktowana jak tania dziwka za parę mugolskich złotych. Ona jak już wszyscy wiedzą również preferowała brutalne kontakty, chociaż chyba nie aż tak. Kochała być uderzaną o ścianę, mocno i zachłannie całowaną. Ale przytulanie to coś całkiem innego. Czasem po prostu obowiązkiem była taka czułość i delikatność, jaką ona go darzyła i jaką on jej odpowiadał. - Ale trochę przesadziliście. Naprawdę bałam się, że Dracon w końcu cię zabije, bo się okaże, że ma przy sobie różdżkę – Honor przede wszystkim. I rozumiała Jareda, ale tak czy siak uważała tą sytuacje za zbyt przesadną. Narobili sobie tylko głupich ran i przestraszyli ją i Abigail. Szkoda gadać. - Um... - Wyjąkała cicho charakterystyczny dla siebie wydźwięk, kiedy jest zakłopotana. Właściwie... Ufała mu. Pokazywał jej sobą, szczególnie dzisiaj, że naprawdę go interesuje co się z nią dzieje. Przymknęła oczy przy jego pocałunku po czym mocniej wtuliła się w jego ciało. Nie była w stanie dłużej tego w sobie chować. Komuś musi się wygadać. Tylko... Dlaczego akurat jemu. Miała wrażenie, że jeśli akurat jemu to powie, to zniszczy wszystko, co jest w tym momencie między nimi jakąkolwiek to przyjęło postać. Było jej teraz tak dobrze. Niemal doskonale w każdym calu. Chciałaby... I była o dziwo świadoma tego uczucia, żeby tak już zostało. Żeby do końca świata mogła.. No nie wiem. Budzić się i widzieć obok siebie chłopaka bełkoczącego coś w poduszkę? Żeby po jakimś czasie odwracał się i pretensjonalnym tonem czepiał się, że znowu się na niego gapi jak śpi. A potem, żeby przytulił ją do siebie i głaskał po stojących w każdą stronę loczkach. - Ja po prostu nie wiem co mam robić. Dzisiaj w nocy dowiedziałam się, że ja... Że ja... - Nie potrafiła. Zacisnęła palce na jego bluzce i schowała się w nim jak najbardziej mogła. Stłumionym głosem wypowiedziała trzy słowa tak, jakby miała się zaraz rozpłakać. Trzy słowa, które miały zniszczyć wszystko – Jestem w ciąży...
Sam nie wiedział, jaki jest jego stosunek do Cornelii. Czuł do niej dziwną sympatię i właściwie też ją lubił. Nie powinien. Przecież na początku chciał ją tylko wykorzystać i wyrzucić, jak dziesiątki dziewczyn przed nią! Skąd to dziwne uczucie? Obawiał się tego uczucia. Bał się, że może w pewien sposób się zaangażować, że zacznie mu… zależeć. Przez tyle lat unikał jakiejkolwiek odpowiedzialności, za popełnione czyny, za wypowiedziane słowa, za ludzi, których zranił. A teraz miał się o kogoś… troszczyć? To niemożliwe, niewykonalne, nieprawdopodobne, nierealne i niedorzeczne. Nie on, nie Jared van der Neer, który przejmował się tylko i wyłącznie swoim własnym tyłkiem. I właściwie nikogo nie lubił tak na serio, jedynie tolerował, ewentualnie znosił. I pewnego dnia, miałby tak po prostu zapytać Cornelię o to, jak jej minął dzień i faktycznie oczekiwać odpowiedzi, a nie „bo tak wypada”? Nie wyobrażam sobie tego. Przygryzł wargę i lekko zmarszczył czoło, wykrzywiając się przy tym z bólu, brew nadal mu dokuczała. Co miał odpowiedzieć na to pytanie? Prawdę, której sam do siebie nie dopuszczał? Czy może powinien skłamać i zranić tym samym Corin? Widział niepewność malującą się na jej twarzy, oczekiwanie w oczach. Widział, że w głębi duszy żałuje, że zadała to pytanie. Cisza, która zapanowała między nimi ciągnęła się w nieskończoność. Robiła się coraz bardziej gęsta i niezręczna. Musiał zastanowić się nad odpowiedzią. Tak dużo od tego zależało. W pewien sposób robił coś na przekór sobie, bo Jared nie rozmawiał o własnych uczuciach. Nigdy. Z nikim. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił. A potem cicho, bardzo cicho szepnął.-Oczywiście, że Cię lubie. Te słowa cały czas brzmiały mu w głowie. Nieco nieśmiałe, wstydliwe. Bał się poznać do tego, że posiada jakieś głębsze uczucia. Przecież on nie miał serca. On nie potrafił się zakochać, nie potrafił nikogo tak po prostu lubić. Nie wierzył w miłość ani w dozgonną przyjaźń. A jednak Cornelię lubił. I nie kłamał, żeby jej zrobić przyjemność, czy żeby nie sprawić jej bólu. Czy wtedy byłoby to kłamstwo? Skoro się przejmował, to znaczy, że nie był wobec niej obojętny. Nie tak bardzo, jak starał się pokazywać całemu światu. Jakoś nie mógł. Po prostu czuł wewnętrzną blokadę. Nie potrafił jej tak po prostu odtrącić, pocałować i odejść nie oglądając się za siebie. Nauczyła go tego. Wcześniej w kontaktach z innymi kobietami główną rolę grała brutalność. On szukał tylko zaspokojenia siebie, nie przejmując się drugą osobą. Bo czym była? Tanią dziwką, która uwierzyła w kilka czułych słówek. Właściwie, dziewczyny z którymi sypiał były gorsze od dziwek, bo za noc nie otrzymywały żadnej zapłaty. -Gdybym miał swoją, to raczej powinnaś była martwić się o niego nie o mnie.-Nie wiedział, że Corin podstępem mu ją zabrała. Podejrzewał, że wysunęła mu się z kieszeni, kiedy się wygłupiali, a dziewczyna tylko ją znalazła. Osobiście, dziękuje Ci bardzo Corin, że mu ją wzięłaś. To by się mogło naprawdę źle wtedy skończyć. Przytulił ją mocniej do siebie. Czuł, że dziewczyna naprawdę tego potrzebuje, bardziej niż jakiś namiętnych pieszczot. Nie wiedział co się dzieje, z jej zachowania mógł wywnioskować, że dziewczyna jest naprawdę zdenerwowana i biję się z myślami, czy mu powiedzieć, czy nie. Nie chciał naciskać, z drugiej jednak strony wiedział, że duszenie w sobie niektórych emocji nie jest dobrym rozwiązaniem. Człowiek robi się wtedy zgorzkniały i nieprzyjemny, jak on. A wolałby, żeby Corin pozostała sobą bez względu na wszystko. Cierpliwie czekał, nie mówił kompletnie nic. Domyślał się, że to musi być coś naprawdę poważnego i zaczął żałować tego, że chciał się dowiedzieć. Może bezpieczniej byłoby nie pytać? Teraz jednak już na to za późno. Z uwagą słuchał głosu Cornelii, stłumionego na końcu przez materiał jego koszulki. Kiedy usłyszał te trzy słowa, które miały zniszczyć wszystko, zesztywniał. Po prostu siedział bez ruchu, nie mówiąc kompletnie nic, przestając przytulać do siebie dziewczynę. Po pewnej chwili, ostrożnie zdjął ją ze swoich kolan i przeszedł na drugi koniec obserwatorium. Może to głupie, ale poczuł się zdradzony. Nie wiedział, co ma teraz myśleć, co zrobić ani jak się zachować. Miał ochotę wyjść z pomieszczenia, zostawić dziewczynę samą sobie i nigdy więcej z nią nie rozmawiać. W końcu, to nie jego problem. Z drugiej jednak strony… przestał nad tym rozmyślać. Ma potępiać Corin za coś, co stało się nie do końca z jej winy, a raczej głupoty płynącej z dość młodego wieku? Odwrócił się na pięcie i do niej podszedł. Nie siadał przy niej, a pomógł jej wstać. Trzymał ją za dłoń i przez długą chwilę patrzył w oczy, w których zaczęły gromadzić się łzy. A potem puścił jej dłoń i mocno do siebie przytulił. Przecież jej nie zostawi zaraz po tym, jak powiedział, że ją lubi. -Poradzisz sobie jakoś, Malutka.-Wyszeptał. Nie rozumiał sytuacji w jakiej się znajdowała. Nie wiedział, czy gdzieś jest na niego miejsce. Zresztą, kim on był? Nic, kompletnie nic ich nie łączyło, więc zazdrość i złość są nie na miejscu.-Pomogę Ci.
Zawsze może pojawić się ktoś, kto będzie chciał zmienić poglądy człowieka i nie pozwoli, by do końca życia szukał w świecie tylko tych złych przejawów. Cornelia nie chciała zmieniać Jareda, bo był... Ona by powiedziała, że najzwyczajniej w świecie fajny. Jednakże chciała koniecznie wiedzieć na czym właściwie stoi, chociaż dobrze wiedziała, że w tym momencie to czy on ją lubi czy nie, nie powinno mieć już żadnego znaczenia, skoro to nie będzie miało prawa się dziać z powodu dziecka z Finnem. Jednakże ciągłe chwianie się na krawędzi między natłokiem negatywnych myśli przyprawiających o smutek, a nadzieją, która sprawiała, że dziewczyna pozwalała sobie na tak bliskie kontakty z nim było męczące. Ich kontakty... Zdecydowanie nie nadawały się jak dla osób, które się nie lubią. To ją zaczynało niepokoić. Bo przecież przytulanie się i całowanie z kimś, kto nie jest nawet twoim przyjacielem jest co najmniej dziwnie. Z Finnem robiła to często, a ludzie i tak brali ją za parę. Dowodem jest chociażby szkolna gazetka, która wiecznie pisze coś o tym, że Corin zdradziła swojego puchona bla bla bla jak on to wytrzymuje bla bla bla musi ją bardzo kochać bla bla bla naiwny bla bla bla. Więc... Skoro dziewczyna podświadomie marzyła o tym, by po raz kolejny móc się do niego przytulić i by ją cmoknął w usta w ten unikalny dla siebie sposób, to znaczy, że oni się... bardzo lubią? Ale o to już nie zapyta. Powinna się hamować. Atmosfera była zbyt ciężka. Miała wrażenie, że w jakiś sposób tym pytaniem zrobiła mu krzywdę. Nie wiedziała tylko co może być złego w krótkim „No nie”, lub czymś w ten deseń. Przecież nie trzeba nad tym aż tak wiele rozmyślać. Siedząc na nim skuliła się lekko i przymknęła oczy tuląc do niego policzek. Niech nic nie mówi. Jednakże odpowiedział, a dziewczyna momentalnie otworzyła oczy i spojrzała na niego z delikatnym drganiem kącika ust ku górze. Ton w jakim to wypowiedział rozbawił ją lekko. Jakby to naprawdę było coś bardzo trudnego. Ale najwyraźniej dla niego tak. Dlatego podniosła się lekko i złapała za jego podbródek przyciągając go do siebie i wpijając się w jego wargi bez zbędnej delikatności. Tak na chwilę... Bo potem szybko się opamiętała dobrze wiedząc, że przecież już nie może. Odwróciła więc twarz od niego i ponownie tylko się przytuliła spoglądając uparcie w podłogę. Naprawdę dobrze jej było przy nim. Szczególnie, kiedy wie, że nie ma wobec niej tylko złych zamiarów, Że nie chce jej wykorzystać. Że ją k... lubi. Dlaczego ja powiedziałam literkę „k”? Nie mam zielonego pojęcia, ja tylko odczytuję myśli Corin. Haha. To zabawne, że Corin przez całe życie trafiała na chłopaków jego pokroju. Wierzyła w czułe słówka, dwie miłe randki, aż w końcu zawsze była potraktowana jak... Kobieta gorsza niż tania dziwka za dwa galeony. Nie wiem jakby zareagowała gdyby wiedziała, że on też tak robi. Pewnie nie skomentowałaby tego. Ale muszę powiedzieć, bo ona oczywiście się do tego nie przyzna, że ostatnimi czasy ma opory przed bliższymi kontaktami z kimkolwiek. Bo po co miałaby się lizać z pierwszym napotkanym chłopakiem, skoro z ów ślizgonem jest... fajniej. To słowo zaczyna mnie dobijać. Jest inaczej. - Przecież wiem, że jesteś na tyle potężny, że jednym zaklęciem byś go zmiótł z powierzchni ziemi. Dlatego ci ją zabrałam – Nie ma to jak dwie konkretne cechy wyrażane z jej strony. Brak instynktu samozachowawczego, przez co mówi o tym, co powinna zachować dla siebie. Oraz jakże urocze, szczeree słowa na temat jego siły, dzięki którym każdy chłopak, którego traktowała w ten sposób (a nie było ich wielu) mógł się poczuć jak ktoś ponad wszystkimi, jak bóg. Był taki ciepły. Taki troskliwy w danym momencie. Taki godny zaufania. To ją przekonało do tego, żeby w końcu mu powiedzieć wszystko, co leżało jej na sercu. Ciężko było wydusić z siebie słowa, ale udało jej się. I kiedy w końcu to zrobiła i liczyła na to, że chłopak.. No nie wiem. Wytknie jej głupotę, pożałuje jej, odepchnie i wyśmieje... Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego. Kiedy nagle tak po prostu przestał ją do siebie tulić mocniej się go złapała. Jednakże nagle cała jej siła uciekła gdy ją zdjął z siebie i począł tak po prostu odchodzić. Momentalnie oczy zaszkliły jej się ogromem łez, których nie chciała wypuścić. Chyba wolałaby, żeby ją wyśmiał niż po prostu wyszedł. Przyznałaby mu rację, że jest głupia. Ktoś by jej to konkretnie uświadomił. A on milczy... Spuściła głowę. Kiedy ją podniósł zadrżała delikatnie. Nie wiem dlaczego, ale przez chwilę przez głowę jej przeszło, że on ją uderzy. Jakoś tak... Chociaż jednocześnie była pewna, że po prostu poprosi ją, żeby wyszła i tyle. Jest dżentelmenem. Może to siła przyzwyczajenia podsuwa jej takie głupoty. I po raz kolejny ją zaskoczył. Za żadne skarby nie spodziewała się, że ją do siebie przyciągnie. Jej źrenice drżały jak oszalałe tak jak ciało. Przytula ją ślizgon bez uczuć, który ją tylko lubi i zachowuje się w ten sposób... To jest nienormalne. Chwile stała tak po prostu przy nim. Potem uniosła dłonie i objęła chłopaka mocniej się do niego przytulając. Nagle faktycznie poczuła, że mogłaby sobie poradzić. Nawet jeśli jej brat znowu stracił prace i ledwo ich stać na czynsz za mieszkanie. Nawet, jeśli musiałaby rzucić szkołę przez częste złe samopoczucie i po prostu niemożność uczęszczania na wiele lekcji. Mimo wszystko w końcu puściła łzy pozwalając, by płynęły jej po policzkach. - Jared... Przepraszam... - Wyszeptała jakoś tak instynktownie. Jakby... No czy ja wiem. To było po prostu tak, jakby go zdradziła, zaszła z kochankiem i nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Nawet czuła potrzebę wytłumaczenia się, ale to już zachowała dla siebie. Więc tylko go przeprosiła. Uniosła lekko główkę chcąc na niego popatrzeć. Nawet się lekko uśmiechnęła. Przy nim naprawdę jest zawsze jakoś inaczej. I wątpię, czy gdyby teraz wyszedł miała jakiekolwiek nadzieje na to, że to się dobrze skończy.
Czuł się zdezorientowany sytuacja, jaka wynikła między nimi. Nie rozumiał ich relacji, bo ani nie była to zwykła znajomość, ani tym bardziej coś więcej. Jednak z drugiej strony lubił ją, prawda? Ona lubiła jego, więc wszystko powinno być jasne – znajomi. Tylko, że znajomi się nie całują i nie obściskują na imprezie. I tak naprawdę nie wiedział już kompletnie nic, a przecież jej tak po prostu nie zapyta: „ej Corin, co jest między nami?” On ją chciał tylko wykorzystać, zaliczyć panienkę, która pieprzyła się chyba z każdym facetem w tej szkole. Tak myślał zanim chociaż troszkę ją poznał. Stanowczo mogę stwierdzić, że łączy ich coś więcej i bardzo się cieszę w tym momencie, że Jared nie wie, co tutaj wypisuję, bo by mnie udusił albo pogrzebał żywcem. W życiu sam by się do tego nie przyznał. Skoro tak wiele kosztował go zwykłe lubię cię, to co dopiero przyznanie, że naprawdę ją lubi? Jared nie potrafił mówić o swoich uczuciach. Ktoś taki jak on nie powinien mieć uczuć, a przede wszystkim nie powinien o nich mówić. Miał wrażenie, że staje się przez to łatwym celem, a tego przecież przez całe życie starał się uniknąć. Może ona nie miała problemu z wyznawaniem własnych uczuć, w końcu wychowywała się w normalnej rodzinie, gdzie słowo „kocham cię” jest na porządku dziennym, gdzie domownicy troszczą się o siebie, mama szykuje śniadanie, tata gasi światło w dziecięcym pokoju przed pójściem spać. Wychowywała się w rodzinie, w której jej członkowie nie wiedzą co to samotność, w której kiedy śni Ci się koszmar możesz iść przytulić się do rodziców. Tak bardzo chciałby mieć normalne dzieciństwo. Jego było tylko pasmem złych wspomnień, chwil w których siedział sam, w ogromnym pokoju pełnym zabawek, a jedynym dźwiękiem była cisza. W jego domu panowała wieczna cisza i nikt nigdy nie mówił o uczuciach. Jak mógłby nie odpowiedzieć? Sam potrzebował tych słów, swojego przyznania się do darzenia Corin czymś innym niż obojętnością albo chęcią wykorzystania. Jej uśmiech sprawił mu wielką radość. Po raz pierwszy się dzisiaj uśmiechnęła, a miała doprawdy cudowny uśmiech. Zabolała go warga, kiedy tak po prostu wpiła się w jego usta, ale nie był w stanie się od niej oderwać. Działała na niego jak magnes na opiłki metalu, a im częściej go całowała i przytulała, tym mocniejsze pole magnetyczne tworzyło się wokół niej. I wcale mu się nie podobało, że tak nagle oderwała się od jego ust, jakby żałowała, że go pocałowała. Nie byłby sobą, gdyby nie złapał jej za podbródek i nie uniósł jej głowy, by móc ponownie wpić się w jej usta. Nie wiedział, jaki jest powód takiego zachowania, a nawet gdyby wiedział, to i tak miałby to w dupie. Bo właściwie Corin miała do niego największe prawo z całej rzeszy dziewczyn, które całował. Bo ją lubił. Puścił jej brodę i ponownie objął, mocno przyciągając do siebie jej drobne ciałko. Możliwość posługiwania się tylko jedną ręką nieco utrudniała mu zadanie. Jared miał wrażenie, że kto jak kto, ale ona nie zasługuje na takie traktowanie. Kojarzyła mu się z małą dziewczynką, która szuka kogoś, kto zapewni jej odrobinę czułości. Nie widział w jej zachowaniu niczego złego, bo w końcu czy sam nie robił tak samo? Pieprzył się z każdą napotkaną panienką licząc, że tym razem będzie inaczej i bo ja wiem… nie wyrzuci jej o szóstej z minutami z łóżka, tylko będzie leżał i przyglądał się, jak słodko śpi? -Zabrałaś mi ją?-Zmarszył czoło, niemalże przeklinając z bólu, jaki na krótką chwilę przeszedł przez jego ciało i zniknął równie szybko, co grymas złości malujący się na jego twarzy. Jak mogła być tak nieodpowiedzialna. Co by było, gdyby Draco miał przy sobie różdżkę? Prawdopodobnie z Jareda nic by nie zostało. Pochwała w głosie Corin mile połaskotała jego dumę, na tyle, że nawet nie robił fochów o zabranie jemu różdżki. Nie mógłby tak po prostu jej odtrącić, nie po tym, co jej powiedział. Był zły, owszem i zazdrosny przy okazji, ale miesiąc temu nawet się nie znali, no a Corin przecież nie była jego. Jestem zaskoczona jego zachowaniem. Przecież miał jak największe prawdo odejść stąd, zostawić ją samą. Jak już pisałam, to nie jego problem. Ile kobiet w ten sposób załatwił, kiedy przychodziły płakać pod jego drzwiami, że są z nim w ciąży, że nie mają co ze sobą zrobić. Nie jego problem, trzeba było się zabezpieczać. Po tym następowało zamknięcie drzwi i Jared nigdy już nie powracał do tego. Chyba faktycznie był bez serca. -Za co mnie przepraszasz?-Spojrzał na nią zaciekawiony. Były to ostatnie słowa, których się po niej spodziewał. Przecież nic ich nie łączyło, więc dlaczego go przepraszała? Źle się czuł, jakby tkwił w środku czegoś, czego sam do końca nie rozumie. I chciał wyjść, chciał ją zostawić tutaj samą, z całym smutkiem i chciałby, żeby to go ani trochę nie obchodziło. Jednak nie potrafił, a na widok jej łez zrobiło mu się przykro.-Cornelka, nie płacz no… ciii Malutka.-Nie był dobry w uspokajaniu. Głaskał ją po włosach, szepcząc słowa pocieszenia do ucha. Nie chciał, żeby płakała. Naprawdę jest gotów jej pomóc, tak jak ona wczoraj pomogła jemu.
No niby tak, wychowywała się w innym środowisku. Ale czy nie uważasz, że lepiej jest nigdy nie pokochać i nie być kochanym niż dostać te uczucia od losu a potem nagle przez jeden głupi błąd i to jeszcze nie swój własny je stracić? Kochała rodziców i już nigdy więcej ich nie zobaczy. Kochała Dracona i już nigdy więcej nie będzie mogła z nim być. Zależało jej na Ramiro, on odszedł i wrócił po wielu miesiącach nawet do niej nie podchodząc, nawet nie próbując z nią porozmawiać. Zależało jej na Davidzie, a on strzelił jej i wrócił do swojej dawnej dziewczyny. Więc chyba zdecydowanie gorzej jest kochać i zostać za to zranionym. I czasem pragnęła takie samotności, jakiej on doświadczył. Żeby wszyscy ją zostawili w świętym spokoju, bo tak czułaby się lepiej. Jednak szybko odrzucała te myśli. Bo gdyby pozostała bez nikogo... To i bez tego chłopaka, który jest z nią w tym momencie. Nie ma tutaj żadnego z jej przyjaciół, tylko on... I jest dziewczyna będzie mu za to dozgonnie wdzięczna. Nie myślała o tym, że sprawiła mu ten lekki ból. Po prostu chciała tej bliskości. Potrzebowała tego jak niczego innego. Jak narkoman... Czy czasem podobnych porównań nie wysuwa się, kiedy ktoś jest w kimś zakochany? Same robiłyśmy to w stosunku do Drcona i Abigal. I o dziwo doskonale mi to pasuje właśnie w tym momencie. Większość chłopaków widząc, że dziewczyna jednak nie chce pocałunku odpuściłoby. Ale to był Jared. Ten niegrzeczny, który zwraca główną uwagę, na swoje dobro. Kocham go ponad życie i Corin pewnie też kiedyś mogłaby to poczuć. Jednak teraz odwzajemniła pocałunek zaplatając ich języki w taniec namiętności. Cholera jasna trudno. Najwyżej zrobi sobie i Jaredowi głupie nadzieje, że dziewczyna wcale nie musi być teraz wierna Finnowi i że może nadal być z nim w takich stosunkach, jakie były wcześniej. Najwyżej potem będzie go przepraszać za to, że pozwalała mu się całować dobrze wiedząc, że nie może. Ma to gdzieś. Dlatego będzie się z nim lizać czy się to komu podoba czy nie. I najchętniej by go tutaj od razu zgwałciła, gdyby tylko mogła. Ale jest chyba zbyt poraniony na to. Więc trzeba poprzestać na namiętnych pocałunkach. - Yh... Nie chciałam, żebyś mu zrobił krzywdę – Powiedziała cicho uśmiechając się nadal w zakłopotaniu. Szczególnie teraz, kiedy miała takie przyjemne ciepło na wargach jakoś odeszła jej chwilowo ochota na wszystkie smutki i załamania nerwowe. Chociaż lada chwila powróciły myśli, powrócił ból. I ponownie spuściła głowę siedząc przy nim. Corin jeszcze o niczym nie mówiła Finnowi. A co, jeśli on ją odrzuci? A co, jeśli powie, że ma sobie radzić sama? A co, jeśli będzie jej kazał usunąć? A co... Co jeśli, jeśli jeśli.... Dobra starczy. Zobaczymy potem. Finn jest dobry i kochany. Musi mu powiedzieć. I teraz muszą być razem nawet, jeśli Corin go nie kocha tak... Jak kogoś innego. - Um... Ja po prostu. Nie wiem... Czuje się tak, jakbym ci tym zrobiła krzywdę... Przepraszam, to głupie – Wyjąkała cicho, przerywanie tak, że ciężko było zrozumieć dokładnie wszystko to, co powiedziała. Odsunęła się lekko od niego pozostawiając dłoń na jego torsie. Zaraz po jego słowach poczęła ocierać policzki. Dość szybko pozbyła się smug. Jest silna. Przecież nie będzie ryczeć przed nim, bo chłopak pomyśli, że jest żałosna i jeszcze sobie pójdzie. - Nie płacze. Wpadło mi coś do.. Do oczu – Chyba najgłupsza wymówka, jaką można wymyślić. Zrobiła jeszcze jeden kroczek do tyłu... Corin przestań mu się na te usta gapić! Odwróciła wzrok. Musi zmienić temat, czy coś... Ale nie ma w ogóle pomysłu jak to zrobić!
Nigdy nie zaznać szczęścia płynącego z miłości? Nigdy nie dowiedzieć się, czym jest przyspieszone bicie serca na widok ukochanej osoby? Jared nigdy dobrowolnie by z tego nie zrezygnował. Może miłość niosła ze sobą ból i cierpienie, ale to zawsze jakieś uczucia, a nie przerażająca pustka, jaka towarzyszyła mu w każdej chwili życia. Co to za życie? Bez wzlotów i upadków, bez radości i smutku? Życie cienia, który nie ma uczuć. Ile on by dał za chwilę zainteresowania rodziców. Wspólne wakacje, obiady jedzone w przyjaznej, ciepłej atmosferze. Normalną rozmowę z matką, wygłupy z ojcem. Miał tylko Laurę, która i tak nie należała do łatwych kobiet. Ślepo zapatrzona w matkę miała problem z okazywaniem uczuć, tak jak on ma problem teraz. Nie chciałby, żeby Cornelia była taka sama jak on. Przecież teraz była… cudowna. Samotność jest dobra na krótki czas i wtedy, kiedy człowiek jest już na tyle dorosły, by ją zrozumieć. Powiedz to sześcioletniemu chłopcu, który pragnął tylko odrobiny miłości albo szesnastolatkowi, który potrzebował szczypty zainteresowania. Bo kiedy większość jego znajomych narzekała na nadopiekuńczych rodziców, on marzył o tym, by rodzice chociaż raz zainteresowali się tym, o której i w jakim stanie wraca. I wcale nie miał tak dobrze, jak wszyscy myśleli, że ma. Nie obchodziło go to, że sprawia mu ból. W pewien sposób pogłębił rozkosz płynącą z pocałunku, bo przecież Jared tak właśnie lubił. Czułe i delikatne mizianki nie były dla niego. A jak już raz przywarł do ust Corin, to nie mógł się od nich oderwać. Jak narkoman… czy takie porównanie już o czymś świadczy? Nawet jeśli, Jared bardzo, bardzo długo nie będzie się do tego przyznawał, bo on nie umie kochać. Nie zna tego uczucia. Jared nie jest i nigdy nie będzie większością. On miał swój własny tok myślenia i swoje własne sposoby działania, których nigdy nic nie zmieni. Dlatego teraz zamiast odpuścić, jeszcze mocniej wpił się w jej czerwone wargi, pragnąc by ten pocałunek trwał wieki. W tym momencie naprawdę nie obchodziło go kompletnie nic, nawet to, czy Cornelii się to podoba, czy nie, a przecież podobało się, bo w innym wypadku nie odwzajemniałaby jego pieszczoty. Najchętniej przyparłby ją teraz do ściany i zdarł z niej ciuszki. W zasadzie zastanawiam się dlaczego jeszcze tego nie zrobił. Przecież zapraszał dziewczyny do łóżka już po pierwszym spotkaniu. Który raz widzi się z Corin? Takie zachowanie utwierdzało go w przekonaniu, że coś jest na rzeczy. Coś, co nie powinno się dziać. -I bez różdżki mi się udało.-Krótki uśmiech zadowolenia pojawił się na jego ustach. W końcu udało mu się dokopać Draconowi, nawet jeśli sam nieźle oberwał i psuło mu to smak wygranej. Musi jakoś zmienić temat. Nie chciał, żeby Corin wciąż była smutna i jeśli tylko pocałunki potrafią wywołać uśmiech na jej twarzy, to będzie ją całować bezustannie. -Przestań mnie przepraszać, przecież nawet się wtedy nie znaliśmy. Przestań się mną przejmować.-Czuł się zakłopotany faktem, że Corin tak to przeżywa. Owszem, czuł się zraniony, ale było to uczucie kompletnie bezpodstawne. Nie wiedział, kto jest ojcem dziecka Corin, ale czuł, że wzbiera w nim złość na tego osobnika. Zranił ją i przez niego była smutna, a Jared nie mógł patrzeć na smutna Gryfonkę. Te emocje tak bardzo do niej nie pasowały. Nie pomyślałby tak. Po prostu dalej by ją tulił, próbując w jakiś nieudolny sposób ją uspokoić. -Corin…-Westchnął, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Złapał jej dłoń i zrobił dwa kroki do przodu, by znów znaleźć się blisko niej. Złożył delikatny pocałunek na jej nadgarstku. Miał słabość do tego miejsca.
Taki ból też był straszny. Taka samotność. Ale podejść do dwunastoletniego dziecka i z uśmiechem oznajmić mu, że jej rodzice nie żyją i poprosić ich, by razem z bratem wybrali odpowiednie urny. To wszystko działo się przy niej. Nikt nie zwracał uwagi na to, że jest tylko małą, bezbronną dziewczynką, która nie rozumie co się dzieje. Kiedy pytała brat ją zbywał. Kiedy się dowiedziała przepłakała wiele, wiele nocy. Pamiętam, że wtedy przez prawie miesiąc nie było jej w Beauxbatons. Prawie cały swój czas spędzała w domu, w pokoju od rodziców, w ich szafie mając na sobie przydługi sweter matki, który nadal posiada i przytulając do siebie zimowy płacz taty. Brat nie mógł na nią patrzeć w takim stanie. To był powód ich przeprowadzki. Pozbawienie ją otoczenia, które we wszystkim przypominało najbliższych było najlepszym rozwiązaniem. Zmienili dom. Zmieniła szkołę. Potem było dobrze do czasu poznania Dracona, ale to już inna historia. I kiedy inni opowiadali o nadopiekuńczej rodzinie i kiedy on pragnął zainteresowania ona w tym samym czasie marzyła, żeby ponownie dostać szlaban za to, że wróciła do domu nad ranem i to nie do końca trzeźwa, a miała wtedy dopiero 13 lat. Jonatan też ją za to ganił, ale to nie było to samo. Dlatego robiła wiele głupot. Nie myślała o sobie. I wtedy czuła się tak, jak on od zawsze. Więc wiele łączy ją i Jareda. Wydaje mi się, że mimo iż jest w naprawdę tragicznej sytuacji, to gdyby mała okazję i sposobność na to, by przez cały wieczór całować się z nim, zostać przypartą do ściany i pozbawioną odzieży wierzchniej, to nie miałaby kompletnie nic przeciwko temu. Podejrzewam, że gdyby nie spotkali się dzisiaj, to po prostu chcąc się na czymś wyżyć poleciałaby do któregoś ze swoich... Kolegów od kontaktów trzeciego stopnia. Dopiero potem myślałaby nad tym, jaka jest głupia. W pewien sposób uratował ją od nieprzemyślanych działań. Coś mu się za to należy. - Wiem, wiem. Ale trochę przesadziłeś – Westchnęła i rozczochrała idealną fryzurę chłopaka. Nie dziwi mu się, że jest zadowolony z siebie i wcale nie zamierza mu tej radości z przetrzepania komuś tyłka odbierać. Ona też się tak raduje, jak zrobi krzywdę największemu wrogowi. Dobrze zna tą sytuację. - Heh to tak jakoś instynktownie. Mniejsza o to. Olejmy to – Nie znali się wtedy. Nie ma za co go przepraszać. Więc dlaczego do cholery jasnej czuje się tak, jakby naprawdę zdradziła kogoś sobie bardzo bliskiego. To było miesiąc temu. Miała pojęcie o tym, że on istnieje, ale nigdy nie rozmawiali. Po prostu tragiczne jest to, jak na nią łatwo wpływają obce osoby. Choć... To tylko on tak potrafi. Zasrana amfetamina! - Yh? - Spytała widocznie widząc, że on chce coś powiedzieć. Spoglądała to na jego twarz, to na swoją rękę. I co poradzi na to wszystko. Powinna pozbyć się upartych myśli. Uciążliwej odpowiedzialności. Będzie jeszcze miała czas na takie podejście. Pieprzyć odpowiedzialność i zdrowy rozsądek. Po raz kolejny tego dnia zatopiła się w jego wargach tym razem nie mając najmniejszego zamiaru się od nich odrywać. Dla niego to nic nie znaczy tak czy siak. Dla niej owszem, ale mniejsza z tym. Najwyżej będą się bawić swoimi ustami i językami całą noc. Żadnych negatywnych skutków to nie niesie chyba, że chwilowy bezdech.
Nie zawsze tak się dzieje. Niekiedy dzieci dorastają w naprawdę szczęśliwych rodzinach, które odprowadzają je we wrześniu na pociąg, wysyłają sowy. Pragną poznać miłość życia swojego dziecka, przeżywać drugą młodość w otoczeniu gromadki wnucząt, rozpieszczać je, dawać ręcznie robione swetry pod choinkę. Jak bardzo los musiał być niesprawiedliwy, żeby ich tego pozbawić? Wiedział, jak czuła się Corin. On w pewnym sensie też stracił rodziców. Chociaż, jak można stracić coś, czego się nigdy nie posiadało? Nigdy nie rozmawiał na temat swojej rodziny. Po części jej się wstydził, a po drugie najzwyczajniej w świecie wolał o niej zapomnieć. Nawet o kochanej, ale despotycznej siostrze, która powoli stawała się wierną kopią matki. I po poznaniu Abigail myślał, że wszystko się zmieni. Tak bardzo się mylił. Myślisz, że on tego nie marzył? Modlił się wieczorami do wszystkich bogów i bogiń jakich znał, żeby chociaż raz dostał szlaban, żeby chociaż raz rodzice przejęli się tym, co wyprawia ich synalek. A robił dużo rzeczy, które zasługiwały nawet na coś więcej niż szlaban. Próbował chyba wszelkich możliwych sposobów, żeby przyciągnąć uwagę rodziców. Zamiast nich zawsze pojawiała się Laura, która skutecznie wyciszała skandale z jego udziałem. Miał wrażenie, że jest najnieszczęśliwszym chłopakiem na ziemi. I najbardziej samotnym. Corin była drugą osobą, która była w stanie go zrozumieć. Szkoda, że o tym nie wiedział. W pewien sposób jest to oderwanie od rzeczywistości, która nawet jego zaczęła przytłaczać. Może wcale nie jest takim bezdusznym dupkiem, za jakiego tak bardzo starał się uchodzić. Nie znał Corin, nie wiedział, czego w tym momencie najbardziej pragnie, a przy niej nie był aż takim egoistą. I wizja przyparcia jej do ściany i pozbawienia rzeczy była na tyle kusząca, że chyba wprowadzi ją czyn. -Ani troszkę.-Jęknął oburzony, kiedy zmierzch wiła mu idealną fryzurę. No w końcu ktoś to rozumie! Większość kobiet potępiało takie zachowanie i prawiło morały, że tak się nie powinno, że bójka nie jest rozwiązaniem. Trzeba znaleźć dobre miejsce do skopania dupy Draconowi. Może lochy Slytherinu? Tam przynajmniej dziewczyny im nie przeszkodzą. -No nie wiem… jeśli tak bardzo chcesz mnie przeprosić, to powiedzmy, nie pogardziłbym buziakie.-Uśmiechnął się do niej jak zadowolone z podstępu dziecko. Koniec ze smutnymi minami na dziś i on o to zadba albo nie nazywa się van der Neer. A co do pocałunku w ramach przeprosin to uznał to za świetną myśl. Nie porównujmy ich do narkotyków, bo jeszcze przechwycą nasze myśli i faktycznie się w sobie zakochają. A to byłoby nieco dziwne, nawet jeśli ja nie mam nic przeciwko temu. -Nieważne.-Machnął lekceważąco ręką. To co chciał powiedzieć nie miało teraz znaczenia, bowiem Jared postanowił wprowadzić swój plan w czyn. Popatrzył w jej oczy, jakby pragnął doszukać się tam jednego małego błysku, który utwierdzi go w przekonaniu, że nie tylko on ma ochotę na pogłębienie pieszczot. Nie przejmując się bólem w ręce, podniósł ją do góry i nie przerywając pocałunku udał się w stronę Pokoju Życzeń. Przecież nie będą uprawiać miłości na podłodze.
To trochę straszne, ale przez ostatnie dni (tygodnie?) naszło ją tyle zabawnych, a w swej zabawności całkiem życiowych i poważnych rozkmin, że postanowiła prędzej czy później wprowadzić je w życie. I tak oto - zamiast pohasać do Wielkiej Sali z hucznym okrzykiem 'Bruklin Czelsi in da hałs!!!' - siedziała tu, z podręcznikiem astronomii na kolanach, w sali, którą to polecił jej dobry ziomek - Latif Dugmesi. Nie to, że była tak głupia i nie pamiętała, że już przecież nie uczy się tego przedmiotu, ale jeszcze jako uczeń przewagarowała tyle godzin, że postanowiła je chybcikiem nadrobić, wszak to takie fascynujące rzeczy! A z racji tego, że jej wspaniały Iteriusowy kolega (i potencjalny korepetytor) był nazbyt zajęty całym tym ich eventem i treningami Quidditcha, postanowiła edukować się na własną rękę. Zakasała rękawy szkolnego mundurka i poluzowała trochę zielony krawat, a ołówek wsunęła na ucho, coby mądrzej wyglądać, tak dla samej siebie. Mogłabym pisać, jaka to ona cudowna nie była, jak to zgrabnie wyglądała, siedząc po turecku na podłodze albo jak lśniła pośród tych wszystkich gwiazd, ale to przecież wiadomo, hehe, po co się rozpisywać. W każdym razie Brook z wielce skupioną miną zaczęła studiować podręcznik do Astronomii, nieudolnie doszukując się na ścianach opisanych w nim konstelacji. Gdyby tylko ktoś ją uświadomił, że trzyma odwrotnie książkę!
Matko kochana, jak ja nie lubie pisać tego samego posta po raz drugi. To zdecydowanie niewygodne, a potem wychodzi jeszcze gorzej niż na początku, o ile to w ogóle możliwe. Przykra sprawa, prawda? Cóż, trudno. O czym to ja na początku mówiłem? Ah tak, pamiętam. Rozważałem cóż ciekawego działo sie z Bonaparte ostatnio. Od czasu słynnego meczu, w którym jakimś cudem wziął udział. To na pewno było przeznaczenie, bo przecież dzięki niemu wygrali. Złapał znicz, do tej pory nie wie w ogóle jak, i w ogóle stał się gwiazdą. Zakładam, więc że w ten sam dzień powstał jego super fun club i jego wierne fanki porwały go gdzieś na jakieś tropikalne wyspy, by nacieszyć się jego chudym ciałem. Długo nie chciały do oddać, to też prawda. Pewnie zrobiły to dopiero po Walentynkach, dlatego Toxic nie dostała na nie odpowiedniego wyznania. Czy skromnego prezentu, o. A jak już go oddały to pewnie wpadł w wir podniecającej nauki i troszeczkę go nie było. Ale proszę bardzo, oto jest. Spaceruje sobie po zamku zastanawiając się co zrobić z wolnym czasem. Powinien wciąż lecieć na swoim nowym wózku zajebistości. Co pasuje do takiego Francuza jak on? Romantyczny, tajemniczy filozof. A co tacy robią? Obserwują gwiazdy oczywiście. A, że z parteru miał za daleko na wieżę astronomiczną, dotarł właśnie na trzecie piętro. Po coś to tutaj było, prawda? Wszedł sobie wesołym krokiem, ale zza progu się nigdzie nie ruszył. Zamarł w miejscu wpatrując się w osobę siedzącą w środku. Ah, jak on jej dawno nie widział! Na Walentynki też był daleko od niej, a to była idealna okazja do wyznania jej miłości. Ej, włacha. Walentynki. A miał dla niej taki kochany prezent. Ej, moment. Był CZARODZIEJEM. Wycofał się szybko z sali i już chciał się aportować do sypialni, ale sobie przypomniał, że się nie da. Raany. Nuda. Machnął sobie wesoło różdżką i zaraz owy prezencik znalazł się w jego łapkach. Wszedł ponownie do środka, jak gdyby nigdy nic. Że niby go tu przed chwilą nie było i w ogóle. Wyszczerzył się do najpiękniejszej gwiazdy na nieboskłonie, bla bla bla. Ah ten jej blask i takie tam. Słońce normalnie, a nie byle jaka gwiazda. Aż mu się zebrało na wyznania. Co tam, że były modne jakieś cztery stulecia temu. Na pewno nadal działają. - Lecz cicho! Co za blask strzelił tam z... na przeciwka! Ono jest wschodem, a BRUK jest słońcem! Wznijdź, cudne słońce, zgładź zazdrosną lunę, która aż zbladła z gniewu, że ty jesteś od niej piękniejsza, nie pamiętam co było dalej, czesć, co tam, nie ucz się, smacznego, to prezent, ładna pogoda, ładny krawat, dawno cie nie widziałem, o, jeśli zazdrosna..o tak to szło. - wyrzucił to z siebie na jednym oddechu z prędkością karabinu maszynowego. Nie miał pojęcia czy niewiasta zrozumie o co mu w ogóle chodziło, ale to nieważne. Wyciągnął do niej łapkę z wielkim, kolorowym lizakiem, który był wspomnianym prezentem. Uśmiechnął się nieśmiało zaczesując włosy za ucho. W duchu liczył, że teraz to jej się już podoba, no był przecież kul graczem.
Tak, tak, doskonale rozumiem Twój dramat, to wspaniale, że opowiedziałeś mi swoją historię, ale czemu by od razu nie iść z tym do 'Trudnych spraw'? Posada scenarzysty Twoja. Ale cicho, bo dla Bruklin żaden blask z okna nie strzelił, tylko pomyślała, że zaraz coś ją trafi. Bo choć wyglądało jakby pilnie studiowała opasłe astronomiczne tomiszcze, to i tak jej myśli były wszędzie, tylko nie na podniebnej randce z Wielką Niedźwiedzicą, Andromedą, Orionem, czy z kim tam jeszcze mogłaby być, a krążyły jak obłąkane niczym ta Ziemia wokół Słońca. I właśnie z racji tego zdawało jej się, że usłyszała cichutki, bo cichutki, ale jednak odgłos zamykanych naprędce drzwi! Odwróciła głowę z bojowo zmarszczonymi brwiami, coby wywrzeć na intruzie wrażenie, że wcale nie jest tu mile widziany. Jakże wielkie było jej rozczarowanie, kiedy nikogo za jej plecami nie było, a odgłos drzwi okazał się tylko imaginacją wymęczonego leżeniem w Mungu łepka! Wszak właśnie dlatego, że Bruklin - po niefortunnej lekcji eliksirów - trafiła na trzecie piętro w św. Mungu, była nieosiągalna w szkole przez ponad półtora miesiąca. W każdym razie, wracając do obserwatorium. Bruklin wróciła do nieudolnego odszukiwania konstelacji, kiedy to znowu usłyszała otwieranie drzwi i tym razem była wręcz pewna, że to nie urojenia, więc powtórzyła cały ten bojowy komitet powitalny, który w mgnieniu oka, a raczej wraz ze słowotokiem (całkiem uroczym, ale mimo wszystko bredniowym słowotokiem) Bonapartego ustąpił zdziwieniu. A jak wyciągnął w jej kierunku prezent, to z tego całego zdziwienia aż ołówek wypadł jej za ucha, i spadł gdzieś tam, dalej, na podłogę. Rzuciła krótkie 'Ach!', bo na tylko tyle była w stanie się zdobyć. Chwała Merlinowi, że Julia miała tak ubogą kwestię. - Cześć - odpowiedziała niepewnie, jakby nie wiedząc, co powiedzieć czy zrobić. - E... dziękuję, to szalenie miłe, ale urodziny mam za miesiąc - odpowiedziała. Tak, żeby przypadkiem nie zapomniał. - Och! To prezent powitalny, tak? - spytała, jakby doznała olśnienia. - Jesteś słodki, uściskałabym cię, ale musiałabym wstać! - odparła, zdobywając tym samym 874645 level lenistwa i arogancji, to takie ślizgońskie. Biła się przez chwilę z myślami, zerkając to na speszonego (?) Bonapartego, to na wielkiego lizaka w jej dłoni. Ostatecznie zamknęła podręcznik. - Słyszałam o twoich ostatnich dokonaniach w Quidditchu. Jeśli chcesz, możesz ze mną posiedzieć - zadecydowała ostatecznie, jakby pierwsze było warunkiem drugiego. Cóż, to ta ślizgońska (kobieca?) logika!
No co ty. Co ja? Głupi jakiś jestem? Pójde do Ukrytej Prawdy. Nie wiesz, że w TVNie lepiej płacą? No kurcze, co za plebs. Sama sobie idź do Trudnych Spraw. Nadajesz się na panienkę śpiewającą czołówkę i lektora. No serio. Zrobisz karierę, do niczego innego i tak się przecież nie nadajesz, będzie fajnie! No tak. Jocelyn coś tak czuł, że zrobi na niej wielkie wrażenie. Mógł się tylko modlić w duchu, ze było one pozytywne i w ogóle Ona miała chwilkę czasu na zachwycanie się, a on, jako prawdziwy dżentelmen, rzucił się w pościg za ołówkiem, z którego wbrew pozorom całkiem szczwana bestia i tak łatwo mu się nie poddał. Jednak i z tej walki wyszedł jako zwycięzca, brawa dla niego, jest jednak bardzo dzielny. Prawdziwy z niego bohater, ślizgonka na pewno będzie z niego dumna. Oczywiście owy ołówek jej oddał i znów sobie usiadł wygodnie tuż obok niej, by móc napawać się jej bliskością, opalać jasną skóre w blasku jej chwały, narkotyzować się jej słodkim zapachem i bla bla bla, tego typu pierdoły. Słowem, zachowywać się jak każdy zakochany kretyn zachowywać się powinien. - Nawet mniej. Wiem. Pamiętam. Ale to nie powitalny, tylko taki spóźniony na świętego Wal... - Zawiesił głos jakby nie będąc pewnym czy powinien to z siebie wyrzucić. Był gotowy wtedy. W lutym. A teraz luty wcale nie był. A on już nie jest taki gotowy. Poza tym, jak stał przed lustrem i recytował swoje kwestie, to było o wiele łatwiejsze. Teraz, kiedy siedział obok niej, biedaczek się stresował i połowa roli wyleciała mu z pamięci. Mógł przewidzieć, że to wcale nie będzie takie proste, mógł. Ale oczywiście po co pomyśleć nad czymś tak oczywistym, no po co? Lepiej robić z siebie teraz kretyna. Biedny Bonaparte - Waleriana oczywiście. Takie tam nasze lokalne święto, no wiesz. Niedawno było i. W ogóle - Ale on jest bystry. Nie na darmo stał się Krukonem, prawda? Spryciula, wymyślił coś takiego i brzmiał w miarę wiarygodnie. Bruk na pewno się na to nabierze, o. Nie zna się przecież na świętach z regiony Bonaparte, o ile ona w ogóle wie skąd chłopaczyna pochodzi. A zresztą, pewnie się ie będzie zastanawiała czemu tylko się ucieszy, że owy prezent ma. - No. Było fajnie. Byłem w nagrodę na Tęczowych Jednorożcach. Moge? Aaa. Już rozumiem. A jesteś już zdrowa? Byłaś niezdrowa to teraz na logike... - Oczęta mu się zaświeciły kiedy tylko usłyszał jej wypowiedź. Już wiedział jak zdobyć serce Bruk! Musi być takim super kul bohaterem, graczem kłidicza, super pojedynkowiczem i w ogóle takim wymiataczem. Jak on to zrobi, pojęcia nie ma. Ale w sumie, to nieważne. Czego się nie robi jak się chce osiągnąć cel, co nie?
Mam taką nadzieję, że teoretycznie pytasz. Okej, podczas kiedy Ty będziesz sprzedawał się TVN-owi, ja (w przerwie nagrywania dżingla 'Trudnych Spraw') wyjdę na ulicę z bojowym transparentem 'UKRYTE SPRAWY NA BRUK'. Generalnie, to Bruklin pewnie byłaby zachwycona widokiem Bonapartego, który dzierżył w dłoni jej ołówek jakby to co najmniej był miecz, jakiś Durendal czy coś. Pewnie nawet z tej dumy zgodziłaby się być damą jego serca, zawiązywać wstążeczkę na kopii przed stanięciem w szranki i z gracją nakurwiałaby jakieś dworskie tańce z tej wdzięczności za oddanie jej własności, ale była zbyt zajęta zbieraniem super zgrabnej szczęki z podłogi. Położyła owy ołówek pomiędzy kartkami podręcznika, żeby potem wiedzieć, gdzie skończyła i w skupieniu (a przynajmniej takie sprawiała wrażenie, wszak ja podejrzewam, że rozkminiała sekret połysku włosów Francuza, ale ćśś) wysłuchiwała, co Bonaparte miał jej do powiedzenia i obserwowała, jak zajmował miejsce obok niej. - Świętego Waleriana? Ahaa, no tak, tak, kojarzę, tylko zdawało mi się, że to w grudniu! - powiedziała niby to eksperckim tonem, chociaż tak naprawdę pierwsze co o owym święcie słyszała - po prostu nie chciała wyjść na taką mało światową i nieoczytaną. - Lubię prezenty - stwierdziła, kładąc rękę na jego ramieniu. W międzyczasie oczywiście już pochłaniała swój prezent niczym Daisy zeszłoroczną kolację bożonarodzeniową... - Chcesz trochę? - spytała po chwili, machając swoim prezentem przed nosem Krukona. - Spokojnie, nie miałam jakiejś smoczej ospy, czy czegoś. Byłam w parze z Puchonem na lekcji eliksirów i sam rozumiesz, że to musiało się skończyć na oddziale w Mungu! - Jay był na meczu, opowiedział mi. Wiesz, Jaydon jest świetny w Quidditcha, ale teraz chyba ty jesteś szkolną gwiazdą. Dugmesi się chowa, hehehe - powiedziała z aprobatą, po namyśle stwierdziwszy, że w sumie jej taka sportowa determinacja i sukcesy imponują.
Ale wiesz. Ja będę na TVNie, a potem zrobią o mnie zajebistą piosenkę. Kto? Klejnuty of kors. Najpierw Rozmowy w Toku, potem szanowny Czesio-Juror. Teraz idzie moja kolej. A ty będziesz latać po ulicy z transparentem i możesz liczyć co najwyżej, że łaskawie zrobią połączenie seriali, które zaprezentowałaś i nakręci je stacja pokroju Religia TV. He, he, he. Łyso ci teraz? Wiedziałem. Ale cie zgasiłem, oja. Bonaparte nie mógł się już doczekać kiedy Bruk wyskoczy w najważniejszym momencie jego życia z jakąś białą chusteczką (może być higieniczna, ale czysta) zarzuci mu na jego zacną głowę wykrzykując, że Mój Ci On i takie tam różne. Mocium Panie, cóż to będzie za piękny moment! A potem udadzą się w podskokach do Camelot, by księżniczka Toxic mogła śmiało pielęgnować białego konia panicza Bonaparte. Będą żyli długo i szczęśliwie i nie będą się myli, zupełnie jak w średniowieczu. Ale na to przyjdzie jeszcze czas, dajmy jej przejść okres podziwu. A było co powiedziec. Bo przecież piękne włosy to musi być Joanna. Albo lepiej! Jak to szło? Moje włosy są mocne, ale jakby wypełnione balonikami powietrza, które je unoszą. Mocne włosy? ZAWSZE. Płaskie? NIGDY WIĘCEJ. Hahaha, jakaż to była piękna reklama swego czasu, szczególnie w wykonaniu szanownych dziewoi z Tap Madl. - W grudniu obchodzą to ci tacy... co tam żyją... i co tak mówią. No wiesz - Ale skonkretyzował, ho ho ho. Widać był tak samo rozeznany w temacie jak i szanowna ślizgonka. Cóż, można uznać, że po prostu mówi o jakimś kraju dość daleko położonym od Francji. Na dodatek nigdy w nim nie był, bo nie ma zbyt wielu informacji na temat jego mieszkańców. Ale pewnie jest tam pięknie, no nie oszukujmy się. Skoro obchodzą takie święto to musi być wspaniały kraj. - To twój prezent. Jedz, jedz. Oby poszło w cycki! - Zawołał, chyba troszeczkę zbyt optymistycznie. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę co on w ogóle powiedział. Całkiem odruchowo spojrzał w te drugie oczy kobiety i szybko przeanalizował stan dekoltu swej miłości. Pewnie, zawsze mogło być lepiej, ale jakoś nigdy nie zdarzyło mu się na to narzekać. Podobno małe jest piękne czy jakoś tak. - Znaczy się, wszystko z nimi w porządku, ale nie zaszkodzi nigdy, w sensie, że... Są bardzo ładne - Dyplomacja wręcz podręcznikowa. Wykręcił się z sytuacji z taką charyzmą jak jego pra pra... nie chce mi się liczyć, ale dziadek. Napoleon zdecydowanie miał w sobie dar przekonywania. Jocelyn odziedziczył go po samym dowódcy. A przynajmniej wmawiał to sobie od lat dwudziestu co najmniej. - Był? A nawet nie widziałem. Znaczy nie miałem go okazji poznać, ale pewnie bym go zauważył. Polatałoby się. Ciekawe kto by wygrał, hm - Ale na była okropna, ojeju. Wspominać o J przy biednym... J. Bosz kochany, z Bruk faktycznie było coś nie tak. Latali obok niej same Jotki i to jeszcze zacni gracze. Co się dzieje z tym światem. No cóż, Bonaparte i tak nie chciał tego zbytnio słuchać. Co nie zmienia faktu, że by chętnie z nim zagrał. Chociaż Francuz lepiej sprawdziłby się na stanowisku pałkarza. Jakby przypierdolił tłuczkiem w ten wielki łeb...
Dobra, idź już do tego TVN-u, wyjdź, won, przepadnij, tańcz z gwiazdami, wyprowadź się na Wspólną, niech cie Wesołowska udupi albo Detektywi dopadną. A jak nic z tego, to jeszcze zostaje pokład z Wolim i Tysiem, ale w takim wypadku pewnie każdy wolałby wrócić do Polsatu i dżinglować ze mną do Trudnych Spraw. Cudowna wizja. Bruklin, gdyby tylko choć trochę ogarniała motywy rycerskie, byłaby szalenie ucieszona bojowymi okrzykami i rzucaniem w Jocelyna nieobsmarkanymi chusteczkami. Chociaż wcześniej oczywiście musiałyby się odbyć jakieś turnieje o jej serce, wszak wiadomo, że była dziką fanką sportu. Na żadne ‘klękaj waćpanna do miecza’ nie poleci. Ale dobra, mniejsza o to, bo może i w zamku byli, ale tu jedyne pojedynki jakie mogły się odbyć to te na różdżki. I mówię tu o zaklęciach, rzecz jasna. Oczywiście, że wiedziała co to za swięto, ale wolała się nie chwalić, więc tylko potaknęła głową, po czym rozleniwiona tym popołudniem oparła się głową o ramię Bonapartego i sama delektowała się lizakiem, wszak nalegać na dzielenie się czymkolwiek, to ona nie będzie. Kiedy usłyszała końcówkę o cyckach momentalnie wyprostowała się, gromiąc Francuza spojrzeniem. Na nieco blade lico wkradło się zdziwienie, a kawałek lizaka prawie wypadł jej z ust, co musiało wyglądać co najmniej komicznie i psuć wszelkie wyobrażenia Bonapartego o idealnym super Bruku, którego nie imała się niezdarność i ciapowatość godna jakiegoś Puchona pokroju Fitzgeralda. Nie, żeby coś do niego miała, a gdzieżby tam. Kiedy spostrzegła, że Bonaparte obczaja jej krągłości, z prędkością światła skrzyżowała ręce na piersiach, jeszcze bardziej demonstrując swoje oburzenie. Ostatecznie zdecydowała się nie wybiec z okrzykiem ‘SZCZYT WSZYSTKIEGO, MANIERY JAK SPOD ŚWIŃSKIEGO ŁBA’, a wysłuchać Francuza do końca, co było jednym z lepszych posunięć tego dnia, wszak całkiem zgrabnie wyszedł z tej jakże niezręcznej sytuacji, a Brooklyn do jakichś super jędz nie należała, żeby obrażać się o byle co. - WYBRNĄŁEŚ. Wiesz, już zaczynałam się martwić, że ta fasada dobrych manier jest tylko pozorna, a kryje się pod nią typek pokroju Slone’a albo tego Clastera, Sytuacji, czy jeden Merlin wie jak mu tam było – wybaczam! – odrzekła. - Kibicowałabym wam obu – zapewniła. - Ale wróćmy do twoich pięciu minut sławy. Z własnego doświadczenia wiem, że czarodziejki szaleją za graczami. Noo, przyznaj się, którą wziąłeś na te Tęczowe Jednorożce? - spytała, szturchając go sugestywnie w ramię.