To pomieszczenie o dużych rozmiarach przypomina trochę salę kosmiczną, ze względu na obecność wielkiego nieba, zastępującego ściany. Są one po prostu zaczarowane. Jednak w tym miejscu widać podłogę, jest grawitacja, dlatego można stąpać pewniej po ziemi. W nieregularnych odstępach rozmieszczone są specjalne teleskopy, z których korzystają zarówno studenci, jak też młodsi uczniowie. Dzięki nim można swobodnie oglądać niebo.
Camille również obstawiała, że pisze z Krukonem. Co prawda nie wykorzystała tego sprytnego sposobu i nie pytała o nic związanego z domem, ale była niemal pewna, że rozmawia z podopiecznym Roweny. Domy w Hogwarcie tak bardzo się od siebie różniły, że w większości przypadków nie miała problemu z ich rozpoznawaniem. - Znasz... Tym zachwytem nad Grecją podsunąłeś mi na myśl Ioannisa. Nie zdradzałeś zbyt wiele o sobie i nie miałam innego punktu zaczepienia, więc jakoś tak nasunął mi się w pierwszej kolejności. - Przyznała się. Nie miała pojęcia z kim pisze, a musiała kogoś wytypować. Nie miała żadnych innych koncepcji, które miałyby jakieś podstawy w listach, więc postawiła na Greka. Nie była do swojego pomysłu za bardzo przekonana, ale nie miała lepszego rozwiązania. Ach, była zbyt mało dociekliwa, a Keith zawsze tak zręcznie odpowiadał, nie mówiąc nic konkretnego. Nie mniej jednak była również zadowolona z tego, że sama pozostała do końca nierozpoznana. A Cami wcale nie uważała, że czytanie komiksów jest lamerskie... Sama raczej nie sięgała po takie rzeczy, ale to może tylko dlatego, że nigdy nie trafiła na żaden ciekawy komiks? Może zombie ją do nich przekonają i zacznie je częściej czytać? Wtedy oboje z Everettem będą dzielić tą mroczną tajemnicę. - Dam Ci znać jak tylko przeczytam, ale myślę, że skoro uważasz go za fajny, to taki właśnie będzie. - Kiwnęła głową z delikatnym uśmiechem na ustach - Wychodzi na to, że mimo naszej znajomości tak naprawdę niewiele o sobie wiemy... A naprawdę uwielbiam tego autora. I nie miałam pojęcia, że ty również. [/b] - Powiedziała zaskoczona tym, że o tym nie wiedziała. Naprawdę nigdy nie rozmawiali o takich rzeczach? A może po prostu zapomniała? Dziewczyna również przyzwyczaiła się do tej wymiany listów. Odpisywanie na nie stało się jednym z jej stałych elementów dnia. Z przykrością uświadomiła sobie, że to już koniec tej gry. Jaka szkoda! Naprawdę chętnie by jeszcze przez jakiś czas to pociągnęła. - Jak dobrze mieć powód do napisania jeszcze jednego listu! Chyba zdążyłam się przyzwyczaić do naszych rozmów. Przyjemne było to codzienne oczekiwanie na sowę. - Powiedziała, a na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. Miło było wiedzieć, że kiedy wróci wieczorem do pokoju, będzie czekał na nią tajemniczy list. To niemal tak przyjemne jak powracanie do domu, w którym ktoś zawsze na Ciebie czeka.
- Nie brzmi tak źle - stwierdziła, wzruszając ramionami. W końcu nie miała jakiegoś szczególnie dobrego obrazu na temat stosunku Merlina do swojego pochodzenia, raczej sądziła, że ewentualnie nie jest z tego za specjalnie dumny i tyle, a dla niej "wil w jednej ósmej" wcale nie miał negatywnego wydźwięku. - No, może oprócz tego o matce - sprostowała, Faleroy zresztą już coś wiedział na temat jej opinii odnośnie dzieci. Bycie matką było naprawdę przerażającą perspektywą. Zresztą dla jej domniemanych dzieci też, bo Georgia się do tej roli absolutnie nie nadawała. No aż tak mroczna nie była, raczej trochę dziecinna i zbyt egoistyczna, bo najgorsze, co w życiu zrobiła, to wysłanie do pielęgniarki kilku osób, które stały jej na drodze. No i ewentualnie zniszczenie marzeń obrońcy, który miał tu przyjechać na jej miejscu, ale ona była zbyt dumna, żeby zadowolić się pozycją rezerwowej. Póki co były to właściwie dziecinne igraszki, może z niezbyt jasnymi perspektywami na poprawę i zrozumienie błędów, ale jednak nie było to nic niewybaczalnego, jeszcze wszyscy żyli. I pewnie nie miałaby żadnych oporów przed wyjawieniem tego sekretu Merlinowi, wiedział już o kradzieżach, a to było w jej mniemaniu dużo gorsze i o tym nie wiedział absolutnie nikt, pomijając właśnie jego, o ile sam się nie domyślił. - Nie, skąd. Byłoby po prostu oryginalnym imieniem - wytłumaczyła swój tok myślenia. - Dobra, nie jest tak źle - stwierdziła. Może było trochę zabawne, ale brzmiało ładnie! - Przynajmniej nie nazywasz się Bob. Albo Derek - dodała, wymawiając każde z imion z dezaprobatą. - Bo jest beznadziejna - stwierdziła, podsumowując całą swoją matkę jednym słowem. Wzruszyła przy tym ramionami. - Kiedyś uciekła z domu, zaszła w ciążę z jakimś gościem, wróciła do domu i kazała wychowywać mnie i brata dziadkom, a sama nic nie robi, tylko czasami wychodzi gdzieś się sprzedać za trochę alkoholu - wyjaśniła rozleglej obojętnym tonem. W sumie to było jej raczej obojętne. To znaczy nigdy nie miała do matki jakiegoś szczególnego żalu o to, że się nią nie zajmowała, najbardziej nie lubiła w niej tego, że przegrała swoje życie i jest taka żałosna. Może trochę kiedyś było jej trochę źle z tego powodu, ale kiedy to było! Teraz po prostu wolałaby, żeby zamieszkała sobie gdzieś indziej. Zachichotała, słuchając o obawach Faleroya. Wyobraziła sobie go siedzącego przy tym stoliku z jakąś grubą, pryszczatą i niedomytą dziewczyną, która go szantażuje. Eheh, już trochę działało to wino. - Na szczęście ani nie jestem brzydka, ani nie mam zamiaru zmuszać cię do bycia miłością mojego życia - pocieszyła go, jakby sam się jeszcze nie domyślił. Westchnieniem rezygnacji skomentowała pojawienie się kolejnego wina na stoliku i sięgnęła po nie, od razu wypijając sobie troszkę. - Jeszcze będziesz biedny - stwierdziła z uśmiechem, pomiędzy jednym małym łyczkiem a drugim. W sumie wysączyła tak sobie dość sporo napoju, zanim nie odstawiła go znów na stół. - Kim jest Vanberg? - spytała wtedy, bo Vanberga znała tylko jednego, tego sławnego wokalistę, bo skąd miała wiedzieć, że chodzi o jednego i tego samego, eheh.
No cóż, to o wili w jednej ósmej akurat nie miało mieć negatywnego wydźwięku dla niej, to po prostu jakieś głupie słowo. Miał tylko nadzieję, że nie będzie miał nigdy dzieci, żeby nie musiały tłumaczyć się ze swojego uroku, hehs idealny powód naprawdę. Uśmiechnął się lekko, kiedy wspomniała o bycie matką i pokiwał głową, no tak wiedział już coś o tym. - Może nas dobrali, bo ktoś tam wie, że nie nadajemy się równie mocno na rodziców i możemy być razem. Ty byś rozwijała karierę sportową, a ja bym był twoim utrzymankiem, więc bym tylko leżał i pachniał – zaproponował kolejne świetne rozwiązanie, machając przy tym swoim pucharem z winem. Powinien sam zostać swatką, żeby podsuwać takie świetne pomysły innym, oj tak. Okej, to trochę uspokajające, że nie jest żadnym seryjnym mordercą, tylko jedynie zbyt ambitną osobą, która jest bezwzględna. Ale kto wie co może być w przyszłości, skoro już teraz walczy jak lwica! Na dodatek niemal też ma grzywę, hehs. Pewnie Merlinowi podobałby się jej zapał i to co zrobiła, bo przecież w tym zniszczonym alkoholem mózgu Faleroya wszystko wygląda i brzmi inaczej, więc spoko. I pewnie domyślił się, że nie dzieliła się z nikim swoją kleptomanią. Odetchnął wewnętrznie z ulgą, kiedy usłyszał, że jego nazwisko nie brzmi dobrze. Całe szczęście bo jak by wtedy się przedstawiał? Chyba nie drugim imieniem, które o ile to było możliwe, było prawdopodobnie jeszcze gorsze. Właśnie pił sobie swojego drinka, kiedy Georgia kontynuowała swoją wypowiedź, więc o mały włos nie oblał się winkiem, wybuchając śmiechem. Wytarł się nieporadnie, odkładając puchar i patrząc na nią rozbawiony. - Mój ojciec ma na imię Bob – powiedział całkiem poważnie, bo przecież tak było, bardzo zabawne. - Faktycznie twoja mama nie wygląda na czarującą kobietę. Może powinniśmy się zamienić. Moja przynosi mi śniadanie do łóżka i wciąż się dopytuje, czy może już szukać mi pracy po studiach, choćby u ojca. Więc chodziłaby na każdy twój mecz i byłaby twoją pierwszą dziką fanką na wizie – rozgadał się Merlin trochę, bo już wyobrażał sobie jak zamieniają się rodziną. On mógłby mieć żałosną matkę, od której uciekłby od razu tak jak robi to teraz co wakacje i tak w zasadzie. Przynajmniej nie miałby zupełnie żadnych wyrzutów sumienia na temat tego jaki jest. Nie to co teraz, kiedy widzi irytujące, wiecznie strapione oblicze Avery. - Kto wie, może mój czarujący charakter sprawi, że zmienisz zdanie – powiedział zalotnie machając brwiami, jakby to było jego marzenie, Georgia zakochująca się w nim. Bosko. Machnął ręką na jej słowa, po raz tysięczny zmieniając pozycję na swoim krześle. Uniósł do góry brwi, słysząc jej pytanie, dość zdziwiony. - Dexter Vanberg. Wokalista Veritaserum, syn Kirley’a Vanberga – wytłumaczył, dopiero w trakcie wypowiedzi zdając sobie sprawę, że jest przyjezdna, więc może nie wiedzieć, że jest w szkole. Albo totalnie nie zna się na muzykach, więc nawet nie ogarnia sławnych nazwisk. Chociaż jego ojca, wokalistę Fatalnych Jędz, musi chyba ogarniać! – Kiedy opisałaś jak sobie mnie wyobrażasz, myślałem, że o nim myślisz, bo opis dokładnie pasował do niego – dodał jeszcze przypominając sobie kiedy zobaczył przemyślenia dziewczyny i zaczął zastanawiać się, czy to możliwie, że jest trochę podobny do Dexa!
Hm, a może Laila rzeczywiście miała depresję? Cóż, jeżeli w jakikolwiek sposób się to objawi, możliwe, że Drake będzie miał kolejną misję, dzięki której uratuje kolejne istnienie! Tak, na pewno. Nie odbierajmy mu jednak tych płonnych, wspaniałych, puchońskich marzeń. U niego właśnie w tym tkwił problem, że chciałby naprawiać świat. Że chciałby, aby wszyscy wyznawali te same wartości co on i aby Hogwart stał się lepszym miejscem. Bo nie da się ukryć, że człowieczeństwo schodziło teraz na psy, jakkolwiek to nie brzmi. Oczywiście nie przypuszczał, aby Howett dołączyła do tej grupy zdemoralizowanych uczniów, jednak nie da się ukryć, że nic o niej nie wiedział, dlatego mógł mieć obawy. Szczególnie zaniepokoił go ten podpis. Który równie dobrze mógł być zwykłą próbą bycia oryginalnym, kto wie? Jednak nasz Bennett zakładał zazwyczaj inne scenariusze. Może za bardzo chciał zgrywać Pana Doskonałego? Któż to wie. Nie mniej jednak jedno jest pewne - musi sobie poważnie porozmawiać z tą młodą damą, heheh. Biedna puchonka. Mogła lepiej wziąć tą kąpiel zamiast przychodzić tutaj na jakieś moralizatorskie kazania! Ale to za chwilę. Teraz za bardzo skupił się na tym, że dziewczyna, z którą wymieniał listy naprawdę zaraz miała się zabić i to w dodatku przez niego! Uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem, bo przecież nie przyszedł tu po to, aby ją zabijać, tylko wręcz przeciwnie. - Ja tam mam jednak nadzieję, że zrezygnujesz z tego przydomku i prób samobójczych - odparł, tym razem uśmiechając się już pewnie. Kiedy Laila usiadła, on również klapnął na swoje miejsce. Swoją drogą, zapewne byłby niemało zaskoczony, gdyby zaczęła go wypytywać o Ellie. Nie sądził, aby ktokolwiek mógłby chcieć pisać o dwójce nudnych studentów z Hufflepuffu. Jak dobrze, że nie miał wizbooka, wiele przykrych rzeczy zapewne go ominęło. W każdym razie, z tego co wiadomo autorce, to Obserwator nie pisał o ich ślubie, a sami zainteresowani się tym nie chwalili przed nikim. Wiedział o tym tylko Cedric i Isolde. Na tym kończy się fenomenalna, długa lista. W każdym razie, on chyba nie przyszedł tu po to, aby rozmawiać o swoim życiu prywatnym. Hm, czyżby? - Mi też miło. I jak, pewnie nie jestem przystojniakiem, którego się spodziewałaś? - spytał dosyć żartobliwie. Chyba chciał być miłym, wesołym chłopcem. A nie takim zdystansowanym jak zazwyczaj. Zresztą, i tak nie da się ukryć, że jego gesty czy słowa były raczej wyważone, jak cały on. Nie był typem człowieka emocjonalnego. A raczej typem człowieka, który te emocje wyrzuca z siebie. Sięgnął po kartę, by chwilę ją lustrować spojrzeniem i w gruncie rzeczy nie dojść do żadnych konkretnych wniosków. - Zamawiasz coś? - spytał zatem. W sumie dziwnym było to, że nawet nie miał pojęcia, ile ma lat. A pytać się też nie wypada. W każdym razie ciekaw był, czy mogła już zamawiać wino. On tam i tak nie pił, więc jak nie, to może dotrzymać jej towarzystwa. Nie, nie zamówi nieletniej alkoholu, taki to był z niego prawy człowiek, ECH.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Tak naprawdę chyba dość łatwo było wytypować z mieszkańcem jakiego domu się pisze. Przedstawiciele dość mocno przeważnie reprezentowali cechy pielęgnowane przez założycieli. Miał też ułatwienie, wiedząc, że jego korespondentka nie była jednym z tych nowych, przyjezdnych. Everett słysząc, że skojarzył się jej przez Grecję z Ioannisem spojrzał na nią lekko zaskoczony. W sumie tak, to brzmiało logicznie z tym jego paplaniem o tym kraju, rzeczywiście na jej miejscu też pewnie pomyślałby od razu o ich prefekcie. - No tak, to dość logiczne. Ale to nie tak źle, że z nim Ci się skojarzyłem, a przynajmniej raczej nie muszę się jakoś okropnie tym martwić - odparł uznając, że to raczej jednak dobre skojarzenie. W końcu Ioannis był jego przyjacielem. A nawet i nie tylko nim. I chociaż Janek był kochanym chłopcem, to już tam Everett zdążył go dobrze poznać i jednak nie wszystkie cechy chciałby mieć bliźniaczo do niego podobne! To dobrze więc, że akurat Grecja była tą łączną cechą, nie co innego. - A widzisz, to dość zaskakujące, bo biorąc pod uwagę, jakie mamy zdolności, moglibyśmy wiedzieć o sobie naprawdę sporo - zauważył odwołując się do ich genetyk, o których wzajemnie wiedzieli. O ile dobrze pamiętam, ich relacja nawet miała się opierać na tym, że wzajemnie, eksperymentalnie poddawali się niegdyś hipnozie i legilimencji. Jeśli więc tak było, tym ciekawsze, że nie zdołali się mimo to rozpoznać. - Chyba naprawdę mamy spore zaległości w naszej znajomości - rzekł popierając się ramionami o blat stolika i obserwując swoją rozmówczynię. Właściwie sam nie pamiętał, kiedy ostatni raz miał okazję rozmawiać z Camille. Jednak najwyraźniej musiało to być sto lat temu. - Właściwie nie tak dawno czytałem Grę, ale bardzo trafia w mój gust, bo lubię takie fantastyczne opowiastki. Poza tym jest dobrze napisana i bez owijania w bawełnę - w gruncie rzeczy Władca Różdżek był nieco łagodniejszy, Gra o Ministerstwo przez to może wydawała mu się nieco prawdziwsza, jakkolwiek to brzmi. No i bohaterzy, którzy byli naprawdę dobrze skonstruowani, zmieniali się z biegiem książki, a nigdy nie byli jednowymiarowi. Krukon lekko się uśmiechnął, doskonale rozumiejąc jej podejście do listów, oraz to, jak miłe było czekać na te wiadomości i móc je cały czas otrzymywać. Poza tym w tej wymianie myśli było coś bezpośredniego. - Myślę, że możemy postanowić, że jeśli nie będziemy mieć z jakiegoś powodu okazji, żeby się widzieć, możemy do siebie napisać, jakby korespondencja wciąż trwała. Chociaż nie miałbym nic przeciwko rozmowom w cztery oczy - stwierdził lekko przeczesując swe ciemne włosy. Keith uznał bowiem, że jeżeli ich relacja, mimo wszystko, miałaby dalej wyglądać jak jeszcze parę dni temu, to chciałby mieć możliwość pisania do niej listów. Jednak z drugiej strony, wcale, ale to wcale, nie pogniewałby się, gdyby mógł też z nią ot tak normalnie pogadać, połazić czasem po szkole, mówiąc o tym samym, co zamieściłby na kartce do niej adresowanej.
Laila była jedną z tych dziewczyn, które swoje urodziny obchodziły w roku szkolnym... I co gorsza na samym jego początku. Oto ósmy wrzesień niósł za sobą wieść, że przyszła na świat i podobno nieźle się rozryczała. No w sumie nie dziwiła się sobie. Ludzie w kitlach i spocona matka. Czy to jest obrazek piękna życia? Najwidoczniej raczej nie. I właściwie jeśli miała mieć depresję to chyba wtedy. Dziś to zupełnie inna bajka. Nie stresujmy się. Przecież z niej całkiem urocze dziecko jest. Uśmiechnięte, ładnie ubrane. Co prawda nieletnie, ale to przecież tylko do września. Także niech się Drake nie przejmuje, bo Laila nie przyszła tu na podryw, ani po mądrości moralne. Wzięła udział w tych listach z nudów. Było fajnie. A w sprawy prywatne uczniaków Hogwartu nie wnikała tak bardzo, jak inni zwykli uważać. Może ona kojarzyła się z jakąś wielką plotkarą, ale no. Chyba nie dziś z takimi założeniami. Co do Drake, to słyszała, że kocha Ellie i to raczej związek na całe życie. Zresztą odkąd Howett ich widziała zawsze byli razem. Mogła nawet uważać, że mieszkali razem od urodzenia. Po prostu spełniali pewną całość, której nie dało się rozedrzeć. To chyba dobrze, o ile nie występuje to tylko w oczach postronnych obserwatorów, bo to okropne, jeśli to wszyscy mówią Ci, że masz kochać, a w istocie nie dzieje się nic takiego w twojej głowie. Aż wreszcie usychasz. I tego nikomu nie potrafiłaby życzyć. Tak. Kiedy klapnęła i już przywykła do myśli, kto był jej tajnym partnerem w wymienianiu poczty spróbowała poskładać wspomnienia w całość. Czy oni kiedykolwiek ze sobą rozmawiali? Mijali się w dormitorium, ale po prostu nie było to chyba nic znaczącego. Z jednej strony to dobrze, bo Laila ma wobec niego czyste konto. Z drugiej strony głupio, bo być może pewna wymiana zdań może być nieźle utrudniona. Mimo to szybko odgoniła te myśli i powolnie przejechała spojrzeniem po wnętrzu niewielkiego namiotu. - Hm. Przystojniakiem może i nie, ale małym rudzielcem też nie. - Uśmiechnęła się lekko. Przecież nie będzie się z nim kłóciła, że jest inaczej niż on sam sądzi. Ale noo przecież ona żartowała! Drake, jak większość chłopaków w zamku jest przystojna i... zajęta. Eheee. - Tak. Zamawiam. Sok pomarańczowy z lodem. A Ty, co sobie życzysz? - Spytała przyglądając się mu. W sumie to stanowiło jedną z atrakcji dzisiejszego wieczoru. - Zatem, kiedy uciekamy na naszą tajną wyprawę?
Shiver chyba nie ogarnął tego co się wokół niego działo. Nagle jakaś dziwna sytuacja z Dahlią i CeCe, wcześniej śmierć matki i w ogóle syf wszędzie, że nie miał czasu się biedaczek pozbierać i wszystkiego sobie ułożyć. Korespondencję potraktował, jakby swoisty rodzaj zabawy. Raczej nikt nie wiedział, że brał w tym udział. I wcale nie chciał zdradzać Dahlii po raz kolejny! Nie! Jemu chodziło o poznanie samego siebie. O pewne zmiany, o zamienienie się w beztroskiego osiemnastolatka, który nie przejmowałby się tak bardzo życiem. To dużo? W sumie był sam i powinien właśnie twardo stąpać po ziemi, ale nie ukrywajmy... Miał tego dość. Snuł się jak trup. Z nikim się nie spotykał. Lgnęły do niego dziewczyny, które widziały w nim przyjaciela filozofa. Nikogo więcej. A on już nie chciał o tym rozmawiać, znów nie chciał mówić o sobie. Chciał się zabawić, ale bał się samemu postawić pierwszy krok. A że chciał jednocześnie być ostoją dla Slater to i mało się angażował w ten szalony pomysł. Aż do dnia, w którym ogłoszono te zapisy... Osobiście bał się, że trafi na jakąś najaraną nastolatkę, która zaliczyła każdy kąt w Hogwarcie, ale... Ale zaryzykował. To co czuł pisząc te listy było takim dziecinnym odskokiem. Czymś, co za wszelką cenę chcesz ukryć przed rodzicami i najlepiej w ogóle byś tego nikomu nie mówił. Wstydzioszek Christian? Sam nie wiedział kim jest... A to wszystko jeszcze bardziej skomplikowałoby jego opinię. I rzeczywiście tak będzie, bo kiedy do namiotu nie wszedł nikt inny, jak Saunders chyba zaniemówił, bo przez dobrą minutę się nie odzywał. Po prostu miał o niej zdanie takie jakie miał. I niepodważalnym faktem było to, że to ta laska od Bennett'a... To jeszcze gorsza sytuacja. I teraz to faktycznie zachował się, jak idiota, ale wreszcie otworzył usta, ażeby zaczerpnąć powietrza i powiedzieć coś arcy fajnego. - Cześć Saunders. No nie ukrywam, że się Ciebie tu nie spodziewałem. - Wzruszył ramionami na razie nie siląc się specjalnie na uprzejmości rodem sztuczności i fałszu. - No jeśli nie chcesz zginąć z ręki swego mężnego faceta, to faktycznie. Odwołana. - Wzruszył ramionami nie mogąc się powstrzymać od naładowania ironią słów: "mężny facet".
To dobrze, bo z podrywem mogłoby być ciężko. Nawet bardzo. W końcu nasz duży już Drake był bardzo oddany Ellie i wcale to nie było tak, że inni im mówili, że są super parą, pasują do siebie i tak dalej. On ją naprawdę kochał. W dodatku znają się od dziecka, więc można spokojnie rzec, że jak łyse konie. Co z pewnością pomaga w budowaniu związku. Zero tajemnic (taaa, wciąż nie wiedział o rozmowie swej żonki z Jiro, ale kto by się tym przejmował!), niedopowiedzeń i głupich podchodów. Byli ze sobą całe życie tak naprawdę, więc oczywistym dla niego było, że przeżyją je razem już do końca. Nie był zresztą osobnikiem, który skacze z kwiatka na kwiatek, rozmyśla się czy też popełnia błędy. To dziwne, ale naprawdę rzadko wpadał w tarapaty. Oczywiście jak był dzieckiem to zdarzało mu się to częściej. Ale potem wyrósł na porządnego, odpowiedzialnego chłopaka, który często boi się zaryzykować i dusi wszystkie swoje uczucia i pragnienia w środku. Czasem bardzo chciałby się wyluzować do tego stopnia, żeby zrobić coś szalonego. Jednak jego własne, narzucone przez siebie zasady go ograniczają. Rzadko kiedy decyduje się na ich złamanie, musi mieć naprawdę konkretny powód i tak dalej. Co się zaś tyczy mądrości moralnych, to całkiem możliwe, że te jeszcze usłyszy. W końcu Drake bez nich to jak bez ręki, eheheh. Biedaczysko. Tak, jakoś nigdy nie było okazji, aby się poznać. Raczej zajęć nie mieli tych samych, zresztą nasz Bennett je trochę opuszczał ostatnimi czasy, aby załatwić mieszkanie i takie tam dorosłe i nudne sprawy. Nigdy się jednak nie zastanawiał czy warto z nią pogadać czy nie. I jaka jest. Tym razem jednak był naprawdę ciekawy i nastawiony na poznanie jej. Wiadomo, niezbyt dobrze, bo ile mogą tu siedzieć i gadać o sobie? Raczej nieszczególnie długo. Chyba, że rozmowa będzie pasjonująca, ale znając naszego puchona, to nie liczyłabym na to! - No nie da się ukryć - zaśmiał się. I wcale nie był urażony tymi słowami, bez przesady! W dodatku podejrzewał żarty. A nawet jeżeli nie, to różne są gusta, wiadomo. - To poprosimy sok pomarańczowy z lodem i sok dyniowy - powiedział na głos, by te oto wspaniałe rzeczy się przed nimi zmaterializowały. Świetnie! W sumie nie był głodny, więc raczej samo picie powinno wystarczyć. Zresztą, miał nadzieję, że nie będzie czasu na konsumpcję. Hm, kiedy uciekają na wyprawę? Dobre pytanie. Nie był przekonany, czy Ellie będzie szczęśliwa z tego powodu. Ale cóż, słowo się rzekło, a on jest słowny. Będzie mógł sprawdzić zaufanie swej małżonki, hehs. - Nie wiem, a kiedy chcesz? Bo mnie to obojętne. Nie chcę cię jednak wyrywać ze szponów edukacji - odpowiedział zatem, uśmiechając się z rozbawieniem. Doskonale wiedział, że dla większości ludzi nauka jest zbędna. Przynajmniej w teorii.
Cóż, Saunders też nie liczyła na żaden podryw, w końcu była zajęta. Co więc ją pchnęło do tej całej korespondencji? Chyba to samo co Chrisa, chęć zabawy, rozluźnienia się. To normalne, że tego oczekiwał po tych wszystkich szalonych perypetiach. Szkoda tylko, że trafił na taką Scarlett właśnie. Gdyby natknął się na bardziej empatyczną i mniej wredną osóbkę to może osiągnąłby to, co zamierzał. A ona mu to uniemożliwiła swoim okropnym charakterkiem. Nie robiła jednak tego specjalnie, taka już była. Choć czy rzeczywiście? Ci, którzy są z nią bardzo blisko wiedzą, że ma także inną twarz. Lepszą. Ale nikomu jej nie pokazuje, bo i po co? Jak wiadomo, świat jest okrutny, trzeba więc sobie radzić z tym światem, atakując, aby nie być atakowanym. Jednak co dziwniejsze, zapewne prościej by jej było być miłą, rozumną i porządną dziewczynką, wtedy zdecydowana większość by ją lubiła i nie musiałaby się przejmować jakimiś tam hejterami. Niestety jednak obrała inną drogę, wypełniając się po brzegi nienawiścią do wszystkich, bo sama została nią nafaszerowana w dzieciństwie. Z kim przystajesz, takim się stajesz? Może coś w tym było. A może po prostu organizm się w ten sposób bronił. Ciężko stwierdzić. Nie mniej jednak z tamtego modelu został jej tylko rozum, choć nie sprawia w ogóle takiego wrażenia. Ale może jeszcze kiedyś ich wszystkich zaskoczy. A może nie. Nieważne, w dupie ma zdanie innych na jej temat. Ona wie swoje. Ach, jak wspaniale. Ona także milczała, kiedy Chris się nie odzywał. Widocznie był w cięższym szoku niż ona sama. To nic. Szczerze mówiąc zapomniała już o tym, że jej chłopak i Shiver się tak nienawidzą. Przypomniał jej o tym w sumie. Może to i lepiej? Będzie się dzięki temu bardziej pilnować. - O, to jakiejś innej wrednej zołzy? Jakiej? - spytała z ciekawością, po czym oparła się wygodniej na krześle, splatając ręce pod biustem i przyglądając się uważnie krukonowi. I nawet zajęło jej to dłuższą chwilę. Jednakże kiedy usłyszała jego ostatnie zdanie, chwilę siedziała jeszcze w milczeniu, a potem jej śmiech wypełnił namiot. - Hej, jesteś zabawny Shiver! - odparła, jedną ręką przejeżdżając pod okiem, jakby wycierała niewidzialną łzę. - Nie martw się, ja nie zginę. Chyba, że ty się boisz o swoje życie? - spytała, chyba po to, aby go trochę sprowokować. Bo zaraz nachyliła się nad stolikiem, opierając tam swoje łokcie i unosząc jedną brew w ewidentnym geście oczekiwania na jakże mężną odpowiedź! Co prawda dobrze wiedziała, że on po prostu nie chciał, a tym jej chłopakiem tylko się zasłaniał, nie mniej jednak była ciekawa jego odpowiedzi.
No jasne, że nie będą tu długo siedzieć. To takie sztuczne i ustawione. Ludzie chyba tu przychodzą na darmową wyżerkę i jeszcze więcej stąd wynoszą w kieszeniach. Oh ten hejterski charakterek Laili, który ujawnia się przy każdej możliwej okazji. NORMALNIE WITAJ PRZYJACIELU. Laikowa rzeczywiście miała wrażenie teraz, że o czymś zapomniała. A może udziała Drake'owi sweterek w ramach ich zapoznania? Ale przecież dopiero go zobaczyła, więc jak mogła zrobić sweterek? Pomijam fakt, że nasza bohaterka stroni od wszelkich robótek ręcznych, więc na pewno jeśli o czymś zapomniała to nie był to sweterek. Bum. Szkoda. Może jak jeszcze pomyśli to dojdzie do jakiś genialnych wniosków. Może stwierdzi, że ziemia jest płaska, na przekór wszelkim logicznym argumentom. - Szpony nauki, to chyba nie jest rzecz, która ma nade mną jakąkolwiek władzę. - Wzruszyła ramionami. To jej nie jarało. Uczyła się. To prawda. Niezaprzeczalny fakt, którego nic nie będzie w stanie podważyć, ale... Ale ona miała też inne priorytety. Poza nosem ukrytym w pracach domowych pragnęła od życia czegoś więcej niż pojedynczych wypadów z nudziarzami. Miała na to pewien pomysł. Pewien kształt, który na pewno jej pomoże... W sumie został jej rok nauki w Hogwarcie jako uczennicy. Czy to ją przerastało? Może powinna spytać Drake'a, czy mu łatwo przyszedł wybór studiów? Hm. Może potem. Co do żony... Żona nie ściana, można przesunąć... otóż to. Przecież nie ma co się przejmować obrączką na palcu. Nikt się przecież nie wybiera na ostry seks ukryty w krzewach leśnych. Chodziło o zwykłą podróż życia. Zwiedzenie całego Londynu i może odwiedzenie wszystkich w ich londyńskich mieszkaniach. Mogliby wtedy nawet prosić o zrobienie sobie z nimi zdjęcia i udokumentowanie ich kolejnego dnia. Czy to oby niecudowny pomysł na spędzenie wakacji?!
No i po co go prowokowała? Czym sobie na to zasłużył? Nie lubił jej jeszcze bardziej przez to, że była w wieku Dahlii, a ten pieprzony hipokryta - Cedrik, to do niego wyskakiwał z łapami... Masakra, że ludzie nie potrafią spojrzeć w lustro i zobaczyć, że popełniają dokładnie te same 'błędy'. O ile taką sprawę można nazwać błędem. Może dla Ceda był to eksperyment. Niby stały w uczuciach, ale już nie jedno Shiver o nim słyszał i w sumie niektóre sprośne dowcipy właśnie dotyczyły Saunders. No cóż... Chyba nie wszyscy wysyłali im lajki i serduszka na wizzbooku. Zdarza się. Nie można mieć wszystkiego. W tym przypadku fanów. Ale tego to już Shiver głośno nie powiedział, bo w sumie wstyd się przyznać, ale nie zweryfikował dokładnie wizzbook'owych ploteczek przez brak tego szatańskiego stworzenia. Po prostu nie życzył sobie takich przyjemności i sobie odpuścił. To chyba jasne... Ale wracając do jego niespodziewanej partnerki listowej... Chyba wolał, żeby taką została. Tego też jednak nie powie, bo zachowa takt i kulturę wobec nawet takiej dziewczyny, jak Scarlett. A kto wie... Może się zmieniła i wcale się nie pieprzyła ze wszystkimi po kątach. Zresztą głupio mu było o takich rzeczach myśleć. Przecież nie chciał oceniać ludzi powierzchownie... A wobec SMS właśnie to robił. Cholera, co ci ludzie z niego zrobili... Wydobywali z niego zło, jakby miał go w sobie mnóstwo... Może tak było, ale po prostu nie zdawał sobie z tego sprawy. - Za wysoko zawiesiłaś poprzeczkę, aby teraz znaleźć wredniejszą od ciebie. - Wzruszył ramionami. No co jak co, ale no chyba dobrze powiedział! - Ja się nie boję... Moje życie to... To żart. Może się zaraz skończyć. Przynajmniej będzie miał jakąś puentę. - Chyba w ogóle nie załapał, że go sprowokowała. Po prostu gra słów... I chyba do realizacji nie trzeba go namawiać. Bum.
Wprawdzie Elliott wymienił dopiero kilka listów ze swoim tajemniczym korespondentem, a raczej – korespondentką – ale bardzo był ciekawy z kim ma do czynienia. Zastanawiało go to do tego stopnia, że zapomniał odpisać i dopiero gdy pojawiła się informacja, że planowane jest spotkanie z tymi właśnie osobami, otrząsnął się. No cóż, na wiadomość było chyba już za późno. Elliott z wielkim entuzjazmem przyjął wieść o spotkaniu w obserwatorium, choć oczywiście nie obyło się bez strachu, który nieustannie towarzyszył mu w drodze na miejsce. Och, a jeśli już zna się z tą osobą? Jeśli ten ktoś go nie lubi? Jeśli tego kogoś rozczaruje? Wątpliwości nie dawały mu spokoju, a każdy kolejny krok sprawiał coraz większą trudność. Jednak postanowił nie poddawać się i brnąć dalej, a wkrótce stanął przed namiotem ósmym pełen obaw, czy to aby na pewno dobry pomysł. A jeśli ta dziewczyna – bo istotnie nią była – nie jest taka zła? Jeśli będą świetnie się dogadywać i czeka ich świetlana przyszłość? Byłoby wspaniale! Bennett z niecierpliwością wypatrywał kogoś, kto zmierza w jego kierunku, jednak póki co nic na to się nie zapowiadało. Na początku zdawało mu się, że oto ktoś idzie, ale okazało się, że chodzi o namiot obok. Patrzył na pary, które już siebie odnalazły i z nerwów zaczął obgryzać paznokcie, choć nigdy tego nie robił. Zaczął w myślach powtarzać astronomię, choć lekcję mają dopiero za tydzień i od czasu do czasu przejechał dłonią po włosach. Każda sekunda wydawała mu się wiekiem, a sam zaczął rozmyślać nad opcją ucieczki, przecież jeszcze nie jest za późno, a może ona wcale nie przyjdzie? Och, to było bardziej stresujące, niż jakiekolwiek inne spotkanie! Samym fenomenem było, że puchon w ogóle wziął udział w czymś takim, jak tajna korespondencja. Można to jeszcze zrozumieć; druga osoba go nie zna, może w stu procentach zachować anonimowość, a w razie czego przerwać to. Jednak fakt, iż stawił się na miejscu spotkania, ha! Oby tylko to dziewczę nie zapomniało przyjść, bo Elliott będzie zamartwiał się tym cały następny tydzień…
Pewnie, lepiej się spotkać... gdzieś tam. Kiedyś tam. Przy okazji. Nie wymuszając niczego na nikim. Ot, luźne spotkanko znajomych! A tutaj... rzeczywiście wszystko było na siłę. Jakby to, że ludzie zobaczą, z kim pisali cały ten czas, miało odmienić ich życie. Albo spodziewali się jakiegoś swojego idola wyśnionego z marzeń. ALE BZDURA. No, ale z drugiej strony zapewne więcej czasu zajęłoby im pisanie do siebie listów z Lailą, zanim przedsięwzięliby spotkanie na żywo. Może więc to dobrze, że coś takiego zostało odgórnie wyznaczone? Bo być może zwlekaliby zbyt długo w obawie o to, kto jest po drugiej stronie i nigdy nie zdecydowaliby się poznać się w cztery oczy! Cóż, w sumie dywagować można długo, ale to zupełnie bez sensu, bo jednak ostatecznie byli tu razem, w tym dziwnym namiocie w obserwatorium i siedzieli sobie przy stoliczku, sącząc swoje super napoje. I obmyślając, jak zdobyć władzę nad światem. Nie no, Drake już był na to przygotowany! Wymyśliłyśmy, że fala puchońskich dzieci jakie będzie miał z Ellie zaleje Hogwart, szerząc miłość i dobroć i tak rozprzestrzenią się na cały glob, przejmując nad nim władanie. I przeszkadzać im będą bachory z raverinu od SMS i Ceda. Ale oni się z nimi rozprawią, na pewno! Taką przynajmniej nadzieję mieli państwo Bennett. Chociaż, oni niekoniecznie o tym wiedzieli, ale WHO CARES. Nieważne. Skupmy się teraz na tym, że Howett i Bennett (swoją drogą, ich nazwiska kończą się na -ett, PRZEZNACZENIE) mieli obmyślać swój super tajny plan odnośnie wycieczki w nieznane. I wiadomka, że nie chodziło o dziki seks w krzakach ani nic z tych rzeczy. Ale zapewne o to, że Ellie mogłaby być zazdrosna, szczególnie, że spędzałby czas z Lailą, a nie z nią. Ale trudno, na pewno mu wybaczy. Tak jak on jej wybaczy rozmowę z Jiro, HEHEHS. I będą kwita. Świetny plan? - No to w takim razie możemy nawet jutro - odparł więc, uśmiechając się lekko, a potem znów sięgnął po swój soczek z dyni, by się trochę napić. Cóż, ciekawe, jak bardzo dosłownie puchonka odbierze jego słowa.
Hej, a wcale nie mieli się nie lubić! Ale to nic, pewnie prędzej czy później tak by się to potoczyło. Choć ona osobiście nie miała nic do Christiana. Pomimo, iż jej chłopak go tak nie znosił. Nie była głupia, miała swoje zdanie, chociaż może niekoniecznie się z nim afiszowała. A że była wredna? To nic nowego, dla prawie wszystkich taka była. A już na pewno dla tych, którzy nie byli jej bliscy. Widocznie pozytywna relacja między nią a tym krukonem nie była im dana. Oczywiście ona również zdawała sobie sprawę, że rzecz się kręci wokół tej Slater Srejter, która była w jej wieku i która ją wkurwiała właśnie przez to, że Ced się tak bardzo angażował w jej sprawy, nie dając ani jej, ani Shiverowi spokoju. Może gdyby nie to, nie musiałaby być o nią zazdrosna (bo hej, w końcu jej też poświęcał dużo czasu!), nie musiałaby omijać studenta szerokim łukiem i nie musiałaby słuchać, jak to jeden z drugim są hipokrytami. Ech, ciężkie miała życie, doprawdy! Cóż, zapewne gdyby ją poznał, możliwe, że zmieniłby swoje zdanie o niej. Albo przynajmniej te stereotypy, którymi się kierował. Ale nie oszukujmy się, do tego nigdy nie dojdzie. Więc w sumie miał prawo oceniać ją tak, jak oceniali ją inni. Czy jej to przeszkadzało? Nieszczególnie. Jasne, czasem tęskniła do nawiązywania z innymi normalnych, zdrowych relacji, ale potem przypominała sobie, że nie warto. Bo każdy tak naprawdę jest podłym chujem i prędzej czy później będzie przez niego cierpieć. Nic dziwnego, że zaufanie Bennettowi także długo jej szło. Musiał się na nią chłopak uodpornić. I przede wszystkim musiał chcieć. Jeżeli ktokolwiek uprzedzał się do niej na starcie, to raczej nigdy potem nie mogli nawiązać innej relacji. I tak zapewne zostanie w tym przypadku. Trudno. Gdyby miała się przejmować każdym takim przypadkiem, długo by nie pożyła. Szczególnie zważywszy na jej autodestrukcyjny charakter objawiający się chęcią skakania z wieży. No spoko. - Uznam to jako komplement - odparła, nieco rozbawiona. Wciąż przyglądała mu się uważnie, jednocześnie zastanawiając się, czy rzeczywiście powinna się zgrywać, prowokować i inne takie bzdury. Może powinna odpuścić. I być czasem sympatyczna. Ale przecież nie zależało jej na tym, aby ją lubili? Tak? Prawda? Hm. Ciekawe. Dalej się nachylała, a kiedy powiedział to, co powiedział, trochę ją to zaskoczyło. Objawiło się to uniesieniem obydwu brwi do góry i zmarszczeniem czoła. Ponownie się wycofała, opierając wygodniej na krześle i skrzyżowała ręce pod biustem. Trzeba przyznać, że ją zagiął. Szczególnie, że... te słowa czasem były jej bliższe, niż mogłoby się wydawać takiemu Chrisowi, który wiedzę o niej czerpał z plotek. - Może lepiej napijmy się czegoś mocniejszego? - spytała już normalnie, choć oczywiście przygotowana była także na odmowę, włącznie z opuszczeniem przez niego namiotu. Ale naprawdę chciała spróbować, bo chyba zeszło na dziwny temat.
Wave sam nie wiedział czego właściwe się spodziewać. Na pewno trafiła mu się ciekawa osoba do korespondencji. Miał swoje nieprzypuszczenia, ale na ile one okażą się trafne tego nie wiedział. Wkrótce miał się przekonać i to go interesowało. Pierwszy raz brał udział w tej zabawie mimo, że w Hogwarcie uczył się naprawdę długo. Od samej pierwsze klasy. Odnalazł namiot z tablicą z numerem szesnaście. Jako, że to on zaczynał pierwszy pisać więc to jemu w udziale przyszło zjawić się pierwszemu. Mimo to, możliwe, że czuł się tak samo jak osoba, która miała się zjawić tuż po nim? Chociaż to tak na prawdę może to widzieć? On na pewno nie, bo jasnowidzem nie był i nie zgłębiał tajnik wróżbiarstwa. Wszedł do środka i zajął miejsce przy stoliku.
W przypadku Revenclawu rzeczywiście nie było problemu. Nieco ciężej było z Puchonami i Gryfonami. Podopieczni tych domów byli w większości przypadków bardzo do siebie podobni. Na szczęście nawet nie musiała brać ich pod uwagę. Też już na początku dowiedziała się, że chłopak jest tutejszych mieszkańców. Zupełnie nie orientowała się w tych przyjezdnych uczniach. Specjalnie jeszcze dopytywała się o to czy był w Grecji. Niestety wiele jej to nie dało, bo nie usłyszała opowieści o dzieciństwie w tym kraju. Podświadomie trochę na to liczyła, chociaż wiedziała, że nawet gdyby tak było, to na pewno chłopak by jej tego nie powiedział. To by było zbyt charakterystyczne. - Nie musisz się martwić... - Powtórzyła po nim zaprzeczając ruchem głowy - Tym bardziej, że tak jak mówię,, kierowałam się głównie krajem. Cech charakteru nie wyłapałam zbyt wiele z naszej rozmowy... Za mało było na to czasu. - Powiedziała nieco zakłopotana. Trochę jej było głupio z powodu pomyłki. Miała nadzieję, że za bardzo tym Keitha nie uraziła. Różnie to z ludźmi bywało, niektórzy byli bardzo drażliwi na podobne sytuacje. - Też o tym pomyślałam. Ciekawe, prawda? Widocznie nie zwracaliśmy nigdy większej uwagi na takie szczegóły. - Powiedziała zastanawiając się nad tym przypadkiem. Niejednokrotnie bawili się swoimi umiejętnościami próbując dostać się do swoich myśli, jednak Everett zawsze miał ułatwione zadanie. Ona mogło jedynie go namawiać do wyjawienia pewnych rzeczy, a on dzięki legilimencji miał wszystkie jej myśli jak na talerzu. Kto by pomyślał, że ta dwójka się nie rozpozna... - Na to wygląda... Będziemy musieli to w końcu nadrobić. Nasze badania umiejętności stoją w miejscu... - Powiedziała również zastanawiając się kiedy ostatnio ze sobą rozmawiali o czymś więcej niż wymiana dwóch zdań kiedy wpadli na siebie w pokoju wspólnym. Sto lat to może być nawet mało... - Fabuła jest tak szczegółowo obmyślona. A bohaterowie są tacy ciekawi i różnorodni... Osobiście uwielbiam Tyriona! - Powiedziała odnosząc się do wspomnianej książki. Karzeł był naprawdę wyjątkową postacią i robił na niej wrażenie. Dawno żadna książka jej aż tak nie wciągnęła. Będzie musiała w końcu wziąć się za drugą część. Już od dłuższego czasu leżała przy jej łóżku, ale jakoś ciągle brakowało czasu... - [b]W takim razie, jeśli z jakiegoś powodu zbyt długo nie będziemy się widzieć, będziemy zobowiązani do wysłania listu poruszającego nawet te najmniej istotne sprawy. - Uśmiechnęła się do Keitha. Miała chyba lekkie poczucie winy, że tak zaniedbała tą znajomość. Postanowiła, że więcej do podobnej sytuacji nie dopuści. Na pewno będą się teraz częściej spotykać. Tym bardziej, że podczas korespondencji jakoś się otworzyła i była gotowa przelać na papier niemal wszystkie swoje myśli i problemy. Pewnie będzie jej teraz łatwiej dzielić się z nim różnymi sprawami nawet w cztery oczy.
Niech się nie obawia, że on sobie pójdzie. Niech usiądzie i zamówi mu ognistą. Może 'cośniecoś', jej dzisiaj opowie. Kto wie. Może zdradzi jej więcej niż komukolwiek innemu, bo jest obca, bo nie uwierzy, a on grzecznie zaprzeczy wszystkiemu. Zresztą sam fakt, że byli razem w tajnejcośtam, to już musiało dać mu znak, że ktoś zrobił to specjalnie, a może to los ich sprowadził na tą wspólną ścieżkę według, której mieli zdać sobie sprawę (a w szczególności Shiver), że ludzi powierzchownie się nie ocenia, że szuka się w nich głębi, drugiego rozumu, innego wyglądu, zupełnie czegoś innego. A jakim pierwiastkiem była dla niego Saunders? To już wyższa chemia. Z pewnością mogła uchodzić za coś, czego właściwości wszystkich jeszcze nie znamy, że ona pozostaje elementem do zbadania. Skoro sama twierdziła, że ukrywa swoją drugą twarz, bo to zajmuje zbyt wiele pracy z ludźmi i nad nimi, aby w końcu pokazać siebie... To co? To znaczy, że była w tym aspekcie podobna do Chrisa. Może to jakaś taktyka, ze stosowali te same mury obronne i przez to zamykali siebie. Tylko w porównaniu do niej Shiver się jeszcze nie przebił przez swoją budowlę, bo nikogo do niej nie wpuścił. Nadal był w niej sam i raczej nie zapowiadało się na to, by nagle z hukiem otworzył drzwi i wpuścił do środka mnóstwo drobnych promieni słońca. A on wszystkie otuliłyby jego skołatane serce, skołataną psychikę, skołatane wszystko. Zwrócił uwagę, że nagle zmieniła pozycję, że kpiąc z niego i prowokując go próbował ugrać jego słabości. Nijak to wyszło, bo Chris nie łapał haczyków, a wszystko traktował śmiertelnie poważnie stąd i takie jego odpowiedni. Dopatrzył się również tego, że przyjęła pozycję zamkniętą, czyli możliwie też skupioną. I już w sumie miał odrzec, że rzeczywiście napije się czegoś mocniejszego, ale jednocześnie analizował czy nie powinien skorzystać z jednej opcji, która mu przysługiwała i wyjść. Co jeśli zdradzi za dużo? - Dwa razy ognista. - Rzucił donośnym głosem i oto pojawiły się przed nim szklaneczki z chłodną cieczą. Powziął zatem swoją dłoń i rzucił. - Do dna. Choć wydawałoby się, że na nim jesteśmy. - Filozof Christian rzeczywiście wypił jednym łykiem całą zawartość i odstawił naczynie na stolik, aby teraz przyglądać się jej z niemałym zainteresowaniem.
Kto wie w sumie, co się wydarzy? Jeśli zdecydują się trochę popić i pogadać, to całkiem możliwe, że rozwiążą im się języki. Właśnie, Christian nie powinien się obawiać, że to tylko jego tajemnice zostaną ujawnione - ona także może powiedzieć o parę zdań za dużo. Pytanie tylko, kto na tym bardziej ucierpi? Szczególnie znając fakt, iż pracuje ona w hogwarckim radiu i lubi rozsiewać plotki? Jasne, niby nie była taka zła, na jaką się kreuje, nie mniej jednak... czasem bywała bezwzględna i to niestety jej dziwna przypadłość. Jak się nad tym głębiej zastanowić, to po prostu była jakaś dysfunkcja uczuciowa i towarzyska. I swoją drogą to zabawne, że Shiver wychowywał się bez ojca, ona bez matki i teoretycznie bez ojca również, a reagowali na to zupełnie inaczej. I zupełnie inaczej się zachowywali. Chociaż, czy aby na pewno? Ona także się zamykała przed dostępem do innym. Inaczej się to tylko objawiało, ale w sumie mechanizm był identyczny. I jego chyba bardziej szczelny niż jej. Mówił różne rzeczy odnośnie życia i śmierci, ale czy targnął się kiedyś na siebie samego, swoją egzystencję, swoją przyszłość i swój świat? Nie wiem, ale Saunders wiele razy. To dziwne, że zawsze miała tyle szczęścia, że wciąż jest tu. I wciąż zatruwa innych swoim jestestwem. Pech. Może robi to specjalnie? Na złość wszystkim wrogom i nie-wrogom? A może to są jakieś dzikie próby zwrócenia na siebie uwagi? Cholera ją wie, tą całą Scarlett. Ona jest po prostu popieprzona. To ciekawe, jak wiele szczegółów o nas samych zdradza innym mowa naszego ciała. Ślizgonka to robiła zupełnie nieświadomie. Zupełnie nieświadomie zdradzała mu swoją postawę, charakter i cokolwiek bądź. Ale nieważne. Była nieświadoma, więc nie rozmyślała na ten temat, a jedynie z entuzjazmem przyjęła wieść, że Christian zamawia coś mocniejszego. Uśmiechnęła się do niego lekko, a potem ponownie przybliżyła do stolika i sięgnęła po swoją szklankę. Chwilę trzymała ją w ręku, patrząc na kurkona i analizując jego słowa. Coś w nich było, niewątpliwie. Pomimo, iż ostatnio tak się nie czuła. Ostatnio... ostatnio czuła się ze sobą rewelacyjnie. Cóż, to także zostanie zburzone. Może nie na długo, ale na tyle, aby poczuć się znów na dnie. A może to tylko projekcja jej umysłu, że chwilowo się tam nie znajdowała? Cóż... Przechyliła w końcu naczynie z ognistą i niczym rasowy alkoholik również wypiła całą jego zawartość. Skrzywiła się na koniec, bo mimo wszystko wciąż nie była do końca przyzwyczajona do smaku whisky. Choć była na tyle zdemoralizowana, że miała wprawę w jej piciu. Cóż. Życie. Jedni się nie staczają, a inni to robią szybko. W sumie, czemu czekać? O dziwo, ona, SCARLETT, nie miała pojęcia, co powiedzieć. Nie byli jeszcze pijani, wszelakie poważne tematy wydawały się być zbyt ciężkie na tę chwilę, szczególnie, że nie znali się zbyt dobrze. - Wiesz, to zabawne, ale konwersacja listowna szła nam chyba lepiej - zaśmiała się nagle, wlepiając wzrok w pustą szklankę i rysując po niej palcem. W czym tkwił problem? W niej? W nim? W sytuacji? - Może za bardzo jesteśmy destrukcyjni, jak się nas tak złoży w jednym miejscu - dodała, już jedynie się uśmiechając pod nosem.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Tymczasem Keith wolał nie zdradzać, czy pochodzi z innego kraju, czy jest zupełnie Anglikiem, ani ile razy był w Grecji, bo rzeczywiście, zbyt by ją jeszcze naprowadził! A swoją drogą Grecja była dość popularna w Ravenclawie, wszakże nawet Mia z niej pochodziła i swego czasu była nauczycielką Greckiego dla Everetta. Oczywiście to wszystko do pewnego momentu, dokładnie, do czasu, gdy zaczęła się spotykać z Jankiem. Ach, wszystko się skomplikowało. - Nie no, nie martwię się. Przecież to tak naprawdę bardzo dobre skojarzenie - zapewnił ją, bo przecież akurat pomylenie z Ioannisem było pozytywne! Pewnie, gdyby chodziło o niektóre cechy, na pewno nie chciałby być brany za jego odbicie, jednakże patrząc na całokształt, to było dobre, naprawdę. Przecież Gavrilidis był jedną z najbliższych osób mu w zamku, kimś kogo cenił za charakter i z kim zawsze (no powiedźmy...) dobrze się dogadywał. - Albo zbyt dawno już nie próbowaliśmy na sobie swoich zdolności. Jak w ogóle Ci idzie w hipnozie? Poddawałaś kogoś niej ostatnio? - Zapytał całkiem zaciekawiony jak tam postępy u Camille. Hipnoza kiedyś w ogóle go nie interesowała, może zbyt kojarzyła mu się z otępieniem, które rzucają na ludzi wile, a których naprawdę nigdy nie lubił. Jednakże kiedy poznał Camille, a ta nieco zaprezentowała mu swych umiejętności, zaczął na to patrzeć inaczej. - Ja prawdę powiedziawszy w ogóle kibicuję Lannisterom. Ale później coraz ciekawsi robią się również Tyrellowie. Chociaż zawszę żałuję, że tak niewiele jest Targarienów. Musieli być bardzo ciekawi, gdy jeszcze panował szalony król. Pewnie stanowili zbieraninę ciekawych postaci - powiedział zastanawiając się nad fabułą książki. On zamierzał teraz przeczytać czwartą część, ale ostatnio przez natłok nauki nie miał na to zbyt wiele czasu. Musiał nadrabiać zaległości, które cały czas się zbierały, a z którymi średnio sobie radził przez rozkojarzenie, czy czynniki związane z jego chorobą. - W takim razie mamy umowę - zgodził się z dziewczyną, również lekko się do niej uśmiechając. Bo rzeczywiście, taki układ, że będą utrzymywać kontakt, chociażby listowny, acz wciąż dobry, było świetnym planem. Pasowała mu tak wizja, miła odmiana po masie negatywnych relacji, jakie piętrzyły się w jego życiu.
- Na pewno wiedzą, że nie mógł byś być moim utrzymankiem, bo taka bezczynność pod moim dachem będzie surowo wzbroniona. Ale gdybyś robił za gosposię, to kto wie! - powiedziała takim tonem, jakby omawiali szczegóły wspólnej przyszłości, a nie rozważali różne teorie na temat celu, w jakim zostali tu ściągnięci. Zaraz potem uśmiechnęła się, wyobrażając sobie Merlina ze zmiotką do kurzu w kusym stroju pokojówki. Ech, to wino naprawdę nie było zbyt wybitnym pomysłem! Fakt, w przyszłości trzeba będzie uważać na Georgię, która - to już teraz można stwierdzić - była zdolna do wszystkiego, żeby zaskarbić sobie tytuł zwycięzcy. Prędzej czy później, świadomie czy nieświadomie, pewnie doprowadzi do czegoś bardziej brzemiennego w skutki, niż zaaranżowanie drobnej kontuzji rywala albo zmylenie sędziów. Ale może do czasu, aż coś takiego miałoby się wydarzyć, ktoś ją zresocjalizuje. Może nawet to będzie Merlin, hehe. He. Z lekkim przerażeniem obserwowała, jak Faleroy wybucha śmiechem, ją też przy tym odrobinę ochlapując. Ejej, co ona takiego zabawnego powiedziała? Zaczekała łaskawie, aż wil ochłonie i wyjaśni jej przyczynę swojego rozbawienia, a gdy to zrobił, zasłoniła sobie oczy w geście powszechnie nazywanym facepalmem i będącym aktem dezaprobaty nad swoimi zdolnościami dyplomatycznymi. - Dobrze, że nie jesteś kimś, przed kim musiałabym teraz udawać, że się przejęzyczyłam i tak naprawdę bardzo lubię imię Bob - powiedziała, też rozbawiona tą sytuacją, co miało swoje podłoże również w lekkim, alkoholowym zawrocie głowy. - Mogę ci oddać swoją, ale nie chyba za wymianę podziękuję. Denerwuje mnie moja matka, która jest na absolutnym dnie, ale raczej nie chciałabym mieć zamiast tego szalonej fanki - stwierdziła, bo w istocie, kiedyś może ją denerwował brak zainteresowania ze strony rodzicielki, kiedyś to było problemem, ale teraz najgorsze było samo patrzenie na nią. Zahartowała się przez lata, poza tym w genach miała wpisany bunt i na chwilę obecną mama piekąca ciastka, przynosząca śniadanie do łóżka i wypisująca codziennie listy nie była jej potrzebna, ani nawet nie wydawała się być szczególnie pociągającą perspektywą. - Może mój czarujący charakter sprawi, że nie będę musiała uciekać się do szantażu - zawtórowała mu, też machając brwiami, z pucharem przy rozciągniętych w swobodnym uśmiechu ustach. Napiła się wina i z przykrością odkryła, że zagalopowała się wręcz nagannie, bo już opróżniła drugie naczynie, przeganiając nawet Faleroya, mistrza w tej dziedzinie! Heheh, jak zwykle Georgia na pierwszym miejscu, aczkolwiek w tym przypadku niekoniecznie było ono zaszczytne. No ale cóż, od czasu do czasu trzeba się rozerwać, a tak się złożyło, że czuła się rozluźniona w towarzystwie Merlina. - To on się tu uczy? - spytała zdziwiona. - To on się w ogóle uczy? - poprawiła się. Tak, to było najbardziej zastanawiającą kwestią, bo wcale nie była jego wielką fanką i nie ekscytowała ją wizja uczęszczania do tej samej szkoły z międzynarodową gwiazdą muzyki. Wydawał się być nawet trochę przerysowany, a na pewno jego obraz wykreowany przez media (pozdrawiamy Dexa). Przez chwilę nawet próbowała sobie wyobrazić Vanberga w sali lekcyjnej, ale jakoś średnio jej to wychodziło. Może kiedyś będzie miała okazję zobaczyć to na własne oczy, hehe. - Ale dobrze, że nie jesteś Dexterem Vanbergiem - powiedziała. - W sumie to byłoby ciekawe, gdyby niespodziewanie właśnie on się tu zjawił i podawał za mojego korespondenta - dodała, wyobrażając to sobie i mimowolnie chichocąc cicho. To przez wino. A właście, wino! Skończyło się przecież! Georgia zamówiła sobie kolejne, rozpędzając się z lekka.
OH cóż za pogoda. Nathalie kochała jesień. I tą złotą i tą ciemną stronę tej pory roku. Jednak jak każda miłość, miała swoje wady, które Nath, zawsze starała się przemilczeć. Było to bowiem niebo. Kolejną pasją naszej Dunki było obserwowanie gwiazd. Jakże ona kochała to robić. A jesienią już nie mogła sobie pozwolić na takie luksusy jak leżenie całą noc na trawie i podziwianie gwiazdozbiorów. Nie miała zamiaru umrzeć na zapalenie nerek czy coś w ten deseń. Ktoś wymyślił jednak w magicznym świecie takie sale jak Obserwatorium. Nasza krukonka spędzała tu mnóstwo czasu. Czekała na spadające gwiazdy. Mogła tu pozbierać myśli i nad wszystkim się zastanowić. Często tego potrzebowała. Ostatnio jej marchewkowy łepek zajmowała pewna Gryfonka. Charlotte. Oh cóż za ciężka sprawa. Była jej najbardziej niezwykłą znajomością. A tacy ludzie jak Windsor zazwyczaj unikali niemej kujonki. Moment, moment. Ale czy Nath traktowała to naprawdę tylko jako ciekawą znajomość? Właśnie tu był pies pogrzebany. Nie wiedziała co czuć. Co myśleć. Pierwszy raz w życiu w ogóle coś takiego do kogoś czuła. Szczerze? Bardzo się bała tego co czuje. Znała styl życia Lottki. Za dobrze go znała. Inna dziewczyna na każdą noc, popijawy. Mimo że była kochana i Natalka czuła się przy niej naprawdę cudownie... Bała się. Bała się że gdy się zaangażuje bardziej Charlie przejdzie, i że zostanie sama. Bo tak na marginesie, naprawdę trudno było nie zauważyć tych zalotów ze strony Gryfonki. Pocałunki w policzek tak żeby dotknąć ust, przytulanie takie zarezerwowane tylko dla zakochany. Krukonke to fascynowało, ale jednocześnie przerażało. Nie chciała jej tracić, ceniła ją sobie. Właśnie w taki momentach jak ten jej umysł zawodził. Nie znała się kompletnie na swoich uczuciach. Jakby tylko mogła powiedzieć Klemensowi. Ten jednak leżał w Mungu. Biedaczek... Nie miała z kim o tym pogadać. Nawet ze swoją papugą, bo to głupie stworzenie otworzyło by dziób nie wtedy co potrzeba i palestyński armagedon gotowy. Musiała to przemyśleć. Stąd ta wycieczka do Obserwatorium. Nie wyglądała dziś jakoś szczególnie pięknie. Ogniście rude, jak zwykle, włosy kontrastowały z zieloną sukienką i rajstopami w kolorowe paski. W kolorach jesieni rzecz jasna. Nie potrafiła jesienią chodzić w balerinach, więc przyodziała swoje ciężki brązowe martensy, które przeżyły już nie jedno wejście na Kilimandżaro. Hermenegilda latała sobie zapewne po zamku. Było to nawet dziewczynie na rękę. Będzie mogła się skupić. Uchyliła drzwi do Obserwatorium. Nikogo nie było. Wślizgnęła się tam cichutko, usiadła na swoim ulubionym miejscu i jak zwykle zaparło jej dech w piersiach. Uwielbiała tu być. Na chwile o wszystkim zapomniała i oddała się zachwytowi...
/Jasna cholera, przesadziłam, obiecuję napisać krócej następnym razem xD/
Jesień była tak naprawdę nieodłączną częścią życia każdego Brytyjczyka. To przecież nie tak, że powiedzenie "angielska pogoda" wzięło się zupełnie znikąd! Jeśli ktoś mówi, że jest Anglikiem z krwi i kości, a telepie się na wszystkie strony kiedy chmury zasłonią niebo i spadnie kilka kropel deszczu, to ów ktoś kłamie. I to tak dosyć perfidnie. Ludzie z Wysp Brytyjskich urodzili się, kształtowali, dorastali w złej pogodzie, tak więc nie ma mowy, aby którykolwiek z nich narzekał. Charlotte, na ten przykład, nie tyle co przyzwyczaiła się do jesiennej ponurości, ale również ją polubiła. Dawało to jakiegoś rodzaju przerwę od pędzącego okropnie szybkim tempem życia, od tych wszystkich imprez, wilkołaków, zajęć, obowiązków. Kto nie chciałby po dniu pełnym dziwacznych spraw do załatwienia posiedzieć sobie na trawie i poobserwować spadające liście? Osobiście nie mam zielonego pojęcia, ale Charlie była jedną z tych, które ów sposób spędzania wolnego czasu ubóstwiała praktycznie ponad życie. Może nie pasuje to do jej ogólnego profilu psychologicznego, ale w końcu jest to cecha, o której praktycznie nikt nie wie, więc nie ma to najmniejszego znaczenia. Ot, taka jej malutka, słodziutka tajemnica. Jeśli zaś chodzi o obserwowanie gwiazd, dziewczyna miała tego serdecznie dość po siedmiu latach uczenia się astronomii. Może i było to coś fajnego, w miarę interesującego i skłaniającego do popadnięcia w otchłań własnych marzeń, ale tak jak z każdym przedmiotem, nauczyciel może człowieka do tego okropnie zniechęcić. Dlaczego więc Windsorówna szła teraz w stronę obserwatorium, a nie gdziekolwiek indziej, gdzieś, gdzie mogła robić coś naprawdę produktywnego albo po prostu miłego? Cóż, to już dłuższa historia. Tak jak Lotta zajmowała marchewkowy łepek Natalki, tak i Natalka zajmowała szatynową łepetynę Lotty. Trochę dziwnym było to, co się tak naprawdę między nimi działo, bo ani jedna, ani druga nie do końca wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi. Określenie ich znajomości mianem niezwykłej było doprawdy trafione. Już sam fakt, że poznały się w dosyć niezręcznych, wstydliwych dla Szarloty okolicznościach, bo ostatnie czego w życiu by chciała to właśnie wpaść na jakąś młodszą od siebie, niemą dziewczynę, będąc przy tym schlaną w trupa był na to dobrym dowodem. Za każdym razem, kiedy myślała o Nathalie, przypominał jej się ten moment, który chciała wymazać z historii coraz bardziej, zwłaszcza jak spoglądała na to, co razem stworzyły. No bo cóż. Nie była to już zwykła znajomość, ani też zwykła przyjaźń, bo przecież - jak to zostało wspomniane - jedna z panien dosyć wyraźnie pokazywała, że chce to wszystko przenieść wyżej. Problem w tym, że nie do końca wiedziała jak i po co to zrobić. Z reguły, jak już szukała kogoś do ulokowania swoich uczuć to patrzyła na dziewczyny, które były kompletnym przeciwieństwem Marchewki, na co najlepszym przykładem jest chociażby Chantal. One rozumiały aluzje, widziały dokładnie wszystkie sygnały, ale co najważniejsze, przejmowały inicjatywę. Windsorówna wydaje się być typem dominującej, jednakże jej umysł i podejście do związków było o wiele bardziej skomplikowane. Jakoś tak miała, że lubiła być prowadzona za rączkę. Aż tu nagle, zmiana! W jej oczach migotały maleńkie, rozradowane iskierki, kiedy tylko przypominała sobie dźwięczny głosik tej malutkiej Dunki. Robiło jej się ciepło w środku, kiedy się przytulały. Policzki różowiały, kiedy składała te niebezpiecznie bliskie ust pocałunki na twarzy dziewczyny. A kiedy nie było jej w pobliżu? Cóż, od niedawna wszystko wydawało się takie pozbawione sensu, smutne i szare. Oczywiście jest cała masa innych spraw, które nadają jej żywotowi jakiś cel, ale co poradzić na fakt, że czuła się tak bardzo przywiązana do tej cichej Krukoneczki? Musiała być blisko niej, inaczej opuszczała ją radość z życia. A to wszystko dlatego, że jeszcze nie padła jednoznaczna deklaracja, nie została podpisana ta wspaniała umowa, którą dwie zakochane osoby podpisują pierwszym, szczerym pocałunkiem. Ach, Lotta zdążyła się już tak bardzo rozmarzyć na temat tego, jak to wszystko zaaranżuje, jak romantycznie zaciągnie Natkę w swoje ramiona, jak milutko będą smakować jej miękkie usta, ale był jeden, ogromny problem! Nie wiedziała, gdzie Vestergaardówna się podziewa. Przeszukała już chyba całą szkołę, trzy czwarte błoni, wypytała nawet całe Hogsmeade (chociaż nie była pewna, czy uczniowie siódmych klas mogą tam w ogóle wychodzić), ale po Naci nie było ani śladu. Dopiero kiedy zobaczyła papugę dziewczyny, pojawiła się nadzieja na odnalezienie jej. Dziewiętnastolatka zaczęła ją głośno wołać, zwracając tym samym uwagę kilku osób przechodzących nieopodal. Dobrze jednak, że owe ptaszysko miało w miarę sprawny słuch i przyleciało do Gryfonki słysząc swoje imię. Wyciągnięcie z niego miejsca pobytu właścicielki nie było ani trochę trudne, chociażby dlatego, że papużka uznawała Windsorównę za osobę zaufaną, więc nie robiła z tej informacji żadnej tajemnicy. Nawet poprosiła ją o, bodajże, herbatnika, ale brązowooka już dawno jej nie słuchała, bowiem pędziła do Obserwatorium. Nie ubrała się na to spotkanie jakoś specjalnie szałowo, bo stwierdziła, że nie chce zrobić z mózgu Nathalie papki samymi swoimi ubraniami. Czasem widać było, jak bardzo to na nią działa. Dlatego też założyła na siebie trochę za dużą, swetrową bluzę (cóż, sięgała jej praktycznie do ud, więc była definitywnie za duża), pod którą miała chyba wciśniętą jakąś koszulkę, na nogach czarne legginsy a do tego wszystkiego jedne z jej ulubionych conversów. Cały zestaw nie był zbyt kolorowy, bo Charlotte nie była specjalną zwolenniczką roznoszenia wokoło radosnej aury poprzez zakładanie na siebie dziesięciu tysięcy przeróżnych barw. Po prostu to do niej nie pasowało. Brytyjka uchyliła delikatnie drzwi do obserwatorium, momentalnie dostrzegając wpatrującą się w niebo Nathalie. Szatynka uśmiechnęła się sama do siebie, wchodząc po cichutku do środka. Zaczarowane ściany pomieszczenia jak zwykle zauroczyły ją niezmiernie, ale uwaga i tak skupiała się na Marchewce. Wyglądała tak typowo. Normalny człowiek uznałby jej strój za zupełnie pozbawiony jakiegokolwiek opamiętania w kwestii kolorów, ale Charlie znała ją na tyle, że zamiast pomyśleć to samo, uznała to za jeden z jej bardziej uroczych - nie pięknych! - kompletów. Jak tak się teraz do niej zbliżała, każdy krok zmieniając w półkrok, a każdy półkrok w ćwierćkrok, myślała, że czai się do jakiegoś płochliwego zwierzęcia, które zaraz może uciec w popłochu, przerażone nawet najcichszym hałasem. Przez głowę studentki przelatywały setki tysięcy różnych myśli, jednak wszystkie były skupione wokół tej jednej panny, która wydawała się od niedawna być kimś najważniejszym na całym świecie. Nie, nie mogłaby jej zostawić. Nie mogłaby sprawić, aby stała się ofiarą stylu życia Charlotte Windsor. Nie mogłaby jej jakkolwiek zranić bez stawania się największym i najokropniejszym chodzącym po tej ziemi potworem. Bo chyba tylko ktoś taki miałby czelność zrobić coś tej panience. Kiedy Gryfonka była już na tyle blisko, aby początkowo przestraszona Nathalie ją zauważyła, podskakując przy tym na swoim miejscu, od razu położyła palec na ustach i wydała z siebie ten cichy dźwięk, którym zawsze ucisza się ludzi. Było to co najmniej nie na miejscu, bo przecież rudzielec i tak musiał być cicho, czy tego chciał czy nie, ale ów gest nie miał jej uciszyć, a uspokoić. Połączony był zresztą z uśmiechem, który chyba mówił sam za siebie. Charlotte usiadła obok. - Szukałam cię po całym zamku. Masz talent do chowania się, wiesz? - wyszeptała w głowie Natki, wyjmując uprzednio różdżkę i używając zaklęcia, którego praktycznie nikt w całej szkole oprócz nich nie znał. Kolejny aspekt ich znajomości, który czynił ją tak wyjątkową.
Tak jak wspomniałam Nathalie nigdy się nie zakochała. No może jakieś tam dziecięce miłostki. Wiecie, takie platoniczne. Dlatego też nie do końca wiedziała jak ma się zachować. Czy rzucić się pewnego dnia na Lotte, i porwać ją w szaleńczy pocałunek. Nie umiałaby. Przykro mi. Pewnie gdyby nie fakt że musiała milczeć, nie miałaby problemu z zrobieniem czegoś takiego. Przecież zdobywała Kilimandżaro, była w Tybecie i pływała z rekinami. A bała się zaryzykować. Bo tak między nami- na pewno ją kochała. Bardzo. Nigdy się tak nie czuła. Ostatnio serce drgało jej na myśl o postaci literackiej. Właśnie w ten sposób. Tak jak do Szarlotki. A u niej w rodzinie był raczej kultywowany model związku chłopak- dziewczyna. Dlatego może miała też opory przed tym namiętnym niespodziewanym pocałunkiem który gdzieś w głębiej w swoim Natalkowym serduszku chciała zainicjować. Nawet bardzo. A o za tym przez cale życie czuła ze się ludziom narzuca. Swoją ułomnością. Tym że nie można z nią normalnie porozmawiać, zaczepić, zagadać. Źle się z tym czuła. Dlatego przyjaźniła się dużo częściej z postaciami literackimi niż z żywymi ludźmi. Charlotte też na początku spotykała się z rezerwą ze strony Natalki. Ale uległa. Pokochała i uległa. Teraz musiała coś z tym fantem zrobić. Nie garnęła sie do tego co prawda szczególnie, ale też nie chciała jej stracić. Ojejeujejujeujeu co tu robić. Jednak gwiazda spadła, druga gwiazda spadła. Za każdym razem to samo życzenie. Nie powiem wam jakie bo się nie spełni! Siedziała tak wpatrzona i zamyślona. Co z Klemensem? Ugryzł go ten cholerny nietoperz. Od razu wrócili z Nowej Zelandii, ale... Nie poprawiało mu się jeżeli jeszcze go nie wypuścili z Munga. Co gorsza, nie odpisywał na jej listy! Nie wiedziała co się dzieję. No i jeszcze nie mogła się go poradzić co zrobić z Szarlotką. On na pewno wpadłby na jakiś mądry pomysł! A tak była zdana tylko na swój rudy niedoświadczony łepek. Jak to się stało że ona jej nie usłyszała?! Przecież słuch miała tak doskonały jak kot! Oh Nathalie co się z tobą dzieje? Za dużo myślisz skarbie, za dużo. Gdy opanowała szybkie bicie serca, spojrzała na swoją "przyjaciółkę" pouczającym spojrzeniem: -Nie strasz mnie tak! Prawie umarłam ze strachu- przygryzła dolną wargę kompletnie nie świadomie, a jej spojrzenie złagodniało- myślałam o Tobie. Czyżby zaciągnęła ją tu myślami? A co jeżeli opanowała okulmencje czy jak to się tam zwie! O nie...: -Ja się chowam?- zaśmiała się rozbawiona wprost do jej głowy- Trzeba było napisać że mnie szukasz głuptasku. Wyszłabym Ci na spotkanie czy coś. Ale nigdy nie sądziłam że zobaczę Cię w obserwatorium! Przecież nie znosisz astronomii- uśmiechała się promiennie. Cieszyła się z obecności Gryfonki.
Model związku chłopak - dziewczyna był tak naprawdę kultywowany praktycznie na całym świecie. O co jednak naprawdę chodziło to to, czy inne modele były akceptowane. Tu można by się rozwodzić godzinami na temat homofobii czy innych braków tolerancji, ale przecież Hogwart był miejscem, gdzie każdy może znaleźć coś dla siebie, na co najlepszym przykładem jest homoseksualny dyrektor, który zajmował to stanowisko paręnaście lat przed kadencją Hampsona. Charlotte jednak nie interesowała się tym, jak na nią będą patrzeć ludzie, przez co mogła bez problemu podjąć się pomysłu tego nagłego, niespodziewanego pocałunku, jednak nie miała zamiaru tego robić. To takie... oklepane, bezsensowne, pozbawione nastroju. Nic nie pobije powolnego, cichego zbliżenia, podczas gdy parę otaczają setki gwiazd, cisza a co najważniejsze - pustka. Taka, z której nie wyłoni się setka różnych, losowych osób, gotowych przeszkodzić w odbywaniu magicznej chwili. Nie, korytarz się wcale nie nadawał. Obserwatorium za to - jak najbardziej! I nie ma co snuć teorii, że Natalka się komukolwiek narzucała tym, że nie mogła mówić. Nie mogła, nawet jeśli bardzo chciała. To nie była w żadnym wypadku jej wina, a zresztą taka a nie inna jej cecha nadawała dziewczynie konkretny charakter, którego próżno szukać u innych ludzi. Ha, może to przez to ich losy potoczyły się w tę, a nie inną stronę? Kto wie, czy gdyby Marchewka mogła tamtej nocy powiedzieć cokolwiek rozpitej Gryfonce, to wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej? Ha, może nie polubiłyby się tak bardzo i może dzisiaj zamiast kochać się, to darzyłyby się nawzajem nienawiścią? Różne są koleje losu! Fakt, że Vestergaardówna była zdana jedynie na swoją własną łepetynkę mógł być zarówno pozytywną, jak i negatywną cechą dzisiejszego spotkania, zależnie od kilku bardzo ważnych rzeczy. Najważniejsza z nich to oczywiście ta, która określa, czy ruda będzie zdolna do podjęcia decyzji samodzielnie. Bo zawsze może się skończyć na tym, że zacznie zadawać sobie setki pytań, na które nie da rady odpowiedzieć, a co za tym idzie - spławi Lottę jakąś słabą wymówką i poleci wysyłać do Klemensa setki listów z prośbami o radę. Oczywiście może pójść zupełnie inaczej, ot chociażby w ten sposób, że Marcheweczka poskacze sobie trochę z radości i umowę z Windsorówną podpisze bez najmniejszego problemu. Wszyscy wiemy, którą opcję będzie wolała Charlotte, ale póki co, musimy się skupić na pierwszej wymianie zdań. Przecież w końcu się i tak pocałują - trzeba tylko podbudować napięcie! Wzmiankę o myśleniu dziewiętnastolatka skomentowała ciepłym uśmiechem. Skoro Lots zawitała do jej czerwonej łepetyny akurat w takim miejscu, to musiało to coś chyba znaczyć, prawda? Zwłaszcza w połączeniu z tym zadziornym przygryzieniem wargi, które uderzyło w szatynkę pewnego rodzaju radością. Czy nie był to przypadkiem pierwszy raz, kiedy rudzielec tak naprawdę puścił do niej mimowolny sygnał, który oznaczał definitywne zainteresowanie? Ha, trzeba by się nad tym głębiej zastanowić, ale jak na razie Brytyjka uważała, że właśnie tak było. Nic więc dziwnego, że poczuła rosnącą pewność siebie. - Oj tam oj tam. Śmiesznie cię było tak wszędzie szukać. Dobrze, że Hermenegilda się wygadała, jak ją wypatrzyłam, bo chyba nigdy bym tu nie przyszła. A astronomia... cóż, po prostu jestem do niej troszkę uprzedzona. Co w sumie nie zmienia faktu, że te wszystkie gwiazdy są przepiękne. - odparła w rudej główce, przenosząc swoje oczy na ściany, aby przez dłuższą chwilę poobserwować ten piękny widok. Zawsze się dziwiła, jaka ta galaktyka potrafi być zajmująca i zmuszająca do refleksji. No bo chociażby teraz, chwilę przed tym jak podniosła wzrok do góry, dostrzegła po raz kolejny ewenement będący cechą charakterystyczną Nathalie. Zaśmiała się, ale jej usta dalej tkwiły w tym przeuroczym wykrzywieniu. To nie był dźwięk, który dotarł do niej przez uszy, a dźwięk, który został w jej głowie wyczarowany. Zresztą, Miri wybrała sobie tak ładny głos, że Lotta nie mogła się powstrzymać od wewnętrznego zachwytu. Często zastanawiała się, czy owa Krukoneczka brzmiałaby tak samo, gdyby nagle nauczyła się samodzielnie mówić. Ach, wszystko to takie dziwne, ale też takie ciekawe! - Tak w ogóle to też o tobie trochę myślałam. - zaczęła, cały czas wpatrując się w jakąś jedną, konkretną gwiazdę. Śmieszne, że nie padło jeszcze żadne prawdziwe słowo. Wymieniały się ciągle swoimi myślami. - O nas myślałam. I nie trochę. Dużo. Dlatego cię zresztą szukałam, bo chciałam pogadać. - dodała, przenosząc wreszcie swoje brązowe patrzałki na teraz już pewnie nieco mniej radosną a bardziej wystraszoną, prześliczną twarzyczkę Dunki. Nie chciała jej przecież mówić nic złego, tylko miała zamiar spytać o chodzenie, ale wiadomo, jak na to reagują takie dziewczyny, prawda?
Nie żeby Natalka zaraz była jakąś nie wiadomo jaką homofobką czy coś! Lubiła zakochane pary, i to bez względu na to czy standardowe czy nie. Zawsze się cieszyła gdy widziała zakochanych. Życzyła im dobrze. W sumie to najlepiej jak tylko mogła. Sama teraz też chciała stworzyć szczęśliwą zakochaną parę. Znaczy tak to widziała. Tak to chciała widzieć. Uh, już sama się gubiła. Przez chwile narastała w niej chęć pocałowania Gryfonki i wyznania jej tego wszystkiego co się w niej kotłowało. A zaraz potem nachodziły ją wątpliwości... Może jej się tylko wydaje? Może uroiła sobie te sygnały które rzekomo Lotta wysyła? Żeby jej miłość nie była odrzucona. Nie wiem. Gwiazdy ją uspokajały. Mogła tak leżeć godzinami i szukać nowych gwiazdozbiorów. A najchętniej robiła by to w objęciach Charlotty, no ale to jeszcze senne marzenia. -Ta papuga kompletnie nie umie trzymać dzioba na kłódkę. Dobrze że to ty ją zapytałaś a nie jakiś mój śmiertelny wróg!- znów się zaśmiała. I znów podskoczyła jej odwaga. W sumie... To co jej szkodzi spróbować? Najwyżej zakopie się w poduszkach w dormitorium, i nie będzie wychodzić. Nikt nawet nie zauważy. A jak Lottka odwzajemni jej uczucie. Przecież to może być najlepsza rzecz jaka jej się przydarzy! No i właśnie w ten sposób Natalka zamierzała podjąć największe ryzyko w swoim życiu.: -Wiesz ja tu przyszłam żeby pomyśleć. O Tobie i o mnie i w ogóle. Em... Umówmy się że to co tu powiemy, jeżeli będzie nie właściwe zostaje między nami?- wysunęła jej te słowa do głowy. Znów odwaga ją opuściła. Ale już nie mogła się wycofać. Gapiła się tak na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Co teraz? Co teraz?
Ależ to wcale nie w tym sensie pojawiła się wzmianka o homofobii! Zresztą, gdyby nawet, to i tak nie trzymałoby się wszystko kupy, bo jak to tak, była biseksualna, ale jednak cierpiała na homofobię? A tak, dobrze widzicie, użyłam słowa "cierpiała", bo tego typu zachowania nie mogą być niczym innym, jak chorobą. Charlotte teoretycznie nienawidziła takich ludzi, którzy uważali homoseksualistów za plagę, albo coś, co trzeba po prostu wytępić. Z drugiej jednak strony momentalnie zmieniała zdanie, przez co ogarniało ją swego rodzaju poczucie winy i współczucie, które wiązały się z faktem, że przecież tamci ludzie byli chorzy. A chorych nie można nienawidzić. Im się życzy powrotu do zdrowia! To musi być naprawdę straszne, widzieć zakochaną parę i życzyć im jak najprędszego zgonu, bo albo go obrzydzali, albo łamali jakieś religijne prawa (które są przecież pełne głupawych sprzeczności, ale tego nikt nie zauważy) czy cokolwiek. Całe szczęście Lotta nie miała tego problemu, na zakochanych patrzyła tylko z nikłym uśmiechem, kiedy zachowali się jak normalni ludzie, albo z pożałowaniem, gdy chamsko się przelizywali w miejscu publicznym. Gryfonka uśmiechnęła się lekko, słysząc w swojej głowie kolejne magicznie wygenerowane słowa. Nie sądziła jednak, że Hermenegilda mogłaby wygadać tak ważne informacje jakiemuś śmiertelnemu wrogowi Natalki, zwłaszcza że takowy raczej nie powinien istnieć. Owa Marchewka była z kategorii osób, do których bez problemu można wrzucić także Clarę, albo kilka innych dziewczyn, które odznaczają się podobnymi cechami. Słowem - jak tu takiej nie lubić? Nathalie może i była niemową, ale przecież znała przecudne zaklęcie, które to wynagradzało, miała też swoją papugę, która przecież mogła za nią przekazywać poszczególne komunikaty, więc jej wada nie była wcale żadną przeszkodą. A kiedy ktoś już pokonał ową fałszywą niedogodność, dostrzegał w rudzielcu setki niebywale cieszących duszę cech, które każdy człowiek cenił co najmniej trochę. Poza tym była z niej taka pocieszna istotka, że żywienie do niej czegokolwiek innego niż nieśmiałej, platonicznej miłości lub miłości prawdziwej można z pewnością uznać za ogromny błąd. Całe szczęście że Charlie nie miała zamiaru go popełnić. - Nie sądziłam, że ktoś taki jak ty może mieć wrogów! - powiedziała w jej rudej łepetynce parę chwil przed tym, jak padły dosyć poważne, może nawet nieco martwiące słowa. Windsorówna nie ogarnęła, o co chodziło z tą niewłaściwością, ale postanowiła po prostu pokiwać dwukrotnie głową na znak, że zgadza się na postawione jej warunki i tym samym nie piśnie nikomu słowa. Tylko właśnie, o czym? Tematów było tak wiele, a Charlotte rozpatrywała je wszystkie po kolei, wyszukując spojrzeniem zielonkawych oczu Krukonki. Czyżby chciała porozmawiać o tym, o czym zdawało się szatynce, że chciała? Niemożliwe. Przecież nie była z tych, które przejmują inicjatywę, prawda? Na taką się przynajmniej kreowała przez okres trwania ich znajomości, dlatego też było to ciut dziwne. Ale skoro miała coś do powiedzenia, to niech mówi. Brytyjkę aż powoli zaczęła brać ciekawość, bo przecież sama chciała pogadać o miłości, a jeśli zostałaby wyręczona przez Marchewę, to nie musiałaby się wcale wysilać przy szukaniu słów! No dalej, Natalko, powiedz to!